To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Różany pałac

Anonymous - 31 Marzec 2015, 16:07

Korytarz

Jak tylko wyszła z gabinetu, można by powiedzieć, że już nie przytłoczona zamieszaniem, odżyła na nowo. Nie oglądając się czy Charlotte idzie za nią przeszła spory kawał korytarza po czym stanęła i dynamicznie odwróciła się do rudowłosej.
-Zakładam, że nawet nie wiesz jakie teraz masz obowiązki albo co do ciebie należy. Właściwie to ja też nie wiem co mogłabym ci powierzyć a co wykracza poza twoje możliwości.- zaczęła swoją tyradę przy okazji przyglądając się badawczo dziewczynie.
Była drobnej budowy, wydawało się, że niewiele można od niej wymagać, skrzywiła się z niesmakiem co dało się zauważyć, ale po chwili grymas zamienił się w podły uśmiech.
-I chyba właśnie w tej chwili przychodzi mi pewien pomysł...- nie dokończyła zdania, tylko chwyciła dziewczynę za rękę i pociągnęła za sobą w kierunku stajni.

Stajnia

Gdy doszły na miejsce, Ross była naprawdę bliska stracenia całej swojej powagi.
-Myślę, że zadanie, które teraz dla ciebie wyznaczę by jakoś pomóc ci rozpocząć pracę służącej w tym miejscu, będzie ciekawym... urozmaiceniem twojego pobytu tutaj.- rzekła, uśmiechając się od ucha do ucha, trzeba zwrócić uwagę, że wyraźnie zaakcentowała słowo "urozmaicić" gdyż było chyba najważniejsze w tej całej komedii, która właśnie miała się rozegrać.
-Mam nadzieję, że lubisz zwierzęta, bo obiecałam jednemu ze stajennych, że pomożesz im w czyszczeniu koni.- tak szczerze to nikt o to nie prosił, ale też nie nie chciał pomocy. Poza tym kruczowłosa stwierdziła, że będzie to bardzo zabawne zajęcie dla nowej duszyczki.
-Aha, jeszcze jedno. Jak już skończysz pierwszą część swojego "szkolenia", nie zapomnij zjawić się w swoim pokoju gdyż będę tam na ciebie czekać. I lepiej zrób to szybko.- zakomenderowała po czym oddaliła się życząc rudowłosej powodzenia w pracy. Zastanawiała się czy dziewczę przypadkiem nie będzie protestować, bo w końcu ona sama by nie zrobiła tak idiotycznej pracy gdyby ktoś znaczący jej tego nie kazał. Za dumna była na to, ale to nie przeszkadzało jej by kazać komuś innemu robić takie rzeczy. Właściwie może nawet wyniknie z tego coś dobrego, kto wie.

/zt z stajni

Tyk - 31 Marzec 2015, 18:01

Niezaprzeczalnie prawdą jest, że chciałem spotkać się na fabule z Rozaliną i winę za dziwy fabularne można zrzucić wyłącznie na mnie. Nie ma przecież sensu pisać, kiedy jedna ze stron zupełnie nie ma pomysłu na to co powinna robić i z tego właśnie powodu zakaz zaglądania do szaf - wzięty co prawda z sb, ale nie mający fabułą żadnego związku - czy całkowita niekonsekwencja w postach mojej drogiej żony. Nic jednak dziwnego, skoro wymusiłem to pisanie.
Trzeba więc uznać, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć i zmuszać Ro do pisania dalszych postów, a raczej właściwsze jest ją zwolnić z tego przykrego obowiązku i pozwolić by zajęła się innymi sprawami. Może nabrała trochę natchnienia na tę postać spacerując po Różanym Pałacu lub jego ogrodach.
Tak więc napiszę tylko, że odbyła się między arcyksiążęcą parą rozmowa, w której Rosarium zapewnił Rozalinę, że nie musi się przejmować i jak tylko wróci wybiorą się na miły spacer. Ustalone zostało także w jakiej formie zatroskana żona wypuści Arcyksięcia na spotkanie Anarchs. Po tym wszystkim się rozeszli w przyjaźni i żyli długo i szczęśliwie, a przynajmniej do czasu, aż Rosarium zobaczy swoją siostrę w stanie wyłączającym świadome i swobodne powzięcie decyzji i wyrażenie swojej woli - czytaj upitą. (Nie mylić z upitą, taką miejscowością, skąd był Siciński, ani z wierszem.)

<z gabinetu>

Anonymous - 1 Kwiecień 2015, 23:17

Korytarz

Charlotte w milczeniu podążała grzecznie za czarnowłosą. Nadal nie miała pojęcia jak się do niej zwracać, właściwie nawet jak ma na imię. Dlatego też nie mówiła nic, licząc, że ta sama się przedstawi. Musiała się wysilić żeby dotrzymać jej kroku. To wyglądało bardziej jakby ruda się do dziewczyny przyczepiła i namolnie za nią podążała niźli faktycznie z nią szła z tymczasowego obowiązku.
Kiedy brunetka zatrzymała się, Charlotte gwałtownie zahamowała omal nie wpadając na nią. Uważnie słuchała co jej teraźniejsza mentorka ma do powiedzenia. Nie podobało jej się to złośliwe spojrzenie, jakie jej posyłano, nic jednak oczywiście na ten temat nie śmiała powiedzieć. Pokręciła jedynie głową na pierwszą wypowiedź, nieme odpowiedzi wróciły do łask. Pociągnięto ją za rękę w jakąś nieznaną stronę, a Charlotte zastanawiała się jak dużo czasu będzie musiało minąć żeby się w tym miejscu nie gubiła.

