To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Ogrody Rozalii - Labirynt

Anonymous - 1 Czerwiec 2011, 09:35

Więc coś ich łączyło. Oboje choć nie do końca o tym przekonani i z chęciom dalszego istnienia, dążyli do jego końca. Choć gdyby Mali dowiedział się o tym podobieństwie pewnie nie byłby zbyt zadowolony lub chociażby poruszony taką oto sprawą. Często wydawało mu się, że wiele go łączy z innymi, ale później z łatwością mógł odkryć, że te podobieństwa są jedynie pozorne i mają całkowicie inne podłoże. Może dlatego nie lubił się spoufalać z innymi.
Zignorował to co odmruknęła na jego pierwsze słowa. Gdyby pomyśleć byłoby to całkowitym przypadkiem, że zaoferował dziewczynie śmierć i nie był akurat pierwszy w tym przedsięwzięciu. To było nic specjalnego, ponieważ on proponował to prawie każdemu, kto choć odrobinę zaintrygował jego osobę lub całkowicie ta osoba go nudziła, jedno z dwóch, a które akurat w tym wypadku to już tylko kwestia chłopaka.
Właściwie nie obchodziło go co ludzie robili zanim go spotkali czy później, dla niego raczej istniała chwila obecna, więc nawet gdyby dowiedział się pewnych faktów z jej życia i przeszłości nie poruszyłoby go to zbytnio, nawet jeśli chodziło o ból, bo z tym miał do czynienia na co dzień, więc żadna nowość. I to właśnie znów sprawiało, że był dziwakiem i ludzie czasami mieli go po prostu dość.
Jego zażartość i pobudzenie przygasły zaraz po słowach dziewczyny. Znów na jego twarzy pojawiła się maska obojętności, zupełnie jak na pstryknięcie palca i nie ma tego co było wcześniej. Jedynie fioletowe tęczówki wpatrywały się w dziewczynę z tą samą co wcześniej złowrogą a zarazem zaciekawioną iskrą i jakby kryła się w ich wnętrzu jakaś intryga, dotycząca dziewczyny.
-Czyli twierdzisz, że nie chcesz umierać? A co dobrego przynosisz temu światu swoim żywotem? -z jednej strony miał ochotę powiedzieć to złośliwie, a z drugiej nadal trzymał się swojej obojętnej wersji zwykłego przeciętnego człowieka, by nadal móc irytować swoim brakiem okazywania czegokolwiek. Właśnie dlatego był istotą-zagadką, bo czasami nawet nie wiadomo było co zrobi za parę sekund, gdyż nie można było tego z niego wyczytać. Był jak okładka książki, można obejrzeć z wierzchu, ale nie można dowiedzieć się nic o wnętrzu.
-Czerwone oczy...? -pomyślał zaraz po jej słowach. To dziwne, gdyż zazwyczaj miał w tym świecie do czynienia ze zwykłymi ludźmi, choć zdarzały się podłe wyjątki i dziewczyna mogłaby być jednym z nich. Choć raczej nie sądził, by mogła jakkolwiek odgadnąć jego pochodzenie widząc go na oczy pierwszy raz i dodatkowo nie wyglądał on jak przeciętny Cień, bo jedynym podobieństwem, była blada cera, a prawie każdy Cień wyglądał inaczej, łączyły ich tylko dwa aspekty, z których jeden u Malignanta był całkowicie inny niż u wszystkich. Więc dłużej nie rozwodził się nad tym wszystkim, bo dziewczyna mogła się dowiedzieć tylko wtedy jeśli miałaby jakiś szósty zmysł w co wątpił, a jakby co zawsze mógł ją szybko uświadomić, że rozmawia ze zwykłym człowiekiem, tymi swoimi dziwnymi sposobami. Dlatego też samą kwestię, w której mówiła coś o czerwonych oczach puścił mimo uszu i zajął się obecną sytuacją, nawet nie zawracając sobie głowy myślami nad tym, czy nieznajoma zna Krainę Luster czy też nie.
-Kim jesteś? -spytał w końcu, bo właściwie przyszło mu na myśl, że nawet nie wie, jak się nazywa, a w końcu jakaś rozmowa między nimi wynikła, więc wypadałoby spytać. Choć zdanie brzmiało ogólnikowo, miał na myśli jedynie jej godności, choć kto wie czy nie kryły się pod tym jakieś podteksty...

edit: Spoglądał jeszcze chwile na nią. W końcu zdał sobie sprawę, że wcale nie potrzebuje do życia informacji kim jest ta dziewczyna. Nie był nią zainteresowany. Nie mógł wieki tu przebywać. Czas było wracać. Spojrzał na nią ostatni raz, skłonił się lekko bez słowa, po czym minął ją i zaczął iść w kierunku z którego przybył.
Kto wie, może jeszcze kiedyś się spotkają i inaczej potoczy się ta rozmowa...
    [zt]

