To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Ogród Strachu - Lehlaka

Mirana - 11 Luty 2016, 23:57

Kiedy Anastasia odeszła, a słowa jej nie spotkały się przedtem z inną jak pozytywna reakcją Mirany, wyczekującej jej prędkiego, choć niepośpieszonego powrotu, postanowiła zadomowić się w okolicy. Podarowany jej pokój w Lehlace udekorowała nowymi roślinami, nie wymagającymi wiele światła. Poprowadziła ich pędy po ścianach, a korzeniami ulokowała przy zewnętrznej ścianie. Potrzebowała obecności sióstr w pobliżu i stałego dostępu na zewnątrz. W samym pokoju nie planowała początkowo wiele czasu spędzać, lecz mając na uwadze drapieżników Ogrodu Strachu, lepiej mieć ściany do osłony. Na czas snu, będzie prosić rośliny przy wejściu o zastawienie go przeciw niepowołanym gościom.
Na części podłoża swój żywot rozprzestrzenił mech, stanowiąc zarazem o utrzymywaniu się wilgoci jak i miłym dywanie.
Po kilku dniach przyleciała ptaszyna z przesyłką. Początkowo zamierzała ją schować (przesyłkę) i wręczyć Anastasii, kiedy ta powróci, bowiem czytanie cudzej korespondencji nie należy do jej zwyczaju. Szybko jednak spostrzegła, że już na zewnętrznej stronie wspomniany był adresat - ona sama. Rozwinęła rulon i wyczytała o nieszczęściu spotkanym przez Kotkę.
Przeczuwała, że tak szybkie jej wybycie powiązane może być z czymś poważniejszym, lecz trudno było jej odgadnąć, czym. A i sama Anastasia nie pragnęła wiele na ten temat wyjawić. Pozostało jej tylko czekać i liczyć na to, że nowa osoba w jej wąskim gronie niebawem zagości powtórnie.
Pewnego dnia udała się na przechadzkę po okolicy.

z/t

Anastasia - 16 Maj 2016, 19:55

Chwila odpoczynku, solidnego wytchnienia po wszystkim, co ostatnimi czasy się działo, zdecydowanie się kotce należała. Podróże między światami, nawet jeśli odbywały się przy pomocy Bursztynowego kompasu, wciąż były męczące, szczególnie, jeśli zbyt często i długo odwiedzała Świat Ludzi. Ale przecież nie mogła z tego zrezygnować, nie teraz, gdy w końcu wrócił jej… tak, jej, Wilk.
Na samą myśl o tym mężczyźnie, przeszły ją ciarki, te z grupy przyjemniejszych niżby się chciało. Nie umiała wymazać z pamięci swoich doznań przy każdym drobnym dotyku. Przyspieszonego bicia serca, poczucia bezpieczeństwa, choć nie każdy mógłby się z nią w tej kwestii zgodzić. Ale i nie każdy – miała przynajmniej taką nadzieję – był tak wyjątkowym pupilkiem!
I znów zaczynała się rozpraszać, zamiast skupić na tym, co ważne.
Nakryła twarz puchową poduszką, kryjąc się niczym zawstydzona nastolatka na myśl o pierwszej miłostce.
- To wina tego dzieciaka napotkanego po drodze, nya! – Warknęła, pragnąc się przez wzgląd na pochłonięte emocje jakoś usprawiedliwić, dość niewyraźnie w stronę leżącego na skraju łóżka, Furbo. Już dawno przestała interweniować i uczyć go, że nie wolno, że jego posłanie znajduje się obok, nie widząc żadnych szans na pozyskanie wymaganego autorytetu. Brzask spędził z nią zbyt wiele chwil, także tych za czasów bycia Dachowcem, nie można było mu wmówić, iż jest się pozbawionym skrupułów, bezlitosnym Strachem. To przy Schedelu należało taką zgrywać, on nie należał do grona pieszczochów. - C-co? Co jest? Mirana wróciła? – Zaaferowana nasłuchującymi uszami chowańca, gdy tylko poduszka odkleiła się od jej twarzy, sama zaczęła nasłuchiwać, a przede wszystkim wytężać swój węch. Wiedziała, że roślinnej pani nie ma w domu, toteż jej powrót wcale by kotki nie zdziwił. Jednak nie wyczuwała niczego dla niej charakterystycznego. Nie można było wykluczyć, że coś się jednak zbliżało. Coś, co niosło za sobą nieprzyjemny dla nosa zapach – najprościej mówiąc śmierdziało. - Mamy… gości, nya.
Zmarszczyła brwi, natychmiast opuszczając miękkie łóżko i zbiegła na dół przeskakując po dwa-trzy schodki w Lehlace. Wolała być przygotowana, niż zostać zaskoczoną przez mieszkańca Ogrodu Strachu. Nie każdy godził się na obecność Anastazji.
Chwilę później zniknęła z pola widzenia, okryta przez moc niewidzialności i dopiero wtedy zdecydowanie otworzyła drzwi, gotowa do wszelkich działań, zarówno obronnych, jak i ataku.
- I już wiadomo, skąd ten smród. – Westchnęła, znów stając się widoczną. Mimo to, Brzask nie zmniejszył dystansu dzielącego go z nowym przybyszem, strasznym przeciwnikiem pod postacią wyglądającego jak siedem nieszczęść, skunksa. - Skąd ty się tu wziąłeś, nya? Oj... – Zwierzę nie było na tyle pojętne, by słuchać jej słów, jak to robiły bestie, więc dalej parło na przód, o dziwo, niewzruszone na obecność osób mogących mu zagrażać. Irracjonalność tego postępowania szybko została wyjaśniona, gdy przy bliższym przyjrzeniu się można było dostrzec zlepione od krwi oraz niebieskiej wydzieliny futro, które samo w sobie było przerzedzone i pozbawione blasku. Poruszał się ociężale, wyraźnie kulejąc na jedną łapę – jak na ironię, tę samą, co Topielica. Być może był czymś odurzony, być może uznał, że nie ma już nic więcej do stracenia lub zwyczajnie miał nadzieję, że ktoś w końcu udzieli mu pomocy. I nie mylił się, rozczulił kobietę. - Co ci się stało? Chodź. – Niewiele myśląc chwyciła go w swoje dłonie i tak gwałtowne posunięcie było chyba najgorszym, co w tym momencie mogła zrobić. Skunks wystraszony, użył swego niezawodnego systemu obronnego, a kolejna fala odoru rozniosła się po okolicy. Tym razem to Hebi stanowiła jego główne źródło. Później jednak stracił przytomność i tyle z obrony było. - Uroczy początek, nyah. Czekam na ciąg dalszy.
Zabrała zwierzę do środka domu, gdzie umieściła w wygodnym, zabudowanym kojcu w jednej z dobudówek, by przypadkiem się nie zawieruszył lub nie opuścił jej przed skończeniem kuracji. Jak się później okazało, skunks nie był nim, a nią i od razu, dla ułatwienia sobie życia otrzymał imię – Tissaia. To kolejne złe posunięcie, bo powodujące łatwiejsze przywiązanie się do rannego. Wtedy jeszcze o tym nie myślała, skupiając się na pomocy.
W pierwszej kolejności sama wzięła porządną kąpiel, choć wydzielina skunksa nie należała do najłatwiejszych w pozbyciu się. Ostatecznie ubrań pozbyła się raz na zawsze, a zapach na swoim ciele musiała zaakceptować, dopóki sam nie osłabnie. Czego się nie robi dla kogoś bardziej wartościowego od człowieka?
Później, na tyle, ile mogła, oczyściła futro Tissai, odkaziła miejsca zranień, bo jak się okazało w trakcie, było ich zdecydowanie więcej niż powierzchowne oględziny wykazały. Wciąż zastanawiało ją pochodzenie niebieskiej mazi, zapewne należała ona do czegoś, co skunksa zaatakowało, rośliny najprawdopodobniej. I co gorsza, obawiała się, że mogła być ona trująca. Jak na złość, Mirany wciąż nie było w domu, kotka nawet nie wiedziała, gdzie ta się podziewa, więc prewencyjnie przygotowała wywar łagodzący niepożądane efekty, który jednak trudno było podać grymaszącemu zwierzęciu, dlatego została zmuszona podać mu dożylnie. Opatrzyła złamaną łapę, usztywniła ją, lecz… Obawiała się, że została ona zmasakrowana na tyle, iż nie będzie możliwe odzyskanie w niej pełni władzy, a już na pewno wyglądem będzie się różniła od zdrowej.
Po udzieleniu najpotrzebniejszej pomocy, futrzak zasnął, wycieńczony i przyćmiony podawanymi mu specyfikami, co ucieszyło Anastasię. Powinien odpocząć i zregenerować siły, bo przyda mu się ich wiele, by w pełni wyzdrowieć i przeżyć najbliższą dobę.