Stajnia

Charlotte uważnie obserwowała otoczenie i wypatrywała miejsca, do którego zmierzały. Kiedy skręciły w stronę stajni, jej serce zabiło z cichą radością. A więc praca w stajni? W poprzednim domu, w którym służyła, oporządzanie koni było jej ulubionym zajęciem. Zwierzęta zwierzętami, ale do tych konkretnych miała szczególny sentyment, kochała je wręcz.
Słuchała uważnie dziewczyny, a kiedy ta wspomniała o lubieniu zwierząt, Charlotte energicznie pokiwała głową z widocznym entuzjazmem. Nadal nie wydała jednak z siebie żadnego słowa ni dźwięku. Film niemy trwa!
Kiedy czarnowłosa wyszła, Charlotte popatrzyła za nią nieco sieroco. Do jej pokoju? Nie miała zielonego pojęcia gdzie to jest, jednak miała nadzieję zapytać się jakiegoś uprzejmego strażnika. Muszą tu być już długo, na pewno wiedzą co gdzie się znajduje!
Rozejrzała się po otoczeniu. Stajnia była piękna, Charlie z miejsca ją pokochała. Była godna Pałacu Rosarium; pięknie rzeźbione i grawerowane drewno, duże okna, wysoki sufit z potężnymi belami wysoko łączącymi równoległe kolumny, a nad wysokimi drzwiami wejściowymi ogromne, okrągłe okno z witrażem przedstawiającym błękitnego konia na tle biało-czerwonej róży. Po prawej i lewej stronie w rzędach znajdowały się boksy z końmi najróżniejszych maści i ras. Dziewczyna była oniemiała z zachwytu. Można było nawet usłyszeć ledwo słyszalne westchnięcia, a to już coś!
Dalej, na końcu stajni po prawej znajdowało się szerokie przejście do pomieszczeń gospodarczych. Charlotte ruszyła w tamtą stronę nieco nieśmiało pamiętając o rzekomej czyjejś obecności tutaj. Jednak nikogo tam akurat nie było. Widocznie wszyscy zajmowali się akurat końmi. Charlotte stwierdziła, że były tu jedynie trzy pomieszczenia. Jedno to była siodlarnia, znajdowały się w niej wszystkie rzeczy potrzebne do osiodłania, wyczyszczenia czy prowadzania koni. Drugie to było składowisko grabi, łopat, taczek, wideł, wiader i tym podobnych. Ostatnie było przeznaczone do przechowywania siana, zboża i wszelkiego innego jedzenia dla koni.
Nie zwlekając już dłużej, ruda znalazła jednego z przypadkowych stajennych. Nieśmiało zapytała, które konie wymagają jeszcze pielęgnacji, wyjaśniając przy tym, że jest nowa i nie za bardzo wie jakie panują to zasady. Chłopak okazał się bardzo miły i wskazał jej odpowiednie zwierzęta wymieniając przy tym kilka dobrych rad.
Dalej już poszło gładko. Charlotte wiedziała jak dobrze oporządzić konie, robiła to miliony razy w dawnych czasach na służbie. Miała na początek do zrobienia jedynie cztery konie. Wzięła tylko dla nich przeznaczone narzędzia i dokładnie je wyczyściła. Przez większość czasu prowadziła wesoły monolog do zwierząt, którymi akurat się zajmowała, jednak nie zauważyła żeby to kogoś dziwiło. A może nie słyszeli? Bardzo możliwym było też, że tylko jej się wydawało, że mówi, a w rzeczywistości wszystko pozostawało w jej starannie skrywanych myślach. Tak czy siak, nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Jedynie wcześniej już zapoznany chłopak o imieniu Pax, jak się wtedy dowiedziała, czasem przychodził zapytać jak sobie radzi. Był bardzo uprzejmy, Charlotte musiała przyznać, że było jej bardzo miło z tego powodu, choć do złudzenia jej przypominał przyjaciela z dawnej służby, o tym jednak nie warto teraz mówić.
Skończyła pracę po nie więcej niż dwóch godzinach. Umyła starannie ręce w metalowej umywalce niedaleko pomieszczeń gospodarczych i czym prędzej poleciała zobaczyć się z mentorką. Była w znakomitym humorze, wręcz do tego stopnia, że na głos spytała jednego ze strażników o drogę do sypialń służących. Gdy tam dotarła, kolejna służąca, grubsza kobieta w brązowym fartuchu (może kucharka?) pokierowała ją do właściwego pokoju. Charlotte zapukała nieśmiało. Nagle cała pewność siebie znikła w styczności z wizją spotkania z czarnowłosą. Jakby to Leslie powiedziała, coś jej źle patrzy z oczu! Zaproszona, weszła do środka i dygnęła nieśmiało.
-Skończyłam. – Orzekła na głos.

Anonymous - 3 Kwiecień 2015, 11:36

Pokój Charlotte


Rudowłosa zastała Rossaline w pozycji leżącej na jej własnym łóżku. Właściwie to panna Ross nawet nie zadała sobie trudu ze zdjęciem butów, ale gdy dziewczyna weszła natychmiast usiadła i się przeciągnęła. Nie spodziewała się, że skończy swoją pracę tak szybko, dlatego też czarnowłosa wyglądała na lekko zaskoczoną. W dodatku widać było, że praca nie sprawiła jej przykrości. Ale oczywiście to był dobry znak, niewiele osób przepada za pracą przy zwierzętach, a skoro dla Charlotte nie był to problem to równie dobrze mogła to robić codziennie.
-Widzę, że bez problemu tutaj trafiłaś, bardzo dobrze.- powiedziała, szkoda trochę, że nie pobłądziła ale przecież Ross nie chciała jej sprawić psikusa, zwyczajnie zapomniała, że nie wyjawiła jej położenia własnego pokoju. Zastanowiła się trochę bo właściwie nie wiedziała co dalej mogłaby zrobić. Noo, oczywiście, że jeszcze jest mnóstwo podłóg do umycia, pościeli do przebrania i tak dalej. Tylko co jej dać do zrobienia? Padła jeszcze opcja, że może od razu zaproponować jej czas wolny, ale przecież byłoby to za łatwe, czyż nie?
-W porządku, jak umyjesz jeszcze w tym korytarzu podłogi to myślę, że możemy sobie na dzisiaj dać już spokój.- zeszła już z łóżka i spokojnie przespacerowała się po pokoju, spoglądając przy okazji przez okno. Mogłaby zagadać zwyczajnym "czyż nie mamy ładnej pogody?" tylko nie było już po co a Ross nie lubiła strzępić na darmo języka. Postała sobie tak zamyślona, nie przejmując się, że jej towarzyszka mogłaby poczuć się tym zakłopotana.
-Jeśli będziesz miała jakieś pytania, to zwyczajnie postaraj się mnie znaleźć, chyba, że akurat nie będę na terenie pałacu. Wtedy powodzenia z poszukiwaniami.- Ton jej głosu nie był ostry, ale też nie miły. Właściwie było to stwierdzenie faktu, takie jak "zjadłam dzisiaj jedynie jabłko na śniadanie, chyba będę później głodna".
-Mam nadzieję, że szybko odnajdziesz się w nowej pracy, Charlotte. A tymczasem do zobaczenia.- rzuciła na odchodnym. Przecież nie można cały czas być oschłą panną. Nawet pokusiła się o całkiem przyjazny uśmiech, jak na nią! No patrzcie państwo, co za dwulicowość, prawda? Tutaj złośliwa, a za chwilkę całkiem przyjazna.
Ale dosyć, w końcu zostawiła rudowłosą dziewczynę samą w pokoju już nie trudząc się tym, by sprawdzić czy rzeczywiście wykonała powierzone jej zadania, Ross przeczuwała, że tamtej kłamstw nie można było zarzucić. Zbyt niewinna na to była. Dlatego też spokojnie oddaliła się w swoją stronę.
[z/t] z pokoju

