Tyk - 18 Październik 2011, 20:31 A to wszystko jedna wielka fraszka. Nic nie znaczyła wielka ucieczka. Nic nie mogła przynieść gdy naprzeciwko dziewczyny, zmęczonej zresztą, stały mury i straż pałacowa. Może nawet jej wybór drogi był jednym z przekleństw, gdyż Agasharr najzwyczajniej postanowił zając się innymi sprawami, a na przykład przyjęciem, na które został zaproszony. Może kto inny zignorowałby to i pozostał w swym domu, lecz ten człowiek nie miał zamiaru nie przyjmować zaproszenia. Zatem tylko strażnikom krótkim słowem polecił strażnikom znaleźć i do lochu wsadzić dziewczynkę. On natomiast powolnym, spokojnym krokiem ruszył w stronę pałacu, gdzie trzeba było się przygotować. Oczywiście o wszystkim dowiedział się dość niedawno i stąd nagły koniec zabawy. Podczas gdy jeszcze nie rozpoczęła się ucieczka do jego ręki został wręczony list, na który spojrzał tylko, przeczytał kilka ważniejszych wyrazów i zrozumiał na czym polega istota zaproszenia. Może i żadnych zaproszeń nie było, a wszystko to tylko złudzenie wielkie? Tego wprawdzie nie wiemy, lecz świadomi jesteśmy czynów dalszych Rosarium, które tak mniej więcej się potoczyły. Białowłosy do pokoju wrócił gdzie strój wybrał. Był on oczywiście typowo dla niego piękny, lecz dziś również mniej niż zwykle barwny. Dominowała czerń z dodatkiem bieli i nieznaczną dawką czerwieni. Do tego oczywiście tradycyjny złoty i srebrny akcent stroju, a to wszystko uwieńczone białą maską. Twarz jednak nie tylko za kurtyną karnawałową skryte, lecz również dzięki cienistej ochronie kapelusza na głowę włożonego. Tak ubrany Rosarium po prostu na konia wsiadł, a następnie przez bramę wyjechał, na co liczyć Vondur nie mogła. Nim jednak to nastąpiło najpierw z nią sprawę załatwił, a przecież straż bardzo szybko ją znalazła i do lochów zaciągnęła. O tym jednak z pewnych względów pisać nie będę teraz, lecz przeniosę to na gg, gdzie chciałem wszystko ustalić. Post oczywiście krótki niezwykle, a do tego troszkę beznadziejny, lecz to wszystko wina tego, że wszystkie moje plany piękne i wena zostały zepsute przez fakt, że przecież bal jest! Mry mry i takie tam.Anonymous - 1 Listopad 2011, 18:11 Giselle parła przed siebie, pogrążona, jak zwykle ostatnimi czasy, w bardzo zażartej dyskusji z samą sobą. Pewna część jej osobowości, ze wszystkich sił nienawidziła brata i myślała o wszystkich możliwych sposobach zrobienia mu krzywdy. Kolejna, przekonywała tę pierwszą, że niepotrzebnie marnuje czas i energię na przejmowanie się kimś, kto zniknął, że należy zająć się 'tu i teraz', zapomnieć o przeszłości i pomyśleć o tym co czeka je jutro, bo przecież pieniądze ze sprzedaży posiadłości Fausta też kiedyś się skończą. Najcichszym głosem przemawiała zaś Giselle, która chciała znów brata odnaleźć, tłumacząc całej reszcie, że z całą pewnością miał powód, by tak po prostu zniknąć, pozostawiając je same, bez środków do życia. Niekończące się soliloquim było męczące dla blondynki, która sama już nie potrafiła zdecydować, które argumenty przekonywały ją najbardziej. Najgorsza była świadomość, że nawet gdyby chciała przychylić się do postulatów pierwszej mówczyni, musiałaby na nowo Fausta odnaleźć, a po drodze jeszcze faktycznie nauczyć posługiwać się jakimś rodzajem broni, a to ostatnie niestety wymagało wielogodzinnych ćwiczeń, co samo w sobie czyniło to mało prawdopodobnym, bo panienka Kalkstein nie znosiła się przemęczać. Do tej pory zwyciężał w niej przekonywujący, pozbawiony emocji głos rozsądku. To on podpowiedział jej, że sprzedaż posiadłości jest znacznie lepszym pomysłem niż jej podpalenie i to dzięki niemu, do tej pory trzymała się całkiem nieźle. Bo choć nie znosiła wszelkiej pracy, dała się przekonać do funkcji niani i dzięki temu, całkiem nieźle się utrzymywała. Była doprawdy pod wrażeniem, bo nigdy wcześniej nie podejrzewała, że jej zdolności aktorskie są na tyle skuteczne by kogokolwiek przekonać, że uwielbia dzieci, których przecież szczerze nie znosiła. Praca była torturą, mimo iż nie była ani czasochłonna, ani zbyt wymagająca. Zwykle bowiem telepatycznie usypiała małego gnojka, a potem cały wieczór oglądała telewizję, za którą nie musiała płacić. Całkiem dobry układ.
Najbardziej irytująca była trzecia wersja Giselle. Ta, która budziła ją w środku nocy, wpędzając łzy na jej policzki, ta która kazała jej pisać smętne piosenki i ta, która co chwila sugerowała jej rozpoczęcie na nowo poszukiwań brata. Tą irytującą cząstkę siebie Elle nazwała po prostu depresją, bo gdy jej obecność tylko dawała o sobie znać, zaczynała się chęć płaczu i jedzenia kalorycznych rzeczy. Blondynka była pewna, że od czasu zniknięcia brata przytyła sto kilo, choć w rzeczywistości, nawet odrobinę schudła.
Pogrążona w tej dyskusji i rozważaniach nad samą sobą i tym co powinna z sobą począć, trafiła tutaj, czyli... Nie miała pojęcia gdzie. Rozejrzała się. Nie znała za dobrze otoczenia, ale dostrzegła zarys jakiejś budowli. Postanowiła więc podejść tam i spytać o drogę. Podeszła więc bliżej, do bramy.
-O rany-westchnęła widząc niemal cygański przepych. To było.. Straszne dla jej zmysłu estetycznego. Niby wszystko ładnie, ale... Łuki tryumfalne? Pokręciła głową z zażenowaniem i rozejrzała się za jakimś dzwonkiem. Chciała po prostu spytać o drogę i jak najszybciej stąd zniknąć.
-Hmm. Dzwonka nie widać-mruknęła do siebie, po nieskutecznych poszukiwaniach. W odpowiedzi wzruszyła lekko ramionami. Weszła do środka pełnej przepychu willi i poczęła rozglądać się za... Kimkolwiek, bo przecież nawet jeśli na miejscu nie było gospodarza, to powinna być jakaś służba... Cokolwiek!
-Halo?-jedno słowo rozniosło się echem po sieci korytarzu. Wyglądało na to, że za szybko się stąd nie wydostanie...Tyk - 1 Listopad 2011, 19:34 (Avek za chwile!)
