Tyk - 28 Styczeń 2015, 16:32 Rossaline po wejściu do gabinetu mogła ujrzeć przede wszystkim pięknie oprawione książki oraz drzwi prowadzące do prywatnej części arcyksiążęcych pokoi. Nieco bliżej był sam Arcyksiążę, który po prawej stronie miał okna, przez które do środka dostawało się popołudniowe światło, a po lewej kilka szafek, gdzie znajdowało się kilka przydatnych rzeczy. Pod oknami było kilka miejsc, żeby oczekujący mogli usiąść, a po drugiej stronie nawet miniaturowy salonik z sofą i fotelami wokół okrągłego stolika.
Arcyksiążę niezwłocznie zajął właściwe mu miejsce na fotelu i spojrzał na zbliżającą się służącą. Trochę czasu minęło nim w końcu dotarła do krzesła przy biurku i na nim usiadła. Miał więc czas zastanowić się nad tym o czym powinien z nią pomówić, czy też przemyśleć słowa, które złożą się na treść listu. Nie byłby jednak sobą, gdyby zamiast tego nie zaczął rozmyślać o smaku herbaty, którą pił zanim wyruszył Heliosem w podróż. Była naprawdę wyśmienita, bardzo łagodna i doskonale pasująca do surowego oblicza zimy.
Wyrwany z zamyślenia dotknął niepismienną stroną pióra palca wskazującego lewej dłoni i spojrzenie swoje, dotąd utkwione w niebie widocznym za oknem, przeniósł na twarz Cienia. Uśmiechnął się lekko i na jej pierwsze słowa odrzekł:
- To znakomicie, niech wypoczywa. Może się okazać przydatna.
Przerwał na chwilę i słuchając słów wypowiadanych przez Rossaline zaczął pisać list. Pióro poruszało się powoli. Arcyksiążę nie chciał żeby któreś e słów okazało się nieczytelne, czy co gorsza umieszczone błędnie na kartce. Oczywiście po każdym słowie spoglądał w stronę służącej, aby ta nie myślała, że ten nie zwraca uwagi na jej słowa i może mówić co chce.
- Cieszę się, mam jednak nadzieję, że gotowa jesteś na poświęcenia. Oczywiście jeśli tego będzie wymagała sytuacja. Chciałaś kiedyś dołączyć do Stowarzyszenia, prawda? - Mówił oczywiście o Stowarzyszeniu Czarnej Róży i o tym co miał okazję się dowiedzieć o Rossaline, gdy ją przyjmował. Tuż przed tym jak ta przysięgła służyć Rosarium. - Podaj mi jedną z tamtych róż. - Powiedział wskazując dłonią trzymającą pióro na stolik, na którym stały trzy biało-czerwone róże otoczone przez kilkanaście białych i czerwonych. Następnie, dając jej czas na wykonanie polecenia, wrócił do pisania listu, który przecież już został odebrany...
Jeśli się nad tym zastanowić Rossaline ma jakiś związek zarówno z jego żoną, jak i z Siostrą. Z tą pierwszą łączy ją imię, z drugą zaś rasa i tym samym może okazać się przydatna.
Przerwał na krótką chwilę pisanie, by zastanowić się co właściwie dzieje się z jego siostrą. Dawno jej już nie widział i to go nieco martwiło. Szczególnie, że i od członków jej organizacji nie słyszał o niej nic nowego.Anonymous - 29 Styczeń 2015, 12:49 -Owszem, chciałam.- odpowiedziała zdawkowo. Nie było sensu o tym więcej mówić, właściwie był to chwilowy zamysł w planie, który szybko uległ zmianie. Planie? Bliżej niesprecyzowanym planie zrobienia coś z sobą a nie tylko snucia się bezsensownie po świecie. Po prostu Ross stwierdziła, że tak może być zabawniej. Spojrzała na książki stojące w idealnym rządku na półkach. Była ciekawa co w nich było. Zdecydowanie uwielbiała czytać książki, jedynie z ciekawości. Było to uczucie, które popędzało ją do zaglądnięcia tam gdzie nikt inny nie zagląda mówiąc, że "tam nic nie ma".
Podeszła do stolika z różami. Słyszała o gatunku tych czerwono-białych ale nigdy nie miała okazji przyjrzeć im się na żywo. Wyciągnęła jedną z wazonu i uważnie jej się przyglądnęła powoli obracając w palcach, ale nie patrzyła na nią tak długo by zostało to w jakiś szczególny sposób zauważone. Zastanowiła się czy to polecenie miało jakieś szczególnie znaczenie, czy to po prostu zwykła zachcianka. Niemniej jednak nie wypadało od tak zapytać o to więc jedyne co mogła zrobić to z powrotem zająć swoje miejsce na krześle i czekać aż arcyksiążę coś powie. Cały czas lustrowała wzrokiem poruszające się pióro. Tak, fascynujące zajęcie, ale ona po prostu musiała zwrócić na coś uwagę. Jak nie pióro to po raz kolejny zlustrowałaby pomieszczenie tak aż w końcu zapamiętałaby je. Na jej twarzy stale odmalowywał się spokój. W końcu musiała zadać jakieś pytanie, bez tego nie byłaby sobą.
-Czy biało-czerwone róże mają jakieś znaczenie?- pytanie może brzmiało dziecinnie ale ona była poważna. Każda róża ma jakieś znaczenie, czy i temu gatunkowi jakieś przypisano?Tyk - 29 Styczeń 2015, 15:33 List był już skończony. Ta krótka chwila, którą Rossaline straciła na dwukrotne przebycie odległości jaka dzieliła stolik i arcyksiążęce biurko wystarczyła na dodanie kilku, ostatnich już słów. Przyszedł czas na zapieczętowanie korespondencji, lecz z tym już Arcyksiąże nie zdążył - nie śpiesząc się wcale - i służąca była zmuszona trzymać jeszcze przez jakiś czas przyniesioną różę. Właściwie przez ten czas nie zwracał też na Ro większej uwagi, w końcu był zajęty czymś zupełnie innym.
