To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Bal Halloweenowy 2011 - rezydencja hrabiego Jacka

Cyrille - 30 Październik 2011, 18:47

Chód, nawet przyśpieszony nie był zdolny do zniwelowania wrażenia siarczystych uderzeń wiatru, który raz za razem miotał ich sylwetkami, bawiąc się zdanymi na jego łaskę ciałami, zupełnie niczym kuglarz, żonglujący swymi kulami. Odległość dzieląca ich uprzednie miejsce pobytu od obecnego celu nie należała do lichych, była niemal mordercza przy obecnym stanie pogodowym i poczęła wprawiać w wątpliwość swojej sensowności i wątpliwej użyteczności, nawet Cyryla. Niestety, jak się zdawało żadne z nich nie dysponowało wielce przydatną sztuką znikania z punktu A i natychmiastowego pojawiania w punkcie B, zwanej kolokwialnie - teleportacją. Pozostawało im więc jedynie znikome umilenie sobie owego mało przyjemnego spaceru, używając ku temu rzecz jasna zagmatwanych arkanów sztuki konwersacji, która jak powszechnie wiadomo, zdolna była niekiedy czynić cuda. I oto w chwili słabości, tudzież wyzbytego logiki impulsu, uznał za odpowiednie i wielce adekwatne odpowiedzieć na jedno jej pytań, jedno z wielu, które pozostały bez użytecznej kontry ze strony pisarzyka.
- Otóż moja droga, zajmuję się niekiedy niedocenionym fachem, ze względu na jego niezbędność w naszym kruchym społeczeństwie. Ponieważ, jak zapewne doskonale wiesz, niektóre istoty słyną ze swych niezmierzonych ciągot, inne ku środkom odurzającym, inne ku arkanom sztuki, a jeszcze inne, mniej wymagające, zdolne są zrobić rzeczy amoralne, w celu zdobycia swego obiektu pożądania w postaci, dajmy na to kobiety lub... maleńkiego dziewczęcia o niecodziennej barwie włosów. I widzisz, tu rozpoczyna się moja rola. Wówczas ja im to zapewniam, zaopatruję, zaspokajam ich gusta, czy jakkolwiek by tego procederu nie nazwać.
Odparł z nutą nonszalancji w łamliwym głosie, po czym ostrożnie, badawczo zerknął w tył, nie tyle w celu zarejestrowania jej odpowiedzi, ile po to, aby przekonać się czy dziewczę faktycznie za nim podąża, czy może odłączyło się gdzieś po drodze, najwyraźniej odczuwając nagły przypływ rozsądku i kto wie, może i rozumu?
Westchnął nieco zażenowany, dostrzegając kątem modrego oka powiewające pasma fiołkowej tafty, unoszącej się na wietrze niczym najkunsztowniejszy szal. Więc jednak stanowiła przypadek beznadziejny. Jej zdolność do absolutnego nie wyciągania wniosków coraz bardziej go zaskakiwała. Być może właśnie dzięki owemu niezbyt dziwiącemu faktu, począł kontynuować swój zacny monolog tuż po tym, jak minęli masywną, żeliwną bramę pobliskiego domiszcza.
- Myślę, że spodoba im się tak niewymagające przezwisko. Adrien, Adrien... tak, z pewnością jest niewymagające.
Odparł niby sam do siebie, spoglądając na wprost, wciskając do kieszeni spodni drżące dłonie. Przypływ euforii najwyraźniej nadal zdawał się trzymać pokraki i o zgrozo, nie wydawał się prędko go opuścić.
Kościste ciało znieruchomiało i wcale nie dziwnym byłby fakt, gdyby i drobna sylwetka dziewczęcia została brutalnie poruszona przez ową przeszkodę na jej drodze. Źrenice Cyryla oszczędnie wodziły po krawędziach rezydencji, zbyt szybko zaabsorbowane niedalekim punktem docelowym, którym najwyraźniej zdawał się być stojący obecnie przed jego ciekawskimi ślepiami labirynt. Oświetlające go światło stanowiło jednoznaczną wskazówkę dla błądzących tu włóczęg, podobnie jak i tematycznie adekwatna do trwającego wieczoru brama, przez którą zdawała się właśnie przeprawiać szpakowata sylwetka chłoptasia. Gdy już koniec końców oboje raczyli się znaleźć we wnętrzu owej niepokojącej zagwostki, z której jak mniemał, gospodarz dzisiejszej potańcówki czerpał niezmierzoną radość, zerknął za ramię, uznając najwyraźniej za wielce stosowne upewnienie się, iż kokieta nadal za nim podąża.
- Postaraj się trzymać blisko.
Zauważył nad wyraz trafnie, udzielając roztrzepanej do cna istotce wielce cennej rady. No i proszę, czyżby w tak krótkim czasie przeżył wewnętrzną metamorfozę? Prędzej nieustanny kryzys wieku średniego, który utrzymywał się już od lat, naszego drogiego pisarzyny. Zasadniczo, jaką mógł mieć pewność, iż owa krnąbrna istota usłucha jego nieopisanie wartościowych uwag? Żadną. Bez zbędnego cackania się z żeńskim osobnikiem, uchwycił krawędź jej peleryny i ruszył w głąb labiryntu, kierując się nieustannie w lewo, sukcesywnie i bez wahania. Rezultat mógł być rzecz jasna tylko jeden. Po dość długiej rozrywce wynikającej z błądzenia wśród gąszczu wykrzywionych w wielce sympatyczny dla niego sposób twarzy, finisz okazał się być bliżej, aniżeli oboje sądzili.
Obiekt ich poszukiwań rozpościerał się przed oczami osobliwej pary, w postaci sporych rozmiarów, kolistego parkietu i dość gęstego grona tutejszych osobistości, które również raczyły ujawnić tu swą obecność.
Wypuścił z kościstej dłoni skrawek karminowego materiału, manewrując nią ponownie ku kieszeni, gdzie też raczyła spocząć na wzór swej siostry. Spoglądał na tłumne istoty, z minimalnym zażenowaniem przeczesując wypłowiałe kosmyki na potylicy. Tłum jakby samoistnie podziałał na niego odpychająco i niemal odruchowo pożałował, że nie zbył nachalnicy wcześniej. No cóż, za swą zuchwałość należało płacić i zapewne prędko poczuje owe zobowiązanie na własnej skórze.

Anonymous - 30 Październik 2011, 20:24

Bal trwał w najlepsze, i sielankę momentalnie przerwało pojawienie się kogoś nowego. Człowiek? Nie, skąd, to niemożliwe. Powykręcana, nawet nie humanoidalna istota, z nadwyżką niektórych organów, no i dość sporym wzrostem. Oczywiście, osoby wyższe istniały, ale mniejsza. Spodobała jej się żelazna kończyna. Czyżby ów stwór został pozbawiony jej w brutalny sposób, na przykład wyrwano ją z trudem lub odcięto z zimną krwią, obracając w niwecz pełną sprawność organizmu? Co też pleciesz, Fleed, z parą warg miałoby być w pełni sprawne? Kwestia, w której dopuściłaby się polemizowania.
Muzyka na krótką chwilę ucichła, co ją zdezorientowało. Poprzedni człeczyna, uchodzący za prowadzącego, ledwie wszystkich powitał i orkiestra zbytnio się nim nie kłopotała, a tutaj przerywają jej słuchowisko?
Nazewnictwo kierowane do publiki nie było wedle niej nazbyt trafne. Co za paskudny neologizm, prawda? I wtedy... Wtedy ciastko zamieniło się w nietoperza.
- Hm? - odprowadziła wzrokiem odlatujące ssaki, aby zaraz potem dopadła ją porcja dyniowych smakołyków. Złapała ciastko, wpijając w nie paznokcie. Z dziecinną naiwnością wpatrywała się maślanymi ślepiami w owalny przysmak, mając nadzieję, że i on przemieni się w przedstawiciela gatunku nietoperzy.
- Zmień się - wyszeptała z napięciem, oblizując usta. Zdeformowana bestia zdążyła już zakończyć swój monolog, a nietoperza jak nie było, tak nie zapowiadałoby się, by miał być. Prychnęła lekceważąco, odrzucając je.
Jej bystrym ślepiom, czy już o nich wspominano?, nie umknęło pojawienie się kolejnych uczestników. Dostrzegłszy jakiegoś jednorożca, już zaczynała myśleć, że to ten towarzysz Brenny, ale po chwili zobaczyła również właścicielkę Eques'a i nie była to ona. Wzruszyła ramionami, może nawet posmutniała. W końcu co jest miłego w samotnym marznięciu. Jednakże zaraz ukazała się także wzmiankowana czarnowłosa. Uniosła brwi, widząc, iż owa osóbka zmierza w kierunku odmiennym od miejsca, gdzie stała Fleed. Jawna ignorancja, któż by pomyślał. No, ale czemu się dziwić, może troszkę nadszarpnęła jej nerwy podczas ostatniej rozmowy. Tylko troszeczkę.
Krytyczny wzrok spoczął na szeregu rozmaitych napojów. Właśnie, i jak się tutaj napić? Oparła ręce na blacie stołu, następnie zaciskając palce na jego krawędzi. Robiło się zbyt tłoczno. Nie lepiej wrócić do labiryntu? Tam przynajmniej będzie w miarę cicho i natknie się tylko na mijające ją zlęknione pary i tłumki zagubionych uczestników balu.
Raczej nie powodowana bezprzeżnym pragnieniem, ujęła w dłoń nieporadnie kieliszek wypełniony jakąś tajemniczą substancją. Bynajmniej poić się nie zamierzała, ot, zająć czymś ręce. Przejechała opuszkiem palca po krawędzi kryształowego naczynia, nadal rozglądając się ze znużeniem.
Umknęła w bok przed jakąś kreaturą, przeklinając w myślach jej nie uwagę. I tak jej nieokreślonego pochodzenia ciecz została pozbawiona swej połowy, która wsiąknęła w podłoże. Ścisnęła nóżkę, przez co ta omal nie pękła. Warknęła cicho pod nosem, odstawiając kieliszek na jego dawne miejsce.
- A może... Może jednak ją podręczę - zastanowiła się na głos, zerkając na imitację rany na lewym boku. Czemu nie przykuwała niczyjej uwagi? A już siostra to winna zatroszczyć się o coś takiego.
Kto jeszcze podpierał niewidzialne ściany równie olśniewająco, jak sama pannica? Nic nie stało na przeszkodzie, ażeby wpaść w sidła jakiegoś rozmówcy i znaleźć sobie zajęcie na pozostałą część balu, a ten już niedługo się kończył.
W każdym bądź razie, pomachała niedbale ręką Brinne, niczym wyniosła księżniczka pozdrawiająca nic nie znaczących poddanych. Tak, to było niezwykle trafne porównanie. Zamrugała, powstrzymując się przed machinalnym przetarciem powiek. Maska. Mhm.
Błądząc wśród zgromadzonych, poczęła obierać sobie ofiarę. Jakieś tam stworzenia, rozprawiający sobie w najlepsze z dwójką dziewczęć czajniczek, tańczący, wyjście z labiryntu, podest... Skierowała swoje kroki w stronę tego przedostatniego, umykając z przestrachem przed mijającymi ją ludźmi.
Nie mogła jednak odejść, tak nie wypada. Uch. Przycisnęła się do ściany pokrytej bluszczem. Chłód liści świetnie komponował się z surowością równie lodowatych kolców. Jeden z nich zahaczył ją o policzek, nic to jednak, wszak będzie wyglądać bardziej jak straszydło, z taką podartą kreacją. Obróciła się, miast bokiem teraz stykając się plecami z kolcami. I tak miała już obszarpany ten fragment sukienki, toteż za owocne to nie będzie, lecz zaniechała dalszego wiercenia się. Teraz pozostawało tylko otwarcie ignorować potencjalnych blisko umiejscowionych gości i wsłuchiwać się w oprawę muzyczną.

