Ben - 8 Maj 2016, 20:39 Nikt raczej nie wyglądał jakby był zainteresowany rozmową z Benem, toteż ów Ben usiadł z boku po turecku. Łapiąc się za kostki i kołysząc do przodu i do tyłu jak znudzone dziecko, czasem przysłuchiwał się rozmowom "dorosłych", czasem po prostu wodził wzrokiem po okolicy. Wyłapał coś o Arcyksiężnie, która wydała dekret o "spłacie długów" czy czymś tam. Miło, nie musieli płacić za pomoc ze strony Arcyksięstwa - zwłaszcza teraz, kiedy chyba tylko Charles był przy kasie. Albo miał coś cennego w odmętach swego kapelusza, bo był na jakieeeś... sześćdziesiąt procent pewien, że ma tam coś takiego.
Ale chwila. Zimne niebieskie oczy? Bardzo długie palce? Olbrzymi wilk?
[Proszę czekać, trwa łączenie wątków]
*gasp* Czyli... że ta Hrabina, którą spotkali na Pustkowiu to Arcyksiężna? Wszystko na to wskazywało. Nie odezwał się jednak ani słowem na ten temat w obawie, że może w ten sposób ściągnąć na swoich towarzyszy kłopoty. Widać było po nim jednak, że przeżył coś na wzór nagłego olśnienia.Soph - 17 Maj 2016, 17:45 Nadal zarumieniona ze wstydu oficer po raz wtóry odkrząknęła i chyba powzięła, by nie plotkować więcej o przełożonych i ludziach z nimi powiązanych, bo na powiązanie Kapelusznika z hrabiną odrzekła zaledwie, że nie posiada danych kontaktowych każdego pracownika pałacu i Charles i Ben albo muszą zapytać w informacji dworcowej, albo bezpośrednio w Różanym Pałacu. I że bardziej prawdopodobna będzie ta druga opcja.
– Pani Esmé nie posiada też żadnego sporego Chowańca, więc może chodzi panom o jakąś inną kobietę. Widywana jest tylko z zielonym Avim na ramieniu, dlatego niektórzy nazywają Szmaragdową Hrabiną.
Potem Alastriona przeniosła wzrok na Bena, najwyraźniej zastanawiając się, czy nie za pochopnie stwierdziła, że to Kapelusznikowi brakuje kilku klepek. Albo że tylko jemu jednemu. No i oficer była zainteresowana rozmową z Benem. Tam, wcześniej, gdy to jego pytała o ich pobyt przy Latarni i obecność kłusowników.
Teraz odsunęła się o krok i otaksowała obu wzrokiem.
– W porządku, możecie odejść. Trochę panów okłamałam i jednak aktywowałam moją moc, więc wiem, że nie macie nic wspólnego z ludźmi, których szukamy. Więcej – skinęła na Charlesa – podał mi pan nowy kierunek, tę śnieżną wioskę, do której mogę rozszerzyć poszukiwania. To by była idealna baza wypadowa dla kłusowników. Dziękuję.
Z tymi słowami cofnęła się jeszcze bardziej, wyprężyła, jasny kucyk tak niecodzienny u wysokiej rangą kobiety, która wyglądała przecież na młodą dziewczynę, podskoczył i blondynka złożyła im salut, uśmiechając się lekko. – Do widzenia, panowie. Podróżujcie bezpiecznie. Miejsca pobytu towarzysza także dowiecie się w informacji dworcowej.
Wtedy też odeszła ku wyjściu z budynku.
[koniec ingerencji MG]
Panowie, wszystkim nam zależy, żeby to miało ręce i nogi, dlatego pozwolę sobie skończyć wcześniej fabułę. Wszyscy trzej udowodnili, że mają chęć bycia Anarchistami, więc ich na to stanowisko przyjmuję c:
Dodatkowe uniedogodnienia: >> Scruffie być wyjść z motelu AKL musi się zameldować u mnie z postem uwzględniającym wpisanie do Księgi Gości imienia, rasy, mocy i umiejętności wraz z oddaniem kosmyka włosów. No, chyba, że postanowi uciec czy coś. Na to też zezwalam.
>> Charles nadal jest w posiadaniu skrzyneczki od Nieznajomego. Jej otwarcie lub przekazanie innej osobie także proszę zgłaszać.
Dziękuję za fabułę.Charles - 17 Maj 2016, 20:05 - Jeśli chce znać panienka moje zdanie, to nie sądzę, że aby mogła być to baza wypadowa. Zamieszkują ją umarli. Znaczy - wydawali się być niegroźni, ale nie sądzę, aby ktokolwiek wytrzymał z nimi psychicznie, moim zdaniem.
Charles uśmiechał się nadal,spokojnie i przyjaźnie. Teraz przychodziło mu to łatwo - to ślizganie się po prawdzie zamiast kłamstwa w żywe oczy bardzo mu się przydało. I dzięki królikom nie musiał tłumaczyć się z podania fałszywego nazwiska! Czuł się jak zdjęta z instrumentu struna, która szarpana i jęcząca wysokie, wibrujące dźwięki, teraz opadała luźno i cieszyła się kołysaniem wiatru. Powoli skłonił się jej na pożegnanie.
- Jeszcze raz żegnam i dziękuję serdecznie za możliwość... teleportacji! - dodał, lekko krzywiąc się na wspomnienie owego trzaśnięcia przestrzeni wokół nich. Mamuniu nigdy więcej. Już nawet nie chciał przebywać w tej cholernej hali, mimo przyjemnego ciepła, jakie ogarniało całę jego ciało. Pomyślał, że być może jakiś czas później przyjdzie tu z powrotem, dopyta się, co u Scruffiego. Ale teraz chciał przede wszystkim stąd odejść. Ale ale! Nie mógł zanieść wiadomości Opal bez słowa... Kiedy już mundurowa zniknęła im z oczu, Charles wyciągnął z kapelusza nadgryzione przez Zaślepka pióro i na skrawku pergaminu zapisał:
Cytat:
Skrzyneczka owa musi zostać dostarczona do odpowiedniej osoby.
Jest to niezwykle cenna przesyłka.
Piratów ostatnimi czasy widuję się mało, więc raczej ci nie przeszkodzą.
W środku
może być coś bardzo cennego. Misja to była istna
bomba - taka przygoda do opowiadania wnukom!
Zabijanie czasu - tym w sumie mogą być owe wycieczki dla innych, ale jestem zadowolony.
Rosarium będzie z ciebie dumny.
Kapelusznik Charles
PS Pierwsze słowo do dziennika drugie - trzecie, do śmietnika.
PPS Radziłbym nie otwierać
Skrawek ów starannie złożył i schował do kieszeni. Nie miał przy sobie koperty, ale kawałek żyłki wystarczył, aby starannie przywiązać wiadomość do pudełka. Dopyta się adresu w swoim czasie.
- A więc, Benjaminie, przychodzi nam się pożegnać. Mam nadzieję, że pozostaniemy jeszcze w kontakcie - wysyłać listy, czy coś. Przydałoby się też zobaczyć, co stało się z tą... no... zmiennooką. Wiesz, o kim mówię. I jakby co - mieszkam na Herbacianych Polach. To taki dom na klifie - zauważysz na pewno. Jakby co. I ten. Adieu! Czy jak tam to mówią ludzie w Meksyku...