Mirana - 9 Sierpień 2015, 17:11

Herbaciane łąki, miejsce często odwiedzane przez Miranę z racji mieszczącej się tu roślinności. Często zdarzało się, że swój pobyt tutaj przerywała dość (względnie) nagle, zdezorientowana tym, jak bestialsko obchodzą się turyści z torebkami herbaty rosnącymi na krzewach. Wyrywali całe gałązki siłą, z brakiem poszanowania dla flory, niedbale, zaślepieni jej urokliwością, której w żaden sposób nie doceniali inaczej, niż skalą wartości w złocie.
Znieczulica dla jej sióstr, zbrodnia! Wraz z nimi cierpiała, próbowała je odratować, po czym, wycieńczona, wybywała w inne miejsce, chcąc wspomóc rośliny będące w innej potrzebie. Monotonia ją męczyła, ale trzeba zaznaczyć, że dla niej monotonia mogła trwać o wiele dłużej niż zwykły człowiek potrafi w tym stanie wytrzymać. Syndrom długowiecznych istot.
Trafiła na tereny Różanego Pałacu. Tak wielkie skupisko budynków nie jest trudne do zauważenia; słyszy się o nich od przypadkowych ludzi; sławne są niemal na całą Krainę Luster.

Rosnące wszędzie kwiaty. Dużo kwiatów. Spacerowała wczesnym rankiem obok ścieżek, po ziemi, wyglądając niczym Pani drzewiec – ukryła się w płaczącej wierzbie, której bukiet pnączy dla Mirandy był parasolem chroniącym od silnego słońca. Po ostatniej wizycie w Otchłani nieco zachorowała i musi dbać o siebie bardziej, nie przemęczać się, nie wychylać zbytnio na przestrzeń, na siedliska istotek i ich urbanizację.
A jednak wychyliła się na Pałac Arcyksięcia. Chciała poznać tutejszą roślinność, a obecnie były to tylko kwiaty; dużo kwiatów.
- Skrzydlaci, mówicie więc, że jesteśmy na miejscu, tak?
Avi i Sierpówka twierdząco zatrzepotały skrzydełkami. Opiekunka flory weszła w skupisko kwiatów, delikatnie, dbając o to, by ich nie uszkodzić. Zakorzeniła się między nimi, oddzielając się od wierzby. Takie drzewo pośród kwiatów to raczej nienajlepsza stylistyka, ale może wedle któregoś krytyka ogrodów takie połączenie ma prawo bytu w tym miejscu?
Wyglądała teraz bardzo humanoidalnie, odziana w nieliczne pędy wierzbowe, rosnąc tuż przy niej. Pomagała kwiatom w poszukiwaniu składników odżywczych w głębi ziemi, czego efektem był ich szybszy wzrost. Stały się bujniejsze, większe, rozlewając się swoimi łodygami na przestrzeń nad ścieżkami. Nie lubiła sztuczności łączonej z naturą, dlatego przykrycie zbyt równych połaci terenu i zatracenie granic pomiędzy ich rodzajami było dla Mirany pięknem.
Park jest ogromny, dlatego aktualnie tylko jego część obdarowała swoją pomocą. Pośród kwiatów zaczęły wychylać się także większe krzewy ozdobne, głównie gatunki bliźniacze do azalii.

Soph - 15 Sierpień 2015, 00:42

Jak już można wywnioskować po poprzednich kontaktach Przywódczyni anarchistów z arcyksięciem, także i najprostsze przekazanie listu nie mogło się mieścić w ramach konwencji. Zamiast użyć skrzynki kontaktowej Rosarium lub za miedziaka poprosić o dostarczenie koperty jakiegoś urwisa z Herbacianych Łąk, Bugs tak jak obiecała, wysłała Orema.
Wilkor z rdzawą gwiazdą na pysku miast jednak wkroczyć od frontu: przemykając pod drzewami, by nie straszyć gości, lub skierować się aleją prosto ku żołnierzom, opadł na wytworzonych wcześniej skrzydłach na jeden z górnych balkonów i tam dopiero dał się znaleźć arcyksiążęcym strażnikom. Bugs miała nadzieję, że choć część ludzi Rosarium posiada bystry wzrok oraz inteligencję wyższą od przeciętnej pufki pigmejskiej i nie zaatakują bezmyślnie Bestii z dobrze widoczną sakiewką na szyi i intelektem błyszczącym w ciemnych ślepiach.
Na ich oczach Likyus zaczął powoli przybierać postać bardziej humanoidalną, by w końcu wilkołaczymi łapami rozsunąć prosty węzeł sakwy i by poselstwo mogło zostać dostarczone.

Rulon z grubszego papieru przewiązano pomarańczową wstążką, zaś na wierzchu nakreślono jedno, pochyłe zdanie: Do rąk własnych arcyksięcia A. Rosarium.
Treść, przeznaczona wyłącznie dla oczu Upiornego, brzmiała swoiście dla Akrobatki, którą miał (nie)przyjemność spotkać:
Cytat:
Mam nadzieję, że Orem dostarczył wiadomość w nienaruszonym stanie. Jeśli tak się nie stało, jeśli nie jesteś Rosarium, lub jeśli list nie został dostarczony przez Likyusa, z pewnością prędzej czy później się o tym dowiem.
    Rosarium,
jestem wdzięczna - i szalona, że o tym piszę - za wszystko co powiedziałeś i czego nie powiedziałeś ostatnim razem. Wobec tego oczekuję Cię za 10 dni od dzisiejszego piątku na rubieżach Krainy, blisko Tęczowej Areny. Przybądź w końcu
in persona sua, bo pojawię się z dwoma prezentami. I, jeśli łaska, ubierz się jaskrawo.

Sophie B.

Pod spodem, innym, drobniejszym, bardziej okrągłym charakterem pisma dodano:
Cytat:
Bądź mężczyzną, a nie chłopcem i nie przyprowadzaj zabawek. Folly

Fakt, iż i Rosarium będzie musiał odbyć dłuższą podróż stanowił kolejną sprzyjającą okoliczność - ciężej będzie go wyśledzić. Lokacja jest też dostępna poprzez jego kolej, więc jest to i ukłon w stronę Upiornego.
Rola Likyusa, o ile nie było wiadomości zwrotnej, tutaj się kończyła.