Prowadzenie ze sobą dialogu nie różni się niczym od monologu i może okazać się ciekawym źródłem sztuki, bądź po prostu wartościową drogą do interesujących rozmyślań. Nie wolno jednak odrywać się od rzeczywistości i po prostu ignorować obecność osób trzecich. Trzeba bowiem pamiętać, że nim kolejne zagubione ciało zgubiło się w korytarzach to miało okazję natrafić zarówno na strażników, którzy wcale nie rzadko zostali rozmieszczeni, oraz na zwykłą służbę zajętą codziennymi zajęciami. Jednak stało się! Przez nieuwagę, niezatrzymana duszyczka znalazła się na terenie korytarza, a tam zabłądziła. Oczywiście nie zdarza się to gdy ktoś posiada czułość na klasyczne piękno. Liczne ozdoby są unikatowe i chociażby po nich można znaleźć drogę powrotną. Nawet dobór korytarza był pechowy, gdyż było to miejsce rzadko uczęszczane. Biedna istotka jednak nie może błąkać się wiecznie. Toteż o jej obecności zawiadomiono Rosarium, który był już do tego typu odwiedzin przyzwyczajony. Jakby bez powodu, magicznym sposobem, ludzie przychodzili pytać o drogę do jedynego domu w tym terenie. Może to fakt, iż posiadłość była widoczna z daleka? Ktoś inny mówi o szerokiej kamiennej drodze prowadzącej prosto do willi. Ja jednak sądzę, że to wszystko to zbieg przypadków. Nie rozmyślając jednak nad tym zbyt długo przejdźmy do chwili gdy na korytarzu pojawił się Tyk. Oczywiście nie od razu odnalazł błądzącego gościa. Nie było to przecież możliwe. Tajne przejścia chociaż gęsto rozrzucone to nie prowadzą do każdego zakamarka. Co więcej skąd on mógł wiedzieć gdzie dokładnie jest robaczko-skrzydła? Jednak w końcu ją znalazł, wychodząc zza rogu i przyglądając się tej dziwnej istocie. Oczywiście w jego oczach dziwną istotą był każdy kto tak bez zapowiedzi przychodzi i błądzi. Nie zabójca, bo tego zwykle nikt nie widzi i nie zwraca na siebie uwagi. Nie szpieg, bo cóż miałoby być ukryte. Nie złodziej z tego samego powodu co w pierwszym przypadku. Jak zwykle albo zgubiony turysta, albo ktoś ciekaw dlaczego postawiono tutaj dom. Dom jakikolwiek, bo przecież są lepsze do tego miejsca. Zresztą nie jest to tak naprawdę ważne. Białowłosy spokojnie zatrzymał się i uczynił tyko gest ręką, który łatwo odebrać jako powitalny. Oczywiście nie było można stwierdzić kim jest. No, chyba, że stwierdzenie to zamknąć w słowach "jakiś dziwak" bądź synonimicznych. Z drugiej strony pomimo całej tajemniczości nie wyglądał groźnie. Irytować może tylko sam fakt niepewności co do rozmówcy oraz spokój. Tak jakby rozmowa odbywała się w najzupełniej normalnych okolicznościach. Oczywiście gospodarz zaczął. Tym samym zwracając na siebie uwagę rozmówczyni. Chociaż ta mogła niezbyt mądrze zignorować jedyną żywą duszę jaką tu spotkała.
-Błądzić nam przyszło w tych korytarzach. Nie uważasz sytuacji za zabawną?
Oczywiście bez jakiegokolwiek przedstawienia się. Zabrakło tego, chociaż nie można powiedzieć, że było to nieumyślne. Poza tym zwykle gospodarz nie musi przedstawiać się we własnym domu prawda? Oczywiście jako, że wiele osób lubi od razu używać swoich mocy dla stworzenia wszystkowiedzy to mówię, że nie wolno i tyle! Wracając jednak do tego co istotne wspomnijmy o tym, że dłoń po wykonaniu gestu opadła do naturalnej pozycji. Nim jednak jeszcze padła odpowiedź, a prawdę mówiąc natychmiast po tym jak białowłosy skończył mówić, nastąpiła mała zmiana miejsca. Po prostu gospodarz wykonał kilka kroków do przodu, tak, że znalazł się bliżej gościa, chociaż zatrzymał się przodem nie do niej, a do wiszącego na ścianie obrazu. Mimo tego spojrzenie wciąż miał skierowane na dziwną istotkę, a z tej odległości dało się nawet ujrzeć jego karmazynowe spojrzenie.Anonymous - 2 Listopad 2011, 18:43 (chwila minęła ;<)
Giselle najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z kilku faktów. Po pierwsze, nie miała pojęcia, że jakimś cudem udało jej się ominąć armię strażników pilnujących willi, jak i całe zastępy służek... Zdaje się, że po prostu miała pecha, albo szczęście, bo to zależy od tego jak potoczy się spotkanie z gospodarzem. Fakt kolejny... Nie wiedziała ileż osób przetacza się przez te korytarze po to jedynie by spytać o drogę. Mogła to sobie jednak wyobrazić, bo budynek postawiony był w cokolwiek dziwnej okolicy. Nie spodziewała się po środku polany tak wielkiej rezydencji. No i, co chyba najbardziej karygodne, nie miała zielonego pojęcia kim był właściciel tego domostwa. Nie wyrażała też, wielkiego zainteresowania. Choć, jeśli spojrzeć na to z praktycznego punktu widzenia, to w zasadzie powinna się zainteresować, bo od jakiegoś czasu prowadziła mało skuteczne polowanie na bogatego panicza. A najwyraźniej właściciel tego przybytku mieścił się w jej minimum majątkowym. Zdążyła zauważyć, że kimkolwiek był tajemniczy bogacz, miał słabość do antyków. Mimo to, jej zdaniem, całość urządzona była po... Cygańsku? Bo nawet drogie, piękne meble potrafią wyglądać tandetnie. Być może jednak, miała po prostu wyrobione zdanie, które uznawało, że każdy dom, który nie był urządzony przez nią wyglądał źle. Inna sprawa, że na chwilę obecną jej mieszkanie było tak ciasne, że wszystko wyglądało w nim jak wciśnięte jedno na drugie i panował w nim wieczny bałagan. Wszystko dlatego, że Giselle przywykła iż ktoś po niej sprząta i sama nie miała w zwyczaju tego robić. Tutaj najwyraźniej problem był odwrotny. Przestrzeń była zbyt duża i w końcu, blondynka zgubiła się jeszcze bardziej w plątaninie korytarzy i zakrętów. Na szczęście, gdy miała już zaniechać poszukiwań wyjścia, usiąść i poczekać aż ktoś sam ją znajdzie, natknęła się na rogatego albinosa, który, sądząc po stroju i zachowaniu, był właścicielem tego przybytku.
-No wreszcie-rzuciła pod nosem, po czym skłoniła się lekko w odpowiedzi na powitanie. Dziwnie mówił. Trochę jak... Mistrz Yoda? Tak, z tym jej się skojarzyło, a wyobrażenie go sobie w zielonoskórym wydaniu z nieco przesadzoną ilością owłosienia wywołało mimowolny uśmiech na jej twarzy.
-Zaiste, rzecz to bardzo zabawna.-odparła postanawiając trochę się z niego ponabijać-Jak rozumiem z gospodarzem mam przyjemność. Wiedz zatem, że Giselle mnie zwą-roztańczone iskierki w błękitnych oczach zdradzały obecność tłumionego z trudem śmiechu.Tyk - 2 Listopad 2011, 23:47 Trudno jest opierać się na osądach kogoś kto nie jest zdolny spostrzec dużej ilości mijanych osób. Toteż subiektywna ocena gościa była po prostu zabawna. Inaczej jednak można nazwać ocenę samej postaci, która znalazła się nie w tym miejscu, w którym być powinna. Przecież muzeum dziwnych stworzeń, a do takich zaliczyć można uskrzydlonych, jest nieco dalej. Mieści się w budynku biblioteki i tam zapewne powinna być wypchana postać kogoś z motylimi skrzydełkami. Niestety. Osoba nie wiedząc, że znakomicie nadaje się na muzealny okaz dziwactwa, nie uczyniła kroku niezbędnego. Nie złożyła egzemplarza, w którym stwierdza, że po śmierci oddaje swoje ciało na potrzeby nauki. Wielki błąd! Można nawet powiedzieć, że większy niż kupienie czarnego długopisu, który z racji koloru, w którym pisze powinien być nazywany czerwonym. Nie rozpaczajmy jednak! Inny dziwy są na świecie, zapewne ciekawsze, nierzadko stokroć piękniejsze, a więc nic straconego. Oczywiście białowłosy nie myślał teraz wcale o skrzydełkach, których może nawet nie widział. Z drugiej strony obiektywnie oceniwszy istotę, która tu przybyła trzeba powiedzieć jedno słowo. Kolejna! Kolejna osoba, która miała okazję się tu zabłąkać. Może trzeba zmienić dom na nieco straszniejszy? Wtedy chociaż przypadkowi przechodnie, naoglądawszy się niegdyś zbyt dużej ilości horrorów, będą mieć zabawę. Krótką myśl jednak przerwały słowa, a on sam skierował spojrzenie na obraz, lecz na krótko. Dość szybko spojrzał na istotę, która wyraźnie była rozbawiona. Biedactwo! Czemu tłumi śmiech. To głupstwo nad głupstwa skrywać swoje uczucia, no chyba, że dla sztuki. Przedstawienie bowiem musi trwać wiecznie.
-Trzeba jednak przyznać, że całą zabawę i piękno błądzenia zepsuć może trwanie. Przychodzi czas gdy nawet błądzenie wśród wonnych kwiatów staje się uciążliwe. Niemoc zakończenia wędrówki zabija całą radość.
