Anonymous - 2 Czerwiec 2012, 15:32 I w ten właśnie sposób poczucie winy u Walentynki wzrosło. Abdio patrzył na ludożercę w ten swój dziwnie błagalny sposób, który dziewczyna skądś już znała. Sama tak robiła, jak potrzebowała czegoś od rodziców a oni niekoniecznie chcieli się na to zgodzić. Wtedy wszystko było zupełnie inne. V nie musiała za siebie płacić, a to wielki plus! Teraz za to mieliśmy problem natury "Co zrobić, żeby nie był na mnie zły?" który można było chyba całkiem łatwo rozwiązać.
- Zawsze mogę to jakoś, nie wiem, odpracować, czy coś. - powiedziała cicho, mając nadzieję że to krótkie zdanie jakoś ją uratuje. Z drugiej strony, praca w takiej cukierni mogła być całkiem ciekawa. Najlepiej jeszcze, jeśli kotek chciałby ją czasowo zatrudnić jako kelnerkę. Bo dla czarnowłosej to zajęcie było chyba najciekawszym w obecnej sytuacji. Co prawda gotować też umiała, ale to by się przydało bardziej do restauracji niż do cukierni. Teraz pozostało tylko czekać na reakcję ciut nadpobudliwego chłopaka. W sumie to nie było widać żadnych przeciwwskazań dla takiego rozwiązania, bo Valentine została obsłużona przez samego właściciela, a co jeśli nagle przyjdzie cała rzesza klientów? Przecież kotek wtedy nie da sobie zupełnie rady! Nawet z pomocą Walentynki może być ciężko, ale cóż. Trzeba próbować, dlatego nawet jeśli taka opcja nie będzie odpowiednia dla Dachowca, to pewnie uda się wymyślić inną.Abdio - 2 Czerwiec 2012, 16:15 Co prawda Abdio nigdy nie myślał, aby kimś manipulować, ale wręcz wzorowo wzbudził w Valentine poczucie winy. Z drugiej strony czy nie było ono naturalne, w końcu nie zapłaciła, pomimo, że był to jej obowiązek, a z drugiej strony dostała nawet więcej niż było to przewidziane. Jest to bowiem naturalne, tak samo jak to, że będąc dla kogoś miłym niewiele można stracić, chyba, że ta osoba cię zamorduje, jednak czy tutaj jest taka możliwość? Niestety tak! Kotek jednak o tym nie myślał, ufał wszystkim ludziom. On zaufałby nawet komuś kto właśnie rozkopał grób z wewnątrz, oczywiście pod warunkiem, że ta osoba nie byłaby zgniłym zombie i byłaby względnie estetyczna. Dlatego też na propozycję odpracowania posiłku kotek się wesoło uśmiechnął. Od razu jego głowa się uniosła, a ręce wyprostowały, tak, że dłonie opierały się o stolik. Propozycja się bardzo kotkowi spodobała bo szczerze mówiąc smutno było samemu tutaj siedzieć, a tak przynajmniej przez jakiś czas będzie miał towarzystwo, prawda? Z drugiej jednak strony jego wrodzona ufność starła się z kocią podejrzliwością i tym jednym razem wygrała ta druga siła, zwykle będąca w najczarniejszych zakamarkach umysłu kotka. Dlatego też po pierwszym radosnym spojrzeniu oczy kota skierowały się na fontannę, a on jakby myślał. Jakby bo spojrzawszy na niego trudno było powiedzieć czy to myśl okupuje jego uwagę, czy też stała się ona ofiarą łagodnego szumu wody i kropelek tańczących w powietrzu. Dopiero po chwili, kilku sekundach, spojrzał na Valentine i przechylając lekko główkę odpowiedział głosem, w którym wciąż można było wyczuć radość, lecz był on już znacznie spokojniejszy.
-Kotek chce! Kotek chce! Tylko mru możesz przysięgnąć, że to zrobisz? Bo kotek mru no bo ten i kotek chce mieć nooo ale nie to, że kotek nie ufa mru. Mru.... kotek nie wie jak to powiedzieć!
Biedak się całkowicie poplątał w swoim wywodzie, lecz na pewno nie dlatego, ze mówił zbyt szybko, każde słowo jakby z trudem przechodziło przez jego usta, a na dodatek robił przerwy jakby zastanawiał się co powiedzieć. Jedynie mruczne wstawki zostały wypowiedziane płynnie. Nie chodziło przecież o to, że kotek nie ufa, ale kotek po prostu wiedział, że może go oszukać i uciec czy coś. Z drugiej strony, on zawsze przesadzał.Anonymous - 3 Czerwiec 2012, 11:22 Ufność kotka w tym momencie przekroczyła wszelkie możliwe granice. Ufać komuś kto... przed chwilą rozkopał grób? No cóż, to chyba lekka przesada, szczerze mówiąc. Tak czy inaczej, Walentynka ucieszyła się niezmiernie słysząc aprobatę Abdia co do tego pomysłu i spojrzała na niego z uśmiechem. Co prawda na początku zmartwił ją nagły przeskok wzrokiem na fontannę, ale potem wszystko poszło już całkiem sprawnie, z wyjątkiem... No właśnie, z wyjątkiem wypowiedzi kotowatego, która była kompletnie poplątana.
- Hmm... Niech będzie. Uroczyście przysięgam, że odpracuję to ciasto i nie zostawię Kotka samemu sobie! - powiedziała z dumą i determinacją w głosie, nieświadomie trafiając w bardzo czuły punkt będący powodem dla białowłosego do wymuszenia na Valentine złożenia tej przysięgi. Kotek po prostu bał się, że zostanie tu zostawiony, oszukany i bez jakiejkolwiek rekompensaty za to jakże pyszne ciasto czekoladowe. Ależ V wcale nie miała zamiaru uciekać, bo jak wspomniałam wcześniej, praca kelnerki była dla niej całkiem ciekawym doświadczeniem. Już sobie wyobrażała, jak wspaniałą atmosferę będzie się starała tu wprowadzić. Gościu, który ma zamiar odwiedzić Czarne Mleczko, strzeż się, albowiem panienka Valentine będzie próbowała dogodzić Ci w każdej możliwej kwestii!Abdio - 4 Czerwiec 2012, 01:30 Uszko Abdia poruszyło się nieznacznie, a przy tym szybko i tak gwałtownie, że nim można było spojrzeć jakikolwiek ruch już wróciło na swe miejsce, tym razem jednak wesoło stercząc nad główką kota. Cieszył się, cieszył się naprawdę ogromnie gdyż Valentine nie tylko nie była zła na niego za to, że bezczelnie rozkazał jej przysięgnąć, że odpracuje ciasto. Dla kota było to w końcu coś wrednego tak ludziom kazać coś zrobić. Z drugiej strony Abdio, jak każdy kot był egoistą więc pomimo swych moralnych murów musiał podjąć zupełnie inną decyzje. Jednak gdy słyszał słowa przysięgi to uśmiechnął się wesoło, a już po pierwszych dwóch wyrazach wydał z siebie cicho mru. Na chwilę zamilkł z oczyma skierowanymi na usta rozmówczyni oraz z wielkim skupieniem na twarzy tak jakby chciał mieć pewność, że żadne słowo mu nie umknie! W końcu nie chciał, aby coś było źle wypowiedziane bo mogłoby to doprowadzić do przykrych konsekwencji. Jak niewiele czasem trzeba by kunsztownie snuty plan zniszczyć. Na przykład źle się poczuć i przez to stracić całą armię, czy uciec do Egiptu, a tam zamiast sojuszników znaleźć wrogów, którzy największemu z wrogów twoją głowę podadzą na tacy. Tak więc i teraz wszystko musiało się zgadzać ażeby nie zaszły niechciane konsekwencje. Co prawda mógłby takie wykorzystać na swoją korzyść, a nawet do szantażowania Valentine, tyle, że nie mógłby być Abdiem, który nie tylko by z czegoś takiego nie skorzystał, a nawet poczułby się winny, choćby za samą myśl jak w tym pamiętnym dniu gdy pomyślał o kradzieży herbaty z wielkiej herbacianej biblioteki, która jak się okazało wcale nie istniała. Mimo to kotek się czuł winny, chociaż do kradzieży nawet nie mogło dojść. Z drugiej strony na swój sposób jest to nawet urocze, a przynajmniej wtedy gdy nie trzeba go pocieszać. Choćby teraz, zresztą teraz nie doszukał się niczego złego w przysiędze i pozostało mu tylko się uśmiechnąć i raz jeszcze wydać z siebie słynne "Mru".
