To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Bal Halloweenowy 2011 - rezydencja hrabiego Jacka

Anonymous - 26 Październik 2011, 16:42

Kiedy tylko Agnes dowiedziała się o balu z okazji Halloween, natychmiast zapragnęła na nim być. Jednak chwilę później naszły ją wątpliwości. Bała się, czy inni ją zaakceptują. Wątpiła też, czy jej kreacja będzie mogła równać się z pięknymi ubraniami tam obecnych, którzy na pewno byli bogatsi od niej. Zastanawiała się długo. Raz przeważały argumenty za, innym razem przeciw. W końcu dziewczyna zamknęła ten temat z odpowiedzią 'idę'.
W efekcie znalazła się przed posiadłością. Była naprawdę wielka i wspaniała. Nie widziała takiej nigdy. Dom jej pana niczym nie mógł się równać z budynkiem, przed którym stała. Po prostu różnica poziomów była niewyobrażalna, nie to, że Sęp miał rezydencję beznadziejną, tego nie powiedziała i nie miała zamiaru mówić nigdy.
Postanowiła wejść do labiryntu, mimo tego, że drzwi ją odrobinę przerażały. Oczywiście, przy jej niezdarności musiała coś zepsuć. Tym razem zaczepiła materiałem sukienki o któryś z ostrych zębów paszczy. Kiedy próbowała go wyplątać, tradycyjnie jej sukienka się porwała. Agnes westchnęła i poszła dalej. Z każdym krokiem jej niepokój rósł. Jednak nie był on potęgowany dziwnymi malowidłami na ścianach, choć nie można było powiedzieć, że Baranek wcale się ich nie bała. Odrobinę ją przerażały, ale przychodząc tu przygotowała się na chwile pełne dreszczyku niekoniecznie miłych emocji. Teraz bardziej zastanawiała się, czy pojawienie się tu na pewno było dobrym pomysłem. Ogarnęła ją zwyczajna trema. A co jeśli ktoś poprosi ją o wirowanie na parkiecie? Przecież nie umiała tańczyć. Umiała się potknąć na prostej drodze, a co dopiero przy tańcu. I to chyba było to, co gryzło ją najbardziej. Oprócz tego kilka innych czynników typu 'a co, jeśli się zbłaźnię?', ale to były normalne dla niej myśli - przy tak niskiej samoocenie nie można było mieć innych.
Pogrążona w takich oto wątpliwościach wreszcie dotarła do miejsca, w którym odbywał się bal. Kiedy się zorientowała, była zaskoczona. Spodziewała się wirujących na parkiecie par i wielu gości stojących koło stołów i zajmujących się konsumpcją pokarmów. W każdym razie miało się tutaj coś dziać! Tymczasem w rzeczywistości na parkiecie tańczyła jedna para, a kilkoro ludzi stało i rozmawiało. Tłumów wcale nie było, co Agnes zdziwiło. Przecież w Krainie Luster pełnej dziwadeł takie coś powinno być chlebem powszednim i każdy powinien być obecny! Szczególnie, że mieliby one większe szanse na wygranie wyborów na najlepszy kostium, czy czegoś takiego. Pomysły Baranka były oparte tylko i wyłącznie na doświadczeniach z imprez Halloweenowych w Świecie Ludzi, więc mogły być całkowicie omylne. I chyba właśnie tak było.
Dobrze, Agnes była już na balu. Najchętniej rozruszałaby towarzystwo. Miała ochotę wyjść na środek placu i zacząć wirować w kółko niczym wampirzy bączek, jednak wstydziła się i bała reakcji otoczenia. Nie chciała zostać publiczną ofiarą. Dlatego też podeszła do któregoś ze stołów i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś dobrego. Kątem oka zauważyła dziewczynę, która szybko i żarłocznie pochłaniała ciastka. Baranek podejrzewała, że za chwilę w jej ustach może zniknąć również taca, więc postanowiła temu zapobiec.
-Ehm... Nie powinnaś jeść tak szybko. Rozboli cię po tym brzuch.-Zwróciła dziewczynie uwagę, odchrząkając co chwilkę. Miała chrypę, jak zwykle w głośnych pomieszczeniach.
Dopiero wtedy dotarło do niej, co zrobiła. Zaczerwieniła się, po czym odsunęła trochę. Wpatrywała się w stół skrępowana, aż wreszcie postanowiła skonsumować ciastko. Wybrała to z wielkimi kawałkami czekolady. Było pyyszne.