Tutaj przerwał na krótką chwilę. Właściwie to można by sprawdzić jak bardzo zabawna jest istotka, która próbuje stłumić swoje rozbawienie. Z drugiej strony niedawno skończył się bal, czy nie lepiej chociaż trochę odpocząć? To jednak jest względne. Postanowił ją jednak zachęcić do wyrażania siebie. Po co ma skrywać uczucia? Nim to jednak uczynił postanowił skomentować jej słowa wypowiedziane nieco później. Imię jak każde inne, z drugiej strony mogła ciekawić jego nietypowość. Mogła, lecz kogoś kto do dziwnych imion nie przywykł, a kimś takim nie był gospodarz.
-Trochę nieprawdy jest w twoim rozumieniu, lecz zostawiając to wróćmy do tematu radości. Sądzę, że swoją radość nieodpowiednio wyrażasz, a przynajmniej nie tak jakbyś chciała. Od razu też namawiam do pewnej zmiany i pokazania swoich uczuć takimi jakimi są naprawdę. Bez gry, czy też sztucznej uprzejmości.
Oczywiście łatwo było zrozumieć intencje Giselle. Zawsze gdy ktoś mówi w sposób nienaturalny dla niego da się to wyczuć. Dodając do tego jeszcze kilka innych faktów mamy prawdziwy pokaz gry aktorskiej. Oczywiście twarzy Rosarium nie opuścił uśmiech, który był widoczny dobrze w chwili gdy stanąwszy tyłem do ściany raz jeszcze spojrzał na zagubionego gościa.Anonymous - 4 Listopad 2011, 15:27 To rzeczywiście zastanawiające, że wpadła w taki letarg iż nie dostrzegła tu wcześniej nawet cienia człowieka. Co jeszcze ciekawsze, nikt nie zauważył jej. To o tyle bardziej zastanawiające, że gdy jedna osoba całkowicie się wyłączy i idzie przed siebie jak ten czołg, to nikogo to nie zaskakuje tak bardzo jak cała rzesza takich kosmicznych kadetów z głowami zawieszonymi gdzieś wysoko w chmurach. Jeśli jednak zastanowić się nad tym dlaczego blondynka, obdarzona tak silnymi zdolnościami telepatycznymi kompletnie nie zarejestrowała obecności ludzi w tym domu, można dojść jedynie do dwóch wniosków. Pierwszy? Była blondynką, więc można jej sporo wybaczyć. Drugi? Cóż, może po prostu wcale nie chciała nikogo spotykać? Ostatnimi czasy kroczyła chybotliwie po krawędzi obłędu nie potrafiąc określić swojego stosunku do pewnej osoby. Najgorsze było to, że miała nadzieję iż wspomniany brat po prostu nie żyje. Wtedy nie musiałaby się nim kłopotać, mogłaby zacząć układać własne życie od początku... Jednak nie miała takiej wiedzy. Ba! Była prawie przekonana, że jeśli tylko zacznie coś sobie układać w życiu, to braciszek wyskoczy jak filip z konopi by poinformować ją, że... Pojechał na wycieczkę krajoznawczą, albo cokolwiek równie absurdalnego, a ona znając siebie i swoje hm... Nie do końca zdrowe uczucia w stosunku do niego, z całą pewnością po tygodniu udawania obrażonej wybaczy mu wszystko i wszystko wróci do normy. Ale tak być nie powinno! Powinna go nienawidzić. Była tak dobra w okazywaniu negatywnych emocji, myślałby ktoś, że znienawidzenie ukochanej osoby będzie więc stosunkowo łatwe. Westchnęła cicho.
Co do muzeum dziwactw... Hm, nie uważała siebie za coś niezwykłego. To znaczy, oczywiście, nie raz patrzyła w lustro i zastanawiała się, czy to możliwe by coś równie wspaniałego i pięknego chodziło po ziemi, ale wtedy tłumaczyła sobie po prostu, że dzięki niej panuje równowaga we wszechświecie... No bo, skoro istnieją takie paskudztwa jak na przykład.. Torebki wykonane z imitacji skóry, to musi istnieć coś wspaniałego by równoważyć zło jakie wnoszą do świata też tak odrażające produkty jak glany, albo pryszcze, albo cała masa innych rzeczy, które były odrażające. Jeśli jednak chodzi o skrzydła to znała całkiem sporo osób potraktowanych anielską klątwą, między innymi swojego brata i... No, na pewno ktoś jeszcze by się znalazł więc, czy naprawdę była dziwadłem? Nie w swoim mniemaniu. Dziwny to był mężczyzna stojący przed nią i wyraźnie uważający, że znajduje się na statku z Lukiem Skywalkerem i... Chewbaccą.
-Zaiste rację posiadasz cny...-zaczęła się zastanawiać jakiego określenia użyć. Rycerz nie pasował... Gospodarz, ponoć też nie... A mężczyzna brzmiało po prostu głupio-Srebrnowłosy-dokończyła w końcu zadowolona z siebie. Zaczęła się przy tym rozglądać w poszukiwaniu imitacji świetlnego miecza, gdy nagle uświadomiła sobie, że przecież jest w Krainie Luster, gdzie nikt nigdy nie słyszał o Gwiezdnych Wojnach i mistrzu Yodzie. Czyli... O zgrozo, on się nie zgrywał! Naprawdę mówił tak dziwnie. No bo, kto normalny używa inwersji w dialogu?
-Och chwała bogu wreszcie znalazłam kogoś kto najwyraźniej lepiej ode mnie wie czego chcę-powiedziała ukrywając ironię tak skutecznie, że właściwie trudno jednoznacznie powiedzieć, czy w ogóle tam była... Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to co następowało potem-W takim razie powiedz mi proszę jasnowidzu o mocach telepatycznych najwyraźniej przerastających moje, czy wolę nienawidzić mojego brata, który porzucił mnie bez słowa wyjaśnienia, czy może wcale niekoniecznie?-skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła na niego wyraźnie oczekując jakiejś logicznej odpowiedzi. Cóż, jeśli ktoś spodziewał się rozsądku bo dziewczynie ze złamanym sercem... To... Prawdopodobnie obejrzał w życiu za mało amerykańskich komedii romantycznych.
-Możesz oczywiście powiedzieć mi też jak wyjść z tego cyrku i dam ci święty spokój, żebyś mógł dalej kontemplować struktury gramatyczne i to jak ich nie stosować-hm, teraz chyba jednak było widać ironię oraz irytację. Giselle łatwo wyprowadzić z równowagi więc w zasadzie nikt nie powinien być zaskoczony. Jej stabilność emocjonalna była równa stabilności jądra uranu... Czyli zerowa. W końcu bomby atomowe jakoś musiały działać!Tyk - 5 Listopad 2011, 13:34 Jak to zwykle bywa rodzina jest do siebie podobna! Zaczynając od tego, że gubią się w miejscu gdzie gubić się nie powinni. Na dodatek zupełnie nie wiedzą gdzie są, ani nawet jak się tu dostali! Mówiąc prościej Giselle należy do tej grupy ludzi, która znika bez śladu... Tylko dlatego, że przejdzie przez ulice i nie wiedząc jak wrócić zacznie wędrować dalej. Z drugiej strony dzięki temu można takich ludzi zabijać. Właściwie to jest to grupa ludzi, której duża liczba jest największym marzeniem wszystkich morderców. Na szczęście żadnego nie znamy. Oznacza to tylko tyle, że Rosarium ma okazję przekonać się jak ludzie mogą być nudni i zbyt otwarci. Nie wyprzedzając jednak faktów, bo nigdy tego robić nie powinniśmy, przejdźmy zatem do beznadziejności istotki. Można nawet powiedzieć, że gdyby tylko wyciąć z jej przemyśleń całość uczuć to powstanie całkiem zabawna komedia. Uczucia jednak to wszystko psują i malują całą sprawę turpistyczną barwą. Z drugiej strony nie można mówić, że same stworzonko jest jakoś specjalnie brzydkie. Co prawda nie jest również piękne, a skrzydła niczym jakiegoś robala wcale nie dodają uroku. Zabawne jest jednak, że motyle tylko skrzydła mają piękne. Jednak dwa skrzydełka nie są wstanie wznieść nikogo na wyżyny. Na dodatek każdy prawdziwy "aniołek" czułby się urażony porównywaniem jego pięknych pokrytych piórami białych skrzydeł do jakiś pseudo-skrzydełek robactwa. To tak jakby porównywać czystą wodę w pięknej fontannie do powstałej w drogowej dziurze kałuży wypełnionej benzyną i innymi zanieczyszczeniami. Podsumowując. Jest to niedopuszczalne! Jeśli zaś chodzi o "doskonale zamaskowaną" ironię, to była to próba nędzna. Może nawet z tonu głosu trudno ją było wyczytać, lecz same słowa były tak ironiczne, że nawet głupiec by zrozumiał o co chodzi. Podobnie tylko głupi by się tym przejmował. Zatem tylko się uśmiechnął delikatnie rozbawiony zachowaniem nieznajomej. Właściwie to niezbyt go ciekawiła, ani nawet jakoś specjalnie nie intrygowała. Właściwie gdyby nie fakt, że jest w jego domu to pewnie poszedłby sobie i zostawił ją. Choćby miała zostać właśnie zamordowana. (Ostatnio coś niezwykle dużo jest osób gubiących się, za to mamy deficyt morderców. Całe szczęście! Bo by jeszcze pewien kot umarł... czy został zjedzony. Wcale nie skacząc do wulkanu bo to fajne!) Jednak na razie jeszcze nie odpowiadał. W spokoju wysłuchiwał i czekał aż skończy mówić. Nawet udało mu się ją zirytować. Skoro tak to może już w końcu coś powiedzieć!. Zatem klasnął w dłonie, tym samym zmieniając uśmiech na powagę.
