Tulka - 11 Listopad 2016, 19:47 Po zjedzeniu tych kilku kanapek, Tulka ze zdziwieniem zauważyła, że wrócił jej apetyt. Do tego poczuła zapach kurczaków i od razu zrobiła się bardziej głodna. Nim Bane wrócił do ogniska, zabrała jeszcze kilka kanapek oraz z lekkim trudem udało jej się oderwać udka od kurczaków. Zabrała jeszcze kubek z sokiem. Zaczęła ochoczo pałaszować, nie patrząc na to ile zjadła, choć było tego sporo. Nawet zapomniała na chwilę o bólu.
W trakcie jedzenia przyglądała się co robią pozostali. Prisma poszła pod drzewo, reszta podeszła do ogniska. Gregory obejmował Jocelyn. Tulcia przyglądała się wszystkim z zaciekawieniem. Widocznie poprawił jej się humor. Machała lekko ogonkiem, ciesząc się ciepłem ogniska oraz smaczną kolacją. Gdy Bane pogłaskał ją po głowie, zamerdała wesoło ogonkiem i uśmiechnęła się do niego. Za wujem przyszła Amber, która widocznie wyczuła jedzonko. Julia od razu dała jej kosteczki, które lisiczka zaczęła ze smakiem pałaszować, porywając je i jedząc w pewnej odległości od ogniska.
Wstała aby iść jeszcze po picie i może jakąś kanapkę, gdy Joce zaczęła mówić. Tulcia szybko porwała jedzonko i soczek i wróciła na swoje miejsce. Słuchała uważnie co pani Kapitan ma do powiedzenia. Była ciekawa jak to wszystko będzie wyglądać. Nie tylko miała na myśli szkolenie, ale też to, czym będzie się zajmować reszta załogi.
O mało nie upuściła kubka, gdy Joce powiedziała o jej urodzinach. Spojrzała niepewnie na wszystkich i położyła uszka. Zarumieniła się mocno. Miała trochę Joce za złe, że powiedziała wszystkim, w końcu obiecała, że nie powie!
Tulcia wstała niepewnie, gdy Joce wznosiła toast. Również podniosła kubeczek i napiła się z niego. Spojrzała zaskoczona na Jocelyn, gdy ta podeszła do niej i podała jej jakieś pudełko. Dziewczynka otworzyła je i przytuliła mocno Jocelyn - dziękuję siostrzyczko, jest śliczny! - powiedziała uradowana, nie przejmując się tym jak się zwraca do pani Kapitan. Wyciągnęła wisiorek i powiesiła go sobie na szyi i uśmiechnęła się wesoło. Merdała przy tym cały czas swoim puchatym ogonkiem. Spakowała pudełko do swojej torby, tak samo szkicownik, po czym uświadomiła sobie, że chyba wypadałoby podzielić się tym tortem. Podeszła więc do stołu i wzięła sztylet, którego wcześniej używał Gregu. Oczyściła go chusteczką, którą znalazła u siebie w torbie i rozpakowała ciasto. - Czekolada! - zawołała uradowana i prawie zaczęła skakać z radości. Pokroiła je na w miarę równe kawałki, co do łatwych zadań nie należało i położyła na papierowe talerzyki, które Prisma dostała wraz z ciastem.
Gdy już wszystko było gotowe zaczęła rozdawać ciasto, podchodząc po kolei do każdego i z uśmiechem dając ciasto. Nie robiła tego jednak dla życzeń czy czegoś takiego, w końcu ten dzień nie kojarzył jej się dobrze. Była jednak grzeczną dziewczynką i postanowiła każdemu dać ciasto osobiście. Gdy doszła do Prismy, pochwaliła ją za pyszną kolację.
Gdy każdy już swoje dostał, wróciła na swoje miejsce i zaczęła zajadać swój kawałek, merdając mocno ogonkiem. Ciasto było przepyszne.Bane - 11 Listopad 2016, 21:44 Absolutnie nie spodziewał się takiej reakcji Queen. Źle ją ocenił, myślał, że da się nastraszyć. Zawsze radził sobie z kobietami, obawiały się dominatorów, zazwyczaj jak przystało na uległe, bezbronne baranki, uciekały przed wilkiem.
Kiedy Raven mówiła do niego w taki sposób, uśmiechał się tym swoim perwersyjnym uśmiechem. Też go chciała zastraszyć... Świetnie, piękna kocico!
Zaśmiał się tylko głęboko, cały płonął od środka. Faktycznie gdyby nie reszta załogi, nie zastanawiałby się nawet. Pozwoliłby by ich ciała się zgrały, nadawały na podobnych falach, czyż nie?
Gdy jednak przeszła do fragmentu o pożądaniu, niewolnictwie i pisaniu jego krwią, uśmiech znikł. Serce ukłuło bardzo boleśnie, gdyby nie to, że był lekarzem, pomyślałby, że to zawał.
Mimo to pomógł kobiecie wstać. Jeszcze zanim podeszli do ogniska, chwycił ją za rękę.
Co to? Dlaczego tak piekło w piersi? Dlaczego tak bolało? Jak tego dnia, kiedy rozbił się samochodem. I jak tego dnia gdy zabił kobietę w laboratorium.
Podszedł do kobiety i nagle po prostu opadł jej na ramiona, przytulając ją do siebie. Uważał na kruka, ale chciał poczuć jej bliskość. Ponownie zbliżył usta do jej ucha, ale teraz nie czuł niczego innego poza żalem.
Był jak kalejdoskop, tyle, że zamiast szkiełek, zmieniały się jego uczucia. Składały się w kontrastujące witraże, sprzeczne i nieprzewidywalne.
Z jego ust wyrwał się jęk. Jeśli Raven nie uciekła, mogła poczuć, że jego ciało lekko dygocze.
- Wybacz... Ja... Przepraszam. - szepnął - Bo widzisz... Ja tylko... - zaczął ale ciężko było mu sklecić jakiekolwiek normalne, dobrze brzmiące zdanie.
Serce bolało tak mocno. Poczuł się jak najgorszy sort człowieka, zepsuty do cna.
Wtulił twarz w jej włosy poszukując ciepła i modląc się by go nie odtrąciła.
- Raven... Nie proszę byś mnie zaakceptowała. Proszę byś zrozumiała... - mówił cicho, błagalnym tonem - Próbuję się przystosować. Przecież widać już na pierwszy rzut oka, że tu nie pasuję... - jęknął. Opuściły do nagle siły. Musieli wyglądać śmiesznie - on wysoki, tyczkowaty, Raven niska, drobna.
- Raven... Ja jestem zepsuty, gniję od środka. Nie mogę poradzić sobie ze swoją przeszłością... - powiedział - Czasem mam dość. Myślałem by ze sobą skończyć ale pojawił się Greg, Jocelyn z Tulką, potem ty i reszta. - zrozpaczony łapie się wszystkiego, prawda? - Nie śmiem marzyć o przyjaźni, jedynie o zrozumieniu. Wybacz mi proszę. - westchnął dłońmi dociskając jej ciało do swojego. Pamiętał o kruku, więc zrobił to delikatnie.
- Pragnę ciepła, moja droga, nie chcę być wyrzutkiem. Nie chcę byś myślała o mnie źle... Nie zrobię ci krzywdy... Ja... Ja po prostu czasem się w tym wszystkim gubię. - puścił ją i odszedł na krok - Przepraszam. Ja już taki jestem, kochanie. - miał na twarzy wypisany straszliwy ból. Chwycił się za serce, które łomotało boleśnie, jakby chciało wyskoczyć mu z piersi. Zagryzł zęby, oczy miał zaszklone jakby miał za chwilę zacząć płakać. Nie zrobił tego, był facetem, było mu źle ale aż tak nie będzie się pogrążał.
Spojrzał jej w oczy chcąc przesłać niemy komunikat. Kiedyś, w Świecie Ludzi był na takim jednym musicalu. Jeckyl i Hyde. Jak tak teraz o tym pomyśleć... Bane miał w sobie takiego drugiego Ja. Nieokiełznanego, niebezpiecznego.
- Już jestem niewolnikiem własnych żądz, Raven.- skwitował a na jego twarzy pojawiła się znowu beznamiętna maska - Nie dotknę cię więcej bez twojej zgody. Pozwól więc bym "pożądał zbyt mocno" w samotności. - skinął jej głową przepraszając po raz ostatni.
