To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Czekoladowe Jezioro - Żelkowa Plaża

Anonymous - 9 Sierpień 2012, 08:46

Blondynek był całkowicie nieświadomy co dzieje się w głowie swojej towarzyszki. Emocje skrywała nadzwyczaj dobrze, więc Warczykowaty po prostu widział miłą, empatyczną koleżankę Kapelusznika, która zdaje się być w Karcianej Szajce co psuje cały jej przesympatyczny wizerunek. Patrzył jak dziewczyna sama bierze żelka do ust, a trzeciego upuszcza. Widok całkowicie naturalny, nieprzejmujący. Zielony wężyk przestał być interesujący, także teraz. No i na pewno nie zmienił się w żywego gada, więc był zwykłym, zwyczajnym żelkiem, leżącym między innymi, zwykłymi, zwyczajnymi żelkami. Mimowolnie spojrzał na niego, ale zaraz potem mentalnie wzruszył ramionami i powrócił wzrokiem do osoby Freji.
-To dobrze, że uciekłaś- przyznał Loic delikatnie kiwając główką. Cóż, chcąc nie chcąc, zdecydowanie podziwiał pannę Northlight za jej naturalność i w rozmowie no i przecież uciekła od Nożycorękiego, co w takim razie musi być nie lada trudem. W takim więc wypadku nie myślał, żeby zacisnąć swoje chude, kościste paluszki na bereciku, który po chwili już nie był w jego łapkach. Loic spojrzał zdezorientowany na Freję, pisnąwszy tylko -Ejj...
Panicz speszył się nieco na myśl, co może się stać jemu ukochanemu nakryciu głowy. Co prawda w pałacyku miał cały kufer berecików, to przecież coś co Loic’i lubią najbardziej, ale ten był jeden, jedyny i ... wyjątkowy! Chłopak spoglądał co dziewczyna zamierza z robić z... imbrykiem? Mrugnął parę razy, żeby przekonać się, że widok który widzi jest widokiem całkiem realnym i prawdziwym. Zamierza włożyć do berecika imbryk? Uniósł prawą brew i cmoknął z niezadowoleniem. Oczywiście nie na tyle dużym, by uparcie dążyć do odzyskania czapeczki, w końcu to Loic! Poczekał więc grzecznie, jak przystało na grzecznego chłopca, aż koleżanka włoży imbryk, przekona się, że berecik nie jest kapeluszem Kapelusznika. Jednak w chwili, kiedy według panicza Valenti, Freja powinna uśmiechnąć się, zachichotać z sytuacji i uprzejmie oddać berecik właścicielowi, ona zrobiła taką dziwaczną minę i... nic. Nie zrobiła nic z planu Loic’a od ładnego uśmiechu, do zwrotu nakrycia głowy. Chłopak trochę się zmieszał, bo nie bardzo wiedział, co dziewczyna planuje zrobić.
-Wydało się- powiedział i zachichotał nerwowo. –Brak strasznej broni kłuje po oczach. Mogę?- spytał spokojnie wystawiając rączkę po berecik. Fakt, że wyciągnął łapkę, a nie warkoczyk, tylko świadczy o tym, że w jego główce pojawiła się tylko wielka chęć, by poczuć ten milutki materiał z jakiego jest zrobiony jego skarb. Ręka mu się zatrzęsła, kiedy poczuł na nóżce dotyk kociego futerka. Jedynym kotem z jakim kiedykolwiek miał styczność to Pan Savierino, kot Maricela, z którym nie utrzymuje już kontaktów. Jednak tamten to tylko taka mała, biała, futerkowa kuleczka. Nie opuszczając ręki, spojrzał mimowolnie w stronę zwierzęcia. Myśl, żeby go pogłaskać poszła, a wręcz z popłochem uciekła tak samo jak przyszła, a nawet jeszcze szybciej. Wrócił spojrzenie do Kapelusznika. W jego oczętach dało się wyczuć często buszującą w tych okolicach, nutę niepokoju.

