Anonymous - 16 Luty 2013, 19:03 Próba przechytrzenia strażnika by ten pobiegł dalej. zakończyła się nieszczęśliwym dla niej fiaskiem. Jaką by jej satysfakcję sprawiło, gdyby jej się udało! Nie żeby uważała tego człowieka (człowieka?) za istotę, której pokonanie dostarcza takiej radości i energii, że można świętować siedem dni i nocy.
Miała cichutką nadzieję, że nawet najgłupsze rozwiązanie żywcem wzięte z pierwszej lepszej kreskówki, pomoże jej w pozbyciu się umundurowanego, który chciałby już zakończyć jej jak na razie niewinnej zabawy i zaprowadzić ją do Arcyksięcia - co bardzo jej się nie podobało. Nie oddychała już tak ciężko, żeby konieczne było zasłonięcie sobie ust, dlatego więc prawą rękę swobodnie opuściła, a lewą poprawiła niesforny kosmyk włosów z przed twarzy, chowając go szybko za uchem, po czym zrobiła to samo co z drugą. Zapewne jej włosy będą potrzebowały gruntownego wyczesania, gdy już zakończy swoje psoty. Niestety wiatr, nawet ten leciutki, nie jest miłosierny i bez żadnego wyjątku wrednie psuje uczesanie każdej kobiety, powodując u nich rozpacz, przez którą popadają w głęboką depresję! Nie, to nie jest ironia! Naprawdę!
Z wielkim rozczarowaniem wysłuchała wypowiedzi, którą umundurowany miał jej do przekazania. Skoro wiedział, że ona tu jest, to nie ma co już się powstrzymywać i udawać. Głęboko więc, a przy tym głośno westchnęła i z całą pewnością towarzysz jej zabaw (Któremu pewnie to przeszkadzało, że został zmuszony do takiej roli) był zdolny to usłyszeć.
Nic mu na razie nie odpowiedziała. Nie chciała jeszcze zakończyć wszystkiego słowami "Tak, zaprowadź mnie do niego". Za to zaczęła gorączkowo rozglądać się po najbliższej okolicy. Uśmiechnęła się lekko. Zdążyła się szybko zorientować, że znalazła się w ogrodach. Lubiła po nich chodzić, ale nie ten czas, by pójść na relaksujący spacerek. Mogła się w nich gdzieś ukryć, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? Wszędzie gdzie by nie spojrzała, kręcił się chociaż jeden strażnik. O! Właśnie dojrzała jednego i towarzyszącą mu kobietę w ubranej coś, w co sama by się nie ubrała gdyby jej ktoś nie zmusił lub nie zagroził, że zostanie żywcem pogrzebana. O czymś rozmawiali, jednak nie miała zbytniej ochoty by tego się dowiedzieć, przez dziwnie ubraną według niej kobiety. Nie przyglądała się żadnej dalszej okolicy - nie przyniosło by jej to żadnych korzyści. Dojrzała zaś dalej jeziorne fontanny, lecz nie przejęła się nimi wcale, w tym akurat momencie nie były jej potrzebne. Zlustrowanie zajęło jej mniej więcej sześć sekund.
Znowu westchnęła. Wpadła na pomysł, ale niestety to był ostatni, który przychodził jej do głowy, żeby opuścić strażnika. W innym wypadku zakończy ten krótki, lecz zabawny wątek i pójdzie na umówione spotkanie.
Przesunęła się w stronę, w którą jak miała nadzieję, strażnik nie patrzył (Wybacz za ten moment, ze stroną, ciężko mi to dokładnie opisać) i zamknęła oczy biorąc cichutko głęboki wdech. Wyobraziła sobie, że stopniowo znika - jej stopy, nogi, tułów, dłonie, ręce i reszta ciała aż do głowy stają się powoli stopniowo przezroczyste jak szkło, by na końcu całkowicie miały zniknąć, kryjąc się przed niepożądanym wzrokiem. Gdy znów otworzyła swoje oczy, nie zobaczyła żadnej swojej części ciała. Wstała najciszej jak potrafiła, starając się nie wywołać żadnego szmeru. Nawet starała się, by jej oddech stał się wolniejszy. Okrążyła drzewo tak, by znaleźć się za plecami strażnika. Uśmiechnęła się wrednie, gdy już się za nim znalazła. Dmuchnęła mu wydychanym powietrzem w szyję i popchnęła go dłońmi wystarczająco tak, by stracił równowagę, a może nawet się przewróci? Ciekawa była, czy wystraszyła go takim postępowaniem. Szybko od niego odbiegła, kierując się w stronę największego budynku w okolicy.Tyk - 16 Luty 2013, 20:10 Wydaje mi się, że psoty zaprowadzą Ro nie do siedmiu dni i nocy świętowania, lecz wręcz odwrotnie, albowiem kroczy ścieżką do kary ze strony gospodarza, który zapewne nie lubi jak ktoś bez jego wiedzy psoci na terenie jego ogrodów. Kwiaty bardzo łatwo jest zniszczyć, a nawet coś tak pospolitego jak woda nie może być utrzymane w należytym stanie, jeśli ktoś stara się temu przeszkodzić.
Na razie jednak po krótkiej porażce wydawało się, że nasza mała włamywaczka będzie triumfować. Udało jej się zniknąć, a nawet zrobiła to bez wiedzy strażnika, który wciąż stał w spokoju obserwując. Gdy dziewczyna zniknęła był nawet pewny, że ta już za sekundę ponownie pojawi się na drodze, lecz nie docenił jej.
To znaczy wiedział, że coś wymyśliła, lecz spodziewał się bardziej ukrywania za drzewem, bądź próby ucieczki przez lasek, a więc powoli ruszył w stronę drzewa, by sprawdzić która hipoteza okaże się prawdziwa. Nie zdążył nawet zejść ze ścieżki, a już został pchnięty do przodu, tak, że niemal upadł, w ostatniej chwili łapiąc równowagę i wykonawszy trzy kroki do przodu, ponownie się prostując. Początkowo nie rozumiał co się stało, lecz podczas desperackiej walki o równowagę zauważył również, że gość arcyksięcia nie jest nigdzie widoczny.
Łatwo było skojarzyć fakty i wyciągnąć prawdziwe wnioski, które mogłyby być również błędnymi, tyle, że tak się nie stało. Mimo wszystko w niczym to mu nie pomogła, gdyż Ro od razu niemal zaczęła uciekać w stronę domu Rosarium. Szybko wbiegła do głównego ogrodu i ślepym trafem w tym samym kierunku podążył strażnik. Jednak gdy ten zatrzymał się rozglądając się desperacko za Rozaliną, to ona biegła w stronę posiadłości.
Przed nią było całkiem sporo ludzi. Nie licząc oddziału orkiestry wojskowej, która przygotowywała się do jakichś ćwiczeń, ani też dwóch rozmawiających ze sobą istot, o których wspomniałem, tak samo jak wyłączając posągi dość licznie rozstawione w ogrodzie, to Ro musiała minąć troje ludzi. Jednego strażnika, stojącego najbliżej przy krawędzi ogrodu i obserwującego posąg oraz dwóch ubranych w stroje niczym z rzymskiego senatu, czyli togi przepasane purpurą.
Dwie pary ze sobą rozmawiały i nasza dziecina mogła usłyszeć teraz ich słowa. Najpierw przebiegając niedaleko oficera i kapelusznika dosłyszała coś o jakimś przyjęciu, lecz zbyt szybko oddaliła się tam gdzie królował głos senatorów, a ci z kolei mówili o przedstawieniu, które miało się odbyć wieczorem z okazji przybycia bardzo ważnego gościa, który, jak podejrzewali aktorzy, musiał być ambasadorem Czarnej Róży, skoro niedawno do Różanego Pałacu zawitała sama przywódczyni tej organizacji. Na twarzy naszej dziewczynki mógł pojawić się szyderczy uśmiech, lecz jeśli nie postanowiła psocić po drodze, to teraz musi kierować się na dziedziniec, a później do pałac.Anonymous - 16 Luty 2013, 21:53 Więc jednak się jej udało. Ucieszyła się, że może się z nim jeszcze podroczyć, a raczej zakończyć na razie jej eskortę, mimo że zastosowała środki, których nie chciałaby użyć. Wolałaby nie odkrywać tak szybko swoich zdolności, po to tylko, żeby jeszcze trochę po naprzykrzać się strażnikom.
W każdym bądź razie ruszyła lekkim truchtem wymazując ze swoich myśli tego człowieka, który nie był już dla niej zawadą, do jednego z największych budynków, a była prawie pewna, że był to właśnie akurat pałac Arcyksięcia. Najbardziej okazały ze wszystkich - nie mogła się przecież mylić. Tęskniła za starym układem budynków i ogrodów, co utrudniało jej poruszanie się po posiadłości, a nawet przez małą chwilkę bala się, że mogłaby się zgubić, gdyby nie to, że widziała budowlę. Nie sądziła, że kiedy tu wróci, zastanie kompletnie inne rozplanowanie wszystkich obiektów.
Nawet przebiegając obok ekscentrycznie ubranej kobiety i tego staruszka, jej uśmiech nie schodził z jej twarzy. Będąc obok nich zauważyła spory tłumek, którego nie była wstanie dojrzeć spod drzewka, od którego chwilę temu odbiegła. Zdziwiła się, bo z jakiej to okazji spora ilość osób zebrała się w jednym miejscu? W jej głowie zrodził się pomysł, że może sam Rosarium we własnej osobie ma coś do ogłoszenia? Ta myśl szybko przeminęła, jak ulatujący pod wpływem wiatru proch z dłoni z dwóch powodów. Pierwszy - Ktoś taki jak on, nie fatygowałby się wychodzić do kogoś, wolałby wszystkich innych zwołać do siebie. A drugim było to, że słyszała wzmiankę o jakimś przyjęciu mijając parę, o której parę chwil była mowa. To już całkowicie skreślało jej przelotną koncepcję.