Anonymous - 26 Październik 2011, 21:04

Melanie nadal czuła się okropnie nieswojo. Miała wrażenie, że jest tu obca. Po co w ogóle przyszła na ten bal? Tego nie wie. Po prostu wpadła na taki pomysł i już. Taka chwilowa odwaga, która szybko minęła. Mel zawsze ma takie huśtawki nastrojów, jak kobieta w ciąży, co nie jest możliwe, chyba. No więc zaczęła się zastanawiać co ze sobą począć. Nie ma z kim rozmawia, a żaden mężczyzna nie zaprosił jej do tańca. No to zrobimy małą wyżerkę. Dziewczyna jest okropnie głodna, nie jadła nic porządnego od paru tygodni. Ciągle żyła na skromnych porcjach warzyw i owoców, czasem udało się jej zdobyć jakieś mięcho. A jeżeli już tu jest to skorzysta z okazji najedzenia się, ot co!
Podeszła do jednego ze stołów i zaczęła się zajadać. Robiła to tak, jakby była urodzoną arystokratką. Powoli i dostojnie. Ale jakby była sama rzuciłaby się na te jedzenie jak pies, dosłownie. Jest tak głodna.
Najpierw zaczęła od łososia marynowanego w skoku z cytryny. I nagle coś zobaczyła... ślimaki. Pycha! Zaczęła się nimi zajadać, nie zdradzając, że nie jadła takich rarytasów od... no dłuższego czasu.
Po zjedzeniu całego łososia, ośmiu winniczków i kawałka zająca w śmietanie mogła powiedzieć, że jest pełna. Wzięła jeszcze kieliszek wina i się napiła. Uch... alkohol. Zapomniała jak on działa na głowę. No cóż. Chociaż będzie nieco śmielsza.
Nagle na sali pojawił się , zapewne, gospodarz. Wyglądał upiornie. Och! Co za ironia losu... a Melanie myślała, że jest potworem. No cóż najwidoczniej się myliła, bo ona porównaniu do tego czegoś przypomina w jakiś tam sposób człowieka... o nienaturalnej białej skórze i również nierealnych niebieskich oczach. Ale jednak nie byłą aż tak przerażająca. Pan hrabia wyglądał jak potwór rodem z koszmaru sennego pięcioletniego dziecka.
- Nieźle.-mruknęła sama do siebie.

Anonymous - 27 Październik 2011, 13:36

-Dziękuję.- odpowiedziała grzecznie. Zdziwiło ją nieco, że rozmówczyni nie zdradziła swojego imienia, aczkolwiek nie zamierzała nalegać. W końcu, nie chciała jej zrazić do siebie, bo samotne tułanie się po balu nie wydawało jej się zbyt przyjemne.
-Ach, jak zwykle się spóźniłam....-powiedziała lekko zawstydzona- Cóż, ciężko było z tym labiryntem.- zaśmiała się dźwięcznie blondynka.
Wtedy też do jej uszów dobiegł troszkę niezbyt przyjemny odgłos, a raczej trzask zamykanej szczęki. Zdezorientowana dziewczyna, spojrzała na kościotrupa stojącego obok. Zjawił się niespodziewanie, a więc Lolitte zamrugała oczami ze zdziwieniem. Nie chodziło nawet o element zaskoczenia, ale raczej o dość komicznie wyglądający, gadający czajniczek. Uśmiechnęła się i odrzekła;
-Z wielką chęcią spróbuję.-miała trochę obiekcji, co do przyjęcia herbaty od tego duetu, ale postanowiła zaryzykować. Fakt, faktem, że nie było jej to do życia potrzebne, bowiem była marionetką i nie potrzebowała ani jedzenia, ani też picia, ale to nie ważne. Grunt, że mogła chociaż poznawać smaki. Podejrzewała też, że przez jej sztuczne narządy, otrucie jej byłoby niemożliwe. Taką przynajmniej miała nadzieję. A zresztą, po co ktoś miały to robić? Raczej nie zagrażała magicznemu społeczeństwu.

Anonymous - 27 Październik 2011, 18:17

Maska zasłaniająca znaczną część twarzy utrudniała dokładne zobaczenie jej mimiki, która zresztą i tak była dość skąpa. Gdyby zdjąć maskę, jedyną różnica pomiędzy nią, a twarzą dziewczyny byłby oczy, które lepiej widoczne wyrażały głębokie zainteresowanie wszystkim dokoła i czujność. Ogromną czujność. W tej chwili Lolitte mogła jedynie zobaczyć usta, rozciągające się w delikatnym uśmiechu i cichy chichot.
- Nie tylko Ty się spóźniłaś. Mi jednak udało się wykorzystać, to, ze szedł ktoś przede mną. Ktoś znajacy drogę.
Nadejście kościotrupa z czajniczkiem wywołało w niej, z początku lekki przestrach. W końcu dalej nie czuła się pewnie po drugiej stronie lustra, a ten był kolejną nowością w tym świecie. Kiedy zaś czajniczek zaczął podskakiwać i mówić, trochę ją to rozbawiło. W dodatku ten kucharski kapelusz na głowie szkieletu... Wszystko to wyglądało dość komicznie. Mimo wszystko nie zgodziła się, tak jak jej towarzyszka na cherbatkę. Dokładniej: pozostała neutralna, póki mogła. Tak jak Lolitte miała wątpliwości co do "wyśmienitości cherbatki" z gadającego czajniczka, podawanego przez chodzące kości.
Pod maska pojawił się lekki grymas; Miyuko zmarszczyła brwi. Oczywiście nie przesadzajmy! Nie była przesadzenie nieufna, tylko.. ostrożna.

