Anonymous - 18 Październik 2016, 17:22 - Czekoladą. – Powąchała kosmyk swoich blond włosów tak, jakby chciała upewnić się, że ten zapach faktycznie jest przyjemny. – Mam kakaowy szampon. I perfum. I żel pod prysznic i balsam i… - Wymieniając całą gamę słodkich kosmetyków, wyliczała je na palcach. – I to chyba wszystko. – Tak się jej wydawało. Zapomniała jednak, że oprócz wszystkich żeli i balsamów, w swojej ulubionej szafce tuż przy łóżku, skrywała także tonę tej prawdziwej, jadalnej czekolady. Dziwne? Ależ skąd! W Krainie Luster każdego charakteryzowało jakieś dziwactwo. Jedni nie rozstawali się z kapeluszem nawet podczas kąpieli. Inni nosili po pięć koszulek na raz. Hope natomiast miała totalnego bzika na punkcie czekolady w każdej odmianie i formie. Ot taka, mała, zupełnie nieszkodliwa obsesja.
- A ty… - Nachyliła się w stronę Lapisa i powoli wciągając powietrze, próbowała określić jego zapach. – Ty… - Milczała jeszcze przez chwilę. – Tak! Ty pachniesz zielenią. – Porównanie godne bajkopisarki, czyż nie? Zerknęła na przyjaciela i w ramach sprostowania dodała. – Lasem, łąką, podróżami. Pachniesz świeżym powietrzem, skoszoną trawą, naprawdę. –Nie chcąc dłużej naruszać jego, być może, sfery prywatności, odsunęła się nieco i siadając na swoim miejscu, przytaknęła, słysząc kolejne słowa Lapisa.
- Oczywiście, że mi się podobało. – Hope znała się na ludziach, toteż szybko wyłapywała, co sprawia drugiej osobie przyjemność. Co ją uszczęśliwia, motywuje. Uśmiech Lapisa, fakt, że odważył się odsłonić nieco bandaż, dał jej do zrozumienia, iż pochwały są czymś, co daje mu radość. Chcąc podtrzymać jego dobre samopoczucie, dorzuciła. – Twoje oczy nabierają niezwykłego blasku, kiedy się uśmiechasz, Lapis. – Gdy rozwinął cały bandaż, ostatecznie ukazując swoją twarz, Hope autentycznie zaniemówiła. Do tej pory widziała tylko jego oczy i nos, a teraz obserwowała coś… Niezwykłego. Symetryczne linie, idealnie równe pociągnięcia, nieskazitelnie gładka cera. Wyglądał, jak rzeźba. Jak dzieło wprawionego malarza z wieloletnim stażem. Ta twarz była zarówno piękna, jak i niepokojąco dziwna.
- Zapatrzyłam się, wybacz. – Spuściła wzrok i szukając odpowiednich słów, wpatrywała się w swoje dłonie. Jednym z charakterystycznych zachowań speszonej, czy zawstydzonej Hope, było unikanie wzroku rozmówcy. – Po prostu… Wiesz, jako malarka, uwielbiam podziwiać piękne rzeczy. Pięknych ludzi. A twoja twarz jest bez skazy. Jak dzieło sztuki. Mam nadzieję, że zrozumiesz, co mam na myśli.– Posłała mu niepewny uśmiech i wbiła wzrok w okoliczne drzewo, które jeszcze jakiś czas temu próbowała naszkicować, a przez jej głowę wędrowały setki myśli.
Jak to jest, że jeden obraz porusza nas dogłębnie, a inny nie wywołuje nawet cienia zdumienia na twarzy? Czy istnieje ogólny wzór, jakiś schemat piękna, które mogłoby trafić do każdego?
Marszcząc brwi, próbowała znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania.Anonymous - 18 Październik 2016, 19:47 -Tak, bardzo słodko.- Pozwolił jej wymienić wszystkie kosmetyki których użyła do uzyskania tego zapachu, było toś dość ciekawe. Lapis, gdy jeszcze używał jakiś szczególnych środków czystości dostosowując się do różnych życzeń czy okazji zazwyczaj mieszał różne zapachy owoców, ale ostatnio stwierdził, że jego i tak wątły budżet obędzie się bez trzech rodzajów odżywek które by mieszał. Zamiast tego używał bezwonnych i pozwalał sobie przesiąknąć zapachem świeżego powietrza na którym tak często przebywa. Możliwe że dziś pozostanie tutaj, i będzie pachniał maliną oraz truskawka? Trochę tak jak na pierwszy dzień wiosny, wtedy też był przebrany w tą "truskawkową" suknię... Mniejsza, nie zabrał jej se sobą, była tylko na tą jedną okazję i nigdy więcej jej nie założył. Została razem z resztą w tej wielkiej szafie która wydawała się nie mieć dna.
Czy uważał Hope za dziwną? Nie... w sumie była najnormalniejszą osobą jaką udało mu się poznać. No, może zaraz po tym kapeluszniku który zapłacił mu w lizakach za występ. Ten wydawał się całkiem zwykły, ale nie pachniał czekoladą.
-Faktycznie, ostatnio rozstawiłem namiot na trawniku.- Przyznał jej rację wracając do świata żywych i odrywając się od fantazji którą przed chwilą toczył. Ani przez chwilę nie pomyślał natomiast, że narusza jakąkolwiek przestrzeń, wręcz przeciwnie. Mogła zobaczyć, że z niecierpliwością czeka na ocenę z jej ust. W końcu bez ciągłych rewizji nie mógł być pewien czy odpowiednio dba o swoje ciało. starał się myć je, odkażać zadrapania ćwiczyć codziennie (to przychodziło mu najłatwiej bo co chwilę był w ruchu) oraz jeść o odpowiednich godzinach odpowiednie ilości kalorii.
Niezwykły blask w jego oczach? Ta uwaga przypomniała mu o jego martwym ojcu, też to kilka razy powiedział. Zazwyczaj gdy Lapis cieszył się udaną akrobacją... może to faktycznie sprawa uśmiechu. Albo po prostu dostał takie oczy. Nie był w stanie sprawić czy to jego zasługa czy obecnie niewidomego dawcy. Chyba że ojciec oddał mu stare oczy Lapisa... w końcu i tak nie były potrzebne. Nieużywane części zamienne szybko się psuły.
-W porządku, możesz patrzeć jeśli ci się podoba.- Powiedział szczerze uśmiechając się i zaniechał podnoszenia go z powrotem. Wiele osób czuło się nieswojo gdy widziało go z bliska, jednak do pokazywania się na wybiegu nadawał się idealnie, z takiej odległości nikt nie zrozumiałby co jest nie tak zanim nie odszedłby dalej.
-Także uważam że wyszła całkiem dobrze. Osoba która ją modelowała wiedziała co robi.- Stwierdził zamyślony kiwając głową. W końcu miał być dziełem sztuki, niestety okazał się wybrakowany. Ale ciało działało bez zarzutu i nawet bez zaleceń ojca zadziwiało otoczenie kunsztem wykonania.Anonymous - 18 Październik 2016, 21:07 Uśmiechnęła się słysząc, że pachnie bardzo słodko. Hope lubiła roztaczać wokół siebie cukierkowo-pastelową aurę. Lubiła, kiedy kojarzono ją z czymś miłym, ciepłym, czy delikatnym i w rzeczy samej – tak po pierwszym spotkaniu opisywała ją większość osób. Jako istotę nieco osobliwą, acz w tej osobliwości słodką. Mówili, że emanuje wdziękiem i urokiem osobistym, ale oni… Oni nie wiedzieli o jednej rzeczy. Umknął im istotny fakt. Nie znali Hope od drugiej strony, a ta, była dużo mniej urokliwa. Nasza wrażliwa dziewczyna, pod wpływem negatywnych emocji, wybuchała nieokiełznaną złością. Potrafiła rzucać talerzami, doniczkami i wszystkimi innymi przedmiotami, które miała pod ręką. Zraniona, zachowywała się, jak dzikie zwierzę, które ktoś postanowił wydać na rzeź. Płakała, kopała, biła, aż nie poczuła zmęczenia, które zazwyczaj wyrywało Hope z tego destrukcyjnego stanu.
Istny chaos.
Całe szczęście, że teraz, w obecności Lapisa nie miała powodu do złości i czując się bezpiecznie, mogła pokazywać swoją lepszą, łagodną stronę.
- Widzisz, miałam rację. Bardzo ładnie pachniesz. Nasze zapachy współgrają ze sobą. – Powiedziała, nie bardzo zastanawiając się nad swoimi słowami. Ona nie zwykła się nad nimi zastanawiać. Mówiła to, co czuła, to, co naprawdę myślała. Była bezpośrednia w każdym tego słowa znaczeniu.
- Kamień z serca! – Odetchnęła z ulgą, kiedy Lapis na jej nazbyt nachalne obserwacje, zareagował zupełnie normalnie. Mógł przecież się obrazić, miał do tego święte prawo. Wszak każdy posiada swoje granice. Zachowania, które jest w stanie znieść, jak i te absolutnie nie do przejścia, a w świecie luster… W świecie luster, druga istota była jedną, wielką niewiadomą i choć Lapis, to nie kapelusznik, a marionetkarz, mógł przecież mieć swoje humory. – Jeśli mogę zapytać. – Zerknęła na niego i milczała chwilę, czekając na ewentualne zaprzeczenia. – Kto ją wymodelował? Musiał… - Zbliżając się nieco, pozwoliła sobie na trochę więcej i przejechała opuszkami palców po jego policzku. To była nie tylko forma sprawdzenia, czy ta skóra w dotyku rzeczywiście jest tak gładka na jaką wygląda. To także przyjacielski gest, forma wyrażenia czułości, coś w rodzaju serdecznego uścisku. - Musiał mieć wielki talent i wprawę. Niesamowite... - Przechyliła nieco głowę i jeszcze parę sekund błądziła wzrokiem po twarzy przyjaciela.