Oddalili się, niby w stronę ogniska, jednak każde w inną stronę. Chciał by się na niego nie gniewała. Przecież to oczywiste, że w razie potrzeby nie będzie się zastanawiał i ruszy jej z pomocą. Taka była jego rola, jego zasrany obowiązek. Co za ironia! Słowem rani, czynem leczy...
Pogłaskał Tulkę i stanął przy ognisku. Torbę miał przy sobie. Akurat Pani Kapitan chciała coś ogłosić. Idealnie, może dzięki temu zajmie czymś myśli. Ból trochę zelżał, mimo to Bane nadal czuł się jak przysłowiowe gówno. Źle postąpił strasząc Queen. To nie powinno mieć w ogóle miejsca.
Słowa Jocelyn tylko utwierdziły go w tym, że będzie towarzyszyć małej Tulce na szkoleniu. W sumie cieszył się, może dzięki temu Kapitan odpocznie od jego twarzy. On sam postanowił ten czas wykorzystać jak najlepiej, taka okazja nie trafia się codziennie.
Informacja o urodzinach małej wstrząsnęła nim. No tego to się nie spodziewał... Przeniósł zaskoczony wzrok na dziewczynkę, która zajadała się mięskiem w najlepsze. Też wyglądała na zbitą z tropu.
Toast Jocelyn wytrącił go z osłupienia. Patrzył na to, jak kobieta wręcza Tulce prezent i zrobiło mu się strasznie głupio. Nic dla niej nie ma... Co za faux pas!
Gdy Kapitan odeszła od dziewczynki, Bane schylił się i wyściskał kruszynę.
- Wszystkiego najlepszego, skarbie! - powiedział w niespotykanym w niego ciepłem w głosie. W sercu poczuł błogość, jakby gorący karmel nagle oblał mu całą pierś. Przyjemne uczucie.
Poznał Tulkę kilka dni temu a już czuł się z nią związany. Traktował jak córkę, mimo, że szczędził jej czułości. Nie był przyzwyczajony do przytulasów i buziaczków... Ale gdzieś wewnątrz siebie czuł, że kocha małą. Tak. Pokochał ją. Jak córkę której nigdy nie będzie miał. Kto wie, może mała Tulcia będzie kluczem do zbawienia jego przegniłej duszy?
Usta drgnęły w uśmiechu przez co Tulka mogła zobaczyć przez chwilę to, co Bane'owi na co dzień nie wychodziło
- Spełnienia marzeń, kruszyno. I żebyś się częściej uśmiechała. - potarmosił ją delikatnie po lisim uszku. Jak inaczej powiedzieć, że Tulka jest dla niego ważna? Słowem rani, czynem leczy...
Wzniósł spóźniony toast, upił łyk ze szklanki którą wziął ze stołu. Spojrzał na jedzenie. Wyglądało imponująco, Prisma spisała się na medal.
Podszedł do Szklanej dziewczynki czując nagle potrzebę podziękowania jej. Postanowił, że przed rejsem kupi dzieciakom po jakiejś małej drobnostce. A co, miał gest.
Zbliżył się i ryzykując sporo, położył dłoń na głowie Prismy. Pogłaskał ją krótko, nie chciał przeciągać struny, dziewczynka mogła sobie nie życzyć dotyku.
- Spisałaś się na medal, Prismo. - powiedział - Jesteś wyjątkowa.
Następne co zrobił, to podejście do Gregorego. Mężczyzna stał przy Jocelyn, chyba ją zaczepiał. Ich zaloty były urocze i Bane kibicował mu z całego serca. Gdyby mógł, zrobiłby wielki transparent z napisem "Dawaj ogierze!". A może nie?
Dyskretnie podszedł do Grega, wyjął z torby mały blister tabletek. Były nieduże, na odwrocie każdej pojedynczej był malutki napis "Zolpidem, tabletki nasenne". Substancja w nich zawarta była bezpieczna, nie było możliwości ani uzależnienia czy przedawkowania.
Bane odłamał jedną tabletkę, resztę schował w torbie. Gdy zbliżył się do mężczyzny, skierował dłoń w stronę jego ręki. Dyskretnie wcisnął mu w dłoń tabletkę. Miał nadzieję, że Greg nie będzie na tyle niedomyślny by zacząć teraz ogłaszać wszem i wobec, że Bane coś mu dał.
Jeśli blondyn spojrzał na niego, Bane powiódł wzrokiem ku Jocelyn, dając Gregowi znak, że to dla Pani Kapitan. Nie wyglądała najlepiej, trzeba było wspomóc się medycyną. Czuł, że po dobroci nie przejdzie dlatego zdecydował się na taki ruch. Oczywiście nie mógł być pewien, że niski facet poda swojej lubej tabletkę... Ale medyk nie mógł chwilowo zrobić niczego innego.
Skierował się z powrotem do ogniska i wziął sobie trochę kurczaka. Nie chciał się obżerać, ale był głodny. Usiadł obok Tulki i zaczął jeść. Mała jadła dużo, chyba trochę za dużo...
Kiedy zapełnił żołądek, zabrał się za tort który już wcześniej wręczyła mu uśmiechnięta dziewczynka. Był strasznie słodki, ale Bane zjadł cały kawałek - cukier podniesie energię.
Jadł w ciszy, przyglądając się reszcie załogi. Poczuł spokój, nic im nie zagrażało. Oczywiście było mu wstyd za siebie po źle potraktował Queen, ale może kobieta mu wybaczy?
Westchnął wkładając do ust ostatni kawałek tortu. Będzie dobrze...Queen - 13 Listopad 2016, 00:18 Naprawdę dobrze się bawiła rozmawiając z białowłosym, nawet kiedy on zaczął jej grozić, a ona chcąc dotrzymać mu kroku – zrobiła dokładnie to samo. Faktem było, że go ostrzegła przed samą sobą oraz tym, co może kiedyś uczynić, nawet jeśli nie byłoby to świadome. Jej druga jaźń coraz rzadziej dawała o sobie znać, jednak zawsze kiedy się zjawiała, były to najgorsze z możliwych momenty… Nie chcąc zaprzątać tym sobie teraz głowy, postanowiła skupić się na płonących emocjach Banego, które czuła tak wyraźnie. Uśmiechnęła się drapieżnie, gdyż wiedziała, że w ten sposób prowadzona rozmowa bardzo mu się podobała, jej z resztą również. Dlatego zmartwiła się lekko, gdy jego emocje nagle się zmieniły – z nie pohamowanej radości oraz pragnienia, nagle stały się smutkiem, rozgoryczeniem oraz wyczuwalnym bólem.
Położyła płasko uszy, gdy pomagał jej wstać, a następnie złapał za rękę, niemo prosząc, by poczekała jeszcze chwilkę, by z nim została. Nie rozumiała skąd te wszystkie negatywne uczucia, skąd to cierpienie we wnętrzu jego osoby. Nie skorzystała jednak ze swojej umiejętności, która pozwalała jej poznać myśli innych – jeżeli Bane kiedyś zechce, to opowie kotce swoją historię, a do tego czasu nie planowała nawet próbować dowiedzieć się tego „na siłę”, prosząc czy wymuszając to na nim.
- Bane..? – zapytała cicho, gdy objął ją ostrożnie, uważając na czarnego ptaka, którego trzymała jedną ręką. Kruk nie wiedząc, co się dzieje, zakręcił się niespokojnie, wtulając się ciałem w straszkę. Raven wolną rękę skierowała w stronę pleców mężczyzny, a następnie lekko objęła, zaczynając delikatnie przejeżdżać dłonią trochę pod łopatkami – chciała w ten sposób lekko go pocieszyć, dodać otuchy oraz pokazać mu, że nie jest całkiem sam.
Serce jej się krajało, słysząc jak zaczyna przepraszać i nie może wypowiedzieć całego oraz składnego zdania z nadmiaru emocji, które do przyjemnych nie należały. Białowłosa doskonale znała to uczucie pogardy wobec siebie, dlatego postanowiła oszczędzić mu trochę bólu, zabierając mu skrawek tym paskudnych uczuć. Niestety wpłynęły one lekko na czerwonooką, przez co jej postawa wyrażała teraz smutek, który mieszał się z zmartwieniem, jakie wcześniej odczuwała.
Przysunęła się trochę bliżej, gdy wtulił twarz w jej włosy, uważając ciągle na kruka, który mimo spokoju jaki okazywał, w środku był przerażony tymi niespodziewanymi sytuacjami.
