Cyrille - 19 Sierpień 2011, 18:24 Owa posiadaczka cyklamenowych pukli, wciskających się w każdą, kryształową szczelinę krzesła, na którym zasiadała w prostocie swych myśli wydawała się wręcz finezyjnym zjawiskiem. Niemal komicznym wydał się fakt, iż jego uwagę skupiły właśnie owe kosmyki, których barwa wydawała się jeszcze bardziej jadowita, w padającym nań świetle i nie, bynajmniej je podziwiał w sposób, który zwykli robić to inni, bo i takich, jak mniemał, nie brakowało. Po głowie snuły mu się raczej pytania oscylujące w doprawdy dziwnych dziedzinach... w jaki sposób je pielęgnowała? Czy każdego dnia szczotkowała je tysiąc razy? Jeżeli tak, jak wielki ból musiała czuć jej smukła dłoń, tak brutalnie zagoniona do pracy? Czy bała się kołtunów? A może histerią napawał ją każdy, wypadający włos? Wolała zapach malin czy cynamonu na swoich włosach? Preferowała spinać je w warkocz czy nosić rozpuszczone i nader wszystko dlaczego właśnie tak? Tyle pytań w mig zrodziło się za kurtyną chaotycznych, wypłowiałych pasm, w samym ognisku myślowego potoku. Potrząsnął głową, wprawiając w ruch każdy, niemiłosiernie powykręcany włos, wprawiając całą fryzurę w jeszcze większy rozgardiasz. Czasem żal łapał serce, gdy nie dane było mu cieszyć się niekiedy nieocenionymi umiejętnościami telepaty. Wszak teraz na pstryknięcie skostniałych palców byłby zdolny do chyżej penetracji jej myśli i ocenienia na jaki tor przyjdzie im zboczyć. Niestety, tak makiaweliczna umiejętność nie była mu dana, więc odkrycie w jak wielkiej desperacji była różowłosa było niemal nierealnym postępkiem. Podobnie jak i było nim rychłe odsunięcie w niepamięć niedawnego zamachu na jego pisarski żywot. Co do samego pochówku - za nim go miał i prędzej wolałby z niego zrezygnować, spisując porzucone ciało na powolny rozkład i wtopienie się w całą, żywotną masę natury, stanie się jej częścią. Niczym ranne zwierze, marzył o legnięciu pośrodku lasu, samotnym skonaniu... ale jeszcze nie teraz. W zasadzie przy życiu utrzymywała go jedynie troska o ukochaną matkę i gdyby jej przyszło odejść z tego świata... kto wie, co wpadłoby do głowy zasmuconemu poecie, wszak ich ambiwalentne uczucia bywały motywem niejednego poematu. Rozwodząc się dalej nad naturą śmierci zadanej przez ową ponętę w postaci słoiku, niewielką różnicę robił mu smak czy sama zawartość owego narzędzia zbrodni, choć przyznać musiał, niebieska konfitura nadałaby nutki mistycyzmu i oryginalności jego odejściu. Być może gdyby użyć jagód? Lub borówek? Możliwe, iż wówczas, uzyskałoby się atramentowy odcień, kto wie. Z rozkosznego dla podniebienia zamyślenia, wyrwało go ciche prychnięcie dziewczęcia. Czyżby teatr świateł nie przypadł jej do gustu? Tak niefortunny obrót spraw z pewnością odbiłby się nieprzyjemnym wydźwiękiem dla Cyryla, istnego smakosza tak ulotnych chwil, jakie to w przypływie niewymuszonej hojności darowała im natura. Światło jakie promiennie padało na ich twarze w zapachu przypominało goździki, iluminowało, nie raniło ich źrenic, a wręcz przeciwnie, nadawało im frywolnego blasku, tańczącego niczym duet nieziemskich ogników. Być może to dzięki kapryśnym zerknięciom udało mu się zarejestrować tak istotny detal, umykający jego dotychczasowej uwadze. Pochłaniającym było odkrywanie innych istotnych elementów, podczas podziwiania owego spektaklu, jednak okazało się to jeszcze bardziej interesującym i nie mniej pouczającym, kiedy siedzącemu tu koneserowi nie doskwierała samotność. Istotnie, preferował brak jakichkolwiek istot w pobliżu, zdolnych go rozproszenia jego nieocenionej uwagi, jednak i owe przebywanie w czyimś towarzystwie posiadało swoje, choć wątpliwe - plusy. Niemal uderzył potylicą o oparcie kryształowego siedzenia, gdy uświadomił sobie, jakież to niecne myśli przechodzą właśnie po jego głowie! Gdzie się podziało jego samozaparcie? Jego duch i idea samowystarczalności, odrzucania wszelkich możliwości na koegzystencję z innymi istotami? Gdzie wówczas był jego zmysł obserwatora, tak wypierający się jakiejkolwiek interakcji? Beształ się bez końca, nieco zawiedziony własną, słabą wolą. Nader wszystko musiał dobitnie zakończyć ten dialekt, następnie odejść z tego miejsca i modlić się w swej kaprawej duszy, aby owa pannica nigdy, przenigdy nie odnalazła drogi powrotnej w jego oblubioną samotnię. Tylko w jaki sposób tego dokonać? Głos w jego głowie niechybnie przywodził na myśl liczne pytania egzystencjalne, choćby tak dobrze znana owacja Hamleta, bezlitośnie odzierana z odzienia wyjątkowości, miotana na prawo i lewo. W zasadzie tragizm Hamleta budził wspomnienie jego samego w wielu kwestiach, choćby wówczas, patowo dźwięcznym pytaniem "Pozostać lub odejść? Oto jest pytanie." i choć kto pyta nie zwykł błądzić, mętlik panujący w myślach dziewczyny zdawał się i jemu udzielać. Pozostawało więc odejść z tego miejsca i puścić ich rendez vous w niepamięć, jak zwykł nagminnie też czynić.
Usłyszawszy kolejny potok słów pragnął udzielić nań odpowiedzi... bezowocnie, uprzednio będąc niewysłowienie karygodnie wyprzedzonym i pozbawionym nawet tak libertyńskiej przyjemności, jaką była odpowiedź. Niesłychane! Nawet to mu odbierała! Na dodatek jej machinalnie zmieniana poza bynajmniej polepszała stan wątpliwej koncentracji pisarzyny. Aż miał ochotę uszczypnąć jej nos lub szarpnąć jej ucho, aby tak dotkliwa sugestia była w stanie przemówić do rozumu owej butnej istotki.
- Ciekawi mnie cóż za irracjonalny fakt, wprawia cię w taką pewność siebie.
Starania względem nasycenia wypowiedzi wyraźną dawką wyrachowania i kpiny uznać można było za zwieńczone sukcesem, zaś spojrzenie tęczówek o barwie niedawno zgaszonego popiołu, które teraz jarzyły się zgryźliwością na nowo utkwiły na suknie jej lica. To co teraz czuł, uklasyfikować można było na podłożu niepojętości, kąśliwego rozczarowania i lekkiego wzburzenia, jakie wywoływała w nim zuchwałość owej persony. Powoli żar, jakim oblało się jego czoło gasł i wszelakie inne objawy wzmożonej aktywności organizmu najpewniej wróciłyby do swej normy, gdyby nie kolejny, jeszcze śmielszy akt dziewczęcia. Czuł, jak jej palce niczym intruz wkradają się w ogrody posiwiałych konarów, penetrują wszelkie korzenie, obalone pnie i gałęzie... ależ miała tupet! Nim zdołała cofnąć dłoń, chwycił jej ramię w mocnym uścisku wychudzonych palców i spojrzał dobitniej, na napełnioną pyszałkowatością twarz.
- Czy ty kompletnie straciłaś rozum?
Niemal wycharczał, czując jak jego policzki napełniają się w złości purpurą, a żyły jakby przywrócone do życia, na nowo pompują w martwą tkankę posokę. Owa arogancja była dla niego druzgocąca. I gdyby nie stalowy takt, niechybnie wykrzyczałby jej ową rażącą niesubordynację wprost w chytre lico.Anonymous - 19 Sierpień 2011, 19:33 Zamiast odpowiadać kolejno na każde z nurtujących go pytań, tym samym zdradzając ową tajemnicą, wolę zapewnić, że Adrien nie miała w zwyczaju nie odpowiadać na czyjeś pytania, o ile te zadane były w sposób właściwy. W jej mniemaniu właściwy, co ograniczało się do skomplikowanej treści pytania, acz zabarwionej nutką ciekawości. Chciała napawać swój wzrok czyjąś ciekawością, która oczywiście - mało to zaskakujące - dotyczyła jej osoby. Za tę chwilę rozkoszy, którą odczuwała w ten sposób byłaby w stanie zrobić wszystko, zniżyć się do poziomu zwykłej służki, wydłubać komuś oczy - to zrobiłaby z jeszcze większą satysfakcją, czy spełnić inne prośby, a tego nie miała w zwyczaju robić. Zważywszy na to, jak zuchwała i pewna siebie była, to byłoby wręcz hańbą, jednakże jest w stanie nieść za sobą ten ciężar, byleby tylko jej psychika nie została w jakiś sposób zachwiana. Otóż to, gdy ktoś dostatecznie długo jej nie komplementuje popada w stan depresyjny, ta niestety ciągnie za sobą tyle nieszczęść, możliwość popadnięcia w obłęd, chociażby w postaci wstrętu do własnego ciała. Długo by nie wytrzymała, znów by zdziczała, znów musiałaby przez to wszystko przechodzić, leki, świat, w którym to nie ona jest panią a jej pech, zwany przez nią losem. Jej los był wtedy przesądzony. Jedynie pewność siebie podtrzymywała ją jeszcze przy życiu, nie chciałaby utracić tego, co miała w tej chwili. Słoika?
W każdym bądź razie, czy to miała słoik, czy też zachwycała się pisarzyną, byłaby skora odpowiedzieć na jego pytania, byleby te spełniały wyżej wymieniony punkt. Nic jednak nie ma za darmo. Jej kolejna złota zasada mówiła - coś za coś. Banalne? Nie inaczej. Wiadomo jednak, że nikt nie oddaje niczego za darmo, tylko głupcy. Na szczęście(?) ona głupia nie była, bynajmniej w tej chwili potrafiła jeszcze zachować zdrowy rozsądek, nie na długo oczywiście, bo jak wiadomo niepohamowana chęć dotknięcia jakiejś partii jego ciała była na tyle silna, że zdrowy rozsądek był w porównaniu z taką siła przegrany. Jego los został przesądzony przez myśli, jego zachowanie, niedostępność. Mogła spokojnie na swoją obronę obwinić właśnie jego osobę. Jednakże zważając na okoliczności w jakich się zaraz mieli znaleźć to niemożliwe. Nie dał jej dość do głosu, bez uprzedniego dotknięcia jej ciała. Pragnę jednak cofnąć się do momentu, w którym to znów miała przyjemność wsłuchać się w jego głos. Tym razem brzmiał inaczej, nie tak jak tego chciała. W jej głowie odbijało się echo tych słów. No właśnie, co? Każda myśląca istota będzie wpierw myślała o własnej wygodzie, komforcie, bezpieczeństwie. Swoje dobro stawiała na pierwsze miejsce niezależnie od tego, jakie będę tego konsekwencje, jak wiele osób zdąży wytrącić z równowagi, a przede wszystkim - kto z tych osób będzie w stanie odpłacić się tym samym(tutaj nie ma wątpliwości, że taką osobą jest Cyrille)? Pewność siebie w jej mniemaniu kształtowała zmysł piękna, który tkwił w jej wnętrzu, acz tutaj pewnie nie jedna osoba sprzeczałaby się o racje w tej sprawie. Jej subtelność objawiała się właśnie podczas takich chwil. Kiedy robiła to co chciała jasno przedstawiała innym, że nie jest od nikogo zależna, że jest nieobliczalna. Może gdyby poeta aż tak bardzo się nie wyróżniał spośród osób, które (nie)miała przyjemność spotkać w swoim życiu, nie okazałaby tego tak dotkliwie, tym samym nie sprowadzając nieszczęścia, złości, irytacji i tych wszystkich negatywnych zachowań ani na siebie, ani na niego.
