Tyk - 1 Wrzesień 2012, 23:29 Nie chcę nic mówić, ale ja tam nie wiem co w głowach mają ci kapitaliści. Może jednak zła czarownica, która zamieniła Zu w żabkę i jeszcze wykasowała tę zamianą z pamięci, była z firmy PIEKŁO, która podszywała się pod inną korporację dla zepsucia dobrego imienia tamtej. Słyszałem nawet, że jeden z przedstawicieli tej grupy pracował kiedyś dla NIEBA, lecz po tym jak pokłócił się z szefem to wywalili go z funkcji dostawcy żarówek i od tego czasu założył opozycyjną spółkę, która pomimo niskiej jakości wyrobów, jest dobrze rozreklamowana. Kampania reklamowa "grzech pierworodny" dosięgnęła nawet całej ludzkości. Odpowiedź firmy NIEBO pod nazwą "chrzest" miała znacznie mniejszy zasięg. Dość jednak o kapitalistach, bo ich nigdy nie ogarniałem. Prawda jednak jest taka, że zła czarownica na pewno kiedyś zmieniła Zu w żabkę. Oczywiście wiemy jaki jest powód ukrywania tego, lecz nasza Zu była czystą żabką, która nie jadła much.
Właśnie, czy tak naprawdę fakt jedzenie ma jakiekolwiek znaczenie? W końcu poza pobrudzeniem klawiatury spożywanym pokarmem, nie ma żadnego wpływu tego co trzymamy w ustach na nasze posty. Być może jednak piszę tak tylko dlatego, że aktualnie nic nie jem? Chyba, że wciągnięcie większej ilości powietrza, przy ziewaniu, możemy nazwać jedzeniem. Podobnie jest z muzyką, której w tym wypadku również brakuje przy Tyku. Głośniki wyłączone, słuchawki leżą niedaleko, a żadne dźwięki nie są włączone, co jednak może zmienić się w trakcie pisanie.
Przejdźmy zatem do rzeczy. Nawiązując jednak przy tym do części będącej dygresją, muszę wysnuć pewną refleksję. Niekiedy bowiem relacje w rodzinie są psute przez jednego z członków. Może to być młodszy syn, który uznaje, że żyjąc zawsze w cieniu starszego brata, marnuje swój potencjał. Może to być Siostra, która chce za wszystko co się jej stało obwinić swojego brata. Taka była Dark. Chociaż nie wiedziała jaki jest jej krewny, to od początku uznała, że ma zamiar go nienawidzić. Można nawet powiedzieć, że wszystko zepsuła swoimi założeniami. Tymi samymi, które krzywdzą ludzi na występach tylko dlatego, że oceniający źle ocenili wygląd występującego, bądź kiedyś ktoś szepnął im o nim złe słowa. To są te same założenia, które Itzatec nadużywa atakując brata za to, że Loki bezmyślnie wszystkim o dobrym bracie narzekała. Oczywiście nie można porównywać kogoś, kto łamie naczelne zasady prawa rzymskiego (Brat go nie zna w całości, ale nauczycielka historii dużo o nim mówiła. Hura Rzym poza tym!), a popisuje się jakimiś paragrafami przy pisaniu regulaminu, kogoś kto mówi o atakowaniu pomysłu, gdy jest to tylko zwykła kompleksowa ocena, kogoś kto nie zapoznawszy się z władzą liderów organizacji krzyczy, że za mało mają uprawień, tylko dlatego, że jego znajoma chciałaby założyć własną organizacje, kogoś kto składa skargi, a sam nie potrafi stosować się do regulaminu, nawet tak prostego, a Dark, która nie radzi sobie z sytuacją w jaką została wplątana i zagubiona jest w wielkim świecie, a więc sama nie wie jak powinna postąpić.
Na szczęście jednak w tym rodzeństwie przynajmniej jedna osoba myśli rozsądnie, może dlatego, że całą sytuację traktuje bardziej jako zabawę niż życiowe wyzwanie? Rosarium co prawda opiekuje się i troszczy siostrą na poważnie, lecz wobec niej nie ma większych planów i dzieła tak, jak aktualnie nakazuje mu chwila. Dzięki temu jest wstanie dostosować się do sytuacji i nie zdarzają mu się chwile, gdy nie wie co powinien robić. To tak samo jak na wojnie. Jeśli ma się głupich oficerów, to ci będą maszerowali wedle rozkazów, nawet jeśli oznaczałoby to stracenie oddziału. Natomiast w wypadku inteligentnych, działania będą znacznie bardziej przemyślane i generał będzie mógł na nich polegać, zajmując się strategią całej bitwy, a nie poszczególnymi odcinkami. Natomiast Dark miała odgórnie narzucony plan, wobec którego miała postępować. Ten brak elastyczności sprawia sprawia jednak, że Dark nie jest wstanie dobrze przystosować się do chwili. Może właśnie dlatego rozpłakała się i teraz pomimo swoich słów, wtula się w brata?
Na myśl przyszło mi jeszcze jedno porównanie, a mianowicie gospodarka wolno rynkowa, a gospodarka centralnie planowana. Tyk to oczywiście wolnorynkowa, gdzie zapotrzebowanie generuje produkcję, a Dark centralnie planowana, gdzie wszystko jest ustalane z góry i nikt nie ma prawa zmieniać decyzji rządu założeń.
Co nie zmienia faktu, że Zu miała rację co do tego, że ludzie często myślą tylko o pieniądzach. To jest złe, bo nawet jak chce się komuś pomóc, to w efekcie się krzywdzi. Podobnie jest z socjalizmem w kraju. To prawda, że niektórzy nie są w stanie sobie poradzić, lecz czy państwo powinno naprawdę tutaj pomagać? Ja wiem co Zu myśli, ale spójrz, że lepsze byłyby organizacje pozarządowe finansowane przez wielki firmy, które tą akcją charytatywną miałyby doskonałą reklamę. Natomiast jeśli państwo ma pomagać obywatelom to musi zwiększyć podatki, przez co ludzie więcej płacą i są biedniejsi, a to nie zawsze pomaga! Co nie znaczy, że trzeba od razu wszystko zlikwidować, bo czemu biedni ludzie mieliby zostać pozbawieni jakiejkolwiek pomocy? Kiedyś oczywiście było inaczej, bo pomoc musiała zapewnić rodzina, tylko, że wtedy rodziny były znacznie większe, a raczej utrzymywano kontakty ze znacznie większą liczbą osób. W sumie teraz trochę utrudnia to odległość. To prawda, że niby są telefony, skype i inne tego typu rzeczy, lecz jak wiemy nie da się rozmawiać często z ludźmi mieszkającymi gdzieś daleko, a co więcej taka rozmowa zawsze jest mniej przyjemna, niż jak ktoś siedzi obok.
Co nie znaczy, że nie można kochać kogoś, kto jest daleko, prawda? Przecież nawet w historii jest wiele sytuacji, gdy ktoś wiele lat był daleko od osoby, którą kochał, a wtedy nie było gg, czy telefonów i kontakt trwał znacznie dłużej, takie listy to dochodziły po kilku tygodniach, niekiedy miesiącach, a mimo to nic złego się nie stało.
Co innego, że więcej jest takich ludzi, którzy najchętniej zaraz by swoją "miłość" zdradzili. Niekiedy nawet nikt nie musiał wyjeżdżać, a i tak dochodziło do zdrady. Inna jest jednak sytuacja, gdy ktoś znika bez słowa. Oczywiście, mogło się zdarzyć tak, że ktoś go zmusił do tego, jak w jednym filmie, który Tyk oglądał ze względu na nazwę i tam ojciec jednego mężczyzny poprosił ukochaną swojego syna, by dla dobra jego siostry (ale to pokręcone) przestała się z nim spotykać, bo była kurtyzaną. (To 2 film w którym była kurtyzana, pamiętasz jak ci mówiłem? Pierwszy oglądałaś!) Uważam jednak, że dla zachcianki Zuzu nie wolno krzywdzić Dark porzucaniem jej i dlatego musisz wiedzieć, ze się na to nie zgadzam i nie chodzi tu wcale o udawanie przed Olkiem, bo to nie jest tak istotne jak wygoda. Tak, wygoda i to moja, a raczej mojej postaci, która nie chciałaby być zmuszona pocieszać siostrę po tym, jak ta zostanie porzucona.
To jest bowiem coś zupełnie innego niż zaspokajanie jej głodu snu. W tym wypadku tak naprawdę nikt nie ginął, a ten narkotyk był wyjątkowo mało szkodliwy. Można to nawet porównać do mniej groźnej wersji wampira. Chociaż nawet wampir nie musi zabijać, wystarczy, by napił się krwi. Czy więc można winić Dark i wampira, że są głodni? Ludzie często oddają krew, jako dawcy, lecz gdy widzą wampir od razu krzyczą, że potwór. Oczywiście, ktoś kto rzuca się i zabija dla kilku kropel krwi może być ochrzczony tym mianem, lecz ludzie często nie pytają jaki wampir jest, tylko chwytają za widły (kiedyś), karabiny (dziś Afryka, Ameryka), czy transparenty (dziś Europa).
Dlatego też nie miał zamiaru krzyczeć na swoją siostrę przez zbytnią miłość do snów, a nawet pomóc jej w realizacji. Może jednak popełnił błąd, bo im lepiej zaspokajałby jej potrzeby, to tym więcej musiałby ludzkich snów poświęcać. W końcu doszłoby do sytuacji, że gruba 500 kilogramowa Darkiś, której skóra przybiera kształt pomieszczenia, w którym się znajduje, całymi dniami nie robi nic innego jak usypia kolejne osoby zjadając ich sen. Dość makabryczna wizja, prawda? Do tego jednak Rosarium nie dopuści, nie był bowiem sługą Dark, a jej bratem, który coś do powiedzenia miał, czasem nawet więcej niż jego siostra.
Puściwszy sobie L'estaca mogę zająć się teraz odpowiedzią Rosarium na słowa Siostry, które go rozbawiły. Tak, znów na jego twarzy pojawił się ten sam uśmiech. Przecież Dark kłamała. Było to takie widoczne. Gdyby rzeczywiście chciała go nienawidzić, to nie miała by problemu, a co więcej jest pewien, że na pewno nie poczułaby się dobrze, gdyby Rosarium ją teraz odrzucił, by nie mogła się przywiązać. Byłoby to zgodne z jej planami, lecz jak wiemy te plany były jak miecz o rękojeści stalowej, ostrej, a ostrzu z gumy, które nie byłoby zdolne zranić Tyka. Agasharr bowiem już wcześniej miał okazję poczuć nienawiść siostry do siebie, a mimo to się nią nie przejął. Dlatego też odpowiedział właśnie tak:
-Głupia, czemu nie chcesz być szczera. Ze mną, ze sobą. Biedna Siostrzyczko, jak długo jeszcze chcesz się okłamywać i dźwigać ciężar o wiele za duży na twoje niespokojne ramiona.
Mówiąc to wciąż ją przytulał, głaszcząc przy tym jedną dłonią po plecach, a drugą najzwyczajniej w świecie obejmując.
Tymczasem trzej jeźdźcy i jakaś dziewczyna przekroczyli łuk tryumfalny, który oddzielał garnizon od głównej części pałacu. Jechali powoli, bez zbędnego pośpiechu i wciąż byli bardzo daleko od Rosarium i jego siostry, którzy rozmawiali gdzieś w głębi ogrodu. Zresztą ogród był po lewej stronie, tyle, że w tym kierunku Vondur nie była zdolna uciec. Powodem był zbiornik wodny, który był na tyle głęboki i szeroki, że przepłynięcie go byłoby trudne w tym ubraniu i ze strażą na plecach. Z drugiej natomiast był jakiś budynek, bardzo duży, lecz w porównaniu do stojącego nieco dalej pałacu wydawał się być ledwie chatką. W jednym z okien ktoś stał, lecz nie zwrócił wcale uwagi na dragonów prowadzących więźnia.
-Jesteśmy, pierwszy raz tutaj?
Spytał oficer, po tym jak odwróciwszy głowę spojrzał na Vondur. Byli w sumie już naprawdę niedaleko, a teraz, gdy wokół było pełno straży, jakakolwiek ewentualna próba ucieczki była skazana na całkowitą porażkę. Żeby jednak uniknąć oskarżeń o nadużywanie armii, muszę powiedzieć, że wszystko jest za zgodą Vondur, której znudziło się sielankowe życie jej postaci!Anonymous - 2 Wrzesień 2012, 15:08 Żeby z Morza Łez na Herbaciane Łąki było blisko, nie mogła powiedzieć. Chyba pierwszy raz przeszła tyle pieszo. Była zła, zmęczona i czuła się upokorzona. Odniosła porażkę, dała się złapać. Najśmieszniejsze jednak było to, że przecież niepotrzebnie - według niej niczym nie zawiniła. No bo niby co takiego zrobiła? Naprawdę, można by jej to puścić płazem. W końcu była młoda i dopiero się uczyła. A nie ją łapać, bez przesady! Kto to wiedział, co ją teraz czekało? Odrobinę ją to niepokoiło. Cały czas pamiętała, czym skończyła się ostatnia wizyta tutaj. W sumie gdyby nie to, zapewne nie byłoby całego zamieszania.
Swoją drogą była odrobinę zdziwiona. Poznawała okolicę, ale czuła, że coś się nie zgadzało, ba, była tego pewna. Wydawało jej się, że wtedy to wyglądało inaczej, choć mogło okazać się, że pamięć jej po prostu szwankowała. W każdym razie to tylko pomogło jej w odpowiedzi na pytanie żołnierza.
-Tak. To... Naprawdę robi wrażenie.-Nie kłamała, poniekąd. Wbrew pozorom doceniała bogactwo i wysiłek włożony w budowę posesji takich, jak ta. Fascynowało ją to.
