Anonymous - 16 Sierpień 2016, 01:21 Obudziła się w jakimś dziwnym pokoju, jakby prowizorycznej celi. Ostatnie wspomnienie jakie posiadała to chwilowa paranoja i wtulanie się w Elliota. A potem jakby urywał jej się film i znalazła się tutaj. Cóż, raz w życiu już czegoś takiego doświadczyła, jednak to było po ostro zakrapianym przyjęciu. A raczej wątpiła w to, że Righton numer dwa przygotował dla nich imprezę powitalną.
Przynajmniej czuła się wyspana. Rozejrzała się wokół, ale nie dostrzegła żadnej żywej duszy. “Cholera, znów nas rozdzielili.” Dziewczyna będąca świadoma swej beznadziejnej sytuacji zaczęła znowu szlochać. Zaś w środku toczyła walkę sama ze sobą. “Czego zaś ryczysz! Wystarczy, że odwaliłaś cyrk przed Rightonem! Weź się wreszcie w garść!” Jako, że wewnętrzna przemowa nic nie dała, kota wymierzyła sama sobie policzek. Syknęła z bólu i zaczęła masować piekące jeszcze miejsce. W ten sposób wzięła się w garść.
Na powrót zaczęła analizować sytuację w której się znalazła. Nigdzie nie mogła dostrzec swojej torby, tak samo jak nie mogła zauważyć nic ciekawego w pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Za to poczuła, że coś jest nie tak. Miała na sobie jakąś dziwną dwukolorową szatę. Skrzywiła się tylko na jej zdaniem niegustowne połączenie pomarańczowego i bordowego. Gdy zdała sobie sprawę, że ktoś musiał ją w to ubrać, szybko zaglądnęła pod szatę z nadzieją, że jej ubrania wciąż są na miejscu. Odetchnęła z ulgą. Jakoś nie miała najmniejszej ochoty być przebieraną podczas przymusowej drzemki przez obcą osobę.
Teraz postanowiła zająć się kolejnym bardzo ważnym aspektem - odzyskaniem przyjaciół. Jeśli byli gdziekolwiek w okolicy musiała dać im znać, że tu jest. Zmieniła się w kota z niesmakiem zauważając, że szmatkę - bo inaczej nie mogła tego nazwać - w którą ją ubrali zaabsorbowała magia i wręcz czuła obrzydzenie, że to coś mogło zostać potraktowane jako jej część. Nie rozmyślając nad tym więcej zaczęła biegać w kółko i miauczeć głośno i przeciągle. Po swoim koncercie wróciła do ludzkiej formy. Wtem usłyszała głos zza ściany. Znała go bardzo bardzo dobrze. To była Zoe.
- Zoeeeeeś! - krzyknęła i oddaliła się od ściany zza której dobiegał głos Lunatyczki, a następnie rozpędziła się i z impetem uderzyła w ścianę.
Powtórzyła to kilka razy, jednak widząc, że w ten sposób na pewno się do nich nie dostanie zrezygnowała z tego pomysłu. Mimo wszystko opłaciło się to zrobić, bowiem Zoe przemówiła do niej.
- Tak żyję i nic mi nie jest! - odkrzyknęła - I w sumie nic mi nie jest, nie licząc tej zbrodni wobec mody, którą mam na sobie. Czy… Wy też jesteście ubrani w jakieś dziwne pomarańczowo-bordowe szaty? A tak poza tym, to na razie nie rozglądnęłam się na tyle by coś przydatnego znaleźć. A co z wami tak w ogóle? Wszystko w porządku? Jest tam z tobą gdzieś Ell?
Podczas gdy udzielano odpowiedzi na jej pytania zaczęła myśleć o tym, jak na początku postanowili, że się nie rozdzielą. Była też ciekawa, dlaczego znowu wylądowali w takiej konfiguracji i dlaczego została przystrojona w to coś.
Następnie, naszej mistrzyni teorii spiskowych urodziła się w głowie kolejna teoria. Gdzieś już widziała podobny pomarańczowy… I to całkiem niedawno... Połączyła ze sobą tak banalne głupoty jak kolor farby, którą ci pomyleńcy pomazali wykresy martwego Rightona i ten obrzydliwy pseudo habit. “Czyżby Mary i brat Rightona byli w zmowie i od początku knowali przeciwko szalonemu naukowcowi? A może należą do tych dziwaków o których wspominał Puszek.” Oczywiście Violetka myślała o Bonifacym le Poud, ale nie zawracała sobie głowy zapamiętaniem jego pełnego imienia, więc roboczo nazwała go Puszkiem. Próbowała też przywołać cokolwiek co mówił wtedy Righton drugi, ale jedynym co wyłapała wśród spazmów płaczu, były słowa “Mary zdążyła mi powiedzieć…” Więc jedynym co z tego mogła wyciągnąć był wniosek, do którego już doszła. Tym razem postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z resztą.
- Czy Righton numer dwa może mieć związek tą grupą wywrotową o przynależność do której nas Puszek oskarżył?
Violet doskonale wiedziała, że nie może się stąd wydostać przy pomocy swych róż ani kociej formy, więc zaczęła rozglądać się po pokoju, uważniej niż przedtem, mając nadzieję, że wcześniej przeoczyła coś istotnego. Pozostało jej na razie tylko szukać lub czekać, aż zostanie uwolniona.Anonymous - 16 Sierpień 2016, 10:43 Pstryk. A Elliot nagle znalazł się na podłodze. Poczuł coś dotykające jego pleców. Otworzył oczy, natychmiastowo wstając i odwracając się. Spojrzał w górę i zauważył skąpo ubraną Zoe. "Co się stało? Czy to był sen?" - próbował sobie przypomnieć. Coś mu mówiło, że wszystko było prawdą, pamiętał ją jak przez mgłę. Kiszki zagrały marsza oznajmiającego, że z chęcią by coś przekąsił. Długo nic nie jadł, nic dziwnego. Potrząsnął się z zimna i dopiero wtedy zobaczył, że jego ubrania zniknęły. Zszokował się na ten widok tak, że odwrócił się tyłem do Zoe, a sam próbował się zakryć dłońmi, z marnym skutkiem. Po chwili nieudanych prób zorientował się, że to i tak nie ma sensu. Powstał i zauważywszy koc zawinął się nim, jednak nie potrafił zastosować tej magii, którą zastosowała Zoe, więc zawinął koc mniej więcej tak, jak kobiety ręcznik pozostawiając obojczyki i ramiona osłonięte. Słuchając w międzyczasie Lunatyczki próbował sobie przypomnieć, co się tak właściwie stało. Pamiętał, że Ringhton powiedział coś o tym, że wszystko wie, wszystko jest po kontrolą i nagle znaleźli się tutaj. Zostali zagazowani? Ogłuszeni uderzeniem? A może to jakaś moc Ringtona umożliwiająca teleportację w czasoprzestrzeni innych ludzi.
