To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Różany pałac

Tyk - 12 Marzec 2013, 01:43

Zdanie, które w tej czy innej formie padło z ust Agasharra: "Moja siostra, Dark, jest słodkim dzieciątkiem" tylko na pozór było oksymoronem zdaniowym. Odwołując się do tego konkretnego znaczenia słowa Dark, używanego jego imię przywódczyni Stowarzyszenia Czarnej Róży, można by odnieść wrażenie, że jest ona w istocie negacją słodkiego dzieciątka. Zarówno ze względu na dość nieprzyjemny charakter, nawyk ścinania ludziom głów jak i również wiek, który od wielu setek lat nie jest już dziecięcym. Jednak zabronione jest tutaj figuralne rozumienie zwrotu "słodkie dzieciątko", ze względu na jego metaforyczne znaczenie. Gdy bowiem padało ono w ustach arcyksięcia, w odniesieniu do jego siostry, chodziło raczej o osobę zagubioną, lecz nie chcącą przyznać się przed światem i sobą do zgubienia nici i zabłądzenia w labiryncie, a przy tym choć na wszystko wokół krzyczy, to tylko z pozoru próbuje odepchnąć przytulającą ją osobę, zupełnie jak dziecko.
Z braku całkowitego zrozumienia tej sprawy Lisek został zmuszony na oczekiwanie. Nie było jednak wcale winą Rosarium, że zapragnął, by ta poznała jego siostrę nieco później, niż by tego pragnęła. Nic więc nie odpowiedział, nie było potrzeby marnować słów na komentarz. Rozalina wszystko bowiem zrozumie, gdy tylko sama osobiście będzie miała okazję spotkać Czarną Różę, a do tego czasu wszelkie wyjaśnienia mogą okazać się złudne, bądź też wprowadzić do umysłu arcyksiężnej fałszywy obraz Dark, wynikający z subiektywnego spojrzenia Agasharra oraz nieporozumień, które mogłyby podczas takowych wyjaśnień się pojawić.
- Tak, w tym wypadku najrozsądniej będzie właśnie czekać, gdyż próba przyśpieszenia mogłaby doprowadzić do niechcianych skutków ubocznych jak odebranie możliwości zmiany stroju na odpowiedniejszy, zabranie cennych minut kąpieli, na którą każdy po tak długiej podróży zasługuje, zbyt pośpieszne i tylko powierzchowne poznanie własnych komnat, a ostatecznie też paru innych rzeczy i spraw, o których nie wspomniałem.
Oczywiście, taniec był czymś niezwykle przyjemnym, lecz również męczącym. Gdyby zbyt pochopnie do niego przystąpić można by opaść z sił i paść na parkiet niczym słoń ogromny, podziw budzący nawet w dalekich Indiach, gdzie jego krewni nieraz byli widywani, zdumiewających afrykańskie plemiona, które niegdyś dosiadały słoni takowych i na nich walczyły, ugodzony ciosem śmiertelnym przez jakiegoś łucznika wystrzelonym, co w szeregu stoi i niczym się nie wyróżnia, a za jego sprawą zwierzę tak masywne na ziemię pada, tak paść przyjdzie temu, kto bez odpoczynku od razu zapragnie wyjść na parkiet i zatańczyć, choćby nawet walca. Podobnie ze strojem i kąpielą, które mają za cel w pełni zapewnić wrażenia estetyczne, których realizacją jest odpowiednio dobrany strój i kunsztownie wykonane ozdoby oraz zapachowe, które po kąpieli tym będą wspanialsze, że pozbawione trudów dnia, a ostatecznie wybranie pory na taniec najodpowiedniejszej, to jest takiej, w której na niebie pojawi się setka gwiazd pod przewodnictwem księżycowego dyrygenta - największa z orkiestr i grać zacznie milczącą muzykę cichej nocy, pełnej tajemnic ale i spokojnej, jakoby ukojenie dla dusz strudzonych całym dniem codzienności. Słońce mogłoby tylko zepsuć tę chwilę, tak jak rankiem, gdy z lasu wielkiego, z koronami tak gęstymi, że na jedno drzewo się wspiąwszy cały las można przejść bez dotykania choćby przez chwilę stopą ziemi, dochodzi przepiękny śpiew ptasi, najróżniejszych gatunków zgrany jakby był jednym tylko dźwiękiem, lecz dźwiękiem wszystkiego co dobre i radosne, zagłuszone przez pienie koguta, który nieudolnie pragnął dołączyć do chóru, przeciwko aniołom mógłby stawiać w szranki.
Tak więc łatwo zrozumieć, że nie tyle chęć ukarania Rozaliny przemawiała przez niego, co względy słuszności i pragnienie tego co święte jak święto traktować, nie zaś jak rozrywkę niczym gra w karty, na mroźne południe.
Arystokrata wiedział jaką śmieszność może spowodować wzmianka o królikach kanibalach, choć ich spotkanie nie było już takie przyjemne. Na pozór tylko puszyste kły swe długie zawsze miały we krwi, tak samo jak futro w całkiem znacznej części, a do tego mówią głosem mało przyjemnym i wcale nie słodkim, jakby mogło się wydawać widząc ich z daleka. Ostatnio też zapadła między nimi moda na dziwne kolczyki w uszach, które w tym wypadku były wyjątkowo długie i ozdabianie ich mogło pretendować do miana sztuki.
- Muszę Cię, moja droga, wyprowadzić z błędu, bowiem nie istnieje w świecie za szkarłatnym lustrem zwierzę, które byłoby radioaktywną biedronką. Słyszałem o bombach mogących niszczyć miasta upchniętych w budynku i służących do tego, co my mamy bez wysiłku, lecz nie ma symbiozy pomiędzy tym, a biedronkami. Znacznie ciekawsze są te, które występują u nas. - Oczywiście Agasharr popełnił pewien błąd wynikający z nieznajomości świata ludzi, a mianowicie pomylił energię atomową z bombą atomową, choć droga między jednym, a drugim nie jest wcale jakoś kosmicznie duża.
- Historia owej dziewczynki jest nieco dłuższa, lecz spotkałem ją podczas pewnej wędrówki do miasta lalek, gdzie czekał na mnie mój stary przyjaciel. Nie jest to jednak moja Siostra.
Na tym właściwie rozmowę skończył, dość wymijająco, lecz w dobrej wierze, gdyż uznał za istotniejsze podjąć teraz zupełnie inne tematy, a tę krótką dygresję, raz już zaczętą, zostawić na jakąś popołudniową herbatę. Ważne było choćby wyjaśnienie dlaczego w projekcie domu znalazł się salon, niezaprzeczalnie ujmujący komnatom arcyksiężnej nieco miejsca, a przeznaczony do spotkań pomiędzy arcyksięciem, a jego żoną.
- Pomyślałem, że dwór mój rozrósł się znacznie i nawet miejsca dawniej rzadko uczęszczane, jak salon herbaciany przeznaczony tylko do jednego celu, wypełniły się ludźmi, przechodzącymi przez nie w najróżniejszych celach, a czasem z audiencją do mnie. Rozmowa w takim miejscu byłaby niekomfortowa, gdy naszą intencją byłaby dyskusja przepasana odrobiną prywatności. W związku z tym, że dworzanom nie wypada zabraniać wchodzić do salonów dostępnych dla każdego postanowiłem stworzyć taki, który z samej racji położenia byłby zastrzeżony tylko dla dwóch osób. Mam nadzieję, że mój pomysł nie okazał się być chybiony.
Wkroczyli więc do komnat arcyksiężnej, lecz najpierw musieli minąć korytarz. Tutaj jednak opisy zostawię Liskowi, a Rozalinie zachwyt nad dziełem architektów, bądź srogą krytykę za pozwolenie twórcom komnat na tak bestialskie potraktowanie jej miru domowego. Idąc białowłosy usłyszał jednak słowa, które były wręcz jak oskarżenie, lecz przez niego zostały skomentowane krótkim tylko śmiechem i trzykrotnym dotknięciem głowy Rozaliny, jak małej dziewczynki, którą zresztą po części była. To był wielki urok krainy luster, w jednych rękach był miś i nóż z kroplami krwi wyciągnięty z ciała pierwszej lepszej ofiary.
- Nie rozumiem dlaczego uważasz, że pragnę cię karać wedle zasad talionu. Mogę zapewnić Cię, moja droga, że jedyny wpływ jaki twoje wybryki miały na porządek dnia ustalony przeze mnie, to przesunięcie wszystkiego nieco w czasie, lecz całościowo i konsekwentnie. Nic umyślnie nie odwlekam i możesz mi w tej kwestii wierzyć.

Anonymous - 20 Marzec 2013, 18:13

Właśnie te słowa Ro, uznała za zbyt dosłowne i dosadne. Nie ma jednak na to wpływu, ponieważ powierzchowne traktowanie pochodzi od jej charakteru - lekko, nawet nie, bardziej pasujący pod słodkie i niewinne dziecko, mające lat niewiele od dojrzałej kobiety, która rozumie o wiele inaczej rzeczy, niż o wiele młodszy. Można więc powiedzieć, że Ro jest dość specyficzna. O wieku podobnym do Agasharra, powinna już dawno pozbyć się niektórych cech, by dorównać równowagi mentalnej starym mędrcom, którzy o wiele młodsi, posiadają więcej rozumu niż ona. Arcyksiężna zaś nigdy nie zechciała poczynić takich kroków z prostego powodu - akceptowała je i zapewne też polubiła. Nie chciała też zostać zrzędliwą staruchą, które można bardzo często spotkać na swojej drodze - niekoniecznie w Krainie Luster, a w tej różne dziwne rzeczy mogą się przytrafić. Jedyne co mogłoby ją denerwować to to, że czasami mogła nie zrozumieć ukrytego przesłania w słowach jej męża.
Porzuciła więc kompletnie kwestię siostry Rosarium, nie chciała w swojej głowie uroić wyidealizowanego jej obrazu, by potem się nie zawieść co często się zdarzało, gdyż Ro uwielbiała zatapiać się w długotrwałych i samotnych rozmyślaniach - najczęściej w łóżku, czekając na upragniony sen, który jak na złość nie nadchodził.
Wypowiedź jego skomentowała tylko cichym mruknięciem i kiwnięciem głowy, po czym odwróciła wzrok gdzieś w martwy punkt. Faktycznie bardzo chciała już się przebrać w coś zupełnie innego niż to, co ma aktualnie na sobie. Znowu złapała się za tym, że chciałaby kilku rzeczy na raz - spotkanie, przebranie się, taniec, wypoczynek, obejrzenie pokoi, herbata, spacer po ogrodach... Wie, że co za dużo to nie zdrowo, jednak często zapominała się z tym i w wielu przypadkach zachowywała się tak, jakby chciała wszystko na tu i teraz. Westchnęła cicho i długo
- Za dużo tego wszystkiego... Dopiero wróciłam, a czuję się, jakbym dostała długą listę zadań, które po wypełnieniu jednego trzeba go skreślić i przystąpić do kolejnego, a po nim do następnego i tak w nieskończoność...
Po krótkiej chwili dodała:
- Jest duże prawdopodobieństwo, że te "zadania" będą przyjemnie dla mnie, nieprawdaż?
O taniec nie miała już zamiaru marudzić, jak o inne sprawy, które na ten moment istotne nie są. Przyjęła w końcu do zrozumienia, że lepiej powoli i po kolei, niż szybko, a przy tym niedokładnie. Grzecznie więc będzie się dalej prowadzić Rosarium i wypełnić dzisiejszy plan, który przygotował.
- Czy jesteś tego pewny? Zaprawdę, świat ludzi posiada wiele zabawnych rzeczy, zwierząt, a o samych ludziach już nie wspomnę, którzy najczęściej to oni są najzabawniejszymi istotkami w ich własnym światku, więc nie zdziwiłabym się, gdyby takowa biedronka istniała. Wychodzę też z założenia, że najczęściej dla kogoś jest o wiele ciekawsze to, co wcześniej nieznane i dziwne niż to co swojskie i na co dzień widziane. Ale owszem - nasze są warte uwagi, a w szczególności sympatią darzę te, które kolor swój zmieniają.
Rosarium, nawet nieświadomy swojej pomyłki, nie musiał martwić się o zwrócenie mu uwagi, ponieważ sama Rozalina nie była dokładnie obeznana w terminologię ludzką - wiedziała tylko tyle, co wyczytała z książek sprowadzonych do pałacu, a i te różne się przewinęły - o zwierzętach zupełnie się różniących od tych w Krainie Luster, wynalazkach i nawet miała okazję przeczytać jeden, jak dla niej dziwny, podręcznik szkolny, cokolwiek ta nazwa w ogóle znaczyła, zawierająca tylko i wyłącznie teorię o funkcjonowaniu świata ludzi, której też za bardzo niezrozumiała. Gdyby chociaż raz trafiła do świata ludzi, bardzo możliwe, że wszystkie wątpliwości rozwiałyby się.
- Bardzo ciekawa jestem, ile rzeczy za niedługo się dowiem. Sądzę, że bardzo wiele, znając ciebie mój drogi.
Nie drążyła dalej tematu o owej dziewczynce ani o wędrówce. W którymś liście pisał jej o jakieś, którą odbył, lecz nie za dużo, by zaspokoić jej ciekawość, a jej myśli nie zawsze ustępowały miejsca pytaniom, na które miejsca na papierze już nie było, a i w ostatniej chwili sobie o nich przypominała. Prawdą jest, że w listach prywatnych pisze trochę chaotycznie, przez pozwolenie swoim przemyśleniom i uczuciom na zmaterializowanie ich w kształcie liter, dalej słów do rozbudowanych zdań, nie to co w listach formalnych, w których trzeba pisać sztucznym i obowiązkowym językiem. Uznała też, że sam jej powie o tym we właściwym momencie i nie ma sensu żeby męczyć Tyka kolejnymi pytaniami, które według samej Ro mogły się już wydawać trochę, a nawet nazbyt uciążliwie.
- Pomysł jest wspaniały! Skoro jest tak jak mówisz, to bardzo dobrze, że zdecydowałeś się na jego stworzenie. Więc jak widać, powstanie ogromnej posiadłości, a można też inaczej powiedzieć - mini państewka, rodzi też problemy, ale jak widzę, dobrze się z nimi uporałeś.
Naprawdę ten pomysł jej się spodobał. Jak zawsze Agasharr myślał i planował na przód, więc spodziewała się, że wszystko zostało dopracowane - sądziła, że nie pozwoliłby na niedociągnięcia lub pomyłki.
Teraz napiszę sam opis pokoju, jednakże tylko tego, w którym się znajdować będziemy. Jeśli Tyk chce, możesz go wstawić do pierwszego posta, by się nigdzie nie zgubił.