Czuła jak jej policzki przybierają tej charakterystycznej barwi, róż wkradał się powoli na jej chorobliwie blade lico, pozwoli ciemniejąc, na kościach policzkowych były widoczne niemalże czerwone plamy. To nie krępacja jaka mogłaby wynikać z bliskości pomiędzy tą dwójką, a wściekłością której w żaden sposób nie potrafiła zahamować. Zdecydowanie jej wcześniejszy czyn odbił się na niej mało przyjemnie, nie tego się po nim spodziewała, niechże wsadzi nos w ten pejzaż przed sobą, a jej pozwoli robić to, na co ma akurat ochotę. Kościste palce pisarzyny, które wbijały się w jej ramię, nie ważne czy przez ubranie, były wyjątkowo irytujące. Chciała w tej chwili zapaść się pod ziemię, albo opuścić Teatr Świateł tanecznym krokiem nie dotykając ziemi, że jej ciało nie było już przez nikogo naruszone. Przestrzeń osobista, której tak broniła została w tak brutalny sposób potraktowana. Jej zuchwalstwo na prawdę potrafiło przynieść jej tyle niezadowolenia, tyle smutku, tyle rozczarowania? Aż nie mogła uwierzyć w zaistniałą sytuację. Żeby się upewnić, czy przypadkiem nie śni zamknęła oczy, ba! Wręcz zaciskała powieki, przygryzła dolną wargę, by już nie drżała ze złości. Kiedy jednak przyszedł czas na otwarcie oczu czuła jakby jego palce napierały na jej ramię jeszcze bardziej i bardziej. Kolana jej zmiękły, gdy tylko ujrzała przed sobą personę, którą wcześniej tak wielbiła, a teraz najchętniej wydłubałaby mu ślepia. Jej ciało było tak delikatne i wrażliwe na każdy obcy dotyk, że niezależnie od tego, czy wbijał swoje paluchy mocno, czy też nie, pozostanie na jej ramieniu ślad. Nie chciała tego, jej ciało musi być wiecznie pięknie, bez śladów, wiecznie nietknięte, teraz cały jej plan zburzyły palce Cyrylka.
- Nie dotykaj mnie! - warknięcie było na tyle donośnie, że dosłownie za sekundę zaczynała żałować tego, jak znacznie podniosła ton swojego głosu. Oczywiście było ją stać na o wiele więcej, jednakże szok w jakim aktualnie się znajdowała zbytnio ją ograniczał. A wracając do samej jej wypowiedzi - aż chce się krzyknąć I kto to mówi! Tudzież krzyczy, warczy, syczy, prycha, bo doprawdy trudno było jednoznacznie określić to co z jej ust wyleciało. Gdyby nie pozycja w jakiej się aktualnie znajdowała, połasiłaby się i są złość okazała w zupełnie inny sposób, chociażby fizycznie. Nie ograniczała się nigdy do słów, to coś musiało ją na tyle przyprzeć do muru, by nic więcej nie mogła uczynić, kiedy jej ręce aż drżały z niepohamowanej chęci zderzenia się z czyimś licem. Jestem ciekawa czy bladość jego lica jakoś by się zmieniła, tudzież zaczerwieniła, gdyby tak jej dłoń zderzył się z kościstym policzkiem Cyrylka. Już nie zastawiała się nad sensem jego pytania, czy było właściwie, czy aby nie było w tym prawdy. Może faktycznie straciła rozum. Och! Ale cóż to się dzieje w jej umyśle? Czyżby całą winę zwalała na siebie? Patrząc na to okiem kogoś, kto przyglądał się im od dłuższego czasu z pewnością stwierdziłby, że cała ta sytuacja wynikałaby z jej wygórowanego ego, które przepełnione było pychą. Gdyby tak znalazło się lustro, tudzież ktoś podobny do niej, może wtedy byłoby inaczej. Zrozumiałaby swoje naganne zachowanie. Teraz jednak martwiła się o swoje ramię, dla pewności spojrzała kątem oka na jego dłoń, potem zaś mogła bardziej przyjrzeć się jego szyi, a na końcu znów spocząć wzrokiem na jego zbliżonym niż wcześniej licu.
- Ty.. - tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić, dopiero teraz dostrzegła, jak blisko się znajduje. Nie była to niebezpieczna bliskość, która mogłaby przyczynić się do czegoś więcej, aczkolwiek na tyle drażniąca, że teraz róż jej policzków nie był spowodowany złością a krępacją. Wzięła pod uwagę fakt, że był niedostępny, że wcześniej traktowała go przez chwilę jak swój skarb, ona była piratem. Pirat winien znaleźć swój skarb, przypieczętować go w jakiś sposób i cieszyć się z niego. Poszukiwania więc można było spokojnie zaliczyć do zakończonych, przypieczętowanie tego chyba nastąpiło z chwilą kiedy to musnęła swoimi palcami jego jasny kosmyk, w dotyku zdecydowanie gorszy niż jej cyklamenowe pukle. Jej włosy były zadbane do przesadyzmu, dlatego jeśli miała możliwość dotknięcia, chociażby przez chwilę jakiś innych pukli, efekt był zawsze taki sam. To co nie jest jej, zawsze jest gorsze. Ale czy pieczętując swój skarb automatycznie nie stawał się jej? Dłonie dziewczęcia zadrżały, zaczynała się nad tym poważnie zastanawiać, powoli w niepamięć odsuwając to, że nadal trzyma na jej ramieniu swoją kościstą dłoń. Tylko jak się z tego cieszyć? Czy zwykła obserwacja jego persony z boku by jej wystarczała? Czy to aby jedyne wyjście? Może ona ma jakiś pomysł, jak już istotka wyżej zauważyła - kto pyta, nie błądzi. Oby i z nią nie było inaczej.
- Jesteś moim skarbem, przypieczętowałam Cię i teraz.. - urwała nagle, zdając sobie sprawę z tego, jakie głupoty wygaduje. Wyciągnęła ponownie dłoń w jego stronę, tym razem spoczywając nią na jego bladym policzku, palcem przesunęła nieco w górę, w stronę jego oka.
- Jeżeli nie zabierzesz ręki - obiecuję, że wydłubie Ci oko.
Dla urzeczywistnienia swoich myśli i zamiarów wbiła nieco swój paznokieć w jego oczodół. Nie chciała tego robić i w myślach bardzo tego żałowała, ba! Jej głos, pomimo syczenia wydawał się być jakiś inny, słowa jakby nie płynęły z jej ust. Jaki więc miała w tym cel? Chciała wymazać wcześniejsze słowa ze swojej pamięci, a takim zachowaniem możliwe, że odwróciłaby jego uwagę dotyczącą tego całego skarbu. Jeżeli jednak zdążył zabrać swoją dłoń szybciej niż ta w ogóle mogła cokolwiek zrobić, pewnie siedziałaby sparaliżowana, milcząc. Chyba miała dziś za dużo wrażeń, czuła jak świat wokół niej, byt przed nią, krążył wokół. Traciła powoli jasność umysłu, co można było zauważyć przez mrużące się ślepia różowowłosej.Cyrille - 20 Sierpień 2011, 17:12 I zapewne wszelkie jego wątpliwości zostałyby rozwiane, o ile, jak z pozoru miał się przekonać, padające z jego ust pytania byłyby w oczach kobiety odpowiednie, gdyby wyłączyć z owego fascynującego procesu przetwarzania myśli we frazy, skomplikowaną umiejętność doprawioną szczyptą śmiałości, chęci i wyczucia, a tego ostatniego nigdy pojąć nie zdołał. Owszem, każde z wymienionych uprzednio pytań raz jeszcze rozbłysło w jego myślach, jednak gdy nadchodziła chwila do ubrania weń w zawiły tok słowny, jedyną reakcją było rozchylenie śliwkowych warg w niemym wyrazie samozaparcia. Ależ był idiotą! Zaklął w myślach w sposób dalece odbiegający od wszelkich standardów, wyklinając siebie do lich, dundrów czy chociażby motylich nóg i kurzych stóp. Talentu ku przekleństwom szczęśliwie nie odziedziczył, co było niejakim nemezis darowanym przez los. Ciekawość w jego oczach, nie była jakimkolwiek gwarantem takich właśnie odczuć, w zasadzie żadne z nich nie było w stanie nim być, a to z tego powodu, iż zasnute wieczną mgłą oczęta pisarzyny, nie miały najmniejszych nawet predyspozycji ku uchwyceniu nawet cząstki jego emocji. Potrafiły jedynie stać się lustrem, odbić nieswoje wrażenia, a co za tym idzie, na jedynie krótki ułamek chwili, w bliżej niezrozumiały i zagmatwany sposób je przejąć. Zjawisko to było jednak równie ulotne, jak i uwaga owego posiwiałego dewianta. Poraniona dusza nie zwykła obdarowywać go skrajnymi porywami uczuć, dawać upustu ciążącym mu żalom, odepchniętej złości, skrywanej wrogości... był szklany, przeźroczysty w tak tragiczny sposób, iż zdawał się nie istnieć. Ba! Jego byt wydawał się być na tyle wątpliwy, iż niekiedy brano go skutecznie za zjawę. Puste naczynie bez dna, którego nikt dotąd nie zdołał napełnić niczym, ponad salwą rozczarowań i goryczy. Był zgorzkniały, w całym jestestwie owego słowa. I najwyraźniej owy stan dręczący jego psyche od wielu, wielu lat, nie miał zaznać kresu. Nawet jeżeli zawszona duma i stęchły deficyt wyczucia adekwatnej pory miały się przełamać i dojść do głosu nękającym go pytaniom, czy wówczas byłby w stanie w jakikolwiek sposób się odpłacić? Cóż mógł zaoferować człek, nie posiadający nic prócz własnych, chimerycznych wizji, osobistego dziwactwa i jedynej kotwicy, jakim było poczucie obowiązku względem matki? Nic. Nic nad swe wątpliwie przyjemne towarzystwo. O tak, w odgrywaniu roli posągu byłby istnym maestrem.
Każda myśląca istota myślała o sobie? O ironią, czy zatem tak naprawdę nigdy nie myślał? Czy wszystkie te nastrojowe huśtawki były jedynie złudzeniem? Wszak tak właśnie uważała, czyż nie? Niekiedy, w niezwykle rzadkich momentach kluczowych zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby wyznał Josephine całą prawdę, gdyby zapragnął obedrzeć otaczającą ją powłokę fałszu, bezpiecznego kłamstwa, w którym tak zagorzale tkwiła, jaką pomógł się jej własnoręcznie omotać. Wiążąc w uścisku jej rękę nie kierował się czysto egoistycznymi pobudkami, oj nie. Gdyby należał do wylewnych istot, niechybnie by zapłakał nad delikatnością, nad subtelną skorupą ich wspólnego mistycyzmu, z której tak pragnęła się wyswobodzić, zniżając ulotność chwili do przyziemnego, skostniałego dialektu. Była aż tak niecierpliwa? Za swe błędy należało płacić i tak przyszło nazbyt pyszącej się istotce spotkać z lodowatą płachtą jego nadwrażliwości. Miał ignorować jej bezczelne działanie? Sądziła, że z tak banalną prostotą zdolny był do nie zważania na tak diabelsko bezpodstawne i wyzywające wybryki? Gorzko się zatem myliła, a rozczarowanie nie pozostawało bierne w tym smaku.
Palce powoli zaciskały się mocniej, niczym żelazne okowy wiążące nader ruchliwego skazańca, którym zresztą wówczas była owa chełpliwa pannica. Patrzył na nią, choć ciężko było to zarejestrować nawet bacznym wzrokiem. Jego źrenice niemal penetrowały blady pergamin jej twarzy, wbijały się siłą tysiąca igieł, smagały, paliły i wierciły w niemym afekcie jaki na nim wymogła. Cóż za tupet! Cóż za czelność i karygodna impertynencja! Przed oczyma pojawiła mu się wizja, ewentualność i niejaka diabelska propozycja ku przysłowiowemu złojeniu młodej panienki. Cóż za strata, iż nie miał przy sobie drąga, zdolnego wystrzelić wprost w jej plecy! To by było dopiero widowisko, a sprawiedliwość raz jeszcze zatryumfowałaby nad niegodziwością tego świata. Gdyby tylko wizje mogły się ziścić...
Machinalnie zadrżał, pod wpływem nazbyt silnych wibracji wydobywających się z niepozornych ust owej krnąbrnej Mädchen. Nie zwolnił uścisku, jednak wyraz jaki wparował na jego kredową fizjonomię z łatwością wprawiał w osłupienie. Włosy niemal zjeżyły się od nadmiaru agresji, zaś oczy jeszcze bardziej wytrzeszczyły, w skupieniu spoglądając przed siebie. Siarczysty policzek zdawał się być w obecnej sytuacji zbawieniem, a nie tak dawno rozważana, słoikowa śmierć niemal arkadią. Co za tupet! Najchętniej parsknąłby w jej napuszoną twarz, uciekając z tego miejsca jak najdalej. Impet absurdu jaki od niej bił, niemal go oślepił. Była niecodziennym zjawiskiem, to przyznać musiał.