-Mru! Kotek się cieszy! Mru i ten jak złamiesz to będziesz chomikiem! Brze? Mru, kiedy chcesz zacząć?
Oczywiście biedna dziewczynka mogła uznać to za zwykłe przezwisko, równe wielu innym pojawiającym się i znikającym prawie bez ustanku. Kotek jednak mówił całkiem poważnie o schomiczeniu, lecz do tego raczej nie dojdzie bo chociaż w tej biednej istotce jest raczej krwiożerczy kanibal żądnych zjedzenia nie pysznych dań, a surowego mięsa ludzi to nie ma powodu by zjadać Abdio bo nie będzie mogła już mieć więcej takich tortów prawda? Tak by sobie to wytłumaczył kot. Rzeczywistość jaka jest.. każdy wie. Czy jednak naprawdę Valentine jest biedna? Tak naprawdę to Abdio żyje tu w nieświadomości niebezpieczeństwa, a on nie chce niczego złego, jest tylko grzecznym kotem! Trzeba to kiedyś zmienić, ale do tego potrzebuje nauczyciela, a tego szukać można całymi latami.Anonymous - 6 Czerwiec 2012, 13:34 Rozmyślania na temat niewinności kanibala można snuć przez naprawdę długi czas. Biorąc pod uwagę wszelkie pojawiające się w przeróżnych momentach okoliczności, ukaże się nam dosyć sporny temat. Przynajmniej w przypadku panienki Valentine. Kanibalizm to nie jest żaden kaprys dziewczyny, który ta musi zaspokajać. To raczej coś na wzór głodu zastąpionego tą wredną potrzebą. Bo jeśli ktoś się chociaż trochę zagłębił w historię Walentynki to wie, że stała się ona kanibalem przez okrutne eksperymenty ludzi z organizacji MORIA. Oczywiście wszyscy się zgodzą, że zabijanie takich niewinnych istot jak chociażby dziewczyna, która została zjedzona przez V całkiem niedawno, jest czynem niemalże niewybaczalnym i w ogóle. Ale czy nie widać w tej kwestii wielu okoliczności łagodzących? W każdym razie należy teraz wrócić do wydarzeń, które miały miejsce w cukierni zwanej Czarnym Mleczkiem. Czarnowłosa widząc skupienie na twarzy Abdia, a przy okazji jego wzrok spoczywający najprawdopodobniej na jej ustach, chciała przerwać swoją przysięgę, aby spytać czy przypadkiem nie ma czegoś na twarzy. Zaryzykowała jednak i dokończyła swoją wypowiedź, co okazało się posunięciem całkiem popłacającym, gdyż Dachowiec się uśmiechnął i wydał swoje charakterystyczne "Mru". Można powiedzieć, że Walentynce kamień spadł z serca, słysząc niby-groźbę. Uśmiechnęła się ponownie, na pierwszą myśl przyjmując oczywiście schomiczenie. Ciekawa była, czy kotek ma możliwość związania jakiejś magii z tą przysięgą, która sprawiłaby że podczas jej złamania, dziewczyna rzeczywiście mogłaby się zamienić w chomika. Wydawało się to mało prawdopodobne, aczkolwiek... jesteśmy w Krainie Luster, tak? Tu wszystko, co wydaje się nie mieć możliwości istnienia pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego właśnie ta z reguły niegroźna panna postanowiła znaleźć sobie w tym świecie miejsce do zamieszkania. Oczywistym jest, że kilkanaście zagrożeń damy radę tu znaleźć, ale przynajmniej żadna chora ludzka organizacja nie będzie jej nękać. I bardzo dobrze. Po tych wszystkich rzeczach, które jej zrobili, wliczając w to zabranie od rodziców, już naprawdę nie chce słyszeć tej nazwy. MORIA. Matko, jak to strasznie kojarzy się ze śmiercią. Francuskie "mort", łacińskie "mors", to wszystko znaczy właśnie "śmierć". Kto wie, czy przypadkiem nie takimi wyrażeniami kierowali się założyciele owej organizacji. Tak czy inaczej, wśród wielu różnorakich rozmyślań nadeszła pora na danie Abdiowi odpowiedzi dotyczącej odpracowywania ciasta.
- Myślę, że pojutrze byłoby dobrze. Mam jeszcze trochę do pozwiedzania. - powiedziała Valentine po chwili zastanowienia. Z jednej strony chciała rozpocząć tą pracę jak najszybciej, a z drugiej wolała jednak chwilę odczekać. Jeszcze znowu by się jakoś zadłużyła, i co wtedy?Abdio - 6 Czerwiec 2012, 17:35 Niestety nie ma żadnych okoliczności łagodzących. Nic bowiem nie jest w stanie usprawiedliwić mordu. Żadna wyższa idea czy konieczność nie są materiałem na tyle szerokim, że zakryje winę. To prawda, czasem można zignorować czyjeś złe czyny jeśli to co zrobił miało swoje pozytywne skutki, jednak taka ocena jest subiektywna i dotyczy tylko poszczególnych jednostek, natomiast obiektywny osąd jest taki, że Abdio winien na Valentine nakrzyczeć za jej dziwny gust, z którym nawet nie stara się walczyć, tylko oddaje się mu beztrosko. To jest stokroć gorsze niż wampiryzm, gdyż wampir gryząc kogoś nie musi zabić, a co więcej nie zabiera nic poza krwią, a więc tak naprawdę człowiek nie staje się kupką nadgryzionych kości. W ogóle fakt, że ktoś komu grozi stanie się chomikiem w wypadku nie wypełnienia słów przysięgi może gryźć ludzkie kości jak pies, a nie jak chomik, jest dość groteskowy. W ogóle cała ta sytuacja jest groteskowa, gdyż wiedząc kim jest Walentynka dla Abdia bezpieczniej byłoby kazać jej złożyć przysięgę, że wróci tutaj z pieniędzmi. Wtedy nie tylko nie musiałby się obawiać zjedzenia, a nawet w wypadku kłamstwa miałby nowego chomiczka, którego zamknąłby w klatce i karmił jak króliczka. Nazwałby go na pewno Ciastko. Cóż, to śliczne imię. Omińmy jednak groteskowe nierealne wizje i wróćmy do samego kota, który z uśmiechem na twarzy wyciągnął niewielki kalendarzyk i zaczął w nim coś czytać. Właściwie to jedynie tyle jaki dzień był we wspomnianym pojutrze. Tak, w ogóle chyba kiedyś był taki film katastroficzny, czyż nie? Tutaj jednak katastrofy raczej nie ma, chyba, że taka nazwana Trup i chomik. Ciekawy scenariusz, lecz obawiam się, że dość krótki bowiem jeden z głównych bohaterów przestaje istnieć na samym początku, a drugi traci jakąkolwiek możliwość działania będąc tylko zwierzątkiem. Kto wie może będzie nakręcona i kontynuacja Chomik i wielki królik. No właśnie, Żelek! Trzeba go nakarmić, toteż Abdio wstał z krzesełka i delikatnie się ukłonił, a raczej kiwnął główką, trzymając dłońmi swoich spodni. Wtedy z kocich ust wyszedł dźwięk będący niczym więcej jak potwierdzeniem postanowienia kota.