Anonymous - 12 Sierpień 2012, 19:04

Wpatrywałam się tępo w Loic’a rozważając swoje położenie. Chłopak wydawał się być lekko poddenerwowany, a nawet zadrżała mu ręka. Może wyczuwał moje intencje? Coś musiało psuć mu wyobrażenie o mnie, które próbowałam wytworzyć w jego oczach. Karta! No tak… Znak rozpoznawczy Karcianej Szajki. Organizacji dla której mogłabym zrobić wszystko i do której przyłączeniu się marzyłam odkąd ją odkryłam. Nic dziwnego, że Paniczyk ma swoje obawy. W domu na pewno uczono go kogo powinien unikać na swej drodze. Sprawa zaczęła się w tym miejscu komplikować, bo jak ukryć fakt, że jest się członkiem Szajki? Karty już nie ukryję, a kłamać w kwestii przynależności do niej byłoby nie do pomyślenia.
-Um. Tak, proszę.- Mruknęłam oddając mu berecik i otrząsając się z transu. Po co to w ogóle zrobiłam? Skoro chłopak i tak już domyśla się kim jestem, może nie warto udawać takiej miłej osoby. Jednak zrobienie z Loic’a maskotki jest strasznie kuszącą opcją. Moje maskotki mają swoje przywileje, a przynajmniej dopóki mi się nie znudzą.
W tym właśnie momencie Freyja Northlight straciła chęci na działanie według wymyślonej dopiero co strategii.
Może i wszystko byłoby w porządku. Zaparzyłoby się herbatkę. Pogawędziło ukazując powoli swą naturalną osobowość, ale nie. Cheshire postanowił popsuć dalszy, ewentualny i sielankowy bieg wydarzeń. Mianowicie naprężył się i prychnął wściekle, gotując się do skoku na niczego nieświadomego chłopaka. Teraz już wiadomo po co otarł się o jego nogi. Czarny futrzak wybierał odpowiednie miejsce do wbicia swoich ostrych jak brzytwa pazurów. Bez ugryzień też by się pewnie nie obeszło. Na szczęście, albo i nieszczęście, każdy szanujący się właściciel takich czworonogów potrafi wyczuć kiedy pupil ma ochotę rzucić się na kogoś. W związku z tym w ostatniej chwili pchnęłam Loic’a, który w nieodpowiednim momencie przeniósł wzrok z zielonookiego stworzenia na mnie. Wzięłam wyrywającego się Cheshi’ego na ręce i przycisnęłam mocno do siebie zwracając się do niego z wyrzutem w głosie:
- Dlaczego tak szybko zepsułeś mi zabawę, Cheshi? Jeszcze chwila i mielibyśmy nową maskotkę. Poza tym znowu chciałeś kogoś podrapać, no po prostu zero finezji. Przecież tak niedawno temu rzuciłeś się tak na Ponuraka.- Skoro mój przyjaciel postanowił już poznęcać się nad naszą małą zabaweczką, pozostało mi tylko wzruszyć ramionami. Zero cierpliwości, zero. Wszystko mogło potoczyć się tak pięknie. Nawet sceneria sprzyja przyjemnej atmosferze. Ostatnio czarny kot za często robi coś nie po mojej myśli, a ja jak zwykle staram się ratować wtedy sytuację. Niepotrzebnie, ale to chyba kwestia jakiegoś odruchu bezwarunkowego, czy coś. Może Cheshi ma mi za złe, że nie poświęcam mu tak dużo uwagi jak kiedyś, tylko bardziej interesuję się swoimi zabawkami. Trzeba to będzie wyjaśnić, teraz jednak nie był to najlepszy moment na takie zabiegi.
Skrzywiłam się i spojrzałam na Loic’a z dezaprobatą.
- A ty Paniczyku naprawdę wyglądałeś jakbyś się miał rozpłakać, że nie odzyskasz swojego beretu. Ile masz lat? Cztery?- Zachichotałam i pogładziłam uspokojonego już nieco kota.- W sumie to gdyby ktoś ukradł mi Kapelusz, to rozniosłabym całe miasta żeby go odzyskać, ale co wartościowego jest w takim kawałku szmatki? Wartości sentymentalne, hm?
Tak oto ukazała się moja prawdziwa natura. Loic od teraz będzie stąpał bo bardzo niepewnym gruncie. W końcu rozzłościć Nożycorękiego to jak podpisać swój wyrok śmierci. Uratować go może tylko rozsądek, bądź ewentualnie to, że znudzi mi się znęcanie nad nim.

Anonymous - 12 Sierpień 2012, 19:55

Dostał z powrotem swoją szmatkę, którą nazywał beretem i do której był irracjonalnie przywiązany. Szybko zatopił w nim swoje pazurki.
-Dziękuję-powiedział cicho już bardziej uspokojonym głosem. Brzmiało to trochę jak mruknięcie kota.
Usłyszał prychnięcie kota i zanim zdążył spojrzeć w jego stronę, poczuł na sobie ręce Kapelusznika. Dziewczyna popchnęła go, przez co on w dość bolesny dla paniczyka sposób upadł na ziemię, a konkretnie na żelki, które skutecznie złagodziły upadek. Skrzywił się lekko, po czym powoli wstał z ziemi rejestrując wzrokiem, jak Freja łapie miotającego się kota. Strzepnął niewidoczny pył ze spodni, słuchając słów dziewczyny. Wydały mu się trochę nierealne? Maskotka? W głowie blondynka zaczęło kręcić się mnóstwo myśli. Co miała znaczyć ta maskotka? Co ona planowała? Czyżby była... Nożycoręką? Czemu go więc uratowała? Po czym skarcił się w duchu. Nawet najstraszniejsze istoty w Krainie Luster nie są źli „bo tak!”, tylko źle się zachowują gdy mają jakiś konkretny powód. Przecież w każdej duszyczce jest coś pozytywnego, nawet najgorsze ścierwa w jakiejś sytuacji, przy kimś, albo w jakimś miejscu umieją okazać serce. Przepełniony tymi optymistycznymi myślami podniósł wzrok na dziewczynę z kotem. W konkluzji stwierdził też, że nie posłucha się suchych rad rodziny i będzie zadawał się nawet z osobnikami spod znaku karty, bo przecież to, że jako organizacja robią rzeczy, niezbyt godne pochwały, jako jednostki na pewno potrafią być osobnikami kochanymi i dobrymi jak inni. Całą tą teorię, którą chłopiec już w głowie gruntował, Freja przemieniła w gruz i pył! Popatrzył przez chwilę na dziewczynę i mowę mu odebrało. Oczywiście, że był w stosunku do niej nie ufny, ale w ciągu ostatniej minuty wszystko się diametralnie zmieniło! Loic już układał w głowie dla siebie karę, za to pesymistyczne myślenie o innych istotach, a tu takie słowa płynące z takiej buźki! Panicz Valenti, chociaż z fizjonomią i zachowaniami młodego chłopca, żył na tym świecie zaskakująco dużo czasu w porównaniu do niektórych innych istot żywych i chociaż jego wyniosłość była chowana bardzo głęboko, gdzieś między agresją, a romantyzmem, to tym razem odkopał ją z odmętów swojego serduszka i obruszył się nią bardziej mentalnie niż fizycznie. Fizycznie wpatrywał się w Freję mieszanką zdziwienia i niewinnego smutku.
-Całkiem sporo, jeśli panienka musi wiedzieć- powiedział uprzejmie, ale z subtelną nutką lodowatego tonu.- Panienka nigdy nie dostała prezentu od kogoś bardzo ważnego?- spytał z niedowierzaniem, marszcząc swoje jaśniutkie brwi. Nie starał się jej zdenerwować, raczej uświadomić, że rozmawia z kimś poważniejszym niż dotąd myślała (chociaż tego raczej biedaczek nie uświadomi nigdy i nikomu) i kimś kto wcale nie jest jej wrogiem. Raczej... chłopcem, który próbuje ją zrozumieć.

