Anonymous - 1 Lipiec 2014, 21:00 Sama nie wierzyła że jest w stanie tak szybko odzyskać siły i, co więcej- wolę. Zazwyczaj bowiem po atakach takich jak ten zazwyczaj dopadało ją ogromne... niechcenie? Nie, to nie jest odpowiednie słowo. Niechęć będzie odpowiedniejsze. Niechęć do życia, tak. Mogła leżeć kilka godzin, nawet dni, mając głęboko w poważaniu, czy coś ją zje, czy zostanie...
zgnieciona.
Właśnie usłyszała krzyk i czerwone plamy kilkanaście metrów od nich. Człowiek, a przynajmniej żyjąca osoba właśnie została pozbawiona w taki głupi sposób życia. Co śmieszniejsze, Didime pewnie gdyby nie te przedziwne kobietki, które okazały się tak inne niż reszta ignorantów, pewnie też by tak skończyła.
I chyba dlatego się jeszcze nie poddała. Chyba po prostu nie chciała by resztka dobroci, te iskiereczki dobra zostały zgniecione.
Spojrzała na Sophie.
-W sumie nie głupie. O ile to nie Koń Trojański- powiedziała. Miała w zwyczaju dawać dziwne porównania, dlatego zaraz wyjaśniła
- Co jeśli spuszczą liny czy inne kto-wie-co i zejdą tu żołnierze? Wtedy będziemy w samym środku bagna!- wyjaśniła, po czym spojrzała na statek.
Był dość wysoko ale kto ich tam wie. Uśmiechnęła się i pstryknęła palcami, gotowa do biegu
-Aj, jakby mi to przeszkadzało- powiedziała, i spojrzała na dziewczyny- no więc? Gdzie gnamy? Tyk - 2 Lipiec 2014, 21:31 Szachy mogą wydawać się niezbyt ekscytującą grą, przy której trudno jest zebrać ogromną gromadkę widzów. W istocie jednak nie jest to gra nudna, szczególnie jeżeli dodać do szachów ogromny okręt strzelający z sześćdziesięciu armat i całą armię marionetek, wysłanych do walki z nim. Można więc uznać, że Sophie, Sofia oraz Didime będą mieć naprawdę ciekawy pojedynek, który toczą z nieznanym im wrogiem, skrytym za obłokiem dymu pozostałego po wystrzałach.
Najpierw było jednak trzeba znaleźć jakieś schronienie - jakiekolwiek, które pozwoli ukryć się chociaż na chwilę przed kulami i da im schronienie, żeby odpowiednio się przygotować. Na całe szczęście to nie one były celem i przy odrobinie szczęścia - którego raczej nie miały - mogłyby nawet stojąc na środku placu uniknąć jakichkolwiek obrażeń.
Nie było powrotu do na atakowanego pałacu królewskiego, nie tylko dlatego że był on zbyt ważny, aby nie stać się celem, ale także dlatego że gruzy zablokowały wielkie wrota prowadzące do środka. Wyjściem nie było też wbiegnięcie w chmurę powoli poruszaną przez wiatr, nie tylko dlatego że statek mógł umilknąć dla wyładowania desantu, lecz również ze względu na trudności w ucieknięciu, czy zatrzymaniu spadającego niemalże budynku wypełnionego ciężkimi działami, kulami i pełnego żołnierzy.
Za to zwalony pomnik, dawniej przedstawiający szachową figurę, a stojący całkiem niedaleko królewskiego pałacu, leżący pod nim szachowi strażnicy powaleni na ziemie od jego upadku u gruz, który zapewne całego zajścia był przyczyną były idealną kryjówką. Resztki blanków pałacu królewskiego utworzyły nawet dach, a więc naradzać się będą mogły w cieniu.
Tam właśnie się udały i tam mogły odpocząć chwilę, lecz na ciszę przy tym nie narzekały, gdyż rzędy armat znów się odezwały, a kule tym razem kule skierowane zostały na wieże stojące w kątach miasta, dzięki czemu nasze bohaterki nie były nawet przez chwilę zagrożone.
Armaty z obu stron jednak nie milkły, koncert prawdziwy urządzając, a powietrze czyniąc tak przepełnione dymem, że jakby mgła unosiła się nad Szachmiastem. Przypadkowo wplątane w tę wojnę z nieznanym wrogiem nie miały nawet możliwości odpowiedniego zbadania sytuacji. Widziały tylko cienie żołnierzy przebiegających gdzieś i wołających słowa, których sens nie dobiegał już do ich uszu zagłuszany przez huk armat czy to okrętowych, czy miejskich. Miały za to względny spokój od kul i spadających części budynków, więc mogły w spokoju się naradzić.
<Nie wprowadzam żadnych dodatkowych "udziwnień", żeby dać wam całą sytuację przedyskutować i uzgodnić plan działania.Soph - 23 Lipiec 2014, 18:53 Szachy nawet bez takich rozmaitych dodatków są grą szalenie ciekawą! (Tak, narratorka z czystej kobiecej przekory będzie się z MG spierać o tak ważką kwestię.) Co więcej – są pojedynkiem, który jako jeden z nielicznych wymaga zaangażowania innego niż zwykle mięśnia. Gdy figury zostaną już rozstawione przez głównodowodzących, zaś najbardziej ze wszystkich sprzyjająca taktyka wejdzie w życie, owo starcie umysłów, niejednokrotnie wybitnych i doświadczonych, może stać się spotkaniem widowiskowym i pełnym pasji.
Jakaż szkoda, że nasze bohaterki na tę chwilę nie posiadają ni wiedzy o położeniu figur, ni jakiejkolwiek, choćby najpodlejszej, strategii!
Odnalezienie schronienia w zadaszonej kupie gruzu było miłym łutem szczęścia, jednak nie rozwiązywało problemu na stałe. W każdej chwili mogły zostać uznane za kolejnego albo za tamtego wroga (choć wedle takiej (nie)logiki za nieprzyjaciela powinien zostać uznany każdy, kto nie był mieszkańcem) albo zostać odkryte przez wyżej wymienionego agresora. W końcu wypatrzyły w miarę stabilny nawis i to tam ruszyły. Chociaż problem krycia się pod statkiem został po dwakroć rozwiązany, a aktualny azyl chronił je od zawieruchy, serce Sophie powoli zaczęło się wyrywać tam, gdzie huczały armaty, tam, gdzie krzyczeli walczący, tam gdzie lała się krew. W żyłach huczała jej adrenalina, wyśpiewując bitewną pieśń, a każdy mięsień napięty był jak postronek. Była żołnierzem, była Stróżem, była najemnikiem. Prawdziwą muzyką dla uszu były padające na ziemię z twojego powodu ciała, a radością oczu kurz osiadający na rzęsach, pochodzący z cegły obok, bo przeciwnik okazał się frajerem, który nie potrafi celować. I nie potrafił ostatni raz.
Serce zwiększało pracę, potęgowało przepływ, oczy otwierały się szerzej, widziały więcej, mięśnie drżały, rwały się do szaleńczego wysiłku, ręce pociły, błagając by chwycić znajomą stal gnata... i jeszcze przez chwilę Akrobatce wydawało się, że wszystko jest tak jak zawsze było, jak zawsze powinno być – że pracuje dla Irvette, że służy Irvette, że gromi wrogów i innych Stróżów, że nie jest kompletnie nieuzbrojona w zupełnie nieznanym miejscu w towarzystwie dwóch obcych dziewczyn. A potem rzeczywistość wróciła do niej, a może to ona wróciła do rzeczywistości i jaskrawy mur niezbywalnej prawdy uderzył w nią, a może to ona się na nim zatrzymała....
Wyprostowane od samego początku ramiona zgarbiły się drobinę, a nieobecne spojrzenie utkwiło w szczelinie między kamieniami na całe dwadzieścia trzy uderzenia serca, odliczane przez dziewczynę z godną podziwu pieczołowitością. Gdy przy dwudziestym czwartym uznała, że opanowała się wystarczająco, by nie zacząć krzyczeć, płakać lub rzucać kawałkami gruzu z samego patrzenia na te dwie, które w obecnej chwili uosabiały całą jej stratę, zadarła podbródek, odwróciła się do towarzyszek i spojrzała z zuchwałym, dzikim uśmiechem:
– Aleśmy się wpakowały, nie?
