Poranek - 1 Październik 2011, 21:41 Tak, to racja. Brak wychowania w zachowaniu Poranka mógł się okazać, ale prawda była taka że obecnie ją to nie interesowało, tylko przecięcia na małej ręce. Co prawda był jej panem, lecz ona także w dzieciństwie była traktowana jak księżniczka czy też królowa. Szczęśliwe mieszkała w pałacyku wraz z swoim ojcem i nagle ktoś jej to odebrał, nie dość że stała się żywą maskotką, to na dodatek miała zmienić swój charakter? Nigdy w życiu. Gdy tylko usłyszała głos panicza od razu ocknęła się ze swoich myśli, na temat małego chłopczyka z długimi. blond włosami.Najwidoczniej jej pytanie nie zadowoliło Oleandra, ale najwidoczniej taka była jego natura co w cale nie przeszkadzało Porankowi.
Czyn chłopca, był przeuroczy i niezwykle miły. Kto by się spodziewał takiego czynu po sadystycznym dziecku w linie na szyi? Co prawda wszystko co piękne musi się kiedyś skończyć.
-Dzięku... Dziękuję- Zatkało ją gdy chłopczyk podał jej łatę z ukochanego króliczka. No ale jak wspominano wyżej wszystko co piękne nie zawsze trwa długo. Gdy blondynek spojrzał na jej rękę, odruchowo oblizał swoje usta, co przeraziło Poranka. Właśnie w tej chwili serce zaczęło jej bić mocniej, więc czym prędzej owinęła sobie rękę. Powoli stanęła na równe nogi i dopiero w tedy zobaczyła jak mały potrafi być ten chłopczyk. Z jej pozoru wyglądało to śmiesznie, iż spokojnie patrzyła na niego z góry. Otrzepała swoją sukienkę z brudu i totalnie zapomniała o tak owej niezwykłej róży. Ba często tak robiła, przywiązywała się do danej rzeczy a potem totalnie o niej zapomniała, co było dla niej normalnością. Oczywiście dotyczyło to tylko rzeczy, nie istot żywych. Gdy usłyszała dość obojętny głos panicza zrozumiała że coś knuje. Na chwile zapadła cisza, ale od razu Oleander dodał słowa A ty możesz być przynętą i do tego ten swój uśmieszek, co sprawiało że Poranek czuła dreszcze na plecach. Gdy młody potomek rodu de Roitelette, mówił A ty możesz, to zapewne oznaczało że raczej powinna być przynętą.
-Jeśli panicz pozwoli, to odmówię.- Zachowała się wręcz arogancko, lub jak wcześniej z lekkim brakiem zachowania, iż czasami zabawy Olka źle się kończyły. Ale pomimo tego wszystkiego, lubiła spędzać z tym dzieckiem czas.Oleander - 1 Październik 2011, 23:29 Niestety, tak to już w życiu bywa. Rzadko kiedy otoczenie dostosowuje się do kogoś, przeważnie to dana osóbka musi zmienić swoje zachowanie, by zostać zaakceptowaną. Tak też mogło być w przypadku Poranka, choć miast braku akceptacji mogła otrzymać bilet w jedną stronę do zamkowych lochów rodu Roitelette. Samego panicza Oleandra niewiele obchodziło szlacheckie pochodzenie dziewczyny. Przecież teraz była tutaj, a nie w swoim pałacu. I to jako jego osobista zabaweczka! Mógł z nią zrobić co chciał i ta myśl budziła w nim wszystko, co najgorsze. Aż strach pomyśleć co będzie, gdy już obejmie stanowisko głowy swej rodziny. A z pewnością będzie to on, gdyż pozostał ostatnim potomkiem męskim głównej linii rodu. Nic nie szkodzi, że wygląda jak dziewczynka, ani nawet, że nosi sukienki. Oleandrowi poszczęściło się niezwykle, gdy dusza jego brata jakimś przedziwnym trafem wylądowała w ciele małej dziewczynki. Teraz nawet nie było mowy o tym, by to ktoś inny przejął władzę nad rodem Roitelette.
Gdy Poranek się wyprostowała, chłopak zmarszczył brwi. Nie podobał mu się sposób, w jaki na niego patrzy. Tak... tak z góry! Nie można powiedzieć, by Oleander szczególnie narzekał na swój wygląd. Nie, on lubił siebie i swoje ciało. Mimo to, nie znosił myśleć o swoim wzroście w taki sposób, jakoby inni przyglądali się mu z wyższością. Przecież to on powinien patrzeć na wszystkich z góry! W tej chwili stwierdził, że gdy dorośnie, karze wybudować sobie wielki i bardzo wysoki tron, z którego będzie obserwował innych, jak krzątają się wokół niego, maleńcy niczym mrówki.
– Klęknij, przeklęta żyrafo. – rozkazał chłopak, marszcząc czoło jeszcze bardziej i wydymając policzki, niczym małe dziecko, któremu odmówiono ciasteczka przed obiadem.
W każdym jego słowie dźwięczała doskonale wyczuwalna nuta frustracji. W jego oczach również tliły się małe płomienie. Poranek nie musiała nawet nic mówić. I tak udało jej się trafić w jeden z czułych punktów Oleandra. Co prawda, paniczyk nie miał nic przeciw starszym tudzież nieco wyższym dziewczętom, jednakże w przypadku swojej prywatnej maskotki, jej wzrost traktował wręcz jak osobistą obrazę. Nawet mając świadomość, że biedne dziewczę nie ma na niego absolutnie żadnego wpływu i choćby nie wiem jak chciała go tym uszczęśliwić, zmaleć jej się nie uda. Toteż w zamian postanowił choć trochę ją pognębić, by połechtać swoją urażoną dumę.
Ależ oczywiście. Chłopak mówiąc „możesz być przynętą” już zadecydował i odmowa absolutnie nie wchodziła w grę. Inna sprawa, że żadnego smoka tutaj nie było, a przynajmniej tego, o którym mówił Oleander, gdyż sam przed chwilą go wymyślił.
– Nie pozwolę. Ponoć nazywają cię „Małym Księciem”. A któż to widział księcia, który nie chce poświęcić się w imię ratowania królewien przed okrutnym smokiem! I tak potwora wyczuła już zapach twojej krwi. A gdy się tu zjawi, nie czekając ani chwili, wypruję poczwarze wnętrzności, obiorę jej cielsko do kości! Na kolację podamy dziś smoka z kminkiem, a jego łeb powiesimy nad kominkiem.
Oleander groził palcem, niby mieczem, wyimaginowanemu smokowi, po czym roześmiał się perliście, samemu będąc pod wrażeniem tej cokolwiek idiotycznej rymowanki. Wręcz zwijał się ze śmiechu, choć jego rechot miast brzmieć słodko i uroczo, zdawał się być jeszcze bardziej upiorny. Jak gdyby naprawdę planował kogoś poszatkować swoim niewidzialnym ostrzem. Gdy szatański chichot Oleandra ucichł, chłopak westchnął, po czym spojrzał na Poranek. W jego oczach tańczyły szatańskie iskierki. Wnet jakby się opamiętał. Uniósł dłoń, odgarnął włosy za ucho i udawał, że nasłuchuje.