Co do ucieczki, zdążyła się już nauczyć, że w przypadku strażników Rosarium, była niemożliwa. Pozostało jej tylko iść tam, gdzie ją prowadzą. Wolała nie myśleć o tym, co wydarzy się potem.
//Ja... Ja się postaram! Naprawdę! Ale teraz siostra zgania ;_;Tyk - 3 Wrzesień 2012, 13:32
To nie tak, że przed strażą Tyka nie da się uciec. Jest to możliwe, nawet nie takie trudne, tym bardziej wtedy, gdy było ich tylko trzech i żaden z nich nie był gotowy na walkę. Jednak bądźmy szczerzy, że gdy ktoś chce dać się złapać to nawet najlepsza sytuacja do ucieczki nie zostanie wykorzystana. Tak, trzeba powiedzieć prawdę, Vondur stęskniła się za Tykiem i na pewno bardzo się ucieszyła gdy zobaczyła jego straż, tak bardzo, że nawet nie protestowała, wymigując się innymi, ważnymi sprawami, które ma do załatwienia. Oczywiście byłoby to kłamstwo, lecz biorąc pod uwagę rangę naszej arystokratki, nie powinno sprawić jej kłopotów.
Oficer nie odpowiedział już na słowa Vondur, a po prostu jechał dalej. Trochę to zajęło nim znaleźli się na kamiennym dziedzińcu, przed jednym z wejść do posiadłości. Oczywiście wszędzie było pełno straży. Dwóch przy drzwiach, kolejnych trzech przechadzało się po placu, a kilkunastu innych stało nieopodal i słuchało dowódcy. Czy była jakaś szansa na ucieczkę? Biorąc pod uwagę to, że Vondur ma związane ręce, to byłaby raczej nikła, z drugiej strony wszystko jest możliwe przy odrobinie kreatywności.
Gdy już cały oddział znalazł się na dziedzińcu, to trzymający arystokratkę żołnierz podał koniec sznura oficerowi, tuż po tym jak ten zsiadł z konia. Zaczął prowadzić dziewczynę w stronę pałacu. Pozostali dragoni również przeszli do piechoty i kroczyli za nimi. Na jednym z pobliskich balkonów dało się zauważyć jakiegoś człowieka ze skrzypcami. Stał on tylko, obrócony do wnętrza pomieszczenia i jakby kogoś słuchał.
Zniknął, tak jak i możliwość na ucieczkę, gdy przekroczyli próg domu, a strażnicy zamknęli drzwi. Vondur znalazła się w miejscu zupełnie innym, niż te, w którym była poprzednio, lecz zapewne również będące salą balową. Piękne schody, otaczające wspaniałą fontannę, ozdobna balustrada na balkonie, do tego kolumny, rzeźby i wiele innych ozdób, nie przyciągnęły jednak uwagi oficera. Szedł dalej, aż minęli jeszcze troje drzwi, za każdym razem widząc po dwóch strażników stojących przy nich.
Żeby jednak zbytnio nie przyspieszać opiszę krótko pomieszczenia, w których się znaleźli. Pierwszy był ogromny, reprezentacyjny korytarz ozdobiony z jednej strony oknami, a z drugiej obrazami. Nie zabawili tam jednak długo, gdyż bardzo szybko skręcili w znacznie mniejsze, choć wciąż szerokie przejście, a ostatecznie znaleźli się w pokoju, w którym poza ścianami i rzędem ław ustawionych przy jednej ze ścian nie było nic.
-Zaczekasz tutaj, ja tymczasem skontaktuję się z arcyksięciem.
Czy to był pokój do tortur? Nie, raczej nie. Po prostu po niedawnej przebudowie nie zdążono jeszcze zagospodarować wszystkich pokojów. W miejscu, gdzie siedzi teraz Vondur kiedyś będzie mała sala balowa, dla dzieci. W końcu i młodzi powinni móc potańczyć, prawda?
Anonymous - 3 Wrzesień 2012, 17:14 Ucieczka ma wielkie szanse na powodzenie, gdy uciekający jest wypoczęty, pełen energii, sił, ma dobrą kondycję, odpowiedni strój oraz gdy sprzyja mu wiele innych, ważnych czynników. Niestety, nasza arystokratka nie miała tego szczęścia. Nawet jeśli nie byli gotowi do walki, mieli konie, co dawało im wielką przewagę. A Vondur raczej nie podeszłaby do nich i nie ukradła zwierząt po to, aby bezpiecznie się oddalić i uciec od oskarżeń. To sensu nie miałoby wcale, wręcz by jej zaszkodziło. Jednak nie gdybajmy, gdyż jeśli ktoś się uprze przy swoim, nikt jego zdania zmienić nie może. Dlatego też niepotrzebne przekonywania, że Marie naprawdę nie chciała tu być, również sensu nie miały.
Z każdym krokiem Vondur czuła się coraz gorzej. I nie chodziło o jej stan fizyczny, który swoją drogą pozostawiał w tej chwili wiele do życzenia. Bardziej cierpiała psychicznie, bo cały czas zauważała coraz większą ilość ludzi, którzy natomiast widzieli, jak szła związana za końmi. To było dla niej nie do wytrzymania i najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Jednak nie mogła dać całej reszcie tej satysfakcji, o nie! Dlatego też szła przed siebie z uniesioną głową, jakby nic takiego się nie działo.
Mina zrzedła jej, gdy dotarli do budynku, bowiem wtedy zaczęła czuć się jak pies na smyczy. No ale co na to poradzić, nie miała za wielu możliwości. Nawet jeśli wcześniej teoretycznie miała jaką szansę, by się uwolnić, to niby jak miała to zrobić? Zresztą... Czy nie lepiej załatwić to od razu i mieć to już z głowy? Może nie miało być tak źle...
Gdy została wprowadzona do wnętrza, nabrała pewności, że to nie jest już to samo miejsce. Większość rzeczy wyglądała zupełnie inaczej, aczkolwiek widać było, że wcześniejsza budowa, jak i ta, była planowana przez jedną osobę. Co się jej wcale a wcale nie podobało. Żeby utrzymać pozory osoby, która pierwszy raz jest w tej okolicy, rozejrzała się na boki, podziwiając. Nie miała jednak na to za bardzo czasu, a szkoda.
Strażnik zostawił ją w prawie pustym pomieszczeniu. Nie miała za bardzo nic do roboty, a uciec też nie mogła, więc po prostu zaczęła niespokojnie chodzić w tę i z powrotem. Miała się czym denerwować. O ile w przypadku tamtych żołnierzy była szansa, że udało jej się ich zmylić, tak w przypadku 'arcyksięcia', jak go zwykli nazywać, nie miała żadnych szans. Przecież doskonale ją pamiętał, nie było innej szansy. Dlatego pozostało jej tylko udawać, że nie wie, o co chodzi. Tylko czy to by się udało? Nie wiedziała, musiała czekać.Dark - 6 Wrzesień 2012, 23:22 Zu też nie wie co w głowach mają kapitaliści, ale mówiła Bratu, że ich nie lubi, prawda? Oni zapewne są niedobrzy, źli i tak naprawdę udają, że są fajni. Kapitalizm jest niebezpieczny i każdy o tym dobrze wie! A raczej niektóre jego odmiany. Ale socjalizm jest jeszcze gorszy! I co tu teraz zrobić by odnaleźć złoty środek? Jednak nie wiem co to ma do złej czarownicy, która zmieniła Zu w żabkę (która tak naprawdę nie istniała, bo Zu nigdy nie była żabką!). Czyżby ona też była kapitalistką? Uaaaaah! Przerażające! Za dużo, za dużo dla biednej Zu. (xD) Nie dość, że chcą jej wmówić, że była żabką (a dokładniej to Brat chce jej wmówić), to jeszcze że zamieniła ją w to ustrojstwo czarownica ze spółki NIEBO, lub, co gorsza czarownica-kapitalistka z firmy PIEKŁO! Kowai! Tak, przerażające. Zu ani nie była żabką zjadającą muchy, ani taką nie-zjadającą. Zu wcale nie była żabką. Wcale nie ukrywa tego, że nią była, bo nie była i wcale nie straciła pamięci. Zu to Zu, nie kumkająca, nie skacząca, nie zielona... po prostu Zu, o! Zu owszem, nie ma nic przeciwko żabkom, ale zdecydowanie nie chciałaby być żadną z nich, nie była i nie będzie!
Fakt jedzenia nie ma może jakiegoś wielkiego znaczenia, choć sama Zu nie wyobraża sobie za to pisania bez jakiegokolwiek kofeinowego napoju. Czy to kawa, czy cappuccino, czy cola, czy też pepsi, cokolwiek z tego musiała mieć pod ręką i popijać raz na jakiś czas. Problemem mógł być fakt, że zazwyczaj to napisaniu jednego posta ma wlane w siebie tyle kofeiny, że później ma koszmary, takie jak miała dzisiaj. Widocznie mama miała rację mówiąc, że nie wolno zbierać kalorii przed snem samym, bo później ma się bardzo okropne koszmary. Kto chciałby śnić o tym, że ktoś go chce zabić i że traci oddech? Nikt zapewne. Dlatego Zu nie powinna się kofeinić pisząc, ale nic nie poradzi, że musi wypić trochę coli, żeby móc dalej pisać, prawda? I może jedzenie, picie i muzyka nie są nam niezbędne do pisania posta zawsze i niekoniecznie musimy używać takich sztuczek, ale często o wiele przyjemniej się pisze mając obok pachnącą kawę lub słuchając jakiegoś ładnego bądź wesołego utworu. Dlatego Zu właśnie wypiła do końca swoją colę i teraz słucha przyjemnej dla ucha melodyjki, tym razem pochodzącej z Francji, z pewnego francuskiego filmu i jakoś słowa same płyną.
Relacje w rodzinie, owszem, niekiedy psują się przez jednego z członków, ale też czasem bywa, że jedna osoba nieświadomie kogoś zrani i zapoczątkuje tym lawinę nieszczęść. I wtedy każdy już za to wszystko odpowiadał. Choć prawda była taka, że w tym przypadku zepsucie relacji w rodzinie spowodował ojciec Madeline, wpływając na nią i powodując, że negowała wszystkich prócz matki- bliźniaczkę, która mimo zachowań ojca nadal bezgranicznie go kochała, przyjaciółkę rodziców, którą ojciec jej zdaniem "nazbyt lubił", wszystkich mężczyzn - bo każdy może ją oszukać tak jak ojciec matkę, a teraz i niczemu winnego Brata. Bo przecież ani ona, ani on nie odpowiadali za postępowanie swoich rodziców. Dlaczego więc mieliby się nienawidzić? Jednak Senna Maniaczka była zaślepiona- chęcią zemsty, nienawiścią do ojca i wszelkimi życiowymi niepowodzeniami, utratą najbliższych. Wyniszczona przez życie brnęła we wszystko dalej i coraz bardziej się wyniszczała co w końcu spowodowało późniejsze zdarzenia, ale o tym już powiemy za chwil kilka, kiedy już dotrzemy do odpowiedniego wątku. Podsumować na razie można to tak, że Dark miała swoje powody, przez które zachowywała się tak a nie inaczej, więc nie powinno się jej porównywać do nikogo, ani jej obrażać, bo przecież ona wcale nie planowała być taka jak jest gdy się urodziła. Życie sprawiło, że musiała zdecydować, którą drogą podążać, aby nie zginąć zupełnie w tym świecie i wybrała drogę, której nie planowała szybko zmieniać. Była po prostu nieszczęśliwa i nawet tego nie zauważała. Zagubiła się brnąc ku obranym sobie celom przez niemalże całe milenium. Jak miała się z tego teraz wyplątać? Czy jeżeli przestanie się mścić i brnąć w ten ślepy zaułek, będzie miała powód by nadal żyć? Czy będzie czuła, ze jest potrzebna? Potrzebna po to by oczyścić imię matki i zranić wszelkie osoby powiązane z tymi co tą matkę ranili i jej oprawcami... Czy jeżeli przestanie czuć tą "misyjność" swojego życia nie spróbuje zranić samej siebie? Sprawić aby ona zniknęła z tego świata w zapomnieniu? Bez żadnych osób, które żal by jej było zostawić? Czy sama siebie nie zapędziła w wieczną otchłań samotności? Czy to nie ona najbardziej ucierpiała, starając się ranić innych?
Chciałabym w tym momencie obronić Dark i powiedzieć, że to niesprawiedliwe nazywać ją od razu głupią. (Tak, będę uparcie bronić osoby, którą osobiście kreuję na złą, ale kto mi tego zabroni? W końcu co innego charakter Dark, a co innego ciężar jaki na sercu niesie.) Nikt nie powinien się dziwić, że Madeline zupełnie powariowała, że zachowywała się tak jak teraz i że nie planowała się zmieniać. Że nagle zaczęła się jej choroba psychiczna(choć to wcale tak nagłe nie było, bo rozwijało się od setek lat) i że starała się trzymać z dala od ludzi. Prawda jest taka, że gdy człowiek traci kochaną przez siebie osobę jest to okropnie bolesne. Nawet jeśli się wie, że ma się nie widzieć tej osoby tylko przez kilka miesięcy, że się już za jakiś czas z nią spotka, przytuli, będzie miało obok, człowiek nadal strasznie cierpi. Czuje się pustkę, jakby straciło się jakąś część swej duszy. Często osoba patrząca na kogoś z ubocza nie może nawet w połowie wyobrazić sobie tego, co czuje ta opuszczona przez kogoś osóbka. I teraz, patrząc na to, że dusza może się kroić po kawałku, tylko przez kilkumiesięczną rozłąkę, to co miała zrobić Dark, która w swym życiu widziała na własne oczy jak odchodzą z tego świata dwie najbliższe jej do tej pory osoby, dwie które najbardziej się o nią troszczyły. Tak bardzo kochała matkę, a teraz już jej nie miała. Tak ważny był dla niej Blaise, a ona choć widziała jak ginie nie mogła go ochronić przed wbijającym się w jego pierś mieczem. I dziwnego w tym, że nie chciała się przywiązywać do nikogo? Że nie chciała kochać? Że nie chciała znów cierpieć? Znów widzieć jak ktoś bliski odchodzi... Dlatego też słowo "głupia" nie uraziło tym razem jedynie dumy panienki Wind. Było jej dodatkowo , dziwnym trafem... przykro.