Ogromną sypialnię Rozaliny od salonu książąt, oddzielał niezbyt długi korytarz, szeroki taki, że jedynie opuszki palców rozprostowanych ramion zdolne są smagnąć bladozłote ściany, od dołu zdobione ciemną, drewnianą boazerią do jednej czwartej wysokości ściany. Na ścianach, równolegle do siebie przymocowane zostały dwie mosiężne lampy, których szklane kielichy zostały ukształtowane w kwiatowy dzwoneczek, dając źródło światła na cały korytarz. Sufit został uformowany w kształt okrągłego łuku, dając wrażenie bardziej większego niż w rzeczywistości jest. Do sypialni stoi jeszcze jedna przeszkoda w postaci bardziej zbliżonej do furtki, niż do drzwi z żelaza, zamykane na klucz, który jest w posiadaniu wyłącznie tylko kilku osób. Były one symetryczne, górna część tak samo uformowana w łuk, tym razem ostry, a wzwyż nad nim wybijały się jeszcze końce sześciu krat, także stylizowanych na kwiaty, tym razem zwinięte, lecz sprawiające, że lada moment otworzą się, ukazując swoje płatki od środka. Brama nie sprawiała wrażenia krat więziennych, ale piękne wyglądających i ozdobnych, jednocześnie dający znak, że otworzyć je mogą tylko nieliczni poprzez żelazny zamek.
Równolegle do bramy w pokoju Rozaliny jest dwudrzwiowe wejście z ciemnego drewna ze złotymi klamkami, a wyżłobione w nich są kwiaty, przedzielone jakby na sektory, w cztery kwadraty symetryczne wobec siebie, umiejscowione w każdym rogu drzwi. Ściany zaś są czerwone w przyjemnym i jasnym odcieniu ze złotymi różami, a także i tutaj zdobi je ciemna, drewniana boazeria. Prostopadle na lewo od ściany z żelazną bramą, niemalże całą ścianę zajmują trzy białe okna, jedno pośrodku dwa razy większe w szerokości od pozostałych, sięgające prawie do sufitu, zaokrąglone u szczytu oraz dwa pozostałe, w dwóch kątach rozstawione. Przy oknie stoi okrągły stół przykryty białym obrusem z wazonem pełnym róż czerwonych, a mebel wielkości jest takiej, że spokojnie przy nim trzy krzesła się zmieszczą, obite czerwonym materiałem. Na lewo od głównych drzwi wejściowych, przy ścianie jest ustawiona duża toaletka z mahoniowego drewna w stylu rokoko z dużym lustrem w złotej ramie, przed którym Rozalina siedząc na krześle bez oparcia, może zostać uczesana przez służącą. Na prawo zaś została ustawiona dość szeroka komoda z licznymi szufladami, w których prawdopodobnie znajdują się rzeczy osobiste i skarby Rozaliny, a na meblu postawione są liczne kwiaty w wazonach oraz mniejsze drobiazgi, o których nie warto wspominać.
Na przeciwko okien, po drugiej stronie pokoju, jest ustawione łózko z baldachimem, zazwyczaj w czerwonym kolorze, które jest tak duże, że spokojnie zmieściłyby się w nim trzy osoby na raz. Po obu stronach mebla są ustawione dwie małe szafki, na którym możne bezproblemowo położyć książki, które Rozalina często czyta przed snem, a więc i lampy małe zostały na nich ustawione.
Podłoga zrobiona z takiego samego drewna jak większość mebli i ozdób zrobionych w tym pomieszczeniu, nie przykryta żadnym dywanem, który i tak po jakimś czasie sprawił, że swoją starością mógłby ją oszpecić, a nie upiększyć. Z sufitu zaś zwisa złoty żyrandol, a z niego liczne i szklane kryształki. Warto na koniec też wspomnieć, że po obu stronach żelaznej bramy, jest jedna para drzwi prowadzących do innych pomieszczeń. Tam, gdzie ściany były ogołocone, stawiono różnorakie obrazy, najczęściej pejzaże.


- Więc jedynie siebie mogę winić za te opóźnienia? Rozumiem więc...
Wkroczyła następnie do swoich komnat, lecz najpierw powoli otworzyła żelazną bramę, która chyba była najbardziej specyficznym obiektem w całym pokoi. Uśmiechnęła się od ucha do ucha w tym samym momencie, gdy stanęła na środku pomieszczenia. Kolory były dla niej bardzo przyjemne i ciepłe - takie, jakie akurat lubi. Obróciła się powoli wokół własnej osi i uznała, że i meble jej nie zawiodły - pasowały do całego wystroju wnętrza. Szybszym krokiem, prawie że w podskokach krążyła po komnacie, dotykając lekko opuszkami palców ram obrazów i mebli. Nie mogła wydusić z siebie słowa, dźwięku zachwytu, ale nawet nie musiała - szeroki uśmiech nie schodził z jej bladej twarzyczki. Wróciła więc do Agasharra i przytuliła go lekko.
- Na pewno szybko się tutaj zadomowię.[/i]

Tyk - 27 Marzec 2013, 04:31

Wydawać by się mogło, że noc jest nieciekawą porą. Nie dlatego że bez światła niczego nie sposób dojrzeć. Nie dlatego że przez ciszę nie przedziera się żadna pieśń szczęśliwa. W końcu też, nie dlatego że znacznie uboższa jest w barwy niźli jej brat. Powodem jest głównie ta chęć, aby w krótkim mgnieniu zakończyć ją całą i odrzucić w niepamięć jakby była niczym więcej jak krótką chwilką, nad którą nie warto trwonić łez. Wielu bowiem nie pamięta snów, a nawet jeśli to nie przywiązuje do nich wielkiej wagi. Co robią z wielką szkodą dla siebie, gdyż właśnie we śnie można odnaleźć wiele o sobie, ale też odpocząć o rzeczywistości na rzecz świata gdzie racja jest związana nie z istniejącymi zasadami rządzącymi światem, a z samym dzianiem się. Wszystko jest zatem we śnie możliwe, choćby najmniej było realne. Twierdzić jednak, że sen to jedyne na co można czekać nocą w łóżku jest jednak nadużyciem, gdyż nawet tak wspaniałe światy stworzone przez umysł nie są warte więcej niż najlichsze istnienie obarczone cechą rzeczywistego istnienia - jak mawiał Tomasz. Powód jest niestety znacznie bardziej prozaiczny, choć pozytywny dla większości, która snu nie pragnie, a jedynie tego co po nim następuje. Człowiek, stworzony na podobieństwo Boga, musi odpoczywać po dziele wielkim, jakie podejmuje każdego dnia z pożytkiem dla siebie i innych. Jedynie względy praktyczne i siła tradycji sprawiają, że wciąż respektujemy noc jako porę odpoczynku. Nie należy z tym jednak walczyć, bo choć dla indywidualności noc może być najpiękniejszą porą, gdy pod tęczą noworoczną przytula się bliską osobę, czy też gdy posta można spokojnie napisać, nie będąc obarczonym żadnymi obowiązkami jak tylko tym jednym - obowiązkiem odpoczynku, to w wypadku społeczeństw noc nie jest najlepszą porą do funkcjonowania. Czy wyobrażamy sobie dziś jak wzrosłyby koszty wszelkich koncertów, wydarzeń sportowych, gdyby te odbywały się w środku nocy? Czy wyobrażamy sobie jak nieefektywny byłby strajk, w którym nie widać strajkujących?
Zastanówmy się jednak nad użytym przeze mnie sformułowaniem "obowiązek odpoczynku". Mogłoby się wydawać, że jest to przywilej, lecz takie postrzeganie pojawia się tylko w wypaczonych formach kapitalizmu, czy innych niewartych uwagi formach życia społeczno-gospodarczego. Prawda jest bowiem taka, że odpoczynek nie tyle jest przywilejem co obowiązkiem. To prawda, można unikać wykonania go, lecz kara za to przyjdzie niechybnie, wraz z poczuciem zmęczenia, bądź po jakimś czasie, gdy zdolności nasze spadną jak bomba zrzucona z samolotu, co choć cel miała mieć czysty praktyczny, choćby zniszczenie jakiejś fabryki, gdzie produkuje się czołgi ogromne szkody czyniące wśród naszych przyjaciół, to spotkawszy się z domem niczemu niewinnej rodziny i zabijając jej połowę dąży do oskarżeń pod adresem tych, którzy życie w istocie chcieli chronić. Trzeba tu podać, że w istocie jakiś czas temu spotkałem się z sytuacją, gdy ktoś stwierdził, że szkoda czasu na sen, lepiej jest korzystać z życia. Widząc podstawowe braki logiczne w myśleniu tej osoby i niezdolność rozróżnienia rękawiczki od noża, czy raczej ich bojowych zastosowań, dochodzę do wniosku, że żadna minuta "stracona" na se nie jest minutą zmarnowaną. Pytanie może więc zadać czujna istota, dlaczego piszę posta o tak późnej porze, zamiast korzystać z tego co tak wielką ma wagę? Może dlatego, że przez nieskończenie tego co już raz zacząłem - posta dla Liska - niezdolny jestem wstąpić do domeny morfeuszowej.
- Nawet najprzyjemniejsze czynności mogą okazać się męką jeśli zostanie się zmuszonym do wykonywania ich bez końca, w tym jednak wypadku sądzę, że zbyt wiele masz do zrobienia, a zbyt mało cierpliwości, aby wszystko według jakiejś racji osądzić i wykonywać w sposób, którego efektem będzie największa przyjemność.
Kwestia zaś świata ludzi powinna tutaj pozostać. Nie porzucamy jej jednak na zawsze, a odkładamy jako coś, o czym ani Agasharr, ani jego żona nie są kompetentni mówić. Dla nich to co nietypowe to właśnie ta typowość świata ludzi. Kilka zasad, które można odnaleźć w naukach przyrodniczych to nic w porównaniu ze zmiennością najbardziej podstawowych właściwości istnienia, z którymi mamy do czynienia w krainie luster. Z ich punktu widzenia ten świat był po prostu nudny, a przynajmniej gdy pierwszy raz na niego trafili, później okazywał się być znacznie bardziej interesujący.
- Możesz być pewna, że nie szykuję żadnych niespodzianek ponad to, co już zostało zaplanowane.
Po tych słowach uśmiechnął się nieznacznie w jej stronę - dla okazania iż zdaje sobie sprawę jak mało warte są te słowa będące przecież jednym wielkim pleonazmem. Nie sposób bowiem przygotowywać czegoś co nie zostało zaplanowane choćby w najogólniejszej formie.
Co zaś się tyczy sztuczności języka, to nie mogę się z nią zgodzić. Listy formalne to bowiem pojęcie dość szerokie. Obejmuje zarówno nudne, formalnościowe korespondencje między pracownikiem a pracodawcą, obywatelem a urzędem, czy też podobne, listy pisane na lekcjach języka, jak i korespondencje w ważnych sprawach, gdy z rozmówcą nie łączą nas bliskie stosunki. Te ostatnie, tak znamienne dla dyplomacji, nie są obarczone formą, a język w nich używany jest kwiecisty, elegancki, ale nie sztuczny. Dziś co prawda jest tendencja do mówienia o formach grzecznościowych, na przykład pan, pani, jako sztucznych, lecz w rzeczywistości jest to tylko ocena. Mamy czasy, w których nie jest to w modzie, tyle że nie oznacza to wcale większej naturalności języka. Dzisiaj musi bowiem dźwigać nie dystyngowane formy grzecznościowe, a brak szacunku dla drugiej osoby, wulgaryzmy czy też różne zbędne zapożyczenia z obcych języków. Trudno jest mi powiedzieć o przekleństwach i barbaryzmach jako o naturalności języka. Dziś jednak panuje na nie moda, stąd nie zauważa się ich sztuczności. Stąd też wniosek, że obecnie często listy prywatne są o wiele bardziej sztuczne niż oficjalna korespondencja dyplomatyczna, gdzie trzeba dbać o słowo i precyzyjne wyrażanie swoich myśli - rzecz mogłaby się wydawać podstawowa dla ludzi. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że skoro już nauczyliśmy się myśleć, to naturalnym jest dla nas robienie tego w sposób jak najlepszy, a więc ta precyzja jest znacznie naturalniejsza niż potoczność części korespondencji prywatnej. Właściwie ta potoczność, to jedyne czym różni się korespondencja prywatna od formalnej, bo obie operują tym samym językiem powszechnym, tyle, że w pierwszej zawarte są elementy języka potocznego, który jak już mówiłem nierzadko jest sztuczny - tworzony pro forma dla chęci popisania się znajomością języków czy pokazania dorosłości przez ordynarny język.
- Największym z problemów okazały się sentymenty do tego co było, lecz ostatecznie i one musiały ustąpić przed rozumem, który wiedział, że serce szybko zapomni o tym co złe, gdy przyjdzie to co dobre.
Kwestia rozumu i serca, nie nawiązując tutaj do pewnej serii reklam, od dawna była poruszana i zastanawiano się co jest ważniejsze. Moim zdaniem należy szukać aurea mediocritas. Serce jest bowiem zbyt porywcze, dąży do celu nawet jeśli nic nie czeka na końcu drogi, rozum zaś jest zbyt niepewny tego co nieznane, niechętny do eksperymentów. Paradoksalnie bowiem gdyby nie pasja naukowców nic nie byłoby odkryte. Mówi się, że cała nauka wzięła się od zdziwienia, a przecież jest to uczucie właściwie nie rozumowi, a sercu. Nawet w wypowiedziach powinno się kierować zarówno sercem - mówić szczerze, wedle swoich przekonań i rozumem - mówić jasno i precyzyjnie.
Nie sposób się bowiem nie zgodzić z Shopenhauerem, że dyskusja formalna od nieformalnej różni się tylko brakiem wymaganych pewnych form i zgodzie na znacznie większą swobodę przy formułowaniu myśli - nie zaś na tym, ze w wypadku tej drugiej można kogokolwiek obrażać, czy choćby nawet okazywać brak szacunku dla rozmówcy.
Co też zauważyłem. Obecnie, choć może tak było zawsze, uważa się impertynencje za szczerość. Jednak takie postawienie sprawy mogłoby prowadzić do wniosków, że człowiek z natury jest zły, egoistyczny i nienawistny, a być może i do powtórzenia za Sartrem "piekło to inni". Oczywiście takie myślenie można by tłumaczyć grzechem pierworodnym, lecz moim zdaniem nie ma takiej potrzeby, gdyż jest to oczywista nieprawda. Czy człowiek jest z natury dobry, czy też zły nie wiem, sądzę jednak, że rację mają Ci, którzy uważają społeczeństwo za ogromnie ważny czynnik w życiu każdego człowieka. Dobra, uczciwa społeczność będzie wychowywała z reguły dobrych i uczciwych ludzi, a zdegenerowana ludzi zepsutych. Nie jest to nierozerwalną regułą, oczywiście. Nawet z najgorszego środowiska może pojawić się człowiek dobry i uczciwy, tyle, że będzie on mniejszością wśród swoich sąsiadów, a przy odrobinie szczęścia wzorem dla nich. Trzeba bowiem powiedzieć, że nie do przyjęcia są argumenty jakoby autorytety były złe. Autorytety mogą być zarówno złe jak i dobre, ale posiadanie ich sprawie, że dążymy do czegoś, a nie żyjemy z dnia na dzień normy biorąc od rówieśników, którzy nie zawsze postępują słusznie.
Rosarium przyglądał się Rozalinie, gdy ta wkraczała do pokoju i od razu na jego twarzy zagościł uśmiech. Wiedział, że jej się spodoba? Przeczuwał, w końcu nie znał jej jednego dnia. Postanowił już nie komentować sprawy jej małe zabawy. Właściwie nie miało to znaczenia, gdyż teraz co innego było ważne. Głupotą bowiem byłoby smucić się podczas wspaniałej zabawy, że nie odkryło się jej wcześniej, zamiast cieszyć się tym, co się dostało.
Arystokrata odczekał chwilę, po czym odpowiedział Rozalinie:
- Cieszy mnie to, lecz jednocześnie jestem zmuszony nalegać na zmianę stroju przed dalszym zwiedzaniem, ubranie łącznie z tymi, które Ci obiecałem znajdziesz tam, a jeśli chciałabyś przy okazji wziąć małą kąpiel to udaj się do łazienki, która jest tam. - Mówiąc to wskazywał jej gdzie może co znaleźć, po czym podszedł do niej i raz jeszcze ją objął, tym razem bez żadnych udogodnień w postaci głaskania po włosach, co zapewne bardzo zasmuciło naszą drogą Rozalinę.
-[b] Ja tymczasem pozwolę sobie usiąść w salonie książęcym i tam zaczekam na Ciebie przy filiżance herbaty. Mam nadzieję, że dołączysz do mnie i nim zobaczysz reszt swoich komnat będziemy mogli delektować się tym wyśmienitym smakiem i kto wie czy nie lepszym zapachem.