Anonymous - 31 Październik 2011, 10:51

Nie spodziewała się takiego obrotu zdarzeń. Nie podejrzewała nawet, że uda jej się namówić pisarzynę na ów sielankę. Ba! Nie śniło jej się nawet, że stanie się to tak szybko. Wszystko wydawało się dziać tak szybko, że większość wypowiedzianych przez Cyryla słów docierały do niej pojedynczo i większość z nich były stłumione, nie było możliwości ich zrozumienia, ani próbie poproszenia go o powtórzenie. To było wręcz absurdalne, a nie chciała zaprzepaszczać się w ocenie jej osoby jeszcze bardziej. Zupełnie tak jakby zamienili się rolami, ona bardziej przejmowała się teraz swoim zachowaniem i nijak nie miała pomysłu by go w jakiś sposób zmienić. Wszak nikogo nie udawała, była sobą, a trudno pogodzić ze sobą rzeczy tak sprzeczne. Westchnęła cicho, po czym odgarnęła z twarzy przydługą już nieco grzywkę. Szła w tyle, nie bardzo przejmując się perspektywą zgubienia pisarzyny. Pogrążona we własnych, najbardziej sprzecznych rozmyślaniach, miała doskonałą okazję na to, by przyjrzeć się Cyrylowi. Gdyby tak miała go opisać, nawet patrząc z tej perspektywy na jego ciało, wpierw musiałaby się upewnić, czy odzienie nasunięte na jego ramiona nie daje im wrażenia większych, biorąc pod fakt, jakie było z niego chuchro. Kiedy szli, wysunęła w jego stronę dłoń, by upozorować nią ruch, jakby przesuwała i badała jego ramię. Z pewnością nie należały one do tych, przy których można się czuć bezpiecznie, zwłaszcza, z jego podejściem. Jego ramiona były jednak znacznie większe od jej drobnych, wręcz dziecinnych. W końcu te chude badyle musiały być do czegoś przymocowane, tak samo jak dwie szpakowate dłonie, które teraz skrył w kieszeniach spodni.
Zmrużyła ślepia nieco zdezorientowana, dotychczas, przyglądała się jego sylwetce, zupełnie zapominając o tym, gdzie zmierzając i pogrążając się we własnych myślach, dotyczących Cyryla. Wzdrygnęła się delikatnie, czując jak po całych rękach przechodzą ją nieprzyjemne dreszcze, kończąc się gdzieś na plecach i zaczynając znów w tym samym miejscu, aż do momentu, w którym pisarzyna znów czegoś nie powiedział. Co ciekawsze, chodź była tak bardzo rozkojarzona jak wcześniej, te słowa zrozumiała i usłyszała doskonale, w porównaniu z poprzednimi, gdzie to była w stanie tylko zrozumieć niewielką część jego wypowiedzi. Prychnęła cicho widocznie zirytowana jego wypowiedzią, niezależnie od tego, czy właśnie z ten sposób miała je zrozumieć, już nie spodobało jej się to, w jaki sposób je wypowiadał. Halo! Ona stała tutaj (szła), tuż za nim, a ten mimo wszystko wolał mówić sam do siebie? Ona przeważnie z tego powodu szukała sobie towarzystwa, rozmowa była jej bardzo potrzebna, niezależnie od tego w jaki sposób ją podtrzymywała, co na ogół prowadziło do kłótni między rozmówcami. Sama była zdziwiona, że tak długo pragnęła być przy kimś, o kim tak na prawdę nie miała zielonego pojęcia. Dałoby się oczywiście wybrać kilka ważnych aspektów, ale nie wszystkie razem dawały jakikolwiek efekt. Tyle zdarzyło się wydarzyć, że z czasem zacznie ją napawać wrażenie, że to tylko sen, którym bawią się jakieś psotne zjawy.
Kiedy postura pisarzyny momentalnie się zatrzymała, aż pisnęła cicho jak mysz, odskakując w bok zdezorientowana ów reakcję poety. Pokiwała głową i przechyliła się bok, jak gdyby wyglądała z jakiegoś większego od niej obiektu, zamrugała kilkakrotnie ślepiami i rozwarła delikatnie usta, przesuwając po całym ich obwodzie koniuszkiem swojego śliwkowego języka. Zastanawiała się, czy może po przejściu labiryntu czekały tam na nich jakieś słodkości, a zapewnię niechcianą przez Cyryla porcję również by pochłonęła. Zaraz po tym jak ją przestrzegł, poczuła delikatne szarpnięcie. Zerknęła nieznacznie po całej długości karminowej peleryny, póki jej wzrok nie natrafił jego dłoni. Jakiś czas przyglądała się jej, aż w końcu zakleszczyła ją w objęciach swoich drobnych rękach, mocno zaciskając na niej smukłe palce, które przyozdobione były kolorowymi paznokciami.
- Jeśli mnie puścisz, pozwolę sobie na zabranie Twoich oczu.
Zagroziła i chodź mogło się to wydawać dla niektórych żartem, ona mówiła to na poważnie, nawet wiecznie roześmiany wyraz jej twarzy, teraz wykazywał zupełnie inne odczucia. Zerknęła w bok na chwilę, by uniknąć jego karcącego spojrzenia, którego na pewno nie zabraknie.
Beatka nie spodziewała się, że ich wędrówka skończy się tak szybko, gdyby było inaczej, czyli gdyby to ona prowadziła, z pewnością zgubiliby się już na samym początku, a ona wykorzystując sytuację, z pewnością przylepiłaby się do Cyryla jeszcze bardziej, tłumacząc się, że nie chce by się zgubił. W tym przypadku musiała jak najszybciej puścić jego chłodną, chuderlawą dłoń, swoją w pośpiechu przeczesując swoje cyklamenowe pukle włosów, próbując dojść z nimi do ładu, który został zburzony przez silne podmuchy wiatru, które uderzały w nią, jak fale. Dlatego by sytuacja się nie powtórzyła, nasunęła na głowę czerwony kaptur od peleryny i rozejrzała się, ospale poruszając czymkolwiek. Na niej również szybko odbiło się towarzystwo na balu. Pocieszający był fakt, że na takich balach, ba! Na Halloween, nie mogło zabraknąć łakoci, a ona widocznie już odczuwała niedosyt po tym, jak brutalnie szklany słoik zbił się w jej łapkach. Zerknęła kątem oka na Cyryla, widząc wyraz jego twarzy zachichotała cichutko. - Rozchmurz się. - mruknęła cicho, obejmując jego rękę swoimi i zakleszczając ją objęciu, które aż samo krzyczało, by nawet nie próbował się z niego wyswobodzić.
- Na Twoim miejscu zaczęłabym się zastanawiać, jak nazwać Twoje przebranie na Halloween. Ths. - zauważyła, a dźwięk na końcu towarzyszył jej zawsze, gdy uśmiechała się szeroko, ukazując szereg zadbanych i bialutkich, mimo ilości spożywanych przez nią słodyczy, ząbków.

