To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Różany pałac

Anonymous - 24 Wrzesień 2013, 19:49

Posiadam zbyt mało czasu i zbyt mało miejsca, aby móc swobodnie rozwodzić się nad całym epizodem. To drugie wynika naturalnie z pierwszego i jest czymś zdecydowanie niemiłym. Ale, co kogo to obchodzi, już przechodzę dalej!
Cukierek, wiedząc dość niejasno, ale jednak, co się ma wydarzyć i będąc z tym absolutnie pogodzona, co więcej, jak najbardziej zadowolona - choć często okazywała coś zupełnie przeciwnego, ale to raczej będąc raczej powodowaną wieczną, bezsensowną przekorą, niż czymś realnym, czekała sobie, schowana za jedną z kolumn. Już od jakiegoś czasu tam stała, niemalże bojąc się poruszyć, aby przypadkiem jakiś fragment jej zdecydowanie za dużej koszulki nie wszedł w pole widzenia i nie zdradził przedwcześnie jej obecności. Była dumna ze swego tworu (tak, z koszulki), choć faktycznie nie było to nic imponującego, wręcz przeciwnie. Ale czegóż można się było spodziewać po małej analfabetce, która pierwszy raz w życiu miała w rękach igłę i nici? Wyszło trochę asymetrycznie - tył
był nieco dłuższy od przodu. Wszystko zostało pozszywane muliną, więc szwy były aż nadto widoczne. Szczególnie, że jasne, różnokolorowe nici na tle czarnego materiału rzucały się w oczy. Ornament - duży kotek, kolorowy w dodatku i dość groteskowy, z otwartą paszą pełną kiełków utworzony był ze skrawków materiałów, pozszywanych równie niezdarnie, co reszta. Ale dlaczego poświęcam temu tyle miejsca? Cóż, to oczywiście ukochane dzieło Cukierka. Tak bardzo chciała się pochwalił tym, co stworzyła. Być może w tej sytuacji bardziej adekwatny byłby inny strój, natomiast ten stanowił przedmiot wielkiej dumy wróżki. Chciała pokazać się w końcu z jak najlepszej strony! Nie wzięła natomiast pod uwagę tego, że może on wywrzeć wrażenie przeciwne. Ważne jednak, że przynajmniej czuła się swobodniej. Bo bez tego ta okropna, okropna trema pożerałaby ją jeszcze bardziej niż robiła to teraz. Takie okropne, okropeczne uczucie w brzuchu, które sprawia, że każdy oddech jest niespokojny.
Ręce splatała nerwowo za plecami, a w głowie kołatały jej się setki myśli różnego rodzaju. 'a co jeśli...', 'a jak to będzie...', aż po wspomnienia ostatnich dni i te bardziej abstrakcyjne typu chęci: 'chciałabym mieć taką ładną obróżkę, kotki takie noszą!'.
Wreszcie, nareszcie, nadszedł ten długo oczekiwany moment, którego jednocześnie się obawiała. Kiedy tylko usłyszała ostatnie zdanie Arcyksięcia, ostrożnie wyjrzała zza kolumny, jakby chcąc się upewnić, że on i Rozalina znajdują się w odpowiednim miejscu. Zdecydowanie łatwiej byłoby pojawić się od tyłu, ale jej własne położenie nie pozwalało na to, wymuszało podejście od frontu. Ponieważ zdecydowanie najbardziej obawiała się pokonywania dystansu, który ich dzielił, postanowiła go... Nie pokonywać. To znaczy, na razie. W ostatniej chwili poprawiła uczesanie blond włosków, mierzwiąc przy okazji grzywkę, bo była to czynność w pewien sposób odstresowująca, bądź też wyrażająca napięcie, jakie wróżka odczuwała (stojąc za kolumną robiła to z kilkadziesiąt razy), a potem wyszła. Czy może raczej - wymaszerowała, bo to słowo lepiej pasuje. Sztywno, nagle i jakoś tak... niezdarnie, bo nie miała pojęcia, co powinna zrobić. W gruncie rzeczy przecież pomimo tego, że jakiś tam plan przed chwilą majaczył jej w głowie, to rzeczywistość była okropna! Nagle wszystko zniknęło i Cukierek musiała 'improwizować'. A znalazła się cokolwiek w nieciekawej sytuacji. Pięć kroków od kolumny, pokonanych dziwacznym chodem. Obecnie bokiem do Arcyksięcia i Arcyksiężnej. Czując, że zrobiła z siebie głupka i zaraz chyba się zapadnie pod ziemię, szybko kucnęła, udając, że nikogo nie zauważyła. A potem postanowiła uratować sytuację.
Taa. Uratować. Tak miało to wyjść. Nie wyszło...? Nie, zdecydowanie nie. Cukierek dotknęła palcem ziemi, przesunęła go i zdecydowanie za głośno powiedziała:
- O, jaki ładny kwiatek wyrósł! - naturalnie żadnego kwiatka tam nie było. Wróżka zwyczajnie nie miała pojęcia, co teraz zrobić, więc po prostu palnęła pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do głowy.

Anonymous - 30 Listopad 2013, 00:07

//Jeśli ktoś to czyta niezaangażowany w fabułę, to prostuję sytuację. Akcja dzieje się teraz w zupełnie innych ramach czasowych //

Jeśli ktoś kiedykolwiek by wszedł do pokoju Rozaliny, uznałby, że jest to pokój niemal muzealny. Właścicielka pomieszczenia straszliwie dba o porządki (a nawet jeśli zdarzyło jej się kiedyś zostawić bałagan, to służba przywracała prawowity stan rzeczy [wyjątkiem jest jej biuro, gdyż wszystko musi być poukładane według jej uznania]). Dlatego nie zostawiła kartki z informacją dokąd idzie w swoim pokoju lecz na nocnej szafce stojącej obok łóżka Tyka. Pocałowała go delikatnie w policzek, poprawiła kołdrę i wyszła.

Cytat:
Idę poszukać mojego kota.
Ro.


Był już wczesny ranek, gdy Ro się obudziła. Szukała wszędzie Aleks (kota), nawet w kwaterze jej męża, który wtedy jeszcze słodko spał. Czytała kiedyś w książkach, że ludzie na ziemi mają przedziwną maszynę, za pomocą jednego kliknięcia można uwiecznić jakąś chwilę, a następnie owa maszyna "wypluwała" scenę. Nazywało to się chyba apartem. "Nie pamiętam!" pomyślała Ro, nie przejmując się swoją niewiedzą, a także nie zdając sobie sprawy, że czytała o modelu aparatu, który już dawno nie jest produkowany.
Ubrana jest w czarną sukienkę, z niezbyt głębokim dekoltem. Jest on obszyty srebrną tasiemką. Rękawek jest długi, na końcu falbaniasty, zakrywa nawet połowę dłoni. W pasie jest związana srebrnym pasem. Sukienka niezbyt ozdobna i niebalowa, ale ma na celu ogrzewanie noszącej (ma trzy warstwy). Ubrała na to jeszcze czarny płaszcz z dwurzędowymi guzikami, a było ich łącznie sześć.
Wyszła do ogrodu, gdy słońce było ledwo nad horyzontem. Martwiła się. Aleksandra jeszcze nigdy nie opuszczała pałacu o tak wczesnej porze. Chodziła dróżkami, pytała strażników. Żaden z nich nie wiedział dokąd mógł udać się niesforny kot. Ostatni, pełniący wartę na końcu bardziej cywilizowanej części posiadłości, przekazał jej, że widział Aleks biegnącą w stronę lasu. Podziękowała mu prędko i pobiegła w stronę skupiska drzew, które wyglądało co najmniej złowieszczo. Za nią człowiek wołał ją, żeby się zatrzymała, bo to niebezpieczne samemu chodzić... Dalej nie usłyszała, bo wbiegła już do lasu. Zaczęła wołać swojego niesfornego kotka. Kucnęła i zaczęła nawet patrzeć w krzaki, w które na pewno Aleksandra nie mogła wejść. Gdy się podniosła, zauważyła mignięcie ogona.
-Stój!
Krzyknęła tak głośno, że ptaki siedzące na najwyższych gałęziach drzew, prędko odleciały. Zaczęła szybko biec i.... potknęła się o wystający korzeń. Upadła twarzą w śnieg i nie poruszyła się. Nie zanosiło się na to, by wykonała jakikolwiek ruch. Czy jej kotek powróci lub znajdzie ją jej małżonek?

