To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Miasteczko maski karnawałowej

Soph - 4 Kwiecień 2014, 21:43

Noc zawsze jest piękna: ukrywa to, co za dnia widać bardzo dobrze, łagodzi kontrasty, rozmywa i tłumi ostre krawędzie. Niemal daje odczuć, ze wszyscy jesteśmy tacy sami. Nasza rozświetlona została jeszcze punktami świateł, złotociepłym poblaskiem papierowych abażurów i kunsztem zdobionych latarni.

Gdy przesuwała się razem z tłumem, jasny koński ogon zamienił się w gładki węzeł na karku, a puszczone luźno dwa pasma opadły na, równie szmaragdową co oczy, maskę. Rękawiczki i wysokie buty nie zmieniły formy, jednak wszystkie dodatki stały się czarne i matowe, nie zwracające uwagi. Wzrost był teraz mniej słuszny, bo około metra sześćdziesięciu pięciu, jednak bez względu na to, co zobaczą ludzie, to wysoka, wytrenowana Sophie będzie atakować, prawda?
Była gotowa.
Cały czas zastanawiała się, który moment będzie najlepszy, najbardziej wyważony i cały czas powracała myśl, że wszystko jest jeszcze w powijakach i straż nie miała zbyt wiele czasu, by ogarnąć teren gdy przebywali na nim goście, że zapadł już zmrok oraz że nikt nie próbował zabić arcyksięcia na wejściu lub podczas przemowy, więc żołnierze mogą się poczuć trochę swobodniej i odetchnąć z ulgą, iż może ten wystawny raut okaże się kolejnym spokojnym spotkaniem.
Uznała obecną chwilę za najbardziej sprzyjającą.

Gdy arcyksięstwo ruszyło, Sophie na swojej pozycji zaczęła iść razem z nimi. Czyniło tak jednak wiele osób, chcąc jak najdłużej i jak najdokładniej przyjrzeć się znanej parze.
Prawie jakby trafiła na Hollywoodzki bankiet.
Krok w krok z arcyksięciem, choć w bezpiecznej, jak na razie, odległości. Przypatrywała się celowi, oceniając potencjalną siłę drzemiącą w niższym od jej ciele, pewność siebie w spojrzeniu i ilość strażników dookoła. Tych z pewnością było kilku w najbliższym otoczeniu, dobrze rozpoznawalnych w mundurach, jednak prosiłabym MG o dokładne informacje.

Pamiętała ostrzeżenia służby, jeszcze sprzed Balu Kolejowego, przed zimnookim, białowłosym, młodym arcyksięciem. ...W porządku, myślenie o la Corix w takim momencie nie jest dobrym pomysłem. Ogólnie myślenie o la Corix nie jest dobrym pomysłem.
W każdym razie, stwierdziła Sophie już zupełnie, zupełnie wyrzucając z głowy Irvette oraz wspomnienie błyszczących blond włosów kontrastujących z tak dorośle wyglądającą sukienką i trzymanego w garści ozdobnego parasola, choć bal odbywał się przecież w wagonach sunących setki metrów nad ziemią, chętnie dowiedziałabym się, jaką osobą naprawdę jest Rosarium, który potrafi z miejsca spalić na popioły zdrajcę, i który z tak delikatnym uśmiechem patrzy na żonę. Szkoda, że nie będzie okazji.
Krzywy uśmiech. Doprawdy, szkoda.
Gdy Sophie zobaczyła placyk, ku któremu zmierzali Rosarium, aż się jej oczy zaświeciły. Tak łatwo będzie uciec! - wszak to jedna z dróg wychodzących z miasteczka. Ruszyła dużo szybciej, brzegiem, choć nadal z tłumem i nadal z zachwyconym spojrzeniem wychylając się ponad inne, często wyższe, głowy, chcąc dojrzeć uroczą parę.
Zdawała sobie sprawę, że oboje Rosarium to Upiorni, więc iluzja oszukująca na poziomie umysłu na nich nie zadziała; możliwe również, że któryś ze strażników zapobiegawczo posiada mentalną blokadę. Nie w tym rzecz. Jeśli wszystko się powiedzie, arcyksięstwo nie będzie jej problemem, zaś z jednym, może dwoma strażnikami i nałożeniem w międzyczasie jeszcze drobnej iluzji lub dwóch sobie poradzi.
Najważniejsze to osiągnąć cel, a później jak najszybciej się od niego oddalić.

Trzeba oddać dziewczynie, że zdołała zaplanować całą akcję w najdrobniejszych szczegółach w przeciągu kilku dni. Niecały tydzień temu otrzymała na rogu ulicy kolejną anonimową przesyłkę - w kopercie znajdowały się pewne informacje oraz pogięte zaproszenie na Bal Karnawałowy.
Decyzja zapadła w przeciągu chwili - tak spontanicznie, że nie zdążyła przedyskutować tego z resztą Rebeliantów, co zwykle praktykowała, a trzeba było zacząć działać już, więc nawet nie próbowała zwoływać żadnego zebrania. Trzeba będzie to zrobić po wszystkim.
Fakt, że Sofia również jest na miejscu to niespodzianka, jednak Sophie nie ma zamiaru jej w to wplątywać. Słodka Sofia jest stworzona do rzeczy bardziej subtelnych niż zamachy. Poza tym Przywódczyni Rebelii nie wątpiła, że nawet podczas przedniej zabawy - nie wszyscy Rebelianci są tak aspołeczni jak ona - ta mądra dziewczyna będzie miała oczy szeroko otwarte.

Wszystko dookoła spowijał mrok, delikatny i ciepły jak kokon. Lampiony rzucały na gości miękkie światło, jednak ich twarze nie były do końca widoczne, a dodając do tego obecność masek - nie mogłeś być pewien czy znajomy obok to naprawdę ta sama osoba co zawsze.
Już po chwili - starając się nie wyróżniać - znajdowała się dokładnie tam, gdzie arcyksiążę za parę chwil dotrze.
Przedstawienie czas zacząć, pomyślała, wsuwając dłonie w fałdy szyfonu “prawdziwej” sukienki i sięgając po króciutki, płaski sztylet zatknięty w pochewce za obcisłą cholewą buta.
Iluzja blondynki w czarnej sukni uśmiechała się wyczekująco.

Anonymous - 5 Kwiecień 2014, 11:40

Taniec upłynął Sonii dość spokojnie. Żałowała tylko, że nie zamieniła z młodzieńcem ani słowa. Wydawał się naprawdę miłym młodym mężczyznom. Do tego wydawał się Sonii znajomy, jakby już go gdzieś widziała, gdzieś spotkała... tylko nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie.
Jednak co dobre, najwyraźniej szybko się kończy. Pierwszy taniec dobiegł końca i chłopak opuścił Sonię. A szkoda, bardzo chciała go poznać.
Teraz jednak ta młoda Różana Czarownica nie miała bladego pojęcia, co ze sobą zrobić. Może powinna coś zjeść?
Rozglądnęła się po zatłoczonym placu. Tak, na pewno znajdzie teraz stół z przekąskami, na pewno!
Mogła też zatańczyć z kimś. Rozglądnęła się więc. Wszyscy mieli już parę do drugiego tańca i wirowali na placu w rytm gry orkiestry.
Więc z tego nici. Do tego czuła, że i tak to był pierwszy i ostatni taniec, jaki zatańczyła dzisiejszej nocy.
Niepewnie złączyła swe dłonie w rękawiczkach, włamując palce. Zawsze tak robi, choć niektórzy twierdzą, że tak robić się nie powinno. A ona mimo tego robi to. Zawsze, gdy nie wie co ze sobą począć.
Do tego spotkanie z Esme nadal ją niepokoiło. Oczywiście, mogła ich znać, ale nadal miała lekkie obawy. Szósty zmysł? Kobieca intuicja? Cokolwiek to było, sprawiało, że Sonia nie wiedziała, czy ma się tym przejmować, czy nie.
Szkoda, że nie ma brata...- westchnęła, patrząc na ratusz. Piękny budyneczek. Jeden z ładniejszych, który widziała w krainie. Musi pamiętać, że gdy bal się skończy, ona wróci tu, by go naszkicować.
Ponownie rozejrzała się po placu, szukając jakiegoś zajęcia.
W jej oczy rzuciła się jedna z niewielu wolnych ławeczek umiejscowionych pod drzewem, niedaleko ratusza. Choć ,,niedaleko'' było zbyt mocnym słowem.
Ławka znajdowała się na pewno bliżej ratusza, niż fontanna, to pewne. Do tego nie znajdowało się wokół niej dużo ludzi- ławeczka była na uboczu, gdy inni woleli tańczyć w centrum lub częstować się smakołykami ze stołów. Dlatego wokół niej nie było zbytniego tłumu. Dopiero w odległości około dziesięciu metrów, zagęszczenie ludzi powoli się zwiększało. W końcu znajdowali się koło ratusza. Każdy chciał zobaczyć Arcyksiążęcą parę.
Dlatego ewentualne przebiegnięcie przez taki tłum dla tak wątłej dziewczyny jak Sonia, na pewno będzie czymś okropnie trudnym, prawda?
Młoda trucicielka postanowiła więc poszukać zajęcia... w swojej torebce. Otworzyła więc tę małą saszetkę z materiału, szukając czegoś, co mogło by zająć jej trochę czasu. Niestety w torbie znajdował się tylko mały notesik, ołówek i pięć malutkich fiolek- jeden kwas, jedna trucizna, jedno antidotum na ową truciznę, jeden lek i jedną, pustą, gdyby znalazła jakiś ciekawy składnik. Wszystkie szczelnie zakorkowane, by broń Boże się nie rozlały.
Cała nadzieja więc tylko z notesiku. Wyjęła malutką, zniszczoną książeczkę i ołówek.
Co dokładnie chciała robić? Nie wiedziała. Miała wiele pomysłów, lecz nie wiedziała, który zrealizować. Zacząć rysować ratusz, gdy wokół tyle ludzi? A może zacząć rysować właśnie gości?
Dziewczyna przystała na tę propozycję, którą postawiła sama sobie. Zaczęła od chłopaka, z którym tańczyła, lecz w jej planach była też tajemnicza, piękna panienka.
Więc siedziała sobie spokojne, niczego nie przewidując.

