Anonymous - 1 Maj 2013, 08:51 Sto siedemdziesiąt pięć, sto siedemdziesiąt sześć, sto siedemdziesiąt siedem...
Schody nagle się skończyły i byłam zmuszona, po raz pierwszy od wielu godzin podnieść głowę, aby zobaczyć dokąd poniosły mnie nogi.
Ah, wieża zegarowa. Świetnie, będę mogła się rzucić.
Podeszłam do krawędzi i delikatnie się wychyliłam. Oczywistością jest, że nie miałam ochoty wychylić się mocniej, po prostu bezcelowe snucie się po Krainie Luster przestało być interesujące już po kilku godzinach. Wzruszyłam ramionami. Cóż, równie dobrze mogę tu sobie posiedzieć.
Usiadłam gdzieś w kącie. Kaptur był naciągnięty na głowę, łuk w lewej ręce, kołczan na plecach. Wyjęłam jedną strzałę. Założyłam ją na cięciwę, lecz nie naciągnęłam, a grot przytrzymałam palcem wskazującym lewej ręki.
Zamknęłam oczy...i zasnęłam.Anonymous - 30 Wrzesień 2013, 14:27 Minęło już sporo od czasu, odkąd miarowe stukanie obcasów przestało przerywać ciszę zalegającą na szczycie zegarowej wieży. Buty walczyły dzielnie z każdym schodkiem, który dane było im przejść - chociaż zdumiewające było to, że odniosły zwycięstwo. I to podwójnie… Po pierwsze, przez stanowczy protest obolałych mięśni, a drugi... no tak, trzeba było też patrzeć na osóbkę, do której należały i smukłe nózie, i - najprawdopodobniej - buty. Osóbki, która raczej nie należała do tych zbytnio nieprzewidywalnych, szalonych geniuszów, którzy poświęcili swoją piątą klepkę na szósty zmysł - bardziej pasował do niej image pozbawiony jakichkolwiek klepek, a tym bardziej zmysłów - ten równowagi odpadł już na początku wieży, kiedy to panienka Sun zaliczyła widowiskową wpadkę, kiedy, wspinając się na schodek numer piętnaście, straciła równowagę i została dosyć gwałtownie ściągnięta przez grawitację na ziemię... hej, hej - ale nie można zwracać uwagi tylko na niepowodzenia - bowiem po obrzuceniu przelotnym spojrzeniem rozwalonego kolanka natychmiast powzięła jeszcze mocniejsze postanowienie zdobycia góry-wieży zegarowej... ba, udało jej się to! To chyba dlatego ten paskudny spokój teraz tak ją przytłaczał. Wszem i wobec, bez zbędnych ceregieli, takich jak dreszcze, czy niepokojące szmery, cisza naciskała na bębenki, sprowadzając Annę do stanu co najmniej złego - i tym sposobem blada twarzyczka stała się bledsza niż zwykle, było zimniej, niż zaledwie kilka minut temu, a płaszcz nagle przestał wystarczać jako powierzchnia ogrzewająca - na próżno było szukać cieplejszego miejsca... Pozostało jej tylko zacisnąć zęby i usiąść pod jedną ze ścian, równie zimnych, co temperatura otoczenia. Nawet przez myśl jej nie przeszła próba wytłumaczenia, czemu się tutaj znalazła - wcale nie chciała podziwiać wnętrza jakiegoś zegara. Właściwie nie chciała tez nigdzie iść, choć wiedziała, że prawdopodobnie nie ma stąd innego wyjścia, niż tego, którym weszła... była jeszcze druga alternatywa - koncept ostatnio już niezbyt podniecający, przynajmniej nie tak jak kiedyś. Lot i tak by się nie udał. Szczególnie dla tak zgrabnego ptaszka, jak Annie. Już sobie wyobrażała, jak znikąd nadejdzie jej kolejny wybawca, schwyci za zwłoki i magicznie je ożywi - okropność. Nie dość, że zjawa się wzdrygnęła, to jeszcze podciągnęła kolana pod brodę i oplotła rękami nogi, oddychając głęboko, jakby usiłowała się uspokoić, obronić przed światem żywych zwykłą serią wdechów i wydechów. Wystarczyło tylko zamknąć oczy i…
Anna wyglądała, jakby po prostu spała, przytulona w kąt pomieszczenia. Hebanowe włosy na dodatek jeszcze wyrwały się spod kontroli i postawione na wszystkie strony, przykryły także jej delikatnie zarumienione policzki i niemalże calutką twarz, co dopełniało obrazu zagubionego pośród krainy luster menela. No dobrze – dobrze ubranego bezdomnego.Anonymous - 30 Wrzesień 2013, 16:02 Licho nigdy nie spało. Chyba, że ktoś, ktoś taki jak ja, dosypał mu do lepkiej od kostek cukru mate proszki nasenne, by koniec końców zająć jego miejsce. Wyrachowanie? Okej. Nazwij i to sobie wyrachowaniem, ale skarbie... Miej później przypadkiem pretensji, że zerżnąłem Cię za karę w świecie oniryzmu. Boisz się? Bezpodstawnie. Wszyscy mnie chcą zawsze i wszędzie.
Pod każdą postacią.
Obłąkane bicie o siebie smoliście czarnych skrzydeł ginęło w eterze, przepchnięte na niemy świat po zastawieniu go jak jakąś przednią nieruchomość echem. Refleksy różu, pomarańczy, żółci niczym wełniane szaliki przeganiające zimno opatulały dachówkę; powolne zażegnywanie kolejnego mdłego dnia uwidaczniało się w ospałej plątaninie po brukowanym placu mieszkańców. Definicja rutyny, doskonale wszystkim znana, doświadczona na biliardach skór i każdej skórze z osobna, spełniona została po raz enty wyśmienicie. Rozplanowana pedantycznie nawet przez schadzkę czarnego kocura wzdłuż wysypującej niespodzianki, (losu) jak z kapelusza magika, mysiej dziury. Uczucie sielskiego spokoju potęgowała, a nawet podnosiła do potęgi czwartej, czy piątej pewna błahostka. Gruchoczące do siebie, umizgujące się wzajemnie gołębie w próżniactwie osiadłe na ziemskim padole, szorujące rozdętymi brzuszyskami po szarości chodnikowych kostek. Swoją drogą... Czy to nie debilizm? Być panem przestworzy i dobrowolnie zrezygnować z tego przywileju na rzecz uniżonej żebraniny chociaż o okruch chleba. W ich repertuar co jakiś czas wchodził nieproszony gość - rozedrgany, przepełniony dwuznacznością krzyk kruka...