Loki - 31 Październik 2011, 11:33

Loki. Tak, no właśnie. Co on tu właściwie robił? Do tej pory nic, bo dopiero przyszedł. Jak zwykle modnie spóźniony. W ramach dowcipu, który sam jeden mógł pojąć przebrał się za diabełka. Wyglądało to niezbyt poważnie i chyba właśnie na tym zasadzała się cała ironia kostiumu, na którego składał się po prostu czarny garnitur, do którego doczepiono dyndający smętnie z tyłu ogon zakończony strzałką. Do tego trzeba dodać czerwone różki świecące w ciemności, takie jakie rodzice kupowali dzieciom w cyrku, tudzież zgraja panien zakładała na wieczór panieński. Nie zapomnijmy też o widełkach, które rozmiarem przypominały bardziej widelec niż faktyczne widły. Tego wieczoru pożeracz dusz zjawił się w tym tłocznym miejscu, by wszystkim tutaj spłatać figla, bo cóż innego może robić tak elegancki diabełek? Jedyny element jego stroju, który nie wywołałby u postronnego obserwatora napadu histerycznego śmiechu, było czerwone oko z czarnymi znamionami, które obserwowało wszystkich bystro. Niemniej jednak w Krainie Luster podobne dziwactwo na nikim nie robiło większego wrażenia, a i w Świecie Ludzi każdy wyjaśniłby taki fenomen obecnością kolorowej soczewki w rzeczonym oku.
Wróćmy jednak do tego, co właściwie sprawiło, że informator postanowił się pojawić na takim wydarzeniu? To bardzo proste. Halloween była nocą duchów, zjaw i potworów. Wszyscy tutaj zebrani poprzebierali się za rzeczone stwory choć było to o tyle zastanawiające, że przecież większość z nich w ogóle nie musiała się przebierać, bo byli żywymi stworzeniami, które strwożone ludzkie umysły jedynie przystrajały własną wyobraźnią nazywając wampirami, zombie, czy innymi monstrami. Jednak nie ta przekorność, jaką było urządzenie podobnego przyjęcia w świecie potworów, była powodem wizyty Lokiego. O, nie... On po prostu uznał, że to jest doskonały wieczór, by oficjalnie ogłosić swój powrót. Bo, czy Halloween nie jest idealną nocą na powrót z zaświatów? Wszyscy wkoło przekonani byli o jego śmierci, lub co najmniej zaginięciu. Dlaczego by więc miał sobie odmówić przyjemności nastraszenia ich? Rzecz jasna, zdawał sobie sprawę z tego jak wygodne było jego obecne położenie. Anarchs nie siedzieli mu na karku i mógł ze spokojem załatwiać swoje sprawy bez ryzyka, że ktoś będzie go podejrzewał o bycie sprawcą. Niemniej jednak, od czasu tajemniczego rytuału, sporo się w nim zmieniło i ta nadmierna ostrożność została zastąpiona poczuciem nudy. Ciągnęła to też za sobą swoista arogancja, przekonująca go, że i tak nikt nie byłby w stanie zrobić mu realnej krzywdy. Był też inny powód. Obecność tak dużego tłumu, w którym nikt nawet nie spostrzeże zniknięcia jednej, małej owieczki. A demon robił się głodny. Potrzebował czyjejś życiowej esencji i właśnie rozglądał się za kimś, kto wyglądałby najbardziej smakowicie.
No i nie zapomnijmy o trzecim powodzie. Zgłosił się w końcu do tego nieszczęsnego konkursu na upiornego królewicza i głupio byłoby nie odebrać nagrody. Zwłaszcza, że będzie to idealny moment, by przypomnieć wszystkim o swoim istnieniu.
Wracając jednak do powodu drugiego. Szukał jakiejś owieczki odseparowanej od stada. Niewielu przychodzi na takie wydarzenia samotnie, ale zwykle znajdzie się ktoś, kto wyłamie się z grupy, chociażby dlatego, że nie bawi się tak świetnie jak cała reszta. Żaden bal jeszcze nigdy nie dogodził wszystkim więc i na tym, musiało być podobnie. Jeśli chodziło o posmak jaki niosła ze sobą dusza żywej istoty, to jego przysmakiem i prawdziwą delicją były senne zjawy. Konsystencja ich duszy przypominała mus. Była delikatna i przepełniona słodkim posmakiem marzeń i nadziei. Niestety, podobne rarytasy rzadko można było znaleźć. Najbardziej surowi w smaku, gorzcy wręcz byli cyrkowcy. Zbyt dużo przeżyli w życiu cierpień i katuszy, by nie odbiło się to na ich wnętrzu. Demon liczył, że tej nocy mu się poszczęści i upoluje dla siebie jakiś sen... Czuł się niemal jak cień, chociaż nie pożerał ciała. Nie, nie, nie... Sposób, w jaki separował duszę od jej właściciela był zdecydowanie bardziej subtelny. No i wyglądało na to, że jedna nieszczęsna istotka będzie miała tego wieczoru szansę doświadczyć tego z pierwszej ręki...

Anonymous - 31 Październik 2011, 15:54

Charlotte ponownie powiodła wzrokiem po zebranych, aby zorientować się, czy przypadkiem ktoś - czyli tajemniczy, niewidoczny jegomość - nie zmierza w jej kierunku. Nie dojrzawszy nikogo takiego, jedynie zmrużyła powieki. Zasadniczo wcale jej nie zależało na tańcu, jednak ciągłe obserwowanie zaczynało ją nudzić. Już miała odwrócić się i podążyć w kierunku bliżej nieokreślonym, a jednak wciąż obejmującym obszary placu, kiedy zmaterializowała się przedeń mgiełka, z wolna przybierająca ludzkie kształty, ale jednak mgiełka. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie - "oddzielenie" ducha od ciała, zabranie tego pierwszego w górę, a bezwładnej skorupy w jakieś bliżej nieokreślone miejsce... Szarlotka tylko otworzyła szerzej oczy. Przybywając tu była przygotowana na mnóstwo niespotykanych zazwyczaj rewelacji, ale z pewnością nie na coś takiego. Bezwiednie wlepiała więc oczy w siebie, niesioną przez jakiś szkielet. Miała przeogromną ochotę wyrwać się i wrócić do swojego ciała, ale nie miała jak. Przeniosła więc wzrok na ducha, który ją ciągnął. Był mężczyzną - to już wiedziała. Mężczyzną ubranym w ubrania pochodzące z... Renesansu? Coś tam mimo wszystko jeszcze pamiętała z okresu, kiedy jeszcze chodziła do szkoły. Później niestety nie miała na to czasu.
- Umarłam?... - szepnęła bezwiednie, cichutko, jednak zaraz pokręciła głową. Nie, nie, to było niemożliwe. Nie ona, nie teraz. Nie mogła. Nie miała wprawdzie wiele do stracenia, ale mimo wszystko wizja błąkania się po świecie w postaci ducha niezbyt jej odpowiadała. Przez głowę przemknęło jej pytanie w rodzaju "jak zareagowano by na moją śmierć?" i natychmiast pomyślała o Niku. Znowu. To stawało się już więcej, niżeli irytujące.
Dłoń lekko jej zadrżała, kiedy duch w końcu raczył ją puścić. Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, po czym ujęła rąbki sukni w dłonie i dygnęła krótko, lekko pochylając głowę dla lepszego efektu.
- Panienka Charlotte, miło mi - odparła krótko, nie podając jednak swego nazwiska z czystej, wymuszonej przez zarząd i kilkuletnie doświadczenie ostrożności. Mimo wszystko była jednak ze swojego miana dumna, nawet, jeśli jej rodzina, przynajmniej ta żyjąca jeszcze obecnie, mało co ją obchodziła. Tej od strony matki nawet nie znała, posobnie, jak i samej rodzicielki, natomiast kontakty z tą od strony ojca urwały się po jego śmierci. Nic ich nie obchodziła, zupełnie nic. Nie wiedziała nawet, czy ktokolwiek z tej żałosnej bandy w ogóle jeszcze ją pamięta. A przodkowie? Do nich miała już nieco więcej szacunku, może dlatego, że żyjący setki lat temu van Lethanowie przekazywali z pokolenia na pokolenie zegarmistrzowski kunszt. Później ta tradycja zatarła się. Odnowił ją jej ojciec, a teraz kultywowała ją ona.
- Mogę o coś zapytać? - zaczęła, i nie czekając nawet na odpowiedź Leonarda, zadała kolejne pytanie. - Później... Później wrócę do swojego ciała, tak? - przyglądała się duchowi bacznie, lekko przekrzywiwszy głowę. W natłoku emocji zapomniała nawet zapytać, o co chodziło mu z tym "kreatorem duchów".

