To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Fusowy Gaj

Anonymous - 1 Lipiec 2014, 17:52

Ach, jak on lubił to miejsce. Silny zapach mięty i owoców z przewagą tego pierwszego idealnie otrzeźwiał umysł Wheatley'a po długiej podróży. Minęło już kilka dni, odkąd opuścił Szkarłatną Otchłań. Przez cały ten czas jechał na mocnej miętowej herbacie, więc musiał uzupełnić zapasy. Dlatego też leciał na wyższych poziomach fusowego gaju. To właśnie na tej wysokości rosły najlepsze fusy. A w każdym razie tak sądził Świetlik. Płynął sobie spokojnie w przestworzach, wdychając woń mięty.
Po pewnym czasie zauważył pod sobą jakąś dziewczynę o jasnych włosach. Czyżby Szklana Dama? Wheatley zniżył pułap, by przyjrzeć się jej z bliska. Dziewczyna jednak zaabsorbowała go na tyle, że nie zauważył, że zbliża się do pnia drzewa. Pierwsza zatrzymała się na nim twarz...
Po kilkunastu sekundach spadania i lądowania na niższych gałęziach, Kapelusznik z hukiem wylądował na ziemi. Miał bóle i zawroty głowy. Ale żył... chyba.

Anonymous - 2 Lipiec 2014, 09:50

Lou dostała szpadę od taty na siódme urodziny. Był to czas, gdy dziewczynka zafascynowana różnymi bajkami i legendami o dzielnych rycerzach, zachciała zostać takim bohaterem, który ratuje królewny z opresji oraz zabija okropne potwory. Ojczulek zapragnął spełnić marzenie swojego oczka w głowie. Nic więc dziwnego, że kunszt broni był przepiękny. Rękojeść została ozdobiona przeróżnymi kwiatami - od róż po stokrotki, zaś przez całą długość chudego ostrza została wyryta dewiza rodziny Tubeliere. Nic dziwnego, że Lou tak szybko się nią zauroczyła, szpada sama w sobie wyglądała jakby była magiczna. Oczywiście ojciec niezbyt wykazał się mądrością przy zakupie tego prezentu. Nie dość, że kupił zdecydowanie za dużą broń jak dla dziecka to zdecydowanie była za młoda na takie "zabawy". Więc konsekwencje były wiadome - mama zabrała córce szpadę, zostawiając ją na późniejsze lata. Nie miała jej wtedy nawet w dłoniach! Więc Aurora płakała zamiast cieszyć się nową zabawką i jeszcze raz płakała.
Drugi raz swoją oficjalnie jedną z największych miłości zobaczyła trzy lata później. Jako dziesięciolatka miała zacząć najprawdziwsze nauki walki i to głównie z swoim tatą, dlatego też większość miłych wspomnień wiąże właśnie z szermierką. W sumie, również dlatego stała się ona dla niej tak wielką pasją, bo była to następna rzecz, którą dzieliła z ojcem, a w teraźniejszym czasie - czynność, przy której go miło wspominała. Ukradkiem oka spojrzała na szpadę. Chorobliwe tęskniła za tatą.
Miętowo-owocowa woń lasu sprawiła, że po plecach Lou przeleciał bardzo przyjemny dreszczyk. W tym samym czasie ujrzała naprawdę urokliwą panienkę. Wiadomo, miała słabość do ślicznych panien o niestandardowym kolorze włosów. Tylko panien. Fakt, sama jako tako była chłopczycą, ale los zechciał, że zbytnio nie paliła się do pozytywnych relacji z mężczyznami. Co prawda mogły zdarzyć się wyjątki, tak jak na przykład przemiły artysta, którego miała okazję spotkać na Kryształkowym Pustkowi. Cała niechęć zrodziła się gdy była malutką dziewczynką. Jakiś bogaty dzieciak w złości popchnął ją do dość głębokiej kałuży. Tak bardzo ubrudziła swoją piękną, seledynową sukienkę, że musiała ją wyrzucić. To była taka niewielkie błahostka, aczkolwiek wzbudziła w niej ziarenko niechęci, które potem kiełkowało wraz z innymi wpadkami płci przeciwnej.
Obdarowała przybyszkę niewielkim, acz przyjaznym uśmiechem. Jakby niechętnie wstała, a następnie nonszalancko ukłoniła się przed Josephine. Zrobiła to głównie dla popisu przed dziewczyną.
- Witaj Josephine - wyprostowała się i dodała - Jestem Lou, przemiło jest mi cię poznać. - Podeszła nieco bliżej do różowowłosej. Szybciutko ją zlustrowała. Nie potrafiła ocenić jakiej jest rasy, aczkolwiek nie było jej to potrzebne do stwierdzenia faktu, że jest ładna. Pojawienie się tej panienki szczerze uradowało Piegowatą. Mogła spędzić czas z osobą, która z pozoru wyglądała na miłą czy przyjazną, ale kto wie?
- Co tutaj robisz, co cię tu sprowadza? Chyba nie jesteś jakąś nową służką, która przyszła mnie znaleźć tylko po to, abym musiała zaraz to wrócić do rezydencji, nieprawdaż? - Aurora zrobiła nieco smutną, teatralną minę. Była nadal zmęczona. Zamierzała usiąść tam gdzie stoi, tuż przed Josephine, gdy nagle usłyszała wyraźny huk. Zdziwiona, popatrzyła niemiło na kolejnego przybysza. Tym razem nie była tak uradowana, jak wtedy, gdy zobaczyła różowowłosą panienkę. Z łatwością można było zobaczyć odrazę wypisującą się na twarzy dziewczynki. Jak można być takim fajtłapą? Bezpodstawnie osądziła go o podglądanie jej i Josephine, co zrodziło jeszcze większą niechęć. Stosunek do mężczyzny nie zmienił się pomimo faktu, że Lou zauważyła kapelusz nieco charakterystyczny dla Kapelusznika, a sama była z tej rasy. Szczerze zachciało jej się śmiać z tego biedaka. Zrobiła kilka powolnych kroczków w kierunku dziewczyny, jakby chciała dać znać facetowi, że są razem. Ostatecznie nieco ją korciło by spytać się nieznajomego czy wszystko jest w porządku, ale nie! Jeżeli miał się okazać zboczeńcem, złodziejem czy nawet mordercą to była gotowa podźgać go tak, iż przypominałby bardziej sitko, niżeli żyjącą istotę.
Na wszelki wypadek położyła swoją dłoń na rękojeści szpady. Może jej zachowanie było troszkę absurdalne. Nie czyniła tak tylko dla popisu, co można było zauważyć, ale również dla rozrywki, której mógł jej dostarczyć ten Kapelusznik. W sumie prawdziwemu rycerzowi z bajki nie zaszkodzi trochę przesadności.