Zrozumiała wszystko, kiedy mówił o przystosowaniu się, o swojej nieporadności wobec przeszłości… Jak ona to dobrze znała. Byli do siebie bardzo podobni, nie tylko pod względem (przynajmniej częściowo) charakteru czy wyglądu (koloru włosów) – łączyło ich coś więcej, jednak nie była to miłość, a straszliwa przeszłość, jej paskudne demony, które do dnia dzisiejszego nawiedzają te dwójkę, nie dając nawet na chwilę odetchnąć. – Mój drogi Bane – powiedziała łagodnie – Wiem co teraz czujesz – odetchnęła cicho, wdychając jego zapach – Kiedyś czułam się równie osamotniona, co Ty – machnęła smutno ogonem. Nie mogła mu opowiedzieć nawet skrawka swojej historii, na pewno nie teraz – zbyt wiele raz przekonała się, że nawet Ci, którzy obawiają się samotności, odpychają od siebie takie istoty jak ona, tym bardziej, że wyrżnęła całą swoją rodzinę…. Dlatego też milczała przez chwilę, próbując znaleźć dla niego jakieś słowa otuchy.
- Może i jesteś zepsuty, może gnijesz, ale dalej jesteś żywy… - przybrała smutny wyraz twarzy – A póki jesteś żywym, możesz wiele zrobić, wiele osiągnąć… Możesz się całkowicie zmieć, odegnać swoją przeszłość…- nie wiedziała jak ubrać to w słowa, dlatego przegryzła niepewnie wargę, machając ogonem niecierpliwie. – Demony przeszłości będą Cię nawiedzać, jednak gdy staniesz się silniejszy, będą to rozbić rzadziej, a potem może przestaną..? – brzmiało to bardziej na pytanie, aniżeli odpowiedź. – Dopóki nie udało mi się zmienić, moje demony nawiedzały mnie niemalże codziennie, psując tym całe życie. Jednak pewnego razu postanowiłam to zmienić – stałam się kimś innym, chłodna i niemiłosierna Raven jest moją przeszłością… Ja.. – zawahała się wyraźnie, jednak odważyła się to powiedzieć. – Jestem kimś zupełnie innym niż myślisz, niż wszyscy myślą – w tej chwili znikł jej kawałek ogona, więc jeśli białowłosy skierował swój wzrok w jego stronę, bez problemu mógł to dostrzec. – Balansuje gdzieś na granicy życia i śmierci, co dzień starając się dotrzymać kroku pędzącemu czasu, który każdej nocy okazuje się ciągnąć. Próbuję przejść na stronę życia, jednak dawno temu ta opcja przestała dla mnie istnieć – teraz jedynie mogę zginąć, napełniając granicę śmierci swoją rozgoryczoną duszą… - Nienawidziła takich chwil, gdy rozmawiała o takich rzeczach, ukazując w ten sposób swoją słabość. – Bane, już uważam Cię za przyjaciela – uśmiechnęła się lekko, gdyż część emocji, które przejęła od mężczyzny zaczęły znikać – Również rozumiem z czym się borykasz, dlatego nie przepraszaj, przecież nie masz za co – poczuła, że lekko ją do siebie przyciska, pragnąc jeszcze większej bliskości. - To naturalne, że nie chcesz być sam. Nie obawiam się, że mnie skrzywdzisz – nikt nie rani tak bardzo, jak my sami. – Nawiązywała do swojego dawnego życia, czasem żałując, że nie zginęła.
- Nie mam Ci za złe, niczego co zrobiłeś – powiedziała, gdy odsunął się od niej, a następnie spojrzała mu w oczy. To był niewielki gest, a można go było odczytać na tak wiele sposobów, jednak w tej chwili chciała mu dać odrobinkę wsparcia. – Wszyscy nimi jesteśmy – dodała cicho, słysząc jak mówi o byciu niewolnikiem swoich żądz. W tamtej chwili interpretowałaby to jako czyste pożądanie, jednak teraz bardziej miała na myśli pragnienia, chęć osiągnięcia czegoś tak bardzo, że byłoby się skłonnym zabić własną matkę, byleby to osiągnąć.
Zanim udali się w stronę pozostałych osób – stanęła jeszcze na palcach i z trudem ucałowała go w policzek – Pamiętaj, że zawsze gdybyś chciał się wygadać, to możesz na mnie liczyć. - To powiedziawszy odwróciła się, a następnie oboje udali się w stronę ogniska.
Przysiadła z krukiem w rękach obok Shiro, który wygrzewał się przy ciepłu, jakim dawał ogień. Gad podniósł łeb, widząc, że jego pani nadchodzi, a następnie położył go na jej kolanie, domagając się pieszczoty. Kotka z przyjemnością go pogładziła po ciepłych teraz łuskach, wysłuchując jak pani kapitan mówi o wyjeździe Banego i Juli na specjalny trening, a następnie o tym, co będą musieli zrobić.
Uniosła zaciekawiona ogon, słysząc, że cudacznie wyglądająca dziewczyna ma dziś urodziny. Wstała więc z ziemi, podeszła do niej, pogłaskała po głowie, mówiąc – Wszystkiego najlepszego, moja droga – uśmiechnęła się do Juli przyjaźnie oraz radośnie – Życzę Ci, abyś wyrosła na silną, dzielną oraz dobroduszną dziewczynę, która zawsze pozostanie sobą, nie bacząć na los i jego działania. – puściła jej jeszcze oczko, wracając do gada.
Podziękowała ślicznie za kawałek ciasta czekoladowego, które dziewczyna jej wręczyła, uśmiechając się do niej ciepło. Swoim kawałkiem podzieliła się z krukiem oraz gada, dlatego tak naprawdę tylko spróbowała jak smakuje, stwierdzając, że jest przepyszne.Gregory - 13 Listopad 2016, 16:09 Cyrkowiec przycisnął ją do siebie mocniej, badając palcami skórę jej talii.
- Och, gdzieżbym śmiał, pani Kapitan... - zamruczał jak kot, po czym mruczenie przeszło w delikatny chichot. Poczuł się pobudzony i uradowany perspektywą wydarzeń, jakie zdawała mu sugerować Jocelyn. Jakby podobne rzeczy miały się dziać od dziś co wieczór, to , kurde, byłoby naprawdę jak trafienie szóstki na loterii. Z pewną niechęcią wypuścił więc ją z ramion, kiedy poleciała, by zająć się swoimi sprawami. Greg powoli osiadł na trawę, zastanawiając się, jak teraz poradzi sobie z narastającym głodem. Jednak głos Prismy okazał się dla niego wybawieniem. Szybko podbiegł w kierunku stanowiska kucharskiego Szklanej dziewczynki, by porwać spory kawałek kurczęcia i mrucząc wesołe "dzięki, Prisma, pachnie wybornie" zaszyć się z boku, aby wreszcie go zjeść.
Większość ludzkich zachowań, po kilku latach treningu w Cyrku, przychodziła mu całkiem naturalnie. Wiedział, jak się rozmawia, jak się chodzi na dwóch nogach, i reszta tego ludzkiego sawułar-wiwru. Niestety, spożywanie posiłków było jedyną dziedziną, w której jego dzikie instynkty brały górę i nie pozwalały mu na użycie noża i widelca. Wtedy zapominał nawet, że nie musi tak podpierać się łapami i że jego ręce są całkowicie wolne, zginając się w dół i rozrywając mięso samymi zębami, babrając twarz tłuszczem nasyconym ziołami. Przyprawy rzecz jasna nie były tak dobre jak świeża krew, ale nadawały mięsu własnego charakteru. Jednak cały czas starał się wychwycić, co dzieje się wokół niego. Zazwyczaj dzięki temu mógł wyczuć zbliżającego się konkurenta o zdobycz, teraz jednak wychwycił głos Szefowej. Chciał się ukryć ze swoim brakiem manier, na który mógł poradzić niewiele, jednak siedzenie do niej plecami byłoby niegrzeczne, dlatego odwrócił się z wolna w jej kierunku, z policzkami wypchanymi białym mięsem, przez co wyglądał jak olbrzymi chomik. Z uwagą, ciamkając raz po raz, starał się zapamiętać plan działania. Jakaś speluna, pogadać z tymi piratymi, popytać, podowiadywać się. Typowy zwiad przed misją, Greg robił to setki razy. Zmartwiła go zarazem informacja o strażnikach - on sam zbyt łatwo dawał się sprowokować. I znów będzie musiał trzymać te swoje nerwy na wodzy, eeech...