// Jakoś nie mam weny, wybaczcie >.< //

Anonymous - 28 Październik 2011, 16:01

Sala się coraz bardziej zaludniała i coraz więcej ludzi przychodziło do stołu by coś przekąsić. Niezbyt podobało się to Abstracte, ponieważ zjadali jej jedzenie, czego skutkiem była jego mniejsza ilość. Tak więc dziewczynka patrzyła na każdego nie przychylnym wzrokiem chcąc go odstraszyć od bufetu. Co chwilę grała inna muzyka, co chwila ktoś się pojawiał, lecz to w żadnym stopniu nie interesowało brązowowłosej. Ona przyszła się tu tylko najeść i nic więcej. Pochłaniając już czwarte ciastko z kremem stwierdziła, że ma ochotę się czegoś napić. W gardle ją suszyło, a nie było to zbyt przyjemne uczucie. Przeszukała wzrokiem cały stół aż ujrzała wielką misę z pączem i kubeczki obok. Nie były jej wcale potrzebne, przecież obok była chochla. Musicie wiedzieć, że dziewczynka nie rozumiała co to jest dobre zachowanie, więc szybkim ruchem nabrała pączu na łyżkę i wysiorbała go z niej i tak kilka razy. Co jakiś czas słyszała też ciche szepty i pomruki niezadowolenia. Czy naprawdę była tak irytująca? Po chwili wróciła do tacy ciasteczek i zaczęła je z powrotem zajadać. Wtedy ktoś się pojawił. Ktoś kto przerwał jej posiłek i i spowodował palpitacje serca ze strachu. Przecież wiecie, że jak ktoś znienacka się pojawia, powoduje iż boimy się. I tak samo działo się z Abstracte. Odwróciła się i spojrzała na tą nieszczęsną istotkę która ośmieliła przemówić do dziewczynki. Dziewczyna była od niej wyższa o jakieś trzydzieści centymetrów i była ubrana w bardzo ładną suknię (zdaniem Abstracte). Ale to wcale nie zmniejszyło złości Cyrkowca. Obdarzyła nieznajomą niemiły spojrzeniem i mruknęła
Mhm – po czym powróciła do jedzenia, lecz po chwili obróciła się i wyszeptała
To ile jem to moja sprawa. – I na tym koniec. Przecież nikt jej nie będzie mówił co ma robić, a na pewno nie już jakaś nieznajoma dziewczyna, niewiedząca nic o sytuacji Absi. Dlatego też nie zamierzała z nią rozmawiać. Miała wielką nadzieje że dziewczynka odejdzie i zostawi ją samą w spokoju, pozwalając dokończyć jeść. Nie lubiła przebywać z ludźmi oraz w zatłoczonych miejscach, a tym bardziej na jakichś bogato zdobionych balach. Ale niestety, nie miała co jeść. W cyrku niezbyt ją lubili, no cóż, z wzajemnością. Limonka po prostu nie potrafiła się z nimi dogadać, tak jak z każdym. Więc podczas jej prób panowała niezbyt miła atmosfera. Ale to była tylko ich wina, przecież sami, to oni nie chcieli dać jej spokoju. Po chwili z ust dziewczynki wyszło małe chrapnięcie, po czym brązowowłosa zaczęła kaszleć. Pierw słabo, a potem mocniej nabierając na sile. Zakrztusiła się ciastkiem. Schyliła się w pół kierując głowę do ziemi. Brzuch i gardło ją bolały, nie mogła zabrać oddechu. Że też przez taką głupotę, jej niezdyscyplinowaniem miała przypłacić teraz życiem? Żeby tylko ktoś ją uratował, a jak nie, to niech załatwi jej chociaż ładne kwiatki na grób. Mimo wszystko nie chciała tak szybko odchodzić więc wychrypiała z trudem
Pomocy – Chociaż nie była pewna czy ktoś ją zrozumie ponieważ słowa zostały przerwane przez mocny atak kaszlu. Jak przeżyje to musi zapamiętać jedno. Żeby nigdy się nie spieszyła podczas jedzenia, ponieważ może się to źle skończyć, dla niej jak i dla całego otoczenia. Ciekawe czy ktoś będzie za nią płakać? Wątpiła w to. No może tylko jej Eques uroniłby łzę. Tylko on. Niestety dziewczynka nie miała nikogo oprócz niego, jak i kurczaczka który obecnie przebywał na grzbiecie konia. Rodziców nie znała, a po ucieczce z laboratorium raczej nie ufała innym. Tak, więc egzystowała bez nikogo kto uroniłby za nią chociaż jedną łzę. Rozejrzała się jeszcze po sali, lecz nie widziała zbyt dobrze. Łzy które napłynęły jej do oczu zamazały obraz. No jeszcze tego brakowało, by oślepła.

Anonymous - 28 Październik 2011, 16:59

Na salę przybywało coraz więcej ludzi. Różnych osób w pięknych strojach: kobiet w bufiastych sukniach i panów w garniturach. Jednak jak to na Halloween nie zabrakło też osób przebranych za stwory nie z tego świata. Gdzie nie spojrzeć szwędały się czarownice (było ich najwięcej wśród gości), wampiry i inne potworki. Od czasu do czasu można było też zauważyć jakiego zombie, choć mało osób się za nich przebrało. Sporą część stanowili jednak goście ubranie w stroje wizytowe. Cóż, najwyraźniej mało osób było, które lubiły zaszaleć. Chyba większość wolała zachować powagę. Agnes też takiego osobnika udawała, bo co miała robić? Być sobą i zostać odrzuconą? O nie! Tak więc pomimo ubolewań nie była tą dziewczyną, co zazwyczaj. Tym samym jednak jej wampirze przebranie zyskiwało na realności. Bo czy ktoś widział wesołego i niepoważnego wampira? Nie sądzę.
Dziwna pożeraczka ciastek zwróciła na nią uwagę. Zaszczyciła ją zwykłym 'mhm' i oświadczeniem, że to nie jej sprawa. Agnes doskonale o tym wiedziała, jednak miała przeczucie, że zwrócenie jej uwagi będzie lepsze. Pożałowała tego, bo widać było, że nieznajoma traktowała ją z niechęcią. A tego nie lubiła.
Odwróciła się w drugą stronę i wzięła talerzyk. Po chwili pochyliła się nad stołem i zaczęła powoli analizować każde danie. Zaintrygował ją rak w cytrynach. Zawsze lubiła patrzeć na takie luksusy i wyobrażać sobie, jak je zjada. Teraz, gdy było to na wyciągnięcie jej ręki, nagle straciła na niego ochotę. Miała pewność, że nie będzie smakował tak, jak w jej wyobrażeniach, co poskutkuje tym, że cała część zostanie na jej talerzu. A ponieważ marnotractwu mówiła stanowcze 'nie', zostawiła raka w spokoju. Musiał poczekać, aż ktoś inny się na niego zdecyduje. Zamiast tego dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad dyniowym ciastem. Słyszała, że jest smaczne i tego też chciała spróbować. A że pasowało do okoliczności, nałożyła sobie kawałek na talerz. Do tego wzięła kubeczek i nabrała trochę pączu. Nie użyła chochli, bo widziała, że wcześniej piła z niej dziewczynka, z którą rozmawiała.
A skoro o niej mowa, Agnes usłyszała obok siebie słaby kaszel. Po cheili przybrał na sile. Oprócz niego pojawiły się odgłosy dławienia. Odwróciła się w tamtą stronę i zobaczyła, że dziewczynka, z którą przed chwilą rozmawiała, stoi zgięta w pół. Po chwili usłyszała dziwny dźwięk, jakby ktoś coś mówił. Potem dziewczynka rozejrzała się po sali. Agnes zauważyła, że jej oczy były załzawione.
W jednej chwili połączyła fakty. Ona się dławiła! Szybko odłożyła talerz, po czym podeszła do niej i chwyciła ją w pasie i zaczęła uciskać. Jednocześnie klepała ją porządnie po plecach. Robiła wszystko, żeby dziewczynkę uratować. W końcu nie mogła tu tak umrzeć, w miejscu pełnym ludzi!