– Cóż ja słyszę! Smok się zbliża! – zawołał, po czym nieoczekiwanie spuścił głowę i tak, wpatrując się w ziemię, podszedł do dziewczyny. Uniósł głowę dopiero wówczas, gdy znajdował się tuż przed nią. – Ha! Oszukałem cię! To ja jestem smokiem. Już po tobie! Rarrr! – zawarczał dość nieudolnie zbliżając rękę do twarzyczki dziewczyny i przejechał ostro spiłowanymi paznokciami po jej policzku. Nie na tyle mocno, by krew zaczęła lać się z niego strumieniami, acz wystarczająco, by zostawić na nim czerwonawy ślad. – Pożrę cię żywcem.
W miejscu, w którym Oleander zadrapał dziewczynę, zaczynały wykwitać malusieńkie kropelki krwi. Tak małe, że niemal niewidoczne. Jednak paniczyk nie mógł ich nie zauważyć. Ponownie oblizał usta.Poranek - 21 Październik 2011, 19:59 Co prawda Oleander nie miał wyboru, czy Poranek zostanie jego żywą zabawką czy nie, iż można powiedzieć że cioteczka Emma wcisnęła Poranka rodzicom młodego panicza, więc to pogorszyło sprawę zaakceptowania młodej panienki przez Oleandra jak i jego rodziców. Niezwykle przerażał ją fakt iż w każdym momencie może trafić do lochów pałacu rodziny de Roitelette, choć prawdą było to że mało o nich słyszała, lecz sam fakt że istnieją ją przerażał. Choć chłopca nie obchodziło szlacheckie pochodzenie dziewczyny, ale dla niej było ważne. Gdyby on był jej własną maskotką na pewno traktowałaby go należycie, przynajmniej tak myślała, bo w sumie wtedy mogłaby z nim robić co zechce, tak jak on robi to z nią. Najgorszym faktem było to że może zostać jego maskotką do końca, chyba że mu się znudzi, co było jej najłatwiejszą i najprawdopodobniejszą ucieczką od małego zła.
Gdy w końcu wyprostowała swoje nogi nie zauważyła jeszcze gniewu w jego oczach, jego zabójczego spojrzenia. Jakby miał jej coś zaraz zrobić. Co prawda nie wiedziała że chłopak może się wkurzyć przez takie coś, choć można przyznać należał do małych osobników męskich. Mogła wiedzieć co czuje iż gdy była młodsza, także nie tolerowała tego że jej służba patrzy na nią z góry, Gdy usłyszała jego lekką frustrację w głosie posłusznie klękła przed nim. Pochyliła głowę bardziej w dół dając znak że jest jej przykro i odezwała się łagodnym głosem.
-Przepraszam...- W sumie jej pan miał dalej duszę dziecka jak i wygląd, więc pomyślała że to słowo przynajmniej jakoś poskutkuje. Nie wierzyła jak dziecko może być aż tak okrutne, choć zapewne w tej chwili zapomniała że czasami w dzieciństwie podobnie się zachowywała, lecz za pewne była milsza od niego. Często pomagała służbie w ogrodzie, czy w opiece nad chorym ojcem. Oczywiście Poranek miała rację, ona musi. Co prawda nieźle wkurzyło ją gdy mały Olek zaczął mówić o jej przezwisku, iż nikt jej tak nie nazywał oprócz rodziny i dlatego to przezwisko było dla niej takie ważne, na dodatek tak nazwał ją ojciec, co dodawało mu trochę wartości.
-Nawet jeśli mnie tak nazywają, to nie oznacza że tak mam postępować.- Choć powiedziała co powiedziała to i tak musiała walczyć z strasznym smokiem, tylko gdzie on był? Jego rechot przeraził, nie był normalny bardziej upiorny. Gdy niby smok się zbliżał zrozumiała że została wrobiona, ale nie przypuszczała że to Oleander okaże się tym smokiem. A gdy drapną jej policzek i krew zaczęła jej się lać, bardzo to ją wkurzyło, ale w końcu miała szanse "zabić" smoka i zawiesić jego głowę nad kominkiem. Stanęła na proste nogi i powoli ściągnęła swoją białą wstążkę z ręki, co prawda nie miała zamiaru go skrzywdzić ale trochę przestraszyć, choć wiedziała że czeka ją za to kara. Wstążka idealnie przeleciała koło głowy Oleandra, niczym ostre nożyczki bądź jakieś ostrze. Na szczęście nic się nie stało chłopczykowi, tylko jego jeden włos, bądź 2 zostały obcięte i powoli zaczęły opadać na kamienną dróżkę. Teraz obawiała się najgorszego, że chłopak rzuci się na nią z pazurami i wydłubie oczy i tak będzie ślepa żyła w magicznym świecie, gdzie nagle może coś zaatakować, co by nie było zbyt fortunne wtedy dla Poranka.Oleander - 21 Październik 2011, 21:56 To przecież wcale nie tak, że Oleander już urodził się zły do szpiku kości. Co najwyżej posiadał do tego pewne predyspozycje. Nikt nie rodzi się zły, nawet persona tak okrutna i bezduszna jak nasz paniczyk. To ludzie lub też ich brak kształtują osobowość jednostki. W przypadku Królisia, wpływ miał czynnik numer dwa. Czy może raczej brak bliskości innych. Już od początków swojego życia nie był zbyt towarzyski, a krzywe spojrzenia ze strony innych, którzy postrzegali go jako dziwadło tym bardziej zniechęcały go do zawierania znajomości. Oleander tym samym coraz bardziej pogrążał się w swoim mrocznym świecie, innego po prostu nie znał. Już dawno przestał ufać ludziom, czy w ogóle cenić ich towarzystwo. Byli dla niego co najwyżej bardziej lub mniej miłym urozmaiceniem dnia. Całe swoje zdanie o ludziach w czasach dzieciństwa Oleander czerpał przede wszystkim z obserwacji. Przyglądania się osobom z najbliższego otoczenia i wyciągania stosownych wniosków. Niedługo trzeba było czekać, aż chłopak utwierdził się w przekonaniu, że ludzie tak naprawdę pogardzają innymi, a miłość i przyjaźń to albo pozory, albo nikomu niepotrzebne słabości, toteż nie mógł być od nich gorszy. Jego serce powoli okryło się osłoną podobną do porcelanowej tarczy, którą mógł stworzyć na powierzchni swojej skóry. Tylko dużo trudniejszą do zniszczenia, gdyż istniała w miejscu, do którego absolutnie nikt prócz samego Oleandra nie miał dostępu – w jego duszy.