Na informacje, że oto dzisiaj Julcia ma urodziny, Greg lekko zdębiał. No tak, domyślał się jakimś szóstym zmysłem, że tort może być dla niej. Mimo wszystko zrobiło mu się ździebko głupio, że nie pomyślał o tym wcześniej i nie poszukał dla niej prezentu. Poklepał się po kieszeniach - no pewnie! Dać dziecku kastet, proszę bardzo! Wiedział, że powinien czuć się usprawiedliwiony, no ale luuudzie! To trzeba będzie poprawić. I dopchać się torcikiem, najdyskretniej jak się da. Wstał więc i ruszył w stronę skrzydło-liska. Kiedy był już bardzo blisko, oznajmił uroczyście:
-Mhyyppfę fi fhyhfiemhmo noilepshfmfhego! - po czym przełknął resztki kurczaka i powtórzył formułkę życzeniową jeszcze raz. - Nie mam dla ciebie żadnego prezentu, ale obiecuję, skombinuję nam coś na potem, kiedy spotkamy się ponownie. - dodał z przepraszającym wyrazem twarzy. No to teraz co? Co lubią dziewczynki? Róż i kucyponki? Tulka raczej nie należała do tego typu. Ale to pomyśli się potem, hefalumpa czy hohonia w końcu jej nie kupuje. Coś się załatwi.
Postanowił podejść ponownie do Jocelyn - oczywiście, skończył posiłek przed wszystkimi więc miał więcej czasu na dalsze pogaduszki - jednak w połowie drogi złapał go Bane. Siwuch wciskał mu coś do dłoni. Tabletka? Że niby zabawy w wesołe pigułki "agresywnego romansu na nieprzytomnej?". Mimo wszystko wyglądało to na normalne tabletki nasenne, nic specjalnie mocnego. Greg skrzywił się lekko i uniósł brwi. Rozumiał już, o co mu chodziło, jednak wciąż wydawało mu się to nieodpowiednie. Bo czuł, że tak normalnie tego nie przyjmie nawet za Chiny. Trzeba będzie albo ją jakoś oszukać, albo w nią wmusić. Powolutku pokiwał głową i schował pigułkę dyskretnie do kieszeni. Teraz trzeba będzie tylko poczekać aż Joce skończy robić to, co natenczas robiła. Czekał więc, przeżuwając spory kawałek tortu czekoladowego i myśląc...Anonymous - 16 Listopad 2016, 22:49 Wsłuchiwała się w przemówienie kapitan kończąc przy okazji swój posiłek. Właściwie nie do końca wiedziała, czemu nie będzie z nimi Julii i Bane’a, ale nie przywiązywała do tego też jakiejś wagi. Za to coraz mniej podobała jej się perspektywa powrotu do Szkarłatnej Otchłani. Jeszcze ci strażnicy… Co jeśli postanowią “zwrócić” ją rodzinie, od której przecież nie tak dawno uciekła. Albo w którejś ze spelun… Nie, tą opcję mogła wykluczyć. Te snobistyczne istoty nigdy nie ruszały się poza skałę, na której znajdowało się ich niewielkie miasteczko. No może raz im się zdarzyło w pościgu za nią i jej bratem. Musiała odłożyć te obawy na bok. Za to całe porywanie statku… Średnio to widziała. Co jeśli ich złapią na gorącym uczynku? Nie ważne jak bardzo ich załoga mogła być niezwykła i silna, to i tak przewaga liczebna wroga przechyli szalę zwycięstwa. Jocelyn już z samego początku ostrzegła ją, że jeśli wpadną w jakikolwiek sposób, nie mają co liczyć na pomoc Arcyksięcia. Prisma wreszcie zaczęła sobie uświadamiać niebezpieczeństwo podjętego przez nią zadania. Ale już było za późno na wycofanie. Ale przecież mogłaby uciec, zdezerterować… Jednak nie mogła. Musiała udowodnić braciszkowi, że jest odważna i jego poświęcenie nie poszło na marne. Oczywiście nie była świadoma tego, że jej prawdziwym pragnieniem jest udowodnienie tego przed samą sobą.
Od czarnych myśli oderwało ją oświadczenie Opętanej, że Tulka ma dzisiaj urodziny. Przynajmniej mogła chociaż na chwilę odłożyć rozmyślania na bok i radować się z tej okazji. Szklanka szybko uświadomiła sobie, że nie ma żadnego podarku dla solenizantki. Wykorzystując ostatki swej mocy, zrobiła niewielką szklaną figurkę przedstawiającą liska. Nie był może on idealnym oddaniem zwierzęcia, jednak można było stwierdzić, że jest uroczy. Gdy Julia przybyła do Prismy z kawałkiem ciasta, ta postanowiła złożyć jej życzenia.
- Prisma życzy ci wszystkiego najlepszego… - speszyła się nieco. Kompletnie nie umiała składać życzeń, w końcu prawie nigdy tego nie robiła.
Odebrała szybko ciasto od Tulki, wepchnęła szklanego liska i jak najszybciej potrafiła oddaliła się od dziewczęcia. Po raz kolejny cieszyła się, że reszta nie zobaczy zażenowania na jej twarzy, chociaż można było się domyślić tego co aktualnie czuje.
Korzystając z okazji zabrała sztylet, pozostawiony przy prowizorycznej desce do krojenia, który pożyczyła Gregowi, aby pokroił szynkę.
Miała się wziąć za to przeklęte ciasto, właściwie bardziej ze względów grzecznościowych, bowiem nie mogła już na nie patrzeć na ten przeklęty wyrób cukierniczy. W międzyczasie podszedł do niej Bane i pochwalił za posiłek. Zatkało ją nieco. Właściwie była to już trzecia pochwała jaką usłyszała. A Bane w dodatku pogłaskał ją po głowie. Dokładnie tak jak zwykł jej brat… Poczuła się tylko jeszcze bardziej speszona. Tym razem już na jej szklanej twarzyczce bez wyrazu pojawiły się delikatne rumieńce. Wbiła wzrok w ziemię i nic nie mówiąc zaczęła się powoli wycofywać.
Dotarło do niej, jak bardzo aspołeczną istotką była. Nigdy wcześniej nie miała kontaktu z tak wieloma osobami na raz. Sama też niczego nie ułatwiała swoją nieumiejętnością wyrażania jakichkolwiek emocji. Cóż, przynajmniej się starała. Ale przy tym wszystkim czuła się szczęśliwa… Złość, którą wcześniej żywiła wobec Jo rozpłynęła się nagle. Na twarzy Prismy zawitał delikatny, ledwie dostrzegalny uśmiech. A nawet ciasto smakowało nie najgorzej…Anonymous - 19 Listopad 2016, 16:56 Zaskoczenia na jego twarzy nie dało się odczytać, kiedy po przemowie pani kapitan tak naprawdę miał więcej pytań niż odpowiedzi. Nadal do końca nie wiedział jakie obowiązki go czekają prócz tych, wydawałoby się już oczywistych. Bał się podejść do ognia i choć woda była blisko i teoretycznie mógłby się z małą pomocą naprawić, tak lubił być w jednym kawałku. Wydawało mu się, że zmrok powoli zapadał, a wesoło tańczący ogień na palenisku coraz to bardziej rzucał się w oczy, tworząc wokół siebie krąg światła zmagający się z otaczającą go ciemnością. On w tym momencie znajdował się na jej granicy. Patrząc pod nogi, jak granica stale drgała, za sobą mając mrok, który coraz to bardziej zmniejszał mu pole widzenia. Popatrzył na tort, którym zajmowała się młoda panienka. Jeżeli dobrze zapamiętał na imię jej było Prisma. Potem na podstawki, inny prowiant, którym można było się pożywić. Wszystko wyglądało zachęcająco i musiało smakować pysznie. Szkoda, iż on sam pozbawiony był tejże potrzeby, dodatkowo nie mając pojęcia, czym naprawdę jest smak. Nie powiedziałby komuś, że to jabłko jest słodkie lub kwaśne. Jeżeli już to uznałby zwyczajnie, że to jabłko smakuje jak jabłko. Cóż innego miałby powiedzieć, skoro nie miał o tym bladego pojęcia? Wtem wszyscy po kolei zaczęli podchodzić do dziewczynki z lisimi uszami i zapewne ogonem, choć nie zdążył dostrzec u niej więcej cech. Wszyscy kierowali do niej miłe słowa, przede wszystkim wychwytując 'wszystkiego najlepszego z okazji urodzin'. Czy było to jakieś ważne wydarzenie, że najpewniej mało znane jej osoby podchodziły do niej życzliwie i składali ów życzenia? Urodziny, urodziny... sama nazwa mogła wskazać mu tylko jedno. Ona urodziła się w tym dniu, a z tej okazji uwielbiała jeść tort. To miało dla niego sens! Czujnie przyglądając się palenisku, jakby miało ono zaraz go zaatakować, podszedł nieśmiało do Tulki, bo chyba tak miała na imię. Nie mając dokładnie pojęcia czy ma przed nią zatańczyć, czy wyczarować zaklęcie, ostatecznie powiedział to, co inni powtarzali na głos.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Wyszło mu to co najmniej beznamiętnie i taktownie. Przytaknął głową do przodu, co od biedy mogło uchodzić za ukłon, a następnie zniknął jej z oczu lub przynajmniej oddalając od niej. Chyba zrobiłem to, jak należy, pomyślał. Nie potrzebował tortu, a osobie rozdającej kawałki grzecznie podziękował, lecz zmuszony był odmówić. Nie czuł potrzeby i dokładnie tak odpowiedział, a następnie podszedł do kobiety, która siedziała ze swoim wężem i posilała się jedzeniem. Sposób, w jaki to mogła robić, nie wydawał jej się dziwny ani trochę. Najpewniej dlatego, że dla niego każda forma konsumowania posiłku była skuteczna. Zatrzymał się tuż przed nią, ręce złączając, a wzrokiem błądząc wokół niej.
