To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Różany pałac

Tyk - 7 Grudzień 2014, 02:00

Dworzec Heliosa pod fortem -> Fort generalski

Rosarium na chwilę zadumał się, podczas gdy Vivienn oraz Rossaline zajęte były wymianą powitań. Przyglądał się żołnierzom, którzy wychodzili z Heliosa, stanowiąc podczas podróży jego prywatną gwardię - taka piechota morska Arcyksięcia. Podziemny dworzec robił wrażenie, głównie za sprawą swojej prostoty i ilości stali jaka upchnięta została w ogromnej hali. Wszystko żeby jedna ze ścian fortu nie była zagrożona zniszczeniem, gdyby zdarzył się tu jakiś wypadek, weźmy na przykład Helios nie zdążyłby zahamować i z ogromnym hukiem, który odczuwalny byłby zapewne nawet w samym Pałacu, uderzyłby w skały obwieszone żelazem.
Dość szybko jednak wrócił do rzeczywistości i poprawiając kapelusz na głowi skierował swoje spojrzenie na rozmawiające kobiety.
Rozłożył dłonie, jakby chciał je objąć, lecz na czułości nie ma dziś czasu, a więc rzekł tylko:
- To krótkie powitanie musi nam wystarczyć na tę chwilę, czas ruszać.
Opuścił dłonie i upewniając się, że nikt nie postanowił składać żadnych wniosków wolnym krokiem ruszył w stronę schodów prowadzących na nadziemną część dworca, a tym samym do arcyksiążęcego fortu.
Droga po schodach upłynęła w milczeniu, właściwie tylko cztery, może pięć kroków od Heliosa Rosarium spytał służącej, czy wszystko zostało przygotowane zgodnie z planem, mając oczywiście na myśli przede wszystkim transport do Różanego Pałacu, który wbrew pozorom był nieco oddalony od części wojskowej posiadłości, a także zadbanie, by w Arcyksiążęcym gabinecie nie zabrakło ciastek, owoców i innych niezbędnych do rządzenia przedmiotów.
Dopiero gdy znaleźli się na górze i wyszli spod żelazno szklanego dworcowego dachu Rosarium zwrócił się do Vivienn, pozwalając tymczasem Rossaline na otworzenie drzwi do powozu i mówiąc prościej pełnienia swojej roli. Co też Rosarium jej polecił spojrzeniem.
- Jesteśmy w części wojskowej, więc nie zwracaj uwagi na nieco przesadną obecność wojska, a przynajmniej nie uznaj tego za objawy paranoi.
Żołnierzy było pełno i to wszędzie, a najwięcej tłoczyło się za oknami kawiarenki umieszczonej na przeciw dworca, do której szli Ci spośród gwardzistów, którzy stanowili garnizon Heliosa. Oczywiście w ramach sprostowania trzeba powiedzieć, że skorzystali oni z innych przejść na górę niż Rosarium i jego towarzyszki. Dalej, za kawiarenką można było dojrzeć wieżę Pałacu Generałów zajmowanego przez najwyższych rangą dowódców, a otoczonego szczelnie przez prawdziwe miasteczko dla wyższych oficerów i wszystkich na tyle ważnych, by mieszkać w tym forcie. Tutejsza architektura, jak to zwykle bywa w wypadku budowli militarnych, oznaczała się nudną wręcz prostotą ceglanych ścian i czerwonych dachów. Jedynie wspomniana wcześniej rezydencja robiła nieco lepsze wrażenie, choć z miejsca gdzie się znajdowali trudno było ją w pełni dojrzeć.

Anonymous - 7 Grudzień 2014, 13:48

Odetchnęłam z ulgą widząc, że Rossalinę naprawdę zapowiada się ciekawą współpracowniczką. Właściwie.. wciąż spacerkiem szliśmy w stronę fortu. Kiedy już przeszliśmy schodki , mój wzrok ponownie zaczął się pałętać wśród żołnierzy. Stąd zapewne słowa panicza, który zauważył moje niejakie "chaotyczne ja".
Przepraszającym spojrzeniem ujęłam jego twarz i uśmiechając się łagodnie odpowiedziałam.
-Tak, jest. Cieszę się jednak, że Arcyksiążę tak dobrze jest przygotowany niemalże na wszystko. - Co jak co , ale Rosarium doskonale znał się na rzeczy i wiedział jak zadbać o to , co było cenne i znajdowało się pod jego opieką.
Może i budowa była dość charakterystyczna, ale Vivienn jeszcze z tego typem architektury się nie spotkała. Dla jej oczu była zatem to nowość, której bardzo chętnie się przyglądała. Ciekawość w tym momencie ją pochłaniała.
Nie było niestety szans by dostrzec dobrze rezydencję, dlatego.. gdzieś podświadomie trzymałam się swej cierpliwości. Na wszystko w końcu przyjdzie czas. Moja głowa mimo wszystko co jakiś czas się obracała, chcąc upewnić się iż wysoka dziewczyna wciąż nam towarzyszy. "Zjadła mnie".

Anonymous - 7 Grudzień 2014, 19:53

Wyjście z dworca odbyło się bez zbędnych niespodzianek. Rossaline zapewniła jedynie Arcyksięcia, że przygotowała wszystko co było mu potrzebne, włącznie z herbatą. Domyślała się, że widok tylu żołnierzy może niekorzystnie wpływać na spokój atmosfery. Niemniej jednak słusznie było to konieczne. Chociaż dla niej bardziej był to niesamowity widok, wciąż podziwiała wielkie budowle, które co jakiś czas mijali. Komentarz ich uroczej towarzyszki skwitowała jedynie uśmiechem.
Nic dodać, nic ująć. Sama wolała się nie odzywać zbyt dużo w obecności Lorda, jeśli oczywiście nie została o to poproszona. Chociaż szczerze powiedziawszy wolała znaleźć się już w pałacu. Bo bardziej od wspaniałej architektury, wolała arcyksiążęce ogrody. Niemniej jednak wiedziała, że i na kwiaty przyjdzie czas. Dlatego też otworzyła drzwiczki do całkiem interesującego powozu. Był on skonstruowany do powolnych przejażdżek, dlatego też jeżdżący mogli podziwiać otoczenie. Na drzwiczkach był wymalowany symbol czerwonej róży, ale kolorami dominującymi tego wynalazku, była czerń ze złotymi akcentami. Całość była obsługiwana przed dwójkę czarnych klaczy.
-Zapraszam państwa do środka.- po czym lekko dygnęła, bo pochylać się w głębokim ukłonie dziewczynie po prostu nie wypadało. Następnie sama wskoczyła na miejsce obok woźnicy i dała znak, że można już ruszać.