Podeszła parę kroków, przykucnęła i w pyle poczęła palcem kreślić plan miasta.
– Z góry nie dojrzałam wszystkiego, ale mamy ogromną szachownicę, z przeciwległych stron posiadającą budynki. – Uprzednio narysowany kwadrat zyskał pogrubione kontury tam, gdzie na planszy umieszcza się z początku figury szachowe. – Okręt bojowy pojawił się od strony jednej z bram – mocno położyła kawałek muru w miejscu domniemanego dokowania. – Pozostaje druga brama – strzałka na zewnątrz rysunku – jednak jesteśmy w samym środku... – tego gówna, chciała uprzejmie dopowiedzieć Folly. – W samym środku.
Uniosła głowę i zlustrowała jedną i drugą.
– Czy któraś z was znalazła się tu celowo? Nie ogarniam sytuacji i poza odczuciem, że mam talent do pojawienia się w miejscach, gdzie będzie się niedługo dużo działo – nie wspomniała, że zazwyczaj działo się za jej przyczyną, bo to nie był temat rozmowy – nie wiem zupełnie co to za miasto. – Drgnęła, gdy jakiś pocisk uderzył wyjątkowo blisko kryjówki. W końcu, pomna goniącego ich czasu, nakreśliła delikatny znak X w miejscu gdzie prawdopodobnie się znajdowały.
– Możemy uciekać. Możemy walczyć. Możemy tu siedzieć i się chować. – Każda opcja została podkreślona stuknięciem palca w odpowiednią lokację. – Mam tylko nadzieję, że macie na tyle oleju w głowie, by wiedzieć, że musimy się trzymać razem. Przynajmniej na razie, póki nic nie wiemy. – I ponownie, Sophie skupiona na zadaniu to Sophie używająca słów jedynie do komunikacji, nie bawiąca się w dyplomację. To Sophie dość szorstka oraz oszczędna w gestach i mimice.
W zamyśleniu stukała teraz palcem o usta; tym samym zakurzonym palcem, którym przed chwilą rysowała plany. Zdawała się również nie zauważać, że po raz kolejny wystawia ku publice swój największy kompleks – smukłe, ale nienaturalnie długie, zgięte w czterech stawach palce.
– Jak by się raz przydali Rebelianci, to ich nigdzie nie ma – warknęła wreszcie z bezsilnym, niewymierzonym w nikogo konkretnie gniewem. – Co chcecie robić? – zapytała w końcu, przypominając sobie, że nie jest koniec końców ich dowódcą. Tego też jej sakramencko brakowało. ...No ale będzie miała swoich Rebeliantów, prawda? Jak tylko ich wreszcie znajdzie.
– Nie zmuszam was do walki, bo nie każdy musi to lubić. – Nie wspominała chociażby o „nie popierać”, bo pacyfizm w obecnym położeniu wydawał jej się nawet nie skrajnym kretynizmem, a samobójstwem. Nie powiedziała o tym ni słowa, ale kolorowy Opetaniec spodobał jej się tym lekceważeniem ryzyka. – Nalegałabym jednak chociaż dowiedzieć się o co biega. Nie mam wprawdzie bladego pojęcia jak zrobić to tak, żeby i nas nie uznali za wroga, ale być może pomogą nam się stąd wydostać.
Postąpiła o krok ku wyjściu, chcąc wyjrzeć na zewnątrz, jednak przebiegające w siwym dymie cienie skutecznie ją od tego pomysłu odwiodły. Zakasłała.
– Przecież muszą jakoś ewakuować cywili.
Przypomniała sobie jednak upadający budynek i wrzaski pochodzące z innych budowli i lekko zbladła. Wdech i wydech. Nie musisz się martwić o tych ludzi.
Doprawdy, darling? – Jakieś pomysły? Zażalenia? – Niecały metr i ponownie była przy dziewczynach. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że miotała się po grocie jak lew w klatce, nie mogąc znieść bezczynności. – Myślcie, na żywe skały!
Adrenalina szumiała, hulała, śpiewała.Anonymous - 24 Lipiec 2014, 15:59 I co najmniej tyle udało im się zrobić szybko i sprawnie - znaleźć schronienie, miejsce gdzie choć przez chwile ułuda bezpieczeństwa sprawi, że może logiczne myślenie się im włączy i powstanie sensowny plan działania. Cóż za beznadziejny dzień. A ona tylko chciała wybrać się na spacer i popodziwiać dualizm! Czy gdyby wybrała się do miasta wczoraj to ominęłoby ją to nieszczęście, czy też atak zostałby przeprowadzony wcześniej? Jeśli to drugie to miała jednocześnie niesamowitego pecha - pchania się całkiem niechcący w środek akcji - lub wspaniałe szczęście, bo co najmniej w tym całym zamieszaniu był ktoś, kto mógł jej pomóc.
Gdy dziewczyna odezwała się za pierwszym razem Sofia w odpowiedzi posłała jej dość nerwowy uśmiech. A gdy przykucnęła uczyniła to samo, by dokładnie widzieć, co też dziewczyna rysuje. Słuchała jej słów dokładnie, choć w głowie miała mętlik i tylko cudem udało jej się na tych słowach skupić. Na pytanie o celowość jej znalezienia się tutaj szybko pokręciła głową, zaprzeczając by miała jakąś sprawę do załatwienia. Pchała ją tylko ciekawość, której nie dość, że nie zdążyła zaniepokoić to miała wrażenie, że nigdy jej się tego nie uda zrobić. W końcu miasto zostało już choć w pewnej części zdemolowane, a kiedy je odbudują, jeśli w ogóle to zrobią, to nie miała pojęcia. Pewnie i tak by wtedy się nie wybrała, z obawy, że znów jej los będzie perfidnym stworzeniem.
Walka. Ucieczka. Pozostanie na miejscu. Trzy opcje które wypowiedziała brązowowłosa, a które kołatały się po umyśle Sofii. Co najlepsze? Najchętniej by stąd uciekła. Nie umiała walczyć, nie nadawała się do tego. Choć coś nie coś podczas długiego życia udało jej się podłapać... Jednak nigdy tego nie ćwiczyła, bo najprościej w świecie wolała unikać walk. Nie lubiła walk. Bała się ich. Ale walczyć w słusznej sprawie? Najpierw trzeba by wiedzieć, o co toczy się rozgrywka... Więc... Dowiedzenie się o co chodzi, to może być dobry punkt na początek.
- Zaraz, jacy rebelianci? - zapytała dopiero po chwili orientując się, że z ust kobiety padły takie słowa.
Sofia podniosła się z ziemi, otrzepując przy tym odrobinę suknię, a jej serce mocniej zabiło. Czyżby ona też była z Anarchs...? Wcześniej różowowłosej nawet przez myśl nie przemknęła taka możliwość, ale teraz fakt ten nagle urósł na taką skalę, że zajął cały jej umysł, w którym w końcu zapanował względny spokój. Bardzo względny. Zakłócany tylko dźwiękami strzałów z armat i kolejnych spadających kamieni.Anonymous - 16 Sierpień 2014, 10:20 Dziewczę przez bardzo długo siedziało cicho. Siedziała tylko i patrzyła na mapę, próbując wymyślić najlepsze rozwiązanie. Najlepiej działa myśl ,,co by zrobił mój wróg''.
Spojrzała w niebo, jakby czegoś wypatrując.
- Nie mamy pewności, czy podczas biegu do drugiej bramy wróg nie wyśle tam drugiego takiego ustrojstwa. - powiedziała, znów kierując oczy na prowizoryczną mapkę.
- Wiecie, z jeden strony nasyła, reszta tych co żyje ucieka do drugiej bramy a tu, masz babo placek- kolejny stateczek. I co wtedy? - jej rozmyślania miały raczej charakter wyprzedzający, ale znalazły się w środku.... wrogiego nalotu? Wątpiła, by ktoś wysłałby tylko jeden statek. Jeśli tak, to albo uznał miasto za słabe, nie miał więcej statków albo po prostu był idiotą.