Posłuchał jak Zoe woła Violet. "No tak, nie ma jej. Znowu. Ciekawe, gdzie jest.". I jak na zawołanie usłyszał miauczenie, a potem znajomy głos.
- Tak, jestem! Nie, nie mamy niczego na sobie prócz bielizny, na szczęście są jakieś brudne koce, to się nimi okryliśmy - opowiedział na zadane przez Fiołka pytanie.
Zastanawiał się, dlaczego akurat znowu Violet została uwięziona jako osobno. Myślał o ostatnim porwaniu przez Mary i... Elliot się zszokował. Pamiętał, jak rozbił naczynie służące do przechowania krwi Dachowca. Czy to oznacza, że nadal chcą pozyskać jej krew? O cholera, sprawa jest poważna. W sumie trochę głupie było wchodzenie do tego domu. "Sami weszliśmy do pułapki". Opowiedział o swoich przemyśleniach Zoe, a po tym uderzył pięścią w ścianę, z której było słychać głos kotki. Nie zważywszy na wynik operacji Lunatyk był teraz zajęty syczeniem z bólu. Na szczęście nie był na tyle silny, by zmiażdżyć sobie rękę. Ot, trochę poboli, zmieni kolor na sine.Charles - 17 Sierpień 2016, 18:11 Elliot mógłby się ucieszyć z faktu, że jego działania na ścianie przyniosły jakiś efekt. Nie rozwaliła się ona, rzecz oczywista, nie pojawiło się nawet pęknięcie, (w końcu bliżej byłoby mu do Jacka Skelingtona niż do Niesamowitego Hulka) ale po chwili usłyszał klekot. Jednak po chwili musiałby zdać sobie sprawę, że nie dobiega on ze ściany, ale spoza niej. Znajomy, upiorny klekot, coraz bliżej i bliżej...
Drzwi do pokoju Zoe i Elliota otwarły się gwałtownie. Z początku, z powodu oślepiającego światła nie dało się rozpoznać, kto je otworzył, jednak po chwili wszelkie mroczki i rozbłyski zniknęły i ukazała się przed nimi drobna figurka, odziana w pomarańczowo-bordowy habit.
- Nie lękajcie się mnie, drodzy przyjaciele. Chcę wam pomóc... - odezwała się postać dziecięcym głosikiem, w którym słychać było mechaniczne, nienaturalne brzęki, po czym zdjęła kaptur.
- ...Tak jak wy pomogliście mi. - powiedziała Krwawa Mary.
Nie było mowy o pomyłce, nawet jeśli teraz wyglądała dużo czyściej niż wtedy, a z jej ust nie wystawała przerażająca rurka-strzykawka. Jej puste oczodoły przewiązane zostały czerwoną wstążką z wyszytym na nim kolistym symbolem ze zrujnowanego labolatorium. Towarzyszyło jej dwóch podobnych kultystów-mnichów, o twarzach całkowicie skrytych kapturami.
- Wasze ubrania i własności zostaną wam oddane, ale będziecie musieli nałożyć habity. Musicie być przygotowani na wieczorną ceremonię... - po czym gestem wskazała jasność przed nimi. -Odpowiem na wszystkie wasze pytania. Jeśli Zoe nie będzie mocno protestować, w następnej kolejności otwarta zostanie cela Violet.Zoe - 17 Sierpień 2016, 20:12 Zoe przygotowana była na różne ewentualności, ale raczej nie na powrót znajomego, nieco złowieszczego klekotu. Nie miała nawet czasu by jakkolwiek przygotować się do ewentualnej konfrontacji, gdy drzwi skrzypnęły i otworzyły się na oścież. Dziewczyna musiała aż przymrużyć oczy, gdy do składziku wdarła się nienaturalna jasność z korytarza. Oczekując znajomej postaci, nieco zdezorientował ją widok dziewczynki. Chociaż nie, to zdecydowanie nie było zwykłe dziecko, bo mimo swojego uroku miało w sobie też jakąś upiorność. Może to nie była kropka w kropkę ta sama lalka, ale Zoe bez wysiłku dostrzegła podobieństwo. Krwawa Mary. Lunatyczka odruchowo cofnęła się o krok do tyłu, ale wysłuchawszy przemowy marionetki, nerwy nieco z niej opadły. Przyjaciele…? Tak właśnie nazwała ich lalka, więc może naprawdę nie mają czego się obawiać? Nie znaczy to jednak, że Zoe całkiem pozbyła się pewnego niepokoju i nieufności. Faktycznie, pewne elementy układanki zaczynały wskakiwać na swoje miejsca, ale dziewczyna wcale nie była pewna czy podoba jej się kierunek, do którego to wszystko zmierza.
- Pierwsze pytanie. Co z Violet? Co to za ceremonia? Kim są ci… kapłani? Dlaczego akurat my jesteśmy wam potrzebni? - właściwie wyszła jej z tego cała wiązanka pytań, ale w końcu lalka sama ogłosiła, że rozwieje wszystkie ich wątpliwości. Mimo tej, nazwijmy to, nieoczekiwanej uczynności, Lunatyka nie była w pełni przekonana co do motywów Mary. To prawda - wtedy, w kamienicy nie pochwalili działań Ringhtona, ale czy naprawdę marionetka miała im co zawdzięczać? W końcu to przez nich całe jej zbiory uległy zniszczeniu. Chociaż, z drugiej strony, zyskała wtedy okazję by pozbawić życia swojego… oprawcę? Dziewczyna naprawdę chciała wierzyć, że nic im się tutaj nie stanie, że w końcu dowiedzą się absolutnie wszystkiego i zakończą tę pogmatwaną sprawę. Ale jednocześnie Zoe nie ufała żadnym sektom, organizacjom czy stowarzyszeniom. Może jednak odpowiedzi Mary wystarczą, by uspokoić Lunatyczkę z tych podejrzeń?