Anonymous - 31 Październik 2011, 16:22

Każdy, każdy był zajęty sobą bądź swoimi towarzyszami. Tę właśnie chwilę przerwał brutalnie jakoby odgłos niegłośnego wybuchu i w kłębach pary na podeście orkiestry pojawił się znów dyniogłowy hrabia. Jego płaszcz nadal płonął, z jego krańców unosiły się szare, wirujące smużki dymu. Hrabia trzymał w odzianych w białe rękawiczki dłoniach kryształową urnę, wypełnioną karteczkami - głosami. Tymczasem Marcowy Zając siedzący za stolikiem wpatrywał się przerażony w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą na blacie stało ów naczynie. Tymczasem pan Jack przemówił znów magicznie nagłośnionym głosem, który na całym placu był słyszalny wprost doskonale, jakby echo w tym miejscu zostało zanegowane.
- Kochani uczestnicy! - rozpoczął, jedną ręką odrzucając do tyłu niesforne poły płaszcza. - Głosowanie na Upiornego Księcia i Księżniczkę zostało już zakończone - tu potrząsnął urną dla lepszego efekt, po czym mówił dalej. - Wedle waszego wyboru Upiorną Księżniczką zostaje pani Verna de Clare, zaś Upiornym Księciem pan Loki. Oboje proszę tutaj, obok mnie~! - całą ta przemowa była trochę... Oklepana. Kto wie, może było to pozorowane wedle przysłowia "cicha woda brzegi rwie"? Może hrabia Jack tylko udawał takiego?
Hrabia odstawił urnę obok i w następnej chwili w jego dłoniach pojawiły się miotła i brązowa sakiewka przepasana sznurkiem. Postać rozglądał się po zebranych, oczekując, że wypatrzy wśród nich zwycięzców tego dość osobliwego plebiscytu.

Anonymous - 31 Październik 2011, 18:41

Biegł pustą i ciemną drogą w stronę widniejącego z daleka domu. Był straszliwie spóźniony. Możliwe że byłby wcześniej gdyby nie zasnął na randce. Bo tylko Harris jest chyba do takich rzeczy zdolny.
Co chwilę zerkał na zegarek, jakby sprawdzał czy czas może jednak zacznie się cofać.
Po kilkunastu wyczerpujących minutach dobiegł do bramy i zobaczył gromadkę uroczych koni wesoło zajadającą siano.
- Ty debilu mogłeś tutaj dojechać!!! - wrzasnął na samego siebie. Poprawił muszkę, oraz kilka fałd szaty i kapelusz. Następnie ceremonialnym ruchem spróbował nacisnąć klamkę. Zamknięte.
Zwiesił głowę i zaczął wypatrywać jakiegoś okna, kiedy przypomniał sobie kim jest.
Wyciągnął rękę która po chwili zamieniła się w piłę łańcuchową. Zamek oddzielił od reszty skrzydła i popchnął lekko drzwi które bez większego oporu otworzyły się.
Mężczyzna schował narzędzie i zamknął za sobą drzwi. Nie znał miejsca w którym miał się odbywać bal, ale nie było to problemem, ponieważ słyszał donośny głos gospodarza. Po kilku minutach błądzenia dotarł więc na plac. Widział mało znanych twarzy a większość była zajęta czymś więc powoli przesuwając się pod ścianą dotarł do bufetu. Spoglądając na specjały od razu się uśmiechnął.
Otworzył głowicę swojej laski i pipetą doprawił brązową miksturą poncz. Potem wziął drinka z okiem w środku i oddalił się.
Rozejrzał się po sali. i po chwili dostrzegł cel swojego przybycia.
Dziewczyna stała jak posąg zapatrzona w przestrzeń. Naciągnął maskę oraz kapelusz, i podszedł do niej.
- Witaj Charlot

Verna de Clare - 31 Październik 2011, 19:28

Verna. Cóż porabiała ta ekscentryczna kobieta podczas całej 'zabawy'? Stała nieruchomo w cieniu i obserwowała otoczenie z leniwym, sardonicznym uśmieszkiem wykwitłym na jej bladej, egzotycznej twarzy. Od czasu do czasu dotykała szponiastymi palcami prążkowanych, zawijających się ku tyłowi, rogów, jakby w zamyśleniu. Zastanawiała się, co ona właściwie tutaj robi? Miało być strasznie, miało być zabawnie, miała być rozrywka, której jeszcze nigdy nie doświadczyła, ale tym czasem jedyne, co ogarniało jej umysł i ciało to znudzenie. Oparła się nagimi plecami o ścianę labiryntu, ostentacyjnie zakrywając usta, które wydobywały z siebie co i rusz urywane ziewnięcia. Zimne, bezduszne ślepia błękitnych kryształów połyskiwały tajemniczo. Od czasu do czasu uśmiechała się do kogoś, ukazując piękne, zakrzywione kły, które same wyrywały się na zewnątrz. Nie przeszkadzała im, czasami po prostu nie dało się zapanować nad tymi pięknościami. Przeczesała palcami niesforny, soczyście czekoladowy kosmyk włosów, który wymknął się spod kontroli splotów.
Kobieta już, już podejmowała decyzję, by ulotnić się po cichu z tego żenującego zbiorowiska, gdy zatrzymała się w pół kroku, rozszerzając mimowolnie powieki w niemym szoku.
- Co to, kurwa, duch? - cichy szept wyrwał się z jej gardła, gdy parła się dłońmi o pobliski stół. Ludożerka nie wiedziała, dlaczego zareagowała tak, a nie inaczej. Serce w piersi Królowej zadrżało, wykonując szaleńczy skok, krew uderzyła do głowy, szumiąc w uszach, naciskając na kronie. Blade policzki pokrył delikatny rumień, zimne dotąd ślepia rozbłysły. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale wystarczyło, by wyprowadzić panią Paw z równowagi.
"Mam zwidy, jak nic oszalałam..." - myślała gorączkowo, ruszając w lewą stronę, po łuku, by móc przyjrzeć się z daleka temu, co tak bardzo ją zszokowało. Mężczyzna, na oko koło trzydziestki, ubrany w czarny, niemal idealnie skrojony garnitur, do tego smętny ogonek doczepiony w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, neonowe, czerwone różki zasadzone na ciemnej czuprynie, widły, a dokładniej coś, co mogło być imitacją widelczyka, błysk zielonego ślepia. Verna przełknęła ciężko ślinę. On, czy nie on, on czy nie on? Nie była pewna. Dlatego też zbliżyła się o kolejny kroczek i sapnęła w duszy.On, była tego w stu procentach pewna!
"A, ty chamie przebrzydły, oszuście jeden, kawalarzu przebrzydły!" Pomstowała w myślach. Nagle ściągnęła łopatki i uśmiechnęła się chłodno, chytrze. W tym samym czasie na scenę wyszedł Ognisty Płaszcz, ogłaszając wyniki jakiegoś bzdurnego konkursu.
Wedle waszego wyboru Upiorną Księżniczką zostaje pani Verna de Clare, zaś Upiornym Księciem pan Loki. Oboje proszę tutaj, obok mnie~!
Przystanęła. CO? Jaka KSIĘŻNICZKA, jaki KSIĄŻĘ?!?! Miała ochotę śmiać się do rozpuku. Najwyraźniej ten wieczór przyszykował nie jedną niespodziankę. Przymknęła na krótką chwilę akwamarynowe ślepia maźnięte samymi promieniami księżyca, oddychając głęboko, by otrząsnąć się z dopiero co zaistniałej sytuacji. Było to nieoczekiwane i kobieta nie miała pewności, jakie uczucia w niej siedzą. Czuła się niczym wzburzone morze, szukające swego ukojenia w ciemności i gwałtowności fal, wzniecające białe, gniewne bałwany upstrzone łagodną, kontrastującą mgiełką, rozpryskującą się na wszelkie strony.
Odziana była w soczyście błękitną suknię, kończącą się tuż za pupą. Obcisły materiał idealnie podkreślał jej smukłe, gibkie kształty. Na plecach znajdował się otwór imitujący swym kształtem Trefl. Czekoladowe, ciemne pukle włosów upięła w prosty węzeł, okraszony kilkoma kolorowymi pawimi okami. Mówiło się, że pawie pióra przynoszą pecha. Cóż, w połączeniu z Panienką Ludożerką tworzyły zabójczy duet. Para zawiniętych rogów błyszczała tajemniczo w srebrzystym blasku. Przystanęła na jedną chwilę i poprawiła sznurówkę długich, skórzanych butów wojskowych na masywnym, wysokim obcasie. Chitynowe palce przesunęły się po ciemnym, naturalnym tworzywie. Wyprostowała się lekko i ruszyła dalej, mrużąc nieznacznie powieki. Tuż koło niej sunął ponad dwu metrowy wąż obleczony mlecznym, gęstym futrem. Jego opalowe ślepia zmieniały co i rusz swą barwę. Wyraźnie wyczuwała jego zainteresowanie, jednak nie odzywał się do niej. Szedł za nią, gdyż chciał mieć swą panią na oku. Wiedział, że często pakuje się w kłopoty, co niezmiernie go dziwiło.
Zaszła mężczyznę od tyłu, nachylając się do jego ucha, by wyszeptać:
- Witaj wśród żywych, książę - nie można było stwierdzić, co kryło się w jej głosie, rozbawienie, czy raczej nieme zaskoczenie. - Idziemy? - rzuciła, stając koło niego, uśmiechając się blado. Mrugnęła łobuzersko i ruszyła niespiesznie przed siebie, w stronę podestu.
Nie mogła wyjść z wrażenia, że to wszystko jest surrealistycznym snem.