Anonymous - 30 Listopad 2013, 15:17

Rano, czy nie, każda pora jest dobra! Szczególnie jeśli na ową godzinę zaplanuje się cel naprawdę szczytny. Takim zaś był oczywiście zamiar Aleksandry. Generalnie rzecz biorąc nie miała zamiaru poświęcać się aż tak bardzo i wstawać o tak straszliwej godzinie. Problem był w tym, że kiedy już wpadła na to, że mogłaby owo coś zrobić, to bynajmniej nie potrafiła tego ukryć. Gryzła pazurki i chodziła z kąta w kąt, nerwowo uśmiechając się sama do swoich myśli. Z pewnością wyglądałoby to dziwnie, gdyby takie czynności wykonywała osoba starsza, ale u dziecka jest to raczej normalne. W każdym razie to podniecenie i dzika radość, jaka ogarniała ją na samą myśl o tajemniczym planie oczywiście nie pozwoliła spać, więc kotka całą noc przekręcała się z boku na bok, bezskutecznie usiłując odpłynąć w słodkie objęcia Morfeusza. W pewnym momencie, dokładniej kiedy świtało i widok za oknem powoli z czarnego przemieniał się w szary, Aleksandra, która zupełnie nie czuła zmęczenia pomimo nieprzespanej nocy
(przecież w takich chwilach sen nie jest zupełnie potrzebny, wręcz przeszkadza i trzeba czekać, aż te kilka godzin minie, a one nie chcą mijać! Zupełnie jakby czekało się na Mikołaja, który jak się okazuje, przyjdzie dopiero o świcie) w skórze kota pognała na zewnątrz, zostawiając na puszystym śniegu ślady małych łapek, które prowadziły prosto do lasu. Chociaż, czy prosto... Nie. Chowanie się za każdym rogiem, przebieganie od drzewa do drzewa wyraźnie nie służyły temu, aby trop kotki prowadził gdziekolwiek PROSTO. No, ale przecież nikt nie mógł się domyślić, co ona chce zrobić, gdzie idzie i po co! W tym wypadku potrzebne było wyeliminowanie potencjalnych śledzących. Po wielu trudach i zmaganiach z cieniami podle chcącymi zdradzić cel jej wędrówki, dotarła nareszcie do lasu, gdzie, jak sądziła, pozostanie niezauważona. ''Zresztą, i tak nie byłoby mnie widać. Moje futerko jest najlepszą ochroną przed wścibskimi oczyma na taką porę!''. Potem jeszcze raz oglądnęła się za siebie i
zanurzyła w las. A on - milczał. Było to bardzo problematyczne, ponieważ w tej chwili jak nigdy zależało Aleksandrze na zlokalizowaniu elementu śpiewającego. Pech chciał, że takowy niezbyt chciała się pokazać, a kiedy już gdzieś pojawiał się w oddali, to hałas spowodowany przedzieraniem się przez krzaki skutecznie go płoszył. Czas mijał, a łapki marzły i kotka powoli zniechęcała się do swojej koncepcji. Kiedy tylko się o niej myślało, wyglądała znacznie łatwiej. Kiedy tak sobie prychała i chodziła od drzewa do drzewa, powoli planując powrót bez niczego, nagle za krzakiem zamajaczyła jej mała, szara myszka, błąkająca się po opadłych liści koło pnia drzewa. Alekandra tym razem przyłożyła się bardziej, choć małe serduszko nerwowo trzepotało w piersi, wybijając rytm skrajnego podniecenia. Chwila szybkiego, cichego skradania się, pełnego napięcia, skok i ... Myszka była już jej i z przetrąconym karczkiem zwisała z pyszczka szylkretki. Słodki smak świeżej krwi popłynął gardłem i kotka
musiała rozluźnić nieco uścisk, żeby za chwilę nie zająć się jedzeniem zdobyczy. Była w końcu porządnie głodna, a uczucie długo wyczekiwanego triumfu tylko owy głód pogłębiało. Biegła już z powrotem, chcąc być jak najszybciej (myszki są jak maki, tylko tuż po zerwaniu wyglądają najpiękniej), kiedy usłyszała znajomy głos, powtarzający jej imię. Lisek! I to stanowczo zbyt blisko, trzeba było natychmiast salwować się ucieczką! W końcu nie dla siebie łowiła myszkę, ale na prezent. Tak, dla Rozaliny. I co, jak ona ją teraz zobaczy? Prezenty powinno się podawać ładnie! Z kokardką, zapakowane w pudełko... A nie tak! I jakież było jej zdziwienie, kiedy wyskakując z krzaków wpadła prosto na leżącego Liska. Kocie oczy rozszerzyły się z przerażenia, myszka wypadła z pyszczka prosto do śniegu, a Aleksandra schowała się w krzakach. Dopiero po chwili odważyła się zza nich wyglądnąć i wtedy zauważyła, że coś zdecydowanie było nie tak, jak powinno. Czy żywe istoty nie powinny czasem się poruszać? I o ile
wiedziała, leżenie w śniegu bynajmniej nie należało do zajęć najprzyjemniejszych. Cichutko wyszła, podniosła swoją mysz, podeszła do Rozaliny i trąciła ją łapką w bok głowy. Nie, jej obecna postać zdecydowanie nie pomagała w niczym, więc szybko wróciła do tej normalnej (co też nie było najlepszym wyborem, gdyż cienka koszulka nie nadawała się na to, by o takiej porze roku wychodzić w niej na zewnątrz).
- Roo...? - zawołała, bo nagle poczuła lęk wślizgujący się w jej gardło i ściskający je od środka. Zebrała wszystkie siły, jakie miała i przewróciła ją na plecy, cały czas gorączkowo powtarzając jej imię. Posunęła się nawet do tego, by podsunąć nieprzytomnej trochę już zmaltretowaną myszkę pod nos licząc na to, że słodki zapach świeżej zdobyczy zdoła przywrócić jej zmysły.

Tyk - 30 Listopad 2013, 22:15

Jeżeli ktoś żądny jest zawrotnej akcji przystrojonej wybuchami i łańcuchem pocisków, bądź z ogromną niecierpliwością wyczekuje chwili, w której losy Arcyksięcia, Rozaliny i pewnego kota się spotkają, powinien ominąć ten post i przybyć następnym razem w dniu przyszłym lub w czasie jeszcze bardziej odległym, gdyż przeczytawszy do końca całego posta, nie znajdzie poszukiwanej treści, a zamiast Graala dostanie tylko co najwyżej kubek z metalu, należący do jakiegoś żołnierza, co umarłszy krwią wypełnił ów naczynie.
Dlatego więc, drogi czytelniku, jeżeli jesteś osobą opisaną w pierwszym zdaniu, nie czytaj dalej i nie marnuj swojego cennego czasu, w którym możesz tworzyć pieśni ku chwale jakiejś idei bądź najzwyczajniej w świecie pić soczek podczas oglądania przezabawnej komedii czy przerażającego horroru, bądź też po prostu położyć się do łóżka i zacząć śnić przenajdziwniejsze sny jakie tylko wyobrazić sobie można.
Wstęp zakończyłem na śnie nie bez powodu, gdyż właśnie od snu pragnę rozpocząć tę część, która choć wciąż obciążona tonami dygresji i zbędnych słów, nawiązuje do fabuły, a nie do samego autora, który zbyt długo już odciągał uwagę czytelnika od jakże pięknego pokoju, w którym mieszkał Rosarium.
Arystokrata nie od razu spostrzegł, że spał dziś nieco dłużej niż zwykł, a tym bardziej nie spostrzegł zostawionej przez Rozalinę kartki, która leżała koło srebrnego, pięknie zdobionego zegara, czy raczej zegarka niewielkiego co nawet kilograma nie waży, a tę ma zaletę, że pozbawiony budzika nie szuka z gospodarzem żadnej zwady. Wprost przeciwnie, po tym jak oczy Rosarium zostały otwarte, skierowane zostały niemal natychmiast na okno, przez które wlewały się promienie wschodniego słońca, tym słabszego, że zmuszonego przedzierać się przez wolno opadające płatki śniegu.
Najwyższy czas wstawać, lecz gdzie się podziewa Arcyksiężna, czyżby znów w sposób na pozór niewinny, dziecięcy harcuje ze strażnikami, w rzeczywistości będąc jak ten wąż co na drzewie lubi strącać jabłka. Każdy wie w końcu co czeka strażnika, który w złości na zbyt ostre słowo sobie pozwoli względem gospodarza. Oczywiście Rosarium szybko odrzucił tę myśl okropną. W końcu jego żona od dłuższego czasu bardziej zajęta była swoim nowym, choć już nie tak bardzo, kotem, a nie na polowaniu na niewinnych strażników, którzy nie nauczyli się jeszcze, że tę dziewczynkę (pisane ku złości wspomnianej) należy najzwyczajniej ignorować.
Uznał zatem, że Rozalina zapewne z kotem gdzieś po pałacu biega i tylko po części się tutaj pomylił. Wciąż jednak nie spojrzał na szafkę, tylko wstał usiadłszy przed tym uprzednio. Wolnym krokiem podszedł do stolika, na którym co dzień rano kazał zostawiać szklankę mleka i kilka ciastek, ażeby dzień mógł rozpocząć tym pysznym akcentem. Wyjrzał przez okno, za którym widać było właśnie kilku strażników maszerujących nieopodal jednej z fontann, Wziął do ręki szklankę zdobioną w szklane lilie i przystawiwszy do ust szkło, przechylił ją nieznacznie. Obserwował żołnierzy, póki ci nie zniknęli, czy też nie wyszli spoza obszaru, który mógł być przez Arcyksięcia obserwowany bez zmiany jego pozycji. Trzeba przecież pamiętać, że na stoliku wciąż były ciastka, po które sięgnąć można było dopiero, gdy szkło ze spotkało się z drewnem w charakterystycznym stuku. Spytacie zapewne czy Arcyksiążę rękę drugą gdzieś stracił? Może zdrętwiała mu, bo w nocy przypadkiem nań usnął? Nic z tych rzeczy, ta najzwyczajniej w świecie pozostawała bezczynną.
Za oknem nie było nic, tylko płatki wolno spadające i na tle nieba wydające się być czarnymi, choć w istocie były przecież tą bielą, która za najczystszą uchodzi. Chwilę tylko Arcyksiążę tym dziwem się zachwycał, a właściwie tak długo, jak długo zajmuje wzięcie jednego z ciastek i włożenie go do ust w celu zjedzenia, a dodać należy, że arystokrata robił to wręcz w sposób sakralny, bez zbytniego pośpiechu. (W końcu maskować trzeba, że człowiek ten nie do końca jeszcze się przebudził.)
I już miał się Rosarium udać w podróż, której celem będzie ubranie się w strój odpowiedniejszy do dziennego życia, gdy kątem oka rzucił na łóżko, który właśnie jakiś służący doprowadzał do stanu nienagannego, który był tu wprawdzie od początku, lecz nikt się nim dotąd nie przejmował, i zobaczył na stoliku jakiś papier, który wcześniej umknął jego uwadze. Podszedł więc i wziął do ręki pozostawioną kartkę, odczytując na głos.
- Idę poszukać mojego kota. Ro.
Odłożył papier na miejsce, w którym zostawiła go Arcyksiężna. Zrobił kilka powolnych kroków w głąb pokoju, jakby bez celu. Widocznie nie skupiał się na tym gdzie idzie, zajęty wygłaszaniem monologu, który do historii mógłby przejść, gdyby tylko Agasharr był romantycznym poetą, którym na całe szczęście nie jest. (Każdy wie, że tych nie można ogarnąć.)
- Gdzie poszła szukać kota? Czy ten uciekł w sposób kotom wcale nie odległy? Może jednak sama umówiła się na zabawę, w której chowanie się jest sednem, tak jak i poszukiwanie. Czy jednak wychodziła na zewnątrz, gdy tam mróz stara się ostrzu dorównać?
Tak się złożyło, że w swym krótkim błądzeniu dotarł akurat do biurka, z którego wziął dzwonek, którym pięciokrotnie potrząsnął wywołując jakże miłe dzwonienie. Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń. Był to dzwonek niewielkich rozmiarów, złoty w kolorze liśćmi zdobiony, który zwykle służył do wzywania tego służącego, który wieści miał nosić, a który z tego powodu blisko miał swój pokój. (Stąd przy prywatnych rozmowach trzeba było do innego iść salonu, bądź sługę na misję wysyłać, ażeby nie usłyszał spraw, dla niego nieprzeznaczonych [Których jednak nie było wiele, gdyż był to człowiek niezwykle dla Arcyksięcia zasłużony]) Posłaniec zjawił się po kilku chwilach, a Rosarium po krótkiej rozmowie nakazał mu udać się do pokoju Rozaliny i jej służbę wypytać o to gdzie ta się udała, a jeżeli tam nie uzyskałby odpowiedzi to miał iść strażników pytać. (Ci zwykle wiedzą dobrze o poczynaniach Ro, a to ze względu na dawniejszy rozkaz strzeżenia Arcyksiężnej.)
W czasie gdy służący wyruszył z misją, co prawda niewielkiej wagi, Arcyksiążę postanowił się w końcu przebrać, spodziewając się już, że Rozaliny szukać będzie musiał na zewnątrz.
Zahaczył jednak najpierw o stolik i porwał z białego talerzyka jeszcze jedno ciastko, które tym razem niezwłocznie zjadł.

