To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Kwiecista Łąka - Wrzosowisko

Anonymous - 13 Marzec 2012, 22:08

Tak więc cynizm i bezczelność. W przypadku szefa Aria zawsze pocieszała się tym, że błyskawicznie spostrzegła kompleks na punkcie rozmiaru własnego przyrodzenia, jak i pewien problem natury małżeńskiej bezpośrednio z powyższym organem związany, z którego mogła się po cichu naśmiewać – nawet nie sama ale i ze znajomymi z pracy, skazując cały PR komendanta na potępienie. Słodka zemsta obytej i cokolwiek jadowitej kobiety. Tymczasem W wypadku chłopaka, którego z góry uznała za niego bardziej skrzywdzonego przez los, stąd niezasługującego na tak chamski krok (oj, wiedziała, że był chamski, po prostu byli ludzie którzy nie zasługiwali na szacunek) i nie tyle go obrażała w myślach co z czasem zaczęła próbować tłumaczyć. Tak więc, o ile od jego wypowiedzi skakało jej ciśnienie (cztery kawy w ciągu jednego dnia nie pomagały w uspokojeniu rozkołatanego serca), o tyle nie wściekała się i nie wnikała w to jak bardzo miała ochotę urwać mu łeb i spuścić w toalecie. Męskiej. W gimnazjum publicznym. Czyli swoiste combo. Jednak jego postawę dało się wytłumaczyć nieudolną próbą ukrycia pewnej traumy z przyszłości i takim udawaniem silnego, połączonym z „przeszłość zrobiła ze mnie twardego skurwysyna”. Osobom wrażliwym to zazwyczaj nie wychodzi, to nie był film, to była rzeczywistość – tutaj bycie twardym skurwysynem wymagało pewnej wprawy. Której to młodzian wyraźnie nie miał bo doprowadzał Arienne do wewnętrznych dylematów na temat tego co zrobić z ciałem zamordowanego tylko dlatego, że to ona była przewrażliwiona, a nie – on utalentowany. Gdyby była w dobrym nastroju, pewnie pałeczkę by przejęła tak gładko, że trudno by było uwierzyć, że Syou ją kiedykolwiek trzymał.
Ach, marzenia...
Bądź co bądź, jego uwagi stawały się chaotyczne. Odpowiedź, rzucona z obojętnością typową dla nastolatków „ja jestem młody a ty nie”, objaśniająca problem w stopniu wybitnie niewystarczającym, musiała u niej poskutkować lekkim uniesieniem brwi, przekrzywieniem głowy i grzecznym acz pytającym uśmiechem. Nie umiał się obchodzić z psychologami. Musiał trafić na tych kretynów którzy albo mieli za niską empatię, albo kupowali jego historyjkę bo byli kretynami i wierzyli w siłę miłości czy coś, albo tę kastę cyników którzy po prostu kupowali historię pacjenta aby dać sobie z nim spokój i więcej się nie męczyć jakimś „durnym dzieciakiem któremu zdarzył się kretyński wypadek”. Na przykład – jego próbę samobójczą pewnie by uznali za sposób zwrócenia na siebie uwagi, której przecież nie powinni mu dawać bo jeszcze by stwierdził, że to miało jakiś sens! Szczerze pogardzała takimi ludźmi, chociaż w branży miała ich mnóstwo. No dobrze, rzadziej zdarzali się wśród tych mających do czynienia na co dzień z naprawdę ciężkimi przypadkami. Ci byli z powołania, czasem nie wytrzymywali, ale czuli o co się przynajmniej rozchodziło. Ona czuła. Dlatego musiała pić cztery kawy dziennie i użerać się z komendantem o małym wacku.
- Dbałość a wytrenowanie to dwie, odrębne sprawy, nieprawdaż? Wprawne oko dostrzeże więcej, wyćwiczony umysł zanotuje więcej, wyciągnie wnioski o których ten zwyczajny nawet by nie pomyślał, choćby mu je podstawiono pod nos. Stąd prawdziwe oddanie się zainteresowaniu to nie tylko możliwość kompletnego wgrania sobie najprzydatniejszych informacji do głowy. To swoisty pedantyzm. Którego ja, w przypadku fotografii przynajmniej, nie mam i da się to dostrzec.
Musiałą się ugryźć w język aby nie dodać jeszcze tego, co zazwyczaj robiła: „To logiczne i oczywiste zarówno dla profesjonalistów, jak i amatorów. Dlaczego więc podszedłeś i dałeś uwagę oczywistej ignorantce?”. Dało się jednak dostrzec to pytanie w jej spojrzeniu, które utkwiła w oczach chłopaka i niemalże nim przewiercała biedaka na wylot. Była badaczką cudzych umysłów, mogła więc się zastanawiać naraz nad tysiącem kwestii – od tego jak odpowie, po proste i oczywiste „czy wpadnie na to JAKIE zadaję pytanie”. Nie była pewna – nie chodziło nawet o jego niedobory w inteligencji, bardziej o fakt, że dało się dostrzec u młodego kolejną, koszmarnie irytującą cechę. Egocentryzm. Ten mógł po prostu przyćmić logikę prowadzącą do wniosku, że Aria po prostu była ciekawa nieznajomego. Może po tym stwierdzeniu, łańcuszkiem poszlak, doszedłby do tego kim była... nawet. Wątpiła jednak, że nawet starał się do tego dojść, jego tego typu sprawy nie interesowały. Nawet nie wyobrażał sobie ile przez to tracił w zakresie ochrony swojej sfery intymnej. Nie, żeby chciała podać to dalej. Ale wiedziała. A dla takiej osoby jak on to musiało być ważne.