Loki - 31 Październik 2011, 19:37

Powiedzenie, że Loki był zajęty sobą, było co najmniej niegrzeczne w stosunku do istotki, która w końcu przyciągnęła jego uwagę. Była to senna zjawa, prawdopodobnie uosobienie wspomnienia o ukochanej osobie. Miała długie do pasa, piaskowe i falowane włosy, czarne jak dwa węgle oczy i skórę barwy alabastru, delikatną niczym porcelana. To nią, a raczej smakowitą zawartością tego ślicznego opakowania zajmował się Loki. Ogłoszenie wyników konkursu wywołało spore zamieszanie. Wszyscy zebrali się wokół gospodarza. Diabełek, a raczej demon właśnie zakończył swoją ucztę. Oderwał usta od posiniałych ust dziewczynki. Zajrzał do szklanych oczu, po czym oparł ją o ścianę z lubieżnym uśmiechem oblizując wargę. Dziewczyna nie była martwa. O nie, to nie było dobre słowo. Była... Pusta. Serce biło jeszcze w jej piersi choć zwykle oderwanie ciała od duszy kończyło się zgonem po upływie zaledwie kilku godzin. W tym czasie jednak puste ciało stanowiło idealne schronienie dla wszelkich bytów, które ciała nie posiadały. Loki zdawał sobie z tego sprawę i tym większą każda uczta sprawiała mu satysfakcję. Gdy doszło do 'opętania' reakcje postronnych były wysoce interesujące. Przed wejściem na scenę raz jeszcze zerknął na dziewczynkę. Halloween. Noc duchów. Może komuś się poszczęści? Szkoda, by było tak ładnego opakowania...
Wielka szkoda, że ktoś nie postanowił ogłosić wyników wcześniej. Być może wtedy jeszcze dziewczynka wróciłaby bezpiecznie z tego balu, w objęcia kogoś, kto z całą pewnością przeleje za nią teraz całe morze łez? Cóż, przynajmniej nie można o Lokim powiedzieć, że nie interesuje go wnętrze. Hm. Diabeł zbliżył się ostrożnie do swojej ofiary, która smętnie opierała się o niewidzialne ściany i wodziła wzrokiem, po zebranym tłumie potwór i mar. Sama przebrała się za księżniczkę. Błękitna sukienka podszyta koronką i srebrne błyszczące buciki nie pasowały do scenerii i dziewczę chyba nad tym ubolewało najbardziej. Kolejną rzeczą mógł być fakt, że zbyt późno zgłosiła się do konkursu i teraz diadem błyszczał na jej głowie zupełnie bezpodstawnie i kilka osób już zdążyło jej to wytknąć była więc rozgoryczona i smutna, a na takim nastroju najlepiej żerował Loki. Mężczyzna wyrósł przed nią jak spod ziemi i lekko się skłonił.
-Witam panienkę-uśmiechnął się lekko i musnął ustami wierzch jej porcelanowej dłoni-Mogę poprosić do tańca?-nieśmiało skinęła głową godząc się na propozycję. Choć, nie była zachwycona. W jej marzeniach jej partner na balu był przebrany za najstraszniejsze monstrum w dziejach, a nie za jakiegoś żałosnego diabła z widłami wielkości łyżeczki stołowej. Niemniej, było w tym mężczyźnie coś fascynującego. Nie wiedziała, czy to garnitur, tak podkreślający jego elegancję, czy może hipnotyczne spojrzenie dwukolorowych oczu... Szczególnie tego jednego, które... Od którego nie mogła oderwać spojrzenia.
Traumaturgia działała. Loki pobudzał krew w ciele dziewczyny, która nie mogła powstrzymać jej od napływania do polików i innych partii ciała. Czuła obcą wcześniej fascynację. Kontrola jej krwi była możliwa dzięki otwartemu oku, które skupiało na sobie obiekt rytuału. Gdyby teraz ktoś przerwał kontakt wzrokowy pomiędzy tą dwójką, być może ocaliłby blondynkę przed niechybnym losem i w tak tłocznym miejscu było to całkiem możliwe więc z tym większą ostrożnością Loki prowadził ją w hipnotycznym tańcu. Odciągał ją co raz bardziej od całej masy ludzi i nieludzi. Z każdym tanecznym krokiem, znajdowali się co raz dalej, a on była co raz bardziej pod jego wpływem. Bo duszy nie można porwać tak po prostu. Pożreć jej i wyrwać gwałtem z ciała. To była ostateczność i wtedy posiłek nie był nawet w połowie tak sycący, jak ten który odbył się na dobrze przygotowanej, rozgrzanej, gotowej do grzechu duszyczce. No właśnie. Wytańcowali w końcu na korytarz, gdzie mężczyzna skradł dziewczynie pierwszy pocałunek. To był egzamin. Musiał sprawdzić, czy była gotowa. Gdy jej małe usta wpiły się w jego z wielką zapalczywością i namiętnością otrzymał swoją odpowiedź. Paznokcie dziewczyny wbiły się w skórę na jego karku. On zaś zsunął się z pocałunkami na jej szyję, gdzie skubnął ją lekko zębami. Spojrzała na niego z pytającym uśmiechem i niewinną ufnością. Gdy pochylił się znowu, by ją pocałować, nie był to pocałunek podobny do poprzedniego. Ekscytację zastąpiło przerażenie i chęć ucieczki. Chciała się wyrwać, ale było już za późno. Runy na plecach demona rozbłysły czerwonym blaskiem jednak nikt nie był świadkiem tego subtelnego zabiegu. Nikt nie usłyszał cichego, rozpaczliwego pisku, ani słodkiego jęku pochłanianej przez demona duszy.
Ogłoszenie wyników konkursu wywołało spore zamieszanie. Wszyscy zebrali się wokół gospodarza. Diabełek, a raczej demon właśnie zakończył swoją ucztę. Oderwał usta od posiniałych ust dziewczynki. Zajrzał do szklanych oczu, po czym oparł ją o ścianę z lubieżnym uśmiechem oblizując wargę. Poprawił krawat oraz marynarkę i ruszył w stronę sceny, na którą go wezwano. Verna również miała odebrać nagrodę? Tym lepiej dla niego. Dawno się nie widzieli i szczerze powiedziawszy, był dość ciekaw jej miny. Stanął obok gospodarza i skłonił się lekko. Spodobało mu się natychmiast uczucie... Uczucie, że wszystkie oczy zgromadzonych tutaj skupione były na nim. Może to to? A może to ciepło świeżo skonsumowanej duszy wciąż rozchodziło się po jego ciele powodując uczucie podobne do orgazmu? Z tym, że nie było zwykłym skurczem mięśni, było czymś więcej, było... Było tak jakby narodził się na nowo. Każda komórka jego ciała regenerowała się, dodawała mu nowych sił. Wyglądał jak młody bóg i tak się czuł. Włosy lśniły w wątłym świetle świec, oczy błyszczały rozognione z podniecenia. Uśmiechnął się do Verny.
-Niespodzianka?-szepnął jej do ucha, w odpowiedzi, gdy zaszła go od tyłu z tym ciepłym powitaniem. Odwrócił się z tym dziwnym uśmiechem i gdy spytała, czy 'idą' po prostu pochylił się i pocałował ją, na oczach wszystkich balowiczów. Tak, zamienił się w całkiem niezłego popisanta. Po chwili zaś oderwał od niej swoje usta, musnął palcami jej policzek, puścił do niej oczko i odwrócił się do gospodarza, by lekko się skłonić i odebrać nagrodę.
-Droga Księżniczka, chciałaby już uciekać, ale ja nie mógłbym tak po prostu zniknąć nie dziękując wam wszystkim za oddane na mnie głosy. Widzicie, uznałem, że Halloween to znakomita okazja do powrotu z zaświatów więc... Oto jestem! Cały i zdrowy, może nawet jeszcze zdrowszy niż kiedykolwiek wcześniej? Przede wszystkim jednak bardzo mi miło was wszystkich znowu widzieć... Obiecują, że teraz do podobnych spotkań dochodzić będzie znacznie częściej, a teraz, jeśli pozwolicie... Księżniczka i ja.. No wiecie, noc poślubna i te sprawy... Musimy znikać.-skłonił się i zasłonił siebie i Vernę iluzją, imitującą niejako zasłonę niewidzialności. Ciekawe, kilka miesięcy temu zżerałaby go trema, a teraz? Nic podobnego się nie stało. Może dlatego, że wreszcie faktycznie czuł się lepszy od tych wszystkich błaznów i absolutnie nic go nie obchodziło? Nic co oni mogli sobie pomyśleć? Czuł, że świat był jego podwórkiem, jego własnością, a oni wszyscy tańczyli dokładnie tak, jak im zagrał. Złapał Vernę za nadgarstek i ściągnął ze sceny odciągając od tłumu gapiów i szeptów. Wyprowadził ją w końcu na korytarz i wtedy dopiero opuścił płaszcz iluzji i wyjął z kieszeni marynarki papierosa...
-A tej co się stało?-spytał wskazując na stojącą pod ścianą pustą powłokę dziewczyny. Zarechotał cicho, zapalając tytoń.
-Powiedz mi lepiej, droga Modliszko.. Co tam u Ciebie? Nadal żerujesz na nastoletnich chłopaczkach? No i koniecznie opowiedz mi jak ułożyła się historia miłosna pomiędzy Tobą, a przywódcą rebelii. Powiedziałaś mu, że jesteś jednym z pierwszych nazwisk na jego czarnej liście?-pokazał zęby w paskudnym grymasie. Od czasu rytuału, był jeszcze bardziej nieznośny.. O ile to w ogóle możliwe.