Anonymous - 6 Grudzień 2013, 21:11

Gdyby ta scena miałaby być uwieczniona przez twórców jakiegoś anime, to zapewne byłoby to sparodiowane poprzez zrobienie głupiej miny na twarzy Rozaliny, a jej potknięcie i prawdopodobne stracenie przytomności nie zostałoby potraktowane zbyt poważne. W miejscu oczu postawione by były spirale lub jakieś inne iksy... Ale po co o tym piszę? Po nic! Posta jakoś trzeba zacząć, a jeśli już go zaczęłam, nie będę miała problemów z rozwinięciem (W sumie taki opis ma drugie dno, bo sama traktuję upadek własnej postaci niezbyt poważnie...)
Kogóż to była wina, że biedna Arcyksiężna swoją drobną stópką, zahaczyła o korzeń drzewa, którego nie zauważyła? Gdyby się uprzeć, to na jej troszkę głupiutkiego kotka, który idzie swawolić za myszami i nawet nie powiadomi swojej pani o takich wyczynach. Można też twierdzić, że gdyby Rozalina byłaby bardziej rozważna, nie potknęłaby się. Z drugiej strony, gdyby Rosarium upilnował je oboje, do niczego by nie doszło. Ale po co szukać winowajcy? Po nic! Znowu? Tak! Nie mam pomysłów, co by dalej tu napisać. Przejdę do rzeczy.
Czy osoba zemdlała cokolwiek czuje? Myślę, że tak, ale muszą to być silne oddziaływania. Wyjaśnię na przykładzie - zanurzona w zimnym śniegu twarz nieuważnej arcyksiężnej. Do zimna była przyzwyczajona już od czasu rozpoczęcia się zimy. Trącenie zimną i mokrą łapą głowy Ro też nie przynosiło skutków.
Cóż... A jak zareagowała na zapach świeżo upolowanej myszki? Możliwe, że dla Aleks woń jej śniadania był zachęcający, by zająć się swoim posiłkiem, ale dla arystokratki - niekoniecznie. Dla niej był to odór, a dla jej kota - najpiękniejszy perfum na świecie. Była więc to rzecz, która przywróciła śniącą o łakociach Rozalinę do rzeczywistości. Powoli otworzyła oczy. To, co zobaczyła, nie było rzeczą, którą koniecznie by chciała widzieć nad swoją twarzą. Wystarczyłaby jej mordka jej zwierzaka, a nie jej posiłku.
Zapewne strażnik, który wskazał jej drogę do niesfornego kota, usłyszał głośny krzyk dochodzący z okolicznego lasu.
Rozalina siedziała teraz odsunięta od Aleksandry co najmniej pięć metrów więcej niż przed chwilą, opierając się o drzewo, a przy tym jeszcze dysząc. A obiad kota dwa razy dalej, przez odepchnięcie ludzkiej dłoni zwierzaka. To samą dłonią, czyli lewą, kurczowo trzymała przy piersi, jakby myślała, że to akurat uspokoi jej szalenie szybko bijące serce. Po kilku sekundach spojrzała już z bardziej ogarniętym oddechem oraz z marsową miną. Jej głos brzmiał ostro i karcąco.
- Aleks...! Dlaczego nie zostawiłaś żadnej wiadomości gdzie się wybierasz?
Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Cieszę się, że zdołałaś zdobyć dla siebie obiadek, ale teraz po niego biegnij i wracamy do domu!
Oczekiwała natychmiastowego wypełnienia rozkazu. Po tym wstała, nie oczekując żadnej troski czy coś jej się stało czy nie. Nawet się za specjalnie nie przejęła, że straciła przytomność... Była trochę obolała, ale nie zwróciła na to uwagi - jutro już boleć nie będzie. Jej myśli skierowały się teraz na jej męża - czy wstał, a jeśli tak, to co teraz robi? Problem odnalezienia kota nagle wyparował i zachowywała się, jakby wszystko było w normalnym stanie.