- Sądziłem, że się już przedstawiłem, a może się mylę i twój słuch jest na tyle wypaczony, iż nie zarejestrował mego imienia?
Odparł na sam wydźwięk jej niegrzecznego zwrotu, udzielając odpowiedzi nie umniejszającej mu w swym nietakcie. Niemal natychmiast pożałował, owego papugowania, wszak mógł od razu zaprzestać tej marnej komedii i przemówić jej do rozumu, kto wie, może nawet i postarać się załagodzić zrodzony pomiędzy nimi konflikt? Był marzycielem, to z pewnością.
Chwila, jaka bezsprzecznie nadeszła wprawiła go w zmieszanie, konsternację, niejaki paraliż do tego stopnia, iż przez dobrą chwilę zastanawiał się, czy aby na pewno tak absurdalny pąk słów wydostał się z jej ust. Jeżeli on był skarbem, ona wybitnym satyrykiem. Sadził, że nic więcej nie jest w stanie wstrząsnąć nim dogłębnie, do czasu, gdy nachalna dłoń raz jeszcze ośmieliła się na przejaw buty i wyrachowanej głupoty. Chciała go pozbawić wzroku? Momentalnie zastanowił się, czy aby jej na to nie pozwolić, jednak po chwili, w magiczny sposób rozluźnił spetryfikowane palce, niewyobrażalnie powoli prostując zastygłe kości i cofając dłoń blisko siebie. Po tym długotrwałym procesie raz jeszcze spojrzał na nią, tym razem jednak, w pełnym znaczeniu czystego rozczarowania, zażalenia, niezrozumienia i w końcu.. pustki. Poderwał się z krzesła i zrobił kilka kroków przed siebie, nie racząc jej nawet pokątnym spojrzeniem. Dopiero po chwili, spoglądając na ginące za ziemistą taflą Słońce, zdecydował się odezwać.
- Odejdź stąd, nim ta farsa zakończy się w sposób, którego żadne z nas by sobie nie życzyło. Wróć skąd przyszłaś, puść w niepamięć cały ten spektakl, zostaw... po prostu zostaw.
Odrzekł dalece skupionym, nabrzmiałym powagą tonem, krzyżując swe cherlawe dłonie za plecami, w kontemplacyjnej pozie myśliciela. Nie miał już ochoty się z nią droczyć. Niemal raniła go ta donośna zuchwałość, to niezdrowe napięcie, jakie wytworzyło się pomiędzy nimi. Zbyt łatwo uległ i co gorsza, musiał stracić rozum, pozwalając sobie na wdawanie się w jakiekolwiek donioślejsze dysputy. Znów zmienił się w posąg, a cała żywa materia, która dotychczas zdawała się w nim buzować na powrót zastygła, najwyrażniej już na dobre.Anonymous - 24 Sierpień 2011, 13:00 Gdyby tylko Cyrylek dał jej szansę spojrzenia w jego oczęta na dłużej niż dotychczas. Ot, nie było możliwości by dostrzegła to puste spojrzenie, lustro, które było w nich skrywane, niewątpliwe też było, że dzięki temu spojrzałaby na niego w zupełnie inny sposób niż to zdążyła sobie obrać. Bo chodź bezinteresownie to ona mogła jedynie komuś naszczekać, nigdy w ten sposób się nie zachowywała. Z reguły dokładnie przyglądała się swojej potencjalnej ofierze, a dopiero potem snuła pewne przemyślenia na temat ów persony. W tym przypadku było o tyle inaczej, że chodź zastanawiała się jakiś czas nad tym, jak się do niego zbliżyć(co ograniczało się tylko do takich przelotnych dotknięć, bo w zwyczaju miała tylko obserwować kogoś przez dłuższy czas), to nie przemyślała konsekwencji, działała tak impulsywnie, że trudno przyjdzie jej później się z tym pogodzić. Nie lubiła gdy ktoś naruszał jej przestrzeń osobistą, ona sama jednak nie zastanawiała się nad reakcjami innych i brnęła tą ścieżką, która na chwilę obecną wydawała jej się najlepszym rozwiązaniem. Widać pierwszy raz zdarzyło jej się, że wybrała źle, zamiast przemyśleć to na spokojnie jeszcze raz, zatrzymując go jakaś durną gadką - chodź nie było to potrzebne, biorąc pod uwagę fakt, iż Cyrille był wcześniej tak skupiony na pejzażu przed nimi, że sprawa szła by po jej myśli, bez zbędnej ingerencji. Kapelusznicy z natury byli szaleni, ekscentryczni, impulsywni w całej Krainie Luster. Dlatego tylko to mogłoby ja w jakikolwiek sposób usprawiedliwić, w rzeczywistości Adrien nie należała do osób wybuchowych, a już na pewno nie takich, które bez przemyślenia robiły coś wbrew swojej woli. Gdzie też podziała się ta silna wola, trzeźwe myślenie, zdrowy rozsądek? Czyżby prawdziwa natura Kapeluszników przebiła się przez tą silną barierę, jaką kształtowała na swój własny sposób przez te parę lat? Już od dziecka stwierdzono, że jest wyjątkowo mądra i na swój własny, może chwilami chory sposób, rozumuje wiele spraw. Wszystkie jej odczucia były tak sprzeczne z jej prawdziwą naturą, że powinna się zastanawiać nad tym, czy aby na pewno nie pomyliła się opisując samą siebie. W końcu po części, to nie tylko środowisko wokół nas kształtuje, ale i my sami, patrzymy na świat według własnych zasad, które według nas są odpowiednie, bynajmniej dla nas. Każdy ma w sobie chodź trochę egoisty, może niekoniecznie chce to po sobie pokazać, ale z czasem wychodzi to na światło dzienne. W przypadku Adrienka było to spełnianie własnych kaprysów(co w tych czasach było mało oryginalne, bo wiele spotyka się takich osób), biorąc pod uwagę Cyrylka mogłabym wysnuć parę wniosków, które by sygnalizowały o egoistycznym zachowaniu w tejże chwili - wolę to jednak pozostawić komuś innemu. Każdy na swój własny sposób rozumuje egoizm, Adrien nie wiedziała w swoim zachowaniu nic złego - bynajmniej do czasu nie widziała. Teraz jakby zdjęła z siebie różowe okulary i spojrzała na świat zupełnie innymi oczami, nie swoimi, chodź ich barwa nadal była taka sama. Zmrużyła je nieznacznie, zapominając się w tej chwili zadumy. Jej wyraz twarzy nieco się różnił, zapomniany, obdarty ze swojej wspaniałość, którą niegdyś tak się cieszyła. Prawdopodobnie taka reakcja i nagła zmiana zagościła na niej z powodu zderzenia się z lodowatą skorupą pisarzyny. Nigdy wcześniej nie odczuła czegoś takiego, trudno jest słowami opisać to, w jakim fatalnym stanie się teraz czuła. Nie można było już tego wytłumaczyć brakiem cukru w organizmie. A szkoda bo chwilami był to wyjątkowo trafny argument, mam na myśli to, kim jest. Zjawą Deserową nie jest się bez powodu.
- Prz..
Nie mogła, coś ją powstrzymywało przed wymówieniem tego słowo. Możliwe, że ona sama nie chciała tego powiedzieć, nie dlatego, że jej duma byłaby zhańbiona, ale dlatego, że w tej chwili to słowo nie miałoby większego znaczenia. Lepiej poczekać z przeprosinami do momentu, w którym cała ta chora sytuacja się uspokoi. Najlepiej by było, gdyby poszła w zapomnienie, chodź zimno jakie teraz odczuła trudno będzie zapomnieć. Jego słowa faktycznie nie złagodziły złości jaka z niej kipiała, mimo myśli, które zdawały się być zjawą, jaką widziała tylko ona, krzycząc by uciekła stąd jak najszybciej, zanim nabędzie jeszcze większych kłopotów niż dotychczas. Nie potrafiła przyznać mu racji, nie teraz, kiedy jej rozdrażnione ciało aż drżało ze złości.
Jego reakcja z czasem ją rozczarowała co okazała zabraniem od niego ręki i spokojnym oczekiwaniem, aż zabierze swoją. Chodź trudno przyznać, że jest spokojna po napiętych wszystkich mięśniach. Zerwała się z kryształowego krzesła w tym samym momencie, co on oddalił się od niej. Strach. Strach, że odejdzie wprawił ją w takie zakłopotanie, że poczęła kręcić stopą w ziemi. Skoro już ustaliła kim, a raczej czym dla niej był, nie powinna dopuścić do tego, by odszedł. Mogła go teraz złapać, ścisnąć jak najmocniej mogła, niestety paraliż na jej ciele był na tyle mocny, że tylko zamknęła mocno powieki.
Teraz. Głos w jej głowie zdawał się na tyle przekonujący, że nie mogła mu odmówić; Doszukała się jeszcze w jego słowach ukrytego przekazu, może sama go sobie wymyśliła, wiedziała jednak, że to odpowiednia chwila by..— Uniosła nieco wyżej brwi, jednak powieki nadal wydawały się być ciężkie, że nie mogła ich unieść. Wolna dłoń, w której nie trzymała słoika z dżemem, przysunęła do swoich włosów. Poczęła gładzić jeden cyklamenowy pukiel w dłoni, a to zawijając go wokół swoich palców, przeczesując go, by na końcu opuścić na swoje drobne ramię i tak w kółko, do czasu w którym nie odważyła się spojrzeć na niego, obserwowała jego posturę bardzo uważnie. Jakby każdy jego, chociażby najmniejszy ruch miał o czymś świadczyć. Taka zabawa ze swoim kosmykiem włosów dawała jej swoistą zachętę do prowadzenia dalszej konwersacji - chodź trudno jest nazwać rozmową wypowiedź, składająca się z jednego słowa.
- Przepraszam.
Dłonie zaczęły niemiłosiernie drżeć, drobna, smukła dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej na szklanej powierzchni słoika, jeszcze trochę a słoik pęknie. Był robiony z delikatnego(o ile to możliwe), kruchego szkła, które nawet osóbka o małej sile fizycznej byłaby w stanie zgnieść. Tym samym jej dłonie zetknęłyby się z czymś zupełnie obcym, delikatna struktura jej dłoni, ich bladość przyozdobiona byłaby wtedy krwistoczerwoną mazią, która nie byłaby tylko słodkością, ale i metalicznością. Szkło było kruche, ale i ostre. Na szczęście w porę, kiedy to zjechała wzrokiem na dół, dostrzegła swoją dziwną reakcję, rozluźniła nieco uścisk, ale tylko na jednej dłoni. Wargi jakby zbladły, odcieniem zlewając się ze jej chorobliwie bladą cerą, dłoń, którą wcześniej tak ochoczo gładziła swoje włosy, przemknęła teraz na jej głowę. Upewniła się, czy cylinder znajduje się na swoim miejscu, by nieznacznie nasunąć go jeszcze bardziej na swoje czoło, tak by cień padał na jej twarz. Czuła jak jej policzki pęcznieją, stają się jeszcze bardziej gorące, nabierają zupełnie innego odcieniu. Kolorem przypominała teraz pąk róży. Nieustający hałas w jej głowie tłumił dźwięki wokół jej. Chyba już gorzej upokorzyć się nie mogła. Bała się, bała się jak nigdy, że dostrzeże jej reakcję. Gdyby zobaczył to ktoś inny pogrążyłaby się w obłędzie, jej ciało stałoby się nagle ostatnią rzeczą jaką chciałaby oglądać.Cyrille - 27 Sierpień 2011, 12:24 Krnąbrny los zapragnął jednak inaczej i bezlitośnie odebrał nie tak dawno sycącym się źrenicom, obiekt ich dotychczasowych westchnień. Owy wymyślny, stworzony na wzór szkła twór, wbijał się teraz niemiłosiernie w połyskujące w oddali, krystaliczne ostrza, pozornie kruche, a pomimo to zdolne do wywołania u nieostrożnego wędrowca niemal nieopisanych męczarni. Piękno zazwyczaj bywało zwodnicze, raniąc w istocie dogłębnie. Niczym kolce róży, czy też jad egzotycznego gada... zupełnie jak kobieta. Kochanek gdy pochyla się drżąc nad kochanką, jest jak umierający, co pieści swą trumnę. W głowie zaświtała mu cyniczna myśl, wydobywająca z zakamarków umysłu pewien niegdyś dobrze znany poemat, na myśl przywodząc zaledwie kilka jego fraz, choć jak najbardziej trafnych. Kobiety... śmiało można było rzec, iż owy neurotyczny młodzieniec nie zwykł mieć ku nim szczęścia. Poczynając od popadającej we własny obłęd matki, przez inne damy, zarówno człowiecze, jak i nieludzkie, ku którym zwykł kierować swe wątłe afisze i uznawać za cherlawe wspomnienie pasji i natchnienie. Ileż był zdolny dać istocie, która by go zachwyciła, pochłonęła dogłębnie i pozwoliła się podziwiać, sycić, a nader wszystko, przelewać wykreowane przezeń piękno w umyśle marzyciela na papier. Próżne nadzieje, które porzucił lata temu. A czy ona? Owa chełpliwa pannica, zasiadająca wówczas na dostojnym, kryształowym tronie o zdradzieckich oczach i nie mniej zwodzących na manowce, wibrujących różem puklach... czy ona zdolna była go poruszyć? Pytanie warte głupca, wszak któż byłby w stanie wprawić w ruch posąg. Zasępił się jeszcze intensywniej, nawet nie łudząc swych oczu oddalonym widokiem i lokując wzrok wyblakłych tęczówek na wysuszonej od kryształowych pasożytów glebie pod jego pantoflami. Kto wie, być może i on działał w tym momencie nazbyt impulsywnie, poddając się chwilowym kaprysom własnej podświadomości, zbyt szybko oceniając i dusząc wszelakie znajomości już w zarodku. Choć z drugiej strony, czy aby kiedykolwiek zwykł postąpić inaczej? Przekora mu na to nie pozwalała, porzucając wszelkie nadzieje pisarzyny, już przy pierwszym upadku. Łatwo się poddawał... a może tak naprawdę nigdy się nie starał?
