To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Ogrody Rozalii - Anielska Fontanna

Tyk - 5 Sierpień 2014, 22:00

Mumia tylko uśmiechnęła się, ukazując swoje emanujące blaskiem braku higieny zęby, na dźwięk słów wypowiedzianych przez kapelusznika. Przez cały czas prawie milczała, wciąż mając wyciągniętą dłoń w stronę, wciąż oczekując na akceptacje swojej propozycji. Oferta nie wymagała kolejnych reklam i chwalenia jej, tym bardziej skoro kapelusznik sam znał krainę i dziwi kryjące się za nią. Że nie trafi jednak do prywatnych pokoi Arcyksięcia, to raczej było oczywiste, w końcu było tam wiele ciekawszych miejsc, które tym wartościowsze, że nie przeznaczone do codziennego użytku. Dopiero ostatnie pytanie wymagało, żeby ozdobić je komentarzem, tak więc mumia, której imię wciąż pozostało tajemnicą, powiedziała:
- Znam sposób, tajny oczywiście, więc nie mogę zdradzić Ci tego sekretu, na to żebyś zasnął, a obudził się już w innym świecie. Wszystko wyda Ci się ledwie chwilką, a i potrwa niewiele dłużej.
Kiedy w końcu Wheatley przyjął ofertę i położył swoją dłoń, na obandażowanej ręce nieznajomego, ogarnęła go senność, tak wielka, że nie minęła sekunda, a już stracił kontakt z rzeczywistością, żeby obudzić się chwilę później już w Krainie Luster. Mumii nigdzie nie było, lecz może pozostała po niej jakaś wiadomość?

<Wheat zt i możesz napisać na jakiejś polance w KL>

Anonymous - 12 Luty 2015, 22:11

Zmęczenie dziewczyny niemalże zmuszało ją do odpoczynku, znała możliwości swojego ciała i nie zamierzała przekraczać granicy, która mogłaby się w niekorzystny sposób odbić na jej karierze baletnicy. Nogi już od dłuższego czasu ją pobolewały, a trasa jaką przebyła pieszo przyśpieszonym krokiem, jedynie spotęgowała nieprzyjemne uczucie mrowienia. Jedynym plusem było otoczenie, na którego wygląd nie mogła w żaden sposób narzekać. Ogrody Rozalii na pewno będzie wspominać, nawet po tak którym pobycie, bardzo dobrze i możliwe, że jeszcze nie raz tutaj wróci, jeżeli uprzednio dojdzie do domu cało. Co prawda po drodze, idąc wąską alejką w stronę Anielskiej fontanny, nie napotkała żywej duszy, aczkolwiek nie uważam by był to powód radości. Z jednej strony czyjaś obecność mogłaby ją trochę uspokoić, z drugiej stwarzać niebezpieczeństwo, a będąc tak kruchą istotką jak Amelia, trudno jest się obronić przed kimkolwiek.

Pozwoliła sobie w końcu na chwilę odpoczynku i zajęła miejsce na kamiennym murku fontanny, uprzednio rozglądając się wokół siebie, tak dla pewności i własnego bezpieczeństwa. Podciągnęła do góry nogi, po czym wyprostowała je na powierzchni marmurowej posadzki. Siedząc tak, powoli dochodziła do wniosku, że zamiast odpoczywać bardziej skupiała się na doskwierającym jej bólu, który z niewiadomych przyczyn wydał się być intensywniejszy zaraz po tym, jak postanowiła odciążyć swojego nogi od swojego ciężaru ciała (które tak czy siak ważyło niewiele).

Anonymous - 13 Luty 2015, 00:02

No dobra. Tym razem nie labirynt, bo w tym stanie to by się pewnie w nim roztrzaskała... To znaczy zgubiła na amen i nawet stojąc obok wyjścia nie byłaby w stanie z niego wyjść. Znaczy chyba. Pewnie tak. Ale w sumie to nie wiadomo. Cholera, nic, absolutnie już nic nie wiadomo.
Nie jest córką swojego taty.
Oczywiście, że jest! Tylko nie tą biologiczną. Dzięki, mamuś. Może jakbyś to powiedziała wcześniej, to by choć miała świadomość tego głupiego faktu i pewnie już dano by się to wydało, a nie tak jak teraz. Perfekcyjna sytuacja by zastanawiać się, czy popaść w czarną rozpacz, czy pójść coś zniszczyć.
Ostatecznie zdecydowała się wyjść z domu. Znowu. Coś za często ostatnio z niego wychodzi, a do tego Dee Dee utknęła w szpitalu, a ona innych przyjaciół nie posiada, więc włóczy się po okolicy, od czasu do czasu tylko coś zapisując w telefonie. Albo w zeszycie. Tylko tym razem go nie wzięła, bo stwierdziła, że jej palce odmarzną. Za to w wewnętrznej kieszeni kurtki spokojnie spoczywała sobie latarka, przez którą dowiedziała się o istnieniu magii. Tak, tej magii. Tej prawdziwej magii. Kolejny element do psychicznej układanki rozpaczy. Tyle lat w kłamstwie. Kłamstwach. Dobrowolnych i przymuszonych. Jeszcze chwila, a się pewnie okaże, że ona też jest magiczna. Znaczy to to by chciała, ale świat jest wredny i pewnie jedyną namiastka magii jaką w życiu posmakuje to te feralne świecące oczy. Miło.

Szła przed siebie tępo patrząc w przestrzeń. W sumie niewiele miało znaczenie, nawet słuchawek nie założyła, bo znowu puściłaby sobie jeszcze bardziej dołującą piosenkę i by było gorzej niż źle. Znaczy jest gorzej niż źle, ale zawsze może być jeszcze gorzej. Także no, cieszcie się, póki jesteście szczęśliwi, bo jak nie będziecie, to nie będzie się z czego cieszyć.
Chwalmy logikę!
I jakoś dzisiaj nie przeszkadzało jej tak zimno. Może po prostu było cieplej niż zazwyczaj? Może. A może całkiem spora przestrzeń, w której wiatr wiał mniej niż bardziej znacząco polepszyła jej samopoczucie? Może...
W końcu dotarła do tej całej fontanny. Jakże ślicznej, jakże klasycznej, jakże stereotypowo przedstawiającej aniołka. A przecież anioły mogą przybierać różne kształty! Na przykład jej własny anioł stróż na pewno jest smukłym chłopakiem, średniej wysokości, z włosami chyba niebieskoszarymi, tudzież granatowoczarnymi, o wielkich skrzydłach w kolorze bieli zabarwionej nutką lazuru i jest wszystkim tym, czym ona nie jest, po to by móc ją wspierać w każdej chwili jej życia. Więc gdzie on się do cholery podział?!