Zaraz. Jakie przyjęcie? Jej uśmiech trochę osłabł, można by rzecz, że zniknął całkowicie. Przez to, że od nich odbiegała, mijając przy tym jeszcze strażnika obserwującego posąg (Czy nie powinien czasem zajmować się czymś innym, na przykład pracą, a nie lustrować rzeźbę?) nie zdołała dosłyszeć reszty rozmowy. Miała właśnie zawrócić, gdy usłyszała kolejną wzmiankę o rzekomym wydarzeniu. Rozejrzała się szybko na kilka stron i zobaczyła dwóch ludzi, ubranych podobnie jak w jednej z wielu książek, które zdołała przeczytać w swoim długim życiu. Przybliżyła się do nich powoli, uważając przy tym by na kogoś nie wpaść. O hałas nie musiała się martwić, gwar w takim mini tłumie mógłby chyba zagłuszyć jej kichnięcie...z podkreśleniem na chyba.
Przyjęcie, przedstawienie, ważny gość, ambasador Czarnej Róży. Ro zmarszczyła brwi. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Zaczęła się też trochę bać przyszłymi konsekwencjami, jeśli nie przestanie bawić się w ten sposób. Cofnęła się szybko z tłumu do mniej zaludnionej części ścieżki, by nikt na nią nie wpadł. Jej dobry humor prysł jak bańka mydlana. Nie chciała już się tak dłużej bawić, jeśli tak się sprawy mają oraz sprawiać kłopot konkretnej osobie. Chciała już to zakończyć i wrócić. Obejrzała się w stronę, z której przyszła, a gdy zobaczyła strażnika wybuchła nie rozpaczą, a szczęściem. Szybko do niego podbiegła, po drodze też stając się widzialną pod jej siłą woli (Nie dbając nawet o to, czy ktoś tego nie zauważył) z inną miną niż wcześniej - zmartwioną, trochę też zdenerwowaną, a jej wzrok był błagalny patrząc na strażnika.
- Wybacz mi proszę, moje poprzednie zachowanie! Proszę, czy zaprowadzisz mnie tym razem do Arcyksięcia? Nie będę już sprawiała problemów. Jeszcze raz przepraszam!
Słowa były te prawdziwe, a i mimika twarzy oddawały obraz, który teraz czuła. Liczyła na to, że zgodzi się na jej prośbę.Tyk - 16 Luty 2013, 22:18 Tłum nie był w istocie tak ściśnięty jak Ro mogło się wydawać. Przez to, że przebiegła większość odległości od dróżki do głównego pałacu, a raczej do dwóch aktorów, to nie spostrzegła, że niemal każdy stał w pewnej odległości od siebie. Tak więc wciąż powinna przejmować się, by jej ktoś nie usłyszał, choć już pojawiały się pierwsze promyczki nadziei wraz z krótkimi jeszcze próbami instrumentów wojskowych grajków. Kilka uderzeń w bębny, co jakiś czas trąbka sprzyjały naszemu gościowi.
Tak się jednak złożyło, że skruszona dusza, czy raczej strach przed arcyksięciem, sprawiły, że nasza Ro postanowił wrócić do strażnika i dobrowolnie udać się do Rosarium, chyba, że po prostu chciała wybadać o jakim przyjęciu była mowa. Całkowicie zapominając o ostrożności podbiegła do swojej eskorty, lecz jej nagłe pojawienie sprawiło, że jeden z doboszy upuścił pałeczkę, a ta wydała fałszywy ton uderzywszy o bęben. toteż sprawiło, że zarówno oficer jak i kobieta - kapelusznik, spojrzeli w tę stronę, widząc Rozalinę, która mówiła do strażnika.
Żołnierz był nieco zdziwiony tym, że po ucieknięciu mu, a co więcej zaatakowaniu go po prostu do niego wraca i chcę, by zaprowadzić ją do arcyksięcia. Takie jednak miał rozkazy, więc postanowił bez pytań ruszyć z Ro w kierunku głównego pałacu, w tym momencie jego zdziwienie zostało spotęgowane, gdyż usłyszał głos oficera, a gdy spojrzał w stronę skąd dochodził zobaczył jak jego przełożony złożył niesfornemu gościowi głęboki ukłon. Najbardziej zadziwiające były jednak słowa:
-Miło widzieć waszą wysokość z powrotem, Arcyksiężno, jak podróż?
Gdy się już wyprostował, a okoliczne zgromadzenie przestało przyglądać się nagłemu pojawieniu Rozaliny. Nawet oficer wrócił do poprzedniej rozmowy. Właściwie jedynie członek eskorty przyglądał się jeszcze przez chwilę stojącej przed nim dziewczynie, lecz później minął ją i rzuciwszy tylko:
-Proszę za mną. - Udał się w stronę, z której dopiero co Ro przybiegła.
Na dziedzińcu nie było zbyt tłoczno, tylko kilku żołnierzy, z czego tylko dwóch stało im na drodze, a mianowicie tych, którzy strzegli wejścia do sali balowej. Do nich też powoli nasza dwójka się zbliżała. Ro nie mogła zbyt wiele usłyszeć jeśli chodzi o mijanych żołnierzy. Mówili raczej o sprawach błahych, a co więcej na tyle cicho, by przechodzącym o kilka metrów od nich ludziom nie było dane pojąć przekazywanej treści. Takimi ludźmi byli właśnie Ro i idący z nią strażnik.Anonymous - 17 Luty 2013, 01:04 Stała przed nim czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Nadal patrzyła na niego takim wzrokiem, jakim patrzy dziecko, które dopiero co nabroiło. Zignorowała hałas i bałagan, który spowodowała przed chwilą. Głupio się czuła, po tym co zrobiła, ale tak już z nią jest - najpierw zrobi, a potem dopiero pomyśli, żałując swoich czynów. Miała tu dokładnie na myśli sytuację, kiedy go popchnęła. Ro nie jest istotą, która ucieka się do fizycznych zbrodni. Jednak trudno było to nazwać fizyczną zbrodnią, nic mu się przecież nie stało i nie wyglądał na takiego, co by się bardzo gniewał.
Czekała na moment, w którym w końcu coś powie, gdy usłyszała kogoś i coś innego, czego w ogóle się nie spodziewała. Na jej twarzy wymalowało się ogromne zdziwienie, dowiadując się, że jest jeszcze ktoś, kto ją zdoła rozpoznać w posiadłości Rosarium. Odwróciła się w stronę dobiegającego głosu, patrząc przy tym przelotnie na twarz strażnika, z której można było wyczytać dokładnie to samo co u Ro. Gdy już się obejrzała, zobaczyła jak stary oficer jej się kłania. Poczuła się onieśmielona tym nagłym gestem. Nie wiedziała co dokładnie ma mu odpowiedzieć, więc nie wydusiła z siebie ani jednego słowa. Odpowiedziała mu tylko dużym skinieniem głowy. Na nic więcej nie potrafiła się zdobyć. Zauważyła, że starzec wrócił do poprzedniej rozmowy z kapelusznicą, a strażnik nawołuje ją, żeby poszła za nią, jakby nigdy nic się nie stało. Ruszyła za nim rozglądając się po wszystkich obecnych. Każdy był zajęty swoimi sprawami i zajęciami, nie przyglądali się jej. Czy więc nie słyszeli słów oficera? Miała nadzieję, że została zdemaskowana w jak najmniejszym gronie. Zależało jej na jak największej anonimowości, która była możliwa - przynajmniej przez pewien czas.
Dreptała więc za swoim przewodnikiem grzecznie i cicho, krok za krokiem, ze wzrokiem w bitym w jego plecy, od czasu do czasu rozglądając się na boki. Gdy znaleźli się już na dziedzińcu, zaczęła się trochę niepokoić. Czy Rosarium będzie się gniewać za to, na co sobie pozwoliła? Nie chciała, by był na nią zły, a to spotkanie, na które właśnie zmierzała, było pierwsze, od bardzo długiego czasu. Z każdym następnym postawionym krokiem, zaczynała żałować swoich dziecinnych czynów. Przez jej bezmyślne zachowanie początek wizyty mógł zacząć się dla niej bardzo niemiło... Zaczęła też się przejmować swoim wyglądem - długa podróż była męcząca, a dodatkowo jej włosy pewnie były poczochrane. Rozpoczęła gorączkowe gładzenie i układanie ich na wyczucie, nie przejmując się strażnikami stojącymi w pobliżu. Zaprzestała prób przywołania do porządku swoich włosów i postanowiła nie frasować się już tym za nadto.
Za to podniosła swoją głowę, przechodząc właśnie obok strażników strzegących wejścia do pomieszczenia, które w żadnym stopniu nie było jej znajome. Domyśliła się jednak po jego wielkości, że jest to sala balowa. Westchnęła cichutko. Nawet rozmieszczenie pokoi się zmieniło! Ile czasu zajmie, zanim się przyzwyczai do tych ogromnych zmian?
- Gdzie teraz?
Nie oczekiwała od niego odpowiedzi. Nawet nie sądziła, że jej w ogóle odpowie. Bo czy jest sens? Koniec końców i tak ją zaprowadzi do Arcyksięcia. Zapytała go tylko dlatego, że nie znosiła już tej krótkiej ciszy - nie było cierpliwą osobą, musiała coś powiedzieć.
Wspięła się za nim po schodach, by znowu iść tym razem długim korytarzem, który na dodatek nie miał okien. Zapragnęła teraz zobaczyć całą posiadłość z wysokości. Chciała już teraz wiedzieć, czy ma się kompletnie załamać, nie rozpoznając własnego domu. Znowu szli schodami (Ro miała nadzieję, że już ostatnimi) oraz następnie znowu przez korytarz aż do jego końca. Stanęli przed dużym, dwudrzwiowym wejściem, pilnowanymi przez dwóch strażników stojących po obu stronach i zorientowała się, że są już u celu.
Wypuściła głęboko powietrze zamykając przy tym oczy, zgadzając się na powrót do starych zwyczajów i czekających na nią obowiązków. Otworzyła je w tym samym momencie, w którym zostały pociągnięte drzwi za uchwyty przez obu umundurowanych i wkroczyła do pomieszczenia, wiedząc kto w nim jest i kto na nią czeka. Gdy zostały one za nią zamknięte, ukłoniła się nisko.