Także i on nie przywykł do zbytnej poufałości, wszelakie kontakty i interakcje międzyludzkie ograniczając do oszczędnej wymiany zdań, tudzież niewiele wnoszących uwag, prędkie zbycie i porzucenie kolejnej z szans na nawiązanie czegoś głębszego, wyrazistszego. Dopiero przy matce pozwalał sobie na opuszczenie kurtyny i odsłonienie pozornej cząstki czułości, gdy w niezliczonych razach, w których stawał w ramie ich drzwi, ożywiona rzucała się w jego ramiona, obłędnie wykrzykując imię nie należące do niego. Po cóż zatem silić się miał na nadmierną troskę, będąc skrzywdzonym, zaszczutym i odsuniętym z wszelakiej pamięci? Był duchem, posągiem jaki mijało się pośród bujnych pędów winorośli, zapomniany, zaniedbany, nie pamiętający czasów swej świetności, o ile kiedykolwiek dane było mu ich doświadczyć. Zgroza, to właśnie zgroza skuła jego serce. Nie był człowiekiem, ni istotą z krwi i kości. Cień pośród żywych. Oto kim się stał.
Wigor i niemal dziecięcy zapał we wszelakich, nawet prozaicznych czynnościach... Cyryl z pewnością nie mógł zaprezentować owych przymiotów, odmiennie do kapeluszników, niemal słynących z tak dyskusyjnych przywar. I ona nim była, choć jego wiedza nie mogła tego zarejestrować, acz domyślna intuicja śmiało snuła już kolejną tezę. Odnośnie zaś tez, niepomiernie interesujące wydawały się te obecnie wysnuwane wewnątrz cyklamenowej głowy, dotyczące go i jego fascynującego egoizmu. Czy faktycznie nim był? Niewątpliwie, choć egoizm w jego wydaniu, miał nieco inny, dość burzliwy obraz. Usłyszał jakieś pomruki zza cherlawych pleców, których wysunięte kości wypinały materiał marynarki w prawdziwie karykaturalny sposób. Czyżby miała coś do dodania? A sądził, że powiedzieli już sobie wystarczająco dużo. Nie w smak było mu dalsze ciągnięcie ich marginalnej sprzeczki, toteż wolał, aby dziewczę czym prędzej stąd spierzchnęło i zapomniało zarówno o całym incydencie jak i samej egzystencji tak pokracznego rozmówcy. Preferował taki potok spraw, choć czy tak prędko zechciałby powrócić do domu? Do swej ukochanej Josephine? Wszak po to udał się w to miejsce, aby odpocząć i pozwolić zramolałym kościom na chwilowe zastygnięcie. I znów mruknięcie, owocnie przerywające jego pochłaniający tok myślowy. Czemu uprzednio nie zabrała głosu?! Bała się?! Nie wiedząc czemu, nagle poczuł irytację i nieliche zniecierpliwienie. Czuł, jak posoka nagromadza się w jego klatce i niemiłosiernie pompuje życiodajną ciecz, wywołując przy tym nieprzychylną akcję neuronów, wywołujących stan dalece odbiegający od zachowania spokoju. W przypływie przedziwnej złości, aż nabrał ochoty na wykrzyczenie w jej owalną, zaczepną twarz, aby się stąd wynosiła, zabrała swój piekielny słoik i nigdy, przenigdy nie raczyła pokazać się przed jego oczyma, ale... zastygł. Może się bał, a może już pewien czas temu porzucił nadzieje? Pytanie bez odpowiedzi, jak większość zadanych sobie samemu. Hamlet mógłby się wiele od niego nauczyć, bez wątpienia. Dopiero po chwili jego uszu dobiegła przedziwna fraza, brzmiąca prędzej jak figiel jego podświadomości, aniżeli autentycznie brzmiący głos jej tonu. Zaraz, zaraz! Czy to słuch go zawodził, czy to czarcie miraże świateł i barw wywołały istny mętlik w pośpiesznie posiwiał głowie?
- No proszę, jesteś dla mnie nie lada zagadką, panno Adrien. Zagadką, której, obawiam się, nie dane mi będzie prędko rozwikłać.
Odparł w dalszym ciągu nie szczycąc jej widokiem swej przedniej sylwetki, wpatrując się w dziki i niezmierzony krajobraz, w istną kryształową pustynię, na jakiej przyszło się im niefortunnie znaleźć. W jednej chwili miejsce w jakim się znajdowali wydało mu się przyczyną umysłowych halucynacji. Należało je więc opuścić i nie nękać już dłużącą obecnością i to czym prędzej. Odwrócił się na pięcie, nagle i niespodziewanie, spoglądając na dotychczasową towarzyszkę rozmów. Czerwone pantofelki zamigotały na tle siatkowanych rajstop, zaś peleryna w smutnym tandemie złączyła się z suknią w kolorze bordo, a cylinder... ah, ten cylinder. Charakternie przekrzywiony, widniał na połyskujących wypłowiałą fuksją puklach. Sam nie wiedział, czemu dopiero teraz zarejestrował wszystkie te detale, nadając im przedziwnie istotnego znaczenia. Rozkojarzony wzrok powędrował na smukłe dłonie, niemiłosiernie uciskające szkło, niemal proszące się o jego rychłe roztrzaskanie.
- Nie uważasz, że konfitura stanowi już wystarczającą ozdobę dla nich? Na cóż szpecić je jeszcze krwią?
Wymamrotał i spojrzał wymownie na jej dłonie, uiszczając na nich wzrok już na dobrą chwilę. Liczył, iż ich spotkanie nie zostanie zwieńczone nieproszonym, krwawym akcentem, dlatego też ufał, iż rozsądek rozkaże jej opuszczenie lekkomyślnego zamiaru. Jeśli zaś tak się nie stanie, zmuszony będzie podejść do tej upartej dziewuchy i w iście trywialnym popisie współczucia wyrwać jej niebezpieczne narzędzie, tak jak i pozbawia się nożyczek nazbyt ciekawskie dłonie dziecka. A już sądził, iż dane mu będzie zasmakować spokoju. Próżne nadzieje.Anonymous - 27 Sierpień 2011, 22:17 Może to wszystko jej wina? Tego kim jest, za kogo sama się ma i postrzega. Przez całe życie zamierza zostać dzieckiem? Wszak te są kruche jak trzcina, chwiejne, ale niełamliwe. Słaba na wierzchu, a zarazem wytrzymała w środku, chodź fakt, teraz zachowywała się dziwnie. Impulsywnie. Emocje wzięły nad nią górę i dała się ponieść, chodź ta chwila czegoś innego wprawiła ją nie tyle co w zakłopotanie, ale zadumę. Zastanawiała się, czy to na prawdę coś złego, czy tylko on i ona umyślnie wmawiali sobie, że ich wcześniejsze zachowanie, konflikt, był czymś nieprzyzwoity. Może to oni już od dawna byli nieprzyzwoici, w kółko popełniając te same błędny? Gdybać można by było wiecznie, zawsze znalazłoby się coś, co z chęcią ciągnęłoby się w nieskończoność. Taka nasza natura.
Doprawdy i ona mogłaby się teraz zastanawiać, czy byłaby w stanie rozbudzić w nim jakieś uczucie, być jego natchnieniem, na swój trochę niewłaściwy sposób. Czy bycie sobą nie jest wystarczającym natchnieniem? Do tego jej dziwaczna natura aż prosiła się o skomentowanie, nie mówię już tutaj o niektórych dziecinnych, niewinnych ruchach, które jeszcze bardziej napędzają pozory, że jest zwykła, niczym nie różniącą się od ludzi istotą. Nie wliczając w to różowych pukli na głowie. Jej dziecięctwo jako swoista dyspozycja psychiczna, jako rodzaj wyobraźni i uczuciowości mu nie wystarczał? Czy nadal nie potrafił dostrzec w niej piękna? Umożliwia to przecież bezpośrednie zbliżenie się do wiary, swojej jak i cudzej, w tym przypadku wiary Adrienkowej. Może zmylił go odcień jej kłaków, rzadko spotykany, acz na tyle odpychający swą dziwnością, że nie jest w stanie się do niej zbliżyć? Tyle pytań nurtowało narwaną pannicę, że noga, którą wierciła niewidzialną dziurę w glebie poruszyła się niespokojnie, mimowolnie.
Czemu nie chcesz odczuć niezwykłości z uczuciowych relacji pomiędzy Tobą a mną? Myśli zaczynały płatać jej figle. Dłonie zadrżały nieprzyjemnie. Zmarszczyła się w grymasie niezadowolenie i wbiła wzrok w ziemię, przyglądając się uważnie ruchom swojej nogi. Obcas chwiał się niebezpiecznie, kiedy tylko przenosiła na niego cały ciężar swojego ciała. Jedna ręką, wolna, odruchowo przemknęła przez jej brzuch, aż do ramienia, by tam palcami zahaczyć o materiał kaptura, zmarszczyć jego delikatną strukturę i przysunąć bardziej do swojej głowy. Nieznacznie nasunęła go na swoją głowę, a raczej jej tył. Bała się. Przestraszyła tego, że jej myśli mogły w jakiś sposób dotrzeć do niego, może czytał w myślach? Może potrafił wiele innych sztuczek? Bo chodź nie patrzył na nią, to w każdej chwili mógł sortować jej umysł. Kolejny raz zwątpiła w samą siebie. Źle się dzieje, w jej mniemaniu, kiedy to przebywa w jego towarzystwie. Nie był słaby, nie mogła nim manipulować, miast tego odczuwała wrażenie, że coś wywiera na niej presję. Zrobiła się wyjątkowo podejrzliwa.
Głupia! Wzdrygnęła się, zrobiła krok w jego stronę, przesuwając ospale, niemalże flegmatycznie swoje ciało. Brak życia odezwał się w niej bardzo rzadko, zazwyczaj była przepełniona nieukrywaną, acz ironiczną radością, energia z niej nie uchodziła. W tym wypadku to było jedyne wyjście, jeśli obierze jego taktykę nie ucierpi na tym jej psychika. Czuła się jak zwierze, polujące na jakieś inne. Po części można było do tego porównać jej zachowanie. Chciała mu pokazać jaka jest wspaniała, w jaki sposób powinien ją wielbić, nawet zaczynała narzucać mu swoje racje, które niekoniecznie mogły być trafne. Na szczęście z pomocą przychodził jej Cyrille, który informował ją za każdym razem, kiedy zrobiła coś źle. Nie złościła się, to ją w pewien sposób podbudowywało, dawało do myślenia, odczuła jeszcze większą chęć złączenia swojego ciała z jego, chciała znaleźć się w jego umyśle, dotknąć każdej części jego ciała. I chodź mogło to się wydawać dziwne, każdy ma swoje własne chęci, gorzej jest wtedy, kiedy staje się to naszym szaleństwem. Wpadamy w obłęd, nie chciała tak skończyć, jeśli jednak nie zaspokoi samej siebie wie, że nie da sobie później żyć. Miała pewne podejrzenia, że ma rozdwojenie jaźni, gadała sama ze sobą, kłóciła się, wielbiła, wytykała błędy. Niby nic dziwnego, gdyby jeszcze dodać do tego głos, który nie należał do niej. Głos w jej głowie. Może faktycznie popadała w jakieś skrajności? Czy te myśli przed czymś ją ostrzegały? Może to czas na ucieczkę? Tym samym zaprzepaszczając dalszą znajomość, a przecież taki scenariusz sobie wykuła w główce.