Podeszła do fontanny od strony pleców dziewczyny. Jakoś na początku nie zwróciła na nią większej uwagi. Później zaś do niej dotarło, że skądś kojarzy te piękne włosy. Tylko skąd?
Przysiadła na zimnym murku, odchyliła się lekko do tyłu i oparła ręce na wewnętrznej krawędzi fontanny. Zapatrzyła się w niebo, zerkając co chwilę na dziewczynę. W końcu do niej dotarło, że mijała ją przez jakiś czas na korytarzach szkoły. Ile czasu? Rok, dwa? Średnio ją kojarzyła, ale te włosy zawsze jej się podobały i były połączone w parze z samotnością.
Czy samotność może chodzić w parze?
- Wierzysz w magię? - spytała nagle, przerywając tą zalegającą w przestrzeni ciszę. - Bo ja wierzę - dodała po sekundzie już nieco ciszej.
Zamrugała. Po co to w ogóle powiedziała? W sumie... To chyba bardzo mocna potrzeba rozmowy z kim... Kimkolwiek. I innej niż "A jakie było zadanie?", "A to dzisiaj sprawdzian?!" lub "Co na obiad?". Takiej... Surrealistycznej rozmowy na surrealistyczny temat.
Chciała o tym pomówić z Dee Dee, ale nic z tego. Szpitale. Zawsze miała do nich dziwną awersję.

Anonymous - 13 Luty 2015, 14:14

Amelia szybko zwróciła uwagę na jakikolwiek niepożądany dźwięk, który nie został spowodowany bezpośrednio przez nią samą. Może jej zmysły nie było jakoś wyjątkowo rozwinięte, aczkolwiek będąc o tej godzinie sama, rozglądała się na boki niemalże co chwilę, pozwalając jedynie swoim nogą zaczerpnąć chwilowej ulgi, bo myśli zasypane zostały lawiną obaw, że może się zaraz wydarzyć coś złego. Nie reagowała jednak w sposób gwałtowny, mimo, iż z początku dostrzegła jedynie niewielkiej wysokości sylwetkę, bodajże ludzkiej jednostki, przynajmniej takie było początkowe wrażenie. Dopóty postać Ymel nie oświetliła lampa, nie była w stanie stwierdzić z kim ma do czynienia i na co powinna się przygotować. Trwała więc w bezruchu, mrużąc oczy, by nie przegapić żadnego ruchu nieznajomej. Dziewczyna była drobniutka, może nawet niższa od samej Amelki, dlatego baletnica szybko pozbyła się obaw względem niej, mimo wszystko miała szczerą nadzieję, że blondynka nie okaże się bojową nastolatką, której towarzystwo Am zwyczajnie się nie spodoba. A przemoc to ostatnia rzecz jakiej chciała doświadczyć.

Nie lubiła gapiów, dlatego sama szybko odwróciła wzrok, kiedy licealistka znalazła się blisko niej, zajmując miejsce na murku fontanny. W duchu cieszyła się z jakiegokolwiek towarzystwa, nigdy jednak nie potrafiła z niego w pełni korzystać. Cisza, która niemalże wwiercała się w jej uszy dokuczała jej do tego stopnia, że obojętna mina, jaką zawsze zakładała na twarz, schowała się gdzieś za grymasem niezadowolenia. Poruszyła się niepewnie, zawieszając spojrzenie błękitnych tęczówek na chodniku, jakby szukając tam jakiegokolwiek ratunku. Chociaż milczenie było niepożądane, nie potrafiła sama zagadać. Stres zaczął powoli roznosić się po całym jej ciele w postaci niewidocznych drgnięć, które równie dobrze można było porównać do tych podczas zimna. Na szczęście na ratunek przyszła jej sama blondynka, pytanie choć dziwne, nie wpłynęło w dużym stopniu na mimikę jej twarzy.

Odwróciła głowę w jej stronę, przyglądając się chwilę i szykując w głowie odpowiedź, nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Ymel odezwała się ponownie, tym samym pozostawiając w głowie Amelki masę pytań. Panienka Mocaffé interesowała się magią i istotami magicznymi do tego stopnia, że stawało się to powoli jej obsesją (o ile nie już), nie sądziła jednak, że trafi na kogoś, kto również będzie podzielał w małym, bo małym, jej zainteresowania. Nic więc dziwnego, że dziewczyna zareagowała niepodobnie do niej. Zamrugała kilkakrotnie jakby niedowierzająco i opierając się rękami o chłodną, marmurową powierzchnię, pochyliła się w stronę swojej rozmówczyni:

Naprawdę?! – z reguły głos dziewczyny stwarzał wrażenie wiecznie spokojnego, aczkolwiek w tym momencie wydał się on nieco bardziej.. żywy? Tak, to na pewno dobre określenie, nie było już tego samego, niemalże apatycznego wydźwięku. Nie dostrzegła nawet jak jej drobna, szczupła dłoń skierowana była w stronę Ymel, spoczywając delikatnie na jej bladym policzku. Szybko jednak zorientowała się, że zareagowała zbyt emocjonalnie, a nigdy nie lubiła pokazywać czegoś innego poza obojętnością. To nie tak, że chciała wszystkich zbywać (co z reguły tak się właśnie kończyło), po prostu nie potrafiła sobie poradzić z drugą osobą i wmawiała sobie, że jej obecność stwarza jedynie problemy. Cofnęła rękę, a zmieszanie przemknęło po jej bladej twarzyczce, przez co wzrok powędrował w bok, unikając kontaktu wzrokowego z blondynką. Aby ukryć miotające nią uczucia, zaczęła mówić z pośpiechem:

To znaczy... Zdziwiłam się, że jest ktoś jeszcze, kto wierzy w magię. Ale... – urwała na chwilę i podniosła powieki, żeby spojrzeć na nią niepewnie spod wachlarza czarnych rzęs. – Mówiąc magia, masz również na myśli istoty magiczne, no wiesz.. te z magicznej krainy? – musiała się upewnić, czy na pewno dobrze się zrozumiały, jeżeli chodziło jej tylko o magiczne sztuczki, które wykorzystywane są przez tzw. magików, pewnie Amelia nieźle się rozczaruję, utwierdzając się jedynie jeszcze bardziej w przekonaniu, że wyszła na totalną idiotkę, pozwalając sobie na chwilę uniesień. Chyba nigdy nie będzie w stanie pozbyć się tego problematycznego nawyku dotykania wszystkiego i wszystkich, Izabela była drugą już osobą w tym dniu, którą zdarzyło jej się dotknąć. Jej skóra była miękka w dotyku, przez co trudno było się powstrzymać, by ponownie jej nie dotknąć, palce dziewczyny poruszyły się niepewnie na kolanie, jak gdyby łaknąc czegoś więcej niż jedynie delikatnego muśnięcia. Aż sama się sobie dziwiła, że dotykanie kogoś innego może być tak przyjemnym uczuciem gorąca, które rozlało się po jej karku, nie potrafiła wyjaśnić dlaczego w ten sposób reagowała, to nie tak, że odczuwała jakieś głębsze uczucia po tak krótkim czasie. Zawsze tak się działo, kiedy tylko ciało Amelki dotykało ciała drugiej osoby. Żeby pozbyć się tych wszystkich krępujących myśli, postanowiła się przedstawić, tak na dobry początek znajomości, żeby wypaść trochę lepiej w oczach blondynki:
Nazywam się Amelia Mocaffé. – jak zawsze w ten sam, oficjalny sposób.