Nie zależnie od tego, co odrzekł mu Ben, kapelusznik podszedł do informatora na dworcu, starając się wypytać, gdzie konkretnie powinien wysyłać przesyłki do hrabiny Szmaragdowej. W sumie było to zabawne, takie otaczanie się szlachetnymi kamieniami, ale jak to się mówi - "Klejnoty najlepszym przyjacielem kobiety?". Po uzyskaniu odpowiednich informacji postanowił zabrać się na pocztę i przez nią wysłać paczkę. A jeśli wybuchnie w drodze? Byłoby to tragiczne, ale przynajmniej nikt nie skojarzy tego z jego osobą. Tak czy siak - ten dzień zostanie zapisany w jego pamiętniczku jako jeden z tych "fajowych".
Dziękuję, Ben, za wytrzymanie mojej obecności! :D
(z/w)Ben - 21 Maj 2016, 10:51 Hm... A zatem według pani oficer, Arcyksiężna nie posiada wielkiej bestii. Niemniej, Benowi dalej wydawało się, że ona i Opal to jedna i ta sama osoba, zwłaszcza, kiedy została określona przez nią przydomkiem "Szmaragdowa Hrabina". Tfu! Był już w stu procentach przekonany, że to jedna i ta sama osoba! Mimo to, dalej milczał na jej temat, by się nie zdemaskować czy coś.
Uff, nareszcie byli wolni. Ben odetchnął pełną piersią, kiedy czerwone płaszcze znikły mu z pola widzenia. Podniósł się z siadu do pozycji stojącej, spojrzał na Charlesa, który zaczął skrobać coś na kartce papieru i po chwili ową kartkę schował do kieszeni. Uśmiechnął się do niego delikatnie, ale po chwili uśmiech znikł z jego twarzy, kiedy usłyszał nieswoje imię.
- Benedict. - poprawił krótko Kapelusznika, po czym wyciągnął sztuczną rękę i wykonał nią niedbały salut na dwa palce do czoła, tak na pożegnanie. - Do zobaczenia! Ja spróbuję dowiedzieć się, gdzie ona jest. - dodał sekundy przed opuszczeniem przez Charlesa dworca. Powinien go kiedyś odwiedzić; polubił go.
Ben został sam. Nie wiedział, gdzie teraz iść, aby znaleźć ich zmiennooką przyjaciółkę albo może ową Szmaragdową Hrabinę (czy tam Opal). Postanowił zatem ruszyć na ślepo, na początku kierując się na zewnątrz, a potem... przed siebie. Może trafi po drodze na kogoś, kto widział już jedną albo drugą i wskaże mu drogę?
(z/w)Bane - 26 Wrzesień 2016, 23:08 Poranek był chłodny. Wiatr złożył słodki pocałunek na twarzy Bane'a i pieszczotliwie rozczochrał białe włosy.
Bane lubił poranki. Przynosiły ze sobą świeżość nowego dnia. Pustą kartę w dzienniku, którą dobrze byłoby zapełnić. I to samymi ciekawymi historiami.
Spojrzał na wschód. Słońce wznosiło się powoli głaszcząc ciepłymi promieniami twarz jego i załogi. Wspaniały obraz - cztery osoby, tak bardzo się od siebie różniące, mające przez następne miesiące mieszkać i przebywać ze sobą na jednym statku. Wszystko byłoby piękne, gdyby nie to, że te cztery osoby były sobie absolutnie obce.
Medyk poprawił włosy opadające mu na oczy. Chyba lepiej będzie, jeśli pozostaną jedynie znajomymi. Czy był gotów na poświęcenia w imię przyjaźni?
Martwa twarz wyrażała coś na kształt znudzenia. Ręce trzymał w kieszeniach nowych spodni. Szedł powoli, po co się spieszyć? Trzymał się kilka kroków za pozostałymi. Jego głowę zaprzątały przeróżne myśli.
Patrzył obojętnie na skrzydlate plecy Joce i Tulki.
Skrzywdzone.
Bezbronne.
Tak... tak bardzo kuszące...
Przetarł dłonią twarz i westchnął ciężko. Przeszedł go dreszcz, który wcale nie miał nic wspólnego z negatywnymi emocjami. Wręcz przeciwnie.
Był jak drapieżnik. Wilk wśród owieczek. Dobry wujaszek...?
Spuścił głowę i uśmiechnął się pod nosem. Dobrze, że nikt nie zauważył jego miny - uśmiech był straszny.
Zielone źrenice rozszerzyły się gdy przyspieszył kroku. Dogonił Tulkę. Zaszedł od tyłu. Skrzydła i lisi ogon zniknęły na chwilę, Tulka zmieniła się w dziewczynę z przystanku.
Bane zbliżył się jeszcze bardziej. Jeszcze jeden krok. Czy i tym razem będzie krzyczeć?
"Spokojnie... Jestem lekarzem."
Medyk wyciągnął chwiejącą się dłoń ku włosom Tulki, podniósł głowę.
Pogłaskał małą. Przejechał dłonią w rękawiczce po długich włosach które zdecydowała się zebrać w kucyk. Jednym palcem, niby to niechcący, dotknął jednej z blizn. Ile wspomnień i bólu w sobie kryła?
Twarz Bane na powrót była spokojna. Zupełnie tak, jakby przed chwilą nie gościł na niej uśmiech szaleńca.
Słońce wędrowało po niebie, zmieniając poranek w południe. Droga miała zająć pół dnia i w istocie, właśnie tyle trwała ich podróż. Zatrzymali się przed nieznanym mu budynkiem.
Nie powiedział nic. Przeniósł wzrok na Jocelyn, zmrużył oczy chroniąc je przed natłokiem jaskrawych kolorów. Jej skrzydła niemiłosiernie raziły.
Spojrzał też na Grega. Polubił tego niskiego, krępego jegomościa. Facet myślał logicznie, wydawało się, że kieruje się rozsądkiem. Coś łączyło go z panią kapitan... Ale czy to teraz ważne? Czy łóżkowe sprawy mogą skomplikować wyprawę na otwarte morze?
Rozejrzał się dookoła. Nie znał tej dzielnicy więc postarał się zapamiętać niektóre szczególne punkty znajdujące się w pobliżu. Wiedział, że jeśli chce zostać mieszkańcem, częścią tej krainy, będzie musiał nauczyć się po niej poruszać. I przestać dziwić się temu wszystkiemu co się w niej znajdowało.
Przypomniał sobie o bransolecie która spoczywała na dnie jego torby z medykamentami. Była podobna do tej jaką widział u Jocelyn. Była srebrna z wygrawerowanym na środku pyskiem wilka o czarnych kamieniach zamiast oczu. Czy błyskotka działała podobnie jak ta należąca do Joce? Będzie musiał to sprawdzić, nauczyć się z niej korzystać.
Podszedł do Grega, znowu schował dłonie do kieszeni przez co wyglądał nieco nonszalancko. Rozpięty kołnierzyk i potargane przez wiatr włosy tylko potęgowały efekt.
- Jocelyn uderzyła małą w twarz. - powiedział cicho śmiertelnie poważnym głosem - Nie podoba mi się, że kobieta nad sobą nie panuje. - dodał. Mówił bardzo cicho, ale nie dbał czy Joce ich usłyszy. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, oczy były prawie całkiem czarne bowiem zielona źrenica zmalała pod wpływem słońca do małej kropeczki.