Anonymous - 5 Kwiecień 2013, 23:40

Ten, kto pochopnie uważa i utwierdza się w swoim przekonaniu, że noc jest porą nic nie wartą uwagi i nie dzieje się w niej nic ciekawego, powinien bardzo się zastanowić, czy aby na pewno tak jest. Noc jest takim czasem, który obdarza nas szczególnymi rzeczami, wydarzeniami, które w dzień nabrałyby niekoniecznie tego samego klimatu oraz nie posiadałyby tej samej magii i uroku co pod osłoną czarnego nieba i błyszczących gwiazd. Wyobraźmy sobie na przykład pokaz sztucznych ogni w biały dzień. Nie byłby to tak zachwycający widok niż w nocy, kiedy widzi się całą gamę kolorów i różnych efektów, urozmaicających widok, by wywołać uśmiech i zachwyt na wielu twarzach (choć zdarzają się osoby, które wolą w tym czasie robić coś zupełnie innego...). Rzadki wręcz widok, ale dzięki okazjonalności, takie wydarzenia bogacą się na wartości, przez co są bardziej doceniane przez społeczeństwo. Bal, odbywający się w słoneczny dzień, nie posiadałby takiego uroku co w nocy. Blask dochodzący od pięknych, złoconych żyrandoli, byłby przyćmiony przez promyki słońca, przez co nie byłyby one w ogóle potrzebne. Wydarzenie, w którym panie ubrane w eleganckie suknie i panowie ubrani w garnitury, wirują swobodnie w parach wśród innych po parkiecie, nabiera zupełnie innego uroku, gdy za wielkimi oknami panuje mrok, odkrywający "gwiaździstą ospę". Łatwo więc wywnioskować, że pewne sprawy i okazje powinny być zachowane w wybranych porach dnia i tam pozostać.
Co innego tyczy się snu. Osobiście uważam, że wylegiwanie w łóżku czekając na wkroczenie do świata, w którym wszystko jest możliwe, nie jest nadużyciem. Nie chodzi już o samo czekanie, a o czynności, które się odbywają podczas takiego leżenia w łóżku. Chodzi mi dokładnie o głębokie rozmyślanie o tym co nastąpiło, nad tym co można by zrobić, długim zastanawianiem się, czy dany wybór na pewno jest dobry, a nawet i o rozmarzenie się, co nie jest zbytnio możliwe w dzień, kiedy trzeba się skupić na codziennych czynnościach, uporać z wytyczonymi zadaniami i obowiązkami, które czasem mimowolnie musimy wypełnić.
Co prawda, dla niektórych noc jest tylko porą do wypoczynku, co dla mnie jest wielki marnotrawstwem, bo ileż wspaniałych pomysłów przychodzi, jak nie wieczorami? Ile pięknych wspomnień można zyskać? Chociaż takie długotrwałe funkcjonowanie może mieć swoje skutki uboczne, chociażby zmęczenie i zaburzenie pracy swojego wewnętrznego zegarka, który wyznacza odpowiednią dla organizmu porę odpoczynku (Doskonale coś o tym wiemy, prawda, Tyk?). Istnieją też osoby, które wolą funkcjonować w nocy niż w dzień, albo - muszą, ze względu na swoją pracę, przez co często zmuszone są do spania w dzień, tracąc liczne przywileje, na przykład wyjście do sklepu po potrzebne artykuły, które zamknięte są od godzin wieczornych. Radzę też Tobie Tyku, chodzić wcześniej spać, bo skutki tego mogą być niemiłe, co napisałam trochę wyżej.
- Hmm... Może i tak.
Po czym po chwili dodała.
- Ja i brak cierpliwości? Przecież ja jestem bardzo cierpliwa!
Oczywiście to była czysta ironia i żart ze strony Rozaliny. Nawet sama uznawała, że nie jest zbyt dobrze uzbrojona w cierpliwość.
- Teraz, gdy tak sobie myślę, bardzo chętnie bym wzięła kąpiel i ubrała się w coś o wiele ładniejszego niż ten zwykły strój podróżny.
Nic dodać, nic ująć. Dobrze zostało ujęte, że właśnie to, co jest normalne w świecie ludzi, dla Agasharra i Ro może wydawać się zupełnie dziwne.
- Przecież to, co zaplanowałeś nie jest mi wiadome, więc z mojego punktu widzenia cały Twój plan jest dla mnie jedną, wielką niespodzianką.
Zauważyła ten uśmiech, który ją obdarzył, a i sama się dzięki temu lekko uśmiechnęła, wcześniej marszcząc czoło.
Może źle to ujęłam w słowa i zbytnio uogólniłam, ale zaraz wszystko sprostuję. Mówiąc o sztucznym i formalnym języku, miałam raczej na myśli, że Ro nie może pozwolić sobie na pewne rzeczy, ograniczając się w ten sposób. W listach prywatnych, na przykład do Tyka, może sobie na dużo pozwolić, w tym pisać o wszystkim - uczuciach, przeżyciach i o tym co sądzi. W korespondencji zaś formalnej, do osoby, której niezbyt dobrze zna, nie może sobie pozwolić na "wylewne" pisanie, które lubi, bo nie musi się powstrzymywać z pisaniem pewnych rzeczy, czego wolałaby unikać. Rosarium doskonale wie, że jego żona potrafi mówić bardzo długo, co w czasie podróży także się przejawia, lecz na papierze, czasem nawet na kilkunastu stronach. Przyznaję - sama pogubiłam się w swoich myślach, co mówiłam już wcześniej. Co zaś się tyczy języka, zgadzam się z tym co napisałeś, a w poprzednim poście opisałam bardziej jak to traktuje Rozalina, niż ja sama.
Na kolejną wypowiedź Tyka, Rozalina kiwnęła potwierdzająco głową, dając znak, że się z nim zgadza. Łatwo było wywnioskować, że arystokratka ma problem z podziałem na serce i rozum. Bardziej nastawiona na to pierwsze, przez co może popełnić jakąś głupotę, dopiero gdy ktoś wprost jej powie, że dążenie do jakiegoś celu jest bez sensu, zaczyna naprawdę się zastanawiać, czy na pewno dobrze robi. I tak było z przywiązaniem się do starego domu, którego dobrze pamiętała i była bardzo do niego przywiązana. Posiadała przemiłe wspomnienia z nim związane, a trudno jej było przez to zrozumieć, że po gruntownych remontach, pałac jest jeszcze piękniejszy niż dotychczas i może jej się żyć o wiele lepiej niż wcześniej. Pomyślała tak dopiero po rozmowie z mężem. Łatwo było wywnioskować, że Ro jest sentymentalistką, a wyrzucenie bardzo starej rzeczy byłoby dla niej niezwykle trudne. Przecież jak mogła pozbyć się czegoś, co na przykład towarzyszyło jej przez większość dzieciństwa?
Uznałabym, że uważają tak tylko ludzie, którzy sami tak postępują. Znam dokładnie osobę, która niemile mnie potraktowała, a swoje zachowanie tłumaczyła, że jest po prostu szczera i mówi to co myśli. Na szczęście z tą osobą nie mam już styczności, a jeszcze większe, że już takich ludzi nie spotykam, co może świadczyć, że nie jest to tak powszechne. Uważam, że to, czy człowiek jest dobry czy zły, zależy w jakim środowisku się wychowuje. Według mnie, urodzone dziecko, nie może być od początku złe, lub dobre. To już zależy od jego wychowania i w jakich kręgach będzie się obracać. Logiczne jest, że jak będzie się wychowywał w rodzinie, w której istnieje patologia, to nie oszukujmy się - jego charakter nie będzie ukształtowane pozytywnie. Może zdarzyć się tak, że sytuacja rodzinna jest dobra, ale człowiek jest podatny na manipulowanie i łatwo może zmienić się pod wpływem złego, innego środowiska, a posłużę się tutaj przykładem najgorszej zgrai uczniów w szkole. Oczywiście, tak jak Tyk powiedział, mogą zdarzyć się wyjątki, ale dlaczego myślą zupełnie inaczej niż kręgi, w których się obraca. Może wpływ jednostki z zewnątrz? Tego nie wiem i pozostawiam to pod znakiem zapytania.
Na początku się zawiodła, że nie została potraktowana czulej, ale gdy wysłuchała go, zrozumiała, że wolałby głaskać kogoś świeżo po kąpieli i uczesanego.
Szybko więc odsunęła się od niego, a na jej policzkach można było dostrzec lekki rumieniec. Szczerze zapomniała o obiecanych sukienkach, przez co lekko rozszerzyły jej się oczy i wystąpił na jej twarzy uśmiech.
- Kompletnie zapomniałam o tej obietnicy!
Zauważyła, że przez główne drzwi weszła służąca odpowiednio się przywitała, a ukłoniwszy się, skierowała się do drzwi, w których znajdowała się łazienka. Kiedy została poinstruowana co ma zrobić, tego nie wiedziała, bardziej ją interesowało, czy wie, dla kogo przygotowuje kąpiel.
- W takim razie za niedługo przyjdę, nie pozwolę Ci długo czekać!
Po czym ukłoniła się, posłała mu jeszcze jeden szeroki uśmiech i niezbyt szybkim krokiem ruszyła do drzwi po prawej, by wybrać sukienkę, którą założy po kąpieli.
Weszła do o wiele mniejszego pomieszczenia, ale wystarczającego, by pomieścić kilka szaf, w tym lustro wzrostu Rozaliny, ozdobione złotą, okrągłą ramą, stojącą w jednym kącie. Ro nie miała teraz zamiaru przeglądać wszystkich szaf dokładnie - zajęłoby to za dużo czasu, ale chciała też ubrać się ładnie. Postanowiła więc, że znajdzie te suknie, których nigdy nie widziała, a były jej obiecane i wybierze taką, której materiał był w ciepłych barwach. Znalezienie ich nie zajęło jej dużo czasu. Z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech, ukazując lekko śnieżnobiałe, równe ząbki. Sukni było bardzo dużo, każda na swój sposób wyjątkowa i piękna (Nie będę każdej opisywać, wybacz), a i wybór okazał się trudny. Po kilku dłuższych minutach wybrała taką, która były w kolorze jej bliskim - czerwonym, z dodatkiem złotego i białego. Zwróciła się do tej samej służącej, która przed chwilą weszła do pomieszczenia, zawiadamiającej, że może już iść do łazienki.
- Dziękuję Ci. Gdy skończę, przyniesiesz mi tę suknię i uczeszesz mnie.
Mówiła to sympatycznym głosem, lubiła być ze służbą w dobrych sukienkach i wręczyła jej ubiór i podreptała do łazienki.


