To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Upiorne Miasteczko - Diabelski Młyn

Anonymous - 23 Marzec 2011, 13:04

Cóż, ona sama nie używała określenia "domu" w stosunku do ludzkiego świata. Było to jedynie stwierdzenie postronnych obserwatorów, którzy nie mogli o niej wiedzieć nic więcej ponad to, jak ma na imię i jak wygląda. Świat bywa niesprawiedliwy, niestety, ale z drugiej strony, gdyby był idealny, panowałaby okropna monotonia, i nawet piękno pod względem wewnętrznym i zewnętrznym nie byłoby w stanie wynagrodzić tego usposobieniu Loire. Wystarczało jej to, że mogła cieszyć się życiem i od czasu do czasu zmusić się do niewielkiego wysiłku - o, tak sobie, dla zachowania równowagi i by nie popaść w rutynę. To by było jeszcze gorsze - pomyślcie, rutynowa zabawa! Wszak taka traci zupełnie cały swój sens, a tego nie chciała. I mimo, iż praca niekiedy ją nudziła (a w szczególności etap pod tytułem skrobanie w księgach), to musiała ją wykonywać, choćby dlatego, iż częściowo właśnie tak została wychowana - w duchu luźnej egzystencji, ale i skrupulatności, cechującej jej bliższą czy dalszą rodzinę.
Loire z pewnością należała do osób dojrzałych charakterem, jednak nie dało się jej zaliczyć do osób sztywnych. Pomimo dobrych manier i niekiedy surowości, zazwyczaj była po prostu młodą, rozrywkową panienką, która jednak umie zachować umiar wtedy, kiedy trzeba. A tak, gdy nie widziała ograniczeń, czuła się najzupełniej swobodnie i mogła rozwinąć skrzydła optymizmu.
- Muszę, przyznać, że coś w tym jest, Bell - przymknęła oczęta i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Za to ona, w przeciwieństwie do chłopca, lubiła wymyślać sobie od czasu do czasu co nowsze sentencje, zgodne ściśle z jej osobistym światopoglądem. Zazwyczaj zachowywała jej jednak dla siebie, bądź gdy była na to okazja, używała ich w rozmowie. Widziała świat niewątpliwie przez okulary barwy różowo-niebieskiej - radośnie, ale i nieco realistycznie, by nie popaść ze skrajnej rozrywkowości w skrajny pesymizm, którego w ogóle nie tolerowała, niezależnie od tego, kim była osoba, która go "wyznawała". W takich sytuacjach mogłaby nawet nie przyznawać się do własnych rodziców, ale kto ją tam wie? Co dziwne, nie zdarzało się jej to często, a nawet jeśli, nie było już w Krainie lub w Otchłani osoby zdolnej ów fakt potwierdzić. Dlaczegóż to? Przemijanie, nieuchronne tykanie wskazówek zegara; rok za rokiem mijał, a za każdym z nich ktoś znikał. Czy to nie zabawne? Dla niej samej - owszem, a jednak ci, którzy odeszli zapewne nie myśleli w taki sposób.
Niespiesznie wsunęła dłoń do kieszonki i wyciągnęła zeń srebrny, kopertowy zegarek, czemu towarzyszyło ciche podzwanianie łańcuszka, na którym owe urządzenie wisiało. Otworzyła klapkę i rzuciła przelotne spojrzenie na tarczę. Bez szczególnych emocji stwierdziła, iż nie minęło zbyt wiele czasu, od kiedy tu przyszła, toteż w żadną paranoję pod tytułem "ojejku, muszę już lecieć" nie musiała wpadać, głównie też dlatego, iż nie miała w planach absolutnie nic, a i sterczenie w miasteczku przez całą noc z towarzystwem było lepsze, niż przesypianie jej we własnym domu. Nawet, jeśli będzie zmęczona, następnego dnia będzie miała dostatecznie dużo czasu, by zregenerować siły. Nie chodzi do szkoły, nie pracuje w żadnej korporacji, toteż co ma jej w tym przeszkodzić? Chyba tylko inwazja mieszkańców świata ludzi, co jednak było mało prawdopodobnym scenariuszem, jak na zwyczajne przedpołudnie.
Ona natomiast lubiła od czasu do czasu coś poczytać. Co dokładnie? Było jej to właściwie obojętne, byle nie musiała się męczyć z jakimiś super-nudnymi rozprawkami na temat moralności czy innych takich. Powieści komediowe czy przygodowe były dlań w sam raz, o.