- Przepraszam? Przepraszam.
Chciał dla pewności postarać się o jej uwagę. Przemyślał już to, co Jocelyn mu powiedziała odnośnie do postawy. Jeśli wszyscy mieli problemy podobne do niego, to chciał sprawdzić skąd biorą siłę lub jak z tym sobie radzą.
- Jak mogę się przełamać?
Zapytał wprost. Wtedy w myśli ułożył rozmowę i zastanowił się, czy aby na pewno zrozumie to, co ma do powiedzenia. Następnie kolejny błąd mu się włączył, a mianowicie nie przedstawił się jej.
- Mogę... jeszcze raz? Przepraszam.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i tak przez pięć sekund kręcił się wokół własnej osi. W sposób dość taneczny. W końcu jakby nigdy nic odezwał się do niej ponownie. Jasny aniele, jak ty miałaś na imię, pomyślał. Mógł liczyć tylko na dobre wiatry, bo na rozum już było za późno.
- Cześć! Nazywam się Egon. Egon Featherwake.
Spojrzał prosto na nią, szybko jednak robiąc unik, jakby bojąc się najgorszego.
- J-jak mogę się przełamać?
Powtórzył nie wiadomo po co. Planował zacząć rozmowę od nowa, acz różnica między istotami a sukniami była taka, iż ci pierwsi mieli rozum i pamiętali wszystko ze spotkania. Jak dobrze wszystkim wiadomo — pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Egon był mistrzem w... nierobieniu go dobrze.
(Szczęśliwej drogi już czas...)
[z/t]Jocelyn - 22 Listopad 2016, 10:18 Ucieszyła ją reakcja Julii choć nie dała tego po sobie poznać. Nie żeby nie chciała czy coś, po prostu byla zmęczona. Poglaskala małą po glowie po czym odeszła od niej, stając sobie gdzieś z boku. Dokladnie widziala początkowe zmieszanie na twarzach załogi. Nie dziwiła im się. W końcu to urodziny a oni nie wiedzieli. To normalne że mogli poczuć się trochu głupio. Odstawiła kubek z sokiem na ławę.
Przyjemnie się patrzylo na te zgraje. Każdy inny, każdy ma swoją własną opowieść a jednak teraz stoją sobie wspólnie przy ognisku i składają życzenia zupełnie obcej dla nich dziewczynce. Spokój wypełnił jej skolatane serce. Emocje ostatnich dni, ciągły stres, strach i niepewność rozplynely się niczym atrament w szklance wody. Zamknęła na chwilę oczy i uśmiechnęła sie ciutke. Co by się nie miało od jutra wydarzyć, Ci ludzie w jakiś sposób utkwia w jej sercu. Jedni wbijajac ciernie drudzy przeciwnie, otulając jej serce watą. Mimo wszystko nie żałuje decyzji o podjęciu się tej misji. W tym momencie była pewna tego że nawet jeśli zginie to nie będzie żałować jak to rzekł pewien kapelusznik: Lepiej żałować że się coś zrobiło niż żałować że się nie spróbowało.
Jeśli wrócę... To Cie odnajde. Choćbym miała odmety tartaru rozgrzebac... otworzyła oczy wzdychajac. To wszystko przez i dzięki niemu. Odnalezienie go jest trochę jak jej cel w życiu. Serce spokojne nie spocznie póki go nie znajdzie. Nawet jeśli nie żyje... Musi znaleźć jego mogiłę.
Przetarla oczy. Najchętniej to zamknęłaby się w jakims malym przytulnym pokoiku i zasnęła z Gregorym u boku. Jej wzrok nieustannie kierował się na jego osobę. Przygryzla warge rozmyślając o czymś przez chwilę po czym podeszła do niego. A przynajmniej taki miała zamiar jednak zatrzymała ja solenizantka, wręczając kawałek tortu. Tego nie przewidziała. Jej żołądek boleśnie się wykręcił wywołując dość mdlacy efekt na Joce. Przelknela ciężko ślinę. Nie jadla ostatnio za wiele, tyle co nic. Nie miała apetytu ale wiedziała tez ze bez tego daleko nie pociągnie... Poza tym... Jeśli uda jej się to co teraz zaplanowała to ciasto powinno być dobrym paliwkiem. Podziękowała wiec i zjadła je nie śpiesznie po czym znowu ruszyła do Grega. Tym razem bez żadnych przeszkód. Stanęła tuż przy nim, uśmiechając się połgębkiem. Rozejrzała się czy aby przypadkiem nikt się im jei przyglada, i gdy już zyskała te pewność nachylila się lapiac Grega za rękę.
- Choć skarbie - zamruczala mu do ucha po czym ruszyła w głąb lasu. Nie biegła ale nie szła tez wolno. Chciala odejść jak najdalej od załogi. Tylko tego jej jeszcze brakowało, widowni podczas igraszek z Gregorym. Ochoczo szla przed siebie, na twarzy mając szeroki i uwodzicielski uśmieszek. A gdy uznała że są już dostatecznie daleko, zatrzymała się pod rozlozystym drzewem herbacianym o zapachu silnie owocowym. Odwrocila się w stronę Grega, lekko popychajac go na drzewo, tak by się o nie oparl.Tulka - 22 Listopad 2016, 11:01 Tulcia kątem oka zauważyła sytuację między Banem, a Queen. Jednak uznając to za zwykłe przytulenie się, nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Po prostu uśmiechnęła się widząc, że wujek znalazł sobie koleżankę, a nie siedzi tak sam pod drzewem jak to miało miejsce przed chwilą.
Przyglądała się wujkowi, gdy ten podchodził do ogniska. Zajadała się wtedy kurczaczkiem. Pierwszy raz od dawna mogła zjeść coś tak smacznego i do tego ciepłego. Nieświadomie więc zaczęła jeść więcej niż tego potrzebował jej brzuszek.
Gdy Bane do niej podszedł i przytulił ją, wtuliła się w niego ufnie i zaczęła merdać mocno ogonkiem. – dziękuję wujku - powiedziała radośnie, a jeszcze bardziej ucieszyła się widząc, że mężczyzna się lekko uśmiecha. Nie był to częsty widok, a dziecku jeszcze bardziej poprawił humorek. Zaśmiała się lekko gdy potarmosił jej uszko. Troszkę ją też to zaskoczyło, gdyż nikt wcześniej nie dotykał tak swobodnie jej uszu, a tym bardziej nie robił tego w taki fajny sposób. Dziewczynka była bardzo szczęśliwa i nie trzeba było się jej zbytnio przyglądać, aby to zauważyć. Po prostu tryskała szczęściem.
Obserwowała jak Bane podchodzi do Prismy, jednak jej uwagę szybko odwróciła Raven, która pogłaskała ją po głowie z uśmiechem – dziękuję pani bardzo – odpowiedziała dziewczynka na życzenia, uśmiechając się milutko do Kotki.