-Kotek musi nakarmić Zelka! Bo on na pewno jest głodny, kotek musi już iść. Mru, kotek życzy miłego dnia! Ale kotek jeszcze może wrócić, bo kotek tylko nakarmi królika. Mru... Tak, nakarmić Żelka.
Ostatnie zdanie było już głośnym myśleniem, po którym Abdio po prostu odwrócił się i lekkim, acz pewnym krokiem ruszył w stronę budynku kawiarenki gdzie zniknął.
<ZT!>Anonymous - 7 Czerwiec 2012, 17:26 Czy aby na pewno to Valentine powinna zostać skrzyczana przez kotowatego? A może lepszym celem dla tych wszystkich oskarżeń byłaby kadra naukowców z mrocznego laboratorium gdzieś w odmętach siedziby organizacji MORIA? Według mnie to właśnie oni powinni zostać potężnie ukarani, wręcz z nawiązką. Bo to, że większość zginęła z rąk Cyrkowców to nie wystarczająca kara. Uciekinierzy na pewno zostaną jakoś zbesztani przez koleje losu, ale to i tak będzie za mało dla Walentynki. Może tego po niej nie widać, ale ona czuje ogromne pragnienie zemsty za te wszystkie krzywdy i, co najważniejsze, za zabranie ją rodzicom. Powracając jednak do bardziej barwnej rzeczywistości - imię Ciastko byłoby dla chomika-Valentine całkiem ciekawe. Pytanie brzmi tylko, czy by jej pasowało? Czarnowłosa nie była nawet w połowie tak krucha jak ciastka, ani tak smaczna nie była, można stwierdzić że jest tylko trochę słodka. Ale to raczej cecha charakteru a nie smaku jej mięsa czy skóry. Tak czy inaczej, V spojrzała z zaciekawieniem na Abdia, kiedy ten stwierdził zaiste nagle, że musi lecieć nakarmić swojego zwierzaka. Na twarz dziewczyny wstąpił miły uśmiech, który miał być swego rodzaju pożegnaniem z białowłosym.
- Ja już i tak będę się zbierała, żeby wyrobić się ze zwiedzaniem. Do zobaczenia. - powiedziała trochę głośniej za odchodzącym Dachowcem. Westchnęła cichutko, kiedy ten zniknął w drzwiach do kawiarenki, zjadła jeszcze jeden fragment swojego ciasta i nie myśląc specjalnie co się z nim stanie, wstała po czym odeszła od stołu i ruszyła w sobie tylko znaną stronę. I bynajmniej celem jej kroków nie było miejsce zwiedzania. Niedługo zginie kolejna niewinna osoba. Wielka szkoda...
[zt]Palmira - 28 Czerwiec 2015, 14:10 Do Czarnego Mleczka weszła dziwna para - jedna arystokratka udająca zwykłego chłopaka z orientalnym instrumentem na plecach oraz rogata panna, która na arystokratkę tylko wygląda. Do tego dziewczyna najwyraźniej nie była okazem zdrowia, gdyż potrzebowała pomocy w chodzeniu. Palmira podtrzymywała ją przez całą drogą z miasta Marionetek, nie chcąc jej zostawić samej w stanie wyraźnego osłabienia. Podprowadziła chorą do pierwszej przy wejściu ławki i pomogła jej usiąść. Rozejrzała się dookoła. Wyłapała kilka ciekawskich spojrzeń, uświadamiając sobie, że większość z nich ma ten charakterystyczny koci błysk. Słyszała o tym miejscu już dużo wcześniej, choć nigdy tu nie zawitała, wiedziała więc, że lubią się tu złazić Dachowce. Upiorna Arystokracja traktowała tę rasę dość różnie. Czasami zdarzało się spotkać jakiegoś kotowatego na służbie, ale generalnie nie sprawdzali się w tej roli. Najczęściej robi się z nich maskotki - od tych potulnych do złośliwych, gdzie te drugie niby rozbawiają swoją buńczucznością. W każdym razie, arystokracja nie traktuje poważnie Dachowców, a to teraz Palmirze było na rękach. Naprawdę bała się spotkać kogoś znajomego, gdy była w przebraniu. Wiedziała, że zostałaby rozpoznana, a choć jej ciągota do zabawy w udawanie mężczyzny była tajemnicą poliszynela, to po konfrontacji z kimś zdecydowanie plotki wybuchłyby o ogromnej sile. Teraz jednak musiała myśleć nie tylko o sobie, ale i o Seamir. Całe szczęście udało jej się znaleźć rozwiązanie idealne - karczma była blisko, a goście nie stanowili żadnego "zagrożenia".
- Zaczekaj tutaj, spytam gospodarza o pokój - powiedziała do Seamir, po czym jak powiedziała, tak zrobiła.
Oczywiście karczmarz dał jej klucze do pokoju z podwójnym łóżkiem, ale Palmira szczerze mówiąc, nie zwróciła na to większej uwagi. Zapłaciła z góry za dwie noce, stwierdzając, że dziewczynie przyda się dużo czasu na odpoczynek. Ach, ten arystokratyczny gest.
Wróciła do swojej towarzyszki i znów użyczywszy jej ramienia poszły za gospodarzem, aż ten otworzył im drzwi do niewielkiego i skromnie urządzonego pokoju. W Palmirze mimowolnie odezwał się protest, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. W sumie to czego oczekiwała? Luksusów w kociej karczmie? Najważniejsze w tej chwili jest czyste łóżko i ciepłe cztery ściany. Spojrzała jednak z niepokojem na Seamir. Przecież dziewczyna ma rogi, czy nie zbulwersuje się takim traktowaniem? Że mężczyzna śmiał przyprowadzić ją w miejsce, uwłaczające należnym szlachcie przywilejom?