Anonymous - 31 Marzec 2011, 22:03

Z kolei chłopak nazbyt rozwodził się i rozczulał nad każdym słowem, każdą istotą i każdym miejscem. Toteż miano „domu” miało dla niego bardzo szczególne znaczenie. Właściwie, idąc za jego rozumowaniem, można by stwierdzić, iż Belisario domu jako takiego nie posiada, a jedynie mieszkanie. Zdecydowanie jego małe, cukierkowe domostwo w Szkarłatnej Otchłani nie mogło mu wynagrodzić straty prawdziwego rodzinnego domu. Ani ono, ani żadne inne miejsce w żadnym z trzech światów. W zasadzie, był teraz jak większość osieroconych dzieci – nie potrafił odnaleźć się w okrutnej rzeczywistości, w której przyszło mu żyć i nieco ją sobie ubarwiał wyobrażeniami o tym, jak ten świat mógłby wyglądać. W mniemaniu chłopca wszyscy powinni się kochać i być zawsze uśmiechnięci! Wtedy zdecydowanie łatwiej byłoby Bell’owi znaleźć jakieś stałe miejsce, gdzie nie czekałoby na niego tylko puste mieszkanie, ale może też jacyś przyjaciele. No, bo jak osóbka, która została wychowana w tak szczęśliwej rodzince mogła sobie poradzić całkiem samiuteńka, bez nikogo? Zwłaszcza, jeśli Bell’a nikt nie przygotował czy raczej nie zdążył przygotować na jakiekolwiek życiowe trudności. Ot, chłopak żył z dnia na dzień mając nadzieję na bardziej kolorowe jutro. I nawet najsłodszy cukierek we wszechświecie nie był w stanie zabić goryczy samotności, która w gruncie rzeczy najbardziej mu teraz doskwierała. Bo pomimo całej tej dobroci, której był wręcz uosobieniem, jakoś nikomu nie chciało się go znosić zbyt długo. Widać wieczny optymizm jeszcze bardziej dołował wszystkich tych pesymistów, którzy w przeciwieństwie do chłopca woleli użalać się nad swoim losem. Cóż, trudno mu było znaleźć kogoś do towarzystwa, oj, trudno.
Na słowa dziewczyny tylko wzruszył ramionami. O uśmiechu już chyba wspominać nie muszę, bo Belisario uśmiechał się praktycznie cały czas. Właściwie odkąd sobie postanowił, że jakby źle nie było, to on i tak będzie potrafił się uśmiechnąć. Jego strategia mająca na celu zarażanie innych swoim entuzjazmem odnosiła raczej efekt odwrotny do zamierzonego, ale jak dotąd chłopak ani razu nie pomyślał, ażeby się poddać. Co to, to nie!
Splótł ręce za plecami, po czym niespodziewanie okręcił się na pięcie wokół własnej osi. Chciał objąć wzrokiem cały ten mroczny lunapark. Niestety, troszkę zbyt mocno się zakręcił i gdy znów stanął na obu nogach, zawirowało mu w głowie. Zachwiał się wydając z siebie dźwięk podobny do „ojoj”, po czym niezgrabnie zrobił kilka kroków w przód, w stronę Loire, ażeby na nią nie upaść. Oparł ręce na kolanach i westchnął z ulgą, gdy udało mu się nie wylądować na swej rozmówczyni, choć znajdował się już parę centymetrów przed nią, po czym podniósł na nią wzrok zielonych oczu.
- P-przepraszam. Niezdara ze mnie. – wymamrotał, posyłając jej z deczka głupawy, acz bardzo szczerze przepraszający uśmiech.

Anonymous - 1 Kwiecień 2011, 17:52

A jak ona zareagowała na stratę najbliższej rodziny i zerwanie więzi z braciszkiem? Szczerze mówiąc, zgoła nietypowo. ot, było minęło, żyje się dalej i jest świetnie. No, może czasami zatęskniła trochę za tym małym, czarnowłosym maniakiem książek, który co chwila się do niej lepił i miała wtedy napady smutku, ale były to bardzo sporadyczne sytuacje, o których panienka nie myślała jak o czymś normalnym, ba, usilnie przekonywała się, że nie powinna rozpaczać. Dziwne podejście do świata, czyż nie? Do tego sama nauczyła się przetrwać w okrutnym świecie, normalnie w tej chwili zewsząd powinny popłynąć oklaski. Ale nie popłyną, bo Loire nigdy nikomu i niczemu nie zdradzała swojej przeszłości i w najbliższym czasie tego nie planuje. Bo po co? Tak przecież jest o wiele ciekawiej, wiedzieć wszystko o rozmówcy, mając poczucie, że on praktycznie cię nie zna! Ale Luśce to nie wadziło. Jej wystarczyłoby tylko imię, by się z kimś zapoznać. Taka minimalistka, jeśli chodzi o relacje, ale reszta ma być jak najbardziej w nadmiarze. Kobieta zmienną jest, ot. A raczej nie zmienną, tylko posiadającą różne poglądy na różne tematy.
A co z jej wizją świata? O, była nieco podobna do poglądów Bell'a, acz o wiele bardziej realistyczna i przystosowana do różnorakich ludzkich i nie-ludzkich charakterków. W sumie, gdyby wszyscy byli optymistami, byłoby okropnie nudno. Zresztą ona też nie była stuprocentowo różowa. Potrafiła dociąć, zmienić się w mała psychopatkę, znokautować poduszką w przypływie nagłej złości... A tak, gdyby wszyscy byli pod linijkę milutcy, nie miałaby się z kim kłócić! Pomyślcie tylko - Loire, która się nie kłoci. Toż to samo sobie przeczy i nie ma absolutnie żadnego prawa bytu.
Cóż, może fakt, iż panienka w towarzystwie Belisaria czuła się zaskakująco dobrze, wyda się osobom znającym ją choćby w stopniu podstawowym co najmniej dziwny - ale tak było, dokładnie tak. Bo czy ktoś powiedział, że dziewczęta z dobrego domu muszą zadawać się tylko i wyłącznie ze sztywnymi paniczami? Nie, nie. Jej tacy przesłodzeni optymiści pasowali, jeśli szło o towarzystwo, acz jeśli trzeba by było stwierdzić, jak traktowałaby ich w innych sytuacjach - to już zupełnie inna sprawa, bo jakoś nikt nie miał okazji, czy też odwagi, tego sprawdzić.
Skrzyżowała ręce na piersi i z subtelnym uśmieszkiem przyglądała się chłopcu. Bo dlaczego miałaby mu zwracać uwagę? Podobno panuje wolność czynów, a zresztą jej to nie przeszkadzało, ani trochę. O, taki sobie kaprysy chłopca, dlaczego jej to nie dziwiło? Bo to była praktycznie jej codzienność, czyjeś nietypowe poczynania. I oto nietypowość zmienia się w zwyczajną rzecz.
Gdy jednak Bell zachwiał się, uniosła nieco wyżej brwi i wykonała taki gest, jakby w przypływie litości chciała go schwycić za ramię i podtrzymać. W ułamku sekundy zmieniła jednak zdanie i sięgnęła dłonią na plecy, chwytając jeden z dwóch warkoczyków w nie zaplecionych. Nawinęła go na palec i dalej obserwowała chłopca, któremu jakimś cudem udało się jej nie przewrócić i przy tym samemu zachować równowagę. Przywróciła na twarzyczkę pogodny, acz w dalszym ciągu dosyć wyniosły wyraz.
- Nic się przecież nie stało. Zdarza się - odpowiedziała ze śmiechem czającym się za pozornym opanowaniem.