Zapukała w drzwi od salonu książęcego i nie czekając na pozwolenie, powoli weszła do pomieszczenia już uczesana, cała czysta i pachnąca różami, a ubrała czerwoną do ziemi suknię z długimi rękawami, odkrywającą obojczyk i trochę części ciała wokół niego. Suknia była dwuwarstwowa. Pierwsza warstwa, jak już wspomniano parę linijek wyżej, i jak można było się łatwo domyślić, była w kolorze czerwonym. Druga zaś była biała, gdzie widać było ją dokładnie w miejscu rozcięcia wierzchniej warstwy w kształcie trójkąta z wierzchołkiem umiejscowionym po środku pasa. Krawędzie czerwonego materiału były dodatkowo obszyte żółtymi falbanami. Tradycyjnie na plecach, znajdowała się średniej wielkości kokarda. Na szyi zostawiła zegarek, a który Agasharr z łatwością powinien rozpoznać.
- Wybacz mi, za tę długą zwłokę.
Po chwili jeszcze dodała jeszcze milszym głosem.
- Tęskniłeś?

Tyk - 5 Czerwiec 2013, 17:38

Rosarium nie od razu usiadł na jednym z krzeseł w salonie książęcym, gdzie zastała go wchodząca Rozalina. Początkowo skierował się w stronę okna i przed nim stanąwszy rozmyślał nad szczegółami dzisiejszego planu dnia. Niezbyt intensywnie to prawda, lecz nie ze względów zaniedbania, a jedynie z powodów niemałej ilości czasu i możliwości przeprowadzenia rozwlekłych, często nawet ponad miarę, przemyśleń. Wiem, najchętniej spogląda się na stwierdzenia krótkie, jasne i przede wszystkim czarno białe. Nikt pytając nie żąda rozważań. Nikt pytając "co u ciebie" nie spodziewa się, a często i nie chce, wyjaśnień stanu psychicznego i fizycznego pytanego. Najbardziej pożądana jest prosta formułka: dobrze, źle, średnio, znakomicie itp. Z drugiej strony mało kto udziela szerszych odpowiedzi. Najczęstsze jest skupienie się na sprawach aktualnie nas zajmujących. Nie jest to złe, gdyby zająć się dokładniejszą analizą to nie sposób zdążyć gdziekolwiek, gdyż z każdym znajomym krótka rozmowa podczas mijania się, okazałaby się wielogodzinną debatą. Z drugiej strony nie na wszystkie spraw można przekładać chęć afirmacji lakoniczności. W wielu kwestiach nie ma bowiem odpowiedzi tak lub nie, a jedynie przez dokładne rozważenie argumentów można wypracować swój pogląd. W innym wypadku zmierzamy nie do poglądu, a do fanatyzmu opartego o niepełne, jednostronna przesłanki. Oczywiście dotyczy to tylko tych kwestii gdzie pogląd w ogóle jest możliwy, nie będzie bowiem właściwym używaniem tego słowa w odniesieniu do jedzenie, którego smak jest przecież odbierany całkowicie subiektywnie.
Gdy arystokrata wszystko już przemyślał, niektóre rzeczy tak głęboko, że każdą nawet najmniejszą i najlichszą z cząstek zbadał, inne zaś powierzchownie jak poznaje się wszystko co raz ujrzawszy zapadło w pamięć, skierował się do jednego z foteli i usiadłszy na nim oparł się wygodnie odchylając nieznacznie głowę swoją do tyłu, a dłonie na podłokietnikach opierając. Trwał kilka chwil w tym nihilizmie działań, aż do uszu jego dotarł dźwięk cichy dłoni uderzającej, bądź raczej jedynie delikatnie stukającej, o drewno jasne drzwi będące jeszcze przez chwilę murem do salonu książęcego, lecz szybko przez jeden ruch klamką, jakby wystrzałem katapulty, zburzonym i nie chroniącym już zacisza przed szkarłatem sukni Rozaliny i nią samą. Od razu też w stronę drzwi powędrowała czerwień spojrzenia Agasharra. Arcyksiążę nie czekał jednak, od razu wstał z miejsca, które dotąd okupował i wolnym, acz pewny krokiem skierował się ku drzwiom, gdzie wkrótce pojawiła się i wyczekiwana przez niego osoba. Wydawać by się mogło, że obejmie ją, lecz zatrzymał się w trzy metry przed arystokratką i nieznacznie się pochyliwszy z uśmiechem powiedział:
- Mówisz o zwłoce, lecz ta przecież nie nastąpiła, przez cały czas jak sądzę zajęta byłaś działaniami niemniej istotnymi dla mnie niż oddychanie dla życia.
Tutaj, spojrzawszy jeszcze a krótką chwilę w stronę okna, przed którym pięć minut temu jeszcze stał, a które teraz otwierało widok na korony drzew będących granicą ogrodu, zrobił krótką przerwę w swej wypowiedzi, lecz już po chwili kontynuował, tym razem nie przy użyciu słów, choć dość wymownie, aby ten jeden czyn wystarczył za najobszerniejsze panegiryki i zapewnienia o tęsknocie.
Najpierw, zbliżywszy się uprzednio, arystokrata ułożył jedną dłoń na dolnej części pleców Rozaliny, drugiej zaś najpierw pozwolił na krótki kontakt z policzkiem arcyksiężnej, niezwykle delikatnym jak płatki róż nieobarczone przekleństwem kolców, lecz szybko skierował dłoń swoją na włosy arystokratki. Wtedy też nos Rosarium z odpowiednikiem na ciele Rozaliny się spotkał jak gdy u najbliższych sprzymierzeńców spotykają się heroldowie, aby na ucztę zaprosić i uprzejmości wymienić. Nie minęła jednak sekunda tych paktów, a Rosarium do właściwej uczty przystąpił, zachwyciwszy się uprzednio przemiłym zapachem arcyksiężnej. Usta arystokraty z ustami Rozaliny spotkawszy się rozpoczęły taniec spokojny i pełen gracji, lecz na nieszczęście tylko kilka krótkich chwil trwający, gdyż zazdrosna szyja skradła na dwa kroki zainteresowanie Rosarium, ale i ona ustąpiła pod koniec policzkowi, który trzykroć pocałowany okryty został przez dłoń kilka chwil temu jeszcze zajętą bez reszty włosami pięknymi jak szczyt gór najwyższych, co wznoszą się dumnie ponad światem. Oczy arcyksiążąt spotkały się, a arystokrata pozwolił sobie w tym spojrzeniu ułożyć jakże niewłaściwą odpowiedź na pytani Rozaliny nie inaczej niż przez kolejne pytanie, co nie zostało nawet wypowiedziane.
- Wiele mam Ci do pokazania, lecz na nasze szczęście czasu mamy więcej niżby nam było potrzeba na poznanie wszystkich naszych własności.

Anonymous - 14 Czerwiec 2013, 17:27

Od czegoś trzeba zacząć, prawda? Rozmowy zazwyczaj zaczynają się od takich zwrotów, jak "Jak się masz", "Jak się czujesz", a wtedy dopiero budzi się w nas pytanie "Dlaczego?". Oczywiście, jest to uzależnione od rodzaju uzyskanej odpowiedzi. Jeśli ktoś odpowie proste, beznamiętne "Dobrze", zazwyczaj omijamy wątek, uznając, że nic szczególnego się nie dzieje i próbujemy dalej poznać najświeższe nowinki z życia naszego rozmówcy. Gdy jednak ktoś oznajmi nam "Okropnie", od razu przystępujemy do badania sprawy. Dlaczego? Jak? Gdzie? Kiedy? Najczęściej kończy się to pocieszaniem nieszczęśnika. Jednak jak mówiłeś, gdyby każdy byłby rozległy w swoich wypowiedziach, rozmowy trwałyby niezwykle długo. Dlatego zazwyczaj, gdy będziemy dostatecznie zaciekawieni obecną sytuacją i poganiani przez przesuwającą się wskazówką zegara, umawiamy się w umówionym terminie na herbatę, by dokończyć rozmowę. Ludzie coraz bardziej są niezainteresowani tym, co się dzieje. Czy to na scenie politycznej, w naszym mieście, bloku w którym mieszkamy, na swoim osiedlu. Przechodzą obojętni obok cierpiących ludzi, którzy zostali dotknięci tragedią bądź są ofiarami przemocy. Niewzruszeni, ruszają dalej zrobić swoje zadania, zamykając się na świat zewnętrzny.
Okna są magiczne. Ileż już ludzi przyciągnęły przed swe oblicze? Rozpościerające się za nimi widoki, były natchnieniem dla wielu artystów. Dla zwykłych ludzi były skłonieniem do głębokich refleksji, rozmyślań. Nawet teraz, gdy piszę odpowiedź na Twojego posta, co chwilę zerkam przez okno, mając nadzieję, że znajdę tam odpowiednio dobrane słowa, których mogę tutaj użyć. Jednak średniowieczna baszta i mury obronne przypominają mi tylko o bitwach z krzyżakami, które kilkaset lat odbywały się w moim mieście. Dobrze, że nie ma żadnych festynów ani dzieci na placu zabaw, które hałasem mogłyby zakłócić moje już kruche skupienie, poświęcone na pisaniu.
Rozalina odkąd pamięta, zawsze miała przeczucie, że zbyt wolno działa bądź jest już spóźniona. Nigdy nie opuściło jej przeświadczenie, że czas próbuje dotrzymać jej kroku lub nawet ją prześcignąć. W rzeczywistości czas płynął normalnym, zwykłym rytmem, tylko ona martwiła się niepotrzebnie na zapas.
Nie chciała zmuszać Rosarium to zbyt długiego czekania. Nie teraz, gdy wróciła po długiej podróży. Według niej, wystarczająco byli już rozdzieleni, więc nie chciała przedłużać tego czasu, poświęcając chwile wylegiwania się i rozmyślania podczas kąpiel. O wiele bardziej wolała ten czas spędzić razem z Arcyksięciem, niż bujać w obłokach, myśląc o wszystkim i o niczym. Jak widać, znowu niepotrzebnie się martwiła. Uśmiechnęła się do niego szeroko, odkrywając przy tym biel swoich zębów, gdy oznajmił między wierszami, że nie ma się o co gniewać.
W milczeniu powędrowała za jego wzrokiem w stronę okna, zastanawiając się, dlaczego uciekł akurat tam i nie odpowiedział od razu na zadane pytanie. Nie musiała nawet zwracać mu uwagi, że takowe zadała, ponieważ po chwili uzyskała odpowiedź.
Jej oczy wróciły z powrotem do Arystokraty w tym samym momencie, w którym się do niej zbliżył. Automatycznie położyła jedną ze swoich dłoni na plecach Rosarium, drugą na jego ramieniu. Uśmiechnęła się lekko pod wpływem dotyku jego ręki na swoim policzku. Ucieszona zaproszeniem do tańca, przystąpiła do niego, spokojnie stawiając każdy krok. Jednak po chwili mogąc wykorzystać okazję, przyjmując obowiązki muzyka. Zagrała cicho i z zadowolenia obok Arcyksiążęcego ucha, by nie nastała martwa cisza, jednocześnie przenosząc swoją jedną dłoń z ramienia na kark. Skończyła w tym samym momencie, gdy pozwoliła unieść się zamkniętym powiekom, by spotkać się ponownie ze wzrokiem męża Rozaliny. Nie mogła się powstrzymać, by znowu się nie uśmiechnąć.
- Nie musisz już odpowiadać. Ta odpowiedź jest wystarczająca.
Po chwili też dodała, uświadamiając mu, że tym zdaniem odpowiedział na jedno z bardziej wcześniejszych pytań, które pozwolił sobie ominąć.
- A więc nie chcesz mnie w najbliższym czasie posłać na drugi koniec Krainy Luster? Cieszę się, że masz zamiar najpierw się mną pocieszyć, a i na razie mam dość spacerów i biegów. Nie muszę chyba wyjaśniać dlaczego, prawda?
Po tych słowach odsunęła się niechętnie, uśmiechając się chytrze. Możliwe, że chciała podsycić jeszcze bardziej jego tęsknotę do niej. Palcem wskazującym zaczęła robić ścieżkę na ciele Rosarium, zaczynając od prawego policzka po jego szyję, tors, ramię, dalej plecy, by wrócić znowu na przeciwko Tyka, by jego wzrok znowu się spotkał ze wzrokiem Ro. Poza tym nadal uśmiechała się tak, że można by podejrzewać, że ma coś w planach. A czy ma? Tego sama już nie wiem, nawet ja nie ogarniam swojej własnej postaci. Niczym psychopatka, obróciła się trzy razy wokół własnej osi, śmiejąc się za razem. Można by było uznać, że tak okazuję swoją radość, może trochę w niezbyt normalny sposób. Mogłaby za pomocą słów określić, jak bardzo się cieszy z powrotu do domu, ale po co? Lepiej się kręcić w miejscu, śmiejąc się przy tym tajemniczo. Stanęła tyłem do swojego małżonka, splatając swoje dłonie za plecami. Przemówiła do niego przyjaznym głosikiem, może nawet za bardzo przesłodzonym oraz trochę psotliwym.
- Zagramy w chowanego?