- Dlaczego mnie oceniasz i tak mnie nazywasz choć wcale dobrze mnie nie znasz?
Nie krzyczała, nie uderzyła go, po prostu nadal stała go tuląc. Sama nie rozumiała dlaczego. Kiwała głową bez przekonania i powtarzała cicho:
- To nie tak, to wszystko nie prawda... Ja siebie nie oszukuję... Ja nie...
Zamilkła na jakiś czas, stała w ciszy wciąż trzymając boków koszuli Agasharra i dając się tulić. W końcu wypowiedziała coś, co może i Rosarium zrozumie, może i nie. Nie wiadomo w końcu jak wiele języków i maksym w tych językach było mu znanych.
- Homo totiens moritur, quotiens amittit suos...
Wyszeptała i rozluźniła uścisk na bratowej koszuli. Jednak nie odsunęła się, trwała w miejscu, jakby ktoś ją wbił w podłogę.
- Nie chcę mieć nikogo bliskiego. Nie chcę kolejny raz zniknąć...
Dodała już bardziej do siebie niż do Tyka. Westchnęła ciężko. To było dla niej zbyt wiele. Dodatkowo była tak głodna. Wręcz opierała się o Brata aby nie stracić równowagi. I nadal ciężko dyszała. Łzy płynęły z mniejszą częstotliwością, ale jej płacz nadal nie minął. Serce uderzało dość szybko. Nie wiedziała co się teraz wydarzy, a wbrew pozorom, ją to dość interesowało.
Nie miała ona pojęcia, że w tym samym czasie do posiadłości Tyka wkraczał jej przyszły posiłek, którego tak bardzo potrzebowała, a raczej jego dawczyni. Czy to nie miłe z jej strony, że chce dać swój sen w ofierze? Chociaż... ona chyba jednak niezbyt chce, prawda?Tyk - 7 Wrzesień 2012, 01:48 Ciągłe negowanie nie pozwoli ci na skrycie prawdy, którą próbujesz zgasić, lecz ten ogień jest grecki, a twoja woda dawno już ledwie kropelką osiadłą na pobliskiej szybie milionem maleńkich kropelek. Nie uda ci się zakryć góry kłamstw maleńkim obrazem dobrego uczynku. Wszystkie twoje kłamstwa wyjdą na jaw wraz z czasem, który wszystko odsłoni, jak zręczna dłoń archeologa odsłania delikatną wazę z zamierzchłych epok, nie uszkadzając przy tym treści w niej zawartej. Nie uda ci się ukryć swojej dawnej, choć przyznam, krótkiej, żabowatośći. Wszystko bowiem udało mi się odkryć po zaledwie krótkiej naradzie, lecz wiem również, że możliwa jest twoja niewiedza. Dzięki czemu Zuzu nie jest złą istotą, a jedynie żyjącą bez pełni informacji personą, którą trzeba wyprowadzić z błędu. Co więcej są ślady pozostałości bycia żabą. Po pierwsze Zu skacze, co prawda nie tak często jak, gdy była małą żabką, lecz wciąż posiada tę zdolność tak samo jak leżącą w szafie zieloną koszulkę, kupioną głównie przez sentyment do koloru, który dawniej zdobił jej skórę. Trzeci z moich dowodów, to słowo "Cu" powtarzane przez Zu dość często. Zwróćmy uwagę, że w niektórych językach C czytamy jako K (np niektóre sytuacje w łacinie), a więc i w tym wypadku nie jest to Cu, lecz zamaskowane Ku. Ku, któremu dla niepoznaki odjęto m . (Ewentualnie jest to ukryte nawiązanie do Ku-Klux-klanu, ale wątpię, że moja siostra jest ich zwolennikami, aczkolwiek nie można być niczego pewnym, czyż nie?
Mam jednak zupełnie inne zdanie jeśli chodzi o jedzenie podczas pisania posta. Trzeba bowiem zauważyć, że ostatni post, jak również ten, jest przeze mnie pisany bez niczego co mógłbym wsadzić do ust. Oczywiście mam picie, które leży sobie niedaleko, lecz jeśli po nie sięgnę, to bardziej ze względu na długi czas, który jest konieczny, by wszystko tutaj napisać. Nie uważam jednak, że jest to element niezbędny i bez niego bym sobie doskonale poradził. Co nie znaczy, że ulepszenie nie pomaga, jak to słusznie moja siostro zaznaczyłaś. Nie zapominajmy jednak, że dodatek nie jest warunkiem koniecznym! Wszystko to o czym w tym akapicie mówię jest raczej jak klejnoty w koronie, które choć piękne i nadają przepychu panowaniu, to nie są koroną i nie one czynią monarchę.
Pytanie jednak jak wielkie ma znaczenie coś z pozoru błahego. Oczywiście fizyka wykonała już na ten temat swoje teorie wynikające z uproszczenia schematu przewidującego pogodę, lecz spójrzmy na to od strony typowo ludzkiej. Gdyby Dark wtedy przyjęła nieco inny punkt widzenia, to zapewne dziś nie byłaby wielką mściwą przywódczynią organizacji targaną przez demony jej własnego umysłu, a spokojną, uśmiechającą się do gości staruszką, która mieszka w małej chatce gdzieś na polance, w jednym z lasów krainy luster. Nie można jednak w pełni zrozumieć losów bez prześledzenia każdego ich kawałka. Tak na przykład historia. Nie da się mówić o Napoleonie bez zapoznania się z jego poprzednikami w roli zdobywców. Cezar, Aleksander, Hannibal, Karol Wielki, to osoby bez których nie pozna się w pełni Bonapartego, uczącego się sztuki wojny właśnie na pismach starożytnych i rzadziej późniejszych wodzów. Może gdyby Napoleon III równie uważnie czytał stare księgi, to nie zostałby wzięty do niewoli pruskiej?
W ogóle warto powiedzieć, że w antycznym słowie jest wiele więcej mądrości niż w tonach dzisiejszych poradników. Oczywiście, tamte słowa nie powiedzą wszystkiego o rzeczywistości. Nie dorównają dzisiejszemu poziomowi nauki, lecz co z tego, gdy często dochodzą do wniosków trafniejszych niż współcześnie? Oczywiście bardzo mało uwagi poświęca się tamtym czasom, a to głównie ze względu na efekty rewolucji, która uznała, że wszystko co minione jest złe i trzeba szukać wciąż nowych form. Trzeba bowiem odróżnić zmianę złego rządu, a wandalizm związany z niszczeniem wiekowych katedr i pięknych nań posągów, tylko dla symbolu. Wielka jest bowiem różnica pomiędzy wypędzeniem króla i ustanowieniem republiki, a zatopieniu we krwi Wandei i mordów na własnym ludzie. Oczywiście ktoś powie, że radykalizm jest potrzebny, lecz spojrzawszy na historię i prawie pół milenium istnienia republiki rzymskiej, a niecałą dekadę rządów rewolucji we Francji, czy nawet marne 50 lat ZSRR, trzeba stwierdzić, że radykalizm okazał się być niczym nożyce, które przecinają most na którym stoimy, tylko dlatego by w przepaść wrzucić naszych wrogów.
Zbyt skrajna postawa zawsze jest zła. Nie ma idei czy słów, które nie mogą okazać się wyolbrzymione i przez to skarykaturowane. Pacyfizm na przykład. Owszem, nie należy szukać wrogów i napadać każdego sąsiada, który odważy się źle na nas spojrzeć. Z drugiej strony jeśli jest się przeciwny obronie tego co nasze, bądź tego co w naszym interesie, to nic taki pacyfizm nam nie przyniesie. Co więcej niektórych nie odstraszy niemoralność, a zawahają się gdy obrońca stanie z bronią znacznie silniejszą niż jego. Oczywiście ma to głównie odniesienie do państw. Weźmy pod uwagę taki Izrael. Malutkie państwo wrzucone pomiędzy arabów. Teoretycznie otoczone ze wszystkich stron wrogami, a mimo to potrafiące utrzymać zdobyte ziemie. Nie jednak na drodze pacyfizmu, lecz dzięki silnej armii, która jest w stanie odpowiedzieć na każdy atak. Z drugiej strony można wziąć pod uwagę XV wieczne armie włoskie, złożone z najemników-aktorów, nie były wstanie odeprzeć wpływów francuskich, austriackich, hiszpańskich, które wlewały się na półwysep apeniński. Nie tylko jednak pacyfizm ma swoją złą formę. Honor również może wylać się po zbytnim napełnieniu nim ciała. Dla przykładu można podać japońskich samurajów, którzy czasem po przegranej walce dokonywali samobójstwa. Oczywiście nie sam zwyczaj jest zły, lecz fakt, że osoba ślepo wierząca w zasady mogłaby nie zwrócić uwagi na liczebność wroga, brak jakiegokolwiek wsparcia, brak pożywienia dla armii, czy w końcu to, ze na drugim końcu kraju jego sojusznicy zbierają nowe siły, na których dowódcę nadawałby się doskonale. Każdy w końcu czasem przegra, by móc ostatecznie wygrać.
Przegrana bowiem to tylko droga do zwycięstwa. Co prawda bardzo kręta i stroma, lecz w efekcie szybsza niż ta prosta, bez przeszkód i ryzyka. Prawdziwą porażką w tym wypadku jest poddanie się. Warto w tym miejscu zauważyć, ze o tym co ja tu mówię zarówno wcześniej jak i teraz, pisano już w starożytności, a ja jedynie powtarzam mądre przemyślenia dawnych.
Czy jednak wtórność moich słów ma znaczenie i czyni je przez to cudzymi? Tutaj dużą zależność ma samodzielność. Jeśli bowiem dojdzie się do czegoś samemu, na podstawie długich przemyśleń, a nie powtarza się formułki z jakiejś książki, to można być właścicielem tych słów. Tym bardziej, że jak widzimy w kwestiach etycznych ludzi trzeba uczyć wciąż na nowo, a zza grobu nawet Zaus nie jest zdolny miotać błyskawic. Co więcej w dzisiejszych czasach okazuje się wielką ignorancje w sprawach humanistycznych. Uważa się je za nauki gorsze, a zapomina, że swoje korzenie ma w nich większość nauk przyrodniczych. Co więcej pozwalają spojrzeć na świat ludzki, który jest znacznie ważniejszy dla każdej osoby niż to z jakich komórek zbudowany jest muchomor rosnący gdzieś tam w lesie. Tak samo sławna analiza wierszy. Oczywiście, często klucz jest trudny do trafienia, lecz należy pamiętać, że ten kawałek tekstu to coś więcej niż tylko czerwone zasłony, które mogłyby być niebieskie. Zamiast szukać tego co autor miał na myśli należy spytać co samemu się czuje czytając to. Większość jednak jest zbyt głupia i chce, by wszystko podano im na zamówienie, jakby zapłacili za życie i wymagali od niego. Zapominając, że to dar, który jest nie po to, aby martwić się przyszłością, rozpamiętywać przeszłość, czy drżeć przed teraźniejszością, a służy do wykorzystania, jak najpełniejszego. Pełnie nadaje mu jednak nie szczęście cielesne, a umysłowe, znacznie wspanialsze. Widzieli to starożytni, dziś raczej się o tym zapomina.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że humanistą nie czyni niechęć do matematyki. Nawet Platon (bądź inny z greckich filozofów) nie chciał widzieć wśród swych uczniów, tych, którzy nie rozumieją matematyki. Tym bardziej, że jest to przedmiot dość użyteczny, nie tylko ze względu na elementy logiki w niej zawarte, lecz również dlatego, że uczy szukania rozwiązań dość jasnych, a przez to łatwiej jest znaleźć wyjście przy znacznie bardziej złożonym życiu. Trzeba bowiem przyznać, że matematyka w porównaniu do życia jest banalnie prosta. Nawet można stwierdzić, ze tym różnią się humaniści od pozostałych naukowców, że muszą ogarnąć cały świat i zrozumieć badania wszystkich innych, podczas gdy tamtym wystarczy ich mały świat.
Wszystko jednak skupia się na starożytności, która niczym korzeń tkwi gdzieś głęboko, często niezauważalnie. Właśnie do niej nawiązała Dark używając łaciny, a treść słów wcale nie jest mało istotna. Oczywiście, Róża wiele razy musiała cierpieć przez utratę kogoś, lecz czy nie cierpi bardziej nie mając nikogo? Możliwe, że nie można nazywać siostry Rosarium głupią, gdyż nie jest to jej wina, że tyle wycierpiała i nie może sobie z tym wszystkim poradzić. Z drugiej strony w tym wypadku trudno znaleźć na jej określenie inne słowo niż "tchórzliwa". Ucieka bowiem przed cierpieniem jakby było ono ogromnym lwem, czy też niedźwiedziem żądnym rozszarpania biednej Dark, podczas gdy to ledwie maleńki piesek, czy też kotek, co ledwie spojrzy przyjaźnie, a już go każdy kocha. Dark bowiem zapomniała, że nie można wiecznie żyć śmiercią, a to właśnie robiła bojąc się do kogoś zbliżyć, mając w pamięci stratę jaką dawniej poniosła.
Agasharr słuchał swojej siostry uważnie. Już nie krzyczała, zachowywała się w końcu jak ktoś dorosły, a nie dziecko, które krzyczy żeby oddać mu zabawkę, a później samo przychodzi prosząc o pobawienie się z nim. Białowłosy nie przestał więc delikatnie sunąć palcami po plecach swojej siostry, jedna ręka spoczęła na jej włosach, a on słuchał uważnie jej słów.
-Siostrzyczko, jak długo jeszcze się będziesz okłamywać.