Na razie postanowiła zbytnio nie oponować i posłusznie wyszła na korytarz czy też cokolwiek innego, co skrywała jasność. Kiedy otworzono celę Violet, Zoe westchnęła z ulgą i zaraz po tym parsknęła ze śmiechu - ten pomarańczowy habit zdecydowanie nie był twarzowy. Ale czy sama wyglądała lepiej, zawinięta artystycznie w jakiś stary, wyleniały koc? Chciałaby już odzyskać swoje ubrania, zdecydowanie. I nie pogardziłaby zwróceniem jej Irysa.Anonymous - 18 Sierpień 2016, 00:21 Kotce ulżyło, gdy usłyszała, że obojgu nic nie jest. “Ale zaraz, co?” Dopiero teraz do niej dotarło, co Ell jej przekazał. “W s-samej bieliźnie!?” Jako, że dziewczyna była wręcz mistrzynią w przeinterpretowywaniu takich sytuacji, w jej wyobraźni dochodziło do dosyć ciekawych rzeczy. “Aaa! Niech tylko nie robią niczego głupiego!” Gdy uświadomiła sobie, jak bardzo bezsensowna była jej myśl, zarumieniła się i z zażenowaniem zakryła swoją twarz. Jak dobrze, że jej teraz nie widzieli.
Nagle zrobiło się podejrzanie cicho po tym jak Elliot uderzył w ścianę. Z daleka dało się słyszeć klekot. Bardzo znajomy klekot. “Mary?!”
Violet wręcz przykleiła się do ściany, aby jak najlepiej usłyszeć wszystko co działo się obok. “Ten głos… Czy on może należeć do Mary? Ale ona miała to coś wepchnięte do ust… A poza tym, przyjaciele? Pomóc nam? Nie no, ja pomocą nie gardzę, ale przecież zniszczyliśmy jej kolekcję krwi, a poza tym na nią polowaliśmy. O co w tym wszystkim chodzi!?” Słuchała dalej. “Pomogliśmy? Przecież po prostu zrugałam Rightona, za potraktowanie jej tak i Ella, za to, że rozkazał mu ją zabić. Ceremonia? O czym ona mówi? Och, może zaraz się dowiemy.”
W końcu padły pierwsze pytania z ust Lunatyczki. Viola dokładnie zaczęła analizować rzeczy, o które chce zapytać co by nie zdublować przyjaciółki. Siedziała tak zamyślona przy ścianie, gdy nagle otworzyły się drzwi. Przestraszona wyskoczyła chaotycznie w górę, jak w zwyczaju mają koty, gdy coś je przerazi lub właściwie bez konkretnego powodu. Wylądowała w dziwnej pozycji, a szata wcale nie ułatwiała powrotu do normalnego stanu. Zrezygnowana i zaplątana w tą szmatę, jak zwykła nazywać nowy ubiór, postanowiła się po prostu zmienić w kota i ustawić się jakoś normalnie. W międzyczasie usłyszała parsknięcie i nie wiedziała, czy owa persona śmieje się z reakcji na niespodziewane przybycie gości czy z tragicznego ubioru. Po kompletnym ogarnięciu się zobaczyła, kto taki przybył do jej prowizorycznej celi. Była to mała dziewczynka, ubrana w miniaturową wersję habitu, który miała na sobie Viola w towarzystwie dwóch najpewniej kapłanów, również odzianych w to (nie)gustowne wdzianko. Dostrzegła jeszcze dwójkę Lunatyków, niezgrabnie owiniętych kocami, o których Elliot wcześniej wspominał. Na ich widok wybuchnęła śmiechem. Wyglądali o wiele gorzej niż ona sama. Choć pewnie pośmieje się z nich jeszcze raz, gdy przywdzieją obiecane szaty. Szczególnie sposób, w który chłopak owinął koc ją rozbawił. Ale koniec tego dobrego trzeba przejść do rzeczy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że dziecko przed nią stojące jest nikim innym jak sławetną Krwawą Mary.
W końcu uspokojona, wytrałszy łzy z kącików oczu postanowiła zadać kilka pytań Marionetce.
- Pierwsze pytanie, głównie z czystej ciekawości - czemu znów zostaliśmy rozdzieleni, a ja jako jedyna zostałam przebrana, tak samo jak moje ubrania nie zostały zabrane? Dlaczego nam pomagasz? - było to dziwne pytanie, bowiem w końcu gdyby nie ona, to nie siedzieliby teraz w tarapatach - Poza tym, kto cię naprawił i jaki masz związek z tym całym kultem czy sektą i czemu zostaliśmy w to wszystko wciągnięci?
Szybko jeszcze przeanalizowała myśli, czy przypadkiem jakiegoś aspektu nie pominęła. No cóż, pragnęła zapytać kto stworzył tak okropną odzież, ale była w stanie powstrzymać się od tej kąśliwej uwagi z uwagi na istotniejsze rzeczy.
Niezbyt miała ochotę uczestniczyć w ceremonii, w końcu nie wiadomo, czy całkowicie “przypadkiem” nie skończy się “dobrowolnym” dołączeniem do tej sekty, ale nie miała co wyciągać pochopnych wniosków niż Mary wszystko wyjaśni. Z resztą i tak nie mieli wyboru.Anonymous - 18 Sierpień 2016, 22:28 "Skądś znam ten dźwięk...". Stawał się coraz silniejszy i raczej nie był to dźwięk pękającej ściany. Drzwi się otworzyły i nastała światłość, by po chwili ukazała się ta sama marionetka, którą kiedyś widział. Te kończyny, ta rurka... chciał się już rzucić na szyję i powiedzieć "kopę lat!" gdyby nie fakt, że ich relacja nie była dosyć... specyficzna. Patrzył na nią z wytrzeszczonymi oczyma gotowy na wszystko(98% to różne rodzaje egzekucji). Jenak, na szczęście lalka nie miała złych zamiarów. Chce im pomóc. Chwila, co? Jak to?