Oczekując oraz obawiając się jej reakcji, odesłała karczmarza, dzięki czemu obie kobiety zostały same.Seamair - 30 Czerwiec 2015, 02:23 Przez całą drogę do karczmy nieustanie zganiałam się w myślach za swoją głupotę. Gdybym uważniej słuchała tego, co się do mnie mówi zapewne nie zerwałabym tego przeklętego zioła, które też spowodowało to wszystko, co się ze mną działo. Mimo tego całego zażenowania cieszyłam się jednak z pomocy, jaką zostałam obdarzona zarówno ze strony marionetki jak i rudowłosego młodzieńca. Obojgu jestem dłużniczką, choć owy dług zdawał się ciągle wzrastać względem chłopaka, który wyjątkowo zaangażował się w pomoc mojej osobie. Z początku chciałam się sprzeciwić pomysłowi z wynajmowaniem pokoju, sądziłam, że to aż nadto… jednak mój sprzeciw mimowolnie zmienił się w aprobatę, kiedy poczułam na sobie liczne spojrzenia ze strony gości tej knajpy. W normalnych okolicznościach raczej nie czułabym stresu, teraz jednak nie mogłam być pewna swych umiejętności. Szybkie zniknięcie sprzed tych ciekawskich spojrzeń wydawało mi się bardzo dobrym pomysłem, sądzę, że chłopak w swej decyzji uwzględnił również i ten aspekt. Czekałam spokojnie, kilka razy przeciągnęłam spojrzenie zarówno po lokalu jak i kilku gościach, którzy na swój sposób wydali mi się szczególnie niepokojący. Zmarszczyłam brwi wpatrując się w grupę dachowców okupujących bar, szeptali coś między sobą a jeden z nich przez chwilę rzucał mi wyzywające spojrzenie. Nawet będąc w takim stanie starałam się zachowywać pewną postawę ( o tyle na ile było to możliwe u osoby mającej problem z utrzymaniem się na nogach) a nawet zmrozić delikwenta ostrym spojrzeniem. Moje oczy były dość podobne do tych, które posiadała ta kocia rasa, moje źrenice również były zwężone i sprawiały wrażenie dzikich. Poczułam jednak znaczny niepokój, kiedy ciemnowłosy dachowiec, z którym toczyłam walkę spojrzeń podniósł się z swojego miejsca i z wolna ruszył w moim kierunku, całe szczęście w tym samym czasie pojawił się mój znajomy muzyk w towarzystwie gospodarza. Ponownie jego ramię przyniosło mi ratunek, dzięki czemu szybko znaleźliśmy się w wnętrzu wynajętego pokoju. Zanim jeszcze gospodarz raczył się ulotnić, zdążyłam ogarnąć wzrokiem całe wnętrze niewielkiego pokoju. Sądząc po wystroju jak i klimacie panującym w lokalu nie oczekiwałam wiele po oferowanych pokojach, jednak zupełnie nie przeszkadzało mi to w tej chwili. Byłam szczęśliwa, że mogę uciec od tego rozgardiaszu panującego piętro niżej. Pewną dozę mojej podejrzliwości obudził jedynie widok podwójnego małżeńskiego łóżka… Kątem oka zerknęłam na chłopaka, który właśnie odprawił gospodarza, tym samym zostałam właśnie sama w pokoju z mimo wszystko obcym facetem. Życie nauczyło mnie, że zaufanie komuś często przynosi rozczarowanie, mimo wszystko nie chciałam się ograniczać, chciałam zmian w swoim życiu również w podejściu do „ludzi”. Dlatego też szybko wyrzuciłam w głowy wszelkie czarne scenariusze, jakie też zdążyły się w niej zgromadzić i skupiłam się na faktach. Zaś fakty były takie, iż chłopak bardzo mi pomógł, mimo iż wcale przecież nie musiał w końcu była dla niego tylko obcą osobą.
-Jestem Ci bardzo wdzięczna a jednocześnie i strasznie zażenowana tym iż sprawiam byle kłopotów tą swoją chwilową niedyspozycją.
Uśmiechnęłam się do niego, moje zdenerwowanie jak i zakłopotanie były raczej dość oczywiste, ale kto nie czułby się podobnie w takiej sytuacji? Aby nie stać bezczynie w progu po chwili ruszyliśmy w głąb pokoju, z pomocą chłopaka usiadłam na brzegu łóżka, czemu mimo mej raczej niezbyt dużej wagi, towarzyszyło głośnie zaskrzypienie materacowych sprężyn. Widać materac w tym łóżku zdarzył się już nieźle wysłużyć. Zignorowałam jednak te dźwięki, nie było to nic na tyle istotnego, aby się tym przejmować.
-Najlepiej powiedź mi od razu ile jestem Ci winna zarówno za leki jak i wynajem.
Odruchowo zaczęłam szukać sakiewki, w której trzymałam część oszczędności, miałam nadzieję, że suma, którą posiadałam wystarczy. Po krótkiej chwili przerwałam jednak poszukiwania, bo zdałam sobie sprawę z czegoś ważnego. Nie znałam nawet imienia swojego „wybawcy.
-Właśnie zdałam sobie sprawę, że nawet nie zdążyliśmy się sobie jeszcze przedstawić…
Szybko zerknęłam na swoją dłoń chcąc upewnić się, iż jest czysta po wymyciu w fontannie po czym delikatnie wysunęłam ją ku chłopakowi.
-Jestem Seamair. Palmira - 6 Lipiec 2015, 19:30 Przyglądała się z lekkim niepokojem dziewczynie, już z miejsca wyobrażając sobie pełne oburzenia okrzyki. Ona sama na miejscu swojej towarzyszki co najmniej zmarszczyłaby nos w obrzydzeniu. Oczywiście, gdyby miała na sobie sukienkę i mówiła cieńszym głosem. Zabawne, jak prosty strój może zmienić preferencje tej samej osoby. Już zaczęła przygotowywać się na babskie narzekanie, do którego przywykła nie tylko w domu, ale i wśród swoich koleżanek, nawet bardziej wybrednych niż Palmira. Nie poznała jeszcze arystokraty chętnego do wyzbycia się swojego przywileju luksusu, toteż zrobiła wielkie oczy, słysząc pierwsze słowa Seamair odkąd weszły do pokoju. Rzecz jasna, szybko zdała sobie sprawę, jak niegrzeczna jest jej reakcja, więc szybko odwróciła wzrok, wzdychając skrycie z ulgi. Odchrząknęła dla animuszu i z powrotem zwróciła się ku dziewczynie. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że może jej przeszkadzać podwójne łóżko. Przeciwnie, nawet ucieszyła się, że chora będzie miała dużo miejsca, by się wyłożyć i należycie odpocząć.
- Niepotrzebnie czujesz się zażenowana. Chciałbym, żebyś wyzdrowiała jak najszybciej, więc proszę, skup się tylko na tym. - Mrugnęła figlarnie do Seamair. Nieraz czytała w książkach o zawadiackich młodzieńcach, chciała więc, jak najlepiej odegrać tę rolę, jako iż właśnie w taki sposób widziała siebie i swoją wolność. Robić coś, na co, jako dziewczyna, nigdy by się nie odważyła w społeczeństwie Upiornej Arystokracji. Im dłużej udawała łobuzerskiego, acz szarmanckiego barda, tym większą radość odczuwała. Zupełnie, jakby stając się kimś innym, zażywała jakiegoś narkotycznego specyfiku, który zafundował jej uzależniające dawki samozadowolenia.