Anonymous - 25 Maj 2012, 22:28

Przez wrzosowisko wolnym krokiem szła mała panienka. Dokładniej chudziutkie sto czterdzieści centymetrów zła czystego. Leciuteńki wietrzyk podwiewał jej blond loczki. Jasne oczęta wlepiały swój bystry i ciekawy wzrok we wrzosy. Dziś wyglądała aż nader wesoło. Miała na sobie białą koszulkę, co było niecodziennością, gdyż wolała bardziej jaskrawe barwy. Koszulka miała krótki rękaw i rząd guzików, których Rillian nienawidziła zapinać. Nie lubiła i już, bo te mała przedmiociki uciekały jej z pomiędzy paluszków i za nic na świecie nie chciały trafić na odpowiednie miejsce, by można było zapiąć tę część ubioru. Do tego długą spódnicę, taką sięgającą do kostek. Spódnica ta była ciemnoczerwona, w czarną kratę, co zaskakiwało wszystkich, gdyż Rill najczęściej wolała wzory tryskające różnorodnością bądź zadziwiające swoją misternością. Włożyła też delikatne, białe pończoszki, które jednak nie zdziwiły nikogo, gdyż były stałą częścią jej stroju - takie od zawsze, choć różne pary, kolory i wzory, to jednak zawsze pończoszki. Zaś stópki ukryła w czarnych pantofelkach, na małym, płaskim obcasiku. Dziś jej ubiór więc odbiegał od wszystkiego, czego można było się po niej spodziewać. A czemuż to miała tak nie codzienną stylizację? Z powodu swojego kaprysu, ot co. Po prostu dziś zapragnęła być inną.
Usiadła, a właściwie uklękła na ziemi, a spódnica rozłożyła się wokół niej, całkowicie zasłaniając nogi. Zebrała w dłoniach bukiecik dojrzewających wrzosów. Czemu nie były tak piękne jak na jesień? Jednak swoją drobniutką, jeszcze nie w pełni rozwiniętą urodą zachwycały już teraz. Oczy Rillian momentalnie zaczęły błyszczeć, przez co wydawały się bardziej różowe, niżeli fioletowe. Zaczęła przyzwyczajać się do swojej samotności, już jej tak nie doskwierała. A akurat dziś dopasowała się, gdyż panna de Lisle, miała w tym dniu wszystkich serdecznie dość. Znaczy wszystkich, których już w tym dniu widziała. Chciała poznać kogoś nowego, gdyż reszta wydawała się taka... wyblakła, przestarzała, nudna i nieciekawa. Byli już zbyt dobrze znani, przez co przestali interesować Rilly. Do tego dziś nazwali ją Rilliusią! Nie do pomyślenia! Ona była dziewczynką, nie dziewczyneczką, więc nie życzyła sobie 'słodziusich' zdrobnień. Tolerowała tylko te, wymyślone przez siebie. Przecież miała bardzo piękne imię, które ogromnie jej się podobało. Było tak oryginalne i samo w sobie zadziwiało. Skąd i dlaczego Rillianotte? O to trzeba byłoby zapytać się szanownej rodzicielki Rillian, a panna nie interesowała się tym zbytnio, także nie pytała.
Tancereczka siedziała sobie wśród wrzosów, kołysząc się delikatnie w rytm melodii, która wciąż chodziła jej po głowie i którą zasłyszała dziś rano.