Tyk - 5 Kwiecień 2014, 20:59

Strach o zachowanie kota Rozaliny nie był wcale nieuzasadniony, w końcu to zwierzę pozwoliło sobie z byle powodu atakować Arcyksiężną. Z drugiej strony złożyła obietnicę, że na balu nie będzie zachowywać się nienależycie, a ponadto dostała niegroźną misję od Rosarium, ażeby zająć ją czymś bardziej kreatywnym niż psoty i niszczenie przyjemności jednego z gości, lub co gorsze całej gromadki tychże. Stąd też niewiele Arcyksiążę przejmował się Aleksandrą. Nie mówiąc o tym, że w jego głowie były znacznie szerszego zasięgu planu, związane z całą krainą luster, nie mógł więc przejmować się tak błahą rzeczą jak jeden kot, który sam zresztą pamiętał, że lepiej nie podejmować działań, które mogłyby spowodować konieczność ukarania tego. Zawsze może jednak się okazać, że kot właśnie na złość Rosarium postanowi coś przeskrobać, jednak czy nie ma na placu wiele służby, która gotowa byłaby zareagować, uprzednio przez Arystokratę poinstruowana? W tym aspekcie wszystko było więc pod kontrolą.
Arcyksiążę, nim rozpoczął przemowę w stronę gości, uśmiechnął się raz jeszcze do Rozaliny i szeptem odpowiedział na jej słowa wyrażające zaniepokojenie wolnością, jaką zostawili jej kotu i mogącym się stąd wywiązać przykrymi konsekwencjami dla gości, ale także dla nich.
- Moja droga, nie przejmuj się kotem, niech się bawi. W końcu ma okazję udowodnić, że można jej na to pozwolić, prawda?
Ostatnie słowa były nawiązaniem do ataku na Rozalinę, który cokolwiek by nie mówić był skandaliczny i niedopuszczalny na arcyksiążęcym dworze.
Inaczej natomiast było z kwestią posiłków, jakie podawane są na balu. Oczywistością jest, że mając zaufanych ludzi można powierzyć im pełnienie swych zadań, nie przejmując się o wynik końcowy. Tak więc i sam Arcyksiążę miał raczej mgliste pojęcie o tym, co dziś zostanie zaoferowane gościom, za wyjątkiem tego, co podano mu na kolacje. To nie znaczy, że nie dopatrzył tej części planu balu, czy też nie miałby czasu się tym zająć. Każdy jednak wie, że nawet najzdolniejszy generał niezdolny jest przewodzić każdym pułkiem i tak również tutaj, gdy pojawia się osoba o umiejętnościach dostatecznych, żeby móc oddelegować jej część swych obowiązków, to głupotą byłoby obawiać się przekazać tej cząstki władzy, żeby samemu móc poświęcić innym sprawom więcej uwagi.
Czasem to właśnie na tym polega istota planu, że powierza on zadania odpowiednim do ich wykonania ludziom. Oczywiście to nie wystarczy do stworzenia doskonałego planu, gdyż dodać należy jeszcze jego odpowiednią elastyczność, szeroką możliwość dopasowania do zjawisk, których nie można było przewidzieć. Co najważniejsze nie można jednak przewidywać błędów swojego przeciwnika, chyba że te zostały już popełnione.
Wracając jednak do tematów posiłków, które goście będą mogli jeść na balu, wybór zapewne będzie spory, choć zajęty innymi sprawami Rosarium, nie mógłby teraz niczego swojej żonie polecić. Z drugiej jednak strony obiektywnie prawdą było, że jej udział w przygotowaniach balu, był raczej lichy. Czy to jednak nie wynikało raczej z tego, że Rosarium przywykły do zajmowania się najważniejszymi sprawami osobiście i mający już ludzi, którym powierzał mniej istotne kwestie, nie miał po prostu czego zlecić Rozalinie? Nie zapominajmy też, że przyjdzie jeszcze na tym balu czas, w którym to właśnie Arcyksiężna będzie musiała wykazać się pewnymi umiejętnościami i pod nieobecność Rosarium zająć się gośćmi. Dlatego też w odpowiedzi Rosarium nie pojawiło się nic na temat jedzenia.
- Przecież wiesz, że mam dla Ciebie małe zadanie, które jest ważniejsze niż nawet najdalej idąca pomoc przy organizacji balu.
Nim jednak przemyślał całą sprawę i zdążył Rozalinie odpowiedzieć, ta zadała mu kolejne pytanie, które stało się dla arystokraty zrozumiałe dopiero po chwili. Gdy zrozumiał, a tuż przed pierwszymi słowami podczas tego spaceru, spojrzał na Rozalinę. Na zakończenie dodał ponadto, w związku z nowym pytaniem żony:
- Zgodnie z planem, czyli już całkiem niedługo.
Oczywiście nie przewidywał, że ktoś będzie chciał nieco przyspieszyć realizację jego małej intrygi, a także nie miał pojęcia, że osoba ta nie będzie o niczym wiedziała i zamach jej będzie rzeczywiście skierowany przeciwko życiu Arcyksięcia. Kto zresztą mógłby się tego spodziewać?
To prawda, wydawało się, że straży nie ma zbyt wiele. Na całym placu było może kilkudziesięciu ludzi w mundurach, z czego większość była aktualnie w ratuszu, a o ich obecności można było wiedzieć dzięki oddani przez nich salwy na początku balu. Przed ratuszem było za to sześciu strażników, po dwóch u stóp schodów i kolejnych dwóch przy drzwiach. Przy każdym wejściu, poza tym, do którego zmierzał Tyk i Rozalina było ponadto od dwóch do czterech żołnierzy. Oczywiście mogło być ich więcej, lecz o żadnych dodatkowych ludziach Sophie nie miała wiadomości. Ponad żołnierzy trzeba jednak pamiętać o dość licznej służbie, która krążyła po całym placu, a która na pewno wsparłaby Arcyksięcia. Nie bez znaczenia była oczywiście możliwość otrzymania pomocy od innych jeszcze ludzi, czy po prostu stronników Arcyksięcia, którzy na pewno w tłumie się znajdą.
Rosarium szedł powoli z Rozaliną, pozdrawiając gości, toteż nie od razu mógł zauważyć Sophie, która w tym właśnie czasie postanowiła sięgnąć po nóż. Przeszkadzałoby mu w tym ponadto jeszcze kilka osób, które jednak powoli robiły miejsce, dla arcyksiążęcej pary. Stąd właśnie Arcyksiążę w końcu mógł zauważyć anarchistkę, dla której planów, pójście z resztą niezbyt pasowało.
Od następnego postu zacznie grać muzyka, jeżeli ktoś chce czegoś konkretnego można wysyłać na pw. Ewentualnie ktoś może to sobie rozegrać fabularnie i podejść do orkiestry i poprosić o coś konkretnego.

Sofia
Kapelusznik wciąż tańczył, chociaż większość gości zajęta była teraz bardziej banalną rozmowę. W końcu nawet osoby wymieniające się poglądami podczas spaceru, czy biegu nie dorównują rozmowie w czasie tańca. Jednak powoli zbliża się punkt kulminacyjnym małego zamieszania z dziwną osobą, z latarnią morską na głowie. Najpierw jednak należało odpowiedzieć dziewczynie na słowa o zegarach.
- Z tego co wiem, choć jedynie coś słyszałem, ten bal jest właśnie tarczą zegara w planie znacznie szerszym, który jest starannie ukrywany przed nami, jak mechanizm w takim właśnie zegarze. Można powiedzieć, że niechętnie patrzę na tego typu tajemnicę i rad byłbym ją poznać, lecz trzeba najpierw zniszczyć tarczę.
Tutaj zamilkł i zatrzymał się w końcu, obracając się, tak że stał teraz obok Sofii, a oboje skierowani byli w stronę zegara na ratuszu.
- Prosiłbym więc o pomoc w zniszczeniu tarczy i odsłonięciu mechanizmu.
Po czym jednak zrobił krok w prawo, stając za Sofią i pochylając się nad jej uchem, jakby nagle pojmując, że to co mówi mogłoby zostać źle odebrane przez postronne osoby i dodał:
- Jak jednak to uczynić?

Sonia
Tymczasem koło Sonii pojawiła się osoba bardzo specyficzna przez swój brak wyjątkowości. Dokładniej była to mała dziewczynka w prostej, czerwonej sukience, która nie do końca wiedziała gdzie się znalazła, choć w oczach wyraźnie była zafascynowana zaistniałym tu przedstawieniem. Tak się złożyło, że w tej zadumie wpadła właśnie na Sonię, która zajęta była swoim ołówkiem i książką. Oczywiście dziewczynka spowodowała, że książka upadła na ziemię, lecz biorąc pod uwagę, że i ona sama znalazła się na kamiennym placu, to można uznać, że nie należy jej zamordować, a wnętrzności rozwiesić pomiędzy rynkiem, a fontanną.
Przejdźmy jednak do tej dziwnej istoty, która szybko wstała i zaczęła się rozglądać, jakby szukając kogoś, kto wie czy nie osoby, która przyprowadziła tę małą istotkę w to miejsce.

Soph - 13 Kwiecień 2014, 19:12

Jeszcze chwila.. jeszcze moment... chwileczka.
Najgorsze zawsze jest chyba oczekiwanie. I to niezależnie, czy czekamy na rzecz upragnioną, wyglądaną, pożądaną jak nic innego czy oczekujemy niepomyślnych wieści, pełni strachu i beznadziei.
Napięcie jest wyczerpujące. Napięcie jest straszne. Napięcie jest dobre. To dzięki niemu zachowujemy czujność, czekamy w pogotowiu miast pogrążyć się w marazmie lub stanąć obojętnie. Napięcie jest dobre, dopóki nie dominuje naszego życia, nie decyduje o zachowaniach. Jest dobre póki to my sterujemy nim.
Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę.