- Ty z nią o tym pogadasz, czy ja mam to zrobić? - zapytał wprost - Jeśli chcesz poznać moje zdanie, to ja chętnie bym się tym zajął. Lepiej by wasze relacje nie popsuły się jeszcze bardziej.
Zmarszczył brwi na znak tego, że nie kpi a mówi poważnie. Jeszcze tego brakowało by Jocelyn odepchnęła od siebie Gregorego.
Bane przeniósł wzrok na panią kapitan.
Krucha Jocelyn... Jakiej siły potrzeba by rozbić nadkruszoną, porcelanową maskę?
Źrenice Bane'a na chwilę rozszerzyły się jednak twarz pozostała beznamiętna.
Piękna. Skrzywdzona.
Czy płakała gdy ją gwałcono? A może krzyczała? Ciekawe jak brzmi jej krzyk...
Bane przetarł dłonią twarz. Źrenice skurczyły się w dwa małe zielone punkciki.
Musi kupić wódkę. Albo inny narkotyk. Szybko.Gregory - 27 Wrzesień 2016, 12:19 Gregory nie lubił tłumów, nie lubił iść środkiem ulicy w biały dzień. czuł na sobie spojrzenia przechodniów, przenikliwe, oceniające spojrzenia szpiegów, namierzających go, idących krok w krok. Czuł, że cierpnie mu skóra przy każdym mężczyźnie w długim płaszczu, mogącym kryć setki mieczy, przy każdym podejrzanym dzieciaku, z patykiem wyglądającym prawie jak pistolet, przy każdej zgarbionej staruszce, mogącej być agentem w eleganckiej, gumowej masce. Nie okazywał tego. Nigdy nie okazywał, nawet najmniejszym drgnieniem twarzy, tego lęku przed demaskacją, przed niekończącym się pościgiem toczącym się w jego głowie. Nie da im tej satysfakcji, kiedy ONI go złapią, będzie im się tylko śmiać prosto w ich żmijowe mordy. Nie wiedział, ile może zdradzić Jocelyn i reszcie, na ile mógłby zwierzyć się ze swoich rozlicznych obaw, czy nie uznają tego za bełkot szaleńca. A najgorszy był mały brązowy piesek, Greg mógłby przysiąc, że przebiegł im drogę już trzeci raz, podejrzanie wesolutki, machający ogonem jak radzieckim radarem. Kiedy opuścili budynki ulicy Cukerkowej, Greg wyraźnie odprężył się, oddychając z ulgą. W polu szanse na namierzenie jego skromnej osóbki były znikome. NIe był do końca pewien, gdzie się udają, ale nie obchodziło go to. Mimo wszystko przyjął uwagę Szarego z pewną irytacją:
- Dzięki, że jestem ślepy i głuchy, i musisz mnie informować o wszystkim co widać jak na dłoni - w szepcie Gregorego nie było słychać tyle frustracji, ile mogłoby w niej być, ale miał on w zwyczaju zwracać się takim zjadliwym tonem do wszystkich, szczególnie komentując oczywiste uwagi i głupie pytania.
- Musimy z nią o tym pogadać. A raczej ja muszę - ty gadaj, jeśli chcesz, to na ciebie naskoczyła, równie dobrze możesz pragnąć świętego spokoju. I nie wydaję mi się, żeby była jakaś nienormalna, okej? Po prostu miała przebłysk bardzo złych wspomnień. - dodał, choć sam zdawał się być niepewny swoich słów. Jak już powiedział - mieszkańcom Krainy zbyt często odbijała szajba, może Jocelyn już jechała swoją małą autostradą w obięcia szaleństwa? On liczył na normalny związek z normalną dziewczyną... Może już sam fakt, że nie przeszkadzała jej jego prawdziwa postać, powinien być dla niego znakiem ostrzegawczym? Bo która pokochałaby taką mordę? Ale czuł też, że nie miał prawa wyżyć się na niej, wygarnąć to wszystko, jak zrobiłby to z kimś innym. Nie chciał zranić jej jeszcze bardziej, ale musiał pokazać też swą stanowczość. Jakoś na osobności zaczną rozmowę i elegancko przejdą na temat Julki, a Greg ze spokojem oznajmi, że nie podoba mu się siniak na twarzy uszastego stworzonka. Na razie musiał po prostu skupić się na tym, co jej powiedzieć i w jaki sposób.
Idąc tak, Gregory postanowił zahaczyć o słowa Bane'a, którymi zwrócił się do niego na placu zabaw:
- Jak spotkaliśmy się wtedy ze sobą, po raz pierwszy, to wspomniałeś mi, że... no wiesz. Jesteś artystą i zmieniasz ludzki wygląd. To chyba nie znaczy, że kiedyś byłeś szaleńcem doszywającym innym twarze, albo robiącemu bliźniaki syjamskie w piwnicy? - starał się nadać swojemu głosowi żartobliwy ton, ale w sumie nadal nie wiedział, czego się spodziewać po Banie - był on lekarzem, ale nie wiadomo, jakiego rodzaju. No i te dziwne spojrzenia, które wysyłał wokół od czasu do czasu, nie dało się ich nie zauważyć. No i akcja ze strzykawką...
- Jakby co, to dla mnie nie problem. Tutaj wariatów jest na pęczki - tylko rwać. A co byś nie zrobił, to ta gehenna w MORII z pewnością ukarała cię lepiej niż jakikolwiek bies w Zaświatach. Masz czystą kartę - ciesz się nią! Bo ja tam się staram cieszyć, choć wychodzi mi kiepsko. - dodał, nie będąc do końca świadomy, jak te słowa mogą zostać przez Bane'a odebrane...Tulka - 27 Wrzesień 2016, 12:54 Julia szła obok Jocelyn nie odzywając się ani słowem. Nie rozglądała się też ciekawsko tak jak poprzedniego dnia. Po prostu szła przed siebie, ze wzrokiem wbitym w ziemie. Co jakiś czas tylko głaskała Amber.
Skrzydła trzymała cały czas ciasno przyklejone do swoich pleców. Nie poruszyła nimi nawet na milimetr odkąd rano się przebrała po prysznicu. Szczerze? To nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak właśnie robi. Był to odruch nad którym nie panowała.
Gdy Bane podszedł do niej od tyłu, zaskoczyło to ją. Jednak nie uciekła przed jego dotykiem. Spojrzała tylko na niego zaskoczona. Nie powiedziała jednak nic na ten temat i po chwili znów skupiła się na jakże fascynującej drodze, po której szli.
Nadal nie czuła się najlepiej. Myślała, że świeże powietrze ją trochę ożywi. Myliła się jednak. Była wymęczona starała się jednak tego nie okazywać. Miała nadzieję, że pozostawi odbiorą to tylko jako po prostu zły dzień lub, że jest smutna. Nie chciała aby ich uwaga znów się na niej skupiała.
Gdy Jocelyn w końcu się zatrzymała, dziewczynka spojrzała na nowy budynek. Nic ciekawego, wyglądał trochę jak dworzec w Świecie Ludzi. Podeszła jednak do Jocelyn i zapytała - Pani Joce? Czy mogłabym zostać na zewnątrz? Obiecuje, że nigdzie się nie ruszę i będę tu grzecznie czekać.
Mówiła spokojnym, trochę błagalnym tonem. Od dawna nie lubiła tłumów. A na dworcach zazwyczaj jest tłoczno.