Niestety zapomnieć o nim by nie mogła, pomimo jego usilnych starań. Im bardziej odpychał ją od sobie, tym bardziej chciała być bliżej. Przyzwyczaiła się do; dostaję to, co chcę. W tym przypadku było inaczej, każdy chce czegoś co jest niedostępne, ona aż tak nie odbiegała od ludzkiej natury, Ci byli w tym wyjątkowo wykuci. Wszelkie niedostępności rajcowały ich, przyprawiały o gorzką rządzę posiadania ów istoty, tudzież przedmiotu. Jeszcze jeden krok, wygięła stopę tak, by bujać się na chwiejnych obcasach. Gdyby straciła równowagę z pewnością upadek byłby bolesny. To było jednak na tyle zabawne, że na jej twarzy nie tylko pojawił się uroczy uśmiech, ale i kontynuowała zabawę, wpatrując się w powierzchnię przed sobą.
- A chcesz rozwikłać?
Jej głos był dziecięcy, wczuć można było dziecięcą naiwność. Energia znów zagościła w całym jej ciele, bo każdy, nawet najmniejszy ruch być nieco żywszy, nie tak flegmatyczny jak wcześniej. Zaś na jej twarz wpełzła niepohamowana radość, która tymczasowo ukazywała się w postaci szerokiego uśmiechu. Blade wargi zdawały się nie mieć końca. Uśmiechała się od ucha do ucha, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, jak idiotycznie wygląda. Bo chodź uśmiechała się ładnie, uroczo, a przede wszystkim naturalnie, to było to sprzeczne z jej wizerunkiem, który kształtowała z latami, pokazywała innym i oczekiwała od nich należytego szacunku. Jak darzyć czymś takim kogoś, kto z takich drobnostek czerpie taką radość? Czy to aby na pewno dobrze, czy będzie tego później żałowała? Później. Na razie odczuwała niesamowity entuzjazm, optymistyczne nastawienie. Miała ochotę objąć go swoimi chuderlawymi łapkami, przycisnąć go do siebie(albo siebie do niego) i trwać tak do czasu, aż nie zacznie ingerować Cyryl. Powstrzymała się, chodź jej ciało drżało z podniecenia. To samo odczuwała za każdym razem, kiedy myślała, trzymała, bądź konsumowała słodycze. Tylko niech się nie posika z tej radości, yhm. Zażenowanie poszło w niepamięć, chodź dłonie nadal zaciskały się na szkle, czy też dalej bawiła się by jak najdłużej utrzymać się na samych obcasach. Ach, tyle sprzeczności, trudno się z tym połapać, a już na pewno nie dało się do tego przyzwyczaić. Nie na długo jednak mogła się cieszyć tym stanem. Zacisnęła mocniej swoje palce, zgięła je nieco, by zarówno koniuszki jej palców jak i paznokcie jeszcze bardziej przycisnąć do kruchego szkła. Już chciała coś powiedzieć, ale znów złość powróciła. Może to nie była złość tylko rozczarowanie? W każdym bądź razie pozostawiło to po sobie ślad. Puch. Słoik pękł. Kilka większych części niewielkiego słoika opadły na dół, zaś reszta - widocznie bardzo przywiązana do swojej właścicielki - pozostały przy niej. Łącząc się z jej dłońmi, wbijając się w nie. Ból, pomimo tego, że szkło nie było duże, był niemiłosierny. Prawdopodobnie dlatego, że ta drobnica powbijała się w jej dłonie, palce, nawet kilka można było znaleźć pod paznokciami - i chyba to najbardziej bolało. Zmarszczyła się, nie była z metalu. Kara. Westchnęła zrezygnowana, a zarazem obrzydzona. Strzepnęła z rąk maź na ziemię, na części, które wcześniej złączone w jedność tworzyły kruche naczynie. Ta zmieszana była z niemalże jaskrawą krwią. Zaczęła się zastanawiać, czy bolałoby mniej gdyby nie zdejmowała rękawiczek. Pewnie nie - były uszyte z delikatnego, przewiewnego materiału i nie pełniły żadnej funki, prócz ładnej ozdóbki, która teraz znajdowała się w kieszeni peleryny.
- To wszystko Twoja wina.
Uniosła wzrok, spoglądając na niego wymownie, była jednak bardzo spokojna. Spuściła wzrok na swoje dłonie, nie bardzo wiedziała za co powinna się zabrać. Czym powinna obmyć ręce, w pobliżu nie było wody, bynajmniej ona żadnego zbiornika z wodą nie dostrzegła - śledziła przecież Cyrille. Poczęła więc wyjmować te części szkła, które mogła bez problemu pochwycić w łapki. To był chyba nie najlepszy pomysł. Do tego nadal chwiała się na obcasach, a tak o, żeby się trochę rozweselić.Cyrille - 10 Wrzesień 2011, 20:08 Nieprzyzwoitość, o której mowa, niechybnie stanowiła nieodłączną, dalece zakorzenioną część ich psyche, natomiast jej działanie stanowiło nie lada wstydliwą przywarę. Przynajmniej w mniemaniu pisarzyny. Ich spory, nie tyle kaleczące słownie, co najwięcej szwanku zadające psychice... były dalece niezdrowe. Taka właśnie myśl zaświtała w pokrytym grubą warstwą obumarłych myśli, strzępów wspomnień i łat informacji umyśle. Czuł się zaszczuty jej pazernością, a równocześnie zawstydzony własnym brakiem rozwagi i dalece posuniętym nietaktem w kwestii wykazania nazbyt pobłażliwego stanu ducha. Winien był już dawno ukrócić ten nonsens i wyraźnie oznajmić dziewczynie, że nonsensem byłoby liczenie na cokolwiek więcej z jego strony. I nie, bynajmniej nie chodziło tu o jego gusta i guściki, wszak panienka Adrien należała to nieuchronnie ponętnych istot, kuszących wyschniętego z weny poetę, jednak mówienie w jego przypadku o skrajnym stanie emocjonalnym, tudzież zwanym lubowaniem był nie lada absurdem.
Wiór wyprany z miłości i nic ponad. Oto jak przedstawiał się stan rzeczy w przypadku owego dziwaka, czy tego sobie życzyła, czy też nie. A szansa na obrócenie tego stanu w perzynę malała z każdym tyknięciem wskazówki na zegarowej tarczy. Czas leciał nieubłaganie, podobnie jak i jakiekolwiek chęci i zapał, nieznośnie ulatywał z szkapowatego ciała Cyryla... zupełnie jak tragedia pozbawiona patosu. Okropność.
Ah, gdybyś jedynie wiedziała, jak wielkie figle płata mi owa niezwykłość naszych niemych deliberacji, szybko uznałabyś, że ich dalsze kontynuowanie nie ma dalszego sensu. Po cóż więc katować się tak niebezpiecznym stanem ducha? Lepiej odejść i zapomnieć, niż pamiętać. Pamięć jest zwodnicza, a serce jest kamienną studnią wypełnioną gnojem, na cóż więc czekać na odgłos opuszczanego kamienia skoro i tak nie otrzyma się odzewu!? Trzeba być albo szaleńcem, albo idiotą, Natomiast gdy jest się obydwoma, wyraźnie należy się samemu rzucić w głąb owej otchłani... ale czy wtedy usłyszysz jak spadam, droga Adrien?
Dawno już odleciał myślami z owego miejsca, pozostawiając ciało wykreowane na wzór pokraki z krwi i kości w odległym tyle. Nie chciał do niego wracać, stan wyzbyty ograniczeń o wiele bardziej przypadał mu do gustu i starał się skrzętnie pielęgnować każdą taką duchową eskapadę. Myślał o wszystkim i o niczym, pomiędzy malarycznymi wyobrażeniami gnijącego ciała, dostrzegał rozkwitające kwiaty, zaś nad głowami obdartych ze skóry zwierząt kreował majestatyczne wieńce, aureole, a nawet przyprawiał im skrzydła na wzór pegaza... jakież to było niezdrowe i odrażające, sam niemal jak jego duszę atakuje gangrena, jak roztapia wszystkie organy i tworzy z nich jedność. Przez moment wydawało mu się, że posłyszał czyjś głos, rozbrzmiewający raz za razem, niczym irytujący sonar, bębniąc w jego czaszce. Otworzył powoli nie tak dawno zaciśnięte powieki i spojrzał na upstrzoną różem głowę. Znów był w swoim ciele.
- Wie bitte?
Wydukał, spoglądając w oczy niemal kobiecie, po części zastanawiając się w duchu, dlaczego użył akurat tego, spośród tak licznych języków. Najpewniej winą za to obarczyć można było nie tak odległą, myślową voyage, którą siebie uraczył. No cóż, czy dziewczyna rozwikła jego pytanie, czy też nie... wówczas niewiele go to obchodziło. Tym co przykuło pogardliwą uwagę gburowatego chudzielca był zadziwiająco szokujący w jego oczach, onieśmielający nie z powodu drastyczności, acz faktu jego pominięcia przez czujną uwagę, stan rzeczy. Spoglądał spokojnie na zakrwawione palce figlarnej istotki, na jej oczy, błądzące po porozcinanych bruzdach i obfitych strugach krwistej posoki... strzepnięta maź odbiła się rykoszetem na jego fioletowym garniturze, przyozdabiając go o karminowe ciapy.
- ...ależ jesteś niezdarna.
Oznajmił lakonicznie, wpatrując się w pokiereszowaną tkankę, jedną z dłoni sięgając do zaciśniętego na szyi fularu i szybko pozbawiając go węzła. Dziewczę w swej uroczej główce miało wyraźne pstro, opatrywanie ran ciętych najpewniej także było jej obce, przejrzystym więc było, iż to na jego spadła troska o rychło wysuszone z krwi dłonie. Uchwycił je od spodu, omijając przy tym powierzchnię ran i uniósł je w górę, aby lepiej się im przyjrzeć, ocenić stan ogólny i określić konkretne środki zapobiegawcze. Przez myśl nawet nie przeszła mu delikatność, ni troska o uczucia pacjentki. Cel był klarowny i było nim domniemane opatrzenie idiotycznych ran wynikających z jej lekkomyślności. Nie patrzył na towarzyszkę, w zasadzie jego myśli były dalece od niej oddalone i skupiały się one wyłącznie na wykurzeniu natrętnego szkła z uszkodzonego ciała.
Przyciągnął poszkodowane dłonie ku twarzy i począł usuwać poszczególne okruchy za pomocą bardziej precyzyjnych od niezdarnych palców, warg. Zdobyte odłamki wypluwał wraz z nadmiarem przyprawiającej o mdłości krwi, powracając raz za razem do jej źródła, wyjmując kawałek, po kawałku, póki rany nie zostały oczyszczone. Wówczas odsunął pokrytą krwawymi kleksami twarz i umieścił fular na zranieniu, ciasno je nim owijając i tym samym maksymalnie tamując powstały krwotok. Na koniec obejrzał swoje dzieło ze wszystkich stron i upewniając się, że wszystko zostało przeprowadzone całkowicie prawidłowo, od niechcenia puścił jej dłonie.
- Winna, jest tylko i wyłącznie twoja głupota. Gdybyś miała to na uwadze, być może nie doszłoby do tego i mój garnitur nie zostałby poszkodowany. A właśnie, kiedy zamierzasz mi go oczyścić i dostarczyć do domu?