Rada na przyszłość - następnym razem pasowałoby spytać rozmówców, którzy prowadzą między sobą fabułę czy można dołączyć do pisania. Wchodzenie do tematu bez pytania innych nie jest grzeczne i przecież ktoś może nie chcieć mieć nieproszonego gościa :)

Anonymous - 2 Lipiec 2014, 12:07

Josephine zawsze była nastawiona przyjaźnie do świata i istot mieszkających w nim. Co innego Memory, która jest uszczypliwym, małym, jędzowatym potworkiem. Abstrahując od charakteru Memo, Josephine zauważyła że po incydencie z paniczem nie przejmuje już tak często kontroli nad ich wspólnym ciałem. Ba! Jose przez kilka dni zdawało się że potworek przeniósł się do innego ciała i przez owe dnie była cała w skowronkach. Wtedy wydawało jej się że życie jest jednak piękne, pomimo tego że była uwięziona w wielkim zamku.
Kiedy usłyszała imię Piegowatej i zobaczyła jak się kłania, na jej szklanej twarzyczce pojawił się rumieniec. Widać było że się speszyła.
- Mnie też jest miło Cię poznać- powiedziała nieśmiało.
Chwyciła krańce swojej spódniczki, rozchyliła je i ukłoniła się jak na dobrą damę przystało. W końcu nie chciała wyjść na prostaczkę.
Czuła na sobie wzrok dziewczyny, Jose nie była dobra w zapoznawaniu się z ludźmi, pomimo tego że była miła i serdeczna. Postanowiła zrobić to samo co jej rozmówczyni i również zlustrowała ją swoimi błękitnymi oczkami.
Lou była uroczą młodą dziewczynką. Najbardziej w owej dziewczynce podobały jej się piegi oraz brązowe włoski na których widniał kapelusz. Kapelusz! Ach… Lou jest kapelusznikiem. Jose zupełnie się tego nie spodziewała, według niej Piegowata aparycją bardziej dorównuje lalce niż szalonemu kapelusznikowi.
Josephine odgarnęła kosmyk swoich niesfornych włosów za ucho i uśmiechnęła się serdecznie do Lou. Potem usłyszała jej pytanie. Widać było że jej nowa znajoma musi być kimś ważnym i bogatym skoro wzięła Josephine za jedną z służek. Z drugiej strony się nie myliła tylko że Jose akurat nie pracowała dla jej rodu.
- Nie, nie jestem służką z pani rodu. Przyszłam tutaj nazbierać parę herbacianych roślin dla Opheli dekoratorki wnętrz. Ja osobiście pracuje w zamku rodu Roitelette…- powiedziałam z nieskrywanym entuzjazmem.
Swoją drogą Jose była bardzo podekscytowana tym wyjściem. Nie dość że poznała nową osobę to jeszcze świetnie się bawiła szukając tych różnych roślin. Przypomniało jej się że kilka lat temu przed wielkim pożarem w jej rodzinnym mieście na wiosennym festynie też robili coś podobnego. Taka gra w podchody. Jose razem ze swoją małą grupką przyjaciół co roku zdobywała pierwsze miejsce, dlatego też ta lista od Panny Opheli nie stanowiła dla niej żadnego problemu. Miała jednocześnie nadzieje że nie pominęła niczego.
Wyjęła kartkę raz jeszcze i policzyła wszystkie roślinki jakie miała. Jak skończyła jej wzrok przykuła rękojeść szpady Lou. Pierwszy raz widziała tak śliczną rękojeść. Okej, przyznaje że niewiele broni białych widziała Josephine w całym swoim życiu, ale broń Piegowatej na pewno jest jedną z tych najładniejszych i najbardziej wpadających w pamięć.
Z przemyśleń wyrwał ją głośny huk. Jose podskoczyła jak oparzona i odruchowo zakryła dłońmi usta kiedy zobaczyła kolejnego rozmówce. Kim on był? Czy je podsłuchiwał? A może jest jakimś przestępcą i tylko czekał aż któraś z nich straci czujność i zaatakuje?
Josephine podobnie jak Lou przysunęła się do rozmówczyni. Nie podobał jej się nowy przybysz. Ale chyba trzeba się upewnić czy mu nic nie jest. Josephine wzięła jakiś patyk który wyglądem przypominał laskę wanilii i podeszła do tego nieznajomego. Odległość między nimi liczyła jakieś pięć kroków. Jose odłożyła koszyk i chwyciła owy patyk, następnie zaczęła dźgać lekko podglądacza w plecy.
- Em… Przepraszam, nic Ci nie jest?- mówiła na tyle głośno aby nieznajomy ją usłyszał, ale nie krzyczała.
Po kilkunastu dźgnięciach odłożyła patyk. Wzięła swój koszyczek i czekała na reakcje przybysza. Dosyć niezdarnego przybysza.
Oddaliła się od niego i przysunęła się do Lou, ponieważ czuła się przy tej piegowatej dziewczynce bezpieczniej.

Anonymous - 2 Lipiec 2014, 12:49

Poczuł, jak ktoś dźga go po plecach. Przymknął mocniej oczy, lecz po chwili je otworzył. Przyjazne bursztynowe światło zaczęło bić spod cylindra.
- Tak... Tak sądzę... - odpowiedział z wyraźnym bólem w głosie. Chwycił się dłonią za szczękę i z dość głośnym chrzęstem przemieścił ją na swoje miejsce. - Auu...
Wheatley powoli spojrzał w bok i nieco w górę... Stały nad nim dwie dziewczyny. Jednej z nich chyba nie pasowała jego obecność. I chyba była razem z tą drugą. Kapelusznik szybko poderwał się na baczność i uśmiechnął się niezręcznie.
- Przepraszam, zagapiłem się... - powiedział, niezręcznie się uśmiechając. Mimowolnie ukrył wzrok pod rondem kapelusza. Wyglądał na zawstydzonego. I tak się właśnie czuł... - Czyżbym... Czyżbym w czymś przerwał...?
Głupi! Nie mówi się tego w takiej sytuacji! - skarcił się w myślach. Ale co się stało, to się nie odstanie...
- Tak czy siak... Przepraszam za najście... - dodał na koniec. Poprawił kapelusz na łepetynie, po czym zniknął między krzakami.