Jej odpowiedź w żołnierskim stylu była tylko potwierdzeniem tego, co Rosarium już uprzednio wiedział. Miała ona plany związać się ze Stowarzyszeniem i w gruncie rzeczy wcale nie trafiła aż tak daleko. Może nawet będzie miała okazję poznać samą Czarną Różę?
O tym mówić będą dopiero za chwilę. Najpierw wypadałoby kotu odpowiedzieć na zadanie pytanie, uprzednio wyciągając dłoń i odbierając od kobiety różę, która dla bezpieczeństwa pewnego Cienia (i nie mówię tu o Rozalinie) została pozbawiona kolców. Przysunął wonne płatki do nosa, po czym trzymając kwiat w lewej ręce wstał z fotela i sięgnął po książkę, którą położył na biurku. Książka ta traktowała o historii Anglii.
- W tej książce możesz wyczytać, że taka róża to połączenie róż Yorków i Lancasterów i została przyjęta po wojnie dwóch róż. Zabawne, bo u nas są trzy różę, które ze sobą współpracują i o tym wypadałoby pomówić.
Odłożył trzymaną w dłoni różę na biurku i podszedł do okna, dłonią pokazując jednocześnie Rossaline, że ma podejść. W końcu nie chciał mówić zbyt głośno, kto wie czy za drzwiami nie podsłuchuje jakiś szpieg lub żona. Przy czym tej drugiej raczej się nie obawiał, ale wtedy wypadałoby ją tu zaprosić, zamiast kazać zaglądać przez dziurkę od klucza co Rosarium robi. Taka wizja byłaby niezwykle urocza, ale jest to tylko taka mała aluzja, że ktoś mógłby, zgodnie z obietnicą, powoli zacząć myśleć o zjawieniu się w gabinecie lorda protektora. Na nieszczęście, choć Monika przeczyta ten post, to nie będzie to ta Monika co złożyła tę obietnicę.
Wróćmy jednak do tego, co jest istotne. Arcyksiążę, nim jeszcze Rossaline podeszła do niego, kontynuował, mówiąc o różach i zapewne dając kobiecie powód do wstydu, że nie zna symbolu osoby, dla której pracuje.
- Traktuj to jednak jako znak Arcyksięstwa. Widocznie zamiłowanie do róż jest rodzinne i wypadałoby otworzyć jakieś kółko różane. Wracając jednak do sprawy Stowarzyszenia. Spotkałaś się z Czarną Różą lub wiesz, gdzie może ona przebywać?
Nie wierzył w to, że dostanie odpowiedź. Z drugiej strony przyjęcie Rossaline na służbę odbyło się później niż jego ostatnie spotkanie z Siostrą, od którego nie miał od niej żadnych wieści.Anonymous - 1 Luty 2015, 22:44 Gniewny tupot Arcyksiężnej ostrzegał pobliskich strażników na warcie, żeby lepiej nie wchodzili jej w drogę. Złote trzewiki, każda ozdobiona brokatową wstążką, zapewne długo nie wytrzymają mocnego tupania. Szła przez korytarze Różanego Pałacu nie wiedząc nawet, dokąd ma zmierzać. Jej drogi mąż udziela aktualnie audiencji. No właśnie, dlaczego ona nie bierze też w tym udziału? Tak więc krążyła i krążyła, okazując swoje uczucie, przez twarzowy grymas! Który zamiast przerażać, bawił strażników i większość z nich uśmiechała się do siebie, gdy Arcyksiężna znikała za rogiem. Głównie przez to, że jej postawa nie odzwierciedlała "dorosłego" gniewu, ale takiego dziecinnego, gdy dzieciom nie da się tego, czego one chcą.
"Nie wolno Arcyksiężnej zaglądać do szaf!"
Jak to ona nie mogła?! Ta wiadomość tak ją zbulwersowała, że tupnęła nóżką, zamaszyście się obróciła i teraz tak właśnie chodziła po swojej i męża posiadłości, wchodziła i schodziła po schodach, trzymając w dłoniach kremową sukienkę z długimi rękawami. Po jakimś czasie wpadła na pomysł, żeby zaczekać w jego gabinecie.
No i teraz czeka na niego przed gabinetem. Wiedziała o audiencji, jednak to czekanie jej dobijało, a strażnicy także chcieli, żeby już zniknęli jej z pola widzenia. Zapukała dość głośno, jak na swoją majestatyczną osobę i weszła do gabinetu, gdy usłyszała słowo "Proszę" (Które Arcyksiążę pewnie wypowiedział). Po zamknięciu drzwi i bez zbędnych ceregieli przeszła od razu do rzeczy.