Anonymous - 13 Sierpień 2012, 14:44

Uniosłam znacząco prawą brew do góry i uśmiechnęłam się złośliwie.
- Myślę, że jesteś gdzieś w moim wieku, a jeśli jesteś starszy …Sprytne. Mając więcej lat niż wyglądasz masz szerokie możliwości. Z jednej strony niewinny chłopiec, w rzeczywistości wyniosła i w pełni rozwinięta intelektualnie osoba. To co małe i słodkie zawsze lepiej zmanipuluje kogokolwiek, niż coś starszego i poważnego.- Mieć wygląd małej dziewczynki byłoby wspaniałą opcją. Zabawa byłaby wtedy bardziej urozmaicona i przyniosłaby więcej frajdy. Niby mam możliwość nałożenia na siebie iluzji, ale nie na każdego zadziała i nie będzie też działać zbyt długo. Ograniczenia, jakie daje małe doświadczenie, są niekiedy niezwykle irytujące.
- Prezent od kogoś ważnego? –Zmarszczyłam brwi w skupieniu. Czy dostałam coś takiego?
- Jako małe dziecko byłam strasznie rozpieszczana. Dostawałam masę prezentów od rodziców. Praktycznie codziennie mi coś dawali. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam moich rodziców. Ich idiotycznej miłości i tego, że zawsze robili to, co chciałam. Byli słabi i tępi. Każdy dzieciak w okolicy mi ich zazdrościł, ale dla mnie byli niczym.- Przycisnęłam do siebie mocniej Cheshi’ego. Po co w ogóle mówiłam o tym Loicowi? Jakiekolwiek otwieranie się przed innymi istotami przynosi więcej szkody niż pożytku. Chłopak jeszcze zacznie mnie moralizować tak jak pewna dziewczyna, która ostatnimi czasy miała taki zamiar. Mój świat jest zamknięty na innych i tylko czarny kot ma w nim swoje miejsce. To przez innych dołączyłam do Szajki. To przez ojca i matkę zrobiłam to, jak tylko się o niej dowiedziałam. Na ich pogrzebie nie uroniłam ani jednej łzy. Można by stwierdzić, że mam serce z kamienia, albo bryłę lodu tam gdzie powinno ono być. Jednak to osoby, które nas wychowują kształtują w większości nasz charakter, a że ja nie stałam się rozpieszczonym bachorem, tylko niezrównoważonym i dzikim dzieckiem to już inna kwestia.
-Wiesz, jednak dostałam coś od ważnej osoby. Przynajmniej na początku była ważna. Tym prezentem była nadzieja zaklęta w obietnicach dozgonnej przyjaźni.- Postawiłam Cheshire na ziemi w nadzieii, że nie sprawi już żadnych niepotrzebnych problemów.- Przyjaźni, która okazała się kłamstwem. Kłamstwem, które na tą osobę sprowadziło straszne męki.- Zachichotałam wrednie i wyciągnęłam rękę tak, że znalazła się na wysokości oczu chłopaka. Dłoń wydłużyła się i zamieniła w czarne ostrze, którego końcówka znalazła się dokładnie parę milimetrów od twarzy Paniczyka. – Wiesz nienawidzę kłamców i mam nadzieję, że ty nim nie jesteś, bo nie chciałabym zrobić ci niepotrzebnie krzywdę. Nie mam w zwyczaju atakować kogoś, kto nie popełnił jakiegoś głupstwa, żeby mnie zdenerwować. Pamiętasz ostrzeżenie prawda? Nożycoręki? A wiec, proszę bardzo uciekaj mój drogi paniczu. Uciekaj.- Zielonooki kot wpatrywał się w chłopaka jakby chciał wywiercić w nim dziurę samym wzrokiem. Mruczał przy tym groźnie, a sierść na jego grzbiecie nastroszyła się tak, że normalnie każdy ominąłby go szerokim łukiem. Co prawda nie mam zamiaru zrobić coś Loicowi. Mam tą cichą nadzieję, że chłopak się przestraszy i ucieknie. W najgorszym przypadku zemdleje. Jak każda istota z Krainy zapewne i on posiada jakieś moce, a ja na tym polu miałbym z nim problemy. Blokada umysłu uniemożliwiała mi użycie mojego najsilniejszego ataku, a iluzja tworzona poza umysłem przeciwnika byłaby strasznie męcząca. Na szczęście są jeszcze ostrza, ale stal wobec magii? Z resztą wszystko zależałoby od umiejętności Panicza. Walczyć jednak z nim zamiaru nie mam i pewnie Cheshire to się nie spodoba.