- Nie patrz tak na mnie, nya! Wiesz, Brzask, jesteś naprawdę samolubnym sknerą. – Kotka po kilku minutach wycia, grymasów i ogólnego obnoszenia się ze swoim niezadowoleniem, przestała zwracać uwagę na pupila, który starał się przerwać jej urzędowanie w kuchni. - Przecież nie miałam wyjścia – ja żywię się emocjami, Ceset ciałami, tylko ty jesz tutaj coś… normalnego. Coś, czym bez obaw można nakarmić skunksa. No już! Nyah, przecież ten malec nie zje ci wszystkiego. – Ostatecznie spiorunowała Furbo spojrzeniem. Jego humory nie zmienią jej zamiarów. Tissaia wreszcie zaczęła odzyskiwać siły, choć ograniczało się to do samodzielnego spożywania pokarmu, który do tej pory to kotka podawała jej do pyszczka. Pierwsze trzy dni były koszmarem. Nie tylko dlatego, że zwierzę gorączkowało, rany raz po raz delikatnie krwawiły, co doprowadzało do częstych omdleń, a dodatkowe wymioty dorzucały swoje trzy grosze, osłabiając. Anastasia mało sypiała, wciąż czuwała, choć zdarzały jej się chwile z zamkniętymi powiekami, kiedy to Brzask przejmował jej obowiązki. I choć zgrywał zazdrosnego, wiedziała, że i jemu zaczynało zależeć na dobru nowego pacjenta. Ha. Doprawdy, zaczynała się zastanawiać, czy nie otworzyć ludzko-zwierzęcej lecznicy w samym środku Ogrodu Strachu! Zapewne interes by się nie kręcił, bo ewentualni śmiałkowie mogliby nie dotrzeć, gubiąc się lub wpadając w sidła drapieżników, ale zawsze warto było taką opcję rozważyć.
W każdym razie, jedyny plus był taki, iż niebieska wydzielina nie okazała się być trującą i nie przyniosła żadnych innych, niechcianych skutków ubocznych.

Siedziała na kamieniu nieopodal strumienia z jednej strony rozkoszując się przyjemnym chlupotaniem wody, która jednak w żaden sposób nie dotykała jej ciała, z drugiej ciesząc wzrok przechadzającym się po żywozielonej trawie, skunksem w towarzystwie Furbo, co rusz podtrzymującego pyskiem, gdy przewracał się na bok. To już kolejny dzień krótkiego spaceru dla rozruszania kończyn i lekkiej rehabilitacji. Blisko dwa tygodnie w kojcu były widoczne, jak na dłoni przy pierwszym, samodzielnym spacerze. Tissaia nie była gotowa pójść sama w świat. Przynajmniej jeszcze nie. Nastąpiła widoczna poprawa w apetycie, nawet i w humorze, kiedy w Lehlace pomrukiwaniem zaczepiała obie bestie i z chęcią zasypiała wtulona w futro Brzasku. Jednakże obawy Hebi niestety się potwierdziły. Nie powróciła pełnia sprawności w łapie; była ona skręcona ku wewnętrznej stronie, sama dłoń zdeformowana i lekko skarłowaciała, a to mogło być efektem długotrwałego urazu lub też mutacji posiadanej od urodzenia. Nie znała się na diagnozowaniu tego typu rzeczy, jednak wiedziała, że nie mogło to powstać jednocześnie z ranami na reszcie ciała. Biedaczka pewnie nie znając terenów wpakowała się w poważne tarapaty i cudem uszła z tego z życiem, trafiając w odpowiednie ręce. Zaczynała nawet reagować na swoje imię, choć odgłosy dobiegające z kuchni bardziej do niej przemawiały.
Mirana zawitała do domu, dzięki czemu Anastasia mogła przeprowadzić z nią kilka mniej lub bardziej ważnych rozmów, spędzić nieco więcej czasu z osobą będącą jej współlokatorką. Nie zdziwiło jej, że strażniczka wciąż zamieszkiwała Łodygę, ani tym bardziej nie przeszkadzało. Zdecydowanie potrzebowała tu kogoś, poza czującym się jak ryba w wodzie Schedelem, kto niekiedy wszystkiego dojrzy, gdy jej w domu nie będzie. Furbo, nawet jeśli jej nie towarzyszył, to czas spędzał na błąkaniu się lub w Glassville, gdzie miał – bardziej wymuszone, niż chętne – przyzwolenie od Wilka na mieszkanie. A ona sama błąkała się to tu, to tam… Czasem żałując, że nie może się w pełni zdecydować na jedno miejsce.

- Mirano! Mirano, ona już…! – Naprawdę nie zauważyła, kiedy kobieta opuściła dom? Nie zastała jej w swoim pokoju, w żadnym innym pomieszczeniu (jakby wiele ich było…), ani w najbliższej okolicy, gdzie zazwyczaj lubiła przebywać. Trudno było przyjąć fakt, że skunks skupiał jej całą atencję, powodując utratę kontaktu z rzeczywistością. To zaczynało się robić niebezpieczne. Na całe szczęście, przybyła do Mirany, by zakomunikować jej, iż Tissaia ma się na tyle dobrze, że jest już gotowa opuścić Lehlakę i powędrować swoimi ścieżkami. Fakt ten nieco ją zasmucał, ale jedynie powierzchownie, bo czuć tego nie mogła.
Zamiast współlokatorki, w jej pokoju znalazła leżącą na półce książkę. Już miała zawrócić, nie uznając tego, za istotny szczegół, ale myśl o niej nie dawała jej spokoju. Szybko przewertowała kilka pierwszych stron, ciekawa, co też roślinka czyta, ale równie szybko wypuściła przedmiot z dłoni. Ktoś miał naprawdę kiepskie poczucie humoru.
Zabrała księgę do swojego pokoju, jednak nie ruszyła jej, w planach mając wyprowadzenie skunksa z Ogrodu Strachu.
Dopiero po powrocie, późnym popołudniem ponownie zaczęła przeglądać strony, czytając je z początku bardzo powierzchownie, później zagłębiając się w lekturę. Dopóki nie zmorzył jej sen. W końcu samotny, bez obaw o stan zdrowia malucha.
Zbudziło ją wycie. Brzask niespokojnie biegał dookoła łóżka, nerwowo drapiąc w podłogę.
- Uspokój się. O co chodzi, nya?
Stukot do drzwi był kolejnym dźwiękiem, jaki usłyszała. Trzy uderzenia i głucha cisza, nawet świst wiatru umilkł. Powolnie zeszła, otworzyła drzwi, ale wyobraźnia widocznie postanowiła jej dziś płatać figle. Zatrzasnęła je rozzłoszczona i gwałtownie obróciła na pięcie.
- Tęskniłaś?
Przywarła plecami do drzwi, uporczywie szukając czegoś czym mogłaby porządnie przyłożyć w łeb tego irytującego kruka. Dokładnie tego samego, którego to spotkała w domu pani Elizabeth. Przeklęta książka, czyżby miała rację? Nie, nie… To na pewno dalsza część snu, to tylko głupi koszmar, z którego niebawem się wybudzi. Oczywiście zaraz po tym, jak spotka ją seria nieprzyjemnych wydarzeń, zakończona jej śmiercią.
- Nie, nie rób sobie nadziei na takie przyjemności. Powinnaś już wiedzieć, że wolę działać w inny sposób, nieprawdaż?
- Tak, cholernie uroczy sposób, nya. – Burknęła od niechcenia, a jej wypowiedź zakończyło chrobotanie zza drugiej strony. Ponownie pokusiła się o otworzenie drzwi, wszystko lepsze byle nie upiór. Nuż uda jej się szybciej narazić na wybudzenie. - Jakim cudem… Tiss! – Zaskoczona natychmiast usunęła się z przejścia wpuszczając do środka zwierzę. Wróciła. Naprawdę wróciła. Kotka nie miała pojęcia, nawet nie chciała się domyślać, w jaki sposób przeszła ponownie drogi Ogrodu Strachu, by wrócić do Łodygi, ale skoro to zrobiła, przecież nie mogła jej wyrzucić. Ucieszył jej widok biało-czarnego pyska i puchatego ogona, którego futro teraz było zdrowe i lśniące. Nie wiedziała, na czym skupić myśli, czy dobrym pomysłem było oswajanie dzikiego stworzenia, posiadanie go było ogromną odpowiedzialnością, a tryb życia jaki prowadziła… Nie do końca pozwalał na coś w pełni uzależnionego od człowieka. Mimo wszystko z ciężkim sercem, znów by się jej pozbywała.
- Nie czas na czułości. Mamy jeszcze sporo do przedyskutowania.
- Dziękuję, nya, wystarczająco się już dowiedziałam za ostatnim razem. Wiadomości od ciebie wystarczy mi do końca życia. – Machnęła niedbale ręką, chwyciła Tissaię i razem z nią poszła na piętro do swojego pokoju.
- I naprawdę nie interesuje cię wciąż plątająca się po świecie rodzina?
Zatrzymała się w połowie schodów.
- Czyli jednak… Świetnie! Zaparz sobie herbatki, moja droga, czeka nas długa noc i mała podróż, bo znając cię, bez dowodów mi w nic nie uwierzysz.
Na twarzy Anastazji zagościł szeroki, cwaniacki uśmieszek. Ruszyła dalej, zachęcająco machając za krukiem ogonem. Nie, wciąż nie wyleczyła się z ran jakie jej zadał, jednak jego nienapastliwy tym razem sposób bycia, nieco ją ugłaskał.
- Tak świetnie mnie znasz, a nie wiesz, że herbata mi do szczęścia zbędna? Nyaha. Jaka szkoda, że nie mogę nieco pożerować na tobie… Ale. Opowiadaj, nim zmienię zdanie.