-Powiedz mi, Lapis… - Spojrzała w błękitne niebo i kładąc się lekko na ziemi, przymknęła powieki. – Czy, widząc kogoś, czułeś kiedyś takie dziwne ciepło, zalewające cię od środka? Ma swój początek gdzieś w okolicach serca. Bardzo miłe, nie dające się dokładniej opisać, uczucie. Kojarzy mi się z głęboką czerwienią… - Zamilkła w oczekiwaniu na odpowiedź. Pytała z bardzo prostego powodu - ona takie ciepło czuła w obecności Lapisa. Nie bardzo wiedziała, jak je interpretować i co z tym fantem zrobić, dlatego postanowiła zapytać osobę, która była źródłem jej małego… Problemu?Anonymous - 18 Październik 2016, 21:45 Nie mógł zaprzeczyć że zrobiło mu się miło gdy widział jak na jej twarz wstępuje uśmiech. Ona zdecydowanie powinna być szczęśliwa, była miła. Nie wymagała zbyt dużo, pozwalała z sobą rozmawiać... Dodać to tego przyjemną woń którą roztacza, i przebywanie w jej towarzystwie stało się jedną z ulubionych rozrywek Lapisa. Czy sama w sobie była słodka nie wiedział, co prawda zastanawiał się co powoduje u niej takie a nie inne zachowania, ale wychodził z założenia, że tak jak u niego modyfikowano ciało u niej rozwijano umysł, dla tego była pod tym względem doskonalsza od niego. Ciekawe czy spodobałaby się ojcu... ale chyba lepiej żeby jej tam nie prowadził. Przecież mógłby zechcieć zabrać jej jakieś części...
O jej drugiej stronie nie wiedział, nie wiedział nawet, że da się mieć jakąś inną stronę niż ta którą się pokazuje, on zawsze był szczery z tym co czuje i myśli. Tak go stworzono, miał nie ukrywać niczego. Dać się prowadzić innym i ładnie wyglądać.
-Współgrają?- Spytał przekrzywiając głowę zdziwiony. Nigdy nie przyszło mu przez myśl by dopasowywać zapachy dwóch odrębnych ludzi. Ale faktycznie czekolada na świeżo skoszonej trawie brzmiała zachęcająco... zwłaszcza, że pachniała tak przyjemnie jak ta dziewczyna. Musi zapamiętać by kiedyś spróbować i uwzględnić w swoim jadłospisie. Nawet jeśli jednocześnie doda mu więcej wysiłku fizycznego do planu dnia.
Osobiście nie nazwałbym jego reakcji całkiem normalną, ale faktycznie nie zdenerwował się. Nie posiadał w zasadzie żadnego wstydu czy "strefy kom fortu osobistego", niczym małe dziecko nigdy nie zdążył nauczyć się, że odsłanianie swojego ciała może być złe dla niego. Nosił je ukryte z kilku zupełnie innych powodów i gdyby dziewczyna zechciała nagle go rozebrać uniósł by tylko ręce i pozwolił jej to zrobić.
W dotyku była bardzo gładka, specjalne kwasy musiały wypalić w niej zdolność do tworzenia nadmiaru porów. Pod brodą i w zagłębieniach za twarzą dało się wyczuć delikatną nierówność będącą pozostałością po dawnych bliznach.
-Przyjaciel ojca. Zawsze chwalił jak dobrze dbam o ich wspólne dzieło.- Uśmiechnął się do wspomnień na stole operacyjnym, bolało. Ale było warto, mógł spełniać swoje zadanie prawie 20 lat... Nie wyczuł w jej dotyku niczego nadzwyczajnego, lubił to, że był delikatniejszy niż gdy zazwyczaj go oceniano czy czegoś nie uszkodził podczas pokazu, jednak był już oglądany wcześniej. Gdy kazała mu się nad tym zastanowić od razu zaczął analizować swoje odczucia przy wszystkich ludziach których do tej pory spotkał... żadne nie kojarzyło mu się z czerwienią. Ale...
-Odczuwam coś podobnego to aktualnego właściciela kluczyka. Ale obecnie nie mam właściciela, kluczyk jest mój.-
Podpowiedział unosząc nadgarstek wokoło którego obwiązana była ozdobna obroża do której przypięty był kluczyk.Anonymous - 19 Październik 2016, 15:32 - Dokładnie tak, współgrają. Wyobraź sobie, jak świeży, orzeźwiający zapach skoszonej trawy, miesza się z intensywną, kakaową wonią. To dość dziwne, ale idealne, wierz mi. – Wytłumaczyła najlepiej, jak mogła, starając się pobudzić trochę wyobraźnię swojego towarzysza. Hope wierzyła w to, że przeciwieństwa pasują do siebie, dopełniają wzajemnie i nie chodziło tu tylko o ludzi. Chodziło także o zapachy, smaki, kolory. Wszak czerń najlepiej współgra z bielą, a piękny wschód słońca powstaje na krawędzi nocy i dnia.
- Przyjaciel twojego ojca… - Powtórzyła z zadumą i zerkając jeszcze raz na Lapisa, dodała. – Czy on był malarzem? Rzeźbiarzem? - Ludzie wrażliwi na sztukę, wydawali się mieć jedną wspólną cechę – bardzo szanowali to, co piękne. Z czułością ustawiali ulubione książki na najwyższych półkach. Ostrożnie wieszali obrazy, a rzeźby traktowali nadzwyczaj delikatnie. Tak, jakby miały się rozpaść za sprawą zbyt nachalnego spojrzenia. Hope otaczała Lapisa troską przez sam wzgląd na to, że był jej przyjacielem. Teraz, jako wyjątkowo piękna istota, może spodziewać się dodatkowych czułości.
Widząc obróżkę, zapiętą na nadgarstku Lapisa, kiwnęła głową tak, jakby chciała powiedzieć, że zdążyła ją zauważyć. Kluczyk także widziała wiele razy, ale w gruncie rzeczy, nigdy nie zapytała przyjaciela, do czego służy. Przyjęła za oczywistość fakt, że Lapis – tak, jak każdy inny marionetkarz – stworzył kiedyś lalkę, która nakręcona właśnie takim kluczykiem, staje się żywą istotą.
- Poczekaj, nie rozumiem. – Zaczęła i marszcząc brwi, obserwowała jego nadgarstek. – Jesteś przecież twórcą marionetek, a nie marionetką, prawda? Kluczyk jest więc twój, czy… Czy się mylę? – Pytające spojrzenie swoich błękitnych oczu, skierowała na Lapisa. Może coś ją ominęło? Może nie znała części jego historii. Wszak dopiero dziś pierwszy raz zobaczyła jego twarz. Kto wie, jak kręta i zawiła jest opowieść jej przyjaciela.
Chwilę później wstała i uprzedziwszy się wcześniej, że kubek jest już pusty, ostrożnie wyjęła go z rąk Lapisa, po czym podeszła do rzeki, by uzupełnić go kolejną porcją herbaty.
- Ona chyba uzależnia, wiesz? – Rzuciła pół żartem pół serio i siadając na swoim miejscu, upiła łyk malinowego przysmaku. – To co, opowiesz mi historię tego kluczyka? Jestem bardzo ciekawa, do czego… Do czego on służy. Wiesz, wcześniej myślałam, że masz swoją marionetkę. Trochę mnie zaskoczyłeś, mówiąc, że kluczyk nie należy teraz do nikogo. – Krzyżując nogi, usiadła po turecku.Anonymous - 19 Październik 2016, 16:29 -W takim razie się cieszę.- Zamyślił się wyobrażając sobie to o czym mówiła, choć w sumie nie musiał ponieważ oba zapachy przeplatały się własnie teraz gdy obok siebie siedzieli. -Wierzę, masz niezwykłe wyczucie stylu. Powiedział zadowolony z przebiegu tej rozmowy.
Czy była jego przeciwieństwem nie był pewien, jednak na pewno była zdecydowanie wygadana. Potrafiła tworzyć coś co nie jest tylko ulotnym momentem w tańcu. Była dziewczyną, miała dom... nikomu wcześniej nie służyła. Zdecydowanie było wiele różnic, które nie przeszkadzały jednak w tym by mogli być przyjaciółmi.
-Tak, przyjaciel i chyba wspólnik.- Powtórzył oraz rozwinął myśl odrobinę, w końcu pracowali też razem. Czasami. Rzeźbił w ludziach... to się liczy? Spytał niepewnie i przypomniał sobie inne osoby modyfikowane przez tą samą osobę, nigdy w takim stopniu jak on, ale ojciec był przecież bogatszy niż większość klientów jego przyjaciela. No i pewnie miał zniżkę z racji na ciekawość projektu...
Co prawda to prawda, był szanowany jako dzieło. Jednak obydwoje dobrze znali jego granice i nie wzbraniali się przed okazjonalnym potraktowaniem go z większą siłą. Ważne było by ślady nie pozostały na zawsze, wtedy ostatnie kilka lat byłoby zmarnowanym trudem, zmarnowanym kapitałem i zmarnowanym czasem.