Anonymous - 31 Październik 2011, 19:58

Brit nie była łatwowierna. Niby czemu miałaby być? Koty są raczej nieufne, ona pod tym względem od nich nie odstawała. Szczególnie, jeśli dawniej ktoś był wobec niej niemiły. A Freja była co najmniej taka, jeśli nie gorsza.
-Och, cóż za zaszczyt! Chyba będę musiała podzielić się tą wiadomością ze wszystkimi moimi znajomymi!-Powiedziała z sarkastycznym podekscytowaniem. Było to oczywiście odpowiedzią na 'awans społeczny'. Brinne chciała tym pokazać, że nie obchodzi jej to, co Kapelusznik o niej myśli. Mimo wszystko jednak nie było to prawdą, bo uznanie ją za zabawkę odrobinę ją zdenerwowało. Ale nie aż tak, żeby to okazała, więc zdusiła gniew w zarodku. Jak ciągle od początku tego spotkania.
-Masz rację. Jest to wielki bal.-Zgodziła się Brenna. Nie miała zamiaru komentować zawieszenia broni. Owszem, z jej strony było to możliwe. W każdej chwili pozostawała gotowa odegnać sarkazm i wredotę, jednak nie miała pewności, czy Freja zrobiłaby to samo. Głównie dlatego się ich nie pozbywała. No i po prostu nie lubiła tej dziewczyny, co jawnie jej okazywała. Ale ona mogła to interpretować zupełnie inaczej, więc niczego nie można było być pewnym.
Czekolada na twarzy? A Brit myślała, że już całą zlizała. Cóż, dobrze było wiedzieć. Dyskretnie otarła ją palcami, które potem oblizała języczkiem. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył, choć nie mogła mieć co do tego pewności.
-Strój jest kupiony. Nie posiadam aż takich umiejętności krawieckich. A zniknięcie? Cóż, mam swoje sposoby. Magik nigdy nie zdradza sposobu wykonania sztuczek. Koty natomiast chodzą swoimi drogami.-Powiedziała wyniośle, oglądając paznokcie. Spotkanie to zaczynało ją trochę nudzić. Bo niby co mogło być ciekawego w tej rozmowie? Prawdopodobnie nic. Podobało jej się tylko to, że miała pewną przewagę nad Freją. Ona nie wiedziała o jej mocy stawania się niewidzialną, a Brinne nie zamierzała jej o tym powiedzieć. Oczywiście, pewnie kiedyś się domyśli, ale na razie niech pozostanie tak, jak jest.
Nagle usłyszała dziwny głos ogłaszajacy wyniki jakiegoś głosowania, o którym dziewczyna nie wiedziała. Pochodził on od dziwnego jegomościa z dynią na głowie i płonącym płaszczem. Brenna przypuszczała, że był to gospodarz, choć pewności mieć nie mogła. Nie zwróciła jednak uwagi na samą osobę, co na to, o czym mówił. Więc był jakiś konkurs na Upiorną Księżniczkę? Szkoda, że w porę się nie dowiedziała. Mogłaby się zgłosić i a nuż by wygrała. Ale to było już nieważne. Zaczęła klaskać, aby nagrodzić tym zwycięzców. Na Freję chwilowo nie zwracała uwagi.

Verna de Clare - 31 Październik 2011, 20:13

Verna była dzisiaj w swoim żywiole, zwłaszcza po tak sutym posiłku, który spożyła na mrocznych trzęsawiskach. Przymknęła na jedną chwilę oczy, by przypomnieć sobie tą scenę, która wywoływała u niej dziką euforię. Zmieniła się, już nie czuła się, jak nieszczęśliwy skazaniec, rozkoszowała się swą siłą i przewagą, którą posiadała względem istot drugich:
Noc zaciągała swą kurtynę, kryła wszystko w gęstym, ponurym mroku. Chłód, to on towarzyszył kobiecie, która przedzierała się bezszelestnie pomiędzy chaszczami uschniętych, martwych drzew. W lodowatych, błękitnych ślepiach Ludożercy płonęło szaleństwo, ogień zagłady. Wargi wykrzywiały się w grymasie determinacji. Umysł był pusty od niepotrzebnych myśli, oprócz jednej, która zawładnęła jej ciałem, niczym najczystsza żądza - mord. Przystanęła gwałtownie, zadzierając głowę, węszyła zapamiętale. Zwróciła głowę w stronę cmentarzyska, uśmiechając się w przerażający, pusty sposób. Ach. Pomknęła dalej, nie czyniąc żadnego hałasu. Nic nie mgło powstrzymać owładniętej szaleństwem głodu bestii, która wyruszyła na łowy. Nic.
Przeskoczyła zwinnie nad powalonym drzewem, przykucnięta, powyginana od bólu głodu, który skręcał wszystkie mięśnie w ciasny supeł. Wysunęła się, niczym duch spomiędzy drzew, rozglądając się dookoła. Widziała ją, dokładnie ją widziała.
Będziesz moja, maleńka, moja! Chaos, to on odzwierciedlał wszelkie emocje kobiety. Nic się nie liczyło, nic nie było ważne, poza jednym...
Dziewczę przebiegło tuż koło niej, niosąc zapach świeżej, buzującej w żyłach krwi, zapowiedź gorącego, parującego mięsa. Verna nie zważała na to, że istota miała skrzydła, że była zaledwie dzieckiem. Wyciągnęła swe szpony w stronę ofiary, gdy posłyszała szelest, cichy szloch. Zwróciła swą twarz w tamtą stronę. Dziewczę przebiegło, znikając w oparach duszącej, grafitowo fioletowej mgły. Syknęła gardłowo. Ale to drobiazg, gdyż oto oczy łowczyni spoczęły na skulonej przed jednym z kruszejących nagrobków sylwetce. Zawróciła, podążając w jej stronę. Nie myślała, nic się nie liczyło. Głów, głód porażał, mącił!
Poruszyła głową, prężąc się, rozczapierzając chitynowe pazury. Skoczyła. Czuła, jak torebki jadowe pęcznieją w jej ustach, kły wysuwają się ze swych szczelin. Krew zalała język Ludożercy, gdy paraliżujący jad wystrzelił do głównej arterii. Krzyk, przerażający krzyk. Cisza, rzężenie.
- Moja! - warknęła, przewalając młodą kobietę na plecy. Blondynka, piękna, nieskazitelna kobieta. Zielone oczy wpatrywały się w nią z przerażeniem. Widziała strach spozierający z jej tęczówek, łzy spływające po skroniach, niknące w złocistych puklach. Usiadła okrakiem na swej ofierze, rozrywając palcami wierzchnie odzienie do niedawna skulonej postaci. Nie miała czasu, ani chęci na zabawę. Zatopiła zębiska w piersi kobiety, szarpiąc głową, odrywając spory kawał parującej tkanki. Połknęła łapczywie, nie czując smaku. Jeszcze nie. Szpony wbiły się w mostek, zacisnęły po obu stronach i rozerwały spojenie. Kobieta drżała w konwulsjach, z jej ust wyciekła krew. Posoka była wszędzie. Zanurzyła głowę w rozerwanej klatce piersiowej, odszukując bijące jeszcze serce. Już nie biło, lecz tryskało karmazynem, spływając po jej brodzie, w dół gardła. Głuchy warkot zdusiło połykanie.
Verna nie przejmowała się niczym. Liczyło się mięso. Świeże, gorące, parujące mięso, które łykała łapczywie, ledwo gryząc. Następnie wyjadła płuca, garściami wpychając je sobie do ust, potem wyrwała wątrobę, gryząc zapamiętale. Krew!
Oczy Ludożerki zasnute były mgłą nieświadomości, nienaturalnej wręcz dzikości bestii, która uwolniła się po wielu latach z niewoli. Ciasnej klatki moralności, zasad, uczuć.
Płakała. Mimo wszystko płakała. Łzy mieszały się z krwią. Łamała kości, obgryzając mięśnie, jeszcze drżące w pośmiertnej agonii.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrze do płuc, szlochając głośno. Nic się nie liczyło, nic. Kogo mogło obchodzić, kim była, jaka była? Czymże były konwenanse? Kim na była? Potworem, taką ją stworzyli, a niech więc mają! Niech mają swego potworka! Kobieta rozorała palcami tkankę tłuszczową, która chroniła żołądek, jelita, trzustkę. Żółtawa masa zwisała z jej palców, gdy przysunęła je do ust i językiem poczęła zlizywać bogaty w składniki odżywcze strzępki. Potem schwyciła skłębione jelita i zdecydowanym szarpnięciem wydobyła je na zewnątrz, mimo wszystko uważając, by nie przerwać jelita grubego. Nie chciała sobie zapaskudzić jedzenia! Następnie odrywała kawały skóry połączonej z mięśniami, z których zwisały niebieskie żyły, wypluwające z siebie resztki krwi. Zjadła je. Podczołgała się na kolanach do głowy zabitej kobiety, spojrzała na nią niewidzącymi, bezdusznymi ślepiami, złapała za poliki i przekręciła kilkakrotnie to w prawo, to w lewo. Rozległy się nieprzyjemne trzaski i kończyna pozostała w jej dłoniach. Krew obryzgała jej twarz, naznaczyła piętnem utraconego życia. Położyła głowę na płycie nagrobnej, wygięła wargi w krwiożerczym uśmiechu i uderzyła z nieludzką siłą opancerzoną dłonią w skroń. Czaszka pękła pod naporem uderzenia. Łzy spływały po twarzy morderczynie, gdy trzęsącymi się palcami wygarniała bruzdy szarawo różowego mózgu.
Jeść! Jeść! Jeść!
Przybliżyła palec wskazujący do powieki zabitej i wbiła go w oczodół, wydobywając galaretowatą gałkę oczną. Przegryzła ją, krztusząc się ciałem szklistym. Raz jeszcze schwyciła głowę i poczęła obdzierać ją z resztek skóry i mięsa pozostałych na polikach.
Odrzuciła łup i spojrzała na pobojowisko. Klęczała, oddychając szybkim, nierównym rytmem. Szaleństwo piekło. Co jakiś czas wykręcała głowę i szczęki, niczym po zażyciu amfetaminy. Miała nienaturalnie rozszerzone źrenice, które niemal gubiły błękit tęczówek, błyszczących odbitym blaskiem księżyca, jak u kota. Miała rozchylone wargi, warczała głucho, obnażając zakrzywione, długie kły, zdolne nie tyle do przebijania skóry, co jej rozrywania.
Rzuciła się na truchło, oszalała z pragnienia, spętana rządzą, która niemal zabijała.
Wtem posłyszała szelest, szmer oddechu. Zmrużyła drapieżne ślepia, unosząc wolno głowę. Włosy rozsypały się na czoło i skronie w ciemnych kosmykach, zawijających się w delikatne fale. Faktycznie, była piękna, przerażająca, dzika i piękna. Ale i... zgniła, spróchniała od wewnątrz.