Tyk - 18 Lipiec 2013, 20:32

Delikatny powiew letniego wiatru wpadł do pokoju ujawniając tajemnicę skrywaną dotąd przed Ro i Rosarium przez czerwoną zasłonę. Nie został jednak nawet dostrzeżony, lecz wpadłszy poruszył jeden kwiat tym samym odrywając od niego jakiś płatek, który nie trafiając w stół spadł dalej na miękki dywan, na którym stała dwójka arystokratów.
Niedużo czasu minęło jak Agasharr odwrócił się po usłyszeniu absurdalnego pytania Rozaliny i wziął z talerza kawałek czekolady, następnie odczekawszy nieco, jednym ruchem umieszczając go w swoich ustach. Gdy tylko dłoń opadła zatrzymała się na oparciu krzesła, a oczy tymczasem skierowały się na Panią Rosarium. Nie odpowiedział jednak od razu, najpierw uśmiechnął się delikatnie, choć z kpiną wyraźną.
- Z jednej strony obawiasz się, że chciałbym cię wysłać, zaburzyć odpoczynek i przeszkodzić figlom radosnym pośród moich ogrodów oraz mój widok Ci odebrać na tak długo, z drugiej zaś oferujesz ukrywanie się i drogę swoją wydłużasz niepotrzebnym harcami.
Prawa dłoń opuściła wygodne oparcie krzesła i przeniosła się na srebrny talerz, na którym ułożono na wewnątrz czekoladę, w środku ciastka, a w samym centrum kilka bułeczek z jabłkami w środku. Celem były jednak maleńkie, czarne kostki, które palce - przystrojone bielą rękawiczki - uniosły w górę w liczbie podwojonej, rzucając je z centymetra na wewnętrzną stronę lewej dłoni.
- Zaproponuję natomiast tę oto czekoladę, którą zjemy w drodze, bo niezwłocznie po tym złożę również propozycję małego spaceru. Tutaj po ogrodach, lecz najpierw wstąpmy do stajni ażeby tak dużego terenu nie musieć pieszo zwiedzać.
Mówiąc to wyciągnął do niej lewą dłoń. Miał nadzieję, że Rozalina odbierze od niego dwie spoczywające na jego ręce kostki mlecznej czekolady, lecz jednocześnie drugą rękę wsunął do kieszeni gdzie zapewne już od dłuższego czasu spoczywał prezent dla arystokratki.
- Nie ukrywam również, że chętnie porozmawiałbym na temat tego co widziałaś podczas swojej podróży oraz podzielił się z tobą kilkoma spostrzeżeniami na temat mitu o Minotaurze, który to miałem okazję przemyśleć podczas gdy zgubiłem się w tajnych korytarzach, zaraz po wprowadzeniu się do nowego pałacu.
Po tych słowach uśmiechnął się trochę i wyciągnąwszy rękę z kiszeni wyciągnął ją i wskazał na ścianę zdobioną wielkim obrazem przedstawiającym dwa białe lisy biegnące po dużym lesie brzozowym pokrytym niewielkim, topniejącym już białym dywanem.
- Jak sądzisz, powinniśmy wybrać właśnie tę niejawną drogę do stajni i w niej właśnie powinienem był w niej właśnie zaznajomić cię z moimi rozważaniami opartymi na ludzką mitologię z dawnych lat? Moim zdaniem jest to doskonały pomysł. Na chowanego zaś również będzie nieco czasu, nie ukrywam, że przewagą znajomości miejsca tylko umili mi tę małą grę.

Anonymous - 18 Lipiec 2013, 22:33

Co prawda rozradowana i nazbyt dziecinna Rozalina nie poczuła żadnego wiatru, ale za to zauważyła lądujący niedaleko niej płatek kwiatu. Poza tym... Bardzo rzadko pozwalała sobie na takie zachowanie. Ucieczka przed strażnikami była jedną z niewielu sytuacji, które wydarzyły się publicznie. Tak więc łatwo się można domyślić, że takie dziecinne igraszki najczęściej odbywały się w obecności Tyka. Był jedną z małego grona osób, które o takich "wyskokach" z linii zwanej "normalnym zachowaniem".
Wracając jednak, podeszła do miejsca, w którym owy płatek spadł. Podniosła go i położyła na wewnętrznej stronie dłoni. Mimo że miał małe rozmiary, zaczął roznosić swoją obecnością słodki, kwiecisty zapach, od którego Ro zamknęła oczy. Ale nie przez to, że był okropny. Nie, nie! Wręcz przeciwnie! Był tak przyjemny, więc byłoby grzechem na chwilę się nie rozmarzyć i wyobrazić sobie kwiecistych pól, gdzie być może, toczyły się ogromne bitwy, od których zależały losy wielu istot? Bardziej przyjemne były wizje, w których pola były nieskazitelnie czyste, oblegane jedynie przez różnokolorowe kwiaty poruszane lekkim podmuchem wiatru, który sprawia, że lekko szumi nam w uszach, niż oblewający je szkarłat krwi, stosy martwych ludzi oraz krzyki i płacze ocalonych, lecz trafionych.
Wróciła myślami do rzeczywistości. Dziwne. Najpierw kręci się w kółko, śmiejąc się jak jakaś psychopatka, potem w ciszy podnosi płatek róży, zamyka oczy, przy czym wygląda na strasznie wyciszoną i skupioną, prowadzi przy tym wewnętrzny monolog, kończąc na niespodziewanym powrocie do prawdziwego świata.
Gdy spojrzała na swojego małżonka oczami, które aktualnie wyglądały jak po nagłym przebudzeniu - szeroko otworzone, przy których ledwo widać źrenice, rozkoszował się smakiem rozpływającej się w ustach kostki czekolady. Ścieżki ich oczu się spotkały, a Ro poczuła jakby falę chłodu, widząc twarz Rosarium, jakby niezadowolony jej reakcją bądź wypowiedzią. Słysząc jego własną, odwróciła się napięcie i skrzyżowała ręce, jak naburmuszona dziewczynka. Odpowiedziała tak samo, jak wyglądała, trochę zagniewana.
- Tak byłoby o wiele ciekawiej odkrywać nowe zakątki pałacu, przy czym ja go nawet nie znam, więc zabawa byłaby przednia! Poza tym, pomyśl! Tak uciekać przed Tobą i czekać z wielkim oczekiwaniem, żeby znowu rzucić Ci się w ramiona! W ogóle nie zrozumiałeś moich intencji!
Odwrócona, nie widziała wędrującej dłoni Rosarium po talerzu, w celu poczęstowania jej czekoladką. Dopiero gdy zaczął znów mówić, stopniowo i powoli odwracała się od niego tak, że początkowo było widać jej mały, zadarty nos do góry, później profil twarzy z lewym okiem, który nieufnie patrzył na białowłosego, aż odwróciła się prawie całkowicie. Słowo stajnia usunęły tą nieufność, zastąpiły ją jednak iskierki radości na myśl, że będzie mogła się udać na miłą i rekreacyjną przejażdżkę, a nie jak to w przypadku jej podróży, jazda na koniu stawała się dla niej powoli męką. Nie było to zbyt wygodne. Zresztą... Było widać to też po jej stanie wyglądu, bo drobinki kurzu, ukrytych wśród materiału płaszcza, zagnieździły się już dawno niż przy tarzaniu się w trawie i podczas bezsensownej dla wielu innych ludzi ucieczki. Porzuciła temat gry w chowanego, nie ukryła zaś wątpliwości, które w nią wstąpiły.
- Stajni? Chciałbyś urządzić nam małą przejażdżkę?
Tu zrobiła krótką pauzę.
- Doskonale wiesz jaki mam charakter, po pięciu sekundach chciałabym się z Tobą zacząć ścigać lub zmusić konia do jak najszybszego biegu, na jaki mógłby się zdobyć.
Kolejna pauza, tym razem pozwalając sobie na krótkie westchnięcie.
- Jednak zdaję sobie sprawę, że to nie będzie możliwe, zważywszy na to, że w tej pięknej sukni nie przystoi, a przebieranie się w strój jeździecki, a potem znowu w suknię zabrało nam by zbyt za dużo czasu.
Uśmiechnęła się teraz, podchodząc do Tyka, skracając dystans między nimi tylko na wyciągnięcie ręki.
- Czekoladkę zaś chętnie zjem, ale czy wolisz dać mi ją w tradycyjny sposób, czy może masz ochotę na podanie mi jej w inny sposób?
Nie odebrała od niego kostek czekolady, ale ręce już nie były skrzyżowane z przodu, a znowu splecione z tyłu pleców, a głowa arystokratki przechyliła się w bok jak u kota, który dostrzegł coś ciekawego, a w tym przypadku, Ro zauważyła, że Agasharr sięga po coś ręką do kieszeni. Słuchała dalej, co ma do powiedzenia.
- Nie chce mi się wierzyć, że zgubiłeś się Ty, we własnej osobie, we własnym pałacu! Jednak ufam Twoim słowom, jednak wydaje mi się to nazbyt absurdalne! Co do mojej podróży... Podzielę się z Tobą wszystkim, o czym się dowiedziałam oraz opiszę to, co najbardziej mnie zaciekawiło.
Jej oczy nie wiedziały gdzie się podziać. Czy obserwować ruchy ręki, czy śledzić przebytą ścieżkę przez wzrok Rosarium? Spojrzała na obraz z dwoma lisami. Jakże wielka była to aluzja!
- Oczywiście, chętnie posłucham Twoich rozważań, byleby nie było to pełny dygresji monolog, do których jesteś zdolny! I w końcu się przekonałeś do gry, którą Ci zaproponowałam! Dla mnie też będzie to wielka zabawa. Odkrywanie w ten sposób wszystkiego co nieznane i nowe podczas gry w chowanego... Doczekać się nie mogę.
Po tej wypowiedzi, pozwoliła sobie przytulić się do lewego ramienia Arcyksięcia, owijając wokół niego dłonie. Jej mina wyrażała gotowość, chęć do spaceru i długiej rozmowy, która na pewno się odbędzie.
- To ruszamy?