Anonymous - 26 Maj 2012, 20:24

Kolejny dzień spędzony niezbyt produktywnie, o ile jego egzystencję taką można nazwać. Czasami ma wrażenie jakoby szukał w niej cały czas jakiegokolwiek sensu. Codzienne przemierzanie miasta w celu szukania czegokolwiek ciekawego, nie są oczywiście zawsze dniami fajnymi. Często bowiem zdarza się, że zwyczajnie nic ciekawego go nie spotka. Miło czasem jednak jest, po prostu popatrzeć na bezbrzeżną głupotę ludzką i nie tylko, z resztą. Wiele istot zadawałoby sobie zapewne pytanie skąd Yash bierze pieniądze, by żyć dostatnio, zdziwiłby się jednak dostając jakże inteligentną odpowiedź brzmiącą "Spieprzaj" bądź " Chyba Cię skrzywiło, że powiem". Bywały chwile, że ktoś go zaczepił, czy zainteresował się bronią, bądź ogółem jego osobą. Często mu to pochlebiało, w większej jednak mierze zwyczajnie irytowało, do tego stopnia, że miał ochotę zrobić użytek z broni, nie chciał jednak zbytnich kłopotów, jakie wywiązały by się w momencie gdyby kogoś publicznie skrócił o głowę.
Dzisiejszy dzień można zaliczyć do tych, zwyczajnych, jakich wiele już przeżył. Na jego drodze nie stanął żaden goguś chcący się zmierzyć, żadne pannice nie krzyczały czy nie wzdychały na jego widok, co kiedyś niestety było częstym zjawiskiem. To wszystko jednak wynika, że z wieku na wiek jest coraz bardziej charakterystyczny, chyba zwyczajnie patrzą na niego jak na świra, nie wadzi mu to, póki ktoś się do jego jestestwa nie przyczepi, wtedy na bok odsuwa, takie coś jak martwienie się o policję i sam fakt trafienia za kratki.
Dzisiaj Cień chciał przełamać rutynę przemierzania miasta, na rzecz matki natury. Uznał, że będzie ciekawsze oglądanie drzew niżeli betonowych budynków, samochodów, czy ludzi uwijających się jak muchy w ukropie. Wędrówka z miasta na wrzosowisko trochę mu zajęła, nie śpieszył się też specjalnie. Stawiając krok za krokiem doszedł do celu. Polana nie zachwycała dzisiaj tak jak byłoby to podczas kwitnienia wrzosów, pokryłby ją piękny fiolet, teraz głównie królowała zieleń i gdzieniegdzie jakiś kolorowy kwiatek. Wszystkiego Yashamaru by mógł się z pewnością spodziewać, lecz nie tego, że kogoś tutaj spotka. Zwłaszcza taką istotę, jak Rillia. Nie był tym zbyt pocieszony, lecz także i powodów do tragizowania nie widział. Po prostu ktoś jeszcze postanowił sobie odwiedzić te miejsce, normalne.
Sam Cień w sumie zaciekawił się dziewczynką, która raczej na mieszkankę tego świata nie wyglądała, na swój sposób była zbyt specyficzna, ta niemal szklana skóra. Stwierdził, że pewno to Szklany Człowiek, o tych rodzice mu kiedyś mówili, nie miał jednak okazji ujrzeć takiego na własne oczy, pomimo tak długiego i raczej burzliwego życia. Ruszył więc ku personie siedzącej sobie na ziemi. Niezbyt często zdarza się, żeby postępował w ten sposób, spostrzegł ten aspekt i zakręcił nosem, jakby coś mu się nie spodobało, zatrzymał się więc. Czyżby tracił czujność, nie tak nie mogło być. Wsunął dłonie w rękawy stojąc i mierząc ją spojrzeniem czerwonych oczu. Starał się też wyłapać melodię i przypasować ją do jakieś konkretnej piosenki, czy muzyki, najprawdopodobniej jej nie znał, ale to już mały szczegół.