Powtórzył cicho, jakby szeptem, lecz na tyle głośno, by jego siostra, która była zresztą całkiem blisko, mogła usłyszeć.
-Niczego nie osiągniesz żyjąc w wiecznym strachu. Możesz odrzucić każdego, kto tylko zbliży się za bardzo, lecz nie sprawi to, że nie będziesz samotna. To prawda, że wraz z każdą osobą, którą dotąd straciłaś, umarła również cząstka Ciebie, lecz to własna nierozważność, czy wręcz głupota skazuje cię na wieczne umieranie.
Tutaj zamilkł na sekundę, wziął z jej głowy swoją dłoń i przesunąwszy po ramieniu złapał za dłoń Madeline.
-Jak długo ma jeszcze trwać twoja agonia? Zakończ ją, bo masz jedyne lekarstwo w swoich rękach.
To można różnie interpretować. Możliwe, że ten egocentryk mówił o sobie, lecz jest to mało prawdopodobne, szczególnie wiedząc, że użył metafory i chodziło mu jedynie o porzucenie ciągłego odtrącania ludzi. Po tych słowach jednak puścił jej dłoń i ułożywszy palce pod podbródkiem uniósł jej spojrzenie, tak by spotkało się z jego oczami.
-Powinniśmy kontynuować zwiedzanie, moja masochistyczna siostrzyczko.
Po tych słowach uśmiechnął się do niej delikatnie. Jednocześnie można było usłyszeć kroki. Ktoś szedł od strony posiadłości w ich kierunku.Dark - 29 Wrzesień 2012, 08:56 Po dość długiej przerwie w postach i użalaniu się nad sobą pora chwycić za cappuccino, czekoladową muffinkę, hiszpańską muzykę (o matko, jaki mix) i w końcu powrócić do pisania. Jeszcze tylko krótkie, przelotne spojrzenie na wcześniejsze posty i Zu na nowo się wczuwając zaczyna gryzdać to i owo. No właśnie, o czym? Czy jako adminka nie powinna świecić przykładem i nie spamić w poście? Ale przecież od tego zawsze weselej prawda? Z resztą, skoro to Bratu nie przeszkadza, a wręcz Brat mówił, że lubi dygresję, to dlaczego przy tym sposobie pisania nie pozostać, prawda? Zu będzie się starać doprowadzać częstotliwość pisania do coraz lepszego i pełniejszego stanu, tak jak stara się robić za każdy razem coraz delikatniejsze i smaczniejsze babeczki i pisać coraz ładniej w hiraganie. Nie ma to jak trzy genialne cele na dany miesiąc- osiągnięcie mistrzostwa w babeczkach, nauka hiragany i katakany oraz nie-denerwowanie Brata wolnymi odpisami. Jednak ktoś tu za wszelką cenę próbuje Zu wmówić, że jest oszustką, więc pewnie nie uwierzy w to że staram się być dobrą i kochaną osóbką.
Ten ktoś wciąż wmawia mi, że żem była w przeszłości żabką, a ja po raz kolejny powtarzam, że nie i za nic nie zgodzę się z Bratowym spojrzeniem na tą sprawę. To tak jakby Darkiś wmawiać, że była kiedyś mrówką, bo mrówki mają ciemny kolorek, a Madeline się często ubiera na czarno. Bo co z tego, że teraz była ubrana w sukienkę w kolorze beżowym, przecież w szafie miała czarną sukienkę, która co jakiś czas przypominała o jej mrówczym żywocie, nieprawdaż? Poza tym, jeszcze w świecie panienki Wind istniały jakieś czarownice, to to by było w jakiś sposób prawdopodobne, ale żeby od razu wmawiać biednej Zu, że jest żabką, kiedy w realnym świecie nie ma nawet czarownic z prawdziwego zdarzenia? Niedorzeczne! Tak, tak, bezsprzecznie niedorzeczne. Hah, jak to fajnie, że udało mi się użyć moje dwa ulubione słowa w jednym zdaniu. Z resztą o czym ja teraz mówię? Wracam do posta, skupiając się jak tylko mogę i starając się nie offtopować. Jednak muszę dodać coś jeszcze nim to nastąpi! Mianowicie: Owszem, Zu skacze, jednak nie częściej niż inni ludzie, więc ten argument nie jest zbyt dobry. Zieloną koszulkę również ma wiele ludzi, a nie jest to raczej spowodowane sentymentem do jakichś tam żabich lat. Również słowo "Cu" powtarzane przez Zu dość często bywa powtarzane przez innych. Poza tym Brat Zu prowokuje do pisania "cu" pisząc "Zu". Więc Brat też był kiedyś żabką, bo "z" czyta się w niektórych językach jako "c", co z kolei w innych językach czyta się jako "k", nieprawdaż? Dodatkowo Zu nie jest zwolennikiem ku-klux-klanu. Dlaczego? Bo nie pamięta kim oni byli, wie, że kiedyś coś o nich czytała w encyklopedii historycznej i mogłaby teraz zerknąć, ale niestety encyklopedia ta jest w pokoju obok, w którym śpi mama, której Zu nie chce zbudzić przez to że szuka encyklopedii. Chociaż... jest jeszcze wujek google i ciocia wikipedia... " Ku Klux Klan (KKK) organizacja rasistowska utworzona w miejscowości Pulaski w Stanach Zjednoczonych, częściowo zakonspirowana, walcząca o utrzymanie supremacji białych w USA i dążąca do ograniczenia praw Afroamerykanów, Żydów oraz katolików (mimo iż jego członkowie uważali się za stowarzyszenie chrześcijańskie), zorganizowane na wzór tajnego stowarzyszenia."- nie, nie, Zu zdecydowanie ich NIE LUBI, a co dopiero być zwolenniczką, dlatego podejrzewanie Zu o to byłoby wręcz jak obraza dla owej, walczącej bez przerwy z rasizmem i innymi prześladowcami "odmiennych" ludzi, panienki, uhm.
Za to Darkiś... ona by mogła być takim typowym przykładem nowej generacji "Ku-Klux-Klanu", ponieważ kobieta ta, za wszelką cenę chciałaby "oczyścić świat" ze wszelkich bestii gatunku Ludzkiego. Każdy wie, że Madeline jak chyba nikt inny na świecie nienawidzi Ludzi i nie zamierza się nad nimi litować, wręcz jest dla nich okrutna jak dla żadnego innego stworzenia na Ziemi. Nawet dla zdrajców bywała milsza, o ile nie byli oni Ludźmi, lub nie zbratali się z wcześniej wspomnianą rasą(lub arystokracją). Wtedy była nad zwyczaj okrutna. (Więc lepiej niech jedna panienka na nią uważa). I takim sposobem w uroczy sposób zostawiam temat Zu i powracam do Sennej Maniaczki i Arystokraty, bo to oni tu grają przecież pierwsze skrzypce, nieprawdaż? Oczywiście, jak Brat wcześniej zauważył, gdyby dziewczyna przyjęła inne spojrzenie na wszystko co się wydarzyło w przeszłości, zapewne nie byłaby członkinią organizacji, którą założyła jej poprzedniczka, a której ona teraz jest przywódcą. Nie miałaby w tym celu jeżeli nie widziałaby potrzeby wybicia MORII. Co z tego, że założeniami SCR było raczej coś innego niż mszczenie się na ludziach, cele Organizacji i jej samej zbiegały się w pewnym stopniu. To tak jak teraz wyglądała sprawa z przyjęciem dla członków Stowarzyszenia Czarnej Róży, Agasharr patrzył na to z zupełnie innej perspektywy niż panienka Wind, ale mimo wszystko dziewczyna widziała w tym swego rodzaju możliwości. Może jeśli zje kolację wspólnie z jej "poddanymi" to ich relacje się poprawią? Bo w końcu niektórzy polubili Madeline od razu i bez problemu jej zaufali, ale ona wiedziała również, że niektórzy nie są pewni tego czy nadaje się na przywódczynię tłumów, szczególnie nowe osoby w organizacji, którym się wydaje, że Dark ma najwyżej 19 lat i jest zupełnym dzieciakiem, więc nie SCR nie ma przyszłości pod jej rządami. Dodatkowo były osoby, które się zaczęły domyślać, że z jej głową się dzieje coś złego. Również niektórzy się jej sprzeciwiali, bo nie uważali, że wszyscy Ludzie są źli i trzeba ich od razu zabijać. Może przy takiej kolacji zmienią zdanie na jej temat? Nawet w jej głowie zaczęła kwitnąć myśl, czy przypadkiem nie zacząć kombinować nad jakimś pozornym sojuszem z Rosarium, który byłby dla wszystkich znakiem, że zaczyna się jednać z arystokracją. Cóż za podły plan, nieprawdaż? Takim sposobem mogłaby zyskać przychylność osób, które za nią nie przepadają i spotkać dodatkowo swoją maskotkę, której jej było nawet brak. Problem był jeden. Czy jak Dark zobaczy taki tłum nie wpadnie w panikę i nie dostanie ataku? Wszystko było możliwe, a wtedy byłby duży problem, bo mogłaby stracić zaufanie i tych, którzy jej ufają. Miała dylemat, a wiedziała, że Brat jej i tak się uprze na to, żeby kolacja się odbyła.
Róża ślepo brnęła w nienawiść, wierzyła w to, że sobie poradzi sama, że nie musi mieć nikogo, kto będzie ją wspierać i nawet w to uwierzyła... do czasu. Do czasu, w którym poznała jednego Białego Królika, który przebił się przez jej grubą skorupę i... odszedł, jak wszyscy inni. Wtedy właśnie zaczął się łańcuch zdarzeń, który doprowadził ją do choroby psychicznej. Straciła wiarę we wszystkich i wszystko. Dlatego nie rozumiała, jakim cudem, teraz tak naiwnie brnęła drogą, którą zbliżała się z każdym krokiem do panicza Agasharra Rosarium, arystokraty, którego "prawdziwa Dark" powinna nienawidzić całym sercem. Czuła za to coś odmiennego. Uspokajała się przy nim, mimo że się kłócili, mimo, że nie do końca mu ufała, gdy Tylko ją przytulił czuła się bezpiecznie. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Czy ona przypadkiem nie powinna odczuwać, jeśli naprawdę by miał złe zamiary wobec niej? Może on, wbrew jej przypuszczeniom po prostu ją lubił? Mimo tego, że ona go tak traktowała... Ale jakim cudem? Czuła jak palce Arystokraty delikatnie gładzą jej plecy i zaczęła się zastanawiać, czy kogoś negatywnie nastawionego byłoby stać na taki gest? Wtedy usłyszała jego szept, który jakoś ujął ją za serce. Dziwne odczucie. Z kim ona tak otwarcie rozmawiała ostatnio? Chyba z nikim... nigdy... nawet matce nie mówiła co ją boli, żeby jej nie martwić. Czy ona naprawdę żyje w wiecznym strachu? Chyba tak, nigdy wcześniej nie zauważała, że jej zachowanie to zwykłe tchórzostwo. Czy nie było innego wyjścia? Czy nie dało się jakoś inaczej uniknąć bólu po utracie kogoś? I wtem się wtrąciła.
- Może i zawsze byłam samotna, ale utrata czegoś co się już miało boli bardziej niż nie posiadanie wcale tego czegoś. Co jeśli ktoś się do kogoś przywiązuje, a ta osoba ginie na jej oczach? Czy to lepsze od bycia samemu i nie przywiązywania się do nikogo? Nie ma żadnego dobrego wyjścia... żadnego lekarstwa... nic mi nie pomoże... zasłużyłam sobie na takie życie i takie już pozostanie...
Poczuła jak jej Brat unosi jej podbródek i zerknęła w jego oczy, widząc je jak przez mgłę. Jej własne spojrzenie było szkliste i wyrażało głęboki ból, który dopiero zaczęła sobie uświadamiać. Jaki sens miało jej wieczne życie z tym ciężarem? Czy ona naprawdę powinna nadal brnąć na przód nie myśląc nad nikim innym niż ona sama? I wtem usłyszała jego słowa, przez które jej policzki zaczęły gwałtownie przybierać lekko różowawy kolor. Już miała zacząć pacać i krzykać, gdy do jej uszu trafiły odgłosy czyichś kroków. Nie miała problemów z usłyszeniem ich, w końcu miała dobrze wyćwiczony słuch. Kroki zbliżały się w ich stronę. Odskoczyła od Brata jak poparzona i szybko przeskoczyła na nowo do róż przyglądając się im bardziej. Rany, jak ktoś to zobaczył to mój autorytet legnie w gruzach. Pomyślą, że jestem jakąś podrzędną kochanką, albo co gorsza domyślą się, że jestem siostrą. Z tego wszystkiego złapała się za głowę. Że też zachciało jej się do kogoś przytulać.
- Ktoś do Ciebie idzie, Bracie.