Anonymous - 6 Grudzień 2013, 22:21

Aleksandra poczuła się odtrącona. Z kilku powodów. Pierwszym z nich było to, że niemalże od razu po przebudzeniu wszystko wróciło do normy tak zwanej. Po drugie Arcyksiężna nie przytuliła kotki, nie zwróciła uwagi na jej niezbyt nadający się do zimowych spacerów strój (owszem, sama Aleksandra uważała za oczywiste, że tak powinno się zrobić. To, że przed chwilą strasznie martwiła się o życie Ro jakby nagle wyleciało jej z głowy i miejsce tego zajęła uraza o powód całkowicie irracjonalny). Po trzecie... Uznała mysz za obiad Aleks, a poza tym najwyraźniej ją ona brzydziła! To było okropne i kocie serduszko poczuło się naprawdę boleśnie dotknięte. Chciała tylko zrobić jej ładny prezent. Tyle nad nim myślała, tak się starała i co? Nic! Jeszcze Ro wcale nie wygląda na zadowoloną z jej poczynań. Wręcz przeciwnie. Kotka oczekiwała pochwały, pogłaskania, czegokolwiek właściwie, co mogłoby być wyrazem aprobaty i zadowolenia z niej, a tymczasem dostała wszystko to, co było przeciwieństwem oczekiwań.
Trudno się więc nie zgodzić z tym, jak się obecnie czuła, a dodając do tego pewnego rodzaju jej zacofanie następne zachowanie również specjalnie dziwić nie będzie. Poza tym na pierwsze pytanie nie mogła odpowiedzieć, więc tylko zbyła je milczeniem, przygryzając wargę (no przecież nie mogła teraz tak po prostu wydać, dlaczego zrobiła tak, a nie inaczej, bo przecież zdążyła się zorientować, że wbrew jej oczekiwaniom Ro wcale, a wcale nie ucieszyłaby się z prezentu, co dla samej kotki było rzeczą poniekąd zaskakującą), a polecenie w ogóle wybawiło ją z opresji. Tak, czy inaczej bynajmniej nie zamierzała go wypełniać. Czuła się obecnie potraktowana zbyt niesprawiedliwie, żeby zdobyć się na chociażby minimalnie posłuszeństwo, nawet jeżeli byłaby to zdecydowanie lepsza i mądrzejsza opcja, biorąc pod uwagę te najszybsze skutki drugiej, wybranej przez kotkę, do których zaraz dojdę,
- Nie! Nigdzie, NIGDZIE nie pójdę! - krzyknęła do Ro, zdecydowanie głośniej niż początkowo zamierzała. Wstała, tuląc w zmarzniętej dłoni, pokrytej wyraźną siatką bordowo-zielonych żyłek martwą myszkę, zmaltretowaną jeszcze bardziej i niezbyt już apetyczną. - I już! - tupnęła, dla wzmocnienia efektu, co jednak się nie udało, bo przecież śnieg pod jej stopami bardzo dobrze zamortyzował pełne frustracji uderzenie. Cóż, może to i lepiej.
A potem powiedziała coś, co absolutnie stało w opozycji do jej myśli. Gdyby też chociaż przez chwilę zastanowiła się nad tym, co mówi, prawdopodobnie nie powiedziałaby akurat takich słów, ale cóż, sytuacja była specyficzna i zdecydowanie nietypowa, a emocje, które aktualnie gryzły kotkę od środka musiały znaleźć jakieś ujście. Na tym etapie rozwoju... patrząc na wiek teoretycznie powinna umieć nad nimi panować... ale to w takim razie najwyraźniej nie jest kwestia wieku.
- A w ogóle to... W ogóle to jesteś... głupia...!!! - tak, bardzo zabolało ją takie potraktowanie, w tym głównie odtrącenie prezentu. W ogóle nie wzięła pod uwagę, że mogło to być determinowane martwieniem się o nią, czy czymś...
Ale z impetem usiadła w śniegu tak, jak stała. Owszem, nie należało to do przeżyć najprzyjemniejszych, i tak cienkie ubranka momentalnie przesiąkły zimną wodą, a kotkę od stóp do głów przeszedł najnieprzyjemniejszy dreszcz, jaki poczuła w życiu. Musiała jednak zachować twarz, więc szybko odwróciła, obrażona, głowę w bok, zacisnęła zęby, a po jej policzkach popłynęły szczere łzy. Gdzieś w okolicach serca leżało coś ciężkiego, jak to się zwykle dzieje w takich sytuacjach (niech będzie, poważniejszych, ale to dla kotki jak najbardziej było poważne!). Szybko jednak otarła łzy wierzchem zmarzniętej dłoni i teraz tylko wpatrywała się z uporem gdzieś w bok, czując się zdecydowanie najbardziej pokrzywdzoną osobą na całym świecie, potraktowaną nieziemsko niesprawiedliwie i w dodatku niedocenioną. I nie było czasu, ani chęci, żeby zastanawiać się teraz nad czymkolwiek. Być może nad tym, że lepiej byłoby po prostu wstać i pójść za Ro.

Tyk - 8 Grudzień 2013, 01:08

Właściwie nie wiem dlaczego piszę tego posta, a jednak to robię. Niewiedza moja nie wynika z niechęci pisania postów daną postacią, na danym forum czy też pisania w ogóle w aktualnym czasie. Zdecydowanie chodzi po prostu o fakt, że akcja właściwa dzieje się nie w pokoju należącym do Arcyksięcia, a w ogrodach, gdzie spierają się ze sobą pewien kot oraz Rozalina. Tam należy kierować oczy, a nie na to co aktualnie robi arystokrata.
Nikt bowiem nie jest zapewne zainteresowany opisem zmiany stroju, czy też spożywaniem przez białowłosego jeszcze kilku ciastek. Mimo wszystko naraziłbym się na gniew Liskowy, który wyrażony złowrogim uśmiechem i obrażonym spojrzeniem gdzieś w bok (ciekawe gdzie ona tam patrzy?).
Dziś Arcyksiążę ubrał się odpowiednio do wyjścia na zewnątrz, gdzie ziemia była pod mroźną okupacją śniegu. Toteż wziął nieco grubsze niż zwykle spodnie, koloru czarnego i bez żadnych dodatkowych zdobień. Buty o dziwo były czarne i właściwie tyle o nich mogę napisać, gdyż nie wyróżniały się niczym szczególnym. To prawda, że bardzo często Agasharr zachowywał się nie całkiem normalnie, ale butów klauna jeszcze nie zwykł ubierać. Górną część stroju stanowił sweter, idealny na tę okazję, który został wymyślony przez pewną małonoskową istotę. Oczywiście nie zabrakło również jasnobrązowego płaszcza, który tym razem był wyjątkowo ciepły i przy okazji był dość długi. Do tego jeszcze rękawiczki, czarne ale z białymi różami na zewnętrznej stroni dłoni oraz szalik, tym razem biały. Dodać należy jeszcze kapelusz, którego jednak nieszczęśliwie Rosarium zapomniał za sobą zabrać wychodząc.
Wychodząc, postanowiłem ominąć najnudniejszą część, głównie ze względu na utajnienie dokładnej treści rozmowy z prywatnym szpiegiem Arcyksięcia, czego wymaga racja stanu. (Przy czym nie chodzi tu o stan skupienia, którego racja może być tylko taka, że woda go lubi zmieniać.)
Krótko należy jednak w punktach odtajnić najważniejsze ustalenia zapadłe na tym tajnym zgromadzeniu (które zgromadzeniem być nie może, bo cóż to za zgromadzenie dwóch osób. Żeby jednak nie wyjść na wariata, który nie do końca wie co piszę dodam, że była tam jeszcze jedna osoba, o której jednak pisać nie będę.) Po pierwsze Agasharr dowiedział się o tym, gdzie najprawdopodobniej przebywa Ro, po drugie został poinformowany o miejscu gdzie ostatnio jeden ze służących widział kota, który łudząco był podobny do tego, który był własnością Arcyksiężnej. Wyruszył więc do lasu znajdującego się w pobliżu ogrodu, a właściwie będącego jego integralną częścią. Ze względu na fakt, że droga krótka nie była Rosarium nie czekał z wyruszeniem i stąd zapomniał kapelusza, o czym już wspominałem.
Przejdźmy jednak do chwili obecnej, w której Arcyksięcia spotkało niemiłe uczucie towarzyszące przejściu z ciepłych korytarzy pałacowych na mroźny dziedziniec, na którym gdzieniegdzie leżał świeżo spadły śnieg. Na całe szczęście chociaż dróżka nie została zasypana, czy też została na szybko odśnieżona i Rosarium mógł bez problemu przejść. Teraz dopiero spostrzegł, że w głowę coś chłodniej niż zwykle i nim dotknął swoich włosów już znał swój błąd, lecz postanowił nie wracać, z tych samych względów dla których nie zwlekał uprzednio - Rozalina i jej kot mogą się przemieszczać całkiem szybko, szczególnie jeżeli ten drugi ma zamiar uciekać, tak jak sama Ro robiła to po powrocie do domu.

Anonymous - 15 Styczeń 2014, 21:12

Aleks popełniła chyba największą głupotę w swoim niewinnym, kocim życiu. Nie wiadomo czym to jest spowodowane - krótkim okresem bytowania na dworze pary Rosarium, czy po prostu niedostrzeganiem pewnych faktów i mieć fałszywy obraz swojej pani. Być może w jej umyśle istnieje wyobrażenie Rozaliny, jako duże dziecko cieszące się z małych rzeczy, czasem nawet zatrzymujące się podczas spaceru, zafascynowana jakimś mało istotnym elementem krajobrazu.
Jest to jedna strona medalu. Druga jest już ta gorsza. Aktualnie medal zaczął spadać, zepchnięty niewiadomą siłą ze stołu. Wyobraźcie sobie go wędrującego w stronę podłogi w zwolnionym tempie. Obraca on się powoli, a to, na jaką stronę upadnie, zadecyduje o tym, jak właścicielka niesfornego kotka zadecyduje.
Jej wyraz twarzy pozostał niezmieniony. Obserwowała w przerażającym milczeniu zachowanie swojego zwierzęcia. Zanim się poruszyła, Aleksandra chyba siedziała minutę czasu, zanim Rozalina wstała i powolnym krokiem ruszyła w stronę kota. Jej podopiecznej mogło się wydawać to trochę przerażające.
Stanęła dwa kroki przed nią i znieruchomiała. Gdyby kot uniósł głowę, ujrzałby nieodgadniony wyraz twarzy oraz nie wyrażające żadnych uczuć oczy. Po chwili, powolnymi ruchami, Arcyksiężna zdjęła swój płaszcz, kucnęła przed swoim zwierzęciem i okryła ją swoim płaszczem. Uśmiechnęła się delikatnie do niej.
- Jestem z ciebie bardzo dumna. Przestraszyłam się tylko.
Przetarła policzki Aleksandry swoimi dłońmi i położyła je na jej ramionach. Znowu się uśmiechnęła - przyjaźnie. Czuła, że ubranie jej zwierzęcia jest mokre. Jej uśmiech stał się jakby złowrogi.
- Co nie znaczy, że nie zachowałaś się skandalicznie.
Aleks mogła poczuć kłujące zimno w miejscu, w którym Rozalina położyła swoje dłonie. Nie było ono bolesne. Chciała tylko ją uświadomić, że zasłyszane plotki o jej mocach są prawdziwe oraz o tym, że jej NIE WOLNO się sprzeciwiać, bo skończy się to dla niej źle. Dlaczego zostało zastosowane słowo "plotki"? Otóż dlatego, że od rozpoczęcia pobytu niesfornego kota w jej i Rosarium posiadłości ich nie używała, dlatego nie mogła do końca wiedzieć, czy faktycznie posiada moc zamrażania rzeczy. Czy stosowała wobec niej terroryzm? Otóż nie! Kochała ją, ale nie mogła pozwolić sobie na jej nieposłuszeństwo. Dzieci także się każe i ostrzega by nie robiły rzeczy, którym się im zabrania. A ona swojemu kotkowi złych rzeczy nie robi.
Śledziła jakiekolwiek reakcje na jej uroczej twarzyczce. Miała nadzieję, że kotka nie jest na tyle głupia, żeby się wyrywać.
- Przeprosisz mnie i wrócimy do domu?
Chciała, żeby to zrobiła - z kilku powodów. Pierwszy to to, że było jej strasznie zimno, całe ciało leciutko drżało, ale starała się nie zwracać na to szczególnej uwagi. Drugi to taki, że nie chciałaby surowo ukarać swojej podopiecznej.
Medal stuknął o podłogę i powoli się obraca, jakby niezdecydowany, na którą stronę ma upaść. To Aleksandra zadecyduje, która zostanie zakryta - ta dobra, czy ta zła?