Nogi osiadłego na parapecie, ironizując, w histerycznej panice wywołanej przeogromnym lękiem wysokości huśtały się w tył oraz przód; obcasy wyjściowych buciorów uderzały rytmicznie o tynk, a wykruszywszy z niego kilka pylących kawalątek zamarły, jakby ze zbyt świeżego wstydu. Pierś ściskała pochodna ekscytacji, diamentowa rąsia tej małej zbrodniarki w garści trzymała całe serce przybysza, narażone teraz dodatkowo na pośmiewisko dzięki nieudolnym próbom beatbox`u. Obsesyjne wyobrażenie o dziejącej się obecnie chwili widział na jawie już tyle razy, ile ziaren mąki liczył sobie tort, którego teraz drogą wyjaśnienia pożytkował z wolna, nie pomny o gastryczne nieszczęścia. Przeżywał to w myślach do tego stopnia, iż przerośnięta, wychuchana ze wszystkich stron rzeczywistość podeptała go nie mniej litościwie, niż strachliwa panienka tratowała raz za razem martwego od dawna karalucha. Rzadko miewaliśmy okazję podziwiać niezdecydowanie, jakie w tej przysłowiowej godzinie szczytu jaśniało na licu Dracy`ego, nieomal wyniszczając przy okazji pierwiastki gburowatości podglądającej wszystko na drabinie wysokiego mniemania. Niezwłocznie podjęty trop w związku z odnalezieniem pewnej dawki udziwnionej Rinnelis w iście niesprzyjającym Rinnelis wymiarze przyrównywał do odnalezienia jednej konkretnej bakterii we wszystkich stogach siania na świecie. Mam nadzieję, że to wystarczająco wymowne.
Wreszcie zeskoczył z okiennicy, zanurzając się w głębinach odmierzanego systematycznie czasu, z kompetentną świadomością na ramieniu, objaśniającą mu w przerwach między szczególnie nieznośnymi wykrzyknieniami chociażby alegoryczny sens zaistniałej sytuacji. Czy nieprzenikniony mrok uroczej z zewnątrz kamieniczki cokolwiek tłumaczyło? Czy miał znaleźć światło, nim wyrżnie o zdradziecko wyrosły pod kończynami schodek...?
- Bardzo długo Cię szukałem. Dzień dobry, gwiazdeczko.
Honor spostrzeżenia widowiskowego głąba uratował fakt, iż w istocie zaprzeczające swojej nocnej naturze słońce należało do szeregu gwiazd. Podrasowany szlacheckim rozciąganiem spółgłosek baryton wypłynął odważnie w czeluść na długo przed tym, jak pełznący wolno wzdłuż holu Syn Kruków zdążył zawitać do gościnnego pomieszczenia, które zdaje się, przyjmowało już jednego zbłąkanego ulicznika. W efekcie słowa, zwielokrotnione upiornie przez zbyt chętne romansowanie z pustymi ścianami dobiegły do Anny prędzej, niż cielesna, w pełni wymiarowa łajza. Ciało jej ugięło się zblazowanej pozie podejmowanej na potrzeby chwili, barykadując mimochodem całe drzwi. Kwas całej cytryny wykwitł na twarzy Anioła, kiedy żadna pomsta nie została wysnuta przeciw tej jak najbardziej dowodzącej niezdrowego oddania zaczepce.
- Kurwa.
Dopowiedział co wiedział G, w międzyczasie za sprawą niekojarzonej z lekcji fizyki siły przyciągania pokonując rozdzielającą ich byty odległość. Motyl o skrzydłach z jego warg siadł delikatnie na dziewczęcych ustach, powstrzymywany resztką człowieczeństwa przed przeobrażeniem się w wygłodzona kanalię połykającą łapczywie namiętności.
- Masz wstać.
Dodał zjadliwie wysiliwszy się na tryb rozkazujący, to jest łagodniejszy odpowiednik nieznoszącego sprzeciwu rozkazu. Badawcze cyjany upuszczone nierozważnie pośrodku czaszki fanatycznie skakały z bliska po rysach Sun. Istna trampolina.Anonymous - 30 Wrzesień 2013, 17:32 Jak już rozprawiałam, Anna naprawdę nie miała czegoś takiego w zanadrzu jak piąta klepka czy szósty zmysł - dlatego po prostu nie docierało do niej, co miało się tutaj zaraz wydarzyć - żadnego przeczucia, żadnego cudownego przebudzenia się instynktu samozachowawczego który czym prędzej poleciłby jej spieprzać stąd byle szybciej i nie oglądać się za siebie... nie. Zapętlony umysł nie przyjmował do wiadomości żadnej z kruchych myśli, nazbyt zajęty wczuwaniem się w melodię odtwarzaną przez podświadomość dziewczyny... i znowu. I znowu... Nic dziwnego, że nie usłyszała kolejnej zapowiedzi osoby, której po prostu nie powinno tutaj być - krzyku kruczopiórej istoty... chociaż... usłyszenie jej przez Annę także nie byłoby dobre - byłoby to w końcu drugie ostrzeżenie do wzięcia nóg za pas. Byle dalej. Chciaż... czy miało to właściwie sens? Skoro znajdzie cię tutaj, znajdzie cię już wszędzie. Uciekanie to tylko przeciąganie spotkania, słodkiego finału i prawdopodobnie i początku - a wtedy już naprawdę spadłoby na nią podejrzenie wyrachowanej masochistki... Och, nie tylko podejrzenie. Podejrzenie jest teraz - wtedy z pewnością już mogłabyś się spokojnie ciąć i bawić swoim życiem. Może także dostaniesz się do jakiegoś klubu...? Darmowe leczenia? Testy? Próby? Nie... to już było. I to nie jest przyjemne. Dlatego i tak w prostej kalkulacji bardziej opłacało się odnale... złapanie przez Kruka, niż wylądowanie w nowym, sterylnym miejscu. Cholera - dlaczego zawsze wszystko wychodziło na jego korzyść? Dlaczego Słońce nie mogło chociaż raz odnaleźć swojej alternatywy, odciąć się od... oj, nie. Nie można. To byłoby złe i niedobre! Alternatywa w wykonaniu Zagubionej...? To tak, jakbyś już ją skazywał na śmierć. Właściwie już możesz szykować sznur - pod warunkiem, że nie zwali się z drabinki lub drzewa, kiedy będzie nań wchodziła...
Jedno oko otworzyło się. Powieka odsłoniła szmaragdową tęczówkę, która po chwili razem ze źrenicą i gałką zaczęły błądzić po powoli czerniejącym pomieszczeniu. Sun kichnęła nagle - oto i reakcja alergiczna na głos. No bo przecież... to tylko głos. Tak przecież bywa, że słyszy się głosy, które nie należą do cia... ojej. Naprawdę tak się nie zdarza? Ale... To by przecież oznaczało, że...
Bladoróżowe usteczka rozchyliły się.