-Smutne, nie tylko nie wiesz jak wyjść, ale jeszcze nie wiesz jak być. Chociaż zabawny może się wydawać fakt, iż nawet nie wiesz co czuć do kogoś kto nie wytrzymawszy po prostu cię zostawił. Chociaż równie dobrze mógł brzydzić się kazirodztwem. Nie moja to jednak sprawa i zostawię ją, chociaż można się bawić w domniemywanie prawdy.
Nie żeby chciał być wredny. Z drugiej strony wymagał tego jego cel, którym było jeszcze większe zdenerwowanie tej dziwnej istotki. Może będzie się miało okazję ją spalić na stosie gdy powie nieco za dużo? Na dodatek samo stwierdzenie, że dać mu święty spokój. Początkowo go nie skomentował. No cóż, gdyby tak zrobił to zaczęłaby się zastanawiać, a kolejne słowa białowłosego by do niej nie dotarły. Dlatego tuż po pierwszej przyszedł czas na drugą wypowiedź.
-Warto też zauważyć, że ty nie możesz dać mi spokoju. Gdy zechce sam go sobie wezmę. Po prostu odejdę, a nawet mogę rozkazać drzwi przed tobą zamknąć jeśli taka będzie moja zachcianka. Dlaczego więc sądzisz, że danie mi spokoju to dobry argument?
Z drugiej strony mógł po prostu sobie pójść i zostawić ją swojemu losowi. Brakowało przecież w tym domu elementu grozy, który na pewno wniesie leżący pod ścianą trup. Ciekawe czy ten trupek również będzie posiadał skrzydła. Niestety, na strupienie potrzeba czasu. Zapewne gdyby biedactwo tak zabłądziło, że doprowadziłoby to do śmierci, to została by po prostu sprzątnięta i wyrzucona jak każdy normalny śmieć, bądź oddana charytatywnie na jakąś uczelnie medyczną.
Tyk sobie też gdzieś poszedł po jakimś czasie od pójścia dziwnej istotki!
<ZT>Anonymous - 5 Listopad 2011, 15:19 Na całe szczęście, lub może nieszczęście dla świata. Zarówno Giselle jak i Faust nie byli osobami, które można... Tak po prostu zabić. Elle nie mogła o tym wiedzieć, podobnie z resztą jak Tyk, czy ktokolwiek, ale zabicie jej brata było niemal niemożliwe. Może dlatego pod skórą czuła, że Kalkstein żyje i ma się dobrze? Co do niej samej... Powiedzmy, że nie tak łatwo uśmiercić osobę, która potrafi kontrolować metal w każdej jego formie... Bo czy 90% narzędzi nie jest przynajmniej częściowo właśnie z metalu wykonanych? No i nie zapominajmy o jej telepatycznych zdolnościach, które z pewnością uporałyby się z byle rzezimieszkiem. No, nie zapominajmy o zdolności zahipnotyzowania delikwenta barwami tych robaczkowych skrzydełek, które tak wielce brzydziły pana Tik Taka. Sama uważała swoje motyle skrzydełka za całkiem urocze. W ogóle nie rozumiała jak można nie lubić motyli... One są takie śliczne i kolorowe! No i nawet bez skrzydełek nie wyglądają tak obrzydliwie jak większość insektów. Mają w sobie coś pełnego wdzięku, a jeśli ktoś tego nie dostrzegał to mógł być jedynie właścicielem marmurowej posiadłości pośrodku herbacianej łąki. Ich gusta wyraźnie się różniły więc dysputa na ich temat z pewnością przemieniłaby się w coś nieprzyjemnego. No i... Skąd właściwie Tyk mógł wiedzieć co sądzą anioły? Z tymi różkami z całą pewnością było mu do nich dużo dalej niż Giselle, która w każdym calu (na pewno we własnym mniemaniu) takiego właśnie aniołka przypominała. Jedynie skrzydełka wyglądały inaczej, ale może po prostu była hippsterem? Gdzieś, w głębi duszy? Tak, czy inaczej, z całą pewnością nie uważała siebie za nudną. W najgorszym wypadku za normalną. I właściwie, nie mogła być hippsterką jeśli by się nad tym dłużej zastanowić. Bo ona wręcz nie znosiła ludzi, który na siłę starali się być oryginalni i taaacy ‚ciekawi’ a w rzeczywistości wyglądali i zachowywali się, jak skończeni idioci, będący pośmiewiskiem społeczeństwa. To zdaje się jednak przywilej arystokracji, bo tylko ktoś o ego większym niż jej własne może chodzić po świecie przekonany o własnej wspaniałości i nie dostrzegać tego, że nawet te kałuże ubrudzone ropą naftową szydzą z jego ślepoty. Trochę tak jak król w swojej niewidzialnej szacie.
Giselle nie zamierzała wywołać przejęcia u gospodarza. Właściwie, dość szybko zakwalifikowała go do listy ‚ludzie irytujący, którzy dla mnie nie istnieją’. Potrafiła znakomicie w obliczu kogoś takiego ignorować jego obecność i słowa... Czasami też potrafiła z taką osobą rozmawiać uważając to za rozmowę nieco bardziej wymagającą niż ćwiczenie tonu przed lustrem, albo dykcji z orzeszkami w buzi. Tak więc, nie przejęła się zbytnio ani nie znikającym mu z twarzy uśmiechem, ani tym bardziej późniejszym, smutniejszym tonem. Dopóki nie wypowiedział jednego słowa, które wydało jej się tak... Osobliwe. To znaczy, ono nie powinno znaleźć się w tej rozmowie.
-Kazirodztwo?-spytała całkowicie ignorując cały wywód o tym, jak to Faust miałby ją opuścić zmęczony jej namolnością. To było absurdalne. Naukowiec nigdy by jej nie zostawił, gdyby nie miał wyraźnego powodu. Wiedziała o tym, bo mimo częstych sprzeczek o to, że nie poświęca jej dostatecznej uwagi, blondynka zdawała sobie sprawę, że w rzeczywistości była jedyną osobą, której Faust w ogóle uwagę poświęcał. Czuła jego obecność, kiedy patrzył na nią gdy spała... Czuła spojrzenie jego zimnych oczu, które w tych chwilach nabierało wyjątkowego ciepła. Dziewczyna znów zapomniała o Tyku i kompletnie wytłumiła jego kolejne słowa. Zanurzyła się w tym wspomnieniu. We wspomnieniach wszystkich gestów, którymi brat ją obdarzał, a które uważała za niewystarczające. Nagle uświadomiła sobie, że po prostu... Wymagała zbyt wiele, że powinna zadowolić się tą jego cichą formą wyrażania braterskich uczuć. Nagle rozzłościła się na samą siebie, na swoją złość i swoje reakcje. Co z niej za siostra? Spojrzała na Tyka nagle uradowana i uśmiechnięta.