Anonymous - 3 Kwiecień 2011, 19:26

Och, dla Belisaria coś takiego byłoby absolutnie nie do pomyślenia! Zbyt mocno przeżywał każdą byle błahostkę, żeby móc tak po prostu pogodzić się ze stratą rodziny. Mimo złożonej samemu sobie obietnicy wiecznej radości, nie idzie zliczyć ile to już razy miał ochotę zwyczajnie chrzanić całe to bycie wesołym, zacząć użalać się nad sobą i popłakać jak małe dziecko nad okrutnym losem. Tak, żeby pokazać, że nawet ktoś tak optymistycznie nastawiony do życia może mieć jakieś problemy i troski. Czasem wydawało mu się to irytujące, że niemal każdy, kogo spotykał miał go za wychowanego w szczęśliwej, bogatej rodzinie chłopczyka, który żył pod kloszem i nigdy nie skalał się pracą czy też jakimikolwiek zmartwieniami. Stwierdzenie jak najbardziej mylne, ale skoro już, na nieszczęście, postanowił sobie nie narzekać, to teraz ma za swoje. Już nie wypadało mu się smucić publicznie czy też chodzić naburmuszonym. Właściwie, to Bell uważał, że nie powinien w ogóle rozpaczać i to z żadnego powodu. A dlaczego? Bo już wystarczająco dużo ludzi narzeka i ciągle marudzi, tak więc przyda się choć jedna wiecznie uśmiechnięta osóbka.
Zaś co się jeszcze tyczy utopijnej wizji Bell’owego świata, to cóż. Nic się nie poradzi na to, że chłopak wolałby się nudzić w świecie pełnym samych wesołków, niżeli smucić od czasu do czasu w miejscu, gdzie wciąż trwają wojny, a ludzie są niemili i nie można im ufać. Zdecydowanie wolałby już przywyknąć do bardziej kolorowej codzienności niżeli zmagać się tylko czasem z tą szarą. Jemu nie przeszkadzałby brak kłótni i sprzeczek, nawet okazjonalnych. Taka nuda mogłaby nie być aż tak przepotwornie zła! Przynajmniej Belisario mógłby obracać się wśród ludzi z większą swobodą. Na chwilę obecną, źle czuł się w obecności bardzo wielu ich typów. Czuł wyjątkowo nieprzyjemny ścisk w żołądku, kiedy to wysilał się nad byciem miłym i uprzejmym, a i tak tylko obrywało mu się po głowie. Ot tak, za to, że w ogóle oddychał. Bo ludzie bywają niemili. W takiej sytuacji musiałby sobie postawić pytanie o to, co jest dla niego ważniejsze – ludzie pełni radości czy to, że świat mógłby utracić trochę swej magii?
A czy Belisario czuł się w towarzystwie Loire równie dobrze? Cóż, i tak i nie. O ile można zaryzykować stwierdzenie, że dopóki ktoś nie uczynił chłopcu przepotwornej krzywdy, ten już na wstępie był jego przyjacielem, o tyle w towarzystwie panienki czuł się zwyczajnie zakłopotany. Onieśmielało go tyle w dziewczynie, że aż nie wiedział jak się zachować. Po pierwsze, wydawała mu się śliczna, na tyle, na ile mógł dojrzeć w tej ciemności. Po drugie, była w jego wieku fizycznym, a o niebo dojrzalsza. No, i zachowywała się tak dystyngowanie. Jak arystokratka! Bell czuł się trochę jak błazen przy królewnie.
Wyprostował się i zrobił kilka kroków w tył, by znów zachować odpowiednią odległość. Wciąż uśmiechał się z zakłopotaniem, a z całego tego stresu wciąż nerwowo poprawiał swój kapelusz.
- Ale i tak przepraszam. – powiedział, tym razem oprócz poprawiania kapelusza, zaczął także nerwowo przestępować z nogi na nogę.
Cóż, mogło to wręcz wyglądać jak gdyby dostał ataku ADHD czy czegoś w ten deseń, bo kręcił się i wiercił, to przechylając na jedną stronę, żeby obejrzeć diabelski młyn, a to zaraz znów obracając się wokół własnej osi ze śmiechem.
- Pobawimy się w coś? – spytał zatrzymując się w końcu, a w jego zielonych oczach rozbłysły wesołe iskierki.