Panicz nigdy szczególnie nie przywiązywał się ani do rzeczy, ani do ludzi (przy czym jedynym wyjątkiem był pluszowy królik Boogie, którego kochał nad życie), toteż faktycznie istniała szansa, że kiedyś i Poranek mu się znudzi i nareszcie biedne dziewczę będzie mogło uwolnić się od Porcelanowego Tyrana. Niestety, nie zawsze, gdy Oleandrowi nudziła się jakaś zabawka, wyrzucał ją. Stare przytulanki na przykład zwykł wieszać na żyrandolu, niczym szubienicy dla pluszaków. Skoro zabawa nimi nie sprawiała mu już przyjemności, znalazł dla nich inne zadanie – posłużyły mu za „modną” ozdobę wnętrza.
Uniósł w uśmiechu kąciki ust widząc, jak dziewczyna posłusznie przyklęknęła. Spory wzrost, zwłaszcza u dziewcząt drażnił Oleandra. Uważał się za istotkę piękną, ale nigdy słabą i wydelikaconą, a za takiego był zwykłe brany. Często słyszał od przedstawicielek płci pięknej jaki to nie jest uroczy. I nic w tym dziwnego, gdyż uroku mu odmówić nie można, jednak mentalnie Oleandrowi daleko było do niewinnego, bezbronnego dziecka. Takie porównania zwyczajnie go drażniły. A tymczasem dziewczyna, która powinna dla niego być taką właśnie maskotką, jest od niego wyższa! Skandal!
– Nie? A więc wolisz być tchórzliwym księciem? Wiesz co spotyka tchórzliwych książąt, którzy nie ratują królewien? Zjadają ich smoki! Tak, właśnie. Urządzają sobie pysznego grilla. – i znów przejechał językiem po górnej wardze. – Wolisz być zjedzona z ketchupem czy z musztardą? – zapytał ze śmiechem na ustach.
W Oleandrze aż się zagotowało. Tym razem jednak jego choleryczna natura nie sprawiła, że rzucił się dziewczynie do gardła. Jedynie przeczesał palcami jasne kosmyki w okolicy miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą wstążka rzucona przez Poranek skróciła mu parę włosów. Po chwili wyciągnął tę samą rękę w kierunku dziewczyny i popchnął ją. Niezbyt mocno, acz wystarczająco żeby zachwiać równowagę klęczącej i spowodować, by upadła na ziemię. Zachichotał. Coś dziwnego zaczynało dziać się z cieniem chłopca. Światło nie świeciło zbyt mocno, a zacienione miejsce za Oleandrem zrobiło się wręcz czarne jak smoła. Zaraz zaczęło przelewać się wokół niego, aż z kawałka ciemnej, bezkształtnej masy wyłoniły się pęczki cienkich macek. Wyglądały one zupełnie niczym drobne, dziecięce dłonie zatknięte na niezwykle długich ramionach. Wszystkie w mgnieniu oka powędrowały w stronę Poranka, chwytając ją ze wszystkich stron. Cieniste ręce nie robiły dziewczynie krzywdy w żaden sposób, ba, nawet nie ściskały zbyt mocno. Jednak kto nie przestraszyłby się, gdyby nagle unieruchomiły go jakieś potworne łapska? Pozostałość cienistej masy, która wciąż wiła się w okolicach nóg paniczyka, zaczęła powoli nabierać kształtu. Pierwsza wyłoniła się para ślepi. Nie przypominały one jednak zwyczajnych oczu, a dwa olbrzymie, idealnie oszlifowane klejony, które mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Zaraz po nich głowa, perfidny szeroki uśmiech, para dużych, sterczących uszu, tułów i łapy zakończone czymś przypominającym szpony. Bestia wyglądała zupełnie niczym upiorny, zrobiony z cienia królik, z którego grzbietu wyrastały pęczki dodatkowych ramion. Oleander wyciągnął rękę i pogłaskał potwora po głowie. Ten przymknął oczy i wydał z siebie dźwięk podobny do kociego mruknięcia.
– Przedstawiam ci Lady Moritę, jest Yūrei. Chyba nie gniewasz się, że zaprosiłem ją na wspólne ucztowanie. – powiedział z perfidnym uśmiechem satysfakcji, dając bestii gest dłonią, by schowała cieniste rączki. Te natychmiast puściły dziewczynę i wtopiły się w grzbiet królika, nie pozostawiając po sobie ani śladu. – To którą część Poranka sobie życzysz, droga Morito? Ja chyba skuszę się na udko. Albo może na pierś... – wypowiadając ostatnie słowa udał zamyślenie, po czym roześmiał się perliście.Anonymous - 31 Październik 2011, 14:36 Przechodziła się po ogrodzie. Pod nosem nuciła sobie jakoś wesołą melodyjkę. Co jakiś czas dziewczyna popatrzyła na różę, a niekiedy podchodziła bliżej by dotknąć opuszkami palów płatka kwiatu. W pewnej chwili zauważyła, że na środku drogi jeden z kwiatów róży leży podeptany. Nieco zasmucona podnosiła go i szepnęła do siebie.
- Niektórzy potrawą być tak niedelikatni. Nie widzą piękna w najmniejszych rzeczach.- Położyła okwiat na ziemię, tak by już nikt przypadkiem na niego nie nadepnął. Gdy się podniosła dopiero wtedy zobaczyła, że nie jest sama.- Przepraszam. Nie chciałam przeszkadzać.- Powiedziała zakłopotana.Poranek - 8 Listopad 2011, 18:56 W sumie to prawda, jak ktoś może się urodzić złym? To takie nie realne. Nawet sam czort urodził się aniołkiem, lecz dopiero potem stał się złem wcielonym. Oleander po prostu już najwidoczniej taki był, sam fakt że mały chłopiec nie przepadał za kontaktem z innymi istotami, trochę Poranka martwił. Bo przecież to trochę dziwne że dziecko nie ma żadnych znajomych i nie ma się z kim bawić. Nawet Poranek miała jakiś znajomych, albo raczej naiwne kuzynki, które robiły wszystko za cukierki, co Poranek lubiła wykorzystywać. Teraz niestety to ona jest popychadłem rodziny. Pamięta ten dzień kiedy cioteczka Emma wzięła ją pod swoje skrzydła i przyprowadziła ją do swojego domu na weekend, właśnie wtedy widziała swoje kochane kuzyneczki po raz ostatni, co akurat było fartem dla Poranka, iż inaczej byłaby wykorzystywana wbrew swojej woli.
Przez to że chłopiec przez jakiś czas był odizolowany od społeczeństwa, nie dziwiło to Poranka że ma serce jak twardy głaz, myślała że Olek jakby nie umiał akceptować uczuć, dzielić się nimi itp. Lecz oczywiście mogła się mylić, iż nie zna go długo tylko z opowiadań ciotki Emmy.
