Ben - 28 Luty 2016, 22:11 Rogi, czerwone umundurowanie... ROSARIUM! W głowie Bena natychmiast pojawił się komunikat, by brać nogi za pas. Patrzył z niepokojem na szybko zbliżającą się do niego kobietę. Wszystkie jego mięśnie chciały właśnie uciec od niej jak najdalej. Naprawdę nie podobała mu się jego obecna sytuacja.
- Em... Nie, jest w porządku. - próbował się wyłgać i krzywo się uśmiechnął, robiąc krok do tyłu. - Szu... Szuka pani kogoś? Bo jak tak, to ja pani nie przeszkadzam. Zresztą i tak już wychodziłem.Soph - 11 Marzec 2016, 01:12 Las milczał, gdy kobieta nagle uniosła się nieco nad zamarzniętą ziemię i zaczęła lewitować w kierunku Bena niczym swoistego rodzaju zjawa. Ostre rysy twarzy miała poważne, ale spojrzenie uciekało jej na boki. Gdy dotarła do młodego mężczyzny i ją samo zaskoczyło, że znalazła się w powietrzu. Popatrzyła pod nogi ze zdumieniem, ale w głosie usłyszeć można było usłyszeć głównie rozdrażnienie:
– Szukam towarzysza, także mundurowego. Patrolujemy tę część Malinowego Lasu ze względu na liczne przypadki kłusownictwa. Galaliel, mój podwładny, stracił niedawno w taki sposób chowańca i jest obecnie nieco… niezrównoważony – dodała ciszej. – Staram się nie spuszczać go z oka, ale przed chwilą rozpłynął się w powietrzu. Dosłownie.
Spojrzała pomiędzy drzewami, a później z krótkim „proszę chwilę poczekać” uniosła się jeszcze wyżej, aż czubki jej wojskowych butów zadyndały ponad jasną czupryną Bena. Zostać, uciekać, rozmawiać, kłamać?
Gdy po paru minutach kobieta opadła na ziemię obok Marionetkarza, zaproponowała mężczyźnie wyjście i eskortę z Lasu – bo także rusza dalej – w kierunku zupełnie przeciwnym niż reszta wesołej ferajny. Zielone oczy strażniczki były spokojne, ale stanowcze i czekała już, gotowa prowadzić hen naszego protagonistę.
Co do sytuacji przy tęczowej latarni, schwycony mężczyzna leciał lub wisiał sobie jak zawieszony w próżni, Charles wołał do niego pełnym głosem drogowca, a tymczasem za plecami Kapelusznika metalowa konstrukcja przechyliła się z upiornym zgrzytem do samego końca i zatrzymała na Scruffiem, od dłuuuuższego czasu kującym lód. Ergo, podkopującym podstawy żeliwnej lampy.
To prawdopodobnie do tego nowoprzybyły mężczyzna wyciągał błagalnie ręce. Obecnie, choć odziany w mundur z mocnego, bordowego materiału i uzbrojony w umocowany na plecach miecz, chwytał ustami powietrze niczym rybka wyjęta z wody. Machał też ramionami, ale z pewnością nie chciał sięgnąć do wystającej mu znad ramienia masywnej rękojeści.
Patrzył na Opętańca, który leżał na ziemi, a prawy bark miał przywalony metalowym słupem. Korzenie latarni wypełzły wraz z przechyleniem z gleby i marzły teraz na chłodnym powietrzu. Na razie nie widać było nigdzie śladów krwi. Na tę turę Scruffie jest nieprzytomny.Charles - 12 Marzec 2016, 19:47 Charles usłyszał za sobą dziwny, metaliczny dźwięk. Kiedy się odwrócił, zdębiał z przerażenia.
- Na Otchłań! Scruffie! Scruffie!! Nic ci nie jest? - co za durnowate pytanie! Oczywiście, że coś mu jest! To wszystko był durnowaty pomysł, cała ta misja to był durnowaty pomysł, trzeba było pójść za Benem, on był przynajmniej bezpieczny, nic mu się nie wydarzyło, nie zniszczył przypadkowo prześlicznej drzewo-latarni i nie zarobił nią w łeb. W sumie żeliwna rura trafiła go gdzie indziej, ale mniejsza. Tu toczyła się walka o Opętańcze życie! Czas mijał! Charles rozejrzał się nerwowo, licząc na coś, co pomoże mu zdjąć ciężar z jego pleców.
- I co tu tak wisisz? - zawołał w stronę oddychającego dziwnie mężczyzny, zapominając, że sam go w takiej pozycji usadził. Zaraz jednak zreflektował się, wracając do odgrywanej roli - Obywatelu, inszy obywatel tu cierpi! Proszę lecieć po pomoc! I to zaraz! Hop, hop, hop! - z tymi słowy usadził go na ziemi, odwrócił o 360 stopni i popchnął lekko do przodu. Jeśli wszystko pójdzie gładko, będą mieć go z głowy, bo nie licząc dziwacznej wioski lodowych nieumarłych nie było w okolicy żadnych chat. Ale z drugiej strony sam sobie z fantem nie poradzi. Wołać Bena? Nie widział możliwości, aby mógł mu pomóc gość ze sztuczną i niesprawną ręką, ale może to jakiś sposób.
- Beeen! Beeeeeeen! Choć tutaj! Prędko! - zakrzyknął, a jego echo odbiło się od czarnych, nagich drzew. Po tym czynie postanowił przenieść swoją telekinetyczną moc na lampę. Jeśli mu się to uda, to dobrze. Jeśli nie - cóż, zawsze zostaje podnoszenie gołymi rękoma. Charles do siłaczów nie należał, ale spróbować zawsze warto.Ben - 15 Marzec 2016, 15:52 Czyli tych "bordowych" było tutaj więcej? Oj, nie podobała mu się jego obecna sytuacja. Ten drugi pewnie już dostał się do Charlesa i Scruffiego. Chęć ucieczki potęgował jeszcze fakt, że ta kobieta do niego podlewitowała. A co by to było, gdyby zaczęła go ścigać?