Anonymous - 4 Kwiecień 2011, 16:35

Panienka w dalszym ciągu bawiła się warkoczykiem. Oczywistym było, iż jak reszta włosów sięgał niemalże do ziemi. Przy końcu przewiązany był cieniutkim sznureczkiem, podobnym do tych, którymi Loire manipulowała dzięki jednej ze swych umiejętności paranormalnych - oczywiscie, zdaniem ludzi. Bo ona w ogóle miała "fioła" na punkcie sznureczków, wstążek i innych takich, tyle, że wykorzystywała je w dość nietypowy sposób. Oprócz wplatania we włosy, była zdolna nawet owinąć je wokół nadgarstków, kostek, przedramion tudzież łydek. Takie osobiste dziwactwo, kolejne na liście należącej do panienki, uhm. Aż dziwne, ile ona ich miała. Nadpobudliwość rąk, wstążko-sznurko-mania, uzależnienie od bawienia się włosami... Można by ją wsadzić do kliniki odwykowej, ale z jej umiejętnością teleportacji, strażnikom byłoby krucho utrzymać ją tam dłużej niż kilka minut dla zachowania pozorów.
Końcówka warkoczyka wyglądała niczym pędzelek - tak, tak, jej włosy idealnie nadawałyby się do tej roli. Ale Luś za żadne skarby świata nie dałaby ich obciąć. Traktowała je dosłownie jak jakiś skarb i praktycznie nikomu nie pozwalała ich dotknąć - jedynie osobom upoważnionym, które czymś się zasłużyły w relacjach zeń. Bo kto lubi, kiedy miętosi się jego włosy bez uprzedzenia?
Jakimś cudem nigdy nie ciągała kosmyków po ziemi. Niby były cholernie długie, ale panienka co jakiś czas podcinała (z bólem, bo z bólem, ale jednak) kocówki. Proste. Gorzej, gdy musiała ukucnąć lub przyklęknąć. Na takich jasnych włosach przecież widać każde zabrudzenie, a Loire uchodziła za niemal nienaganną. I jak tu utrzymać to przekonanie, kiedy będąc Białym Królikiem praktycznie ciągle trzeba się chować i nie myśleć o wyglądzie? Po prostu okropność!
No, ale skończmy już tę iście ciekawą rozprawkę o jej włosach i powróćmy do rzeczywistości. Panienka, która dotychczas patrzyła tylko i wyłącznie na swoje dłonie, teraz z powrotem przeniosła wzrok na Bella. Rozbawił ja nieco tym przejmowaniem się, acz również zyskał nieco w jej różowych oczętach, gdyż lubiła osoby, które nie traktowały jej jak dziecko, a jak osobę sobie równą, a może nawet "wyższą". Wyszczerzyła bielutkie ząbki i puściła warkoczyk, który teraz po prostu zaczął bezwładnie dyndać, łaskocząc ją w udo, i przerzuciła dłonie na plecy. Pochyliła się przy tym nieco do przodu, zaczynając kiwać się na piętach. Teraz mogła się tylko modlić, by nie wylądować na Bellu, czy, co gorsza, twarzą w piachu, acz chyba jej to nie groziło. Równowagę miała niezła, trzeba było jej to przyznać.
- Z chęcią - odpowiedziała radośnie na pytanie towarzysza. Z biegiem czasu zdążyła już zaakceptować fakt, iż niektórzy czuja się w jej obecności nieswojo. W końcu była prawie jak księżniczka - brakowało jej jedynie korony, acz pod względem zwyczajowego ubioru, charakteru i całej reszty, można było właśnie tak ją nazwać. A korona to nie problem - w końcu po co darowano nam niemal nieograniczoną wyobraźnię?
Noc nie była szczególnie chłodna, a mimo to Loire uczuła, iż ręce, okryte tylko materiałem cienkich rękawiczek, niemal jej skostniały. Zaczęła je wiec rozcierać, łudząc się, że przyniesie to jakikolwiek efekt.

Anonymous - 4 Kwiecień 2011, 18:14

Nagle, ni stąd ni zowąd przy Diabelskim Młynie pojawił się nikt inny jak nasz przecudowny Blaise, ze swoim - tym razem - mrocznym uśmieszkiem i wielkim srebrnym wężem spoczywającym mu na barkach. No przepraszam bardzo, złapanie go wymagało trochę wysiłku, więc teraz nie będzie go chował do przysłowiowej kieszeni - o nie! Gdyby nie był taki piękny i z natury skromny, próbowałby udawać tego słynnego Lorda Voldka? Czy jak to leciało. Jednak był zbyt cudowny i co najważniejsze miał nos, co było karygodnym niedopuszczeniem kiedy chce się udawać tak znakomitą postać.
Noc dobiegała końca lub dopiero się zaczynała. To było doprawdy trudne określić osobie ostatnio tak roztrzepanej jak blondyn. Owszem, kiedyś za lat młodzieńczych, które jakby nie patrząc wciąż trwają, kochał się w punktualności i zorganizowaniu, a teraz? Formułka "głęboko w nosie" nabiera tu o wiele silniejszego znaczenia. A to wszystko za sprawą jednej niesamowicie frapującej go osoby, bo choć prawda rzucała mu się wielokrotnie w oczy nie umiał - bądź nie chciał jej dostrzec. Teraz jednak nie czas na takie rozmyślania, co oczywiście Prosie raczyło mu to uzmysłowić denerwującym i dość nieprzyjemnym sykiem. Chłopak miał dziwne wrażenie, że kiedyś po prostu, całkowicie przez przypadek, zwierzę odgryzie mu łeb, a jeśli nie to inną równie ważną część ciała. Wzdrygnął się na myśl o tym i automatycznie leciutko odsunął od siebie Prosiaka, które w akcie oburzenia przylgnęło jeszcze bardziej. Dlaczego nazwał je jak słodką świnię? Do końca nie wiedział, ale roiło mu się coś na kształt kary lub zwykłego znęcania się.
Szybkim krokiem udał się w stronę czegoś, co z daleka wydawało się być dwoma ludzkimi posturami. W końcu, kiedy człowiek wybiera się na wycieczkę w nieznane, chciałby wiedzieć, gdzie jest - jakkolwiek to brzmi. Srebrne stworzenie trochę zdeprawowane zachowaniem swojego pana, który przed wyjściem parokrotnie upierał się, że tym razem nie zagada do żadnego przechodnia, by nie wyładować swojej złości na owym nieszczęśniku. Z drugiej strony jednak Prosie nie znosiło innych ludzi, a swojego pana uważało za sługusa - niczym rasowy york. Blaise zbliżył się szybkim, a może powolnym krokiem. Trudno ocenić, w końcu wokół było tak cicho i ciemno.
-Przepraszam bardzo.- zaczął w pewnym sensie nieśmiało i z małą nutką złagodzonej arogancji. Nie chciał przerywać, ale też nie chciał pozostać sam na nieznanym sobie terenie, bo zmysłu orientacji nie miał za grosz.

Dark - 6 Kwiecień 2011, 21:19

Nagle przylatuje kruk. W ręce Blaisa wpada dzwoneczek oraz czerwona koperta z jej imieniem czarnym tuszem napisanym. Z drugiej stronie jest zalepiona pieczęć z czarną wstążką. W środku jest list: http://i53.tinypic.com/x2t4kp.png
Anonymous - 6 Kwiecień 2011, 21:30