[zt]

Iskra - 30 Wrzesień 2015, 19:03

Młoda kobieta o fantazyjnie marchewkowych włosach sięgających brody siedziała na ławce i zawzięcie, niemal za głośno dyskutowała ze spoczywającym na drugim krańcu tygrysem o śnieżnym futrze. Kocisko z lubością paliło fajkę, uważało jednak, by nie chuchać dymem w twarz towarzyszki.
– Nie twierdzę, że cię nie chcę, Victorze! Nie dramatyzuj, nie! nie wyskakuj mi tu znowu z dną moczanową!
– Troszczy się mademoiselle o mnie i to dlatego chce leciwego, styranego życiem Anceu zostawić znów lesie?
– Nie manipuluj mną! – niemal wpadła mu w słowo. – Sam mówiłeś, że ciężko ci bez otwartych przestrzeni, bez zieleni i swobody! Nie rób ze mnie potwora o kamiennym sercu, które chce wyrzucić z auta kotka, bo porysował mu parkiet!
– Co się zdarzyło tylko raz! – syknął urażonym tonem – i tylko dlatego, że zabroniła mi panienka palić w mieszkaniu.
– Bo chciałeś palić marychę, którą ci dałam do spróbowania! Gdyby sąsiedzi poczuli..
– Ci mili państwo z naprzeciwka? Prawie się nie przestraszyli wczoraj po południu na mój widok.
– Co. Czy ty..
– Spokojnie, tylko sobie dworuję. Wróćmy do meritum dysputy: chce panienka zostawić leciwego…
– Victorze! – wrzasnęła z bezsilności, wznosząc ręce do nieba.
– Czy nie powiedziano: jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś?
Schowała twarz dłoniach. Próba dyskusji ze starą Bestią (Anceu nigdy nie mówił bliżej o swoim wieku, ale reumatyzm u magicznego stworzenia daje do myślenia) miała szanse powodzenia równie spore co wygranie dysputy ze studentem prawa. (Umawiała się z jednym. Po porównaniu jej uśmiechu do któregoś niuansu prawa karnego przeprosiła, wyszła do toalety, i już nie wróciła.) Ponadto wszechwiedza Victora często bywała po prostu zatrważająca.
– Czy ty mi właśnie cytujesz cholernego Exupéry’ego? – wymamrotała przez palce. – Kochał swoją matkę bardziej niż wypadało, a Róża wcale nie jest tym, czym sądzicie, że jest.
– Ale książki pisał przyjemne.
– Rysował już gorzej.
– Ponieważ deprymowali go dorośli.
– Mnie maman też i jakoś nie poprzestałam na wężu otwartym i zamkniętym.
Cisza, która jej odpowiedziała, skłoniła rudą do zerknięcia na towarzysza.
Właśnie próbował na nowo rozpalić fajkę, a wyglądał przy tym tak uroczo i zabawnie – hubka ślizgająca się pomiędzy pazurami, koniuszek języka wystający obok cybucha zupełnie jak u małego kocięcia – że Eva musiała zasłonić uśmiech mankietem jeansowej kurtki. Mogła się z nim sprzeczać, sarkać i narzekać, ale nie była na tyle głupia, by nabijać się z tego potężnego zwierzęcia, nieposiadającego krzty poczucia humoru, zaś w dumę wyposażonego w ilości wagowo przeważającej futro.
Dumę.
Monsieur mi to da – powiedziała szybko, wyciągając ręce po krzesiwo. Powinna nosić ze sobą paczkę zapałek, byłoby łatwiej i szybciej.
W sumie nie okłamała go wtedy, no i wróciła tu nie całkiem z własnej woli.
Nachyliła się nad wylotem fajki i przyłożyła ogień. Od razu zrobiło się jej lżej na duszy i weselej w myślach. Cokolwiek to było, Kapelusznicy, Baśniopisarze i Anceu popalali to samo.

Anonymous - 1 Październik 2015, 18:05

Svart przechadzał się ostrożnie, wśród herbacianych kwiatków. Nie chciał wybrudzić butów nektarem, gdyż bardzo trudno było się go pozbyć. Nie chodzi oczywiście o to, że był jakimś pedantem. Bynajmniej, on po prostu nie znosił tego zapachu. Twierdził, że wszystko co słodkie tłumi zmysły. Wszystkie słodkości, to był jeden wielki spisek Upiornej Arystokracji. Najpierw uzależniają od tego syfu wszystkich mieszkańców Krainy Luster, a potem ci głupcy tracą głowę, byleby dostać choćby łyżeczkę sacharozy w postaci tak różnej, że cała Cukierkowa by ich nie pomieściła.
Burknął pod nosem i uskoczył nad większą kępką znienawidzonych chwastów. Niemal niczym cień, znalazł się przylgnięty plecami do drzewa. Intuicja była silniejsza, niż niektóre z jego zmysłów, dlatego działała prawie automatycznie. Powodem tej reakcji był zasłyszany dźwięk. Jego źródło znajdowało się w dalekiej odległości, jednak ostrożność była niezwykle ceniona w tej branży, dlatego Svart zdecydował się ukryć przed czasem.
Parasolnik wspiął się na drzewa i niczym drobniutka wiewiórka, bez najmniejszego hałasu, przetransportował się bliżej źródła odgłosu, które jak się okazało, występowało w liczbie dwóch.
Mężczyzna przykucnął na jednym z konarów, aby wsłuchać się w rozmowę. Ance z fajką i płomiennowłosa kobieta dyskutowali, a może najzwyczajniej w świecie - kłócili się z jakiegoś nieznanego powodu. Nie był to poważny spór, gdyż chwila żelaznej ciszy, została zażegnana dziewczęcym chichotem i zażenowaniem ze strony bestii. Niezależnie od wysokości, na której znajdował się Svart i tak był w stanie poczuć woń, która wydobyła się z fajki. Zmarszczył twarz w grymasie, gdyż nie był to zapach, który nazwałby przyjemnym. Wręcz przeciwnie. Przypominał mu o Kapelusznikach, a najczęstszą reakcją na nich, było wywracanie oczami. Sami sobie zapracowali na taką reputację.
Przekręcił głowę, przyglądając się uważniej kobiecie.
- Gigi, nie przypomina ci ona kogoś? – szepnął do parasolki.
Burza włosów sugerowała młodość i do był ten jeden element, który mu nie pasował. Twarz wydawała się niezwykle znajoma, głos przyjemny – dobrze się kojarzył, ale uczucie nie do końca takie samo. Nie, to nie ta atmosfera.
- Myślisz, że już ją kiedyś zabiłem? – zmarszczył czoło w konsternacji. Zamrugał kilkukrotnie, tak jakby miało mu to pomóc odświeżyć pamięć.
- Ale nie wygląda na zabitą… Skąd mam wiedzieć jak? Myślisz, że prowadzę pamiętnik? – wzburzył się nieco.
- Pachnie farbą. – zmarszczył nos i usiadł wygodniej.
Oparł się o pień drzewa i zarzucił nogę na nogę. Dziewczyna wydawała mu się…świeża. Co do zwierzęcia, to było raczej stare. Miało wypłowiałą sierść, a i jego ruchy nie należały do tych energicznych.
- Ma zielone oczy. Nie ufam jej. Wiesz, co mówią o zielonych oczach…- szeptał konspiracyjnie do parasola.