-Dziękuję-powiedziała w zupełnym oderwaniu od kontekstu. Skłoniła się lekko i obróciła na pięcie. Szybko przypomniała sobie trasę, którą pokonała od wejścia. W końcu lśnienie sprawdzało się i w takich sytuacjach, jeśli potrafiła go użyć. A jednak, przy tym poziomie ekscytacji i nastawienia na cel, wystarczyło lekko musnąć palcami ścianę by wywołać pożądany efekt. W związku z powyższym dziewczę pognało przed siebie. Zupełnie tak jakby przeczuwała, że powinna szybko znaleźć się w domu... A może to jedynie pusta nadzieja motylka, który chciałby być aniołem?
[zt]Anonymous - 29 Listopad 2011, 20:18 Vondur wtrącono do lochu. Spędziła tam trochę czasu, choć nie było go wiele. Jednak dziewczynie wydawało się, że to wieczność. Nudziła się i pogrążała w czymś, co podchodziło już pod przygnębienie i rozpacz.
W pewnym momencie straż otworzyła celę i wyprowadziła ją stamtąd. Następnie opuścili rezydencję.
[zt]Tyk - 25 Grudzień 2011, 16:04 Most
Od reszty świata posiadłość Rosarium jest oddzielona rzeką, którą przebyć można na wiele sposobów. Ambitniejsi przepłyną, inni zaś, nazywani normalnymi, przejdą przez most wybudowany właśnie w tym celu. Przeprawa jest dość prosta. Posiada cztery filary, które udekorowane są ozdobnymi przyporami, na kształt półkolumn zwieńczonymi posągami. Rzeźby przedstawiają dziewięć kobiet ubranych w długie szaty. Najbliższa po prawej stronie była wyjątkowa, bowiem jej złączone ręce nie dzierżyły niczego. Twarz uniesiona lekko w górę sprawiała, że przechodzący nie był wstanie ujrzeć oczu posągu. Na przeciwko niej znajdowała się inna, która niczym królowa dzierżyła swoje jabłko. Jej insygnium posiadała linie ułożone, jakby się mogło zdawać, losowo. Drugą nietypowością "jabłka" był brak krzyża, w którego miejsca pojawiła się odwrócona litera V, na której czubku była oparta druga dłoń rzeźby. Dalej była kamienna kobieta trzymająca przy swojej twarzy przedziwną maskę z wyraźnym, nienaturalnym uśmiechem. Jej oko, nieskryte za maską przyglądała się towarzyszce po drugiej stronie. Tamta przysłoniwszy sobie świat powiekami oddała się grze na flecie. Jeszcze dalej znajdują się rzeźba lekko pochylona z lirą w ręku tak jakby właśnie w biegu, bądź tańcu wygrywała przepiękną melodię. Naprzeciwko niej stoi kolejna, która postanowiła skryć swoją twarz. Poza nieznaczną zmianą pozycji, która jest nieistotna od poprzedniczki różni się powagą, która została wypisana na jej fałszywym obliczu. Już ostatnia para również posiadła lirę, lecz zupełnie inną. Nie ma tutaj pełnego życia pochylenia, które wręcz zaprasza do tańca. Jest za to wypisana na kamiennej twarzy powaga i instrument skryty częściowo pod suknią tak jakby chciała go ukryć przed przechodzącymi, chociaż oczy jej skierowane były w górę. Towarzyszka po drugiej stronie mostu wszystko zapisywała. Jej twarz była skierowana w stronę wejścia na most, a ręka, w której znajdowało się pióra została uniesiona jakby jej właścicielka właśnie przemawiała. Ostatnia stoi po drugiej stronie i za nią znajduje się fontanna, a wyżej pałac. To wszystko jest jednak daleko, a sama postać stoi na krawędzi mostu, który rozdziela się tu na dwie części. Kamień mostu formuje się tutaj jakby na kształt statku. Zejście jest po obu stronach rzeźby, a ona sama dumnie stoi trzymając jedną ręką zwój, drugą zaś kamiennego orła takiego jak niegdyś nosili przy legionach. Szerokość mostu pozwala na przejechanie powozu z kawalerzystami po obu jego stronach, lecz nie jest na tyle duża aby mogły się nań mijać dwa wozy jak to było w pewnych miastach. Jest to bowiem wejście typowo reprezentacyjny z balustradami zdobionymi motywami roślinnymi.Tyk - 4 Luty 2012, 14:31 Tak. Dom był już prawie gotowy. Dość szybko co prawda, ale wynika z tego jedynie olbrzymi kunszt tutejszych mistrzów architektury, rzeźby i wszystkich innych sztuk, które do wybudowania kompleksu były potrzebne. Już stały klasycystyczne pałace o czerwonych ścianach, a fontanny tryskały wesoło wodą. Nawet rośliny były ustawione w ogrodach jak należy. Zadać sobie można zatem pytanie co Rosarium robił w miejscu dostępnych dla wszystkich. Tylko dlatego stworzonym, że liczne osoby miały tendencje błądzić pośród korytarzy poprzedniej, nieco mniejszej siedziby Agasharra. Tym razem postanowił postawić na straży gwardzistów, którzy do środka nikogo nie wpuszczą. Wszelkie zabłąkane duszyczki niech chodzą przed domem w dwuczęściowym parku. Na licznych tamtejszych ławkach można spokojnie usiąść i skierować spojrzenie na drzewa rosnące nieopodal lub ewentualnie na liczne, na terenie publicznych ogrodów, fontanny. Pytanie jednak powraca i w końcu należy udzielić na nie odpowiedzi. Wszystko należało dokładnie sprawdzić. Choćby z tego powodu, że nawet najlepsi popełniają błędy, a lepiej by dostrzec je w porę. Co więcej pomimo, iż ta część nie jest tak wspaniała jak ogrody prywatne, to ma swój urok i w niczym nie ustępuje setkom publicznych parków czy nawet wielu ogrodom przy domach innych arystokratów. Szybko jednak podczas tego spaceru, myśli białowłosego przeniosły się na inne błahsze rzeczy. Zaczął rozmyślać o czymś tak przyziemnym jak o zajęciu na najbliższe kilka dni. Oczywiście z pewnych względów nie zdradzę co miał zamiar zrobić, a zakończę na tym, że opiszę co widoczne. Ubrany był jak zwykle w sposób nienaganny. Tym razem jego strój był ciemno zielony. Nie miał na twarzy maski. Zresztą nie planował rozgrywać tutaj żadnego przedstawienia, które wymagałoby ukrycia tożsamości. Za to posiadał ze sobą kapelusz, który niczym korona przystroił jego głowę. Spacerował właśnie koło jakiejś fontanny, która okazała się być źródłem soku pomarańczowego. Nie miał jednak zamiaru go pić. Tylko spojrzał na spływający strumień, po czym przesunąwszy palce po powierzchni ozdoby poszedł dalej. Nie miał przy sobie żadnej straży, chociaż czerwone stroje przyozdobione złotymi lilijkami były dość liczne na terenie ogrodów, która chociaż publicznie nie były miejscem niestrzeżonym. I tyle ot. Ostatecznie jednak nie porozmawiali zbyt długo. Po krótkiej kłótni zaledwie związanej z dość bezczelnym powitaniem w następnym poście Tyk postanowił sobie pójść i najzwyczajniej w świecie zignorował rozmówczynię. Jakieś dwie godziny po tym nawet opuścił teren domu i pojechał na jakiś spacer czy coś takiego ot co.