- Witaj mój drogi mężu. Już wróciłam.Tyk - 17 Luty 2013, 21:55 Szkarłatne spojrzenie Rosarium przeniosło się na krótką chwilę na zegar wiszący na jednej ze ścian jego gabinetu, lecz nie w celu sprawdzenia godziny. Ciekaw był jedynie ile czasu minęło od chwili, kiedy strażnik przyszedł do niego, aby zakomunikować przybycie gościa - gościa, który już od dłuższego czasu był oczekiwany na dworze arcyksięcia, a którego poczynania były uważnie śledzone przez szpiegów rozsianych po całej krainie luster. Niewiele minut, lecz wystarczająco dużo, aby dwukrotnie pokonać odległość z krańca posiadłości do gabinetu gospodarza, a więc skąd ta zwłoka?
Dłoń białowłosego uniosła się nieznacznie, by dać oparcie dla podbródka, który niezwłocznie spotkał się z palcami skrytymi za białymi rękawiczkami, na których zewnętrznej stronie wyszyto rubinowe róże obszyte złotem. Dalej ręce Rosarium ukryte były pod cienkim materiałem białej koszuli zapiętej od drugiego guzika, więc nie zdobionej żadnym dodatkiem. Do tego należy jeszcze dodać jasnobrązowe, wygodne spodnie i pomijając dość prostą kwestię butów, mamy już cały strój Agasharra. Oczywiście nie można do niego zaliczyć leżącego na biurku szerokiego, czarnego kapelusza z trzema białymi piórami, koło którego leżało jeszcze jedno pióro, tym razem tylko nominalnie będące piórem oraz świecznik niby trzy tulipany jaśniejące delikatnym płomieniem tlącym się na końcu krótkiego lontu dosięgającego do białego wosku, który spływał powoli do wnętrza kwiatu. Niedaleko też zresztą spoczywała druga ręka księcia, oparta nadgarstkiem o krawędź sporego biurka wykonanego z ciemnego drewna, na przeciwko którego zostały ustawione dwa krzesła.
Gdy drzwi zostały w końcu otwarte Rosarium od razu ujrzał Rozalinę, lecz początkowo zdziwił się jej widokiem. Zwykle, gdy miał okazję ją obserwować, była ubrana w najróżniejsze wymyślne sukienki, niemal zawsze zakończone wstążką na plecach, a teraz stała w stroju podróżnym z włosami w nieładzie i z miną jakby przed chwilą właśnie próbowała się zabawić czyimś kosztem, a może to tylko wyobraźnia arcyksięcia, znającego w końcu swojego gościa, naprowadziła go na taki trop? Na jasnej twarzy arystokraty pojawił się delikatny uśmiech, a on sam podniósł się uprzednio na chwilę oparłszy przedramiona na podłokietnikach krzesła.
-Witaj moja droga, dawno Cię nie widziałem, choć mam nadzieję, że podróż była udana. - Mówił, mijając biurko i wyciągając rękę przed siebie, by objąć Rozalinę, lecz trzeba było do tego jeszcze kilku kroków. Tymczasem kontynuował.
-Widzę, że nie miałaś nawet czasu się przebrać, chociaż może i lepiej, będę miał okazję osobiście oprowadzić Cię po twoich nowych komnatach.
Wargi Rosarium spotkały się w tej samej chwili, w której jedna z jego dłoni dotknęła pleców Rozaliny, druga zaś spoczęła na jej głowie.
Oczywiście nie na miejscu byłoby mówienie jej o tym, że spodziewał się jej przybycia, ani też sugerowania jej, że miał pojęcie o przebiegu jej małej, choć wcale nie mało trwającej podróży. Wolał jej też nie przypominać o obietnicy nowej sukni, bo na to wszystko był czas. Trzeba pamiętać, że zachcianką Rosarium pałac został całkowicie przebudowany, a miejsce gdzie wcześniej mieszkała Rozalina byłą teraz przestrzenią nad ogrodami, nie pozostały nawet fundamenty. Oczywiście arcyksiążę dołożył wszelkich starań, by nowy pałac był równie dobry, jeśli nie jeszcze lepszy od starego, a na pewno zrezygnował już z wiernego naśladownictwa świata ludzi i pozwolił sobie na zatrudnienie bardziej samodzielnych architektów. Zresztą było to konieczne wraz z rozwojem władzy magnata. Wcześniej mógł załatwiać wszelkie sprawy na prywatnych rozmowach, podczas przechadzek po ogrodach, teraz musiał mieć gabinet, a nawet utworzyć coś na wzór rządu, aby nie musieć dopatrywać wszystkich spraw osobiście. Nie było to nawet możliwe, gdyż same raporty zajmowałyby większość dnia, a to ze względu na duże rozrzucenie poszczególnych oddziałów książęcych i danie im skrajnie różnych zadań, z których tylko nieliczne miały znaczenie. Co więcej nie miałby czasu na przyjemności, jak napicie się herbaty przedwieczorną porą, czy też wąchanie róż w ogrodach podczas jakiejś mało istotnej dyskusji o sztuce.Anonymous - 18 Luty 2013, 20:54 Po zrobieniu ukłonu, który już miała tak dobrze wyćwiczony przez niezliczoną ilość kłaniania się przy sytuacjach, które tego wymagały, przychodziło jej to z taką łatwością, że już dawno przestała się zamartwiać nad tym, czy wykonała go zgrabnie, i czy tak jak powinna. Wiedziała bowiem, że po tylu latach ciągłego oddawania pokłonu, nie miało prawa się wydarzyć sytuacja, w której zrobiłaby to niepoprawnie.
Gdy już się wyprostowała, uśmiech sam wyskoczył na jej białej jak kreda twarzy, na widok osoby, której już od tak bardzo dawna nie widziała, i za którą bardzo tęskniła podczas swojej długiej podróży. Nie raz brakowało jej go przy niej, musiała radzić sobie sama i pocieszać się jedynie listami, które od niego dostawała. Zauważyła też, że przygląda się jej ze zdziwioną miną i poczuła, że jej policzki nie są już blade tak jak przez większość czasu, a oblewają się lekko widocznym rumieńcem. Miała nadzieję, że chociaż zamaskowało to wyraz twarzy winowajcy, z której można było łatwo się domyśleć, że coś zbroiła tudzież psociła. Chciała jak najdłużej utrzymać w tajemnicy to, w jaki sposób przedłużyła sobie wędrówkę, Bała się bowiem, że Agasharr mógłby się na nią pogniewać, a nawet ją ukarać, czego chciałaby uniknąć. Powie mu prawdę w dwóch przypadkach - jeśli sam ją zapyta, co jej tak długo zajęło w dotarciu do jego gabinetu lub w sytuacji takiej, że sama nie zniesie utrzymywać coś przed nim w tajemnicy, nawet jeśli jest to zwykła, dziecinna zabawa. Wolała też, żeby od niej się tego dowiedział, niż od osób postronnych. Mimo wszystko wolała się przed nim ukazać w sukience, niż w aktualnym stroju i być ładnie uczesaną, a nie poczochraną.
- Dawno? Mało powiedziane! Nawet nie wiesz jak tęskniłam za tobą! Podróż nie była zła, ale strasznie męcząca. Prędko się nie zgodzę na powtórkę...
Ostatnie zdanie wypowiedziała niemalże szeptem, dość słyszalnym, by uszy Rosarium uchwyciły jej głos, który był przepełniony smutkiem, a i uśmiech trochę opadł. Tu wzmocniła swoje słowa gestem skrzyżowania rąk, jak to robią małe dzieci, gdy z czyimś zdaniem się nie zgadzają.
Chodziło tu raczej o zbyt długą jak dla niej rozłąkę. Gdyby dowiedziała się, że za niedługo ma wybrać się w kolejną, na dodatek podobną do poprzedniej, nie zgodziłaby się dopóki gdyby nie uzyskałaby informacji, że wyrusza z nim, a nie jak w tym przypadku sama.
Szybko jednak zmieniła położenie ramion, kiedy Rosarium ją czule przytulił. Sama go objęła, kładąc swoje dłonie jedna nad drugą z tyłu jego pleców. Wdychała powoli jego zapach, przypominając go sobie zarazem. Bała się, że przez ten dłuższy okres czasu, wyobrażenie o nim zmieniło się.
Owszem, nie miała czasu się przebrać... skakała za to po niebieskich kamieniach, uciekała przed strażnikiem, a następnie niemal prawie go przewróciła będąc niewidzialną. Ale teraz mówiąc poważnie - gdyby i tak ruszyła od razu za strażnikiem, to zapewne sytuacja by była taka sama - zaprowadzono by ją do jego gabinetu, nie bacząc na jej wygląd i stan włosów. Nawet nie wiedzieli, jak zresztą większość ludzi w pałacu, że miała prawo tu mieszkać, więc i tak i tak by się nie przebrała.
Wypuściła głęboko powietrze, gdy świadomie "przetrawiła" resztę wypowiedzi.
- Smuci mnie fakt, że nie poznaję swojego domu! Nawet moje pokoje zostały przeniesione? Mam nadzieję, że nie zostały aż tak bardzo zmienione, wystarczy, że muszę się oswoić zresztą posiadłości.
Pocieszało ją chociaż to, że we własnej osobie pokaże jej zmiany, a nie pierwsza lepsza służąca, której pewnie by nawet nie znała, bez słowa wsparcia i otuchy pokazywałaby po kolei pomieszczenia, monotonnym głosem mówiąc "To jest panienki pokój, a to garderoba".
- Dobrze, zatem prowadź, lecz najpierw mi wyjaśnij o małym zbiorowisku przy jeziorku i o jakim przyjęciu mówią ludzie!