Miał rację. Zapakowała się w Bezdenną sakwę, wsadziła Tissaię w wiklinowy koszyk i bez zwlekania opuściła Lehlakę na Latającej miotle.

zt

Anastasia - 7 Lipiec 2016, 12:51

Drogę znała niemalże na pamięć, a już na pewno tę do swojego pokoju, w którym w końcu mogła legnąć na miękkim, własnym łóżku i odetchnąć ze spokojem. Zawroty głowy po podróży już zdążyły ustąpią, ale nawet mimo to opłacało się skracać sobie trudy podróży, bo nie oszukujmy się – nie miała całego życia, żeby spędzać je w drodze, kiedy do załatwienia ma ważniejsze sprawy. Musiała wszak spotkać się z Miraną, która po tak długim czasie już powinna wykonać powierzone jej zadanie i być może nawet oczekuje na powrót kotki w Lehlace. Co do tego drugiego bardzo się myliła.
Gdy zawroty już ustąpiły, w pierwszej kolejności odszukała wzrokiem Schedela. Ostatnio bardzo go zaniedbywała, miała wrażenie, że ma jej to za złe, chociaż wyraźnie daje do zrozumienia, że nie lubi takiego niańczenia, jak to ma miejsce w przypadku Furbo.
- Nyah, nie dąsaj się. Spójrz, co dla ciebie maaam. – Specjalnie przedłużyła ostatnie słowo, by zwrócić na siebie większą uwagę i zachęcić bestię do tej zabawy. Uwielbiała go, nie mogła tak łatwo odpuścić próby przebicia się przez jego trudny charakter. Zaraz potem wyciągnęła z Bezdennej sakwy szczelnie zamknięty pakunek, którego woń mimo wszystko wyczuwalna była dla wrażliwych nosów. Ceset od razu poderwał się z legowiska, swoim potężnym ciałem napierając na dość drobną Anastasię. - No już, już. – Bestia prędzej rozdrapała opakowanie, niż kotka zdążyła je otworzyć, a wewnątrz znajdowało się kilka ładnych kilogramów napotkanej padliny. - Niestety, żywego człowieka ciężko by mi było przetransportować, ale! Nya, niebawem się wybierzemy razem czegoś poszukać. – Pogładziła jego wychudzone ciało na grzbiecie i ruszyła do łazienki, by po tym wszystkim się odświeżyć. No i przebrać.
Mirany w domu jeszcze nie było, ale dziś wyjątkowo Hebi miała czas, aby na nią poczekać. Przy okazji nadrobi zaległości w domu, przecież zioła na poddaszu same nie przeżyją, a i uzupełnić księgi o nowe informacje dotyczące Ogrodu strachu by się przydało. Ogółem masa roboty, ale najpierw…
Znów wyszła na tyły domu, gdzie znajdował się mały ogródek z widokiem na wodospad. Przysiadła na drewnianej belce służącej im za ławkę i chwilę dumając nad beżowym woreczkiem, w końcu zdecydowała się wypuścić trzymanego tam Reille – bo ile można?
Oszołomiony zwierzak w pierwszej chwili spanikował, z trudem udało się Anastazji go zatrzymać. Później go uspokoiła, nakarmiła i obserwowała zadowolona, co chwilę przerywając ciszę lakonicznymi zdaniami. To kolejna rzecz zmuszająca ją do spotkania z Panem Magicznym, sama sobie dołożyła, była świadoma, a teraz wyrzucała sobie własną głupotę. Może podrzuci go z powrotem i nikt nawet nie zauważy? W zasadzie, wiedziała gdzie mieszka w Świecie ludzi, może więc tam go umieścić? Nie, nie, gdzie tu zabawa? Gdzie wpędzanie Eliota do grobu?
Musiała poważnie zastanowić się, co począć dalej z tym fantem. Póki fant nie zje jej wszystkiego, co przez tyle czasu razem z Miraną hodowały w ogródku. Jednym z bezpieczniejszych w tej okolicy.

Mirana - 10 Lipiec 2016, 10:00

PrzyUszek Mirany leżał wygodnie w pokoju dla niej przeznaczonym. Zbudził go jednak hałas w ogródku, a gdy wyjrzał wciąż zaspanymi ślepiami na zewnątrz, dojrzał futrzastego kolegę. Gdy spał, zwinięty był w kłębek w rogu pomieszczenia i łatwo mógł uciec wzroku Straszki, szukającego jego Pani, a jej służki.
Wybiegł prosto na drugiego Reille, tarmosząc się z nim niegroźnie.

Kiedy króliczaste się ze sobą zabawiały, Mirana wraz ze Świetlikiem wyszły Anastasii na spotkanie. Podróż przez Otchłań wysuszyła Mircię, ale do Ogrodów droga była niedaleka, a stąpanie po grząskiej pierw ziemi, a potem zanurzenie się w wodzie, przywróciło jej witalność. Teraz po szybkiej kąpieli nie było już śladów, ani kropli rosy. Jeszcze nieopodal Lehtaki dwie ptaszyny zleciały z drzew, sadowiąc się na jej ramionach, a kolejno obserwując jej towarzyszkę. Przegoniła je machnięciem dłoni, aby tak niemile nie wpatrywały się. Usłuchały.
- Witaj, Anastasio, Pani moja - ukłoniła się z życzliwością - Przybywam w towarzystwie tej oto panienki, Świetlika, licząc, że nie masz mi za złe sprowadzenie gościa.
Alphard i Świetlówka pośpieszyły przywitać się z króliczastym i... króliczastym.
Wiedziała, że ma pewne sprawy do omówienia, a mnogość bestii w tym miejscu powinny Świetlika zająć... i nie pozwolić jej uciec, nyahaha. Ups, to chyba kwestia Hebi.