Nawet jeśli panicz nie często wyrzucał swoje zabawki, to Poranek postara mu się znudzić no bo co? Ona też jest arystokratką i też chce mieć własną przytulankę i rozkazywać jej do woli! A nie służyć jakiemuś dziecku. Najdziwniejsze było chyba to że panicz Poranka stare znudzone zabawki traktował jak swoje ofiary i niby sprawiało mu to przyjemność, więc panienka de Warens miała następny powód do strachu przed blondynkiem. Czego miała się spodziewać? Że jej nie wyrzuci tylko powiesi za skórę na haku w pokoju, utnie jej ładne, granatowe włosy, zrobi sobie z nich naszyjnik a potem pobawi się jej ciałem jak piniatą, w której znajdują się cukierki. Co prawda te obawy Poranka były dość przesadzone, lecz dziewczyna raczej od urodzenia był dość szurniętą osobą.
Gdy tylko uklękła, wiedziała że ucieszyła swojego panicza, było to do przewidzenia. No ale cóż się dziwić, raczej każdy mężczyzna głupio się czuje gdy kobieta, a zwłaszcza jego własność, jest wyższa od chłopaka. Sęk w tym że Porankowi wygląd Oleandra niezmiernie się podobał, a najbardziej jego oczy. Były magiczne, nigdy wcześniej nie widziała dwu-kolorowych oczu, na dodatek kolory współgrały ze sobą, przez co jeszcze bardziej spodobały się dziewczynie. Nie sądzę że Poranek wywyższała się, ale często zdarzało jej się to robić nawet wtedy gdy tego nie chciała, taki jakby odruch.
- Za pewne nie jestem tchórzliwym księciem, a po za tym nie widzę tu żadnej niewiasty do ratowania.- przerwała na chwilę, iż zauważyła jak Oleander znowu liże językiem swoją wargę. - Zapewniam panicza że dziś nie będziemy serwować na obiad mnie, ale raczej waniliowy tort z masą truskawek.- powiedziała spokojnie, lecz nie odpowiedziała na pytanie w czym będzie serwowana, ale jakby już miałaby wybrać to raczej z ketchupem. Powoli wstała na proste nogi.
Stojąc zauważyła furię w oczach chłopca, bała się że zrobi jej wielką krzywdę, lecz on tylko ją popchną. Lekko zachwiała się na nogach i znowu upadła na ziemię. Nagle za pleców blondynka wyłoniły się cieniste łapska, były straszne jakby łapy nie wyobrażalnego stwora, pierwszy raz widziała takie coś. Poczuła jak to coś ją trzyma, ale nie mocno. Pozostałość cienia zaczęła się formować w coś co było dość straszne dla Poranka, iż od dzieciństwa tatuś ją straszył jak nie chciała spać. Na początku ujrzała oczy, które wydawały się być małymi kryształkami, koloru natomiast nie mogła opisać iż mieniły się na wszystkie kolory tęczy. Następnie ukazała się głowa a wraz z nią straszny uśmiech, niczym jakby bestia kpiła sobie z Poranka. Po głowie pokazały się resztki ciała tego czegoś. Pewne było to że dziewczyna pierwszy raz widziała takie coś na oczy, nawet nie mogła nazwać to coś stworzeniem. Gdy chłopiec bez wahania pogłaskał bestię, to od razu wiedziała że to coś służy Oleandrowi, a to coś nazywało się Lady Morita, dość elegancko jak na takiego potwora, a na dodatek była kobietą...
Poranek oddychała bardzo ciężko, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa, była zaszokowana tym co widzi. Nagle panicz z lekką nutką zabawy w głosie oznajmił że jakaś część maskotki zostanie pożarta, miała nadzieje że to tylko żart. Z jej rany na policzku, którą zrobił Oleander, poleciała mała kropla krwi i cichutko zleciała na drogę. W pewnym momencie usłyszała jakiś głos kobiety, najwyraźniej komentowała postęp małego demona, który rozwalił papierową różę. Po krótkim czasie głos stawał się intensywniejszy, w końcu Poranek ujrzała ciemnowłosą kobietę. Najwyraźniej była zakłopotana tym że widzi takie oto przedstawienie, dużo nie powiedziała, lecz sama jej reakcja była dla panienki de Warens dość zabawna. Nie powstrzymała się i wybuchła uroczym śmiechem.Oleander - 11 Listopad 2011, 17:56 Na chwilę obecną stwierdzenie, iż Oleander nie ma żadnych znajomych nie byłoby do końca prawdą. Często widywał się z wieloma osobami, co jednak nie oznaczało, że żywił do nich jakiekolwiek pozytywne uczucia. Stanowili dla chłopca jedynie odmianę od codziennej monotonii, która mogła się pojawić, ale wcale nie była mu do szczęścia potrzebna. Tak jak Poranek czasem wykorzystywała swoje naiwne kuzynostwo, tak Oleander rozszerzył swoją manipulacyjną działalność na wszystkich napotkanych ludzi. Jest przecież osóbką bardzo specyficzną, nie lubiącą kontaktu z innymi. Okazało się to być bardzo korzystne, gdyż obrzydzenie jakie wywoływała u niego choćby myśl o bliskości z drugą osobą, sprawiało, że wcale, a wcale nie czuł się samotny. No, może odrobinkę. Lecz nie często nachodziły go takie ponure nastroje, a i mijały równie szybko, jak się pojawiały. Ludzie potrafią przyzwyczaić się do wszystkie, a już na pewno do samotności. Z czasem to obdarzenie innej osoby uczuciem staje się dla kogoś abstrakcją. Może tak samo było z chłopcem? On już nie odczuwał potrzeby bliskości, a Boogie i Morita w zupełności mu wystarczali w kwestii posiadania przyjaciół.
Oleander po prostu uważał, że wielkim nietaktem byłoby pozwolenie, aby całkiem dobre zabawki wylądowały na śmietniku. Nie lepiej wykorzystać je w inny sposób? Ostatecznie, po to są maskotki – żeby dzieci się nimi bawiły. A w co się będą bawić, to już zupełnie inna sprawa. Króliś na ten przykład preferował sadystyczne gierki mające na celu przerobienie pluszaków na upiorne dekoracje. Jednak czy w taki sam sposób postąpiłby z człowiekiem? Tego nie wiadomo, a przynajmniej nikt nie miał okazji usłyszeć o żadnym makabrycznym okaleczeniu dokonanym przez paniczyka na osobie, którą uznał za nudną. Być może nic takiego faktycznie nie miało miejsca lub też może te wszystkie ludzkie organy pływające w słoiczkach, które trzymał w swojej tajnej pracowni właśnie stąd się wzięły. To wie tylko sam Oleander. Obawy Poranka może i były nieco przesadne, jednak jak najbardziej uzasadnione.