Faktycznie, tłum jak morze usuwał się przed arcyksiążęcą parą, podczas gdy Sophie dla osiągnięcia celu musiała pozostać na ich drodze. Jednak starcie jeden na jeden byłoby zbyt ryzykowne - fakt, że pośród pustej przestrzeni miałaby więcej miejsca na manewry i ucieczkę, jednak zostałaby też natychmiast zauważona, o próbie schwytania przez żołnierzy i nie-żołnierzy nie wspominając.
Dlatego też, płynnym ruchem, z szelestem spódnic, z plecami prostymi jak od linijki, w chwili gdy goście dopiero zaczynali się przed arcyksięstwem rozstępować postąpiła o krok, trochę bezczelnie zastępując parze drogę. Uśmiechnęła się uroczo, po czym przytrzymując materiał krwistej sukienki przysiadła w głębokim, perfekcyjnym reweransie, godnym wychowania u Upiornych Arystokratów.

Nie wiedziała jakie zwyczaje ma Rosarium, więc dalej w pełnym ukłonie powiedziała cicho, a uprzejmie, serdecznie:
- Witaj, panie.
Chwilę wcześniej kalkulowała, czy może użyć imienia podanego Sonii - wbrew wszystkim próbom nieprzywiązywania się polubiła ten ładny skrót od szmaragdu - a przecież będą ją później ścigać. Może i lepiej? Słysząc je, ludzie będą wiedzieli komu zawdzięczają to, co się stanie. Koniec końców jednak zdecydowała się załatwić to inaczej.
- Witaj, pani - rzekła tym samym tonem, zwracając się do arcyksiężnej.
Ktoś, kto ośmielił się zaczepić parę arcyksiążęcą i jeszcze zwrócić do nich pierwszy, musi być z pewnością szalony lub wysoko postawiony. I właśnie to mają myśleć ci wszyscy ludzie dookoła. Niespodziewana inicjatywa kobiety powinna pobudzić ich ciekawość i zmusić do jeszcze chwilowego pozostania w miejscu. Oni dowiedzą się kim jest nieznajoma i co dalej, a dziewczyna będzie ściśle otoczona tłumem.
W ich oczach, w bardziej koktajlowej niż balowej sukience, cały czas w głębokim ukłonie, z pewnością wyglądała bardziej niż dziwnie, ale nie o to tu chodzi. Uśmiechając się łagodnie, życzliwie, pospieszyła z wyjaśnieniem tak dziwnego zatrzymania:
- Chciałam się tylko przywitać. Wróciłam z dalekiej podróży, a w domu czekało na mnie zaproszenie na ten piękny bal. Uznałam, że niegrzecznie byłoby choć krótko nie zapytać o samopoczucie miłych gospodarzy.
Podniosła wzrok, a pogodne, lazurowe spojrzenie spoczęło na arcyksięciu. Przesłanki zawarte w tym krótkim zdaniu powinny jeszcze zaognić ciekawość gości. W trakcie mówienia poprawiła pozycję na wygodniejszą, choć nadal się nie prostowała.

Zaczekała na odpowiedź Arcyksięcia, wszak uprzejmość i konwenanse nakazywały cokolwiek jej odrzec. Nie wiedząc jednak jak długo będzie trwała, po czterech pierwszych słowach - tak by bardziej skupił się na tym, co wypada powiedzieć niż na rozmówcy - w ułamku sekundy zerwała się gwałtownie do przodu i sztylecikiem cały czas ukrytym w prawej dłoni pchnęła w splot słoneczny mężczyzny, szarpnęła, pociągnęła ostrzem do dołu, by poczynić jak największe szkody, po czym jedną myślą zniknęła, dla postronnych rozpływając się w szmaragdową mgłę. Nóż sterczał pomiędzy guzikami w kształcie kwiatów.

Ci, którzy posiadali blokadę i byli niewrażliwi na iluzję Sophie, mogli dojrzeć jak dziewczyna błyskawicznie odrywa się od mężczyzny i wpada w z pewnością już wrzeczczący i panikujący, uciekający tłum. Teraz najważniejsze jest oddalić się jak najdalej i jak najszybciej. W takim rozgardiaszu nie powinno być to trudne - biegła za wszystkimi, krzycząc ze strachem jak oni.

Starannie, po długim rozważaniu, wybrała wreszcie dwa dni przed zamachem miejsce i rozległość zadanej rany. Problem cały czas leżał w tym, że pod sukienką nie zdołałaby niepostrzeżenie wnieść dłuższego ostrza. Dobra, pod krynoliną schowałaby i mini-uzi, ale jak później w takiej spódnicy uciekać?
Splot słoneczny, inaczej trzewny, jest miejscem zaraz poniżej mostka, gdzie blisko pod skórą łączy się i przeplata multum nerwów. Ten punkt witalny to centrum nerwowe, które kontroluje system sercowo-oddechowy. Cios w lokację jest bolesny i może także spowodować trudności przy oddychaniu przez przeciwnika. Silny cios powoduje nieprzytomność przez szok w centrum nerwów. Penetrujący może także zniszczyć wewnętrzne organy.
Pojedyncze pchnięcie nożem doprowadza czasem do śmierci z wykrwawienia, a tu Arcyksiążę został otwarty od wysokości przepony aż do pasa u spodni.
5 cm to mało, jeśli chcieć się dostać do serca, jednak wystarczająco żeby sięgnąć żołądka i trzewi. Jeśli nie zaistniały żadne okoliczności łagodzące - a ciało pod nożem Sophie poddało się tak jak powinno, tryskając niewyobrażalną ilością krwi - to za chwilę mężczyzna będzie się potykał o własne jelita.

Anonymous - 16 Kwiecień 2014, 14:29

Nagle poczuła, że coś na nią wpada, a to spowodowało że jej ręka wykonała niekontrolowany ruch. O ile nie jest to zazwyczaj nic złego, tak podczas rysowania jest to niekorzystne. I teraz tak było, bowiem przez cały obrazek przedstawiający panienkę Esme przechodził długi, a już na pewno brzydki, ślaczek.
Sonia wykrzywiła swą twarz w wyrazie zawodu ale też i delikatniego zdenerwowania. Długo zajęło jej odtworzenie całej postaci, by teraz cały jej obrazek poszedł z dymem.
Z lekko zdenerwowaną miną spojrzała na sprawcę owego zamieszania- a raczej na młodą sprawczynię. Przez wiek jak i niepozorny wygląd Sonia nie była w stanie denerwować się na młodą imprezowiczkę.
Przez chwilę wydawało się, że widzi swoje odbicie. Malutka dziewczynka z błyskiem w oku, jakby chciała wszystko zobaczyć, wszystko dotknąć i jeszcze może zobaczyć jak smakuje. Baśniopisarka uśmiechnęła się do malutkiej dziewczynki i wykonała ruch dłoni jednoznacznie pokazując, by do niej podeszła.
- Hej -powiedziała niepewnie, uśmiechając się do dziewczynki, starając się jej nie wystraszyć.
Zgubiłaś się? Chyba kogoś szukasz...? -zapytała.
Wstała z ławki i rozglądnęła się. Szukała kogoś, kto równie mógł wyglądać na szukającego kogoś. Przecież osoba, która ją tu przyprowadziła, musiała zauważyć, że dziecko zniknęło. Inaczej byłby nieodpowiedzialnym opiekunem.
Gdy rozglądała się tak, zauważyła niemałe zamieszanie koło ratusza. Chwilę zajęło dziewczynie spostrzeżenie, że ludzie tam... uciekają.
Coś się tam stało...- pomyślała. Już miała się przedzierać przez tłum, by zobaczyć co się stało, gdy...
Spojrzała na malutką dziewczynkę. Co ma zrobić? Zostawić ją tak? Wziąć ze sobą? Kto wie, co tam się dzieje...
- Panienko, czy może panienka poczekać kilka minut tutaj? Muszę sprawdzić, co się tam stało... - powiedziała, przepraszająco patrząc na małą dziewczynkę- Proszę poczekać.... no chyba że znajdzie się panienki opiekun, czy coś... - dodała i popędziła w tłum.
Cóż, popędziła to za mocne słowo. Przebić się przez tłum biegnący w przeciwnym kierunku jest dla tak wątłej małolaty czymś trudnym.
Ale w końcu dotarła do centrum zamieszania.
Co tam zastała?

Anonymous - 25 Kwiecień 2014, 16:25

Dziewczę coraz lepiej czuło się w tym tańcu, już nawet nie wspominając, że przestała myśleć o tym, jakie kroki powinna teraz wykonać. Po prostu płynęła w objęciach swego partnera w tym tańcu bez muzyki. Choć może dla tego jednego tańca muzyką były słowa? Zarówno słowa ich dwojga, jak i ludzi ich otaczających, ich kroków, śmiechów, szmer sukni też można by wliczyć do tej niezwykłej muzyki.
Zafascynowana wsłuchiwała się w słowa Setnego Dnia. Mechanizmy zegarowe, jak wiadomo, charakteryzują się niezwykłą skomplikowanością i by jakaś osoba mogła je samodzielnie zrozumieć... To chyba nierealne. Przecież do zrozumienia zegarów potrzebny jest przewodnik w postaci zegarmistrza, który krok po kroku wprowadzi swojego ucznia do tego wspaniałego świata, gdzie wszystko staje się jasne i przejrzyste, gdy tylko wie się, gdzie czego szukać i jak to powinno działać.
Czy mechanizmy wielkich planów i przyjęć działają podobnie? Wszak wszystko jest wtedy zapięte na ostatni guzik, dołączone do siebie w idealnych proporcjach, odległościach, jak trybiki wielkiej maszyny, wspaniałego zegara. A więc czy by je zrozumieć też trzeba tak wspaniałego mistrza i tylu lat praktyki?
Ale chyba każdy twórca źle patrzy na zniszczenie tarczy zegara...
Choć jest to element wymienny, tak jak każdy inny to bez niego mechanizm staje się bezużyteczny. Nawet jeśli będzie tykać, wciąż działać, to na czym będzie ukazywał upływ czasu?
Jednak z drugiej strony... Czasami bez zniszczenia tarczy nie można ujrzeć mechanizmu... A co jeśli ten mechanizm jest wadliwy i trzeba go naprawić? Bo przecież każdy zegar można naprawić, prawda?
- A co takiego jest w tym mechanizmie, że należy go odsłonić? - spytała już odrobinkę mniej pewnie, niż mówiła przed chwilą. Co prawda już się zgodziła... Ale chyba dobrze by było się dowiedzieć, o co w tym całym miszmaszu dokładniej chodzi, prawda? Niepewność jest wszak rzeczą całkiem ludzką w sytuacji rysującej się tak niejasno...