Anonymous - 13 Luty 2015, 22:59

Cóż za żywiołowa reakcja. Tylko, że u blondynki nic się nie zmieniło. W sensie nie ruszyło jej to. Jakby była całkowicie zanurzona w własnym świecie, gdzie niebo jest jego najważniejszą częścią... Tą najpiękniejszą. Tą, po której można latać, stąpać, żyć. Gdzie można być i można nie być, ale zawsze jest wolność.
Rozłożyła szeroko skrzydła, których nie miała, przyjemnie je prostując i rozciągając. Była w stanie poczuć każdy nieistniejący mięsień, tak, jakby faktycznie się tam znajdował. Czuła pióra gładzące jej skórę na plecach, wiatr je owiewający, naprężenia powietrza, opory i wiry. Czuła... To, czego nie było, nie ma i nigdy nie będzie.
Czuła ból, że nie jest tym, za kogo się uważała, ani tym kim chciałaby być. Nie mówiąc już o fakcie, że właściwie to teraz nawet nie wiedziała, kim jest.
Znaczy to, że nastolatką z zbyt bogatą wyobraźnią to oczywiste, no ale ten teges... Ughr, nie o to chodzi.

Zerknęła ukosem na dziewczynę. Zaraz, czekaj, czy ona wyciąga rękę by dotknąć Ymel? Blondynka za późno zareagowała i gdy dłoń spotkała się z jej twarzą tylko się lekko wzdrygnęła, patrząc na dłoń jak na muchę. Sio, sio, idź sobie sąd. Niby cię nie zabiję, ale jeśli zaczniesz mnie wkurzać to to się może zmienić. A zaczynasz mnie wkurzać w znacznym stopniu samym swoim istnieniem, więc znikaj w tempie szybszym niż uderzenie błyskawicy na sekundę mierzone w metrach kwadratowych na milę świetlną...
Co?
Po prostu jej więcej nie dotykajcie, bo jest w stanie zamordować samym swoim angstowym spojrzeniem.

Swoją drogą fakt, że nigdy by nie przypuszczała, że dotyk przyjdzie tej wyobcowanej dziewczynie tak łatwo. Książka, ławka, swój kącik - tak ją zapamiętała. W końcu była to jedna z tych nielicznych osób, które można było przyuważyć jak czytają w szkole. Ymel książkoholicy jednak kojarzyli się z takimi, którzy nie dzielą się swoim dotykiem na czymś, co jest totalnie randomowym spotkaniem. Gdyby to była randka to poczułaby się, um, na zasadzie... Czy ona właśnie zaczęła rozważać randkę z dziewczyną? W sumie czemu nie, bi zawsze mają o kilkadziesiąt procent szans więcej na znalezienie partnera.

Dobra, a teraz najważniejsza rozkmina dnia - w jaką magię ona wierzy? Um... Magiczną. Ale to odpowiedź niegodna mistrza słów. Właściwie cała ta wypowiedź będzie teraz niegodna, bo będzie prosta, tępa i do kitu. Meh, a mogłaby powiedzieć ładną tyradę o tym, jaka to magia nie jest fascynująca pod każdą postacią - tą uliczną i tą faktycznie prawdziwą - ale nie, po co. Myślenie poszło w krzaki gdy stwierdziła, że nie będzie rozkminiać, kim jest.
- Um... Tak, chyba tak. Z wyszczególnieniem kotowatych... - mruknęła.
W końcu oderwała spojrzenie od nieba i popatrzyła na dziewczynę, która chyba była zakłopotana. Chyba, to się łódka na wodzie chciałaby powiedzieć, ale nie dzisiaj. To powiedzenie... Jej taty. Taty... Mniejsza. W każdym razie dziewczyna była bardzo widocznie zakłopotana, także nom... Przedstawiła się.
A ja jestem Izabela... Hyde? Markovski? A może Razjel? Optowałaby za Razjelem bardzo mocno. Eh...
- Ymel - odparła pewnie. To zdecydowanie najpewniejsza z opcji. Izabel jest wiele, zapewne nawet kilka o wyżej wymienionych nazwiskach, za to Ymel jest jedna i szalenie specyficzna. Szczególnie, że każdy wymawia ten pseudonim jak mu wygodniej.

Anonymous - 14 Luty 2015, 11:11

Wyczekiwała na odpowiedź Ymel jak na nic innego, zawsze kiedy temat kroczył w stronę istot magicznych, zachowanie Amelki zmieniało się nie do poznania. Stawała się bardziej energiczna, żywiołowa, pozwala sobie na zadawanie masę pytań, gdzie normalnie ograniczała się tylko do przedstawienia, bo z reguły ludzie zniechęcali się z początku po jej obojętności i wyjątkowej nieśmiałości. Oby tylko licealistka nie rozmyśliła się co do rozmowy z baletnicą, nie przeżyłaby, gdyby ktoś znowu zostawił ją na pastwę losu tak, jak Vinnie, choć w duchu wiedziała, że jeszcze się z nim spotka. Wyjątkowo zagadkowy dzieciak, um, chłopczyk, bo chyba nie lubił jak ktoś tak się do niego zwracał i traktował. Nic dziwnego, dzieci zazwyczaj chcą być szybko dorosłe, żeby mogły robić wszystkie zakazane rzeczy, zaś dorośli chcieliby wrócić do młodzieńczych lat, kiedy żyło się beztrosko, nie zważając na wszystkie przyziemne obowiązki. Ona również powoli wkraczała w świat dorosłości, choć bardzo tego nie chciała, czuła że jest w nim już jedną nogą dalej niż reszta jej rówieśników. Została jej tylko chora babcia, która zapadła w śpiączkę, odłożone pieniądze staruszku nie będą w nieskończoność, a na razie nie było żadnych występów, za które dziewczyna mogła dostać jakieś pieniądze. Mieszkanie trzeba opłacać, czasami zdarza się nawet, że Amelka jest głodna, na wszystko potrzebne są pieniądze, a tych z każdym dniem było mniej. Na szczęście zgodziła się, by zamieszkał z nią Eliot, może nie wiedziała czego może się spodziewać po istocie magicznej, Lunatyku! Ale w głębi cieszyła się, że tą chorobliwą samotność w mieszkaniu w końcu ktoś zniweluje.