<ZT>
<@@ Nienawidzę tak zmieniać postów i kasować inne żeby sobie zrobić z/t>Anonymous - 5 Luty 2012, 11:20 Wysoka arystokracja mogła żyć w strzeżonych pałacach, a dookoła nich mogli biegać śmiesznie poubierani strażnicy. Elizabeth nie była tym ani trochę przejęta. Była opyszałą, wredną kocicą, która wszędzie gdzie chciała, się dostawała. Tak było i tym razem. Wyczaiła jakieś nowe miejsce, jakieś nowe tłumy straży i to ją właśnie zaciekawiło. Zaintrygowana owym zjawiskiem, siedziała wysoko na drzewie, a dokładniej mówiąc, na jednej z grubszych jego gałęzi. Jedna jej noga zwisała swobodnie ku dołowi, a druga zgięta i wsparta o drzewo, stanowiła podparcie dla jej podbródka. Jej bystre, charakterystyczne i zielone oczy spoglądały na wszystko z wyjątkową uwagą. Rozglądały się niemalże wszędzie, zauważając każdy maleńki szczegół. W końcu jednak dostrzegłam mistrza tego całego zamieszania. Organizatora, który dumnie przechadzał się własnymi ścieżkami, który był pewien, że nikt nie przeszkodzi mu w dzisiejszym spacerze. Widocznie się mylił. Kocie uszy zaostrzyły się na głowie blondynki, a jej głowa uniosła się nieco ku górze, wzrok skupiając głównie na nienagannie ubranym mężczyźnie. Miała się go bać? Obawiać? Miała może okazywać szacunek? Nie. Ona taka nie była. Zgrabnie podniosła się na gałęzi, tak aby stanąć na niej na równych nogach. Rozglądnęła się żywo po parku, przed którym się znajdowała i nim ktokolwiek mógł dostrzec, odbiła się miękko z jednego drzewa i przeskoczyła na drugie, do pozycji kucającej. Zlokalizowała cel swoich dzisiejszych igraszek i postąpiła ponownie do przodu, a zaznaczyć trzeba, że jej ruchy były praktycznie niesłyszalne. Może czasem delikatnie jakiś liść zaszeleścił, a kora zaświergotała ostrzegająco, jednak kto zwróciłby na to uwagę o tej porze roku? Gdy zielonooka znalazła się tuż nad głową arystokraty, obróciła się zgrabnie i szybko wokół własnej osi, a potem najzwyczajniej w świecie opuściła na dół, zwisając jednocześnie nad ziemią, gdyż w ostatnym momencie chwyciła dłońmi o gałąź, na której przed momentem przykucnęła. I chwilę tak wisiała, po czym zwyczajnie puściła się i z gracją wylądowała na dwóch łapach. Dopiero wtedy wyprostowała się niemalże dumnie i spojrzała na plecy mężczyzny, którego to dzisiaj miała ochotę pomęczyć własnym, niezbyt wyrachowanym towarzystwem.
-Proszę, proszę... Oto i wyższa sfera. Dumna, pewna siebie, robiąca wszystko zza biurka, nie ingerująca w sprawy przyziemne, czująca się jak władca Krainy Luster. - jej głos nie należał do najmilszych, chociaż chrypliwy wcale nie był. I może byłaby odważniejsza, jednak z doświadczenia wiedziała, że zbliżać się do tego typu stworzeń nie było zbyt inteligentnym pomysłem. Po prostu miała złe wspomnienia związane z arystokratami.
Ale nie wszystkimi. Jednemu z nich zawdzięczała życie. Jednak do całej reszty była uprzedzona. Bo i może ją uratował z nędzy i zwykłego sczeźnięcia jako kocie. Ale inny stoczył ją na sam dół, mieszając z błotem.Tyk - 3 Marzec 2012, 01:51 Główny budynek
Od strony ogrodów przed pałacem książęcym znajduje się niewielki placyk. z centralnie umieszczoną okrągłą, prostą fontanną. Jego granicę wyznacza linia rzeźb oraz ściana budynku. Po wejściu od tej strony można znaleźć się w komnacie luster będącej czymś w rodzaju poczekalni. Ustawiono tam ławeczki oraz kilka stolików, na których zawsze jest coś do napicia się i jakieś ciastka. Z drugiej zaś strony pomiędzy skrzydłami, a przed ogrodem znajdował się dziedziniec dionizyjski. W tym miejscu ograniczonym z trzech stron budynkiem, a z czwartej względnie otwarty na ogród, urządzano zwykle wszelkie bale i inne uroczystości. Dlatego też wszelkie ozdoby były ustawione przy ścianach, środek zaś był wolny choćby dlatego by móc tańczyć. Dziedziniec jest połączony z salą balową pałacu. Jeśli zaś chodzi o sam budynek był to typowy pałac klasycystyczny z białym dachem oraz licznymi elementami zdobień ścian takimi jak chociażby półkolumny. Same ściany były jednak czerwone, a przy dziedzińcu dionizyjskim można było dostrzec elementy barokowe. Ważne jest również, że pałac książęcy posiada z obu stron długi korytarz prowadzący do innych części kompleksu. We wnętrzu budynku znajdują się zarówno salony gdzie wstęp ma każdy (między innymi apolliński gdzie znajdują się dodatkowo instrumenty muzyczne, herbaciany będący specjalnym pokojem do picia herbaty, książęcy będący czymś w rodzaju sali tronowej oraz kilka innych. Do tego w budynku znajdują się również komnaty dla dworu oraz dla samego Rosarium. Istotnym elementem jest również system tajnych przejść. Dokładniejsze opisy będą przy konkretnych pomieszczeniach.
(Ja to tak powoli opisuje)Tyk - 25 Marzec 2012, 03:31 Rosarium wraz ze swoją siostrą ruszyli powoli w kierunku całej kolumny, wraz z którą Agasharr przybył w to miejsce. Były więc konie stojące wokół małego placu, a na nich bądź przy nich dragoni w pięknych czerwonych strojach i kapeluszach zdobionych białymi piórami. Były nawet chorągwie, zwykle powiewające na wietrze, lecz dziś tylko od czasu do czasu poruszone powiewem. W samym centrum znajdowały się zaś trzy pojazdy zaprzęgowe. Na uwagę zasługiwał jednak tylko pierwszy z nich, gdyż jako jedyny był przeznaczony do transportu ludzi, w pozostałych wieziono rzeczy bardzo przydatne, lecz zajmujące całe wozy. Nie warto nawet opisywać co w nich było, gdyż wszystko zostało uważnie przykryte. Skupmy się zatem na pojeździe, do którego zmierzał Tyk ze swoją siostrą na rękach. Na chwilę odbiegając od głównego wątku warto zauważyć dość zabawną sytuację. Tyk bowiem bardzo rzadko wychodzi gdzieś sam, po to by następnie wrócić ze znaną osobą, która śpi. Jeszcze rzadziej i to nie tylko ze względu na konieczność spełnienia pierwszego warunku, kroczy za nimi sporych rozmiarów kotopodobne stworzenie. Wszystko to było powodem całkiem niemałego zdziwienia ze strony gwardii dragońskiej. Pojawiło się nawet kilka rozmów, które były różnymi hipotezami skąd Tyk wziął Dark. Trzeba pamiętać, że nikt nie wiedział o bliskim pokrewieństwie tej dwójki. Toteż niektórzy sądzili nawet, że szykuje się jakaś wojna, a zabicie Czarnej Róży było pierwszym jej etapem. To była jednak najbardziej normalna z teorii. Najbardziej oniryczna pojawiła się w głowie jednego z chorążych. Polegała bowiem na przeniesieniu umysłu jakiejś kobiety (Ignorant nie wiedział kim był Dark) do umysłu kota. Wszystko jednak później robi się zaplątane bardziej niż gordyjski węzeł i wszelkie próby zamknięcia tego w jakiś ramach byłyby niemożliwe. Nie tylko język niezdolny jest wyrazić tej złożoności opartej na skojarzeniach i przelotnych myślach, nawet myśl zwykłego człowieka nie jest zdolna ich objąć w całości. Co więcej sam strażnik nie byłby wstanie ich powtórzyć, nawet w wyobraźni. Dlatego tez zostawmy już ten przebłysk natchnienia i geniuszu twórczego, a wróćmy do Rosarium, który ułożył w środku śpiąca Dark. W tym samym czasie wokół można było usłyszeć bardzo liczny stukot końskich kopyt o bruk i rozkazy wydawane przez straż Tyka. To wszystko nie zdołało jednak obudzić bezimiennej, więc po niedługim czasie drzwi zostały zamknięta za białowłosym, który usadowił się obok swojej siostry. Właściwie niezbyt przejmował się jej ewentualnym obudzeniem, ani też kotem, który zajął miejsce na siedzeniu naprzeciwko. Można zatem stwierdzić, że w swej bezczelności niemal całą drogę robił to co w wypadku kochającego się rodzeństwa nie jest niczym niezwykłym, w wypadku skłóconego było wręcz dziwactwem. Kto jednak mu zabroni przytulać swoją siostrę? Nawet ona sama nie jest zdolna do tego, a pamiętajmy, że tym bardziej nie teraz, gdy spała.