Króliczek jakoś od zawsze miał w swoim wyglądzie coś magiczne, co przyciągało spojrzenia wszystkich wokół. Być może były to właśnie różnobarwne oczy lub całokształt, nadający mu wygląd chodzącej lalki ze szkła. Chłopcu również pewna rzecz podobało się w wyglądzie Poranka, a konkretniej – jej włosy. Szklani Ludzie byli przecież znani z ogólnej bladości, półprzezroczystej skóry, jasnych włosów i tęczówek. A tymczasem jej kosmyki wyglądały niczym nocne niebo. Coś niezwykłego! Oleander przepadał za swoim naturalnym kolorem i nie widział potrzeby farbowania go na inny, jednak lubił skrajnie odmienne barwy.
– A skąd wiesz, że tej niewiasty nie trzeba będzie zaraz ratować? – spytał z wrednym uśmieszkiem, pokazując palcem na nowo przybyłą.
Oczywiście, pojawienie się czarnowłosej nie umknęło uwadze Oleandra. Skoro nie chce przeszkadzać, to co tu jeszcze robi? – skomentował w myślach słowa dziewczyny i wywrócił oczami. Po tej wypowiedzi obecność czarnowłosej zupełnie zignorował, a całość uwagi chłopca znów była skupiona na Poranku.
– Dlaczego nie?! – zapytał smutnym, cienkim głosikiem, robiąc przy tym przysłowiową minę szczeniaczka. – A może ja nie mam ochoty na tort! Pomyślałaś o tym? Może zjadłbym lodosikorkę w cieście albo szarlotkę z lodami o smaku malinojeżyn. – odparł z wielce obrażonym wyrazem twarzy.
Różne niezwykłe potrawy serwowano Oleandrowi, a lodosikorki – ptactwo występujące w najmroźniejszych krańcach Krainy Luster były jednym z jego przysmaków, podobnie jak szarlotka z lodami. Oczywiście, tortem z truskawkami również by nie pogardził, ale nie mógł pozwolić na to, by jakaś wstrętna dziewucha rozkazywała mu, co ma zjeść na obiad! Bezczelność! Jeszcze ją samą każę przerobić na ciasto.
Oczywiście, że nazywała się elegancko, była przecież pupilkiem samego Oleandra de Roitelette! Trzeba przyznać, że było to chyba jedyne stworzenie na świecie, które uwielbiało panicza bardziej niż on sam. Być może właśnie dlatego, że była płci żeńskiej w pewien pokręcony, dziwaczny sposób zauroczyła się nim i została jego wiernym zwierzątkiem. Po chwili z ciałem Mority znów zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Olbrzymie kryształy w miejscu oczu znacznie się zmniejszyły, mniej więcej do rozmiaru ludzkich gałek ocznych, zaś cienista masa uformowała się w kształt nie większy od Oleandra. Zaraz potem zaczęły wyłaniać się szczegóły i już jasne było, iż Yūrei przybrała wygląd swojego pana. Naturalnie, nie odzwierciedlała go idealnie, gdyż ciało wciąż wyglądało jak ulepione z cienia, a tęczówki niczym para kamieni szlachetnych, jednak kształt był dokładnie taki sam. Nawet kosmyki włosów leżały w tych samych miejscach. Dwa Oleandry – podwójny koszmar dla Poranka! Prawdziwy Króliczek przytulił swoją cienistą kopię po czym roześmiał się wesoło. Na ustach Mority również gościł uśmiech. Bestie tej rasy miały to do siebie, iż często przybierały abstrakcyjne kształty. Rzadko były one ludzkie, jednak jakimś cudem Yūrei Oleandra nauczyła się przybierać jego postać. Najprawdopodobniej po to, by sprawić przyjemność swemu panu, który wprost uwielbiał non stop przeglądać się w lustrze.
– Jest przesłodka, prawda? – pytanie skierował do Poranka, gładząc cieniste włosy Mority.Anonymous - 12 Listopad 2011, 16:54 No, no. Nie spodziewała się, ze tutaj się znajdzie tak w krepującej sytuacji. Została zignorowana, to bezczelność jak dla małej Ann. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, to już źle, ze przyszła sobie ot tak? Chyba tak.. Westchnęła lekko. Zirytowana, lecz próbowała się uspokoić, lecz niestety, nie dziś. Nie na najbliższe dni. Poza tym, co oni tu wyprawiają.
- Wybacz, ale nie wolno ignorować kobiet. Nie uczyli cię tego w domu?
Zapytała swoim szyderczym głosem. Whoa, dziewczyny charakter zmieniają się jak rękawiczki, albo i jeszcze lepiej, jak skarpetki! Co oni mieli do truskawek, truskawki są pyszne, a co... Poza tym, współczuła jednocześnie Porankowi, że ma takiego "pana"
- Emm.. Ej ty.
Wskazała na poranka, gdyż nie znała jej imienia.
- Współczucia, nie lubię ludzi, którzy się wywyższają, od razu widać, ze ten koleś. Jest strasznie płytki, płytszy niż kałuża.
Prychnęła. No, umie się odszczekać, nie będzie ignorowana, przez szczeniaka, wybaczcie, królika. Choć osobiście lubiła króliki, były takie kawaii, Lecz zaraz, zaraz, nie będzie się and nim rozczulać., Niech jeszcze na oznakę, ze jest królikiem, niech tym ogonem porusza.
- Poza tym, mam na imię Annabeth, może się przestawicie..?
Ale prostaki. Znają coś takiego jak, hmm... Dom, mieszkanie? Niech tam się.. E... Nie ważne.Poranek - 16 Listopad 2011, 21:36 Dla Poranka przyzwyczajenie się do samotności byłoby dość trudne, iż zdecydowanie nie należała do osób samotnych. Od urodzenia była w centrum uwagi, zawsze ktoś musiał ją zauważyć, lecz teraz mogło się to zmienić. Ale nawet jeśliby już musiała zostać samotną dziewczyną, postarałaby się to przeżyć. Sam fakt że lubiła być w centrum zainteresowania, oddalał ją od samotności. Co prawda straciła ojca, który najbardziej ją sobie cenił i to przez niego była najbardziej zauważalna, lecz to nie oznaczało że zacznie być samotna.
Co o kwestii zabawek Oleander miał rację, w końcu nawet starszym ludziom trudno jest się rozstać ze swoimi zabawkami. Poranek także nie wyrzucała swoich kochanych zabawek, tylko zamknęła w wielkim brązowym kufrze, który aktualnie znajduje się pod oknem w jej pokoju, w jej ukochanym rodzinnym domu. Za pewne dla nich była to wielka tortura, bo przecież siedziały tak same, bardzo ściśnięte, w jednym kufrze gdzie jest bardzo ciemno! No i za pewne czuły się nie kochane, samotne, iż ich pani od dłuższego czasu przestała się nimi interesować. Tylko jedna mała, szmaciana lalka zazwyczaj jej towarzyszyła, lecz teraz gdzieś się plątała po pokoju Małego Księcia. Gdyby Poranek miałaby do wyboru zostać powieszona na haku i utracić swoje piękne włosy, lub zostać zamknięta w skrzyni to chyba by wybrała drugą opcję.