Iskra - 4 Październik 2015, 12:57


O ile samej Evie mógł się wymknąć cichy, niekontrolowany chichot, o tyle Anceu w żadnej sytuacji, odkąd ruda go znała, nie wydawał się skonfundowany. Dostojność podpatrzona chyba u królowej Elżbiety II (a może Pierwszej, tej pokazanej u żółtych tic-taców Minionków, bo w sumie nie można być pewnym) nie pozwoliłaby mu na pokazanie się z takiej strony. Przyjął więc pomoc z godnością, po prostu udając, że mu się należy, albo może już – nieco przyzwyczajony do wylewności Iskry – po prostu uznając to za swoistą rudej życzliwość.
– Naprawdę chcę, byś ze mną mieszkał. Ale nie mamy warunków. Victor, u licha, nawet balkonu nie mamy! …Choć to może lepiej. Przechodnie by na zawał zeszli.
– A nie ma to przypadkiem związku z tym małym, świecącym puzderkiem, do którego od rana się tak panienka śmieje? – Zwierzę w jakiś sposób puściło z pyska kółka z dymu, a dokładnie kółko, serduszko i znowu kółko, prosto w kierunku Parasolnika – Bo ja się zawsze mogę przenieść ze sypialni do salonu, panienka wie.
– Victorze! – zasyczała najbardziej zgorszonym tonem, z najbardziej oburzoną miną, które tak często widywała u matki.
A potem rozległo „trach!”, jakieś takie „skrzyp”, nieco stłumione „tąp” i ruda podskoczyła w miejscu, a potem z piskiem poleciała na tygrysa, bo nogi ławki od strony potężnego Anceu załamały się pod jego ciężarem i… otrzymaliśmy co otrzymaliśmy.

– Well – stwierdziła, wypluwając białe futro, zaś ręką podnosząc nieco o oparcie ławeczki.
– Zaiste. – Później kocisko fuknęło, przekręciło na chwilę łeb i na koniec żartobliwie szturchnęło dziewczynę w ramię. Nikt z zewnątrz nie raczył tego wiedzieć, ale ten osobnik w życiu nie zrobiłby czegoś takiego. Gdy Eva popatrzyła na niego jak na wariata, wzniósł oczy do nieba i zatrzymał je tam odrobinę za długo jak na zwykły wyraz irytacji.
Nous avons invités, mademoiselle.
Jakie to zabawne, że z każdym kolejno spotykanym niebezpieczeństwem po prostu oswajała się z szaloną atmosferą tej powykrzywianej Krainy. A teraz nawet nie mogła udawać Człowieka. Nie po zobaczeniu Karcianej Twierdzy. Dalszą część równie spokojnej rozmowy także przeprowadzili po francusku, nie zmieniając pozycji.
– Gdzie?
– Ponad nami, z przodu.
– Skąd wiesz?
– Posłyszałem szepty, ale jeszcze nie patrz, Evo.
– Ilu?
– Słyszałem jeden głos.
Nie była zdumiona. Jakoś tak się działo, że ilekroć przekroczyła próg portalu, kłopoty i problemy zlatywały się jak muchy do miodu. Miała naprawdę ogromna nadzieję, że żadna z jej sióstr nie będzie musiała przekroczyć Wrót. A nuż, widelec okazałoby się, że to genetyczne. I o ile Jo była dziwadłem w stopniu równym rudej, o ile nawet nie bardziej, to Ymel prawdopodobnie była zwykłym człowieczkiem. Proszę, oby była.
W czasie owych rozmyślań Iskra nabyła z torebki szminkę i małe lusterko i zaczęła poprawiać linię ust. „Jak zginąć, to tylko schludnie i higienicznie”, tak chyba brzmiał wniosek z pierwszych trzech rozdziałów „Piątej fali”, którą zaczęła niedawno czytać. Aktualne wrażenia – kolejna książka o postapokaliptycznych banialukach. Jeszcze tylko dotrzeć do opisu i charakterystyki tych „zupełnie innych od wyobrażeń ludzi” kosmitów, rzucić okiem czy wnikanie do łona kobiet w ciąży jest takim przepisem na zawładnięcie Ziemią na jaki wygląda i książkę można uznać za przeczytaną. Zamierzała lusterkiem wyszukać nieproszonych gości, ale skoro byli przed nimi…
Wrzuciła wszystko do torby, wstała, mrugnęła do Anceu, wyciągnęła ręce do góry i napawając się miętowym aromatem lasu, szarpnęła za najniższą gałąź, reakcją łańcuchową wywołując bujanie i tych wyższych, a także wybuch orzeźwiającego, niemal przewiercającego opuszkę węchową zapachu. Później wzięła się pod boki i z uśmiechem wypatrywała ponad sobą niegrzecznych intruzów. To nie ten typ co to czeka na zbawienie.

Anonymous - 6 Październik 2015, 18:39

Svart rozsiadł się wygodnie na konarze i przyglądał rozmówcom. Założył nogę na nogę, podrapał się po głowie, przekręcił łeb i zmarszczył czoło. Dziewczyna nie dawała mu spokoju. Była bardzo dziwna, ale najgorszy był jej wygląd. Jednocześnie obcy i znajomy.
Anceu wyglądał najzwyczajniej w świecie i z pewnością już zdał sobie sprawę z obecności trzeciej osoby. To była kwestia czasu kiedy ostrzeże dziewczynę, ale Parasolnik zbytnio się tym nie przejmował. Nie wyczuwał zagrożenia z ich strony.
Był ciekawy.
Wciągnął powietrze, które aż syknęło między zębami. Starał się zaszufladkować nieznajomą, co z samego wyglądu było niezwykle uporczywe. Odrzucił najoczywistsze opcje. W rzeczy samej, niektóre rasy nie miały możliwości ukryć swych tożsamości, ich cechy zewnętrzne były zbyt oczywiste.
Krwistowłosa nie posiadała rogów, więc wykluczyć można arystokratyczne pochodzenie. Chyba, że była czyimś pupilkiem, służką, bądź podopieczną. Jej kryjące ubranie nie zdradzało żadnych modyfikacji, a i zachowanie było nader śmiałe jak na Cyrkowca. Gdyby była Szklana, spłoszył by ją byle szelest. Żadnych skrzydeł, kapelusza, marionetek… Może ona po prostu była nudna. Svart zmarszczył czoło.
Gdyby potrafił, zaśmiałby się widząc próby zrzucenia go z drzewa. Nadrobił to dziwnym grymasem i postanowił zejść na dół.
Zsunął się z drzewa, odbił od pnia i wylądował trzy metry za dziewczyną. Stanął prosto, opierając się o parasolkę, którą trzymał przed sobą. Z bliska dziewczyna wyglądała jeszcze dziwaczniej. Zmrużył szkliste ślepia przeszywając ją wzrokiem.
- No, nie wiem… - mruknął, unosząc brew. – Na taką młodą też nie wygląda.
Zlustrował rudą wzrokiem, od stóp od głów, po czym przeniósł spojrzenie na tygrysa. Skinął do niego głową.