Anonymous - 3 Czerwiec 2011, 01:33

Cóż, ona sama też pewnie nie wiedziałaby jak się zachować wobec niego, gdyby dowiedziała się o łączącym ich podobieństwie. Jak dotąd nie spotkała osoby, która pochwalałaby jej zamierzenia, czy cele... No oprócz tej pierwszej istoty z Krainy Luster, którą było jej dane poznać. Wcześniej interesowała się tylko snami, które wydawały jej się ciekawsze od otaczającej rzeczywistości. Nawet jeśli chciała dowiedzieć się czegoś o Karminowych Wrotach to jako dziecko nie miała na to większego wpływu. Rodzice ciągali ją za sobą po świecie i za bardzo nie miała czasu, by przywiązać się do któregoś z odwiedzonych miejsc. Kto wie, może właśnie dlatego tak bardzo lubiła śnić?
Jednak z pewnych rzeczy się wyrastało. Tym bardziej jeśli zaczęły wnosić w życie pełno negatywnych wydarzeń. No i wolnych chwil też jakoś było mniej, a to co było snem w jakiś sposób przeniosło się na jawę. Kaoru w pewnym sensie chciała dowiedzieć się tego, jaka była naprawdę rzeczywistość. Chciała zrozumieć to, czego raczej zrozumieć nie mogła, będąc człowiekiem. Zaglądała tam gdzie nie powinna, posuwając się do różnych metod...
Z zaciekawieniem przyjrzała się jego tatuażowi pod okiem. Ciekawe, czy coś symbolizował, czy został zrobiony tylko dla picu? Na razie jednak postanowiła go o to nie pytać. Zadał naprawdę interesujące pytanie. Co mogła zaoferować światu? Właściwie nie było zbyt wielu rzeczy. Mogłaby spróbować ratować jakieś zagrożone gatunki, albo zacząć nagłaśniać sprawę globalnego ocieplania. Albo nawet po prostu zostać wolontariuszką, czy coś... Jednak wybrała pracę, która sprawiała innym cierpienie. Co prawda traktowała ją jako dodatek do informacji, ale aby się czegokolwiek dowiedzieć musiała ją wykonywać. Zaczęła skubać rękaw przy lewej dłoni.
- No chyba nie...
Stwierdziła bez większego przekonania, zamyślając się przy tym na dłuższą chwile. Drugie pytanie dotyczyło nieco ciekawszej kwestii, nad którą wcześniej nie rozmyślała. Założyła włosy za ucho i kontynuowała skubanie lewego rękawa.
- Właściwie nic, a to znaczy, że chyba nie ma różnicy miedzy tym, czy jestem żywa czy nie. To chyba tak jakbym żyła, będąc martwą?
Zaczęła ponownie mysleć na głos. Może było to nieco chaotyczne, ale wcale nie starała się by takie nie było. Nie była to jej odpowiedź na pytanie, choć mogło się to nią wydawać. Ten temat zastąpił poprzednie rozważania na temat rasy rozmówcy. Kaoru pewna nie była. Po prostu w pewien sposób skojarzył jej się z Cieniem, którego znała. Nie miał jednak czerwonych oczu dlatego też nie postawiła na nim pieczątki z tą rasą. Właściwie nie łączyła go tylko z tą jedną konkretną, a z kilkoma. Natłok myśli sprawił, że zamyśliła się trochę, zapominając o otoczeniu.
Podskoczyła nieco, słysząc pytanie. No tak, przecież zwykło się przedstawiać drugiej osobie. Choćby po to, by uniknąć późniejszego nazywania Śnieżynką. Mimo wszystko za nim dziewczyna zdążyła zebrać się do kupy i odpowiedzieć, chłopak ukłonił się i ruszył przed siebie. Szczerze mówiąc Kaoru odetchnęła z ulgą. Arthur i irytacja zostały chwilowo zastąpione nowym tematem do rozważań dzięki nieznajomemu. Cóż... Dziewczyna podążała za nim wzrokiem do momentu, w którym zniknął z pola widzenia. Po tym ruszyła w swoją stronę, wzruszając przedtem ramionami. W labiryncie dużo czasu nie spędziła i zaraz już jej tam nie było...


[Zt. Wybacz, że nie odpisywałam, ale miałam strasznie dużo rzeczy na głowie.]