Tyk - 19 Lipiec 2013, 00:04

Nagłe wahania nastrojów mogą być wywołane chorobą psychiczną, która zatruwa umysł niewinnej duszyczki niczym zła myśl niszczy piękną ideę, lecz również czegoś tak prozaicznego jak niepoważne, czasem lekko dziecinne zachowanie, nieprzywiązywanie wagi do poszczególnych wydarzeń i patrzenie tylko w niewielkim ich aspekcie, nie zaś zajmowanie się ogółem.
W pewnym sensie było to nawet urocze, że osoba, która jeszcze wcześniej żywiołowa pragnęła zabawy, ukrywania się niczym podczas włamania do miasta wroga, lecz wszystko nie dla tajnych informacji, a jedynie dla uśmiechu na delikatnej twarzyczce.
Wróćmy jednak do tego co w istocie ważne, a więc do porzucenia błahych rozważań nad istotą zmian, lecz o uchwycenie tej małej cząstki rzeczywistości, która została nam właśnie dana. Wszak gdzie byłby Cezar myśląc o tym jak cywilizacja grecka została wyparta przez łacińską, bądź Hitler zastanawiając się co stało się I Rzeszy i dlaczego jej idea przeminęła dawnymi latami (przy czym w tym wypadku może i lepiej gdyby tak było?). W tej chwili, gdy nos Rozaliny zbliżył się do kwiatu, a raczej jedynie maleńkiej jego cząstki - lichego płatka - delikatnego jak maleńka łódeczka, taki choćby HMS Victory względem bezkresnej potęgi wszechobecnego oceanu, który jednym kapryśnym oddechem potrafi ścisnąć serca marynarzy trwogą niczym sam Hades dusze śmiertelników, gdy te na wieczne męki skazane trafiają w odmęty Tartaru - Rosarium mógł obserwować jak Ro tańczy w bezruchu, bez muzyki z zapachem wciąż jeszcze tkwiącym w maleńkiej cząstce najpiękniejszych woni arcyksiążęcych ogrodów.
Ten widok tylko jedno mógł wywołać na twarzy Rosarium - uśmiech szczery i bez intencji nieczystych i zauroczenie w oczach postawą swej żony. Szybko jednak spojrzenie powędrowało do góry, a usta niecicho przepuściły przez się powietrze. Ach, ta Rozalina! Jak dziecko, a przecież to arcyksiężna. Z początku Agasharr miał chęć podejść i ją przytulić, lecz uznał że nie negocjuje z udawaną obrazą swej rozmówczyni.
- Moja droga, mając do wyboru nacisnąć przycisk w windzie i sprawić, że ta do Ciebie przyjedzie, czy może jednak chciałabyś wbiec najpierw po schodach i sprowadzić ją w dół tylko po to, aby można było nią wjechać? Spytasz dlaczego o tym mówię? Klasnął w dłonie, czyniąc tym samym dość wymowną pauzę. - [/b] Bowiem tym właśnie byłaby zabawa i uciekanie tylko po to, aby móc się przytulić, gdy przecież to już teraz jest ci dostępne zaledwie za pomocą jednego kroku. Nie wspominając, że chociaż pałac nie jest labiryntem, to zgubić się w nim nietrudne, a czym jest zabawa połączona ze strachem niewiedzy i zgubieniem właściwej drogi?[/b]
Tutaj przerwał, po czym wysłuchał kolejnych słów Rozaliny. On miał na temat jazdy konnej nieco inne zdanie. Nie tylko nie był mu potrzebny do niej specjalny strój, a na dodatek miał z końmi miłe wspomnienia, głównie dlatego, że używał ich do przejażdżek rekreacyjnych. Sam zresztą nie rozumiał dlaczego Ro nie jeździ powozami, tylko siedzi na koniu jak tatar czy mongoł, chociaż tatar to w pewnym sensie jest mongoł, a więc jak tatar i mongoł, wiedząc, że koniunkcja zdań o jednakowej wartości zawsze jest prawdziwa, a więc jest tautologią. Z drugiej strony Rozalina nie lubiła siedzieć w miejscu, często wybiegała tam gdzie nie powinna, co nieraz spowodowało u niej obrażenia, choć na razie - na szczęście - niewielkie. Jednak ile konie straciła przez wjechanie w pułapkę na niedźwiedzie czy z innych, często błahych powodów.
Na groźby swojej żony Rosarium tylko uśmiechnął się delikatnie, nie mając nawet zamiaru im odpowiadać. wiedział, że Rozalina bez jego zgody nie ośmieliłaby się na gonitwę, czy inną jeszcze zabawę przy użyciu konia, a co więcej strój skutecznie jej to uniemożliwiał. Może właśnie dlatego ubierał ją w długie suknie, które bardzo chętnie kazał jej szyć, żeby ta nie mogła zbytnio mu uciekać - choć była wolna, złapanie jej nie było dla Rosarium problemem, tyle że urocze lisiątko zawsze lądowało na ziemi niepotrzebnie pobrudzone.
- Zapewne skończy się na wzięciu zaledwie jednego konia, czyż nie tak?
Uczynił małą aluzję wiedząc, że Ro jest niewyżytym stworzonkiem, które nigdy nie ma dość przytulania, głaskania i całowania, nawet zwykła, prozaiczna i można by rzec niewinna oferta dwóch kostek czekolady została przez nią wzięta za przyczynę do pocałunku. Oczywiście aluzja Rozaliny była dość jasna, lecz Rosarium postanowił nie spełniać od razu jej próśb, a poigrać z uroczą istotką.
Podszedł do niej i palcami prawej dłoni uniósł czekoladkę z lewej ręki, a następnie przysunął ją do ust Rozaliny. Ta na pewno nie odmówi podarku, prawda? Dopiero drugą kostkę przekazał jej z chwilą gdy ich usta spotkały się ze sobą, zaledwie chwilę po przyjęciu przez białowłosą pierwszego prezentu. Zaczekał chwilę, aż jego żona w swoich ustach ukryje i drugi kawałek słodkiej tabliczki, po czym swoim językiem usunął z ust Rozaliny, a później i swoich resztki czekolady.
Oczywiście bezczelną uwagę na temat jego zgubienia się we własnym domu ominął w końcu mieszkając w tak wielkim pałacu zgubić się może każdy, co więcej brak tego nieszczęsnego stanu mógłby znaczyć, że Rosarium nie dość korzysta z tego wszystkiego co dla niego przygotowano. Pogłaskał przytuloną do niego osobę po ramieniu, po czym powolnym krokiem ruszył do ściany, która oczywiście okazała się być tajnym przejściem, uruchamianym za pomocą przycisku ukrytego w przyściennej fontannie z posążkiem anioła spod którego stóp wypływała woda, a który trzymał w swoich dłoniach skrzypce.
- Wiele zmieniła się nasza kraina od czasu, gdyśmy ostatnio mieli okazję ją wspólnie zwiedzać ponad rok temu? Co najbardziej przykuło twoją uwagę? Czyżby jakieś nowe miasto zostało założone przez grupkę nie-dokońca-wiemy-czym-jestęśmy? Opowiadaj!
Po tych słowach ręką zaprosił Rozalinę do środka. Oczywiście ukryty korytarz był znacznie prostszy, lecz nie można go nazwać brzydkim, jasnozielone ściany w istocie przypominały jakiś labirynt z krzewów, lecz na białym pasie umieszczonym około półtora metra nad ziemią można było dostrzec oznaczenia pomagające odnaleźć drogę.

Anonymous - 20 Lipiec 2013, 19:14

Niekoniecznie chorobą psychiczną! Możliwe jest, że po prostu Rozalina zapragnęła dzisiaj się dziwnie zachowywać. Ale czy tak naprawdę było? Normalnie to ludzie nie myślą nad swoim postępowaniem. Po prostu z kwestii przyzwyczajenia, wychowania przez rodziców oraz własnego instynktu podejmujemy decyzję z różnymi reakcjami, niektórzy spokojniej, a inni niecierpliwie i pochopnie. Zachowanie jest czymś, nad czym się nie myśli. Inni nawet próbują się zmienić, ale wymaga to nie lada wysiłku (Prawda?). Warto tu choć raz okazać podziw cynikom, którzy zachowują się tak, jak chcą, nawet gdy naprawdę zachowaliby się zupełnie inaczej. Rozalina na pewno nie była cyniczna, poza tym - taka już jest od dziecka. Wieczne wahania nastrojów nigdy jej nie opuszczały, co przyprawiało jej rodzinę do szału. Zdawała sobie z tego sprawę i podziwiała Tyka, że nadal z nią wytrzymuje. Jeszcze. W każdym razie, na pewno Ro nie była chora psychicznie. Taka już była. Koniec, kropka.
Idąc dalej jej zachowania, a dokładnie o sytuację z płatkiem kwiatu.... Takie sytuacje często się zdarzało, że zaczynało się od radości, zagniewania, poruszeniem i wewnętrznym rozmyślaniem, po niedowierzaniu czegoś i zadziornymi odpowiedziami. Kolejność i skład dowolny. Naprawdę, jaką cierpliwość posiadał Arcyksiążę, skoro przez tyle lat jeszcze ani razu na nią nie nakrzyczał? Jasne jest teraz, dlaczego wysyłał ją czasem w bardzo długie podróże. Chyba musi sobie kiedyś od niej odpocząć.
Uśmiechu Tyka nie widziała, w takich chwilach, gdzie zaczynała sobie rozmyślać, mało co ją obchodziło co się niej wokół dzieje. Nie pomyślała, że mogła go też tym urazić, nagle wyłączając się w jego towarzystwie, uprzednio mówiąc, że strasznie za nim tęskniła. Mógłby to odebrać tak, że mało co ją obchodzi czy wróciła do domu i może go już dotykać, przytulać i widzieć, czy wszystko jest to jej odebrane. Ale tak nie było! Ktoś, kto jej nie zna, mógłby tak to odebrać.
- Nie rozumiesz mnie! - zrobiła lekką pauzę -Jakie to jest wspaniałe uczucie, gdy wjeżdżając windą do góry, spotkasz ukochaną osobę i to nie jest to samo, co mieć ją na wyciągnięcie ręki!
Rozalina pominęła kwestię taką, że tym samym wywołuje u siebie tęsknotę, omijając tym samym znowu często śmiesznej kłótni na temat, czy jest masochistką czy nie. A może była...?
- Gdy właśnie na tym to polega! Takie ranienie się, by znowu poczuć tę samą euforię co wcześniej. Dla mnie nie jest straszne chodzenie po nieznanych zakątkach pałacu, czy zgubienie się! Zawsze można zapytać służby, ona na pewno by mi wskazała odpowiednią drogę!
Drogi Tyku! Jeśli Rozalina chciałaby większych wrażeń z jazdy na koniu, to musiałaby się stosownie ubrać, bo takie jeżdżenie w ciężkiej i długiej sukni nie wypada! Poza tym, mogłaby się zniszczyć, a tego Ro by sobie nie mogła wybaczyć, że prezent od Arcyksięcia został uszkodzony. To, że chciała czasem szybszej jazdy, nie znaczy, że nie posiadała równie wspaniałych i miłych wspomnień co Tyk. To nie prawda też, że konie wpadały w jakiekolwiek pułapki. Co jak co, ale starała się tego unikać i bardzo rzadko to się zdarzało i zazwyczaj winę zwalała na kłusowników, mówiąc na nich dość nieładne i grożąc spaleniem. Rozalinie jakiekolwiek rany nie przeszkadzały, póki nie było tego widać w sukience. Gdy materiał przykrywał niemiłe dla oka ślady - traktowała je tak samo jak inni. Próbowała udawać, że ich tam w ogóle nie ma.
Na jej twarzy gościł zadziorny uśmieszek, a na twarzy wstąpił leciutki rumieniec, dodając do białych policzków trochę różu.
- Pewnie tak... Zapewne nie chcesz mi pozwolić gdzieś uciec na drugim.
Prawidłowo odczytała także aluzję Agasharra, ale chciała się z nim tak samo podroczyć jak on z nią.
Na początku myślała, że jej małżonek darował sobie spełnienie jej prośby, więc poczuła lekki zawód wraz z pierwszą kostką. Zaskoczenie przyszło wraz z pierwszym muśnięciem jego ust i smakiem drugiej czekoladki. Nie wiedziała na początku co ma pierwsze uczynić. Zając się drugą czekoladką, czy ustami ukochanego? Nie musiała się zastanawiać, ponieważ Tyk zamierzał tylko dać jej czekoladkę i od razu się usunąć. Nie zdążyła nawet pobawić się jego włosami przy karku, co robiła robić! Ale i tak zjadła z tym samym uśmiechem czekoladkę, którą jej dał... w sposób, który by się mniej spodziewała niż nakarmienie ręką. Za to przywarła do niego mocniej, tuląc go i cichutko mruczeć. Tak cicho, że nawet sama nie wiedziała, czy to słyszy.
Wróciła do poprzedniej pozycji, a raczej sposobu przytulenia. Przywarła z powrotem do jednego z ramienia, idąc wraz z nim do tajemnego przejścia. No tak... Mogła się spodziewać po nim, że na pewno zażądał zainstalowanie tajemnych przejść. Miała nadzieję, że będą one zadbane, a nie jak to w pewnej książce było - ciemne, wilgotne, posiadające niemiłych lokatorów, zwanych dalej pająkami, a czasem nawet niebezpieczne.
- Cóż.... Różnice zatarły się wraz z czasem, który wykorzystałam na podróżowanie. Teraz dla mnie wszystko jest normalne, nie pamiętam już starego widoku... Ale na pewno Twoja nowo wybudowana kolej bardzo się wyróżnia wśród tego magicznego krajobrazu! Chciałam odwiedzić Dyniowe Miasteczko, ale jak dobrze wiesz, ma tendencję do przemieszczania się, więc przez to nie mogłam jej odwiedzić. Zatrzymałam się też u arystokratycznego małżeństwa, które podejrzewałeś o spiskowanie przeciwko Tobie. To przeczucie jednak okazało się mylne, nic nie szykują przeciwko Twojej osoby. Poza tym...
Zrobiła krótką pauzę, by się zastanowić.
- Tak, chyba powstało jedno miasto! Bardzo specyficzne... wyglądało jak miasto z książek, które czasem mi dajesz, a pochodzą ze świata ludzi. Niestety nie zawitałam tam, ponieważ dziwnie wyglądające istoty zaczęły do mnie rzucać różnymi przedmiotami i za mną gonić, więc musiałam sobie darować.
Szybko zmieniła temat, gdy wskazano jej, że ma wejść do ukrytego korytarza. Jej mina wyrażała niezdecydowanie.
- Nie będą one, jak tradycyjne przejścia, prawda?
Wcześniej wyrażała swoją odwagę, co do odwiedzin nieznanych jej miejsc, a teraz martwiła się, czy zobaczy tam straszne, małe stworzenia... Dziwne? W jej wypadku nie.