Iskra - 9 Październik 2015, 21:53

Wnioskowanie Svarta miało tyle dziur, ile jest w dobrym szwajcarskim serze. (Głodnemu, znaczy, narratorce, chleb na myśli.)
Każdy Dachowiec, Upiorny czy Opętany mógł dzierżyć moc iluzji lub fatamorgany. Równie dobrze skrzydła mogły być malutkie, jak u renesansowych putto, albo anielskie i złożone pod kurtką – wszak widział ją jedynie od przodu i z niezbyt bliska. Dachowiec mógł mieć ludzkie uszy i owinięty dookoła talii cienki ogon. Większość Cyrkowców bywa niepoczytalna na równi z Kapelusznikami i równie niebezpieczna, mogła więc po prostu czekać na okazjonalne ludzkie, tfu, lustrzane mięsko. Między Szklanymi występowali aparaci nazywani Śmiechami, które do innych istot garnęły się gromadami. O ile sprawa kapelusza nie zawsze bywa prosta – no spójrzmy tylko na Parasolników – to osoba przy zdrowych zmysłach nie tacha ze sobą wszystkiego co posiada, dlatego forumowa moda na Marionetkarzy targających za sobą ewidentnie martwe lalki i tak by jej nie pociągnęła. Gdyby oczywiście, potrafiła – żyjące bądź też nie – Marionetki wytwarzać.
A co z pomysłem, że była Lunatykiem? Nie pomyślał, że natknął się na Panią Zegarmistrz, która jednym ruchem zatrzyma czas, a potem mężczyznę dla zabawy unicestwi, jak gdyby nigdy nie istniał i jak gdyby nigdy nie istnieli Parasolnicy? Albo Senną Zjawą, wytworem tęsknoty któregoś tutejszego bywalca? Nieświadomym Strachem, pieczołowicie odwzorowaną Marionetką, sympatycznym Cieniem? Rekrutem Karcianej Szajki, szpiegiem MORII, sympatykiem Anarchs?
Eva nie posiadała powyższych, tak precyzyjnych informacji, posiłkuje się od dawna jedynie ogólnymi, dostarczonymi jej raportami, jednak myślenie Svarta, który kategoryzował jakby się na rasach Krainy znał, było strasznie płytkie i stereotypowe, dlatego pozwoliłam sobie podywagować.
Bo pomyślałby kto, że blondyn wręcz prosi się o kłopoty lekkomyślnością.

Gdyby Eva czytała w myślach, niezwykle podniosłoby się jej ego – Parasolnik twierdził, że była możliwość zrzucenia go przez taką niziutką dziewuszkę jak ona! Na razie został przez nią zmuszony do reakcji – och, sam zdecydował, by zejść, oui – i to też poprawiło Iskrze humor.
W przeciwieństwie do niezdrowo ciekawego Parasolnika, nasz tandem wiedziony doświadczeniem był po prostu ostrożny, dlatego gdy nieznajomy wylądował, zastał dziewczynę twarzą do siebie, z założonymi na piersi rękami. Gdy nie zaatakował, Anceu w kolejnym bezgłośnym współdziałaniu odsunął się od kobiety i w jednej chwili pojawił za plecami przybyłego, w odległości podobnej do tej, którą zachowywał od Evy Svart. Po tym na nowo na spokojnie zaciągnął się dymem z fajki nabitej podejrzanego pochodzenia towarem.
Słysząc pierwsze słowa blondyna, tym razem to była rudej kolej, by wznieść oczy do nieba. Choć do najbardziej kretyńskiego ze wszystkich idiotycznych powitalnych tekstów, tego o za głośnym tupaniu, było im jeszcze daleko. Kompletny brak materiału na paranormalny romans.
– Nosz kolejny, co to by chciał rozmowę poprowadzić w kierunku teściowych – sarknęła do samej siebie. – Niestety, pedofili przestałam interesować już dawno temu – zwróciła się z kamienną twarzą do przybysza. Fakt, że mężczyzna mówił sam do siebie uznała za objaw oby nieszkodliwego dziwactwa. – Będziesz musiał poszukać gdzieś indziej.

Anonymous - 9 Październik 2015, 23:19

Nie minęła sekunda, a czarny parasol zatoczył koło, tuż przed twarzą kobiety, by otworzyć się i oprzeć o bark Parasolnika. Teraz, gdy nie był już wystawiony na działanie światła, Svart otworzył szeroko swoje martwe ślepia, przyglądając się nieznajomej. Zadowolona z siebie. Widać to na pierwszy rzut oka. Mężczyzna nie przejmował się tym. Na dłuższą metę nie obchodziło go jak czuję się dziewczyna, ani nawet jaka jest, czym się zajmuje. Jedyne co go przyciągnęło, to jej wygląd. Paskudnie znajomy wygląd.
- Bezwarunkowo – szepnął.
Stał wyprostowany ja struna, patrząc na dziewczę z góry. Czuł za sobą dym. Widocznie wcześniejsza kłótnia, była jedynie sprzeczką między wspólnikami. Może to była zasadzka, może podstęp? A może po prostu wyczuwali w nim zagrożenie? Może wiedzieli kim jest?
- Wątpliwe – znów szepnął.
Nie mogli o nim słyszeć. Na pewno nie ona. Tygrys powinien posiadać śladowe pojęcie na temat jego rasy, ale wciąż było to wątpliwe. Kto pamiętał o Parasolnikach?
- Tylko ja. – przekręcił głowę, by spojrzeć pod innym kątem.
Czerwień jej włosów uspokajała go. Dostarczała pewnego idyllicznego uczucia, o którym już dawno zapomniał. Coś jak „przywiązanie”?
Nie był pewien. Najbardziej oddany był Giselle, ale nie mógł tego nazwać przywiązaniem. Nie znał nawet słowa, aby określić tę relację i wątpił, że takie może istnieć.
Nie pachniała znajomo. Ten zapach czuł parę razy, zazwyczaj w tłumie, mijając osoby, których już nigdy nie miał zobaczyć. Zapach zapamiętał, ale nie mógł dopasować do twarzy. Krew. Nie czuł krwi. Ani na niej, ani na bestii. Dym był zbyt uderzający, a miał pewność, że pod pazurami tygrysa czai się coś, o czym można by opowiedzieć.
- Bez znaczenia – odpowiedział sam sobie.
Zakręcił Giselle tak, że Anceu miał okazję zobaczyć czerwony znak na powierzchni parasola.