Anonymous - 25 Styczeń 2014, 21:39

Jeśli prawdą byłoby to, że Aleksandra popełniła właśnie największą głupotę w swoim życiu, należałoby równocześnie uznać, że to, co Rozalina właśnie robi swojemu kotkowi bynajmniej nie służy do końca celom wychowawczym, ale jest za to czymś w rodzaju ''zemsty''. Ponieważ jednak wszyscy wiemy, że tak nie jest, nonsensem więc byłoby uznanie, że to najgorsza rzecz, jaką kot zrobił. Zachowała się po prostu niewłaściwie i nie ma w tym absolutnie nic niespotykanego. Wszak jest dzieckiem, ale o tym zaraz. W każdym razie trudno jest nazwać to najgorszą rzeczą!
Zacznijmy od tego, że Aleksandra jest dzieckiem. Działa pod wpływem emocji i impulsów. W dodatku całe swoje krótkie życie spędziła w postaci kota. Jej zachowanie jest więc w całości podyktowane przez koci instynkt, a sama kotka musi się jeszcze wszystkiego nauczyć! Pomijając fakt, iż jest analfabetką, bo teraz mówimy o samym przystosowaniu do życia wśród istot ludziom podobnych. Nie może więc ona siłą rzeczy wiedzieć, ze względu na te wszystkie rzeczy, jak powinna się zachować. Nie tylko teraz. Od początku. Nie twierdzę teraz, że wszystko należy jej puszczać płazem, ignorować złe zachowanie, bo to sprawiłoby, że Aleks pozostałaby taka, jaka jest przez cały czas i niczego tak właściwie by się nie nauczyła. W tym momencie moją intencją jest jedynie zwrócenie uwagi na to, że postępowanie kotki, biorąc pod uwagę jej dziecięco-kocią psychikę, jest bardzo logiczne i łatwe do zrozumienia. Następne rzeczy, któŕe zrobiła również byłyby inne, gdyby jej pani postąpiła inaczej. I tak, ponownie wspomnę, że nie neguję bynajmniej jej postępowania. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Przez tą ciężką minutę milczenia, niedobra kotka, pogrążona w czymś na kształt bezradności, poczucia krzywdy i spowodowanej przez to złości zdążyła ochłonąć z emocji. Z przerażeniem skonstantowała, że to, co zrobiła było oczywiście niewłaściwe i nie może świadczyć na jej korzyść oraz, że na pewno nic dobrego z tego nie wyjdzie. Przygotowana na taki rozwój sytuacji, zadrżała z lękiem, gdy usłyszała, że jej pani podchodzi, a kiedy ta była bliziutko, Aleksandra odwróciła głowę w jej stronę. Jej usta niebezpiecznie drgnęły, a oczy wypełniał strach, uszy zaś położyła po sobie i skuliła się jakby w oczekiwaniu na zasłużone konsekwencje czynu. Nie mogła teraz uciec - oczywiście, że nie. Po pierwsze, bała się choćby poruszyć, tak, jakby jakikolwiek ruch mógłby jedynie pogorszyć jej sytuację. Rolę drugiego pełniła ciekawość, jak zawsze. Była wystraszona i jej oczy wypełniły się łzami, była gotowa prosić i przepraszać. A już kiedy Rozalina okryła ją swoim płaszczem i powiedziała te pierwsze słowa, to niemiłe poczucie winy wdarło się do kociego serca i Aleksandra poczuła wstyd, że tak nieładnie się zachowała. W tej oto wielkiem chwili byłaby gotowa zrobić wszystko i gdyby właśnie tak by pozostało, to z pewnością wszystko skończyłoby się miło i przyjemnie. Ale tak nie było. W chwili, w której Ro kontynuowała wypowiedź i zmienił się jej wyraz twarzy, Aleksandra wróciła do stanu sprzed chwili. Znów się bała, a dodatku kiedy na ramionach, w miejscu, gdzie jej pani położyła dłonie poczuła kłujące zimno, zawładnął nią paniczny lęk. W takiej chwili każde zwierzę czułoby się zagrożone, tym bardziej, że poprzez to co Ro robiła widocznie chciała ten lęk wywołać. Nic więc dziwnego, że w tym momencie nie w głowie jej było przepraszanie, kiedy koci instynkt samozachowawczy zadziałał. Znów zmieniła się w kotkę, ostrymi pazurkami obu przednich łap rozcięła głęboko lewą dłoń Rozaliny i w pozycji obronnej skuliła się pod płaszczem, spod którego teraz wystawała jedynie jej główka. Kotka prychała i syczała, jej futerko zjeżyło się, a gdyby nie to, że ogon przyciśnięty został do śniegu, teraz kołysałby się na boki. Mimo tego, że wyglądało to na zwykłą złość, to w rzeczywistości tak nie było. Aleksandra po prostu się bała. W normalnych warunkach przecież nie podrapałaby tak okropnie Rozaliny, a coś takiego musiało bardzo boleć.

Tyk - 30 Styczeń 2014, 23:02

Arcyksiążę długo spacerował po ogrodzie nim w końcu ujrzał Rozalinę i kota, który w tym czasie już przystąpił do działań z obiektywnego punktu widzenia nagannych. Umknęła mu zatem próba przestraszenia kota, czy też ich wcześniejsze zabawy. Zresztą, nawet gdyby wiedział o wcześniejszych zdarzeniach w tym lasku, to niewiele by mogły wpłynąć one na zmianę przez niego swojej decyzji co do następnych kroków, czy też co do oceny całej sytuacji. Winny był kot, bo kto by inny? Od razu ktoś spyta czy musi być winny? Właściwie to nie, lecz wtedy kot nie otrzymałby należnej mu kary. Nie wolno nam zapominać, że wszelkie wymówki o instynkcie, dziecinnym usposobieniu, czy też strachu, w którym działał dachowiec nie mogą zaprzeczyć temu, że rozsądnie rozumując nikt nie zabija swojego kota, ani też nie krzywdzi go zachowują się w taki sposób, jak działała Rozalina, a tym samym nikt działając rozsądnie nie odebrałby to za atak, na który ponadto trzeba odpowiedzieć w sposób tak agresywny. Brak zrozumienia dla tak podstawowych prawd był raczej wadą kota, świadczącą o tym, że jest on nieprzewidywalny, a tym samym nie zasługuje na szansę, której znaczenia nie pojmie, a choćby pojął to zaprzepaści przez brak kontroli nad własnym zachowaniem.
Rosarium zbliżył się, nie przyspieszając zbytnio kroku, a jedynie przystając na chwilę koło kota, do którego skierował swoje pierwsze słowa.
- Niby kot, a zachowuje się jak ćma. Zmień się.
Pierwsze zdanie wypowiedział spokojnie, jakby w zamyśleniu z oczami skierowanymi na Rozalinę, lecz przy drugich spojrzał na kota i wydał mu polecenie, którego celem było ułatwienie komunikacji oraz utrudnienie ewentualnej ucieczki, co tylko pogorszyłoby sytuację zwierzątka Ro. Co miało się stać, gdyby kot po raz kolejny niemądrze postanowił uciekać? Nie warto teraz o tym mówić, lecz nie byłoby to wcale dla Aleksandry przyjemne.
Następnie skierował się do Rozaliny, podchodząc do niej i swoją dłonią unosząc jej podrapaną rękę, drugą natomiast układając na policzku Arcyksiężnej. Uśmiechnął się przy tym nieznacznie i pokiwał głową jakby upominając małą dziewczynkę (którą mentalnie Ro wciąż była), że źle postąpiła.
-Musisz bardziej uważać i nie oczekiwać, że twoje zwierzątko zrozumie twoje intencje zawsze, lecz tak w ogóle co się tutaj stało?
Cofnął swoją palce z policzka Rozaliny i skierował na jej ranną dłoń, po czym obrócił się tak, że prawą dłonią trzymając arcyksiężna miał ją po swojej prawej, a kota po lewej stronie i bez problemu mógł spojrzeć na obie uczestniczące w zdarzeniu, o którym niewiele jeszcze wiedział.
Oczywiście nie oznacza to, że Rozalina mogła w jakikolwiek sposób wpłynąć na jego decyzję, mówiąc że to ona sprowokowała kota. W końcu kot musi zostać ukarany za to co zrobił. Jakże to tak zniszczyć ubranie i jeszcze naruszyć skórę arcyksiężnej, a później wyjść z tego zwycięsko? Sprzeczne byłoby to z logiką.