Na szczęście kolor włosów dziewczynki był w 100% naturalny, nie wiadomo skąd się wziął. Z opowiadań taty wynikało na to że jej matka była brunetką, a ojczulek był blondynem. Więc z skąd tu miał by się wsiąść taki dziwaczny kolor?
Gdy chłopiec wskazał palcem pannę, która przybyła tu przez przypadek miała ochotę roześmiać się na cały głos, lecz zachowała swój spokój i łagodnym głosem spytała swojego panicza.
-Czy panicz, przepraszam smok ma zamiar zaatakować nieznaną mu osobę? Ale jeśli będzie trzeba to...- wzięła oddech i z lekką ironią dokończyła.- uratuję.- popatrzyła na ciemną włosom i rzuciła jej gniewne spojrzenie. Nie spodobała się Porankowi, wydawała się jej taka, taka pusta. Nie wiadomo po co się tu przyplątała, a teraz zamiast bezczynnie odejść to jeszcze tu stoi i patrzy się na nich niczym na totalnych wariatów. Postanowiła po prostu ją z ignorować, iż nic innego nie pozostało Porankowi do wyboru. Gdy tylko wróciła do rozmowy ze swoim paniczem myślała że się rozpłynie. Jego smutny głosik i ta mina sprawiały że psychicznie rozpływała się niczym gorąca czekolada.
- No ale jeszcze nic nie mówiłam kucharzowi na temat, zapewniam panicza że sam zdecydujesz co zechcesz zjeść.- próbowała opanować nagłą sytuacje.
Ale ona wcale nie rozkazywała mu jeść tortu z truskawkami na obiad. Ba! Ona po prostu ratowała swój szlachecki tyłek, iż wzięła na poważnie słowa Oleandra ze serwowaniem księcia na obiad. Gdy Morita zaczęła w magiczny sposób zmieniać w samego panicza de Roitelette, Porankowi zbrakło tchu w piersiach, to stworzenie było niezwykłe. Aż sama zachciała mieć jakiegoś pupilka. Najlepiej stworzenie płci męskiej żeby móc nazwać go Laurenty, iż niezwykle podoba jej się to imię. To było niesamowite, kreska w kreskę wyglądała jak jej właściciel.
- W rzeczy samej.- potwierdziła stwierdzenie chłopca, że jego dziewczynka jest prześliczna. W pewnym momencie przypomniała sobie o istnieniu dziewczyny z ciemnymi włosami, Poranek totalnie zapomniała o tym że tutaj jest. Jak pouczyła Oleandra miała ochotę ją okrzyczeć, ale powstrzymała się bo wiedziała że panicz sam to załatwi. Jeszcze słowo ty... Jak śmie zwracać się do Poranka używając słowa ty?! Nie mogła powiedzieć, dziewczyno lub panienko? Niezwykle ją to zirytowało.
- Bardzo przepraszam, ale nie oceniaj ludzi po wyglądzie.- powiedział te słowa do niej, iż Poranek także często wywyższała się, lubiła traktować ludzi jak swoich sługusów, popychadła.- Nie uczyli panienki w domu, że nie wolno od tak krytykować ludzi? Na dodatek jak możesz tak mówić o moim paniczu?!- podniosła na nią głos. Bezczelna dziewucha! Na początku poucza Oleandra, następnie współczuje Porankowi choć nie wie jaka ona jest i jeszcze śmie krytykować jej panicza! Miała ochotę ją spoliczkować, ale nie zamierzała tego zrobić, iż miała swoją dumę. Nie miała zamiaru się jej przedstawić, lecz wychowano ją tak, jak na arystokratkę przystało.
- Poranek.- prychnęła ironicznie, po czym spojrzała na swojego panicza.Oleander - 16 Listopad 2011, 22:54 No, cóż. Ilu ludzi, tyle różnych charakterów i odmiennych przyzwyczajeń. Oleander nie miał problemów z przywyknięciem do samotności, gdyż nigdy nie wyrobił w sobie bezwzględnej chęci przebywania w towarzystwie. Oczywiście, uwielbiał być w centrum uwagi. Ba, wręcz wymagał od wszystkich by go wielbili, wychwalali i zachwycali się nim bez przerwy. Uwielbiał słyszeć komplementy, nawet wtedy, gdy doskonale zdawał sobie sprawę, iż są wymuszone i nieprawdziwe. Nie obchodziło go, czy pod tym względem jest okłamywany, czy nie. Skoro sam siebie uważał wręcz za chodzący przejaw doskonałości, nie mógł uznać jakiejkolwiek krytyki, niezgodnej z jego poglądami. Króliś nigdy nie był tolerancyjny wobec zdań innych niż własne.
– Mam nadzieję. – odparł Porankowi, wciąż wydymając policzek niczym małe dziecko.
Nic dziwnego, że jego dziecięce zachowanie zauroczyło Poranka. Oleander potrafił być naprawdę przesłodki, o ile tylko chciał. Przeważnie po prostu nie zależało mu na tym, dlatego otoczenie zwykle odbierało go jako rozpieszczonego, bezdusznego bachora z przerośniętym ego. Być może gdyby we wczesnym dzieciństwie poświęcano mu nieco więcej uwagi i ciepłych uczuć, wyrósłby na naprawdę cudownego i miłego chłopca. Zaś co się tyczy zjadania Poranka, w tym wypadku był to jedynie żart. Nic dziwnego, że panienka mogła wziąć go bardziej serio, bo przecież wypłynął z ust Oleandra-sadysty. Jednak jak wyraźnie widać, nie miał przy sobie zestawu do grillowania, a komu by się chciało wlec Poranka (zapewne krzyczącą i wyrywającą się) taki kawał do zamku? Na pewno nie Królisiowi. Moricie raczej także nie.
Oleander na moment przeniósł spojrzenie na czarnowłosą. Morita spojrzała na nią zaledwie kątem oka, wciąż w przyjacielskim geście przytulona do swojego pana. Chłopak tymczasem zmierzył dziewczynę wzrokiem, po czym wykrzywił twarz, jak gdyby ktoś dał mu do zjedzenia kawałek cytryny.
– Nie mam w zwyczaju rozmawiać z plebsem. – stwierdził krótko, po czym odwrócił wzrok.
Nie, nasz paniczyk wcale nie posiadał żadnego szóstego zmysłu, dzięki któremu odgadł z jakiego stanu społecznego mogłaby wywodzić się dziewczyna. Ba, nie miał o tym zielonego pojęcia! Po prostu od dziecka przyzwyczajany do największych luksusów, w tym drogich, eleganckich ubrań, uznał, że tylko osoby mało zamożne mogłyby ubrać się tak, jak czarnowłosa. Zwłaszcza, że nie przebywała w Świecie Ludzi, gdzie zdaniem Oleandra mieszkańcy ubierali się byle jak – mężczyźni w wielkie, powyciągane worki z materiału, a kobiety, w ramach kontrastu owego materiału nosiły na sobie jak najmniej. Był to kolejny powód, dla którego chłopiec nie znosił tego miejsca. Cenił sobie piękno, w tym także ubioru, a w większości strojów współczesnych ludzi nie dostrzegał ani krzty uroku. Wracając jednak do dziewczyny, przesadna według Oleandra prostota jej odzienia sprawiła, że wziął ją za przeciętną mieszkankę ludzkiego świata, gdzie stroje są brzydkie, a ludzie nudni. Jego zdaniem osoby szlachetnie urodzone powinny demonstrować to także swoją garderobą.