Niepewnie parzyła na każdy ruch blondynki i dochodziła powoli do wniosku, że ta miewała bardzo podobne zachowanie do Amelki. Widać było, że myślami jest gdzieś indziej, gdzieś w swoim, lepszym świecie. Tak samo jak baletnica, ona również często zapominała o bożym świecie, czy to czytając książkę, czy to rozmyślając nad tym co by było gdyby, uwzględniając tylko te dobre rzeczy. Niemniej jednak nie przeszkadzało jej to, że Ym odpływała chwilami w zakątki swojego umysłu, pozwalając swojej wyobraźni na zabawę. Ba! W ten sposób będzie mogła jej się dokładnie przyjrzeć, a nie będzie musiała przejmować się tym, że dziewczynie się to nie spodoba. Zamyślona pewnie nawet nie zauważy. Ku jej zaskoczeniu jednak, ta postanowiła się odezwać, odwracając twarz w jej stronę. Poczuła jak jakaś niewidzialna siła uderza ją w klatkę piersiową z taką siła, że zabrakło jej chwilowo tchu. Stłumiła jednak niepożądany odruch i jedynie przymknęła na krótką chwilę oczy, by się uspokoić. Kontakt wzrokowy z blondynką wywołał u niej dziwną, nieznaną jej wcześniej reakcję. Zawsze tak reagowała na istotę, którą spokojnie mogłaby na zwać rówieśniczką, tylko troszkę młodszą, w końcu chodziły razem do szkoły, aczkolwiek Amelka jeszcze tego faktu nie zauważyła. Cóż, trudno odpowiedzieć czy zawsze, bo nie zdarzało jej się rozmawiać z kimkolwiek innym w szkole poza nauczycielami, których darzyła ogromną sympatią, sama kiedyś chciała nawet takowym zostać.

Kotowatych. Powtórzyła w myślach, starając się wytłumaczyć sobie co to może oznaczać. Nigdy nie słyszała o takim określeniu, z opowiadań babci, czy rozmów z innymi ludźmi, którzy usilnie starali się przekonać całą rasę ludzką do istnienia istot magicznych. Im wierzyła najmniej, tylko opowiadania babuni wydawały się najbardziej wiarygodne.
Nie spotkałam się nigdy z takim określeniem.. Powiesz mi o tych kotowatych coś więcej? – poprosiła cichym i niepewnym głosem. Choć pytań miała masę, nie chciała zasypać nimi drobnej Ym, nie lubiła zniechęcać do siebie ludzi, a przekonała się już, że takim zachowaniem z reguły to robiła. Nieświadomie odrzuciła falowany kosmyk włosów, zawijając jego końcówkę wokół swoich dwóch smukłych palców. To ją powoli odstresowało, a wcześniej zakłopotany wyraz twarzy, szybko powrócił do swojej pierwotnej obojętności.
Ymel. – powtórzyła błyskawicznie zaraz po tym jak dziewczyna się przedstawiła, czując, że mówiąc imię nastolatki, język jej się plącze. Wyjątkowo niecodzienne imię. – Ym.. el – mruknęła z jeszcze większym zakłopotaniem, mimo to na jej twarzy pojawił się cień bladego uśmiechu, który trochę rozpromienił jej szarą buźkę. Niemniej jednak nie pozostawała na tym zakończyć tematu magii. Powolutku powolutku, wyciągnie wszystkie informacje z blondynki, przydadzą jej się. Miała nawet zamiar przyłączyć się do pewnej organizacji, zapomniała jak się nazywała, ale słyszała, że oni też wierzą w istoty magiczne, ba! Mieli nawet do czynienia z paroma jednostkami magicznych przedstawicieli. Jak zawsze przystąpienie do takich organizacji zawsze miało swoją cenę, gdzieś zawsze jest haczyk.

Wiesz.. Słyszałam, że jest magiczna kraina, do której nawet my, śmiertelnicy, moglibyśmy się dostać... – urwała na chwilę, żeby utkwić w jej twarzy badawcze spojrzenie. – Wierzysz w istnienie takich wrót? – zapytała w końcu, nie odrywając od niej ciekawskiego spojrzenia. Nie chciała by jakaś reakcja dziewczyny umknęła jej tuż przed nosem.

Anonymous - 14 Luty 2015, 20:08

Ah, taka drobna, biedna i podekscytowana ta Amelka. Pewnie w innych okolicznościach zaczęłaby Ymel szybko działać na nerwy. Ale to w innych, bardziej normalnych okolicznościach. Dziś Iza miała takie zaćmienie umysłowe i czuła taką potrzebę mowy, że wolała wylać z siebie falę piękna niż falę jadu.
Podciągnęła nogi na murek i objęła je ramionami, mocno przyciskając kolana do piersi. Oparła na nogach policzek i zaczęła snuć swoje wiadomości o kotowatych, przeplatając je z wyobrażeniami, wiarą i nadzieją.
- Kotowaci to dość ogólne pojęcie, zawierające w sobie dużo różnorodności. Myślę, że niekiedy to mogą być koty z umysłem człowieka, kiedy indziej coś na kształt wilkołaka, ale sądzę, że najczęściej pojawiają się jako ludzie z kocimi atrybutami, uszami, oczami, ogonem, kocimi zmysłami i kocimi manierami. Występują w dużej ilości opowieści i różnorako są przedstawiani. I myślę, że sami siebie nazywają inaczej, bo każdy lubi być swój a nie czyjś. Choć sądząc po naturze kotów wśród kotowatych mogą też być tacy, którzy zachowują się jak kanapowe, leniwe pieszczochy i pragną mieć kogoś kto się nimi zajmie - powiedziała, a ostatnie słowa sprawiły, że na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. - Ale to tylko przypuszczenia... Bo nie wiem, czy ten kogo spotkałam chciał wywołać u mnie psychozę czy cokolwiek... - mruknęła markotniejąc nieco.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z faktu, że wypowiedziała to wszystko na głos. Trochę ją to zdziwiło, bo jednak zazwyczaj więcej pisała niż mówiła, ale w sumie stało się to się stało. Reputacji tym sobie nie zrujnuje, bo i tak już wszyscy byli przekonani, że jest dziwna i psychiczna. Tylko tyle, że nie wiedzieli w jak olbrzymim stopniu. Czekamy na pokaz demonicznego śmiechu, ciekawe jak na niego zareagują, hehehe...
Za to widząc jak dziewczyna łamie sobie język jej imieniem znów się uśmiechnęła. Urocze. Doprawdy. Ymel. Cztery litery a tyle trudu. Jeszcze powinna wymyślić drugie imię by zawrzeć w nim "q" i nazwisko z "x" a stałaby się ucieleśnieniem tej marnej części nazewnictwa w fantastyce.
The true exist behind gate? pomyślała przypominając sobie słowa openingu Darker Than Black. Utkwiła spojrzenie głęboko w oczach dziewczyny starając się w tym marnym świetle dojrzeć jakiej są właściwie barwy. Ostatecznie wyruszyła ramionami, dochodząc do wniosku iście agnostycznego - czemu ma ich nie być skoro mogą być? Właściwie to nawet miała więcej powodów by uwierzyć w mityczną krainę niż w Boga...
- Dunno, mogą istnieć choć nie muszą. Ale jeśli istnieją to z chęcią bym przez nie przeszła. - Nagle jednak coś ją tknęło. Czy Dee Dee nie wspominała coś o gościu, który coś o nich mówił? - Hmm... W sumie to przyjaciółka wspominała mi coś o czymś w tym guście. Tylko ona usłyszała to od dziwnego ćpun w dziwnym kapeluszu proponującego dziwną herbarę. Takim to lepiej nie ufać, ale nazwa była ładna. Karminowe Wrota. Zupełnie jakby ktoś postanowił zanurzyć świat w głębokiej czerwieni swej krwi by połączyć go z mrokami swojej duszy...
Uśmiechała się delikatnie, marzycielsko, a jej słowa spokojnie mogły wywołać dreszcze. Co jak co, ale okoliczności ku temu sprzyjały. Mówiłam już, że jest psychiczna? Tak? No to tylko delikatnie przypomnę - to zabrzmiało dość psychicznie. Wzrok utkwiony w przestrzeni wcale nie pomagał w pozytywnym odbiorze tych słów.