Anonymous - 11 Lipiec 2016, 10:31

Mer podążała za swoją zieloną przewodniczką, zatapiając się we własnych myślach i obserwacji mijanych zarośli. Mimo, że sama posiadała dom w Ogrodzie Strachu, to ta część wydawała się jej obca. Ale może to tylko wrażenie i tak naprawdę jej szklarniogród leżał po sąsiedzku do łodygodomu? Zapewne kiedyś o tym się przekona, w swoim czasie. Na razie bez słowa podziwiała Lehlakę, do której powoli się zbliżały.
Nie widząc jeszcze Straszki, lalka już zamierzała wypytać Miranę o jej panią i samo miejsce do którego dotarły, jednak dostrzegając Anastasię, zamarła. Widok zgoła innej postaci niż tej z jej wyobraźni zupełnie zbił ją z tropu.
Kotka? Sierściuch? Meredith z niedowierzaniem wpatrywała się w dziewczynę. To miał być ktoś zdolny jej pomóc? Dachowiec? Gdyby tylko w marionetce nie gotował się gniew, to właśnie parsknęłaby śmiechem. Na razie jednak czuła się po prostu zdradzona, okłamana.
- Oszukałaś mnie! - syknęła oskarżycielsko w stronę Mirany. Świetlik zupełnie nie wzięła pod uwagę tego, że jej towarzyszka wcale, ani słowem, nie wspomniała o naturze swojej pani. To, że lalka uroiła sobie matecznik pełen kobiet-ogrodów… cóż, to już był tylko i wyłącznie jej pomysł.
Marionetka zaczęła powoli się wycofywać, zamierzając… uciec? Zaatakować? W dłoni błysnął nóż do tapet, nerwowo wysuwany i chowany. Jej wzrok błądził między jedną postacią a drugą, dopiero po chwili zatrzymał się na Annastasii. Meredith zmrużyła oczy, dostrzegając może coś zdradzającego strachowość tamtej.
- Jesteś… martwa? - spytała, wpatrując się w kotostraszkę, nie z pogardą czy zdziwieniem, ale raczej z niezdrowym zainteresowaniem. Strachy fascynowały Świetlika, ich nie-życie, nie-śmierć przypominało Mer tak bardzo jej własną sytuację, że właściwie była to jedyna rasa która zyskiwała u niej pewien szacunek, może odrobinę zazdrości. A przynajmniej nie widziała powodu dla którego miałaby z kimś takim walczyć. Schowała więc ostrze, otrzepała sukienkę, która po małej przygodzie w Bramie nie wyglądała zbyt reprezentatywnie, i poprawiła włosy. Skinęła lekko głową w stronę Any.
- Ach, gdzie moje maniery? Wybacz, moja droga. - uśmiechnęła się słodko, zupełnie jakby scena która miała miejsce moment temu nigdy się nie wydarzyła. - Jestem Meredith. Świetlik. Ogrodniczka. - to ostatnie określenie dodała po krótkiej chwili wahania.

Anastasia - 11 Lipiec 2016, 18:08

Bestie otaczające Anastasię jako pierwsze poderwały swoje zaciekawione, ale i lekko zaalarmowane łby do góry, a także przerwały wspólne zabawy, czy też inne czynności, którym się właśnie oddawały w towarzystwie kotki w przydomowym ogródku.
Później sama Straszka nieładnie zmarszczyła czoło, wstała z miejsca przy okazji starając się uspokoić Pana Kicałka, wszak on tu chyba pierwszy raz miał (nie)przyjemność zawitać, a i nadchodzące… osoby były mu obce. Co innego jeśli chodziło o Hebi. To znaczy poniekąd. Rozpoznała Miranę, lecz coś, co jej towarzyszyło wciąż pozostawało zagadką. Doprawdy, co też sobie ta roślinna pani umyśliła? Może prowadzi rannego? Tak, taki jako jedyny był tu mile widziany, za innych gości serdecznie podziękujemy.
Dostrzegła je po chwili, gdy również znalazły się w ogrodzie. Usłyszała także słowa skierowane przez nową osobę do Mirany, co ani trochę nie ułatwiło jej zorientowała się w całej sytuacji. O co, na najstarsze diabły, chodziło? W każdym razie, była w pogotowiu. Nie pozwoli, aby ktokolwiek wyrządził choćby najdrobniejszą krzywdę Strażniczce, szczególnie w jej obecności i na jej własnej posesji.
Kącik ust uniósł się ku górze, nadając twarzy coraz to bardziej ironiczny wyraz, jednak o aktualnych emocjach skumulowanych w Anastasi ciężko było mówić. Dawno już nie wybierała się na bardziej syty posiłek, ale może on właśnie sam zawędrował w jej kocie łapki? Któż wie.
- Ceset, nya. – Zatrzymała chowańca, który gotowy był skoczyć na Marionetkę widząc wysuwany przez nią nóż, a który teraz stał mniej więcej w połowie drogi między Hebi, a Meredith. - Moja urocza, jeden zły ruch, a będziesz tu bardzo niemile widziana. Nawet jeśli zostałaś mi przedstawiona jako gość Mirany. Nyaha. – Zachichotała, ale nie było to objawem radości, a przynajmniej nie tej powszechnie rozumianej. Nie miała nic… Hm. Nie. Nie miała wiele przeciwko, by jej współlokatorka zapraszała gości, jednak liczyła, że ta nie wpadnie w niewłaściwe towarzystwo lub takie, które nie będzie potrafiło uszanować gospodarza.
Lecz póki Ogrodniczka nie zdecydowała się zrobić kolejnego posunięcia, Anastasia stała dalej niewzruszona, tylko ogon tańczył we własnym rytmie. Nie dawała się ponosić emocjom, których jej w takich momentach nie brakowało. Może nawet wyglądała na lekko znudzoną? Och, przychodzi pannica, robi szopkę i zwiewa, żadna nowość, pełno takich po Krainie Luster, a nawet i w Świecie Ludzi się panoszy. Zaraza.
Słuchając jej kolejnych słów, wcale nie nabrała przekonania do Świetlika, jednak podeszła do Schedela, gestem dłoni dała do zrozumienia, że jest w porządku i nie musi tak trwać w gotowości.
- Maniery byłyby ci zbędne, gdybyś była bardziej konsekwentna. – Trafne, według niej, spostrzeżenie. Gdyby Mer nie wahała się zrobić użytku ze swojego ostrza, nie musiała by oczekiwać wybaczenia. Chociaż… Hebi doskonale wiedziała, że wcale tak nie jest, czcze gadanie. - Nyah, niech stracę. Czego tu szukasz, biedna, zagubiona duszyczko? Powiedziałaby, że goście Mirany są i moimi gośćmi, jednak chyba sama widzisz, że tak nie jest, nie oczekuj herbatki i poczęstunku. Nie ode mnie, nya. – Dopiero teraz przeniosła niezadowolone spojrzenie na swoją służkę. Miała nadzieję, że chociaż wykonała, co miała, zamiast dać się zwieść jakiejś Marionetce. Tak, w tym momencie to było dla Anastasi kluczową sprawą. - Mirano. Będziemy musiały porozmawiać. – Zaczęła dość twardo, ale zaraz potem głos jej złagodniał. Musiała się pogodzić z myślą, że są niemalże sprzecznymi charakterami, że Mircia ma miękkie, litujące się nad każdą żywą istotą czy rośliną, serduszko. No cóż. Ale ktoś w tym związku musi mieć twardą rękę. Padło na Topielicę. - Dobrze cię widzieć, mam nadzieję, nya, że nic cię nie niepokoiło przez ten czas. Niemniej, porozmawiać powinnyśmy. – Niedogodna sytuacja, ale jakoś sobie poradzą, prawda? Kto jak nie one?

Mirana - 11 Lipiec 2016, 19:16

Lekko szturchnęła Marionetkę, kiedy ta wytknęła jej oszustwo. Mirana nie potrafi kłamać.
- To wcale nie tak - wyszeptała do niej, mając nadzieje, że ta niebyt wyrównana w dyplomacji sytuacja nie rozwinie się na gorsze.
Ale nie, musiała sięgnąć po nóż, a tym samym wzbudzić wrogość w tej upiornej bestii, której wcześniej Mircia nawet nie widziała, a z natłoku zdarzeń nie zobaczyła też tego, jak jej PrzyUszek zdobył nowego kolegę - ujrzała to jakiś czas później, kiedy sytuacja bardziej się wyklarowała.
Ale powoli. Nie, nie jest powoli, kiedy to rasy domyśla się już w pierwszej, ewentualnie drugiej, chwili! To nie było taktowne. Z jeszcze zdrowej irytacji (a miewa inną?) ponownie spojrzała na Świetlika i bardzo, ale to bardzo zaniepokoiła się o ciepłe przyjęcie dla swojego gościa.
- Proszę, nie komplikuj, nie nadużywaj gościnności - wyszeptała nieco pouczająco jeszcze zanim ta się przedstawiła.
No i oczywiście Anastasia musiała pokazać swoją Strachowość, tym samym niemal na panewce spalając jej plany o ciepłym przyjęciu dla Świetliczka.
- Oczywiście - odparła z taktownym ukłonem na wezwanie do rozmowy i jednocześnie odstąpiła na krok od Marionetki. - Nie, wszystko było w dobrym porządku - ...bo w najlepszym to z pewnością nie było.
- Świetliczku, proszę, pozostań tutaj ze zwierzętami. Te ptaszyny i tamten królik po lewej są moimi towarzyszami, możesz im zaufać. Widziały mnie z Tobą więc będą dla Ciebie miłe. - wzrokiem poszukującym ufności oczekiwała jej potwierdzenia, tego, że może na nią liczyć i nie narobi jej większych kłopotów od już obecnych.
Prawdziwy mają tu zwierzyniec.
Zbliżyła się do Anastasii, oczekując udania się w odosobnione miejsce. Miała poważny dylemat co do tego, czy przyciągnięcie tutaj Świetlika akurat w tym momencie było rozsądne. Lecz kiedy niespodziewanie usłyszała, że jest ogrodniczką, znalazła pewien sposób na wybawienie się z opresji.
Nie, to nie znalezienie wymówki, a powodu.
Tak, bo coś wewnętrznie ją nakłoniło do tej decyzji i może byłą to intuicja, a że Świetlik zna się w tym fachu jakże jej bliskim, że stanie się pomocna.