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 15:04

Zatrzymała się przed wejściem do Labiryntu, patrząc na wielkie lwy z szeroko otwartą buzią. Aaaale duże! Zielone i śliczne! Obejrzała je dokładnie... a potem, jak to ona, niefrasobliwie wbiegła do środka. Musiała zbadać to miejsce! Jeszcze tutaj się nie bawiła! Nie przejmowała się opiekunkami z sierocińca. Przyzwyczaiły się już, że dziewczynka na miejscu nie usiedzi... a że przeważnie wracała cała i zdrowa (no, może z nowymi siniakami i zadrapaniami), to i nie martwiły się o nią. Więc miała duuużo swobody i mogła szukać ciekawych miejsc!
Przebiegła jedno skrzyżowanie, drugie, potem zwolniła i zaczęła się rozglądać uważnie. Krzewy były bardzo wysokie, przypominały nawet trochę mury budynków! Callina pogłaskała swojego ukochanego misia, bezpiecznie przywiązanego do paska jej sukienki, i pomaszerowała dalej. Jeszcze pamiętała drogę... szybko jednak coś innego odwróciło jej uwagę. Miauknięcie sprawiło że od razu zaczęła szukać kotka. I znalazła! Szary, pręgowany dachowiec, w innym przejściu, nastroszony, chyba się jej bał... uśmiechnęła się lekko i powolutku, tak jak to zawsze robiła, podeszła do zwierzątka.
- Kotek... śliczny kotek, tak... dzień dobry, panie kotku... pan kotek nie musi się mnie bać, bo ja pana kotka lubię... - delikatny dziewczęcy głosik powoli uspokoił zwierzę. Dziewczynka usiadła przy kotku i wyciągnęła do niego rączkę. Czekała cierpliwie, nadal mówiąc do kotka.
- Mogę pana kotka pogłaskać? Nie będzie bolało, nic panu kotkowi nie zrobię, może mi pan kotek wierzyć... - nieufny dachowiec wreszcie podszedł, żeby obwąchać jej palce. Callina siedziała nieruchomo, wiedząc że kotek się spłoszy jeśli zrobi coś nagłego. Niech kotek sam się zdecyduje, tak tak...
Po dokładnym zapoznaniu się z jej zapachem, kot najwyraźniej stwierdził że ta dwunoga nie jest wrogiem i nie będzie rzucać w niego kamieniami czy coś. Więc otarł się łebkiem o jej dłoń, znowu miaucząc. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i podrapała go delikatnie za uszkami.
- Widzi pan, panie kotku? Będzie dobrze... - i by tak sobie siedziała i go głaskała, gdyby nie trzask łamanej gałązki gdzieś zza zielonej ściany labiryntu. Kot od razu się spłoszył, spiął, rozejrzał... i zaczął uciekać.
- Aaa! Panie kotku! - dziewczynka od razu się zerwała i zaczęła za nim biec. Nadążała całkiem dobrze, wyrabiała się na zakrętach dzięki swojej zwinności, wyrobionej w trakcie wielu, wielu, wielu wycieczek miastoznawczych. Nie patrzyła gdzie biegnie, jej uwaga była skupiona na kocie. Miś obijał się o jej biodro, szaroniebieska sukienka czasami zaczepiała się o wystające gałązki, raz mało co nie zgubiła bucika ale na szczęście uniknęła tego.
- Panie kotku! Panie... - zatrzymała się w ślepym zaułku. Kota nie było widać. Rozejrzała się od razu wokoło, brązowe włoski rozsypały się troszkę po jej buzi więc je odgarnęła niecierpliwie. Kotek uciekł! Ktoś go spłoszył! Nie miała pojęcia gdzie się schował, więc postanowiła wracać. I tu się pojawił problem... nie potrafiła stwierdzić gdzie w ogóle jest i jak ma dotrzeć do wyjścia.
Zgubiła się.
No ale się nie podda! Zbada ten labirynt i wyjdzie z niego, o tak! Odetchnęła głęboko i ruszyła przed siebie. Znajdzie wyjście.