Tyk - 9 Grudzień 2014, 20:08

Ilość żołnierzy w tym miejscu nie wynikała na pewno z paranoi Arcyksięcia, czy też z jego dobrego zabezpieczenia podróży - przesadnie dobrego należałoby powiedzieć - a jedynie z faktu, że dworzec Heliosa, będącego przecież pociągiem typowo militarnym, znajdował się w tej części Różanych ziem, która przeznaczona była na rozlokowanie monarszych oddziałów.
Zresztą poza stojącymi na straży gwardzistami, większość z nich mogła zostać nazwana wojskiem tylko ze względu na strój. Zajęci byli sprawami niezwykle błahymi, ktoś tam grał w karty, gdzie indziej trwałą kłótnia o ostatnio przeczytaną książkę, której fragmenty docierały do uszu arcyksiążęcych gości. Nawet "piechota morska" Słońca powoli zaczęła się rozchodzić, robiąc to nie w szyku jak maszerujące wojsko, lecz indywidualnie, każdy w sobie znaną stronę.
Właściwie gdyby nie te nieszczęsne mundury Fort można uznać za niewielkie miasteczko, a Pałac Generałów za ratusz. Wszystkiego nie psułyby nawet unoszące się gdzieniegdzie sztandary arcyksiążęcych wojsk, czy mury konstytuujące fortowość tego miejsca.
Arcyksiążę pozwolił najpierw Vivenn wybrać jej miejsce w powozie, po czym sam wsiadł, pozwalając Rozalinie zamknąć jeszcze za nimi drzwi, zanim wskoczyła na swoje ulubione miejsce z przodu. Niewiele od tego czasu minęło, jak powóz ruszył wolno wzdłuż zabudować wewnątrz fortowego miasteczka.
- Muszę Cię zmartwić kotku, lecz nawet nie zacząłem czynić potrzebnych przygotowań. Na szczęście mamy sporo czasu, co Rossaline może potwierdzić, zorientowana w tym jak sielski panuje nastrój w moim domu.
Po tych słowach lewą dłonią podrapał pod podbródkiem Dachowca, tuż po tym spoglądając jednak w stronę żołnierzy, którzy zauważywszy powóz postanowili arcyksięcia pozdrowić. Nimi też zajął się Rosarium, przez co Vivienn mogła zwrócić się do służącej, ażeby chociaż się z nią lepiej poznać i nawiązać jakiś bliższy kontakt, skoro mają razem pracować dla jednego monarchy.

Anonymous - 10 Grudzień 2014, 12:33

Nie.. tylko niemądry mógłby pomyśleć iż Rosarium "zgromadził" tyle żołnierzy z powodu jakiejś paranoi. Co jakiś czas uważnie śledziłam drobne kroki Rossaline. W końcu przystanęliśmy przed powozem. Uśmiechnęłam się mile w kierunku dziewczyny po czym odwróciłam główkę w kierunku Arcyksięcia i skinąwszy mu główką w ramach podziękowania postawiłam już pierwszy krok i chwilę później znalazłam się już w środku pojazdu. Cierpliwie czekałam , aż Panicz wsiądzie, gdy ten już wybrał sobie miejsce , powiodłam wzrokiem za dziewczyną. Widząc , że i ta dołączyła odetchnęłam cichutko. Zielone źrenice w tej chwili przeszywały posturę Rosarium.
-A cóż takiego musiałby Panicz przygotowywać? Wszystko ma swój czas, a chyba aż tak nam się nie spieszy, prawda? - Uśmiechnęłam się serdecznie do swego rozmówcy. Ułożyłam swobodnie dłonie na szczupłych nóżkach. Nie musiałam długo czekać, aż paluszki Arcyksięcia musną mój podbródek. I choć może bym się zawstydziła przy Rossaline, to jednak się wyłączyłam. Dotyk i drapanie , aw.. to było coś wyśmienitego dla takiego kota, jak ja. Przymrużyłam nawet oczy , ale.. wiedziałam , że nie może trwać to zbyt długo. Zatem otworzyłam oczy, wręcz siłą.
Poruszyłam powiekami parę razy powolutku się odsuwając. Ale też nie po to by, całkowicie się odsunąć od swego Pana. Nie byłabym sobą jakby teraz swoimi małymi uszkami nie zaczepiła jego przedramienia. Wbiłam dyskretnie pazurki w bok jego uda. Aczkolwiek to tak zaczepnie, delikatnie.
Chwilę później Lord zajął się żołnierzami, a ja wykorzystałam ten moment do tego, by się przyjrzeć swojej nowej koleżance. Lustrowałam oczami każdy skrawek jej ciała. Fakt faktem..było to nieco utrudnione zadanie, ponieważ kobieta siedziała tuż przy woźnicy. Zatem westchnęłam cicho i palcami poczęłam stukać ponownie o swe kolanka. Nie mogłam się doczekać aż nadejdzie ta chwila, ten moment kiedy stanę tuż przed pałacem i będę mogła objąć go swymi oczami w całej okazałości. A co jeśli będzie taki duży, że nie zdołam? Wyobraźnia w mojej głowie zaczęła płatać figle. No .. ale nie zapomniałam o zaczepkach, jak zawsze. Ponownie zaczepiłam Arcyksięcia pazurkami w bok jego jednego z ud. Tego, który znajdował się tuż obok mojej osoby. Może powinnam mieć pseudonim "zaczepiara"? Oj tam.. Koty takie są.