Drugie oko przypomniało sobie o tym, żeby rozszerzyć się ze zdziwienia tak samo, jak pierwsze, dopiero po chwili, dopiero wtedy, kiedy zobaczyła go po prostu w całej gabe'owej okazałości - tak. To definitywnie on. Chociaż... czy to na pewno on? No, bo jak to możliwe, że on, skoro on nie jest onym nawet jeżeli on... Ciii. Tak. Najchętniej teraz zapadłaby się pod zie... Nie. Najpierw trzeba się do niego przytulić. Nie. Najpierw trzeba go pocałować. Nie. Najpierw trzeba mu pokazać, że... Nie. Najpierw trzeba przestać się na niego patrzeć jak na ducha i spojrzeć jak na Christensena - to znaczy, zapalić te iskierki w oczach, co teraz z siłą jakiegoś cholernego reflektora gotowe były przeciąć i dzienne i nocne niebo, by jak najdłużej móc rozkoszować się tym, co dane było im zobaczyć. Muzyczka w głowie ustała, ktoś najwidoczniej roztrzaskał ten cholerny magnetofon na kawałki - albo zmienił płytę, bo teraz zdartym głosem powtarzała tylko (na samym wejściu zaliczając zresztą faux pas, nazywając go "Gab... och", ale to tak tylko wtrącając) "Pan Christensen. Pan Christensen. Pan Christensen." I jeszcze te achy i ochy. Gwiazdeczka! Gwiazdeczka! Słyszałaś, Słońce...? Och, nikt się tym nie przejmuje. Potem. Potem będzie ci o się wszystko obijało po głowie, w momencie, kiedy znowu sobie uświadomisz, co zrobiłaś źle, dlaczego, po co i czemu. Ale nie pod jego sterami - to byłoby głupotą jeszcze czystszą i bardziej nieskazitelną niż jej zwykłe zachowanie... Najważniejsze było się wsłuchać w jego słowa. I zignorować to, że mechanika ciała zjawy znowu zaczynała się zawieszać z entuzjazmem niemalże Internet Explorera, kiedy tylko dostrzeże, że szukasz w nim jakiejś niezbędnej informacji. Zgrzyty w sercu, chwilowa słabość, gorączka, gula w gardle, wytrzeszcz oczu, drgające krótką chwilę ręce... no i "kurwa". Hm. Dawno nie słyszała, żeby ktoś przy niej mówił takie słowo, bo... no tak. Annę się albo traktuje z delikatnością, albo depcze się ją na tyle dokładnie, by aspirowała do roli nalesnika ze słodkim nadzieniem - pod tą druga opcją z pewnością mógłby podpisać się Dracy. I słusznie... Chociaż może lepiej by było, gdyby Annie byłaby mentalności naleśnika - może byłaby mniej otępiała?
- Pa... Ga... Ga... Pa... Ch... Gapa... Och - oszczędź mu tych numerów, chociaż dzisiaj... no dobrze - to po prostu zwykła reakcja na pocałunek. Wiadomo, jeżeli substratami są Annie i Gabe to wiadomo, że produktami będzie zawsze na wierzchu Gabe, a Rinnie, idąc za przykładem wodoru, wyparuje sobie w atmosferę - prawo relacji Cienia ze Zjawą. Ale nie tylko dziewczyna wyparuje - w końcu razem z nią drapak da także możliwość zgrabnego wysławiania się. Chwila bardzo długiej i głębokiej analizy jego słów. - Dalej nie wiem, co to jest to "kurwa".
Wydęła delikatnie usta. Słaba interpretacja.
Wstała.
Oczywiście, że wstała - jakiekolwiek wątpliwości w kwestii posłuszeństwa panienki? Nie trzeba tutaj nadawać nawet jego gładkiemu głosowi jakiejkolwiek barwy, chociaż uszy Annie - także dziewczyna sama w sobie - i tak czerpały bezbrzeżną satysfakcję z tego, że Gabe jej coś rozkazał. J e j. Dlatego momentalnie uśmiech rozjaśnił jej twarz, co, idąc w parze z reflektorami, wyglądało nie tak tragicznie, jak powinno. Zresztą... i tak pewnie niewiele widział, bo kiedy wstała, poczuła się przy nim jak jakiś karzełek. Musiało to wyglądać naprawdę dziwnie, a także - o ironio losu! Jak mogłaś tak głęboko przekląć Annę! - utrudniało sprawę prędkiemu dobrania mu się do ust. Oczka zmrużyły się, ale zanim rozumek zdążył przetrawić to, co ma się zdarzyć, mikrus już był zawieszony rękami na szyi Dracy'ego i nogami znalazł zaczepienie na poziomie bioder Cienia. I nie spadł! Chociaż to... to akurat kwestia czasu. Ale to potem. Teraz trzeba się świętować zwycięstwo dłuższym pocałunkiem, bo nie po to Anne poświęcała swoje zdrowie fizycznie i psychiczne, żeby teraz tego nie otrzymać... Cichy głosik w głowie Rinnie protestował. Ale ciche głosiki to te jednocześnie najmniej słuchane i najmądrzejsze głosiki... tym bardziej nasza bohaterka go zignorowała.
- Paaan... mnie szukał? - co za niepewny ton. Podważanie jego zdania... grabisz sobie, kochanie.
Jak zwykle, zresztą.
Wmawiaj sobie, że to przynajmniej ładnie wygląda.
"Pan Christensen. Pan Christensen. Pan Christensen."Anonymous - 3 Październik 2013, 15:08 Fale o ból głowy przyprawiające niejednego przeciwnika morskich bałwanów, spryskiwały myślowym pyłem szylkretowe podnóża mózgu. Ten rytmiczny szum przypominał szepczące równocześnie w różnych językach rzesze, zupełnie jakby wszyscy, których kiedyś zabiło morze, przemawiali teraz jednym nieprzetłumaczalnym głosem. Na dodatek głosem dokuczającym jedynie Siewcy. Aktualnie skupienie mężczyzny wchłonęły trzy zupełnie odmienne, autonomiczne toki rozumowania. Jeden bazował na elektryzującej atmosferze podjudzanej każdym wyzwolonym uderzeniem serca oraz każdym włoskiem ciała sterczącym na bakier. Wpływu na to nie miało nic innego, a zażycie dawki zjawy, tak, jak zwykło zażywać się ulubiony narkotyk, błąkanie się po szmaragdowej, idealnie okrągłej dzięki istnej magii polance jej oczu, żeby raz jeszcze sprostać temu wyznaniu dopatrzenia się w nich ciemniejszych refleksów zieleni, które w cudowny sposób okazałyby się później będącym genetycznie zmodyfikowanym kwieciem. Porcjując jak najrozsądniej teraźniejszość, usiłował nie zapomnieć o wytyczonych misjach potwierdzających, iż nawet dobro (rzekomo tak bardzo niematerialistyczne, wymuskane, wzniosłe) bankrutuje, jeśli na czas nie dostarczy mu się materiału pod rzeźbienie słodkich figur epatujących zadowoleniem. To stanowiło podstawę drugiej z omawianych prób przetrwania obok Sun, przetrzymania, czy innej wyrazowej gadziny niewartej dłuższej pseudo-artystycznej tyrady. Ostatni obszar, gdzie śmiały przebywać przemyślenia był odgórnie przeznaczony dla surowego rzemiosła aktorskiego. Nieograniczone możliwości mimicznych mięśni, zastałe od ciągłego krzywienia się w zgryzocie z ulgą