Anonymous - 15 Luty 2015, 22:34

Amelia uważnie słuchała słów Ym, powstrzymując się przed przesadną ekscytacją, która ukazać się miała w postaci cichych westchnięć, nie chciała w żaden sposób rozproszyć dziewczyny. Informacje okazały się na tyle satysfakcjonujące, że dziewczyna powtórzyła sobie kilka charakterystycznych cech ów istot w myślach, by przypadkiem przy spotkaniu jednego z nich, nie zostać czymś zaskoczoną. Ostatnie zdanie, które zakończyła na dobre wywód blondynki, najbardziej przyciągnęło jej uwagę.
Spotkałaś jednego? – uniosła brwi do góry w głupiutkim wyrazie twarzy. Cóż, nie powinno to jej w żaden sposób dziwić, sama przecież spotkała Eliota, ba! Nawet postanowiła zamieszkać pod jednym dachem z Lunatykiem, o którym nie wiedziała kompletnie nic. Niemniej jednak nie słyszała jeszcze o istotach, które w dużej mierze przypominałyby koty. Co prawda słyszała o wilkołakach, ale uważała to bardziej za mit, szczególnie irytowały ją książki fantasy, w którym wilkołaki przedstawione zostały z początku jako krwiożercze bestie, które dzięki sile miłości, zmieniły w jakiś magiczny sposób swoje zwierzęce zachowanie. Na samą myśl wzdrygnęła się i wypuściła głośno powietrze z ust, przymykając dziwnie ciężkie powieki. To chyba jej rekord życiowy, jeżeli chodzi o ilość godzin bez snu. Nie chciała tutaj dziewczynie zejść, czy co gorsza zasnąć, dlatego starała się robić wszystko, byleby odgonić swoje myśli od spragnionego przez jej ciało łóżka. Odrzuciła zamaszyście swoje włosy, by te opadły kaskadą na jej plecy, po czym poprawiła odzienia przy szyi, czując, że golf powoli zaczyna ją drażnić swoim materiałem.
Dziewczyna poczuła wielką ochotę, by podzielić się z Ymel również swoimi doświadczeniami z istotami magicznymi. Chociaż świadomie spotkała tylko jednego Lunatyka, zawsze mogła się czymś odpłacić, za tyle nowych informacji. Niestety jakaś niewyjaśniona siła powstrzymywała ją przed ujawnieniem czegokolwiek. Walczyła z samą sobą, nie chciała na starcie podpaść nowemu współlokatorowi, a skoro posiadał jakieś magiczne moce, nie mogła wykluczać, że nie potrafi czytać w myślach, czy w jakiś inny sposób dowiedziałby się, iż Amelka rozmawiała na jego temat z nowo poznaną koleżanką. O ile tak może nazywać Ymel. Jakby nie patrzeć przedstawiły się sobie, znalazły nawet wspólny język, z czym baletnica zawsze miała problemy.

Karminowe Wrota. Musiała się zgodzić z blondynką, nazwa była niezwykła, aczkolwiek opis, jaki raczyła im dać Ymel, niezwykle ją zdziwił. Nie miała jednak w zwyczaju zwracać komuś uwagi, więc pozwoliła sobie na zignorowanie tej sprawy. Przejście przez takie wrota to na pewno niezła sprawa, sama Amelka zaczęła się zastanawiać poważniej nad ich istnieniem. W końcu musi być jakieś logiczne wytłumaczenie jak Lunatycy, kotołaki, czy inne magiczne twory przybyły do świata ludzi. Będzie musiała zapytać o to Eliota, może on wie coś na ich temat, sam w końcu nie jest człowiekiem, może nawet powie jej, gdzie one są, jak się do nich dostać. Wtedy baletnica mogłaby zabrać ze sobą nową koleżankę i.. Nie, nie, to na pewno nie należy do bezpiecznych zabaw, nie powinna narażać innych, tylko dlatego, że sama odczuwa wielką potrzebę dowiedzenia się o krainie czegoś więcej, a najlepiej wszystkiego.

Ale.. Mam rozumieć, że skoro nie byłaś w krainie, to spotkałaś tego kotowatego tutaj? W naszym świecie? One mogą sobie tak bezpańsko chodzić? Nie rozumiem.. – spuściła wzrok na chodnik, szukając tam odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Nie rozumiała jak istoty magiczne mogły chodzić po świecie ludzi, nie będąc zagrożone ze strony ludzkich jednostek. Wiedziała, że nie każdy był taki jak ona i nie każdy darzył te tajemnicze istoty jakimś niezrozumiałym szacunkiem, które stawały się jej sensem życia, myślała o nich całymi dniami, a czasami nawet miewała sny.

Anonymous - 22 Luty 2015, 16:48

Przestrzeń bywa bardzo ładna. Na przykład ta kosmiczna - to nic, że gołym okiem nie dojrzysz żadnej z pięknych mgławic, nawet te mistyczne, migoczące kropeczki na granatowym atłasie są piękne. Ale przestrzeń może być też niepokojąca. Szczególnie, gdy otacza cię zewsząd a ty siedzisz. Siedzisz nieruchomo, nie mając nic za plecami. Tylko przestrzeń, otulająca cię jak płaszcz paranoi... Tsa, dobrze by było się stąd zbierać. Albo choć bardziej skupić na rozmowie. Wartałoby też zauważyć, że dziewczyna bierze cię i te twoje rozkminy o chyba-wierzeniu-w-magię całkowicie poważnie. Bogowie, ta tancerka faktycznie w to wszystko wierzy!
Dziesięć punktów dla Ravenclaw'u za spostrzegawczość Ymel!