- Tak jak wy pomogliście mi - oznajmiła Marionetka.
"W sumie... fair enough" - pomyślał Elliot. Nie spodziewał się pułapki, w końcu jej pomogli. Tylko teraz trzeba uważać, by się gdzieś nie zapędzić. Trzeba pamiętać, że jeszcze kilka dni temu ta lalka chciała ich zabić(oni w sumie ją też...). Wychodząc zauważył też, że oprócz lalki stoją za nią dwaj mnisi. Ciekawe, czemu oni tu są. Teraz jest trzy na trzy, więc tak mają wyrównane szanse. Bez nich Mary byłaby sama na nas trzech. W razie ataku mielibyśmy przewagę. Pewnie dlatego. Nie ma się niczego obawiać.
Po chwili wyszła też Violet, czuł się miło, że jest bezpieczna, a widząc koleżanki śmiejące się poczuł, jakby wszystko powoli wracało do starych czasów. Do czasów niewinności, śmiechu, gdzie nie było żadnych tajemnic oraz dziwnych zagadek.
"Wieczną ceremonię?" Ciekawe, co to za "ceremonia". Są dwie opcje. Albo będzie to zwykła niewinna msza dziękczynna za uratowanie Mary, a protagoniści będą tylko "gośćmi", albo okaże się, że ten kult uznaje składanie zwierząt w ofierze, a że Violet to w połowie kot... Nie! Elliot już się pogrążał w dobrych myślach, żadne overthinking nie zepsuje dobrego nastroju Lunatyka.Charles - 19 Sierpień 2016, 14:52 Wyszli na całkowicie zwyczajny korytarz fabryczny, trochę odrapany, ale nie zrujnowany, w sumie nic specjalnego. Dziwna, miękka światłość biła z delikatnych kul blasku zawieszonych w powietrzu, w okolicach sufitu, nadając temu opuszczonemu miejscu dziwnie... niebiański klimat. Możnabyłoby się spodziewać, że zaraz zaczną przygrywać im chóry anielskie, jednak nic takiego się nie stało - nie licząc klekotu, który nadal wydobywał się z ciała Mary panowała absolutna cisza, zaś towarzyszący jej mnisi nie odezwali się ani jednym słowem.
- Violet jest tutaj, nie musisz się o nią martwić. - rzekła, otwierając sąsiadujące drzwi. - Nie jest ona potrzebna w dzisiejszej ceremonii, ale jako że jest waszą przyjaciółką, to nie mogliśmy was rozdzielić. My wszyscy, oni oraz ja, służymy Bogini i staramy się wypełnić jej wolę. Słudzy Bogini przyjęli mnie do siebie, zamiast traktować jak narzędzie.- dodała, a w jej mechanicznym głosie zabrzmiała natchniona nuta - Otworzyli me oczy, odcięli ostrza z moich rąk i nóg, pozwolili mi mówić. Mówili, że jestem ważna i cenna, że dzięki mnie wypełni się ich proroctwo! Że wszyscy tutaj dostąpimy prawdziwego piękna i słodyczy Raju! A ja chcę, abyście również wy w tym uczestniczyli.- mówiła, prowadząc całą trójkę zawiłym korytarzem, raz po raz mijając puste sale fabryczne i magazyny. Jak głębokie musiały być piwnice pod fabryką...? Dwaj pozostali mnisi zajęli miejsce za ich plecami.
Pytanie Violet wytrąciło ją lekko z równowagi. Spojrzała na nią z niemożebnym dziwieniem - To wy otworzyliście mi oczy na zło człowieka, którego miałam za ojca i pana. Pomogliście mi podjąć decyzję! Wierzę, że Bogini kierowała waszymi czynami, kiedy postanowiliście wtedy zejść do magazynu z krwią! Naprawdę, nie musicie być tacy skromni! - po czym posłała całej trójce uroczy uśmiech.
W końcu doszli do pokoju, będącego w przeszłości zapewne sekretariatem - wszechobecne półki zapełnione grubymi książkami audytowymi. Na środku leżały starannie złożone ubrania Zoe i Elliota, oraz dwa habity w tym samym rozmiarze - dobre dla Kolekcjonera, jednak Biały Króliczek będzie musiał sobie ją jakoś podwiązać. Wszystkie przedmioty w kieszeniach i pieniądze zostały na swoim miejscu, tak jak wytrychy, ale Irysa nigdzie nie można było znaleźć. - Nie wolno wnosić broni do naszego sanktuarium - uprzedziła pytanie Zoe Mary- Twój miecz poczeka w schowku. Na razie przebierzcie się, potem przyniesiemy wam też jedzenie i napoje.- po czym wyszła. Mnisi przepuścili ją w drzwiach, potem zaś zamknęli ją za nią - coś więcej niż zwykła uprzejmość. Wyglądało to tak, jakby Mary była jakąś ważną osobistością w tym kulcie...Zoe - 20 Sierpień 2016, 13:45 Mary, przede wszystkim, wydawała się być dla Lunatyczki mocno uduchowiona. Nie, żeby od razu przechodziła jakieś pranie mózgu, to zrozumiałe że doceniała pomoc tej dziwnej sekto-organizacji, ale mimo wszystko Zoe podchodziła z rezerwą do entuzjazmu marionetki. No i jeszcze ta wzmianka, że to niby nasza trójka pomogła jej podjąć decyzję o zabójstwie - taka rola w całym przedsięwzięciu Lunatyczce zdecydowanie się nie podobała. Zanim jednak zdążyła zadać kolejne pytania, rozwiać inne wątpliwości - lalka po prostu sobie poszła. Mina Zoe wyrażała zdecydowaną dezaprobatę, ale po chwili rozjaśniła się na myśl o tym, że przynajmniej na moment są wszyscy razem, względnie bezpieczni.
- Violetko! - wyciągnęła ramiona do kotki, przytulając ją z całej siły. - Znowu się o ciebie musiałam martwić! - wykrzyknęła z wyrzutem, ale zaraz roześmiała się, z ulgą i rozbawieniem. Nie mogła przecież gniewać się na Fiołka, to w żadnym calu nie była jej wina.