Anonymous - 12 Lipiec 2016, 04:31

- Moja słodka Anastasio, czyżbyś nie cieszyła się z gościa? Rozpacz wielka w sercu moim, lecz mam nadzieję że z czasem przekonasz się do biednego Świetlika. W końcu nie niosę już zupełnie żadnych złych zamiarów. Żad-nych. Nya. - końcowe miauknięcie, jakby przedrzeźniające Anę, przywiązaną wciąż do kocich nawyków mimo swojej strachowości. Tak igrać, drwić niemal ze swojej gospodyni? Nieładnie, Świetliczku, nieładnie i niebezpiecznie. - A herbatki i ciasteczek, mimo twoich jak najszczerszych chęci, musiałabym odmówić i tak, niestety. Jestem marionetką. Marionetki nie gustują w takich poczęstunkach. - dodała jeszcze, jakby po to tylko by samej sobie sprawić ból, przypominając o lalkowości której tak nienawidziła. Nie leżało w jej zamiarze urażenie Any, podejrzewa też po części że herbata i ciasteczka były figurą czysto symboliczną. W końcu ani Straszka, ani Pani Ogród nie wydawały się być napędzane podobnym pokarmem. Mer jednak rzekła już to co rzekła i za późno było na odwroty.
- Prośba zaś... - złożyła palce w piramidkę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Bo i jakie życzenie mogła wyrazić? Droga strachokotko, źle mi z tym jaka jestem, zmień i napraw mnie? Martwy kocie, pokaż jak mam żyć? Oczekiwałaby prędzej śmiechu ze strony tamtej niż chęci pomocy, bo i z jakiego powodu miałaby okazywać Meredith choć cień życzliwości? I skąd miałaby posiadać możliwość pomocy? Nie, Marionetka wolała na razie poczekać, pobawić się, wybadać sytuację. - W swoim czasie. Porozmawiamy w swoim czasie, widzę że teraz inne sprawy was naglą, a nie jest mi po drodze przeszkadzać swoim gospodyniom, prawda? - z tymi słowami zamierzała się oddalić, zwiedzić okalający ogród.
Skinęła tylko głową na potwierdzenie, że przyjęła do wiadomości słowa Mirany.
- Nigdzie nie ucieknę, spokojnie. Spo-koj-nie, moje kochane. - rzuciła jeszcze i jakby nigdy nic ruszyła w stronę wydającą jej się za najciekawszą. Na obecne tam chowańce zerknęła, ale bez większej fascynacji. Nie była im wroga, ale i nie zajmowały jej one tak bardzo, jak te mniej ruchliwe i zwykle bardziej zielone bestie, to jest - rośliny. Jeśli jednak królik czy ptaszki czy coś jeszcze innego chciało pójść za Mer, ta nie zamierzała ich odganiać.
Zanurzała się w zieleni, wystawiając obie ręce na boki i muskając co wyższe zarośla. I chociaż poczuć dotyku roślin nie mogła, to cieszyła ją sama ich wokół obecność. Wcześniejsze sztuczne uśmiechy zniknęły, zastępowane stopniowo szczerym, chociaż powierzchownym spokojem. Może ten dzień nie był jeszcze stracony, może wcześniejsze, niekoniecznie udane działania, miały stać się początkiem innej i dłuższej dla niej drogi. Mimo, że bliska obecność ogrodu sprzyjała kojeniu świetlikowych nerwów, to pewien natarczywy głosik wciąż nie dawał jej spokoju. I co teraz, laleczko? Znalazłaś sobie przyjaciółki, zapomnisz co cię dręczy i będzie już dobrze? A może znajdą ci nowe ciałko, nowe życie, wszystko od nowa? Tego byś chciała? Naiwna. Na-iw-na.
Ażeby odgonić ten uporczywy głos, Marionetka wyciągnęła z torebki okarynę, niewielki instrument, i po chwili namysłu zaczęła grać. Leniwo-wolna melodia, dziwnie smutna, rozpostarła się wokół, a być może dotarła nawet do Mirany i Anastasii.
Przymykając oczy, brnąc jeszcze dalej, w coraz gęstszą zieloność, pół-świadomie zaczęła magicznie oddziaływać na otaczające rośliny, naginając je do swojej woli, rozstępując zielska pod stópkami, tworząc najpierw niby-ścieżkę, a trochę dalej - niby-polankę, maleńki okrąg wokół jej osoby. Stojąc na środku, zakręciła się dookoła, zebrała wolą i magią co silniejsze pnącza, formując je nad głową w rodzaj kopuły czy może klatki. W końcu, zmęczona nieco, przestała grać, przyklękła we wnętrzu zielnego kokonu. Przywołała ku sobie jeszcze kilka dłuższych, ciernistych pędów, owijając je wokół swoich ramion i nóg. Pozwoliła kolcom wpić się w sztuczną skórę i ciało, czując ledwo jakieś mnogie, ale lekkie ukłucia, przyjemne dla niej w swoim bólu. Meredith zwinęła się w kłębek, zamknęła oczy. W tej dziwnej, roślinno-sztucznej symbiozie odpłynęła w zamyślenie, a po czasie - może nawet drzemkę.

Anastasia - 12 Lipiec 2016, 14:07

Wcale, a wcale jej uprzedzenie odnośnie Marionetki się nie zmniejszyło. Co więcej, utwierdziła się w przekonaniu, że intuicja jej nie myliła i od samego początku postępuje wobec niej słusznie. I już nawet nie chodziło o przybycie w towarzystwie Mirany, z którą najwyraźniej dobrze się bawiła, a przy tym o terytorialność Anastasi, nawet wobec innych osób. Nie chodziło również o ton oraz, dość irytujący, sposób, w jaki się zwracała, wszak to Straszka uwielbiała podobnie rozmawiać. Po prostu. Coś w Meredith było takiego, na co kot kręcił nosem.
- Dziękuję za tą pouczającą lekcję. Na całe szczęście nie pozostanę dłużna, nya, i tam ci podobną – skoro tak trafnie dostrzegłaś moją martwość, nie zapominaj, że mimo najszczerszych chęci, cieszyć się z twojego przybycia nie będę. Jestem absolutnie pozbawiona swoich emocji, nyaha. Ab-so-lu-tnie. – Skoro w ten, jakże dojrzały sposób ta pannica chciała się bawić, proszę bardzo, hulaj dusza. Kotka na zakończenie pokręciła tylko z dezaprobatą na całą szopkę, głową. Była ponadto, prawda? Dlatego za chwilę oczy błysnęły jej, dopełniając kpiący uśmieszek, ukłoniła się, gestem ręki zachęciła do zajrzenia w głąb ogrodu. - Lecz jeśli tak bardzo ci zależy, nie odmówię nam tej przyjemności, nya. Zapraszam, zapraszam, Świetliku! Będzie nam niezmiernie miło cię gościć w naszych skromnych progach. – Później twarz znów zrzedła, a raczej stała się obojętna. Może jednak obie panie dzieliły ze sobą jedną i tą samą emocję? Nie, nie, przecież Hebi się pilnowała, nauczona była nie tykać… byle czego! Niemniej, czuła, że w tej przeuroczej istocie kryło się wiele smakowitych kąsków, które schowane były bezpiecznie gdzieś wewnątrz niej. Może je wydobyć?
Skinęła tylko głową, przyjmując do wiadomości, że lalka zamierza się na jakiś czas oddalić. I dla siebie zatrzymała to, iż nie baczyła wcale na to czy ucieknie, jej zależało wyłącznie na spokoju we własnym domu. Meredith mogła zniknąć równie szybko, co przybyła. Gdy już oddaliła się stosowną odległość, kolejnym ruchem głowy Topielica wskazała Schedelowi kontrolowanie sytuacji. Sama zaś podeszła do Mirany znów z odmiennym nastawieniem.
- Oby te dźwięki nie miały w sobie nic z hipnozy. – Rzuciła na wstępie. - Co masz na myśli, Mirano? Co nie było w porządku, nya? Nie miej mi za złe, że skierowałam do ciebie taką prośbę, ja niestety inne sprawy miałam na głowie. Odzyskanie skradzionej mi kości stało się priorytetem, a twoja mała misja nie mogła w tym czasie czekać, nya. Mam nadzieję, że nie było na tyle ciężko, byś musiała specjalnie przybierać taką postać. Ale! Chodźmy, nya. – Po co stać i dyskutować, kiedy można sobie ułatwić życie? Podeszła do ławki z pnia i na niej przysiadła, wskazując obok miejsce dla Mirany. - Opowiedz mi o wszystkim, to naprawdę ważne.
Nastawiła swoich kocich uszu, by żaden szczegół z ewentualnej opowieści Strażniczki jej nie umknął, wszak co to za sprawozdanie, jeśli zacznie rzucać w nim ogółami, które absolutnie nic nikomu nie powiedzą? Wiedziała, że powinna powierzone zadanie wykonać jak najlepiej tylko potrafiła, bo nie chodziło tylko o oddanie organizacji. Anastasia miała w tym swój większy cel, a teraz była szansa, aby go osiągnąć.