- Czemu wydałeś TAKI rozkaz?Anonymous - 5 Luty 2015, 11:42 -Oh, to już zdążyłam zauważyć.- mruknęła do siebie odnosząc się do uwagi arcyksięcia na temat jego upodobania. Choć wzmianka o różach Yorków i Lancasterów szczerze ją zaintrygowała. Za chwilę jednak usłyszała pytanie odnośnie Czarnej Róży. Słyszała od niej, jednakże, na litość boską, skąd miała wiedzieć gdzie ona się znajduje? Zwłaszcza, że tak naprawdę nigdy nie widziała jej na oczy. Pokręciła powoli głową i odpowiedziała zgodnie z prawdą
-Nie mam pojęcia, sir.- nie sądziła też, że osoba tego typu mogłaby być odnaleziona gdyby tego nie chciała. Po tym zapadła chwila ciszy gdy nagle do drzwi ktoś zapukał. Po chwili do komnaty weszła białowłosa kobieta. Rossaline domyśliła się, że była ważną osobą tutaj, więc powoli wycofała się do tyłu. Przyglądnęła się nieznanej jej jeszcze osobie, sprawiała wrażenie naprawdę pięknej i cóż, nieco zdenerwowanej w tej chwili. Zauważyła, że była od niej niższa i to dość znacząco. W dodatku jej postawa była dosyć zabawna, ale Ross oczywiście po mistrzowsku zachowała kamienny wyraz twarzy. Chociaż miała ochotę na delikatny uśmiech, to nie wiedziała czy przypadkiem nie będzie to ciut bezczelne z jej strony. Odwróciła wzrok i przestąpiła z nogi na nogę.Anonymous - 7 Luty 2015, 19:05 Charlotte ubrana była jeszcze w swoje stare łachmany, a mianowicie w szarawo-fioletową sukienkę do łydek z gorsetem w stanie co najmniej przykrym. U dołu dało się nawet dojrzeć czarną łatkę. Na nogach miała grube, białe rajstopy, w porównaniu do reszty stroju nieuszkodzone, jedynie nieco brudne. Na nogach miała skromne buciki na płaskiej podeszwie sięgające dołu kostek, brudne i zniszczone, jednak jeszcze nadające się do swobodnego chodzenia.
Kiedy zapytała o swój wygląd strażnika, który ją do Lorda prowadził, powiedział, że jest kiepsko ubrana jak na spotkanie z nim, ale jak wstąpi do służby to się to zmieni. Nie do końca wiedziała, co ma na myśli, dopytała się więc. Kiedy stanęli przed drzwiami, wiedziała już, że jej ubranie jest brzydkie, będzie miała ładniejsze, że ma być grzeczna, choć tego nie trzeba było jej akurat mówić, oraz że będzie się musiała wypowiadać na głos. To zburzyło cały spokój jaki przez drogę dzielnie w sobie budowała. Na głos?! Dlaczego na głos. Coś mnie pokarało za straszenie tych biednych ludzi na dworcu. A więc jednak faktycznie dla niektórych rozmowa telepatyczna i przekazywanie wypowiedzi bezpośrednio do głowy są obraźliwe. Odetchnęła nerwowo, a strażnik odszedł zostawiając ją samą przed drzwiami z myślą, że to najgorsza chwila w jej życiu. Inny z nich, stojący w korytarzu na codziennej warcie, obserwował dyskretnie czy na pewno wejdzie do środka. Jednak trochę się jeszcze wahała nim zdecydowała się zapukać.
Podniosła w końcu rękę i zapukała donośnie. Miała wrażenie, że świat się w tym momencie zatrzymał. Ostatecznie usłyszała jednak zbawienne „proszę” i nacisnęła na klamkę. Weszła nieśmiało do środka, brudna i poczochrana, mimo że przejechała palcami włosy przynajmniej milion razy po drodze. Popatrzyła po obecnych w pokoju ludziach. Spodziewała się jednej, nie trzech. O dwie stresujące osoby za dużo, pomyślała z rozpaczą. Zobaczyła najpierw drobną kobietę o aż nienaturalnie białych włosach, wydawała się mniej więcej tego samego wzrostu co Charlotte. Co ją zdziwiło, to ubiór owej kobiety. Szlafrok? W gabinecie Lorda? Przy tym właśnie jej wzrok padł na mężczyznę wysokiego, również z białymi włosami. Był wysoki i dumny, bez wątpienia wywarł z samego tego faktu ogromne wrażenie na sierocej rudowłosej. Nie było wątpliwości, że miała do czynienia właśnie z Lordem, kimś, komu teraz miała służyć. Trzecią osobą była również drobna dziewczyna o kruczoczarnych włosach, miała czerwone oczy. W tym momencie Charlotte doszła do wniosku, że wszyscy tu zgromadzeni mają czerwone oczy. Trochę ją to przerażało, nie można powiedzieć, że nie.
Szybko odzyskując zdolność do jakichś interakcji skłoniła się przed Lordem nisko, z gracją jaką jej ciało pamiętało jedynie w połowie. W końcu od kilku lat nikomu nie służyła, żyła samodzielnie. Jakby na nią teraz spojrzeć, kiepsko się to dla niej skończyło. Wyglądała jak siedem nieszczęść.
-J-Ja.. – Zająkała się Charlie prostując się.
Nie wiedziała już co ma powiedzieć, chociaż przećwiczyła to po drodze chyba tysiąc razy. Po chwili, nie wiedząc za bardzo jak sobie poradzić, powiedziała słabo:
–Zgłaszam się do służby, Panie.Tyk - 11 Luty 2015, 01:52 Nieoczekiwana zmiana sytuacji związana z pojawieniem się w arcyksiążęcym gabinecie Arcyksiężnej i całkiem nowej służącej zupełnie wywróciła miłą, popołudniową pogawędkę. Efektem tego była chwila zadumy, związana z odpowiedzą na podstawowe w tym wypadku pytanie "co tutaj się dzieje?".
Zacznijmy od najdroższej Rozaliny, która wpadła do środka i ze zmarszczonym noskiem, głosem uniesionym a przez to tym bardziej dziecięcym i rozkosznym, żądała wyjaśnień. Z początku nie miał pojęcia o jaki rozkaz mogło chodzić. Przyglądał się jej, szczególnie jej szkarłatnym oczom, szukając w nich jakiejś wskazówki. Odpowiedzi na niezadane pytanie.