Anonymous - 12 Grudzień 2014, 22:21

Na dźwięk swojego imienia obróciła głowę i pozwoliła sobie na odpowiedź.
-Oczywiście, w pałacu zawsze wszystko toczy się swoim rytmem.- była to prawda i nikomu to raczej nie przeszkadzało. Bo w końcu też kto lubi stale się spieszyć i być poganianym skoro nic tego nie wymaga? Zauważyła, że Vivienn zaczęła nieznacznie stukać palcami o swe kolana. Odebrała to jako oznakę zniecierpliwienia lub znudzenia.
-Już za niedługo będziemy w pałacu, jeżeli masz jakieś pytania to chętnie na nie odpowiem.- powiedziała najuprzejmiej jak mogła. Podejrzewała, że będzie miała z tą dziewczyną jeszcze wiele do czynienia więc wolała od razu nastawić ją do siebie pozytywnie. I chociaż może sama Rossaline nie wywoływała ciepłych uczuć, to przynajmniej nie chciała by Vivienn się do niej zniechęciła. W końcu reprezentowała tutaj zamkową służbę, nie mogła wykazać się zimnym, beznamiętnym zachowaniem jak to czasem miała w zwyczaju.
-Mam nadzieję, że podróż nie była zbytnio męcząca i cieszysz się tą małą przejażdżką.- próbowała podtrzymać rozmowę. Nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza, że prawie siedziała plecami do rozmówczyni, ale co poradzić. To było jej ulubione miejsce, a poza tym chyba najbardziej odpowiednie. No i w razie czego mogła zaczepiać woźnicę z prośbami o przyspieszenie wozu, chociaż było to niewskazane. Dzisiejszy dzień był strasznie leniwy i nawet konie szły jakby od niechcenia. Chociaż Ross nie miała nic przeciwko używania bata wobec zwierząt to jednak nie miała zamiaru wszystkiego przyspieszać, przecież pogoda dopisywała i nikt ich nie gonił. Zasłoniła usta do ziewania, chętnie by teraz rozłożyła się na zielonej trawie i przymknęła oczy nie musząc myśleć o głupotach. Ale nie miała też nic przeciwko siedzenia tutaj więc wychodziło na to, że wszystko jej jedno. No cóż, nie ma to jak niezdecydowanie.

Tyk - 16 Grudzień 2014, 21:22

Droga pomiędzy fortem a Pałacem

Ostatnie w tym roku kolokwium zostało zdane. Z jego to przyczyny moje posty nie pojawiały się przez tak długi czas, choć powiedzmy szczerze, że z ogromną przykrością chciałem dodać do tego inny powód, lecz pod groźbą sankcji pewnej osoby zmuszony byłem się z tego wycofać. Tyle słowem wstępu.

Rossaline rzeczywiście wykazywał się dużym nihilizmem, który zapewne stąd się wziął, że rozleniwiła się pod nieobecność Arcyksięcia w pałacu, gdy mogła sobie swobodnie leżeć na pałacowej trawce w cieniu fontanny i obserwując poruszające się w oddali na wietrze listki drzew. Została jednak brutalnie wyrwana, a na dodatek jej usadowienie utrudniało konwersację. Właściwie gdyby nie wybryki Vivenn wyjechaliby z fortu niemal bez słowa, lecz za kocią sprawą, nim jeszcze minęli otwarte bramy.
W obecnej sytuacji Rosarium jednak ujął dłoń Vivienn, unosząc ją nieco i dotykając skóry swoimi ustami, po czym cicho powiedział:
- Niesforny z Ciebie kociak - wysunął spomiędzy jej palców swoją dłoń i przeniósł ją na włosy kotki, głaszcząc po nich powoli, bez żadnego pośpiechu. - Podobnie jak i Ty, Rossaline jest tu od niedawna. - Skierował swoje spojrzenie również w stronę siedzącej przed nimi służącej. - Tak więc dobrym pomysłem będzie wspólnie wybrać się na mały spacer, choćby po ogrodach dla ogólnej orientacji.
Minęli już bramę, wyjechali na tereny posiadłości mniej zmilitaryzowane - tutaj tylko rzadko można było zobaczyć dodatkowych żołnierzy, a w dali już można było dojrzeć łuk tryumfalny, który oddzielał część cywilną i wojskową Różanego Pałacu.
- Wybaczcie, że wam przerwę zapoznawanie się, ale co myślicie o Stowarzyszeniu Czarnej Róży?
Okolica była naprawę spokojna, rzędy drzew otaczające ogród wyglądały naprawdę pięknie. Stąd pytanie polityczne, dość poważne zresztą mogły zaburzyć ten nastrój. Jednak trzeba nam pamiętać, że losy Arcyksiążęcych Róż nazbyt często przeplatały się z losami Czarnych Róż i stąd właśnie jego zamyślenie, którego efektem było pytanie.
Nie był nawet pewien, czy Rossaline nie mówiła kiedyś, że planowała do stowarzyszenia wstąpić. Przede wszystkim jednak jego polityka wobec tej organizacji była zdeterminowana przez paternalistyczne podejście do Madeline, które zresztą nie było nieuzasadnione, pamiętając pijaństwo, tupanie nóżką i paniczny strach na dworcu kolejowym.
Może to jest jednak tak, że w rzeczywistości wszystkie działania Arcyksięcia są tylko efektem tej troski o swoją drogą siostrzyczkę? Nie, to byłoby zbytnie uproszczenie.