Z ochotą pomogła chorej usadowić się na łóżku, chcąc też ją zapewnić, że wcale nie jest strudzona jej bezsilnością. W gruncie rzeczy, działo się wreszcie coś ciekawego. To było o wiele lepsze od bezcelowego błąkania się po ulicach, gwizdania pod nosem i klepania innych mężczyzn po plecach w nadziei, iż dostrzegą w niej 'swego chłopa'. Czuła, że może się wykazać. Cała ta sytuacja była niczym test - czy Palmira rzeczywiście potrzebuje tej farsy z przebieraniem i czy ma to jakieś ważniejszy cel niż jedynie zdenerwowanie rodziców. Od lat wmawiała sobie, że to tylko zabawa, która przeobraziła się jednak w pragnienie ucieczki od całej szlacheckiej otoczki, której miała już po dziurki w nosie. I cóż, utwierdzała się w przekonaniu, że to wszystko prawda, nie ubzdurała sobie 'walki o prawo bycia sobą' dla kaprysu, a faktycznie dla własnego dobrego samopoczucia. Będąc tu teraz z Seamair odnosiła wrażenie poczucia czegoś dobrego. Była komuś przydatna, a to w sumie doświadczenie, które ma okazje przeżyć po raz pierwszy.
Nieświadomie zazgrzytała zębami wraz ze skrzypieniem łóżka. I grymas nie przeszedł jej, gdy chora zaczęła mówić o pieniądzach. Poważnie? Czy ONA kiedykolwiek liczyła złoto? Bo Palmira nigdy. Rozłożyła więc ręce w geście bezradności i z psotnym uśmieszkiem powiedziała:
- Szczerze mówiąc nie pamiętam ile wydałem. Wygląda więc na to, że musisz mi się odwdzięczyć w jakiś inny sposób, bo nie zniósłbym myśli, iż mógłbym nieświadomie cię oszukać. - Dopiero, gdy skończyła mówić uzmysłowiła sobie, co właściwie zrobiła. Natychmiast spaliła buraka i straciła na swojej 'luzackiej' pozie. - Wystarczy uśmiech. Tak, uśmiech to najlepsza nagroda od damy - dodała pośpiesznie, mając nadzieję na uratowanie sytuacji.
I gdy tylko ujrzała wyciągniętą rękę, szybko skorzystała z okazji, by poprawić się po ostatniej gafie. Zgrabnie padła na jedno kolano i delikatnie pochwyciła dłoń rogatej dziewczyny, ostrożnie i w sposób dość ceremonialny przyłożyła ją do swoich ust. Pocałunek był ledwie muśnięciem, szybkim i eleganckim.
- Wybacz mi moją zuchwałość, to ja powinienem pamiętać o prawidłowej prezentacji. Sytuacja jednak, sama przyznasz, była niecodzienna. Na imię mi Mir, droga Seamair.Seamair - 7 Lipiec 2015, 12:22 Uniosłam brew ku górze a moje mina w tej chwili oznajmiała zarówno zdziwienie jak i pewną dozę niepokoju. A była to chwila, kiedy chłopak wypowiedział się na temat mojej propozycji zwrotu dotychczasowych wydatków, jakie musiał przez mnie ponieść. Może i nie miałam tak naprawdę żadnego doświadczenia w sprawach męsko-damskich a moja wiedza wynikała głównie z książek, opowiastek i obserwacji… to mimo wszystko jego wypowiedź zabrzmiała wyjątkowo sugestywnie. Zmarszczyłam brwi jednak, kiedy już miałam się odezwać mogłam spostrzec nagłą zmianę w postawie rudowłosego oraz to jak jego twarz wyjątkowo szybko skrywa się w rumieńcach. Najwidoczniej chłopak dopiero zdał sobie sprawę jak mogły zostać odebrane jego słowa. Uśmiech cisnął mi się w tym momencie na usta i to nie, dlatego iż właśnie o owy uśmiech prosił w swych kolejnych wypowiedzianych pospiesznie kwestiach, lecz przez zakłopotany i zmieszany wyraz twarzy, jaki przed chwilą gościł na jego twarzy. Nie wytrzymałam i cicho parsknęłam śmiechem, szybko jednak z powrotem przywracając swoje zachowanie do porządku.
-Wybacz… Twoja mina przed chwilą… rozbawiła mnie. Uśmiech to jednak niewielkie wynagrodzenie przy takiej skali kłopotów, jakie Ci sprawiłam. Uznajmy, więc iż masz u mnie dług wdzięczności, być może i ja w przyszłości będę w stanie jakoś przyjść Ci z pomocą.
Uśmiechnęłam się zachęcająco mając nadzieję, iż mój towarzysz zaakceptuje ową propozycję. Tak wydawało mi się mimo wszystko uczciwiej, uśmiech nie miał dla mnie odpowiedniej wagi przy jego zasługach. Miałam szczerą nadzieję, że rzeczywiście nadarzy się okazja, w której będę mogła spłacić swój dług względem muzyka, pytanie tylko, w jaki sposób? Cóż wszystko zapewne zależałoby od sytuacji, byle tylko nie liczył na moje wpływy wśród elity w krainie Luster. Zauważyłam już niejednokrotnie, iż ludzie nie zawsze zachowywali się w mej obecności swobodnie, że nagle stawali się strasznie oficjalnie… byłam przekonana, iż zwodził ich mój wygląd wszak prezentowałam się jak jedna z upiornych arystokratek, mimo że już dawno nie mogłam się tak nazwać. Mogłam w pewnym stopniu uznać, że mam szczęście, ponieważ wszystkie blizny po operacjach mogłam zasłonić ubraniem, słyszałam o cyrkowcach, którym robiono znacznie straszniejsze rzeczy… nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła gdyby obudziła się na stole operacyjnym w dodatkową parą kończyn albo jej brakiem… Moje rozmyślania nagle zostały przerwane czymś niespodziewanym. Z szeroko otwartymi oczami przyglądałam się poczynaniom muzyka, który nie wiedzieć, czemu właśnie padł przede mną na kolano. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieję do póki chłopak delikatnie nie ujął mojej dłoni i w pełnym szarmancji geście ucałował ją. Może i w pewnych kręgach było to coś zupełnie naturalnego, jednak dla mnie było to zdecydowanie niecodzienne. Tylko jedna osoba witała się ze mną wcześniej w ten sposób i był to Dorian…, poza tym moje kontakty z otoczeniem ograniczały się zwykle do rozmów podczas wypraw na zakupy, więc zdecydowanie nie przywykłam do takich uprzejmości. Tym razem to moja twarz mimowolnie oblała się rumieńcami, kiedy Mir puścił już moją dłoń wycofałam ją szybko i poprawiłam kosmyk włosów opadający mi na twarz. Miałam nadzieję, że chłopak nie zwróci za bardzo uwagi na jej rekcję, cóż zawsze mogę stwierdzić, że to nagłe uderzenie gorąca…, że to jakiś objaw po zatruciu się rośliną. Tak to dobra myśl.
-Miło mi Cię poznać Mir. Muszę przyznać, że miałam spore szczęście, że nasze ścieżki się przecięły. Mam nadzieję, że nie pokrzyżowałam Ci za bardzo wieczornych planów.
Leki, które zażyłam musiały zacząć już działać, ponieważ czułam się już nieco lepiej. Czułam się jednak zmęczona i nieco senna jednak nie chciałam dać tego po sobie poznać z resztą nie było mowy o tym bym zasnęła. Byłam w stanie zasnąć spokojnie między watahą Likyus’ów, ale nie przy nowo poznanej osobie. Moją uwagę ponownie przykuł futerał na plecach chłopaka. Ciekawość nie dawała mi spokoju a poza tym chciałam podtrzymać osobę.
-Mogę spytać, jaki instrument dzierżysz?