Tyk - 25 Kwiecień 2014, 19:28

Dlaczego ludzie rozpoczynają wojny? Odpowiedź na to pytanie mogłaby być oparta o lata badań, analiz wszelkich konfliktów na przestrzeni ostatnich kilku tysięcy lat i uwzględnienia niezliczonych czynników. Wszystko to jednak byłoby nadmierną komplikacją, niepotrzebnym rozmyciem kwestii najbardziej zasadniczych. Wszystko sprowadza się wszakże do decyzji motywowanej przez interesy, których nie sposób chronić skuteczniej jak właśnie przez zbrojne starcie z tym, kto stoi na drodze do osiągnięcia zamierzonego celu. Oczywiście czasem jest tak, ze wojna nie jest najlepszą z dróg do ochrony interesów, lecz ludzkie decyzje bywają błędne. Rzadko uwzględniają wszystkie aspekty rzeczywistości, co jeszcze bardziej podkreśla bezsensowność zbyt szczegółowego badania tej materii.
Na wojnie potrzeba jednak symboli, które więcej są warte niż muszkiety. W końcu nie bez powodu żołnierze podnoszą sztandary, które wraz z chorążym upadły na ziemię. Podobnie w Rzymie niezwykle surowo karano tych, którzy utracili orły legionów. Bez symboli, które mogą przyjąć najróżniejszą postać - od flagi, pieśni, czy korony przez jednostkę, obdarzoną niezwykłym autorytetem, aż do wartości wspólnym wszystkim, którzy stają pod jednym znakiem. Nie bez powodu jeden z rzymskich cesarzy we śnie ujrzał znak, pod którym ma zwyciężyć. Dziś często zapomina się o tym, że większą moc mają uczucia, wzniosłe słowa i symbole niż suche i racjonalne wnioskowania.
Może właśnie dlatego Sophie postanowiła uderzyć w jeden z największych symboli ładu panującego w krainie luster, w którym ogromną władzę posiada kilku magnatów, lecz nie ma żadnej władzy centralnej, która mogłaby dbać o wszystkich poddanych? Wbrew temu, że Tyk sam w sobie nie walczy przeciwko Anarchistom aktywnie, ograniczając się jedynie do kilku niezbyt pochlebnych opinii, czy też faktowi, że na balu jest pełno straży i niełatwo będzie Sophie ujść cało, nawet jeżeli zrealizuje cel, trzeba przyznać, że przywódczyni Anarchistów zaplanowała to wyśmienicie. Taka manifestacja sprawi jest właśnie symbolem, którego potrzeba żeby móc sięgnąć samej istoty rzeczywistości i móc ją nagiąć do swej woli. Pozwolę sobie zauważyć, że taki potencjał nie powinien być marnowany.
Nie wyprzedzając jednak faktów. Arcyksiążę szedł wolno przez plac, co jakiś czas zatrzymując się, żeby pozdrowić kogoś z bliższych znajomych, którzy akurat znaleźli się na jego drodze. Nikt jednak nie odważył się wyjść na przeciw Rosarium, zastępując mu tym samym drogę. Co nie znaczy, że takie działanie specjalne go zdziwiło. Zatrzymał się, kiedy Sophie wystąpiła z tłumu i ukłoniła się w ich stronę. Z początku, nie wiedząc jeszcze o co chodzi, a tym bardziej oczekując aż kobieta się przedstawi (niestety o jej prawdziwych zamiarach nie wiedział). Od samego początku więc zachowanie anarchistki zaintrygowało arystokratę, który nie pamiętał żeby wcześniej z nią rozmawiał. Nawet uznał, że stojąca przed nim kobieta ma zamiłowanie do bycia w centrum uwagi, w końcu jej zachowanie zwróciło uwagę okolicznych gości, którzy, rozpoczęli krótkie pogawędki co do tożsamości nieznajomej, niemal natychmiast, nim jeszcze arcyksiążę zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Gdy kobieta skończyła mówić, Rosarium uniósł dłoń i jednocześnie lekko skinął głową w stronę Sophie. Nawet próbował do niej coś powiedzieć:
- Witam zatem na balu, mam nadzieję...
Dalej już nie mógł nic mówić, ze względu na przejście do kolejnej fazy planu anarchistki, która odsłoniwszy, ukryte dotąd ostrze postanowiła zadać cios.
W tym samym czasie na szczycie ratuszowych schodów stał oficer, którego zadaniem było czuwanie nad bezpieczeństwem gości. Po kilku spojrzeniach, którymi obdarzył nielicznych strażników stojących przy wyjściach spojrzał również na Arcyksięcia, który był już całkiem niedaleko orkiestry. Ujrzał wtedy stojącą przed Rosarium kobietę, która zaatakowała Rosarium. Jego ręka przeniosła się na pistolet sygnałowy, którym miał dać znać strażom na wypadek niebezpieczeństwa, lecz zwlekał jeszcze. Dopiero gdy ujrzał czerwień na kamizelce Arcyksięcia, wystrzelił w górę, a chwilę później zza jego pleców, z ratuszowych drzwi, wybiegli żołnierze, którzy zeszli po schodach. Nie byli oni jednak jedynymi pionkami, które w dzisiejszej grze Rosarium postanowił umieścić. Ze wszystkich budynków zaczęli wybiegać żołnierze, a już po chwili stało się jasne, że ich zadaniem jest zablokowanie wszystkich wyjść, którymi potencjalne problemosprawca pragnąłby opuścić teren balu i tym samym ujść bezkarnie.
Tymczasem na placu goście reagowali naprawdę różnie. Większość, zaskoczona niespodziewanym zwrotem akcji, po prostu stała, czy też coś krzyczała, inni zaczęli uciekać, a jeszcze inni - zapewne ludzie Arcyksięcia - postanowili skierować się w stronę arystokraty i mu pomóc, bądź też złapać samą sprawczynię zamachu. Większość tych, którzy próbowali powstrzymać Sophie zatrzymała się jednak, gdy dla nich dziewczyna niespodziewanie zniknęła. Jeden jednak zastąpił jej drogę, stanął przed nią z niewielkim ostrzem w dłoni, które uprzednio miał zapewne schowane pod czarnym płaszczem, który rozpięty ukazywał teraz zbroję. Mężczyzna miał do tego białą maskę, czarny kapelusz z białym piórem i białe rękawiczki. Mierzył sobie około 180 cm wzrostu.
Inny jeszcze z ludzi Arcyksięcia, który nie zatrzymał się w sposób świadczący o głębokiej niekompetencji i nieprzygotowaniu (może przygotowaniu na coś innego?) stanął przed Rosarium, który cofnąwszy się kilka kroków przyglądał się właśnie zaczerwienionej od krwi rękawiczce, która chwile wcześniej dotykała kamizelki. Przed arystokratą stanęła osoba dość niepozorna, mierząca ledwie 160 cm i ubrana w biały mundur oficerski - jak się wydawało nieuzbrojona. Usłyszawszy słowa arcyksięcia, zwrócił się do stojących w miejscu i rozglądających się za Sophie strażników.
- Ruszcie się, otoczyć Arcyksięcia i zaprowadzić go do Ratusza!
Orkiestra już od jakiegoś czasu przestała grać, lecz teraz znów rozbrzmiała, lecz nie muzyką odpowiednią do walca, a marszem.

Sonia
Dziewczynka początkowo nie odezwała się ani słowem, tylko przyglądała się niezwykle poważnie i chłodno osobie, która do niej odważyła się odezwać. Gdyby nie kamienny wyraz twarzy można uznać, że była lekko zażenowana tym co właśnie zrobiła. Może właśnie dlatego tak długo milczała i dopiero w chwili, gdy Sonia postanowiła sprawdzić co wywołało tak znaczące zamieszanie na placu, nieopodal ratusza, odezwała się:
- Chcesz umrzeć?
Jej spokojny głos mógł być przez Sonię odebrany na wiele sposobów, lecz najbardziej pasowałoby do sytuacji uznanie, że dziewczynka wcale nie jest tak młoda i wie o wiele więcej niż członkini Stowarzyszenia mogło się poprzednio wydawać.
Co natomiast Sonia ujrzała, gdy dotarła do miejsca, w którym było tak znaczne zamieszanie? Działo się to akurat, gdy żołnierze byli już u stóp schodów i już mieli się skierować w stronę Arcyksięcia. Sama Sonia jednak, nie mając możliwości zaobserwowania sytuacji z góry, mogła widzieć jedynie wiele osób, z których jedni próbowali się wydostać, inni zobaczyć co się dzieje, a jeszcze inni stali w miejscu zadowoleni ze swych pozycji lub ogarnięci emocjami, które nie pozwalały im na poruszenie się. Oczywiście co się stało mogła się domyśleć, po pojedynczych zdaniach, które dotarły do niej z tłumu. Musi się jednak przebić przez sporą grupę ludzi żeby znaleźć się w centrum zdarzeń.