rozpoczęły ożywione huśtanie całej twarzy. Kilka prób sprezentowania zadumania, a każda bliższa doskonałości wcale nie kłóciła się ze szczerością. Ba. Razem postanowiły zasiąść do popołudniowej herbatki, jak gdyby nigdy nic dyskutując o wyższości naturalizmu nad surrealistycznymi dyrdymałami wychodzącymi spod naszych umysłów niekontrolowanie i bez uzyskania wcześniejszej zgody. Przy pośpiesznym, acz nieustająco wnikliwym zgłębianiu osoby Anny przewidział kilka przystanków dla siebie, chociażby na ogłuszenie testosteronu dopominającego się o jak najprędsze zespolenie, już zwłaszcza zobaczywszy te usta w upiornej niewinności ratujące się lekkim rozchyleniem. Nasz szachista do ostatecznego czasu podróży po drobnym ciele dziewczyny, nie zaliczył jednak podobnych potrzeb gwałtem i żarliwością równających się z potrzebami fizjologicznymi ze strony okupowanej. Cierpliwość podpatrzoną u rodzica niezmordowanie udzielającego odpowiedzi na pytania z serii „dlaczego tak?”, wykorzystał przy oczekiwaniu, aż resztki snu wypuszczą ją z objęć, a powracający z przylegającej do senności krainy rozumek przyswoi jego obecność. Długodystansowe sekundy wykorzystał na obrzucenie się niepochlebnymi komentarzami na temat własnej gapowatości. Jedyna okazja do zjedzenia jej poszła się jebać., wyburczała po części zaaferowana takim marnotrawieniem, po części zazdrosna natura urobiona z gigantycznych pokładów egoizmu. I wtedy to właśnie, wiedziony za rękę wyrzutami sumienia zamarł zetknąwszy się ze znajomym jąkaniem, którego owocem była... Gapa. A NIE MÓWIŁAM? Coś wysoce niedobrego zlasowało od wewnątrz Gabe`a, bo zamiast furiackiego ciskania pięściami na dwukrotne ochrzczenie go per gapą, ten wydął wargi w najbardziej czytelnym manifeście lekceważenia. Swoim dotychczasowym zachowaniem niczym nie przypominał formy tej osobowości, jaka w przeszłości zjednała dla niego rzędy małych, bezmyślnych buntowników zaostrzających widły do konfrontacji z Lucyferem. Burzliwość i łeb podstawiany pod wrzącą wodę z byle przyczyny, wymienił na stoickie, nieco może zbyt beznamiętne spojrzenie obszyte czymś w rodzaju szklistej szreni o zbyt dużym stopniu zagadkowości, by dowieść, cóż symbolizowała. Z zaangażowaniem godnym konesera dzieł sztuki na pastylkach nasennych powitał niewiedzę Rinnelis. W świecie błyskawicznych wymiennych mógł wciąż za pewnik brać ujmującą cukierkowość nadmienionej, co zaś w naturalnej, łańcuchowej kolei rzeczy wypraszało u bezwzględnego względne łaski wynikłe nie z czego innego, a oczywiście aprobaty. Podczas, gdy karne razy deptały wulgarność innych istot aż do momentu, w którym ich bierne opory nie zostały złamane, Temperamentna raźnie podskakując omijała cały makabryczny proceder. W sztywnym rozckliwieniu przesunął wskazującym palcem po bladym policzku, za półuśmiechem nieszczęśnika niemo tłumacząc swoją niepokorną, sparaliżowaną dłoń.
- I nie ma najmniejszych powodów, abyś musiała dokopywać się kiedykolwiek w swoim życiu aż do tak brzydkich informacji.
Wymruczał w wielkim zastanowieniu, jakby dziwował nad tym, że potrafi poprawnie konstruować zdania. Ejże, stary koniu... Co? Zasmucasz mnie. Zasmucasz mnie tak bardzo, zasrany potentacie. Upchnij kolejne gówno i po sprawie.
Bynajmniej nie zaskoczył go podobny wybuch czułości, ponieważ jako chyba pierwszy zwrócił uwagę na tajone przed wszystkimi usposobienie, tak odpowiednie zarówno wobec niej, jak i wobec bulgocącej na wolnym ogniu lawy gotującej się jedynie do olśniewającego wystrzału kilkaset metrów wzwyż. To jego własne ciało zatrwożyło Christensena najbardziej – wstrząśnięte dreszczem, jakby chciało z siebie z obrzydzeniem strząsnąć wścibskie pluskwy, a następnie ściśle przylegające, zmarznięte i potrzebujące odpowiedniego dogrzania. Niski jęk, swoisty hamulec, jednak starty na zbyt wielkich wyzwaniach przez co również bezużyteczny, wypadł chyłkiem z ust Godnego Skurwysyna, podczas zderzenia uczepionego doń, słodkiego kleszcza ze ścianą. Napierająca ze wszystkich stron na towarzyszkę bryła ani myślała zaprzepaścić szans na bliskie obcowanie, toteż wymyślnym sposobem, w którego finezję zaplątały się i ręce, przykuł kobiece nadgarstki do chłodu odpychającego ich od siebie za wszelką cenę marmuru. Palcowe kajdanki, dzięki swoim porażającym rozmiarom, za jednym zamachem zatrzasnęły drogę ku wolności obu dłoniom napastowanej ofiary, podczas gdy prawa ręka Dracy`ego pozostała czynnym udziałowcem wędrującym po partiach nastoletniego ciała. Dość.
Pozostał nieugaszonym płomieniem pustoszącym w najlepsze cnotę, prywatność i wargi Sun.
Dość.
Z hałaśliwym warknięciem zwielokrotnionej iks razy frustracji do całości drastycznego w odbiorze przedstawienia, włączył na domiar złego język eksplorujący zachłannie jej wnętrze.
Gabriel, dość!
- Każda kolejna forma życia, którą się stajesz jest lepsza od poprzedniej. Zastanawiające. - ciężki dyszkant zdruzgotał napiętą ciszę, będąc w tej chwili dla niej najlepszym relaksacyjnym masażem, lekarstwem wystawianym tylko na receptę dla obcujących z popaprańcami jego pokroju. Cholera wie, czy celowość, czy zwyczajne zapominalstwo kierowały następnym ruchem belzebuba. Grunt, że w dalszym ciągu przypierał Annę do ściany, a odchylona nieznacznie w tył twarz z dominującymi, wyłupiastymi oczyma pozostawała śmiertelnie poważną maską urobioną z cementu. Padłe głucho między skłonne do echa milczenie, pytanie zbył kpiarskim uśmieszkiem, tak niepoprawnym, tak osobliwym po zestawieniu go z eleganckim ubiorem. Zasada milion trzysta trzydziesta dziewiąta: nie udzielał oczywistych odpowiedzi. A propos odpowiedzi...
- Możesz mi wytłumaczyć kilka rzeczy? Dlaczego śpisz jak jakiś cholerny, nieużyteczny menel na ziemi? Dlaczego przebywasz bez asysty ochroniarza? Dlaczego jak zawsze zachowujesz się totalnie nieodpowiedzialnie? I najważniejsze... Dlaczego mi uciekłaś?
Gromowładny wzrok, roziskrzony punkt ciemności, podważył teorie absurdu, ładując się zawzięcie w oczy sennej zjawy, aż wreszcie sięgając jej duszy.