Zaraz przypomniała sobie też, że wciąż jest zawinięta w tę okropną płachtę, która czasy swojej świetności zdecydowanie miała za sobą. Z ulgą stwierdziła, że zarówno ubrania jak i zawartość kieszeni nie ucierpiały podczas jej nieobecności. Czym prędzej zmieniła koc na swój preferowany strój i, z bólem serca, narzuciła na siebie habit. Nie dopasowano go rozmiarem do wzrostu dziewczyny, ale po kilku chwilach kombinacji, udało jej się jako tako podwiązać szatę, żeby przypadkiem się na niej nie zabiła.
Słodka bułeczka! Przypomniała sobie o wcześniejszej niespodziance. Przetrzepała kieszenie płaszcza i tak, była tam, cała i zdrowa. Zoe ostrożnie rozerwała ją na trzy mniej więcej równe części i podała po jednej kotce oraz Lunatykowi.
- Proszę, częstujcie się, zanim zrobi się czerstwa. Nie wiemy zresztą, kiedy nam cokolwiek do jedzenia podadzą i czy to chociaż zjadliwe będzie. - wywróciła oczami, jakby oczekiwała co najmniej wykwintnego obiadu złożonego z siedmiu potraw, deseru i wina, ale tak naprawdę zadowoliłaby się czymkolwiek. Przez te swoje wszystkie przygody zdecydowanie zaniedbywała posiłki, a kiszki powoli zaczynały dawać jej o tym stanie rzeczy znać.
Zajadając się bułką (która właściwie starczyła tylko na kilka kęsów), zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju.
- Czyli co tak właściwie wiemy? - zamyśliła się na moment. - Chyba niewiele więcej, niż wcześniej, co? Nie niepokoi was trochę to wszystko…? - machnęła rękami, jakby chciała objąć całe pomieszczenie, cały budek, całą sytuację.
Zbliżyła się do swoich towarzyszy i zaprosiła gestem, by nieco się nachylili. Ostrożności nigdy za wiele, a wolała nie być podsłuchiwana, gdy wyraża swoje wątpliwości wobec gospodarzy.
- Ta ceremonia, nie podoba mi się to zupełnie. Cokolwiek to będzie - wolałabym w tym nie uczestniczyć. Jakieś sekty, boginie… - pokręciła z dezaprobatą głową. Do Raju jej się nie spieszyło. - I dlaczego to ja i Ell jesteśmy jej potrzebni? Bo jesteśmy Lunatykami? - to mogło mieć sens, jeśli cała ta afera miała związek portalami czy różnymi światami. - Bogini karze niewiernych, w domu swym poza światami, pamiętacie? - sens tych słów wciąż był niejasny, ale przynajmniej mogli mieć nadzieję, że niedługo coś się wyjaśni. - W razie czego… - No, co wtedy?- Trzymamy się razem, nie?
Odsunęła się troszkę, ze zmartwioną miną. Nie chciała straszyć swoich przyjaciół, co to to nie, ale nie ufała po prostu takim szemranym organizacjom, które, jakby nie było, na siłę zapraszają ich na tajemniczą ceremonię. A może po prostu za bardzo się przejmowała? Przecież nastawienie Mary do nich było jak najbardziej przyjazne.
Napiłaby się teraz z chęcią wina, o. To z pewnością pomogłoby rozwiać jej wątpliwości i poprawić humor.Anonymous - 23 Sierpień 2016, 20:27 Odpowiedzi laleczki po części objaśniły całą sytuację, a po części zbiła Violę z tropu. Na razie musiała się zadowolić tym co usłyszała, choć nie była usatysfakcjonowana do końca odpowiedziami. Ciekawiło ją czy Mary od zawsze była tak inteligenta, czy dopiero ci duchowni coś z nią zrobili. Jeśli tak, to czemu dawała się wykorzystywać w ten sposób Rightonowi? Być może szantażował ją - w końcu posiadał jej kluczyk, który rzekomo sama mu oddała. A może była to kwestia po części stępionych zmysłów i nieprofesjonalnych modyfikacji jakich dokonał na niej Lunatyk. Kotka uważała, że mimo wszystko kwestii Marionetek powinni się chwytać tylko Marionetkarze, a nie jacyś amatorzy.
Dotarli do kolejnego pomieszczenia, Fiołek była zdumiona, że kamienica kryje w sobie tak wiele różnych pomieszczeń, tak samo zastanawiała się ile z tych pomieszczeń zostało przekazanych tej dziwacznej sekcie. W każdym razie były tam przygotowane ubrania dla Zoe i Elliota. Przyjaciółka została pozbawiona broni, więc zostaje im zaledwie magia róż w razie walki. No i oczywiście jakiekolwiek umiejętności bojowe.
Violet zaczęła rozglądać się za swoją torbą, lecz nie było jej w pokoju. Nocna Muzykanta zasmuciła się tym, bo cóż to za muzykant bez instrumentu? Poza tym flet był drogi jej sercu, w końcu był podarkiem od Ella, co prawda nie znali się szczególnie długo, jednak pozbawiona bliższych znajomości przez całe życie bardzo ceniła przyjaźń chłopaka. Doszła do wniosku, że straciła inną równie cenną rzecz- ich wspólne zdjęcie, na które zaciągnęła ich Ziołe po tym jak udało im się “zakończyć” polowanie na Mary. Westchnęła tylko smutno.
Widząc, że Lunatyki przymierzają się do przebierania, odwróciła się tyłem, żeby nie peszyć ich swoim niepełnym spojrzeniem. Gdy skończyli niemal nie wybuchnęła śmiechem. O ile habit pasował Elliotowi, tak na Zoe był zdecydowanie za duży. O dziwo mniejsza od dziewczyny Fiołek miała w miarę dopasowany habit. Na szczęście Lunatyczka jakoś ogarnęła tą szmatkę, więc aż tak źle nie było.
I nadeszła oczekiwana chwila. Słodka bułeczka. W dodatku podzielona na trzy. Kotka rzuciła się na słodycz niczym wygłodniała bestia na swą ofiarę. Wystarczyło jedno chapnięcie, by otrzymany kawałek zniknął. Została uszczęśliwiona, jednak nie pogardziłaby kolejnym jedzonkiem. Ale przynajmniej chwilowo nie była głodna.
Po skończonym posiłku postanowiła wdać się w dialog z Zoe.