Sofia
Setny Dzień, a raczej osoba, która ukrywała się pod tym mianem uśmiechnął się szeroko, słysząc słowa Sofii. Oczywiście niestety dziewczyna nie mogła tego dojrzeć, skoro stała tyłem do niego.
- Co jest w mechanizmie dowiedzieć się możemy dopiero, gdy go odsłonimy. Nie uważasz, że zrozumienie warte jest tego, żeby czasem nagiąć czyjeś plany? Te o ile warte są realizacji, zrealizowane zostaną i tak.
I mówiłby jeszcze jakiś czas, gdy jednak w całkiem sporej odległości od nich zaistniała sytuacja - zamach na Arcyksięcia, która spowodowała dość znaczne poruszenie wśród gości. Oczywiście Sofia i kapelusznik nie mogli wiedzieć co to wszystko oznacza, choć ten drugi już wysnuł swoją koncepcję.
- Spójrz, ktoś chce nas chyba wyręczyć. Może wystarczy nam tylko obserwować?
Po tym klasnął w dłonie i ruchem ręki obrócił dziewczynę w swoją stronę.
- Proponuję nie mieszać się w to na razie, możemy kontynuować taniec?

Soph - 1 Maj 2014, 12:34

Proponuję włączyć sobie podkład muzyczny: Breaking Benjamin, Three Days Grace lub coś w ten deseń. Mnie się dobrze pisało, mam nadzieję, że Wam będzie się dobrze czytać ;)

Gdy niespodziewanie zastąpiono jej drogę, wyhamowała gwałtownie, niemal się potykając.
Jakimże sposobem? Z początku myślała, że może to po prostu złośliwy zbieg okoliczności, gdy potrzebowała jak najszybciej się oddalić, jednak kiedy mężczyzna niewiele niższy od niej spojrzał jej bezpośrednio w oczy, a później wyciągnął broń, stwierdziła, że to jedynie złośliwość.
...Na wielkie morza, przecież nie chce zwracać na siebie uwagi teraz, gdy zdołała się choć trochę oddalić! I: zbroja? Zbroja! Jak on mógł!
Uwaga pierwsza: nie uderzamy w korpus, co tak bardzo lubimy.
MG nie sprecyzował jaki jest dokładnie rozmiar zbroi, więc przyjmiemy, że standardowe wyobrażenie, czyli okuta została cała postać wraz z kołnierzem, ale bez hełmu, którego miejsce zajmuje uroczy, opisany kapelutek.

Cały czas obserwując przeciwnika, przesunęła się wolno, by nie prowokować przedwcześnie pewnie już i tak nieuniknionej walki. Parę kroków po jego okręgu w ten sposób, by móc spojrzeć bez zerkania w stronę pozostawionego arcyksięcia. Chcą go wyprowadzić w bezpieczne miejsce, prawdopodobnie do ratusza, który jest najbliżej..
Niech to! Jeśli będzie mógł chodzić to znaczy, że nie wykonała roboty tak jak trzeba. A fuszerki wyjątkowo nie cierpiała, szczególnie u siebie. Cóż, jeszcze nadzieja, że się wykrwawi. Albo dwunastnica krzywo mu się zrośnie.

Niemal natychmiast przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę.
Podejrzewała, że w gorszej wersji scenariusza znajdzie się służba posiadająca blokadę. Czas ponieść konsekwencje powziętej decyzji i konsekwencje tych, które zaraz nastąpią.
Otoczyła ich oboje - a tak, miotający się głupio mężczyzna na pewno nie zwróciłby niczyjej uwagi - iluzją, dzięki której nikt ich nie zauważy. To w zasadzie niewielki zakres terenu, ale użyła drobnej wersji mocy wcześniej, więc na bezpieczną rozgrywkę pozostały jej 3 posty. Dwa bez aktualnego. Trzeba to sprawnie zakończyć.

Jakby mierząc go wzrokiem, zaczęła powoli ściągać rękawiczki. Ot, może pomyśli, że dla dekoncentracji.
Jeśli jeszcze nie zaatakował, z szelestem spódnic błyskawicznie zrobiła to ona. W ułamku sekundy zdarła do końca rękawicę i cisnęła mu w twarz. W tym samym czasie w pędzie ruszyła do przodu i wbiła mu nadgarstek w krtań, uderzając w miękkie, nieosłonięte miejsce pod jabłkiem Adama i równocześnie blokując drugim ramieniem o ramię ewentualny cios nożem.
Zwrot na palcach, szybki krok w tył i po wyskoku możliwym tylko dla Akrobaty jej wzrostu z półobrotu kopnęła we wrogi czerep. Lądując wyszarpnęła z cholewy buta pozostałe ostrze i natarła ponownie. Jeśli któryś z poprzednich ataków sięgnął celu - tym zabawniej.
Nie łudziła się, że zdoła mu nożem zagrozić - zbroja, nawet lekka, była świetnym rozwiązaniem, co z niechęcią przyznała. Jednak uderzenie jego trzonkiem w grzbiet dłoni z pewnością nie chronionej zbrojną rękawicą - jak by stabilnie trzymał swoje ostrze? - powinno rozluźnić chwyt, jeśli nie wytrącić noża zupełnie.

Nie posiada naturalnego talentu w walce wręcz, jednak fakt, że przez 5 lat była jedynym i skutecznym Stróżem dziedziczki rodu la Corix daje przypuszczenie, ma szersze pojęcie o rzeczach nie tylko ujętych w KP. Dodając do tego szkolenia, siłę, jej wzrost oraz zwinność i elastyczność swoistą tylko Akrobatom, nie ustępuje w zwarciu sprawnością komuś, kto posiada o nim jakie-takie pojęcie.
Uwaga druga: nic nam nie da używanie iluzji
I trzecia: oraz aerokinezy w szerokim zakresie
, bo, w koło Macieju, nie chcemy zwracać na siebie uwagi.
Trzymając sztylecik w najlepszym wymyślonym chwycie ever - jak szpikulec do lodu, ale poziomo do podłoża, ruszyła ponownie niemal zanim jeszcze wylądowała. Takie ułożenie broni pozwala na jej ukrycie wzdłuż linii ramienia - co też zrobiła - a równocześnie nie będzie sprawiać problemów, gdy zechcesz dźgnąć z góry, od frontu, lub po prostu zadać cięcie.
Nie miała pojęcia jaki styl walki prezentuje ten mężczyzna. Jeśli służył u arcyksięcia, było pewne, że jest niezły. Było też pewne jeszcze jedno - ona będzie lepsza.
Musi być.

Bieg. Zbliżenie. Nagły skok w górę wspomagany prądem powietrza i, niczym anioł, już była ponad mężczyzną, poza jego zasięgiem. Akrobacja w powietrzu, skręt ciała godny Cyrkowca i w bok szyi mężczyzny właśnie trafiał ośmiocentymetrowy, masywny słupek. Odbicie od napastnika i lądowanie. Zwrot i ponowne natarcie. Jeśli był wystarczająco szybki i złapał ją za kostkę - natychmiastowe uderzenie drugim obcasem gdzie bliżej: w tętnicę, w kość jarzmową, w chrząstkę nosa - i ratowanie się przed upadkiem z wysokości dwóch metrów.
Blokady wrogich ciosów nożem kiedy potrzeba i o ile wystąpiły. Kontry z kopnięć celowane w skroń i mięśnie na boku szyi oraz uderzenia w nieosłonięte miejsca: krtań, gardło, podstawę nosa.
Ponowny atak z półobrotu w twarz. Szelest czerwonego szyfonu. Było nie wkładać zbroi.




Jeśli MG uzna, że którykolwiek z ciosów pozbawił koniec końców przeciwnika przytomności - bo uderzała tak, by wyeliminować, nie zabić; inny trup, jak na ironię, sprawił by za dużo problemów - pozostało tylko jedno.
Rozglądnęła się dookoła, by sprawdzić czy nie zwrócili na siebie niczyjej uwagi - oby - po czym przyklękła prędko przy mężczyźnie i sprawnie wyciągnęła z torebki strzykawkę z Midanium. Wbijając ją w szyję, zaaspirowała jeszcze - jeśli trafiła w naczynie, trzeba zmniejszyć znacznie dawkę; po tylu staraniach nie chciała go zabić niechcący. Podała lek i po pozbieraniu swoich zabawek - wzięła nawet igłę; po co zostawiać ślady - wstała szybko i jeszcze raz rozglądnęła się, wyszukując kolejnego niebezpieczeństwa.
Midazolam to szybkodziałający psychotrop. Osoby, które z benzodiazepinami nie miały wiele wspólnego ścina natychmiast z nóg. Z jego wielu zastosowań Sophie wykorzystała to, że całościowo działa podobnie do popularnej “pigułki gwałtu” - seduje, otumania i powoduje niepamięć następczą.
Jeśli na razie teren był czysty, to ruszyła ponownie ku wyjściu przy bufecie, planując następne ruchy i analizując pozostałe jej jeszcze środki.

Nie bez przyczyny czytelnik ma wrażenie, że próbuję wszystko załatwić podczas jednego postu - usiłuję wyprowadzić moją postać, a wejścia są zablokowane, będę więc jeszcze potrzebować mocy iluzji, o możliwych kolejnych służących arcyksięcia z blokadą nie zapominając.