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 15:40

Cóż, gdzieś bez wątpienia trzeba było zacząć swoją przygodę, a Fabiola (nie wiedząc czemu, przecież nie było to zupełnie w jej stylu...) postanowiła pojawić się w okolicach labiryntu.
Hm, właściwie to nie wiedziała co ją do tego nakłoniło. W ogóle nie powinna pokazywać się w miejscach takich jak te, to nie wypada. Być może podkusił ją wewnętrzny głosik, szepcący coś cichutko gdzieś w zakątkach podświadomości, być może serce wskazało jej właściwy kierunek, a być może zwyczajnym trafem znalazła się nagle w Ogrodach Rozalii. Któż to wie?
Cóż, jeżeli można by to ująć, świat ludzi nie wydawał jej się zbytnio zachęcający, aż do tej pory...
Lwy.
Tak, to właśnie owe, wycięte w żywopłocie lwy, przykuły jej uwagę i pozwoliły na chwilę oderwać myśli od wcześniejszych błahostek. Zapytacie jednak, cóż było w nich takiego szczególnego? Co sprawiło, że Fabiola nie zawróciła się na pięcie i nie zostawiła tego miejsca w świętym spokoju?
Być może wyda wam się to nieźle pokręcone, ale... ona je znała. Mimo, że NIGDY wcześniej tu nie była, bez wątpienia PAMIĘTAŁA te cholerne lwy i za nic w świecie nie mogła ich teraz zostawić.
W skupieniu przyglądała się ich delikatnym rysom, natarczywie szukając w swej pamięci jakichś konkretnych śladów. Twarz wykrzywiał jej lekki grymas, złożyła ręce na piersiach i wysoko uniosła brwi.
Czyżby to była twoja sprawka, Felicity?
W tym miejscu należą wam się jednak pewne wyjaśnienia. Otóż, panienka Fabiola nosi w swym ciele siedem wcieleń, nie licząc swojego. Każde z owych wcieleń oddało jej cząstkę swej duszy (w tym pamięć) i kilka podstawowych cech charakteru. Od czasu do czasu dziewczyna miewała dziwne przebłyski, które najwyraźniej w większym stopniu spowodowane były wspomnieniami jednego z jej wcześniejszych wcieleń.
A więc byłaś tu kiedyś, prawda, Felicity?
Oderwała wzrok od żywopłotowych lwów, przyglądając się teraz z kolei mapce labiryntu.
Ciekawe...
Przestąpiła z nogi na nogę, skupiwszy całą swą uwagę na wejściu do tej zielonej sieci korytarzy. Ważąc w myślach jakąś głębszą decyzję, wahając się chwilę, rozglądnęła się szybko dookoła siebie i nie zwlekając dłużej przekroczyła próg labiryntu.
A więc, droga Felu, skoro byłaś tu wcześniej na pewno znasz drogę, nie?
Była to doprawdy szalona decyzja zanurzać się w nieznanej sobie otchłani i nie przestudiowawszy dokładnie mapki iść coraz głębiej. Jednakże, czemu nie? Czy ma coś do stracenia?
Krzywy uśmiech zakwitł na jej pięknej twarzyczce, a oczy zalśniły złowrogo.
Tak, to było bez wątpienia to co Fabiola lubiła.
A może niezupełnie...
Oto, wyrosła przed nią jakaś mała, zagubiona dziewczynka. Tylko tego brakowało. Oczywiście, jak wreszcie ma okazję do zbadania czegoś, zawsze pojawiają się komplikacje.
- Witaj - zaczęła przesłodzonym tonem. - Czy naprawdę uważasz, że to odpowiednie miejsce dla ciebie?

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 15:50

Tell przetoczyła się po ziemi, robiąc ze dwa fikołki nim uderzyła nogami o jakiś krzaczor, dzięki czemu w końcu się zatrzymała, leżąc na plecach ze stopami w górze i ogonem wciąż trzymającym ciasno związanych 14 łakoci, wśród których były takie specjały jak pudel z waty cukrowej autentycznych rozmiarów, lizak w kształcie kaktusa i kolejny, okrągły i wielokolorowy, a także ogromne, czekoladowe ciastko, czerwony żelek w kształcie misia z jednym zjedzonym uchem, wąż z arbuzowej gumy do żucia, krówka w kształcie krowy i o rozmiarze szczeniaka i jeszcze więcej rozmaitości, a do tego drops wielkości kuli do kręgli, który leżał niedaleko.
-Au... -Jęknęła mała. Zrobiła fikołka w tył i wstała, po czym zabrała swoją własność i spojrzała na nią karcącym wzrokiem.
- Nie ładnie tak uciekać! Rose wyłożyła na ciebie i twoich przyjaciół ciężkie pieniądze, żebym mogła cię zjeść, a ty co?! -Fuknęła na pomarańczowego dropsa i obwiązała go swoim zielonym ogonem w fioletowe cętki, jak inne słodycze. Dopiero wtedy zaczęła się rozglądać. Wyglądało na to, że toczący się cukierek wpadł do portalu, a ona biegnąc za nim, przeniosła się do innego świata. Świata Ludzi. Mogła go rozpoznać, bo przecież to z niego uciekała razem z wujkiem. Na wspomnienie laboratorium po plecach cyrkówki przeszły nieprzyjemne dreszcze, a ona sama zachciała czym prędzej wracać do Krainy Luster. Tylko... gdzie było tamto przejście? Jak długo biegła w tym całym labiryncie, który ją otaczał? I jak teraz stąd wyjść?
- Oj... nie jest dobrze... -Mruknęła rozglądając się w okół. Mogłaby wskoczyć na żywopłot, gdyby nie to, że łakocie swoje ważyły i ściągnęłyby ją w dół, a Tell nie miała zamiaru błąkać się poobijana i odrapana. Westchnęła ciężko i skręciła w prawo, wydostając się ze ślepego zaułka, jednak już po kilku sekundach znów stanęła jak wryta. Wszędzie krzaki i krzaki, każdy tak samo zielony i krzaczasty, a w okół zakręty i dróżki, prowadzące nie wiadomo gdzie. Aż miało się ochotę płakać! Bo niby jak tu wyjść z tej pułapki?! Nawet nie mogła wezwać pomocy, bo nie była u siebie, tylko u LUDZI. Jeszcze tego brakowało, żeby ją znów wpakowali do laboratorium. Ale przecież musi stąd jakoś wyjść, bo cukierków nie starczy jej na zawsze.
"Wujek wiedziałby, co robić. Wujek wszystko zawsze wiedział"- pomyślała smutno. Ale profesora Ryoshina nie było i zapewne już nigdy go nie zobaczy. Więc trzeba sobie radzić samemu. I nijak jej to szło. Chyba z półtorej godziny błąkała się między kolejnymi korytarzami i ślepymi zaułkami, aż tu nagle zobaczyła dwie obce jej osoby. Jedną z nich była mała, ludzka dziewczynka. Rozpoznała rasę po zapachu. I była tam też inna istota, która nie była człowiekiem, ale młodą kobietą, na oko mniej niż 19 lat, z niebieskimi włosami. Gapiła się na nie tylko przez chwilkę, po czym przestraszona schowała się za jednym z żywopłotów, oglądając nieznajome z ukrycia i licząc na to, że żadna jej nie zauważyła.