Właśnie sobie o nim przypomniał. Obrócił się i zerknął na bestię. Wzrok miał całkowicie obojętny, chciał się jedynie upewnić, że ta kupa futra wciąż tam jest. Odwrócił się do dziewczyny.
- Co? – tym razem zwrócił się do niej, głośno i wyraźnie. Oczywiście, nie słuchał jej. Był zbyt zajęty rozmową z Giselle, której nie miał w zwyczaju ignorować. No, chyba że doprowadzała go do granic możliwości. Wtedy mógł się zdecydować na brak zainteresowania jej zdaniem.
- Nie interesujesz mnie – powiedział po chwili, gdy sytuacja naprostowała się w jego rozumku. – Chcę tylko wiedzieć skąd cię znam. – znów zakręcił parasolem.
Kolejny dziwny zapach. Dochodził z jej rąk. Bardzo ostry, nieco zatwardziały. Svart przekrzywił głowę, aby zerknąć na dłonie dziewczyny. Czerwień pod paznokciami sugerowała mu jedno, lecz to nie mogła być krew. Nie ta, którą już zna, którą widział. Usta miała równie czerwone. Wszystkie jej kolory były równie żywe co jej nastawienie. Nie zachowywała się jak struchlały grzyb, kryjący się w cieniu pnia. Nie, ona nie była grzybem.
Zerknął na ławkę, bez słowa wytłumaczenia podszedł do niej i usiadł, zakładając nogę na nogę. Nie grzeszył bogatą mimiką, choć można było po nim zauważyć, że oczekuje wytłumaczeń.

Iskra - 13 Październik 2015, 18:26

Ile by dała za kolejną, mocną osłodzoną kawę, albo jakąś szafę z koszulami do ogarnięcia! Ale nie, wpierw dostała Karcianą Szajkę, a później tego oszołoma spacerującego po lesie z parasolem.
Gdy machnął przedmiotem w jej kierunku, dziewczęcia już tam nie było. Wprawne oko Parasolnika mogłoby dostrzec, że uskok nie był niedbały czy kompletnie instynktowny, a tor został wybrany pod kątem, by chronić się przed potencjalnym bezpośrednim atakiem. Wylądowała stabilnie niecałe dwa metry dalej, a jej pierś jakby na chwilę rozżarzyła się chabrowym światłem.
Parsknęła z rozdrażnieniem i gdy mamlał do siebie, zdecydowanie otaksowała go jasnozielonym spojrzeniem, poszukując wskazówek i intencji.
Bardziej niż wszechobecna czerń, zaskoczył ją wiek surowej twarzy nieznajomego – w Krainie, gdzie wszyscy zdawali się stawiać na młodość i urodę (jakby trafiła do jakiejś wypaczonej, magicznej wersji Big Brothera), lub starzeli się wedle swojego widzimisię, mężczyzna w „po ludzku” – jakie to śmieszne, że już swobodnie różnicuje na tu i tam, a raczej na tam, czyli tu – „po ludzku” uznawanej „sile wieku” stanowi jeśli nie aberrację, to na pewno niezwykłość. Albo Markovski po prostu za mało jeszcze w życiu widziała. Będzie miała okazję się doszkolić jak tylko, bidulka mała, wymyśli sposób na spełnienie oczekiwań Lunatyka, czyli pozostanie przy życiu.
Ale o co ci chodzi temu tutaj absztyfikantowi? W sumie większość istot, które poznała w Krainie – a nie było ich aż tak dużo – cechowało się przeświadczeniem, że nic im nie zaszkodzi, ale z taką nonszalancją nie spotkała się chyba od czasu Kruka. Przynajmniej ten tutaj nie próbował jej ugryźć na dzień dobry.

Kiedy Pan i Władca zbył temat pedofilii brakiem zainteresowania, w głowie Evy coś przeskoczyło. Chyba, że najzwyczajniej w świecie to słowo było dla mężczyzny za trudne.
A potem oświadczył, że ją zna i oczekuje wyjaśnień. Hilarous. Wyborne. Wyśmienite. W rudej łepetynie od kilkunastu sekund rodził się szatański, godny nazwiska Markovski, plan. No i może odroczy on ewentualną próbę anihilacji dziewczyny.
Wzięła się pod boki, ignorując zaciekawione spojrzenie Victora, i podeszła ze trzy kroki w kierunku ławki i mężczyzny. Z bliższa wydawał się jeszcze starszy, a oczy miał stalowe, szarawe, nie, stalowe, albo jeszcze lepiej, w kolorze zaparowanego lustra, i jeszcze z jakimś charakterystycznym dodatkiem. I pierścieniem dookoła tęczówek, dopasowanym do koszuli. Witaj w kobiecym świecie.
– Otóż to! – parsknęła. – Wracasz sobie jak gdyby nigdy nic, wpadasz znikąd, choć wcześniej chyba kompletnie wyparłeś moje istnienie, a teraz mnie pytasz „kim jestem”, tatuśku? – Wzniesienie oczu do nieba w wyrazie irytacji i jakieś takie nieuchwytne niezadowolenie goszczące na twarzy. Machnęła w powietrzu ręką i kontynuowała: – Z łaski swojej pamiętałbyś osobę, którą stworzyłeś! – Podeszła o kolejny krok i wydęła uszminkowane wargi. – Jak taka posępna, zdziwaczała osoba mogła wyśnić kogoś, kogo nazywają Iskrą?
Przez chwilę wyglądała na autentycznie zadumaną, jednak nie sposób było nawet w jej myślach dociec, czy wciąż doskonale gra, czy przywołuje już wspomnienia. Później rude brwi powędrowały do góry, bo świadomość dziewczyny dogoniła nerwy wzrokowe i przyuważyła oparzenia na twarzy blondyna. Blondyna. Blondyna o czerwonawych oczach z parasolem. Cholerna karma wraca, było nie spuszczać tych listów z wodą w toalecie.