Show time.Anonymous - 5 Październik 2013, 11:21 Na początku, najmilsza uczestniczko tych jak zwykle dla ciebie absolutnie niewiarygodnych wydarzeń, powinnaś rozejrzeć się po okolicy i pojąć, że to także było pozbawione chociaż śladowych ilości sensu – znalazłaś jakiś portal, by schować się przed tym a tamtym bez żadnego pomyślunku doń weszłaś – tak, to jest twój kolejny błąd, przekładający się na kolejną jedynkę dołożoną do pokaźnej liczby sytuacji, które mogłaś, ale nie zrobiłaś ich nazbyt dobrze. Kolejna… dałaś się tutaj doprowadzi przez to przeczucie, że coś tutaj się stanie – jako doświadczony widz horrorów bardziej lub mniej realnych, w których to ty kończyłaś z głową rozkwaszoną o ścianę, powinnaś zdawać sobie sprawę, że to jest kolejny objaw czegoś złowrogiego i niedobrego… No i jeszcze odważyłaś się położyć spać. W miejscu, w którym każdy może cię znaleźć i, z którego nie będziesz mogła uciec… Przecież znajdzie się ktoś, kto z lubością podliczy te wszystkie potknięcia i zamieni to na wielki plus dla siebie. Ktoś… powiedzmy, chociażby Christensen. Ten sam Christensen, który w momencie wyrzucenia stał się tylko kolejnym, nic nieznaczącym szalonym snem, w którym przyszło ci uczestniczyć – może i po części żałowałaś uczestnictwa w nim, bo za dużo dało ci to do myślenia, aczkolwiek… on był niczym. On był tylko kolejnym obiektem, który trzeba było dopasować do krajobrazu, żeby sen był chociaż w części zbliżony do tego, co przyszło śnić przecierającemu później ze zdumienia po przebudzeniu uczestnikowi snu. Pewnie za każdym razem, kiedy się budzili, w istocie nazywali Christensena zwykłym skurwysynem i potem wracali do codziennych obowiązków. Ale… no dobrze. Były jakieś znaki tego, że Christensen nie jest tym, za kogo go uważała – w końcu pamiętała, że ktoś ją o niego wypytywał, ale… to przecież nie działo się naprawdę. Kolejny dziwny sen, w który zapadałaś za każdym razem, kiedy mdlałaś z głodu – nic nowego. Ale… To przecież nie mogło być naprawdę. Chociaż te oczy… Już cicho, cicho. Najważniejsze było nie tracić kontaktu z jego ciałem w cichej obawie, że kiedy oddzieli się od niego choćby na sekundę, ten zamachnie jej środkowym palcem przed nosem i wyparaduje, rzucając przy tym jakąś wyjątkową ciętą i bolesną ripostę… A dotykanie jej policzka było stanowczo przesadą. Dotyk nie działał na nią dobrze, a już szczególnie nie dotyk kogoś, za kim tak tęskniła. Ba. Wolałaby już raczej spędzić całe życia, upychając go w szufladkę z ogromnym znakiem zapytania i kontynuować żywot nieudolnej męczenniczki, nie oczekując tego, że nagle ni z tego, ni z owego pudełeczko z napisem „szczęście” eksploduje, wypuszczając z siebie ogromną gębę Gabe’a, do złudzenia przypominającą klauna gibającego się na sprężynie w pudełeczkach sprzedawanych na straganach. Ugięły się pod nią nogi – nie mogła przyjąć aż tak dużej dawki szczęścia i przerażenia jednocześnie… i dopiero teraz do niej zaczynało to docierać. Czuła jak jej gardziołko jeszcze bardziej się ściska, poczuła, jak bardzo jej nie dobrze i jak błędnik protestuje przeciwko pozostawieniu jej w pionie. Ciężkie powieki usiłowały oddzielić Annie od widoku niedoszłego przyjaciela, dochodząc do wniosku, że jednak wyłączenie jej w tym momencie było najlepszym i najmniej szkodliwym dla otoczenia wyjściem – a jednak, możemy przyznać, że tym razem to Anna zaparła się przeciwko dyktaturze ustanawianej przez jej fizyczność. Wmówiła gardzieli, że to tylko chwilowa reakcja na niedobór jedzenia, błędnik naprowadziła na stwierdzenie, że i tak utrzyma pion w wyniku zaciśnięcia się dookoła niej – jak przynajmniej po cichutku liczyła – gabe’owych ramion, a powieki muszą być szeroko otwarte, by chłonąć spokojnie każdy cudowny moment, który mogłaby spędzić z czymś, co nie istnieje. Z czymś tak sam legendarnym, jak cholerna mała syrenka czy inne disnejowskie stworzenie. Jak jakiś cholerny demon z mitów greckich i tych niegreckich, jak…
Zaśmiała się bardzo, bardzo cichutko, chrypiąc delikatnie.
- Dziękuję – przez chwilę zajęła się dłuższą pauzą, jakby nie wiedziała, co zrobić ze słowem zawieszonym pomiędzy nimi – jedynie zieleń oczu pochłonięta blaskiem tęczówek towarzysza jaśniała i to tak wymowną wdzięcznością, że gdyby je w tym momencie wydłubać, z pewnością jeszcze długo służyły by za bardzo prowizoryczne latarki… to zły pomysł. Chyba miała coś dodać, ale po chwili rozmyśliła się i zdecydowała się pominąć zwrot per „pan” licząc po cichutku na to, że nie dostanie przez łeb.
I nie dostała, co nie zmienia faktu, że głowa w istocie zaczęła nagle boleć tak, że Anna przez chwilę nie mogła złapać dechu… A może to z innego powodu?
Tak.
Serce wyrwało się do ucieczki, ale kiedy zauważyło, że uwięzione jest w klatce żeber, zaczęło kurczowo podskakiwać, buntując się przeciwko takiemu stanowi rzeczowi. A kiedy podczas tychże wyczynów zostało uderzone z niewiadomych powodów, wędrując w kierunku piersi Anny, znowu zaprotestowało, szybko organizując sobie najszybszą alternatywę ucieczki – nie, nie taką oznaczoną bezwzględnie jarzącymi się świetlówkami z białym patyczakiem uciekającym grzecznie po chodach w kierunku wyjścia ewakuacyjnego. Serce było gotowe, wrzeszcząc wniebogłosy w przypływie paniki i wyskoczyć przez okno, zaliczając przy tym niechybną kraksę w szorstkim asfaltem, który na pewno nie przywita go czułym, miękkim uściskiem… Zamiast podejść do gardła, zdawałoby się, że opadło gdzieś do brzucha, gdzie, wiercąc dziurę, pozostawiało wiele miejsca płucom, które zamiast z tego korzystać, obijały się o siebie kurczowo na bardzo niewielkiej płaszczyźnie, domagając się od Słoneczka zadyszki tak głębokiej, że podczas łapania poszczególnych oddechów, prawie nie udusiła się – z powodów co najmniej nieznanych. Ze strachu. Uciechy. Paniki. Ekstazy. Splecione dłonie nawet nie odważyły się na próbę buntu, chyba od razu pojąwszy, że próba rewolucji skończyłaby się o wiele, wiele bardziej krwawo niż ta francuska. Spięte niemal ze sobą łopatki muskały zimną ścianę, usiłując opanować chyba szarpaninę ciała, które w obawie przed ni to rozdzieleniem, ni to jeszcze głębszym złączeniem, trzęsło się spazmatycznie, a wyciągnięta do przodu klatka piersiowa ani myślała unosić się szybko i opadać, by pracą swoją dalej umożliwić oddychanie Rinnelis, które właściwie nie polegało zbytnio na wymianie tlenu z otoczeniem – bardziej polegało to na wymienia oddechów z Cieniem, który dosyć egoistycznie zabierał z powietrza o wiele więcej, niż powinien. A ta ręka… Nawet w muzeum nie można dotykać eksponatów, pomimo tego, że powinno się je poznawać jak najlepiej. Dlaczego… dlaczego… Oczy Słońca dopiero teraz wyglądały, jakby definitywnie zrezygnowały z dłuższych noclegów w oczodołach Zjawy. Przegrzany organizm niemal już błagał uczuciowość i rozum Anny o kooperację, co nie przynosiło żadnego efektu – oto i Anna straciła jakikolwiek kontakt z otoczeniem, nie będąc nawet w stanie ukryć różowawego rumieńca, który zapłonął na jej policzkach. Chyba był nawet bardziej intensywny od strachu, który dzielnie walczył o udziały w kotłujących się myślach Słoneczka, które po prostu nie wiedziało, jak reagować na tyle ostrych bodźców ze strony Dracy’ego, dając się wyginać jak mu się to żywnie podobało…
Usłyszała jego głos, a cała machina, miast ucichnąć, wybuchła jeszcze głośniejszą feerią barw, dźwięków, uczuć i spostrzeżeń – roztrzęsione ciało wymogło tylko przyłożenie głowy panienki Sun do jego klatki piersiowej bokiem, co zresztą zajęło jej trochę czasu, bo musiała zrobić to, wciąż mając „związane” ręce, gdzie mogła ogłuszyć przynajmniej połowę ciała ukojonego, innym niż uprzednio, kontaktem z jego ciałem. Nie odpowiedziała. Właściwie cisza unosiła się dłużej niż powinna, ale po chwili zastanowienia oczy Sun z podejrzanie rozszerzonymi źrenicami ponownie utknęły na jego gałach. I patrzyły się w nie w najwyższym spokoju, pomimo trzęsącego się ciała proszącego z całej siły Rinnie o ukojenie zmysłów i po prostu opuszczenie tego miejsca… cisza. Wsłuchiwanie się w jego słowa było ważniejsze od głupich pragnień czegoś tak wybitnie przyziemnego, jak panika czy strach. Ale… po pytaniach wróciły, trzymając się za ręce i mając ze sobą posiłki. Dobrze uzbrojone, co ponownie przestraszyło dziewczynę i spowodowało, że zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, zapominając jednak o tym, żeby spojrzenie zbitego psa skierować na podłogę – wolała jego oczy. Głupotą byłby inny wybór koloru niż ten niebieski.