Wbiła swój wzrok w mapę. Mogła wydawać się trochę nieobecna, bo cała ta sytuacja zmuszała ją do myślenia nie tylko o sobie, tylko o całej, trzyosobowej drużynie.
- Jak widać po odniesieniach w niemal każdej części tego miasta jesteśmy w Szachmieście- powiedziała, może nawet trochę tępo. Ale pytali jej co to za miasto. Podała tylko nazwę, ale to tyle co wie!
Nadal nie odrywając wzroku od mapki, mówiła to, co wiedziała, czyli nie za wiele.
- Zostałam tu wezwana. Ja, i chyba kilka innych osób, ale oni widziałam jak uciekali, gdy pojawiło się to ustrojstwo- westchnęła, przypominając sobie, jak kilka metrów od niej, jeszcze kilka minut temu, ktoś został zgnieciony przez kamień.
- Nie znałam ich, nie wiem jak mnie znaleźli, ale... mieli jakąś robotę dla nas. Nic nie wyjaśniali listownie, powiedzieli, mieliśmy się wszystkiego dowiedzieć na miejscu...- dodała po chwili -Ale nie zdążyli.
I po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzała na nie. Jej twarz można było porównać teraz do miny staruszki, smutnej i zmartwionej o to, czy przeżyje do następnego dnia, oraz jeśli przeżyje- jak sobie poradzi z tak marną emeryturą.
- Nie znamy stron konfliktu. Nie wiemy kto to jest. Nie wiemy czego chce. Może się okazać, że zaczniemy z nimi walczyć, a potem okaże się, że jesteśmy po złej stronie barykady. Więc dowiedzenie się o co tu biega było by bardzo na miejscu- westchnęła, na chwilę spuszczając głowę i przeczesując białe, choć już mocno brudne od kurzu, błota i krwi włosy.
- Nie wiemy też, czy walka... w ogóle nam się opłaca- dodała po chwili, znów na nie patrząc- Czy jesteśmy na to fizycznie i psychicznie przygotowane?
Patrzyła na nie, jednocześnie też myśląc. Rebelianci... że to A...Anarchis, tak, to się nazywało Anarchis. Że niby ona jest z tego ugrupowania, tak?
No to żeś się wplątała, Joaśka! Będziesz co miała wnukom opowiadać!
Czekaj, jakim wnukom?!Tyk - 6 Październik 2014, 17:56 Bardzo rzadko partia szachów rozgrywana jest na ślepo, a ta jest właśnie w tym wypadku. Tyczy się to nie tylko Sophie, Sofii i Didime, których ślepota jest absolutna i zupełna, lecz również obu stron konfliktów, których brak wzroku jest natury czysto fizycznej. Całe pole naszej rozgrywki zasnute zostało gęstym dymem, który tylko wzmagał się po każdym strzale oddanym z armat jednej ze stron. Grały za równo działa okrętowe, trzema szeregami kierując pociski w dym, za którym spodziewają się trafić w wieżę, na których stała orkiestra obojgu królów, skromniejsza w liczbie, lecz wcale nie mniej głośna. Co więcej lokalne siły samoobrony, niewyekwipowane w żadnym podrzędnym sklepiku, lecz u najlepszych krawców Krainy Luster, w końcu zaczęły ogarniać sytuację, broniąc domów najsprawniejszymi spośród żołnierzy, a pozostałych - nowicjuszy i ochotników wykorzystując do prowadzenia cywili w bezpieczne miejsce. Początkowo bardzo nieskładna i chaotyczna akcja bardzo szybko przekształciła się w zorganizowaną ewakuację, a w tym czasie Sophie zajęta była rozpoznaniem i snuciem planów walki z okrętem, który ponadto, że sam przez się był jednostką uzbrojoną, to jeszcze przez przymiotnik bojowy został jednoznacznie oceniony jako agresor i byt zagrażający lustrzanemu pokojowi, a przez to godny zniszczenia.
Zanim jednak udało im się ustalić ostateczny plan działania, nim zdążyli wybrać swoją ścieżkę, która choćby wymagała przebycia nieprzebytych górskich przełęczy, nie byłaby naszej trójcy straszna, usłyszeli głos. Głośny krzyk w żołnierskim stylu, nie skierowany jednak do nich, a o treści, która dzięki kilkusekundowej przerwie w ołowianym utworze doszła do uszu naszych bohaterek.
- Tam ktoś jest!
Po chwili na kamieniach stanowiących ich kryjówkę dało się dojrzeć mężczyznę ubranego w dwukolorowy mundur, wyglądającego niczym papieski gwardzista, a który schylił się, na dźwięk pobliskiego wybuchu i krzyknął do debatujących właśnie kobiet:
- Mamy rozkaz zabrać cywi.... cywili do bezpiecznego miejsca, pro... proszę pójść z nami.
Oczywiście nie wiedział z jakimi bohaterkami i statkołamaczkami ma do czynienia i przez to w swojej nieograniczonej głupocie i ograniczonym instynkcie samozachowawczym, zamiast przedstawić Sophie raport sytuacyjny, przekazać jej dowództwo nad akcją ratowniczą, a następnie nad całą obroną, to ten bezczelnie ośmiela się jej oferować ewakuacje!
Nie mówię, że nasze bohaterki powinny się obrazić na tego żołnierza i złe za tę ich protekcjonalne traktowanie zwrócić się najpierw przeciwko siłom Szachmiasta, a dopiero po zmyciu tej zniewagi zajęciu się strzelający przez cały czas statkiem.
(Na balu postaram się napisać możliwie szybko)Soph - 25 Październik 2014, 16:15 Spojrzała na Kolorową z nieukrywanym zaskoczeniem.
– Mieli dla was robotę? I aż tu nagle bach! atak... – mruknęła. – Nie wiesz czy to byli ludzie z Szachmiasta czy może Szachmiasto miało być punktem zbornym? Czym się zazwyczaj zajmujesz, że podjęłaś się zadania w ciemno? – spojrzała na dziewczynę.
Jak bardzo nie lubiła sytuacji, w które była ot, tak, wrzucana! Zazwyczaj to sama Sophie swoimi działaniami wywoływała chaos i walki, więc wiedziała co planuje i czego się po swoim planie spodziewać. Jedynym, czego najbardziej ze wszystkich na tym świecie rzeczy nienawidziła, to nie wiedzieć. Celu, przyczyny, przebiegu, innych rzeczy. Być może to dlatego zawsze była w ruchu, podczas działania, a oczekiwanie nie stanowiło łatwych części planu – gdy coś robiła, nie miała wrażenia, że marnuje czas, że stoi w miejscu. A bezruch potrafi zabijać.
Rzadko bywa, by strona atakująca z zaskoczenia nie bywała agresorem. Możemy oczywiście wspomnieć o ataku z obrony bądź partyzantce, jednak moim celem nie jest sprowokowanie naszego MG do podania mi szeregu wyjątków od reguły, a jedynie przedstawienie toku myślenia Sophie. Szczególnie, że nie dochodziły ostatnio opinii publicznej wieści o jakichś większych starciach między miastami lub ugrupowaniami.
Zimnoooka wróciła do rzeczywistości.
– Rebelianci – niemalże warknęła cichym, niepokojącym głosem. – Zbieranina istot wszelkiej maści nazywająca siebie Anarchs, którą pozostawił mi, niech go piekielne ogary zamęczą, Viper, poprzedni przywódca. – Westchnęła i potarła ze znużeniem oczy. – Powinnam się zabrać za tę kwestię wcześniej. Dowiedzieć, jaka jest teraz liczba członków i, przede wszystkim, czy są bezpieczni albo przynajmniej dobrze ukryci – oznajmiła, choć nie była w zasadzie pewna, dlaczego to tłumaczyła (się?) dwóm obcym dziewczynom. – I najbardziej, chyba powinnam się szybciej zdecydować na tą dziką, irracjonalną zmianę – mruknęła na końcu do siebie.