Anonymous - 31 Styczeń 2014, 00:45

W rzeczywistości nie chciała jej robić krzywdy. Rozalina zazwyczaj wykorzystywała wszystkie możliwe pokojowe rozwiązania. Nie popierała także przemocy wobec zwierząt, ale... Musiała w jakiś sposób pokazać jej, że nie toleruje nieposłuszeństwa. Była więc to konieczna konieczność. Poza tym jej kot definitywnie przesadził. Zimno, które odczuwała nie sprawiało jej żadnego bólu, dawała jej tylko świadomość, że czuje go intensywniej. I jedyne co by Arcyksiężna zamroziła, to jej ubranie. Jej samej nic by się nie stało. Ale skąd kotka mogła o tym wiedzieć? No nie mogła!
W momencie, w którym Aleksandra boleśnie ją podrapała, nie wydała żadnego dźwięku, oprócz bardzo długiego syknięcia. Momentalnie złapała prawą dłonią przy nadgarstku tę lewą, patrząc przy tym, jak zadraśnięcia zaczynają czerwienić się pod wpływem krwi, a z niektórych zaczęła ona bardzo powoli wypływać. Jej lewa dłoń była obrazem nędzy i rozpaczy - na całej wewnętrznej stronie oraz trochę zewnętrznej widać było długie rany, zadane przez jej własnego kota. Pokrzywdzona została też jej sukienka, dokładnie rękaw, który w tej sukience jest falbaniasty i zasłaniał połowę dłoni. Zasłaniał. Teraz jest... troszkę poszarpany. Nie była ani zła, ani radosna. Szczerze, to jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wiedziała, że po większej części wina leży po jej stronie za taki stan rzeczy.
Każdy zna pewien dźwięk. Dźwięk towarzyszący nam, gdy idziemy po śniegu, który niedawno spadł, wcześniej jeszcze przez nikogo nietknięty. I właśnie taki dźwięk usłyszała Rozalina. To spowodowało, że przestała obserwować (Nie trwało to strasznie długo, kilka krótkich sekund) swoją dłoń, nie poprzestała na tym i podniosła swoją głowę, by zobaczyć kto nadchodzi dotrzymać jej i Aleksandrze towarzystwa.
Zobaczyła swojego męża. Uśmiechnęła się od razu, ale uświadomiła sobie, że jego obecność może zadziałać na niekorzyść kota. Wiedziała o jego... sposobach rozwiązywania spraw i dawania kar. Mimo że jej zwierzątko wykazało się nieposłuszeństwem, nie chciała, żeby spotkała ją kara zadaną przez Arcyksięcia. Nadal jednak uśmiechała się, jakby nigdy o czymś takim nie pomyślała. Było to z jednej strony niezrozumiałe. Właśnie jedna kropla krwi skapnęła na śnieg, zaczęła się także lekko trząść z zimna, a ona się uśmiechała. Wiedziała, że jego obecność może bardzo zaszkodzić Aleksandrze, ale tak naprawdę zawsze cieszyła się z jego obecności. Chować ręki nie było sensu, przestała ją tylko trzymać drugą dłonią.
- Witaj Kochanie! - przywitała się z nim grzecznie melodyjnym wręcz głosikiem. Miała nadzieję, że złagodzi to jego reakcję na zaobserwowanie stanu jej ręki.
Przemilczała wszystkie jego wypowiedzi, a korzystała z chwili, w których ją dotykał - chwile przyjemne dla niej, chwile, które chciałaby, żeby trwały wieczne. Nie zwróciła specjalnej uwagi na to, że jego kiwnięcie głowy było gestem wyrażające niezbyt poważną dezaprobatę. Zaczęła dosyć nieśmiało opowiadać rzeczy, które go ominęły.
- Cóż... To moja wina. Przestraszyłam ją i - tu spojrzała ostentacyjnie na swoją dłoń i z powrotem w jego oczy - widać tego efekty. Ale to nic! Nie boli, a na bal ubiorę rękawiczki - nic nie będzie widać!
Zakończyła radosnym głosem i z dziecięcą niewinnością swoją wypowiedź, uwieńczając ją swoim pogodnym uśmiechem. Zapewne, gdyby teraz dotknąłby jej lewej ręki, okazałoby się, że ona naprawdę boli. Albo chociaż położyłby jej śnieg na ranę. Wtedy jej reakcja byłaby o wiele głośniejsza, niż w momencie zadania rany. O wiele pewniej dała pełne sprawozdanie, mając nadzieję, że kotka oraz Agasharr nie przerwą jej wypowiedzi.
- Nie zastałam w domu naszego kota. Zmartwiłam się, bo zazwyczaj wylegiwała się do południa w swoich miejscach, w których zazwyczaj spała! Chciałam Ci przekazać, że idę kotka poszukać, żebyś czasem o mnie się nie martwił. Zastałam Cię śpiącego w łóżku, więc zostawiłam wiadomość. Szukałam, aż znalazłam. Wesoło sobie harcowała sobie tutaj, w lasku. Gdy zaczęłam ją gonić, potknęłam się i chyba nawet straciłam na krótką chwilę przytomność, ale... - od "i chyba" jej głos zmienił się - niepewny, charakteryzując, że Rozalina nie chciała, żeby jej mąż się o tym dowiedział - Aleks podsunęła mi martwą myszkę pod nos, którą sama upolowała. Obudziło mnie to, a po tym potraktowałam ją dosyć oschle. Ale sprzeciwiła mi się, a wiesz, że bardzo, ale to BARDZO - tu spojrzała na kotkę - nie lubię. No i postraszyłam ją trochę... no i masz babo placek! To znaczy masz rankę, nie, to ja mam rankę... no wiesz o co chodzi!
Przy zakończeniu definitywnie poplątała się w tym co mówiła, a "no wiesz o co chodzi!" powiedziała tonem rezygnacji. Nie chciała wyjaśniać tak prostej rzeczy. Uśmiechnęła się niewinnie do nich obydwu i wstała. Powolutku zmierzając do swojego kotka. Z jakim zamiarem? Żeby ją przytulić, ale Aleksandra mogła pomyśleć inaczej.

Anonymous - 1 Luty 2014, 20:34

Niestety kotka nie była najrozsądniejsza, a w jej dziecięcych wyobrażeniach poczynania Rozaliny wcale nie wyglądały tak ładnie i niewinnie. Oczywiście myliła się, ale po pierwsze nie należała do najrozsądniejszych kotów, po drugie była dzieckiem, które wszystko wyolbrzymia, a po trzecie zwyczajnie ją to przeraziło. Nie ma w tym nic dziwnego. Tak samo, jak nie karze się spotkanego na ulicy, który przy próbie pogłaskania podrapie. Przede wszystkim celem jego poczynań nie jest zrobienie czegoś złego, a właśnie tak było w przypadku Aleksandry i nie ma znaczenia ile razy to, co piszę będzie można nazwać usprawiedliwianiem. Kara miałaby sens w przypadku, gdyby kotka to co zrobiła, uczyniła z premedytacją, gdyby chciała zrobić coś złego. Tak nie było. Podrapanie było odruchem obronnym, czymś całkowicie dla przestraszonego kota naturalnym. Jedyna rzecz, która w tym wypadku mogłaby być naganna, to to, że ofiarą kociej przemocy padła Rozalina, osoba, której chyba kotka nie mogłaby posądzić o chęć skrzywdzenia jej. Tak czy inaczej, kara na pewno nie pomogłaby jej w rozwiązaniu problemu, mogłaby go najwyżej pogłębić. Ale przechodząc do wydarzeń: prychająca pod płaszczem kotka również usłyszała znajome skrzypienie śniegu. Pojawienie się Arcyksięcia było też czynnikiem determinującym jej następne zachowanie. Tak więc kotka zamarła w połowie syku. W chwili obecnej docierało do niej tylko tyle, że podrapała Ro i teraz tak paskudnie na nią prycha. Ogólnie, sytuacja nie wygląda najpiękniej. W każdym razie jest źle i teraz wypadałoby bać się jeszcze bardziej niż poprzednio, ale niestety nie ma się gdzie schować i nie ma kto przytulić, bo Rozalinę przed chwilą się podrapało i ...
Aleksandra zastygła w bezruchu i z przerażeniem malującym się w kocich ślepkach obserwowała to, co robił Arcyksiążę. Osoba, której pojawienia tutaj najbardziej nie chciałaby, ze względu na strach, jaki w niej wywoływał. A co dopiero teraz! Ogólnym bezruchem starała się spowodować wrażenie, jakby jej tutaj nie było, aczkolwiek nawet ona dostrzegła bezsensowność tego pomysłu. Kocia głowa wystająca spod płaszcza mówi sama za siebie, a poza tym kotka zdawała sobie sprawę z tego, że Arcyksiąże musiał widzieć chociaż część ostatnich wydarzeń. Polecenie dotarło do niej natychmiast, ale z jego wykonaniem zwlekała kilka sekund. Chociaż to niemożliwe i głupie, chciała to zrobić jak najdyskretniej, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. A musiała, bo nieposłuszeństwo w takiej chwili mogło jedynie zaszkodzić. Bardzo zaszkodzić. Tak więc szybko wykonała polecenie i naciągnęła płaszcz Ro na głowę, kuląc się pod nim, żeby wydawać się jak najmniejszą. I, niestety, w tym momencie ucieczka na drzewo wydawała się niemożliwościom, a wbrew pozorom Aleks uważała to rozwiązanie za najrozsądniejsze - choć ono w oczywisty sposób takim nie było. Kiedy Rozalina zaczęła mówić, kotka nie wzięła pod uwagę motywów które sprawiły, że opowiadała tak, a nie w inny sposób. Natychmiast więc uznała, że Ro zupełnie nie ma jej za złe tego, co robiła. I jeszcze ją broni! Szybko przysunęła się do niej, przytuliła z boku łapkami poznaczonymi siatką ciemnych linii żył i łypała wystraszonym okiem na Arcyksięcia, za jedynego orędownika słusznej sprawy (bronienia jej) uznając Ro. Czyli, w gruncie rzeczy, za swojego sprzymierzeńca.