Ta jednak przyszła nieco później i byłą wynikiem błędu. Tak więc udowodnione zostały jedne z zabawniejszych prawideł logiki, że i z fałszu prawda może wyniknąć. W końcu przybycie Charlotte i jej ubiór od razu zwrócił uwagę Rosarium na ubrania i przypomniał sobie wypowiedziane do strażnika słowa: "Arcyksiężna ma się tu zjawić, nawet gdybyś miał jej zabronić zaglądać do szaf", co było komentarzem do informacji, że Anastazja zakończywszy już swe codzienne obowiązki zajęła się nową suknią, którą chciała założyć na kolacje dla Czarnej Róży. Nie wiedział, że strażnik zbyt dosłownie wziął jego słowa i rzeczywiście zabronił jej korzystania z pokaźnej kolekcji ubrań. Zrozumienie tego wszystkiego wywołało lekki uśmiech na jego twarzy.
Przejdźmy więc do błędów, które popełnił. Uznał, że przybycie Charlotte rzeczywiście jest tym, na co wygląda, lecz dziewczyna jest prezentem od jego żony, który przybrała w ten sposób, aby stanowiła argument przeciwko arcyksiążęcym poleceniom.
- Najdroższa, chciałem tylko z Tobą porozmawiać o...
Przerwał nagle, przypomniawszy sobie o napisanym wcześniej liście. Obrócił się w stronę biurka i wziął kopertę do ręki, spoglądając teraz na Rossaline, która została przez wpadnięcie Arystokratki nieco pominięta. Tak jak jednak przypuszczał, nie wiedziała ona zbyt wiele o Dark i nie mogła mu pomóc w paternalistycznej opiece nad rodziną i przy okazji całą krainą. Mogła jednak wykonać inne zadanie, dlatego też teraz zbliżył się do niej i wyciągnął w jej stronę przesyłkę.
- Zaniesiesz to do Kancelarii i każesz niezwłocznie wysłać.
Nie czekając nawet żeby kobieta wyciągnęła swą dłoń, spojrzał ponownie na swoją żonę i już chciał zacząć bredzić o nowej służącej, gdy zdał sobie sprawę jak nieracjonalne jest jego myślenie. W końcu jego żona była tak zajęta, że nie miałaby kiedy sprowadzić nowej służącej. Ponadto weszła jednak nieco później. Ostatecznie przekonało go jednak spojrzenie Rozaliny, która sama była nieco zdziwiona pojawieniem się nowej osoby. Stąd też kolejne słowa znów padły w stronę służącej, choć spojrzenie skierowane było na najnowszą mieszkankę Różanego Pałacu.
- Zabierzesz ze sobą - wstrzymał się na chwilę, nie wiedząc jak nieznajoma się nazywa. - moją nową służącą i dasz jej jakiś wolny pokój, przebierzesz oraz wytłumaczysz panujące tu zwyczaje. Jutro macie się zjawić obie w moim gabinecie, jeśli mnie nie będzie - Tu wyciągnął dłoń w stronę swojej żony. Powinien to być ten czas, w którym koperta dla przywódczyni Anarchs spoczywała już pomiędzy palcami Rossaline, toteż zrobił dwa kroki w stronę Arcyksiężnej. - Udacie się do mojej drogiej żony i jej zdasz raport.
Zatrzymał się na chwile, by rzucić jeszcze jedno spojrzenie w stronę Cienia, upewnić się, że ta zrozumiała polecenie, a później takim samym, krótkim spojrzeniem obdarzył Charlotte. Gdy skończył podszedł do swojej żony, na tyle blisko, by mogła się do niego bez problemu przytulić, na razie jednak pozwolił jej jeszcze grać urażoną dziewczynkę tupiącą nóżką. Trzeba przyznać, że miał wielką słabość do uroczego dziecinnego oblicza Anastazji.
- Możesz być pewna, że jak tylko skończymy, to pozwolę Ci zająć się swoimi cennymi sukniami.
Uśmiechnął się do niej lekko i prawdę mówiąc przedłużał. Nie chciał przecież zbyt wiele politycznych szczegółów wyjaśniać przy służących, szczególnie, że jednej z nich nawet nie poznał w stopniu minimalnym to jest nie był w posiadaniu wiadomości o jej imieniu.Anonymous - 15 Luty 2015, 23:24 Jeżeli szanowne towarzystwo w gabinecie Arcyksięcia miało w zamiarze włączyć u Rozaliny agresor, to dobrze im idzie!
Zacznijmy od początku. Gdy już okazała swój niepohamowany gniew (żart), rozejrzała się po pomieszczeniu. Zlustrowała "od stóp do głów" osóbkę znajdującą się, no powiedzmy "w cieniu pomieszczenia". Mała albinoska będąc już w złym humorze, zaczynała być w coraz to gorszym stanie. Ze skutkiem negatywnym dla innych oczywiście. Rossaline wpadła już pod morderczy wzrok Rozaliny. Nie spodobała jej się ignorancja ze strony gościa, należałoby chociaż się pokłonić Arcyksiężnej?
Gdy już miała zacząć wykład o podstawach grzeczności i hierarchii w tym pałacu, weszła nowa osóbka do gabinetu. Drobna dziewczyna, trochę zaniedbana. Po jej głosie wywnioskowała, że nie jest zbyt śmiała i odważna, przez co Anastazja prawie się rozczuliła nad jej istnieniem. Jednak nadal miała tę swoją zagniewaną minę, która okazywała coraz poważniejsze negatywne uczucia. Nie można było tego nazwać „dziecinnym fochnięciem”. Ogromny kawał drewna do ogniska gniewu dorzucił jej mąż. Zatrudnia nową służbę bez konsultacji z nią?