Droga, którą przebyli nie była zbyt długa. Zaledwie po półgodzinnej jeździe znaleźli się już na herbacianych łąkach. Wybrali nawet dłuższą drogę, aby dla kilku minut nie ryzykować nieprzyjemności jazdy przez las. Do posiadłości Rosarium wjechali od strony alei hetmańskiej, nazywanej tak ze względu na używanie jej do celów militarnych. Minęli najpierw most herbaciany, nazwany tak ze względu na połączenie terenów Rosarium z herbacianymi łąkami. Tuż za nim wjechali na obszar koszar. Po jednej stronie można było ujrzeć jednolite budynki, gdzie mieszkała część armii Agasharra, a po drugiej zaś stronie był budynek dla oficerów. Białowłosy tylko rzucił okiem na dragonów, którzy skręcili do stajni umieszczonych w najbardziej wysuniętym punkcie tej części władztwa dwóch róż. Następnie był łuk tryumfalny, za którym Tyk ujrzał swój dom po prawej stronie. Nie pojechali jednak na dziedziniec pomiędzy skrzydłami posiadłości, wybrali za to przejażdżkę po ogrodach. Mijając fontanny i krzewy skręcili w lewo, mijając Pałac Aresa. Zatrzymali się dopiero przy małej, ledwo widocznej ścieżynie, wedle instrukcji danych woźnicy podczas jazdy. Rosarium wysiadł, a poprawiwszy płaszcz wrócił po Dark, po czym zaniósł ją do podziemnych komnat, gdzie w przyszłości będzie miała swoją prywatną kryjówkę. Oczywiście jak wspominałem wcześniej obecność kota nie miała tutaj wielkiego znaczenia, bo nawet jeśli zaatakuje to nie zdziała zbyt wiele. Mam też nadzieję, że się na mnie nie obrazisz, ale pozwolę się Dark obudzić dopiero w łóżku! Właściwie nie miał jeszcze pojęcia o czym ma zamiar z nią rozmawiać, ani w jakim stopniu pozwolić dominować współczuciu jej sytuacji nad jej bezczelnością wobec niego. Nie poszedł jednak za nią. Skierował się za to w kierunku pałacu. Szedł powoli z dłońmi złączonymi z tyłu. Droga wbrew pozorom nie była taka długa. Idąc miał jednak wiele czasu na przemyślenia. Nie myślał też wcale o Dark, lecz o balu. Dawno żadnego nie było, lecz jeszcze nie nadszedł czas na wyprawienie przyjęcia. Przesadny perfekcjonizm nakazał Rosarium zaczekać aż dokończony zostanie każdy skrawek pałacu, a przede wszystkim teatr. Nie mógł się bowiem doczekać, aż do licznego grona artystów przyjmie aktorów i dramaturgów. Przechodząc na tematy artystyczne trzeba pamiętać, że wszyscy podopieczni Tyka rozeszli się po świecie na czas przebudowy. Oczywiście Agasharr wciąż wspierał ich jako dobry mecenas, albo ewentualnie ktoś kto ma za dużo możliwości i nie jest ich wstanie w pełni wykorzystać. Jeśli jednak chodzi o sztukę to jest ona jedną z najmniej groźnych manii jakie można posiadać. Co prawda dobrze napisana satyra może zdenerwować, a okrutna karykatura zranić. Nawet komedia potrafi zrobić ze zwykłego pisarza pierwszego wroga społeczeństwa. To jednak nie jest miecz, czy płomień, a za tysiąc lat nikt już nie będzie urażony, a dzieło będzie się odbierać za jego artystyczny kunszt. W skrócie takie myśli towarzyszyły Rosarium gdy ten przebył ogród. Skrót to ogromny, lecz nie ma sensu odkrywać wszystkich zakamarków jego umysłu. Gdy jednak znalazł się na dziedzińcu przypomniał sobie o siostrze, która w tym czasie leżała sama na łóżku właściwie zamknięta. Dla śpiącej niewielką jest różnicą czy drzwi są otwarte, lub co ważniejsze czy wie się gdzie one są. Tym bardziej, że białowłosy nie miał zamiaru jej tam zostawić. Już wcześniej przyjął sobie za doktrynę ignorowanie jej słów i robienie tego co sam uważa za słuszne, teraz jednak to potwierdził. Nie było w tym ani trochę pychy, a po prostu specyfika charakteru, który nie pozwalał na dopuszczenia do umysłu pomyłki, a wszystko opierało się na być może błędnym przekonaniu, że skoro raz zdolny był odczytać międzywiersz to zrobi to ponownie z taką samą skutecznością. Wszedł do domu i od razu skierował się do pokoju. Tylko po drodze oddał jeszcze swój płaszcz służbie i zlecił zaniesienie Dark herbaty, oczywiście obowiązkowo z ciastkami! Oczywiście rozkaz został wykonany i zaledwie pięć minut później na stoliku niedaleko łóżka, na którym zostawiono bezimienną leżał talerzyk wypełniony całkowicie różnymi rodzajami ciastek, a tuż obok tego malutki dzwoneczek, który znalazł się tam zapewne zamiast filiżanki z herbatą. W pewnym sensie ich kształt jest nawet podobny, choć jest to zbyt ogólnikowe porównanie. Na dzwonku można było zauważyć dwie róże, które jak wiadomo są w herbie właściciela tego miejsca. Przechodząc jednak dalej trzeba powiedzieć, że meble wykonane były w stylu gotyckim, lecz z elementami niespotykanymi w średniowieczu, lecz koniecznych dla wielkiej wygody. Doskonałym przykładem jest fotel ustawiony w liczbie trzech niedaleko łóżka. Po drugiej stronie zaś było biurka, a wszędzie wokół biblioteczka pełna książek. Jeszcze kilka przedmiotów jak szafy na ubrania i na tym można skończyć opisywanie pierwszego pokoju, którego centralnym punktem było wielkie łóżko. Tam też znajdowało się wejście do pomieszczenia, które śmiało można nazwać łazienką, bo poza nietypowym umieszczeniem pod ziemią w tajnym miejscu jest to właśnie typowa łazienka. Kolejne pomieszczenie to salon, którego ściany ozdobione danse macabre wspaniale komponowały z gotycką architekturą wnętrza. Stamtąd były dwa wyjścia, lecz jedno zamknięta, a drugie prowadzące do schodów nie mających końca. I w centrum tego majestatycznego, a przy tym bardzo komfortowego kompleksu komnat była Dark, której oczywiście ostrożnie ściągnięto płaszcz, buty, czapkę, rękawiczki i szalik zanim położono ją do łóżka. To wszystko było już jednak wykonane nie przez straż, a przez zwyczajną służbę, a więc tak by jej nie obudzić. (Nie chce mi się wymyślać teraz żadnego służącego. Wybacz!) Ta sama osoba zostawiła również nowy strój, gdyby po przebudzeniu się siostra Tyka zechciała się przebrać. Oczywiście to zapewne nie nastąpi, ale przynajmniej nie zostawili jej na pewne przepocenie. Gdy biedaczka się więc obudzi jej oczy ujrzą miejsce pełne uroku, lecz nie będą mogły zobaczyć nikogo poza swym kotem, chyba, że ten też gdzieś poszedł. Rosarium w tym czasie był w swoim pokoju. Stał przed niewielką szafką, w której liczne szuflady skrywały dość obszerne archiwum prywatnych listów. Szukał jednak tylko jednego pisma, chociaż właściwie nie wiedział w jakim celu. Wydał uprzednio polecenia, aby powiadomić go gdy tylko jego siostra się zbudzi, (Oczywiście przez pomyłkę użył jedynie słowa "Gość") a teraz wciąż rozmyślając nad losem Dark postanowił raz jeszcze przeczytać list, który od niej kiedyś otrzymał. Znalazł go, lecz tylko rzucił okiem na tekst i od razu odłożył z powrotem. Podszedł do okna i otwierając je wyjrzał na zewnątrz. Kierując swoje karmazynowe spojrzenie na ogród postanowił, że będzie realizował poprzedni plan wypicia z siostrą, bądź przy niej herbaty. Miał również nadzieję, że nie zdąży zauważyć, iż pozwolił sobie ją uwięzić. (Oczywiście on tego nie zrobił, lecz tak zapewne