Spotkała. Tak, spotkała kobietę z kocimi uszami. Albinosa. Kolejnego. Czy poprzedni też byli magiczni?
- Możliwe... - powiedziała całkowicie szczerze znów skupiając wzrok na Amelii. Biedna brunetka, mogło ją tak dużo osób wkręcić w to, że oni też wierzą, a ona by pewnie nawet nie zauważyła. A co najmniej nie zauważyłaby za szybko. Cóż, co najmniej na taką wygląda. - Tak, całkiem prawdopodobne. Choć w sumie to nie wiem, bo faktycznie spotkałam go tutaj. Znaczy nie konkretnie tutaj, ale na obrzeżach miasta, więc w sumie to mógł być jakiś żartowniś... Ale nie wyglądała na takowego - stwierdziła motając na tyle by dać prawdopodobieństwo ale niczego nie stwierdzić wprost.

Nagle jednak naszło ją na ziewanie. Co prawda zasłoniła usta dłonią, ale ziew to ziew, a jej jak zwykle był potężny. Meh, nuda. Jedna, wielka, masakryczna nuda. I minimalnie niewyspanie. Niby ciekawy temat, ale rozmowa aż tak nie pochłania uwagi jak pisanie czy czytanie czy coś. Po prostu... Ziewanie bez większej przyczyny to u niej swoistego rodzaju norma. Nie ma się czym przejmować. Jedynie można zauważyć, że w sumie to już dość późno jest i czy nie czułaby się przypadkiem lepiej siedząc w czterech ścianach?
Co jest, okazuje się, że do grona fobii i paranoizmu dołączyła agorafobia? Przecież to idiotyczne. Już prędzej lęk przed tym, co czai się w cieniu. Nie w ciemności, ciemność jest w stanie dość dobrze znieść, o ile nie dostanie paranoi. Za to cienie czające się tuż za barierą światła... Ughr... To dopiero jest paranoiczne. Lepiej po prostu o tym nie myśleć. Albo sobie pójść do domu. Tsaa... Najlepiej znosić cienie i ich dziwne stany milutko wtulonym w kołderkę na cudownym łóżku i pójść spać. Doskonałe rozwiązanie, milady.

- Myślę, że powinnyśmy się spotkać kiedyś i pogadać w jakiejś lepszej atmosferze - powiedziała uśmiechając się niemrawo do dziewczyny. Zaraz, co to robią ludzie, jak potrzebują się kiedyś spotkać...? Ach, wymieniają się telefonami. Wyciągnęła z kieszeni kawałek papieru i pióro, napisała na nim swój numer i podała dziewczynie. - Zadzwoń, jak będziesz mogła to się zgadamy, ja już powinnam wracać... - dodała wstając z miejsca.
Dziwnie się czuła tak odchodząc, no ale. Lepiej będzie się czuć w domu, kochanym, miłym domciu...
No chyba nie.

//zt :v

Anonymous - 4 Maj 2015, 17:34

Amelia wydawała się być dziwnie zamyślona, nie zauważyła nawet, że jej rozmówczyni znika w oddali, pozostawiając za sobą jedynie świstek papieru, na którym zapisany był numer blondynki. Zerknęła na niego spod przydługiej grzywki, opadającej na twarz i mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, w tym samym czasie podnosząc się na nogi. Nim zdążyła się zastanowić nad tym, czy w dobrą stronę zmierza, ruszyła przed siebie, zostawiając za sobą jedynie zapach delikatnych, waniliowych perfum.

[zt.]

Raccoon - 20 Maj 2015, 15:34

Po porwaniu i znacznym oddaleniu się od Domu Czekolady, zawędrowali w zupełnie inne miejsce - na całe szczęście na otwartym powietrzu. Zanim jednak gdziekolwiek się zagłębili zatrzymał się gwałtownie i ujął twarz Vegi tak, by musiała na niego spojrzeć, a kciukami dłoni przejechał kilkukrotnie po jej kościach policzkowych.
- Mam nadzieję, że na chwilę mi wybaczysz, najdroższa, ale mój plan ma pewne braki. Dlatego chciałbym cię tu dosłownie na parę sekund zostawić. – Aj, oby źle tego nie odebrała. Nie uciekał, w żadnym wypadku. Ale z całą pewnością byłaby wielce zdziwiona, gdyby zabrał ją ze sobą, a przecież taką reakcję miał zamiar wywołać, jednak dopiero po powrocie.
Dla pewności pozostawił ją na samym początku, na jednej z pierwszych ławek, sam udając się w zamierzonym kierunku.

Vega - 20 Maj 2015, 16:06

Trafili na ścieżkę prowadzącą do fontanny. Spacerowała wraz z nim, przytulając się nieznacznie i mając jego dłoń za kompas – trzymała i gładziła opuszkami palców drugiej ręki. Zatrzymali się, a jej twarz znalazła się w nawiasach zbudowanych przez jego dłonie. Spodziewałaby się… pocałunku, gdyby nie prędkie przejście do dialogu.
- Zostawić? Ale że jak? Pójdziesz po młodszego braciszka?! – i wybuchła śmiechem, mając aluzję do pierwszych minut ich spotkania i jego przekonania, że tylko siostrę docelowej osoby spotkał. - Ale skoro musisz… to miej nadzieję, że nie ucieknę do swojego chłoptasia! – tajemniczy uśmieszek powitał Raccoona. A co, niechaj myśli, że mimo wszystko ma kogoś, skoro już raz mu to zasugerowała. Wizja posiadania kilku adoratorów była dla niej piękną.
Ale gdy odszedł, myśl ta stawała się coraz bledsza.
Vega została sama i usiadła na ławce. Brak jego obecności sprawił, że bajeczność spotkania zamilkła, wysuwając na prowadzenie racjonalne myślenie. A wraz z nim, zjawiło się przekonanie, że nie powinna mu zbytnio zawierzać, że zbyt bardzo się zabawia w słowa i wyobrażenia – jakoby powinna traktować to spotkanie wyłącznie po koleżeńsku.
Oczekiwała jego powrotu, a każda minuta sprawiała, że dziewczynka, tak bardzo panosząca się w jej osobowości, coraz bardziej wygasała.