Stwierdziła póki jeszcze nieznajomy był dość oddalony, nawet nie zerknęła w tamtą stronę, jeszcze ktoś zobaczyłby jej purpurowe już policzki.Tyk - 30 Wrzesień 2012, 22:31 Zabrawszy ze sobą szklany świecznik w kształcie nieznanego kwiatu, usiadłem na krześle, by napisać dla Ciebie posta. Tymi oto słowami rozpoczynam mój pierwszy post pisany nie z domu, lecz z miasta, w którym przyjdzie mi studiować. Ogólny nastrój, który zapanował w związku z wyjazdem, natłok prac koniecznych do wykonania na teraz, (Choć niektórzy twierdzą, że można było je wykonać nieco wcześniej.) niemała ilość ckliwych sprawiły, że mój post pojawia się u schyłku dnia (Już nocy) 30 października, a nie wcześniej, czyli kilka chwil po pojawieniu się odpisu od mojej ukochanej, wspaniałej etc, etc... Siostry. Ten wstęp nie jest jednak wyznaniem win, gdyż żadne nade mną nie ciężą w tej dziedzinie. Co więcej gdyby na sądzie ostatecznym po stronie grzechów stawiano zwlekanie z postem, to duszyczka tak czysta, niewinna i godna błogosławienia jak moja ukochana Zuzu zostałaby zesłana w najniższe z czeluści piekieł. Nie, nie do gęb lucyfera, a do jego żołądka. Na taki los nie zasługuje żadna dobra istota, włączając w to również mnie,
Pięknym jest wyznaczyć sobie cel i podążać ku niemu, nawet wtedy gdy na naszej drodze stanie ogromna rzeka, a my miast dążyć do celu, przystaniemy, wznosząc most, na którym nie tylko my lecz również nasi następcy będą mogli przekroczyć przeszkodę. Tak właśnie przez wiele lat działała cywilizacja europejska. Czerpano z Rzymu, a przez niego z Grecji i dalej - na wschód. Dziś jest już nieco inaczej. Dziś burzy się mosty, by zbudować nowe, jakby w strachu, że poprzednicy zastawili pułapkę, bądź nawet zepsuli całą architektoniczną koncepcję, Wracając jednak z przerwy na dygresję, bądź jakby to powiedział współczesny Londyńczyk z Digre-time, (Bądź digression-time gdyby był konserwatywny) oraz łyku z postawionej obok szklaneczki, trzeba nam spytać dlaczego poruszyłem temat celu. Odpowiedź znajdziemy w tym co napisała moja droga siostra. Zuzu obrała sobie bowiem trzy cele. Jeden został zrealizowany na pewno. Ze względu na to, że dowiedziałem się o nim dopiero po wysłaniu posta, a odpisuję w przededniu nowego miesiąca mogę stwierdzić pełen sukces.Co przyczyny sukcesu należy dopatrywać się w tym, czym tego posta zacząłem - niskimi możliwościami postotwórczymi w ostatnich czasach. Nie bądźmy jednak przesadnymi krytykami i nie doszukując się okoliczności umniejszających tryumf Zu pogratulujmy jej ze szczerego serca tego sukcesu, Fanfary szybko jednak umilkną, a w ich miejsce wejdą oskarżycielskie tony pieśni pytającej oskarżycielsko o pozostałe postanowienia, teraz gdy czas wszystko podsumować i uczciwie rozliczyć się z wybranych zadań. Powiedz więc Mi, Droga Siostro, czy to rapsod na część twych celów, czy raczej epitafium na zakurzonym grobie porośniętym starością.
Ku-Klux-klan... zaiste dziwna organizacja, której z oczywistych powodów - miłego usposobienia, miłości do wszystkich ludzi, miliona innych ważnych terminów, jestem przeciwnikiem. Nawet nie chodzi tutaj o fakt zniesienia niewolnictwa, bo te czasem by się przydało. Nie byłoby takiego bezrobocia, a do tego gdyby tak niewolnik był traktowany ludzko, a nie jak zwykła rzecz, to zapewne nie byłoby również problemu. Co więcej niektórzy muszą mieć nad sobą kontrolę. Weźmy pod uwagę choćby powstanie Spartakusa. Owszem, powstanie niewolników. O ile pierwotny cel był szczytny i mógłbym nawet stać w obozie antyrzymskim, wbrew moim sympatiom, to już realne działania są godne potępiania i proszące o szybkie zgniecenie przez legiony Krassusa i Pompejusza. Trzeba bowiem wiedzieć, że gladiatorzy nie opuścili Italii, by osiąść i żyć z tego co sami wytworzą, Zamiast tego woleli uderzyć na dobra obywatelu Rzymu i ich sojuszników. Pustoszyli ziemię, do której uprawy niejednokrotnie nie przyłożyli ręki, a co więcej zabijali tych, którzy dawniej ziemią gospodarowali. Ku-Klux-Klan jest jednak inny. To organizacja, której członkowie, tchórzliwi przebierańcy, nie dość odważni, by pokazać swoją twarz i głosić swoje przekonania, dokonywali samosądów na niewinnych. Chyba, że sam kolor skóry uznać za winę, lecz wtedy spytajmy czemu amerykanie sprowadzili tylu przestępców na swoje ziemie. Dlatego też, to co samo siebie nazywa klanem, choć powinno być zwane sektą głupoty i tchórzostwa, powinno być zwalczane jak prawdziwa organizacja terrorystyczna, czy mafijna.
Czy więc Dark jest szefem mafii? Dark - Matka chrzestna. Przecudny tytuł dla nowej serii książek, filmów, gier oraz koszulek z twarzą Dark. Byłoby to zresztą lepsze od Castro, czy innych komunistycznych durni. Tutaj jednak sytuacja się komplikuje. Jak dotąd niewiele jest dowodów, że stojąca przed Rosarium kobieta jest morderczynią. To prawda, dość ekscentryczna, ale na pierwszy rzut oka urocza. Nie, ktoś taki nie jest zły. To prawda, zagubiony, przez co popełnia błędy. Róża jest po prostu zanurzona w labiryncie, tak wielki i tak dla niej przerażającym, że gotowa jest walczyć z każdym kłębkiem mogącym ją uratować, tylko dlatego, że obawia się, że to zasadzka Minotaura.
Oczywiście, gdyby ją sądzić, to musiałaby zostać skazana. Trzeba tutaj opowiedzieć o pewnej sprawie, która mnie zaiste oburzyła. Mowa oczywiście o zwalnianiu ludzi z kary więzienia w zamian za udowodnienie choroby psychicznej. Nie wiem jak funkcjonuje to w Polsce, Unii, czy gdziekolwiek na świecie, lecz w filmie, który z bratem oglądałem zostało to wykorzystane, by chronić przestępców. Korupcja! Tak, korupcja, której efektem było uratowanie członków mafii przed więzieniem, w zamian za pobyt w wygodnym szpitalu i pseudo-leczenie. Moim zdaniem coś takiego jest zła. Tak w ogóle korupcja jest zła. Co więcej winę nie ponosi zwykle skorumpowany urzędnik, lecz korumpujący, co mając pieniądze kupuje sobie pierwszeństwo. Zamieniliśmy więc krew i szlachetny rodowód na pieniądze i wpływy, a tak naprawdę to nie zmieniło się nic, Nie popadajmy tu jednak w zbytni defetyzm. Świat ten nie jest taki zły, a najistotniejsze jest, że nigdy nie jest i nie będzie tak źle, że nie może być lepiej.
Pesymista powie: Stop! Przecież można powiedzieć również, że nigdy nie jest i nie będzie tak źle, że nie może być gorzej. Owszem, jest w tym trochę racji. Z drugiej strony czasem warto zaryzykować, by móc zobaczyć piękno tego świata. Na świecie jest bowiem dość zła, by szukać go tam, gdzie nie występuje, a na pewno nie występuje ono w Madeline. To prawda, że dopuszczała się ona złych czynów, lecz były to zachowania odpowiednie tysiącletniemu dziecku, które zaślepione swoimi paranoicznymi poglądami podejmuje decyzje, których podejmować nie powinno.
Doskonałym przykładem jest brat, który stał się wyjątkiem potwierdzającym regułę, ale również takim zapomnieniem o raz obranych celach. Dark nienawidziła arystokracji. Winiąc ich za niezawinione winy stawała się fortuną, której nawet bogowie się obawiali. Ostatecznie jednak okazało się, że nawet przeznaczenie jest czemuś podległe. Rosarium był niezaprzeczalnie przedstawicielem upiornej arystokracji, a niektórzy powiedzieliby nawet, że był jej trzonem, dekoracją i treścią. Nie było bardziej bogatego, nadętego, egocentrycznego przedstawiciela tej, czy jakiejkolwiek innej rasy, niż właśnie Agasharr Rosrium. Jednak to właśnie jego pomocna dłoń została przyjęta przez naszą panienkę Wind. Przyczyny należy szukać głównie w ich pokrewieństwie i uporze dwóch róż w sporze z czarnymi płatkami. Dłoń ta jednak musiała być trzymana mocno, by mogła podnieść Dark z piekielnych stopni i zaprowadzić w spokojne ogrody empireum.
Dark jednak o tym zapomniała i efektem tego było puszczenie tej dłoni i odsunięcie się od Rosarium, gdy tylko w pobliżu znalazł się ktoś, kto mógłby ich zobaczyć. Strach przed tym, że ktoś zobaczy ją w z bratem, czy może raczej obawa przed okazywaniem uczuć. Ta sama, która wcześniej kazała jej odpychać brata i podsuwała dość dziecinne wymówki w celu zmylenia Rosarium. Dark go przestała się do niego przytulać, a wróciła do tak bliskich im kwiatów. Białowłosy początkowo chciał jej w tym przeszkodzić, złapać ją, by nie uciekła. To wszystko okazało się zbędne, gdy do jego uszu doszedł głos kroków, wcześniej ominięty przez piękny zapach tańczący w nozdrzach Rosarium cudownego walca, a mający swe źródło we włosach Madeline. Jego dłonie, już w połowie drogi do złapania zbiega, już obejmujące ramiona Róży, cofnęły się, a sam arystokrata jedynie uśmiechnął delikatnie pozwalając jej odejść.
-Tak, zgadza się, moja Droga Siostro.
Po tych słowach złączył swoje dłonie za plecami i spojrzał w stronę skąd dochodziły kroki. Doliczmy do tego jeszcze kilka sekund na przemieszczenie się odrobinę bliżej Dark, w dwóch, może trzech krokach i mamy gotowe wejście jednego z żołnierzy - oficera dragonów - w pole widzenia rodzeństwa. Po krótkiej wymianie standardowych powitań Rosarium zrobił coś nieoczekiwanego, a przy tym będącego czymś w rodzaju gry z własną Siostrą,
To prawda, nie powinien z nią tak igrać, lecz nie miał zamiaru jej zrobić krzywdę, Gdzieś w tajemnicy liczył nawet na wymalowanie na masce zła Dark, pięknego uśmiechu, nie takiego jak miał Joker, lecz szczerego, pełnego szczęścia i zaraźliwego przez samą istotę swego bycia. Wystarczyło wykorzystać pewną przewidywalność żołnierzy, sławę Dark i tajemnicę, jaką wciąż była owiana jej wizyta w Różanym Pałacu. Zaczęło się naprawdę dziwnie dla Róży. Rosarium rzekł bowiem:
-O czym przyszedłeś zameldować? A tak, zapomniałbym. To jest moja kochanka, która będzie mi dziś towarzyszyć podczas wieczornej uroczystości.
Tak, to już było dziwne, tym bardziej, że przed zbliżeniem się do żołnierza pokazał na Dark w sposób, którego nikt z obecnej tu trójki nie mógł przeoczyć. Gdy już stali znacznie bliżej oficer powiedział:
-Z całym szacunkiem ekscelencjo, ale wydawało mi się, że to Czarna Róża.
Słowa te rozeszły się w powietrzu szybciej, lecz mimo to Dark bez problemu mogła je usłyszeć i nawet z chęcią spojrzeć na swoją sławę. Co jednak jej brat wygadywał? Tego nie wiedziała, a ostatnie słowa, które nastąpiły przed tajną częścią spotkania niewiele mówiły.
-Hmm, mówisz?
Później żołnierz przeszedł do szeptu i w ten sam sposób mówił Rosarium, wydając oficerowi jakieś polecenia.