Anonymous - 16 Grudzień 2014, 22:24

Słysząc głos dziewczyn podążyłam wzrokiem na nią, a przynajmniej starałam się ująć jej posturę jak najlepiej mogłam.
-O, wspaniale! Jest ktoś z kim zdążyłaś się może zaprzyjaźnić? - Spytałam oczywiście z ciekawości, która jak zawsze musiała się ukazywać w największej swej okazałości.
Po chwili wpatrywałam się w Rosarium z zamyśleniem, aż ten znienacka ujął moją dłoń i ucałował. Westchnęłam cichutko i spuściłam główkę nieco zawstydzona, ale również podekscytowana owym czynem Lorda. W jego wykonaniu było to naprawdę pełne klasy. Uśmiechnęłam się delikatnie , podniosłam swe zielone oczy by móc nimi oczarować twarz mężczyzny. Nie trwało to jednak długo, gdy tylko ten zadał pytanie na temat organizacji, skończyło się. Przegryzłam początkowo dolną wargę wyraźnie dumając.
-Właściwie nie miałam nigdy jeszcze możliwości by spotkać się z kimś, kto by do niej należał. Jeśli jednak trafiła się owa osoba, nie miałam niestety szans by z nią o tym porozmawiać. Ale jeśli wtapiając w to jedynie moją wiedzę na temat tejże organizacji sądzę , że .. wcale nie są dużym zagrożeniem dla Arcyksięcia. Trzeba tylko właściwie ich podejść, zaproponować np niejaki sojusz. Można by z nimi współpracować. Ale.. nie znam pańskich planów, ani... zamiarów , a także pańskiego zdania na temat organizacji. Mam jednak nadzieję, że zaraz się panicz z nami owym poglądem podzieli. -
Subtelny uśmiech ponownie zagościł na mojej buźce, a ja spokojnie wpatrywałam się to w mężczyznę, to na Rosę.
Właściwie, Lord uświadomił mi, że trzeba to zmienić. Muszę się pospieszyć i dorwać osobę z wspomnianej grupy. A nóż dowiem się czegoś więcej, co mogłoby nam ułatwić niejakie układanie planów? Warto się dowiedzieć czego można by się po nich spodziewać. Lepiej mieć rezerwę dla siebie, by móc się wybronić i uniknąć bardzo nieprzyjemnych sytuacji.

Anonymous - 18 Grudzień 2014, 23:45

Przyjaciele? Nie zastanawiała się nad tym by ich znajdować. Ostatnio mało osób spotykała, więc na pytanie nowej koleżanki wzruszyła tylko ramionami i odpowiedziała zdawkowo
-Nie za bardzo.- no cóż, przynajmniej na nawiązywanie znajomości nigdy nie jest za późno więc Ross nie spieszyła się z tym. Ludzie sami do niej przyjdą, jeśli będą czegoś potrzebować. Nie przeszkadzała jej samotność, chociaż też bycie w towarzystwie, według niej, było bardzo przydatne. Powiedzmy, że nie ma na ten temat określonego zdania- woli i tak i tak. Szczerze powiedziawszy to Vivienn bardziej jej wyglądała na taką, która bez problemu zjedna sobie towarzystwo. Była to bardzo przydatna umiejętność, której niestety niektórym cieniom naprawdę brakowało. Rossaline miała tylko nadzieję, że uda jej się poszerzyć niedługo zakres rozrywki jakiej sobie dostarcza w różanym pałacu. Bo dotąd jedynie smętnie się włóczyła tu i tam poznając okolicę. Chociaż nie miałaby nic przeciwko ponownemu spacerku. Albo chociaż coś wypić gdzieś na boku... Ah, marzenie ściętej głowy. Pijaczyną nie była, ale jakże byłoby przyjemnie móc chociaż trochę pobroić, co ostatnio tak rzadko jej się zdarzało!
Z tropu zbiło ją pytanie Arcyksięcia. Czarna róża? Owszem, kojarzyła. Nawet kiedyś chciała wstąpić ale bieg wydarzeń sprawił, że rozminęła się z tą organizacją. Pokiwała głową z aprobatą po usłyszeniu opinii Vivienn. Sama własnej za bardzo nie miała. Szanowała ich, to wszystko.
-Hm, myślę, że wydają się słusznym stowarzyszeniem. Również niezbyt wiele o nich wiem, ale sądzę, że Arcyksiążę może poszczycić się głębszą wiedzą na ten temat.- może pozwoliła sobie na zuchwałość, ale skoro poproszono ją o zdanie to takiego udzieliła. Naprawdę dzisiaj panował sielankowy nastrój.