Anonymous - 15 Sierpień 2012, 16:13

Na słowa Freji tylko pokiwał główką. Na pewno nieco mu ulżyło, że dziewczyna zmieniła swój ton z obrzydliwie chamskiego, na taki bardziej ludzki. Oczywiście wiedział, że nie należy ufać wracającym ponownie pozorom. Złośliwy uśmiech i karta na kapeluszu, zbyt bardzo kłuły Loic’owe oczęta. No i słusznie. Kolejne słowa wywarły na blondynku nie małe wrażenie. Nigdy nie pomyślał, żeby aż tak nienawidzić rodziców. Owszem, on za swoimi też nie przepadał. W głowie chłopca żyli sobie ot tak gdzieś daleko, przybywając do jego otoczenia, tylko po to by poznęcać się nad nim psychicznie. Ciągłe wymagania dotyczące jego malowania, prezencji, narzeczonej. A fe! Jak tak można biednego paniczyka Valenti męczyć? Nie lubił ich, ale jakaś tam miłość syna do rodziców była. Taka skromna, przykryta płaszczem pozorów. Nie odezwał się jednak. Wpatrywał się w buzię Kapelusznika jak w bardzo intrygujący obraz, który wypluwa na oglądających masę emocji. W chwili gdy ręka dziewczyny zaczęła się zmieniać w czarne ostrzę, coś na kształt katany, chłopca przeszedł dreszcz. Kapelusznik i Nożycoręki. Ona jest Nożycorękim. Myśli pędziły w zawrotnym tempie w głowie Baśniopisarza. Nie był kłamcą i nie złamał zdaje się ostrzeżeń dziewczyny, która jak się okazuje dotyczyły jej samej.
-Czemu mam uciekać, skoro jeszcze cię nie zdenerwowałem?- spytał Loic głosem silącym się na optymizm, ale mimo wszystko cofnął się o krok. Widok ostrza, które mogłoby cię przeciąć na pół, dokładnie tuż przed twoim nosem to naprawdę nic przyjemnego. Spojrzał na kota i pożałował. Czemu Freja miałaby go atakować tym wielkim ostrzem, skoro dopiero co uchroniła go od kocich zadrapań? Jednak rady dziewczyny co do Nożycorękich przyćmiły chwilowo ostrzeżenia mnóstwa innych osób. Służba, lokaj, rodzice, nauczyciele, wszyscy twierdzili, że na sam widok Nożycorękiego powinno rzucić do ucieczki. A jednak Freja sama powiedziała, że nie będzie go krzywdzić. Rzucił jednym okiem w bok. Mógłby teraz szybko pobiec. Jego umiejętności nie nadawały się na atak. Na linię obrony też nie. Mógł sobie co najwyżej złapać warkoczykami broń Freji, albo narysować jakąś broń, którą i tak nie umiałby się posłużyć. – Chyba, że nie życzysz sobie mojego towarzystwa...- dorzucił szybko uprzejmym tonem. Mógłby dodać, że przed kilkoma chwilami nie była zbyt miła, ale sobie ewidentnie darował. –Co prawda nie mam w zwyczaju kłamać, ale...- zastanowił się i sięgnął po notatnik, który dotychczas wystawał z jego kieszonki. Szybko wyjął też ołówek. Z determinacją zaczął coś w nim kreślić. Trwało to dosłownie chwilkę, więc dziewczyna nie miała się kiedy zniecierpliwić. Po chwili gdy pociągnął za kawałek kartki, na której był niedbale, acz bardzo realistycznie nakreślony kwiat, ale wyciągnął prawdziwy. W ręku trzymał całkiem sporą, bladoróżową lilię.
-Lilia chyba oznacza czyste intencję i dobre życzenia, tak?- spytał niepewnie unosząc brew. –Chyba, że to bratek...- powiedział lekko zamyślony. No tak, Freja może mu zaraz podziurawić ciało, a on myśli o kwiatkach! Po chwili jednak oprzytomniał.- Może być lilia- stwierdził szybko i podał kwiat Kapelusznikowi. – To tak na pożegnanie...
Nie czekając co z nim zrobi, czy potraktuje swoimi ostrzami, wyrzuci za siebie śmiejąc się, czy cokolwiek... już go nie było. Parę krzaków, które zaczepił nogą biegnąc jak najdalej od Czekoladowego Jeziora, wciąż okazywało chwilową obecność chłopca, machając rozchwianymi gałązkami. Trzeba przyznać, że czyn chłopca był dość nieoczekiwany. Dziewczyna go obraża, potem się zwierza, on daje jej prezent świadczący o tym, że się jej nie boi, ani nie jest na nią zły, a potem ucieka od niej jak oparzony. Z jednej strony nie chciał powiedzieć dziewczynie nic przykrego, to byłoby nie w jego zwyczaju. Wolał więc załatwić sprawę łagodnie i mimo pozornie nie najlepszych intencji jego towarzyszki, on postanowił wykonać ten uroczy gest. Co prawda lilia nie utrzyma się zbyt długo. Po paru minutach rozpłynie się w powietrzu tak jakby była iluzją.