Spytałam w czasie kiedy zdejmowałam buty po czym wygodniej usadowiłam się u szczytu drewnianej ramy łóżka.Palmira - 9 Lipiec 2015, 18:18 Ojciec zawsze powtarzał jej, że jego obowiązkiem jest dbać o interesy. I kiedyś ten przywilej przypadnie jej mężowi, a ona musi zrobić wszystko, by rodzinna fortuna znalazła się w dobrych rękach, albowiem Palmira jest tyle warta tyle na ile wycenią jej skarbiec. Czasami mówił jej więc o interesach, które ubijał i sukcesach jakie przynosiły. W ten sposób nauczył ją, że tak, jak jego córka, tak wszystko ma swoją wartość. A szlachta utrzymuje swą majętność dzięki egzekwowaniu wartości za każdą najmniejszą rzecz, jaką posiadają bądź dzierżawią. Ba, ojciec to pewnie i nawet powietrze opodatkowuje! Udzielił jej jednak jeszcze zgoła innej rady - czasami zbieranie długów wdzięczności może na dłuższą metę przynieść o wiele większy zysk niż oczekiwana z początku garstka złota. Niestety, próżne nauki rodziciela na chwilę zmusiły Palmirę do zastanowienia się nad tą kwestią. Przez moment czuła się tak, jakby właśnie dostała przepustkę do wykorzystania kogoś... i to nie służby, czy rasy niższej, ale szlacheckiej krwi! Ale gdy więcej o tym myślała, tym bardziej jej entuzjazm opadał. No dobrze, ale w czym miałaby wykorzystać tę dziewczynę? O jakiego rodzaju 'przysługę' upomnieć się? Mogła tak dalej zachodzić w głowę, ale porzuciła wreszcie tę myśl. Cóż, ponoć długi wdzięczności są długoterminowe, więc to nie tak, że czas jej uciekał. Może kiedyś, może kiedyś.
Przytaknęła więc głową na zgodę, wybudzając się z zamyślenia.
Z wyraźnym poczuciem satysfakcji zauważyła, iż jej plan poprawy swojego wizerunku wcześniejszą wpadką wypalił. Cisnął się jej na twarz uśmiech pełen samozadowolenia, ostatecznie jednak się powstrzymała. Chciała bowiem wywrzeć dobre wrażenie, a dwuznaczne wypowiedzi, nawet jeśli rzucone nieświadomie, zdecydowanie w tym nie pomagały. Cieszyła się więc, że dziewczyna nie naburmuszyła się. Palmira zdążyła zauważyć, iż Seamair jest skromniejsza od wszystkich szlachcianek, jakie do tej pory poznała. Z początku tłumaczyła to złym samopoczuciem, ale im więcej czasu spędzały razem, tym bardziej się przekonywała, że jej nowa znajoma taka właśnie jest. Zdaje się zachowywać tak... naturalnie. Co było dla Palmiry tym dziwniejsze, gdyż przecież cała zabawa w przebieranie rozpoczęła się od chęci ucieczki od oczekiwań i stereotypów arystokracji. Ona, potrzebowała do tego prywatnego teatrzyku, Seamair zaś zdawała się po prostu wyłamywać z ram, tak o. Zastanowiło to młodą Rosarium, czy w związku z tym chora poniosła jakieś konsekwencje. Czy rodzina się jej wyrzekła? Może to dlatego Marionetka okazała się być zwykłym przechodniem, a nie służką, tak jak założyła z góry. No i teraz kolejne pytanie, czy wygnanie to naprawdę taka zła rzecz? Palmira musiała przyznać, była to jakkolwiek kusząca wizja... choć prawdopodobnie bardzo niewygodna.
Po udanym 'przedstawieniu się', podniosła się z kolana, ścierając z ramiona nieistniejący pyłek.
- Plany? Nie przejmuj się tym, droga Seamair, jesteś chora, a więc opieka nad tobą jest moim moralnym obowiązkiem. Ale jeśli cię to uspokoi, to zapewniam, nie miałem planów. Przynajmniej żadnych poważnych. - Dla podkreślenia tych słów, uśmiechnęła się przyjaźnie. Mówiła szczerze, a to, co przemilczała to fakt, iż w gruncie rzeczy zadowala ją zaistniała sytuacja. To tak, jakby los zesłał ją na jakąś ważną misję. Dla kogoś wychowanego na nudnych balach to niesamowita przygoda!
Na pytanie o instrument uśmiechnęła się nawet jeszcze szerzej. Zawsze radowało ją, gdy ktoś interesował się muzyką bardziej poza zakresem 'co wygląda lepiej i bardziej elegancko, fortepian czy przystojny muzyk ze skrzypcami?'. Przyciągnęła do siebie proste krzesło i ustawiła je blisko łóżka, po czym usiadła wygodnie, wyciągając swój instrument i plektron, małe piórko do szarpania.
- To shamisen. Ma tylko trzy struny, widzisz? - Dla podkreślenia szarpnęła po kolei z wolna każdą ze strun. - To mój ulubiony instrument, uważam, że jest, hm, poetycki. Zawsze gdy gram myślę o jakimś poemacie albo wierszu.
Na chwilę zamilkła, przypominając sobie ostatni raz, gdy swoim zwyczajem wspięła się na drzewo i zagrała na shamisen pieśń, która wyjątkowo pobudziła jej wyobraźnię. Nawet teraz ze wzruszeniem pomyślała o tańcu zakochanej pary, inspirującym i romantycznym.
Otworzyła nagle oczy, zdając sobie sprawę, że na moment 'odpłynęła'. Wyburczała przeprosiny, uciekając spojrzeniem od dziewczyny, zbyt zawstydzona, że dała się tak unieść emocjom, jedynie myśląc o muzyce.
- Lubisz muzykę, droga Seamair? Może sama na czymś grywasz? - spytała, nadrabiając na kurtuazji.Seamair - 13 Lipiec 2015, 02:16 Również na mojej twarzy ponownie ukazał się zadowolony uśmiech, gdy moja ciekawość została zaspokojona. Shamisen… nie znałam takiego instrumentu, ale musiałam przyznać, że wyglądał bardzo intrygująco. Może tego typu instrumenty były znane tylko w Krainie Luster? Muzyka, którą ja poznałam była głownie zaklęta w ogromnych czarnych winylowych płytach. Nie zliczę nawet ile razy słuchałam wielkich artystów szczególnie kompozytorów muzyki klasycznej takich jak Wolfgang Amadeusz Mozart, Edward Greig, Fryderyk Chopin, Antonio Vivaldi. Długo mogłabym jeszcze wymieniać, bo kolekcja płyt, którą posiadała moja nauczycielka tańca zajmowała całą komodę. Aż dziw, że przez te wszystkie lata stary gramofon nie odmówił posłuszeństwa. Jednak muzyka grana na żywo to coś zupełnie innego, jej ulotny czar dane było mi słyszeć tylko kilka razy. Właśnie, dlatego moje zainteresowanie tajemniczym instrumentem było jeszcze większe. Mir zaczął dalej opowiadać o swym instrumencie a przy tym zdawał się na chwilę odpływać w zapomnienie. Mój uśmiech stał się nieco bardziej zadziorny, wpatrzyłam się w swego towarzysza ani myśląc o tym by wybudzać go z odmętu myśli, byłam ciekawa na jak długo jest w stanie uciec od rzeczywistości. Mnie podobny stan ogarniał, kiedy tylko zaczynałam tańczyć.