Blaise zauważył kruka już z daleka, a może z bliska? Jak mówiłam ciężko było cokolwiek zauważyć w tej ciemnicy. To, że dostał dzwoneczek nie przypadło mu w pierwszej chwili do gustu. Ktoś kto oddaje prezent nie może nieść dobrych wiadomości, ale nasz blondyn szybko się uspokoił czytając zawartość. Można nawet powiedzieć, że o mało nie poszła mu krew z nosa. Nadal zapatrzony w kartkę papieru, przeprosił grzecznie zgromadzonych - choć nawet nie poznał ich imienia i podał list - jakże cenny, ale musi zostać zniszczony - Prosiakowi, który z niesmakiem połknął go. Gdyby umiał mówić jasne, by były skargi z powodu zatwardzenia.
Blaise tuż przed teleportacją dostrzegł wśród dwóch osób twarz znajomą, a nawet miłą i znowu mu ulżyło - choć mogło być to tylko przywidzenia. Teraz nie było na to czasu. Panienka Madeline potrzebowała pomocy, a blond włosy bardziej niż mocno chciał pomóc - głównie dla własnego ukojenia. Po chwili zniknął tak samo szybko i niezauważalnie jak się pojawił.
<zt>

Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 08:40

Loire, nadal pochylona w przód, wlepiała swe prześliczne oczka w sylwetkę - a właściwie twarz - Bella. Delikatny wietrzyk podwiał jej jasne włosy do góry. Po raz kolejny tej nocy uśmiechnęła się - nie szyderczo, nie niepokojąco, a najzupełniej szczerze. Zdążyła już polubić tego uroczego, nieco może zagubionego w dzisiejszym świecie chłopca. Bo czy ona kiedyś, może przez niedługi czas, nie była taka sama? Można powiedzieć nawet, iż w pewnym stopniu rozumiała, co jasnowłosy czuje. Starał się przemóc całe okrucieństwo tego świata wieczną radością, acz panienka wiedziała, iż jest to prawie, że bezsensowne. Po co jednak mu to uświadamiać? Każdy ma prawo marzyć, tyle, że nie musi. Ona była realistką, która "odpływała" do swojej własnej, idealistycznej krainy bardzo sporadycznie, co jednak nie przeszkadzało jej być osóbką milutką i radosną. Tak - była pełna różnorakich sprzeczności, ale przecież nikt nie jest idealny, nawet ona, mimo, że niekiedy można było odnieść takie wrażenie.
Wtem przy niej i Bellu zjawił się jakiś dziwnie znajomy panience blondyn. Zmrużyła oczy, próbując w tej ciemności przyjrzeć się mu dokładniej. Na węża praktycznie nie zwróciła uwagi, zwyczajnie nie miała ochoty się nim zachwycać. Miała jedynie nadzieję, iż właściciel potrafi należycie swego pupilka upilnować.
Nagle coś dziwnego przemknęło jej przez myśl. Otworzyła szerzej oczy, a jej dłoń drgnęła, jakby chciała nieznajomego chwycić za ramię i upewnić się, że jest "prawdziwą" istotą, a nie jedynie marną iluzją. W tej jednak chwili przyleciał kruk, wręczył mu list i ponownie zostali z Bellem sam na sam. Westchnęła cicho, a uśmieszek na jej twarzy przybrał wyraz delikatnie rzecz biorąc mówiący "a idź sobie gdzie chcesz". Znów spojrzała na towarzysza i uczyniła pół kroku w tył.
- To jak, bawimy się? - zapytała entuzjastycznie, puszczając w niepamięć to, co stało się chwilę temu. Obróciła się wokół własnej osi, chichocząc cichutko i obejmując ruchem dłoni wszystko dokoła.

Anonymous - 4 Maj 2011, 22:02

Właśnie. Po co chłopca uświadamiać? I tak jakiekolwiek próby wbicia prawdy do główki Bell’a byłyby całkowicie bezsensowne. Nie zależnie od tego jak okrutnych doświadczeń nie doznałby chłopak, szansa, że zaprzestałby marzyć swoim o idealnym świecie była jedna na miliard. Po prostu przez te wszystkie lata jedynie te marzenia sprawiały, że chciał dalej iść do przodu. Że nie załamywały go porażki czy trudności, których w życiu chłopca było wbrew pozorom całkiem sporo. Owszem, może i bezgraniczny optymizm mógł się wydawać głupi i pozbawiony większego sensu, ale z drugiej strony, Bell potrafił czerpać prawdziwą radość z życia! Odnajdując jasne strony w każdej sytuacji, był często o wiele bardziej szczęśliwy niżeli ci wszyscy ludzie, którzy wciąż tak krytykowali jego życiową postawę. Cóż, niektórzy potrafią odnaleźć się i być szczęśliwi żyjąc w rzeczywistym świecie, zaś inni potrzebują uciekać do świata marzeń jak Belisario.
Nieznajomego w pierwszej chwili zupełnie nie zauważył. Lecz gdy już spostrzegł blondwłosą postać, aż się wzdrygnął. Tym bardziej, gdy dostrzegł jakiś pełzający kształt nieopodal. W pierwszej chwili po prostu zamarł. Ot, jak posąg. Można to było określić jako opóźnioną reakcję, bo dopiero gdy nieznajomy osobnik zniknął, Bell poruszył się ze strachu czy raczej nieporadnie zrobił kilka kroków przy okazji wpadając na Loire. Och, cóż za pech! Dopiero niemal co nie przewrócił się na nią, a teraz ją potrącił. W normalnych warunkach zapewne odskoczyłby jak oparzony i zaczął wręcz na kolanach przepraszać za swoje karygodne zachowanie, jednak teraz był po prosty zbyt wystraszony. Tak, Belisario do najodważniejszych ludzi na świecie nie należał. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie osóbki, która boi się własnego cienia.
- K-kto to był? – wymamrotał cichutko, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi ze strony Loire.
Dopiero po chwili otrząsnął się i zdał sobie sprawę, że stoi zdecydowanie zbyt blisko swojej towarzyszki. Cofnął się powolutku, z tym samym przepraszającym uśmieszkiem na ustach. Jego szczęście, że było ciemno, gdyż była szansa, że Loire nie zauważy, jak bardzo zaczerwieniły się jego policzki.
- Jasne! – odparł radosnym głosem, również puszczając w niepamięć całe zdarzenie. - Ale tutaj jest strasznie... I praktycznie nie ma co robić.
Jego wzrok spoczął na diabelskim młynie. Wyglądał dość upiornie, jak zresztą wszystko tutaj, jednak w przeciwieństwie do reszty – działał. Ostatecznie, z powodu braku elektroniki, wszystko w Krainie Luster napędzała magia, a jak widać, magia sterująca diabelskim młynem jeszcze nie zdążyła się wyczerpać.
- Może diabelski młynek? – zaproponował z uśmiechem Bell, choć sam nie był do końca przekonany, czy aby wsiadanie na jakąkolwiek karuzelę w tym miejscu jest dobrym pomysłem.