Opuszcza temat.

Anonymous - 27 Sierpień 2012, 17:30

Znacie to uczucie kiedy ma się wrażenie, że wszystko idzie nie tak, a później wychodzi tak jak być powinno. Każda normalna istota po jawnej próbie zastraszenia i z perspektywą utraty życia z powodu czyjegoś kaprysu raczej uciekałaby w popłochu niż siliła się na uprzejmość względem napastnika. Nic wiec dziwnego, że dla mojego opartego na strategicznym myśleniu umyśle, reakcja Loica wydała się ogromnym zaskoczeniem. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś po takiej scenie, jaka miała miejsce przed chwilką, nie boi się mnie. O wręczaniu jakichkolwiek prezentów już nie wspomnę. Jakoś tak dziwnie zrobiło mi się nagle głupio, że tak potraktowałam chłopaka. Jest to jednak zapewne spowodowane jego nietypową reakcją na fakt, że Nożycoręka właśnie niemalże odebrała mu życie.
Wgapiając się z niedowierzaniem w Paniczyka wzięłam od niego bladoróżową lilię. O ile dobrze pamiętam tego typu rzeczy potrafią stworzyć tylko jedne istoty. Loic więc właśnie zdradził kim jest. Pewności jednak nigdy nie można mieć stuprocentowej, gdyż każdy mógłby posiadać taką umiejętność. Sam prezent był nietypowy. Czyste intencje? Dobre życzenie? Od dawna nikt nie kwapił się do takich uprzejmości wobec mnie. Szczerze mówiąc to było nawet miłe.
Czarne ostrze z powrotem zmieniło się w moją dłoń. Przez głowę przedzierało mi się tysiące słów, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć warkoczykowata istotka zniknęła. Chciałam za nim krzyczeć, zatrzymać go, przeprosić, podziękować i nie wiem co jeszcze, ale nie miałoby to już większego sensu. Stałam tak sobie na plaży pełnej żelków, wgapiając się w jeden z najpiękniejszych kwiatów jaki kiedykolwiek widziałam i zastanawiając się co się tak właściwie wydarzyło. Chwila słabości? Nie to nie to. Cheshire otarł mi się o nogi i miauknął przeciągle wytrącając mnie z zamyślenia. W jego zielonych oczkach było widać zdumienie i jestem święcie przekonana, że on w moich mógł dostrzec w tej chwili to samo. Podniosłam lilię wysoko w górę i przyjrzałam się jej pod światło słoneczne. W tym momencie jednak kwiat zaczął znikać. Niczym iluzja. Chociaż iluzją prawdopodobnie nie był. Westchnęłam cicho, po czym w mojej ręce na nowo znalazł się identyczny kwiat. Ten już na pewno był iluzją. Utrzymanie jej bez przerwy nie będzie mnie praktycznie nic kosztować, a tak to przynajmniej coś będzie mi przypominać tą nadzwyczajną istotę jaką miałam przyjemność poznać. Tak, przyjemność. Rzadko zdarza mi się spotkać tak interesującą osobę. Na miano nadzwyczajnej zabaweczki na pewno zasługuje.
-Cheshi, właśnie znaleźliśmy nową Maskotkę. Myślisz, że spotkamy ją jeszcze kiedyś?- Pochyliłam się i pogłaskałam futrzaka po główce. Kot w odpowiedzi miauknął głośno, co można było uznać za ‘tak’. Racja skarbie, bądźmy dobrej myśli. Wsunęłam lilię do kapelusza i przeciągnęłam się ziewając. Właśnie zaczęło mi się nudzić.
- No to kotku, chyba pora odwiedzić Świat Ludzi i zrobić małe zakupy. – Odwróciłam się w stronę drzew, które plaża oddzielała od czekoladowej wody i mruknęłam z rezygnacją.- Lizaki nam się skończyły. Oj źle, źle.- Śpiewając na całe gardło jakąś zmyśloną piosenkę o małych słodkościach na patyczku, opuściłam plażę razem z czarnym kotem, który truchcikiem poruszał się zaraz za mną przełykając zielonego loicowego wężyka, którego zdążył zabrać po drodze.

z/t

Anonymous - 24 Kwiecień 2014, 15:52

Przyszła i usiadła. Tak po prostu. Bez żądnego podśpiewywania, bez skakania. Niezwykle zwyczajnie. Nawet jak na nią. Usiadła na samiuśkim brzegu, na miękkich żelkach i wsłuchiwała się w ciszę. Ciszę wręcz niezwykłą. Piękną. Taką... cichą.
Siedziała przez długi czas nie myśląc o niczym. Nie - o niczym konkretnym, a po prostu o niczym. Wpatrywała się w jeziorko i w żelki, od czasu do czasu puszczając małego świetlika w eter. Odprowadzała go za każdym razem wzrokiem. Zawieszała go z powrotem na jeziorku, kiedy światełko znikało między drzewami lub było już za daleko, żeby było można go znaleźć. Czasem też gubiło się między gwiazdami i łatwo można było je zgubić. I tak oto Leemonce mijał wieczór.