-Słyszałem, że mogę tworzyć marionetki... ale nigdy nie próbowałem tego zrobić. Nawet nie wiem jak się do tego zabrać.- Powiedział odczepiając kluczyk od obroży i obracając go w dłoni niemal odruchowo, wyćwiczonym już ruchem.
-A kluczyk jest dla mnie bardzo ważny, ale nie do końca pamiętam czemu. Pamiętam że może go mieć tylko najważniejsza dla mnie osoba.-
Powiedział a słowa ojca odbiły się echem po wnętrzu jego czaszki. Oczywistym było, że nigdy nie miał trafić w ręce nikogo poza nim, ale Lapis zabrał kluczyk odchodząc gdy znalazł sposób by nie musieć słuchać jego rozkazów. I teraz był panem samego siebie.
-A, i kluczyk otwiera książkę którą mam w namiocie. Jest tam napisane dużo rzeczy których nie rozumiem więc nie czytałem jej całej.-
Spojrzał na dziewczynę biorącą kolejny kubek herbaty. Sam nie miał jak bo kubek był tylko jeden, ale faktycznie miał ochotę jeszcze się napić.
-Może przyjdziemy tu także jutro? W mieście mówili że co dzień smak jest inny?-
Wtedy miałby czas by kupić sobie kubek... i zarobić na kubek. I może na jakieś przekąski do niego, w namiocie był koc więc tym nie musiał się przejmować...
Nagle coś go tchnęło, wpadł na zupełnie wspaniały pomysł.
-A może ty zechciałabyś zostać właścicielką? Wtedy mogła byś go zatrzymać, ze mną w pakiecie...
Popatrzył na nią to na obrożę nie wiedząc czy ma go przypiąć z powrotem czy przekazać dalej. Oczekiwał na werdykt...Anonymous - 19 Październik 2016, 20:28 - Dziękuję! – Wyraźnie zadowolona z komplementu Lapisa, rozpromieniła się jeszcze bardziej. Oczywiście, że lubiła pochwały, no bo właściwie kto ich nie lubił? – Bez tego wyczucia nie mogłabym malować, choć… Zawsze mogłabym być lepsza. – Dodała, bo po pierwsze nie chciała wyjść na zadufaną w sobie. Nie znosiła narcyzów, którzy każdy swój ruch podziwiali tak, jakby był czymś niezwykłym, arcydziełem światowej klasy. Fuj! Unikała takich typków szerokim łukiem. A po drugie, och! Nie dało się ukryć, że w Krainie Luster roiło się od ludzi utalentowanych bardziej, niż Hope. Z lepszym wyczuciem smaku, bardziej wyćwiczoną kreską, wyżej rozwiniętą wyobraźnią przestrzenną. Ona była autentycznie skromna, czasami aż zanadto.
Słuchała go, co jakiś czas kiwając głową na znak, że słucha i rozumie każde jego słowo. Gdyby tylko wiedziała, jak tworzyć marionetki, z pewnością dałaby mu jakąś instrukcję, ale prawda była taka, że… Hope była bajkopisarką. Ona tworzyła sztukę, nie lalki. W tej kwestii, nie mogła mu pomóc.
- Co to za książka? – Spojrzała na Lapisa z niemałym zainteresowaniem. – I dlaczego jej nie rozumiesz? To znaczy… Jeśli jest napisana zbyt ciężkim językiem... – Wymawiając przedostatnie słowo, zrobiła cudzysłów w powietrzu, po czym zamilkła na parę sekund, czekając na ewentualną odpowiedź. - To mogę ci trochę pomóc. Mój tatuś jest pisarzem. Potrafi rozszyfrować każdą wymyślną metaforę. Nie straszne mu nawet średniowieczne wiersze. – Kiwnęła głową na potwierdzenie swoich słów, a gdy zaproponował kolejne spotkanie, autentycznie się ucieszyła.
- Jasne! Pewnie, że tak. Bardzo mi się tutaj podoba. Jest cicho, spokojnie, pięknie, a do tego, rzeka oferuje najlepszą herbatę, jaką do tej pory piłam. Czego więcej chcieć od życia, co? – Zadała pytanie, które było poniekąd pytaniem retorycznym. Wszak dla Hope, dzień spędzony na herbacianej łące, był dniem idealnym. Tym bardziej, że miała okazję spędzić go z Lapisem.
- Ja? – Otworzyła szerzej oczy i lustrując przyjaciela zdziwionym spojrzeniem, milczała przez chwilę. – To znaczy, wiesz… Byłabym, hm… - Szukając odpowiedniego słowa, błądziła wzrokiem po łące. – Byłabym zaszczycona, ale mówiłeś, że kluczyk może otrzymać tylko najbliższa tobie osoba, więc… Jesteś pewien swojej decyzji? Jesteś pewien, że powinien trafić właśnie w moje ręce? – Mówiąc to, ujęła kluczyk w dłonie. Tak, jakby chciała sprawdzić, czy będzie jej pasował. Czy nie wypadnie z rąk Hope, dając symboliczny znak, że nie ma najmniejszej ochoty zostać jej własnością. O dziwo, leżał i wyraźnie nie zamierzał ruszać się z miejsca. Blondynka posłała Lapisowi nieco niepewny, acz promienny uśmiech. – Chyba chce ze mną zostać, widzisz? Wiesz, Lapis, jeśli jesteś tego pewien… Wezmę go. Razem z tobą, w pakiecie. – Zachichotała cicho i podwinęła rękaw białego swetra, ukazując tym samym swój nadgarstek. – Założysz? Anonymous - 19 Październik 2016, 21:02 -Nie musisz dziękować.- Powiedział widząc, że ją też cieszą pochwały... w sumie cieszą wszystkich, choć nie od wszystkich. Bo w końcu jeśli się kogoś nie lubi pochwała może zostać uznana za ironię... a jeśli ktoś się na czymś nie zna jego pochwała jest pusta. To przeszkadza części wielkich artystów. Wolą słuchać krytyków niż swoich przyjaciół, a krytykiem może być każdy, nie musi być obeznany w temacie. Całe szczęście Lapis nigdy nie został przez nich obsmarowany... przynajmniej nie tak by o tym słyszał. W końcu był dziełem, nie artystą. Jego pokazy to coś czego go nauczono i do czego go stworzono. Miał cieszyć oko, a nie zastanawiać się nad tym jak to robić.
Co do talentu... nie zdarzyło mu się spotkać nikogo bardziej utalentowanego od tej miłośniczki herbaty. Nie ważne, że nie umiała tworzyć lalek, ona pewnie przynajmniej słyszała jak się to robi. A Lapisowi nie było do tego wcale śpieszno... w końcu po co miałby robić jakąś lalkę? Nie miałby gdzie jej trzymać i co z nią zrobić. W sumie mógłby zrobić sobie partnerkę akrobatkę... ale nie wydawało mu się to konieczne i warte zachodu.
-W tej książęce opisano dokładnie jak zostałem wykonany. Dużo medycyny... dużo psychologi... ojciec czasem coś tam dopisywał na końcu. Powiedział wyciągając ją z plecaka. Książka miała grubą okładkę, nie była specjalnie zdobiona, jednak miała całkiem zgrabny zamek, idealnie dopasowany do kluczyka który otrzymała dziewczyna.
-Cieszę się, że ci się tu podoba. Nie chciałbym żeby spotkania ze mną były nieprzyjemne.-
Nawet jeśli pominąć fakt, że zawsze wyśmienicie się bawił w jej towarzystwie wiele wynosił z tych spotkań. Wiedzę teoretyczną, i praktyczną. Godziny rozmyślań przed snem gdy dawał swojemu ciału odpocząć po wysiłku wykonanym za dnia. Jak chociażby temat mieszania się zapachów, niby prosta rzecz. Ale dzięki temu będzie mógł zaplanować jak pachnieć by pasować do niej.
-Tak... ty.- Powiedział i po chwili zastanowienia dodał. -Nie wydaje mi się bym znał kogoś kto jest mi bliższy. Tylko prosiłbym żebyś się nim zaopiekowała.-
Popatrzył przez chwilę na rytuały które wyczyniała Hope zastanawiając się czy wie o kluczyku coś czego on nie zauważył, ale autentycznie ucieszył się gdy go przyjęła. Spojrzał na swój nadgarstek orientując się że pomyślała o jego obroży... zakładanie jej komuś nie było dobrym pomysłem. Co jeśli by się włączyła? Zamiast tego zrobił coś innego.
Zgrabnym ruchem sięgnął pod jej włosy i odgarniając je odpiął naszyjnik z księżycem który nosiła. Drugą ręką przejął kluczyk, obrócił go w palcach i nawlekł na srebrny łańcuszek. Zanim dziewczyna się zorientowała miała go już zawieszonego na szyi.