Tyk - 24 Marzec 2014, 12:12

Metody Arcyksięcia rzeczywiście mogły wydawać się nieco nazbyt okrutne. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że daleko im do lasu zakrwawionych pali zakończonych nabitym na nich człowieczkiem - zwykle pochodzącym z imperium osmańskiego, nie mówiąc o wycieńczonych ciałach do krzyża przybitych, zdobiących drogę niczym lampy je dziś zdobią. Wszystko to oczywiście działa niezwykle skutecznie - jako odstraszacz, lecz jednocześnie uchybia pięknu wszystkiego tego, czego strzeże. Zbyt wysoka to cena jak dla Arcyksięcia, by miast na różane krzewy pełne kwiatów - od tych białych niczym śnieg, aż do krwawego karmazynu, który nie tyko kolce, lecz i krew zdolny ukryć. Na dodatek od dawna już wiemy, że zbytnia brutalność nie umniejsza wcale ilości naruszeń porządku. Znacznie skuteczniejsza jest bowiem nieuchronność kary, która spaść powinna na tego, kto godzi w cudze dobro.
Nie chodziło przecież wcale o sadyzm Agasharra, lecz wyłącznie o konieczność ukarania sprawcy czynu tak haniebnego jak zadanie rany Arcyksiężnej. Nie żywił przecież żadnych negatywnych uczuć wobec tej dwójki. Oczywiście w wypadku Rozaliny, którą kochał, jest to oczywiste, a sam kot był mu raczej obojętny. Tak się jednak złożyło, że niestety przyszło mu odgrywać rolę tak niewdzięczną jak danie każdemu, co jemu należne.
- Witaj najdroższa Rozalino - powiedział zatrzymując się i delikatnie obejmując swymi palcami lewą dłoń swojej żony. Wysłuchał uważnie co Arcyksiężna miała do powiedzenia. Wiedział, że ta będzie bronić swojego kota, jednak jej słowa nie przedstawiły nic co mogłoby umniejszyć jej winę. Na chwilę odwrócił uwagę od kota, któremu jednak niezbyt opłacałoby się w tej chwili próbować ucieczki. Dotknął swoją lewą dłonią miejsca wokół rany na ręce swojej żony, obserwując w tym czasie jej twarz. Szybko jednak cofnął rękę i przeniósł ją na policzek Rozaliny, delikatnie przesuwając palcami po jej policzku.
- Moja droga... - Nagle przerwała mu kotka, która postanowiła nagle przytulić się do Rozaliny, jakby mając nadzieję, że ta będzie ją chronić przed Arcyksięciem. Przynajmniej tak to ujrzał Rosarium i uśmiechnął się z absurdalności tej sytuacji. Lewą rękę Rozaliny trzymał tak, że przedramię uniesione było równolegle do białej warstwy śniegu na której stali. Kontynuował jednak swoją przemowę.
- Rozumiem, że chcesz chronić swojego kota, lecz nie usprawiedliwia to okłamywania mnie. - Pokiwał przecząco głową, pokazując Rozalinie, że niezadowolony jest z tego, że próbowała go oszukać, że wcale głęboka rana po pazurach kota nie jest groźna, a nawet bolesna.
Co więcej trzeba powiedzieć szczerze, że kot odpowiadać powinien za skutek, który spowodował, a było nim uszkodzenie ciała i to całkiem długotrwałe, gdyż wiele czasu minie nim rany całkowicie się zagoją, nie zaś za powód dla którego kot to uczynił. Nie można też powoływać się na obronę konieczną kota, gdyż w rzeczywistości nie został spełniony podstawowy warunek bezprawności zamachu na dobro, nawet nie było żadnego zamachu, skoro Rozalina działała tylko w granicach jej własnych kompetencji wobec kota. Nie ma nawet mowy o błędzie co do kontratypu, w końcu kotka powinna wiedzieć, że Rozalina nie chce jej skrzywdzić, a ponadto jej działanie nie wybiegało spoza uprawnień, jeżeli zaś nie zdawała sobie z tego sprawy, to trzeba winić wyłącznie ją, gdyż powinna tak podstawowe fakty sama zrozumieć.
Oczywiście zrozumiałe, że kot pragnie uniknąć słusznej kary, tyle że mogła się tym przejmować wcześniej. Czy nie mówiłem uprzednio, że najważniejsza jest nie surowość, ale nieuchronność kary? Tak więc czy nie byłoby sprzeczne ze wszelką logiką pozwolić kotce na takie zachowanie i nie zareagować? Oczywiście, że nie, dlatego następne słowa skierowane zostały do kota.
- Odsuń się.
Nie przeszkadzało mu oczywiście to, że osoba, która zaatakowała jego żonę, teraz ją przytula, miał na celu jedynie wymierzenie jej słusznej kary, o której nie było mowy, w wypadku gdy tak blisko była sama Rozalina. Oczywiście kotka mogła się ociągać, lecz to oznaczałoby nie uniknięcie kary, a jedynie opóźnienie jej odrobinę, w zamian za co Rosarium wspomnianą karę zmuszony byłby wydłużyć i odpowiednio poszerzyć. Dlatego też jego kolejne słowa, skierowane do Rozaliny były ostatnią szansą dla kota, na dostosowanie się do polecenia.
- Powinniśmy wrócić do domu i zająć się twoją raną, w końcu nie chcemy byś cierpiała na naszym dzisiejszym balu.
Gdy skończył kot zapewne się już odsunął od Rozaliny, a więc Agasharr mógł go ukarać. Oczywiście ze względu na prośby żony kara była wyjątkowo łagodna, a płomienie, które zwykle pojawiają się na całym ciele, tym razem otuliły wyłącznie kocią dłoń, tę samą, która podrapała Rozalinę. Nie były to jednak płomienie, które w sposób realny szkodzą ciału. Aleksandra oczywiście, czuła realny ból związany z płonącą ręką, który mógł konkurować z powolnym osuwaniem się ciała po zaostrzonym palu, lecz ostatecznie jej skóra nie ucierpi w żaden sposób. Jeżeliby się jednak okazało, że kotka nie odsunie się pomimo polecenia Rosarium, to poszerzymy ogień na całe ciało i w kolejnym poście coś wymyślimy.