Anonymous - 28 Październik 2011, 19:11

Z racji barku konkretnego celu na halloweenowy wieczór i po pociągnięciu paru osób za języki, dowiedziałam się o wielkim balu, czyli świetnej okazji na zabawę. Bo długim przekomarzaniu się z Cheshire, udało mi się go namówić na przyjście na tą wielką imprezę.
Przejście przez labirynt okazało się być bardzo zabawnym doświadczeniem, bo w końcu niecodziennie można się pośmiać aż do łez za każdym razem, kiedy natrafi się na jakąś upiorną twarz między liśćmi. Osoby, które mnie mijały podczas takich scen robiły to bardzo szybko. Chyba wzięły mnie za chorą psychicznie dziwaczkę. Na dodatek gadającą do czarnego kota. Kiedy w końcu dotarliśmy do środka labiryntu i zobaczyłam całą tę scenerię jak z najwspanialszego snu, zaczęłam skakać z radości jak małe dziecko. Cheshire miauknął przeciągle, co sprowadziło mnie nieco na ziemię. W końcu na ten bal trzeba było się jakoś przebrać, a ja nadal stałam w swoich zwykłych ubraniach. Zmarszczyłam nieco brwi główkując nad kostiumem. Zwykle na Halloween przebierano się za jakieś upiory, wampiry, czarownice, czy duchy. Ja potrzebowałam czegoś nadzwyczajnego i czegoś z charakterem.
-Mam!- krzyknęłam po czym podniosłam Cheshi’ego i wykonałam razem z nim szybki piruet, podczas którego wygląd mój i mojego futrzaka zmienił się na bardziej odpowiedni. Teraz zamiast zwykłego stroju miałam na sobie zaiste piracki ubiór. Nawet mój kochany kapelusz przybrał formę czapki pirackiego kapitana. Cheshire natomiast miał czarną opaskę na oku i mały piracki kapelusik na główce. Do tego uszy, które z niego wystawały były nieco poprzecinane, a ogon był na końcu przedzielony na pół. To wszystko było oczywiście bardzo mocną iluzją. Nawet osoby, które potrafią patrzyć przez pozorne obrazy nie mogły zobaczyć tego, co pod nią było. Zarówno dla zmysłu wzroku jak i dotyku strój był całkowicie materialny i prawdziwy.
Usadowiłam Cheshi’ego na ramieniu i z uśmiechem wymalowanym na tworzy ruszyłam w stronę jednego ze stolików. Zaczęłam buszować wśród słodkości aż w końcu znalazłam to czego szukałam- wielkiego kolorowego lizaka. Włożyłam go do ust, po czym nie zwracając uwagi na wszystko wokoło podbiegłam na środek sali. Ściągnęłam czarnego kota z ramienia i trzymając go przed sobą zaczęłam się z nim obracać i wymachiwać nim w rytm muzyki. Dziwne, że mu to nie przeszkadzało, ale jego zadowolona mina świadczyła o tym, że chyba dobrze się bawi. Nie istniało teraz dla nas nic innego poza tym „tańcem”.