Już miała rozdawać ciasto, gdy zza jej pleców wyłonił się Gregory. Spojrzała na niego troszkę niepewnie jednak słysząc jak próbuje złożyć jej życzenia, mając usta pełne kurczaka, zaśmiała się szczerze. No cóż…może nie było to miłe, ale w końcu to tylko dziecko! I do tego takie, które ba dobry humor. Nie patrzcie więc na nią źle! Szybko się jednak opanowała i uśmiechnęła do Grega – dziękuję panu i … nie musi pan myśleć nad żadnym prezentem – machnęła lekko ogonkiem – nie potrzebuję prezentów, miłe słowa wystarczą – mówiła szczerze. Nie lubiła tego dnia, swoich urodzin, ale nie przyzna się teraz przecież do tego. Choć w sumie…to są pierwsze takie jej urodziny, że wszyscy są dla niej mili. W domu zazwyczaj zapominano, albo dawano jej górę prezentów z krótkim najlepszego i zostawiali samą sobie. Nie miała wielu przyjaciół więc nie odprawiała nigdy urodzin, tak jak to robiły inne dzieci.
Poczęstowała Grega tortem i zaczęła rozdawać ciasto innym. Zaskoczyło ją trochę zachowanie Prismy. Dziewczynka złożyła jej życzenia, wcisnęła jej coś do ręki i oddaliła się. Tulcia spojrzała zaskoczona na podarek i zobaczyła małego, szklanego liska. Podbiegła szybko do Prismy i przytuliła ją mocno – dziękuję Prismo, lisek jest przeuroczy, masz talent do tego! – szybko jednak puściła szklaną dziewczynkę widząc, że chyba nie czuje się zbyt pewnie.
Uśmiechnęła się miło do Egona, który również życzył jej wszystkiego najlepszego. Nie wiedzieć czemu, trochę się go bała. Był pierwszą Marionetką, którą dziewczynka zobaczyła na własne oczy, a historię o żywych zabawkach, które w nocy ożywają aby skrzywdzić niegrzeczne dzieci, nie ułatwiały jej sprawy jeśli chodzi o polubienie Szmacianki. W końcu był ożywioną zabawką, prawda? - Dzię...dziękuję panu - powiedziała grzecznie, starając się nie pokazywać, że się go boi. Widziała, że jest jakiś smutny i mimo iż ją trochę przerażał, nie chciała żeby poczuł się jeszcze gorzej przez nią. Trochę spuściła uszka, widząc jak ten odmawia jej tortu, jednak przytaknęła, że rozumie i poszła dalej, wzdychając z ulgą, że się od niego oddaliła. Zerknęła jeszcze w stronę Egona, patrząc jak niepewnie zagaduje do pani z kocimi uszami. Nie zastanawiała się jednak długo nad tym, o czym może chcieć z nią porozmawiać. W końcu mają być w jednej załodze więc na pewno chcą się lepiej poznać.
Zaniosła jeszcze tort do Jocelyn, która chyba chciała gdzieś się zmyć. Dziewczynka jednak nawet o tym nie pomyślała i po prostu wręczyła jej tort. Uśmiechnęła się radośnie, widząc jak ta przyjmuje od niej ciasto - smacznego siostrzyczko - powiedziała wesoło i ruszyła na kłodę, żeby samej w końcu zasmakować słodyczy. Usiadła na swoim miejscu, wcześniej zabierając sobie jeszcze trochę soku i zaczęła się zajadać ciastem. Schowała również do pudełka po wisiorku liska, którego dostała od Prismy. Bardzo nie chciała, żeby się zniszczył lub zgubił. Uśmiechnęła się do Bana, życząc mu smacznego i skończyła swoje ciasto, po czym zsunęła się lekko na trawę i oparła o kłodę, na której przed chwilą siedziała. Westchnęła mocno, zadowolona i cieszyła ciepełkiem, które szło zarówno od ogniska jak i od trawy. Nie zastanawiała się jednak jak to możliwe. Rozejrzała się jeszcze gdzie kto się znajduje i nie zauważyła Gregory'ego i Jocelyn. Wzruszyła lekko ramionami, uznając, że chcą pewnie coś ustalić na osobności dlatego też zniknęli z pola widzenia pozostałych członków załogi.
Po chwili takiego siedzenia, jednak skuliła się trzymając się za brzuszek. Siedziała tak chwilę oddychając głęboko, z zamkniętymi oczkami. Zbladła. Nagle wstała i pobiegła w krzaki, chowając się trochę dalej od ogniska, za jakąś górką. Zrobiło jej się strasznie niedobrze, jednak udało jej się nie zwymiotować. Klęczała za to, opierając się ręką o drzewo i pluła przed siebie. Oddychała szybko i głęboko, spociła się. Próbowała się uspokoić i powstrzymać mdłości, nie do końca wiedząc czemu tak się stało. Cóż...jest tylko dzieckiem i skąd mogła wiedzieć jak się skończy nagłe napchanie sobie brzuszka tłustym i słodkim jedzeniem, gdy wcześniej przez długi czas jadła o wiele za mało? No nie mogła...i tak to się skończyło.Bane - 23 Listopad 2016, 13:13 Kończył jedzenie powoli, przyglądając się każdemu z osobna. Zaciekawiła go postać mężczyzny, może nawet jeszcze chłopaka, z igłami w głowie. Wyglądał jak laleczka uszyta ze szmatek. Bane spotkał już Marionetkę, jednak Luna nie przypominała tego tu jegomościa.
Najwidoczniej nie najlepiej mu szło zapoznawanie się z innymi, białowłosy zauważył nieporadne próby zawarcia znajomości. Z perspektywy trzeciej osoby było to nawet miejscami zabawne, chociaż krył się w tym przejmujący smutek. Czyżby Egon, bo tak przedstawił się Bane'owi mężczyzna, nigdy wcześniej nie miał styczności z innymi mieszkańcami tej krainy? Cóż za zrządzenie losu... Wygląda na to, że większa część załogi była dawniej ludźmi. On sam, Gregory, Tulka, Jocelyn...
Westchnął gdy skończył jeść. Trzymając w jednej dłoni talerzyk z okruszkami stał tak, nie widząc potrzeby by do kogokolwiek podejść celem rozpoczęcia rozmowy. Cieszyło go, że mała Tulka była szczęśliwa - brykała między nimi z uśmiechem na buzi. Jak mały lisek.
Kątem oka zauważył, że Raven zajęła się rozmową z kim innym. Dobrze. Na dziś wystarczyło mu już kontaktów z ogoniastą kobietą, zwłaszcza, że zachował się jak ostatni skurwysyn strasząc ją niepotrzebnie a potem jeszcze gdy wyszło, że Raven ma pazurki, prawie się rozbeczał. No żałosne.
Wolną dłonią dotknął szyi, dokładnie tam gdzie drapnęła go kobieta. Ciekaw był czy zauważyła, że pozostawiła na skórze nie czerwone pręgi tylko szaro-zielonkawe. Dobrze, że go nie zraniła. Kontakt z jego krwią nie skończyłby się dobrze.
Jego wzrok stał się nagle nieobecny, zawiesił go na jakimś wysokim drzewie, gdzieś ponad głowami pozostałych towarzyszy. Po martwej twarzy przemknął cień smutku.
Raven. Tym pocałunkiem sprawiłaś tyle bólu...
Bane poczuł mocny ucisk w piersi. Jego serce wydawało się być bardzo wrażliwe, reagowało na wahania nastrojów jak czuły mechanizm licznika Geigera na choćby mały wzrost promieniowania.
Miał w głowie mętlik. Tysiące myśli mijało się w szaleńczym tempie, jak klisza filmu który ktoś celowo nastawił na najszybsze przewijanie. Nie mógł się skupić na niczym konkretnym. Dobrze, że chwilowo chęć czynienia zła nie wybijała się na szczyt.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero ruch. Przeniósł wzrok na Jocelyn i Gregorego, jedno spojrzenie wystarczyło by domyślił się gdzie idą i co będą robić.
Czy był zazdrosny? No ba, to mało powiedziane. On, niegdyś otaczający się pięknymi paniami, oddający się rozpuście, teraz może tylko patrzeć. Raven trafiła w sedno, w istocie był niewolnikiem żądz. I to tych najgorszych, brudnych i pierwotnych.
Skrzywił się niezauważalnie ganiąc się w myślach. Czy już zawsze będzie musiał zazdrościć? Przecież to głupie...
Odchrząknął i podszedł do stołu, odłożył talerzyk. Rozglądnął się dookoła, chcąc sprawdzić czy wszystko jest pod kontrolą - w końcu był chwilowo najstarszy z towarzystwa, musiał mieć kontrolę. Jocelyn i Greg odeszli na stronę, odpowiedzialność spadła na białowłosego.