Mirana - 12 Lipiec 2016, 19:12

Co próbowała Świetliczkę poduczyć w zachowaniu, ta swoje robiła. No nie miała na nią siły! I wszystko się rypało, sprawa się rypła, a niezadowolenie Anastasii pewnie Mircię dosięgnie i poczuje się stłumiona i w ogóle przegrana.
Tak by było gdyby nie jej wieczny optymizm.
Ale i tak skrzywiła się, kiedy o hipnozę obarczyła Marionetkę. Właściwie powinna domagać się przeprosin za tak niemiłe przyjęcie jej gościa, ale tylko wtedy, gdy on sam za siebie by przeprosił.
Wysłuchała tego monologu, należycie zajmując miejsce przy niej na ławce. Nim jednak poruszyła temat jej misji, zamierzała wrócić do Świetlika.
Ale wcześniej pojawiła się kwestia pewnej zguby. Wyjęła, z obrośniętych w liście gałązek, bucik, jak mniemała, do Anastasii należący.
- To chyba twój, prawda? W tym kościanym lesie był.
Teraz mogła wrócić do sprawy swojej towarzyszki.
- Nie podoba mi się to, co zaszło przed chwilą. Przywiodłam ją, bo chciałam jej wynagrodzić pewne nieprzyjemności, ale także liczyłam na coś jeszcze, co związane tez było z moją misją. Ale do tego dojdziemy.
Kilka głębszych wdechów, rozprostowanie nóg i zaczęła od początku.
- Kiedy przybyłam do Świątyni, tam już się pewne osoby znajdowały. Trójka magicznych oraz oddział żołnierzy tego całego, psu, księcia.
Wyliczyła na palcach oraz pobliskich dłoniom gałązkach całą liczebność, jaką tam zawitała.
- Na moje szczęście, cichutko weszłam przez bramę i jak posąg stanęłam. Hah, zadziwiające, ze mnie za niego właśnie wzięli, musieli być sobą bardzo zajęci. Choć jakieś wątpliwości nieliczni mieli. Żołnierze zarzucali tamtej trójce bycie mordercami pewnej osoby.... Ringtona... Rinhtona. Niby poderżnęli gardło i jeszcze zarzucali zabranie wyników jego badań, ale to wszystko wyglądało jak jedna wielka szopka. Wersja tamtej trójki brzmiała tak, że szukali groźnej marionetki, a potem ona zabiła wspomnianego Ringhtna.
Próbowała teraz wyobrazić sobie tamtą trójkę, imiona, którymi się posługiwali. Przymknęła oczy.
- Zoe, Violet i... ach, facet nie podał swojego imienia.
Otwarła oczy i przeszła do grubszej akcji:
- No i podczas rzucania oskarżeń, tamta trójka zaczęła uciekać, a wtedy zostałam już tylko ja i tamci uzbrojeni.
Wspomniała także o mocach jakie prawdopodobnie użyli w tej ucieczce, a także jak generalnie wyglądali i co mogła osądzić o ich uosobieniu po wygłaszanych słowach. Ogółem nie wyglądali jej na morderców i zdawali się mówić prawdę. O tym też powiedziała.
- Kiedy zostałam ja sama, próbowałam przegonić tamtych co zostali, a dokładniej już tylko trójkę. Dwójka uciekła, ale został ten odważny.
Machnęła w kierunku w którym oddaliła się Świetlik.
- Wtedy przybyła ona i zaczęła walczyć z tym, z którym się słownie sprzeczałam. Tak po prostu! No to przyłączyłam się do niej, sądząc, że to może wysłanniczka tamtej trójki. Ale ta walka przeszła w niebezpieczną, wiec próbowałam ją przerwać, chwyciłam marionetkę... tamten uciekł, a została ona sama i ja... która suma sumarum wyrządziłam jej krzywdę, Chciałam jej to wynagrodzić, ,zaproponowałam że zaprowadzę do mojej Pani, że może jej pomoże, wynagrodzi to... no i resztę znasz.
W opowieści powyżej zawartej znalazło się więcej szczegółów, ale Mirana nie jest osobą która dosłownie wszystko spamiętuje. Dużo jednak faktów zapamiętała.
- Ale nie zrobisz Świetliczkowi krzywdy, prawda? Nic jej nie grozi? - zapytała z troską.

Anastasia - 13 Lipiec 2016, 12:21

Puściła bez komentarza, zarówno w swoim zachowaniu, jak i słowach, zniesmaczenie Mirany wywołane zachowaniem Straszki wobec gościa. Co jak co, ale nastawienia do innych nie będzie zmieniać pod czyjeś dyktando. W ogóle niczego nie powinna! I cóż poradzić miała, że była zepsutą, nieprzyjemną personą? Na tyle, Strażniczka chyba powinna ją już poznać i nie oczekiwać słodkości, szczególnie wtedy, kiedy i druga strona ani trochę nie zamierza współpracować. Jakby to powiedziały dzieci – to ona zaczęła!
- Mój… but. Tak, tak, mój! Nyahaha. Więc to tam musiałam go zgubić, nieciekawa sytuacja. – Początkowo zbita z tropu nagłym pojawieniem się buta przed jej oczami, szybko uświadomiła sobie, że jeszcze niedawno doskwierał jej ból wywołany wbijaniem się drobnych kamieni w bosą stopę. - Dziękuję, nya. – Dla upewnienia się jeszcze go założyła, lecz nie było wątpliwości – to jej zguba.
Później zamilkła, przybrała – jak na ironię – kamienny wyraz twarzy, by ze skupieniem wysłuchać opowieści Mirany. Wszak po to ją wysłała, sama nie mogąc zająć się tą sprawą. I z każdym posłyszanym słowem, tylko utwierdzała się w przekonaniu, że postąpiła słusznie. Kobieta powierzone zadanie wykonała wręcz doskonale, na dodatek mając szczęście, natrafiła na sprzyjającą całości okazję i zapamiętała tyle szczegółów, że Anastasia miała nadzieję, iż teraz to jej nic nie wyleci z głowy. Zaraz po zakończeniu tej rozmowy, będzie musiała udać się do siebie i spisać odpowiedni raport, co być może przysłuży się spokojnej rozmowie Mirany z Meredith. Tak, plan idealny, lecz skup się, kocie, nie o tym tutaj teraz.
Triumfujący uśmieszek stawał się coraz szerszy, kiedy nowe, zaskakujące zdarzenia miały miejsce w Szkarłatnej bramie. Kto by pomyślał, że jest to tak ruchliwe i odpowiednie na tego typu schadzki, miejsce. Lecz może szykuje się coś większego i stąd to zadanie od Króla? Tak czy siak, będzie przy tym wiele zabawy, na pewno. A ten cały pożal się boże arcyksiążę, chyba pozjadał wszystkie rozumy mając się za pieprzony pępek świata. Nyaha. Daj chłopcu palec, weźmie całą rękę.
- Myślisz, że… że to Świetlik może być tą poszukiwaną Marionetką, nya? – To pierwszy wniosek, jaki nasunął jej się po zakończeniu opowieści. Mirana była na miejscu, ma większy pogląd na całą sprawę, więc może i będzie w stanie więcej wydedukować. Ale takie informacje również byłyby bardzo cenne. - W każdym razie jeszcze raz i za to ci dziękuję. Jeśli tylko będę mogła, postaram się ci to jakoś wynagrodzić. W granicach rozsądku, oczywiście. – Przecież nie będzie się godzić na wszystko. Wystarczyło, że zbyt wiele razy już, całkiem szczerze, dziękowała jak na dziś. - Tylko w jaki sposób bym miała pomóc tej twojej, nya, przyjaciółce? Jest ranna? Potrzebuje schronienia? Jeśli tak, proszę bardzo. Lecz jeśli mam być obiektem drwin, bo pannica ma taki kaprys akurat i sądzi, że to ją uleczy, to, nya, nie ma najmniejszej możliwości. I nie, nie martw się, póki sama nie zapracuje sobie na jakąkolwiek krzywdę, nic jej się tu nie stanie.Z mojej strony oczywiście. Nyahaha. Niestety nikt wcześniej nie uprzedził Anastasi, że będzie miała dodatkowego gościa, że Mirana czegoś wobec niej oczekuje, toteż nie będzie w ten sposób grała. Zazgrzytało między nimi, tego nie dało się wytrzeć z pamięci, a i nie wróżyło to dobrze na przyszłość. Co najwyżej kotka mogła zająć się własnymi sprawami i nie kolidować im w ploteczkach czy czymkolwiek, na czym chcą teraz spędzić czas. Mieszkały razem, musiały się więc wypracować jakiś kompromis. I była to jedna nielicznych z relacji, w których Straszka musiała się hamować.