Anonymous - 28 Październik 2011, 19:14

Nie dało się ukryć, coraz więcej ludzi zbierało się w labiryncie, w tym też jakaś dzieweczka z jednorożcem. Szarlotka nie mogła oprzeć się wrażeniu, że mimo częstych pobytów w Krainie Luster ta nadal ją dziwiła. Na przykład nie miała zbyt wielu okazji, by zobaczyć jakieś magiczne bestie, a jeżeli już, to było to tylko krótkie mignięcie, które w sumie można by uznać za złudzenie optyczne. Owszem - wszyscy Zwiadowcy zostali przeszkoleni w zakresie stworów, które można spotkać po drugiej stronie zwierciadła, ale prawdę mówiąc, zobaczenie takowych, a co dopiero przyjrzenie im się z bliska graniczyło z cudem. W momencie zobaczenia jednorożca gdzieś w tej ślicznej główce zapaliła jej się czerwona lampka z napisem "Eques". Nigdy nie zastanawiała się, kto wymyślił taką a nie inną nazwę. W sumie, jej wydźwięk nawet jej się podobał, mimo, że nie był niczym wybitnym. Ona sama nigdy nie miała talentu do wymyślania określeń, nazw i imion. Wolała skupiać się na analizie już nazwanych obiektów, bo, jej zdaniem, było to o wiele, wiele ciekawsze. Z tego powodu raczej nie nadawała się do wykreowania jakiegoś fikcyjnego świata, na przykład do krótkiego opowiadania. Co innego, jeżeli akcja takowego miała zostać umiejscowiona gdzieś w ludzkim świecie, wtedy nie byłoby absolutnie żadnego problemu, choć Szarlotka sama w sobie nigdy nie przepadała za pisaniem. Owszem, kiedy jeszcze uczęszczała do szkoły, nie było z tym tak źle. Skoro musiała, to pisała, ale nie uważała tego za jakieś poważniejsze hobby.
Właśnie dojadła ciastko, które jednak pozostawiło kilka okruszków na jej palcach i w kącikach ust. Strzepnęła je więc krótkim, zgrabnym ruchem palców, po czym pociągnęła łyk soku wiśniowego. Przepadała za tymi owocami, a już szczególnie, kiedy zostały przez jakiegoś dobrego człowieka zestawione z czekoladą. Za pomocy takiej mieszanki najłatwiej było ją do czegoś przekonać albo ułagodzić konflikt.
Nagle poczuła czyjś dotyk na ramieniu. Przez chwilę milczała, po czym dopiła resztkę napoju i odstawiła kieliszek na bok. Z lekkim, choć mimowolnie nieco kpiącym uśmieszkiem obróciła się, choć, ku swemu zdziwieniu nie ujrzała nikogo. Przekrzywiła główkę, po czym z zupełnie niespotykaną u siebie radością zdecydowała się przemówić.
- Z chęcią, o ile zechce jaśniepan się ujawnić, trudno wszak tańczyć, mając za partnera osobę niewidoczną dla śmiertelnych oczu - po tych słowach obróciła się dokoła własnej osi, aż sukienka zawirowała malowniczo. Zachowywała się inaczej. Możliwe, że po prostu chciała bardziej wtopić się w tłum, ale kto ją tam wie! Następną czynnością, jaką wykonała, było ponowne obrócenie się plecami do źródła tajemniczego głosu. Liczyła, że w ten sposób nakłoni ów osobę do przemówienia po razu drugi.

Anonymous - 28 Październik 2011, 19:59

Brenna zwiedzała sobie akurat Dyniowe Miasteczko, kiedy na jednej z ulic usłyszała, jak grupka ludzi rozmawia o balu z okazji Halloween. Zainteresowało ją to, więc zmieniła postać i jako czarny kot podeszła bliżej. Po chwili znała już wszystkie szczegóły dotyczące tejże uroczystości, więc pełnym gracji krokiem odeszła za najbliższy zakręt. Tam znów stała się człowiekiem. Potem poszła do najbliższego sklepu i przy pomocy środków finansowych zakupiła strój czarownicy. Naprawdę jej się podobał. A szczególnie kapelusz. Był odrobinę za duży i opadał jej na twarz, ale tak było bardziej... Magicznie. Zadowolona wyszła ze sklepu i udała się na miejsce.
Przy wejściu do labiryntu zatrzymała się, by obejrzeć bramę. Była naprawdę intrygująca. Gdy Brit weszła do środka, dowiedziała się, że nie tylko wejście takie było. Wnętrze labiryntu również było ozdobione fascynującymi, acz odrobinę strasznymi malowidłami. Nie było to w jej guście, ale idealnie pasowało do klimatu imprezy. Dekoratorowi wnętrz dałaby dziewięć i pół.
Jak się wydostała z labiryntu? Proste, znalazła drogę słuchając głosów dochodzących z okrągłego placu, na który w końcu trafiła. Był on zapełniony przez wiele stołów uginających się pod ciężarem jedzenia. Wśród nich wirowało parę par, choć mogłoby ich być więcej. Gości z każdą chwilą przybywało, ale Brenna nie zwracała już na to uwagi. Jej wzrok przykuła wielka fontanna płynnej czekolady oraz tort z tego przysmaku upieczony.
Natychmiast tam podbiegła, stukając przy tym obcasami. Dla spotęgowania efektu czarownicy użyła też miotły, którą znalazła gdzieś w kącie. Potem ją oczywiście odda, a na razie jej się przyda. Zaczęła się zajadać czekoladą. Pochłaniała ją w zastraszającym tempie, co jednak nie przeszkadzało jej w tym, by rozkoszować się każdy kęsem.
W pewnej chwili usłyszała miauknięcie i śmiech. Obydwa wydały jej się znajome. Spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Freję. Wraz ze swoim kotem wirowała na środku placu. Brenna miała tam do niej podejść, ale przypomniała sobie, co wydarzyło się podczas ich ostatniego spotkania. Wtedy straciła ochotę, aby tam podejść. Mimo tego zrobiła to. Jeśli ona miała mieć zepsuty bal, to Freyja też. Idąc do niej kątem oka zauważyła, że mignęła jej gdzieś Feste. Możliwe jednak, że były to przewidzenia, tak więc zignorowała to.
Wreszcie stanęła obok dziewczyny z kotem w takiej odległości, żeby ta nie uderzyła jej podczas wirowania na parkiecie. Jednak miejsce to było na tyle widoczne, że w końcu musiała ją zauważyć. Postanowiła czekać, aż to się stanie. Tymczasem stała i podpierała się na swojej miotle. A jej usta nadal były brudne od czekolady.