Czekała cierpliwe na odpowiedni moment, żeby wkroczyć i w końcu coś powiedzieć. Nie chciała bowiem przerywać swojemu drogiemu mężowi. Zależało jej tylko na pokazaniu, że w tym domu liczy się też jej osoba i należy się jej szacunek. Gdy kobiety zostały uświadomione, że jest jego żoną, cofnęła się i stanęła w drzwiach tak, że nie można było przez nie przejść. Do tego czasu Charlotte powinna przejść w głąb pokoju. Na jej twarzy wystąpił uśmiech, ale nie można go było nazwać przyjemnym. Jadowitym – owszem, tak samo oczy.
- Mam wrażenie, że każdy w tej posiadłości zapomina o mojej obecności, roli, a tym samym zdaniu w różnych aspektach organizacyjnych, jak na przykład zatrudnianiu nowych osób, o których nic nie wiem, na dodatek traktują mnie jak powietrze…!Anonymous - 20 Luty 2015, 22:20 Rossaline od początku miała nadzieję, że cała audiencja pójdzie szybko i sprawnie. Niestety, po drodze zrobiło się okropne zamieszanie i właściwie przestało mieć to ręce i nogi. Może i przyjście arcyksiężnej zaskoczyło Ross, ale prawdziwy huragan przywiała ze sobą osóbka w łachmanach, najwyraźniej nowa osoba (a przynajmniej można było się tego domyślić po jej wypowiedzi). Spoglądając na nową osóbkę w gabinecie, w milczeniu przyjmowała rozkaz od arcyksięcia, kiwając jedynie powoli głową na znak, że rozumie. Chwilę później otrzymała instrukcje dot. dziewczyny. Trochę ją zdziwiły, ale przeczuwała, że to ona będzie musiała coś z nią zrobić.
-Oczywiście.- odpowiedziała grzecznie lecz zdawkowo. Niemalże natychmiast zauważyła, że białowłosa pani przygląda jej się. Spojrzenie wywołało u niej zimne dreszcze i miała wrażenie, że nie jest ono przychylne. Jednakże Rossaline nie odwróciła wzroku, tylko utrzymała kontakt wzrokowy. Może to z powodu swej wzorowej zawziętości, zadziorności lub po prostu chciała pokazać, że nie odbiera tego sposób osobisty. W kącikach jej ust pojawił się przyjacielski uśmiech, który, gdy przenosiła go na te biedne dziewczę, mógłby wydawać się nieco złośliwy. Właściwie Ross wydawało się, że oto nadszedł ten moment gdy może spokojnie opuścić ten gabinet, w którym zrobiło się zdecydowanie za duszno od wiszącego w powietrzu napięcia i zakłopotania. No i tutaj pojawiła się prawdziwa przeszkoda w postaci Pani Rozaliny. Wręcz Ro nie miała pojęcia jak wymanewrować tak by jednocześnie nie obrazić jej a pojawić się na zewnątrz. Oczywiście, mogła powiedzieć "proszę o wybaczyć", dygnąć i nacisnąć klamkę. Ale wtedy musiałaby przepchać się obok kobiety. Powoli zaczęła się irytować bo nie była w stanie nic zrobić, ale nie dała tego po sobie poznać udając, że jeszcze nie ma zamiaru opuszczać gabinetu. Śmiesznie, prawda? Miała nadzieję, że nowa osóbka coś na to poradzi, tak nowa bo nie znała jej imienia, ale była pewna, że to jest tylko chwilowe. Westchnęła, najwyraźniej sobie jeszcze tutaj postoi. Było to lekko dyskomfortowe, zwłaszcza, że dostała jasną instrukcję tego co ma zrobić. No co zrobić, takie życie, czy jej się to podobało czy nie.Anonymous - 22 Luty 2015, 17:05 Charlotte wyprostowała się i popatrzyła na białowłosą zmieszana. Wyglądała na rozzłoszczoną, a raczej porządnie rozwścieczoną. Odsunęła się od niej w stronę Tyka nie wiedząc co ma zrobić. Kobieta czegoś od niej najwyraźniej oczekiwała, ale od tej pory Charlotte miała służyć Lordowi, a więc nie zamierzała nic robić dopóki ten jej nie podpowie co. Ucieszyła się w duchu z początku, słysząc polecenie o odejściu z brunetką, to miejsce z niewyjaśnionych powodów strasznie ją stresowało. Z chęcią by to nawet zrobiła gdyby nie przeszkoda w postaci białowłosej, małej kobietki. Popatrzyła na nią spode łba z ponurą miną i popatrzyła na Lorda i dziewczynę stojącą obok. Miała nadzieję, że wyczyta z ich twarzy jakieś wskazówki co do tego, co ma robić.
Jednak Lord raczej skupiał się na zdenerwowanej, a brunetka jedynie patrzyła się śmiało na obcą. Potem jednak spojrzała na Charlotte z, jak ruda to odebrała, równie zimnym spojrzeniem, w którym błysnęło coś dziwnego, niepokojącego. Nagle Charlie straciła cały zapał do wyjścia stąd z tą osobą. W ogóle do pobytu w tym budynku. Marzyła o staniu się powietrzem, pyłem, czymś niezauważalnym, na co się nie zwraca uwagi. Spuściła wzrok i popatrzyła na swoje buty ze zmieszaniem. Prawą ręką nerwowo miętoliła sukienkę, z czego zdała sobie sprawę dopiero teraz. Czy robiłam to cały czas? Oby nie… Jednak mimo własnej świadomości, że wygląda to żałośnie, nie przestała gnieść materiału. Wolała zachowywać się dziwnie niż zejść na zawał przez gromy rzucane spojrzeniami białowłosej. Ogólnie rzecz biorąc, Charlotte robiła co mogła by wtapiać się w otoczenie i nie być zauważaną.Tyk - 22 Luty 2015, 18:16 Jeżeli moja ukochana żona próbuje grać rozpieszczone, głupie dziecko myślące tylko o bogactwie i władzy, a przy tym irytować Jego Wysokość Lorda Protektora, narażając się na sankcje z jego strony, o idzie jej to doskonale.