Owa wiadomość o danej uroczystości przyspieszyło jej spotkanie z nim. Wydawało jej się to bardzo ważne wydarzenie, a nie chciała sprawiać większych kłopotów swoim nagłym zniknięciem.Tyk - 20 Luty 2013, 20:09 Czas, szczególnie podczas rozłąki dwojaki może mieć efekt. Jednym razem prowadzić do euforii, gdy oczy ujrzą dawno oczekiwaną postać, dając ustom powód do uniesienia się niczym skrzydło samolotu, który pod wpływem powietrza ku górze się kieruje, aby za sobą całą maszynę do chmur błękitnych podciągnąć, jakoby do nieba najniższego kręgu, gdzie prym wiodą bezkres, spokój i odległość od wszelkich trosk codzienności. Nogom zaś jak tym kołom, które wciąż chciałyby ziemi dotykać lecz niezdolne do tego chowają się - zbędne całkowicie - by lekki wietrzyk uczuć niósł naszą postać, a nie twarda, ubita ziemia racjonalności. Inny zaś razem ten sam czas ma zgoła inne skutki. Gdy stęskniony, widzący co noc najpiękniejszą z postaci, do której tak pragnie, a przyjdzie czas, że obraz ten stanie się ciałem, wyzbytym z anielskiego piękna, bez nieskazitelności zachowań, a całkiem zwyczajnie jako żywa istota, często nawet nie spełniająca żadnych kanonów piękna, to cala tęsknota w zawód się zmieni, z mocą tym większą, im silniejsza była chęć spotkania.
Oczywiście jest też kilka innych możliwości, pośrednich, bądź to mniej wyraźnych, a więc niewartych nawet słowa więcej. Najciekawsza jest jednak postawa którą scharakteryzować można arcyksięcia, a wyrażoną na raz w dwóch wielkich filozofiach schyłku dominacji kultury greckiej. Z jednej strony stoickie "aurea mediocritas", z drugiej zaś epikurejskie "carpe diem", a to wszystko przewiązane wstęgą racjonalizmu, ale i radości, choć nie tej co wznosi aż do chmur, lecz takiej, która pozwala cieszyć się kwiatem róży. Radości znacznie subtelniejszej i mniej widowiskowej, lecz również głębszej, bo opartej o myśli, nie zaś uczucia - zmienne i nieraz niestałe.
Stąd też jedynie delikatne ułożenie dłoni na włosach białych niczym świeży śnieg dopiero co spadły i czysty, nieskażony jeszcze, choć o srogich kształtach przez wiatr przybranych. Druga dłoń spoczęła zaś na plecach Rozaliny. Czy teraz miałby pamiętać o zwłoce, gdy nos jego znalazł się tak blisko włosów, jak tylko one same na to pozwalały, złowrogo wyczekując na usta, które pragnęły swymi kosmykami niczym batem smagnąć, lecz nie by ból spowodować, lecz dreszcz co nawet przyjemny, a tożsamy puchowi niedorosłego ptaka dotykającego tego samego miejsca.
Oczywiście groźba spotkała się z niezadowoleniem Rosarium, który wiedział, ze zdolny był zmusić Rozalinę do kolejnej podróży, lecz ta podstępnie wykorzystała, że sam za nią stęskniony i w liście nie jednym obiecał jej wiele więcej wspólnych dni niż ledwie jedna cząstka doby. Jednak milczał na razie, słuchając słów białowłosej.
Nie pytał jej o zdanie, gdy postanawiał przebudować posiadłość, lecz co najmniej trzykrotnie jej o tym wspominał, raz jako o planach, za drugim razem przy początku prac, zaś ostatni z listów został wysłany niedawnym czasem, po ukończeniu posiadłości. Tym razem jednak nie sposób było milczeć, białowłosy odsunął się nieznacznie, cofając dłoń z głowy Rozaliny, lecz wciąż obejmując ją jedną ręką i prowadząc w głąb swych komnat, ażeby pokazać jej cały dom.
-Moja droga, chyba nie kwestionujesz oczywistych walorów, zarówno estetycznych jak i utylitarnych, nowego pałacu. Stary był nieudaną próbą zmiany budynków innego celu, do potrzeb dworu, choć przyznam próbą piękną. Pozwól, że pokażę Ci nasze prywatne skrzydło, a zamiast przyzwyczajenia szukaj możliwości odkrywania nowego świata, który choć nieznany, już należy do Ciebie.
Oczywiście Rozalina była drugą osobą w posiadłości i choć nawet nie mogła śnić o możliwości sprzeciwienia się Rosarium, to z jej pozycją szły liczne przywileje, które trudno umniejszyć i których wad nie ze świecą, lecz z latarnią szukać należy, a jak wiemy pod latarnią najczęściej. Największą bowiem wadą może być płynąca z tego odpowiedzialność, której Rozalina wydawała się nie chcieć. Wolała odrzucić to wszystko i biegać po kolorowych kamieniach, czy turlać się po miękkiej trawie porośniętej pospolitym kwieciem złocistej barwy.
Wszystko to jednak zyskiwało aprobatę Rosarium tylko w pewnych okolicznościach, a trudno powiedzieć, czy jedną z tych okoliczności jest odwlekanie spotkania dla tak błahych spraw, które bardziej odpowiednie na chwilę nudy. Oczywiście Rosarium postanowił porzucić ten temat, ufając Ro i nie przypuszczając, że ta zrobiła to, co zaistniało wcale niedaleko w pałacowych ogrodach. Niestety jednak usta potrafią płatać figle lepiej niż dłonie. Tak też się stało w wypadu Rozaliny, która swoją ciekawością jasno zdemaskowała, że nie zmierzała prosto do pałacu, lecz zboczyła z drogi i to wcale nie nieznacznie.
-Pytasz o przyjęcie, lecz ja nic nie wiem o tym, aby dziś się jakieś odbywało. To prawda, wieczorem będzie premiera sztuki jednego z moich podopiecznych, lecz przedstawienia, choć ma walory rozrywkowe, nie wolno nam nazywać przyjęciem. Chyba, że mówisz o małej uroczystości, którą razem z jakże uroczym dzieciątkiem planujemy wyprawić dla Stowarzyszenia Czarnej Róży, lecz to jeszcze odległe plany, do których jedynie leniwie idą przygotowania. Ciekaw jestem skąd o tym możesz wiedzieć.
Przy ostatnim zdaniu podniósł nieco swoje spojrzenie jakby kierując je na jeden z czterech herbów rodu Rosarium, wiszących na ścianie. Nie było jednak ważne gdzie patrzy, to jak i późniejsze ciche "Hmm" miało jedynie stworzyć atmosferę zamyślenia. W tym samym celu wolna dłoń uniosła się, by spotkać z podbródkiem arcyksięcia. Wyglądał jakby w istocie rozważał właśnie bardzo pilny problem, a wszystko dla małego przedstawienia i wydobycia prawdy, której się już niejako domyślał, ale o którą wolał Ro nie oskarżać, w razie gdyby się pomylił.Anonymous - 21 Luty 2013, 12:28 Czy aby na pewno można było Rozalinę porównać do owego samolotu? Tak, owszem, czuła w sobie niewyobrażalne uczucie tęsknoty, a w niektórych momentach swojej wędrówki miała już na tyle dosyć, że jeśli ryzykowałoby rozgniewaniem Arcyksięcia, to nawet mogła wracać na piechotę. Do takiego opisu można śmiało porównać osobę skaczącą na widok nadjeżdżającego pociągu na stację i nagłe rzucenie się na osobę wychodzącą z ogromnej maszyny transportowej, dawno nie widzianej lub bardzo oczekiwanej. Ona zaś ukłoniła się i czekała aż sam do niej podejdzie, co świadczy u niej o umiejętności zachowania spokoju w sytuacjach, w której rozpiera ją niewyobrażalna radość.
Groźba zaś nie miała na celu rozgniewania, czy spowodowania, że jej małżonek miałby być niezadowolony z tego powodu. Raczej pokazania, że wolałaby grzecznie siedzieć w komnatach jeszcze jej dotąd nieznanych, niż znowu zwiedzać całą Krainę Luster. Nigdy by nie zaczęła grozić komuś takiemu jak on, najprędzej zaś spytała go grzecznie o zdanie co o tym sądzi lub poprosić by tego nie robił. Zniżenie zaś głosu do szeptu, nawet słyszalny dla Rosarium, też miało w swoim użyciu jakiś cel. Nie chciała żeby się dalej nad tym roztrząsać i rozmyślać, co raczej spełniło swój cel, gdyż Agasharr nie zwrócił jej uwagi ani w żaden inny sposób nie dał jej do zrozumienia, by więcej tak nie mówiła. Spytała więc tylko cichym tonem, by mieć już to z głowy i dalej nie ciągnąć tego tematu.
- Nie wyślesz mnie w najbliższym czasie w taką wędrówkę, prawda?
Zdążyła się zapytać jeszcze przed jego odsunięciem się od niej i wypowiedzianą przez niego kwestią. Tu zaś odczuła chęć wyjawienia sprzeciwu do takiego kroku, lecz czy mogłaby protestować? Lepiej się w końcu ruszyć z miejsca i zwiedzić pokoje, niż mieliby tak stać w miejscu. Jej ręce automatycznie opadły na dół, nie mając się na czym oprzeć, więc zostawiła je tak, a nie składając je z przodu lub z tyłu pleców, jak to miała w zwyczaju i dała się mu prowadzić wgłąb tej części budynku.
- Oczywiście, że nie! Po prostu nie spodziewałam się aż takich zmian. Trochę się boję, że się w tym wszystkim nie odnajdę.
Na pozostałą część wypowiedzi kiwnęła potwierdzająco głową, a nawet jej kąciki ust podniosły się do góry. Może faktycznie powinna przestać zamartwiać się na zapas? Raczej należałoby w końcu mu zaufać, a choć przyroda w posiadłości, jak same budynki to rozległy teren, po jakimś czasie w końcu zacznie czuć się jak w domu przed wyjazdem i chętnie będzie spędzała tutaj czas, a nawet zajmować się swoimi obowiązkami, które możliwe, że wydawały się jej takie straszne, przez niewypełnianie ich ostatnimi czasy, gdyż nieobecna w pałacu nie mogła nimi się zająć.
- To, że przedstawienie się szykuje, to się tego domyślałam, chodziło mi raczej o uroczystość... dla Stowarzyszenia? Kim jest owe "urocze dzieciątko"?