-Nie przejmuj się, musisz bardzo kochać muzykę skoro samo myślenie o niej może oderwać Cię od rzeczywistości. Tym bardziej jestem ciekawa twych umiejętności.
Na zadane pytanie pokręciłam przecząco głową, po czym poprawiłam nieco poduszkę, która służyła mi za oparcie. Zauważyłam, że z materiału poszewki wystaje białe pióro, wysunęłam je do końca i zaczęłam je obracać w palcach. Przypomniało mi się jak „ojciec” skrzyczał mnie kiedyś za zniszczenie drogiej puchowej pierzyny, pióra rozniosły się wtedy po całym moim pokoju. To był okres, kiedy moje ciało zaczęło się zmieniać, czułam w sobie więcej siły, więcej energii, ale i gniewu, nad którym nie wiedziałam jak mam zapanować. Zostawiłam jednak te wspomnienia, aby udzielić muzykowi bardziej rozwiniętej odpowiedzi.
-Nie gram na niczym jednak muzyka jest dla mnie bardzo ważna i zdecydowanie wiąże się z moją pasją. Ja też odpływam w niebyt, kiedy słyszę muzykę, umysł ucieka a ciało ożywa, aby każdą nutę przekazać w tańcu. To jedna z piękniejszych rzeczy, jakie dotąd odkryłam… dać się zniewolić czarownym dźwiękom, aby choć na chwilę móc zapomnieć o realnym świecie.
Nagle zaniepokoiłam się, gdy zaczęły docierać do mnie pewne informacje. Moja nagła otwartość, fakt, że tak dobrze czułam się w towarzystwie tego chłopaka oraz to, że był on względem mnie tak życzliwy… To wszystko zmusiło mnie do szukania niezgodności, usilnej chęci wykrycia jakiegoś podstępu. To nie działo się pierwszy raz, była to już dobrze znana mi reakcja, kiedy pragnęłam w końcu obdarzyć kogoś większą dawką zaufania. Właśnie z tego powodu w mojej głowie zaczęła się roić myśl, iż cała szarmancja i uczynne zachowanie Mir’a to zasługa tego, że chłopak prawdopodobnie uważa mnie za arystokratkę. Dopadła mnie irytacja i chęć udowodnienia sobie, że mam rację, choć wcale by mnie to nie cieszyło... Szkarłat mojego spojrzenia uciekł od muzyka, kiedy to starałam się stłumić wzbierające we mnie emocje.
-Mir… Jesteś dla mnie bardzo życzliwy, dlatego myślę, że powinieneś o czymś wiedzieć…Jest coś, czego nie znoszę, coś, w czym tkwiłam niemal całe życie. Mówię o zakłamaniu i dlatego…
Drżącą dłonią złapałam za suwak przy bolerku, (które zwykle zapięte miałam po samą szyję) i rozpięłam je. Rozsunęłam materiał na boki tym samym ukazując bliznę, która ciągnęła się przez całą moją klatkę piersiową, oczywiście Mir mógł zobaczyć tylko jej znaczący fragment.
-Dlatego nie chcę byś być może brał mnie za kogoś, kim już od dawna nie mogę się zwać… To tylko jedna z wielu pamiątek, jakie na mnie pozostawiono i tak powinnam chyba mówić o szczęściu sporo mogę je skryć pod ubraniami. Podobno kiedyś byłam Upiorną Arystokratką, ale te czasy umarły, teraz takie wybryki jak ja wszyscy zwą chyba Cyrkowcami. Po prostu… wolę grać w otwarte karty… to tyle.
Już miałam zamiar dodać coś w stylu, „ dlatego nie musisz marnować czasu na coś takiego jak ja…” jednak się powstrzymałam, dając tym samym Mir’owi szansę na wyrażenie swej opinii. Dopiero, kiedy zabrałam się za ponowne zapinanie bolerka, ponownie podniosłam wzrok na twarz chłopaka.Abdio - 14 Lipiec 2015, 15:49 Nieoczekiwanie za drzwiami dało się usłyszeć skleconą w pośpiechu piosenkę, która przypominała raczej dziecięcą improwizację, niż dzieło prawdziwego muzyka.
- Mru mru mru mru, wrócił kotek do domu,
będzie naprawiał chaosik gościowy
- Ci choć mili wszystko na miejscu nie swym
zostawiają i kotek musi naprawiać.
Mru, mru, mru, mru, mru i tylko się nie potknąć
Znóów.
Słowa stawały się coraz głośniejsze a nim quasipiosenka dobiegła końca drzwi otworzyły się i w progu dało się dostrzec postać niedużego Kota, który trzymał w ręku ogromną książkę, nieco chyba na niego za dużą i uważnie spoglądał na próg, nad którym zrobił szeroki krok. Gdy już się udało uniósł swe błękitne oczka do góry.
- Udało s... - I nastąpiła chwila, gdy ujrzał przed sobą dwójkę osób, których się wcale nie spodziewał. Zapytacie zapewne jak to możliwe, że Abdio o niczym nie wiedział? Otóż Czarne Mleczko zostawił swoim pracownikom, a sam wyszedł poszukać wytwornego odzienia na bal, o którym słyszał. Oczywiście do krawca nie dotarł, gdyż zobaczywszy plakat informujący o wspomnianej uroczystości ujrzał, że odbyła się ona już tydzień temu. Pomógł jednak po drodze małej marionetce, która wypadła z jadącego wozu i tym samym się zgubiła. To było strasznie męczące. Kotek biegał i pytał ludzi czy coś wiedzą. W końcu udało się znaleźć marionetkarza swojej nowej przyjaciółki, lecz był już późny wieczór. Abdio zatem został na noc na drzewie, a z rana wybrał się jeszcze na swoje ulubione lody - przypadkiem było to na drugim końcu miasta. Stąd jego absolutny brak wiedzy o tym co zaszło w Czarnym mleczku.
Nawet powróciwszy nie zamienił zbyt wielu słów z pracownikami, gdyż był tak zmęczony, że niezwłocznie zabrał się za sprzątanie - uznając, że nie może pójść spać, gdy pokoje są w chaosie.
Tak też trafił do pokoju, w którym znajdowała się Palmira - chłopiec i rozbierająca się Koniczynka. Dość niezręczna, prawda? To wyobraźcie sobie minę tego kota. Te wielkie oczy obserwujące z początku z przerażeniem gości - w końcu im bezczelnie przeszkodził! On nie chciał! Naprawdę! Później zaś zakłopotane i uciekające w każdą możliwą stronę, byleby nie patrzeć w TE stronę. Nie trwało to jednak długo, gdyż zaczął się wycofywać i pech chciał, że nogą zahaczył o próg, stracił równowagę i przewrócił się tak, że jego policzek wylądował na grubej książce. Nim to jednak się stało próbował się jakoś tłumaczyć - z miernym skutkiem.
- Mru... myślałem, że tu nikogo nie ma! Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Nie chciałe... aaaa.
Niezwłocznie zaczął się podnosić, choć i tutaj robił to niezbyt umiejętnie przez dłoń, która cały czas trzymała obolały od upadku policzek. W końcu jednak przeniósł się do pozycji siedzącej i nawet trochę uspokoił.