Burknął w odpowiedzi, całkowicie pewien swych racji. Wyzywający wzrok wystrzelił w twarz różowłosej, piorunując ją nagłą zmianą humorku pisarza. Gdy przyszła mu ochota, potrafił być rzeczowy i po prawdzie była to jedyna cecha jego charakteru, która mu jak najbardziej odpowiadała.Anonymous - 17 Wrzesień 2011, 12:48 Poddanie się, rezygnacja, nie realizowanie obranego przez siebie celu - w jej mniemaniu to dopiero był absurd! Ktoś zadufany w sobie, nie dbający o nikogo innego prócz siebie, mający za nim czyjeś odczucia, czy stan psychiczny, ktoś taki nie mógł od tak zrezygnować z czego, czego pragnął. Czy to na prawdę nie dotarło jeszcze do Cyrylka? Czy był czymś tak bardzo zaślepiony i myślał, że ta od tak da sobie spokój? Niewiele jest argumentów, może nawet wcale ich nie ma, które przekonałyby twór o cyklamenowych puklach włosów by się wycofać. Nie było o tym mowy, bynajmniej jej przez myśl coś takiego nie przeszło. Niech to chuchro lepiej zacznie martwić się o ich dalszą znajomość - bo jest nieunikniona. Znajdzie go wszędzie, nie ważne, czy zajmie jej to kilka godzin, dni, tygodni, miesięcy, czy ostatecznie kilka lat. Już dawno straciła poczucie czasu, nigdy za nim nie goniła, nigdy nie próbowała go zatrzymać. Miała za nic te przyziemne sprawy i miast zastanawiać się nad tymi sprawami, wolała zająć się swoimi potrzebami. Te widocznie przesłoniły jej cała rzeczywistość, na którą jeszcze w dzieciństwie zwracała tako jako uwagę. Wtedy odczuwała pewne ludzie uczucia, teraz się to zmieniło, po poznaniu swoich możliwości stwierdziła, że nic nie może jej przeszkodzić. A to, że jej się coś nie udawało potrafiła wyjaśnić w swój sposób - dziecinny, acz nie głupi, po uważnym przeanalizowaniu jej słów. Jej tok myślenia różnił się nieco do pisarzyny, acz nie był aż tak odmienny jakby się wydawało. Znalazłoby się kilka spraw, w których by się zgodzili, na obecną chwilę nie można było o tym nawet pomyśleć, bo najwidoczniej on wolał się ulotnić, odciąć się od świata, zaś ona, chciała wszystkim wszem i wobec ogłosić swoją obecność, chciała tą znajomość pogłębiać coraz bardziej, nieważne, czy w nienawiści, czy w miłości(zupełnie innej). Gdyby tylko zdał sobie sprawę jak jeszcze namiesza w jego życiu mógłby od razu się wycofać, czemu mimo swoich niechęci jakie okazywał nie wiele sposobów nadal w to brnął? Czemu dawał jej nikłe nadzieje na to, że on też tego chcesz, tylko trudno mu jest się do tego przyznać? Nie chciała ingerować w jego myśli, ale jeśli będzie trzeba, zmusi go do tej znajomości, czy będzie prawdziwa, czy nie - niewiele ją to interesowało, liczył się sam fakt tego, że będzie przebywała w jego środowisku, a raczej zacznie w nim przebywać, że przebije się przez tą skamieniałą skorupę i krzyknie głośno "Wygrałam!" Na to czekała i do tego brnęła, niezależnie od konsekwencji, czy niechęci Cyrylka.
Zadarła nieznacznie nosek, lustrując jego blade, trupie lico, wyszukując się jakiś zmian, prócz tego, że był obojętny na wszystko, a wręcz ponad to - niechętny. Ach, coś trzeba zrobić z tą niechęcią! Bo niedługo zacznie się czuć jak jakaś trędowata. Czy Cyryl był aż tak okrutny? Skrzywiła się na jego słowa, tego języka wyjątkowo nienawidziła spośród reszty, z jakimi miała do czynienia. Niestety w dzieciństwie ich znajomość była konieczna, a w domu była żelazna zasada, która nakazywała małej Beatrice na ich naukę. Przeniosła swój wzrok zaraz na zacieki na jego marynarce, uśmiechnęła się kącikiem ust. Czyżby znów wpadła na jakiś pomysł? Nie inaczej.
- Ojejciu!
Aż uniosła się na paluszkach, widocznie zaskoczona całym zajściem, udawane zdziwienie były aż nader zabawne, biorąc pod uwagę uniesione do góry brwi, rozwarte szeroko ślepka i ten kpiący uśmieszek, zdradzający ją aż nadto. Och, miał zamiar się o nią troszczyć? Jakie to urocze i nie ważne, czy byłą to ironia na jej niedoświadczenie w sprawach opatrywania ran, czy też był w tym jakiś inny przekaz, oba by to zrozumiała na swój własny sposób. Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej niż przypuszczała. Kiedy poczuła chłód na swoich niemalże rozpalonych dłoniach, przyozdobionych zarówno krwią, jak i czerwoną, wiśniową mazią, nie wiedziała co ma zrobić. Czy zabrać ręce, znów wypominając mu, by jej nie dotykał, czy stać w miejscu i poddając się kolejnym sekwencją? Szczerze powiedziawszy wolała zapaść się pod ziemie. Zgłupiała. Wiedziała, że Cyrille, a bynajmniej miała nadzieję, że wie co robi i poddała mu się, rozluźniając naprężone uprzednio mięśnie, przez które wydobyło się na zewnątrz jeszcze więcej krwi z jej ran. Niektóre były głębokie, a niektóre to zwykłe zadrapania przez znajdujące się już na ziemi kawałki kruchego szkła.
Zmarszczyła podejrzliwie czoło, kiedy zbliżył jej dłonie do swojej twarzy. Blade policzki po raz kolejny przybrały nieco różowy kolor, nie był intensywny, acz z każdą chwilą wydawał się ciemnieć. Tym razem nie było to spowodowane złością, a krępacją z zaistniałej sytuacji. Za każdym razem, gdy jego usta, niekoniecznie bezpośrednio, spotykały się z jej dłońmi odczuwała nieprzyjemne ciepło w podbrzuszu, na policzkach, które ją denerwowało, a nie przynosiło przyjemność. Była dziewczyną, nie ważne, że różniła się wyglądem czy zachowaniem od tych ludzkich kobiecin, ale zawsze jakąś tak była. Nie potrafiła od tak pokazać jaka jest obojętna na taką bliskość. Kiedy ona się do kogoś zbliżała fizycznie, nie widziała w tym nic krępującego, gorzej kiedy to druga osoba wywierała na nią presję swoją bliskością. Zważywszy na to, że w umyśle była bardzo poważna w stosunku do niego, jedynie na zewnątrz chciała być wiecznie dzieckiem - takim zawsze jest łatwiej. Już dawno zakryła, żelazną kurtyną swoją dorosłość, która tylko w skrajnych momentach się przejawiała. Do niektórych rzeczy po prostu nie potrafiła podejść z dziecinną zabawnością. Właśnie w tym momencie odczuła, jak jej ludzka natura zaczynała górować nad jej pozorną dziecinnością. Drgnęła. Bała się tych uczuć, bała się tego, że przez to pokaże swoje słabości. Zawahała się co przejawiło się drgnięciem obu rąk w swoją stronę, utrudniając nieco wyjmowanie kawałków szkła z jej dłoni. Cyrille był dziwny, ale spostrzegawczy, pewnie bez problemu zauważył jej zmianę zachowania.
- Ależ Ty troskliwy..
Burknęła z nieukrywaną ironią w głowie, chodź jej twarz była rozbawiona, tylko chwilami, kiedy wyciągał kawałki szkła marszczyła się w grymasie niezadowolenia. Wyjątkowo nieprzyjemne uczucia.
I oto żarówka zapaliła się znów nad jej głową. Iskierki rozbawienia i nikłego triumfu pojawiły się w jej dwubarwnych tęczówkach, już nie przejęła się nawet z jaką niechęcią opuścił jej dłonie.
Czyli zamierzał mi powiedzieć gdzie mieszka? Och Cyrylku, jakiś Ty uroczy i nierozważny. A może to jakiś plan? Czyżbyś angażował się w tą znajomość dla jakiś korzyści? Jeśli tak - to niczym nie różnisz się ode mnie!
Zachichotała cicho na swoje myśli i zmrużyła ślepia. Przelotne spojrzenie na swoje łapki i na tyle, na ile pozwalało jej trzeźwe, acz niecodzienne myślenie myślenie(bo bliskość drugiej osoby wyjątkowo źle na nią oddziaływała), zbliżyła się do niego, wpatrując się w czerwone plamy na jego śliwkowym garniturze. Przecież teraz wygląda równie dobrze, co wcześniej. Te plamy mógł potraktować jako prezent, dzięki któremu jeszcze więcej kobiet będzie się za nim odwracało. A biorąc pod uwagę niecodzienną ozdóbkę w postaci dżemu zmieszanego z jej krwią, pewnie i mężczyźni. Pewnie o tym nie pomyślał, no nic - później jej podziękuje!
- Problem w tym, że nie mam domu, nie mam gdzie się podziać. Chyba, że nie zrobi Ci problemu to, że wypiorę ją w jakiejś pobliskiej kałuży, bo na rzeki, czy jeziora nie masz co liczyć - te stoją widocznie po mojej stronie i zamiast winny być wypełnione czystą wodą, wolą być albo czekoladą, albo herbatką.
Zaśmiała się ponuro, na prawdę chciała mu ją oczyścić, tylko po to, by móc znaleźć się w jego domu, żadnej innej korzyści nie widziała w brudzeniu swoich rąk taką przyziemną pracą. Chyba, że użyła by do tego języka, ale oczyściła by jego odzienie tylko z zacieków, plamę prawdopodobnie jeszcze bardziej by ją rozmazała i trudniej byłoby ją zmyć.
- Może użyczysz mi swojej wody? Nie zostawię Cię samego z takim problemem, to w końcu moja niezdarność do tego doprowadziła!
Wiadomym było, że bez głupiego komentarza nie zostawi tak tej sprawi, a wyczuwalna w jej głosie, udawana skrucha pogarszała tylko jej sytuację. Uśmiechnęła się uroczo i przemknęła koniuszkiem swojego śliwkowego jęzora po swoich wargach. Zdradzając kolejną ciekawostkę o samej sobie i swoim niecodziennym wyglądzie. Stanęła ponownie na paluszkach, przechylając się w jego stronę i wpatrując się w swojego truposza znaczącym spojrzeniem, a jej wzrok mówił sam za siebie - "Co wybierzesz?" Jego wybór oczywiście nie zrobiłby żadnej różnicy w tym, co zamierzała zrobić, więc to tylko głupia uprzejmość, która nakazywała zapytać o wybór właściciela marynarki.
/Trzeba krzyczeć, że odpisałaś! A nie ja dopiero po tygodniu dostrzegam Twojego posta, wybacz, prawdopodobnie odpisałabym zaraz po jego przeczytaniu, a tak to musiałaś tydzień czekać. ;cCyrille - 22 Październik 2011, 16:58 Czy faktycznie porzucenie pierwotnego planu było czymś równie niewyobrażalnie nierealnym dla tak rozchwianej emocjonalnie persony? Otóż tu należałoby sięgnąć po szerszą psychoanalizę, choć ni długie studia, ni obszerne kalkulacje nie zmieniłyby przesłoniętego zawiłością możliwości faktu, iż byłoby to dla ów osóbki równie banalnie proste, jak oddychanie. Negowanie tego było, albo przejawem hipokryzji, albo niewiedzy, choć spodziewanie się czegoś innego od osoby równie niestabilnej, byłoby tęgą drwiną.
I tu mógł śmiało potwierdzić jej domniemania, owszem, nie inaczej. Ufał, że możliwość odkochania jest naturalnym następstwem zwanego przez ogół istot "zauroczenia" i jest stanem przejściowym porównywalnym do złapanego kataru, choć o stokroć od niego uciążliwszym, dokuczliwszym i nieznośnym, jak podają źródła. Swoistą zagwozdką był dla niego stan duchowego uniesienia, jak zwali go poeci, czy też okres choroby serca, jak domniemali inni. Jedna z licznych, frapujących głowę szaraczka myśli, przewijająca się od czasu do czasu po pojedynczych zwojach nerwowych.