W jej głosie brzmiało zaciekawienie, lecz także niezrozumienie, bo pierwszy raz dzisiaj usłyszała, że jakiekolwiek się szykuje. Ciekawa była o co w tym wszystkim chodzi i czy wyjawione jej zostaną wszystkie niewiadome elementy układanki.
Uśmiech jej trochę zbladł, lecz nadal leciutki tkwił na jej twarzyczce, gdy wysłuchała do końca jego słów. Złączyła teraz dłonie i popatrzyła na nie w dół, jak winowajca, demaskując się przy tym całkowicie, paradoksalnie, gdyż arystokrata obok niej spoglądał w przeciwnym kierunku.
- Cóż... Zmieniłam przebieg eskorty, a zaczęło się od skakania po ścieżce z kolorowych kamieni, którą chyba jako jedyny obiekt nie został zmieniony, a potem zmusiłam strażnika do zabawy w ludzką zabawę w berka, uciekając na ślepo, a następnie trafiając do ogrodów. Napsociłam się trochę, gdyż gdy mnie już prawie złapał, zrobiłam się niewidzialna i po lekkim popchnięciu go uciekłam w stronę dużego jeziora... Ale szybko wróciłam, bo nie chciałam robić więcej kłopotów!
Przez całą wypowiedź patrzyła prosto przed siebie, zerkając przy tym co trzecie lub czwarte słówko na twarz Rosarium, a przy tym brzmiała trochę jak niewinne dziecko, w celu złagodzenia sytuacji i sprawienia wrażenia, że to nie nie było aż tak straszne, jak się by mogło wydawać.
Uwieńczyła to tylko krótkim westchnięciem.
- Mam nadzieję, że nie sprawiłam dużych kłopotów oraz, że nie jesteś przez moje wybryki zły.Tyk - 22 Luty 2013, 01:01 - Moja droga, nic takiego nie planuję, więc na razie spać możesz spokojnie.
Powiedział Rosarium w formie dość wymijającej, ale jednocześnie na tyle stanowczej, aby zakończyć dyskusję o ponownej podróży. Oczywistym jest obawa przed powrotem do trudów wędrówki, ale nie to było dla białowłosego najważniejsze. Strach odwrotny do tego, który odczuwa się chłodnym porankiem, gdy okoliczną łąką pokrywa jeszcze rosa, a nie krew mająca być rozlana niebawem, gdy spogląda się na pole bitwy, gdzie już czekają gotowi do boju żołnierze twej armii, gotowi zwyciężyć, lecz niezdolni dojrzeć tego, co już wiesz ze swej pozycji na niedalekim wzgórzu, w cieniu drzew chroniących przed palącym słońcem, które tym późno letnim czasem wciąż jeszcze potrafi przysporzyć nieprzyjemności, że twoi sprzymierzeńcy, na których przybycie tak liczyłeś i byłeś pewny co prawda zjawili się, lecz zamiast zając pozycje przy twoim boku stanęły naprzeciw twojej armii, aby zagrodzić Ci drogę i uniemożliwić zwycięstwo, czy też tego, który każe wciąż gnieść dwoma paznokciami wyciągniętą do góry wierzchnią warstwę skóry dłoni, siedząc w ciemnej szafie i przez szparę jedynie widząc przerażające stworzenie, które swymi szponiastymi i pełnymi żył dłońmi drze na kawałki to co niegdyś było twoim łóżkiem, ostoją bezpieczeństwa i przyjemności. Strach złączony z niedowierzaniem, który pragnie się obalić, szukając tak upragnionej, jak kilka drzew i trochę trawy rosnących wokół małego jeziorka, upalnym latem, gdy wokół nic tylko wielkie połacie piachu od horyzontu, po horyzont jakoby świat był flagą błękitno-piaskową ze słońcem niemiłosiernym, które choć małym okręgiem na niebie wydaje się być złym tyranem pragnącym pełnej kontroli i śmiertelnej zabawy swymi pionkami, odpowiedzi "To nie jest sen". Rozalina nie pytała bowiem naprawdę o to czy musi gdzieś wyjechać, lecz sama nie potrafiła uwierzyć swemu szczęściu, nie wierzyła, że podróż skończona i desperacko szukała potwierdzenia tych słów. Okrucieństwem ze strony Rosarium było dawanie wymijających odpowiedzi, lecz wynikało nie z perfidności, a ze zwykłej niewiedzy i nieumiejętności odpowiedniego odebrania intencji swojej żony.
Strach przed nieznajomością miejsca był już dla arcyksięcia łatwiejszy do zrozumienia, sam z początku nieraz zapominał gdzie znajduje się jaki budynek, lecz mógł tutaj w pełni szczerze pocieszyć Rozalinę słowami:
- Jeśli przejmujesz się zgubienia, to nie musisz się tego obawiać. Cały kompleks jest zaprojektowany w sposób racjonalny, a co więcej mało jest miejsc gdzie nie spotkasz pomocnej dłoni, którą wystarczy tylko chwycić.
Przy ostatnim zdaniu zrobił krok do przodu, lecz jednocześnie wyciągnął drugą, dotąd wolną dłoń przed siebie, ale również i przed arcyksiężną, tak aby ta mogła ją uchwycić, dla lepszego unaocznienia jej sensu przekazywanych słów. Zrobili jeszcze kilka kroków, już mieli wychodzić z gabinetu, kiedy białowłosy, nie zatrzymując się, bo też nie było ku temu powodów, gdyż drzwi przed chwilą za sprawą strażnika zostały otwarte, odpowiedział na kolejną kwestię poruszoną przez Rozaline.
- Uroczę dzieciątko, które czuje się porzucone i niechciane i choć wszyscy mówią o niej jako o wielkiej despotce, jest raczej zagubioną dziewczynką, a przy tym moją siostrą, więc moim obowiązkiem jest zaopiekować się nią i wynagrodzić jej jakoś stratę kilku strażników, których zdarzyło mi się kiedyś artystycznie spopielić, lecz nasza droga Dark - Czemu ona nie posługuje się prawdziwym imieniem? Nieważne. - Nasza droga Dark nie doceniła kunsztu i artyzmu tego i można powiedzieć, że nie była zbyt ucieszona z tego faktu, jak i z tego, że ją porwałem... Spójrz jaki jestem okrutny, uprowadzać własną siostrę.
Początkowo mówił dość poważnie, lecz im dalej tym bardziej pozwolił sobie na rozluźnienie atmosfery i na głos znacznie weselszy, aż zakończył krótkim śmiechem. Może i racją jest, ze ją porwał, w końcu zrobił to bez jej woli, ale czy ona była zdolna wyrazić jakąkolwiek wolę? Ktoś może zarzucić Rosarium, że sam ją do tego doprowadził, lecz tylko ślepiec mógłby doszukać się tu złych intencji arcyksięcia... ślepiec albo Dark, ale ona zaślepiona była przez przedrozumienie, które nakazywało jej nienawidzić swego brata, cokolwiek ten by nie zrobił. Chwilę później Rosarium zatrzymał się przy jednym z okien i słuchając opowieści spojrzał na okno. Wyglądał teraz niczym król, czy inszy monarcha, który spoglądając swymi oczyma przez pałacowe okno na swoich poddanych słucha raportu ministra, który przyczynił się do pogorszenia ich losu i działał na szkodę całego państwa, a jednocześnie był człowiekiem wysoce cenionym, wielkim specjalistą i wizjonerem, którego nie sposób nie tylko się pozbyć, a nawet choć trochę od siebie odsunąć i pragnie rozstrzygnąć tę trudną sprawę, toteż na jego twarzy maluje się zdziwienie, smutek przemieszany z radością, lecz nie taką, która gości na ustach ubranego na czarno mężczyzny stojącego nad innym człowiekiem w bieli i powoli zanurzającego w jego ciele sztylet, dla bólu lecz i przyjemności lecz bardziej jak ten, który widząc cel za rzeką wpadł na pomysł genialny, aby nie szukając mostu, który może być wiele kilometrów dalej, zbudować łódź, ta nadzieja monarchy była zatem i nadzieją ministra.
Długo trwało to zadumanie, lecz gdy w końcu szkarłat spojrzenia skierował się na Rozalinę Rosarium miał na twarzy delikatny uśmiech i powiedział tylko:
- Pragnę byś następnym razem swoje psoty zostawiła na inny czas i nie zwlekała, gdy na Ciebie oczekuję, a teraz chodźmy do mojej sypialni, przez którą dostaniemy się do salonu książąt, a następnie do twoich komnat, które zwiedzimy od tyłu.
Mówił wciąż jednym głosem, lecz nie przez monotonię, a dla dana wyraźnego znaku, że wątek wybryków Rozaliny uznaje za zakończony i nie chce więcej do niego wracać, co dał też do zrozumienia raz jeszcze wyciągając do arcyksiężnej rękę, by ta mogła ją chwycić. Powiedział jednak również kilka rzeczy istotnych, a przy tym jeszcze jednym spojrzeniem w stronę okna chciał namówić Rozalinę do spojrzenia na zewnątrz, wiedząc, że dotąd zbyt była zajęta obserwowaniem jego i tego, czy gniew pokaże, ażeby przejmować się pięknem drzew rosnących bujnie tuż za oknem i wznoszącego się gdzieś w oddali łuku tryumfalnego, czy też widzianego wcale niedaleko pałacyku bądź ogrodów, które stojąc w oknie korytarza miało się tuż pod nosem zarówno w sensie przenośnym jak i dosłownym.Anonymous - 22 Luty 2013, 18:07 Uwierzyła w słowa Rosarium. Sama już nie chciała ciągnąć tego tematu w nieskończoność, a chciała zostawić już za sobą kwestię podróżną, nawet jeśli oznaczałoby to, opuszczenie go z wielką niewiadomą. Życie potrafi płatać różne figle, a nie zdziwiłaby się, gdyby obudziła się jutro rano wyspana i wypoczęta i napotkała informację, że w przyszłym tygodniu ze specjalnych okoliczności musi kogoś odwiedzić lub spełnić inne, mroczne obowiązki.