Tyk - 21 Lipiec 2013, 20:52

W cynikach nie ma nic co zasługiwałoby na podziw. Nie tylko dlatego, że ich zachowanie często pełne jest nieuzasadnionej wrogości, a nierzadko i oszustw, a ze względu na fakt, że to jest ich natura. Nie można podziwiać lustra za to, że lepiej odbija rzeczywistość niż metalowa rurka, zapominając, że lustro nie może być użyte do tego wszystkiego co ta rurka. Nie należy również zapominać, że cynicy nie kontrolują się, lecz zachowują zgodnie ze swą naturą, a kto wie czy zmienić się nie byłoby dla nich stokroć trudniejsze, właśnie przez tę pozorną łatwość z jaką robią to na co dzień. Często bowiem przy tego typu czynnościach, którymi w sposób domowy zajmowaliśmy się przez wiele lat, mamy wypaczone przedrozumienie, przez które przebijają się te stare, często niewłaściwe sposoby, nie pozwalając na opanowanie prawidłowych zachowań. Podziw należy natomiast mieć dla tych, którzy potrafią naprawiać swoje błędy i usuwać te cząstki charakteru, które są dla nich przeszkodą.
Należy jednak zauważyć pewien paradoks, bowiem jeżeli ktoś zachowuje się w sposób, który pochwalamy często usłyszeć może od nas "nie zmieniaj się", "bądź sobą", czy "bądź kim jesteś". Natomiast jeżeli kogoś zachowanie jest przez nas niepochwalane, to często wytykamy co się nam nie podoba, czasem nawet zalety i wręcz żądamy ich zmiany. Moim natomiast zdaniem każdy powinien być sobą ale w granicach wyznaczonych przez normy społeczne oraz szacunek do drugiej osoby. Tak też puszczanie na cały autobus swojej ulubionej piosenki chociaż może nie być odebrane źle, nie powinno być praktykowane w szacunku do tych, którzy w swej głowie chcą uporządkować myśli podczas tej przejażdżki.
Co zaś się tyczy cierpliwości Rosarium to w istocie była ona wręcz nieograniczona, z drugiej strony Rozalina pomimo całym swoim dziecięcym, a wręcz maniakalnym pragnieniu psot i zabaw zawsze starała się słuchać tego co mówił Rosarium i zwykle nieprzychylne spojrzenie rozwiązywało problem. Nie było więc potrzeby krzyczeć, a czasem nawet za coś, co w istocie powinno spotkać się z krytyką, arcyksiężna otrzymywała pochwałę. Oczywiście nie oznacza to, że kiedyś nie przyjdzie czas jak Rozalina zachowa się niewłaściwie, a wtedy będzie musiała zasmakować arcyksiążęcych kar, bo nawet pomimo jej wyjątkowej pozycji nie uniknie słusznego zadośćuczynienia za swe występne czyny.
Co zaś się tyczy jej wrodzonego masochizmu... Ta kwestia nie jest rzeczą dyskusyjną, wszystko jest tutaj oczywiste i chociaż nie jest to skrajny masochizm, to nie można zaprzeczyć o jego umiarkowanej formie w wypadku Rozaliny. Nie wspominając jednak o tym, że często nie był to w istocie masochizm, a jedynie brak odpowiedniego rozeznania sprawy i upartość. Przecież od razu widać po wypowiedzi białowłosej, że broniła swojego stanowiska, chociaż sama widziała jak bardzo jest ono niedorzeczne. (Nie chodzi tu wcale o o byciu nie do rzeki, ale o niską wartość prawdziwości stanowiska Ro.)
Nic więc dziwnego, że jedyną reakcją Arcyksięcia na te jakże nierzeczowe i wymyślone na szybko wyjaśnienia, było poklepanie Rozlainy po główce - trzykrotnie, jak klepie się małe dzieci, gdy te mówią coś mało sensownego, lecz jednocześnie nie uznaje się za stosowne im o tym mówić, bo sprawa tak błaha, że niewarta kłótni.
Co zaś się tyczy konia, to sam fakt, że Rosarium jej czegoś takiego zabronił powinien wystarczyć, a suknia była tylko dodatkowym zabezpieczeniem, takim wspaniałym opakowaniem, aby nie uszkodzić cennego wnętrza, a przy okazji uniemożliwić ubranej w suknię białowłosej zbyt radosne harce, a przy okazji narażanie się na jakieś niebezpieczeństwa, jak na przykład denerwowanie arcyksięcia. Tutaj również poklepał ją, nie odpowiadając na jej stwierdzenie, że nie pozwoli jej uciec na drugim koniu. Wszyscy przecież dobrze wiedzą, że Rozalina sama wchodzi na nie tego konia, niby to przez pomyłkę.
Rosarium wszedł do wnętrza tajnego przejścia, a te okazało się naprawdę zadbane. Było czyste, a to jest przecież najważniejsze. Nie było jednak zbytnio ozdobione, bardzo proste klasycystyczne wnętrze i gdzieniegdzie tylko obraz, na którym zaszyfrowane zostały informacje gdzie należy się udać, aby dojść tam gdzie się chce.
Niezbyt chętnie słuchał o tym, że jego żona została zaatakowana przez jakichś nieznanych ludzi. No cóż za kultura żeby arystokratkę z jednego z najpotężniejszych majątków traktować jak zwykłego zbira, chociaż trzeba przyznać, że niekiedy zachowanie Ro było bardzo bliskie dziecięcemu rozbójnikowi, który jednak od rozbójnika różnie się niską szkodliwością. Czym bowiem szkodziła Rozalina? Niczym! Ona tylko się bawiła.
- Cóż za niewychowane istoty odważyły się Ciebie zaatakować, gdy przeczy takiemu zachowaniu każda etyczna zasada?
Nie zrozumiał jednak pytania o przejście, nie wiedział bowiem jakie stereotypowe wyobrażenie tajnych przejść miała w swej słodkiej główce Rozalina.
- To znaczy?
Spytał więc z nadzieją na wyjaśnienie i nieukrywaną ciekawością. Tymczasem mijali kolejne metry tajnego przejścia.

<Q_Q>

Anonymous - 17 Sierpień 2013, 18:31

// Wreszcie po tak długim czasie, zabrałam się na odpisanie na Twojego posta. Niestety przez to, że nie odpisywałam Ci dłużej, niż powinnam, mogłam trochę się pogubić w poście ;___; //

Dyskusja o cynikach już jest tak bardzo rozwinięta, że ja, jako narrator, już jej nie ogarniam (<3). Zastanawiające w sumie jest, że potrafią zmienić swój charakter, w celu osiągnięcia pewnego celu na ich korzyść, a poważna zmiana, prawdziwa i od serca (Jak to dziwnie brzmi, gdy mowa jest o tych stworzeniach gorszych od lisów!) mogłaby ich przewyższyć. Co za tym stoi? Może fakt, że trudno byłoby im się pożegnać ze starymi nawykami. Czy ich własne zachowanie można porównać do nałogu, od którego nie da się uciec?
Dla jednego człowieka niektóre cechy mogą być pozytywne, a dla drugiego, te same mogą być takie, których oni nie uznają. Złoczyńca nie pochwalałby miłosierdzia i litości dla innych, za to duża część ludzi uznawałyby te cechy charakteru za pozytywne. Dojdźmy więc do wniosku, że nigdy nikomu jedna osoba będzie się podobała przez wszystkich wokoło. Tak się po prostu nie da!
Chwili, w której Rozalina przekroczy granicę co do niepoprawnego zachowywania się, nigdy nie nastąpi. Co prawda, miała specyficzny charakter, była dzieckiem w ciele kobiety, żyjącej już setki lat, ale znała swoje możliwości i jak mogła zajść! Tytuł Arcyksiężnej nie był byle jaki. Jej opinia społeczna musi być dobra, by zasługiwała na szacunek. Na który nie chciałaby zapracować siłą i zastraszeniem... Poza tym, znała swojego męża na tyle długo, by wiedzieć na co mogła sobie pozwolić!
Co do masochizmu Rozaliny nie zmienię swojego stanowiska. Jest to zachowanie raczej niewytłumaczalne dla innych i wychodzi na to, że tylko ja ją rozumiem (Nic dziwnego, skoro ją sama stworzyłam).
Poklepanie jej po głowie nie spodobało jej się. Paradoksalne! Mówiła jak dziecko, zachowywała się jak dziecko, ale nie chciała, żeby traktowano ją jak dziecko! Jeszcze lepiej, zrobiła naburmuszoną minę, jakby miała nadal kilka lat. No i jak tutaj takiej dogodzić? W dodatku jeszcze skrzyżowała swoje ramiona. Cóż za niedorzeczność! Jednak takie zachowanie miało swój cel... Chciała także zwrócić na siebie największą uwagę, o ile już nie jest dla niej takowa ofiarowana. Po chwili jednak znowu się uśmiechnęła. Ogarnięcie całej jej osoby graniczy z cudem.
Całkowicie jej się podobała taka opcja: Ona i Rosarium na jednym koniu! Rozalina też nie zamierzała nigdzie uciekać na koniu, w celu zdenerwowania Arcyksięcia. Tylko się droczyła z nim na pokaz. Wiedziała, że za samo grożenie w żartach nie grozi jej spalenie, a jedynie na końcu lekki śmiech i wyjaśnienie, że nie mówiła poważnie. Długie, a nawet wieczne życie po jakimś może być nudne, więc musi go sobie jakoś urozmaicać.
Gdy on wszedł do przejścia, ona nadal stała na progu. Teraz jedna jej ręka była owinięta drugą, na wysokości obojczyka. Na jej twarzy była odmalowana niepewność, a w oczach wkradała się lekka nieufność. Nigdy nie lubiła takich przejść! Zawsze w książkach kryły ohydne tajemnice. Skąd miała wiedzieć, czy za jakąś ścianą nie jest ukryta cela i na jego rozkaz żołnierze tak długo go męczą, by wyjawił cenne dla niego informacje? Definitywnie za dużo czytała.
- Barbarzyńcom brakuje hasła "etyczne zasady" w ich słowniku! Mój drogi, nie każdy jest tak dostojny jak Ty. Takie osoby zasługują tylko na jedną karę...
Drugie zdanie wypowiedziała żartobliwym tonem, dając do jasno do zrozumienia, co ma dokładnie na myśli. Rosarium nie powinien mieć problemów z tym, co ona ma na myśli.
- No bo...
Przerwała na chwilę, by odnaleźć właściwe słowa.
- Pająki! I inne robactwo, które można spotkać w takich przejściach! Nie lubię takich wymysłów w dużych budowlach! Powinno się ich używać tylko i wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach, jak napaść czy pożar! Co tam, że drugie jest prawie niemożliwe w tym pałacu... Chcę mieć pewność i słowo od Ciebie, że nic w nich nie ma!
Mówiąc to, doganiała Rosarium, nadal ze ściśniętymi dłońmi, nieufnie przyglądając się ścianom.
- Daleka czeka nas droga?