Zacznijmy od tego, że Arcyksiążę już stał przy Rozalinie, tuż przed nią i chciał z nią porozmawiać - pozwolić jej brać udział przy decydowaniu, czego brak mu chwilę później w tak okropny sposób zarzuciła. Po prostu odsunęła się, czym sprawiła arystokracie pierwszą z wielu przykrości wynikłą z tak krótkiego posta. Cofnęła się pod drzwi i uniemożliwiła służbie opuszczenie gabinetu - tym samym upubliczniając sprawę. Dlaczego to zrobiła? Może chciała podważyć władzę Rosarium, zła że to nie ona jest władcą Różanego Pałacu, bądź też udowodnić, że jest arcyksiężną i w ten sposób wymusić szacunek. Bez względu jednak na przyczynę jej zachowania naraziła się na śmieszność i od tego mąż nie mógł jej ratować. Coś takiego może być jednak właściwe, stać się nauką dla jego żony i uchronić ją przed podobnymi wpadkami w przyszłości.
Złączył swoje dłonie za plecami i skierował swoje spojrzenie na służące. Oczywiście nie powiedział nic, ale miał wielką ochotę powiedzieć do nich zdanie mniej więcej takiej treści: "wybaczcie, że musicie w tym uczestniczyć i nie przejmujcie się zachowaniem mojej żony, zwykle jest naprawdę kochaną i wspaniałą arcyksiężną". Oczywiście to byłoby zbyt bezczelne w stosunku do Rozaliny i właśnie ten fakt powstrzymał go od wypowiedzenia przytoczonego zdania. Obrócił się i wolnym krokiem, rozmyślając nad zachowaniem swojej żony, skierował się w stronę biurka, za którym ostatecznie usiadł. Oparł łokcie na blacie biurka, a brodę pomiędzy splecionymi palcami. Jego szkarłatne spojrzenie skierowane było na jego ukochaną żonę i odpowiedział łagodnym głosem - choć wcale nie łatwo było zachować mu ten ton głosu.
- Wyjaśnij mi proszę przyczynę swojego zachowanie Rozalino Tutaj położył ręce na biurku i wyprostował się, opierając plecy o oparcie krzesła. Kontynuował jednak. - Biorąc pod uwagę, że ... - W tym miejscu skierował spojrzenie na Charlotte, której przecież nie znał. Przypomnijmy ponadto, że wskazał właśnie Ro, jako swego zastępce do oficjalnego przyjęcia nowej służącej. - Wybacz, ale zapomniałem Cię spytać o imię. Biorąc pod uwagę, że uzyskałem już zobowiązanie takiej treści, że Charlotte nie będzie milczeć, a imię przedstawi i zrobi to niezwłocznie, pozwolę sobie uwzględnić to w swoim poście. - że nie znam Charlotte i rozmawiam, a nadto widzę ją pierwszy raz.
Celem tej wypowiedzi było tylko uzmysłowienie Różyczce, że jej zachowanie jest nienależyte. Nie chciał jej przecież tłumaczyć teraz, że to wielki pałac, a Arcyksięstwo to ponadto silna armia i AKL. Wymaga to wielu pracowników i tym samym nie ma możliwości, by jakakolwiek jednostka wiedziała o wszystkich nowych. Rosarium miał od tego swoich ludzi, którym ufał o czym Rozalina powinna już była wiedzieć.
O etykiecie jeszcze słów kilka należy dodać. Po pierwsze zauważmy, że nasza droga Arcyksiężna, choć wymaga by się jej kłaniano i zwracano na nią uwagę (pomijając, że Rossaline była zajęta rozmową, a Charlotte przestraszone i dopiero co przybyła na dwór), gdy sama nie ukłoniła się przy wejściu - z czego nawet jako najcudowniejszy kwiat w Różanym Pałacu, nie była zwolniona. Ponadto nie przywitała swojego męża, a jedynie zażądała od niego wyjaśnień. Gdyby nie miłość jaką darzył do niej Rosarium, już dawno kazałby zabrać ją do lochów za tak bezczelne zachowanie. Rzucić należy jeszcze argumentem czysto technicznym i stwierdzić, że ani Rossaline, ani Charlotte nie miały szansy okazać dla niej szacunku, skoro po pierwszym poście, w którym dowiedziały się kim jest, pisała właśnie Rozalina. Stąd pytanie o celowość zachowania naszej drogiej Moniki. Jeżeli ta chce się kłócić, stęskniona za naszymi sporami, to niech lepiej wybierze inny do tego sposób, na przykład gadu-gadu lub facebook, ażeby nie psuć fabuły sobie i mojej drogiej służbie. Prosiłbym więc o odsunięcie się spod drzwi i umożliwienie służbie, by zajęła się swoimi sprawami. Druga Monika, która czyta moje posty, ma ode mnie osobiste pozdrowienia!Anonymous - 2 Marzec 2015, 23:58 Otóż Rozalina miała prawo czuć się tak, jak się czuła. A jak było naprawdę? Coraz częściej była przygnębiona, czasem wpadała w głębokie zamyślenie. Wybrała nawet najlepsze miejsca w Różanym Pałacu, w których może to robić, by nikt jej nie przerywał. Nigdy nie była sama, zawsze co jakiś czas krzątała się wokół niej służba. Ta jednak nie śmiała się odzywać, prawie każdy z zatrudnionych osób był poinformowany, żeby w takich chwilach Arcyksiężnej nie przeszkadzać. Pomimo to, że każdy widział jak pani Rosarium wygląda - a był to przygnębiający widok - nikt się nie odzywał.