No i proszę, któż zdołałby przewidzieć, że pannicę o karalnie różanych włosach stać na tak trafną analizę jego zawiłej postawy. Ah, gdyby tylko potrafił czytać w myślach... każdy dialog byłby wówczas łatwiejszy, nie wymagający szargania już i tak zdartych przez czas nerwów szkapy stojącej przed dziewczęciem, łupiącej na jej powabne, nabrzmiałe od młodzieńczych rumieńców lico. Była tak oczywista, a jednak, w tej niebezpiecznie interesownej postaci dostrzec można było coś wznioślejszego, być może nawet godnego większego zgłębienia. Uderzył dłonią w pomarszczone czoło, starając się niejako wybić z głowy nieprzychylne mu samemu domniemania. Coraz pewniejszym było to, iż towarzystwo kokiety stanowi dla niego iście niezdrowy bodziec. Winien był się wycofać? Bez cienia wątpliwości. A mimo tej oczywistości, nadal trwał w miejscu, spetryfikowany, nie będący w stanie ruszyć choćby palcem u stopy. Rozwiązaniem owego misterium jest nic innego jak tak ludzka, nie mniej zgubna ciekawość, której i on w niejaki sposób nie zdołał sobie odmówić. Konsekwencje tak wielkiej impertynencji względem własnego ego nie będzie można zaliczyć do kategorii łaskawszych, choć czy owe różanowłose dziewczę, choć w drobinie całego ogromu, zdawało sobie sprawę, iż owa skorupa, nad którą tak się rozwodziła, była fasadą nie do zbycia? Choć owszem, frapującym mogło być patrzenie na jej starania. Zgoła frapującym.
Kpina nasycona ironią, skierowaną wobec jej nieporadności i niejakim udowodnieniu wszem i wobec, konsekwencji tak lekkomyślnego i niezdrowego sprawowania. Oto i całe źródło przejęcia się faktem krwawiących kończyn przez Cyryla. Nic ponad, choć wybicie z głowy cisnących się domniemań dziewczęcia było wyzwaniem dalece wykraczającym jego kompetencje. Po dokładnych oględzinach miejsca słoikowej zbrodni i ostatecznym stwierdzeniu, iż nie pozostało na niej nic nieproszonego, mogącego wywołać dalece nieprzyjemne skutki uboczne, odetchnął ze świstem, wydobywającym się z cherlawych płuc. Kątem oka zdołał zarejestrować odbity karminową pieczęcią rumień na bladym pergaminie jej policzków, jednak nie był to szczegół wart jego zafrasowania, wręcz przeciwnie. Uznał, że to pewnie utrata znacznej ilości posoki zdolna jest wywołać objawy podobne podniesieniu tętna, trudności z oddychaniem, a nawet możliwością omdlenia. Przodujący w logice umysł nie był w stanie dostrzec w tym nic nadto, żadnego ukrytego przesłania, metafory, która dla innych byłaby oczywista i jednoznaczna. Choć być może i nie pragnął jej dostrzec.
- Troskliwość nie ma tu nic do rzeczy. Takie zranienie mogłoby być niebezpieczne dla tak wychudzonej istoty, a ja nie miałem najmniejszej ochoty być powiązany z twoim przypuszczalnym zgonem.
Odparł niemal automatycznie, odrzucając nieprzyjemnie ułożone pukle w tył, nadając im tym samym idealnie rozburzony wygląd, który znacznie bardziej preferował. Prawda przedstawiała się z niemal symetryczną dokładnością do przedstawionych powodów, gdyby nie drobny detal, w postaci jego chwilowej... słabości. Tak oto uznał nazwać moment, w którym z wybitnie cisnącym się obiektywizmem, w nagłym przypływie altruizmu stwierdził, iż szczerze powiedziawszy nie chce, aby tej skończenie irytującej, nieznośnej w jego mniemaniu istotce, stało się coś równie przykrego.
Raz jeszcze przyłapał się na niepowołanym rozmyślaniu. Dopiero wówczas począł snuć plan potencjalnej ucieczki. Miał najzwyczajniej odwrócić się od jej niepoważnej twarzy i czmychać ile sił? A może wymyślić coś bardziej... subtelnego? Dalekosiężne plany zakłócił piskliwy, sikorkowy głosik natręty.
- Oh, to potworne, naprawdę.
Chwycił się za koszulę w miejscu anatomicznego położenia serca i spojrzał na nią z wielce przejętym grymasem twarzy. Jedynie przedni obserwator dostrzegłby, jak dalece drwi sobie z jej położenia, choć drwina w owym wypadku, mogła faktycznie być nieodpowiednim zwrotem. Szydził z tego. On sam zamieszkiwał domostwo, które lada moment winno obrócić się w perzynę. Cudem jeszcze stało.
- Cóż więc, pozostaje mi więc egzekwowanie długu w inny sposób, choć prawdę powiedziawszy powątpiewam, abyś dysponowała czymś, co mogłoby zniwelować mą niewątpliwą szkodę.
Wydukał już chłodniej, niemal nonszalancko. Po czym zrobił krok w jej stronę i pochylił szpakowatą sylwetkę nad kobietką, dokładnie ją oglądając pod przeróżnym kątem, usiłując uparcie odnaleźć zastosowanie dla pozornie bezużytecznej istotki.Anonymous - 22 Październik 2011, 21:58 Kiedy jego ręka zetknęła się brutalnie z jego czołem, była wręcz pewna, że nad czymś rozmyśla, ba! Chce pozbyć się tych myśli. Ale czy takie zachowanie tylko na chwilę nie dawało mu upragnionego celu, wszak myśli powrócą, a ten sam pomysł by wykurzyć je ze swojej głowy, nie jestem pewna, by ponownie pomógł. Westchnęła cichutko znudzona, nie działo się nic ciekawego, bo raczej do ciekawych sytuacji trudno zaliczyć cierpienie drugiej osoby, w jej przypadku to wyjątkowo zabawnie, ale nie kiedy nieszczęście dotykało jej samej. To niewątpliwie nieprzyjemne, chodź takie sytuacje nigdy jej nie uczyły, by nie śmiać się z nieszczęścia innych. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że robi sobie z tego jeszcze większe żarty.
Na jego pierwsze słowa nie raczyła odpowiedzieć nawet słowem a jedynie z braku pomysłu przygryzła dolna wargę, widocznie zirytowana ów stwierdzeniem. Miał poniekąd racji i dało się to logicznie wytłumaczyć, jakiekolwiek słowa pogorszyły by jej sytuację. Co ciekawsze, kolejna drwina tak ja nie zirytowała, jak wcześniejsze słowa. Spojrzała na niego nieco spokojniej, jakby dochodziła do siebie, chodź co jakiś można było dostrzec jak jej kącik ust dra w widocznym grymasie niezadowolenia. Dłonie przecież nadal ją bolały, a nie zdążyła zapomnieć o bólu, co na krótką chwilę pomagało, póki ten się nie nasilał, by do zniesienia. Teraz musiała się jakiś czas męczyć, póki rany się nie zagoją, a niektóre wcale takie małe nie były. Sama była niezadowolona ze swojego stanu, zaś słowa Cyryla wcale jej nie pomagało, ba! Wręcz pogarszały sytuację, a jeszcze niedawno to ona była ta zła! Byli tak niekompatybilni, że nie dało się mówić o jakiejkolwiek współpracy. Dwa odmienne charaktery w tym przypadku wcale się nie przyciągają.
- Skoro tak Cie to poruszyło może przygarniesz sierotę?
Sama nie zamierzała być od niego gorsza. Zrobiła smutna minkę niczym zbity pies i spojrzała na niego niemalże błagalne, chodź dostrzec można było w jej dwubarwnych tęczówkach iskierki rozbawienia.
Poprawianie kapelusza chyba weszło jej w krew, bo nie mogła się powstrzymać, by i tym razem tego nie zrobić. Jej drobne palce, niemalże ich blade końce zacisnęły się mocniej na krawędzi niewielkiego kapelusza i nasunęły go nieco na dół, bo chodź nie padał na jej twarz żaden cień, miała chicha nadzieje, że jej rumieńce na twarzy zdoła to jakoś ukryć. Niemniej mogla tylko liczyć na to, że swoją uwagę - a raczej jej brak - zwróci właśnie na ta czynność, niźli na jej policzki. Zaraz jednak plan pozbycia się różanych plam na policzki oddalił się w głąb jej umysłu, zaś jego miejsce zajęło zdziwienie i chwilowy brak pomysłów na to, co zrobić dalej. Czując na sobie niemalże wyczekujący na coś wzrok Cyryla, wzdrygnęła się i instynktownie przechyliła swoje ciało nieco w tył, tym samym bujając się na pietach. Wymuszał od niej czegoś niemożliwego. Skoro jej persona w żaden sposób go nie ciekawiła, z pewnością nie znajdzie niczego co mogłoby spełnić chodź jeden jego warunek. Cisza jaka nastała o dziwo przyniosła ze sobą jakieś myśli, dzięki którym, uda jej się wykrztusić z siebie coś więcej. Bo ciche mruknięcia jakie co jakiś czas wydobywała z gardła było czymś normalnym w jej przypadku. Przysunęła ostrożnie, acz pewnie prawa dłoń w stronę jego nachylonego lica i musnęła palcami jego blady, niemalże siny policzek. Przypomniała sobie o bólu w chwili, kiedy jej opuszki palców, które wystawały z opatrunku, zetknęły się z chłodem jego policzka. Stanęła na palcach bez zbędnych ceregieli, dokładnie tego nie przemyślała, ale wiedziała, ze warto go o tym poinformować.
- Już się ode mnie nie uwolnisz.
Rzuciła cicho i wyprostowała się, stajać na równych nogach. Wyminęła go i ruszyła przed siebie kilka kroków. Zatrzymała się by spojrzeć na siebie i zlokalizować Cyryla, jego reakcje, tudzież upewnić się, czy przypadkiem nie znikł - ona była do tego przyzwyczajona, a z racjo swojej rasy często znikała bez pożegnania.
- Nie lubię tego miejsca, z racji tego, co się przed chwila wydarzyło. Dlatego proponuje udać się do Twojego mieszkania w celu oczyszczenia mazi z Twojej marynarki. ... czego osobiście sama nie zrobię... - bo wypadałoby dodać, iż nie będzie czyścic niczyjej garderoby. Nie zamierzała za szybko rezygnować, to nie mogla zaprzeczyć, że rozmowa i zachowanie pisarzyny bardziej ja irytowała niż cieszyła, zamiast jednak okazywać swój prawdziwe odczucia co do ów sytuacji, wolała uśmiechnąć się słodko oczekując od niego jakiejkolwiek odpowiedzi. Nie wiedziała jeszcze co zrobi, kiedy poeta się oddali i ja zostawi, a ta myśl była bardziej prawdopodobna niż wskazanie przez niego drogi do domu. Nie zamierzała jednak okazywać zdezorientowania względem swoich przeczuć, chodź w jej oczach było widać pewna niepewność.
- Poza tym nie puszcze Cie wolno póki nie dowiem się, czym się zajmujesz.
Prosto przedstawiona myśl nie była jednak zbytnio przekonująca, dlatego, odwróciła się zgrabnie na piecie w jego stronę i zrobiła krok w tył, nie spuszczając go z oczu. Jego obecność wydawała się w jej otoczeniu bardzo ważna, nie wiedziała jeszcze dlaczego i co takiego miałby w nim robić, niemniej nie mogla od tak pozwolić mu odejść bez żadnych namiarów, dzięki którym mogłaby go jeszcze spotkać. Kraina była duża, to oczywiste, ze prędko by go sama nie znalazła, pewnie znalazło by się kilka sposób na to, jak najłatwiej odszukać pisarzynę, ale wątpię by sama Ad na to wpadła.
Zerknęła na chwile w dół, na swoje dłonie owinięte jego fularem.
- Och! Miał być organizowany bal, może tam mnie zabierzesz?
Cóż za propozycje i czemu wpadła na nią akurat wtedy, kiedy tak badawczo wpatrywała się w swoje dłonie? Nie wątpię, Cyryl chyba znał takie miejsce prawda? Problem tkwił w tym, czy ją tam zabierze. Druga część jej słów była zarówno stwierdzeniem, jak i rozkazem, może nawet ukrytą aluzją, że sam tego nie zaproponował.Cyrille - 28 Październik 2011, 19:53 Zawsze wracały. A mimo to efemeryczny stan świadomości, upewniony w wewnętrznym przekonaniu o skuteczności metody na wzór młota i kowadła, dawał mu w owych chwilach choć przelotne pocieszenie. Czy i je chciała mu zabrać? Nie wystarczyło jej, że nie tak dawno ścisnęła jego upartość w drobnej rączce, tylko po to aby porzucić ją na ziemi i w istnym crescendo podeptać odłamki jego stanowczości? Cóż za okrutne to było dziewczę. Zamrugał kilkakrotnie, przyglądając się całej pozie jej zgryźliwości i jawnego zepsucia, które przed nim tak chętnie prezentowała. Zupełnie jak jawnogrzesznica. Była zjawiskiem, jak się obawiał, nieprzeznaczonym dla tak kruchego wzroku pisarza, którego to choćby swoją lekkomyślnością, mogła według woli wprowadzać w istną autodestrukcję.