Uśmiechnęła się do samej siebie. Wspomnienie ów było bardzo wyraźne. Pamiętała zamęt, który pojawiał się w jej głowie, jednak nie odczuwała poczucia winy, było to coś naturalnego.
Oczywiście, Ludożerka obserwowała Lokiego, zafascynowana i zaskoczona. Nie spodziewała się go spotkać nigdy więcej, przecież prawdopodobnie odszedł ze świata żywych! Więc nic dziwnego, że kierowana ciekawością, śledziła jego taniec z platynową blondyneczką w niebieskiej sukieneczce, w srebrnych pantofelkach i diademem ułożonym na głowie. Prychnęła w głębi duszy. Gdy po jakimś czasie wychynął z mrocznego, skąpanego cieniem korytarza (blondyneczka mu już nie towarzyszyła), podeszła do niego. Nie spodziewała się tego, co nastąpiło potem. Nim zdążyłaby zareagować, mężczyzna pochylił się i pocałował ją. Zrobiła wielkie oczy, a jednak nie pozostałą mu dłużna, postanawiając odgrywać swą rolę. Gdy odsunął się od niej, muskając delikatnie palcami jej policzek, mrugnęła do niego w odpowiedzi, niewzruszona. Może kiedyś, w przeszłości, bardzo by się ucieszyła z tego fałszywego przejawu czułości, ale nie teraz. Było w nim coś obcego, pociągającego, lecz obcego. Nie znała go takim i nie była pewna, jakie uczucia w niej siedziały. Jednak nie miała zamiaru ich analizować. Ruszyła pewnym, drapieżnym krokiem za Lokim, nie przejmując się zupełnie tym, że chełpi się uwagą. Sama nic nie wyrzekła, tylko uśmiechnęła się krzywo. Zdążyła odebrać nagrodę, gdy poczuła na swym nadgarstku palce demona. Spojrzała na niego. Dała się poprowadzić, chociaż po trzech krokach wyrwała dłoń z jego uścisku. Na jego retoryczne pytanie uniosła lewą brew ku górze.
- Ty mi powiedz - odrzekła. Sięgnęła do niewielkiej torebki, którą miała przy sobie, wyciągnęła paczkę miętowych, cienkich papierosów i odpaliła jednego, zaciągając się. Oparła się o ścianę krok od Lokiego.
- Przerzuciłam się na kobiety, ich mięso jest bardziej delikatne - odpowiedziała po niedługiej chwili. Zerknęła na niego, uśmiechając się chłodno. - Historia miłosna, hm, zgasła, nim w ogóle się zaczęła, o ile cię to interesuje. Ale nie, nie powiedziałam mu, zwiał, nim miałam okazję - zaśmiała się.
Skąd on o tym wiedział? Zresztą, teraz to nie było ważne.
- A co z tobą? Od kiedy to stałeś się takim miłośnikiem sceny i uwagi? - mówiąc to, wypuściła kłębek szaro niebieskiego dymu.

Anonymous - 31 Październik 2011, 20:28

Pan gospodarz nie sądził, ażeby zwycięzcy tego dziwnego konkursu zechcieli zostać na dłużej, aby oczy ciekawskich gości mogły ich swobodnie lustrować. Ba, nawet tego nie chciał. W związku z tym, nim zniknęli, zdążył wcisnąć Lokiemu w ręce Bezdenną Sakwę, a Vernie Latającą Miotłę. Nie mogli przecież odejść bez wynagrodzenia! Jeszcze jakaś niemądra istotka zauważyłaby owo haniebne niedopatrzenie i rozpuściła plotkę o braku hojności ze strony hrabiego Jacka, a to byłoby niedopuszczalne. Z drugiej strony on miał swoje sposoby na uciszenie niewyparzonych języków, a jednak jeśli plotki zdążyłyby się już roznieść... Och, nie do pomyślenia!
Tak czy owak, po odegraniu całej tej szopki i zniknięciu zwycięzców, dyniogłowy pan obrócił się w stronę, nazwijmy to, publiki. Na placu dał się słyszeć śmiech, właściwie podchodzący pod chichot, a jednak magiczne nagłośnienie obejmowało każde bez wyjątku drgnienie strun głosowych.
- No, na mnie już czas. Bywajcie~! - zawołał, machnąwszy odzianą w lekko osmoloną rękawiczkę dłonią i po raz drugi tej nocy zniknął w kłębach biało-szarego dymu.

Loki - 31 Październik 2011, 21:56

Wyglądało na to, że oboje zmienili się znacznie przez ostatnich kilka miesięcy i właściwie mogliby się licytować, które bardziej i pewnie trudno byłoby dojść do jakiegoś konsensusu. Loki pamiętał Vernę sprzed przemiany. Zawsze była w jego mniemaniu silną kobietą, zawsze... Imponowała mu w pewien sposób własną osobowością, choć dostrzegał w niej tą podszewkę kompleksów i strachu. Jednak i u niego były one wyraźne. Ukrywał je pod maską, w nakładaniu której był prawdziwym mistrzem, jednak czuł ich irytującą obecność. Teraz dopiero czuł się wolny, choć zmiany były stopniowe. Na tyle powolne by mógł je rejestrować. Zwykle, kiedy jakaś zmiana zachodziła w naszej osobowości, nie mogliśmy jej zaobserwować. Wydawało nam się często, że jesteśmy wciąż tacy sami, a jednak otoczenie rejestrowało, że coś w naszym zachowaniu jest inne niż wcześniej. W przypadku Lokiego... Było nieco inaczej. Sam doskonale wiedział, że kilka miesięcy temu jego podejście do jakiejś sytuacji zupełnie inaczej niż teraz. Na przykład, nie pocałowałby Verny. Bo choć wcześniej uważał ją za atrakcyjną kobietę, która w jakiś sposób go pociągała, to jednak... Z jakiegoś powodu ciągle opierał się temu uczuciu. Oczywiście wmawiał sobie, że to dlatego iż była ona Cyrkowcem, a jakby tego było mało żywiła się ludzkim mięsem, ale... Może wcale nigdy nie chodziło o to? Może bał się, gdzieś pod skórą, że zostanie odtrącony tak jak to się stało wtedy, gdy miał czternaście lat? Cokolwiek to było, zniknęło. Teraz mężczyzna nie miał żadnych oporów. Wszelkie hamulce, jakie kiedykolwiek posiadał (a nie było ich wiele) po prostu... Zniknęły. Nie było teraz takiej rzeczy, o której by pomyślał, której nie mógłby zrobić z powodu jakiejś wewnętrznej niechęci, czy protestu. To było dziwne uczucie. A jednak przyjemne, z jakichś względów. Skradł z jej ust słodki pocałunek, nie dbając o to, co, ani kogo pożerała tymi samymi wargami. Jakie to miało znaczenie? Żadne. Odebrał od gospodarza nagrodę i zabrał się za rozgrywanie swojego teatrzyku. Podobało się. Przynajmniej jemu. Cała reszta nie miała przecież znaczenia.
Znaleźli się w końcu sam na sam, na niemal pustym korytarzu, na którym towarzyszyła im jedynie pusta, jeszcze żywa powłoka cielesna sennej zjawy. Zaciągnął się dymem i lekko uśmiechnął.
-A skąd ja mam wiedzieć?-spytał wzruszając lekko ramionami-Tańczyliśmy trochę, a potem... Ni stąd ni zowąd... Bam! Pewnie się naćpała, czy coś...-zaciągnął się raz jeszcze i patrzył na Vernę. Oczywiście nie mógł nic wiedzieć o scenie z cmentarza, ale doszły do niego plotki o romantycznych macankach spod namiotu cyrkowego. Owszem, wydarzenie to miało miejsce dość dawno, ale niewiele umykało uwadze informatora. Cenił sobie każdą wiedzę i zachowywał ją na wszelki wypadek... nigdy nie wiadomo co może się przydać.
-Cóż za ulga...-odpowiedział z uśmiechem-Więc nie ryzykuję życia robiąc... To?-spytał pochylając się, by raz jeszcze, delikatnie ją pocałować. Tym razem było to zaledwie drobne muśnięcie warg.
-Masz tendencję do odstraszania swoich potencjalnych kochanków... Czyżby bali się pożarcia?-spytał lekko się uśmiechając i przekrzywiając głowę-Jeśli o mnie chodzi... Zawsze lubiłem być w centrum uwagi... Tylko nigdy nie było specjalnie okazji. Bal ci się podoba?-spytał ni z tego ni z owego odsuwając się od niej dopiero teraz by wypuścić dym i oprzeć się o ścianę.