- Mo, mo, mo… chyba mogę. No, chyba tak, chyba mogę. No to… Ja przecież jestem bezużyteczna, śpię, bo byłam śpiąca, no i, tak za bardzo nie miałam, gdzie iść spać… niczego nie mam no i… szukają… menel… tu przynajmniej jest ciepło – jej oczy były coraz bardziej rozbiegane, szukając jakiejś racjonalnej odpowiedzi na każde pytanie Dracy’ego, ani myśląc, by podać fałszywą odpowiedź. – O, o, ochroniarz…? No, niby nie poradzę sobie sama, ale, ale, ale… nie za bardzo mogę się pokazywać. Boję się trochę, trochę... Ja, ja, no przecież, zawsze odpowiedzialnie… znaczy nie… Ojej.
Na ostatnie pytanie zaczerwieniła się jeszcze bardziej i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu czegoś, za czym mogłaby się w razie czego schować. Alternatywa. Szybko, jakaś alternatywa…
- Nigdy nie chciałam ci uciec – brawo! Jedyne spójne zdanie z sensem, które wypowiedziałaś od dłuższego czasu! – Ja… Ja… Ja po prostu chciałam skoczyć i to nie moja wina że on mnie uratował i, że oni mnie stamtąd wyrzucili a potem, jak trafiłam tam, to oni twierdzili, że te eksperymenty mają pomóc i, i, i… nie chciałam uciec. Nie chciałam uciec.
Klatka piersiowa ani na chwilę nie opadła spokojnie już od dłuższego czasu… Nic się nie zmieniło.
- To on tego chciał.
Oczywiście, Rinnie. Wmawiaj sobie.Anonymous - 2 Listopad 2013, 22:01 No lepiej już być nie może.
Jestem dostatecznie przyparta do muru, a co więcej także dosłownie przez parę kochanków, którzy musieli przyjść akurat tutaj. Teraz! Ech.
- To ja może już pójdę - mruknęłam cicho, myśląc że wzięli mnie pewnie za jakiegoś menela albo co. Zdjęłam strzałę z cięciwy i włożyłam do kołczana, cichutko przemknęłam pod ścianą.
- Nie przeszkadzajcie sobie - dodałam jeszcze ciszej, po czym sfrunęłam ze schodów jakby mnie diabły goniły. Mój płaszcz unosił się za mną jak skrzydła, kiedy przeskakiwałam po trzy stopnie.
Ostatnią rzeczą, jaką potrzebowałam był widok cudzej miłości.
[z/t]Anonymous - 23 Grudzień 2013, 18:24 Ciepło wsuwało się w niego z łatwością. Jak smukła dłoń podczas srogiej zimy wpadająca w przyjemny plusz rękawiczki. Po współuczestniczącej w trwającym maratonie przyjemności tuszy, po tych pętlach siniejących nerwów, wędrował również i rodzaj niepewności. Jej smak oraz namacalna obecność mieszały się z druzgocącym pocałunkiem, który, gdyby tylko chciał, nazwałby tym pożegnalnym. Dracy, być może pamiętasz, ten od skurwysyńskich oczu, nie dostał jednak od natury w spadku żadnej z opiewanych w piosnkach cech warunkujących stałość. Niepodporządkowany bił swoim ciałem o życie niczym rzeka, której potęga wykwitała nawet na, rzekłbyś nieosiągalnym brzegu w postaci fikuśnych meandrów. Podjęte pod wpływem porywczości decyzje z czasem blakły, jakby ktoś wymalował je wodnym tuszem na papierze. Nie przypuszczałam, żeby ten raz miał być innym.
Źrenica grubości wrzeciona, cała utytłana w zagadkowej melancholii wprosiła się nareszcie do bez mała, najświetlistszych oczu tego świata, świata kryształu i każdego, jaki miał przyszłościowo powstać na ich miejscu. Osobliwy rodzaj wyćwiczonej obojętności przyćmił pełnię targających Panem Cienia emocji, gdy okrutnie spięta, wyprostowana dłoń ścięła karcąco, szybko, z pewnością boleśnie policzek Anny.
Minęła jedna chwila.
Nim osłupiały wywrócił oczy poniżej dziewczęcego pułapu spojrzenia, aby dla niemiłej odmiany zaobserwować bordowiejący wykwintnie od uderzenia pas bladej skóry.
Minęła jedna chwila.
I bez słów wyjaśnień opuścił ją (na pewno?), strącając się niemal w tym monstrualnym pośpiechu ze schodów.
(nmgt)Anonymous - 23 Grudzień 2013, 21:58 Trudno zadecydować mi o tym, czy brak odczucia tego, co może się zdarzyć, było dla niej dobre, czy złe. Z jednej strony przeświadczenie o tym, że najgorsze jest dopiero przed tobą, pomaga ci zebrać swoje siły i odeprzeć atak, ale znając Rinnelis, zamiast budowania barykad, dziewczyna skuliłaby się w sobie i czekała na nieuniknione, by dopiero w ostatniej chwili podnieść piąstkę i zaprzeczać wszystkiemu, co dookoła niej się działo. A nieprzygotowanie na to, co mogło się stać, mogło przecież, jak w szkole może i mogłoby uchronić ją przed tym, co miało się stać, ale tylko ten jeden raz. Może i nie odrobiłeś, uczniu, swojej pracy domowej, ale to nie oznacza, że w takim razie masz prawo jej nie potrafić wykonać w późniejszym czasie. Chyba oczywistym było, że w tym momencie Sun brała nawet tą najbliższą przyszłość za tak odległą, że uleciała z niej już jakakolwiek nadieja na to, że wskazówkami zegara jednak szarpnie mechanizm, gwałtownie targając nimi w przód, gnając je byle dalej od punktu, który obrały dosłownie kilka chwil temu.