Do twarzy ci z nim- Powiedział uśmiechając się. W sercu poczuł przyjemne ciepło, dość miłe uczucie. A w głowie pojawiło się coś jakby szum... niezbyt zrozumiały, jednak obecny. Nie miał jednak czasu się nad tym rozwodzić, podał jej także książkę która w jego rękach byłaby teraz bezużyteczna.Anonymous - 19 Październik 2016, 22:38 - Zostałeś wy-ko-na-ny? – Powiedziała z wymownym akcentem, padającym na drugie słowo. – Lapis, posłuchaj. To, że ktoś wyrzeźbił ci twarz, nie znaczy, że możesz mówić o sobie, jak o przedmiocie. Nie jesteś zabawką, nie jesteś też marionetką, która dopiero nakręcona kluczykiem, staje się żywą istotą. – Patrzyła na niego uważnie i unosząc podbródek chłopaka, sprawiła, że teraz on także na nią spoglądał. – Musisz znać swoją wartość i… I ja sprawię, że ją poznasz. Nauczę cię walczyć o swoje, odczytywać ludzkie reakcję. Dowiesz się, jakich ludzi unikać, kogo szanować. Jak funkcjonować w świecie. – Mówiła coraz szybciej, acz wciąż wyraźnie. - A wiesz, dlaczego? Wiesz, czemu chcę ci to wszystko pokazać? – Przerwała. Po paru sekundach ciszy, posłała Lapisowi promienny uśmiech i delikatnie pocałowała go w nieosłonięty bandażami, policzek. – Bo na to zasługujesz. – Szepnęła. – Ja to wiem. Ty jeszcze nie, ale obiecuję, że zrozumiesz. Zrozumiesz też wszystko to, o czym mówiłam. - Hope, pomimo swojej słodkości i delikatności, miała w sobie dużo determinacji. Siły do walki, a kiedy ustaliła sobie jakieś zadanie, poświęcała mu tyle czasu, ile wymagało wykonanie go w stu procentach. Najlepiej, jak się dało. Dlatego Lapis mógł być pewien, że nauczy się wszystkiego, o czym mówiła Hope. I tego, że nauka wyjdzie mu na dobre.
Kiedy odgarnął jej włosy, znowu poczuła to specyficzne, bardzo przyjemne ciepło o ciemnoczerwonej barwie. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się do siebie, a gdy kluczyk zawisnął już na srebrnym łańcuszku, swoim uśmiechem obdarzyła także Lapisa.
- Dziękuję. Bądź pewny, że klucz jest w dobrych rękach. Dla mnie to symbol naszej przyjaźni… I tak będę go traktować. – Teraz nosiła przy sobie pamiątki, które przypominały Hope o dwóch najważniejszych osobach w jej życiu. Najpierw dostała księżycowy wisiorek od swojego brata, a teraz wraz z nim, na jej szyi srebrzył się mały kluczyk od Lapisa. Każdy z tych dwóch przedmiotów, miał swoje wyjątkowe znaczenie. – Pamiętaj, że nigdy. Absolutnie nigdy nie będę myślała o tobie jako o własności. Jesteś moim przyjacielem, nie moją zabawką. I… Ja też mam coś dla ciebie. – Mówiąc to, wyciągnęła ze swoich długich, blond włosów błękitną spinkę w kształcie kota. – Dostałam ją od mamy. Może wyda się to dziwne, ale… Jako mała dziewczynka, traktowałam tą, niepozorną rzecz, jak talizman. Uważałam, że przynosi mi szczęście i wierzę w to do dziś. – Podała błyszczącą spinkę Lapisowi. – A teraz chcę, byś ją przejął, bo ty także zasługujesz na szczęście. Możesz nosić ją w kieszeni, możesz wpiąć ją we włosy. Zrobisz, co zechcesz, ale noś ją zawsze przy sobie. Będzie ci o mnie przypominać. Zgadzasz się?
Anonymous - 19 Październik 2016, 23:09 A teraz został skrzy-cza-ny, ale w dobrej wierze. Przez osobę której widocznie bardzo na nim zależało. Na nim i na tych resztkach uczuć które w nim zostawiono podczas czyszczenia z tego czego nie potrzebował. Przez myśl przeszło mu, że niektóre marionetki mogłyby się obrazić... powiedziała to tak jakby były czymś gorszym od niego. Takie było założenie jego istnienia, miał być od nich lepszy... ale sam nie uważał by była to prawda, zdarzało mu się im zazdrościć. Były znacznie prostsze do konserwacji.
-Dziękuję.- Powiedział gdy wysłuchał jej natchnionej mowy na temat swojej wartości. Skoro mówiła, że je dopiero pozna to widocznie widziała dla niego inne zastosowanie niż ozdoba.
-Chętnie zacznę od razy.- Powiedział obdarzając ją uśmiechem. Jakoś musiał nagrodzić taką determinacje do niesienia mu pomocy... choć szczerze nie uważał, że pomoc jest mu potrzebna. Ale powiedziała to ona, a to ona tu teraz rządzi. Miał też okazję zostać pocałowany pierwszy raz nie będąc do góry nogami dziesięć metrów nad ziemią i nie wymagając do tego liny asekuracyjnej. Jego ręka powędrowała odruchowo na policzek dotykając miejsca które dziewczyna musnęła swoimi wargami. Poczuł uderzenie ciepła, ale chwała stwórcy możliwość rumienienia się została mu odebrana dawno temu.
-Ufam ci- Powiedział gdy klucz zawisł bezpiecznie na jej szyi, zabezpieczony dodatkowo przez drugą pamiątkę której nie chciałaby zgubić. -Dobrze, przecież nie zmuszam cię byś tak myślała.- Aczkolwiek on zamierza tak o sobie myśleć. Stwierdził że tak będzie prościej, dla niego... i dla niej pewnie też. Choć może spowolnić naukę. Ale tym samym dać im więcej czasu.
Jego wzrok spoczął a spince która wylądowała w jego dłoni, spince w kształcie kota która była dla niej ważnym przedmiotem... więc będzie o niego dbać.
-Dziękuję.- Wpiął ją w włosy gdy tylko to zasugerowała, tam na pewno łatwo będzie mu jej pilnować. Przy okazji podniósł bandaż z powrotem na wysokość nosa.
-Będę jej strzegł jak oka w głowie.- Powiedział mając nadzieję, że faktycznie nie planuje mniej na nią uważać. Przyjrzał się jej i stwierdził, że po wyjęciu spinki jej włosy trochę się zmierzwiły, przeczesał je palcami by przywrócić do poprzedniego stanu. -Tak lepiej...- Kiwnął głową z uznaniem.
-A teraz... chyba musisz przedstawić mnie ojcu.- Powiedział wstając i odchodząc powoli w kierunku z którego z jakiegoś powodu wiedział jest droga do jej domu.
-W końcu nie planuję cię przez jakiś czas opuszczać ani na krok.-
Z.tVyron - 13 Październik 2018, 05:22 Było już grubo po południu, gdy Vyron znalazł się wreszcie na odcinku prowadzącym prosto do domu. Promienie zachodzącego słońca odbijały się od ścian rodzinnego Himmelhofu barwiąc go na złoto-pomarańczowy kolor. Viridian zawsze miał słabość do tego kilkunastokilometrowego kawałka Herbacianych Łąk, które jakby od niechcenia łączyły się z Kryształowym Pustkowiem. Trawa rosła tu równie bujnie co na reszcie zielonych użytków a jedyny wyjątek stanowiły kamienie, a dokładniej rzecz biorąc kryształy zajmujące ich miejsce tym gęściej, im bardziej zbliżała się granica z pustkowiem.
Niestety przeciągające się przesłuchanie sprawiło, że teraz już nie było szans, by dotarł do domu przed nocą. Po prawdzie nie przeszkadzało mu to specjalnie. Zwolnił tępo do stępa i rozejrzał się dookoła. W najbliższej okolicy łąki, podobnie jak przedpola pustkowi, były puste.
Koń szarpnął łbem, zadrżał i zadrobił dając znać, że wolne tępo, które na czas obserwacji przyjęli ni jak mu nie odpowiada. Viridian poklepał kasztanowego ogiera po boku szyi.
Ostatnie pojenie było około trzy godziny temu. Woda, nawet jeśli wcześniej nagromadziła się w jelicie nie powinna już mechanicznie uciskać przepony. – pomyślał Vyron stając w strzemionach i puszczając konia w kłus.
Wielokrotnie mówiono mu, że przy galopie winien trzymać dupsko przy siodle i pracować razem z koniem, ale on wolał inną technikę. Stanięcie w strzemionach podczas galopu wyścigowego, zwanego cwałem, odciążało konia i pozwalało mu dać z siebie nieco więcej niż przy pełnym siadzie, gdzie jeździec błędem we współpracy mógł spowolnić konia albo nawet poobijać mu boki.
- HJAA! – krzyknął Vyron i wzmocnił komendę kilkoma głośnymi gwizdnięciami.
Ognistemu, młodemu ogierowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zarżał dziko i skokiem, niczym spłoszony spod miedzy zając, wyrwał przed siebie przechodząc w galop. Viridiana pochłonął takt uderzających o ziemię kopyt i szum wiatru w uszach. Ziemia i wyrwane płaty darni pryskały spod kopyt gdy jeździec pochylił się nad końską szyją by ułatwić zwierzęciu bieg przez możliwie jak największe zmniejszenie oporu powietrza.
- HJAA! HJAA! HJAA! – wołał Arystokrata zagrzewając konia do biegu.
Ogier wyciągnął szyję, położył uszy do tyłu i wyprostował ogon. Kopyta zmieniły takt. Przeszedł w cwał. Gnał przed siebie jakby go goniło całe zło, nie tylko tego, ale i wszystkich innych światów. Pochylony nad końska szyją Vyron liczył takt kopyt.
Nieźle, cztery uderzenia na skok – pomyślał - Ciekawe jak długo to utrzyma?