Wszystko zaczęło się od śmiesznego rozkazu jej męża, przekazany przez usta strażnika, który zakazał otwierania jej własnych szaf. Zirytowała się przez to, ponieważ już dawno nie spędzała ze swoim małżonkiem czasu. Widziała go przelotnie spacerując po korytarzach wielkiego kompleksu budynków, przy wspólnych posiłkach oraz gdy miał do niej jakąś prośbę o drobny sprawunek. Była to iskra, która przeobraziła się w dosyć spore ognisko, przez niezrozumienie całej sytuacji w gabinecie Rosarium. Służba tutaj odegrała najmniejszą rolę, powiedzmy że Rozalina potraktowała je niemiło jako czynnik, na którym można się wyżyć. Tak naprawdę oczekiwała, że w końcu Agasharr zainteresuje się nią w inny sposób, niż sprawy polityczne, które także pojawiały się niezwykle rzadko. Krótko mówiąc - potrzebowała czułości i poczucia bycia potrzebnym w tym całym bałaganie.
Jeżeli chodzi o aspekty „towarzyskie” – Rozalina nie zauważyła poirytowania ze strony swojej imienniczki, tak więc potraktowała ją neutralnie – przebiegła szybko swoimi rubinami po jej sylwetce. Skupiła się na kobiecie podobnej do swojej postury. Trafnym określeniem jest, że w końcu serce jej zmiękło i wyrzuciła z głowy pomysł o robieniu rabanu o głupoty. Zrobiło jej się żal i uczuła chęć zajęcia się tą osóbką. Ale to dopiero nastąpi po wypełnieniu rozkazu Arcyksięcia.
Wyraz na jej twarzy z łagodniał, odsunęła się od drzwi i podeszła do swojego małżonka w odległości na wyciągnięcie ręki. Spojrzała na niego, następnie na obecne dziewczęta, splotła palce dłoni i oparła je o swój brzuch.
- Powodem mojego poirytowania jest rozkaz wydany z ust strażnika, którym ty dyrygujesz – zaczęła wyjaśniać spokojnym tonem, który pozostał do zakończenia wypowiedzi – poza tym od dłuższego czasu dokucza mi pewien fakt – brak zrozumienia sytuacji panującej w pałacu, od czasu zorganizowania przez nas balu maskowego. Znowu rzuciła okiem na obecne osoby w gabinecie – Jest jeszcze coś, o czym chciałabym ci powiedzieć na osobności.
Obróciła się wprost do kobiet i dygnęła przed nimi.
- A was przepraszam za mój nieoczekiwany wybuch, jest to spowodowane z nierozwiązanymi jeszcze moimi waśniami z mężem.
/ Bardzo was przepraszam za takie opóźnienie - jest to spowodowane przez problemy prywatne i rzeczy o większym priorytecie niż forum /Anonymous - 11 Marzec 2015, 22:15 Dla Rossaline nadal cała sprawa wyglądała śmiesznie ale najwyraźniej nastroje zaczęły opadać. Cóż, ona nadal pozostawała obojętna. Tak, zimna obojętność, piękna maska pod którą spędza większość czasu. Właściwie w tej chwili nie wiedziała czy powinna bardziej mieć się na baczności w towarzystwie arcyksięcia czy może arcyksiężnej. W końcu jednak spór dobiegł końca. I tym razem, gdy Pani Rozalina dygnęła, Ross ukłoniła się tak jak wypadało. Oczywiście przykleiła do twarzy jeden z tych swoich uśmiechów, by sprawić wrażenie osoby miłej. O tak, wrażenie było bardzo ważne jeżeli chciało się żyć nie robiąc samej sobie problemów. Trzeba też wiedzieć kiedy się uśmiechnąć i jak. Można by było stwierdzić, że tak prymitywna osoba jak Rossaline, która przecież nawet ledwo co miała wspólnego z arystokracją, nie ma nawet pojęcia o takich rzeczach. O jakże pozory mogą mylić. No właśnie, co do pozorów to nawet nie spodziewała się, że jej imienniczka będzie pamiętała o jakichś przeprosinach. Dlatego tylko kiwnęła głową na znak, ze rozumie. Nie wypadało jej wchodzić w jakąś dłuższą konwersację z arcyksiężną, zwłaszcza, że miała wyraźny rozkaz opuszczenia gabinetu, a drzwi nikt już nie blokował. Spojrzała na Charlotte. Ta najwyraźniej jeszcze nie była na tyle rozgarnięta by sama pomyśleć o jak najszybszym opuszczeniu pomieszczenia więc dyskretnie ją szturchnęła dając tym samym znać, że muszą się ulotnić. Nie mogły tak bez niczego stąd wyjść, dlatego całego rytuały "wychodzenia" Ro dopełniła kłaniając się drugi raz przed arcyksięciem. Po tym mogła już spokojnie wyjść razem ze swoją towarzyszką, której od tej pory miała nauczyć wszystkiego co wiedziała o służbie, której co prawda nie pełniła znowu tak długo.