Zerknęła jeszcze raz na mapę, przeliczając ich szanse, zdolności, możliwości. Kolorowa, wróć, Jeanne, bardzo dobrze kalkulowała. Po prawdzie, Sophie niemal cieszyła się – o ile ten autystyk emocjonalny może czuć coś głębszego – że nawet na krótką metę ma u swego boku kogoś, kto ma pojęcie o taktyce i najprawdopodobniej – cóż, miecz – również o walce. Pora była zacząć działać.
– Dobra, anarchiści i tak by wiele, prócz umiejętności Furii, do obecnej sytuacji nie wnieśli; to my mamy tutaj przeżyć. Walka nie walka, ale musimy wiedzieć na czym stoimy. Proponuję w pierwszej kolejności wspólny przegląd mocy, umiejętności i pomocnych przedmiotów, skoro mamy być przez chwilę drużyną. Łatwiej planować gdy znamy zasoby.
Cofnęła się o krok, bo na więcej nie było już miejsca, usilnie zastanawiając się ile o sobie zdradzić tak, by pozostać nie pozostawić po sobie żadnego śladu.
Oczywiście, że to niemożliwe, śliczna. – Jestem Akrobatką, także dostanie się w dziwne miejsca przez dziwne miejsca nie sprawi mi problemu. Jestem aerokinetą, co oznacza, że nie tylko władam wiatrem, ale i całym powietrzem, do najmniejszych cząsteczek. – Znów usiłowała mówić jasno, zwięźle, ale i bez zbytnich szczegółów, bo coś jej mówiło, że dziewczęta nie będą zachwycone wykładem z fizyki kwantowej. – Nadto nazywano mnie Ilustratorką, bo moje iluzje nie dotykają wzroku, a samego mózgu. – By lepiej zobrazować, Sophie zdecydowała się na mały, narcystyczny pokaz. Zakręciła palcem młynka i nagle na kamieniach pomiędzy nimi, w przyspieszonym tempie rodem z filmów przyrodniczych, z małego, niewidocznego niemal ziarenka wyrosła potężna łodyga. Rozwinęła mnogie, wiotkie liście, napełniając powietrze gorzkim zapachem wiosennych soków, a najwyższa zielona część zwieńczona została pączkiem, który powiększał się w zawrotnym tempie, różowiał, potem czerwieniał, na końcu z pomarańczu przeszedł w kanarkową, jaśniejącą w ciemnej grocie żółć i eksplodował, zasypując skórę i włosy dziewcząt migotliwym pyłkiem pachnącym tak cudnie, że tej woni nie zapomną długo. A potem za kolejnym ruchem palca rozsypał się w drobny pył i nic w otoczeniu nie wskazywało zupełnie, że przed momentem były świadkiem cudu natury. Nie pokazywała niczego większego kalibru, bo potrzebowała wszystkich sił na „później”, czymkolwiek miało by być.
– Niewrażliwi są jedynie ci z osłonami i barierami mentalnymi, a i to tylko wtedy, gdy aktywują je po zorientowaniu się, że są oszukiwani. Jeśli będę zmuszona tego użyć, dam wam jakoś znać – niestety moc działa bardziej na obszar niż konkretne osoby. Dalej... jestem medykiem, czego doświadczyłyście, ale to nie jest zdolność bojowa. Posiadam spore doświadczenie taktyczne, dowódcze, bitewne, choć głównie skupiałam się na ochronie... powierzonych mi osób – dokończyła gładko. – Walczę wręcz, ale o niebo lepiej korzystam z broni palnej; niestety – skrzywiła się – nie mam żadnej pod ręką. Dokładniej, nie mam żadnej fizycznej broni prócz pantofli na średnim obcasie oraz torebki z chustką do nosa i drobniakami. – W trakcie mówienia roztrzepała sponiewierany francuski warkocz i splotła go ponownie, wraz z ostatnimi słowami układając klasycznie na lewym ramieniu. Swobodnie sięgał piersi. – Podsumowując: walka na długim dystansie i defensywa-dezorientacja w zasięgu wzroku. Jak z wami?
Żołnierz wybrał sobie na wtargnięcie moment, w którym dziewczęta kończyły właśnie element samouwielbienia dla swojej siły i zdolności, czyli prościej – przegląd zasobów, które mogły się okazać pomocne.
– I być może zaraz się dowiemy, kto kim jest – mruknęła, widząc wśród dymu mężczyznę w mundurze.
– Proszę wejść głębiej, tu jest bezpieczniej – zawołała i machnęła na niego dłonią, gdy dwukrotnie przerwał zdanie z powodu niedalekiego pocisku. – Czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Kto i dlaczego atakuje? Wiem, że nie wyglądamy, ale chcemy pomóc... – przerwała, ponownie orientując się, że decyduje za Sofię i Jeanne – ...a na pewno ja chcę pomóc. – Oglądnęła się na dziewczyny. – Jeśli moje towarzyszki zdecydują się odejść, chciałabym też mieć pewność, że wydostaną się bezpiecznie z miasta. – Postąpiła o krok w jego kierunku; oczy miała spokojne, skupione, jakby nie raz miała do czynienia z władzami i jakby nie raz i nie dwa przyszło jej znaleźć się w takim tumulcie. – Jestem szkolona: przez pięć lat służyłam jako Stróż, a moja panienka nadal żyje. – Jeśli żołnierz był przygotowany wszechstronnie, a więc miał też jako-takie pojęcie o wyższych warstwach Upiornych, Szklanych czy Lunatyków, wiedział, że pod umownym mianem Stróża kryła się osoba kształcona, trenowana i szlifowana jako osobista służba arystokratycznej persony. Nie tylko jednak jako pokojówka, nie. Sophie była dla Irvette garderobianą, boną, posłanniczką, powierniczką, faworytą, towarzyszem, ochroniarzem, kuchmistrzynią, sekundantem... wszystkim czym Irvette chciała, by Sophie była. – Chcę pomóc – powtórzyła z niezrozumiałym pewnie dla otoczenia uporem.Anonymous - 29 Listopad 2014, 18:19 ,,Kolorowa'' zmieniła minimalnie pozycję- siedziała po turecku, lekko przygarbiona, ręce na łokciach opierając o kolana, a głowę na dłoniach.
Wyglądała poważnie. I może nawet trochę groźnie, choć nie była pewna czy w tej kiecce można wyglądać groźnie.
- Tylko tyle wiem. Do tego jestem tu po raz pierwszy, moja wiedza na temat tego miejsca nie jest zawrotna -westchnęła, zgarniając włosy z twarzy, bo uznały że dobrze byłoby wejść do ust.
Na pytanie o swoje obecne zajęcie nie odpowiedziała nic przez dłuższą chwilę. Patrzyła w mapę, jakby chcąc wyczytać odpowiedź. Na co? Na zadane pytanie czy na wyjście z tej sytuacji?
Ah, najlepiej na jedno i drugie.
- Przetrwaniem -odpowiedziała cicho -Przetrwaniem z dnia na dzień. Tym się zajmuję.
I choć czuła na sobie wzrok obu kobiet, ona wzroku nie podniosła.
Wypowiedź o anarchistach, jakkolwiek nieprzyjemnie to brzmi- zignorowała. Albo raczej nie zwróciła na nią uwagi. Dlaczego miała zainteresować ją wstawka o jakiejś tam organizacji?
Organizacji pełnej istot wszelkiej maści. Takich jak ty, Joaś.
Ta myśl przemknęła jej tylko w ciągu ułamku sekundy, przez ten móżdżek ukryty pod białą strzechą włosów.
Może daliby jej jeść?
Albo jakiś karton co by mogła w nim zamieszać?
Joaśka, do pierona jasnego, zaczynasz na starość o głupotach fantazjować. To organizacja, a nie fundacja charytatywna na rzecz pomocy zwierzętom leśnym.
Pomysł o samozachwałce był w sumie bardzo logiczny. Dzięki temu będziemy mieć lekki zarys tego, na co można sobie pozwolić.
Dlatego podniosła łaskawie głowę i swój trochę nieobecny wzrok wbiła w Sophie. Chciała wszystko jak najdokładniej zapamiętać dane.