Wynik był całkiem niezły jak na zwykłego konia. W cwale dawało to dystans prawie 8 metrów w ciągu sekundy czyli około 65 kilometrów na godzinę. Zwierzę opadło z sił mniej więcej po czterech tysiącach metrów.
Koń robił bokami, ale Vyron nie pozwolił mu stanąć bez ruchu. Przeszedł w powolny kłus a następnie w stęp.
Z wolna podjechał do rzeki, w dole której, daleko od miejsca gdzie teraz stał trwała budowa jego nowej siedziby. Upewniwszy się, że koń odzyskał dech w ruchu, a pulsowanie żyły szyjnej staje się wolniejsze i miarowe, zeskoczył z siodła.
Nie chciał poić konia tuż po intensywnym wysiłku aby zwierzę nie dostało kolki. Z tego powodu najpierw rozkulbaczył ogiera pozostawiając tylko ogłowie. Wiele osób się dziwiło, że mimo intensywnego wysiłku konie pod Viridianem nigdy się nie pieniły. Odpowiedź na to pytanie była równie prosta co konstrukcji cepa. Koń bez wędzidła się nie pieni. Ani Vyron ani nikt z podległych mu ludzi nie używał wędzideł. Wędzidła, mimo że najbardziej popularne, były typem ogłowia, którego lepiej było unikać zwłaszcza w przypadku koni bojowych lub przyuczanych do walki. W końcu, w walce konnej, sukces zależy w równej mierze od konia co od dosiadającego go wojownika. Koń z wędzidłem czy wręcz z uwielbianym przez ciężką jazdę kantarem nie może dobrze kąsać i szarpać zębami. Koń z ogłowiem typu hackamore czy bosal poradzi sobie z tym zadaniem zdecydowanie lepiej.
Przywiązał konia do jedynego drzewa w okolicy, wyjął z juków utensylia w postaci kopystki, zgrzebła, szczotek do grzywy i ogona, szczotki z długim włosiem i ścierki, a następnie zaczął zabiegi pielęgnacyjne. Szczególną uwagę poświęcił kopytom sprawdzając czy nie utkań w nich kawałek kryształu. Psotny ogier nie ułatwiał mu tego zadania. Zabierał kopyta, podszczypywał zębiskami i przestępował z nogi na nogę starając się trafić na palce swojego opiekuna. Ot takie niewinne przepychanki mające na celu wymóc na obrządzającym podprowadzenie do wodopoju albo puszczenie luzem.
- O ty kapcanie zdradziecki! – krzyknał Vyron podskakując raptownie gdy koń uszczypnął go zębami w tyłek - Jeszcze jeden taki numer ty ryży pasierbie, a utnę ci ogon, podkuję krzywymi podkowami, przerobię na kiełbasę, wywałaszę a ze skóry porobię osłom podogonia. Niekoniecznie w tej kolejności! – powiedział uśmiechając się półgębkiem.
Ogier, albo niespecjalnie przejął się nie do końca poważną groźbą, albo miał skłonności samobójczo-masochistyczne bo chwilę później kolejny raz próbował szczęścia w uprzykrzaniu Viridianowi życia.
- Słuchaj no! – Vyron wyprostował się i spojrzał w czarne oko ogiera - Ty jesteś koń! Rozumiesz?! Koń! To nie ty dyktujesz warunki! Ty masz prawo milczeć i ładnie wyglądać, a jak ci się nie podoba, to zawsze możesz skończyć na stole w charakterze przekąski, wtedy będziesz miał dodatkowe prawo do bycia smacznym, dotarło?! Wyczyszczę cię, i pójdziesz się napić czy co tam sobie chcesz. Im dłużej będziesz się zachowywał jak wredny osioł tym dłużej tu postoisz. Ja mam czas.
Koń w odpowiedzi parsknął i uniósł łeb. A przecież mógł unieść ogon i dobitnie pokazać co myśli o czyszczeniu i skąd mu owe czyszczenie właśnie wypadło.
Prawdę powiedziawszy Viridian nie znosił brudu, smrodu i wszelkiego syfu, ale o ile on sam w warkach polowych dopuszczał do siebie możliwość cuchnięcia niczym tygodniowe onuce, o tyle koń zawsze musiał być czysty i zadbany jakby lada chwila miał iść na paradę czy przegląd wojsk. Stare porzekadło mówiło, że jeśli ty zadbasz o konia to i on zadba o ciebie. Poza tym Arystokrata lubił tego złośliwego ogierka. Nie był może największym koniem w stajni, ale za to był rączy, silny, ognisty i śmiały jak sam diabeł. Był jednym z tych koni, które gdy już raz złamie się w karku, to można nimi nawet lód na rzece zaorać. Charakteru i uporu miał zaś tyle, że szło nimi obdzielić z sześć innych ogierów, a tego co zostało starczyłoby jeszcze na stado wałachów.
Odwiązany od drzewa ogier uniósł łeb i spokojnym krokiem poszedł nad rzekę napić się do woli.
Mężczyzna przez chwilę obserwował konia, który początkowo pił z rzeki a później zaczął skubać okoliczną trawę. Nie pętał go, by w razie nieprzewidzianych okoliczności koń był w stanie skutecznie się bronić lub uciec. Koniec końców koń, nie ważne gdzie puszczony, zawsze wróci do domu.
W koło drzewa leżało sporo niewielkich kryształów koloru niebiesko-białego. Vyron pstryknął palcami, a te zaczęły rosnąć i rozszerzać się, aż utworzyły coś co przypominało półksiężycową wiatę otwartą od strony rzeki. Mniej więcej na środku zadaszonej wiaty wyrosła druga, podobna do pierwszej, tylko sporo mniejsza i skierowana łukiem w drugą stronę.
Koń wyraził zainteresowanie nowym miejscem do spania na swój koński sposób. Nie podbiegł jak można by się spodziewać po większości magicznych zwierząt. Co to to nie, on zwyczajnie podniósł łeb i zastrzygł uszami, po czym wrócił do skubania soczystej trawy. Chwilę później, zapewne dla zachowania równowagi, uniósł ogon i utworzył pokaźną kupę końskiej kupy.
Vyron nucąc sobie pod nosem wziął w charakterze noszy koc, po czym poszedł nazbierać drewna i siknąć pod którymś z drzewek. Drzew w prawdzie nie było wiele, ale przy tej konstrukcji schronienia nie potrzebował wielkiego ogniska. Wystarczył standardowy ogieniek po którym zostanie żar. Wrócił do prowizorycznego obozu i ustawiwszy stosik gałęzi i obłożywszy je kamieniami rozpalił ogień w małej wnęce. Ciepło szybko zaczęło rozchodzić się na całe schronienie i po jego kryształowych ścianach.
Z wolna zaczęła zapadać noc i na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Mężczyzna oparł się plecami o ścianę schronienia i zaczął smarować koński rząd tłuszczem a następne polerować ściereczką. Gdy skończył wyjął z juków ciasno zwinięty skórzany śpiwór, wziął koc, w którym transportował drewno, po czym umościł sobie posłanie pod głowę kładąc siodło.
Wziął z juków blaszany kubek i wyszedł by okryć konia derą, na wypadek gdyby ten wolał zostać pod gwiazdami, po czym poszedł nad rzekę i zaczerpnął z niej nieco herbaty. Była dobra i chłodna.
Pił tak sobie i spoglądał w gwiazdy a do głowy napłynęła mu piosenka która ongiś śpiewał jego dziadek. Ponownie napełnił kubek po czym powrócił do obozowiska. Ogień strzelał cichutko a jego myśli znowu popłynęły ku chwilom spędzonym z dziadkiem. Choć się do tego nie przyznawał tęskniła za chwilami spędzonymi ze starcem. Za jego zachrypłym głosem gdy śpiewał i za szelmowskim uśmiechem godnym starego infamisa. Tęsknił za wyprawami w nieznane do Świata Ludzi i wspólnymi przejażdżkami po włościach podczas których opowiadał mu o ekonomii i tym jak dbać o ziemię. Vyronowi w głowie się nie mieściło jak Arystokrata może być jednocześnie władcą i rolnikiem, ale Dziadek miał wiedzę na każdy temat. Wiedział jak nawozić ziemię, jak leczyć choroby ludzi i bydła, potrafił przewidywać pogodę, zarządzać pieniędzmi przez inwestowanie i wiele innych rzeczy, których Vyron nigdy nie zdołał się nauczyć.
Siedział tak wsparty o siodło i wpatrywał się w ogień a z jego ust mimowolnie popłynęła piosenka śpiewana przez dziadka. Piosenka o koniu i wyprawie na bezkresne pola wypisz, wymaluj tak jak teraz.
Śpiewał sobie a jego pieśni słuchały gwiazdy na niebie, strzelający cicho ogień i skubiący trawę koń. Gdy poczuł, że senność zaczyna mu kłaść się delikatnie na powiekach, sięgnął do woreczka z kryształowym pyłem i rozsypał po schronieniu pełną garść. Ot tak, na wszelki wypadek.
Wsunął się do śpiwora i zamknął oczy wsłuchany w trzaskający ogień i dźwięki nocy.Erika - 23 Październik 2018, 19:42 Obowiązki w terenie. Za pierwszym razem wydawały się ciekawą odskocznią. W praktyce jednak były chyba nawet nudniejsze od zarządzania i wprowadzania projektów. Zawsze wszystko było tak doskonałe jak w zasadzie mogło w miejscu gdzie pracuje ktoś żywy. Fakt, że inspekcje były zawsze niezapowiedziane niczego nie zmieniał.