Raccoon - 20 Maj 2015, 16:10

Spodziewał się, że Vega tak łatwo nie odpuści przysparzania mu kłopotów, co tylko się potwierdziło podczas drogi. Całe szczęście, że szli do miejsca, gdzie zdaję się nie roiło się aż tylu ludzi, by ktoś zwrócił na ich dwójkę większą uwagę. Co za tym idzie sam również mógł pozwolić sobie na więcej względem dziewczyny. Koniec zabawy, Vega będzie miała za swoje!
Skrzywił się znacznie słysząc jak wspomina o jego bracie, jednak słowem tego tematu nie pociągnął, nie miał też zamiaru w żaden inny sposób dać jej odczuć, że ten żart go bardzo dotyka. Przecież nie wiedziała. I nie jej wina co się stało. Dlatego też szybciej odwrócił twarz w inną stronę, tak samo jak resztę ciała, powoli się od niej oddalając.
- Znajdę cię wszędzie, kochana. A tego, do którego uciekniesz zabiję. – Rzucił tylko na odchodne i tyle go widziała.
Starał się jak tylko mógł, by jego obecność nie była długa, w pośpiechu chciał załatwić wszystko, co miał zaplanowane, a – o dziwo – tym razem los był po jego stronie umieszczając je w jednym miejscu i do tego parę kroków od Ogrodów. Kupił więc co miał i wrócił do Vegi.
A ta siedziała na jednej z tamtejszych ławek. Cóż, kolejna niespodzianka, sytuacja niemalże identyczna jak z początku ich spotkania, tylko tym razem role się odwróciły. Oczywiście musiał ją wykorzystać, dlatego zaszedł ją z tyłu, schylając twarz na wysokość jej ucha.
- Tęskniłaś? – Zapytał cicho, a wzdłuż jej odkrytego ramienia przejechał kwiatem róży wędrując nim coraz to wyżej, na poliku kończąc. Ech, Racc, serio? Nic bardziej pospolitego nie dało rady wymyślić, prawda?Wybacz, że spóźniona, ale mam nadzieję, że chociaż odrobinę wynagrodzi to moją nieobecność. A to w pozostałej części. – Skierował jej twarz w swoją stronę, przez co swoim nosem stykał się z jej drobniutkim. Było ciemno, a on niemalże jak za dnia widział jej oczy. Te same, w które tak wiele lat temu uwielbiał się wpatrywać, zarówno jak i we właścicielkę. I choć starał się robić to niezauważony, doskonale zdawał sobie sprawę, że Vega nie raz przyłapała go na takich lub podobnych czynnościach. Serce nie sługa, ponoć. A jego po tak długim czasie ponownie zaczęło żyć, nawet w głowie słyszał jak bije. Może po prostu to przez tę ciszę, która zapadła? Jakby nagle ucichł cały świat. Przybliżył się bardziej, tylko czy bardziej jeszcze można? Lecz mimo wszystko, a bardzo z tym walczył, nie złożył pocałunku na jej ustach lub raczej nie do końca, bo w większej części jego wargi zetknęły się ze skórą jej polika.
Odsunął się również w ciszy, wręczył dziewczynie trzymaną różę – mało brakowało, a z tego wszystkiego by ją połamał – i złapał ją za dłoń pragnąc ruszyć do wyznaczonego celu, czyli samej fontanny znajdującej się ukrytej w ogrodzie. - A teraz chodźmy, śpioszku, na widoku publicznym nie mam zamiaru cię wykorzystywać.
A w drodze palce Nathana nie były splecione z jej. Za to pomyślał, że nie będzie mieć nic przeciwko, jeśli obejmie ją w pasie, tym samym mając bliżej siebie. W myślach śmiał się sam do siebie. Bo w końcu nie wiedział czy wierzyć, czy nie. Cały ten czas w szkole, tyle lat kompletnego braku kontaktu, a teraz jeden wieczór i... Czuł, że ktoś robi sobie z jego życia jeden wielki żart i całkiem dobrze się przy tym bawi.
Znów zawitał, zawitali, pod odwiedzaną przez niego wcześniej fontannę. Nie przemawiał do niego motyw aniołka, który się w niej znajdował i odpowiadał za rozlew wody, jednak bez słowa sprzeciwu musiał przyznawał, że miejsce to było niezwykle urokliwe.
Em, czy wspominałam także, że drugą rękę miał zajętą butelką wina? Nie? Więc teraz o tym będzie. Butelkę odstawił na murku i spojrzał z podejrzanym uśmieszkiem na Vegę.
- Czerwone, półsłodkie, mam nadzieję, że lubisz? Ale to później. Teraz bardzo by mi zależało, żebyś i ty znalazła się na tym murku, inaczej utrudnisz mi pracę. – A co Szop miał na myśli, różowa mogła sobie dopowiedzieć i z całą pewnością nie dowie się tego, jeśli w wyznaczonym miejscu się nie znajdzie. Ach, jeśli sama, z własnej woli nie zechce na niego wejść, to Nathan zrobi to siłą. Nie ma tak łatwo!

Vega - 20 Maj 2015, 16:18

Szopek pominął temat brata. Chyba miał jakieś rodzeństwo, myślała. Może by nawet o to zapytała, ale oświadczył, wraz z odejściem, że jej facetów zabije. No super, Vego! Właśnie się spoufaliłaś z mordercą! Wcale nie! Ale… tak, chyba morderca?.. Ale że on?! Projektant ubrań! Najcichsza woda zbrodnie niesie. Tak, wiem o tym, ajjj… cicha woda. Uciec, czy nie uciec, oto jest pytanie, nad którym czas na ławce trwoniła. Nie chciałaby mordercy, ale z drugiej strony.. masz przecież wrogów, wiesz o tym z każdą chwilą, gdy na kompas spoglądasz.
Poczuła dziwny dotyk na policzku, podniosła wzrok – nikt przed nią nie stał. Mimo to pewna była czyjejś obecności i w moment, jak porażona, powstała z ławki. Odwracając się, ujrzała delikwenta.
- Jeżu iglasty, przerażasz mnie! – Choć przekuła wyolbrzymieniem zaskoczenie w wystraszenie, wyszło to bardziej niż mniej naturalnie. …I aby nie myślał, że taka strachliwa, padła w śmiech i spokojnie usiadła na ławce. Tęskniła? Oczywiście! Tak bardzo, że wcale. Róża? Dla niej? - Dla mnie, naprawdę?! Romantyk się znalazł! Romantyk i morderca, pfff…
- Czy tęskniłam za mordercą? Oczywiście! Muszę chyba mu dać zlecenie zabójstwa mnie samej. Ofiara obdarowana różą od swojego mordercy – brzmi bardzo romantycznie, prawda?
Zbliżył się na milimetry, a nawet mniej. W kawiarni uciekł gdy chciała tego samego, więc odegrała się, odsuwając ku przeciwnej stronie ławki i posyłając tajemniczy uśmieszek. Pewnie powtórnie spróbował podchodów, przecież się nie podda? Chciała róży i ją dostała, a w rabacie podróż ku fontannie. Przystała na to – zabójstwo przy fontannie będzie takie rytualne! Objęta w pasie mogła czuć się jak w łańcuchach, jak w kajdanach. Już sobie wyobrażała być jego niewolnicą i wówczas stwierdziła, że zbyt wiele thrillerów ostatnimi nocami widziała. Potrząsnęła głową – co za dużo, to niezdrowo! Niewolnicy z siebie robić nie będzie – prędzej z niego. Ofiara zniewoliła mordercę którego sama na siebie nasłała. Scenariusz idealny! Anioł zsyłający światu wodę, czyli obecny w wielu parkach motyw. Spojrzała na wino pozostawione na murku. Chyba brakuje im korkociągu oraz lampek. Rozwiązanie już znalazła – stłuczenie szyjki o murek i picie z ostrych krawędzi szkła z niezwykła dbałością o ich nietknięcie. A gdy któreś przetnie wargę, krew zwiększy objętość wina, nie pozwalając trunkowi prędko się skończyć. A piekącą skórę ujarzmi pocałunek.
- Zabrałeś mnie z wygodnej ławki i wysyłasz na murek? Zatem postaraj się bardziej, hihihi… – schowała dłonie za siebie, by prędko jej nie zaprowadził, by zrozumiał, że z własnych sił nie chce. Trudno oczekiwać, by ułatwić miałaby mu kolejny raz zadanie - robienie na przekór jest takie dziecinne! Niespodziewane wzięcie siłą ma najlepsze efekty. Jak ryba rzucać się nie powinna, bo zmoczyć się od pobliskiej wody to chyba nie jest jej priorytet.