Mimo że to Anarchistka była tutaj głównodowodzącą, też czuła się za nich wszystkich odpowiedzialna. Tylko problem w tym, że nie była na tyle utalentowana, według własnego mniemania, by cokolwiek zdziałać. Obecne tu panienki prawdopodobnie posiadają niesamowite zdolności i umiejętności, gdy ona ma tylko trujący miecz, szklane skrzydła, pudełko czekoladek i nic do stracenia.
Słodko.
Zarejestrowała dziwny ruch, dlatego spojrzała na kamienie między nimi i ze zdziwieniem stwierdziła, że teraz znajduje się tu roślinka której wcześniej tu nie było.
Nie było, czy jej nie zauważyłaś sieroto?
Porzuciła jednak myśl o tym, że to przez jej nieuwagę, gdy zauważyła, że kwiat rośnie w zawrotnym tempie. Rósł, wydawał liście i kwiat, który z każdą chwilą zmieniał kolor na inny.
Rósł i rósł, aż wydawać by się mogło że zaraz...
Pęknie?
Płatki kwiatu gwałtownie rozwarły się, obsypując dziewczyny czymś dziwnym i błyszczącym, ale pachnącym tak cudownie, że można było popaść w stan błogości od samego zapachu.
A potem Sophie machnęła palcem i wszystko poszło z dymem.
Cholera. Niezła jest. - Podsumowując: człowiek orkiestra- dopowiedziała do jej ostatnich słów, pstrykając palcami.
Zbadała wzrokiem Sophie jeszcze raz, od góry do doły i jeszcze raz, na odwrót. Uświadomiła sobie, że z tą niepozorną panieneczką szanse przeżycia wzrastają o 50%
Ciekawe co potrafi różowa panieneczka, co Did? Obstawiam że pewnie ma laser w oczach i jest nekromantką. - A ja co umiem, huh...?- powiedziała, a raczej zapytała samą siebie. Ręce złączyła i ścisnęła w piąstki, a te ułożyła tak, że zasłaniały usta, a mimo to wszystko było słychać.
- Wydaje mi się że jestem dość sprawna i silna. W sumie pięć lat żyję w lesie, w różnych warunkach, przez co jestem w stanie wiele znieść, wiele załatwić, wiele zrobić. Sprawnie posługuję się mieczem, który równie wiele przeszedł, i wielokrotnie uratował mi dupę czy żołądek. Do tego moją umiejętnością ofensywną jest Truciciel, dzięki której mój miecz pokrywają kawałki szkła. Niby nic niezwykłego, ale te kawałki wydzielają cholernie mocną truciznę, nie porównywaną nawet z ukąszeniem żmii. Inną umiejętnością jest latanie dzięki tym byczym skrzydłom. Ale nie na długo, wiadomo. Latam na krótki dystans. Ale mogę je też rozbić, a pędzące szybko w twoją stronę kawałki ostrego szkła nie są czymś przyjemnym. Tylko z ich regeneracją problem jest trochę...
Zamilkła na chwilkę, ale tylko po to, by poukładać sobie wszystko w głowie. Jaka wiedza może się im jeszcze przydać?
- Jeśli chodzi o to, co mam przy sobie to lekarstwa, bandaże, prowiant, igłę, nici, trochę pieniędzy. To cały mój dobytek, mały ale własny.
Nie wspomniała jeszcze i jednym.
- Jest jeszcze coś, co jest w sumie teraz najprzydatniejsze. Nie mam zupełnie nic do stracenia- powiedziała, a pod koniec nawet zaśmiała się w postaci wydmuchiwanego nosem powietrza.-Mogę byś przynętą, mięsem armatnim, czymkolwiek sobie zapragniecie. A jedyną przeszkodą jest to coś, z czego reanimowałyście mnie kilka chwil temu. A jest to zjawisko cholernie częste. Bo twoje życie jest warte tyle, co zeszłoroczny śnieg.
O właśnie, za niedługo zima. Czy masz już szalik i rękawiczki? Oczywiście że nie.
Westchnęła cicho. Czyżby tą młodą gniewną łapało zwątpienie?
To raczej próba rozmyślania nad sensem walki.
Albo raczej czy w ogóle jakiś jest.
Nawet jeśli przeżyje. To co? Nie ma gdzie wrócić, nie ma do kogo wrócić. Wróci do lasu. Gdzie na dniach spadnie śnieg a szanse jej przeżycia spadną do 18%. Dlaczego akurat do tylu? Nie wiem. Ale była to liczba bardzo malutka. Zginie tu lub tam. Od zimna, miecza, lub astmy, jaka to różnica?
Spojrzała na kobiety. One pewnie mają rodziny, znajomych, czy podopiecznych. Mają cel w życiu.
Szkoda byłoby, gdyby przez moje fazy im miało się życie posypać- pomyślała i znów zaczesała włosy. I spojrzała na Sofię, bo to ona teraz powinna się pochwalić.
Po tym, jak już pojawił się żołnierz, i jego zjechała wzrokiem od góry do dołu. Początkowo wzięła go za wroga, więc już miała wyciągać miecz, już miała iść, wstać, siekać na dzwonka... to ten zaczął zagadywać o ewakuacji cywili. Okay.
Schowała miecz do pochwy i przysłuchiwała się rozmowie panienki Sophie z czarno-białym żołnierzykiem.
To jego jąkanie jest troszkę urocze- stwierdziła w myślach.
Po czym wróciła do pozycji wyjściowej- siedziała po turecku, lekko przygarbiona, ręce na łokciach opierając o kolana, a głowę na dłoniach.
I znów zawiesiła się, wgapiając w prowizoryczną mapę. Nawet zwrot do niej jej nie przeszkodził.
- Jak mówiłam. Nic do stracenia, będzie fajnie, żyjemy tylko raz, idę z tobą. Anonymous - 9 Grudzień 2014, 23:29 Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych? Najlepiej wcale. Czasami nieposkładane myśli lepiej pływają, bardziej swobodnie, bywają klarowniejsze. Jednak nie w momencie, gdy jesteś na skraju paniki bo wokół ciebie trwa WOJNA i za cholerę nie wiesz, dlaczego, do jasnej a ciasnej, wybrałeś sobie właśnie ten, a nie inny dzień na zwiedzanie okolicy.
- Ale ja... Jestem z rebeliantów właściwie, tak. - Po co składność zdania, ignorujmy normy poprawnego wysławiania się! I się jąkajmy. To ważne by podkreślić, że jest się skołowanym.
Poza tym, czy ty tego nie wyjawiłaś zbyt łatwo? No niby przedstawiła się jako nowy zarządca Anarchs... Ale tak to może każdy. Ona też może. Właściwie czemu nie. Ah, bo jest na to zbyt nieogarnięta. Ale nic nie zaszkodzi ją o to zapytać.
- Ale jaki masz niby dowód na swoje słowa? - Troszkę stanowczości chyba nikomu nie zaszkodziło jeszcze, prawda? W końcu i tak wątpiła, by ktoś kto się tak o takich rzeczach wypowiada mógł kłamać. Znaczy oczywiście mógł, ale wątpiła by tak było w tym wypadku.
Przy tak ofensywnych mocach i zdolnościach, mogących pomóc im w takiej sytuacji czuła się marnie, robiąc w duszy szybki przegląd swoich umiejętności. Nic przydatnego. Absolutnie nic. Choć w sumie... Jakby zaczęła używać swojego mózgu do analizowania sytuacji i zestawiania ich ze swoimi mocami to mogłoby to mieć być może jakiś sens. Bo w końcu każda moc się do czegoś nadaje. Ponoć.
- Ja jestem marionetkarką, bez większych zdolności fizycznych, a moje umiejętności są ograniczone do zdolności manualnych i trochę muzycznych. Wątpię, by umiejętność stworzenia pozytywki, czy wyhaftowania ładnych wzorków się teraz do czegoś przydała... - stwierdziła posmutniała lekko. A miała tyle czasu na doskonalenie się właściwie we wszystkim. Dlaczego więc nie doskonaliła się w niczym? - Z mocami w sumie lepiej nie jest. Dzięki jednej jestem w stanie wyciszyć dźwięki, które chcę by były uciszone... - dodała, po chwili stwierdzając, że i tak zdiagnozowała u siebie zaniki logiczności, więc nie ma się co poprawiać i najlepiej zrobi demonstrując to co umie.