Usłyszała rozmowę Banea z Gregory. Zasmucona przyłożyła dłoń do swojego policzka. Nie chciała żeby się kłócili. Przynajmniej nie dziś. Mimo, że nie miała nastroju na nic, nie chciała aby w jej urodziny ktoś kto jest dla niej ważny się kłócił. Jednak i tak nie miała zamiaru ich o tym informować.
Jeśli tylko Joce wyraziła na to zgodę dziewczynka usiadła kawałek dalej pod jednym z dziwnych drzew i wyciągnęła szkicownik, próbując skupić swoje myśli na czymś innym, niż to kim się stała lub tym co się działo poprzedniego dnia.Soph - 27 Wrzesień 2016, 21:17 Wyskoczyła z pociągu nim jeszcze na dobre wylądował, a na pewno zrobiłaby to, gdyby ten latający behemot miał zewnętrzne balkony. Zrobiłaby pałacowym strażnikom wejście godne pamiętnego ataku piratów w Szachmieście. Tylko pewnie bielak by się nie ucieszył. Z drugiej strony, uśmiechał się zwykle tylko w kierunku swojej porcelanowej lalki, której zasadniczą właściwością było omdlewanie w najmniej odpowiednich momentach. Jeśli jeszcze raz zmusi ją do spędzenia z nią podwieczorku, będzie się musiał liczyć z ponurymi konsekwencjami. Dobowe zaklęcie w kielichu wina jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.
To jedna z tych osób, które wiecznie gdzieś pędzą, biorą ostre zakręty i próbują się zmieścić w szczeliny między drzwiami i futryną zdecydowanie dla nich za wąskie. Dobrze choć, że jeden z prezentów arcyksięcia, lewitująca walizka w kolorze naprawdę oczodajnej czerwieni, nadążała za długimi nogami Akrobatki. Kobieta minęła zdobne korytarze prowadzące ją do hali głównej, z zadowoleniem odnotowując braki w żebrzących Cyrkowcach i skołtunionych Dachowcach. Arcyksiężna podskoczyła w oczach zimnookiej o malutki punkt. Dalej nie znosiła lalki jak Otchłań, ale jej charytatywny pomysł w połączeniu z potencjałem finansowym Agasharra zdecydowanie wypalił. Swoją cegiełkę Sophie dodała, sprawiając, że charytatywność się im w jakiś sposób zwracała.
Księgi Gości były pożyteczne i wbrew pozorom naprawdę dobrze chronione, po pozostawionym bowiem kosmyku włosów można swobodnie wyśledzić jednostkę. I tak to działało, niemniej trzeba przyznać Rosarium, że dbał o prywatność i ochronę danych osobowych – rzecz, na punkcie której Ludzie obecnie dostali kota po drugiej stronie lusterka.
Wypadła z hallu, lawirując gwałtownie, całkowicie swobodnie, między podróżnymi stojącymi akurat na prostej linii, najkrótszej drodze do wyjścia na ogród. W ostatniej chwili, niemal przyprawiając o nagłe zatrzymanie krążenia starszawą jegomość w efektownym kapeluszu z martwym sępojadem na jego czubku, skręciła w lewo, jednak kierując się do informacji. A także rejestracji hotelowej i jednocześnie kontuaru, przy którym od pracowników arcyksięcia możesz otrzymać bezpłatną pomoc. Wystarczy, że jesteś biedny, ubogi, bezdomny, chromy lub bezrobotny, albo przynajmniej takie sprawiasz wrażenie. Szkarłatna walizka gwałtownie wyhamowała, oszczędzając upyorka dziewczyneczki stojącej obok, a później podążyła za Sophie jak po niewidzialnym sznurku. Może i taki był?
Well, nie. Sukienka faktycznie była wczorajsza, granatowa, tyle że otrzepana z pyły lochów, rękaw nadal pociemniały od zaschniętej na niej krwi, a porządnie zrobiony, gruby opatrunek zawiązany na perfekcyjna kokardę przesiąkł na błękitno, ale kobieta zdecydowanie nie wyglądała jakby potrzebowała tutejszej pomocy. Nawet pomimo wyraźnego zmęczenia na twarzy i jeszcze bardziej przeźroczystego niż na co dzień lica. Piegi odznaczały się na skórze jak pryśnięcie ciemną farbą. No i nadal nie pozbyła się z policzków pary sinych pasów wymalowanych breją mózgową Falimira. One już zostały pozostawione z przewrotności.
Skutkami ingerencji Folly w jej umysł, jej nagłym opuszczeniem Różanej Wieży pomimo zmęczenia i wycieczką w krzaki i zagajniki zdecydowanie nieuczęszczane zajmie się później – obecnie miała w walizce rośliny, które powinna dostarczyć w stanie jak najświeższym, mimo obłożenia ich lodem. Na Szkarłatną Otchłań, trzeba było kupić też zaklęcia, gdy była okazja. Wbrew wszystkiemu jej ludzka część pozostawała w Akrobatce wciąż żywa powodując, iż czasem naprawdę irracjonalnie zapominała o istnieniu magicznych, zdecydowanie wygodniejszych sposobów podróżowania, przechowywania i zachowywania przedmiotów czy wykorzystywania bardziej prozaicznych rzeczy.
Ominęła mężczyznę z marionetką pod pachą, rudego kocura wielkości półtora metra z górką i dziewczynę o włosach w kwiatach. Bliższe spojrzenie podczas przechodzenia obok pozwalało stwierdzić, że jej włosy były różnobarwnymi kwiatami o drobnych główkach. Swobodnie wsunęła się za błyszczący kontuar jakby pracowała między tymi ludźmi od zawsze i dopiero drugie, trzecie spojrzenie pozwoliło pracownikom na stwierdzenie, że ta pani to na pewno nie jest od nas.
Na wyciągnięte w jej kierunku umundurowane ramię – bardzo idiotycznie umundurowane, dlaczego Agasharr pozwalał mężczyznom nosić uniformy ze złotymi wstawkami? – odmawiające wstępu w głąb, do pomieszczeń obsługi, a nawet zdecydowanie wypraszające, mimo że przewyższała boya przynajmniej o głowę, jedynie westchnęła.
Po krótszej lub dłuższej chwili paniki, zamrożenia, oniemienia, zesłupienia i co tam jeszcze odczuwała dzisiejsza załoga na widok samej sekretarz Arcyksięcia – bladej, nieumalowanej, nieco wymiętej, ale nadal strzelającej piorunami z oczu sekretarz Arcyksięcia – wreszcie zapytano czego potrzebuje. Po chwili kobieta opadła wreszcie na chwilę na kanapę i walczyła, by nie odejść w objęcia Morfeusza na minutę, godzinę, no, góra trzy dni. Czekając na dokumenty od Agasharra – nadal zastanawiało ją jak swobodnie traktowała już mówienie mu po imieniu – wyjęła z walizeczki oprawioną cieniutko książeczkę i przekartkowała w poszukiwaniu zaklęcia, które zaintrygowało ją na tyle, by teraz przestać obsesyjnie obserwować otoczenie dosyć ludnego dworca i zagłębić się w lekturze.
Inkantacja zdawała się dosyć prosta, ale Sophie z aktywną magią miała tyle do czynienia co przeciętny Szklany Człowiek z przedstawicielami innej niż jego rasy. Trzeba będzie zasięgnąć czyjeś rady, albo odwiedzić arcyksiążęcą bibliotekę. To jest myśl.