Anonymous - 13 Październik 2015, 20:33

Patrzył na nią zupełnie pustym wzrokiem. Można powiedzieć, że to spojrzenie było dopracowane do perfekcji, ale… Svart nigdy nie musiał nad nim pracować. To wychodziło całkiem naturalnie. Żadnych emocji.
Przekręcił głowę, zasłuchany. Uniósł nawet brwi, pierwszy raz słysząc określenie „tatuśku” - kierowane w jego stronę! Doprawdy, ciekawe spotkanie. Zakręcił parasolem.
- Już sobie przypominam. – postanowił zagrać w jej grę. – Oczywiste, że jesteś jej córką – powiedział, pewien swego nowego odkrycia. – Wyglądasz zupełnie jak ona. No… pomijając parę cięć.
Znów zlustrował ją wzrokiem. Nie mógł stwierdzić czy jej to przeszkadza. Zatrzymał się na rudej czuprynie dziewczyny. Jego oczy zabłyszczały.
- Jesteś tu, aby się zemścić, prawda? – spuścił wzrok. – Jesteś tu, aby mnie zabić. – ostatnie słowo wypowiedział tak wyraźnie, że aż zadźwięczało.
Tym razem jego spojrzenie powędrowało w kierunku tygrysa. Zastanawiało go, ile bestia ma lat? Co wie? Na jak wiele pytań potrafiłaby odpowiedzieć? Czy byłaby w stanie mu pomóc?
- Nie wiedziałem, że ma dziecko – dodał, wciąż obserwując magiczne zwierzę. – Choć nawet gdybym wiedział… nic by to nie zmieniło.
Westchnął ciężko. Przyglądał się dokładnie, choć sprawiał wrażenie, jakby niczego nie zauważał. Wzrok błądził to na nieznajomej, to na jej pupilu… Czasem gubił się gdzieś w ich otoczeniu, nie mogąc się zdecydować.

Zakręcił kilka razy parasolem. Giselle milczała. Była zła, albo po prostu znudzona. Niesamowicie humorzasty z niej parasol. Mężczyznę nieco zdziwiła jej postawa. W końcu była z nim od… zawsze. Gdy pojawiała się jakaś niejasność, Gigi w moment potrafiła ją rozwiać. Jeśli wiedziała coś na temat dziewczyny, powinna się tym podzielić. Jednak milczała. Svart wyprostował nogi, po czym ponownie zarzucił jedną na drugą.
- Krew za krew, hm? Sama nie dasz rady mnie zabić – odezwał się po dłuższej chwili. Zerknął ukradkiem na Anceu. – Z nim też nie – dodał i spojrzał prosto w jej zielone oczy. W tym wypadku był to raczej „blef za blef”, bowiem obydwoje częstowali się faktami wyssanymi z palca. Nie przeszkadzało mu to. Lubił gierki słowne, a taka potyczka, to zawsze jakieś urozmaicenie.

Iskra - 22 Październik 2015, 12:04

Koleś ewidentnie, absolutnie pomylił ją z jakąś panną, którą mu od początku przypominała. Z jakąś kobietą, którą miał przyjemność – bądź nie – kiedyś spotkać. Której chyba zrobił krzywdę, eww. Zaczęła się zastanawiać czy nie ma przed sobą przypadkiem kolejnego stwora, który bawił się okrucieństwem, bo mu się podobało, w taki sam sposób jak Evie podobało się wystrychiwanie ludzi na dudka czy granie na pianinie. Prawdopodobnie powinna brać nogi za pas, bo dalsza kanonada ślepych oskarżeń w jej kierunku może się zakończyć stwierdzeniem, że faktycznie stanowi dla nieznajomego zagrożenie. A z mścicielami nie ma żartów, if U know what I mean.
A jednak ruda idiotka pozostała w tym samym miejscu, pomna wcześniejszych doświadczeń, które ją zahartowały, świadoma, że przynajmniej w ćwierci należy do tego świata i ufna w refleks nadal śmiertelnie niebezpiecznego, w tym wypadku bardziej z powodu wiedzy, którą nosił pod tym całym futrem, Victora. Została, bo chciała wiedzieć. Lubi wiedzieć. Potrzebowała wiedzieć. Niech żyje więc prowokacja.

Mężczyzna nie wydawał się zbytnio zaskoczony myślą, że ktoś chce go zabić. Wątłe doświadczenie Iskry nie potrafiło zrozumieć tego na wiele sposobów: z powodu braku bezpieczeństwa, braku spokoju ducha, a także prostego zmęczenia faktem, że ktoś znów chce twojej krzywdy.
– I jak się z tym czujesz? – zapytała, niemal przysiadając naprzeciw blondyna na spłachetku trawy wolnym od lepkiego nektaru. Po chwili zrezygnowała, marszcząc brwi na myśl, że może utytłać szorty. Podeszła jednak, niespokojna energia zamknięta w niewielkim ciele, w zamian w kierunku przekrzywionej ławki i krzywo siedzącego na niej mężczyzny, by podnieść pozostawioną tam torbę. Z odpowiedniej odległości, oczywiście. Tyle, by nie dosięgnął jej za łatwo i tyle, by nie wyglądała jak kurczak na widok lisa. Przy okazji spojrzała mu z ciekawością w dziwne oczy, odpalając, chyba tylko po to, by zwerbalizować odczucia:
– Wyglądasz jakbyś miał jaskrę.
O ile jej pozwolił, zarzuciła pasek torebki na ramię i ponownie oddaliła się o dwa, trzy metry.
– Nie dam rady? W okolicy krąży jeszcze jedno moje zwierzę, a ty za to jesteś całkiem sam – stwierdziła po nawiązaniu więzi telepatycznej z Tytusem, który kręcił się to tu, to tam – zwykł ją odwiedzać (lub ona jego, an jedno wychodziło) podczas nielicznych wizyt w Lustrze. Dał Iskrze dostęp do tego co widział z lotu ptaka, czyli do niczego w sumie. Był tu miętowy las, blondyn, ruda, Anceu i gdzieś tam w górze jeszcze Renifer. Czyli jej kolejny doskonały, bo bazowany na prawdzie, blef.
Odepchnęła natrętną myśl, by zaproponować mu okład z babki lancetowatej na tej poparzenia.

Czy Evcia wiedziała, w co się pcha? Chyba nie bardzo, wszak bazując na dzisiejszym szkoleniu o komunikacji z trudnym pacjentem – które nie było tym, na co wyglądało – typ Energiczny, inaczej sangwinik, nie myśli o konsekwencjach i żyje w zorientowaniu na „tu i teraz”. Dlatego też ruda była skłonna zaryzykować dla dobrej zabawy i porcji wiedzy. Nie było to ani mądre, ani sensowne czy racjonalne, ale przetłumacz cokolwiek oszołomowi.
Anceu z kolei podniósł swój futrzasty tyłek i przespacerował się wolniutko po półkolu, mrużąc ślepia. Podczas lustrowania go przez mężczyznę wpatrywał się w dal, pewnie znów zamyślony o flamingach. Obszedł Marionetkarkę i Parasolnika, ledwie na nich popatrując. Później usadził się po idealnie drugiej stronie i przymknął leniwie oczy. Dym z fajki nadal był wszędzie.