<ZT>
<Nie chce mi się edytować posta, dlatego nie ma wyjaśnienia końca tej i tak już bezcelowej sytuacji>Anonymous - 8 Listopad 2012, 21:11 Chariotte, po raz pierwszy, odkąd została zmuszona do pozostania w Krainie Luster (rozwiązanie to odpowiadało jej oczywiście, a jak!) wyściubiła nos poza Cukierkową Ulicę. Zazwyczaj bowiem siadywała przy stoliku w jakiejś ciastkarni bądź też cukierni, gdzie zajmowała się powolnym mieszaniem, aż do niemalże całkowitego wystygnięcia, zamówionej wcześniej herbatki. Wsypywała tyle łyżeczek cukru, ile tylko była w stanie rozpuścić, bywało nawet tak, że nie dnie filiżanki zbierała sie warstwa słodziutkich drobinek. Siadywała zazwyczaj w najdalszym kącie, wiecznie z miną zamęczonej nieszczęśnicy, która przeżyła juz najokropniejsze zdarzenia i doświadczyła tych wszystkich złych rzeczy, jakich tylko doświadczyć się dało. W ten sposób, choć nieudolnie co prawda, ukrywała fakt przyglądania się gościom cukierni. Ci zawsze ją fascynowali. Kiedyś była człowiekiem, mieszkała w zupełnie innym miejscu, nie nawykła jeszcze do końca do widoku na przykład dwugłowych stworzeń, czy tych z kocimi uszkami i ogonkami. Nawet do własnych skrzydełek z zabawkami nie potrafiła się przyzwyczaić. Dużo łatwiej byłoby jej funkcjonować bez nich, ale z drugiej strony teraz była bardziej podobna do istot zamieszkujących ten dziwaczny świat. Na całodziennym mieszaniu i sączeniu herbatek mijał jej zaś co trzeci, co czwarty dzień. Byłabym zapomniała dodać: czas ten poświęcała równocześnie na różnorakie przemyślenia. Co do ich treści, to lepiej zrobię, gdy nie wtajemniczę! Pozostałe dni natomiast zwykła spędzać wraz z Shiro. Robiła to, chociaż albinoska była dla niej często bardzo uciążliwym i męczącym towarzystwem. Właściwie to Chariotte nie za bardzo przepadała za obecnością kogokolwiek, ale nie lubiła też być pozbawiona jakichkolwiek znajomości. Shiro póki co wystarczała. Nawet za dużo jej było. Kiedy jej towarzystwo było już ZA BARDZO męczące, Zabawka wybierała się zazwyczaj na całodzienny spacerek po Malinowym Lesie, bądź też innym spokojnym i cichym zakątku Krainy Luster. Tam mogła w spokoju oddawać się takim zajęciom jak użalanie się nad sobą i nad swoim (marnym) losem, płakanie i proszenie (tak, zazwyczaj takie właśnie na pokaz) jakichkolwiek sił wyższych o zmiłowanie nad losem biednej potępionej. Czasem jej celem było również Miasto Lalek, a to akurat ze względu na prześliczne mieszkanki. Sama chciałaby tak wyglądać- śliczna, idealna postać. A u niej tymczasem zazwyczaj czerwone od płaczu oczy, same sterczące patyki, a buzia to już na pewno nie taka piękna jak u Marionetek. Dziwnym jednak trafem, na Herbaciane Łąki, które przecież położone są w samym środku Malinowego Lasu nie zawędrowała nigdy. Nie, żeby były dla niej za daleko. Lubiła bardzo długie wędrówki. Prawdopodobnie nie zwiedziła ich jeszcze nigdy ze względu na zwyczajową obecność jakichś innych osobników, podczas gdy ona poszukiwała spokoju, a nie towarzystwa i harmidru.W lesie to przynajmniej są drzewa, schować się można. Tym razem jednak postanowiło być inaczej i dziewczynka zaszła trochę dalej, właśnie na Herbaciane Łąki. Powód był prosty i niezbyt ładny. Brakło jej oto pieniędzy na kolejną przesłodzoną herbatkę. Mogła co prawda w jakiś sposób zarobić, ale zbyt jej się nie chciało tykać jakiejkolwiek pracy. Ostatnimi czasy uzależniła się od słodkiego napoju i jej dawny "przyjaciel" nie pomagał, zęby dzwoniły z niedoboru cukru, bo ostatnia herbatka była dziś rano, czyli całe kilka godzin temu! A wcześniejsza pięć dni temu. Tak, była już bardzo dzielna. Wytrzymała odpowiednią ilość czasu. Ale teraz naprawdę potrzebowała słodkiego narkotyku. Wcześniej trzeba było oszczędzać, właśnie na tą ostatnią. Kieszenie w tym momencie świeciły pustkami, Chariotka zaś koniecznie musiała się wzbogacić. Tak więc, nie mówiąc Shiro ani słówka, bo uważała ją za święty wzór krzewiciela wszelakiej moralności, uczciwości i tego typu spraw, ruszyła, aby w niezbyt chwalebny sposób zdobyć trochę pieniędzy. Jej celem był Różany Pałac stojący właśnie na Herbacianych Łąkach. Jak już kraść, to gdzieś, gdzie na pewno będzie CO kraść. Duże to, z daleka wzrok przyciąga, to naturalnie w środku musi być coś wartościowego, co Chariotte byłaby w stanie zwinąć, a potem spieniężyć, w celu zakupienia ukochanej słodyczy. Tak więc ruszyła prościutko do Różanego Pałacu. Pod bluzą ukryła dodatkowo Bolerko Niewidko, które zawsze będzie przydatne przy tego typu sprawach...
Jedyną rzeczą, jaką do tej pory kradła, była morfina. Zadanie dość łatwe, szpital należał do jej ojca i w każdej chwili potrafiła sobie wymyślić dobre usprawiedliwienie swojej obecności w takiej, a nie innej części szpitala. Po jakimś czasie jej obecność przestała kogokolwiek dziwić. Woleli nie zwracać uwagi, w końcu nigdy nic szkodliwego nie robiła, a rozmowa z nią, czy chociaż patrzenie na kogoś TAKIEGO, kto zachowuje się, jakby wszystkie rozumy pozjadał, ale w dodatku płakał nad każda sekundą swojego marnego życia, ludzi, którzy nie mieli dobrych i wyrozumiałych serc, potrafiła doprowadzić do sporej irytacji. Poza tym, wystarczyło troszkę sprytu i dobra koncepcja na przeprowadzenie akcji. Teraz było znacznie gorzej. Nie znała terenu i nie miała zielonego pojęcia o tym, co może ją tutaj spotkać. Pragnienie skosztowania kolejny raz przesłodzonej herbatki (a może ona wcale tego nie potrzebowała? Może to była jej własna, chora obsesja na ten temat, coś, co musiał znaleźć jej umysł, aby uporządkować sobie w dobrej kolejności całą resztę, taki punkt zaczepienia, na którym od tego czasu mogłaby się skupiać....?) było jednak zbyt duże, by zrezygnować. A do Różanego Pałacu miała znacznie bliżej niż do Świata Ludzi, nawet łatwiej było się tu dostać. Wolała więc zaryzykować nieco bardziej, ale szybciej zbliżyć się do swojego celu.
Pogoda była śliczna. Popołudniowe słońce przedostawało się przez szczelinki w zielonych koronach drzew, zostawiając na leśnym poszyciu nieregularne, kołyszące się wraz z wiatrem cętki, plamki i ciapki. Chariotte szybciutko przedostała się przez las. Tym razem cel miała sprecyzowany, doskonale wiedziała gdzie i po co zmierza, więc nie była potrzeby bezsensownego kluczenia pomiędzy pniami drzew i krzewami, po prostu szła przed siebie, jak najkrótszą drogą na Herbaciane Łąki. Te zaś przemierzyła nawet prędzej, bo widok Pałacu sprawiał, że coraz bardziej się niecierpliwiła. Nie zawracała sobie glowy kimkolwiek, kto mógłby się pojawić na Łąkach. Przecież i tak nie będzie go interesowało po co Chariotte tu przybyła.
Nareszcie stanęła przed mostem. Dziewięć przedziwnych postaci i ogólnie cała reszta "wyposażenia" drogi do Pałacu, wzbudziły w niej niemały zachwyt. Aż dziwne, że nigdy wcześniej nie widziała tego miejsca. Z każdą chwilą była coraz bardziej pewna, że "ofiarę" napadu wybrała sobie bardzo dobrze. No i równocześnie obawiała się coraz bardziej. W końcu straże i te sprawy nie są przyjaciółmi złodziei! A przecież z takimi zamiarami jak oni Chariotte tu przybyła. Gdyby była dobrą dziewczynką, sumienie powinno natychmiast ją zawrócić. Ale jako iż nie była... no, cóż, głos, nazywany przez niektórych właśnie wyrzutami tego dziwnego tworu, wyżej wymienionego zresztą, nie chciał odwiedzić główki dziewczynki. Nie był to wyjątek. Nie pojawiał się od bardzo, bardzo dawna.
Dziewczynka wstrzymała na chwilkę powietrze i puściła się biegiem przez most. Mknęła najszybciej jak tylko mogła. Dlaczego? Oj, tego już pewna nie jestem. Przecież w sumie mogła najspokojniej przejść całą drogę... Pośpiech zaś przyczynił się do niemiłego wypadku. Chariotte potknęła się i wylądowała prosto na ziemi.
- Ojć...- jęknęła, krzywiąc buźkę w nieładnym grymasie. No, ale jaki miałby teraz być...? Obie dłonie były rozbite, pomniejsze pyłki i kurze z ziemi zabrudziły rany. To samo stało się z kolanem. Nieszczęśliwie było to to samo, które rozdrapała sobie wczoraj podczas wspinaczki na drzewo. Bolało, a jak. Chariotte co prawda była przyzwyczajona do tego rodzaju uszkodzeń (w jej przypadku zresztą bardzo, ale to bardzo częstych)- przydarzały jej się bowiem zazwyczaj codziennie. Ale oczywiście nie lubiła ich, to chyba oczywiste. Była wrażliwa na ból. Jej dwukolorowe oczka zaszkliły się łzami, ale osuszyła je rękawem potarganej i teraz już przybrudzonej ziemią bluzy. Na policzku została jej delikatna smuga, ale tego już nie miała szansy zauważyć. Wygrzebała z kieszeni buteleczkę ulubionego specyfiku, odkorkowała, wyciągnęła jedną tabletkę i łyknęła. Od razu poczuła się lepiej. No, ale jako iż nie mogła bez końca leżeć i leżeć na ziemi. Byłaby zbyt widoczna. Jeszcze ktoś do niej podejdzie... a to zdecydowanie nie była rozwiązaniem, jakiego by sobie życzyła. Podniosła się więc, otrzepała kościste nogi i ruszyła dalej. Tym razem już nie biegła. Nie chciała powtórzyć wypadku, zresztą zraniona noga, mimo, że już nie bolała, to dalej była troszkę "nieswoja". Trochę nawet kulała- ale to już dla własnej satysfakcji i samozadowolenia oraz po to, by móc się nad kim ładnie poużalać w myślach. Z drugiej strony jakby nagle myślenie jej wróciło. Bolerko Niewidko! No przecież czemu ona go wcześniej nie ubrała... Wyciągnęła spod bluzy zawiniątko i naciągnęła na siebie okrycie. Teraz raczej trudno będzie komukolwiek ją zauważyć. Uśmiechnęła się, potępiając równocześnie w myślach własną głupotę. Odetchnęła z ulgą i znacznie zwolniła kroku, co dało jej możliwość podziwiania otoczenia. A było śliczne. Gdyby nie nadzwyczaj gorące pragnienie herbatki, które niestety ani myślało słabnąć (nawet piękne widoki w tym względzie ani trochę jej nie pomogły) Chariotte chętnie usiadłaby sobie gdzieś- gdziekolwiek- i tam dalej w spokoju podziwiała otoczenie. Ewentualnie nawet zasnęła, bo było bardzo przyjemnie. W pewnym momencie podeszła pod sam Pałac. Okrążyła go trochę z lewej strony, bo jednak nieswojo by się czuła podczas włamania centralnie od frontu, nawet jeśli faktycznie i w praktyce nie miało to zupełnie żadnego znaczenia.
- Otwarte oknoo~...- wyszeptała z łobuzerskim uśmiechem i podeszła do określonego przed chwilką miejsca.
Mur był niezbyt przyjemny w dotyku. Nie za dobrze prezentowała się taka wspinaczka, nawet jeżeli krótka, dla jej rozdrapanych łapek i kolana, nawet jeśli nie czuła bólu. Jeszcze tylko bardziej rozwali rany. Że też nie pomyślała o zabraniu ze sobą jakiegoś środka odkażającego i bandaża! To ostatnie zawsze trochę by uchroniło ręce. Ale wyjścia nie było, a pora nagliła (w końcu dzisiaj chciałaby wypić trochę więcej niż jeszcze jedną herbatkę, a rytuał mieszania był długi i mozolny), to Chariotte zacisnęła zęby i starając się nie poświęcać "masakrowanym" łapkom ani jednej myśli, bądź też jak najmniej takowych, podciągnęła się do góry. Była słaba, ale tez leciutka i sprawna, więc nie sprawiło jej to większych trudności. Udało jej się złapać równowagę i przerzuciła wątłe ciałko przez otwarte okno, po czym zeskoczyła lekko na podłogę, starając się nie uczynić przy tym nawet najmniejszego hałasu. Przezornie poprawiła na sobie wierzchnie okrycie, bo przecież nie chciała być zdemaskowana! Rozejrzała się dookoła, szukając czegoś, co najbardziej nadawałoby się do zwędzenia. Oczywiście najbardziej to chciałaby znaleźć pieniądze. Ale tutaj marne szanse, by leżały na wierzchu, pogodziła się więc z ta myślą i zaczęła szukać czegoś małego, ale wartościowego.Anonymous - 11 Listopad 2012, 15:41 Bezwiednie mięła w palcach torebkę z herbatą, zbyt zamyślona żeby zwracać na nią uwagę. Rozgniatane fusy pachniały lekką nutką cytryny, lecz i to również nie zostało przez nią zauważone. Siedziała pod rozłożystym drzewem na obrzeżach Herbacianej Łąki, prześwity światła padały na jej białą twarz. To paskudne słońce, którego tak nienawidziła w tej chwili mało ją obchodziło.
W momentach gdy Chariotte nie prosiła ją o towarzystwo, siedziała tutaj, w cieniu dużego drzewa na skraju łąki, pogrążona w swoich myślach. A było o czym myśleć -jedyna osoba, którą uważała za rodzinę, nie żyła, ona znalazła się w dziwnym świecie po drugiej stronie lustra ( gdzie nie znała nikogo oprócz jej pani) a na dodatek, wyrosły jej skrzydła. Tym ostatnim przejęła się chyba najmniej, a może nawet cieszyła się tym w głębi duszy. Dzięki tym skrzydłom nie była człowiekiem i nie wyglądała jak oni, dodatkowym plusem był też fakt że mogła przy ich pomocy wtopić się w tłum i nie wyróżniać zbytnio z pomiędzy całej tej zgrai dziwacznych stworów z rogami, ogonami, skrzydłami, kocimi uszami i tak dalej. Choć zazwyczaj łatwo przychodziło jej akceptowanie zmian w jej życiu, nadal nie mogła przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji. Nie mogła się zdecydować co zrobić, czy szukać sposobu na powrót do swojego świata czy raczej zostać tutaj. Skłaniała się raczej do tej drugiej opcji, tutaj w tym niezwykłym świecie mogła zacząć wszystko od mowa, tak jak Chariotte, w końcu ona też kiedyś była człowiekiem. Myśl o ludziach napełniła ją niechęcią - Idiotyczne! - Skarciła się w myślach - Czy ja się właśnie zastanawiam nad powrotem do tych głupich istot?! Gwałtowny ruch ręki, rozerwał torebkę z herbatą na dwie części a zawartość wysypała się na jej białą sukienkę. Odrzuciła pustą już bibułkę za siebie i niedbałym rucham ręki zmiotła fusy. Wstała i rozłożyła swoją czarną parasolkę, zdrętwiałe nogi natarczywie dawały znać iż zbyt długo siedziała w jednej pozycji. Westchnąwszy otrzepała siebie z drobinek ziemi i powoli zaczęła chodzić tam i powrotem by krążenie powróciło do normy. Zawróciwszy po raz trzeci zobaczyła drobną osóbkę szybko idący przez środek polany. Choć była dość daleko od razu ją rozpoznała. Brązowe włosy, wątłe ciało i zbyt duże ubrania, nie było żadnej wątpliwości że była to,Chariotte.