Ale chwila, czy ona naprawdę jest tu tylko w sprawie kłusownictwa? Cóż... Chyba może jej zaufać, skoro nie skojarzyła go z tą akcją w bibliotece. W ogóle dotarły do nich wieści stamtąd? Bo wolałby, żeby pozostała niedoinformowana. Dłużej pożyją.
Nagle do uszu młodzieńca dotarły różnorakie hałasy, jakie dochodziły z okolicy, z której właśnie odszedł. Spojrzał za siebie i choć nic nie widział przez śnieg, to czuł, że dzieje się tam coś co najmniej niedobrego.
- Charles?! - odkrzyknął przyjacielowi i nie czekając na umundurowaną rogatą, ruszył do chłopaków, podążając za swoimi śladami, których - miejmy taką nadzieję - nie przysypał wiatr.Soph - 20 Marzec 2016, 03:07 I w taki to sposób muszkieterów ponowie było trzech, para mundurowych spotkała się i zabiła spojrzeniami, a Scruffie mógł się powoli budzić obok swojej latarni.
W chwili, gdy Ben począł się oddalać, rogata poleciała za nim, pokrzykując, by się zatrzymał i sprawnie omijając czerniejące słupy drzew. Droga Marionetkarza była prosta, bo w zamarzniętej ziemi dosyć wyraźnie odbiły się lekkie wgłębienia po jego krokach, ale należało uważać na wystające korzenie i ustępy w gruncie - jakby las nie lubił ludzie, którzy nie chcą iść tam, gdzie las ich prowadzi.
Charles i jego telepatia z kolei podołali - instalacja środdrzewna nie była wyjątkowo ciężka, bardziej to, że płytko usadzona w podłożu.
Kobieta spiorunowała wzrokiem kolegę wyciągającego ku naszym protagonistom ręce i runęła na niego z góry tak, że biedak nawet nie zdołał się obronić. Znokautowała go uderzeniem kolana w skroń i spokojnie patrzyła jak osuwa się na ziemię.
- Ileż można prosić? - mruknęła, a potem ogarnęła wzrokiem całą sytuację i opadła na ziemię koło leżącego bezwładnie kompana. - Dwóch rannych. Przykro mi zmieniać wasze plany, ale musicie pójść ze mną - oświadczyła, a potem ponad każdym pojawiło się znikąd halo z zielonozłotego światła i zeskanowało naszych bohaterów, rogatą i drugiego mundurowego niczym z jakiegoś filmu sci-fi. A jest, a: nie ma.
[zt wszyscy]Anastasia - 18 Październik 2016, 11:14 Zimny dreszcz wstrząsnął jej ciałem, a im bliżej miasteczka Snowflake była, tym mocniej odczuwała skutki zmiany temperatury. Nie było jeszcze zimy, a przynajmniej Kraina Luster nie postanowiła jeszcze w tym miejscu zrzucić lawiny śniegu, lecz wszystko wskazywało na to, iż mieszkańcy tego uroczego miasteczka nie będą musieli długo czekać na swój wielki powrót.
Narzuciła na suknię gruby, czarny płaszcz z kapturem, który zyskała dzięki zmianie czarodziejskiej wstęgi, uważając na lewą rękę ze względu na jeszcze delikatnie piekące rany po pazurach Ceseta. Nie miała mu tego za złe, wręcz była dumna z posiadania bestii, która nie będzie się z nią patyczkować w wymagających tego sytuacjach.
Zaśmiała się pod nosem, znów dostrzegając różnice w charakterach obu jej chowańców, a następnie pogładziła grzbiet chowającego się w wielkiej kieszeni, skunksa. O nim, a raczej o niej, nie mogła wszak zapominać. Niemagiczne zwierzątko również miało swój urok.
Niemniej, nie na spacer z pupilami tu przyszła. Miała zamiar skorzystać z usług osobliwej, nazwijmy to, poczty, a że jedyny jej punkt znajdował się niemalże na terenach pojawiającego się tu miasta, musiała się pofatygować aż na Namalowaną pustynię.
Ostrożnie kroczyła, lawirując między wystającymi kamieniami, a olbrzymich rozmiarów kałużą, aby dotrzeć do rosnącego na utwardzonej ziemi, wielkiego skalnego dębu. Zastukała w coś, co przypominać miało drzwi, chuchnęła na zmarznięte dłonie i szybko schowała je z powrotem w odmęty płaszcza.
Później wszystko potoczyło się szybko, bez zbędnego wdawania się w rozmowy o niczym, na które i tak żadna ze stron nie miała ochoty. Kotka podała mężczyźnie w kapeluszu o kształcie starego buta napisany i zaklejony w kopercie list, wskazała konkretne miejsce w Krainie Luster, gdzie posłaniec miał oczekiwać adresata oraz dokładnie go opisała. Mieli już wystarczająco dużo niezapomnianych spotkań, aby mogła się pomylić czy coś przeoczyć. Jego twarz nawiedzała ją w snach, a teraz ona sama wołała o kontakt w rzeczywistości. Co ta słabość do Pana Magicznego z nią robiła.
Zapłaciła ile należało, na taką usługę pieniędzy żałować nie miała zamiaru, a kiedy już załatwiła formalności, bez pożegnania odeszła kierując się do miejsca spotkania, a i przy okazji odwiedzając dom. Nie mogła się pokazać na randce nieprzygotowana!