Anonymous - 24 Kwiecień 2014, 16:05

Przerobienie Kamienia Duszy na naszyjnik to zdecydowanie dobra myśl. Tylko skąd Sofia może znaleźć jakieś ładne rzemyczki i inne ozdoby, by ten naszyjnik nie dość, że był funkcjonalny, to jeszcze ładny?
Takie poszukiwania sprawiły, że tego wieczoru nie zdążyła wrócić do domku, który obrała sobie za tymczasowe lokum. No, częściowo też nie chciało jej się tam wracać, nie było to zbyt przyjemne miejsce... Pełne wspomnień po poprzednich lokatorach, jakimi były myszy i koty... Brr... Czeka ją jeszcze wiele pracy, zanim będzie miała ochotę tam wrócić.
Jak na razie postanowiła rozkoszować się wieczorem w tak przyjemny dzień, w tak przyjemną pogodę. Słońce już praktycznie schowało się za horyzontem, przez co było jej troszkę zimno, w tej błękitnawej, strojnej, ale dość krótkiej, bo zaledwie do kolan, sukience. Nie zapominajmy też, że błękit był jasny, jednak jej uwielbienie do zestawiania ze sobą jasnych i ciemnych odcieni udało się uzyskać i tutaj, poprzez granatowe dodatki, typu koronek wszytych w gorsecik na bokach, albo oblamówki spódnicy, czy też drobnych bucików.
Idąc tak spokojnie wciąż się uśmiechała, zamyślonym spojrzeniem wodząc wokół siebie. Niespostrzeżenie zbliżała się do dziewczyny, której ciemna sylwetka umknęłaby jej oczom, gdyby nie delikatne światełka, czasami się od niej dobywające.
Sofia stanęła kilka metrów przed dziewczyną i obserwowała jej zabawy światłem. Przez chwilę stała z roziskrzonym spojrzeniem obserwując to drobne piękno, po czym z jej ust dobyły się słowa przepełnione zachwytem, skierowane nie konkretnie ku dziewczynie, jednak na pewno do niej dochodzące.
- Jakie piękne...
Ręce miała złożone, blisko serca, prawie jak do modlitwy, a cała jej postawa wyrażała uwielbienie dla tego typu zjawisk. Właśnie dlatego uwielbiała Krainę Luster - na każdym kroku piękno, słodycz, coś co można uwielbiać. A czasami nawet pod stopami, zważając na fakt, że żelki i to z czekoladą to doskonała przekąska.

Anonymous - 24 Kwiecień 2014, 16:16

Jakby w nią piorun uderzył! Aż podskoczyła przestraszona, gdy tylko usłyszała głos kogoś. Kogo? Nie wiedziała, ale i tak się przestraszyła. Biała sukieneczka zafalowała, a wstążeczka lewego buta rozwiązała się i falowała teraz za nią razem z wiatrem. Długie, zielone włosy ruszały się w rytm wstążeczki, ale nieco mocniej odchylając się na boki, poruszone nagłym ruchem dziewczyny. Wielkimi oczami rozglądała się na boki, aż w końcu spostrzegła dziewczynę. Prawdopodobnie jej wzrostu, w ślicznej, niebieskiej sukieneczce. Już dawno nie widziała tak pięknego ubrania, i nawet z takim kolorem włosów wyglądał słodko. TO było prawdziwe dzieło sztuki! W życiu nie pomyślałaby, że kolory mogą żyć w takiej symbiozie. Te proporcje... I te oczy! Ona była ucieleśnieniem wszelkiego piękna. Cudowna. Genialna. BOSKA! Za nic w świecie nie mogła pozwolić jej odejść. Musiała się z nią zaprzyjaźnić. Nie odda szansy zapoznania się z takim ideałem.
Przypomniała sobie jednak dość gwałtownie, co tutaj robi. I że jej oczy, wcześniej przerażone, teraz wyrażające tylko zachwyt, mogły wydać się nieco dziwne. Uspokoiła się, odetchnęła i mogła w spokoju podtrzymywać rozmowę.
- Co takiego? - spytała, nie ruszając się nawet z miejsca, żeby nie spłoszyć różowowłosej.