Anonymous - 5 Maj 2011, 08:15

Loire zaś była z jednej strony osobą, która idealnie potrafiła wpasować się w rzeczywistość dzisiejszego świata, z drugiej zaś - niepoprawną marzycielką i optymistką. Czasami mogła pokazać się jednej i tej samej osobie z obu stron, tak, że nie potrafiłaby ona określić, jaka panienka jest na prawdę. No, ale zazwyczaj się pilnowała, zresztą - co za różnica, być taką czy inną osobą? Dla niej prawie żadna, acz może inni uważają to za priorytet, kto wie? Być może Belisario należał do takich właśnie, aczkolwiek Loire znała go jeszcze zbyt krótko i zbyt słabo, by cokolwiek głębszego i nim powiedzieć, poza tym, jak ma na imię, jak wygląda i jaki jest jego podstawowy światopogląd. Może z czasem pozna także inne aspekty osobowości chłopaka, a może okaże się on zwyczajnie prostolinijnym optymistą. Jak już mówiłam, jej to nie robiło absolutnie żadnej różnicy, póki należycie się ją traktowało, Bell zaś wydawał się być osobą, która nie będzie jej na każdym kroku dogadywała. Ba, wydawał się - on już taki po prostu był i prawdopodobnie się już to nie zmieni, chyba, że za kilka kolejnych dziesięcioleci. Będzie nam dane pożyć tyle, zobaczymy. Na razie jest, jak jest i nie należy się rwać do przodu.
Białowłosa zaś, jak już wcześniej wspomniałam, właściwie nie zwróciła na węża większej uwagi, niżeli posłanie mu krótkiego, badawczego spojrzenia. Zbyt dużo takich stworów kręciło się po Krainie Luster i Szkarłatnej Otchłani, aby musiała się ich jakoś specjalnie bać. No, może nie była wzorem odwagi w starciu na przykład z Czarnym Lwem, aczkolwiek takie spokojniejsze, mniej agresywne bestyjki, jak ten sprzed chwili nie wzbudzały w niej ani grama strachu. Zwłaszcza, kiedy były pod opieką właściciela.
Wpatrzona dotąd w horyzont z tańczącym jej na ustach radosnym uśmieszkiem, nagle poczuła, iż towarzysz niechcący na nią wpadł. Cichutko zachichotała, gdyż ogół zaistniałej sytuacji zaczął już z wolna wracać na poprzedni tor, tak, jakby blondyna z wielkim wężem na ramionach, kruka i tajemniczego listu wcale tu nie było, ba, jakby wcale nie istnieli.
- Znajomy. - odpowiedziała zdawkowo, posyłając Bellowi typowy uśmiech radosnej dziewczynki. Zaraz też chłopak odsunął się powoli i mimo, iż całkowicie nie zauważyła (albo udawała, że nie widzi) jego czerwonych policzków, to na podstawie faktu, jak bardzo był zawstydzony, kiedy nieomal się na nią przewrócił mogła stwierdzić, iż w tym momencie czuje dokładnie to samo. Ponownie więc uśmiechnęła się, jakby chciała powiedzieć "to nic takiego". Na szczęście chłopiec nie zaczął jej ponownie obsypywać przeprosinami, z czego w sumie się cieszyła. Były tu ciekawsze rzeczy do roboty, na przykład wcześniej wspominania zabawa. Może niektórzy będą uważali, że panienka jest już za stara na takie rzeczy, ale nie łudźcie się, iż choć przez chwilę się nad tym zastanowi. Przeciwnie - rad "starszych" praktycznie nie brała pod uwagę. Fizycznie starszych, bo prawdopodobieństwo, że spotka kogoś na prawdę starszego od niej, było jak jeden do miliona.
Słysząc propozycję Bella, delikatnie klasnęła w dłonie, nie przestając uroczo się uśmiechać, jakby całe to miejsce nie było już stare i zniszczone, a nowe i przepełnione wszystkimi kolorami tęczy.
- Dobry pomysł. - stwierdziła, ponownie zakręciwszy się wkoło własnej osi, choć tym razem ręce zaplotła za plecami.

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 11:43

W odpowiedzi jedynie się uśmiechnął i kiwnął głową, po czym obrócił się na pięcie i ruszył przodem. Mimo, iż całe zajście z nieznajomym i jego wężem puścił w niepamięć, serce chłopca wciąż biło zdecydowanie szybciej niż powinno, a jego uderzenia wręcz dudniły mu w głowie. Belisario nie był wzorem męskości i odwagi, ba, żeby go wystraszyć nie trzeba było nawet wyglądać szczególnie przerażająco. Te mniej potworne bestie, nawet pod opieką właścicieli wciąż go przerażały i nic nie mógł na to poradzić. Różne dziwy widywał w Krainie Luster, a jednak wciąż większości z nich się bał. Chłopak pod tym względem przypominał małe dziecko, które boi się praktycznie wszystkiego, choć całe szczęście, że uczucie przerażenia mijało dość szybko. Prócz tego, po raz kolejny zrobił coś głupiego w towarzystwie Loire, co tym bardziej wprawiało go w zakłopotanie. Taka piękna, młoda dama, a on się zachowuje przy niej jak skończony tchórz i niezdara. No, i przecież jest chłopcem. Chłopcu nie wypada pokazywać w obecności dziewczynki, że boi się własnego cienia. Nosz, jak to wygląda! Na dodatek panienka powiedziała, że był to jej znajomy. Całe szczęście, że zdążył zniknąć, nim Belisario zaczął robić z siebie ofermę po raz kolejny. Zdecydowanie blondyn był sobą ciut zażenowany, jednak dla niego nie była to żadna nowość. Nawet, gdy próbował zachowywać się dojrzalej i tak wychodził na jeszcze większą ciamajdę. Taki już, na nieszczęście Bell’a, jego osobliwy urok. Chłopiec zachowujący się bardziej jak płochliwa, kilkuletnia dziewczynka kompletnie nie znająca życia, w dodatku z fisiem na punkcie słodyczy. Niby Belisario nie brał sobie do serca obelg, a także lubił swoje cukierkowe usposobienie, jednak czasem chciał być dojrzalszy i nie robić z siebie pośmiewiska na każdym kroku. Po prostu dla niego okazywało się to za każdym razem niewykonalne. Być może kiedyś uda mu się dorosnąć, jednak póki co, raczej się na to nie zapowiadało.
Przed Loire doszedł do jednej z kabin diabelskiego młyna, która akurat zatrzymała się przy ziemi. Złapał za klamkę i otworzył drzwiczki przed towarzyszką, a gdy spróbował przy tym delikatnie się ukłonić, przyduży kapelusz zsunął mu się na oczy. Zaraz drugą ręką zaczął go poprawiać, zaś dziewczynie po raz kolejny posłał ten swój zakłopotany uśmieszek.