Tyk - 29 Październik 2011, 14:41

2 Osóbki

Czajniczek uznał, że zgoda jednej oznacza zgodę wszystkich, zatem nie czekając nawet na odpowiedź drugiej osoby po prostu wypuścił z siebie gęsto dym. Łagodna chmura rozeszła się po tacce, a następnie spłynęła wzleciała w górę przysłaniając na chwilę dziwaczny czajniczek. Gdy jednak już jego kontury ukazały się słowa wypowiedziane tym samym głosem co poprzednio zabrzmiały w powietrzu.
-Najpierw jednak musicie odpowiedzieć na zagadkę. Zatem najprostsza z zagadek. O osobie mówię, która muzyki dźwiękiem wszystkich zdumiewała. Osoba, która wielu fanów miała, nawet tam gdzie pień nie jest mile widziana. Chociaż nie wszystko tak się ładnie ułożyło, bowiem chociaż ze śmiercią wygrał muzyką to warunku postawionego nie spełnił. Spojrzał, gdzie patrzeć nie miał i stracił co zyskał. Jakie imię jego?
Gdy już mówić skończył przeskoczył tak, że oko jego zostało zwrócone w stronę dwóch biednych istotek. Czy odpowiedzą na jakże łatwą zagadkę?

1 osóbka

Przez chwilę krótką wokół ciebie nie pojawiła się istota, która zaprosiła cię do tańca. Jednak wokół było tak wiele dźwięków, że może pośpiesznie uciekając przed ujrzeniem nie dosłyszał twojej zgody? Nic bardziej mylnego pomyśleć nie można. Już po chwili ujrzałaś jak biała mgiełka pojawia się przed tobą i przybiera kształty można by nawet rzecz ludzkie. Mglista dłoń uniosła się nieznacznie poczułaś jej dziwny chłód. Zupełnie inny od tego, który czujemy w późnojesiennym dniu gdy nieosłoniętą ręką dotykamy narażonego na mróz materiału. Był to chłód uczuć, nie zaś zmysłów. Można nad tym się zastanawiać i podziwiać lub martwić tym uczuciem, lecz poczułaś coś dziwnego. Twoja ręka uniosła się nieznacznie, lecz widziałaś, że naprawdę opada w dół. Wkrótce wszystko się zmieniło. Ciało na ziemię opadło, a ty w górę pofrunęłaś będąc duchem! Gdzieś w oddali, w dole mogłaś ujrzeć jak kilka szkieletów wynosi bezwładne ciało, a ty frunęłaś w powietrzu ciągnięta przez ducha. Teraz już niezwykle wyraźnego, chociaż wciąż białego i jakby na wpół przeźroczystego. Nie byłaś wcale inna! Teraz jednak w powietrzu się zatrzymaliście, a upiór ukłon lekki złożył po czym przedstawił się z imienia.
-[b]Nazywam się Leonardo, pierwszy kreator duchów. Jakie zaś twoje imię?

Mogłaś ujrzeć ubranie dziwaczne, chociaż z drugiej strony całkiem ładne. Jeśli znacz się na stylach i strojach to łatwo odgadłaś, że duch z renesansu pochodzi.

Anonymous - 30 Październik 2011, 10:35

Kręcąc się w koło i wymachując Cheshire na wszystkie strony, katem oka zauważyłam znajomą twarz. Czarny futrzak chyba też ją zauważył, bo sierść na karku niebezpiecznie mu się najeżyła. Robiąc kolejne obroty udawałam, że nie zwracam uwagi na zbliżającą się dziewczynę, a tak naprawdę dokładnie śledziłam jej ruchy. Kiedy w końcu stanęła w pewnej odległości, żeby ją nieco zdenerwować udawałam, że ją nie widzę. Moje ostatnie spotkanie z Ponurakiem nie należało do najprzyjemniejszych, a przynajmniej dla niej. Zawsze jednak można spróbować jakoś zmienić jej podejście do mnie i mojego kota. Nie żeby mi na tym zależało, ale byłam ciekawa, czy jest osobą, którą łatwo da się zmylić. Poza tym spodobał mi się jej strój, a żeby móc go w przyszłości dobrze skopiować, musiałam się mu lepiej przyjrzeć.
Złapałam spojrzenie Cheshi’ego przesyłając mu spojrzeniem, co mi chodzi po głowie. Mam nadzieję, że zrozumiał ten przekaz, bo jeśli moja strategia ma wypalić, on musiał zachowywać się lepiej niż przy ostatnim spotkaniu z Bri. Teraz jednak czas zacząć zabawę!
Nagle, jak gdyby nigdy nic, zatrzymałam się twarzą do Bri. Mając najszczersze zdziwienie na twarzy, jakie można mieć, gapiłam się na czarownicę trzymając swojego futrzaka za przednie łapki. Dzielna kocina nieźle to znosiła. W końcu wypuściłam nieco zmaltretowanego kota i ze łzami radości w oczach rzuciłam się na Ponuraczka.
-Bri! Ale fajnie, że tu jesteś!- krzyknęłam przytulając ją mocno do siebie, po czy odsunęłam się szybko zanim zdążyła jakkolwiek zareagować. Teraz trzeba było zacząć nawracanie swojej zagubionej owieczki i sprzedać jej jakąś ładną bajeczkę. Wyciągnęłam z ust niedokończonego jeszcze lizaka i wrzuciłam go do kapelusza. Zrobiłam swój pełen gracji, popisowy ukłon i zaczęłam przepraszającym tonem:
-Nasze ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, zarówno dla mnie jak i dla ciebie, dlatego chciałam cię przeprosić za swoje zachowanie. Miałaś rację, co do winy Cheshire…- to ostanie zdanie kosztowało mnie tyle samokontroli, jakiej nigdy nie posiadałam. To oczywiste, ze to, co mówiłam nie było prawdą, ale z mojej wypowiedzi nie można było tego wyczuć.
-Cheshire również cię przeprasza- dodałam podnosząc go i umieszczając kilka milimetrów od twarzy dziewczyny . Ten natomiast polizał Bri po policzku i miauknął cichutko, zgadzając się z tym, co powiedziałam. Do tego w jego zielonych oczkach nie było ani kropelki niechęci, czy obrzydzenia. Ten kot to jednak nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
Miałam nadzieję, że dobrze wypadliśmy i Ponurak zacznie powoli zmieniać zdanie na nasz temat.