Po części z chęci dania parce chwili wytchnienia wymyślił, że zbierze pozostałych dookoła ogniska i... hmm... może opowie im coś, jakąś bajkę?
Nie był dobry w te klocki, własnych dzieci nie miał i zawsze uważał się za najgorszego kandydata na ojca. Nauczył się kilku sztuczek w swojej klinice, gdy leczył małych pacjentów, może dlatego dzieci go lubiły? Mimo, że był ponury i momentami dość szorstki.
Zaniepokoił się, bo już przy pierwszym krótkim rozglądnięciu się nigdzie nie zauważył Tulki. Przed chwilą jeszcze było jej tu pełno, gdzie się podziała?
Poczuł uderzenie adrenaliny i zdenerwowanie, nieruchome zazwyczaj brwi powędrowały ku dołowi marszcząc się w wyrazie zaniepokojenia.
Już miał podejść do Raven, nawet zrobił kilka kroków w jej stronę gdy usłyszał cichy odgłos dochodzący z pobliskich krzaków. Dzięki wyostrzonym zmysłom wychwycił, że w gąszczu była Tulka.
Zerwał się jak szalony i pognał w kierunku z którego dochodziły odgłosy. W biegu przeszkadzała mu trochę jego torba, ale nie mógł pozwolić sobie na pozostawienie jej przy ognisku. Nie pozwoli by ktoś niepowołany grzebał w jego rzeczach, ostatnio skończyło się to źle.
Musiał wyglądać co najmniej dziwnie, stał sobie spokojnie przy stole i nagle poderwał się ja spłoszona sarna. Jeśli inni zauważyli zajście, mieli prawo pomyśleć, że zwariował.
Gdy dotarł do miejsca w którym była Tulka, zbladł widząc co się działo. Mała opierała się o drzewo i chyba próbowała zwymiotować.
- Szlag... - zaklął cicho i podszedł do niej powoli, robiąc sporo hałasu tak by wiedziała, że ktoś obok niej jest. Zbliżył się i delikatnym, wolnym ruchem sięgnął do jej włosów. Chwycił je oburącz i przytrzymał by nie spadały dziewczynce do twarzy.
- No już. Już dobrze, kruszyno... - powiedział łagodnym tonem. Nie chciał jej wystraszyć. Przyglądał się temu jak dziecko pluje i miał nadzieję, że jednak uda jej się zwymiotować. Tak byłoby najlepiej.
W myślach wyklinał się od najgorszych. Jak mógł nie zauważyć, że Tulce coś się stało? Skrajna nieodpowiedzialność z jego strony! Owszem, widział, że dziewczynka zajada się kurczakiem i tortem, podejrzewał, że trochę przesadziła z zapychaniem brzucha. Ale dlaczego zrobiło jej się niedobrze? Wyglądało jak zwykłe przejedzenie ale równie dobrze mogła się czymś zatruć.
- Jestem przy tobie, Tulka. - powiedział głaszcząc ją po głowie. Było mu jej żal, mała sporo przeszła ostatnimi czasy. I przynajmniej jedno wydarzenie było po części jego winą.
Odczekał chwilę, ale widząc, że dziewczynka tylko pluje nie mogąc zwymiotować, puścił jej włosy i nie zastanawiając się długo, wziął ją na ręce. Trudno, najwyżej zwymiotuje mu na koszulę, to będzie i tak nie pierwszy raz w jego karierze.
Przytulił dziecko do piersi i skierował się z nią na rękach ku ognisku. Nie była ciężka, prawie nic nie ważyła. Za to skrzydła...no cóż. Nie była przez to najwygodniejsza do noszenia, ale przecież Bane nie może jako lekarz stać i się przyglądać.
Podszedł do pozostałych i postawił małą przy ognisku, w takiej odległości by w razie czego upadając nie wpadła w ogień.
Zabrał się za zbieranie rzeczy dziewczynki. Przeszedł kilka razy ich obozowisko, chyba zabrał wszystko - najważniejsza była torba Tulki i Amber. Zawołał lisiczkę która o dziwo, przybiegła posłusznie już na pierwsze wymienienie jej imienia. Chyba go polubiła, tym lepiej bo może będzie grzeczna. Na smycz przecież jej nie weźmie.
- Zabieram Tulkę do szpitala. - zakomunikował krótko, głosem stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu. Musiał podjąć taką decyzję, wiedział, że pani kapitan prawdopodobnie go za to rozszarpie... Trudno. Może i zostaną z niego strzępy, ale przynajmniej Tulka będzie zdrowa.
Kiedy zwrócił wzrok na Raven znowu poczuł ukłucie żalu. Do cholery! Dlaczego ta kobieta tak na niego działała? Dlaczego już samo spojrzenie wystarczało by pojawiał się smutek i tęsknota, pomieszane z wyrzutami sumienia?
Nie czekając na odpowiedź, nie zważając na ewentualnie sprzeciwy, zawiesił torbę Tulki na swoim ramieniu i wziął dziewczynkę na ręce. Nie zapomniał paczki w prezentem który mała dostała od Jocelyn.
Cmoknął na Amber, chcąc zwrócić jej uwagę. Lisiczka chyba zrozumiała co się działo, po posłusznie trzymała się nogi Bane'a. Uszka miała lekko opuszczone, jakby sama też była zaniepokojona.
Tulka na szczęście się nie wyrywała, poddała się białowłosemu za co Bane dziękował opatrzności. W takiej sytuacji jej grymaszenie czy udawanie silnej nie wyszłoby na dobre.
- Zawiadomcie panią kapitan. - powiedział krótko po czym skierował się w stronę dworca, pamiętał którą drogą tu przyszli. Na odchodnym spojrzał przez ramię na Raven, sam nie wiedział po co... Było już ciemnawo ale bez problemu odnajdywał ścieżkę.
Trzeba przyznać - sytuacja dość zaskakująca, ale jemu była jak najbardziej na rękę. Dłuższy czas martwił się o dziewczynkę, widział jak krzywi się z bólu skrzydła. Ta nagła sytuacja była więc świetnym pretekstem by bez ociągania się udać się do szpitala.
Jego myśli skierowały się w stronę lekarza o którym wspominała kobieta na dworcu. Był bardzo ciekaw, kim był ów Anomander. Imię wskazywało na kogoś poważnego, może jakiegoś arystokratę. Z drugiej jednak strony... To przecież Kraina Luster. Tu wszystko jest możliwe więc równie dobrze Anomander mógł być niskim karłem w różowym garniturku i żółtym cylindrze wysokości metra. Bo i takich tu Bane widywał.
Z/T Bane i Tulka
(skoro i tak się popsuło, zmykamy by nikogo nie blokować)Gregory - 30 Listopad 2016, 22:38 Całkowicie zrozumiał reakcję Tulki, w końcu nie wyglądał zbyt poważnie - sam zaśmiał się pod nosem. Kiedyś jego łakomstwo go wykończy, kiedy na starość zrobi się tłusty i ociężały.
Posłusznie poszedł za Jocelyn, starając się wypaść naturalnie. No to tam są takie kompletnie zwyczajne odchodzenie w krzaki, takie tam ten. Miał ochotę zacząć pogwizdywać, gdyby nie fakt, że wtedy jego nienaturalność mogłaby przebić sufit. Nie mógł się doczekać, aby przytulić Joce bardzo, bardzo mocno i ogrzać ją, kiedy wokół zrobi się chłodno. Jeśli wiesz co mam na myśli - "Nie, nie mam pojęcia co masz na myśli" odparłby wtedy czytelnik. Wtedy Gregory ze szczegółami opowiedziałby co miał na myśli. I wtedy czytelnikowi by oko zbielało, dlatego późniejsze wydarzenia przysłońmy kurtyną cenzury.Anonymous - 12 Grudzień 2016, 22:04 Blaire wolnym kroczkiem zbliżała się w okolicę Wiśniowego sadu. Od paru dni wracała ze swojej wędrówki po Krainie Luster. W jej głowie nagle zaczęło rodzić się mnóstwo pytań. Co zmieniło się w rezydencji od tych paru miesięcy kiedy jej nie było? Może jej rodzina zatrudniła nowych służących? Starzy byli już wiekowi i albo mieli wkrótce odwalić kitę albo zostali po prostu zwolnieni. No nic, zobaczy się na miejscu. Kapelusznik rozejrzał się po okolicy. Na widok drzew z torebkami wiśniowej herbaty momentalnie coś sobie przypomniała. Teatralnie klapnęła się dłonią w czoło, jak przesadnie starający się aktor na castingu. -O rany, zapomniałam suwenirów! - Zawsze gdy wracała w rodzinne strony arystokratka przynosiła ze sobą przecież różne fanty z podróży. A tradycja rzecz święta. No póki jej się nie znudzi. Zerknęła na drzewa. -No, to musi im wystarczyć.