Verna de Clare - 1 Listopad 2011, 20:10

To prawda, każde z nich przeszło jakąś boczną drogą, zmieniając swe życie, poglądy, usuwając to, co niewygodne, co krępowało swobodę zachowania, poddało się transformacji, która ułatwiała im egzystencję. Verna, która Lokiego znała słabo, nie wiele mogła o nim powiedzieć, poza tym, że był chorowity, mało wytrzymały fizycznie, piekielnie inteligentny i intrygujący. Teraz te pierwsze jego cechy, które dla niej były w powikłany sposób urocze, dojrzały, a może uległy przeistoczeniu dzięki jakiejś sile. Jakiej? Ludożerka nawet w najśmielszych snach nie potrafiłaby odpowiedzieć sobie na to pytanie. W tej chwili wszystkie jego ukryte cechy uwypukliły się, a może dopiero się ukazały, tworząc całokształt jego osoby.
Sama Verna... Zrzuciła ze swych barków jarzmo przeszłości, odsunęła je na bok, przestała analizować każde swe 'morderstwo', skupiając się na teraźniejszości i budowaniu przyszłości, która w chwili obecnej była związana jedynie z Organizacją, z osobami, którymi musiała się zająć, gdyż została sama, niczym porzucona matka. Oczywiście czasami pragnęła czegoś więcej, jakiejś stabilizacji w sferze osobistej, możliwości oparcia się na ramieniu drugiej osoby, ale nie było to możliwe, ponieważ owszem, mężczyźni jej pożądali, pragnęli z uporem maniaka, ale nie kryło się za tym nic, prócz pustej fascynacji i chęci zaspokojenia własnych fantazji, a panienka de Clare była już tym zmęczona. Miała na karku około 45 lat w ludzkiej rachubie i nie bawiły ją przejściowe mrzonki z małoletnimi szczeniakami. Do tego dochodził fakt, że większość mężczyzn po prostu się jej obawiała, widziała jedynie zewnętrzną otoczkę, opancerzone dłonie, ostrza wyrastające z łokci, kły pełne jadu, głód, który musiała zaspokajać minimum raz w tygodniu, ale nie dostrzegali jej wnętrza tak, jakby była go pozbawiona.
Verna nie umiała zrozumieć zachowania informatora, nie znała go takim. Nigdy nie kwapił się do zetknięcia swych ust z jej, pamiętała, jakby to stało się dzisiaj, jego reakcję, gdy spotkali się po raz pierwszy, na sali treningowej w Upiornym Miasteczku, gdy 'pożyczyła' od niego papierosa. Wyrzucił go z obrzydzeniem i zapalił nowego, jakby obawiał się, że zarazi się czymś od kobiety, która żywi się ludzkim mięsem, chociaż prawdą było, że jej ślina nie kryła w sobie żadnych chorób, infekcji, czy zarazy, była czystsza niż niejedna ślina pośledniejszej kobiety. Ale mniejsza z tym.
Opierała się nagimi plecami o chłodną ścianę korytarza, zaciągając się co jakiś czas dymem papierosowym, uspokajając nieco szum krwi, która szalała z tego nieoczekiwanego spotkania. Zdążyła pogodzić się z myślą, że już go nigdy nie ujrzy, że nie będzie miała okazji urządzić sobie z nim nieco ironicznej dysputy, czy też poważniejszej rozmowy, że nie zobaczy tego jego gapiostwa, że... A tu taka niespodzianka! W jednej chwili zburzył mur, którym się otaczała od czasu jego domniemanej 'śmierci'!
Na jego wypowiedź o leżącej kilka stóp od nich dziewczyny zaśmiała się cicho.
- Podejrzewam, że raczej nie zniosła twojego nabrzmiałego uroku osobistego! - rzuciła i cóż, był to zawoalowany sarkazmem komplement.
Zerknęła na blond piękność o bladej, nieskazitelnej cerze, pięknych dłoniach zakończonych szczupłymi palcami. Westchnęła krótko. Już nie pamiętała, jak to jest posiadać takie oto dłonie, czego wielokrotnie żałowała. Modliszka miała możliwość, by zregenerować ich dawny wygląd i była tego bardzo bliska, jednak tuż przed zabiegiem zrezygnowała. Nie potrafiła tego zrobić, to tak, jakby wyrzec się części własnej natury, narzuconej, ale własnej. Do tego jakie by to niosło ze sobą konsekwencje! Ileż trudu sprawiałoby jej pożywienie się ludzkim mięsem! Musiałaby tachać ze sobą walizkę z narzędziami, byleby się pożywić, a tak? Miała swoje dłonie i, prawda prawdą, zdążyła się do nich przyzwyczaić. Umiała nimi operować, ze śmiercionośnej broni potrafiły stać się delikatną pieszczotą, nie przynoszącą krzywdy...
Przeniosła wzrok bladych, błękitnych ślepi na towarzyszącego jej mężczyźnie, zaintrygowana tą szczególną nutką w jego głosie. Nie dała się zaskoczyć, zrozumiała, co chce uczynić i co... gorsza? Może nie gorsza, ale pozwoliła mu uczynić to, czego pragnął. Co z tego, że tylko się bawił? Nie zamierzała się wściekać, gdyż byłaby to czysta hipokryzja z jej strony, a ona nienawidziła być hipokrytką, ponieważ to, co robił, sprawiało jej subtelną przyjemność. Już dawno nikt jej nie całował, nie igrał z nią w ten sposób...
Gdy jego wargi zetknęły się z jej wargami w delikatnym muśnięciu, jej oczy uśmiechnęły się blado do niego.
- Raczej nigdy ci to nie groziło - mruknęła w odpowiedzi, gdy się odsunął. Przełknęła ślinę i zaciągnęła się raz jeszcze. - Powiedz mi, skąd wzięła się w tobie ta zmiana, hm? Jeszcze jakiś czas temu, przed twoją domniemaną śmiercią, brzydziłeś się wziąć ode mnie papierosa, który dotykał mych ust - zakpiła.
Wypuściła obłok szarego dymu. Prychnęła.
- Raczej boją się niewiadomej, kobiety, której nie rozumieją. A może to przez ich niedojrzałość? - wzruszyła pogardliwie bladymi ramionami. Spojrzała na niego żywiej, słysząc jego uwagę. - Doprawdy? Chyba jednak na pewno cię nie znam - zaśmiała się prawdziwie. - Bal? Jest beznadziejny - wyznała szczerze. - A dokładniej był - dodała po chwili.
Nagle zapragnęła coś zrobić i uczyniła to, gdyż zazwyczaj robiła to, czego chciała. Wyrzuciła niedopałek i przemieściła się tak, że stała na przeciw mężczyzny, patrząc mu w oczy. Loki mógł dostrzec podejrzane ogniki w jej chłodnych ślepiach. parła lekko dłoń o jego ramię, drugą kładąc na jego szyi, gdzie wplotła palce w dłuższe włosy na karku. Uśmiechała się leciutko. Następnie pochyliła się, oddychając spokojnie, i językiem naznaczyła jego górną wargę. Wydawała się sprawdzać, ile jest w stanie znieść. Cóż, skoro on mógł z nią pogrywać w ten sposób, dlaczego by ona nie mogła? Potem pocałowała go lekko.

Anonymous - 1 Listopad 2011, 20:27

Na odpowiedź Bri wzruszyłam tylko ramionami. Kiedyś i tak się dowiem jak udało jej się wtedy zniknąć. Moją uwagę natomiast zwrócił, prawdopodobnie, gospodarz tego balu. Był, więc jakiś konkurs? Osobiście nie miałam o tym pojęcia, ale może, dlatego że jak tylko dowiedziałam się gdzie ma odbywać się bal nie pytałam o nic więcej. Kiedy Dyniowaty Gospodarz ogłosił wyniki konkursu zaczęłam klaskać i wiwatować na cześć zwycięzców. Nie znam osoby, która wygrała tytuł Upiornego Księcia, a jeśli chodzi o Księżniczkę, to jak mogę nie znać Królowej Karcianej Szajki. W końcu sama do tej organizacji należę. Co prawda nie znam osobiście Królowej, ale dowiedziałam się o niej od innych członków Szajki i kilka razy udało mi się ją zobaczyć. Nigdy jednak z nią nie rozmawiałam. Właściwie to mogłabym teraz do niej cichutko podejść, ale pewnie będzie zajęta innymi „sprawami”. Zostawiłam Ponuraka, który i tak udawał, że mnie obok niej nie ma i głaszcząc Cheshi’ego po główce udałam się w stronę jednego z stolików. Z racji tego, że lizak, którego konsumowałam przeszedł do historii wzięłam ze stołu następnego. Cheshire dając sobie, spokuj ze złościami na Bri wspiął mi się na głowę i usiadł sobie na moim pirackim kapeluszu. Z boku musi to wyglądać trochę dziwnie i nienormalnie, ale jakoś mnie to nie obchodzi. Stojąc oparta o stół i liżąc spokojnie kolorowego lizaka, zaczęłam obserwować bawiące się osoby.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group