// Wybacz, że tak krótko.

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 12:56

Wyglądała na beztroską i szczęśliwą. Tak w rzeczywistości było, jednakowoż kiedy tylko Belisario ruszył w kierunku karuzeli, zostawiając ją na moment sam na sam z myślami, przed jej oczami stanął obraz blondyna, który zniknął chwilę temu. Pochyliła głowę i potarła czoło dłonią, jakby starając się odgonić nieprzyjemne myśli. Dlaczego właściwie powiedziała, że ów chłopak, czy raczej mężczyzna, jest jej znajomym? Fakt, znała go, jednak ta znajomość była inna, nietypowa. Nie byli przyjaciółmi, nie byli w sobie zakochani, jednak... och, on zachowywał się tak, jakby jej wcale nie poznawał! Fakt, minęło mnóstwo czasu, w ciągu którego Loire nie postarzała się ani o dzień, w ciągu którego on mógł zgubić jej obraz pośród tylu innych, co jednak nie zmienia faktu, że to, co stało się dosłownie wieki temu, nadal niezaprzeczalnie ich łączyło. Opuściła dłoń, podnosząc jednocześnie wzrok. Na jej twarzy wciąż gościł uśmiech, jakby nic nie robiła sobie z rzeczywistości, z tego, co jest nieprzyjemne i niełatwe do zrozumienia, nawet przez sześćsetletnią dziewczynkę.
Puściła się biegiem za chłopcem, który już zbliżał się do diabelskiego młyna. Zarówno jej stara, wyświechtana i postrzępiona peleryna z kapturem, jak i jej śnieżnobiałe włosy powiewały za nią, tworząc niezwykły kontrast. Czuła na twarzy chłód rześkiego, nocnego powietrza i miękki dotyk grzywki. Polubiła Belisaria, nie było ku temu najmniejszych wątpliwości. Cieszyła się, że go spotkała i zupełnie nie przeszkadzała jej jego niezdarność oraz brak jakiejkolwiek odwagi. No, przynajmniej teraz, bo nawet ona miewała gorszy humor, kiedy to wszystko denerwowało ją na swój osobliwy sposób i stawała się rozpieszczoną księżniczką. W takich chwilach, jak ta obecna, również zachowywała się jak arystokratka, jednakowoż nieco inna - uprzejma, miła, pomocna i dobrze wychowana. Nie, nie miała rozdwojenia jaźni, w końcu chyba każdy miewa takie momenty, kiedy nic mu nie wychodzi i wydaje się, jakby cały świat stawał przeciwko niemu z pełnym orężem w dłoni. Loire w takich chwilach jakby wychodziła tej armii naprzeciw z wysoko podniesioną głową i wzgardliwym uśmiechem na twarzyczce. Cóż, nie da się zaprzeczyć, była bardzo intrygująca osóbką.
Dopadła do chłopca chwilę po tym, jak kabina karuzeli zatrzymała się - jakby specjalnie dla nich. Była zarumieniona od biegu, a jednak wyraźnie zadowolona. Cóż, nie jest to chyba rzeczą dziwną, biorąc pod uwagę jej dotychczasowy nastrój, nieprawdaż?
Zachichotała, widząc starania Bella, by choć odrobinę poprawić swój wizerunek w jej oczach. Odgarnęła z twarzy włosy i postawiła nogę na stopniu, opierając się przy tym jedną ręką o krawędź ramy. Odbiła się od ziemi i zwinnie wsunęła się do kabiny.