Poprawiła nieco rękawiczki, zdjęła z głowy kapelusz, odsłaniając długie fioletowe włosy i zaczęła powoli zbierać paczki herbaty i wrzucać je do cylindra. Po paru minutach zarzuciła go z powrotem na głowę i ruszyła w kierunku Miasta Lalek.Jocelyn - 12 Grudzień 2016, 22:34 Greg był tak jak poprzednim razem, czuły i delikatny. Ich poeszczoty wymieniane między sobą nie były pełne energi. Nie. Były tym razem spokojne, można by rzec lekko zmęczone. Nie można się było jednak dziwić. Obydwoje sporo ostatnio przeszli jak i cała załoga. Ten wypad w głąb lasu z nim był tym czego potrzebowała. Chwila relaksu, rozładowania i spokoju od tego wszystkiego. Po wszystkim przylgnela do niego, ciężko oddychając i gladzac go po policzku. Był tyn czego już od tak dawna szukała. Namiastka ciepła i pewnej stabilności.
Wstala z miekkiej jak puch trawy i ubrala się. Nie spieszyła się. Nie miała zbytniej ochoty wracać tam do nich. Zaczynało ją to wszystko męczyć. Może za dużo na siebie wzięła? Spiela włosy klamrą i wtedy coś jej mignelo między drzewami. Jakas biala poswiata, przez chwilę doslownie. Wzięła to za majak. W końcu nie spala juz tak długo... Wzięła wstążke i zamienila ją w długi, czarny skórzany płaszcz. Ubrala go i gdy podnosiła katane zobaczyła to znowu. Jakieś ciemno fioletowe pasmo a potem kapelusz... Tak.. Cylinder i ten bialy pasek... Ta prostota... Taki kapelusz widziala tylko raz w życiu. W czasie gdy była człowiekiem. Miała rodzinę która ją kochała i dom do którego mogła wracać. Francis! Identyczny cylinder posiadał kapelusznik od którego to wszystko jest zaczęło. Czyżby?? Po tylu latach??
Odwrocila się szybko do Grega i pocałowała go z lekka desepracja w usta.
- Błagam niie pytaj. Mam nadzieje że we mnie wierzysz. Że wierzysz w nas. Teraz muszę już iść. Jeśli będzie nam to pisane.... Spotkamy Spotkamy raz jeszcze skarbie. Wytłumacz im mnie jakoś. Nie szukaj mnie na siłę. Kocham Cie Greg - uśmiechnęła sie do niego delikatnie po czym odbiegla w pogoń za cylindrem z białą tasiemką.
Z. T [Blaire oraz Ja]Gregory - 20 Luty 2017, 20:49 Zachowanie Joce zaskoczyło go kompletnie, niemal zamurowało.
- Ja też cię kocham. - zawołał jeszcze w stronę jej pleców, całkowicie skonsternowany i zagubiony. O co jej chodzi? Gdzie ona leci? Co tu się dzieje? Ona idzie za kimś. Biegnie. Kto to jest? Gregory chciał powiedzieć coś jeszcze, ale pani kapitan zbyt szybko zniknęła mu z oczu. Trochę liczył, że uda im się jeszcze trochę pobyć ze sobą przed snem, gdyż miał na nią w tej chwili sporą ochotę. Ale co tam się odwlecze to nie uciecze. Poleży tu sobie chwilkę. Poczeka w tej wygodnej, pachnącej trawie, nie ruszając się nigdzie. Średnio obchodziło go to, co robili tamci.
***
Powolutku obudził się i przeciągnął jak kot, którym nomen omen po części był. Rozwarł wizjery i rozejrzał się wokół. Powiedział "Jocelyn". Po chwili powtórzył trochę głośniej. Stanął sztywniej na łapach. Rozejrzał się. Po chwili znowu, bardziej niespokojnie. Tym razem wykrzyczane imię brzmiało jak ryk, który z pewnością obudził pozostałych członków załogi, o ile spali. Zerwał się na cztery łapy i starał się zwęszyć trop. Poranna rosa, psia jej mać, zmyła wszystko. Gdzie ona jest? Był zbyt wielkim pesymistą, aby wierzyć, że nic jej nie jest. Kiedy nałożył na siebie postać człowieka i jakieś ciuchy, zaraz popędził do tamtych. Bane'a i Tulki też nie było, ale oni sami ruszyli w stronę szpitala. Joce nie widział nikt. Należało to jakoś komuś wyjaśnić. Misja nie miała prawa udać się bez Kapitana...
z/t Wszyscy pozostaliAstra - 22 Listopad 2017, 21:08 Alissa chciała porządnie rozprostować nogi. Pociągi mogły być szybkie i całkiem wygodne, ale były za ciasne. Szczególnie te, które nie były ekspresami.
Na jej szczęście niedaleko dworca, na którym wysiadała był całkiem przyjemny parczek nazywany Wiśniowym Sadem.
Powłóczyła się trochę po nim ciesząc się ładną pogodą i rześką atmosferą. Po chwili jednak skierowała się na jego obrzeża gdzie liczyła na chwilę spokoju. Była ładna. Była drobna. Przyciągało to do niej zbyt wielu (jak na jej gust) rycerzy w lśniących zbrojach (idiotów, którzy chcieli coś jej zrobić raczej nie spotykała w lepszych okolicach) śpieszących jej na pomoc. Nic nie miała przeciwko zainteresowaniu własną osobą. Jedank nie takim i nie w takiej ilości.
Po chwili spokojnego marszu uznała, że jest wystarczająco na uboczu. Wybrała drzewo i usiadła na nienaturalnie miękkiej trawie typowej dla tego miejsca. Położyła tuż obok siebie parasol - tak by mogła go momentalnie chwycić bez szukania. Pogrzebała chwilę w kapeluszu i wyciągnęła książkę. Uznała, że herbatkę zrobi sobie później przy ognisku.
Rozejrzała się jeszcze raz pobieżnie po okolicy i zaczęła czytać. Część uwagi poświęcała lekturze, a część otoczeniu. Wuj lata temu nauczył ją, że poświęcanie całej uwagi jednej rzeczy jest głupie i niebezpieczne.Lani - 22 Listopad 2017, 22:14 Wielka puma spokojnie leżała na drzewie, a jej ogon to się podnosił to opadał. Wybrała jedno z większych i bardziej rozgałęzionych drzew. Dzięki temu że było bujnie obsiane liśćmi nie było jej z dołu widać, ona zaś widziała całą okolicę. Wybrała idealne do tego miejsce.
Słońce prześwitujące przez korone drzewa, przyjemnie grzało jej futro. Skoro świt upolowała sporych gabarytów ocelota, a tuż po polowaniu pływała w stawie. Teraz się suszyła na drzewie, w ciszy i spokoju.
Do czasu.
Nagle otworzyła swoje złote oczy. Drgnęły jej uszy, ogon zastygł w bezruchu. Ktoś się zbliżał. Ktoś o ciężkim ale lekkim kroku. Nieduży ktoś, pachnący... Nie. Śmierdzi. Zbliża się człowiek. Śmierdziała innymi ludźmi i podróżą. Oj tak, smród tego człowieka roznosil sie po całej okolicy. Wręcz widziała te macki dotykające każdego skrawka ziemii. Była taka głośna... Zgrzytnęła zębami gdy samica usiadła na swoim dupsku pod drzewem. Lampiła się dookoła jakby miał ją ktoś zaraz wziąć z zaskoczenia. Błagam. Kto by chciał takie coś? Rude to, krzywe i nawet nie ma tych całych... Cyckow? Tak to Lucek nazwał? Z resztą. Cholera z nim. On i cala ta ich populacja powinna jak najszybciej się wybić. Oblizala pysk, nos jej drgał wyłapujac zapachy. Słyszała wyraźny szelest kartek. Książka.
Całe ciało pumy zamarło w bezruchu. Żaden mięsień nawet nie śmiał drgnac. Najchętniej zaskoczyła by i złamała jej ten chudy kark. Pokazała zęby, strzygąc uszami. Na razie poobserwuje.