[zt]

Tyk - 16 Sierpień 2015, 00:23

Rosarium siedział przy swoim biurku i narzekał w myślach na nudę. Właściwie to nawet nie na nią samą, a na jej brak. Wydarzenia ostatnich kilku tygodni, włącznie z najważniejszym punktem programu - balem - były na tyle interesujące, że aż chciałoby się od nich czasem odpocząć.
Odpocząć przede wszystkim od sióstr, która zjawiają się w jego posiadłości niekoniecznie o własnych siłach w stanie nie tylko wskazującym na spożycie ogromnych ilości alkoholu, lecz także świadczącym o szaleństwie, czy raczej początkach jakiejś niemiłej i tragicznej w skutkach dla wszystkich choroby psychicznej, a także od żon, które w tak ważnym czasie największe wsparcie jakie okazują, to fakt próby utrzymywania dobrych stosunków ze służbą - i całkowicie odwrotnych z samym arcyksięciem. Małym pocieszeniem był fakt, że nie tylko na jego dworze panuje taki chaos, czego najlepszym świadectwem było to, czego był świadkiem podczas spotkania Anarchs.
Właśnie ta kwestia - anarchistów - zaprzątałaby jego głowę, gdyby myśli na krótką chwilę nie uciekły na rozpamiętywanie ostatnich dni. Trzeba było jednak wrócić do trzymanego w ręku listu, szczególnie że listonosz - w postaci Likyusa bardzo się już niecierpliwił i gotów był uciec, nie odebrawszy arcyksiążęcej odpowiedzi.
Zaczął więc pisać list, który ostatecznie przybrał następującą postać:
Cytat:
Drogie Nożowniczki,
Cieszy mnie tak szybkie przyjęcie oferty wspólnego polowania, czy raczej spaceru. Mając na głowie sprawy całej Krainy nie sposób myśleć o poszukiwaniu jakichkolwiek stworzonek, nie wspominając nawet o ich napadaniu. I pisząc o tym tylko trochę może mam żal do pewnej krewnej za jej nieodpowiedzialne zachowanie i konieczność zajęcia się jej "rodziną", o czym jednak pomówimy przy lepszej okazji, jako że pośrednio dotyczy to także Ciebie i twoich anarchistów.

Oczywiście przyjmuję twoją propozycję spotkania i nie mam większych zastrzeżeń co do miejsca. Za to niechętnie patrzę na prośbę o jaskrawy ubiór, której spełnić nie mogę. Nie musisz się jednak obawiać problemów ze znalezieniem mnie, a gdyby tylko takie się pojawiły, to wypatruj na niebie różowej sowy. Pozwolę sobie bowiem zabrać tę jedną zabawkę, ażeby chociaż mój Alphard mógł zająć się polowaniem - zapewne jest już znudzony monotonią pałacowych łupów.


Gdy skończył pisać oddał list Oremowi, po czym odprowadził go aż na balkon, z którego ten przybył. Chwilę jednak czekał, aż bestia zniknie w bezkresie nieba, po czym uznał, że najwyższy czas wybrać się w podróż i trochę odpocząć od polityki.

<ZT>

Lucy - 16 Wrzesień 2015, 17:14

*** POKÓJ LUCY ***

Niemalże cały Różany pogrążony był jeszcze w głębokim śnie, z wyjątkiem małej kotki, która nerwowo przewracała się na boki do momentu, aż pierwsze promienie wschodzącego słońca przebijające się przez niedbale zaciągnięte zasłony, radośnie oznajmiły nadejście poranka. Docierające do jej uszu dźwięki drobnych porannych prac, wykowywanych przez najwcześniej budzących się służących, potęgowały tylko ból głowy spowodowany niewyspaniem. Patrząc beznamiętnie w biały sufit, usiłowała odgonić od siebie wspomnienie nieprzyjemnych sennych obrazów oraz towarzyszące jej od wybudzenia uczucie rozbicia. Było jeszcze za wcześnie, aby podnosić się z łóżka, jednocześnie przedłużająca się zwłoka powodowała, że kotce z każdą mijającą minutą coraz bardziej odechciewało się wychodzić spod kołdry.
I choć każda część jej ciała wołała, aby skryć się dziś przed całym światem, powoli i z wyraźną niechęcią podeszła do sporych rozmiarów lustra, rozsunąwszy uprzednio zasłony, rozświetlając pogrążony do tej pory w ciemności pokój. Pomimo, iż czuła się, jakby zeszłej nocy przeżyła bliskie spotkanie z jednym ze składów Kolei Lustrzanych, odbijająca się w gładkiej powierzchni szklanego prostokąta w drewnianej ramie postać na to nie wskazywała, a jedynie podkrążone oczy zdradzały, że nie dane jej było zaznać tej nocy odpoczynku. Przerzucone na lewy bok włosy upięła spinką z dużą, czarną kokardą i ubrana w bladoniebieską sukienkę, udała się na spotkanie z Eve, po drodze prosząc w kuchni o coś lekkiego do zjedzenia.

*** PUBLICZNA CZĘŚĆ PAŁACOWYCH OGRODÓW ***

Wczesna pora sprawiała, że w ogrodzie nie było wielu ludzi, co niezmiernie kotkę cieszyło. Ból głowy nie ustępował, a panujący na co dzień w tym miejscu zgiełk, z pewnością nie przyniósłby Lucy wyczekiwanej ulgi, co najwyżej mógł ją niepotrzebnie rozdrażnić. Usiadła na ławce ustawionej przy jednej z fontann, ganiąc się w duchu, że w akurat to miejsce kazała przyprowadzić kapelusznika. Czuła, jakby dźwięk płynącej wody przebijał się przez jej czaszkę, powolutku rozsadzając ją od środka, co było niezwykle nieznośne, biorąc pod uwagę jej wyostrzony koci słuch.
W momencie, w którym dostrzegła zbliżającego się służącego, wraz ze skrytą za jego plecami Eve, ruszyła w ich kierunku, chcąc jak najszybciej oddalić się od niepozornego narzędzia tortur.
- Witaj Eve. Pozwolisz, że nim do Ciebie dołączę, zamienię kilka zdań z twoim towarzyszem.
Odeszli od dziewczyny na odległość, która umożliwiała Eve podsłuchanie ich rozmowy, tylko i wyłącznie dzięki jej mocy, o której kotka nie wiedziała, bądź całkowicie o niej zapomniała. Jeżeli kapeluszniczka zechciała być wścibska, usłyszała pytanie Lucy o jakieś informacje dla niej, na które uzyskała odpowiedź przeczącą, a także polecenie wydane przez kotkę, by informować ją, gdy Eve zechce w najbliższym czasie opuścić teren hotelu dalej, niż okoliczne ogrody i lokale, gdyż w takim wypadku każe odwołać zbieranie poszlak. Oczywiście byłoby miło, gdyby wzięła też pod uwagę, że jej doskonały słuch wyłapywał będzie również dźwięk wody z pobliskiej fontanny, w wyniku czego rozmowę dachowca może (choć nie musi) słyszeć jedynie w fragmentach, które niekoniecznie muszą być spójne, a sama kapeluszniczka może to odebrać jak tylko jej się spodoba.
Zakończywszy rozmowę ze służącym, podeszła do Eve, po czym usiadła na ławce. Przez krótką chwilę lustrowała kapeluszniczkę zmęczonym wzrokiem, by po chwili uśmiechnąć się do niej na tyle przyjaźnie, na ile wygląd kotki nie przerażał dziewczyny.
- Widzę, że ubrania pasują, co bardzo mnie cieszy. Zważywszy, że wybierałam nieco w ciemno, mając w pamięci jedynie tyle, ile udało mi się zaobserwować wczorajszego wieczora. Jednak nie po to Cię tu sprowadziłam. Otóż po wyjściu od Ciebie poleciłam, aby strażnicy zdobyli informacje o twojej zgubie. Prosiłabym Cię więc, abyś w najbliższym czasie nie oddalała się na dłużej, nie chcemy przecież, aby ich starania poszły na marne, czyż nie? Póki co masz do dyspozycji pokój, który wczoraj otrzymałaś, a w razie gdybyś czegoś potrzebowała, nie krępuj się prosić służącego, który cię tu dziś przyprowadził.
Wysłuchała jeszcze odpowiedzi Eve, a jeżeli kapeluszniczka nie miała do niej żadnych pytań, ani nie chciała spędzić dnia w jej towarzystwie, Lucy oddaliła się w kierunku pałacu, w celu wyleczenia uciążliwego bólu, na odchodne uśmiechając się porozumiewawczo do służącego, czego Eve już dostrzec nie mogła.