Przerwało jej zamieszanie między obsługą i mało eleganckie wypchnięcie jednej z dziewczyn w jej kierunku. Jakby gryzła, na Potęgi! Nie znosiła tego. Nie cierpiała, że przez te przebieranki ludzie czołgają się u jej stóp, boją odezwać i przytakują tylko dlatego, że odgrywa na dworze rolę najbliższej współpracownicy arcyksięcia. W jakim musieli być jednak szoku, że nie nosiła tak naprawdę spodni i nigdzie nie widać było broni automatycznej, niemal herezji wśród istot z tej Krainy. Powinni się bać nie jej pozycji, a ciężkiego słowa i lodowatego spojrzenia – bać się jak ci bliżsi jej pozycją, którzy postanowili sprawdzić na ile im pozwoli przybłęda znikąd. Cóż. Przywykła do tego, że musi zapracować i zastraszyć, by uznano ją za równą sobie. A przynajmniej za kogoś, kto będzie bardzo upierdliwy gdyby spróbowało się go usunąć z dworu.
Odebrała szarą kopertę od dziewuszki i kazała nadać dwie wiadomości – że Baśniopisarka, z którą była dziś umówiona (miała żywą nadzieję, że to dziś….) może ją spotkać przy fontannie publicznego pałacowego ogrodu oraz do samego Agasharra, że pojawi się dziś późnym popołudniem i musi z nim omówić wyniki inspekcji.
A potem ze zwykłym sobie pędem wypadła po drugiej stronie informacji i, ostentacyjnie stukając obcasami, ruszyła w stronę Pałacu.
[zt]Jocelyn - 28 Wrzesień 2016, 16:19 Nie była zmęczona. Moznaby pomyśleć że po trzech nie przespanych nocach i po jednym jabłku łącznie, będzie wykończona, jednak tak nie było. Pewnym krokiem prowadziła zgraje. Nie odzywala się do nikigo przez cały marsz. Nie zrobili ani jednego postoju. No bo po co? Może i mieli ciężką noc, ale co z tego? Nie mogla sobie pozwolić na dłuższe opóźnienia. Nie chce rozjuszyc tych z góry. Listy miała w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Była spokojna. Tak cholernie spokojna że aż ją samą to dziwiło.
Czula na sobie spojrzenia Grega jak i Banego. Banego miała totalnie gdzieś. Czula też mściwa satysfakcje na mysl że to ONA jest kapitanem i Bane będzie musiał jej się podporządkować. Gbur jeden.
Greg.. Tak. Cała ta sytuacja z nim ją bolała. Nie próbował nawet nawiązać rozmowy.. Nic. Tak jakby ją ignorowal. Poczuła bolesny ucisk w klatce ale go zignorowala. Czula jednak że ma gorączkę. I to jak cholera. Na cóż Ci babo były te wszystkie milostki, awantury i nocne latanie w samej koszulce? Przetarla oczy i stanęła. Gdyż właśnie oto stanęli przed wielkim gmachem dworca. Nie był jakiś nie wiadomo jaki. Widziala pare podobnych w Londynie. Jednak.. Właśnie ta normalność ją uderzyła. Wszystko zawsze było tak pokręcone że człowiek dostawał świra wiec ten gmach był upragnionym wytchnieniem dla duszy i oczu. Była tu pierwszy raz. Odkąd jest w Krainie Luster niby zwiedzala sporo. Jednak... Wybierała miejsca gdzie nie ma zbytnio ludzi. Do tej pory mimo że widziała wiele większych dziwow niż ona.. Do tej pory jednak uważa się za coś wstrętnego.
Zadrzala. Czuła jak zimno rozchodzi się po jej ciele mimo że na dworzu było naprawdę ciepło. To źle wróżylo. Wcale by się nie zdziwiła gdyby się okazało że ma na twarzy rumience.
Szumialo jej w uszach a i hałas z dworca robił swoje toteż nie usłyszała tematu rozmowy naszych dwóch panów. Jednak dotarły do niej słowa Julii. Nie miała zamiaru żadnego z nich brać ze sobą. Na chwilę się zapomniala i poglaskala Jule po poliku.
- Jasne - powiedziala ciepło. Po czym odwróciła się w stronę grzywacza i Grega - Zostancie tutaj. Załatwię coś... I wrócę - przy wrócę bardziej skupiony słuchacz byłby w stanie usłyszeć lekkie zawachanie. Skąd się ono wzielo? Sama nie wiedziała. Nie rozumiała ostatnio samej siebie. Odwróciła się na pięcie i wkroczyła na dworzec kierując się ku poczcie.Bane - 28 Wrzesień 2016, 17:05 Uwaga Gregorego na temat ślepoty i głuchoty mocno go zaskoczyła. Nie chciał przecież prowokować konfliktu, dlaczego więc blondyn tak się zirytował?
Bane podrapał się po brodzie wysłuchując jego kolejnych słów. Odczekał chwilę, przyglądając się mężczyźnie. Metalowe kikuty które sterczały mu z pleców były intrygujące, ciekawe jak działały.
- Nie powiedziałem, że jest nienormalna. - powiedział z powagą - Uważam wręcz, że jest z nią wszystko w porządku. No, może oprócz tego, że nękają ją straszliwe wspomnienia. - dodał patrząc w stronę kobiety. Może faktycznie zbyt szybko wyrobił sobie opinię o Jocelyn. Nie znał jej przeszłości jednak wiedział już, by uważać ze słowem "gwałt".
Zawiesił wzrok na pani kapitan. Źrenice rozszerzyły się na chwilę.
Jak nadkruszony kryształowy kwiat. Dotknij, a rozpadnie się na milion kawałków.
A każdy z nich równie cudowny. Równie delikatny.
Zakazany kwiat.
Bane poprawił grzywę opadającą mu na oczy. Będzie musiał chyba jakoś przyciąć te niesforne włosy.
Kiedy usłyszał, że Gregory go co coś pyta, przeniósł wzrok na mężczyznę. Zielone źrenice na powrót były tylko małymi kuleczkami. Odchrząknął, bo w jego gardle nagle pojawiła się jakaś dziwna suchość. Jest tu gdzieś sklep monopolowy?
- Określiłem się mianem artysty bo w moim fachu poniekąd potrzebny jest zmysł artystyczny. - wytłumaczył - Jestem chirurgiem, specjalizuję się w operacjach plastycznych. Miałem kiedyś klinikę. - dodał poważnym głosem - Nie znaczy to jednak, że umiem tylko modelować noski czy powiększać piersi. Nie wiem czy wiesz, ale żeby zrobić specjalizację musiałem skończyć szkołę jako zwykły chirurg, lekarz prawie od wszystkiego.
Przeniósł wzrok na Jocelyn bo zauważył, że Tulka ciągnie ją za rękaw i kobieta coś do niej mówi. Usłyszał, że mają zostać i poczekać. Zwrócił jednak uwagę na to, że kobieta ma rumieńce. Ogólnie wyglądała niezbyt dobrze, była zmęczona chociaż nie chciała prawdopodobnie tego pokazać.
Okiem lekarza zauważył, że Joce ma chyba gorączkę. Poczuł standardowy impuls motywujący do niesienia pomocy. I gdyby nie to, że skrzydlata poszła w stronę dworca... No cóż. Będzie musiał poczekać aż wróci.
Greg wspomniał o czystej karcie. Bane uśmiechnął się samymi kącikami ust, co musiało wyglądać dziwnie bo jak dotąd nawet nie próbował wywołać na twarzy miłego uśmiechu. Oczy błysnęły, jakby chciały okazać radość.