Anonymous - 24 Kwiecień 2014, 20:52

Dopiero teraz zwróciła uwagę na samą dziewczynę. Jeszcze przed chwilą była dla niej tylko tłem dla pięknego widowiska, ale teraz wyszła na pierwszy plan. Niesamowicie zielone włosy i delikatna, suknia. Prosto i gustownie.
Przesłała nieznajomej uśmiech, odrywając wciąż błyszczący wzrok od ostatniego, znikającego już świetlika. Wcale nie zauważyła tych zmian na obliczu dziewczyny, pochłonięta pięknem zjawiska. Nigdy nie myślała, że takie światełka mogą ją tak bardzo zafascynować! A może to zasługa tego otoczenia? Wszak tak wspaniały wieczór jak ten rzadko się zdarza. I jeszcze te cudne, miękkie żelki pod stopami, szumiące Czekoladowe Jeziorko, ptaki świergocące wśród drzew poruszanych podmuchami wiatru... W takich okolicznościach nie szło nie zachwycić się świetlikami unoszącymi się nad wodą!
- Światełka unoszące się nad wodą - powiedziała jakby machinalnie, lekko rozmarzonym głosem.
Przez chwilę stała w milczeniu, patrząc na to ostatnie światełko, aż w końcu już go nie było wcale widać. Wciąż jednak patrzyła w tamtym kierunku, w nadziei, że może jakieś się znów pojawi... Dopiero po chwili skojarzyła, że to przecież może być dzieło dziewczyny. Ah, tyle czasu spędziła poza Krainą Luster, że chyba się odzwyczaiła od faktu, że niezwykle rzeczy często są dziełem niezwykłych istot...
- To twoje dzieło? - spytała po tej chwilce przerwy.
Opuściła już ręce, tak, że teraz zdążyła je zapleść za plecami. Uśmiechała się, jak to ona, cały czas. Jeszcze chwila a zacznie się huśtać na piętach, to w tył, to w przód. Cóż, taka jej natura.

Anonymous - 25 Kwiecień 2014, 16:10

Światełka? Moment... Jakie światełka? Przecież tu było całkowicie ciemno... A może chodziło o gwiazdy? Angelika podążyła wzrokiem za spojrzeniem Różowej i natrafiła na maleńkiego świetlika, którego wypuściła chwilę temu. No tak! Dla niej było to coś zupełnie zwykłego, normalnego. Ale dla innych na pewno to coś niezwykłego. Uśmiechnęła się szeroko i puściła jeszcze jedną świecącą kuleczkę. Tym razem posłała ją w stronę dziewczyny. Cieszyło ją to, że komuś spodobał się jej twór.
- Jeżeli o to ci chodzi, to tak. To moja sprawka - odpowiedziała, jakby odprowadzając palcem latające światełko. Niby nie mogła nimi sterować, ale ten wyjątek leciał akurat tam, gdzie sobie upatrzyła - prosto na Różową.

Anonymous - 25 Kwiecień 2014, 20:31

Zapatrzyła się w ten mały cud, maślanym wzrokiem go podziwiając. Wyciągnąć rękę i go dotknąć, czy też gdy to zrobi to się poparzy? A może wtedy świetlik odleci gdzieś indziej? A może jeszcze coś innego? Ale chyba raczej jej nie poparzy... Przecież to tylko światełko, bardzo urocze światełko.
W końcu zaczęła wyciągać rękę w kierunku światełka. Powoli, delikatnie, choć po chwili znów ją cofnęła, by po prostu zrobić drugie podejście do łapania światełka. W końcu jej dłoń była już koło niego, prawie go dotknęła końcówką palców, gdy wiatr zawiał troszkę mocniej i odgonił od niej światełko w kierunku gwiazd.
Jednak nie było po niej widać smutku z tego powodu. Raczej... Hyh, to dość ciężkie do jednoznacznego stwierdzenia. W końcu po prostu, wciąż trzymając lewą dłoń blisko serca, stała, wyciągając prawą rękę w stronę ulatującego świetlika. Najpierw miała ją wierzchem do góry, ale później odwróciła ją w drugą stronę, jakby chciała coś uchwycić w dłoń. Zachichotała delikatnie, przymykając oczy, po czym wróciła bardziej na ziemię i opuszczając rękę spojrzała na zielonowłosą.
- Jestem Sofia - przedstawiła się, o mało nie dodając do tego nazwiska. Nie była pewna, dlaczego się wstrzymała... Ale może jej nazwisko jest jeszcze troszkę w Krainie znane? I co by poczęła, gdyby ktoś sobie przypomniał, że to ona i jej rodzina tworzyli kiedyś jedne z piękniejszych marionetek? Cóż... Chyba na razie lepiej uniknąć takich ewentualności. - A ty?

Anonymous - 26 Kwiecień 2014, 07:30

Sofia. O mamusiu, jak ślicznie. Takie miłe, krótkie imię. Słodkie. So-fia. Cudne! Brzmiało tak genialnie, jak wymawiała je Różowa, że Angelika po prostu musiała je powtórzyć, żeby sprawdzić, czy jak ona to powie, to będzie tak samo genialne. Niestety. Już po pierwszej próbie wiedziała, że nie uda jej się tego tak wmówić. Ale przynajmniej w głowie miała ten delikatny głosik dziewczyny, wymawiający powoli to imię.
Ale, o ile się nie myliła, Sofia pytała ją o imię. Tak więc wypadałoby się przedstawić. Tylko jak? Pełnymi imionami i nazwiskiem, czy tylko imionami? A może imieniem? Pseudonimem...? Nazwiskiem? No proszę, zagięła ją na tak prostym pytaniu. Porażka. Ta jegnak wciąż uśmiechała się wesoło. No trudno.
- Jestem Catherina Melania Anna Maria Eva Isabella Sophia Angelika Lee - zasypała biedaczkę masą imion. Dopiero teraz skojarzyła, że ona przecież też nazywa się Sophia! Tylko to trochę inaczej się wymawia... I nie brzmi tak cudownie jak imię Różowej. -Ale w zupełności wystarczy Angelika - dodała, coby się tamta nie musiała męczyć z zapamiętywaniem fantazji jej rodziców.