Anonymous - 20 Wrzesień 2015, 16:20

    Nieporadnie szła, za służącym, jej przewodnikiem. Była trochę zgarbiona i nazbyt często potykała się o własne nogi. Również odległość jaką zachowywała pomiędzy mężczyzną, a sobą, była wyraźnie za duża. Wzrok miała wbity we własne buty i podłogę, a podnosić go, nie podnosiła.
    Jakoś nie potrafiła.
    Mimowolnie przypomniała sobie jak kiedyś, mieszkając u ciotki i posiadając pełną duszę, patrzyła na wszystkich z góry. Choć wzrostu nie była wielkiego. Może to jej drogie, kolorowe szaty jak i duża pewność siebie powdowiała, że robiła wrażenie? Wzbudzała respekt?
    To był sztuczny szacunek, nic nie wart.
    Szkoda, że dopiero teraz, kiedy jej życie zaczęło polegać na zastanawianiu się czy jutro starczy na stary chleb, wie, że kiedyś tak naprawdę nie miała nic.
    Teraz też nie ma.
    Nim się obejrzała, była już w umówionym miejscu spotkania. Zapachy, kolory i dźwięki, uderzyły jej wyostrzone zmysły gwałtownie. Aż nieco się zachłysnęła powietrzem.
    Niepewnie wyjrzała za pleców służącego. Oczywiście jej spojrzenie napotkało Lucy.
    Zaraz też wyszła z mało efektywnej osłony w postaci mężczyzny. Zgarbiła się przez co wydawała się jeszcze niższa i nieporadna. Bezbronna wobec zła tegoż świata.
    A jednak dawała sobie radę, choć nigdy tak nie sądziła.
    Przywitała się niepewnie z kotką kiwnięciem głowy. Zaraz też ponowiła tenże gest informując, że się odsunie od nich. Szanowała czyjąś prywatność. Dlatego też odeszła trochę dalej, chowając się w kwiatach. Słyszała jedynie plusk wody i szmery rozmów. Ale treść ich rozmowy nie doszła do jej wrażliwego słuchu.
    A kiedy oni rozmawiali, Eve kucnęła przy kwiatach i zaczęła przypatrywać się im. Jak dla niej, miały barwy nasycone, zapach intensywny, a pod jej opuszkami placów, delikatne płatki kwiecia były podobne do wstążki. (Porównanie iście trafne!)
    Zapomniała o tym, że niedaleko ma towarzystwo. Dlatego też podskoczyła, zaskoczona widząc Lucy. Szybko wstała i nerwowo otrzepała nowe ubranie. Spojrzała z zaskoczeniem na kotkę.
    Nie przeoczyła zmęczenia w jej oczach. Coś ją tknęło. Impulsywnie podniosła dłonie ku jej lica, chcąc jakoś wesprzeć ją swoją bliskością, ale w połowie drogi zatrzymała się. Nieco wystraszona tym, co chciała zrobić, szybko opuściła ręce.
    Za szybko.
    Wysłuchała wszystkiego z uwagą i dziwnym uczuciem ulgi. A nawet, pod koniec ostatnich słów, uśmiechnęła się lekko. Ale szczerze. Był to chyba jej pierwszy uśmiech od serca od kiedy spotkała Lu po latach.
    Można powiedzieć, że w tym geście podziękowała jej za wszystko, co dla niej robi.
    Chciała coś powiedzieć, ale kobieta już się od niej oddalała.
    Nie tak chciała zakończyć te spotkanie. A przynajmniej podświadomie to wiedziała.
    Nim zrozumiała, co właśnie czyni, jej nogi zaczęły biec w kierunku kotki:
    - Poczekaj! - o dziwo, powiedziała głośno. Koci słuch na pewno usłyszał słowo kapeluszniczki w pluskaniu wody.
    Odruchowo złapała ją za ramię, ale szybko też rozluźniła uścisk placów na jej braku:
    - Ja... ch-chciałam porozmawiać - wydukała z wahaniem. Nie była pewna czy jest to odpowiedni moment. Choć intuicyjnie czuła, że lepiej teraz to zrobić, niż później.
    Kto wie? Może ich drogi znów się rozejdą?