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 16:10

Wędrowała tak dłuższy czas, nadal nie mogąc znaleźć wyjścia... troszkę już zaczęła się martwić. Misia odwiązała i niosła teraz przytulonego do siebie mocno, wciąż i wciąż próbując się zorientować gdzie jest i jak ma daleko do wyjścia. Gdy skręciła z jednej z alejek w inną, nagle się zatrzymała by nie wpaść na jakąś panią. Zadarła głowę, szaroniebieskie oczka od razu też obejrzały jak ta pani wygląda... przytuliła misia nieco mocniej, uśmiechając się do obcej pani szeroko.
- Dzień dobry! Ja przyszłam tutaj odkrywać, wie pani? Bo jeszcze nigdy tu nie byłam i chciałam zbadać ten labirynt! Ja bardzo lubię zwiedzać i odkrywać i szukać różnych ciekawych miejsc! - śmiało odpowiedziała na pytanie. Było widać, że dziewczynka nie bała się obcej osoby nic a nic.
- A nie bardzo wiem jak wyjść bo był kotek i się spłoszył i chciałam go dogonić i uspokoić ale uciekł mi... i teraz troszkę nie wiem gdzie jestem. Ale znajdę drogę do wyjścia! - kiwnęła główką z pewnością malującą się na jej buźce. Na chwilkę umilkła, przypatrując się spotkanej osobie.
- Pani jest bardzo ładna, wie pani? - no tak, bezpośredniość dzieci. Ale dziewczynka naprawdę uważała że ta pani jest bardzo ładna! Ona nigdy nie będzie taka ładna jak ta pani...

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 16:24

Cóż, to wszystko posuwało się trochę za daleko. Nie miała teraz czasu na pogaduszki, chociaż to dziecko wyglądało na naprawdę intrygującą osóbkę.
- Tak, tak, oczywiście. - skwitowała, rozglądając się dookoła ze zniecierpliwieniem. - Bez wątpienia.
I już miała się odwrócić, dalej doszukiwać się jakichkolwiek znaków w swej zwodniczej pamięci, gdy nagle okazało się to zbędne.
Czy ja dobrze słyszałam? Kot?
Zawirowało jej w głowie, dreszcz przeszył wątłą sylwetkę.
Pręgowany, szary kotek. To za nim podążała Felicity. Ale czy to możliwe? Felicity żyła bodajże sto lat temu. To jakieś czyste szaleństwo, nie możliwe żeby...
A jednak, jej chory zapał i to złudne przekonanie, nadzieje. Mimo, że nie było szans aby ten kot miał coś wspólnego z jej wcześniejszym wcieleniem, Fabiola już krzyczała w duszy ze szczęście. Felicity trafiła do labiryntu za sprawą kota! Czyżby z pozoru niepozorne koty miały coś wspólnego z tym miejscem?
- Kotek? - powtórzyła, trzepocąc rzęsami. - Och, naprawdę widziałaś gdzieś tutaj kotka? Tak się składa, że zgubiłam swojego... Może miałabyś ochotę pomóc mi w poszukiwaniach, hm?
Było to jedyne kłamstwo jakie jej przyszło do głowy, ale co tam. Dziewczynka powinna to łyknąć. A nawet jeśli nie, co jej szkodzi pomóc w poszukiwaniach?
Lecz, jak wspomniałam wcześniej, panienka ta miała niezwykłego pecha do jakichkolwiek działań.
Oto jej oczka natknęły się na dziwaczne stworzenie przyczajone w krzakach.
Cudownie.
I co ona teraz zrobi?