/zt z gabinetuAnonymous - 15 Marzec 2015, 22:40 Charlotte nic nie mówiła, w zasadzie nieco sieroco stała i przyglądała się bieżącym wydarzeniom nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Przez chwilę zastanowiła się, czy tak właśnie będzie wyglądać jej teraźniejsze życie w pałacu – niezrozumiale, nieprzewidzianie. Pełne chwil jak ta, kiedy to wychodzi wiele nieporozumień i nikt nie wie co z tym zrobić. No, prawie nikt. Ale Charlotte nie wiedziała. Jednak miała nadzieję, że albo to się zmieni albo zostanie nauczona jak się zachowywać w takich sytuacjach. Zastanawiała się, czy czarnowłosa będzie dobrą nauczycielką i czy ona sama będzie dobrym uczniem. Wiele zasad miała już wpojonych przez wieloletnią służbę u Państwa Harris, jednak było to kilka lat temu i wiedzę należało uzupełnić i odświeżyć, tym bardziej, że w każdym domu panują inne zasady.
Niemniej jednak, Rossaline miała z jednej strony nieco ułatwione zadanie, z drugiej zaś nie do końca przez bojaźliwość i nieśmiałość Charlotte. Ale wszystko jest do wypracowania. Kiedy dziewczyna szturchnęła rudowłosą, ta wróciła w stu procentach myślami na Ziemię i z sekundowym wahaniem ruszyła za nią. Powtórzyła starannie ukłon, który czarnowłosa wykonała w kierunku Lorda i grzecznie podążyła za nią ciekawa, co teraz będą robić. Musiała się do niej przyzwyczaić i nabrać trochę pewności siebie skoro mają od teraz przez jakiś czas przebywać razem.
Zt. Z gabinetuTyk - 15 Marzec 2015, 23:38 Niewiemcopisaćniewiemcopisaćniewiemcopisaćniewiemcopisaćaleitaknapiszę.
Rosarium nie wiedziałby, czy ma swoją żonę udusić, czy jednak nie będzie to kara dostateczna za jej zachowanie i wymagane są tutaj tortury oraz kwalifikowane pozbawienie życia, lecz niestety ją kocha i jest w stanie jej wybaczyć nieco więcej niż wielu innym osobom. W końcu za fakt trzeba przyjąć, że Rozalina nie tylko nie kłopotał się zbytnio, by zachować godność urzędu Arcyksięcia na właściwym miejscu, wchodząc do środka i tupiąc nóżką bez ukłonu, ale jeszcze odważyła się przepraszać służbę za swoje zachowanie, co w połączeniu z jej wcześniejszymi słowami mogłoby sugerować, że przeprasza za swojego męża. Mówiąc prościej nie dała arystokracie żadnego powodu do uśmiechu (choć uśmiechu przy pisaniu postów osobiście miałem całkiem sporo), a nadto nie polepszała wcale wywołanego przez siebie konfliktu.
Możliwe, że Rozalina czuła się odrzucona i chciała ze swoim mężem spędzać więcej czasu. Nie mogę przecież zanegować szczerych uczuć Arcyksiężnej. Mogę, a nawet muszę, zapytać jednak dlaczego w takim razie musiał zabronić jej zaglądać do szaf, żeby w końcu się u niego zjawiła. Oczywiście samymi szafami byłem zaskoczony, ale takie wymyślone zostało wyjaśnienie dla tego bzdurnego rozkazu. W takim razie oznaczałoby to, że tęskniła za nim i czuła się niekochana tylko jeżeli nie miała dostępu do szaf i swoich sukni? Przecież gdyby tylko nie fakt, że wpadła do pokoju, tupiąc nóżką, zapewne teraz przytulałby ją, sprawdzając jak dzisiaj pachnie.
Problemem jest jednak to, że nie mam pojęcia co się tu właściwie dzieje i do końca nie ogarniam zaistniałej sytuacji, a wszelki próby zrozumienia kończą się fiaskiem. Podobnie zresztą jak niektóre postanowienia monarchy.
-Złożycie mi raport niezwłocznie po moim powrocie - Powiedział do wychodzących służących i na nie też kierując swoje spojrzenie, które dotąd utkwione było w stojącej za biurkiem arcyksiężnej.
Zastanawiał się nad tym co powinien ze swoją żoną teraz zrobić. Z jednej strony chętnie by już ją przytulił i porozmawiał, czego nigdy nie miał dość, lecz czy mógł tak po prostu zignorować podważanie jego rozkazów i godzenie w jego autorytet?
Na tych rozważaniach minął mu czas, w którym drzwi gabinetu się zamknęły. Wstał ze swojego fotela i oparł dłonie o biurko, patrząc teraz z góry na swoją żonę.
-Zawiodłem się...
Powiedział urywając w pół zdania i minął oddzielający ich mebel, stając obok swojej żony. Przyglądał się jej uważnie, wciąż jeszcze nie wiedząc czy zakaz zaglądania do szaf nie będzie stały. W końcu dzięki niemu się tutaj zjawiła. Natomiast co do kary - tę na pewno się wymyśli. Oparł swoje dłonie na ramionach Rozaliny, tuż po tym jak odgarnął jej włosy na prawą stronę. Wszystko to po to, by nie obawiać się, że Rossaline i Charlotte postanowiły podsłuchiwać ich rozmowę, by mieć o czym rozmawiać podczas wspólnej pracy, albo po prostu dlatego że niektóre zdania nie powinny być wypowiadane na głos.
-Zamiast przyjść do mnie, porozmawiać i postarać się rozwiązać trapiące Cię problemy, wolisz rozpowiadać służbie o naszych konfliktach. Zawsze miałem Cię za swojego najważniejszego sprzymierzeńca*, więc nie stawiaj się sama w roli mojego wroga.
Po tych słowach, o ile oczywiście Rozalina jeszcze się nie odsunęła od niego, przeniósł swoją prawą dłoń na jej podbródek, unosząc go lekko, a jednocześnie pocałował ją w szyję i objął drugą ręką.