Lucy - 28 Wrzesień 2015, 18:23

Prawdę powiedziawszy, w tej chwili Lucy marzyła tylko o tym, aby ułożyć głowę na poduszce i pozostając zawiniętą w koc, niczym w mały kokon, przeczekać uporczywe łupanie w czaszce. Dlatego też nie miałaby nic przeciwko, gdyby Eve pozostała wierna swej postawie i tak jak do tej pory unikała zbliżenia się do Lu. To naprawdę nic osobistego. Natomiast w momencie, w którym kotce przestało zależeć na utrzymaniu rozmowy, czy też raczej wyciąganiu z Eve na siłę jakiejkolwiek odpowiedzi na zadane przez siebie pytania, kapelusznik magicznie zmienił swoje nastawienie, postanawiając poznęcać się odrobinę nad cierpiącym stworzeniem.
Mając w głowie jedynie wizję wygodnego łózka i siebie na nim, udała się w kierunku pałacu, uważając by nie potknąć się o własny ogon. Uszła jednak zaledwie kilka metrów, gdy usłyszała najgłośniejsze jak dotąd słowo, padające z ust Eve, chwilę później czując na swej skórze chłodny dotyk jej chudych palców. Wyrwana z zamyślenia, intuicyjnie wbiła pazury w spoczywającą na jej barku dłoń dziewczyny, jeszcze zanim zmęczony umysł zdążył przetrawić informację, kto tak właściwie pokusił się o zachodzenie kotki od tyłu. Gdy w końcu to do niej dotarło, chęć zabrania ręki spowodowała kolejny nieprzemyślany odruch, po którym na delikatnej łapce Eve zostało pięć dość głębokich ran.
- Wybacz Eve, to naprawdę nie było zamierzone. To przez ten ból głowy…
Drżącą ręką zdjęła z szyi sakwę, z zamiarem wydobycia z niej jednego z bandaży, w celu opatrzenia kobiecie ręki. Rozcięcia może i nie były szczególnie duże, lecz w teorii powinny całkiem solidnie krwawić. W teorii, bo Lucy nie zdawała sobie sprawy, że ciało Eve szybko poradzi sobie z tym problemem.
Ciężko opadła na stojącą w pobliżu ławkę, obserwując poczynania kapelusznika. Usiądzie obok czy sytuacja, która chwilę temu miała miejsce, na dobre pozbawiła Eve resztek zaufania, jakie ta żywiła w stosunku do kotki.
- Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się tego. Odkąd się spotkałyśmy nie wykazywałaś chęci do rozmowy, a jedynie zdawkowo odpowiadałaś na moje pytania. Zresztą teraz to i tak nieistotne. O czym chciałabyś ze mną porozmawiać?
Zaczęła mówić, będąc niepewną dalszego zachowania kapeluszniczki. Chciała w ten sposób nie dopuścić do niezręcznej ciszy, która stwarzałaby Eve idealną okazję do oddalenia się, choć tak naprawdę nie było pewności, że kobieta zwyczajnie nie zignoruje Lucy. Poniekąd kotce byłoby to nawet na rękę, gdyż ból głowy się nasilał, a ona sama zaczynała widzieć nieostro, jednak w żadnym razie nie chciała by Eve się jej obawiała, rezygnując tym samym z zaoferowanej pomocy. Nie po to się stara spłacić swój dług, żeby teraz popsuć wszystko jednym, no dobra, dwoma, nieprzemyślanymi odruchami.

Anonymous - 28 Wrzesień 2015, 19:12

    Jak na złość. Jednak tak się niefortunnie po prostu złożyło, że Eve coś tknęło w chwili, kiedy Lucy najzwyczajniej na świecie chciała mieć święty spokój. Tak, zdecydowanie nie trafiła idealnie w moment.
    Lepiej jednak późno, niż wcale. Kto wie? Może gdyby odpuściła sobie, nie odważyłaby się na to kolejny raz?
    Dziewczyna nie spodziewała się takiej reakcji. Zatem odruchowo zabrała rękę, kiedy to na jej dłoni już były rany, z których powoli sączyła się krew. Piekło. Jednak martwić się jakoś o siebie nie martwiła. Z pewnego względu, którego nie chciała pokazywać światu.
    Spojrzała z lekkim zaskoczeniem na kotkę. Ale nie była wystraszona. Jedynie zdumiona i lekko oszołomiona, gdyż takiego zwrotu akcji się nie spodziewała. Zatem słowa Lucy w pierwszej chwili po niej spłynęły, ale po chwili dotarły do jej mózgu.
    Uśmiechnęła się niepewnie, a swoją dłoń schowała za plecy. Lekko ją również ścisnęła. Nie była pewna czy powiedzieć towarzyszce o swej tajnej broni:
    - N-nic nie szkodzi... to moja wina - powiedziała cicho, a żeby jedynie nie pogłębić bólu głowy. Sama jakoś nigdy na to nie cierpiała, ale współczuła osobom, których to dotknęło. Lub dotyka:
    - T-to może chcesz herbaty? - trochę głupio zaoferowała swoją pomoc, ale średnio wiedziała jak sobie z tym radzić. Gdyż po prostu nigdy nie musiała się z tym borykać.
    Czuła jak po jej dłoni przebiega ciepło, a rany powoli się goją. Lucy tego widzieć nie mogła, gdyż kapeluszniczka schowała poranioną kończynę za plecami i na chwilę obecną nie chciała jej pokazywać.
    Dopiero kiedy Lucy wyjęła bandaże, Eve uśmiechnęła się:
    - Nie trzeba - i z tymi słowami pokazała całkiem zdrową rękę, choć przed chwilą krwawiła. Zanim jednak cokolwiek kotka powiedziała czy też zrobiła, usiadła na ławeczce.
    Teraz odwaga powoli ją opuszczała. Jakieś resztki jeszcze pozostały, które postanowiła wykorzystać:
    - Wiem. P-przepraszam cię z-za to. Ale... nie spodziewałam się c-ciebie spotkać jeszcze... - głupio to brzmiało. Mimowolnie powróciły wspomnienia za czasów, kiedy dusza Eve była pełna, a nie rozdarta: - ch-chciałam tylko w-wiedzieć j-jak tu t-trafiłaś z-z ulicy - wydukała niepewnie, ale starała się nie uciekać wzrokiem jak przedtem. Teraz chociaż miała na sobie ubranie.