Nie widziała jednak po jego wyrazie twarzy, by wyrażała jakiekolwiek uczucia. Zdenerwowanie? Spokój? Tęsknota za nią? To było trudne do odgadnięcia, nie jak w jej przypadku, gdy wystarczy jedno spojrzenie na jej twarz i można było z niej czytać jak z otwartej księgi. Nie potrafiła zbudować kamiennej ściany wokół swojej osoby, nie dopuszczając do niej osób niepożądanych. Zawsze gdy takie próby podejmowała, mur wykorzystywał jej częste chwile słabości i pod wpływem różnych czynników, mur zapadał się i zostawały po nim tylko resztki gruzu, przypominające jej o swej klęsce. Teraz już nie podejmuje takich zadań, bowiem wie, że taka próba zakończy się sromotną klęską i niepotrzebnie by tylko zniszczyłaby swoje samopoczucie i humor. Takie sytuacje źle na nią wpływały, tak więc nauczyła się takich rzeczy unikać.
To prawda. Nadal nie wierzyła, że jest w swoim domu, niepoznanym i jeszcze dotąd nieznanym, ale domem, w którym może czuć się bezpiecznie w jego progach i liczyć na wsparcie innych osób. Słuchała z największym skupieniem co do niej mówił, obserwując jego twarz, tak już dawno nie widzianej, a i z trudnością było jej przyjąć do wiadomości, że tę twarz będzie obserwować niemal codziennie przez najbliższy okres czasu. Wzrok jej przeniósł się na wyciągniętą dłoń, której nie chwyciła. Czy pragnęła pomocy od innych osób? To była jedna z trudniejszych kwestii do rozwiązania. W niektórych sytuacjach czuła się strasznie słaba, nie wierząca we własne siły, ale jednocześnie chciała dowieść całemu światu, że umie coś osiągnąć i to bez niczyjej pomocy. Zmarszczyła tylko lekko brwi, co można było uznać za oznakę niezrozumienia i odebrać to tak, że nadal próbuje to pojąć. Jednak naprawdę zastanawiała się, czy będzie taka chętna do chwycenia takiej pomocy. Cóż... będzie do tego zmuszona, jeśli się zgubi w samotnych wędrówkach po ogrodach lub kiedy zbłądzi w zupełnie innym miejscu.
Dała się dalej prowadzić Rosarium, nie spojrzawszy nawet na strażnika, a bardziej teraz skupiona na rejestrowaniu wyglądu wnętrz, starając się zapamiętać drogę. Jednak czy to, co teraz robi, nie jest czasem daremne? Podejrzewała, że rzadko będzie ją wpuszczał do swoich komnat, ba, chyba nawet jej nie pokaże całości swojego lokum. Słuchała więc dalej odpowiedzi na swoje pytania.
Omal się nie zatrzymała, podczas gdy wyjaśniał jej sprawę z "uroczym dzieciątkiem". Mógł to wyczuć przez większy napór na swoją dłoń, znajdującą się na jej plecach, ponieważ zwolniła i to bardzo, bardzo zauważalnie. Na jej twarzy, jak zawsze w takich sytuacjach, odmalowało się zaskoczenie i zdziwienie.
- Posiadasz siostrę?
Tu zrobiła krótką pauzę.
- Czarna Róża jest Twoją siostrą?! Dla...
Teraz powtórzyła pytanie głośniejszym tonem, ale nie z powodu gniewu, a rosnącego niedowierzania i zaskoczenia. Nie dokończyła, bo dotarło do niej, że mogła być za głośno, a nie leżało w jej naturze, by miała zacząć krzyczeć. Zasłoniła sobie na moment usta obiema dłońmi i rozejrzała się pospiesznie, czy żaden strażnik w dziwny sposób na nią nie patrzy oraz na jej męża, czy czasem nie obraziła go tym wybuchem. Zwróciła się znów do niego, biorąc ręce na dół i spoglądając na twarz Arcyksięcia.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem? Nigdy nie mówiłeś mi, że masz rodzeństwo... To, że kogoś spaliłeś się nie przejmuję, zdążyłam się przyzwyczaić do takich sytuacji, ale żeby uprowadzać przywódczynię Stowarzyszenia Czarnej Róży? Gdzie teraz jest?
Nie dowierzała też, że mogło go tak to bawić, gdy ona przyjęła to całkiem poważnie. Swobodnie spoglądał przez okno, a ona jak na razie nie podążyła za jego wzrokiem. Zignorowała swoją wcześniejszą chęć wyjrzenia na zewnątrz, nie uważając na razie, że jest to priorytet. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Nie miała zamiaru ukrywać, że zszokowała ją ta informacja, ale czy miała prawo się w to zagłębiać? Pozostawiła to w dalszym ciągu bez komentarza.
Gdy znowu się wypowiadał, nie odwróciła swojego spojrzenia, patrzyła mu zaś ciągle w oczy.
Kiwnęła na to tylko potwierdzająco głową i także nie zamierzała ciągnąć tego niedawno zaczętego tematu. Lekki pół uśmiech świadczył o tym, że ucieszyła się, że nie brzmiał na złego ani na takiego nie wyglądał. Tym razem bez wahania położyła delikatnie swoją dłoń na jego, łapiąc ją lekko i przekonując się, żeby w końcu spojrzała za okno.
Ujrzała nieznany i jeszcze niepoznany teren, ale jeszcze piękniejszy niż poprzedni, ten, z którym się żegnała i zapamiętała. Chciała jak najprędzej zwiedzić wszystko co niewiadome, czasu miała oczywiście bardzo dużo, ale nie biorąc tego pod uwagę, zniecierpliwiła się na samą myśl o zwiedzaniu, a wcześniejsze troski o to, czy odnajdzie się w tym swoim świecie, umknęły gdzieś, gdzie Rozalina miała nadzieję, że pozostaną tam na zawsze. Teraz już z szerokim uśmiechem obróciła głowę w jego stronę.
- Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać!
Miała tu na myśli też sytuację z Czarną Różą, jak i renowacją domu.Tyk - 22 Luty 2013, 22:55 To oczywiste, że Rozalina nie wiedziała o siostrze Rosarium, przecież on sam wie dopiero od krótkiego czasu, w którym był zresztą zajęty po trochu rozmową z własną siostrą, a po trochu czymś zupełnie innym, to jest czytaniem wszystkich raportów na temat budowy kolei, której podjął się już dawno i na której cześć wyprawił wielki bal kolejowy, coś czego dawno nie było w tych stronach. Nie miał zatem czasu informować o czymś takim jak posiadanie siostry, tym bardziej, że w ostatnim czasie para arcyksiążęca nie wymieniała ze sobą listów, a to ze względu na niechybny powrót.
Nie oznacza to, że o niej nie myślał. Przyjęcie, które planował początkowo na wczorajszy wieczór zostało przesunięte, oczywiście za zgodą Dark, na czas późniejszy, a to żeby Czarna Róża mogła zająć się swoją organizacją, a to ze względu na umożliwienie arcyksiężnej wzięcia udziału w tym niezwykłym wydarzeniu. Niezwykłym ze względu na zawiązanie sojuszu między Rosarium, a jedną z organizacji. Dotąd arystokrata pilnował jedynie swoich interesów, które nie wychodziły na świat ludzi, czy nawet do otchłani, wraz jednak z zawarciem paktu będzie musiał się zajmować również wspieraniem swojej siostry, lecz w końcu to rodzina.
Nie dziwił się jednak, że Rozalina nie od razu przyjęła do wiadomości to co on powiedział. Zresztą nie każdego dnia dowiaduje się, że w rodzinie ma się tak wpływową osobę, o której co więcej krążą takie mroczne legendy, choć zapewne niesłusznie ze względu na znacznie bardziej drastyczne poczynania białowłosego. Tego jednak kto robił wszystko w domowym zaciszu, a co więcej na co dzień grał dobrego magnata, który wszystkim pragnie pomagać i żyje w miejscu tak spokojnym jak tylko spokojny może być świat po tej stronie lustra, nie dotyczą tak surowe oceny jakie padają na wielkich polityków i ludzi z pierwszych stron gazet.
Jak jednak zauważył Rozalina nie do końca pojmowała istotę sytuacji. Nie zrozumiała, że całe uprowadzenie było po prostu zabranie śpiącej dziewczynki z nieczynnego dworca, gdzie nie miałaby szans na doczekanie się na pociąg, a co więcej nie mogłaby być dostrzeżoną przez żadnego przechodnia, który uratowałby ją przed chorobą, czy czymś jeszcze gorszym, w końcu wiemy, że spędzenie nocy na zimnych płytach dworca nie jest najlepszą z terapii zdrowotnych.
- Moja droga, muszę cię zmartwić, lecz nie będziesz miała okazji poznać mojej siostry tak szybko, wróciła do swoich zabawek, zapewne przymuszając ich do nauki tańca, ażeby się za nich nie wstydzić. - Kontynuował żartem, lecz później mówił już całkowicie poważnie, aby wytłumaczyć arcyksiężnej całą istotę sytuacji i nie dawać jej fałszywych informacji. - Porwałem ją tylko ze względu na jej dobro, w końcu nie mógłbym zostawić śpiącej siostry na środku chodnika, czy tak?
Chwilę po tym, tuż po minięciu korytarza, dotarli do pokoju Rosarium. Oczywiście jak można się spodziewać pomieszczenie było sporych rozmiarów, a poza łóżkiem znajdowało się tu jeszcze kilka innych mebli, których zastosowanie nie zawsze było oczywiste. Mimo wszystko nie to było ich celem i nie zatrzymując się białowłosy ruszył dalej, w stronę otwartych drzwi, za którymi już było widać ściany salonu arcyksiążęcego.