- Dzięki Greg. - powiedział - Dobrze wiedzieć, że zaczynam nowy rozdział. Nie będę oglądać się wstecz, skoro to dla ciebie i innych nie problem. - dodał mniej poważnym tonem.
Blondyn w istocie był dobrym kandydatem na kumpla. Dał mu swoiste rozgrzeszenie i znak, że nie będzie rozpatrywał tego co spotkało wcześniej Bane'a.
Ale czy Bane potrzebował rozgrzeszenia? Oczy zalśniły mu specyficznie, ale twarz pozostała spokojna.
"Ależ drogi Gryfku, ja doskonale wiem, że mam czystą kartę. I cieszę się tym, nawet nie wiesz jak bardzo! Tylko, powiedz, drogi Gryfku. Co mnie powstrzymuje, by zapisać ją tak samo plugawymi historiami jak w poprzednich rozdziałach? Papier może i nowy, czyściutki. Ale aż prosi się o kilka kleksów atramentu w kolorze szlamu..."
Mężczyzna podszedł do Tulki, chcąc ją najzwyczajniej przypilnować. Skoro Jocelyn poszła, czuł się zobowiązany do przejęcia pieczy nad dzieckiem. Miał nadzieję, że Greg podejdzie bliżej, za nim. Znajomość z nimi wszystkimi może nie rozpoczęła się zbyt dobrze, ale kto powiedział, że nie można jej wybielić?
- Wszystko w porządku, słońce? - zapytał Tulkę chowając ręce do kieszeni. Wzrok skierował na jej twarz. Policzek faktycznie był lekko zaczerwieniony, mała pewnie dostała 'z liścia'. Na pierwszy rzut oka wyglądała nieźle, chociaż widać było zmęczenie. No i krzywiła się gdy poruszała skrzydłem, Bane zauważył to już wcześniej. Zdecydował jednak, że nie będzie się narzucał. Po tym co zaszło, musiał się trochę wycofać. Nawet jeśli jego lekarska natura nakazywała mu zareagować natychmiast i przebadać dziewczynkę.
Bardzo chciał dowiedzieć się dokładniej, co przeszła dziewczynka. Chciałby poznać jej historię, każdy szczegół... Chociaż w gruncie rzeczy bardziej ciekawiło go czym kierował się jej oprawca. Kim był, dlaczego zdecydował się na trzymanie dziecka i wykorzystywanie go.
Bane wolał jednak pełnoletnie kobiety. Ich kształty, fakturę i zapach rozpalonej skóry...
Medyk przetarł dłonią zmęczoną twarz. Gdzie do cholery jest monopolowy?Anonymous - 28 Wrzesień 2016, 19:34 Dzisiaj Prisma miała się spotkać z Jocelyn. Chyba dzisiaj. Dziewczynka była tak pochłonięta przygotowaniami do misji, że nawet nie odczuła upływu dni.
Dokładnie przestudiowała wszystkie książki o piratach jakie znalazła w bibliotece. Co dziwne część podań była sprzecznych. Szczególnie w pamięć zapadła jej książka obrazkowa, w której koncepcja piratów była ciekawie ujęta - były tam jakieś magiczne owoce dające moc w zamian. Historia była ciekawa, ale nie dała Prismie zbyt wielu informacji. Jednak mimo wszystko na podstawie tego co się dowiedziała udało jej się stworzyć strój adekwatny do misji - a właściwie to służba dołożyła wszelkich starań by zadowolić przybraną córkę Amnesii. Młode dziewczę w podzięce dała im kilka kryształowych ozdób, nie do końca świadoma, że tego robić nie musi, w końcu taka praca. Ubiór miała schowany w plecaczku, w którym również niosła zapasowy sztylet, gdyby ten, który posiada w jakiś sposób straciła i notatnik z jej ulubionymi przepisami, bowiem była gotowa przejąć pokładową kuchnię i podjąć się wykarmienia całej załogi.
Mówiąc już o załodze. Mała była ciekawa z kim przyjdzie jej być na statku, czy znowu spotka białowłosą panienkę, czy przybyło sporo nowych ludzi.
W tym całym zamyśleniu nawet nie zorientowała się kiedy zabłądziła. O ile nadal przebywała na Herbacianych Łąkach, tak kompletnie nie wiedziała gdzie jest. Były tu dwa charakterystyczne punkty odniesienia - pałac i stacja kolejowa. Nie pomogły jej one za bardzo, bowiem Szklana Panienka nie wiedziała czyj to może być pałac, a dworca na oczy wcześniej nie widziała. Jego budowa jednak przykuła jej uwagę i miała ochotę tam pójść. Zawsze w końcu może spytać o drogę.
Ruszyła przed siebie zostawiając za sobą kolorowy szlak. Im bliżej budynku była tym więcej osób spotykała pod drodze. W końcu, gdy przekroczyła próg wejścia poszczególne persony zamieniły się w jeden wielki tłum. Szum jaki wydawali skutecznie zagłuszał charakterystyczne dzwonienie kolorowych szkiełek o nogi Prismy. Zafascynowało ją wszystko wokół, jednak wyraz jej twarzy jak zwykle pozostawał obojętny. Brnąc przed siebie dotarła na jeden z peronów i była świadkiem odjazdu pociągu. Był to dla niej fascynujący widok, w Szkarłatnej Otchłani nie mieli czegoś takiego. Co prawda zdarzyło jej się czytać o owych maszynach, jednak żadnej na oczy nie widziała - aż do teraz. To przeżycie niemal sprawiło, że zapomniała po co tu przybyła.
Chciała spytać pierwszej lepszej osoby, jednak wszyscy wydawali się być w dziwnym pośpiechu i nawet nie zwracali na nią uwagi. W końcu po dłuższej chwili błąkania się dostrzegła pocztę. Pomyślała, że jeśli z poczty można wysłać list gdziekolwiek w Krainie Luster, to powinni wiedzieć, gdzie znajduje się aromatyczna polana. Widok, a raczej osoba jaką tam zastała przerosła jej najśmielsze oczekiwania. Była tam poszukiwana przez nią Joce we własnej osobie. Prisma podbiegła do niej na tyle szybko na ile pozwoliło jej obciążenie spowodowane szkiełkami. Wolała nie odczepiać większej części by choć na chwilę przyśpieszyć, w końcu ktoś mógłby się potknąć o kupkę kolorowego szkła. Gdy tylko dotarła na miejsce, delikatnie pociągnęła Jo za płaszcz.
- Pani kapitan! Prisma się melduje! - zapewne wykrzyknęłaby to entuzjastycznie, gdyby tylko potrafiła, jednak jej głos pozostał bezbarwny jak zwykle.Gregory - 28 Wrzesień 2016, 20:39 - Chciałbym je poznać, może mógłbym jej jakoś pomóc... - stwierdził melancholijnie, wlepiając piwne oczy w jej przepiękne, czarne skrzydła lśniące wszystkimi barwami tęczy. Niewiele, naprawdę niewiele brakowało mu, aby zaczął się na ich widok ślinić z rozdziawionym pyskiem. Naprawdę, kontrolowanie się co rusz, ciągła musztra, pilnowanie, czy przypadkiem nie zaczął zachowywać się zwierzęco było wyczerpujące. No i czuł się lekko przybity, więc ślinienie się tylko działałoby przeciw własnym odczuciom. Czemu miałby się tak teraz podniecać, zwierzaku? Już ją posiadłeś, jeszcze ci mało?! No i ten cholerny, brązowy kundel z ruskim radarem. Ten sam psiak spoglądał na niego po raz enty. To nie był wypadek, zapewne jakiś zmiennokształtny śledzi ich poczynania... spisuje, spogląda, odbiera prywatność... A niech śledzi, przynajmniej zajmie czymś umysł.