Anonymous - 8 Maj 2014, 23:07

Odwróciła głowę i uśmiechnęła się do mężczyzny słysząc te słowa. Uważała, że jego myśli toczą się ciekawym torem, co też raczył światu (a raczej jej) oświadczyć. Zdecydowanie chciała poznawać takie zakamarki, w końcu to tylko inny rodzaj mechanizmu zegarowego, a ona uwielbiała to, co skryte za tarczą zegara. Tyle możliwości dawały te wszystkie niewielkie śrubki, koła zębate, sprężyny... Można było z nich stworzyć zarówno zegarek jak i pozytywkę, a nawet połączyć te dwa wspaniałe wynalazki w jedno! Złociste, srebrzyste, miedziane - takie piękne wnętrza zegarów zasługują na to, by je oglądać, bo przecież nie tylko obudowa jest ważna. Bez wewnętrznych mechanizmów nic nie będzie działać - nie ważne, czy mowa o człowieku, mechanizmie zegara, czy też o wielkich intrygach.
Jednak zamieszanie, które się rozpoczęło na placu sprawiło, że jej spojrzenie znów pomknęło w kierunku przeciwnym niż twarz mężczyzny. Chyba po raz pierwszy w życiu miała ochotę przekląć swój niewielki wzrok, który uniemożliwiał jej zobaczenie czegokolwiek, co znajdowało się w oddali, gdyż wszystko zasłaniali balowicze. Stanęła jednak na palcach, i wychylała się, pragnąc zobaczyć cokolwiek. Jednak po chwili wypuściła powietrze z płuc w przeciągłym westchnieniu i opadła na całe stopy. A może powinna zacząć nosić buty na obcasie? Nie przepadała za tym wynalazkiem, jednak pewnie ułatwiłby jej życie, choćby w niewielkim stopniu. Ale... Pff, co za idiotyczna myśl, po prostu idiotyczna. Sofia i buty na obcasie? Co to, to nie.
Miała coś powiedzieć, jednak słowa Setnego Dnia i jego szybki ruch, którym odwrócił ją do siebie zmieniły te plany. Spojrzała na niego swoimi różowymi oczętami, jakby lekko niedowierzając, że zamierza w takiej wrzawie kontynuować taniec. Czy to aby nie było niebezpieczne? Już chyba raczej wolała sprawdzać co się dzieje, poprzez czyny, które sprawią, że nie będzie musiała znajdować się w okolicach dziwnego zamieszania, niż tańczyć znów...
Choć był to bal, to jednak miała odnośnie niego złe przeczucia. A gdy wychodziła z domku wszystko wydawało jej się być takie piękne... Teraz jednak nie mogła pozbyć się uczucia, że coś tutaj nie gra, że to wszystko jest... Jakieś takie... Słowa jej umykały i nie potrafiła tego opisać, choć wiedziała, co chciała przekazać, to jednak zarys obrazu, który posiadała w swojej głowie, nie potrafił się swobodnie przekształcić w słowa.
- A czy nie lepiej spróbować sprawdzić od razu, co się dzieje? - spytała.
Gdyby mężczyzna zadecydował, że jednak lepiej tańczyć nie sprawiałaby zbytnio oporu, jednak zdecydowanie wolałaby, by poszukać odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Co, gdzie, jak, po co, dlaczego? Zaintrygowały ją jego słowa o mechanizmie ukrytym przed ludzkim wzrokiem, dlatego chciała dążyć, do jak najszybszego rozwiązania tej sprawy.

Anonymous - 12 Maj 2014, 20:11

Panika. Panika wszędzie.
Ludzie zachowywali się różnie. To oczywiste, w końcu każdy jest inny. Jedni zachowują zimną krew, inni z krzykiem uciekają.
Jaka była Sonia? No cóż.
Z jednej strony w jej uszach nadal dźwięczały słowa dziewczynki. Słowa, które wywołały na jej bladziutkiej skórze gęsią skórkę, o co nie koniecznie łatwo. Słowa, które dziewczyna odebrała, pewnie źle, ale jako groźbę.
Z drugiej strony jednak czuła obowiązek pomocy, cokolwiek tam się stało. A niestety co stało się nie była w stanie, bo ten tłum był nie do ogarnięcia.
- Czemu nie jestem wyższa....- westchnęła dziewczynka, próbując się przepchać do przodu. A była to sztuka trudna.
W lewo, omijamy panią z pióropuszem, znów w lewo, tym razem jakiegoś mości pana z łabędziem na głowie. Potem wyśrodkowanie, w prawo, okrążamy jakąś panią przy kości, strażnik...
Strażnik był to chłop na schwał, wysoki jak brzoza. Czy głupi? Raczej nie, nie wykonywałby wtedy tego zawodu. Spojrzała na strażnika, który stał do niej tyłem.
-Przepraszam...? - zapytała, ciągnąc za rękaw, ale nic to nie dało. Myśl Sonia- pomyślała i wpadła na prosty w swej prostocie pomysł. Szybciutko padła na kolanka i przeszła między jego nogami, puszczając się dalej w tłum ludzi, próbując się dostać bliżej.
Już blisko... - pomyślała, widząc że tłum robi się gęstszy. Teraz nie miała oporów- przepychała się łokciami przez roztargniony tłum. Była już mocno zdenerwowana, w końcu wielokrotnie dostała w brzuch lub w co innego.
- Cholera! Mogę pomóc! - krzyknęła, jakby miało to coś dać. Ale przynajmniej była pewna, że jest w stanie pomóc. Ludzie w krzykach mówili coś o Arcyksięciu, o ranie, sztyletowaniu... skojarzenia Sonii były jednoznaczne.
Dlatego wytrwale przepychała się. A nuż znajdzie się na miejscu?

Tyk - 8 Czerwiec 2014, 00:34

Często najdoskonalsze plany są niezwykle wrażliwe na małe, wydawać by się mogło niegroźne, zdarzenia, tylko pośrednio związane z przygotowaną latami intrygą. W końcu największym zagrożeniem jest to, czego byśmy się nie spodziewali. Tak na przykład czy doskonali stratedzy południa mogli przewidzieć, że zostaną odcięci od własnej kawalerii i przez to nie będą wyposażeni w wiedzę tak podstawową na wojnie, jak to gdzie jest wróg. Właśnie brak wiedzy o swym wrogu jest najstraszniejszą z rzeczy na wojnie, włącznie ze zdrajcami, którzy kryją się we własnych szeregach. I tutaj tkwi sedno mojego problemu, lecz nie tego związanego ze snutymi przez Arcyksięcia planami przejęcia świata, a z rzeczą znacznie lichszą, a mianowicie z moim zamiarem odpisania na posta.
Inaczej jest natomiast z zamachem Sophie, który o ile w istocie jest zdolny pokrzyżować plany Rosarium, to nie zmieni w znaczącym stopniu wiele. Nie możemy w końcu przeceniać zdolności arystokraty, który pomimo ogromnych środków jakimi dysponuje nie miałby łatwego zadania w zdobyciu władzy w krainie, gdzie od wieków nie było żadnego rządu, mogącego stać się centrum.
Co nie oznacza, że sam zamach pozbawiony był sensu, zarówno dla jednej jak i drugiej strony. Dziś dopiero przelała się krew, a dopiero czas pokaże jakie będą tego skutki.
Nie ma na świecie nic tak ważnego, jeżeli chodzi o wielką politykę, jak symbole. Zabójstwo, czy chociaż próba zabójstwa kogoś tak znacznego jak Arcyksiążę byłaby dla Sophie wspaniałym symbolem jej walki i aktywnego udziału Anarchs w życiu krainy. Ten manifest byłby głośniejszy niż huk dział Aurory, a od tego miejsca już tylko krok do rewolucji. Oczywiście na ten krok trzeba być gotowym i pamiętać, że będzie się to wiązało z odsłonięciem twarzy.
Arcyksiążę natomiast mógłby niczym Napoleon pod Austerlitz odsłoniwszy się wybawić przeciwnika z znakomitych pozycji, jakim jest tajemnica i za pomocą jednego ataku wziąć w ręce dwie korony. Pierwszą byliby Anarchiści, którzy zostaliby zmuszeni do otwartej walki, a drugą cała Kraina, którą arystokrata mógłby zapragnąć wyzwolić z tyranii tych, którzy burzą sen o świecie pełnym spokoju, gdzie każdy żyć może według swoich pragnień.
Wszystko wskazuje na to, że nadchodzący czas będzie dla Krainy Luster kluczowy. Na tym etapie, gdy pierwszy cios został już zadany, nie ma już odwrotu. Tak jak nie było go wtedy, gdy na Sycylii pojawiły się rzymskie legiony. Wszystko to będzie niezwykle ciekawe i warte obserwacji, a ja muszę pamiętać, że w tym konflikcie jestem stroną, a nie tylko obserwatorem.

Jak się okazało Arcyksiążę stwierdził, że lepsze będą pozory niż jawna demonstracja sił, toteż gwardia mająca zapewniać ochronę Jemu i Jego gościom na balu oczekiwała w budynkach, żeby wkroczyć gdy tylko pojawi się zagrożenie, którego nie sposób zażegnać pokojowymi metodami. Ochrona balu nie była jednak nieliczna. Chwilę po wystrzale oficera stojącego na schodach prowadzących do ratusza z budynków wybiegli żołnierze, którzy od razu skierowali się w stronę wszelkich przejść, przez które potencjalne zagrożenie mogłoby zapragnąć uciec. Niewiele czasu zajęło im ustawienie pięciu szeregów przy każdym z wyjściu, a tam gdzie to było możliwe, przy wyjściach z placu umieszczonych po obu stronach ratusza, zamknięte zostały również bramy. Kanał, gdzie nie dało ustawić się żołnierzy, został zablokowany przez podniesienie ogromnych krat, które skutecznie powstrzymałyby zamachowca przed beztroskim odpłynięciem z terenów balu. Wszystko to minimalizowało ryzyko ucieczki, lecz nie chroniło bezpośrednio gości przed zamachowcami, którzy czailiby się pośród tańczących. Jednak nie oznacza to, że i o tym Arcyksiążę nie zdążył pomyśleć. Pośród gości i służby rozstawieni zostali członkowie gwardii, którzy w razie jakiegokolwiek zagrożenia mogliby zareagować. Właśnie taki człowiek zastąpił drogę Sophie, a inny z tej grupy stanął pomiędzy arcyksięciem, a tym która próbowała go zabić. Nie byli oni jednak jedyni, w końcu nie wypadałoby nadmiernie sztucznie powiększać liczbę gości przez własnych ludzi, którzy zamiast się bawić mają zapewniać porządek. Dlatego właśnie wraz z wystrzałem oficera z ratusza wybiegli kolejni gwardziści, których zadaniem było podjęcie odpowiedniej reakcji.
Wszystko to jednak byłoby na nic, gdyby Rosarium umarł zaatakowany przez Sophie, lecz na szczęście tak się nie stało i pomimo sporej ilości krwi na ziemi i kamizelki, która zmieniła swoją barwę Arcyksiążę wciąż stał i wszystko wskazywało, że jest świadomy tego co wokół się dzieje. Gdy jego wzrok podniósł się, po spojrzeniu na zabrudzoną czerwienią rękawiczkę, zrobił powoli krok do przodu i oparłszy palce na ramieniu stojącej przed nim osoby wyszeptał jednemu ze swych ludzi coś do ucha. W tym czasie goście rozstąpili się, żeby zrobić przejście dla biegnących od strony Ratusza gwardzistów.