Arcyksiążę nie od początku zrozumiał o co chodziło Rozalinie z zadziwianiem. To prawda zrobił może rzecz, której się nie spodziewał, lecz czy w przeszłości nie dochodziło do znacznie bardziej zawiłych wątków niż po prostu siostra, która go nienawidzi, choć on wydaje się nic sobie z tego nie robić? Dlatego też zamilkł i idąc rozmyślał. Myśli doprowadziły go do całkiem innego wątku. Przypomniał sobie o obietnicy, którą złożył Rozalinie z dniem, gdy ta wyjeżdżała jeszcze ze starego pałacu. Powiedział jej wtedy, że gdy tylko wróci dostanie nową sukienkę, lecz on milczał o tym, czekając aż jego towarzyszka ujrzy szafę, którą bez jej wiedzy znacznie poszerzył dodając nie jedną, a wiele różnych sukni. Na razie jednak nie wspominał o tym z tego samego powodu, dla którego jadący na czele swej armii, na białym koniu, generał w czerwonym płaszczu i buławą w ręku nie mówi swym żołnierzom o bitwie, która choć nadejdzie i do której wszyscy dążą, nie jest najlepszym z tematów, które warto jest poruszać w drodze, gdy są sprawy istotniejsze. Jedną z tych spraw było znalezienie odpowiedzi kiedy Rozalina przeszła do porządku dziennego z karami Rosarium, który nie tak często znów palił niesforne istoty nie rozumiejącego jego imperium nad regionem pałacu i każdym miejscem gdzie stacjonują wojska arcyksiążęce.
- Nie uważasz, że nowe ogrody ogromnie przewyższają poprzednie?
Powiedział kierując swoje spojrzenie na okna, za którymi co prawda nie było widać teraz ogrodów, lecz które Rozalina miała już okazję zdobywać. Wcześniej pola wokół posiadłości były niczym nasienie, z którego ledwo co wyjrzała roślinka w przyszłości będąca kwiatem. Zbyt proste, zbyt surowe i za mało strojne, zbyt mało było w nich fontann. Natomiast teraz aktualne ogrody zostały przygotowane przez wielkich mistrzów w tej dziedzinie, zaplanowane tak ażeby wszystko ze sobą współgrało, a i surowej natury nie brakuje ze względu na wykorzystanie okolicznych lasów i zasadzenie kilku nowych drzew i umieszczeniu tam znacznie mniej kunsztownych, lecz równie pięknych zakątków.Anonymous - 24 Luty 2013, 18:32 Oczywiście, spodziewała się niespodzianek i pewnych zmian, znała już dość długo Agasharra, by móc podejrzewać co planuje. Jednak nigdy by się nie spodziewała, że kiedykolwiek usłyszy od niego, że ma kogoś bliskiego, w postaci siostry, jeszcze tak bardzo wpływowej jak przywódczyni jednej z największych organizacji w Krainie Luster. Czy widziała w tym jakieś korzyści? Dla siebie - nie bardzo, wiedziała jednak, że Arcyksięciu opłaca się bardzo zawarcie sojuszu i była prawie pewna, że w jego głowie zaczęły roić się pomysły związku z nowymi możliwościami, które otwierałby owy pakt. Nie miała zamiaru mieszać się i pchać do jego interesów, jeśli nie wykaże sam, że powinna się tym zainteresować.
Nie winiła go też za to, że dopiero w tym momencie się o tym dowiedziała. Brak kontaktu przez ostatni czas mógł spowodować, że Rozalina nie wie o jeszcze wielu rzeczach, niż tylko nagłe zjawienie się siostry Rosarium. Tak właśnie podejrzewała, wolała jednak nie pytać, lecz czekać na opowiadanie z jego strony, nie chciała wyjść na nachalną osobę - wystarczy, że do tej pory zasypywała go ogromną ilością pytań o jego siostrę, posiadłość, ogród. Czasami było to męczące i Ro zdawała sobie z tego sprawę.
Czy oczekiwała spotkania z Dark? Chciałaby ją poznać, wszak to przecież rodzina Agasharra, ale nie było sensu się tego domagać oraz niecierpliwić bez powodu. Upewniło ją też w przekonaniu jego słowa. Uśmiechnęła się lekko, słysząc o niej i o jej podwładnych, jako "zabawkach".
- Oczywiście, będę cierpliwie czekać na spotkanie z Twoją siostrą, niech zajmie się swoimi, jak to powiedziałeś, "zabawkami". Wszak taniec jest rzeczą ważną i nie wolno go zaniedbywać, ignorować. Mówiąc przy okazji o tym, z wielką chęcią bym potańczyła...
Nie kryła w tym, że jest to aluzja. Na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech, zdradzający co ma na myśli. Lubiła tańczyć i to nawet bardzo, i aż w trudno to uwierzyć, gdyż jako dziecko nie parała taką chęcią do zajęć, w których trzeba było poprawnie naśladować kroki nauczyciela, a dodatkowo jeszcze je zapamiętać. Miała nadzieję, że wkrótce będzie mogła poruszać się w rytm muzyki klasycznej, niestety w czasie podróży nie miała takowej okazji...
Na drugą część wypowiedzi kiwnęła tylko głową. Przyznała mu tym samym rację, że lepiej byłoby ją zabrać wbrew jej woli, niżeli zostawić ją gdzieś w niebezpiecznym miejscu, gdzie nie mogłaby liczyć na niczyją pomoc. Ale Czarna Róża prosząca o pomoc? Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić, zawsze w jej głowie był obraz przedstawiający tę kobietę jako silną i groźną dla otoczenia osobę, nie jako słaba osoba, potrzebująca wsparcia. Zlustrowała ogólnie pomieszczenie, w którym się znaleźli. Domyśliła się po krótkim czasie, że to jeszcze nie jest salon, o którym mówił i wróciła spojrzeniem do jego postaci.
- Tak, przyznaję Ci rację.
Przypominając sobie o pomieszczeniu, do którego zmierzali, wróciła do niej też jego nazwa. Wcześniej by nie zwróciła na to uwagi, ale teraz zainteresowała nią i zadała na jego temat pytanie.
- Mówiłeś wcześniej, że idziemy do salonu książąt. Dlaczego akurat został tak nazwany?
Podejrzewała, że kryło się za tym coś więcej, niż zwyczajna nazwa i została wymyślona przez konkretny powód. Zazwyczaj zwracała uwagę na rzeczy nieistotne w danym momencie, lecz nie zaszkodzi spytać, najwyżej dostanie odpowiedź, że nie kryje się za tym żadne przesłanie.
W tym samym momencie, w którym obejrzał się w okno, zrobiła to samo.
- Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Zdążyłam zobaczyć tylko jego małą część z bliska w drodze do Ciebie, ale widok z tego budynku jest niesamowity, jednak czasami jest to omylne... Nie mogę doczekać się spacerów po nich, by samej się przekonać, że są o wiele lepsze od poprzednich!
Stare jej się podobały, ale wierzyła, że zostały podjęte odpowiednie kroki, by nowy stał się jeszcze piękniejszy niż poprzedni, a i myślenie o odkrywaniu ich, nie towarzyszyło uczucie strachu i lęku, ale przeistaczał się szybko w ciekawość i chęć poznania nowych terenów.
- Czy kryjesz jeszcze jakieś niespodzianki, prócz informacji o posiadaniu siostrzyczki i kompletnej zmiany wyglądu domu?
Nie pamiętała już o obietnicy sprezentowania jej sukienki. Zupełnie jej to wyleciało z głowy przez sprawy o wiele istotniejsze w podróży, a i ubiór nie był aż taką ważną rzeczą, by non stop o niej rozmyślać.Tyk - 3 Marzec 2013, 22:09 Jak wtedy gdy strudzony wędrowiec, zmęczony długotrwałym przemierzaniem wydawać by się mogło bezkresnej pustyni, wieloma dniami, w których świat jednym tylko był - piaskiem nieograniczonym, o czasem tylko w twarz sypnąwszy zapragnie jeszcze bardziej uprzykrzyć wędrówkę, śledzony każdego dnia przez króla srogiego w koronie promiennej, ogniem karzącego każdego, kto zbyt daleko od błogosławionego raju cienia się oddalił, ujrzy miasto - ostoję spokoju wypełnioną domami z wodą świeżą w temperaturze co na myśl przywiodą arktyczne lodowce i z cieniem na każdym rogu każdej, nawet najlichszej uliczki i serce jego wypełni się radością z tego widoku, bez znaczenia czy jest to stolica najwspanialszego imperium, czy raczej biedna wioska gdzieś na skraju świata, tak i Rosarium cieszył się z posiadania siostry, która choćby i najgorszym byłaby z żebraków musiałaby być przez swego brata wspierana, a z tego wsparcia arcyksiążę radość czerpać jedynie może, tak jak życie czerpał nasz wędrowiec. Nie miało też żadnego celu poszukiwanie sojuszów innych, niż tylko te, które już teraz arcyksiążę, o niemałych wpływach rozciągających się tak daleko jak władza ów króla w płomiennej koronie, któremu na imię słońce w naszej mowie, zaś obcy mówią na niego sun, soleil bądź też sonne. Większą, jak już zostało wspomniane, przyjemność białowłosy czerpał z opieki nad młodszą i nieporadną siostrzyczką, którą niezaprzeczalnie była czarna róża, na pozór tylko straszliwa tyranka i despotka pragnąca przelewu krwi ludzkiego, tak ażeby jej działania stały się źródłem nowych rzek, a te na nowe morze spłynęły. Morze co w swej barwie będą krwistym karmazynem. W rzeczywistości sławna Dark była jak dziecko, przedszkolak chcący się do kogoś przytulić i porzucać jedzeniem, całkiem bez celu i wbrew wszelkiemu rozsądkowi.
- Ważną rzeczą jest pamiętać o umiarze zarówno w tańcu jak i w zabawie. Tak więc jak sądzę w niedługim czasie będziesz miała okazję poznać moją siostrę, lecz musisz wiedzieć, że choć dzieciątko z niej urocze to dość kapryśne i nieporadne. - Uczyniwszy krótką pauzę, przeszedł kilka kroków i kontynuował, zmieniwszy przy okazji temat na bardziej dogodny dla myśli, a i dla oczu o niebo przyjemniejszy niźli rozprawianie o dziecku co nad trupem stojąc w śmiechu się pogrąży złowieszczym. - Do tańca będziemy mieć wiele okazji, tak dziś jak i w przyszłości, choć tego nie kompetentny dawać gwarancji.