Raccoon - 20 Maj 2015, 16:20

Ach Vego, jakie to masz wielkie szczęście, że nie wszystkie tajemnice Nathana są Ci znane! Rzeczywiście nie jedna z nich mogłaby wystraszyć i nie pozostawić Cię tam tak spokojnie czekającej na jego powrót z nieznanych. Stwierdzenie, że im mniej wie, tym dłużej żyje również powinien pozostawić niewypowiedzianym, zachowując dla siebie.
Jednak kobiecie w żaden sposób nie da rady dogodzić, co by się nie zrobiło, zawsze będzie źle. Dlaczego tak właśnie się działo? Cóż, chyba sam sobie nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, nawet po usilnym postawieniu się w jej sytuacji. Podejrzewał, ba, miał silne przekonanie, że nawet same kobiety w bardzo wielu przypadkach same siebie nie rozumieją oraz nie będą potrafiły znaleźć logicznego wyjaśnienia dla swojego zachowania w niektórych sytuacjach.
- Spokojnie, nie chcę żebyś padła na zawał w tak młodym wieku, a to dopiero początek wrażeń. Lecz morderstwa raczej nie przewiduję. Co mi po zwłokach – nekrofilem nie jestem. – Choć może od pedofila do nekrofila droga niedaleka, któż to wie. Okazać się może tylko w trakcie ich spotkania. Dobrze tylko, że nie miał żadnego dostępu do tych wszystkich jej absurdalnych myśli, z całą pewnością roześmiałby się do rozpuku i to nie przez kilka sekund. Ubaw, jakiego nie miał od lat! Ale gdyby zaproponowała mu bycie jej niewolnikiem... Może i by na to przystał?
Tak, co do wina, niech sobie tej różowej głowy nie zawraca, dla chcącego nic trudnego! No i być może miał coś jeszcze w zanadrzu pochowane dobrze po kieszeniach?
- Uparciuchu, i tak postawię na swoim. A skoro nie chciałaś po dobroci, to nie dość, że przekonam cię do tego siłą, to jeszcze nie obiecuję później nic miłego – taka kara. – Przez moment czuł się jakby groził rzeczywiście nastolatce będąc jej rodzicem, przez co myśl ta niemało go przeraziła, a miał jeszcze wobec niej tak zue zamiary. Czy wmawianie mu tych zboczeń zaczynało skutkować? Nie, trzeba było szybko odgonić to od siebie, zanim ta jeszcze mu gdzieś ucieknie i nici z planu. Za kogo go wezmą, z chęcią tym się dla nich stanie.
Przejechał dłonią po swojej twarzy zawiedziony tym, że Vega nie chce stanąć na murku z własnej, nieprzymuszonej woli, po czym uśmiechnął się szeroko, bo wiele satysfakcji sprawiał mu fakt, że to on będzie musiał ją do tego nakłonić. Każda metoda była dozwolona, jednak wolał wybrać jedną z łagodniejszych. Podszedł do niej pewnym krokiem, patrząc z góry na tą małą istotkę. Ciekawe czy w ogóle cokolwiek urosła? Palcami błądził gdzieś po jej talii, ani trochę nie przejmując się tym, że nie ma zamiaru dopuścić go do swoich dłoni.
- Tylko nie krzycz. – Po tym krótkim zdaniu przykucnął nieco i sprawnym ruchem chciał przerzucić ją sobie przez ramię, dobrze przytrzymując, by w razie gdyby się miotała przypadkiem jej nie upuścił lub nie zrobiła im obojgu krzywdy.
I jeśli tak już sobie wisiała, nie zwlekając zaniósł ją do celu, czyli na murek fontanny, a tam już spokojnie odstawił, jednak wciąż ją trzymał, żeby przypadkiem nie przyszło jej do głowy uciekać. Bo ile razy można ją tak nosić? - I nie kombinuj, bo jeszcze przypadkiem wylądujesz w wodzie. Ach, mam nadzieję, że nie jesteś szczególnie mocno do tej sukienki przywiązana. – Nie pytał jej o zdanie. Czy planował ją tutaj z niej zedrzeć i okropnie wykorzystać? Hm, właściwie to był całkiem dobry pomysł, szkoda tylko, że w planie miał już coś innego. Bo tak naprawdę jego zniknięcie miało na celu w głównej mierze się do jego realizacji przyczynić. Vega chciała poznać wizję Raccoona na jej ubiór, no i tak się właśnie stanie. Co prawda nie do końca był w stanie osiągnąć to, co by chciał, jednak mała poprawka, to zawsze więcej niż nic.
Z kieszeni spodni wyciągnął zakupione nożyczki. Szaleniec jak nic! Złapał za dół przedniej części sukni Vegi i nie patrząc nawet na jej reakcję, a miał świadomość tego, że różna ona może być, przystąpił do działania, póki jeszcze mogła być w lekkim szoku. Starał się to zrobić z jak największą dokładnością, przecież nie byle kogo miał przed sobą ani też nie pragnął wywołać w niej złości. Po tych wahaniach nastrojów dziewczyny, wszystkiego się można było spodziewać.
Ostatecznie odrzucił na ziemię wszystkie, jego zdaniem, zbędne ilości wyciętego materiału. Sam odsunął się na krok lub dwa, by dokładniej ocenić całokształt. Drobna poprawka i skończone. Pozostawił ją w idealnie asymetrycznej sukni, z przodu krótszej, delikatnie przed kolano, z tyłu pozostawiając bez zmian. Na tyle pozwalały mu dostępne środki i czas, ponieważ nie chciał tu spędzić kilku godzin, męcząc ją. Gdyby mógł na pewno zmieniłby jej kolor.
- Ta zniszczona sukienka będzie pretekstem, żebyś przyszła do mnie wybrać sobie nową. Czarny ci nie pasuje, Vego. Zdecydowanie widzę cię w jasnych, pastelowych kolorach. I skoro masz co pokazywać, nie chowaj tego. – Tu dłuższą chwilę zawiesił wzrok na jej nogach. Naprawdę nie rozumiał idei ukrywania takiego atutu. Zanim uniósł spojrzenie wyżej, na jej oczy, minęła chwila. Chyba obawiał się reakcji, dopiero teraz przemyślał wszystko. Może powinien był to sobie odpuścić? I wcale nie zdziwię się, jeśli zmiesza mnie z błotem i tyle będę ją widział. Ech.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group