- Jak dla mnie to lepsze niż gnicie w więzieniu Arcyksięcia czy płoniecie na jednym z jego stosów. Gorzej jak faktycznie cała ta ceremonia okaże się jakimś haczykiem i nieumyślnie dołączymy do ich sekty. W sumie to też nie jest dobra perspektywa, nie chcę należeć do żadnych stowarzyszeń. Szczególnie, że Puszek nazwał to jakoś… No organizacją wywrotową czy coś. - Westchnęła ciężko. - To w sumie bardzo podejrzane. Szczególnie, że Mary nie wyjaśniła nadal, dlaczego wy wylądowaliście w samej bieliźnie, a ja była od razu przygotowana - w tym momencie przez jej umysł przemknęła niezbyt pozytywna myśl - a co jeśli musieli was właśnie jakoś przygotować… Nie wiem, wszczepić coś, narysować, krew pobrać, czar rzucić, cokolwiek. Nie czujecie się jakoś dziwnie? Wszystko w porządku?
Zaczęła się poważnie martwić. Jeśli to jej przyjaciele są niezbędni w ceremonii, to ona będzie musiała w racie czego ich ratować. Miała nadzieję, że ta ceremonia to będzie zaledwie nieszkodliwy taniec wokół figury czy jakkolwiek miałyby takie ceremonie wyglądać. W każdym razie wolałaby, żeby obyło się bez składania ofiar czy próby wsadzenia reinkarnacji tej całej bogini. Przede wszystkim, nie może spanikować, jak zrobiła to przy obliczu brata Rightona.Anonymous - 24 Sierpień 2016, 12:31 W końcu zobaczy się z Violet. Nie widział się z nią tylko chwilę(nie licząc czasu, kiedy był nieprzytomny), choć jednak martwił się o nią. Widząc, jak ją kiedyś potraktowała Mary, jak była gotów ją zabić. Ludzie się zmieniają, choć ich natura nie. Elliot bał się, że pomimo wszystkiego, całych tych zmian instynkty wezmą górę. Na szczęście na razie tak się nie stało. Na razie...
Widząc tą twarz, oraz szczęście, jakie się pojawiło na niej w momencie spotkania się wzroków. Uzmysłowił sobie wtedy, jak bardzo są od siebie zależni. Na ten moment nikt nie poraziłby sobie samemu. A jednak za niedługo będą musieli odejść, każdy w swoją stronę, i być może nigdy się nie zobaczyć. Życie jest takie niesprawiedliwe. Najpierw tworzy skrzyżowanie dróg, gdzie obie stają się jednością, by po chwili się rozłączyły. A potem kolejne skrzyżowanie, i kolejne, i kolejne...
Nie mniej jednak przydałoby się zejść na ziemię, bo są sprawy do załatwienia. Był prowadzony jakimiś zawiłymi korytarzami. Nie miał pojęcia, co się kryje za tymi ścianami i nawet nie miał zamiaru spekulować. Doszli do... gdzieś. Przypominało mu to zakrystię ze Świata Ludzi. Oprócz ich ubrań leżały tam szaty, jak się okazało przygotowane dla lunatyków. Przebrał się, w końcu założył coś normalnego, a nie jak to coś, co nosił. Mógł teraz wygodnie chodzić, nie bojąc się o to, że wszystko może się rozpaść. Nie obchodziło go to, jak wyglądał, ważne, że miał coś na sobie. Poza tym szata była dość miękka, czuł, że ten materiał do najtańszych nie należy.
Bułka. Zoe najwyraźniej sobie o niej przypomniała, bo wyciągnęła i podzieliła się z towarzyszami. Miło z jej strony. Co prawda, był co do bułki sceptyczny, jednak przy rozrywaniu zachowywała się jak normalna. Nawet trochę stwardniała. Zabrał jej trzecią część, która została mu przydzielona. Wziął gryza i... bułka zniknęła. Kawałek był tak mały, że spokojnie zmieścił się w jamie ustnej. Było to bardzo mało, jednak poczucie jakiejś rzeczy przeciskanej przez przełyk była bezcenna, nawet jeżeli było to jedno połknięcie od kilku godzin.
Potem rozpoczęła się dyskusja na temat tego całego miejsca oraz ceremonii.
- Tak czy siak, na razie możemy tylko spekulować. Poza tym - tutaj ściszył głos i nachylił się nad koleżankami - zawsze możemy tylko udawać, że akceptujemy tą Boginię czy coś, jeżeli to ma nas uratować. Mówiła, że Violet nie jest potrzebna w tej ceremonii, ale jest tu ze względu na nasze relacje. Więc chyba nie powinno być aż tak źle. A co do tej Bogini w zaświatach. Mi się wydaje, że to jest tekst po prostu o tym, że po śmierci ktokolwiek w nią nie wierzył zostanie potępiony. Na takiej zasadzie działa większość religii. "Ciekawe, dlaczego Mary wyszła..."Charles - 26 Sierpień 2016, 12:07 Po dłuższej chwili do sali wmaszerowało dwóch mnichów z kilkoma parującymi miskami. NIe było talerzy ani sztućców i cała trójka musiała jeść rękami ze wspólnego naczynia. W pierwszej z nich był płat bliżej nieokreślonego mięsa, być może baraniny, oraz kromki chleba. W drugim - ugotowane warzywa, na oko pietruszka, seler, marchew, bób, ziarna kukurydzy oraz kilka lustrzanych roślin i grzybów - niektóre z nich lśniły niczym rozlana benzyna, co nie świadczyło jednak o niejadalności. W trzeciej misce rozłożone były ciasteczka i cukierki - ludzie o lustrzanach powtarzać mogli wiele plotek i stereotypów, ale ich przywiązanie do słodyczy było powszechnie znane, a posiłek bez deseru dla wielu z nich po prostu nie istniał. Mnisi nie odpowiedzą na żadne z zadanych pytań, a na zapytanie, "gdzie jest Mary?", odpowiedzą, że spotkacie ją za dwie godziny, podczas ceremonii. Do tego czasu raczej nie wypuszczą was z tego pokoju. Potem odejdą, zamykając drzwi ze sobą. Smacznego!