Znów zrobił krótką przerwę, teraz odsuwając się nieco od Rozaliny i podchodząc do jednego ze stołów salonu książęcego, do którego prowadziła tylko para podwójnych drzwi umieszczonych na prostopadłych ścianach, dwóch, na których nie było okien. Całość salonu była utrzymywana w przyjaznym dla oka błękicie, znajdowało się w nim ponadto kilka roślin, w tym kwiaty, również niebieskie oraz całkiem pokaźna liczba mebli.
- Temat przemijania jest naprawdę bardzo ciekawy, lecz poza tym co było już w przeszłości i odeszło w zapomnienie oraz to co dziś staje się jedynie wspomnieniem, mimo że wciąż wielu nie chciałoby w to uwierzyć jest jeszcze jedna sfera, z którą rzadziej się spotykam, a dotycząca tego co w przyszłości stanie się zapomniane, bądź na nowo odkryte. Brak jest badań w tym zakresie zarówno w naszym jak i w ludzkim świecie, choć tam cieszy się to większym zainteresowaniem, pewnie przez mniejszą ilość czasu, którą mają tamtejsi badacze. Chociaż, czy u nas są badacze? Poza kilkoma królikami-kanibalami, starym kapelusznikiem bez oczu i pewnym bardzo odkrywczym dzieckiem nie było w naszej krainie zbyt wielu prawdziwych badań.
Przerwał swoją wypowiedź wtedy, gdy jego dłoń wskazała drzwi, zamknięte, choć nie wyglądające jak te, które zdobią odrapane ściany zdobione, a które starym drewnem i na wpół oderwaną klamką zapraszają do odkrycia przygód, których przyjemność w istocie można podważyć, a które tylko w dół mogą prowadzić ze względu na brak podłoża, które dawniej zapewniało oparcie dla nóg przekraczających próg tajemniczych drzwi. Drzwi te natomiast były pięknie zdobionymi wrotami wykonanymi z jasnego drewna, a zdobionymi subtelnie złotem. Wyglądały tak, że przebudzony niespodziewanie w salonie arcyksiążęcym rozejrzawszy tak, że pierwszy jego rzut oka na te drzwi natrafi, to drugie spojrzenie byłoby już poszukiwaniem osoby imieniem Piotr, z kluczem w ręku, lecz nie było tu klucznika, a Rosarium zrobiwszy kilka kroków dalej pokazał Rozalinie, że drzwi nie są zamknięte. Nim jednak to nastąpiło poruszył wszystkie kwestie rozpoczęte przez arcyksiężną.
- Tędy dostaniemy się do twoich komnat i stąd prosta droga do wyjaśnienia nazwy tego miejsca, przeznaczonego tylko dla arcyksiążąt i niedostępnego dla nikogo inaczej jak tylko przez ich prywatne komnaty. Co zaś się tyczy ogrodów, tutaj musisz na jakiś czas, nim sami będziemy mogli wszystko dokładnie zwiedzić i zbadać każdy zakątek, zadowolić się moim zapewnieniem, że dołożono wszelkich starań, aby nowe ogrody stokroć przewyższały stare pod każdym względem, poza wielkością, ale i ta została znacznie zwiększona, co więcej znacznie lepiej zagospodarowany. Przejdźmy jednak do twoich komnat, byś mogła zobaczyć miejsce, w którym zaszyć się możesz przed światem.
Po tych słowach właśnie podszedł do drzwi i otworzywszy je, ruchem dłoni zaprosił Rozalinę do środka, a gdy ona go mijała dodał tylko, jakby żartem.
- Być może są jeszcze sprawy, o których nie wiesz, a o których wiedza w niedługim czasie przestanie być dla Ciebie tajemnicą. Nie kłopocz się tym teraz, gdyż jedyne co możesz to czekać, tak jak ja czekałem na Ciebie, gdy ze strażą się bawiłaś.Anonymous - 9 Marzec 2013, 19:19 - Pamiętam o tym, ale to nie idzie z moją cierpliwością... a raczej z jej brakiem.
Jeszcze bardziej podsycił jej ciekawość. Aktualnie myśli jej były skupione wokół Czarnej Róży. Słowo "dzieciątko" sprawiało dziwne wrażenie z kombinacją imienia jego siostry. Nie wiedziała jak to odebrać - dosłownie czy może zupełnie inaczej? Ciężko było ją sobie wyobrazić jako stereotypowego krasnala, który nawet metra nie sięga. Łatwiej już było wziąć pod uwagę, że zachowuje się tak samo jak ona... Dziecinnie, prawie jak małe, słodkie dziecko, co biega po łące by to zbierać kwiatki, a w drugiej chwili nieustępliwie gonić jakieś zwierzątko o małych rozmiarach w trawie lub po prostu zwykłego motylka, który działa na takie maleństwa jak magnes, a jednocześnie potrafić być opanowana (Jak to zabawnie w jej przypadku brzmi...) lub jak w jej wypadku - podobno przerażająca...
Nie zamierzała jednak dalej pytać o nią, a zająć się innymi sprawami. Doprowadzać małżonka do złości i rozgniewania nie chciała, a raczej umilić mu czas spędzany z jej skromną osóbką. Uznała tylko, żeby się nie przejmować jego nowo odkrytym rodzeństwem, aczkolwiek nie ukrywała po sobie, że nadal do końca nie przetrawiła tej nowinki. Wydała z siebie tylko długie, mało znaczące "Hmmm...." dający znak, że nie ma już nic więcej do powiedzenia w tej kwestii.
- Rozumiem więc, że o kwestię tańca nie mam w dalszym ciągu dopytywać i czekać, aż będę miała okazję taktownie w rytm muzyki, pokręcić się na sali balowej?
Wypowiedziała te słowa trochę zrezygnowanym tonem głosu. Na ile jeszcze rzeczy będzie musiała czekać? Czy Agasharr chciał się jej odpłacić za to, że sama sprawiła, że został zmuszony do czekania na jej przybycie i nawet nie wiedział jak długo będzie oczekiwać jej w swym gabinecie? Coraz bardziej brała tę opcję pod uwagę, że po prostu chciał uprzykrzyć życie Ro, wiedząc, jak ona jest niecierpliwa. A sprzeciwić się nie mogła, więc w tej sprawie nie mogła nic zrobić. Czy miała znów przeprosić? Dał jej jasno do zrozumienia, że nie chciał do tego tematu wracać, więc co miała zrobić? Wprowadził jej przez to wszystko jedynie mętlik w głowie. Na razie nie chciała nic mówić, poczeka sobie, aż sam znowu wróci do tematu jej dziecinnej gonitwy po ogrodzie...
Za to, gdy została w prowadzona do rzekomego salonu książęcego, obróciła się wokół własnej osi dwa razy, powoli, by uchwycić ogólny obraz pomieszczenia. Przejrzałaby chętnie teraz całe zawartości mebli postawionych tutaj, może też znajdzie porcelanową kolekcję filiżanek do herbaty? Znając Rosarium, zapewne by natknęła się na takie zbiorowisko, może nie umieszczone w tym pokoju w celu picia z nich herbaty, a po prostu na wystawę w oszklonym meble, by chwalić się nią każdemu.
Sięgnęła zaś pokaźną rozmiarów niebieską różę w lewą dłoń, chcąc poznać jej zapach i dowiedzieć się, czy pachną tak samo, czy może o wiele lepiej od tych, które zapamiętała ze starego ogrodu, mieszczące się na jej ulubionej trasie, którą musiała przebywać przynajmniej raz na dwa dni, inaczej była jak osoba chora, która nie chciała wyjść z łóżka, spod ciepłej kołdry, która miła w dotyku nie pozwalała odejść leżącej pod nią osobie. Zapach słodyczy wypełnił ją, przywołując na jej twarzy szeroki uśmiech. Przywoływał on stary obraz ogrodów, prawdopodobnie w myślach o wiele bardziej upiększonych niż były, mające w coś sobie nowego i nieodkrytego... Znowuż zapragnęła odkryć to co nieznane jej, rozwiać wszystkie tajemnice czające się po kątach i dając zajęcie Agasharrowi, by ten znowu wplótł w jej życie pełno nowych tajemnic, które by chętnie rozwiązywała i rozwiązywała bez końca...
Odłożyła ją wraz z rozpoczęciem jego wypowiedzi o królikach-kanibalach. Roześmiała się głośno w tym samym momencie, gdy skończył. Ten niezbyt długi monolog, nie mający prawie w żadnym wypadku związku z poprzednią rozmową, rozbawił ją. Jej śmiech trwał krótko, by w końcu wydostać z siebie normalne, komunikatywne zdania.
- Czy badacze są, raczej powątpiewam, jeśli jednak świat ludzi posiada coś takiego, jak radioaktywne i tajemnicze biedronki, to nie zdziwi mnie już nic, chyba że takie wypowiedzi jakie Ty mówisz mój drogi.
Zrobiła krótką przerwę, kończąc żartobliwą część wypowiedzi.
- Masz więc na myśli, że tym odkrywczym dzieckiem jest Twoja, mam nadzieję, kochana siostrzyczka? Niestety nie do końca zrozumiałam tego co mi powiedziałeś, a bardzo bym chciała rozwiać wszelkie targające mną wątpliwości.
Zaszczyciła w końcu spojrzeniem drzwi, które wskazał. Szybko domyśliła się, że prawdopodobnie prowadzą do jej prywatnych komnat, w których musi poczuć się jak w domu, w innej sytuacji chyba by oszalała... No, może nie oszalała, ale czuć by było od niej ponurą aurę, która w mig by wszystkich pozarażała.
Przechodząc obok niego, uświadomiła sobie, że jeśli w tym pokoju są jakieś kolekcje filiżanek, to na pewno nie na pokaz w szerszym gronie. I tak by nikt ich nie zobaczył, skoro to pomieszczenie było tylko przeznaczone dla ich dwójki. Uznała więc, że wstawiłby je, by tylko ucieszyć swoje oraz być może i jej oczy ich widokiem.
- Rozumiem...A więc ten pokój tylko dla nas jest przeznaczony?
Po bardzo krótkiej chwili dodała:
- A więc zmuszasz mnie do czekania na tyle rzeczy, bo zmusiłam Cię do tego samego?