Tyk - 20 Grudzień 2014, 15:38

Łuk tryumfalny

Stowarzyszenie Czarnej Róży jest organizacją, której motywy nie są zbyt szlachetne. Z drugiej jednak strony w polityce nigdy nie chodzi o dobro i zło, a jedynie interesy, które w tym wypadku są tożsame dla SCR i Arcyksięstwa Rosarium. I nie chodzi tutaj tylko o walkę z MORIĄ czy dobro Krainy Luster, lecz również ze względu na personalne powiązania pomiędzy jednym i drugim.
Celem pytania nie było więc zdobycie nowych informacji, te - jak Rozalina zauważyła - były już w posiadaniu Arcyksięcia. Miał jedynie zamiar sprawdzić jaką wiedzę mają jego ludzie, a także zaznaczyć, że Stowarzyszenie powinno być traktowane jak sprzymierzeniec, nawet jeżeli oficjalnie nie zawarto żadnego porozumienia między Różami.
Dlatego też po ostatnich słowach służącej, również po tym jak wcześniej wypowiedziała się Vivienn, Rosarium przedstawił im swój pogląd na te sprawy, akurat w czasie gdy dojeżdżali już do łuku tryumfalnego.
- Stowarzyszenie Czarnej Róży powinno zostać sprzymierzeńcem tego dworu i do tego też powinniśmy dążyć już teraz traktując ich członków jako sojuszników i nie tylko nie odmawiać im gościny, lecz nawet pozwolić mieszkać, jeśli tylko zobowiążą się respektować panujące tu zasady.
Tutaj uniósł dłoń i oparł swój policzek na palcach, oczy swoje kierując na mijaną bramę i widząc już dach pałacyku gościnnego, którego ściany zostały zasłonięte przez otaczające ogród drzewa. - Radziłbym jednak zachować ostrożność, pamiętając, że kolce róży ranią nawet najbardziej im życzliwych.
Zamilkł na chwilę, by dać Vivienn i Rozalinie możliwość zajęcia stanowiska w tej sprawie. Wyprostował się również, a dłoń opadła na jego nogę i tam spoczęła. Po tym czasie, gdy już minęli bramę i znaleźli się w cywilnej części Różanego Pałacu, przemówił ponownie:
- Sądzę nawet, że dobrym pomysłem byłoby urządzić uroczystą kolację, na której będzie można wyjaśnić im stanowisko dworu i kto wie, czy nie zawiązać między różami przymierza.
I tutaj klasnął w dłonie, ostatecznie uznawszy, że należy zakończyć polityczne tematy i przejść do rzeczy nieco przyjemniejszych, a dokładniej do sztuki, którą wszyscy powinni być zainteresowani na tym dworze, na którym mamy największy w całej Krainie Luster mecenat.
- Moje drogie, zapomniałem spytać, która ze sztuk jest wam najbliższa?
W końcu fakt, że Vivienn była kotem, a Rozalina służącą nie oznaczały, że nie mogą lubić teatru, czy też śpiewają sobie w jakimś odosobnionym miejscu, bądź też przenoszą wszystko na płótno, gdy tylko zauroczy ich swym wyglądem. Czemu więc jeszcze dziś nie pozwolić sobie na urządzenie małego pokazu ich zdolności, nawet jeśli same zainteresowane nie będą o tym wiedzieć.

Anonymous - 4 Styczeń 2015, 11:23

Wizja przymierza była bardzo obiecująca i Ross, jako bardzo dobra obserwatorka biegu wydarzeń, była naprawdę ciekawa do czego to wszystko doprowadzi.
-Myślę, że Hamlet jest w porządku.- odparła sądząc, że chodzi bynajmniej o sztukę teatralną. Niemniej jednak nie było im dane porozmawiać o tym nieco dłużej, ponieważ już docierali na dziedziniec.

Dziedziniec

Zręcznie wyskoczyła z wozu, pewnie by jeszcze podeszła próbując pomóc Vivienn, ale wiedziała, że ten przywilej należy do arcyksięcia więc po prostu dała znak woźnicy, że jego praca już została zakończona i z uśmiechem na ustach czekała na dalsze polecenia. Po chwili została poproszona o zaprowadzenie gościa do pokoju. Wszystko już zostało przygotowane, więc Vivienn teraz mogła oddać się błogiemu odpoczynku. Wiedziała, że jakkolwiek podróż nie byłaby przyjemna to mimo wszystko dziewczyna ma prawo czuć się zmęczona.

Pokój Vivienn

Czasem można było się zgubić błądząc korytarzami. Rossaline, gdy trafiła tu po raz pierwszy, zdarzyło się to przynajmniej dwa razy. Jednakże zdążyła się już przyzwyczaić i dziewczęta bez problemu dotarły do celu. Wciąż z tym samym uśmiechem na ustach mówiącym "Jestem miła, dopóki ktoś mnie nie zdenerwuje" można by powiedzieć, że Ross wygląda przerażająco. Szczerze to naprawdę nie zamierzała być złośliwa, nie wyczuwała potrzeby co do tego.
-Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, to po prostu mnie wezwij.- oznajmiła po cichu nowej koleżance. Była to typowa formułka, którą mówiła każdej osobie zamieszkującej w pałacu. Odczekała chwilę, by dać jeszcze szanse na wymyślenie jakiejś zachcianki, ale najwyraźniej Vivienn była zbyt zaabsorbowana zwiedzaniem pokoju by myśleć o takich rzeczach. To też czarnowłosa spokojnie oddaliła się do gabinetu arcyksięcia.