((Przepraszam, ale naprawdę ostatnio nie mam weny, gomenasai o^o))Zoe - 27 Sierpień 2016, 11:29 Zaśmiała się na uwagę Fiołka, ale zaraz spoważniała. Pomysły kotki wcale nie były takie bezpodstawne - w końcu jakieś wytłumaczenie dlaczego wybór padł na dwójkę Lunatyków powinno się znaleźć.
- Nie czuję, żeby coś mi szczególnego czy dziwnego dolegało… - mruknęła, próbując skupić się i zastanowić czy nie odczuwa przypadkiem, że przeszczepiono jej nowy organ lub coś podobnego. Nie, chyba nic nie ma. - Skoro Arcyksiążęcy chronili Ringhtona, to pewnie jego badania były na tyle ważne, że mogły przysłużyć się… no nie wiem, ogółowi? A sekta najwyraźniej chciała wykraść je dla własnych - Niecnych. - celów. - przerwała spekulacje, gdy usłyszała kroki dobiegające z korytarza. Poza tym - co jeszcze mogła wymyślić? Wciąż nie mieli niemal żadnych dokładniejszych informacji na temat tajemniczych eksperymentów Lunatyka.
Kiedy tylko drzwi otworzyły się i wmaszerowała przez nie para mnichów, Zoe zaraz wylała z siebie kolejny potok słów oraz pytań. Widać jednak było, a raczej słychać, że nie są skorzy do rozmowy, a na odchodne rzucili tylko coś o tym, że Mary pojawi się za dwie godziny. Lunatyczka zmarkotniała trochę bo liczyła, że szybciej się to wszystko potoczy. Swoją drogą, zastanawiał ją fakt, że nie widzieli do tej pory żadnych kapłanek, a jedynie mężczyzn - oczywiście oprócz lalki. Choć może nie była to wcale istotna kwestia?
Powiodła wzrokiem po posiłku, który dla nich przygotowano.
- Mogli się chociaż postarać o lepszą zastawę… - westchnęła teatralnie, ale zaraz zepsuła cały efekt oburzenia, kiedy wyrwał się z niej radosny chichot. Darmowe jedzenie! Jak miała narzekać? Nie przeszło jej nawet przez myśl, że może zapłatą będzie właśnie ich uczestnictwo w ceremonii.
Usiadła na podłodze, na tyle wygodnie na ile było to możliwe i… zawahała się. Bo jak tu wybrać spomiędzy słodyczy a mięsa? W końcu uznała, że przyda jej się bardziej treściwy posiłek niż taki złożony z samych cukierków, dlatego chwyciła kawałek chyba-baraniny i zaczęła przeżuwać. Warunki nie były idealne, miała więc nadzieję, że jej przyjaciele nie zaczną wybrzydzać czy narzekać na higienę. Lunatyczce akurat taki sposób spożywania wcale nie przeszkadzał. Jeśli życie w Krainie Luster do tej pory czegoś ją nauczyło, to tego, żeby brać póki dają. A kiedy nie dają to właściwie też można spróbować… ale to była już inna kwestia.
Chociaż sposób podania nie należał może do najlepszych, to przygotowanie potraw w zupełności rekompensowało ten mankament. Zoe naprawdę nie pamiętała, kiedy ostatni raz sprawiła sobie taką ucztę, ale być może w tym wypadku smak poprawił się w dużej mierze z powodu głodu i zmęczenia Lunatyczki. Ważne jednak było to, że nie miała na co wybrzydzać.
Kilka razy, machinalnie niemal, wytarła dłonie o swój habit. Cóż, Zoe do pedantek na pewno nie należała, a wyrzutów sumienia też nie zamierzała mieć - w końcu gospodarze mogli postarać się i o jakieś serwety czy insze udogodnienia.
- Przynajmniej się na coś przydadzą te szmatki. - rozbawiona, rzuciła uwagą do Violet, która była w ich gronie chyba największą przeciwniczką ceremonialnych szat. Zoe zupełnie się jej nie dziwiła.Anonymous - 28 Sierpień 2016, 00:55 - To chyba dobrze, że nie czujesz nic dziwnego… Chyba. W każdym bądź razie musi być powód dla którego akurat to wasza dwójka została wybrana. W najlepszym scenariuszu zakładam, że Mary po prostu lubuje się w Lunatykach, a w najgorszym, że chodzi o coś, co odróżnia was od reszty ras - teleportacja lub co gorsza wasza krew. - Wysłuchała spekulacji Zoe co do eksperymentów - a może były po prostu tak niebezpieczne i rewolucyjne, że w złych rękach mogłoby bardzo zaszkodzić. Ewentualnie Righton chciał zgarnąć całą kasę za patent, ale to zbyt płytkie, prawda?
Wtem przybyli dwaj mnisi, trzymając w rękach błogosławieństwo - jedzenie. Nagle umysł Violet oczyścił się ze wszelakich niepokojących myśli, a władzę przejął nad nią apetyt. Widząc te wszystkie pyszności nie mogła powstrzymać ślinotoku. Gdy tylko miski zostały postawione, kotka oblizała się i rzuciła na jedzenie, co najmniej jakby nie jadła od kilku dni. Nie przejęła się nawet zbytnio brakiem zastawy. Najpierw skubnęła mięsa niewiadomego pochodzenia, jednak mogła śmiało stwierdzić, że jest ono dobre. Potem dobrała się do warzyw dziękując w duchu, że nie zostały splugawione przez demoniczny twór jakim była cukinia. Szczególnie upodobała sobie kukurydzę, toteż wybrała ją niemal całą nie zostawiając nic dla swoich przyjaciół. Przyszedł czas na grande finale - deser. Tutaj po prostu wzięła po jednym ze smakołyków każdego rodzaju, a te które bardziej jej przypały do gustu znikały w zastraszającym tempie. Ciągły ruch dookoła stołu i samo jedzenie nieco zmęczyły dziewczynę. Przysiadła obok Lunatyczki usatysfakcjonowana posiłkiem. Dopiero teraz zaczęła rozważać czy jedzenie nie było zatrute czy zaklęte. Ale nie ma co o tym myśleć, co zostało zjedzone to się nie odzje, prawda?
Widząc, jak jej przyjaciółka traktuje habit jak ręcznik postanowiła pójść w jej ślady. Z przykrością zauważyła, że jej ręce nie do końca są czyste.