Anonymous - 26 Kwiecień 2014, 15:27

Ona też zwróciła uwagę, na imię "Sophia", ale z zdecydowanie innego powodu. Imię to przywiodło jej na myśl pewną, dość wysoką jak dla niej kobietę, która, cóż, można powiedzieć, że była jej "szefem". Przywódczyni rebeliantów w całej swojej okazałości zarysowała się w głowie dziewczyny, radej z faktu posiadania blokady umysłu. Kto wie, co można by z jej myśli wyczytać, gdyby przypadkiem zaczęła o czymś zbyt ważnym myśleć? Na szczęście jednak nie było większych możliwości, by tak się stało. Znaczy myślenie o rzeczach różnych, często takich, które nie powinny obchodzić niektórych osób, zdarzało jej się mimowolnie, jednak już czytanie w jej myślach do takich prostych nie należało. Także raczej nie miała się czym martwić.
A odnośnie samej rebeliantki, rebelii, Anarchs... Ciekawe, czy ta dziewczyna coś o nich słyszała? Coś, cokolwiek... Bo w sumie chyba powinna. Ale Kraina jest taka wielka, że nie wiadomo... Zawsze się znajdą jakieś niedoinformowane fragmenty, albo chociażby osoby takie jak ona, które żyły przez ostatni czas w Krainie Ludzi. Ale jej jakoś udało się wkręcić w Anarchs. Właściwie jak jej się to udało? Chyba tylko cudownym cudem, zbiegiem okoliczności... Wspaniałym zbiegiem okoliczności.
- Miło poznać, Angeliko - powiedziała. - Mogłabyś przywołać jeszcze troszkę tych światełek? Dzięki nim ten wieczór jest taki śliczny - dodała po chwilce.
I była to szczera prawda, choć obawiała się, że powinna już wracać do domu. Wszak to już prawie noc... A ona nie ma żadnego światła. Że też nie pomyślała o tym... A powinna była. Albo choć mogła byla pomyśleć i nie oddalać się tak bardzo. Albo chodzić szybciej, nie zachwycać się każdą głupotą, cokolwiek! A tak to teraz stała na plaży (żelkowej plaży, chyba powinna sobie zabrać troszkę tych żelek) prawie w całkowitych ciemnościach, naprzeciwko nowo poznanej dziewczyny... Oby Angelika nie okazała się nagle nikim... perfidnym. Eh...

Anonymous - 27 Kwiecień 2014, 10:04

A skąd niby Angelika miała wiedzieć o Anarchs? Była chyba najmniej poinformowaną osobą w całej krainie. Miała swój własny świat, w którym tworzyła i z którego nie chciała wychodzić. Wystarczyło jej to, co wiedziała. I akurat co do wszelkich nowinek to nie miała do tego głowy. Spacery po odludnych miejscach, spanie cały dzień, przesiadywanie na dachach, podjadanie żelek - oto, co lubiła najbardziej.
I oczywiście tworzenie... Jak dawno niczego nie napisała ani nie namalowała! Toć to dramat dla takiej jak ona! Gdy tylko o tym pomyślała, zrobiło jej się smutno. Żałowała, że nie ma przy sobie żadnego notesu ani ołówka. Przydałby się. Mogłaby narysować Sofię! Wtedy byłaby przy niej cały czas i cały czas mogłaby patrzeć na to jej niezwykłe, eleganckie piękno. Ale niestety nie miała nic przy sobie. Zmarnowała szansę. Najprawdopodobniej jedyną w swoim życiu. Chyba że potem udałoby się jej odtworzyć ten obraz w głowie i przenieść na papier...? Musi spróbować.
Sofii chyba naprawdę podobały się światełka. To było miłe. Teraz Leemonca musiała bardzo się postarać, żeby jej zaimponować.
- Ależ oczywiście! - zgodziła się ochoczo i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Skupiła się. Zamknęła oczy i zwiesiła głowę. Chciała zrobić coś niezwykłego. Coś, dzięki czemu Sofia ją polubi i może kiedyś ją odwiedzi. Choćby po to, żeby zobaczyć świetliki.
Uniosła dłonie na wysokość swojej piersi, rozkładając je wierzchem do dołu. Chwilę tak stała, po czym powoli złączyła je razem, jakby chciała zebrać jak najwięcej powietrza. Raz. Dwa. Trzy. Dość nagle i gwałtownie rozłożyła dłonie, a spomiędzy nich wyleciała cała chmara światełek, rozświetlających na powrót roześmianą twarz Angeliki. Rozpierzchły się na wszystkie strony. W górę, w dół, na boki, do przodu, nawet do tyłu. Niektóre osiadły na włosach Leemonci, inne znowu skierowały się w stronę Różowej, oświetlając również jej drobną buzię i śliczną sukienkę.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group