Kiedy usłyszał, czym zajmował się Bane podczas pobytu w Glassville, przez chwilę nie mógł uwierzyć. Ale w sumie czemu tu się dziwić? Zawód jak zawód, a co się nadotykał, to jego - tylko zazdrościć. Tyle panien musiało przewinąć się w jego okolicy, facet musiał mieć prawdziwie rajskie życie, zanim dopadli go świry z MORII. Nagle do główki Gryfka wpadła pewna
- Zastanawiam się, czy udałoby ci się naprawić mój pysk - nie liczę na ludzką twarz, ale mam tam masę blizn no i placki łysiny. Wiesz, gryfy powinny być eleganckie, majestatyczne, psia ich mać. - zamruczał ironicznie, choć sam nie był pewien, czy propozycja dana Bane'owi ma być traktowana na poważnie czy na żarty. Najwyżej wszystko się odszczeka.
Nie no, musiał się przemóc, musiał do niej zagadać, nie dało się inaczej, bo co mógł zrobić innego? Nie był w stanie przestać nie myśleć o niej na zawsze, skupiając się na groźnych, psich szpiegach, musiał zagadać, zaraz, teraz! Wyraźnie przyspieszył, chcąc zrównać się z białoskrzydłą pięknością. Wziął wdech, wahając się przez krótki moment, po czym zaczął:
- Jak minęła ci noc, Joce? - nie wiedział, o co konkretnie pytać - Dobrze ci się spało po... po tym wszystkim? Nie miałaś złych snów? - dodał, starając się, aby nie wzięła jago słów za oskarżenie, a za faktyczną troskę. Odzywał się do niej po raz pierwszy dzisiaj, doskonale o tym wiedział, zastanawiając się, gdzie to doprowadzi.
Niezależnie, czy odpowiedziała na niego pytania, czy nie, Gregory poczuł ukłucie żalu, widząc, że Jocelyn już ich opuszcza. Zostawia go na pastwę tych wszystkich paranoicznych myśli. Teraz już sam nie wiedział, czy ucieka przed paranoją w Jocelyn czy ucieka od Jocelyn w podejrzenia i domysły prześladowcze. przestał ogarniać własny łeb.
Zaraz zaraz zaraz... Kim jest ta smarkula? Co ona tutaj robi? Czemu ciąga po ubraniu Joce i nazywa ją... nie. Nie nie nie nie nie! Ona na serio bierze ze sobą tą tipsiarę w czarnej kiecce? Czy ona jest poważna, samoświadoma...?! Greg, uspokój się. Mamy odbudować relację z szefową po sytuacji z wczoraj. Ona pewnie wie co robi, biorąc tą... dziewczynę na pokład, zapewne jest starsza niż się wydaje, prawda? To tutaj częsta przypadłość. Pewnie ma te trzy stówki na karku i tylko taka radosna jest bo... pogoda ładna? Gregory posłał w jej stronę spojrzenie pełne niedowierzania, którego Jocelyn raczej nie zauważy, nie patrząc w jego stronę.Tulka - 28 Wrzesień 2016, 22:14 Julia usiadła pod drzewem z wielką ulgą. Było jej słabo i kręciło jej się w głowie. Miała jednak nadzieję, że tego nie widać. Siedziała chwilę opierając głowę o pień drzewa i gdy tylko Joce zniknęła w budynku wyciągnęła szkicownik i ołówek i zaczęła rysować. Nie szło jej to jednak. Nie potrafiła się skupić. Odłożyła wiec przybory i tylko siedziała starając się jakoś zatrzymać świat. Błagam niech się wszystko przestanie kręcić.
Bolała ją głowa i było jej niedobrze. Starała się to jednak jakoś zataić. W szczególności przed Joce. Jednak gdy ta zniknęła, Tulka trochę nie rozluźniła. Znów chwyciła za brzuszek naznaczony siną pręgą.
Widząc, że Bane się do niej zbliża spojrzała na niego trochę zaskoczona.
- Wszystko w porządku - skłamała siląc się na uśmiecha - tylko skrzydło mi do...- nie dokończyła. Pamiętając naukę z poprzedniego dnia chciała wstać gdy Bane do niej zagadał. Zrobiło jej się ciemno przed oczami i gdy je otworzyła leżała na ziemi. Spojrzała zdezorientowana na Bane,a, który pewnie był zdenerwowany. Nie wiedziała co się stało. Skąd mogła wiedzieć, że omdlała.
Usiadła niepewnie. Chciała wstać ale nie miała siły. Bardzo bolała ją głowa.
- Proszę nie mów siostrzyczce - powiedziała słabo - nie chcę jej martwić.
Czuła się naprawdę okropnie. Jednak chciała pokazać, że nie jest bezbronna i że da sobie radę.
- Czy...sprawdziłbyś mi skrzydełko? Naprawdę mi dokucza. - spróbowała się uśmiechnąć jednak to tylko przypomniało jej o bólu głowy. Nie chciała jednak narzekać. Było jej wstyd, że w ogóle coś takiego się stało. Miała też nadzieję, że Gregory tego nie widział. Wolała nie robić znów zbiegowiska.
Amber bardzo się zdenerwowała i chcąc jakoś pocieszy Tulcię, wskoczyła jej na brzuch naciskając na siniaka, przez co Tulka zwinęła się w kulkę trzymając za brzuszek.Jocelyn - 29 Wrzesień 2016, 17:06 Tłum pasażerów robił naprawdę spory hałas. Przez temperature, w jej głowie każde słowo i każdy dźwięk odbijal się parokrotnie powodując tym mętlik. Nie za bardzo mogła się skupić wiec nie od razu usłyszała slowa Gregory'ego.
Gdy wreszcie do niej dotarły stanęła jak wryta. Myślała że ją olał i miał w sumie gdzieś bo już ją zaliczył. A tu proszę...
Była naprawdę mile zaskoczona i ledwo powstrzymała odruch by się rzucić w jego ramiona i sie rozplakac, przeprosic i wycalowac jednocześnie. Nie zrobila jednak nic z tych rzeczy. Dało się jedynie wyczytać z jej oczu tęsknotę i smutek. Tego ukryć przed nim po prostu nie mogła . Na wzmianke o tym jak się jej spało i jak się czuje po tej nocy, uśmiechnęła się polgebkiem. Wyspala? Rany. Co jak co ale jej stan dalece odbiegal od definicji tego słowa. Uśmiechnęła się jednak w ten specjalny sposób i powiedziała:
- Spałam świetnie. I.. Przepraszam za wczoraj... To nie powinno było się wydarzyć - po tych słowach odwróciła się i odeszła na poczte. Nie wyjaśniła mu o co konkretnie z wczoraj chodziło. Mógł to dwojako zrozumieć jednak chodziło o wybuch. Za noc spędzona z nim moglaby oddać cały majątek. Kochała go to pewne. Jednak.. Czy będzie ją chciał gdy na jaw wyjdzie to jak bardzo brudna tak naprawdę jest? Nie chciała o tym teraz myśleć. Ma misje.