Lucy - 3 Październik 2015, 15:49

- Och…
Tylko tyle rzekła w reakcji na niebywale szybkie zasklepienie się ran swojej towarzyszki. Nie miała dotąd pojęcia, że Eve posiadała tak interesującą umiejętność, a świadomość nieposiadania owej wiedzy uzmysłowiła Lu, że tak naprawdę niewiele wie o swojej dawnej opiekunce. Czemu Eve kryła się z tą zdolnością? Choć w tym wypadku lepszym pytaniem byłoby: jak to się stało, że przez cały czas, w którym Lucy pozostawała pod skrzydłami Eve, czujne oko kotki nie wyłapało tego drobnego szczegółu? Czyżby tak bardzo obchodził ją jedynie koniec własnego ogona, że nie dostrzegała innych poczynań kapelusznika poza tymi, które bezpośrednio dotyczyły jej samej, usprawiedliwiając to niemożnością odnalezienia się w nowej sytuacji? Z drugiej strony, nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek była świadkiem sytuacji, w której Eve byłaby zmuszona do użycia przyspieszonej regeneracji. W tym momencie bardzo chciała wierzyć, że jej niewiedza wynikała wyłącznie z tego drugiego.
Eve, która usadowiła się na ławce tuż obok dachowca, nie była już tak zdecydowana, jak ta, która chwilę temu zdobyła się na złapanie Lucy za ramię, aby nie dopuścić do jej odejścia. Ściszony ton wskazywał, że odwaga powoli ją opuszczała, pozwalając nieśmiałości ponownie przejąć kontrolę, jednocześnie dając kotce do zrozumienia, być może błędnie, że incydent z pazurami z znacznym stopniu miał w tym swój udział. Najważniejsze jednak, że kobieta nie uciekła, pozostawało więc nie dopuścić do narastania w niej wątpliwości. Ona musi odnaleźć swój kapelusz i zniknąć z życia Lucy, aby ta mogła pozbyć się dręczącego ją absurdalnego poczucia zagrożenia.
Pytanie kapeluszniczki wywołało zimny dreszcz, powoli sunący, jakby robił to z satysfakcją (gdyby tylko mógł), po plecach kotki. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że to nieuniknione, ale gdzieś głęboko tlił się niewielki płomyk nadziei, że może ciekawość nie leży w naturze Eve, dzięki czemu nie będzie musiała wyjawić niczego, co miałoby związek z jej życiem. Jej wzrok mimowolnie powędrował w kierunku aktualnie zaciśniętej dłoni, a myśli krążyły wokół blizny, która, choć nie zawsze widoczna na pierwszy rzut oka dla przeciętnego obserwatora, pozostawała jedyną pamiątką po przykrych wydarzeniach sprzed kilku lat. Podczas gdy wszystkie inne siniaki, otarcia oraz skaleczenia dawno już odeszły w zapomnienie, ta jedna rana wyjątkowo długo dawała o sobie znać, nie tylko nie chcąc się goić tak jak pozostałe, lecz również pomimo upływu czasu, wciąż pozostając dostrzegalną. Podobnie jak rana w jej sercu, powstała na skutek utraty tamtego dnia bliskiej osoby, do wspomnień o której myśli często same uciekały, co było dla kotki czymś niepojętym, biorąc pod uwagę jej chęć odcięcia się od wszystkiego związanego z jej przeszłością. Rzecz jasna nie zamierzała opowiadać Eve o Cieniu, podobnie zresztą miała ochotę przemilczeć wszystko inne.
Sama nie do końca rozumiejąc w jakim celu, podniosła się z ławki, po czym zrobiła kilka kroków przed siebie. Biedna Eve pewnie nawet nie spodziewała się, ile uczuć wywoła tym niewinnym pytaniem. Żal, rozdrażnienie, tę niezrozumiałą tęsknotę i poczucie utraty czegoś ważnego. Gdyby mogła, wszystkie te emocje wyładowałaby na siedzącej obok kobiecie, a pięć śladów kocich pazurów widniałoby teraz na kapelusznikowym policzku. I nie chodziło tu wcale o same wspomnienia, które przecież regularnie kotkę nawiedzały, problemem był fakt, że to ona odpowiadała za przywołanie ich dzisiejszego dnia. Gdy wydawało się, że Lucy tak po prostu się oddali, niespodziewanie odwróciła się do kapeluszniczki, czując, że jej ciało stało się jakby za ciężkie dla nóg.
- Moja droga, to twoje rady pozwoliły mi się tu znaleźć. Zgodnie z twoimi wskazówkami starałam się robić wszystko, byleby nie musieć żebrać.
Starała się mówić najspokojniejszym tonem, na jaki było ją w tym momencie stać, równocześnie uświadamiając sobie, że kręci jej się w głowie.
- Nie twierdzę, że nie miałam szczęścia. Uważam, że z niewiadomych przyczyn ludzie chętniej mi pomagali ze względu na moja rasę. Wiesz, kto by nie chciał wesprzeć uroczego kotka? Nie twierdzę, że było to sprawiedliwe, zwłaszcza gdy niejednokrotnie widziałam, jak inni byli odsyłani z kwitkiem, a ja, choć z dostrzegalną niechęcią, mogłam liczyć na jedzenie czy nocleg, w zamian za wykonaną pracę.
Wolałaby nie dotrzeć do dalszej części swojego monologu…
- Pytasz jak tu trafiłam? Też chciałabym wiedzieć, albo raczej pamiętać, bo wiem tyle, ile mi opowiedziano. Pamiętam to, co było przed i niewielki fragment tego, co działo się w trakcie. Później obudziłam się w pałacu.
Wzięła głęboki wdech, aby kontynuować, gdy nagle, można by rzec, że na prośbę Lucynki, jej nogi stały miękkie, jakby ktoś zastąpił je kikutami przeszczepionymi od szmacianki, świat zawirował, a ostatnią rzeczą, którą zobaczyła, było zielono-niebieskie spojrzenie kapelusznika.

Ukryta Wiadomość:
Jeśli jesteś *zarejestrowanym użytkownikiem* musisz odpowiedzieć w tym temacie żeby zobaczyć tą wiadomość.

--- If you are a *registered user* you need to post in this topic to see the message ---

Mirana - 23 Październik 2015, 20:18

Mirana poniekąd polubiła tutejsze ogrody, choć bardziej sprawiedliwym będę, gdy powiem że je zrozumiała. Była wraz z siostrzanymi roślinami niezgodna co do przymusowego bycia ograniczanymi chodnikami, przycinaniem i przesadzaniem w imię lepszego porządku. Nadszedł moment kolejnego rekonesansu, mającego jej pomóc ustalić, które rośliny są zbytnio więzione krawężnikami czy też kostką, tworzącymi alejki, gdy to spostrzegła personę padającą w nieprzytomność, poprzedzoną wylewnymi dialogami o niczym szczególnym, jak uznała z niewielu posłyszanych słów. Jej wyrafinowana chęć pomocy w moment przywołała ją w pobliże dachowczyni. Obok przebywającą Evę zmierzyła wzrokiem, nie uznała jej za niebezpieczną i zapytała:
- Co jej dolega? Chciałabym bardzo pomóc...
Całkiem możliwe, że nie otrzymała klarownej odpowiedzi, została osamotniona z nieprzytomną (z różnych przyczyn), bądź zwyczajnie poproszona o pomoc. W każdym wypadku, ułożyła ją w wygodnej pozycji, sprawdziła puls i zdolność oddechową, a na koniec stwierdziła iż potrzeba nieco czasu i zbicia niewielkiej gorączki (bądź osłabienia - najpewniej jakaś zmiana temperatury głowy mogła towarzyszyć jej bólowi; a przynajmniej mnie zawsze taka para spotyka).
Powiadomiła ewentualną wciąż przebywającą tu Evę o zamiarze przeniesienia Lucynki w pobliski lasek, celem przygotowania okładu z ziół oraz wywaru z nich, mającego na celu uśmierzyć ewentualne dolegliwości, a przede wszystkim przyśpieszyć powrót do żywych. Bo uznała, że musiało temu towarzyszyć jakaś większa dolegliwość. Z kolei z korzeni pobliskich drzew wyczytała, że jest tu często przebywającą osobą, dlatego jak najprędzej zamierzała ją zwrócić temu Pałacowi. Tymczasem z delikatnością i troską niosła ją ku większemu królestwu roślin, cały czas jej stan obserwując.