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 16:47

Mała przykucnięta przy krzaku podsłuchiwała sobie rozmowę, jakby nigdy nic, machając przy okazji ogonem. W sumie to ogon sam się machał, bez udziału jej woli. Dowiedziała się tyle, że dziewczynka znalazła się tu przez kota, którego zgubiła ta niebieskowłosa, tajemnicza kobieta. Nic ciekawego. Aż tu ta druga wspomniana wspomniana osoba ją zauważyła, a ich spojrzenia spotkały się na chwilę.
Tell chcąc wiać, wywaliła się tylko na plecy i cudem udało jej się utrzymać wszystkie łakocie. Znów zrobiła fikołka w tył i ustawiła się tym razem na czterech kończynach, cofając się powoli w tył, aby obserwować drogę przed nią, jakby ta obca dziewczyna chciała za nią iść.
I... ŁUP! Kolejny żywopłot, o który cyrkówka uderzyła się tyłem. Usiadła na podłodze i jęknęła cichutko. Mogła patrzeć, dokąd idzie, a nie czy ktoś za nią idzie. Fuknęła niczym kot, obrażona sama na siebie.
"Co za głupek posadził tu aż tyle krzaków?!" - warknęła w myślach, zbyt wkurzona by się podnieść. A niech ją znajdą. Proszę bardzo. I tak by tu zginęła z głodu, a tak, to może nieznajome okażą się całkiem miłe i odprowadzą ją grzecznie do wyjścia. Oby. Chciała już wracać do domu...

Anonymous - 19 Czerwiec 2011, 17:21

- To był pani kotek? Może tak! Tak, pomogę pani, tak! - dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, a potem dygnęła ładnie.
- Mam na imię Callina! Przepraszam, że się nie przedstawiłam od razu... - miała nadzieję, że ta pani nie pogniewa się na nią za to. Nie za długo jednak też miała czas zastanawiać się nad tym czy pani się obrazi, czy też może nie, bo coś głośno zaszeleściło z sąsiedniej alejki. A potem było takie ŁUP! jak wtedy gdy ktoś upadał albo coś! Dziewczynka od razu się odwróciła i pobiegła w tamto miejsce, bardzo ciekawa co się stało... no i żeby w razie czego pomóc, oczywiście, no to przecież najważniejsze dlaczego pobiegła, tak tak. Dotarła do końca jednej ze ścian, zajrzała ciekawie za nią...
Jej oczka zrobił się duże, bardzo duże. A kto... co to było?! Takie... takie... dziwne... ale... ojej!
- Masz ogonek! Jak kotek! - pokazała paluszkiem na dziewczynkę, siedzącą pod żywopłotem. Miała takie śmieszne włosy, takie takie puchate jak wata albo coś! I niebieskie one były! Odzież nie była ważna, chociaż była śmieszna i urocza, ważniejszy był OGON! Callina była bardziej zaaferowana niż przestraszona nowo spotkaną osobą i jej dziwnym wyglądem. No ale to w końcu jeszcze dzieciak, pewnie wiele świata nie widziała, a jeszcze pewniejsze było to że nie miała pojęcia o czymkolwiek innym niż jej świat. I jego zwykli mieszkańcy.
Brązowowłosa zrobiła kroczek do przodu, wpatrzona wciąż w ogon drugiej dziewczynki. Misia trzymała w drugiej rączce, nadal przytulonego bezpiecznie.
- Cześć! Jestem Callina! A ty jak masz na imię? Skąd jesteś? Ten ogonek jest prawdziwy? A mogę pogłaskać? - jeszcze jeden kroczek, ale nieduży, żeby ta niebieskowłosa dziewczynka się nie wystraszyła albo nie pogniewała że Calli tak sobie podchodzi i pyta. Ale ogonek był taki śliczny!

Anonymous - 17 Sierpień 2011, 18:11

Otworzyła tylko szeroko oczy, wpatrując się w istoty przed nią. Jedna była naprawdę dziwna. Mniejsza nawet od niej, z brązowymi (!) włosami i szarymi oczami, jasną, nieco brzoskwiniową skórą, różowymi wargami... Była taka... zwykła. A gdzie kolory? Gdzie przedziwnie kolorowe włosy, ogon, paski na ciele, lśniące w ciemności ślepia, pazury, skrzydła, zwierzęce uszy, cudaczne ubranie? Ach! No tak! To człowiek! A raczej człowiecze dziecko. A z tego co pamiętała z czasów życia w laboratorium, to ludzie nie byli barwni. Byli.. zwykli. Normalni. Pospolici. W zasadzie to z wyglądu za bardzo się nie różnili według Tell. Dwoje oczu, dwoje uszu, nos, jedna głowa, dwie ręce, dwie nogi, pięć palców u każdej dłoni. Bo niby skąd ktoś taki jak Tell mógł wiedzieć o bliźniakach syjamskich, dzieciach rodzących się bez kończyn i tak dalej?
Tell była tak zaskoczona tym wszystkim, że nie mogła się ruszyć, ani odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Patrzyła nierozumnie na ludzką dziewczynkę, która tym swoim wysokim, piskliwym głosikiem zachwycała się nad ogonem cyrkówki. Nie bała się? Nie była zdziwiona? Czyżby widziała już takich, jak ona? A może była naprawdę dziwnym człowiekiem, który nie zwraca uwagi na to, że patrzy na naprawdę dziwne stworzenie, które może być niebezpieczne? Choć akurat Tell na niebezpieczną absolutnie nie wyglądała. Wargi jej zadrżały, gdy chciała odpowiedzieć, ale zamiast to zrobić... uciekła. Wskoczyła w krzak, zaciskając mocno ogon na słodyczach i pognała przed siebie, między kolejnymi żywopłotami, w nadziei na znalezienie wyjścia czy portalu. Chciała już do domu! Do swojego kolorowego, pstrokatego, dziwnego świata, z ulicą ze słodyczy, gdzie każda mijana osoba była niezwykła, cudaczna, ciekawa! Do oczu Tell aż łzy napłynęły z tęsknoty. Nawet nie zauważyła, kiedy labirynt się skończył.