Po części powątpiewał, jakoby rany sobie zadane były z rodzaju tych celowych i jak najbardziej umyślnych, a mimo to był niemal skrajnie przekonany o tym, iż zdolna by była do tego bez mrugnięcia swoją figlarną powieką.
- Więc rodziny też nie masz? Ni wujaszka, ni ciotuni? Nawet kuzynka ze strony stryja matki bądź tatki? Zatem i z tego cię ograbiono?? Skandal, muszę to natychmiast zgłosić do Ministerstwa Spraw Zagmatwanych i Beznadziejnych z Oddziałami Przeznaczonymi Na Skup Sierot i Niechcianych Kotków.
HA! A więc to on stał się czarnym charakterem owej sytuacji? Prędzej jego karykaturalną pokraką, którą to skutecznie umieściła w swej przewrotności na zaszczytnie wstydliwym podium kozła ofiarnego. Przyklasnąłby, gdyby tylko myśli belzebuba o różanych kudłach zamieniły się w słowa. Zdolny byłby nawet pokusić się o stwierdzenie, iż nie była jednak wcale tak jednoznaczna i szablonowa i że, o zgrozo, mógłby pozwolić sobie na... kolejne spotkanie. Ale jedynie w celu zaspokojenie ciekawości i rzecz jasna dowiedzenia, że takowe paragrafy są niezmienne i jednakowoż stereotypowe i że nic, absolutnie nic na tym i ludzkim świecie nie jest w stanie go zaskoczyć. To by była heca. Prawdziwa gratka dla tak wszechstronnego umysłu, który utwierdzony w swych racjach, zdolny byłby koniec końców na spokojne, niezmącone skonanie. Idylla, jeśli takowa w rzeczywistości istniała i mogła mieć miejsce.
Po części miał nadzieję, iż wybaczy mu ta krnąbrność i całkowite wyzbycie się taktu. Sam nie wiedział na cóż to tak niezbędne wydawały mu się owe przyzwolenie na cynizm i makiawelliczny brak symptomów empatii. Może najzwyczajniej nie chciał się z Nią rozstawać? Przynajmniej nie teraz.
Kolejny siarczysty skutek jego niestosownych myśli rozległ się hukiem, obdarzając dotąd zakażone bielactwem lico delikatną, choć groteskową plamą burgundu.
- Nie za prędko na takie oświadczyny? Wszak musisz wiedzieć, młoda damo, iż jestem mężczyzną nad wyraz szanującym się, a na takie poczynania, ma moralność nie może dać przyzwolenia, oj nie, nie nie!
Oburzył się wielce, wydymając policzki na kościstych podporach policzków i nachmurzając czoło. W owej chwili jego pierzaste włosy nabrały jeszcze większego nieładu, zupełnie jak u wirtuoza, do cna pochłoniętego amokiem tworzenia. Grał. Był teraz aktorem, a ona niczego nie domyślającym się widzem, którego on jako aktor, odwieczny kłamca i szuler teatrów, miał za zadanie chytrze oszukać.
- Wykluczone.
Rzekł krótko, lakonicznie, po spartańsku. Nawet wyobraził sobie kłaniającego się mu Leonidasa. Nie, do tego brakowało mu surowego ochłapu pomiędzy trzonowcami i nagiego ciała, ozdobionego całą girlandą zwanych chełpliwie - mięśniami. Absurdalność owej wizji wprawiło go w prawdziwie euforyczny nastrój. Kto wie, być może właśnie w takowym stanie, z niewątpliwymi ciągotami ku manipulacji, zdolny był jej ulec? Ależ, ależ, nie zapuszczajmy się w rejony jaźni nierealnej, której ziszczenie się nigdy nie było, nie jest i nie będzie w najdrobniejszej nawet cząsteczce dopuszczalne! Owe krnąbrne dziewczę nie zmieni się podobnie jak i on nie ulegnie jej czarowi i nie porzuci swej wrodzonej drwiny ze wszystkiego co tylko zdołało otaczać tą pokrakę istoty. Nigdy się nie zmieni. Nigdy, nigdy, nigdy. Istotnym elementem dopełniającym mogło być tupnięcie lub nierejestrowalny okrzyk zdegustowania, którego nacechowanie emocjonalne z pewnością stanowiłoby nie lada dobitny dodatek jego przypuszczalnej przemowy.
- Bal? A i owszem, właśnie tam się wybieram i jak mniemam, szukając partnera na ową uroczystość natknęłaś się na mnie! Zgadza się? Wiedziałem! To było nazbyt oczywiste. A więc pójdźmy panienko, czym prędzej!
Był z siebie zadowolony. Nastrój, który mu obecnie dopisywał był niemal wyborny, a to za sprawą drobnej zmiany stanu rzeczy, w istocie przejęcia polityki swego wroga, którym była niewątpliwie przebiegła osóbka o włosach w barwie wykwintnych, różanych pralin. Nawet nie przejął się zbyciem jej uprzedniego pytania, ha! Nie udzielania na niego nawet najdrobniejszej odpowiedzi. Zrobił kilka kroków, przystając na cal od drobnego, żeńskiego ciałka i począł pieczołowitą procedurę uporządkowania własnego wyglądu, od rozrzucenia włosów poczynając i na poprawieniu ciasnych mankietów kończąc. W jednym się nie myliła. Plamy czerwieni, które teraz wydzielały odurzająco słodki zapach powideł stanowiły nie lada gratkę dla obserwatorów. Chwycił kosmyk pudrowych włosów i pociągnął je nieznacznie, w formie przypominajki i oznajmienia, iż właśnie przyszła pora, w której wspólnie wybierają się we wspomniane przez niego miejsce i że jeżeli nie wyrazi na to zgody, rychło już go nie ujrzy. Odwrócił się i ruszył pewnym, acz powolnym krokiem, dostosowując go do tempa kobietki. Wiedział, że go doścignie. Coś zbyt pewny siebie był ten pisarzyna, nawet bardzo.
z/t razem.Anonymous - 7 Kwiecień 2012, 20:41 Wesoło poprzez las do chatki śpieszy kapturek uśmiecha się cały czas do słonka i do chmurek... Czerwony kapturek czerwony kapturek uśmiecha się cały czas!
Mała drobna dziewczynka postanowiła pozwiedzać nowe miejsca. Rozejrzała się dookoła i co zobaczyła? Piękne kryształy. Jej buźkę zaraz rozpromienił uśmiech i podeszła do jednego przyglądając się mu dokładnie. Był piękny i świecił i błyszczał. Położyła na nim dłoń i wielkimi ślepkami zaczęła się mu dokładniej przyglądać. Po chwili zaczęła spacerować przyglądając się temu pięknemu miejscu. Od czasu do czasu odgarniała włosy, aby nie przeszkadzały jej w w oglądaniu... Była pod wielkim wrażeniem.Anonymous - 7 Kwiecień 2012, 20:55 Dziewczyna jednak długo sama niestety nie pobędzie. Otóż, jakieś licho przygnało tu chłopaka o rudych włosach. Szedł sobie ścieżką, obserwując leniwym spojrzeniem wszystko dookoła. To leniwe spojrzenie nie lustrowało otoczenia zbyt długo, chociażby dlatego ponieważ widok tych cudownych, dających ciemnym wieczorem jasne światło kryształów napawało go energią. Sam ich widok sprawił, iż z ust chłopaka wymknęło się westchnięcie przepełnione zachwyceniem i podekscytowaniem. Chris nie był tu długo, niedawno pogodził się ze śmiercią swojej rodziny, a ostatnio ciotki... Szczerze mówiąc, nawet nie miał kiedy rozejrzeć się dokładnie po Krainie Luster. Na początku Kapelusznik nie był zbyt zadowolony z tego, że przyszedł właśnie tu z niewiadome jakiego powodu. Może po prostu liczył na trochę odpoczynku, wśród nudnych, zwykłych kryształów. Okazuje się, iż się bardzo mylił. Poszedł do jednego kryształów i przyjrzał się mu dokładnie. Oczywiście, że musiał się najpierw przejrzeć w nim. Widząc swoje odbicie westchnął po raz drugi, widocznie zafascynowany sobą samym. Ale... Nie był sam. W odbiciu kryształu pojawiła się też postać jakieś dziewczyny, stojącej za nim i przyglądającej się z fascynacją innym kryształom i ogółem temu miejscu. Chłopak poprawił włosy po czym odchrząknął. Odwrócił się zgrabnie i oparł plecami o powierzchnię tego cudu.
- Ach, witam Panienkę !
Zawołał radośnie i donośnie, żeby go usłyszała po czym kąciki jego ust uniosły się, posyłając tym sposobem miły, radosny uśmiech dziewczynie, który zaraz zamienił się w figlarny i zawadiacki. Przyglądał jej się jeszcze chwilę, albo raczej... Jej figurze. Fakt, była bardzo zgrabna. Już mu się to podobało !Anonymous - 7 Kwiecień 2012, 21:08 Dziewczyna była tak zafascynowana, że go nie zobaczyła. Po chwili jednak usłyszała jakiś głos. Odwróciła się i zaczęła się przyglądać nieznajomemu. Cóż chciała być na początku sama a tu proszę...
-Witam...- Powiedziała niepewnym głosem i sama się oparła o kryształ i z widocznym niepokojem obserwowała go. Nie była przekonana do rozmowy z tym chłopakiem. Czasami wolała samotność i co w tym takiego złego? Właśnie nic. Dziewczyna postanowiła nie czekać na cokolwiek i obeszła kryształ o który się opierała i tak, aby chłopak nie widział zaczęła wycofywać się z tego miejsca. Doszła do kolejnego kryształu i położyła na nim dłonie lekko się do niego przytulając i szukając jakiejś szczeliny gdzie by mogła się zmieścić i oczywiście szukała chłopaka, bo jakoś go z oczu straciła.Anonymous - 7 Kwiecień 2012, 21:26 Przyglądał się jeszcze przez chwilę dziewczynie i jej dziwnemu zachowaniu, po czym odwrócił wzrok, zadarł głowę do góry i zaczął sobie pogwizdywać jakąś radosna melodię. Zerknął jeszcze katem oka na tą dziwną pannę, po czym pochylił głowę w dół i uśmiechnął się złośliwie pod nosem. Panienka chce się bawić w chowanego? Ależ nie ma sprawy. On ją i tak, czy siak znajdzie. Lubił takie gry, zresztą i tak mu ostatnio brakowało rozrywek... Więc nie miał nic przeciwko. Podniósł jeszcze grzywkę do góry i westchnął zdeterminowany. Dziewczyna wycofywała się.. Był zbyt czujny i takie coś mu nie umknie. Chłopak odbił się od kryształu i zaczął przedzierać się między "kryształowym lasem", wykonując zwinne ruchy. Nagle przystanął za jednym i zachichotał cicho, szukając sylwetki dziewczyny. Obmacywała właśnie jakiś kryształ, okej... Chłopak zniknął za innym i obszedł dziewczynę dookoła. Po kilku minutach już stał za nią. Złapał ją za ramiona i postawił do pionu, objął ją od tyłu i ścisnął na tyle mocno, by nie mogła się wyrwać. Oparł brodę o jej ramię.
- Och, Lady. Widzę, iż lubisz bawić się w chowanego...Mi ta gra pasuje, ale wiedz... Że przede mną się nie dasz rady ukryć, i tak Cię znajdę... Jestem dobry w chowanego...
Powiedział, albo raczej wyszeptał, a uścisk zrobił się luźniejszy. Zerknął przymrużonymi oczyma na kryształ.
- Eeee...? To coś ma być męskie i służyć do macania? Przecież... On nie ma ani grosza seksapilu w sobie! I w ogóle nie jest męski! Tylko płaski i śliski jak nie powiem co. Nie wiedziałem, że istnieją takie dziewczyny, których fetyszami są kryształy. I to w dodatku niemęskie!
Powiedział oburzony i zmarszczył lekko nos. Doprawdy, dziwne rzeczy. Zresztą... W końcu to Kraina Luster.. Jest tu pewnie jeszcze wiele zaskakujących osób. Jak na razie nie miał zamiaru wypuszczać dziewczyny "na wolność', o nie! Nie tak prędko! Więc nawet jakby się szarpała, to by nie udało jej się uwolnić. To takie przykre... Najwyżej następna oskarży go o napastowanie seksualne. Tylko taka byłaby różnica, że... Na tej, która maca kryształy, sądząc, że są męskie chociaż wcale nie są męskie mu nie zależy. Nie będzie się szybko do ludzi przywiązywał, o nie!