- Jak widać i na tym polu te szmaty zawaliły - stwierdziła zdegustowana.
Nie mając właściwie nic lepszego już do przekazania i zrobienia, zmieniła się w kota i ułożyła na kolanach Zoe, po czym zasnęła.Anonymous - 29 Sierpień 2016, 09:26 Elliot poczuł zapach upieczonego mięsa, wiedział, co przyjdzie następne. Pojawiają się miski w rękach mnichów. Czekał na talerze, czy sztućce, ale wyglądało na to, że nie powinno ich być. No ale cóż. Dali jedzenie, to nie będzie wybrzydzał. Choć wolałby jedno danie z normalną zastawą. Spróbował wszystkiego po trochu i przeczyć nie mógł - dania były bardzo dobre. Dawno nie jadł jedzenia na tak wysokim poziomie. Wszamał, aż czuł się pełny. Widząc, jak dziewczyny wycierają się o szmaty skrzywił się i posądzał je o brak szacunku. Nigdzie nie było serwetek, ani niczego takiego, więc wytarł się o spodnie w dolnej części nóg przypominając sobie przy okazji o ranie. Wyglądało to zapewne przekomicznie, ale cóż zrobić, gdy się wyniosło z domu takie maniery? Tylko, co tu robić przez te dwie godziny do momentu pojawienia się marionetki? Postanowił pooglądać księgi i być może znaleźć jakąś lekturę dla siebie. Oglądał książki, oczywiście, jeżeli mnisi nie mieli tego za złe, lecz wszystko wydawało mu się nieciekawe i archaiczne. Poddając się przypomniał sobie o książkach, które ze sobą wziął. Wyciągnął jedną z plecaka, znalazł krzesło i postanowił poczytać trochę o Karminowych Wrotach. Cokolwiek przeczytał, były to powierzchowne informacje, gdyż w połowie czytania przysnęło mu się.Charles - 31 Sierpień 2016, 20:04 Przy posiłku szybko mijał czas i dlatego dwie godziny minęły jak z bicza strzelił. W końcu, po całym oczekiwaniu, do sali ponownie weszło dwóch mnichów - nie dało się stwierdzić, czy byli to ci sami mnisi co wcześniej. Tym razem znów towarzyszyła im Mary: - Chodźcie ze mną. Już czas! Znowu prowadzenie ich siatką korytarzy, znów mijanie pomieszczeń podobnych do siebie jota w jotę. W końcu doszli do okrągłej hali fabrycznej, z której usunięto wszelkie maszyny i taśmociągi. Rozstawiono w niej krzesła, a na każdym z nich zasiadał jeden mnich. Z boku znajdowało się podwyższenie, na którym stała wysoka figura - zapewne był to arcykapłan, lub ktoś w tym rodzaju, nie miał kaptura, jednak jego twarz zasłaniała fantazyjna czapka pełna złotych zdobień.
Na ziemi, w środku kręgu, widzianego wcześniej w zdemolowanym gabinecie, leżało nieruchome ciało - nie skonało ono jeszcze całkiem, jednak była to tylko kwestia czasu. Młody, kościsty mężczyzna był odarty z koszuli, a na jego nagim torsie wyrysowano różnokolorową kredą skomplikowane znaki. Jego dłonie i stopy były przybite kołkami do podłoża - wyglądał prawie jak Człowiek Wirtuwiański Leonarda da Vinci. Miał on niebiesko-złote włosy i dwubarwne oczy Baśniopisarza. Nie mrugał, oddychał bardzo płytko. Z jego ust spływała w dół wąska stróżka niebieskiej krwi Lunatyka, ICH KRWI - zapewne musiał być nią pojony.
- Zobaczcie to, bracia i siostry! - zawołał Arcykapłan, po czym długim nożem przejechał po brzuchu ofiary, wzdłuż mostka, szepcząc jakieś złe, plugawe zaklęcia. Początkowo krew wytrysnęła z rany normalnie, jednak po chwili przestała ściekać na boki, a zaczęła piąć się w górę, coraz wyżej, formując w powietrzu prostokąt wysoki na 3, 14 metra i szeroki na dwa i pół, jakby ktoś rozsmarował ją na niewidzialnej ścianie. Bił od niej duszący, obrzydliwy zapach mokrego metalu, od którego co wrażliwsi mogliby dostać torsji. Czerwona posoka falowała lekko, z każdą chwilą stając się coraz bardziej klarowna, coraz lepiej odbijając tą makabryczną scenę. Stała się czymś na wzór... lustrzanej tafli.
- Oto jest!!! - zawył Arcykapłan - Trzecia lustrzana Brama!! BRAMA DO RAJU NASZEJ BOGINI!
Kapłani nawet nie czekali na rozkaz - sami rzucili się w stronę portalu, przepychając się i tratując nawzajem. Nikogo nie interesowała trójka naszych bohaterów. Jednak ich szczęście nie trwało długo. Portal ponownie zaczął falować, rozmazywać się. Zerwał się wiatr, zasysający całe powietrze w kierunku portalu, coraz silniejszy, coraz bardziej porywisty. Zerwał on dziwaczną czapkę z głowy arcykapłana. Był to brat Ringhtona. Na jego twarzy wściekłość mieszała się z przerażeniem:
- To nie tak! Gdzie popełniłem błąd?! Wy! Mieliście być KOCHANKAMI! Miałaś tam stracić z NIM DZIEWICTWO! TY DURNA LALKO! OKŁAMAŁAŚ MNIE!!!- zawył, oskarżająco wskazując na Zoe i Elliota, a potem na Mary. Wyjaśniało to w pełni brak ubrań i wspólną celę. Już miał ruszyć w ich kierunku, jednak z portalu pojawiła się czarna macka*, która złapała go za kostkę i wciągnęła do portalu, który wyglądał już bardziej jak mała czarna dziura. Ściany trzeszczały. Krzesła wzlatywały w powietrze. Za chwilę polecą cegły ze ścian.
Mary stała w rogu pokoju. Opaska z jej oczu zerwał wiatr. Niesamowite, ile przerażenia i żalu może mieścić się w pustych oczodołach. Stała, lekko się chwiejąc, nie mogąc zrozumieć, co się właśnie dzieje, o co chodzi, gdzie jest obiecany jej Raj.