-Gdzie ona się tak śpieszy i co ważniejsze, co ona tu robi?-Mruknęła do siebie Shiro - Nigdy nie przychodziła aż na łąkę. W brew sobie i swoim zwyczajom postanowiła ją śledzić, a raczej podążać jej śladem, zresztą i tak nie miała nic lepszego do roboty. Utrzymując odpowiedni dystans ruszyła za Chariotte, jak się szybko okazało ich celem był Różany Pałac, który Shiro często widziała ale nigdy nie przyglądała mu się z bliska. Była to bardzo duża posiadłość odgrodzona rzeką, przez którą prowadził dość osobliwy most. Nie miała jednak czasu przyglądać się temu wspaniałemu miejscu bo jej pani zaczęła nagle biec w skutek czego przy samym końcu mostu wyrżnęła twarzą w ziemie.
-Pff... - Shiro zmusiła się do stłumienia śmiechu lecz i tak nie mogła pozbyć się nieładnego, lekko szyderczego uśmiechu. Bardzo lubiła Chariotte, jednak scena była dla niej zbyt śmieszna by nie skomentować tego choćby tym uśmiechem. Ciekawe po co tu przyszła- pomyślała- Czyżby ktoś ją tu zaprosił, ale w takim wypadku czemu biegła..? Jej wątpliwości szybko się jednak rozwiały. Brązowowłosa dziewczynka podeszła do masywnej ściany posiadłości i mimo ran zręcznie się po niej wspięła aż do otwartego okna przez które wskoczyła, a raczej w waliła się do budynku. Rozbawienie igrało ze zdziwieniem ale po chwili Shiro wzruszyła ramionami, miała dużo czasu by poprzyglądać się scenerii zanim, jak uważała, jej pani zostanie wyrzucona z pałacu.Tyk - 23 Grudzień 2012, 22:57 Mówi się, że dobre chęci nie wystarczą. Moim zdaniem jest to kłamstwo, a raczej gra pozorów, tak zawiła, że węzeł gordyjski jest przy niej ledwie prostym sznureczkiem. W tej grze nie chodzi o kłamstwo, a cała jej misterna konstrukcja jest niczym labirynt, w którym ukryto skarb o wiele wartościowszy od całego złota świata, lecz drogi do niego strzegą zastępy minotaurów. Prawdą jest jednak, że warto zmierzyć się z wszelkimi przeciwnościami, by zrozumieć, to co jasne i wyraźne: dobre chęci są kluczem, a czyny to wrota do krainy, którą chcemy ujrzeć.
Przykładów nie trzeba wcale szukać daleko. Spójrzmy chociażby na ten temat i zawiłe dzieje SRPW oraz późniejsze, niemogące się rozpocząć, dzieje tego domu. Widać sporą różnicę pomiędzy szybkością w jakiej odpisy pojawiały się wtedy; zwykle w tym samym dniu, czasem w następnym, a obecną częstotliwością pojawiania się wiadomości wysłanych przeze mnie. Tę ogromną rozbieżność można tłumaczyć jako wynik braku czasu. Jest to tylko po części prawda, gdyż nie zapomnijmy, że pomimo coraz to nowych i ciekawych informacji do nauczenia wciąż posiadam czas wolny. Dowodem tego może być film, który od czasu do czasu obejrzę, czasem lepszy, innym razem gorszy, lecz trwający więcej niż napisanie posta. Innym dowodem są moje boje, które w licznych grach toczę niemal co tydzień, a które niemal zawsze zajmują więcej niż trwa stworzenie odpowiedzi na forum. Pytanie więc dlaczego przez tyle czasu nie pojawił się tutaj jeszcze ani jeden post. Moim zdaniem zaważyła intencja, a raczej jej brak. Nie mając chęci do odpisywania przeznaczałem czas najpierw na przyjemności, a dopiero później miałem zamiar zagospodarować go na forum, lecz jak to dotąd wynikało, czasu tego już nic nie zostało. Zapewne gdybym nie pisał jako MG, lecz jako postać, biorąc udział w jakiejś ciekawej dyskusji, to chęci by się znalazły, lecz niestety forma przesądziła. Nawet teraz tych chęci nie ma za wiele, lecz jak widać posta piszę pomimo tego. Co dowodzi, że czasem i bez intencji można coś zrobić, choć znacznie mniej wydajnie.
Ten przydługi wstęp należy potraktować jako wyjaśnienia, lecz również początek rozważań na temat czynów Chariotte, której intencją było zdobycie pieniędzy na herbatę. Cel w tym wypadku był jednak na wyciągnięcie ręki i bez działań zakazanych, a przede wszystkim bez czynów, na które jest tylko jedna odpowiedź ze strony arcyksięcia: stos. Nigdy bowiem Rosarium nie odmówił przyjęcia gościa na filiżankę herbaty, nawet jeśli sam nie mógł mu towarzyszyć. Jeśli zaś ktoś miał zdolności dla arystokraty użyteczne, to mógł liczyć na więcej niż tylko jednorazową herbatkę. Często jest jednak tak, że za najprostsze przyjmuje się rozwiązanie najmniej rozsądne. Na przykład przebiegnięcie przez most i dalej w stronę posiadłości. Nie tylko spowodowało to upadek, ale również mogło zwrócić uwagę straży. Na szczęście, choć możemy użyć tego zwrotu tylko teraz, gdy przyszłość wciąż nie została ujawniona, żaden z przechodzących tamtędy gwardzistów nie zwrócił uwagi na dziecko włamujące się przez okno do domu. Inaczej niestety było z cieniem Chariotte, który wbrew prawo fizyki zatrzymał się i został na zewnątrz, jakby bojąc się promieni ukrytych we wnętrzu posiadłości. Tym promieniem był natomiast stary, bo niemalże dwustuletni kapelusznik, przypominający z jednej strony robota, z drugiej zaś zwyczajnego człowieka. Stroną zmechanizowaną była strona lewa, zaś człowieczą prawa. Tak na marginesie miejsce, w którym mięśnie przechodziły w mechanizmy mogło wydawać się nieco obrzydliwe. Na szczęście ubiór, fioletowy garnitur zakrywał większość ciała, pozostawiając jedynie twarz. Bez czoła, bo te było zakryte przez spory cylinder, podobnie jak cały kapelusznik zbudowany dualistycznie. Z jednej strony były to stalowe pręty i poszarzałe od brudu szkło pomiędzy nimi, a z drugiej normalny materiał w kratkę. Kolorystyka sprawiła, że z daleka kapelusz wyglądał na jednolity, a wszelkie rozbieżności pomiędzy stronami można było uznać za grę świateł.
Pytanie jak ten człowiek zakłócił spokój Chariotte. Odpowiedź jest bardzo prosta, choć dla jej pełnego przedstawienia należy wstawić do tej wiadomości wiele słów. Trzeba wiedzieć, że ów kapelusznik nazywał się Homrob i był artystą, a dokładniej aktorem, reżyserem i scenarzystą. Zajmował się właśnie przygotowaniem jednej z wielu sztuk, które miały być wystawione na najbliższym balu i szukał inspiracji wśród korytarzu arcyksiążęcego pałacu. Tak się zdarzyło, że przypadkiem wszedł do tego samego pokoju, w którym znajdowała się Chariotte, a co zabawne, to gdy strażnicy otworzyli drzwi, by zrobić mu przejście, to przez okno do pokoju wpadło wyjątkowo dużo powietrza. Tak dużo, że zdarło z biednej włamywaczki jej tarczę i uczyniło ją całkowicie bezbronną, a przynajmniej przeciwko przymusowemu zwerbowaniu do jakiegoś chorego przedstawienia. Można nawet rzecz, że jej postać wywołała u Homroba długi ciąg myśli, którego efektem było oczywiście idealne wpasowanie jej do sztuki.
Zanim jednak przejdziemy do części właściwej musimy, dla rzetelności, opisać pomieszczenie, w którym biedna dziewczyna się znalazła. Pokój był czymś w rodzaju małego salonu, służącego jako poczekalnia do pałacowego lekarza, którego pokój znajdował się kilka kroków dalej, za drzwiami, gdzie stała dwójka strażników, ubranych w czerwone stroje zdobione złotymi liliami, których obecność nie została dostrzeżona przez Chariotte, lecz również którzy nie spostrzegli włamywaczki, albo też nie przejęli się zbytnio jej obecnością. Pod ścianą stała niewielka biblioteczka, w której znajdowały się najróżniejsze książki, głównie zbiory opowiadań i tomiki wierszy, tak ażeby przeczytanie pojedynczego tekstu nie zajęło zbyt dużo czasu. Na przeciwko biblioteczki, a w 3/4 pokoju, licząc od okna, znajdował się spory okrągły stolik, wokół którego w odległości metra stały dwie identyczne niebieskie sofy. Niebieskie były również zasłony i dywan, aczkolwiek ten ostatni był nieco ciemniejszy od reszty. Ściany również były niebieskie, lecz tak jasne, że na pierwszy rzut oka wydawać by się mogły białymi. Co dobrze komponowało się z jasnym drewnem biblioteczek. Na stoliku stał srebrny świecznik, w nim trzy palące się świece i dwie, które początkowo zdobił płomień, lecz z chwilą otwarcia drzwi przez strażników, został zgaszony przez powiew wiatru. Jak się zatem nietrudno domyślić świecznik miał budowę krzyża z jedną świecą w centrum i taką samą ich ilością na każdym z ramion. Do tego leżał tam również niewielki nóż, zapewne do otwierania listów, a niezdolny do zadania nawet najmniejszych ran. Jeszcze tylko książka, zamknięta bez choćby litery na okładce oraz imbryczek stojący sobie koło pięknych niebieskich filiżanek zdobionych białymi kwiatami i złotymi liniami urozmaicającymi błękit. Poza tym nic więcej, zresztą czego można wymagać od poczekalni? Choć, gdyby się dobrze rozejrzeć pod jedną z sof można dojrzeć lalkę skrytą pod czarną suknią, jakby przechodziła żałobę po armii drewnianych żołnierzyków, bądź po oku, którego jej brakuje.
-Doskonale! Pójdziesz ze mną - rzekł kapelusznik radosnym głosem, choć nieco sztucznie, jakby mówił komputer, a nie żywa istota. Nie pytał jednak nawet przez chwilę o to kim ona jest, ani też nie marnował czasu na przedstawianie się, jedynie podbiegł do niej i złapał ją za rękę.
-Tak, teraz będzie idealnie.
Powiedział to już ciągnąc ją w stronę wyjścia, lecz jakby do siebie, z oczyma skierowanymi ku szczytowi drzwi, które jeszcze nie zostały zamknięte. W ten właśnie sposób nasza biedna Chariotte zostaje porwana w miejsce, którego przeznaczenia nie jest jeszcze pewien nikt, włącznie ze mną. Hahahaha!
Tymczasem jej cień stał wciąż przed oknem, patrząc w tamtym kierunku, gdy to mogła poczuć czyjąś obecność. Ta obecność nabrała kształtu i nawet materialnego ciała, gdy jego żołnierski but uderzył o chodnik otaczający dom, na którym stała też Helvetica. Ów osobnik, nie wyróżniając się niczym od zwykłego człowieka, a będąc tak normalnym, że mogło się wydawać, że pod swoją żołnierską czapką kryje co najmniej węże, inaczej nie pasowałby do tego świata. Strażnik ten nie robił nic. Nie złapał jej i nie wsadził do lochu. Nawet nie spytał co tutaj robi. Jedynie stanął i spojrzał również na okno, jakby czekając aż się coś wydarzy.Anonymous - 13 Luty 2013, 18:36 To było zbyt proste.
Wydawało jej się, że dostanie się do wnętrza posiadłości sprawi jej większą trudność, ale jak widać zwykła prośba o audiencję u Arcyksięcia i obdarzenie strażników uroczym uśmiechem, wystarczyło zupełnie, by rozwiać ten jeden z niewielu problemów stojących jej na drodze. Stojących na drodze do czego? A no, właśnie. Ro wymyśliła plan - tylko ogólnikowy, ponieważ postanowiła jakiś czas temu, że przez większość czasu będzie improwizować i wymyślać różne rozwiązania na gorąco. Bo przecież te najlepsze pomysły przychodzą w ostatnim momencie, prawda? Dobry humor i świetne samopoczucie nie opuszczały kobiety od kilku dni. Rozpierała ją radość na myśl, że w końcu dotarła do swojego, upragnionego celu. Teraz tylko czeka ją zabawa, ale czy poniesie jakiekolwiek konsekwencje? Miała nadzieję, że minimalne oraz podtrzymywała się w wierze, że może nawet uniknąć kary. Mimo wszystko na jej bladej twarzyczce ciągle gościł chytry i szeroki uśmieszek, który mógł dać powody do podejrzeń i niepokoju strażnikowi, odprowadzającego Rozalinę do miejsca spotkania. Ale ona wcale nie miała zamiaru na nie iść. Przynajmniej na razie. Oczywiście, chciała już się przebrać w wygodną sukienkę, zdejmując z siebie zakurzony brązowy płaszcz z kapturem, aktualnie zdjętym z jej głowy i blado czerwoną tunikę, związaną w pasie skórzanym rzemykiem, uwieńczonym kilkoma kolorowymi koralikami na jednym z jego końców. Był to strój zwykły, nie podobający się jej - nie mogła jednak podróżować w czymś innym, a to, co miała aktualnie na sobie, nie rzucało się w oczy i co ciężko było jej przyznać - było nawet wygodne. Chcąc nie chcąc, szła dwa kroki za strażnikiem - młodym, wyglądającym na niedoświadczonego i cichego. Westchnęła cichutko, na tyle, by ten człowiek nie zwrócił na to uwagi. Nie uważali jej za zagrożenie. Nie wiedziała czy ma się z tego powodu cieszyć, że nadał była dobra w manipulowaniu innymi czy płakać, że nie doceniali możliwości kogoś wyglądającego niewinnie jak ona. Dreptała tak za nim, tkwiąc wzrokiem w jego, aż w końcu zdecydowała się za obserwowanie okolicy, w celu odnalezienia ścieżki dalszej wędrówki. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej - znała akurat tę drogę! Jeden z niewielu rzeczy które rozpoznała. Kiedy ostatnim razem tutaj była, wszystko inaczej wyglądało. Musiała pogodzić się z myślą, że pod jej nieobecność zaszły tutaj olbrzymie zmiany. Jednak wybrukowana dużymi, płaskimi kamieniami w różnych kolorach - najczęściej jednak w niebieskich i czerwonych odcieniach. Dróżka została w tym samym miejscu! Obejrzała się za strażnikiem, który wyprzedził ją o jakieś dwa metry i powolnym krokiem ruszyła w stronę ścieżki, splatając swoje dłonie z tyłu pleców. Gdy dotarła do pierwszego rzędu kamieni, stanęła na jednym z nich o jasnym błękitnym odcieniu. Rozłożyła ręce na boki i... zaczęła skakać po niebieskich płytkach jak sześcioletnie dziecko. Możliwe, że robi z siebie teraz kompletną idiotkę przed tym strażnikiem, ale co ją obchodzi zdanie innych? Zaczęła się głośno śmiać z tych bezsensownych wygłupów. Słyszała za sobą głos młodego strażnika, nawołujący ją do powrotu i czuła jego lekki trucht. Ro się przez to rozkojarzyła i skoczyła mimowolnie, przez przypadek na czerwoną płytkę. Jej śmiech nagle umilkł, a ręce bezwładnie opadły. Powoli obróciła się w stronę goniącego jej człowieka z miną pokrzywdzonego człowieka. Po chwili zagościł jednak na jej twarzy uśmiech.