Anonymous - 6 Styczeń 2015, 13:32

Publiczny Park przed Pałacem


Och, Various - ile może zająć ci aklimatyzowanie się w nowym miejscu pracy? Zrozumiałe jest zapewne dla wszystkich, że osóbka o blond włosach, aktualnie związanych w warkocz, będzie przeciągała i przeciągała ten cały proces przyzwyczajania się do mieszkania w przepychu, nawiązywania interakcji z tak ułożonymi, w jej mniemaniu wszechwiedzącymi dworzanami... Ale żeby bać się podróżować po Pałacu? Serio, koteczko?
Rzecz jasna teraz i tak czuła się ona o wiele, wiele swobodniej w nowym otoczeniu - na początku starała się prawie nie wychodzić nigdzie, gdzie jej nie rozkazano, rozmawiać jak najmniej i wręcz robić z własnej osoby kogoś wyjątkowo aspołecznego. Co ciekawe, to był właśnie jej sposób na przyzwyczajanie do nagłej zmiany. Z dnia na dzień coraz bardziej się otwierała, a teraz, po upływie nieco ponad tygodnia - była już w sporym stopniu, rzecz jasna jak na siebie, zapoznana z Różanym Pałacem. Poczęła uśmiechać się, szczególnie zważając na to, iż jej zapłata była godziwa, a ona sama nie doświadczyła żadnych złośliwości. No, może nie do końca - to mózg Various, okrutny i niemiły postanowił jej podokuczać i dawać do zrozumienia, że jeszcze sobie poczeka, zanim będzie czuć się w tym miejscu jak w domu. Ale z drugiej strony - czy nie powinno być tu jakiejś granicy? W końcu praca to coś, co powinna traktować z szacunkiem, delikatną rezerwą... Niezależnie od tego, czy mieszka niedaleko swojego stanowiska!
Mimo wszystko nie wychodziła jeszcze zbyt często poza granice pałacu arcyksięcia. Ot, po prostu nie czuła takiej potrzeby - cóż poradzić, przecież do niedawna była wręcz zmuszona, by spędzać czas na zewnątrz. Czuła więc pewien niewyczuwalny nawet przez samą siebie delikatny wstręt do tego. Sama jednak tłumaczyła to właśnie brakiem potrzeby, choć właściwie nikt jej o to nie pytał. Z drugiej strony w swoim pokoju miała sporej wielkości okno, które często otwierała dla powiewu świeżego powietrza. Poza tym miała tam wspaniały widok na krajobraz składający się z choćby dworu. Wszystko bardzo podobało się dachowcowi, wciąż nieprzyzwyczajonemu do luksusów... Ciekawe, co powiedziałaby na miejscu jeszcze wyżej postawionej osoby, a co dopiero arcyksięcia! Och, Various!
Dziś jednak wyszła - ot, nagle wpadł jej szalony pomysł, by zobaczyć park. Długo wahała się, czy zrobić to, czy nie - nagle poczuła ponowną niepewność, w końcu kim była, żeby panoszyć się po tych terenach? Ostatecznie jednak przeważył fakt, że po prostu miała chwilę wolnego. Choć była osobą pracowitą, chętnie korzystała z czasu do dowolnego wykorzystania. Na szczęście jej praca i tak była dosyć przyjemna, więc nie to, że z utęsknieniem czekała, aż "wyrwie się z jej szponów". Włożyła więc pierwszą z brzegu sukienkę, wygodne balerinki i powoli ruszyła ku wyjściu. Wzięła kilka oddechów... I proszę! Już po chwili była w Parku, w zamyśleniu nawet tego nie zauważając.
Prawie krzyknęła z zachwytu, kiedy zobaczyła piękno tego miejsca. Rany, jak tu było wspaniale! Various poczęła szybkim krokiem zwiedzać, zachwycać się każdym najmniejszym szczegółem... A to mogła być przecież codzienność dla niej, gdyby przestała tak cykorzyć. Dopiero po jakichś piętnastu minutach usiadła na brzegu jednej fontanny, nie zważając na to, że mogła zostać ochlapana. Na szczęście nie została.
Och, kuchareczko, co z ciebie wyrośnie?

Anonymous - 8 Styczeń 2015, 23:29

„Dziesięć tysięcy czterysta siedemdziesiąt jeden…
Dziesięć tysięcy czterysta siedemdziesiąt dwa…
Dziesięć tysięcy czterysta siedemdziesiąt trzy…”

Ciągnie się ta droga do Różanego Pałacu, nawet jak na Krainę Luster. Królik sam nie zauważył kiedy zaczął liczyć własne kroki.
„Dziewięć tysięcy trzysta… osiemdziesiąt… Niech to!”
Pogubił się w liczbach, ale nie chciało mu się już zaczynać od nowa gdy zauważył przed sobą dużych rozmiarów park przed prywatnym pałacem arcyksięcia. Wstrzymał oddech i przyglądał się przez chwilę tym hektarom pełnym zieleni. Królikom pasowała zieleń, nie można temu zaprzeczyć. Aleksander zastanowił się kiedy ostatnio był w tym niesamowitym miejscu, niestety nie mógł sobie tego przypomnieć i postanowił załatać lukę w pamięci słowami „bardzo dawno temu”. Miał pewność, że teren był przynajmniej dwa razy mniejszy. Możliwe, że właściciel sprawił sobie więcej terenu, dla zadowolenia mieszkańców cudownego pałacu oraz zwiedzających podróżnych? A może po prostu zaczęło brakować mu miejsca, ponieważ żądnych pracy przybywało jak ciem do ognia? Jedno jest pewne, parków nigdy za dużo, a każdy metr wypełniony zielenią może być na wagę złota. Podejrzewał, że arcyksiążę także to wiedział.
Wszedł niepewnie na teren rezerwatu zieleni, zauważając, że tak naprawdę nie pamięta jak teraz wygląda jego mapa, a to mógłby być dla niego problem. Nawet jakby chciał stworzyć mapę z kart, nie uda mu się to, ponieważ potrzebuje do tego wiedzy gdzie co się znajduje. Nie jest wróżbiarzem, za którego myśli przedmiot. On był magikiem! Musiał myśleć za przedmioty! Przebadał czym prędzej całą okolicę zauważając kilka kawiarenek, fontanny, drzewa, ławki, wodopoje dla ptaków i wiele więcej. Lata temu nie było tutaj tylu rzeczy, a szczególnie kawiarenek. Jeśli jedzenie w środku jest płatne, Aleks mógłby pomyśleć przez chwilę, że arcyksiążę przeszedł na zarobek turystyczny, co wydawało się przezabawne, ponieważ to, co mógł na tym zyskać to co najwyżej drobne, które mógł rzucać biednym i potrzebującym. Królik też chciałby tak rzucać pieniędzmi, a szczególnie biednym i potrzebującym. Jakby arcyksiążę Tyk przyjął go na posadę rozrzucacza pieniędzy, przyjąłby tę fuchę bez zastanowienia. Mógłby przecież rozrzucać i zbierać samemu i nikt nie może powiedzieć, że nie wykonuje swojej pracy. W końcu też jest biedny jak mysz kościelna i potrzebującym bo potrzebował pieniędzy. Chociaż… nie jest jeszcze tak tragicznie. Nie jest wymagający jeśli chodzi o pożywienie, a do domu wraca praktycznie tylko po to aby się wyspać. Nie mówiąc już o panującym tam bałaganie. Jedyne co oprócz spania tam może robić to czytać. Ma jeden cichy kącik i regał z księgami, z różnych zakątków świata, gdzie czytanie jest jak bajka. A potem śpi w fotelu na którym czytał i zapomina na jakiej stronie skończył, bo nie sprawdzał. Historia przedstawiona w lekturze jest ważniejsza od jakiejś tam liczby na dole strony.
Szedł po dróżkach w różne kluczowe miejsca, zapamiętywał je i szedł dalej. Raz zatrzymał się przy jakimś pomniku pewnej nieznanej mu osoby (miał nadzieję, że to nie książę Tyk, ponieważ byłoby to niezręczne nie znać jego sylwetki w tym miejscu), raz przy drzewie z pszczelim ulem, a raz przy „gadającej” kawiarence, ponieważ było od niej tak głośno, że wydawało się, jakby to budynek wydawał te głosy. Czyżby była najlepszym lokalem w tym miejscu? Możliwe, że kiedyś się o tym przekona. Ruszył dalej w celu sporządzenia prostej mapki w głowie.
Po przejściu bardzo wielu metrów ścieżki odwrócił się w celu dojrzenia wejścia na teren parku, jednak już go nie dostrzegł. Poczuł dziwne zmartwienie w sercu, że już nigdy stąd nie wyjdzie, ale przecież zapamiętał dużo kluczowych miejsc… tak jakby. Aby przekonać się, jak dobra jest jego pamięć ruszył w drogę powrotną, ale po kilku minutach wrócił w to samo miejsce. Złapał się zdenerwowany za głowę. Za bardzo się wczuł w zwiedzanie obcych obszarów. Tak bardzo się wczuł, że zapomniał jak się stąd wydostać.
- Czy ktoś pomoże strudzonemu podróżnikowi!? – nawoływał, ale zdawało się, że ludzie go ignorowali. Westchnął, a jego banan na twarzy się poszerzył. Widocznie każdy musi być zajęty swoimi sprawami. Może łatwiej będzie do kogoś podejść i go zaczepić pytaniem „Gdzie ja jestem mości panie/pani?”. Rozejrzał się, a jego uwagę przykuł pewien dachowiec płci żeńskiej, siedzący przy fontannie. Pewnie nie zauważyłby tej osóbki gdyby nie jego słabość do dachowców, a ta dziewczyna w białej sukience wyglądała na prawdę uroczo. Może wreszcie wykorzysta swoje karty, aby pokazać komuś jedną ze swoich sztuczek? Od rana jeszcze nie dawał żadnego, chociażby małego występu, a jego „ofiara” wyglądała na samotną. Ruszył czym prędzej w jej stronę, a gdy już się odpowiednio zbliżył powiedział głośno.
- Przepraszam szanowną panienkę! – pomachał w jej stronę – Potrzebuję niedużej pomocy!