Tuż po jej słowach świat zamilkł. I tylko wstrząsy z oddali przypominały, że faktycznie trwa tam wojna. Nie trwało to długo, ale przez ładne kilkanaście sekund zdążyła uspokoić myśli, wyciszając wszystko co było poza ich małym schronieniem. A później stwierdziła, że to niebezpieczne w takim momencie. W końcu ich schronienie było ledwo pozorne, nigdy nie wiadomo w jakim momencie i co się może zdarzyć podczas bitwy.
- A dzięki drugiej mam takie jakby bezdenne torebki. Prawie jak kapelusze kapeluszników, ale nie do końca, bo zawsze są bardzo ciężkie, a pojemność mają ograniczoną, ale za to przyjmują wszystko bez względu na kształt. Ah, i jeszcze blokada umysłu, co jak Opal zademonstrowała może się przydać.
Jakże marnie i blado przy nich wypadła. Nawet dość optymistyczne zakończenie tego wywodu niezbyt pomogło jej w polepszeniu sobie nastroju. Miała ochotę zamknąć się w szczelnym bąblu ciszy i udawać, że wcale nie grozi jej śmierć z tak idiotycznego powodu jak zły wybór czasu na przechadzkę.
Hej, ale głowa do góry! Ile to razy stałaś w choćby odrobinkę podobnej sytuacji? No ile? Masz tyle lat, że zanim to sobie przypomnisz znów będziesz bezpieczna w swoim dziecięcym urokliwym spojrzeniu, przekonana, że taki zły sen nie zdarzy ci się po raz kolejny najwcześniej za dwadzieścia lat.
- Jednak, wbrew pozorom, mam już troszkę doświadczenia w takich sytuacjach i jak tylko się opanuję będę zdatna do pomocy. Tylko muszę się, heh, opanować... - Nee, Sofo, a ty wiesz, że brzmisz jak chora psychicznie, no nie? Ależ oczywiście, że wiem. Każdy wie, gdy zachowa się jak totalny idiota mówiąc coś prawdziwego takim tonem, że wydaje się być absolutnym kłamstwem.
Na widok żołnierza udało jej się postąpić krok do tyłu, co graniczyło w tym ciasnym zakamarku z cudem. Przyzwyczajona do faktu, że to jej bronią postąpiła tak odruchowo, z nadzieją, że w razie wypadku dziewczyny defensywne sobie poradzą... Bo jeśli one sobie nie poradzą, to wszystkie trzy są trupem. Tak, prawdopodobnie jednym. Nigdy nie wiadomo, jak bardzo rozczłonkowane mogą zostać ich biedne, urocze ciała.
Na szczęście jednak nie okazał się już na wstępie wrogiem. Ale w Sofii zdążyła się dziś obudzić dziwna podejrzliwość. Przyjaciele rodziców też nigdy nie wydawali się wrogami... Aż do momentu, gdy zaczęli. Cóż, może nie byli wrogami w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale to tylko taki pierwszy z brzegu przykład, ten, który najlepiej zapadł jej w pamięć.
- Też pomogę - dodała, gdy już dziewczyny się zadeklarowały.
Nie bez powodu się obnażyła ze swoimi umiejętnościami. Znaczy w sumie trochę bez, ale z niejakim zamysłem, że sobie poradzą i jakoś uciekną, lub coś w ten deseń. Nie miała teraz zamiaru zostawiać ludzi, którzy mają o niej tyle informacji tuż po tym jak wróciła do Krainy Luster. Cóż, nie znali jej pochodzenia, ani, khe, rangi, ale jednak moce, umiejętności... Później mogliby ją skojarzyć i co wtedy?
Biedna, mała Sofia. Dziwny, paranoiczny mechanizm starał się jej udowodnić, że zdecydowała się na pomoc tylko ze względu na samą siebie, podczas gdy ona po prostu nie umiała przejść obojętnie obok potrzebującego.Tyk - 18 Grudzień 2014, 22:13 Żołnierz nie czekał zbyt długo, od razu wszedł pomiędzy nasze bohaterki, kucając jednocześnie. Uznał, że troje osób przekonujących go o dobrych zamiarach i żądających wręcz dopuszczenia ich do pomocy przy obronie Szachmiasta przed nieznanym wrogiem, warte jest zerwanie ze sztywnymi zasadami ewakuacji. W tle wciąż trwała walka, ale jak się okazało siły Królów atakujące statek z obu stron odnosiły sukcesy, przenosząc starcia coraz dalej, a okrzyki walczących i dźwięk broni milkł powoli, tylko te kule wciąż uderzały w dziurawe, jak Tyk na balu po wejściu Sophie, wieże, a te odpowiadały równie głośno, tym samym utrudniając im rozmowę. Trzeba wyraźnie i jasno zaznaczyć, że ze strony walczących było to bardzo niekulturalne i obie strony powinny przeprosić, że nasze heroski nie miały kiedy się zapoznać przy herbacie. W innym wypadku wydaje się właściwe użycie roszczenia odnośnie dóbr osobistych, które niezaprzeczalnie zostały tu naruszone, a zarzut walczących, ze przecież to wojna zanegować artykułem 5 kodeksu cywilnego o nadużyciu prawa podmiotowego. Wybaczcie.
Żołnierz przemówił dość szybko, tym razem jego słowa nie były przerywane przez huk, a ponadto nie musiał wykrzykiwać wszystkich słów, będąc odpowiednio blisko, by być rozumianym, mógł więc mówić swobodnie.
- Jeżeli naprawdę chcecie pomoc, będzie ona naprawdę pomocna. W innym wypadku nie mogę zagwarantować, że wyprowadzę was z miasta bezpiecznie, ale dołożymy wszelkich starań, by cywilom takim jak Wy nic się nie stało. Tutaj wstał patrząc w stronę domów, na których granicy wciąż jeszcze trwały walki i po tym krótkim spojrzeniu, jakby czyniąc je tylko z powodu wahania, czy osoby stojące przed nim są godne zaufania, wrócił do Sophie, Sofii i koleżanki, którą miał trafić piorun. - Nie udało nam się jeszcze ustalić kto nas zaatakował, próbujemy zorganizować obronę, ale mamy problem ze zlokalizowaniem naszych oficerów. - Zrobił krótką pauzę patrząc na wszystkie trzy, najwięcej uwagi poświęcając Sophie. - Jeżeli chcecie pomóc zacznijcie od znalezienia ich, dwoje powinno być na rynku i zapewne walczą, ostatniego nie wiem gdzie szukać, może tamci wam pomogą. Powiedźcie im, że są potrzebni w tymczasowy sztabie, przy północnej stajni.
Ponownie wstał i już miał wychodzić, po czym jednak przypomniał sobie o rzeczy podstawowej, przecież nie powiedział im jak mają rozpoznać wspomnianych oficerów, a także - co ważniejsze - zabrać tych, którzy walczyć nie chcą. Ściągnął więc kapelusz i pokazał im. - Poznacie im po białych piórach na kapeluszu i koronie na ramieniu, a jeśli jednak chcecie tylko spokoju, to proszę za mną. - Założył swój kapelusz na głowę i wyszedł z waszej kryjówki, po czym ruszył z wami, bądź bez was wykonywać swoje ewakuacyjne plany.Soph - 22 Grudzień 2014, 19:21 Powinna poczuć szok, wstrząs, cokolwiek innego. Pewnie powinna. (Nie)stety nasza Sophie należy do tych, co to w żyłach mają zamiast krwi lodowatą wodę, a poziom inteligencji emocjonalnej jest porównywalny z IQ dowolnie wybranej ciasteczkowej ryby z Czekoladowego Jeziora. Prócz zachowywania spokoju w sytuacjach tak nieprawdopodobnych jak spotkanie członka Anarchs w pierwszy dzień rebeliowania, stwarzało to pozory bycia nieczułym Cyrkowcem, który w pełni zapracował na wszystkie nadane mu przydomki, a także uniemożliwiało stworzenie jakiejkolwiek dłuższej, zdrowej relacji oraz powodowało ranienie psychicznie ludzi nawet bez specjalnej po temu chęci.