Podeszła do okna poczty, podała adresy i nadała listy. Jeden do Egona, Drugi do Queen i juz miała slac trzeci gdy poczula jak ktos ciagnie ja za plaszcz. Odwróciła się poirytowana i zobaczyla Prisme. Wmurowalo ja. Nie tego się spodziewała. Mieli czekać na informacje... To trochę źle wrozylo.. Jak ją tu znalazła? Interesujące dziecko. List który mial byc właśnie do niej, wlozyla z powrotem do plaszcza i podziekowala pani ktora obslugiwala jej okienko. Spojrzała na nią bez wyrazu. Wyglądała tak jak wtedy na przyjęciu. Nic się nie zmieniło. W jakiś sposób ją to uspokoiło. Wydarzenia ostatnich dni spowodowały taki Rollercoaster emocjonalny że widok Prismy jakoś ją ukoil.
- to dobrze. Choć ze mną. Przedstawie Cię reszcie. - powiedziala tylko i ruszyla z powrotem przed dworzec nie sprawdzajac czy dziewczyna za nią idzie.Bane - 29 Wrzesień 2016, 23:24 - Wiesz, może dzioba ci nie poprawię... Ale za łysinę i blizny mogę się zabrać, nie ma problemu. - powiedział poważnie. I w sumie na tym skończyła się rozmowa z Gregorym, bo blondyn pognał za Jocelyn. Było to na swój sposób słodkie, widać, że Gregowi zależało na skrzydlatej kobiecie. Coś zaiskrzyło, trybiki zaskoczyły i nasz krępy, niewysoki blondynek ma motylki w brzuszku.
Bane skierował się w stronę Tulki i stanął niedaleko. Dziewczynka nie wyglądała najzdrowiej. Była wykończona, Bane nawet nie musiał jej się specjalnie przyglądać by to zauważyć.
Miała szkicownik, coś chyba próbowała narysować. Medyk był ciekaw co mała rysuje ale dziewczynka przerwała, gdy do niej zagadał.
Początkowo ucieszył się, że Tulka podjęła rozmowę. Chciał jakoś zadośćuczynić krzywdę jakiej doświadczyła z jego strony, bo bez wątpienia mała wystraszyła się Bane'a.
Nie zdążył nic dopowiedzieć, bo skrzydlata dziewczynka zachwiała się nagle. Dobrze, że był przytomny, zareagował szybko. Nie zdążył złapać jej w pasie, chwycił dziewczynkę za ramię.
Zemdlała i był to w zasadzie plus, bo szarpnięcie Bane'a było dość brutalne...ale nie spodziewał się, że Tulka jest aż tak wycieńczona.
Ułożył dziewczynkę na trawie pod drzewem. Przeszedł w stronę jej nóg i uniósł je wyżej, nad poziom ciała. Poczekał chwilkę.
Można powiedzieć, że kontrolował sytuację. Omdlenie widział nie pierwszy raz, nie sądził by było to coś poważniejszego. Przytrzymał nogi, po chwili je położył i przeszedł do jej twarzy.
Dotknął czoła, było chłodne. Bane mógł teraz bliżej przyjrzeć się bliznom Tulki. Wykorzystując to, że skrzydlata dziewczynka była nieprzytomna, dotknął palcami blizn. Odchylił włosy.
Zamarł. Gdzie ona ma ludzkie uszy!?
Cofnął rękę, poczuł, że zrobił coś mocno niestosownego.
Jest nieprzytomna. Co cię powstrzymuje by przebadać ją, zobaczyć jak doczepiono ogon? Dużo dotykać nie musisz. Wystarczy wykorzystać to, że jest nieprzytomna i oglądnąć ją dokładniej. Przeglądnąć jak otwartą księgę.
Kiedy się obudziła, wyprostował się zachowując dystans. Nie chciał jej wystraszyć. Pozostał jednak na klęczkach, blisko niej.
Prośba dziewczynki nie zaskoczyła go specjalnie. Mała chciała być samodzielna, miała trochę racji w tym, że nie chciała niepokoić Jocelyn. Kto wie...może znowu zamieniłaby się w niedźwiedzia?
- Nie powiem. Obiecuję. - skinął głową - Powiedz mi, malutka. Jak się czujesz? Jadłaś coś wczoraj? - zapytał bo nie był pewien czy bułka którą rano jej wręczył była pierwszym posiłkiem dnia czy pierwszym posiłkiem od kilku dni.
Przyglądał jej się uważnie. Polubił małą. Miała w sobie coś, co wywoływało u niego coś na kształt 'instynktu tacierzyńskiego'. Sam dzieci nie miał i chyba nie chciał mieć (przecież nie mógł), ale pamiętał jak opiekował się siostrą jak byli mali.
Pogłaskał dziewczynkę po głowie. Czy się martwił? Trudno powiedzieć. Chciał jej pomóc, to na pewno. Ale więź jeszcze nie była na tyle mocna by bał się o jej zdrowie. I Bane nie był pewien czy chce pogłębiać więź.
Przeszedł na tył dziewczynki. Dotknął skrzydła. Starał się być delikatny, ale nie był pewien czy mu wyjdzie. Chwycił poskładaną kość w dwie ręce i zaczął mocniej naciskać, sprawdzając jak się zrosło. Nie było z nim najlepiej - było sztywne, miało prawo boleć.
Szybko przestał, wiedział już wszystko o skrzydle. Zdecydował jednak, że nie powie małej, że prawdopodobnie nie polata. A przynajmniej nie w najbliższym czasie.
- Jesteś niestety skazana na moje towarzystwo, dziecino. - powiedział siląc się na łagodny głos - Będę rehabilitował skrzydełko. Zajmę się tobą. - usiadł obok niej na trawie - Ale nie zrobię ci krzywdy! Nie musisz się mnie obawiać. - dodał szybko mając nadzieję, że Tulka nie ucieknie.
Kiedy Amber wskoczyła na dziewczynkę i tamta zwinęła się w kłębek łapiąc za brzuch, Bane poczuł ponownie impuls nakazujący mu działanie. Zgonił zwierzaka tak, jak zgania się kota lub psa (psik psik!).
- Tulka, co się stało? - zapytał - Czy mogę obejrzeć twój brzuch?
Zapytał na wszelki wypadek, ale w sumie nie miał zamiaru czekać na odpowiedź. Skierował dłonie w rękawiczkach w stronę jej bluzeczki. Zaalarmowało go zachowanie dziewczynki, przypomniał sobie, że mała wpadła w motelu na biurko. Mogła się potłuc, ale żeby aż tak bardzo by coś uszkodzić?
Podnieś bluzkę. Na co czekasz? Zobaczysz czym jest ta mała istotka. Czy tylko uszy i ogon ma lisie? Jak przeprowadzono tą swoistą mutację? A może zszyto dziewczynkę z kilku części? No dalej. Przecież dziecko nie ma tyle siły co dorosły facet. Wystarczy chwycić ją oburącz i zedrzeć bluzkę, nie ważne co powiedzą inni.
Bane potrząsnął lekko głową, jakby chciał poprawić opadającą na twarz grzywę. Dłonie lekko mu się zatrzęsły, ale szybko się uspokoił. Zapanował nad słabością.
Miał nadzieję, że Tulka nie zauważy jego dziwnego zachowania.