- Mru... Bo... Ten... Mru... Mru. Uf. Od początku! Jestem Abdio! Wybaczcie, kotek chciał tu tylko posprzątać, żeby następni goście mieli ładnie i kotek nie wiedział, że ktoś tu jest. I kotek wam przyniesie lody czekoladowe w ramach zadoczynia... zado... źćynie... zadośćuczynienia o!
Mówiąc to wyglądał zabawnie. Jego wzrok wciąż uciekał gdzieś na boki, dłoń przylepiona była do policzka jak średniowieczny chłop pańszczyźniany do ziemi, a sam kot siedział w dziwnej pozycji z lewą nogą jakby naśladował turków, a prawą podkuloną pod brodę, co by się za nią łatwo można było ukryć i wyglądać zza kolana.
Na całe szczęście mruk niczego nie usłyszał, a jego wejście narobiło takiego zamieszania, że wszelkie knowania i tajne spiski mogły być odpowiednio wcześniej zakończone. Nawet przejście przez drzwi nie było tajemnicą, w końcu trzymając wielką księgę nieco się namęczył z klamką. Co się stało z książką teraz? Leży sobie grzecznie przed kotem. Możliwe nawet, że Abdio tak się na nią obraził, że specjalnie jeszcze jej nie podniósł.Palmira - 16 Lipiec 2015, 19:46 Pokiwała potwierdzająco głową. W istocie, kochała muzykę na tyle, by z łatwością oddać się fantazji, nawet w sytuacji, gdzie dobre maniery wymagają zabawiania rozmową drugą osobę. Mimowolnie więc oddawała się wyobraźni. W szczególności uwielbiała połączenie muzyki z innym rodzajem sztuki. Przedstawiciele Upiornej Arystokracji od święta urządzali wieczorki z artystami. Przedstawienia teatralne, balet, i inne tym podobne, były jej ulubionymi wydarzeniami. I jednymi z niewielu całkowicie absorbujących jej uwagę. Lubiła czasem myśleć, że kiedyś dołączy do muzyków i sama również dorzuci coś od siebie, co razem z innymi artystami stworzy piękną całość podziwianą i oklaskiwaną przez koneserów sztuki. Wiedziała jednak, że to się nigdy nie wydarzy. Czego innego po niej oczekiwano, ostatecznie jest przecież jedyną córką swoich rodziców, a nikt nie zapomniałby o hańbie porzucenia rodziny przez samą Rosarium. Nie, gdy większość Upiornych wręcz zgrzytała zębami z zazdrości o jej nazwisko.
Gdy Seamair mówiła coraz więcej o muzyce, Palmira stwierdzała, że darzy ją jeszcze większą sympatią. Szlachcianki, które do tej pory poznała mówiły w zupełnie inny sposób o sztuce. Rozkoszowały się nią, tak jakby wypróbowały nowe smaki wina i traktowały to, jak idealną okazję do zabrania głosu i tym samym skupienia na sobie uwagi. Krótko mówiąc - nuda. Robiły to w sposób pusty, nic nie znaczący dla Palmiry. Z kolei jej nowa znajoma, mieszała słowa z emocjami i dziewczyna wyraźnie to widziała. Dlatego zdziwiła się, dostrzegając w Seamair zmianę zachowania. Czyżby w jakiś sposób ją uraziła? No tak, to pewnie przez to, że odpływała myślami... Zmieniła jednak zdanie, gdy usłyszała, co dziewczyna ma jej do powiedzenia. Z wielkimi ze zdziwienia oczami patrzyła, jak tamta rozpina swoje bolerko. Wiedziała, że powinna natychmiast odwrócić wzrok i zapewnić jej prywatność, ale z jakiegoś powodu nie mogła oderwać spojrzenia. Seamair zdawała się być stanowcza w swoim postanowieniu, cokolwiek to było. I och, Palmira zdecydowanie nie spodziewała się ujrzeć blizny. Wyglądała na głęboką i aż przeszył ją dreszcz, gdy wyobraziła sobie ranę, poprzedzającą podobną skazę.
Ale jeśli mówić o niedoskonałościach... Ciało Rosarium również nie było doskonałe. Czy skoro teraz weszły na teren, gdzie obowiązuje tylko szczerość, powinna zdjąć koszulę i pokazać niesympatycznie wyglądającą narośl na swoich plecach? Czy może klatka piersiowa... Gdyby tylko Seamair ujrzała, co kryje się na piersi jej ''wybawcy'' też byłaby nie lada zaskoczona. Kto by pomyślał, że los złączy dwie arystokratki z nietypowymi tajemnicami.
Palmira nie mogła się powstrzymać. Walczyła z tym, ale nie kontrolowała wstrząsów ramion i chichotu, wydobywającego się zza zaciśniętych ust aż w końcu uległa i wybuchła śmiechem. Jej ręka zawędrowała tam, gdzie jeszcze dzisiejszego ranka wyczułaby dużą wypukłość w postaci piersi, teraz ściśniętą na rzecz przebrania. Co robić, co robić? Stawała się coraz bardziej nerwowa, a mimo to nie przestawała się śmiać. I jak teraz ma się wytłumaczyć? Pomyślała, by wybiec z pokoju i zaczekać aż zdoła się uspokoić, i już miała tak zrobić, gdy drzwi niespodziewanie się otworzyły.
Przez łzy śmiechu widziała jakąś niewielką istotkę - dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest niewielka, bo upadła na ziemię. To również ją rozbawiło, choć już nie tak nerwowo. Z ulgą odkryła, że to pozwoliło jej się w miarę uciszyć. Już przestała rechotać jak szalona i zamiast tego próbowała wyrównać oddech. Starła grzbietem dłoni łzy i spojrzała niespokojnie na Seamair.
- Uch, to... ten kot jest zabawny - wytłumaczyła swoje dziwne zachowanie, dość nieporadnie, ale nic innego nie wymyśliła.
Wciągnęła przez płuca głęboki wdech i wzięła się wreszcie w garść, postanawiając coś zrobić, bo obawiała się, że póki co, to jedynie wystraszyła swoją towarzyszkę. Wpierw stwierdziła, że wypadałoby zwrócić uwagę na nieoczekiwanego gościa. Nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała, ale wydawało się, iż jest to pracownik karczmy, dbający o tutejszy porządek.
- Witamy, Abdio. Jak widzisz, przyszedłeś dość... w nietypowym czasie. Mimo to pozwól, że nas przedstawię. Jestem Mir, a panienka nazywa się Seamair.
Wstała z krzesła i podeszła do kotka, wyciągając ku niemu dłoń w geście pomocy. Nieważne jak bardzo niespodziewane było to wejście, ale jakby nie patrzeć, uratowało Palmirę z nieciekawej sytuacji.
Czy kot skorzystał i dał się podnieść, czy też nie, skierowała się z powrotem do Seamair.
- Nie mogę ukryć zaskoczenia, moja droga. Ale wciąż nie rozumiem. Urodzenie jest najważniejsze wśród arystokracji, dlaczego więc uważasz, że twoje już więcej nie obowiązuje?
Palmira nieraz słyszała o Cyrkowcach, choć do tej pory żadnego nie spotkała. Nigdy nie rozumiała dlaczego mówi się o nich, jak o odmiennej rasie. Przecież rodzą się, przynależąc do danej społeczności, czemu więc to, co dzieje się w późniejszym etapie ich życia ma decydować o ich gatunku? Widziała przed sobą dziewczynę z rogami. Sama również miała rogi. Rachunek był więc dla niej prosty - obie są takie same i koniec kropka.