Słowa Annabeth zdawał się puścić mimo uszu. Zważając na iście choleryczną naturę chłopca prędzej można by było spodziewać się po nim, że rzuci się, by wydrapać dziewczynie oczy bądź pośle w bój swoją Moritę. Jednak stał dalej, przeczesując palcami pukle włosów bestii. By było zabawniej, ona robiła dokładnie to samo z kosmykami swojego pana, przez co można było odnieść wrażenie, że Oleander przegląda się w jakimś mrocznym, cienistym lustrze. Tak jak powiedział, tak zrobił. Nie chciał rozmawiać z kimś, kto według niego nie zasługiwał na rozmowę. Nie przejął się nawet zbytnio krytyką ze strony Annabeth, gdyż słowa wypowiedziane przez kogoś tak grubiańskiego nie miały dla niego znaczenia. Bo jak inaczej mógłby nazwać osobę, która nie dość, że wtrąca się bez pytania do czyjejś rozmowy, to jeszcze obraża zupełnie nieznanych sobie ludzi? Prawda była taka, że dziewczę nie wiedziało o Oleandrze zupełnie nic. Jej ocena wynikała przecież z zaledwie paru minut obserwacji. Paniczyk wbrew wszelkim pozorom był osóbką dość skomplikowaną i trzeba było dużo więcej czasu, by móc wystawić właściwą opinię.
Wywrócił tylko oczami przysłuchując się Porankowi, która z takim zacięciem wykłócała się z czarnowłosą. Westchnął cicho, zaprzestając głaskania Mority i przenosząc spojrzenie różnobarwnych tęczówek na Boogie’go. Niestety, króliczek był tylko jeden, więc nie mogąc wykonać lustrzanego względem swojego pana ruchu, bestia stała wsparta o jego ramię i również przyglądała się zniszczonej zabawce. Morita wyglądała teraz jak gdyby sam cień Oleandra ożył i stanął tuż obok tylko po to, by razem z nim móc pobawić się ulubioną maskotką.Poranek - 25 Listopad 2011, 22:57 W pewnym momencie przestała słuchać pseudo arystokratki. Spoglądnęła na swojego panicza, który rozkosznie wyglądał bawiąc się swoją maskotką. Tak niewinnie, tak słodko że nikt by się nie skapnął że to rozkoszne dziecko potrafi być czystym złem. Co prawda Poranek wahała się co do tego czynu, lecz po chwili zastanowienia powoli podeszła do Oleandra. Kucnęła przy nim i spokojnym głosem spytała.
- Czy paniczy chce powoli wracać do rezydencji?- Niezwykle była zmęczona, chciała się położyć i zdrzemnąć, lecz bez jego zgody nic nie może zrobić.Oleander - 2 Grudzień 2011, 18:55 Oleandra także dopadło nagłe zmęczenie. Towarzystwo nielubianych przez niego ludzi (a do tejże listy mógł już spokojnie dopisać czarnowłosą) zawsze go męczyło. Z jednej strony przemożna chęć odpłacenia się Annabeth za jej grubiańskie słowa wręcz wrzała w paniczyku, z drugiej po co miałby zniżać się do jej poziomu. On będzie ponad to. Co prawda cudzej krytyki nigdy nie brał sobie do serca, ale puszczanie obelg mimo uszu nie było jego najmocniejszą stroną. Jako choleryk zawsze miał ochotę cisnąć jakimś ciężkim tudzież bardzo ostrym przedmiotem w podłą kreaturę, która śmiała go obrazić. Jednak czyż nie powinien w takiej chwili okazać swojej wyższości nad „plebsem”? I zignorować słowa osoby, która i tak znaczy dla niego mniej niż zgnieciony kwiat papierowej róży leżący na kamiennej ścieżce. Niemniej jednak, dziewczę popsuło Oleandrowi zabawę. Straszenie czy przekomarzanie się z Porankiem było zabawne, gdy żadna żywa dusza nie przebywała w okolicy. Wtedy Maskotka mogła lepiej odgrywać swą rolę ofiary, którą przypisał jej chłopiec w swojej nieco sadystycznej grze. A cóż to za zabawa, kiedy jakiś czarnowłosy babsztyl stoi nad tobą, obraża cię i może jeszcze wtrąci się, gdy Oleander zechce troszkę pomęczyć Poranka!
Boogie’go znów przewiesił sobie przez ramię, a wzrok skierował na dziewczynę. Spojrzenie miał jakby nieobecne. W jednej chwili zrobiło mu się w zasadzie wszystko jedno. Powrót do zamku wydał się chłopcu rozsądnym pomysłem, a właściwie – uznałby za takowy przeniesienie się w jakiekolwiek inne miejsce. Najlepiej takie, gdzie nie będzie żadnych natrętnych obcych.
– Chcę. – bąknął, odwracając się na pięcie.
Jeszcze chwilę temu do złudzenia przypominająca Oleandra postać Mority zaczęła powoli się ulatniać, wtapiając w cień swojego pana. Tak jak się pojawiła, tak i zniknęła. Panicz zaczął iść usypaną z kamieni ścieżką. Pod jego obcasami znów cicho trzeszczały kamyczki. Kiwnął ręką na Poranek, żeby poszła za nim, choć domyślał się, że wcale nie musi tego robić, gdyż już słyszał za sobą jej lekkie kroki.
[z/t] x2
Anonymous - 8 Sierpień 2012, 20:57 To co naprawdę kryje się w sercu niełatwo zobaczyć. Cierpienie. Głód. Brak domu. Nawet jeśli z 'pozoru' tego nie widać niektóre osoby odczuwają to częściej niż my. Nie zawsze to okazują. Zostawiając kłopoty i problemy za sobą wraz z myślami i cierpieniem zostawiamy próżnię, którą możemy wypełnić radością, szczęściem. Czymś co nas zadowoli. Jednak czy potrafimy to zrobić?