Anonymous - 11 Kwiecień 2014, 22:15

Była przeciwniczką przemocy. Zawsze sposoby, które wymagały użycia siły, zostawiała na sam koniec. Pokojowa i spokojna - taka była. No, z drugim przymiotnikiem to czasami do niej nie pasuje. Biorąc pod uwagę, że ma dziecinne zapędy, czasami słowo "spokojna" do niej nie pasowało. Dzieci z reguły dużo się ruszają i dużo mówią. Są ciekawe istniejące świata, w którym żyją. Interesują ich rzeczy, które dla dorosłych są oczywiste.
Nie chciała, by Rosarium skrzywdził jej kota. Była przykładem bardzo rzadko spotykanego człowieka, który mimo wyrządzonych mu krzywd, nie pragnie tego samego dla osób, które sprawiły mu ból. Wolała inny wymiar kary. W tym wypadku winowajcą był kot.
Jednak w tym wypadku, to jej mąż miał zadecydować o karze, którą spotka Aleksandrę. Nie miała tutaj prawa do głosu. Nie przeszkadzało jej to, że czasem nie mogła sama zadecydować. Zawsze mogła wpłynąć na decyzję Agasharra. Ach, ta kobieca siła! Wiedziała doskonale, w jaki sposób chciałby ukarać jej kota. Jej mowa miała wydźwięk, jakby to wina leżała po jej stronie. I jakby jej rany nie przeszkadzały.
Ale przeszkadzały. I to bardzo. Piekły ją. Sprawiały ból. Gdy miejsce wokół głębokich zadrapań były niemal gorące, reszta była zimna. Trzęsła się i jej mąż mógł to zauważyć. Jej płaszcz leżał na ziemi. Nie nadawał się już do ubrania, ponieważ był już mokry przez leżący jeszcze śnieg. Ona sama przecież w nim siedziała, dlatego dół sukni zaczynał być kilka minut temu wilgotny, a teraz już jest mokry.
Dość szybko znalazł się przy niej. Uśmiechnęła się. Była szczęśliwa, że go znów mogła zobaczyć. Nie lubiła nocy. Zasypiała zawsze sama.
- D-Dość p-późno się przy-witałeś - zaśmiała się sama z siebie, gdyż w jej mniemaniu to, co mówiła, zabawnie brzmiało. Zapewne jej mężowi nie było do śmiechu, gdy dotykał jej rany. Sprawiło jej to niemały ból. Gdy jego opuszki placów dotknęły skóry obok rany, syknęła i gwałtownie cofnęła rękę spod jego dotyku. On jednak nie dał za wygraną i nadal ją trzymał, ale w taki sposób, że nie sprawiało jej to bólu. Wolała jednak, gdy głaskał ją w miejscach, w których nie jest zraniona, jak na przykład policzek, do którego powędrował drugą dłonią.
Obserwowała kropelkę krwi (tymczasem słuchała wypowiedzi jej męża), która spadła na czysty, biały śnieg. Już nie był czysty. Chociaż, w pewnym sensie miało to swój urok. Czerwień krwi, na białym śniegu. Piękny widok.
- Kiedy każdy mówi, że nic go nie boli, gdy faktycznie tak jest... Robię tak, żeby Cię nie martwić...
Przez następną minutę nie odzywała się. Miała spuszczoną głowę. Nie chciała widzieć, jak łapka jej kota pożera niby gorący ogień. Niby - była to przecież iluzja, ale tak samo bolesna. Cieszyła się, że ograniczył się tylko do jednej łapki. Aleksandra mogła skończyć gorzej. Poza tym... Obserwując ją, można było mieć wrażenie, że powoli nie kontaktuje się ze światem zewnętrznym.
Mimowolnie oparła swoją głowę o prawe ramię Agasharra. Jej oczy były zamknięte, usta zaciśnięte. Próbowały uciszyć szczękające w środku zęby. Jej ręka opadła, mogła w tym momencie być utrzymywana przez dłoń Rosarium (To już zależy od kreatywności rozmówcy) Wymamrotała coś po cichu (Rosarium mógł to dosłyszeć), że jest jej zimno - wypowiedziała takie zdanie, które o tym świadczyło. Nie brało jej żadne choróbsko - nawet grypa. Po prostu zimno dawało jej się we znaki. Na jego ostatnią wypowiedź odpowiedziała niezrozumiałym mamrotaniem. Rosarium już wiedział, że jej żona nie będzie sama w stanie się podnieść, a tym bardziej dojść do pałacu.

Anonymous - 5 Lipiec 2014, 13:37

Tupot drobnych stópek odzianych w białe, choć delikatnie pobrudzone na czubkach pantofelki, rozległ się na moście. Dźwięk nie rozszedł się zbyt daleko, jednakże był na tyle głośny, by właścicielka bucików wciąż i wciąż powiększała swój strach. A co, jeśli zostanie wyrzucona na zbity pysk? Jeśli okaże się, że jest beznadziejną kucharką, a Grey kłamał, mówiąc inaczej? Miała wiele wątpliwości po wyjściu z pociągu, więc wciąż próbowała przedłużyć oczekiwanie na przekroczenie progu pałacu. Właściwie dlaczego wysłuchała plotek z ust przechodniów? A co, jeśli to już nieaktualne? W końcu w takie rzeczy nie można wierzyć od razu... Z drugiej strony - była to dla niej szansa na to, by znaleźć dom. Nie umiała pisać piosenek, a przecież nie spadają one z nieba. Z tym przekonaniem Various pewna siebie wsiadła do pociągu wprost z Miasta Lalek i po długiej podróży dotarła aż na Herbaciane Łąki, gdzie znajdował się pałac.
I cała pewność z niej upłynęła.
Nagle zainteresowały ją uroki krajobrazu, które mimo tak ogromnego stresu postanowiła podziwiać. Kilka minut było dla niej zbawieniem, choć podczas ich upływu przerażenie Various tylko się pogłębiało. Po minięciu ostatniej sekundy brązowe oczy zarejestrowały obecność dziewięciu rzeźb, które to doprawdy były tworzone z wielką precyzją, co dało zauważyć się od razu. Kotka - wtedy ubrana w białą, skromną acz elegancką sukienkę - korzystając z możliwości wykręcenia się od natychmiastowego wejścia do pałacu, zaczęła podziwiać pierwszy posąg. Próbowała nawet dojrzeć jej oczy, co było jednak niemożliwe. Przesunęła wzrok na drugą kobietę, potem trzecią, czwartą... Aż w końcu, kiedy zechciała obejrzeć dziesiątą, zauważyła całkowity BRAK rzeźby, która mogłaby dać jej chwilę czasu. Chyba była zmuszona przejść przez koniec mostu. Wzięła kilka oddechów, pozwoliła sobie na krótki odpoczynek dla usunięcia czerwieni z twarzy i poszła.
Rozglądając się w poszukiwaniu kogoś, kto może ją oprowadzić, zauważyła kolejną rzecz do marnowania czasu. Tu nastąpił jednak przełom, gdyż po zaledwie dwóch (!) minutach oderwała wzrok od fontanny, która to zachwyciła dziewczynę i ponownie rozpoczęła poszukiwania. Była to ogromna zmiana, wszak przed chwilą rozpaczliwie próbowała znaleźć chwilę pozwalającą jej na rozluźnienie... Co tam, że miała ich już wystarczająco. Wzmożone szukanie wzrokiem kogoś, kto wygląda na służbę, opłaciło się - zauważyła elegancko ubranego mężczyznę przechodzącego niedaleko. Natychmiast zaczęła biec ku niemu, choć serce wydawało się być gotowe do wyskoczenia z piersi dziewczyny. Gdy w końcu dogoniła nieznajomego - choć dosyć głupim sposobem, ale skutecznym - zawołała zmęczona:
- Przepraszam! Proszę pana!
Kolejna głupia rzecz, jednak skutkująca. Nie przedłużając jednak opowieści powiem tylko, iż prócz delikatnej uwagi co do zachowania, zyskała również pozwolenie na test, czy rzeczywiście nadaje się na pomoc kuchenną. Opisanie radości, która wymalowywała się wtedy na twarzy Various jest najprawdopodobniej niemożliwe, gdyż była zbyt wielka. Było to nieco zbyt szybkie ucieszenie się, ale chyba lepiej, żeby do pracy podeszła z optymizmem. W końcu dużym błogosławieństwem jest coś, co następuje po uwierzeniu w siebie - ma się wtedy więcej energii, więcej radości... Więcej jest dobrego, a więc i szczęścia. Teraz kotka zdecydowanie potrzebowała takowego.
Zaprowadzona przed oblicze kucharzy wraz z pomocą kuchenną uzyskała fartuszek, co bardzo jej pasowało - zapewne sama nie byłaby na tyle odważna, by o to poprosić. Nadal pełna ekscytacji, ale także strachu wypełniającego jej serce, a później ciało i umysł, dopiero po kilku sekundach była zdolna kiwać głową, potwierdzając przekazanie informacji. Coś o cieście, coś o czekoladzie... Po minucie osłupienia zrozumiała jednak, że ma wykonać ciasto czekoladowe. Puls zapewne przyspieszył, Various zaczęła delikatnie się pocić. Ponownie ogarnęły ją wątpliwości i podejrzanie zastygła w bezruchu, ale po chwili zaczęła się rozglądać. Były tu wszystkie potrzebne jej rzeczy, różne czekolady... "Dam radę." - powtórzyła sobie w myślach i zabrała się do pracy.
Nie miała pojęcia, ile trwało wykonywanie wszystkiego, co potrafiła zrobić, jednakże jej ręce były teraz niezauważalnie dla innych, lecz dla niej - owszem - trzęsące się, głowa pełna myśli nie tylko tych nieudolnie pokrzepiających, ale i tych negatywnych, które jedynie pokazywały obrazy wyganiania Various z pałacu. Próbowała zatrzymać przy sobie ulotne, miłe obrazy gdzie to w wygodnym miejscu zasiada po dniu pracy w kuchni... Ale jej to nie wychodziło, gdyż mimo ich napływu więcej było negatywów.
Przez to wszystko ledwo położyła ostatni dodatek na cieście, a posiłek na talerzu, oczekując na werdykt. Nastał on szybko - jeden z kucharzy podszedł do talerza i spróbował wypieku dziewczyny. Chyba byłoby lepiej dla blondynki, gdyby okazał jakąkolwiek emocję - czy to obrzydzenie, czy uśmiech, ale jakąkolwiek emocję! Stał jednak niewzruszony, najwyraźniej dobrze ukrywając swoje odczucia względem wyników pracy Var. Można jednak uznać, iż "przeszła dalej", ponieważ bez zbędnych ceregieli została poproszona o oddanie fartuszka i zaprowadzona przez kilka osób do jakiegoś miejsca. Przez dziesięć minut krążyli po korytarzach, które wydawały się nie mieć końca. W końcu grupka dotarła do celu - gabinet Arcyksięcia, o czym dowiedziała się z rozmów. Kucharz - ten sam, który próbował jej ciasta - zapukał do drzwi.
Wkroczyła do gabinetu, ledwo stojąc na nogach.
- A-A-A... Arcy-książę? - rzekła dosyć cicho po dłuższej chwili ciszy, czując się zmuszona do jakiegokolwiek odezwania się.
Niezłe pierwsze wrażenie, Various.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group