Dziś był pierwszy raz gdzie coś znaleźli. I to w zasadzie przez przypadek, bo zagadnęła grupkę pracowników na przerwie. Jakie było jej zdziwienie kiedy nie mieli zielonego pojęcia o podwyżce. Podwyżce, która miała miejsce ponad pół roku wcześniej w związku z inflacją i wynikami manufaktury.
Tylko na jednym stanowisku coś takiego mogło się udać.
Przeciągnęło się, ale przynajmniej nie było tak makabrycznie monotonne. Jak wróci chyba aż poprosi o sprawdzenie kiedy ostatnio był incydent takiego kalibru, wiedziała tylko, że naprawdę dawno.
Ostatecznie sprawiło to, że będzie przeprowadzona naprawdę szczegółowa inspekcja. Jednak to potrwa, a ona z bratem nie będą tam nic robić.
Jednak skoro i tak mieli jeździć to można było połączyć obowiązki z przyjemnością. Więc przy okazji robili sobie przejażdżkę konną - ku wielkiemu niezadowoleniu Lindela. Był naprawdę dobrym jeźdźcem, ale nie lubił koni. Jednak nie miał nic do gadania i wiedział o tym.
Jechała w męskim stroju. Choć nie, to nie do końca prawidłowe określenie. Jechała w kobiecym stroju jeździeckim zaadaptowanym z męskiego, a używanego przez niektóre kobiety z niższych stanów. Był może nieakceptowany w lepszym towarzystwie, ale był o wiele praktyczniejszy do jazdy konnej. O to zaś się rozchodziło.
Erika zaś dobitnie dała do zrozumienia, że prędzej sczeźnie niż będzie jechała w sukni na damskim siodle. Dało się na nim jeździć. Dało. Tak samo jak się da chodzić na rękach. Jaka frajda z jazdy konnej jak można ledwie stępa jechać?
Była więc w wysokich brązowych butach, butelkowo zielonych bryczesach, białej koszuli, bordowej kamizeli i tegoż koloru płaszczu o podbiciu koloru złamanej bieli. Stroju oczywiście dopełniał pas, za którym obecnie znajdowały się rękawiczki pasujące do butów oraz dostosowany do jej anatomii - dokładniej rogów - kapelusz tak ciemnoczerwony, że wydawał się niemal czarny z tylko o ton jaśniejszą wstążką.
Rodzeństwo zaś korzystało ze swobody. I to jak! Ścigali się, pokonywali etapy na przełaj przeskakując nad rowami, straszyli nieuważnych podróżnych - innymi słowy korzystali z tej chwili kiedy mogli zachowywać się jak na swój wiek. Mieli wolne, bo drugi punkt ich dzisiejszych planów musiał zostać przesunięty.
Takie okazje zaś nie zdarzały się często. Biedacy nie zdają sobie sprawy ile roboty sprawia bycie bogatym - szczególnie jeśli ten status chce się utrzymać.
Zboczyli w stronę Kryształowych Pustkowi niż planowali. To nie była najprzyjemniejsza okolica - ani najbezpieczniejsza na przejażdżkę. Głównie ze względu na ostre i twarde kryształy, które były tam wszechobecne.
W sumie już mieli zawracać gdy usłyszeli rżenie konia. Podjechali kawałek dalej wjeżdżając na niewielki pagórek, który im zasłaniał widok.
Ich oczom ukazały się dwie, z braku lepszego określenia, chatki. Małe i nie robiące wrażenia gdyby nie fakt z czego były zrobione i jak misternie były wykonane. Z tej odległości wydawały się być zrobione z czystego kryształu. Nawet zamek Himmelhof nie mógł się czymś takim poszczycić.
Spojrzała na brata i bez słów postanowili sprawdzić któż to taki tam jest. Konia się samego raczej nie zostawia. Nie w takim miejscu.
Pokłusowali do bliższej budki, a tuż przed nią zwolnili do stępa. Objechali ją z dwóch stron zmuszając swojego opiekuna do wyboru kogo stracić z oczu na ten moment.
Gdy przez pustkę jaka się tam znajdowała mogła zobaczyć coś co sprawiło, że aż zamrugała by się upewnić, iż to nie jakiś wybryk wyobraźni.
Na podłodze leżał w śpiworze rogacz. Upiorny Arystokrata. I to nie byle jaki, a sam Vyron Gravven Laraziron. Głowa rodu było może określenie na wyrost gdyż jakimś sposobem był jedynym jego członkiem - rzecz dość niespotykana, ale nadal miał pieniądze i wpływy. Oraz charakterek - dodał bardziej uszczypliwy głosik w jej głowie. Tych co nie byli mu równi stanem nie tylko uważał za robactwo - co nie byłoby aż tak dziwne - jednak także tak ich traktował. Było to dość niespotykane nawet u arystokracji. Przynajmniej w takim stopniu.
Kiedyś go jakiś tłum zlinczuje - przemknęła kolejna myśl.
Jednak był kimś kto był potrzebny do planów ojca. Przez naturalne przedłużenie także ich.
- Edan, zrób mu budzik. Na pewno masz jakiś metal pod ręką.Edan - 23 Październik 2018, 23:57 Praca była jak zwykle nudna i do porzygu przewidywalna. Edan starał się nie okazywać znudzenia czy niechęci, ale kiedy widział wszystkie te wykrzywione w służalczym uśmiechu twarze służby czy pracowników... robiło mu się niedobrze. Wszystkie te uśmiechy były sztuczne, wymuszone i beznadziejnie nieszczere.
Lubił patrzeć na nich z góry, z końskiego grzbietu. Czuł się wtedy lepszy, ważniejszy, bo urodził się będąc Upiornym Arystokratą. Kimś stworzonym do wyższych celów. I chociaż nie mówił o tym, że ma się za lepszego, starał się nie okazywać niechęci, nie lubił przebywać w towarzystwie tych wszystkich prostaków. Może przez to właśnie, że na siłę starali się sztucznymi gestami zadowolić Szlachcica.
Kiedy Erika dopytywała się o sprawy manufaktur, nie wtrącał się. Wykorzystał ten czas do oględzin, bo skoro ona zbierała informacje słuchając opowieści, on poszuka czegoś za pomocą innych zmysłów. Nie chciał tu być, wolałby spędzić ten czas w domu. Dawno już w nim nie byli... A przynajmniej nie po to, by odpocząć. Przecież nawet oni mają prawo do odpoczynku. A może zwłaszcza oni?
Jedna z manufaktur, chociaż wyglądała dobrze, miała w sobie coś... Edan przyglądał się pracownikom i ze zdziwieniem odkrył, że chodzą podminowani. Nie wyglądali na istoty zadowolone ze swojego życia, a przecież mieli płacone naprawdę niemało...
Podszedł do siostry by podzielić się z nią swoim spostrzeżeniem akurat wtedy, kiedy ona rozmawiała z grupką robotników. Nie przerywał, bo wyglądała na zdenerwowaną. Odczekał chwilę i w ciągu tych kilku sekund poznał powód samopoczucia i wyglądu pracujących dla nich istot - wcale nie dostali obiecanych pieniędzy. Gdzie więc podziewały się te kwoty?
Młody Upiorny poczuł jak zdenerwowanie wypełnia go całego a krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. Był bardziej narwany od Eriki. Szybciej tracił cierpliwość.
Siostra chyba zauważyła zmianę zachowania chłopaka, bo postanowiła zakończyć sprawę szybko. Poinformowano więc kogo trzeba i nadszedł czas na opuszczenie tego miejsca.
Jazda konna zawsze działała na niego kojąco. Nie miał się za świetnego jeźdźca, ale potrafił utrzymać się w siodle nawet podczas dzikiego cwału. Od najmłodszych lat uczony jazdy konnej, w tej chwili powodował koniem niemal mechanicznie, bez zastanowienia, bo już nie musiał nad tym myśleć. Z resztą trafił mu się wyjątkowo łagodny, posłuszny wałaszek, dlatego też Edan tak dobrze czuł się na jego grzbiecie.
Ubrany w bryczesy koloru ciemnogranatowego, śnieżnobiałą koszulę z ładną, błękitną kokardą spiętą broszą z czarnym kamieniem szlachetnym, czarną marynarkę i skórzane oficerki do jazdy konnej, prezentował się naprawdę godnie. Małe detale, jak na przykład srebrne, ozdobne guziki przy marynarce, potęgowały wrażenie eleganckiego mężczyzny. Edan był przecież arystokratą, a nie byle dzieciakiem który dorwał się siodła. Całości dopełniała ciemnogranatowa furażerka z wetkniętym doń jasnoniebieskim piórem Rajskiego Ptaka.
Przez jakiś czas bawili się, ganiając konno, kryjąc się przed Lindelem, płatając sobie nawzajem figle. Jak to dzieci. Starali się jednak nie zajeździć koni bo nie o to w tym wszystkim chodziło. Upiorny śmiał się głośno w czasie zabawy, brakowało mu beztroskiego brykania. Otoczenie wymagało by Bliźnięta dorosły. Szybko dorosły. Może za szybko?
Spacer pośród wystających z ziemi kryształów był niebezpieczny, bo mógł się skończyć zranieniem rumaka. Na szczęście jednak konie były przyzwyczajone do wszelakich gruntów Krainy Luster.