z/t

Anonymous - 8 Wrzesień 2011, 15:57

Labirynt był jedną, wielka zagadką, a ludzi zawsze ciągnęło do zagadek. Musieli je odgadnąć, po prostu musieli! Fascynowały ich zawiłe korytarze, na tyle wysokie, by nie było można zobaczyć góry zielonych murków, ani wyjścia, do którego prowadzą... Z pewnością niektóre. Szukanie wyjścia bez pewności, iż się je znajdzie. To ryzyko było pociągające.
Jest sposób na odpowiednie przebycie labiryntu? Kto i w jakim celu go wymyślił? Co jeśli nie znajdzie się wyjścia?
Miyuko wiedziała, że to miejsce ją zrozumie. Wiedziała, że wchodząc w jedną wielką zagadkę, zespalając się z nią, poczuje się lepiej, mając w głowie własne. Może dozna jakiegoś olśnienia? Może myśli jej się poukładają, a może zapomni o swoich zagadkach i odda się tej?
Nie miała zamiaru patrzeć na mapkę przed wejściem, zwróciła większą uwagę na lwy stojące przed wejściem. Zawsze wydawały jej się jakimś ostrzeżeniem.
Gdy była mała często bywała w Ogrodach Rozalii, ale do labiryntu nigdy nie weszła. Zawsze mijała wejście wlepiając wzrok w dwa lwy wycięte w żywopłocie. Najpierw przychodziła do Ogrodów z mamą i siostrzyczką - Chiyo. Tamta rwała się, by wejść do labiryntu, ale rodzicielka zawsze uparcie odmawiała, nie wiedzieć czemu. Miyuko tylko posłusznie dreptała za nią w milczeniu obserwując lwy.
Minęła je i ruszyła w głąb labiryntu.

Anonymous - 8 Wrzesień 2011, 18:41

Bwahahahaha, Świat Ludzi! Już jakiś czas tutaj nie był. Chyba... tydzień? Może miał już swoje lata i siedem dni powinien traktować jak nic nie znaczącą chwilę, ale było dokładnie odwrotnie - przecież tydzień to aż sto sześćdziesiąt osiem godzin, czyli całe dziesięć tysięcy osiemdziesiąt minut spędzonych poza tą piękną krainą! A gdy Hath pomyślał jeszcze o sześciuset czterech tysiącach ośmiuset sekundach przeżytych bez Miy... tragedia! Ale starczy tych chłodnych kalkulacji.
Naturalnie Hathaniel najpierw wybrał się do domku swojej przyjaciółki, ale chociaż mało dyskretnie dobijał się do jej drzwi przez jakieś piętnaście minut, aż jej sąsiedzi zaczęli wychodzić z mieszkań, sama Miyuko nie dała znaku życia. Hath wywnioskował więc, że się zgubiła. A jaka jest najlepsza metoda szukania kogoś, kto się zgubił? Również się zgubić! A chyba żadne inne miejsce poza labiryntem nie było tak dobre do tego celu. Właśnie taki (i chyba przy tym całkiem słuszny) tok rozumowania zaprowadził Baśniopisarza w to może trochę ponure, ale za to jakże interesujące miejsce.
Najpierw obrał sobie strategię, w której dwa razy skręcał w prawo, raz w lewo. Szybko jednak uświadomił sobie, że w ten sposób do niczego nie dojdzie, więc zaczął wybierać drogę na ślepo, czasem nawet przechodząc przez dziury w żywopłocie, przez co do jego włosów i ubrania przyczepiło się kilka listków i suchych gałązek, których nie chciało mu się strzepywać. Zdawało mu się, że uszedł jakieś pięć kilometrów, ale nikogo jeszcze nie spotkał. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Widok imponujący nie był - wokół same liście. No dobra, to co teraz? Chyba już się zgubił, bo nie potrafił powiedzieć gdzie jest wyjście.