z/t

Alice - 18 Luty 2016, 20:25

*** KORYTARZE RÓŻANEGO PAŁACU ***

- Raz dwa trzy, dziś na stosie skończysz ty…
Mała, śnieżnowłosa istotka przemierzała pałacowe korytarze, przeskakując radośnie z nogi na nogę. Tuż za nią podążał, niekoniecznie z własnej woli – ciężko mówić o prawie do sprzeciwu, gdy pozostaje się ciągniętą za przypadkowo złapaną kończynę małą maskotką, choć prawdopodobnie nawet gdyby mu przysługiwało, to i tak nie miałby serca odmówić – oczywiście nie kto inny, jak Pan Uszaty we własnej osobie, któremu imię nadała ona sama, o czym zresztą nie omieszkała z dumą napomnieć każdej osobie, z której ust padło pytanie o pluszaka.
- cztery, pięć, na zabawę mam dziś chęć…
Szkarłatne spojrzenie mierzyło każdego z napotkanych służących, zupełnie jakby jego właścicielka oceniała czy byliby oni w stanie krzyczeć wystarczająco głośno podczas rytualnego palenia, ku uciesze Lorda Protektora. Większość z nich z trwogą spoglądała na sześcioletnie wcielenie słodyczy, w myślach psiocząc – a to niewdzięcznicy – na własnego chlebodawcę, za rozwijanie w potomku, a także chwilowo jedynym następcą tronu, zamiłowania do tak ekscentrycznych zabaw i skłonności sadystycznych. Natomiast, gdy okaże się, że Arcyksiążęca para poniosła rodzicielską porażkę – przecież to oczywiste, że każda księżniczka MUSI wyrosnąć na rozkapryszonego czorta – poddani będą płonąć w masowych ilościach, do momentu, aż w najbliższym otoczeniu Różanego Pałacu pozostaną jedynie Ci, którzy ogarnęli skomplikowane zasady zabawy w chowanego. Albo nikt, bo tacy stanowiliby konkurencję dla unikalnych umiejętności księżniczki! Ich obawy były oczywiście przedwczesne, a na tę konkretną chwilę wręcz bezpodstawne, gdyż mała Alicja pojęcia nie miała czym właściwie owe stosy były, choć prawdą pozostawało, że słowo to zasłyszała od ojca. Nie pytajcie w jakich okolicznościach, on z pewnością się tego wyprze. Tak w sumie, to nawet nie skłamie, ale ciii, to będzie nasz sekret.
- sześć, siedem osiem… jestem głodna.
Przystanęła na moment, z wdziękiem układając paluszki na brodzie, w teatralnym geście zamyślenia, a ci nieco bardziej uważni mogliby rzec, że są w stanie dostrzec, co takiego wyobraziła sobie panienka. Natomiast pozostała, sceptyczna część społeczeństwa – niech bóstwo zdrowia psychicznego ma ich w swej opiece – mocno się zdziwią, ujrzawszy za plecami Alice piankową sowę, nad którą zawisła chmura mlecznej czekolady, nieustannie pokrywająca ptaka lepką, brązową mazią.
- Khoeeeeli!
Melodyjny głos rozszedł się po pałacu na odległość tak dużą, na jaką pozwalała pojemność płuc Władczyni Pluszowych Królisiów, a przyznać trzeba, że była ona zatrważająca, jak na istotkę w jej wieku. Małe rączki kurczowo trzymały nie tylko łapkę ukochanej maskotki, lecz również niepozornie wyglądającą kopertę pochodzącą z najładniejszej papeterii Arcyksiężnej, którą Alicji ukradkiem zdarzyło się od mamy pożyczyć. Brak odzewu sprawił, że dłonie zacisnęły się w pięści, nieco umniejszając doskonałości papierowej niespodziance, a blade policzki wydęły się na skutek dziecięcego poirytowania.
- Khooooeli, noooo!

Khoeli - 18 Luty 2016, 20:53

*** KORYTARZE RÓŻANEGO PAŁACU ***

Cana przyleciała do Pałacu najszybciej jak potrafiła. Lekko się przy tym zdyszała dlatego też wylądowała w miejscu, z którego musi jeszcze trochę przejść zanim dotrze do pokoju Alicji. W końcu nie może się pokazać w takim stanie przed swoją podopieczną. Już i tak pewnie zostanie zalana masą pytań na temat gdzie, z kim i dlaczego bez Alicji była.
Straszka instynktownie wiedziała gdzie znajduje się Panienka. Nie miała jednak zamiaru ujawniać się od razu. Bo co to za zabawa, kiedy wszystko dostajesz na tacy?
Gdy zbliżała się już do korytarza, którym spacerowała mała dziewczynka, Khoeli usłyszała jak ją woła. Jak na siedmiolatkę, Alicja miała mocny głos. Cana jednak nie miała zamiaru daj dziecku tej satysfakcji i przybiegać na każde jej wołanie.
Skoro chce się bawić....
Khoeli postanowiła skradać się za arcyksiężniczką. Z racji, że nie nosiła obuwia, nie musiała się obawiać o nadmierny hałas jaki mogła wywołać. Gorzej z ukryciem się, bo może i była drobna ale jej skrzydła to już inna sprawa.
Służący oraz strażnicy patrzyli z rozbawieniem jak Opętaniec skrada się za dziewczynką. Wiedzieli jednak, że nie ma sensu psuć im zabawy. Ba! Nikt by się nawet na to nie odważył. Nawet jeśli Alicja nie wiedziała o tym, że Khoeli się z nią bawi to woleli aby to jej przyjaciółka oberwała i musiała przechodzić przez kłótnię z kilkuletnią monarchinią niż potem mieć problemy z jej ojcem, który jak wszyscy dobrze wiedzą, pasjonował się stosami, a nikt nie chciał dawać mu powodu do tego aby taki stos trzeba było budować. Nikt by się nie zdziwił, jakby Arcyksiążę kazał najpierw delikwentowi własnoręcznie zbudować owy stos. Bo czemu nie?
Aniołek z rozbawieniem przyglądał się piankowej sobie, która podążała za jej podopieczną. Chyba faktycznie była głodna. Bez namysłu, Aniołek ruszył do kuchni by poinformować o tym kucharza oraz polecić by zanieśli owy smakołyk do pokoju księżniczki. Ale nic za darmo. Najpierw dziewczynka musiała znaleźć swoją przyjaciółkę, a potem grzecznie zjeść obiad. Nie można przecież jej za bardzo rozpieszczać, a tylko Cana jako jej opiekunka miała na tyle dużą władzę by zmuszać do czegoś Panienkę Rosarium.
Gdy już wszystko załatwiła, wróciła do śledzenia swojej podopiecznej, ciekawa ile zajmie jej znalezienie starego Opętańca.
Skradała się więc za Alicją i obserwowała ją uważnie. Starała się być niezauważona. Może nawet Alicja uzna, że Cana od dłuższego czasu bawi się z nią w chowanego?



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group