Anonymous - 30 Październik 2011, 11:10

Brenna stała i patrzyła, jak Freja się kręci. Kapelusznik widocznie nie miała zamiaru zareagować na jej obecność. Choć może po prostu jej nie poznała? W końcu na Halloween wszyscy się przebierają i robią makijaż tak, że naprawdę trudno jest się rozeznać w tym, kto jest kim. Tak więc opcja, że Freyja jej nie poznała, była możliwa. Brit nawet zaczynała w to wierzyć, kiedy zauważyła, że sierść na karku kota była zjeżona. Wtedy zrozumiała, że oboje poznali ją wcześniej, tylko teraz się z nią bawili. Nie podobało jej się to, nawet zaczynało ją to denerwować, choć tego nie okazywała.
W pewnym momencie Freja wraz z kotem przestali wirować. Dziewczyna patrzyła się na Brit szczerze zdziwiona, choć ta szczerość nie była prawdopodobna. A kot wisiał trzymany przez nią za przednie łapki. To zdziwiło kotouchą, bo Freja musiała wiedzieć, że sprawiała tym ból Cheshire, a jednak to robiła, co było niezgodne z jej poglądem na świat, który mówił, że to właśnie ten kot jest najważniejszy i o niego trzeba jedynie dbać! Tak więc nie było to zbyt rzeczywiste. Po krótkiej chwili puściła go.
Wtedy rzuciła się na Brit i przytuliła ją ze łzami w oczach. Dachowiec była tym bardzo zdumiona, bo przecież ich ostatnie wspólne spotkanie nie wypadło zbyt miło. Niby czemu więc teraz Freja miała traktować ją dobrze i być dla niej miła? To nie było możliwe, ani rzeczywiste. Ta dwójka musiała coś kręcić. Mimo wszystko nie zdradzała tego po sobie.
-Tak, ja też się z tego cieszę.-Powiedziała. Jej głos miał ton neutralnym. Nie chciała zdradzić, że nie przepada za Freją i jej kotem.
Na ukłon Kapelusznika uwagi nie zwróciła. Starała się patrzeć na jej wszystkie działania z dystansem i przez pryzmat rzeczywistości. Dlatego nie uwierzyła w przyznanie winy kota. Po ostatnim spotkaniu wiedziała, jak Freja traktuje świat. Najważniejszym dla niej był jej kot, wszystkich innych traktowała z pogardą, szczególnie, jeśli ważyli się tknąć jej kota. Tak więc słowa Freji musiały być kłamstwem, choć nieźle radziła sobie z jej ukrywaniem.
Kiedy kot polizał ją po policzku i jednocześnie usłyszała zapewnienie Kapelusznika, wybuchnęła śmiechem. Było w nim czuć nutkę drwiny, choć Brenna próbowała ją ukryć. Nie wierzyła dziewczynie ani na słowo. Jej mowa nie mogła być prawdziwa. Widocznie Freja chciała tym coś osiągnąć, choć Brit jeszcze nie wiedziała, co.
-Nie musisz kłamać. Przecież wiem, że tak nie myślisz.-Powiedziała, kiedy skończyła się śmiać. Tym razem jej ton był chłodny i twardy, a wzrok zimny. Dłużej nie miała zamiaru ukrywać tego, że Freyji nie wierzy.

Anonymous - 30 Październik 2011, 15:39

Patrząc cały czas na swoją towarzyszkę, z jej ust nawet na chwilkę nie schodził promienny, szczery uśmiech. Była w końcu wesołą dziewczynką. Zaklaskała kilka razy w rączki, wyczekując lusterka. Kiedy już dostała je do rąk, spojrzała na siebie w odbiciu. Przyglądała się po kolei każdemu elementowi, które narysowała Elois. Spodobał jej się ten pomysł.
- Ładnie~ Dziękuję za darmowy makijaż, lady Elois ~ - zaśmiała się, wyciągając ręce ponownie do dziewczynki przed nią, aby oddać jej lusterko. Makijaż jej się podobał, sama by sobie takiego nie zrobiła. Teraz wyglądała z deka lepiej. Gdy rozejrzała się po sali, też mogła stwierdzić, że większość stąd była po prostu nudna i taka dorosła. Tańczyli, patrzyli sobie w oczy jak typowi romantycy.. to było takie nudne i dziwne według Satoko. Jak na typowym normalnym balu. Miało być przecież strasznie, upiornie. Myślała, że będzie troszkę lepiej. Ale cóż poradzić? To już nie ona organizowała tę całą uroczystość, a, że poszła na nią to po prostu zwykła ciekawość, bo pierwszy raz jest na czymś takim.
Podskoczyła z radości, kiedy ta zaczęła mówić o "wiernym pomocniku"
- Madam, gdzie więc masz zamiar się wybrać? - zapytała z zaciekawieniem. Jej nie wychodziły takie "teksty", ale starała się. Cóż. Miała ochotę zrobić komuś psikusa.
- Któż jest celem? - dodała.