Anonymous - 22 Październik 2015, 21:31

Odchylił głowę do tyłu, by spojrzeć w niebo. Nie ujrzał tego co chciał, gdyż był w środku lasu, a niebieskie sklepienie zasłaniały korony drzew. Przekręcił głowę jakby miało to jakoś pomóc. Pokręcił nosem, po czym znów się wyprostował.
- Ja się z tym czuję? – zakręcił parasolem, patrząc w przestrzeń. – To niczego nie zmienia – powiedział apatycznym tonem.
Nawet na nią nie spojrzał, gdy zbliżyła się po torbę.
- Nie – mruknął. – Zapamiętałem wszystko. Widziałem równie dobrze, co ty – dodał po chwili.
Westchnął ciężko i w końcu spojrzał na dziewczynę. Nie wiedział czym jest jaskra, więc zignorował stwierdzenie. Wszystkie uwagi na temat wyglądu ignorował. Nie obchodziło go to. Zupełnie, ani trochę.
Uniósł brwi na wiadomość o towarzystwie nieznajomej. A może raczej obstawie, czy świcie? Zastanawiał się, czy wciąż blefuje, bo jeśli nie, to byłby pod wrażeniem. Udało jej się oswoić sporą gromadkę, a to nie lada wyzwanie. On za to, rzekomo, był sam. To absolutnie nie dawało jej przewagi. Skoro miała przy sobie więcej towarzystwa, było więcej celów, więcej ofiar, więcej zakładników. A on, rzekomo, był sam.
- Mniejszy cel trudniej trafić, hm? – zerknął w górę na Giselle, po czym zamknął oczy.
Czy był sam?
Z punktu widzenia obserwatora, prawdopodobnie był. Ze swojego punktu widzenia nie był.
Z punktu widzenia obserwatora, był osobą z przedmiotem. Ze swojego punktu widzenia był przedmiotem. Był bronią.
Niegdyś, jako część większej całości. Teraz, jedynie część, bo całości zabrakło. Rozsypała się.
- Nie jesteś… stąd – powiedział, patrząc prosto w oczy dziewczyny. Ance usiadł po drugiej stronie. Czyżby się niepokoił? Nie, to nie to. Położył się, pewnie gra.
- Był kiedyś na Tęczowej Arenie Cyrkowiec o takich samych włosach jak ty. – znów zmienił nogę. – Rozłupali mu głowę jak orzech – dodał. – To był drugi raz, gdy widziałem ten kolor, ale wątpię, że to ktoś z twojej rodziny. Jeśli jednak, to moje kondolencje, ale walczył żałośnie.
Svart oderwał oczy od dziewczęcia, by spojrzeć na boki. Wyglądało to paranoicznie, tak jakby upewniał się, że nikt ich nie słucha. Gdy miał już pewność, znów zwrócił spojrzenie na nią.
- Widziałem je jeszcze przed wojną. – odchylił nieco głowę, by spojrzeć na dziewczynę „z góry”. – Pamiętam dobrze. Oczy też miała zielone. – przytaknął sam sobie. – Ty masz inne, jej były weselsze.
Zmrużył ślepia, by twarz dziewczyny nieco się rozmyła. Teraz pokrywała się z obrazem z przeszłości.
- Tak. Bez dwóch zdań, to była ona – powiedział, otwierając szeroko oczy. – Nie jesteś stąd, bo ona zniknęła. Uciekła, albo ją porwali, ale ja ją znałem – oświadczył jej, po czym westchnął zadowolony z siebie. – A teraz poznałem ciebie.

Iskra - 31 Październik 2015, 17:14

Ktoś tu ma spory problem jeśli słowo „zabić” w odniesieniu do siebie bądź rozmówcy powoduje nie strach, a ciekawość. Ruda zaczynała chyba dziwaczeć na wzór mieszkańców tej Krainy.
– Czy ty jesteś Monochromatycznym z depresją? – zapytała, robiąc wielkie oczy. Nie miała pojęcia, że można być tak biernym, tak anemicznym. Pozbawiony mogącej się podobać intonacji głos jedynie to zjawisko Niemania znaczenia wzmagał. – Albo ewentualnie masz zaburzenia schizofreniczne? Czy wasze mózgi działają tak samo jak nasze? – pytała dalej, obrazując frustrację ruchem rąk. – Chyba, że jesteś zabłąkanym luteraninem? Predestynacja, nieuchronność losu i takie tam? Znaczy, nie odmawiam ci prawa do chorowania na depresję! no ale jak można być tak apatycznym?
Naiwne dziecko, chyba siebie podczas drugiego bieguna nie widziałaś.
– Prawda, Victorze? – zwróciła się do wielkiego kota, który bezszelestnie dla niej przemieścił się na drugą stronę polany. Anceu był jednak na nowo zajęty swoim zielskiem.

Nieznajomy stwierdził oczywistość, na którą Eva zareagowała jak to ona: niespodziewanie.
– A nawet mi nie mów! – sapnęła, bo wspomnienie Pokuci już zbyt często przeciekało z pieczołowicie pozamykanej szuflady. Przed oczami stanęły jej tamten las, zapach zbutwiałych liści i soli, trzeszczenie gałęzi pod bosą stopą, poczucie otoczenia i gniew, który nie potrafił wyprzeć bezsilności.
Jak marionetka z podciętymi sznureczkami opadła na ławkę zaraz obok blondyna. Z kamienną twarzą, w doskonałości niewyrażania niczego dorównującą Svartowi, wysłuchała historii o rudych włosach. Rozgadał się chłopaczyna, nie ma co. Tamta miała weselsze oczy? O to nietrudno w tym przypadku, ale zaskoczyło ją, jak prędko mężczyzna zajrzał pod utrzymywaną, niemal nieświadomie, optymistyczną fasadę. Odpowiedziała w sposób powiązany z jedo odpowiedzią... powiązany dla niej.
– Jak łatwo jest czytać, odtwarzać. A gdy przychodzi do tworzenia to każdy cierpi na niemoc twórczą, nie? – mruknęła. Nie ma to jak dobry tekst, wydający się być z czapy. – „I had dream that I was dying”, hę? – zanuciła i gdy ostatni dźwięk wybrzmiał, odwróciła głowę w kierunku mężczyzny.
– A gdybym była nią? A gdybym była kimś kompletnie obcym? – Spojrzała na swoje dłonie, blade w słońcu przebijającym się przez korony drzew. Przelotnie pomyślała o innej chwili, gdy światło też malowało spomiędzy liści pstre wzory. – Czy miewacie tu jesień? U Ludzi liście spadają już od dawna.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group