- Żadnego - uśmiechnęła się paskudnie - ale podoba mi się twoje zaangażowanie.
Dziewczyna miała ikrę; tę samą, którą widziała u niej na samym początku, po swoim lądowaniu. Być może miała problemy z odnajdywaniem się w gorętszych sytuacjach, to jednak, później, nie będzie ogromną przeszkodą.
- Chciałabym jednak już po wszystkim z tobą porozmawiać, bo być może będziesz mogła mi powiedzieć więcej o Rebeliantach, których akta Viper przekazał mi jakiś czas temu. - A które leżą zagrzebane razem z karabinkiem snajperskim w domku na drzwie, z dala od zachłannych oczu la Corix i zbytniej ciekawości Irvette, nie, darling?
Gdy Jeanne oznajmiła, że głównym jej zajęciem jest przetrwanie, coś poruszyło się głęboko w Sophie. Empatia to raczej nie była, niemniej nawet na nią matowy głos Opętanej podziałał depresyjnie. Skwitowała to jednak cierpkim uśmiechem i oznajmiła, że wita ją w klubie, co generalnie było szczerą prawdą.
- Drzwi organizacji zawsze znajdziesz otwarte - stwierdziła niemal od niechcenia, w duchu wysłuchując jednak litanii autorstwa Folly, traktującej o tym, że Akrobatka mięknie, że szuka już zastępstwa dla swojej fruzi, że sama jest obecnie szczylem bez dachu nad głową, ale szafuje obietnicami bez pokrycia oraz kilka innych, które sprawiły, iż zimnooka poddała się z westchnieniem, dodając: - Znaczy, te metaforyczne, bo obecnie bardziej niż prawdopodobnie, że od kilku godzin jestem bezdomna.
O mocach wyraziła się krótko i pozytywnie - nieważne co kto miał, a jak się tym posługiwał. Ufała, że znają swoje możliwości i ograniczenia.
Bardziej wstrząsnęło nią orzeczenie Opętanej, że nie ma nic do stracenia. Mało było ludzi, którzy z taką pewnością opowiadali, że nie mają nic do stracenia. Znaczy, Sophie na pewno nie można byłoby uznać za odpowiednią osobę, ale czy ludzi przy życiu nie trzymał choć idiotyczny instynkt przetrwania?
- Wstrzymaj się z samobójstwem na moich oczach, dobra, mała? - stwierdziła tylko szorstko, a potem… a potem przerwał im rzeczony strażnik.
- Rynek - mruknęła z krzywym uśmieszkiem. - Widziałam tylko ogromną szachownicę wszędzie wokół. - Wyprostowała się, ironiczny ton zgasł. - Czyli mamy ich szukać gdzieś na placu, tak? Nie wiadomo gdzie dokładniej?
Płynnie zwróciła się do towarzyszek. Jeśli (o ile) żołnierz sprecyzował, gdzie powinny się udać, było dobrze. Jeśli nie - zabawy level hard. Oczy wyrażały skupienie, zaś mimika jak niemal zawsze nie przedstawiała niczego konkretnego. No, może poza tym, że wydawała się taka jakby pogodniejsza, bo coś się w końcu zaczęło dziać. Dziwaczna kobieta.
- Tymczasowy sztab, północna stajnia. Dobra. Jeśli żadna naprawdę nie chce iść z panem, żeby się wydostać z miasta, to do roboty. Ruszamy grupą, żadnego bohaterzenia - zmarszczyła brwi - pochylić się i dobrze rozglądać, wiecie o co biega. - Gdy dosłyszała kolejną instrukcję, powtórzyła, raczej dla własnej wiadomości niż z ciągot do upierdliwego komentowania każdej kolejnej sytuacji: - Białe pióra, korona na ramieniu.
Odwróciła się ku wyjściu. Gotowe na wszystko, co?
- Hej, zaczekaj! - krzyknęła jeszcze za żołnierzem, nie przejmując się zupełnie konwenansami. - Co mamy powiedzieć oficerom, żeby przypadkiem nie stało się tak, że nam nie uwierzą? Może podasz nam ich imiona? To nie jest raczej powszechnie znana wiedza, szczególnie na polu walki. I jeszcze jedno: masz jakąś broń na zbyciu?
Kiedy (jeśli) mężczyzna odpowiedział, ewentualnie podzielił się żelazem, ruszyła, po dodającym odwagi - jak miała nadzieję - spojrzeniu na towarzyszki, za nim. Wydawało się, jakby walki cofały się powoli. Kurz opadły z murów i siwy dym armat były wszędzie, lecz na twarz Sophie po raz kolejny wypłynął dziki, pewny siebie uśmiech, nie był jednak przejawem radości.
Kierunek rynek.Anonymous - 28 Grudzień 2014, 20:53 Nie odzywała się już, ale to nie dlatego, że się bała lecz dlatego, że nie miała absolutnie nic sensownego do powiedzenia. Pokiwała poważnie głową gdy usłyszała o aktach, choć szczerze wątpiła by kogokolwiek znała, skoro sama dopiero co została członkiem. Ale późnej już absolutna cisza z jej strony. Wyglądało to prawie tak, jakby użyła na sobie wyciszenia, choć to oczywiście nieprawda.
Starała się zapamiętać najwięcej z tego co mówi Sophie i nie uronić ani odrobinki sensu z jej planu. No i przy okazji uspokoić się, oczyścić umysł, bo w chaosie ciężko wydobyć coś sensownego. Znaczy w chaosie jest dużo sensu, ale zazwyczaj nie wtedy gdy potrzeba, więc jednak w tym wypadku spokój i ład bardziej się przydadzą. A może jednak chaos przystosowany do tego w czym przyjdzie im się poruszać byłby lepszy? Taki... skupiony chaos. Kontrolowany. Niech myśli sobie biegną, a zmysły pozostaną wolne od obciążeń. Dać działać ciału automatycznie...
Była na to zbyt mało wyćwiczona. Nieświadoma kompetencja to jeszcze nie jej poziom. Prędzej by umarła. Więc na razie pozostańmy przy świadomej kompetencji i świadomej niekompetencji. Tak, to o to chodzi. W kontrolowany chaos może się zabawić gdy już zacznie sobie uświadamiać jak wielkie są jej możliwości.
Białe pióra, korona na ramieniu. Imiona. Da się zapamiętać. To proste rzeczy. Byle by nie okazało się, że tak proste, że aż ulotne...Anonymous - 4 Luty 2015, 15:51 Dziewczyna tak jak myślała, zaproponowała jej uczestnictwo w tym przedsięwzięciu. Ona jednak była pełna obaw co do tego typu ,,Bractw''. Nie na tym etapie- ani nie zna ich, ani nie zna ideologii, nic o nich nie wie. A ona nie chce popełniać drugi raz tego samego błędu.
Bez słowa, bo czując szorstki ton ,,Przywódczyni'' jakoś nie miała ochoty dzielić się swoimi głębokimi jak kałuża przemyśleniami odnoście życia na ziemi, po prostu słuchała i przyswajała wszystko, co mogło się przydać.
Miały znaleźć dwóch oficerów, białych. Korony, pióra, te rzeczy. Pewnie będą się wyróżniać. Lecz w obecnym harmidrze skupienie się na szukaniu dwóch facetów może być ciekawe.
Żadnego bohaterzenia - przeleciało przez jej głowę, i miała dziwne wrażenie że było ono adresowane do niej. Czy ona bohaterzyła? Nie była tego pewna, ale miała już plan.
Rozglądnęła się, szukając odpowiedniego miejsca. Nad rynkiem unosiła się wieżyczka- niewielka, ale była ona nadal jednym z wyższych punktów widokowych, który był stabilny, czyli nie aż tak zniszczony jak reszta.
Joanna podniosła rękę, dając znak, że jednak chce dorzucić swoje trzy grosze.