Tyk - 18 Sierpień 2013, 18:34

Mawia się, że czas leczy rany. Na ile w tym prawdy można rozważać pod wieloma względami. Choćby biorąc pod uwagę rany w znaczeniu biologicznym, które często mają tendencję do powolnego zanikania dzięki tej cząstce samoregeneracji, którą posiadają żywe istoty. Tutaj jednak pojawia się warunek, zaburzający sens tych słów. Niektóre rany z czasem tylko się poszerzają, jeżeli nie zastosuje się odpowiednich środków. Inaczej jest z ranami na duszy, które z czasem ulegają osłabieniu tak jak słabnie fałszywa nuta, która wkradłszy się w roztańczony łańcuch, burzą spójność utworu, lecz znika w końcu, aby ustąpić miejsca prawdziwemu brzmieniu. W tym wypadku czas zawsze jest lekarstwem, lecz niekiedy o skuteczności tak lichej, że wręcz żadnej.
Są jednak aspekty życia, w których czas nie jest lekarzem, raczej złoczyńcą mieszającym starannie oddzielone składniki rzeczywistości, ażeby utrudnić ludzkie życie. Odnosi się to niezaprzeczalnie do pisania postów, które łatwiej jest ułożyć z liter, słów i zdań po krótkim czasie od otrzymania tekstu, na który ma się odpowiedzieć, niż po okresie znacznie dłuższym. Dni, tygodnie i miesiące zdolne są zburzyć pamięć o planach i zdarzeniach już byłych, a tym samym zburzyć spójność tekstu, czasem wprowadzając nawet niespójności pomiędzy jednym, a drugim postem tej samej osoby.
Głównie dlatego podejmuje się starań postotwórczych pomimo ogólnego zniechęcenia do wszelkich działań wymagających wkładu większego niż ten, jaki potrzebny jest do bezcelowego błądzenia po ruinach Waszyngtonu, a to nie wymaga zbyt wiele uwagi i zaangażowania. Wiem jednak, że niczym dobrym nie jest nadmierne zwlekanie i dlatego, po nadmiernie długim wstępie, przechodzę do właściwej części tego, co przyjdzie mi napisać. O dziwo dotąd szło łatwo, czyżbym dotarł do schodów, a może sam akt pisania jest wystarczający, aby przezwyciężyć niechęć?
Cechą ludzkiego życia jest myślenie, a te nierozerwalnie związane jest z ocenianiem. Nie trudno się zatem dziwić, że oceniamy innych, czasem nie posiadając odpowiednich do tego informacji. Nie jest złe uznać, że osoba zataczająca się na chodniku jest pijana i jej unikać, tak samo jak nie jest niczym złym baczniej spoglądać na kieszenie, gdy tuż obok jest pewna mniejszość ciesząca się sławą złodziei. To wszystko pomaga na znacznie płynniejsze odbieranie świata.
Weźmy choćby sytuację, gdy na wyciecze w Egipcie podchodzi do Ciebie mieszkaniec tamtego kraju w bluzie z kapturem i jeansach, który w ręku trzyma stary, dobry, rosyjski karabin i krzyczy coś w twoją stronę. Nie rozumiesz co mówi, jednak wiesz, że lepiej podnieść ręce i mieć nadzieję, że niczego od Ciebie nie chce, niż analizować dokładnie czy nie jest on czasem zatroskanym o twój los Egipcjaninem, który krzyczy do Ciebie: "Tutaj nie jest bezpiecznie, uciekaj stąd szybko zanim coś Ci się stanie".
Złe jest natomiast utknięcie w tych uczynionych na szybko wnioskach, niechęć do ich weryfikacji, a co za tym idzie niemożność naprawy fałszywego obrazu danej osoby. Weźmy chociaż tego, którego uznaliśmy za pijaka, a który okazuje się być w istocie szarym mieszkańcem, który z jakiegoś niealkoholowego powodu nie potrafi utrzymać równowagi. Choćby przez jakąś chorobę.
Co nie zmienia faktu, że i tak ocena jest najistotniejsza. Doskonałym przykładem jest Arcyksiążę, który chociaż sam siebie uważa za osobę dobrą i za taką będzie uznany przez wielu artystów otoczonym mecenatem, czy też przez kilka innych osób, które nie szukają sporu z Rosarium, to druga część znających go osób uzna go za bezlitosnego, sadystycznego wręcz, tyrana, którego należy unikać jako osobę niebezpieczną.
Podobnie jest z jego Siostrą (Co za wyjątkowo intrygująca rodzina, by nie powiedzieć dziwaczna), która przez wielu uważana jest za przeklętą despotkę, pragnącą jedynie śmierci i nieszczęść, a w rzeczywistości będącą jedynie małą, samotną dziewczynką, która nawet nie wie, że nie należy rzucać ciastkami w osobę, która Cię porwała.
Jednak przykładów postaci, których ocena jest tak różna, przez tak wiele różnych osób jest znacznie więcej. Cezar, Aleksander, Napoleon, wszyscy, którzy kiedykolwiek coś znaczyli mają dziś swych wrogów i przeciwników. Każda osoba, która żyje na ziemi zostaje przez jednych uznana za pozytywną, a przez innych za negatywną postać. Należy zadać sobie jednak pytanie, czy to oznacza, że ocena jest bezcelowa i całkowicie relatywistyczna? Moim zdaniem nie, gdyż często człowiek jest oceniany tak różnie przez swoje dokonania, nie przez sam charakter. Ilu ludzi przy ocenie bierze pod uwagę samą osobę i motywy, które popychają ją do działania?
Weźmy pod uwagę Napoleona, który przez jednych uznawany jest za wybawiciela, który obalał feudalną niesprawiedliwość na rzecz nowego, rewolucyjnego ładu, a inni mają go za samozwańczego cesarza, który pogrążył Europę w krwawych wojnach. Wśród tych dokonań sam Bonaparte odchodzi na dalszy plan.
Głównie dlatego, że pamięć o tym jaki był, trwa znacznie mniej niż pamięć o dokonaniach. Nie da się ocenić człowieka na wiele lat po jego śmierci. Jego wypowiedzi często mogą mijać się z tym co głosił czynem, a wypowiedzi innych często są związane stosunkiem innych do danej osoby. Można jednak poznać ludzi żyjących. Nie bez trudów i przekopania się przez morze kłamstw, którymi ludzie często sami siebie karmią, lecz z nadzieją na sukces.
W ocenie ludzkiej często zapomina się, ze nie zawsze znamy siebie najlepiej. Wielu ludzi twierdzi, że z natury jest zła, sadystyczna i nienawidzi ludzi, choć tak naprawdę to wszystko są kłamstwa. Inni natomiast twierdzą, że są elokwentni i oczytani, a w rzeczywistości potrafią jedynie stosować argumentum ad personam, ażeby ośmieszyć każdego, kto jest mądrzejszy od nich, a w końcu ilu jest ludzi wątpiących w swe zdolności, nie czujących się lepszymi od innych, a dokonujących rzeczy wielkich i będących postaciami niezwykle wyrazistymi.
Te fałszywe spojrzenie na siebie można wyeliminować przez myślenie, lecz kto ma dziś na nie czas? Wielu jest otoczona przez zajęcia w takim stopniu, że nawet gdy mówi o nudzie słucha po raz milionowy piosenki o tym jak życie jest nieuczciwe, słucha jednym uchem wiadomości prezentowanych przez jakiegoś szarego dziennikarzynę, a przy okazji informuje o swojej rzekomej nudzie wszystkich zebranych na jakimś sb, jakiegoś forum.
W takich warunkach nie myśli się o samym sobie, co więcej nie może to być zajęcie, na które decydujemy się, gdy wszystko inne jest nieosiągalne. Refleksja powinna być elementem życia tak samo jak jest nim jedzenie, czy powietrze. Czas zawsze się znajdzie. Osobiście najbardziej przypadły mi do gustu trzy czynności, przy okazji których mogę zająć się rozmyślaniem: kąpiel, leżenie w łóżku na chwilę przed zaśnięciem, czy wieczorny spacer w świetle gwiazd.
Każdy jednak powinien sam sobie znaleźć najlepszą porę na chwilę refleksji, lecz nie może ograniczać rozważań jedynie do siebie.
Trzeba pamiętać, że choć świat badają naukowcy, to ich działania od dawna nie mają bezpośredniego wpływu na ludzkie życie. Każdy sam musi zdecydować o tym jak oceni świat. Dla jednych widok piłkarzy ganiających po boisku budzi wielkie emocje, a dla innych jest on nużącą stratą czasu.
Tak samo i ludzi należy oceniać samemu, a nie ograniczać się tylko do tego, co przedstawią nam inni, bądź co przedstawi nam sam oceniany. Należy przy tym pamiętać, że samodzielna ocena nie równa się negacji wszystkiego, co twierdzą inni. Dalekim od tego co postuluję, jest uznanie człowieka złym, choć, a raczej przez to, że wszyscy mają go za wzór cnót. Samodzielna ocena ma na celu szukanie prawdy.
Tak samo fizyk, który przyjmuje wszystko od starszych kolegów nie jest fizykiem, bo nie czuję się zobligowany do badań rzeczywistości. Fizyk, który przeczy wszystkim twierdzeniom wypracowanym przez setki lat jest uznawany za wariata (co więcej jest słusznie za niego uznawany). Prawdziwy fizyk, któremu należy się szacunek najpierw zbada wszystko samodzielnie, sprawdzi czy jego starsi koledzy nie popełnili błędów, a dopiero później przyjmie lub odrzuci ich tezy.
Podobnie odnieść można się do zasad, których posiadanie przez barbarzyńców Rozalina zanegowała, a Rosarium jedynie w milczeniu kiwnął głową, tym samym wyrażając swoją afirmację dla słów Arcyksiężnej.
Zasad nie można jednak odrzucać dla wygody, czy dla fałszywego poczucia "fajności" Ilu ludzi twierdzi, że łamiąc zasady może wyrażać siebie, a wszystko to jest jedynie kłamstwem. Tak naprawdę Ludzie Ci po prostu pro forma odrzucają wszelkie zastane normy, aż do czasu, gdy nie będzie przeciwko czemu się buntować, a wtedy zapłaczą. Jest to jednak działanie bezmyślne i pozbawione refleksji, podszyte często tylko pseudologicznym uzasadnieniem, za które nikt ręczyć nie powinien, a już na pewno nie robi tego logika, jak mawiał pewien starzec.
Dlatego też nie było żadnej szalupy mogącej uratować tonący statek anarchii z morza płomieni arcyksiążęcego gniewu. Ludzi jak anarchiści jak bandyci atakujących niewinną Rozalinę nie uzna nigdy za szlachetnych wojowników, a jedynie za bezmyślny tłum, mający nierealne marzenia, które co więcej są niebezpieczne dla innych i godzą w ich wolność. Weźmy na przykład ekologów, którzy protestują przeciw zanieczyszczaniu środowiska przez konwencjonalne elektrownie, a nie myślą przy tym jak bezsensowny jest ich protest i jak niebezpieczny dla Polski, która poniosłaby olbrzymie straty w celu spełnienia tych żądań, a zanieczyszczenie powiększyłoby się przez kraje, które w tym czasie poszły inną drogą. Nie wspominając już o tym, że człowiek wciąż nie prześcignął natury.
Rosarium wkroczył powoli do środka, szedł wolno, bez pośpiechu, lecz i tak wyprzedził o kilka metrów Rozalinę, która pomimo częstych spojrzeń arystokraty nie zamierzała wejść do środka, aż w końcu przemówiła, tuż przed tym jak Arcyksiążę przystanął i obrócił się do niej, wyciągając przy tym dłonie w jej kierunku, w sposób mogący przywieźć na myśl księdza, ale też osobę uczącą małe dziecko chodzić. W ten sposób zaprosił ją do środka, pokazując jednocześnie, że może liczyć na niego, w razie czego.
Jednak czy było o co się obawiać? Istotnie, w rzadko użytkowanych tajnych przejściach mogło zagnieździć się sporo pająków i inne robactwa, o których myśl wywołała w Rozalinie trwogę, lecz w tym wypadku przejścia były regularnie sprzątane przez zaufaną służbę, a co więcej użytkowane, choć z małymi ograniczeniami, przez szpiegów Rosarium, którzy zbyt częstym pokazywaniem się na dworze Arcyksięcia mogliby wzbudzić podejrzenia.
- Moja Droga, nie uważasz, że unikając używania tych przejść milcząco przyzwolimy na osiedlanie się tam niechcianych stworzonek?
To były pierwsze słowa, lecz wkrótce opuścił swoje dłonie i podszedł do wchodzącej Rozaliny, którą od razu złapał za rękę, objąwszy jednocześnie Arcyksięzną drugą ręką, tak żeby mógł ją prowadzić.
- Obiecuję Ci, że nie spotkamy tutaj nic tak strasznego, żebyś nie mogła cieszyć się spacerem.
Po tych słowach przyśpieszył nawet nieco, choć wcześniej stawiał kroki wręcz w żółwim tempie. Teraz szedł już normalnie i chociaż Rozalina nie wiedziała gdzie idą, on dokładnie znał drogę do stajni i zawsze przed zakrętem, czy innym rozwidleniem dróg kierował swoją żonę słowem we właściwe przejście.

Anonymous - 6 Wrzesień 2013, 20:38

Czy można powiedzieć że Rozalina miała fobię na punkcie jakiegokolwiek robactwa? Nie! Oczywiście przesadzała. Tym sposobem chciała zwrócić na siebie uwagę. Nawet jeśli robiła to nieświadomie, to tylko świadczyłoby o tym, że w środku nadal jest niesfornym dzieckiem. Widziała już groźniejsze stworzenia, z którymi potrafiła sobie poradzić. Zwykle wystarczało zamrożenie delikwenta.
Przytuliła jednym ramieniem swojego ukochanego, gdy ten wyciągnął do niej swe dłonie, zapraszając ją do wspólnego uścisku. Towarzyszyły jej nadal niespokojnie spojrzenia na ściany i stawiała niepewne kroki.
Nikomu go nie chciała oddać! Nie chciała się nim z nikim dzielić! Wygląda słodko i zachowuje się niewinne, ale gdy ktoś coś robi wbrew jej planom i założeniom, potrafi być... niemiła to zbyt delikatne określenie.
- Najlepiej by było, gdyby istniały tylko w jednym celu. Gdybyśmy byli zmuszeni do ucieczki. Znając Ciebie, na pewno jest ich bardzo wiele! Podejrzane mogłoby być to, gdybyśmy często pojawiali się w innych miejscach, niż powinniśmy. Załóżmy, że jesteśmy na pierwszym piętrze i nagle pojawiamy się w ogrodzie. Albo siedząc w jadalni, zapragniemy znaleźć się szybko w łóżku? Szpiedzy wywęszą wszystko! Więc proponowałabym, żeby używać ich bardzo, ale to bardzo rzadko!
Spojrzała mu w oczy swoim przenikliwym wzrokiem. Następnie szeroko uśmiechnęła się i w korytarzu rozbrzmiał jej cichy i krótki chichot. Cały niepokój ulotnił się wraz z jego obietnicą.
- Trzymam Cię więc za słowo!
Ufała mu bezgranicznie, na tyle, by być stu procentowo pewna, że nic się niebezpiecznego nie stanie. Obiecał, że nic nie spotka strasznego? Ona mu bezgranicznie uwierzyła. Nigdy się jeszcze na nim nie zawiodła.
Dostosowała się do jego tempa. Tak dużo razu już skręcili i wybierali różne ścieżki przy rozwidleniach, że już dawno darowała sobie, że zapamięta wszystkie ścieżki. Niemożliwe, że w ich pałacu istnieje labirynt, tylko dla nich i nielicznych osób.
Zauważyła także, że gdy dochodziło do wybierania ścieżki, wpatrywał się w jakieś obrazy i podejmował ciszę w milczeniu. Przy kolejnym wyborze zapytała.
- Już wiem, jak się tutaj jeszcze nie zgubiliśmy...
Po tym zachichotała zadziornie i dała się mu dalej prowadzić. Doszli do zwykłych drewnianych drzwi. Zapewne dotarli już do stajni.

Tyk - 24 Wrzesień 2013, 18:56

Wędrówka po labiryncie tajnych przejść opatrzona była całkiem dużą dawką dialogów, które choć niezbyt istotne pozwoliły Rozalinie na wyjaśnienie szczegółów swojej podróży, a Agasharrowi na wyjawienie kilku tajemnic na temat ukrytych korytarzy, a przy okazji na niepodejmowanie tematu częstego korzystania z nich.
Jak jednak łatwo się domyślić wyszli przed stajnią, do której drzwi otworzone zostały przez stojących przy nich strażników. Rosarium wszedł do stajni, w której było nieco ciemniej niż w dobrze oświetlonych pałacowych korytarzach. Najważniejsze jednak jest to, że składała się z dwóch części. Pierwsza, w której Rozalina i Arcyksiążę nie byli, to pomieszczenie, w którym przechowywane są konie, druga część jest właściwie jedynie zadaszona, a jej granicę wyznacza kolumnada. Na środku tego placu znajdowały się dwa konie oraz dwóch dragonów, którzy niedawno musieli z tych zwierząt zsiąść. O czym świadczy choćby fakt, że właśnie prowadzili zwierzęta w stronę pierwszej części stajni.
Arcyksiążę zatrzymał się na chwilę i nie podszedł jeszcze do służącego, który siedział na stołku i który miałby przyprowadzić odpowiednie konie dla Arcyksięcia i Arcyksiężnej.
Zatrzymał się, gdyż przypomniał sobie o pewnej kwestii, która musiała zostać niezwłocznie poruszona.
- Czy ja nie obiecałem Ci jeszcze czegoś, poza kilkoma sukniami?
Po tych słowach spojrzał w stronę ogrodów, które pięknie wyglądały oświetlone jasnym słońcem. Szczególnie ciekawie wyglądała największa fontanna, na której przy uważnym przyjrzeniu się można nawet było zobaczyć niewielką tęczę. Wszystko to jednak było dopiero przed nimi, a więc ażeby Rozalina za dużo nie zobaczyła zbyt wcześnie delikatnie chwycił jej prawą dłoń, która była bliżej niego, a następnie, dość szybko, przysłonił jej oczy drugą ręką, to jest lewą.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group