Tyk - 13 Styczeń 2015, 20:47

Arcyksiążęcy Gabinet

Ile to czasu minęło od chwili, gdy opuściwszy powóz stanął na pałacowym dziedzińcu i zadumał się nad wieściami jakie go podczas podróży do Upiornego Miasteczka dopadły wypowiedziane przez usta jednego ze służących. Miał chwilę na refleksje, skoro Vivienn i Rossaline udały się do pałacu, w ostatniej chwili zmieniając plany, ze względu na senność jaka kotkę dopadła.
O czym myślał arystokrata idąc powoli po kamiennym dziedzińcu i patrząc na okna, w których odbijał się zarys dziedzińca, czasem tylko przerwany przez przechodzącego służącego, bądź kota wymykającego się na balkon? Rozważał jakie kolejne kroki powinny zostać podjęte w tej rozkosznej grze, gdzie do końca nie było wiadomo kto stoi po czyjej stronie.
Nie wiedział na ile może liczyć na Anarchistów, a SCR musiał się zaopiekować - skoro jego Siostra postanowiła przepaść bez wieści. To wcale nie tak, że arcyksiążę traktował Czarną Róże jak małą dziewczynkę, którą trzeba się nieustannie zajmować i nie można jej pozostawić samej choćby na chwilę. Ona po prostu była takim dzieckiem wymagającym ciągłej pieczy. Przecież arystokracie łatwiej byłoby teraz pić herbatę, grać w szach, czy oglądać jakieś przedstawienie w teatrze niż zamartwiać się nad losem przywódczyni Stowarzyszenia.
Zatrzymując się na chwilę przy fontannie na środku dziedzińca, spojrzał w stronę drzwi gdzie właśnie zniknęły jego rozmówczynie. To też była ostatnia chwila na postanowienie czy zamartwiać się Cieniem (co gorsza nie własnym! - czy to już brzmi jak tani horro?), czy może zająć się polityką i między innymi skontaktować z Anarchistami.
Cóż za ironia, że będąc arystokratą i to jednym z najznamienitszych magnatów Krainy Luster, postanowił układać się z organizacją, która powstała jako środek walki z podobnymi do niego - w szczególności z tymi, których wpływy byłyby znacząco większe niż pozostałych. Skoro jednak obie strony chcą przede wszystkim dobra Krainy - pojmując je co prawda różnie - to rzeczą naturalną i pożądaną jest, by współpracowały, gdy to dobro może być zagrożone.
Arcyksiążę złapał się jednak, że zbyt daleko wybiega myślami w przyszłość, zbyt liczne snuje dygresje, gdy polecił Rossaline zjawić się w jego gabinecie niezwłocznie, a tym samym zobowiązał się wobec siebie, że sam będzie możliwie najszybciej w swoich pokojach.
Wyrwany zamyślenia ruszył więc do jednego z bocznych wejść prowadzących z dziedzińca do budynku, z którego droga do arcyksiążęcego gabinetu był o wiele szybsza niż przy użyciu głównego wejścia. Nie liczą oczywiście pozdrawiania wszystkich tam zebranych, a to potrafi być ogromną zmorą, szczególnie gdy trafi się dawno niewidzianych znajomych. Nie ma nic gorszego niż stara znajomość spotkana w pracowity dzień. Tyle do powiedzenia i tyle do zrobienia, a trzeba jednak z czegoś zrezygnować.