W tym samym czasie, nieco dalej była Sophie, która nie zwróciła uwagi na nadbiegających kilka metrów dalej gwardzistów, próbując jednak pozbyć się człowieka przed sobą, która stał spokojnie ze sztyletem trzymanym w wyprostowanej ręce - nazwijmy go Jiwzan. Nie śpieszyło mu się do unieszkodliwienia zamachowca, raczej chciał go jak najdłużej zatrzymać, być może nie czuł się na tyle pewnie, żeby atakować na kogoś, kto odważył się napaść na Rosarium na jego własnym balu?
Sophie nie miała tego problemu i po krótkim spojrzeniu, w którym zobaczyła gwardzistów ustawiających się w okręgu wokół Arcyksięcia, a także oficera w charakterystycznym, zdobionym czerwonymi piórami kapeluszu, który wdał się w rozmowę z człowiekiem w białym mundurze, postanowiła zaatakować tego, który odważył się stanąć jej na drodze, a ponadto ośmielił się mieć na sobie zbroję.
Pozwoliła sobie na małe przygotowanie i tylko dzięki uprzejmości, lub głupocie Jizwana nie została zaatakowana przy ściąganiu rękawiczek, co znacznie utrudniłoby jej skuteczną obronę. Nie miała jednak zamiar odwdzięczyć się tym samym i postanowiła przede wszystkim rozproszyć uwagę swojego oponenta. Odległość jaka ich dzieliła była na tyle duża, że strażnik bez problemu złapał rzuconą w jego stronę rękawiczkę, lecz skupiony na tym nie od razu spostrzegł ofensywę Sophie, a więc anarchistce doskonale udała się dywersja. Właściwie tylko dobre wyszkolenie i ogólna sprawność pozwoliły mu w ostatniej chwili uderzyć swoją ręką w rękę Sophie, która tylko o kilka centymetrów minęła jego szyję i trafiła w powietrze. Kobieta przewidziała również całkiem skutecznie zamiar Jizwana na kontratak i udało jej się zatrzymać ostrze strażnika.
Przez chwilę jednak to strażnik przejął inicjatywę, jego palce zacisnęły się na dłoni, która w zamiarze Sophie powinna tkwić w jego krtani, a ostrze wciąż próbowało dosięgnąć ciała anarchistki. To wszystko jednak nie byłoby wielką przeszkodą, Sophie bez większego problemu mogłaby dzięki swoim umiejętnościom wyrwać się strażnikowi, a następnie ponowić swój atak. Strażnik nie mógłby przecież długo dotrzymać pola przywódczyni Anarchs. Wszystko jednak potoczyło się inaczej. kobieta nie mogła przewidzieć, że w najmniej dogodnym dla niej momencie do walki włączy się drugi ze strażników Rosarium i dotknięciem ręki pozbawi jej przytomności. Zajęta Jizwanem nie miała nawet czasu na dostrzeżenie, że człowiek w białym mundurze się do nich zbliżył.

W tym czasie w stronę ratusza zmierzała już grupka gwardzistów eskortująca Arcyksięcia. Żołnierze przeszli obok Sonii, która krzyczała, że może pomóc, lecz przez ogólne zamieszanie nie została dosłyszana, stała jednak tuż przed oddziałem i mogła bardzo łatwo zwrócić na siebie uwagę. Tym bardziej, że znalazła się nieco przed szeregiem gości, zajęta próbami przepchnięcia się do przodu. Oczywiście nie oznacza to, że może od razu pobiec w stronę Arcyksięcia, gdyż wtedy mogłaby zostać uznana za jednego z zamachowców, drobne działania nie zostaną jednak na pewno odebrane przez straż jako atak, a dzięki temu będzie miała okazję wszystko wyjaśnić. Całe to zajście wywołało ogromne zainteresowanie.
Nieco inaczej było z Sophie, która wciąż pozostała w iluzji, choć już nie była to jej iluzja, a jednego z ludzi Rosarium, który chciał jej sprawę rozwiązać w miarę cicho. Wyższy schował nóż i wziął ją na ręce, po czym skierował się nieco okrężną drogą w stronę ratusza, głównie w celu uniknięcia tłumu, przez który musiałby się przebić.

Sofia
- Moja droga, jeżeli to ważne dotrze do nas całkiem szybko, a po co ryzykować wejście w tłum dla błahostki?
Powiedział kapelusznik, po czym jednak stanął obok Sofii, trzymając jej prawą dłoń, jakby gotowy ruszyć wraz z nią w stronę zebranych ludzi. Jak widać nie miał zamiaru zbytnio zmuszać ją do zostania w jednym miejscu, o czym też postanowił ją chwilę później poinformować.
- Jeżeli jednak sobie tego życzysz, pójdziemy sprawdzić co się tam dzieje.

Soph - 17 Czerwiec 2014, 21:41

– Zawsze chciałaś być noszona na rękach, prawda?
– I co w związku?
– Myślę, że ta sytuacja byłaby całkiem romantyczna, gdybyś nie była nieprzytomna.
– Jeśli ja, to i Ty, prawda? – To była jedyna obrona jaką zdołała wymyślić w oszołomieniu.
– Tak, ale gdybym ja to miała załatwiać, to niósłby nas ukochany, nie agresor.

– Żartujesz sobie.
– Moje kiepskie poczucie humoru jest Ci znane, darling, i wiesz, że inaczej nie byłoby możliwości stać twarzą w twarz jak teraz, jak siostra z siostrą, którymi nie jesteśmy.
– Bo ja jestem Tobą, a Ty mną – wypowiedziała znaną im od lat prawdę.
– Jak pieprzony Dr Jekyll & Mr Hyde – potwierdziła niepotrzebnie, z uśmiechem.
– Co teraz?
– Idziesz lulu, a ja nas uwolnię, jak na szalonego Cyrkowca przystało. Muszę podtrzymywać Twoją reputację, prawda, Pożogo? Skoro Ty zdziadziałaś.
– Niedoczekanie Twoje.
Zimne, lśniące jak tafla szyby, jak oczka pluszowego misia lazurowe tęczówki starły się w spojrzeniu z oczami w kolorze karaibskiej toni, błyskającymi uporem i tak niecodziennym dla nich gniewem. Pierwsza z kobiet uśmiechnęła się dziko, błysnęły białkówki.
– Idziesz o zakład?

– Jestem Twoim kluczem i Twoim zamkiem, Twoim źródłem informacji i równocześnie wszystkim, czego się obawiasz, jestem przeszłością, której nie chcesz pamiętać i przyszłością, która nie nastąpi jeśli czegoś nie wymyślisz, dlatego nie będziesz mi mówić co zrobię, a czego nie.
I nagle jakby drgnęło powietrze.
– Jak śmiesz...
– ...przejmować ciało, które jest Twoje? C’nie?
– Muszę się napić.

– Jak tylko wyjdziemy z terenu Balu, skarbie. Zastanawiam się tylko czy, skoro chyba przeżył – nadal zachodzę w głowę jak mogłaś spartolić tak ładne cięcie – nie będzie lepiej wziąć go za zakładnika...
– Co? Kto?
– Blondasa, eurosieroto. Idź spać, wystarczająco dziś namieszałaś.
– Nie pozwolę Ci działać w Twój zwykły sposób.
Folly tylko uśmiechnęła się łagodnie i po zrobieniu dwóch kroków już sięgała do gardła Sophie.

– Bez obaw. Przecież wiem, co chcesz osiągnąć. – Zbyt szczupła dłoń spoczęła na dziewczęcej szyi, kciuk gładził bladą skórę. – Przerywanie Ci w takim momencie pozbawiłoby mnie sporej dawki rozrywki, która niedługo nastąpi.
– Chyba Ci się kanarki popitoliły.

– Nie zrobisz tego.
– Twoje słowa są dla mnie jak poranne światło wpadające do sypialni i oświetlające mi bezpośrednio twarz.
– Rozjaśniające Ci myśli?
– Nie, tak piekielnie nie na miejscu.

Anonymous - 19 Czerwiec 2014, 20:30

- Nie wydaje mi się, by takie zamieszanie było błahostką - powiedziała spoglądając na towarzysza.
Bo cóż tu można powiedzieć? Nagle z wszelakich stron nadbiegli strażnicy co było widać nawet tutaj, a w samym sercu placu tliło się serce tego niesamowitego misz-maszu, o którym ciężko było powiedzieć coś sensownego.
Już miała stawiać pierwszy krok, by dowiedzieć się, co się dzieje tam, przechodząc przez środek tornada uczuć, głosów i czynów, gdy do jej głowy wpadała myśl.
- A może by to z góry obejrzeć...?
Wypowiedziała to tak ot, jakby to była myśl przypadkowa, do siebie wspomniana, niż do towarzysza, lecz być może o wielkim znaczeniu. Bo czy nie najlepiej ogląda się mechanizm zegarowy z odległości? Gdy skupić się na jednym fragmencie ciężko dostrzec, czym zajmują się inne przekładki, działanie drobnej śrubki może zostać uznane za przypadkowe, choć w rzeczywistości może być kluczowe, dla funkcjonowania całości machiny. Tylko patrząc z pewnego oddalenia jest się w stanie docenić misterię działań, by później zbliżyć się do elementu, który chce się dokładniej zbadać, lub naprawić.
Miejsce, w którym stała Sofia i Setny Dzień można porównać do patrzenia na zegarek z boku. Oczywiście jeśli pozbawiony jest obudowy można dostrzec niewielką, bardzo niewielką część mechanizmu, jednak co to da? Ten kąt patrzenia jest zdecydowanie gorszy, niż bycie w środku mechanizmu. Więc cokolwiek by się dziać nie miało, Sofia postanowiła, że zmieni to miejsce pobytu na coś o wiele, wiele dogodniejszego.