Rżenie obcego konia zwróciło uwagę rodzeństwa - zabawa momentalnie dobiegła końca. Należało sprawdzić skąd ten dźwięk dochodzi. Czysta, dziecięca ciekawość pchnęła Erikę i Edana w stronę której dochodził głos konia.
Rogaty nie spodziewał się tego, co znaleźli. Wśród kryształów stała dziwaczna konstrukcja, cała zbudowana, a może stworzona z kamienia który porastał polankę. Któż pokusił się o wybudowanie takiej konstrukcji? Oględziny z bliższej odległości wskazały twórcę - Edan aż wciągnął powietrze, kiedy zobaczył leżącego wewnątrz budowli Kryształowego Lorda. Vyrona Gravvena Larazirona.
Spojrzał na siostrę bo nie bardzo wiedział co o tym wszystkim myśleć. Jako szlachcic, był zobowiązany by sprawdzić stan drugiego arystokraty i w razie potrzeby pomóc ale... wcale mu się ten pomysł nie podobał.
Laraziron wglądał jakby spał, może miewa się dobrze? Z drugiej jednak strony co robi na tym pustkowiu? Tak po prostu postanowił wyprawić się w dzikie ostępy Kryształowego Pustkowia i zażyć drzemki pośród chłodu tego miejsca? Co prawda tereny te należały jeszcze do Herbacianych Łąk ale w praktyce kryształ wdzierał się głęboko, zastępując trawę.
Erika bardzo szybko pozbawiła go złudzeń - to jemu przypadnie rola obudzenia tego słynącego z ciętego języka Upiornego Arystokraty. A co jak się zezłości? Lepiej by go nie denerwować, przecież był dość ważną postacią w planie ojca...
Edan zsiadł z konia i poklepał zwierzę. Właściwie sam potrzebował dodania otuchy. Nie bał się - pff, jeszcze czego - ale zwyczajnie nie miał ochoty na konflikt z tym oto rogaczem. A budzenie go... raczej nie skończy się dobrze.
Sięgnął do kieszeni z której wyjął kilka starych, do niczego nie nadających się monet. Wizerunki na nich już dawno się zatarły, no i pochodziły z czasów kiedy waluta była wyjątkowo słaba a teraz ich wartość porównywalna była z wartością kurzu. Ale dla niego były przydatne, bo wykonano je z podłego metalu. Bardzo podatnego na jego moc.
Przy użyciu mocy uformował z monet coś, co wyglądało jak dzwonek rowerowy ale nim nie było. Co prawda konstrukcja była ta sama, ale dźwięk jaki wyda z siebie żelastwo będzie milszy dla ucha.
Chłopak podszedł do kryształowej budowli i zaglądnął do środka. Powoli i ostrożnie. Nacisnął delikatnie dzwonek a ten wydał ładne, pojedyncze, ciche brzmienie. Dobrze, bo przynajmniej nie przestraszy Lorda Vyrona.
Blondyn starał się zachować zimną krew i jego twarz pozostawała poważna, ale w duchu miał nadzieję, że szybko opuszczą o miejsce. Przecież tak dobrze się razem bawili. Dlaczego zawsze ktoś lub coś musi im przeszkodzić?Vyron - 24 Październik 2018, 05:09 Gdy tylko zamknął oczy, cichy szum wiatru i rzeki ukołysały go do snu. Vyron prawie nigdy nie miewał snów. Jego umysł po prostu szybował w bezdenną, czarną otchłań, gdzie było marzeń, pragnień czy bajkowych obrazów. Tylko wszechogarniająca czerń i nic więcej. Tak naprawdę nie było najgorsze rozwiązanie. Nie było też koszmarów, demonów przeszłości ani irracjonalnych zdarzeń.
Zapewne przebywałby w swojej pustce znacznie dłużej, gdyby nie to, że koń zarżał donośnie zapewne w odpowiedzi na jakiś odległy zew, a dźwięk rozszedł się po kryształowych ścianach schronienia napełniając uszy bólem.
Ostatnie trzysta lat nauczyło Arystokratę by w miejscach mało bezpiecznych nie zasypiać kamiennym snem. Może z tego powodu jeszcze żył? Viridian otworzył jedno oko i spojrzał na konia z czułością, od której twardym mężczyznom wątroba staje sztorcem, wieśniacy uciekają w głębokie puszcze i bory a dzieci w kołyskach zaczynają płakać wniebogłosy załatwiając pod siebie od razu obie potrzeby fizjologiczne.
- Czego piłujesz mordę ty ryża kurwo? – pomyśl Vyron okraszając czułe spojrzenie równie ciepłymi myślami - Zbiera ci się. Jak słowo daję, zbiera ci się padlino.
Nie dbał o to, czy słońce stoi wysoko czy jeszcze nisko. Był już niemal w domu zatem mógł wyruszyć nawet późnym popołudniem a i tak dotarłby do domu przed nastaniem ciemności.
Ponownie zamknął oczy, ale sen nie chciał przyjść.
Leżał więc sobie i słuchał szumu rzeki, który w pewnej chwili zmieszał się z tętentem kopyt.
Vyron postanowił się nie podrywać niczym spłoszony zając. Zachowanie spokoju to zawsze najlepsza metoda. Przybyszami mogli być podróżni, gońcy z listami lub zmierzający na jego ziemie kupcy. W takim wypadku pełne trwogi poderwanie się mogło wydawać się efektem nocnego pijaństwa i dawało asumpt do plotek. Jeśli to byli grasanci, to po pierwsze schronienie było zabezpieczone a po drugie każdego grasanta można było kupić. Jeśli byli to mordercy nasłani przez wrogów to i tak najbezpieczniej będzie wziąć ich z zaskoczenia mając kryte plecy, bo z samego dźwięku można było sądzić, że koni jest więcej niż dwa.
Leżał zatem i czekał.
Usłyszał damski głos, ale nie wsłuchiwał się w przekaz a w tembr owego głosu. Zbóje zwykli szeptać nerwowo, mordercy z reguły nie rozmawiają podczas akcji bo wszystko mają zaplanowane. Głos należał do zwykłej osoby, która zapewne nie odczuwała zabobonnego lęku przed arystokracją.
Usłyszał jak ktoś zsiada z konia i powoli podchodzi do schronienia z czymś metalowym w dłoni.
Metalowym i cicho pobrzękującym.
Czyżby potencjalni mordercy?
Viridian nieznacznie, tak by nie dało się tego dostrzec uchylił powiekę szybko lustrując otoczenie.
Chłopak. Niewysoki. Zbliża się.
Reszta chwilowo go nie interesowała.
Arystokrata jakby od niechcenia i we śnie przewrócił się na plecy. Poczekał aż chłopak podejdzie nieco bliżej schronienia.
Ależ to były emocje, prawie jak przy organizowaniu zasadzki na drodze. Ciekawe czy myśliwy wie, że tak naprawdę jest ofiarą?
Walczył z samym sobą by nie poderwać się na równe nogi, nie wrzasnąć radośnie „SIURPRYZA NĘDZNIKU JEBANY!” albo „A CHUJ CI W DUPĘ NICPONIU!” i przebić chłopaka kryształowymi kolcami albo zatopić w kryształowej trumnie. Szkoda, że nie był goły. Dyndający sobie luzem, na delikatnym wiaterku, penis idealnie pasowałby do nieszablonowego zachowania Arystokraty.
Uśmiech prawie wypełzł mu na twarz, ale zwalczył go gryząc się lekko w język.
W końcu udawał, że śpi, prawda? Starał się udawać bezbronną ofiarę, a ta raczej nie zwykła w uśmiechu suszyć zębów niczym kobyła do bata, drżeć z niecierpliwości a już z pewnością nie chichrałaby się bezczelnie jak bezecny dzieciak po puszczeniu bąka w towarzystwie, w którym każdy czający smród krzywi się jak po occie siedmiu złodziei i wolała na cały głos „to nie ja!”.
Vyron obserwował chłopaka spod półprzymkniętej powieki.
Był dość dobrze ubrany a co najważniejsze należał do elity Krainy Luster. Widział jak w dłoni przybysza formuje się mały dzwoneczek, ale miał już dość czekania i postanowił nastraszyć przybysza. Od tak, by miał nauczkę na przyszłość.
Gdy tylko zabrzmiał delikatny dźwięk dzwoneczka, z ziemi, niczym szmaragdowa błyskawica wystrzelił kryształowy kolec. Paskudnie ostry, odbijający słońce szpic zatrzymał się tuż przed nosem chłopaka, a może nawet delikatnie go ukuł ?
Vyron otworzył oczy i popatrzył na przybysza a następnie na resztę przybyłych. Wychodziło na to, że było ich troje. Dwoje arystokratów i ich pachoł. Nie oglądał się za siebie, gdzie być może czaił się jeszcze ktoś.
Szybko przyjrzał się ubiorom niespodziewanie przybyłych gości. Nie wyglądali nie grasantów. Ba, przypominali raczej radosną kompanię trefnisiów. Dziewczyna była ubrana tak „osobliwie”, by nie rzec dziwacznie, że z pewnością miała w sobie coś z błazna. Chłopak zaś, z lica przypominał nieco wystraszonego, acz zadeklarowanego i pasywnego fana stosunków analnych. Piórko w rajskiego ptaszka zdawało się upewniać wszystkich w tym przekonaniu.