Anonymous - 13 Lipiec 2011, 21:23

Gdy Loire już znalazła się wewnątrz kabiny, blondyn wszedł tuż za nią, po czym zamknął drzwiczki. O dziwo, nie przytrzasnął sobie nimi rękawa, płaszcza ani żadnej innej części przydużej garderoby, która aż prosiła się o jakiś wypadek. Czyżby ktoś w niebie zlitował się nad Belisariem i nie pozwolił, by po raz kolejny wyszedł na kompletną łamagę przed swoją towarzyszką? Cóż, brak następnej wpadki zdecydowanie ucieszył chłopca w duchu. Chciał pokazać się Loire z jak najlepszej strony, którą niekoniecznie było ciągłe wywracanie się i obijanie o wszystko. Czasem można było odnieść wrażenie, że gdy nikt nie patrzył, Bell upił się bądź coś w ten deseń. Oczywiście, nic z tych rzeczy, ale niektórzy snuli podobne teorie patrząc na wiecznie wesołego chłopczyka, który ciągle się przewraca i jest ruchliwy niemal jak dziecko z ADHD.
Belisario usiadł naprzeciwko Loire i posłał jej kolejny, wesoły uśmiech. Choć może lepszym określeniem byłoby, iż uśmiech wcale nie schodził z jego ust. Znów sięgnął ręką do kapelusza, mimo, iż tym razem nie wymagał poprawiania. Zapewne zrobił to ze zdenerwowania, gdyż po chwili jego palce zacisnęły się na czarnym materiale. I dokładnie w tym momencie, coś wypadło zza wstążki, którą obwiązany był kapelusz i wylądowało na siedzeniu, tuż obok chłopca. Nie było to nic innego jak zawinięty w pomarańczowy papierek, niewielki lizak, będący częścią słodkiej kolekcji Belisaria, którą akurat poupychał przy kapeluszu. Trzeba przyznać, że wyglądało to nawet oryginalnie. Blondyn sięgnął po lizaka, chwilkę się mu przyglądał z nazbyt poważną jak na tę sytuację miną, po czym odwinął go z papierka i włożył do ust. Uśmiechnął się jeszcze szerzej czując słodki, choć nieco sztuczny smak pomarańczy. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież nie jest tu sam. Zdjął kapelusz z głowy, obejrzał jakie słodkości się na nim znajdują, po czym wyciągnął rękę z nim w stronę Loire. Och, czegóż tam nie było! Czekoladki, lizaki, cukierki, laseczki cukrowe... I wszystkie w pięknych, kolorowych, pieczołowicie zawiniętych papierkach, aż się prosiły, by ich skosztować.
- Masz ochotę poczęstować się czymś z mojego cukierkowego kapelusza? – spytał ze śmiechem, choć z deczka niewyraźnie, zważając na lizaka, który w tym momencie wypełniał jego prawy policzek.
Akurat gdy chłopak skończył pytanie, młyn ruszył, zaś kabina nieco zadrżała. Oczywiście, Belisario wyciągający się w stronę Loire omal nie spadł z siedzenia, jednak nie była to żadna nowość, nieprawdaż?


// Po raz kolejny przepraszam za krótkość, acz spieszyłam się, dopóki modem działa. @@” Że też akurat teraz... Totalny niefart.

Anonymous - 14 Lipiec 2011, 08:17

Podczas wsiadania na moment obejrzała się przez ramię, jednak widząc, że Bell wsiada tuż za nią, odwróciła wzrok i spokojnie usiadła na jednej z ławeczek. Peleryny nie zdjęła, było w końcu dosyć chłodno, a dziewczę jak na złość założyło króciutką, białą sukienkę na ramiączkach. Nic więc dziwnego, że nie chciała rozstać się ze swoim wieloletnim okryciem, które zdecydowanie było już mocno po przejściach. Przeciskanie się przez krzaki, zahaczenie nim o jakiś płot, czy też pamiętne uganianie się za Arlekinem, który dziś był już jej najdroższym pupilkiem - to wszystko sprawiło, że dół płaszcza prezentował się dość marnie, aczkolwiek nie można było tego samego powiedzieć o części okrywającej ramiona lub resztę ciała Loire. Zresztą, bardzo lubiła prezentować się ekstrawagancko w kwestii ubioru, więc założenie kozaczków, białej sukienki i wcześniej wspomnianej peleryny z wielkim kapturem nie robiło jej problemów. I bez niej Kraina Luster była sama w sobie dość dziwacznym miejscem. Bo czy dla osób, które nie mają z nią styczności na co dzień, normalne jest zobaczenie dziewczyny bądź chłopca z kocimi uszami, żywej lalki albo kogoś, kto ma na plecach wielkie, motyle skrzydła? Raczej nie - a dla miejscowych była to sytuacja wręcz nudna, rutynowa i niewarta uwagi, toteż ubiór Loire nie ściągał na nią żadnych niemiłych komentarzy - chyba, ze akurat natrafiła na wyjątkowo niemiłego członka MORII, albo kogoś, kto po raz pierwszy przeszedł przez tę-piekielną-Bramę, od której w końcu wszystko się zaczęło.
Wyjrzała przez niewielkie okienko, prosto na spowite ciemnością miasteczko. Od czasu do czasu zdarzyło jej się tutaj przyjść, ot, tak, aby uspokoić się po wyjątkowo nerwowym okresie, wyciszyć i odpocząć od towarzystwa. Choć może wydawać się to dziwne, tak samo, jak prawie non-stop przebywała w czyimś towarzystwie, tak co kilka dni, tygodni, może miesięcy, zależnie od tego, ile miała w danym czasie obowiązków i jak często z kimkolwiek rozmawiała, przychodziła tutaj. Siadała wtedy pod którąś z karuzeli i rozmyślała. Chyba nie mogła sobie lepiej wybrać miejsca na "swą" małą samotnię - rzadko kto w ogóle się tu pojawiał, nawet za dnia. Widocznie plotki o tym, ze ów miejsce jest nawiedzone nadal żyją...
Odwróciła wzrok od okienka, przenosząc go na Belisaria. Przez cały ten czas była uśmiechnięta - aż dziw, że nie zdrętwiały jej od tego mięśnie twarzy.
- Chętnie, dziękuję - odpowiedziała chłopcu wesoło, wybierając dla siebie cukrową laseczkę. Uwielbiała słodycze pod każdą postacią, choć, jak już wcześniej wspominałam, prym w tej kategorii wiodła czekolada. No, ale kto powiedział, że musi jeść ją za każdym razem, gdy ją czymś częstują, hm? Odwinęła słodycz z papierka do połowy, gdyż dobrze wiedziała, jak od czegoś takiego mogą się później kleić dłonie. Wetknęła końcówkę do ust i uśmiechnęła się szerzej, czując słodki smak. Oparła głowę o ściankę kabiny, co jakiś czas zerkając na towarzysza.
- Szkoda, że ten lunapark wygląda tak, jak wygląda. Ciekawe, dlaczego się tak stało? - powiedziała z autentyczną nutą zaintrygowania w głosie. Tuż po tym, jak wypowiedziała to zdanie, kabiną szarpnęło. Loire jak oparzona oderwała głowę od dotychczasowego oparcia. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu karuzela zatrzymała się w miejscu, zanim jeszcze wykonała pełen obrót, a trzeba wspomnieć, że kabina, którą akurat jechali, nie znajdowała się wcale tak nisko. Dziewczyna przykleiła nos do szyby z naiwną nadzieją, że jest to tylko chwilowe.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group