Zimny dreszcz przeszył niepokorne ciało Fler by wzbudzić w niej jakiekolwiek emocje. Bez efektu. Strzała, którą trzymała obecnie w dłoni prezentowała się z niejaką dumą i wyższością przy boku Dachowca. Zaś prawa dłoń tkwiła w kieszeni spodni grzejąc się w najlepsze. Z nadzieją pragnącą samotności i chaosu przywędrowała do ścieżki pośród papierowych róż przystając przy jednym z różanych krzewów z blado-błękitnymi kwiatami. Przykucnęła tuż obok a następnie rozejrzała po okolicy szukając jakiegoś zbawczego elementu, który pozwoliłby jej na chwilę zabawy czyimś życiem. Następnie usiadła się odwracając plecami od krzewu. Skrzyżowała nogi tak by usiąść po 'turecku' i oparła na kolanach równolegle swe łokcie by na końcu oprzeć na przedramionach swą głowę. Skulona milczała myśląc nad przyszłością. W końcu kiedyś będzie trzeba znaleźć dom. Odnaleźć się w nowym świecie. Wiele razy jej się udawało przezwyciężyć niepokojące przeszkody. Ta była jedną z tych wyższych.
Nie uroniła ani jednej łzy, która byłaby oznaką słabości i upokorzenia dla samej młodej kotki Wyglądała jak śpiąca nastolatka albo skulone dziecko, które bało się pieska. To były przynajmniej pozory. Cóż jednak kryło się w środku tej źle wychowanej kotki? Brud i gniew? Lenistwo, ironia? Da sobie łapę uciąć, że to tylko zewnętrze cechy. A co z pozostałymi, wewnętrznymi? Czy w ogóle je posiada? Każdemu po dwóch krótkich spotkaniach wydaje się że ona taka jest i nic tego nie zmieni. Nie ma innych cech. Prawdy dowiedzą się tylko ci którzy zajrzą głębiej w jej kocie ciałko.
Głośno oddychała. Pustka jaką odczuwała była drażniąca. Zdjęła natychmiastowo koszulkę wyciągając z obuwia swój nożyk. Tak, w tej chwili pozostała na błękitnym, skąpym biustonoszu, który zresztą i tak zakrywał miejsca gdzie cudze patrzałki patrzeć nie powinny. Bo cóż jeszcze powiedzieć. Jej biust do tych małych nie należał.. Zaczęła przecinać, a zarazem szpecić obecną koszulkę wyładowując swą złą energię. Szarpała mocno. A przy okazji przypadkowo poraniła sobie dłonie i ubrudziła krwią koszulkę.
- Szlak – burknęła syczącą szeptem. Rzuciła na drugą stronę ścieżki obecne zajęcie. Następnie wstała po rzeczy siadając tak samo jak poprzednio. Zmieniła szybko swą pozycję. Położyła podartą i zakrwawioną koszulkę oraz strzałę na bok, a nożyk schowała do obuwia. Kolana zgięła równolegle w kolach opierając o nie łokcie, a na przedramionach głowę. Ponownie zaczęła myśleć.
Myśli. Czy one nigdy nas nie opuszczą?
Uh… Już odeszły.
Pustka.Anonymous - 10 Sierpień 2013, 18:47 Temat postu: .Całkowite pustki. Przyszła taka pora w życiu mieszkańców Szkarłatnej Otchłani, że jednak wszyscy zrezygnowali z życia towarzyskiego. Ale czemuż to? Może dlatego, że taki mieli wybryk? Może dlatego, że nie mieli ochoty nic robić? Może ze względu na pogodę? A może ze strachu... Może czegoś się bali? Nieważne. Przecież nie to jest teraz ważne. Praktycznie nic nie jest ważne. Ważne, że Death bardzo się nudziło. Nie było żadnych zleceń, żadnych próśb, wymagań. Nic ciekawego się nie działo. Dosłownie nic! Wybrała się gdzieś, byle gdzie. Po prostu przed siebie. Nie zwracała uwagi na pogodę, chłód, gorąco, atmosferę, przeciwności. Nic. Nieważne. Po prostu miała zamiar się jakoś rozerwać. Była przepełniona nadzieją, że spotka ją coś interesującego. Coś godnego uwagi. Że jakoś się zabawi, czegoś dowie, coś ją pochłonie. Może nieco pikanterii. Cokolwiek, byleby tylko było godnego uwagi Inaczej dziewczyna będzie zła. Bardzo zła i zawiedziona. A co się dzieje kiedy jest zła? Nie jest miło. Nie jest ani troszkę miło.
Wiatr wiał wprost na jej twarz. Jak sobie postanowiła - szła przed siebie. Doszła do Ogrodu Strachu. Zastanawiając się w którą alejkę skręcić, uznała, iż najlepiej będzie iść cały czas wprost. Odgarnęła szkarłatne, rozpuszczone włosy do tyłu i potarła wargą o wargę, by rozetrzeć lepiej czerwień. Jakoś nie ruszały ją dziwne odgłosy, coś w rodzaju szeptów, o nie! Nawet nie zwracała na to uwagi. Myślała jedynie nad tym czemu ludzie są tak lichymi istotami... Czemu są krusi jak szkło. Dlaczego zawsze lgną do kłopotów. Hah! Ludzie mają tak parszywe szczęście do pakowania się w tarapaty, że aż staje się to śmieszne!
- Czy na prawdę będę spacerować sama?! No proszę, bez żartów! - wrzasnęła krzywiąc pełne usta i rozejrzała się wokół siebie.
Tyle róż... Pięknie. Po prostu magia. Wiatr jedynie odpowiedział głuchym szumem i pochłoną kolejne oddechy Śmierci.Wena - 10 Sierpień 2013, 20:41 Samotność, nawet ta najbardziej doskwierająca, gdy pustką wydaje się być tłum ludzi, nie jest najgorszym zagrożeniem na jakie natrafić mogą ludzie. Nie chcę twierdzić, że ujrzenie małego dziecka nie mającego nawet półtora metra może być najgorszym z możliwych doświadczeń. Nie chcę nawet twierdzić, że jest to doświadczenie złe. Tak się jednak złożyło, że właśnie tym krótkim wstępie o samotności jako mniejszym złu rozpoczynam spotkanie.
Wena, a raczej niewinny chłopiec o wzroście stu trzydziestu centymetrów z twarzą przystrojoną łzami i nosem opartym o podłoże, przybrany w płaszczyk czarny, a wewnątrz czerwony, skrywający strój w kolorze nocy znalazł się szybko w zasięgu wzroku biednego człowieczka, spacerującego po tym ponoć strasznym ogrodzie.
Niebieskie oczy chłopca dopiero po czasie ujrzały, że ktoś go widzi, a to za sprawą odgłosu kroków, który dotarł do uszu dziecka. Na ten dźwięk Wena wstał szybko z ziemi i spojrzał na osobę przed nim. Przez chwilę milczał, gapiąc się (to słowo pasuje tutaj najlepiej) na istotę, którą spotkał. To mu się wybitnie nie podobało! Tej osoby tu nie miało być! Chyba że przychodzi tutaj nakarmić Wenę. W płaczliwym głosiku Weny zabrzmiała nutka nadziei, gdy powiedział:
- Dobry!
Pokazał przy tym swoje długie kły, a ręce złączone w dłoniach na plecach sprawiły, że płaszcz odsłonił trochę ubrania skrytego dotąd pod nim.