zostałoby to odebrane w oczach Czarnej Róży.) Myślał jednak co o niej wie. Była jego siostrą, tak to jest ważne, lecz czy coś jeszcze? Nie znał jej imienia, wiedział za to, że jak na przywódczynie tak znanej sytuacji jest osobą aż nazbyt zagubioną. Pozwolił sobie nazwać ją uroczą, co zapewne zostałoby skomentowane ze zdziwieniem ze strony jej biednych poddanych. On niestety nie poznał jej od strony dumnej autokratki, a jako "młodszą" siostrzyczkę, którą trzeba się zająć. (Nie chodzi oczywiście o wiek, tylko raczej o jej problemy.) Domyślił się również, że jest nieco przewrażliwiona, choć bardzo ostrożnie podchodził do uznania ją za chorą psychicznie. Nie chciał bowiem zbyt wcześnie zakładać tak złego scenariusza. Zabawny, na co może wskazywać uśmiech na twarzy Rosarium, gdy o tym myślał, może być fakt bezinteresownej interesowności Agasharra. Chciał pomóc swojej siostrze, lecz czy robił to dla niej? Właściwie widział w tym swój obowiązek, lecz z drugiej strony mogło być zupełnie na odwrót, a "poczucie obowiązku" było tylko czymś w rodzaju wyjaśnienia dla honoru Tyka, który wciąż pamiętał naganne zachowanie ze strony Dark.Dark - 30 Marzec 2012, 23:59 Dark nigdy nie spodziewałaby się jakiego zamieszania narobiła wśród służby Tyka... ogólnie nie domyśliłaby się, że to wszystko się stanie. No bo zobaczcie... kto normalny zasypia w ramionach osoby, którą uważa za swojego wroga? Nawet jeśli tym wrogiem jest brat... nie ważne czy starszy, czy młodszy, czy jai... Na pewno mentalnie w tym momencie to panienka Wind byłaby bardziej dzieckiem. Niby miała ogromny wachlarz doświadczeń, niby była bardzo poważną i zamkniętą na świat osobą, ale jakby się dłużej zastamowić, jej choroba sprawiała, że była ona jak takie maleńkie, nieporadne dziecko. Madeline świadomie nie zasnęłaby w czyichś ramionach, nigdy nie doszłoby w jej przypadku do płaczy w momencie sprawności psychicznej... nigdy nie przeszłoby jej przez myśl stwierdzenie: "A może jednak na prawdę na tym świecie jest ktoś kto mógłby mnie pokochać i podnieść, gdy tylko upadnę?" Owszem, juz po chwili Senna Maniaczka zaprzeczyła swoim myślą, stwierdziła, że sama potrafi się podnieść i nie potrzebuje do tego niczyjej miłości. Jak dobrze, że Tyk nie czytał w myślach... dobrze wedłóg Darkisiowych teorii, zapewne źle wedłóg wszelkich psychologów. Tak, postępowanie Czarnej Róży było wbrew wszelkim myślom psychologicznym jak i pedagogicznym. Może w filozofii znalazłaby stanowisko odpowiednie dla siebie, w którym mowa jest o tym, ze człowiek potrzebuje jedynie samoświadomości, by właściwie funkcjonować, jednak jej nie były potrzebne żadne potwierdzające teorie! Miała własną ideologię i nie musiała jej nikomu udowadniać, nawet sobie, o! Jednak wróćmy do tematu.
Tak jak tego, że zaśnie w ramionach brata, Cień nie spodziewała się jeszcze kilku rzeczy, po pierwsze togo, że Agasharr ma przy sobie armię - w tym przypadku to bardzo dobrze, że nie wiedziała, bo atak paniki był silniejszy. Co więcej, nie zdawała sobie sprawy z tego, że padnie ofiarą czyichkolwiek spekulacji. Aż dziw bierze, że gwardia nie wzięła pod uwagę faktu, że się znają, albo że mają romans... takie pierwsze, glupie skojarzenia, które mogłyby przyjść ludziom do głowy. Ale nie, oczywiście trzeba sobie utrudniać życie i wymyślać scenariusze w stylu "zabił różę" "Wymiana dusz"... Czyżby straż Tyka była odrobinę zdziwaczała? Dziwne mogłoby dla niej być to, że jedzie w powozie, że nadal jest przytulana i... że przez sen wtuliła się w Arystokratę i spała sobie smacznie z głową na jego ramieniu. O czym śniła, spytacie? W tym momencie miała jakieś szesnaście lat, leżała na łące, z dala od wojen i trudów życia, a tuż obok niej była matka opatulająca ją swymi ramionami. Z ego wszystkiego wyszeptała pod nosem ciche: "Mamo...". Jednak był to szept tak cichy i niewyraźny, że ciężko go było zrozumieć... Ale kto wie, może Rosarium się to udało?
Śniąc, nasza Senna Maniaczka wyglądała do prawdy uroczo, jak aniołek. Aż ciężko było się domyślić, że miała tyle istnień tego świata na sumieniu. Po prostu leżała, wtulona w brata i uśmiechała się delikatnie, jakby była rozmarzona i nawet troszkę szczęśliwa z tych marzeń. Tak, w tym śnie nie wiedziała o tym, że matka od niej odeszła na wieki. Jej oddech był miarowy i spokojny.
Wracając jednak do "niespodzianek", największą z nich było to, że mężczyzna zabrał ją do swojego domu, co ona osobiście nazwałaby i zapewne nazwie porwaniem. Pączek szedł za nimi obserwując dokładnie wszystkich omijanych przez nich ludzi. Zszedł do podziemi za nimi i usiadł na łóżku, tuż przy nogach swojej pani kuląc się w kłębek, jak to miał w zwyczaju. Delikatnie wachlował ogonem na boki, co mogło znaczyć jedynie to, że czatował. Nie pozwoli nikomu tknąć jego pani, o nie! No chyba jedynie temu słudze, który ściągnął z niej wierzchnią warstwę ubrania, przy okazji pilnował, aby nic należącego do niej nie zostało jej zabrane... a szczególnie torebka w której leżał Królik - Tencio.
Wszelkie później przyniesione rzeczy obserwował z jeszcze większą dokładnością niż samą służbę. Nie ufał tu nikomu i nie zamierzał! Co Ci ludzie sobie myślą, że mogą spokojnie podchodzić do jego pani i robć w jej okolicy to co chcą? Darkiś w tej jasnej sukience wyglądała jeszcze bardziej jak aniołek, brakowało jej jedynie blond włosów i można było ją mianować jednym z niebiańskich posłańców. Cóż, diabeł w ciele anioła? A może anioł, w nim diabeł, a w diable kolejny aniołek? Bo czy jej zachowanie nie było jednynie najzwklejszą ucieczką przed bolesnymi, życiowymi doświadczeniami? Chciała się skryć w swojej skorupie, ale na prawde nie była tak zła. Dlaczego tak uważam? Ponieważ nie ma złych ludzi, są tylko zagubieni i ona właśnie do tych błądzących należała. Biedna Czarna Róża nie wiedziała już co ma robić, jak się zachowywać i czy jej postawa pomaga jej prościej przeżyć życie. Wcześniej wysępujący u niej kryzys osobowości przybrał na sile w momencie, kiedy powoli zaczęła ją łapać schizofrenia, bo w końcu wszelkie objawy Sennej Maniaczki wskazywały na powolne rozwijanie się u niej owej choroby.
Darkiś spała jeszcze jakiś czas, jednak jej piękny sen drobnymi kroczkami zmieniał się w koszmar, zaczęła się wiercić w łóżku, aż w końcu zerwała się do pozycji siedzącej krzycząc: "Zostaw ją!" Wszystko znów do niej powróciło, to bolało... potrzebowała pomocy, ale... gdzie ona była? I wtem sobie wszystko przypomniała. Peron, brat, atak, przy... przytulenie? O rany! Nie możliwe. Dodatkowo nie znała tego pokoju, czyżby... została uwięziona? Szybko zerwała się na nogi, jednak świat jej zawirował i upadła na nowo na łóżko. Anemia? Będzie musiała znaleźć sobie jakąś ofiarę, oj tak! Wtem jej oczom ukazał się dzwoneczek, prędko pochwyciła go w ręce i zadzwoniła nim mając nadzieję, że to coś da. Nie zwróciła uwagi ani na swojego Arlekina, ani na porzuconą torebkę z Tenciem.