Kiedy już znalazł się w gabinecie, pozbawiony przez uczynną służbę swojego płaszcza i kapelusza, skierował się od razu do jednej z półek, na której zwykle trzymał cały zastaw narzędzi potrzebnych do pisania listów. W końcu ktoś o tak chorym zamiłowaniu do formalizmu nie mógł sobie pozwolić na nieposiadanie własnej pieczęci, czy też specjalnego nożyka do otwierania listów. Wszystko to wydaje się takie zbędne, a mimo to znajduje się pod kluczem w niewielkim kuferku. To znaczy było pod kluczem, dopóki nie znalazło się na wielkim arcyksiążęcym biurku i nie zostało opróżnione przez arystokratę, który przygotował sobie wszystko do pracy.
Układając wszystko zapomniał całkowicie o Rozalinie, która miała się tu za chwilę zjawić. Stąd gdy służąca weszła do gabinetu Arcyksiążę zastanawiał się właśnie które pióro będzie najbardziej stosowne, a zaaferowany całym zamieszaniem i swoimi chorymi planami zapomniał usiąść na krześle, stojąc obok niego. Może i są to sprawy małej wagi, lecz dla obrony arcyksięcia - ironia - dodam, że przed chwilą wybierał odpowiedni kolor kartek. Wpadł też na pomysł, że trzeba później napisać list dla żony, bo z samego dna kuferka wygrzebał bardzo ładny różowy papier (importowany prosto z Londynu), który idealnie by się na taki list nadawał.
Wracając jednak do wejścia Rozaliny, wywołało ono lekkie poruszenie, gdyż dopiero ujrzawszy postać Cienia arcyksiążę przypomniał sobie o swoich poleceniach i odsunąwszy nieco ręką ciężkie krzesło usiadł na nim, biorąc ostatecznie do ręki proste pióro zdobione wygrawerowanym R (Nie żeby coś... no dobrze, też z Londynu).
- Mam nadzieję, że Vivienn nie sprawiała żadnych problemów jeżeli chodzi o jej pokój? Ostatecznie przecież decyzja została podjęta w ostatniej chwili, gdy była konieczna dla dopełnienia arcyksiążęcego rozkazu. Jednak nie mogło chodzić o coś tak błahego. Lord Protektor zgodził się przyjąć Cienia na swój dwór, lecz niewiele jeszcze o imienniczce swej żony wiedział. Tylko ogólnikowo znał jej historię, a więc warto byłoby się czegoś dowiedzieć.
- Usiądź, mamy całkiem sporo czasu. Powiedział wskazując dłonią krzesło stojące po drugiej stronie biurka, po czym włożył wszystko co było mu niepotrzebne z powrotem do kuferka, zostawiając jednak ten otwartym. - Jak Ci się, Rozalino, podobają pierwsze dni na arcyksiążęcym dworze? - Zaczął spokojnie, po czym napisał również pierwsze zdanie listu, wciąż jednak co każde słowo spoglądając na rozmówczynię. Postanowił jej dać na razie czas na odpowiedź, zajęcie miejsca. W końcu nie od razu trzeba przesłuchiwać każdego, jakby był szpiegiem.

Anonymous - 17 Styczeń 2015, 14:41

Szybkim krokiem udało jej się pokonać główny korytarz. Trochę jej to zajęło przez ciągłe kłanianie się osobom, które mijała. Różany pałac był jej pierwszą prawdziwą stycznością z dworem więc wiele zachowań musiała sobie jeszcze przyswoić. Dlaczego zdecydowała się na porzucenie życia wolnego strzelca i zostanie służącą? By może dlatego by zapewnić sobie jakieś podstawy w tym burzliwym świecie, lub z nudy, która ją od jakiegoś czasu dręczyła. W końcu jednak dotarła do gabinetu arcyksięcia. Jak przystało na Cienia, cicho wsunęła się do środka. Jednakże została zauważona niemalże natychmiast przez Lorda Rosarium. Nic dziwnego, w końcu to na nią czekał. Przez chwilę zastanowiła się czy nie przeprosić za to, że nie pojawiła się tutaj przed nim ale po chwili zbytnie uniżenie uznała za idiotyczne. Dygnęła lekko, by pokazać niezbędny szacunek do arystokraty. Chociaż o osobach z tej hierarchii nie miała zbyt dobrego mniemania, ale nie przeszkadzało jej to by właśnie tę jedną osobę objąć wyjątkiem.
-Nie, skądże. Była bardzo zadowolona.- zdała krótką relację jednocześnie dyskretnie rozglądając się po pomieszczeniu. Jej uwagę przykuł zestaw przedmiotów leżący na biurku. Listy, całkiem przyjemna forma komunikacji w dzisiejszych czasach. I jakże pożyteczna! Ross była wielką miłośniczką takich opcji przekazu wiadomości, często korzystała z nich, jeśli pojawiała się taka potrzeba. Ale dosyć o listach, nie mogła się przecież całkowicie wyłączyć z rozmowy. Dlatego też za pozwoleniem, zajęła wolne krzesło naprzeciw biurka, tak by mogła patrzeć swemu rozmówcy w oczy. Rozłożyła ręce wygodnie na kolanach. Przechyliła lekko głowę zastanawiając się nad odpowiedzią, która przecież pewnie była mało istotna. W końcu to było tylko uprzejme rozpoczęcie dialogu i ona o tym wiedziała. Niemniej jednak doceniła to, że Lord nie przeszedł od razu do sedna.
-Emm... Nie ma źle. Podoba mi się nawet, przynajmniej już zdołałam się zaaklimatyzować. Doceniam to, że Lord pozwolił mi dołączyć tutaj.- odezwała się krótko bez zbędnych ozdobników, które zajęłyby więcej czasu. Zresztą, wolała mówić mniej i do rzeczy niż lać niepotrzebnie wodę.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group