Anonymous - 9 Wrzesień 2011, 13:47

Prawo, lewo,lewo... A może znowu prawo?
Dziewczyna skręcała już bezmyślnie wybierając kierunek.
Zorientowała się, że od jakiegoś czasu przechodzi między tymi samymi żywopłotami. Nie mogła znaleźć innego, który być może poprowadziłby ją do wyjścia. Normalny człowiek powoli dostawałby by obłędu.
Skupiła się na zapamiętywaniu i odnajdywaniu nowych, drobnych różnic. Przeszła przez dziurę w żywopłocie. Kto mógł ją zrobić? Skręciła... Może w prawo, a może w lewo?
W końcu jednak stanęła zrezygnowana i zadarła głowę do góry patrząc na błękitne niebo, powoli zasnuwające się szarymi, deszczowymi chmurami. W każdej chwili mogło zacząć padać. Może nie jakoś mocno, ale jednak. A ona miała tylko cienki płaszcz, mający na celu ochronę przed zimnem, nie deszczem.
Kątem oka dostrzegła ruch, w miejscu, gdzie przechodziła przez dziurę. Obróciła się w tamtą stronę. Mignął jej przed oczami czerwony t-shirt i różowa czupryna. Znikła za jednym z żywopłotów.
Miyuko od razu rozpoznała kto to. Co za zbieg okoliczności! O ile nim był... Po właścicielu różowej czupryny i czarnego t-shirta można się było wszystkiego spodziewać.
Szybko pobiegła w tamtą stronę, starając się zrobić to jak najciszej. Wyjrzała zza żywopłotu. Tamten - znowu kucał do kolejnej dziury. Dziewczyna wykorzystała to, podbiegła do niego i wskoczyła na plecy.
- Mam Cię! - krzyknęła i nachyliła się do jego ucha. - Czyżbyś się zgubił, skarbie?

Anonymous - 9 Wrzesień 2011, 15:22

// Czerwony t-shirt >D

Błądzenie po labiryncie powoli zaczynało mu brzydnąć. Nieszczególnie bawiło go zapamiętywanie charakterystycznych zakrętów i układów gałęzi, które pozwalały odróżnić jeden krzak od drugiego, nawet jeśli korytarz wyglądał łudząco podobnie. Nie słyszał tu nic poza szumem liści i świergotem wróbli ukrytych w żywopłocie. Nic, dla czego warto by tu zostać. Dlatego postanowił skierować się do wyjścia. No tak, tylko gdzie niby to wyjście jest? Może zgubienie się nie było tak genialnym pomysłem. I myślał tak aż do chwili, w której na plecy wskoczył mu jakiś potwór. Ponieważ był wtedy schylony, elegancko wywalił się do przodu. Takim oto sposobem jego popiersie było już po drugiej stronie zielonej ściany, podczas gdy nogi zostały przy Miy.
- Oezus... - jęknął, próbując wydostać się z tej pułapki z nieco marnym skutkiem ze względu na swoje utkwienie i niewygodna pozycję.
- Spokojnie, bejbe, to było zamierzone - powiedział, wreszcie wyłażąc spomiędzy gałęzi i jako tako prostując się przed przyjaciółką. - Zresztą zgubienie się także - dodał, uśmiechając się szeroko. - Wyszedłem bowiem z założenia, że żeby odnaleźć zgubioną rzecz, w tym wypadku ciebie, samemu także trzeba się zgubić. Jak widać podziałało, bo nie minęły trzy minuty od mojego zgubienia się, a ty już jesteś przy mnie - dokończył z nieukrywaną wcale satysfakcją. Odniósł sukces, no nie? Czyli trzeba się pochwalić. Przybrał przy tym iście dumną pozę, prostując się, krzyżując ręce na torsie i z zadowoleniem patrząc na Miyuko z góry. Może tylko wrażenie psuły liście na jego włosach i ubraniu, a przy tym kilka zadrapań...

Anonymous - 9 Wrzesień 2011, 16:21

Oczywiście. Hath zawsze pozostanie Hath'em. Nikim innym. W sumie, Miyuko to odpowiadało. Nie chciała, żeby się zmieniał, to mogłoby sprowadzić wielką katastrofę, a przeżywanie katastrofy bez prawdziwego Hath'a, byłoby raczej mało przyjemne.
Nie było jej celem spowodowanie upadku przyjaciela. Właściwie to nawet nie myślała co robi. Po prostu wskoczenie na plecy było jedynym pomysłem, jaki jej nagle przyszedł do głowy, jako, że chciała zrobić mu "małą niespodziankę".
No i udało się! Przynajmniej tak twierdziła.
Dziewczyna poszła w jego ślady i skrzyżowała ręce na piersiach, po czym robiąc niezbyt niezadowolone miny zadarła głowę do góry, by móc patrzeć na twarz Hath'a.
- Ohm, tak wiem, każdy Twój ruch jest zamierzony... - westchnęła wywracając oczami.
Zdawało się, że tylko tyle miała do powiedzenia, jednak zaraz po dokładniejszym przeanalizowaniu usłyszanych słów wydęła usta niezadowolona.
- Rzeczy?
No jak tak można! Nazywać ją rzeczą. Może mu się tylko wymsknęło? A może miał jakiś powód tak mówić?
Badała go wzrokiem przybierając dumną postawę i zbulwersowana minę. Tak naprawdę nie sposób było się na niego gniewać. Na pewno nie w przypadku Japonki. Po prostu kochała się z nim droczyć, zresztą... nie było to nieodwzajemnione. Można by powiedzieć, że to Hath, ją tego nauczył.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group