Prawdę mówiąc, także ten czas nie odnosił się od tego, jak teraz interpretowała go dziewczyna - trzeźwość umysłu utraciła już dawno, bez zastanowienia poświęcając ją dla chwili przyjemności, w której przyszło jej się taplać, radośnie przytakując na zderzenie się jej warg z nie tak obcymi już, jak jej się dotychczas wydawało, ustami Christensena. Półprzymknięte powieki jednak bardzo czujnie zareagowały na zakończenie pocałunku, okazując szmaragd oczu na tyle pełny, by odnotować wszystko, co się dookoła niej dzieje i podsumować to pełnym uciechy uśmiechem niemal dziecka, które odnalazło pod choinką prezent swoich marzeń...
A potem coś zmieniło się w jego spojrzeniu, a usteczka jej rozchyliły się, jakby miały to skomentowa-
Ząbki zatrzasnęły się o wiele szybciej, niż się tego spodziewała, chcąc w jakiś sposób uchronić przed ciosem policzek, przez co tylko ugryzła się w wargę. Smak krwi w buzi świetnie współgrał z bólem, ale... doszła do wniosku, że źródłem bólu nie były usteczka, tylko policzek.
Stała tak jakiś czas, nie rozumiejąc, ale i tak usiłując przeanalizować to, co się stało. Właściwie wciąż wydawało jej się, że Gabe tutaj jest, ale kiedy mrugnęła, przekonała się, że wcale tak nie było. No i stukot butów o posadzkę także podpowiedział Annie, gdzie kierował się Cień. Nie zastanawiając się nawet ad tym, co robi, ruszyła za nim biegiem, co nie mogło się dobrze skończyć. Wszyscy wiemy, że samo w sobie Słońce jest już kłopotem, ale biegające Słońce jest także kłopotem dla siebie... Już kiedy bucik napotkał pierwszy stopień, figura Zapomnianej zachwiała się, by zafundować sobie turlaninę przez kilka kolejnych stopni. Teraz ból rozprowadzał się już równomiernie po ciele Anny, która nie dała rady podnieść się przez następne pół minuty, kiedy wszystko dookoła niej już ucichło. Liczyła. Leżąc w poprzek schodów, gapiąc się na sufit, liczyła, bo tylko to byłoby w stanie uratować ją od płaczu, którym dławiła się już od czasu, od kiedy został zadany jej cios. No cóż... może i nauczyła się wstrzymywać, ale nie zatrzymać łzy w pełni - te od razu zaczęły spływać po policzku, a Anna już wiedziała, że będzie ich więcej, niż być powinno. Ale im nie chciała poświęcić więcej czasu, by je zsumować. Nie było czasu...
Odliczyła trzy długie wdechy, wstała i popędziła dalej.
z/tSimon Quinn - 29 Listopad 2015, 11:41 Simon od zawsze lubił czasomierze każdego kształtu, rozmiaru i proweniencji. Pierwszym, który wzbudził jego fascynację, był solidny, duży zegarek na rękę z podświetlaną tarczą, jaki nosił jego nadzorca w placówce szkoleniowej wiele, wiele lat temu. Poddawany ciężkiemu treningowi zabójca jakim wtedy Simon się stawał nie miał prawa do własnych butów, co dopiero do tak luksusowego towaru jak zegarek, ale Quinn marzył o takim ustrojstwie, wyobrażał sobie, że też się kiedyś takiego dorobi. Bibliotekarz również nosił zegarek, tyle że z dewizką; kolejny przedmiot fascynacji dla jego wychowanka. Ten konkretny czasomierz skonfiskowała MORIA, ale Simon był już na tyle bogaty, że mógł sobie sprawić własny i to niejeden.
Przy tych zainteresowaniach trudno się dziwić, że Wieża Zegarowa przyciągnęła Quinna jak magnes. Kroki same go do niej poprowadziły, a potem na sam szczyt po niezliczonych schodach. Zwyczajny człowiek nie uniknie zadyszki przy takiej wspinaczce, ale widok, jaki roztaczał się na całą okolicę z ostatniego piętra, stanowczo wynagradzał trud. Simon z zadowoleniem rozejrzał się dookoła, chłonąc oczami panoramę, oceniając odległości i charakterystykę terenu. Świetne miejsce dla snajpera, nawet jeśli snajper akurat dzisiaj nie miał ze sobą karabinu. Wybrał się do krainy w misji, bądź co bądź, pokojowej, a widok spluwy nie wpływa na obcych relaksująco i zachęcająco. Jakkolwiek niechętnie, Simon musiał więc zostawić cięższą broń w domu. Teraz nasłuchiwał i zastanawiał się, jakby tu najlepiej zabrać się za robotę, którą miał do wykonania.Anonymous - 29 Listopad 2015, 22:13 Tym razem nie towarzyszyło mu tylko ptactwo. Nic co ma skrzydła, nie fatygowałoby się schodami. Mógł to być Mortimer, znużony poszukiwaniami panicza na poletku i między regałami biblioteki. Ale on również nie targnąłby się na taką wysokość. Nie w tym wieku.
Jednooki chłopak wstał i oparł się o chłodny mur. Po jakimś czasie uniósł się i przemknął bezgłośnie na zachodnią część wieży.
Przyglądał mu się dłuższą chwilę, mrugając niespokojnie.
- P-przepraszam bar-dzo, a-a-ale blokuje mi-mi p-p-pan prze-przejście – powiedział najwyraźniej jak potrafił.
Dopiero gdy się odezwał, Simon mógł go zauważyć. W prawdzie Seraphim znajdował się na wieży już od dłuższego czasu z tym, że zajmował część po przeciwnej stronie. Teraz stał dokładnie za ramieniem nieznajomego mężczyzny, czekając cierpliwie, aż ten się przesunie.
Młody, siwy chłopak z przepaską na oku i sekstantem w dłoniach. Normalnie nie spodziewałby się towarzystwa. Od lat jak tu przychodzi, spotkał jedynie jednego dachowca-skrzypka i dwóch podróżnych, którzy chcieli sprzedać mu harmonijkę w cenie tak wysokiej, że ów instrument powinien spełniać życzenia. Teraz przypałętał się jakiś szemrany typ, pewnie narkoman, albo grabarz.
Seraphim zastukał palcami w metalowe narzędzie, czekając na reakcję nieznajomego. Znów niespokojnie zamrugał. Miał jeszcze sporo pracy, a ten pasjonat widoczków stał mu na drodze. Jak inaczej dać mu do zrozumienia, żeby się usunął niż słowami? Mógł jeszcze wymownie odchrząknąć, ale to takie niekulturalne.Simon Quinn - 29 Listopad 2015, 22:57 Z pełnej zadumy kontemplacji wyrwał go głos za plecami. Niezbyt wyraźny i niezbyt stanowczy, ale jednak. Simon aż się wzdrygnął; był pewny, że jest na wieży sam, podobnie jak był pewny, że nikt za nim na nią nie wszedł. Duchy, czy ki diabeł? Odwrócił się prędko, stając twarzą do jednookiego mężczyzny z sekstantem w dłoniach. Od biedy można by go uznać za ducha, nawiedzającego to miejsce w ramach jakiejś wiecznej pokuty, brakowało tylko łańcuchów, którymi można by podzwaniać potępieńczo. Quinn w pierwszej chwili musiał powstrzymać kilka głęboko zakorzenionych i raczej niesympatycznych odruchów, które stanowczo nakazywały podjęcie zdecydowanych działań zapobiegawczych, sprowadzających się głównie do dania niespodziewanemu towarzyszowi po głowie. Po powstrzymaniu mógł już zrobić duży krok na bok, otwierając nieznajomemu blokowaną wcześniej drogę.