//Omg, przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, ostatnio mam niemałe problemy.. jeszcze raz przepraszam :< //

Anonymous - 30 Październik 2011, 16:20

Noc była piękna. Na niebie pełno gwiazd. Była taka jaką najbardziej kochała Anai. Jednak dziś nie chciała zachwycać się tymi urokami. Dziś postanowiła pójść na bal organizowany w posiadłości na obrzeżach Krainy Luster. Dowiedziała się o nim niedawno, wręcz parę godzin temu. Wiedziała jak tam trafić. Zawsze wiedziała jak trafić do różnych miejsc w Krainie Luster. Na tą okazję ubrała się w krótką czarną koronkową sukienkę bez ramiączek. Na szyi miała zawiązaną czarną aksamitną wstążkę ze srebrnym dzwoneczkiem. Założyła do tego czarne balerinki z kokardkami. Wyglądała wyjątkowo jak dla niej sympatycznie.
Nie była oficjalnie zaproszona na bal i miała nadzieję, że jakoś uda jej się tam wejść. Stała dłuższą chwilę przed bramą wejściową zastanawiając się co powiedzieć gdyby ktoś spytał się kim jest. Anai wiedziała, że bal ma się odbyć w labiryncie i miała nadzieję, że nikt nie odkryje jej obecności. Dziewczyna lubiła labirynty, było w nich coś niesamowicie tajemniczego. Zawsze chciała znaleźć się na środku wielkiego labiryntu, gdzieś gdzie nikt by jej nie mógł znaleźć. Szczęgólną sympatią darzyła tan labirynt: na początek brama przypominająca szeroko rozwartą paszczę potwora z rzędem ostrych, kamiennych kolców, imitujących kły. Dalej są niezwykłe ściany, czyli bluszcz spomiędzy którego pędów wystają gdzieniegdzie ostre kolce. Anai podobały się strzałki kierujące zwiedzających niby do środka labiryntu, często jednak kierowały w zupełnie innym kierunku. Groźne twarze towarzyszyły uśmiechniętej Anai przez całą drogę do ogromnego placu na środku labiryntu. Dziewczyna przyglądała się z zainteresowaniem orkiestrze, stoiskom z jedzeniem lub atrakcjami dla przybyłych gości. Nagle na głowę Anai spadło parę ciasteczek. Ze zdziwieniem spojrzała w górę i zobaczyła wielką świecącą dynię. Dziewczyna zdjęła ciasteczka i zadowolona weszła na plac jedząc ze smakiem prezent od dyni.

Anonymous - 30 Październik 2011, 18:32

Kotek więc zaczął się buntować i zostawał dalej przy swojej wcześniejszej postawie. To jest naprawdę zaskakujące. Myślałam, że Bri jest bardziej łatwowierna, ale widocznie się pomyliłam. W sumie to nawet lepiej, bo zabawa z nią staje się przez to ciekawsza. Biedactwo pewnie sobie myśli, że zepsuła mi właśnie zabawę na balu, ale zamiast tego sprawiła, że jest jeszcze lepsza. Cheshire jednak nie był tak tolerancyjny jak ja i nie mogąc już dłużej wytrzymać próbował pazurkami pokaleczyć twarz dziewczyny. Na szczęcie, kiedy tylko zauważyłam, że sierść na jego karku się najeżyła, szybko zareagowałam i odsunęłam go na bezpieczną odległość, więc na twarzyczce Bri nie było ani jednej rysy. Na nieszczęście Cheshire rozwalił mój dalszy plan i od tej pory musiałam zmienić swoją strategię, na jej brak.
Uśmiechnęłam się złośliwie patrząc na Bri z jako takim szacunkiem.
- Zaskakujesz mnie Ponuraczku. Wiesz, chyba nawet cię polubiłam. Do tej pory jeszcze nikt mi się nie postawił, więc jako moja zabawka dostajesz awans społeczny.- Nazwanie jej swoją zabawką było nieco wredne, ale dla mnie tym właśnie była. Poza tym taka już jestem. Bri musiałaby okazać się bardzo interesującą osobą, żebym mogła zmienić zdanie na jej temat, ale jak na razie nie istniała taka możliwość.
-Teraz jednak zawieśmy broń i pobawmy się razem, bo to w końcu wielki bal!- krzyknęłam robią obrót wokół własnej osi podrzucając przy tym Cheshi’ego w górę. Tan spróbował zmienić tor lotu tak, żeby wylądować na Ponuraku, ale złapałam go zanim cokolwiek zdążył jej zrobić.
-Uspokój się maleńki. Wiem, że jesteś na mnie zły, ale wynagrodzę ci to wszystko, przez co musiałeś przejść.– Zaczęłam go głaskać i udawałam, że nie widzę jego mogącego zabić spojrzenia, jakim obrzucał dziewczynę.
- Masz czekoladę na twarzy- zwróciłam się do stojącej przede mną czarownicy, po czym dodałam:- Twój strój mi się podoba. Sama go zrobiłaś? I mam takie pytanie… Wtedy na wieży użyłaś iluzji, czy jakiegoś czaru, kiedy odchodziłaś?- Posłałam w jej stronę szczery uśmiech, chociaż ona pewnie i tak w tę szczerość nie uwierzy. Do tej pory zastanawiało mnie jak udało jej się zniknąć z wieży. Jeśli posługiwała się iluzją w przyszłości trudno byłoby ją pokonać skoro ja sama się nią posługuję.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group