Mirana - 14 Lipiec 2016, 17:49

- Następnym razem może zadbaj o, ekhm, lepsze obuwie na takie wyprawy? Obie chyba wystarczająco wiemy, że te ogrody lubią łapać wszystko, czego tylko chwycić się mogą.
Małe pouczenie, ale właściwie można powiedzieć, że tylko zwykłe napomnienie odnośnie specyfiki ogrodów. O tym jednak później...
Opowieść była długa, a pytania Anastasii tylko ją przeciągały. I wciąż nie jest wszystko klarownym. Obserwacje nie są łatwe, nie mogą być łatwe.
- Przyznać muszę, że bardziej zależało mi na samym sprowadzeniu jej tutaj niż dodatkowym udzielaniu pomocy. I tak, myślałam nad tym, czy nie ona właśnie jest tamtą Krwawą Mery, ale wątpię w to. Prędzej byłaby wysłanniczką tamtej trójki, aby zatrzymać ewentualny pościg... ale sama ledwo dawała sobie radę z jednym wiec to też nie bardo ma sens.
Sprawie brakowało puzzli, a łączenie obecnych w spójny krajobraz wymagało dopowiadania spodziewanych zdarzeń, a to często dotyczyło wysnuwania zbyt wielu domysłów.
Mirana bardzo nie lubi dokładać cegiełek do odnalezionych ruin. Zamiast tego woli poszukać tych, które coś przeniosło obok bądź je zniszczyło.
- Ale wciąż nie mam pojęcia, czemu tamtego zaatakowała, tak po prostu! To nie ma sensu. I nim nie spytam, nie będę tego wiedzieć.
Byłaby w stanie, nazwijmy to językiem typowym dla ludzi, przesłuchać Świetlika.
Doskonale, Kotka zapewniła ją o braku szkody. Teraz pozostało jej tylko drugą stronę tej sprzeczki załagodzić swoją dobrodusznością.
A te parę minut sprawiło, że kolejny raz zastanowiła się nad relacją łączącą ją z Anastasią. Straszka miała dla niej dobre serce, lecz przedstawiała nurt postępowania odległy od jej przyzwyczajeń, a nawet i poglądów. Chętnie jednak wspierała ją, a nawet jej usługiwała. Nie czuła się tym jakkolwiek przygnębiona, choć dzisiaj nadszedł na to ten jeden moment. Jedna chwila, która wtórowała pytaniem bez odpowiedzi jak pijak dobijający się do drzwi domostwa: czy na pewno dobrze uczyniłaś, że na to zezwalasz?
Nie zna przyszłości, a skutki nie są odstraszające. Niepewność, tylko to budzi te rzędy myśli, kumulując ich kłębowisko, niby gromadę węży. A jeśli każdy wąż jest jak jeden dzień, to potrafisz powiedzieć, który z nich cię ugryzie?
Nie.
I w ten oto sposób można podsumować mieszkanie ze Straszką.
Ale zgodziła się na ten jad, na to, aby pożywiała się jej wieczną radością, kiedy tylko stanie się to konieczne.
- Bardzo się cieszę, że mogłam ci pomóc i w przyszłości oczekuję kolejnych ku temu możliwości.
Niczym wzorowy sługa, zapewniła o swojej służbie.
Powstała i przykucnęła przy pobliskich krzakach. Pogłaskała ich gałązki, a te należące do niej przyłączyły się do tamtych, zbierając je jakby zdejmowały z Mirany ubranie. A raczej jakby kostium, tyle że tutaj nie ma nic sztucznego - samo życie.
Była teraz już bardzo kobieca, niczym Ewa, a nie Panią Drzewiec. Jak Ewa z liśćmi figowymi. Skromne nawiązanie do początków ludzkości, powszechnie uznawanych za prawdziwe na starym kontynencie.
- Pani, za czas twojej poprzedniej nieobecności, zrobiłam zwiady po Ogrodach. Udało mi się sklasyfikować kilka ciekawych gatunków roślin i obecnie rosną ich nowe, młode osobniki w mojej spiżarni, którą również zbudowałam. Jest niedaleko Lehtaki i powiem ci, że bardzo podoba mi się to, co obserwuję. Myślę, że część roślin może ofiarować magię w pożyteczny sposób. Musze tylko jeszcze dokładniej zbadać ich właściwości, ale jestem blisko osiągnięcia końcowego celu: zaproszenia tych roślin do współpracy.
Przedstawiła swoje ambitne plany w krótkiej formie, pomijając jak duży był to trud, ale także i wielka radość. Nigdy dotąd nie starała się w idealnych warunkach o pilnowanie wzrostu roślinek i tak szczegółowo nie badała ich wzrostu.
Sama jednak z pewnością czułaby się bardzo niekomfortowo, kiedy ktoś tak badałby jej żywot, lecz hierarchia zdecydowała inaczej i to ona jest ponad swoimi siostrami. Ale mimo to, wciąż pozostaje między nimi, nieraz dając im więcej troski niż samej sobie.
- Świetlik wspomniała, że jest Ogrodniczką. Może to nie przypadek, że ją tutaj sprowadziłam? Może byłaby w stanie mnie wesprzeć w tym moim projekcie. O ile, oczywiście, okaże się niegroźną dla Nas. - wysnuła tę obiecującą myśl, która nagle do niej przywędrowała.