- Przegrałam! Zawsze byłam w tym kiepska! Chyba najlepiej sobie radzę w bieganiu, więc może pobawimy się w berka? Pan goni!
Odwróciła się plecami do niego i pobiegła.Tyk - 14 Luty 2013, 19:15 Dziś wymalowane było wyraźnymi kolorami. Od głębokiego błękitu rozpościerającego się nad całymi herbacianymi łąkami, tak iż wydawał się nie mieć końca, przez łagodną rozjaśnioną promieniami słońca zieloną trawę porastającą szczodrze ogrody arcyksiążęcego pałacu, aż po czerwień gwardzistów przemierzających równym krokiem tereny posiadłości i strzegących ażeby mieszkańcy nie doznali żadnego uszczerbku. W tej sielankowej atmosferze jeden ze strażników nie dopełnił swoich obowiązków do końca i zamiast zapytać o nazwisko proszącego o audiencję od razu skierował się do komnat Rosarium, aby poinformować o przybyciu gościa.
Jawne złamanie procedur mogło być jednak podyktowane czymś zupełnie innym, choć Rozalina, będąca owym gościem, nie zwróciła na to większej uwagi. Trzeba też pamiętać, że ten, kto nigdy w życiu nie natrafił na zamknięte drzwi, nie jest zdolny wiedzieć do czego jest klucz. Dlatego też zamiast przejmować się formalnymi błahostkami nasza Rozalina skierowała się ze strażnikami na główny dziedziniec, choć tam nie dotarła.
Gdy tylko trzyosobowa grupa minęła jedną z bocznych ścieżek podróżniczka zapragnęła wydłużyć sobie drogę przez zakątek brzozowy z pięknymi białymi drzewami rosnącymi po obu stronach ścieżki z kolorowych kamieni.
Gość wybrał sobie niebieskie, by tylko po nich stąpać. Zupełnie jak dziecko, choć tylko na pozór jest to cecha negatywna. Taka zabawa wynika bowiem z możliwości dostrzeżenia czegoś, tam gdzie wszyscy inni nie widzą niczego. To samo cechuje dzieci jak i wielkich odkrywców czy twórców, którzy po ujrzeniu pola mają obraz nie opuszczonej łączki, a wielkiego miasta, w którym rozgrywają się najróżniejsze historie. Tyle, że w tym wypadku było to zapewne celowe uśpienie uwagi strażników, którzy niczemu niewinni nie byli wtajemniczeni we wszystkie plany, wiedzieli tylko, że mają prowadzić Rozalinę do Rosarium.
Tymczasem gość pałacu nie miał zamiaru posłusznie dać się prowadzić za rączkę, a co gorsze nie robił w gruncie rzeczy nic złego, co sprawiło, że dwóch strażników nie do końca wiedziało jak się zachować. Postanowili po prostu się przyglądać, zaczekać kilka chwil, w końcu i tak konieczna była informacja czy arcyksiążę życzy sobie audiencji. Dlatego też obserwowali spokojnie, rozmawiając między sobą szeptem, tak iż Rozalina nie była zdolna usłyszeć nic więcej jak tylko sam fakt odbycia przez strażników rozmowy.
Złożyło się jednak tak, że Rozalina nie trafiła nogą na odpowiedni kamień i tym samym zakończyła grę. Wtedy, ku zdziwieniu strażników nie tylko nie wróciła do nich, lecz zaczęła uciekać. Początkowo nie wiedzieli jak zareagować, więc zdążyła już na dziesięć metrów się oddalić w głąb dróżki nim młodszy ze strażników, na wyraźne polecenie swojego towarzysza, zaczął za nią biec. Nie miał jednak wrogich zamiarów, jakby nie uważając Rozaliny za niebezpieczeństwo. Czyżby jej wcześniejsze udawanie dziecka poskutkowało, a teraz wyciąga ofiarę w miejsce, gdzie wbije w jego brzuch sztylet? Tego dowiemy się niebawem. Strażnik mógłby dogonić ją bez problemu, lecz tego nie robił, zamiast tego krzyczał co kilka kroków:
-"Proszę zaczekać", "Może się pani zgubić" czy też kilka innych, których przytaczać tu nie ma sensu, bo też czy Ro słuchałaby którejkolwiek próby przekonania jej do porzucenia zabawy?Anonymous - 15 Luty 2013, 21:11 Rozalina nie wiedziała kompletnie w jakim kierunku podąża. Zupełnie się tym nie przejmowała, a świadczył o tym jej radosny i głośny śmiech, rozchodzący się po najbliższej okolicy, strasząc przy tym mniejsze zwierzątka zamieszkałe na okolicznych drzewach. Zapewne istoty, które były wewnątrz budynku też mogły ją dosłyszeć. Jedyną rzeczą, którą się aktualnie zamartwiała, było to, żeby nie została złapana przez młodego strażnika. Efektem by było to, że zabawa zostałaby zakończona. Na tym polega gra w berka, prawda? Chciała tego uniknąć za wszelką cenę, dopóki samej jej się to nie znudzi lub gdy zabraknie jej sił by dalej biec. Bawiła się świetnie, uciekając przed nim, a jeszcze większą satysfakcję sprawiało jej nasłuchiwanie jak ją bezradnie nawołuje, myśląc, że taki sposób przyniesie pożądany efekt. Cóż... mylił się, skoro wierzył, że tak to zakończy.
- Musi mnie pan złapać! Wtedy gra się skończy!
Nadal biegła tą samą dróżką przez kolejne kilka minut, nie przejmując się teraz kolorem kamiennych płytek. Przelotnie wpadła na pomysł, żeby biegła tylko po tych niebieskich, jednak takie zadanie by ją przewyższyło i zapewne poplątałaby sobie przy tym nogi, powodując przy tym bolesny upadek. Szybko więc zrezygnowała z tej wizji. Przestała się wreszcie głośno śmiać - dalsze okazywanie wszystkim wokoło o swojej obecności było bezcelowe. Zapewne każdy już wiedział, że po posiadłości panoszy się dziwna kobieta, która ma nie po kolei w głowie. Jednak prawdziwym powodem dlaczego zaprzestała być tak głośno, było to, że nie chciała tak szybko odpaść z gry. Jakby nie patrzeć, dalsze takie zachowanie doprowadziło by ją do szybszej utraty powietrza (A i tak odczuwała już zmęczenie).
Wcześniej zostało wspomniane, że w końcu dotarła do upragnionego celu. Więc dlaczego chciała przedłużyć swoją wędrówkę? Ponieważ kiedy ją zakończy, znowu będzie musiała stać się poważna i opanowana, a lubiła czasem zachowywać się tak jak teraz - dziecinnie, beztrosko i trochę się powygłupiać. Bardzo rzadko ma szansę na taką odskocznię, a gdy nadarzy się okazja - łapie ją. Nie chciała też tak szybko wracać do "normalnej " rzeczywistości, czekających na nią nowych zadań i obowiązków.
Zwolniła trochę i przelotnie spojrzała na najbliższą okolicę. Uznała, że jeśli się na chwilę odwróci, to nie będzie ryzyka wpadnięcia na jakąkolwiek przeszkodę. Spojrzała więc za siebie w celu zbadania odległości, w której znajdywał się strażnik. Od razu zauważyła, że dystans między nimi zmniejszył się. Nie była wstanie dokładnie określić o ile, ale dało jej to powód do niepokoju. Przyspieszyła na tyle ile mogła, ale ile jeszcze wytrzyma? Zaczęła już gwałtowniej nabierać powietrza, a to zły znak - czuła, że niedługo nadejdzie jej limit. Nie zauważyła też nikogo innego, ale może gdzieś są jego towarzysze gotowi mu pomóc? Chociaż wątpiła w taką możliwość - zapewne nadal nie uważali jej za zagrożenie, więc po co mają się trudzić pozostali. Wróciła więc do obserwowania ścieżki, a przy tym ruchu głowy większość włosów wydostały się spod materiału płaszcza i pod wpływem powietrza zaczęły ciągnąć oraz energicznie falować się za Rozaliną.
Zauważyła rozwidlenie drogi i ucieszyła się na to lekkie urozmaicenie. Tylko w którą stronę powinna pobiec? Prosto, czy może w prawo? Dwie ścieżki zbliżały się niemiłosiernie szybko i decyzję podjęła w ostatnim momencie, skręcając ostro, niemalże się prawie przy tym przewracając.
Czuła, że musiała chociaż na chwilkę odpocząć. Wiedziała, że ma kilka sekund zanim strażnik także skierują się w tę samą stronę. Uskoczyła więc trochę niezdarnie, bo z poślizgiem, w najbliższe drzewo stojące przy drodze. Był to wielki dąb z szerokim pniem. Skuliła się, biorąc swoje kolana aż pod brodę i zasłoniła sobie usta, by jej oddech był jak najmniej słyszalny. Siedziała tam, licząc na rozwiązanie z kiepskiego filmu - pobiegnie sobie dalej, nie wpadając nawet na pomysł, że mogła schować się właśnie tutaj. Chciała się jeszcze trochę podroczyć z nim i zresztą strażników.
Wybacz za jakość, znasz już doskonale powody ;__;Tyk - 16 Luty 2013, 16:36 Jakie wielkie było zdumienie strażnika, gdy ten usłyszał, że musi złapać Rozalinę, by ta mogła z nim wrócić do Rosarium. Przystanął na chwilę, robiąc jeszcze jeden mały krok, by zastanowić się. Myślał przez sekundę, wciąż patrząc na uciekającą dziewczynę. Skoro ją złapie, to pewnie rola się odwróci, lecz on uciekać nie będzie. Tak więc nasz strażnik wnioskował, że nie ma sensu się starać, lepiej jedynie śledzić uciekającą, skoro nie miał rozkazów traktować ją jako niebezpieczną, a wręcz przeciwnie.
Nieumyślnie jednak nasz strażnik wprowadził biedną Rozalinę w błąd, a to dlatego, że po ponowieniu pogoni przyspieszył na tyle, by zbliżyć się do uprzedniej odległości, a spojrzenie dziewczyny uchwyciło właśnie ten moment, błędnie interpretując go jako bycie doganianym. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Ro miała więcej czasu na obserwacja, a tak nawet gdy uskoczyła na bok niewiele jej to dało, gdyż strażnik od razu dostrzegł ten manewr jak i kolejny - ukrycia się za drzewem.
Spotkało się to z cichym westchnieniem ze strony ścigającego. Miałby nabrać się na coś takiego? Oczywiście w bajkach to się udaje, choć często po wyjściu zza drzewa znów jest się gonionym, tyle, że ucieczka odbywa się w przeciwnym kierunku. (Wybaczcie mi fizycy, że nie używam waszego fachowego języka, lecz moim zdaniem język powszechny będzie lepiej oddawał treść mojego przekazu.) Teraz jednak zrobił krok w stronę drzewa i gdy upewnił się, że ścigana jest za nim, oparł swoją dłoń na rękojeści szpady i powiedział:
- Nie słyszałem abyśmy zaczęli bawić się w chowanego, lecz arcyksiążę oczekuję, proszę zatem ze mną.
Oczywiście należy też nadrobić zaległości, a więc opisać to, co powinno być opisane wcześniej. Nasza dwójka bohaterów wciąż znajdowała się w bocznej dróżce, tym razem jednak o krok od głównego ogrodu, a dokładniej od całkiem sporego jeziorka, na którym można było ujrzeć piękne fontanny. Niedaleko wody przechadzała się jakaś kobieta oraz znacznie starszy strażnik, lecz stąd nie sposób zrozumieć o czym rozmawiali. Strażnik ubrany był w strój oficerski, natomiast kobieta ubrana była w suknię zdobioną szachownicą oraz tego samego koloru niewielki kapelusz. Strój jej wyglądał dość groteskowo. Dalej można dostrzec jakąś osobę ze skrzypcami, lecz poza kolorem zielonym w wypadku ubrań, a czarnym jeśli chodzi o włosy, nie można było o nim nic więcej powiedzieć przez odległość. stał on bowiem dopiero po drugiej stronie zbiornika wodnego.