- Chcę coś zaproponować- powiedziała, a gdy Soph dała jej możliwość mówienia, przedstawiła swój plan.
- Mogę wlecieć na tamtą wieżę i rozglądnąć się z góry- powiedziała, wskazując na budowę, a następnie na swoje skrzydła. Może nie są takie idealne, bo nie może w nich latać cały czas, ale na tą wieżę da radę wzlecieć. Inną kwestią wartą rozpatrzenia byłoby to, jak dałaby znak reszcie, że ich znalazła.
Chyba po prostu... zeskoczyła i poleciała do nich, czyż nie? A może jakoś inaczej? Ona z góry na pewno będzie lepiej widziała niż one.
Będzie widziała, ale też będzie widzialna. A nie była pewna, jakie mogą być tego skutki.
//Krótkie, ale jest, by nie blokować aż tak ;-; //Tyk - 17 Luty 2015, 20:05 Ekran ładowania
Pozwolę sobie nieco zmienić kolejność i zacząć od stwierdzenia, ze dostałyście nie imiona, a hasło używane w wojskach Szachamiasta do komunikacji, które miało pomóc wam przekonać oficerów o dobrych intencjach. Brzmi ono "Tam Żuj". Zdarzyło się to jeszcze przed tym nim Didime złożyła propozycję robienia za zwiadowcę i tuż przed pozytywnym rozpatrzeniem wniosku o wydanie broni. Tej jednak nie było zbyt wiele pod ręką, toteż Sophie, robiącej za przywódczynie oddano osobistą broń żołnierza - szablę oficerską, Sofia otrzymała pałkę używaną podczas rozpędzania tłumu gracz, którzy przegrali swój majątek w szachowych kasynach - żeby nie mogła się zbytnio skrzywdzić, natomiast Didime wręczono sztylet, którym mogła dopełnić swój miecz i walczyć prawie jak rasowy hiszpański tercio, gdy akurat nie szedł w szyku. Nic jednak więcej nie można było im przekazać i po chwili ruszyli dalej w stronę Rynku. Po wkroczeniu na plac Didime rzuciła swoją ofertę, ale wtedy też nasze bohaterki spotkały się z atakującymi.
Z grupy walczących na placu wybiegły nagle dwie karty. Jedna z nich, jakby to miało jakieś znaczenie, to trójka, druga natomiast przedstawiała większą wartość i oznaczona była siódemką. Obie jakiś szaleniec uzbroił w halabardy, a przy ich karcianych bokach połyskiwały pirackie miecze. Jedna z nich biegła prosto w stronę Sophie chcąc zrobić jej nową dziurę na kolczyk, tym razem na wysokości brzucha. Był to jednak atak dość prosty do uniknięcia, szarżujący miałby problem ze zmianą kierunku ataku, problemem pozostawało tylko to, że zbliżał się naprawdę szybko. Drugi z karcianych agresorów truchtał w stronę Sofii z włócznią lekko uniesioną, najpierw chcąc dotrzeć do różowej, a dopiero później atakować. Didime była w tym czasie gdzieś pomiędzy wcześniej wspomnianą dwójką i mogła pomóc jednej z dziewczyn lub po prostu uciekać.Soph - 21 Luty 2015, 01:44 I co ona, u licha, zrobi z tą szablą? Nie spojrzała na gwardzistę jak na wariata tylko dlatego, że zaraz po rozdysponowaniu broni mężczyzna ruszył przed siebie, w dym. Sztylet był w porządku, ale coś nie czuła tej pałki (a raczej Sofii z pałką), no ale. Żywiła wprawdzie maleńką nadzieję, że może żołnierz będzie miał na stanie jakiś muszkiet (o porządnym automacie nie śmiała marzyć), ale na pewno nie spodziewała się, że faktycznie dostanie do ręki żeliwo. Śliczne, tfu, funkcjonalne i ostre, ale to dalej jest biała broń. Przynajmniej tyle dobrego, że patykowata Soph zasięg ramion ma zdecydowanie większy od ludzi i około-ludzi. O takich to kartach wielkości ludzia, które nagle się pojawiły, nie wspominając.
Po kolei. Nim dziewczęta ruszyły w bój, Bugs zrobiła jeszcze jedną radykalną rzecz (prócz „odświeżenia” FF, które jakoś sprawiło, że się zresetował do ustawień fabrycznych i śmiga jak rzadko). Cóż, tak jak liznęła w ciągu tych pięciu lat ciągłego szkolenia całkiem sporo walki wręcz, tak i wiedziała, jak ciąć, by zrobić krzywdę nie-sobie. A z silnym, sprawnym ciałem można zrobić dużo nawet, jeśli to pistolet jest twoją bronią podstawową.
Zważyła szablę w ręce i, chwytając odpowiednio spódnice, skróciła suknię za kolano. Sztywna chmura uwolnionego szyfonu i tiulu oraz jedwabiu jako połyskliwej warstwy wierzchniej uniosła się i już nie krępowała ruchów Akrobatki.
– Od razu lepiej – westchnęła, w zasadzie niezamierzenie, na głos.
Pomysł Jeanne był bardzo dobry i miał szanse powodzenia. W tym momencie jednak, zanim zdołała wyrazić aprobatę, pozwolenie – kiedy i w jaki sposób stała się przywódcą? – czy cokolwiek, z dymu i zamętu wypadły dwie karykaturalne postaci. Jako, że Bugs dotąd nie wyściubiała nosa poza Królisiowy Dwór bez wyraźnego powodu, nie miała pojęcia kim są stworzenia (istoty?), choć szkolenie obejmowało także baśnie i legendy. (Nie)stety, jeśli było na świecie miejsce, gdzie potwory z bajek ożywają, na pewno nazywało się „Kraina Luster”. Z zafascynowaniem obserwowała jak „trójka” szarżuje prosto na nią, a następna karta trochę wolniej kieruje się ku Sofii.
– Bierz Sofię! – nakazała dźwięcznie przez ramię, w kierunku gdzie ostatnio widziała Kolorową.
Miała nadzieję, że Jeanne zrozumie skrót myślowy – wiedziała wszak, że Marionetkarka nie posiada żadnych zdolności bojowych. No i Sophie musiała jakoś sprawdzić przydatność bitewną samej białowłosej – miecz i sztylet to całkiem sprawne wyposażenie, niemniej miały do czynienia z halabardą o długim zasięgu. Najwyżej będzie je znów ratowała.
Teraz jednak bez chwili zwłoki runęła na „swoją” kartę. Wyjścia naprzeciw pędzący chojrak pewnie nie będzie się spodziewał. Swoją drogą, ciekawe jak stoi poziom inteligencji tych istot.
Dopadła stwora i błyskawicznie, nim miał czas ją nadziać na ten swój rożen, przypadła ze ślizgiem do ziemi i po prostu podłożyła mu nogę. W tym pędzie powinien się potknąć aż miło, a sama Soph miała po swojej stronie gibkie ciało i element zaskoczenia. Jeśli jej mały manewr się powiódł, natychmiast powstała i cięła dzierżoną w ręce szablą w połowie człowieka-karty.
Przemożna fascynacja nieznaną istotą powróciła – ciekawe czy jest płaski jak prawdziwa karta, czy może po rozoraniu ciała jednak coś się wytrzewi? Będzie krew? Jakiego koloru? Będzie krzyczał czy są pozbawione zdolności mowy pomimo widocznych ust? Baaaardzo chciałaby, by jeden z takich obiektów trafił na jej stół sekcyjny.
Nie czas na to jednak. Jeśli wszystko poszło po jej myśli i „trójka” już się nie podniosła, zdławiła trwające sekundę zadziwienie nad cudami magii i natychmiast obracała się ku pozostawionym dziewczętom. Sama ruszyła na przeciwnika, znajdowała się więc parę kroków dalej niż uprzednio. Jeśli coś groziło Sofii ze strony „siódemki”, gotowa była ciąć kartę przez plecy, zdekapitować ją, lub po prostu powalić mocą aerokinezy. Lustrowała także, czy przypadkiem nie zbliżają się do nich kolejne stwory.