Anastasia - 16 Lipiec 2016, 17:26

Wywróciła teatralnie oczami słuchając uwag, niczym od swojej niezadowolonej matki. Z czasem nie było wiadomo kto tu komu robi większe wywody. W każdym razie, Anastasi już nie chciało się tłumaczyć, że przecież nie od niej zależało wpadnięcie w szpony roślinnych pnączy. Gdyby mogła celniej wybrać miejsce lądowania Bursztynowym kompasem, to przecież siedziałaby w swoim pokoju! Ale i do nieumiejętnego posługiwania się nim, trudno było się przyznać, więc milczała.
- Rozumiem. Twoja opinia jest dla mnie w tej sprawie kluczowa, więc to głównie ją będę brała pod uwagę, nya. I hm... – Miała wielkie wątpliwości odnośnie własnego uczestniczenia w głębszych rozmowach ze Świetlikiem. Raczej nie była odpowiednim typem osobowości, co innego Mirana. Patrząc na wstęp nowej znajomości… Nie, to się nie uda. - To ja wam nie będę przeszkadzać w rozmowach. Chociaż gdybyście mnie potrzebowały, to będę u siebie… Przez jakiś czas. – Nie mogła zapominać, że goniły ją obowiązki. Zero spokoju, chwili wytchnienia nawet we własnym domu. Z jednej strony jej tego brakowało, ale ten napięty grafik już zdążył zakorzenić się w jej życiu na tyle mocno, że trudno będzie się przestawić.
Nie martw się, Mirano, nya. Okazji na pewno będziesz miała jeszcze wiele, aby mi pomóc. Przytaknęła tylko obserwując, jak zawsze zaskakujący ją proces przemiany wyglądu Strażniczki. Cudowny, pełen gracji, cieszący martwe oczy. A im bliżej było jej do kobiety, tym piękniej się prezentowała. No, oczywiście dodatkowa para rąk, głowa, czy rozkładające się ciało mogły wywołać lepsze wrażenie, ale…
Dość jednak czułości, bo Mirana poruszyła tematy zawodowe.
- Nyah? Naprawdę? Bardzo miło mi to słyszeć. Dobrze, że coś powoli zaczyna ruszać do przodu, że zaprzyjaźniasz się choć z częścią ogrodu, a do tego cały czas zbieramy o nim nowe, istotne informacje. Ja również nie próżnowałam, nya. Sama sporządziłam parę notatek przy ostatniej wizycie, a na dodatek – Zamilkła, żeby mieć czas wzbudzić rosnącą w Strażniczce ciekawość. Potęgowanie napięcia, tak bardzo. - Udało mi się nawiązać kontakt ze wspominaną ci Seamair, Poskramiaczką. Myślę, nya, że możemy liczyć na jej pomoc. To był jeden z ważniejszych dla nas punktów, teraz już powinno iść coraz łatwiej z odpowiednim wsparciem. Oczywiście współpraca z nią odbywać się będzie na odległość, chociaż w razie potrzeby zawita do Ogrodu strachu. Będzie tu zawsze mile widziana, nya. – Głos miała podekscytowany, wyraźnie zadowolony z dziejących się postępów. Przeszkód na razie wielu nie napotkała, ale względny spokój nie bywał dobrą wróżbą, sprawiał jedynie pozory.
A sprawy tymczasem zatoczyły koło i znów powróciły do tematu Meredith, która swoją drogą zniknęła już jakiś czas temu im z oczu, Schedel nie wracał, więc ciężko było zgadywać, co się tam dzieje i gdzie ona właściwie przebywa. Uciekła? Nie, to wykluczone. Może gdzieś się świetnie bawi, wyplątując z objęci wygłodniałych roślin? Ale czym one by się mogły pożywić; sztucznym tworzywem?
- Być może. Może i byłaby przydatna, niemniej, wolę dmuchać na zimne. Nie ma mojego zaufania, nie chciałabym wtajemniczać jej w projekt czegoś, nya, co jeszcze nie zaistniało. Równie dobrze może to wykorzystać przeciwko nam lub donieść do wrogo nastawionych organizacji. – Zawsze przecież mogły utrzymywać z nią kontakt, zobaczyć cóż z tej znajomości wyniknie i w razie potrzeby się do niej zwrócić. Ale wszystko w swoim czasie. - Może powinnaś sprawdzić, co z nią? Jeśli nie masz do mnie więcej pilnych spraw, nya. Ceset wskaże ci drogę, miał ją przecież śledzić i na pewno kręci się gdzieś między nami. Ja spiszę, co należy. – Ale nie ruszyła się z miejsca, dopóki Mirana nie zdecydowała się pójść po Świetlika. Jeśli wciąż miały o czym porozmawiać, to została i kontynuowała, jeśli zaś kobieta poszła, Anastasia udała się na górę Lehlaki.

Mirana - 18 Lipiec 2016, 22:26

Wszystkie ustalenia dobiegały końca, a na które to Mirana pokiwała głową, wpatrywała się ze zrozumieniem, poruszyła pokojowo dłonią, bądź zaakceptowała je mruknięciem - w zależności od konkretnego miejsca w całej tej rozmowie.
- Okej, sprawdzę - zamierzała postąpić za radą swojej Pani, mając na uwadze to, aby zbyt bardzo w ich plany Świetlika nie mieszać. - A gdybyś wiedziała wcześniej o przybyciu Seamir, proszę, powiadom mnie. Chciałabym ją zobaczyć, wiedzieć, z kim przyjdzie współpracować.
Powstała z ziemi i udała się w kierunku, w którym urwała się słyszana jakiś czas temu gra na instrumencie. Okazało się, że powstała w tym miejscu nowa ścieżka - nie mogło być jej wcześniej, gdyż okolicę Lehlaki Mircia znała bardzo dobrze. Podążając nią, a przy tym zadziwiając się dokładności jej wytyczenia, co musiało być sprawką mocy, natrafiła na polankę i jakby roślinny namiot, upleciony z pnączy na łonie tej wolnej przestrzeni. Powolutku, ostrożnie stawiając kroki bosymi stopami na trawie, zakradła się do środka. Przykucnęła i zawołała Mer, widząc ją całą owiniętą w bandażach pnączy. Dla Strażniczki widok ten był nieco przerażający - widziała, jak rośliny z nadmiernym zaangażowaniem, wręcz pasożytniczym, przybłąkały się do ciała Marionetki.
- Świetliczku, Świetliczku! - zawołała. Wołała co chwilę to głośniej, poczynając od szeptu i za każdym razem czekając parę sekund na reakcję. Nie chciała jej zbudzić zbyt gwałtownie, a nie zamierzała też i krzyczeć. Dlatego jeśli i to by nie pomogło, potrzęsłaby ją za nogi.

Anastasia - 20 Lipiec 2016, 12:01

Nim kotka udała się w swoją stronę, oczywiście zapewniła Miranę, że powiadomi ją o ewentualnej wizycie Seamari. Podejrzewała jednak, iż w gruncie rzeczy prędko to nie nastąpi, obie miały wiele na głowie, niekoniecznie czas na pogaduszki. Interesy czasem łatwiej było załatwić w biegu oraz spontanicznie, niż umawiać się na konkretne miejsca czy terminy. Jeszcze w żaden sposób Anastasia się na tej metodzie nie zawiodła.
Weszła do domu rozkoszując się jego urokliwym, nawiązującym w pełni do otaczającego go miejsca, wyglądem. Dłonią sunęła po poręczy schodów, prowadzących niemalże prosto do jej sypialni – najlepszego miejsca w Łodydze! Zamknęła za sobą drzwi, wyjrzała przez okno, by skontrolować sytuację, jednak ani Mirany już ani Świetlika jeszcze tam nie zobaczyła. Były za to bestie, no i Ceset powrócił, co mogło oznaczać, że obie panie bez problemu się odnalazły.
Usiadła przy, wykonanym z ciemnego drewna, biurku, wyjęła trzy arkusze papieru, pióro, atrament, ale nim zabrała się za przelewanie myśli na papier, nogę od krzesła zaczęło skrobać pazurami inne stworzenie, również domagające się uwagi. Zwierzyniec, nya. Westchnęła w duszy, chwyciła Tissaię układając ją na kolanach i już bez przeszkód powróciła do przerwanej czynności.

Zakleiła kopertę, resztę kartek wsadziła do sztywniejszej teczki, a następnie do Bezdennej sakwy. Wrzuciła do niej również kilka nowych ubrań, potrzebne drobiazgi oraz jedzenie – to dla bestii, o które ciężej zadbać będąc nieustannie w biegu, niż zabrać po prostu przygotowane i doskonale zakonserwowane z domu. Pamiętała również o swoich magicznych drobiazgach, na całe szczęście idealnie jej służących. Doprawdy, nie wiedziała już, jak dawniej bez nich mogła się obejść.
Jednak koperta, ze starannie wyrysowanymi literami układającymi się w JEGO imię, pozostawała wciąż w jej lekko trzęsącej się dłoni. Anastasia udała się na najwyższe miejsce Lehlaki, do którego był swobodny dostęp – do bocianiego gniazda, które niemalże dosłownie pełniło taką rolę. Było gniazdem, lecz dla innego rodzaju… ech… ptaków; magicznych gołębi pocztowych. Zwinęła przesyłkę w rulonik, przyczepiła do nogi skrzydlatego, nie mało się przy tym krzywiąc, po czym ten ruszył do odpowiedniej osoby, czyli jednego z lepiej Straszce znanych kurierów po tej stronie lustra. On już będzie wiedział, co zrobić dalej.
Po wysłaniu listu wciąż nigdzie nie dopatrzyła się Mirany. Może Meredith już nie chciała wracać? To nawet lepiej. Ale nie miała zamiaru czekać, sprawdzać. Zbiegła, prawie że zleciała, po schodach na sam dół. Schedel czuł się zaniedbany? Proszę bardzo, tym razem to on będzie towarzyszył jej w podróży! Niemniej, Brzask dołączy do nich w swoim czasie. Wypadało również zrobić coś z Panem Kicałkiem… Dlatego też kolejno skunks, Schedel i Reille zostały zapieczętowane, a następnie dzięki mocy Bursztynowego kompasu, Anastasia zniknęła z Łodygi, by oddać spisane raporty.

zt



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group