Tyk - 30 Czerwiec 2014, 21:05

Trzy równe rzędy żołnierzy stały przy każdym z wejść gotowe zatrzymać każdego zamachowca, próbującego zbiec z balu, chociaż w tym czasie Sophie była już niesiona do Ratusza, gdzie miała rozegrać się dalsza część pojedynku pomiędzy despotycznym Arcyksięciem, biorącym sobie bez pytania kogokolwiek o zdanie coraz więcej z Krainy Luster, a przywódczynią Anarchs, pragnącą walczyć z władzą, a jednocześnie muszącą samemu stać się władzą, żeby cokolwiek móc zmienić. Starcie o tyle ciekawe, że rozgrywane przy dźwiękach walca, wygrywanego przez orkiestrę pod oknami Ratusza.
Nim jednak muzyka ponownie rozniesie się nad ratuszowym placem, minie jeszcze kilka długich chwil, w których ranny Arcyksiążę szedł otoczony przez gwardzistów do Ratusza, a do tego samego celu zmierzała osoba niosąca pozbawione przytomności ciało Sophie, której odebrano torebkę, gdzie schowana była jej broń. Wszelkie zasady oczywiście zakazują naruszania cudzej własności, a tym bardziej odbierania jej w chwili, gdy ta mogłaby się okazać przydatna dla właściciela, lecz w tym wypadku ograniczyć trzeba uprawnienia Sophie. W tym jej wolność uległa pewnym ograniczeniom, choć stało się to już w Ratuszu, w jednym z pomieszczeń, gdzie najpierw ciało wciąż jeszcze nieprzytomnej Sophie zostało ułożone na sofie, a następnie za pomocą sznura skrępowano jej ręce. Nie starano się jednak jej nadmiernie udręczyć, czy unieruchomić, a jedynie zapobiec kolejnemu atakowi na Arcyksięcia. Nikt nie wiedział kim jest ta kobieta i tym samym nikt nie wiedział, czy jej umysł nie jest na tyle szalony, że ta gotowa jest rzucić się na Arcyksięcia choćby w celu uduszenia go, ignorując przy tym sporą liczbę strażników.
Nieco wcześniej niż Sophie, do Ratusza przybył Arcyksiążę otoczony przez strażników i skierował się niezwłocznie do pokoju, który czekał tylko, aż Rosarium ogarnie zmęczenie i zechce się on położyć, czy też przebrać, gdyby ktoś jego własną krwią zabrudził mu jego ubranie. Przez cały czas szedł wsparty na jednym z gwardzistów, a w czasie, w którym drzwi ratusza otworzyły się i do środka wszedł człowiek niosący nikomu nieznaną kobietę, w arcyksiążęcym pokoju zjawił się jeden z armijnych medyków, żeby opatrzyć rany zadane przez nóż przywódczyni Anarchs.
Wydarzenia w budynku rozgrywały się bardzo szybko, lecz nie przeszkadzało to gościom wśród licznych szeptów wyczekiwać w zniecierpliwieniu na wieść każdą o stanie zdrowia gospodarza balu. Dopiero jednak po piętnastu minutach zjawił się oficer, który stojąc u szczytu schodów, jak u początku balu Arcyksiążę, powiedział donośnym głosem:
- Drodzy goście, dla tych którzy jeszcze nie słyszeli, Arcyksiążę padł ofiarą zamachu, lecz ostrze nie ugodziło na tyle głęboko, by pozbawić go życia, czy też zranić na tyle, że nie zdolny będzie się już dziś tu zjawić. Kazał wam przekazać, że potrzebuje tylko trochę odpoczynku i wróci tu jeszcze nim bal się skończy, a także żebyście zabawy nie przerywali przez ten incydent, bo nie po to wszystkich tu zapraszał, żeby w strachu oczekiwali jego losu, a żebyście tutaj mogli zapomnieć o wszelkich problemach.
Po tych słowach żołnierz ukłonił się, ściągając przy tym kapelusz, a orkiestra nie czekając ani chwili dłużej, ponownie zaczęła grać. Co prawda większość gości wciąż stała na swych miejscach, zgromadzona przed ratuszem, lecz co niektórzy poszli za radą Arcyksięcia i wrócili do tańca - choć niestety Ci byli mniejszością. Przy wejściach wciąż stały straże, a kraty blokowały kanał, więc jak tu się bawić w myśl monarszych rad? Nie mówiąc o tym, że nikt nie powiedział nic o zamachowcu, czy go ujęto, czy przepadł bez wieści w powietrzu.
Pomiędzy przemową oficera, a spotkaniem Sophie i Tyka minęło siedem minut, choć ta już trzy minuty wcześniej leżała naprzeciw tronu Arcyksięcia, wokół którego leżał spokojnie srebrny wąż, niezbyt zainteresowany całą sytuacją. Co innego liczni strażnicy. Po dwóch stało przy każdym z okien, drzwiach i za tronem Arcyksięcia, Łącznie było więc 14 strażników, oznaczało to, że wliczając Tyka, Sopie miała przeciwko sobie piętnaście osób. Pomieszczenie było urządzone bardzo prosto, poza tronem i kilkoma krzesłami ustawionymi przy ścianach i oknach, a także obrazami zawieszonymi na ścianie - przedstawiającymi różne miejsca miasta lalek - nie było w nim nic nadzwyczajnego. Można było się z niego wydostać jednym z czterech okien lub przez drzwi prowadzące na hol ratusza, lub do jego wnętrza, które to drzwi umieszczone zostały przy ścianie naprzeciw okien. Nad tymi drzwiami był niewielki balkon. Około trzy metry za tronem znajdowała się wielka flaga, wysoka na pięć metrów i tym samym zajmująca całą wysokość sali tronowej.

Sofia
Setny dzień, słysząc słowa Marionetkarki klasnął w dłonie i z wielką radością w głosie rzekł:
- Otóż to, moja droga, powinniśmy spojrzeć na wszystko z perspektywy, która pozwoli ujrzeć piękno mechanizmu tej intrygi, a nie zginąć wśród tłumu, starając się złapać jej części.
Po tych słowach obrócił się i ściągnął kapelusz, kłaniając się bardzo nisko przed Sofią, można powiedzieć w sposób mogący wzbudzić uzasadnioną obawę o upadek, który jednak nie nastąpił. Co jednak dziwne, kapelusz znalazł się pomiędzy nimi, tak jakby Sofia miała w nim coś znaleźć, lecz ten był pusty.
- Za najwyższe miejsce uznać należy wieże zegarową, a więc czy będzie panienka tak łaskawa i postawi pierwszy krok?
Przy ostatnich słowach potrząsnął kapeluszem, jakby dając jej znak, że powinna do niego wejść, a przynajmniej to skojarzenie było najbliżej aktualnej sytuacji.

Anonymous - 1 Lipiec 2014, 20:58

(za pozwoleniem Najwspanialszego Arcyksięcia Tyka- mam pozwolenie pisać jeszcze odnośnie przedostatniego postu, czyli to co się dzieje, dzieje się gdy Tyk nie wszedł jeszcze do ratusza)

Oczywiście, to było do przewidzenia. Małą Sonię bardzo łatwo nie zauważyć w takim tłumie. Do tego w takim zamieszaniu...
Co jednak nie zniechęcało Sonię. Krzyczała nadal.
- Mogę pomóc! Uh... Przepraszam!
Krzyczała ile sił w gardle, próbując się przepchać przez tłum. Jakże żałowała, że nie jest wyższa! Może byłaby w stanie szybciej dostać się i pomóc arcyksięciu! Nie była w stanie z daleka bowiem stwierdzić, co się z nim stało i jak poważne są jego rany.
Ludzie byli naprawdę nieznośni. Pchali się w drugą stronę, sprawiając że praca Sonii mogłaby być nazwana syzyfową. Pchali, dźgali, może nie świadomie, ale na pewno boleśnie. Dlatego w pewnym momencie Sonia upadła w całym tym zgiełku. Skuliła się, by szalony tłum jej nie stratował.
- Myśl... - powiedziała i do głowy wpadł jej pewien pomysł. Zamiast próbować się podnieść, ta...zaczęła przechodzić pod nogami uciekających. Nie było to może zawrotnie mądre, bo i kolana obedrze, rajtuzy zedrze, suknię pobrudzi, ale dla tej małej czarownicy liczył się czas. Przedostała się więc takim sposobem do eskortujących księcia żołnierzy.
Gdy znalazła się już blisko, podniosła się z kolan i przez ostatnie chmary ludu zaczęła przedzierać się i rozpychać łokciami.
Aż w końcu stanęła na przeciw arcyksięcia.
To nie był całkowicie przemyślany ruch- pomyślała, gdy oczy żołnierzy spoczęły na jej małej osóbce. W końcu tak wypadła, mogli ją wziąć za zamachowca.
Dlatego powiedziała cicho
- Chcę pomóc.
I ręka jej, nawet nieświadomie, powędrowała ku jej głowie, gdzie we włosy miała wplecioną czarną różę. Wyjęła ją i rzuciła pod nogi Arcyksięcia tak, by ją zobaczył- nie prosto pod nogi, by jej nie zdeptał, ale też nie aż tak daleko, by ją zauważył.
I wyczekiwała, głośno przełykając ślinę.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group