- Przepraszam. Nie było moim zamiarem panu przeszkadzać; nie wiedziałem, że na wieży jest ktoś jeszcze.
W normalnej sytuacji pewnie by się teraz ulotnił, ale nie po to tu przyszedł. Skoro ktoś się już nawinął, to trzeba realizować postawione cele. Tylko ostrożnie, bez pośpiechu.
- To, jak się zdaje, służy do ustalania szerokości geograficznej ?- ni to spytał, ni to stwierdził Simon, niedbałym ruchem ręki wskazując sekstant. Nie mógł pochwalić się głębszą znajomością tematu, ale coś tam kiedyś tam zdarzyło się czytać. - Nigdy nie widziałem, żeby ktoś używał podobnego przyrządu na lądzie, nie na morzu.Anonymous - 1 Grudzień 2015, 19:41 Rozczochrane indywiduum postanowiło się odwrócić. Seraphim w moment wycelował spojrzeniem w oczy nieznajomego, bo jak to mówią, są one odbiciem duszy. Ta była widocznie nieco spłoszona jego obecnością, co widać było po lekkim drgnięciu brwi. Zaskoczony, co?
Chłopak również czuł na sobie wzrok mężczyzny. Pan grabarz zapewne nigdy nie widział arystokraty. Nie można go za to winić. Dzieliły ich dwa różne światy.
Seraphim popatrzył dłużej na mężczyznę, po czym skinął głową i zajął jego miejsce.
- Mhm – mruknął jedynie. Niezbyt przejął się wytłumaczeniem i nie mógł powiedzieć, żeby go to obchodziło. Przyciągnął przyrząd do jedynego oka i zaczął przesuwać podziałkę. Ściągnął brwi, próbując skupić się, ale nieznajomemu zebrało się na pogawędkę.
- Owszem, m-mój drogi-gi – przytaknął, nie odwracając się. – T-to, ż-że filiż-ż-żanka służ-ży do picia he-her-herbaty, nie o-o-oznacza, ż-że nie moż-żna trzy-trzymać w niej g-gwo-gwoź-gwoź-gwoździ – ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło.
Westchnął ciężko. Pojedyncze zdanie potrafiło niesamowicie go zmęczyć. Musiał poczekać dłuższą chwilę by znów się odezwać, a postanowił to zrobić, gdyż jest młodym arystokratą, który uwielbia dyskutować, a rzadko ma ku temu okazję. No, nie chodzi o dyskusje dotyczące interesów, tych ma aż za nadto.
- U-u-używam go d-d-do mierzenia k-k-k-k-kątów i u-u-u-u-ustalania o-od-od-od-leg-ło-ści. – odetchnął. – Ry-ry-rys-rysuję mapę.Simon Quinn - 1 Grudzień 2015, 20:25 Wsunąwszy dłonie do kieszeni, Simon z umiarkowanym zainteresowaniem obserwował poczynania jednookiego. Z pewnością wiedział, co robi - raczej nie znalazł tego specjalistycznego przyrządu porzuconego w kącie i nie sprawdzał, jak toto działa. Dało się w jego ruchach wyczuć metodyczność; Simonowi niejako kojarzyło się to z ustawianiem optyki w karabinie pod strzał, z ocenianiem odległości. Dużą rolę w tej grze skojarzeń odgrywało miejsce, w którym się znaleźli, dogodne tak dla snajpera, jak dla kartografa.
- Mapę, no tak... Przyznam, że nie zdarzyło mi się jeszcze oglądać mapy tych okolic, logicznym wnioskiem jest, że ktoś się prędzej czy później zabierze za rysowanie takowej... A pan to tak z pasji, czy może z praktycznej potrzeby?
Na szczycie wieży wiało, ale nie aż tak przenikliwie, żeby od tego mieć problemy z artykulacją, poza tym rozmówca nie szczękał zębami ani nie zdradzał innych oznak wyziębienia. Wychodziło, że jąkał się bez związku z pogodą, wiosna, lato, jesień, zima, piątek, świątek czy niedziela. Simon współczuł, zastanawiając się przy tym nieco gruboskórnie, czy ułatwi mu to, czy też utrudni zadawanie pytań.
Quinn zastanawiał się w duchu, co też ów jednooki myśli sobie na temat jego, Simona obecności na wieży i w ogóle w Krainie Luster. Jak dotąd nie okazywał szczególnego zaintrygowania, jakby znał odpowiedź, albo przynajmniej tak myślał. Cóż, snajper nie zamierzał się bez potrzeby tłumaczyć. Kraina Luster to, zdaje się, wolny kraj - każdemu wolno sobie chodzić, gdzie ma ochotę. Chyba.
- Pan mieszka gdzieś w okolicy? Ja tu często nie bywam, nie rozeznaję się w mieszkańcach. Anonymous - 1 Grudzień 2015, 21:52 - Hmm. – mruknął i znów przesunął podziałkę.
Tymczasem tuż obok Simona lewitował notatnik oprawiony w zieloną, błyszczącą skórę oraz wieczne pióro o pięknym karmazynowym kolorze. Seraphim nawet nie musiał wypowiadać liczb, by zostały napisane na papierze. Pismo miał równe, a każda odległość była dokładnie opisana. Mapa Krainy Luster? Dobre sobie.
- Ha! M-m-mu-musiałby t-to b-być ja-ja-jakiś po-po-po-p-po-my-le-niec – powiedział, rozbawiony. – Rys-s-sow-w-wanie ma-ma-mapy k-k-kr-krainy lu-lu-lus-ter zajęło-by s-s-setki l-lat i s-s-s-set-ki kro-ków. Ża-ża-żaden ka-karto-gra-graf nie-nie-nie w-w-wrócił ży-ży-żywy.
Obrócił się na chwilę by zlustrować wzrokiem nieznajomego. A może wręcz obcego? Na pewno nie był stąd. Nawet na grabarza się nie nadawał. Zbyt spokojny. I co to w ogóle za ubranie? Nawet stary Morti nie nosił tak ponurych i prostych ciuchów, a całe życie spędził jako kamerdyner. Skierował wzrok na twarz mężczyzny. Tam też nie było zbyt kolorowo.
Zerknął w notatnik, który do siebie przywołał, po czym wrócił do pomiarów.
- Nie-nie-nie-nie często, czy-czy ra-czej ni-ni-ni-nigdy – zapytał, nie ukrywając ciekawości.
Oczywiście, że był wścibski. To cecha dobrego gospodarza. Musi wiedzieć nie tylko o tym, co się dzieje w jego posiadłości, ale też u innych. Tu w grę wchodziła jednostka, która nie wyglądała na taką, co to posiada jakieś własności ziemskie, ale każda informacja była cenna.
- Ch-ch-ch-ch-cesz grać, t-t-to sa-sa-sam za-za-za-zacz-nij – powiedział tak stanowczo jak tylko mógł to zrobić ktoś, kto cały czas się jąka.
O tak. Nie ma nic za darmo. „Coś za coś”, to pierwsza zasada handlu.