- Gdzież to drogi prowadzą? – zapytał Vyron wstając i przeciągając się aż kości strzeliły. Jeśli chłopak nie wyciągnął broni by bronić swojego rzekomo urażonego honorku, Vyron zignorował jego obecność pod dachem schronienia. Wyspał się całkiem przyzwoicie i nawet dopisywał mu humor. Czekając na odpowiedź przybyłego towarzystwa zdjął koszulę odsłaniając ładnie wyrzeźbiony tors, pokryty gdzieniegdzie bliznami pozostałymi po walkach, wojnach i awanturach. Złożywszy w jukach przepoconą koszulę sięgnął po obszyty i osmołowany woreczek z którego wyjął mokry ręcznik.
Noc nie należała do najcieplejszych zatem improwizowana poranna kąpiel nie była wyjątkowo luksusowa, ale za to nad wyraz pobudzająca i rześka. Przemył ręcznikiem twarz, tors, pachy i dłonie. Nie był specjalnie skrępowany faktem obecności młodej arystokratki, ale jej młody towarzysz o aparycji biernego sodomity skutecznie zniechęcał go do intymnych ablucji. Zerknął na lśniący w oddali Dom. Jak tylko przybędzie, to każe sobie przygotować gorącą kąpiel.
Przemywszy się, schował ręcznik do woreczka i wyjął z juków koszulę i nowe onuce. Ubrał się szybko wygładzając ubiór. Przeczesał włosy i przeciągnął dłonią po policzku i podbródku. Wypadałoby się ogolić, ale chwilowo musi to przeboleć.
Zerknął na niebo, ale nie zanosiło się na deszcz. Można by rzec, że pogoda była nawet ładna.
- Dawno nie widziałem żadnego młodego arystokraty, a Panna na koniu jest wyraźnie starsza od pewnego „Znaleziątka”. Musicie zatem być dziećmi Lorda Maxymiliana – powiedział zielonooki wychodząc spod zadaszenia - Jakże się miewa wasz Ojciec? Zdrów aby?
Kryształowa wiata nie była mu już potrzebna. Noc minęła a wypadało się napić herbaty i coś przekąsić.
Popatrzył na konie na których przyjechało pstre towarzystwo. Ładne i zadbane koniki, choć po oddechach widać, że przydałby im się popas.
Jego uwagę na dłuższą chwilę przykuł spokojny wałach stojący bez jeźdźca.
Vyron popatrzył na chłopaka z piórkiem w kapeluszu wzrokiem mówiącym „Serio, kurwa? Wałach?!” Po czym uśmiechał się lekko. To był jeden z tych salonowych uśmiechów „numer pięć” po którym ni cholery nie dało się poznać, czy wyrażał on życzliwość, politowanie czy bezlitosną kpinę.
Viridian wiedział, i ledwo powstrzymał się przed wygłoszeniem uwagi na temat tego, gdzie młody Veneficus może sobie wsadzić to piórko oraz, że tylko cioty, kozojeby, obszczybruzdy, pizdusie i fajdanisy jeżdżą na wałachach. Mężczyznom jazda na nich po prostu nie przystoi. Tfu! Wstyd i sromota kurwa ich mać! Prawdziwemu facetowi przystoi ognisty ogier, lub w ostateczności, jeśli ktoś jest lekki, dzielna klacz. Wałach dobry jest dla dzieci do nauki jazdy lub kogoś, kto ma sflaczałego kutasa, rozepchane dupsko i płacze gdy uderzy się w paluszek.
Arystokrata pstryknął palcami i mniejsza ze ścian schronienia, ta pod którą płonął ogień, rozsypała się w pył. Wąż pyłu zawirował na wietrze po czym podpełzł do Vyrona i uformował się w okrągły stół z trzema wygodnymi siedziskami. Arystokrata jeszcze raz pstryknął palcami i jeden z większych kryształów wystający spomiędzy traw około piętnaście metrów od miejsca w którym utworzył stół, zamienił się w siedzisko.
Łaskawy Viridian pan pomyślał nawet o biednym pachole, który przybył z owocami lędźwi starego Maxymiliana. Doprawdy niesamowite, co też dobry humor robi z upiornymi.
Viridian podszedł do swoich juków, wziął kubek którego używał przed snem, podszedł do rzeki i przepłukawszy go w nurcie, napełnił i wypił. Herbata była dobra i chłodna. Ponownie napełnił kubek herbatą z rzeki po czym wrócił i postawił go na stole
- Proponuję żebyście zatrzymali się na popas. Koniom przyda się chwilą oddechu. – powiedział siadając za stołem - Każcie pachołowi je rozkulbaczyć, oczyścić kopyta i napoić, a was zapraszam na pogawędkę.
Rozsiadł się w kryształowym fotelu i sięgnął po kubek.
- Dzieciaki pomyślały. Następnym razem i ja wezmę ze sobą jakiegoś pachoła choćby po to by usługiwał przy stole. – pomyślał delektując się smakiem napoju.Erika - 24 Październik 2018, 16:44 Nie spodziewała się, że Edan zsiądzie z konia w celu obudzenia mężczyzny. Jednak się nie odzywała. Mógł zrobić to jak chciał.
Monety zmieniły się w dzwonek. Lecz zanim zdążył zadzwonić zobaczyła delikatny ruch.
Ruch w miejscu gdzie leżał sam kryształ. Gdy wystrzelił jak błyskawica strzeliła w niego najsilniejszym wyładowaniem jakie mogła teraz stworzyć. Błysk był oślepiający, ale jej pociemniało w oczach i zachwiała się w siodle.
Ukruszyła mniej niż pół cala szmaragdowej lancy. Nawet tak stępiona mogła bez problemu zabić. Była doskonale świadoma faktu, że nawet wystarczająco mocny cios ręką w okolice nosa może zabić wbijając kość nosową w mózg. To, że tak się nie stało było efektem tylko i wyłącznie tego, iż taki był zamiar Vyrona.
Miała to jednak gdzieś. Prawie zabił jej brata. To wystarczyło by dość ciężko zeskoczyła z konia i lekko chwiejnym krokiem podeszła do niego wrzeszcząc:
- Ty wywałaszony skurwysynu! Pijańskie libacje i spanie gdzie popadnie pozbawiły cię resztek rozumu?! Co ty sobie kurwa myślisz? Pomyłka o dwa cale by go zabiła! A wtedy byś musiał mnie też zabić gdybyś chciał to przeżyć! Tego zaś by nie darował ojciec i i tak byś skończył martwy kurewniku. - gdy była już przy nim sprzedała mu wcale nie słabego liścia - Więcej nie zrobię tylko dlatego, że ojciec cię ceni. Nie wiem dlaczego.
Po tym jak nigdy nic odwróciła się do niego plecami i poszła zobaczyć co z bratem. Musiała się upewnić, że naprawdę nic mu nie jest.
- Mam nadzieję, że jak najdalej. - warknęła w odpowiedzi. Wątpiła by rodzice przemilczeli coś w swojej opinii na jego temat. Najwidoczniej ich traktował z szacunkiem. Nie była przyzwyczajona do traktowania z góry. Jak dziecko, którym w zasadzie była.
- Jeżeli wszystkich tak traktujesz to się nie dziwię. Nie żeby było młodych zbyt wielu. Gratuluję też spostrzegawczości. Robiła by większe wrażenie gdyby nie listy od ojca, a w kilku ostatnich z pewnością o nas wspomniał. - teraz jak się uspokoiła trochę mogła prowadzić iluzję cywilizowanej rozmowy. Nadal jednak daleko jej było do prowadzenia MIŁEJ, cywilizowanej rozmowy.
O stanie zdrowia ojca nic nie powiedziała. Dobrze wiedział, że nie jest najlepiej. Czego oczekiwał?
Oddaliła się do własnej klaczki. Była ładnie umaszczona. Rdzawa o srebrnej grzywie oraz ogonie. Nie szarej, ale srebrnej - nawet z metalicznym połyskiem. Poza tym miała koronki na czterech nogach i gwiazdkę na pysku.
Lindel sam pospiesznie zsiadł ze swojej bułanej klaczy o szerokiej łysinie. Znał opinie o temperamencie Larazirona i był w pełnej gotowości by w razie czego ratować swoich podopiecznych. W tym celu zobrazował już sobie w umyśle dziedziniec przed rezydencją.
Sprawnie zdjęła ogłowie z wędzidłem i poklepała po boku szyi. W rewanżu Basker trąciła ją nosem w ramię.
Wątpiła by zabawili tu na tyle długo by rozsiodłanie koni miało sens więc tylko poluzowała popręg.
Skinęła na ochroniarza opiekuna i poprosiła go o przyniesienie termosów (absurdalnie drogi, ale niezwykle praktyczny wynalazek) oraz jedzenia. Potem odszedł by sprawdzić czy konie czegoś potrzebują. Nie lubił tych zwierząt i wolał niekonieczne natychmiast prace przy nich zostawić stajennym.
Potem by wrócił i stanął trochę z boku i za bliźniętami.
Na stole stały teraz dwa termosy, sztućce z mosiądzu, cztery metalowe i emaliowane filiżanki oraz taka sama ilość wykonanych tak samo spodków, małych talerzyków i większych talerzy. Poza tym był sernik owinięty w papier i wsadzony w tekturowe pudełko, kanapki i sałatka. Worek z owocami pozostał przy koniu.
- Na poziome czy znów będziesz próbował się zabawić naszym kosztem, lordzie Laraziron?