Anonymous - 26 Maj 2012, 21:47

Owa piosenka, która tańczyła po główce Rillian w każdy sposób wiązała się z jej żywotem. O małej, ślicznej księżniczce, zamkniętej w złotym zamku... Rilly nie zgłębiała jej znaczenia, za to ja powiem, iż odnosiła się do przesytu bogactw. W końcu idealne życie mogło znudzić każdego. Rillianotte, jako najmłodsza córka państwa de Lisle, była najidealniejszą dziewczynką pod słońcem. Została wychowana w tym przekonaniu, więc nic dziwnego, że stała się zadufaną i zakochaną w swojej personie osóbką. Niech by ktoś spróbował zaprzeczyć, iż jest królewną! Wtedy naraził by się na wrzaski i krzyki, awanturę godną miana tortur. Nie, nie było od tego wyjątków. Niegdyś zajęci państwo de Lisle, musieli wynajmować dla Rill opiekunki, gdyż mała nudziła się sama, a to miała swoje następstwo w postaci potłuczonych waz i talerzy, porozrzucanych strojów, rozbitych luster czy nawet wystraszonej na śmierć służby. Otóż jeśli Rillia znudziła się zabawą w przyjęcie z lalkami, spacerami z misiami, czy wyprawami na safari do ogrodu z innymi przytulankami zaczynała w życie wprowadzać sadyzm w postaci rzucania wszystkim we wszystkich, kopania, gryzienia, drapania i temu podobnych rzeczy.
Szklana panienka w rączkach dzierżyła już całkiem spory bukiecik wrzosów. Nagle między trawami przebiegła mała, szara, polna myszka. Rillia zdążyła złapać małe żyjątko za ogonek i unieść do góry.
-A cóż to za dziwne stworzonko?- Zapytała samą siebie, czemu towarzyszyły popiskiwania myszki. W końcu zwierzątko swoimi ząbkami ugryzło Rillię w palec. Dziewczynka syknęła i puściła szaraczka. Z paluszka powleczonego niemal białą skórą jednak nie ciekłą krew. Była to tylko powierzchowna ranka, malutka, niemal nie dostrzegalna. Dziewczynka nie przejęła się tym zbytnio, tylko odwróciła swoją główkę w tył. Dostrzegła Cienia, co trochę ją zdziwiło. Wstała i otrzepała nieszczęsną spódnicę. W jednej rączce wciąż trzymała bukiecik. Owa postać, która stała niedaleko wyjątkowo ją zaciekawiła. A Rillianotte jest przecież osóbką nad wyraz ciekawską! Podeszła do mężczyzny, ale nie bliżej niżeli na metr. Zadarła głowę, by spojrzeć mu w oczy - przecież dzieliło je niemal pół metra. Przekrzywiła nieco swoją główkę, by spojrzeć na niego pod innym kątem. W oczach błyszczały ciekawskie iskierki.
-Kim jesteś?- Zapytała swoim dźwięcznym, może nieco piskliwym głosikiem. Nareszcie miała okazję poznać kogoś nowego!

Anonymous - 27 Maj 2012, 01:53

Nie rozpoznał piosenki, co nie oznaczało jednak, że nie mogła mu się spodobać, bo wręcz przeciwnie, wpadła w ucho. Melodyjna, mająca swoja unikatową opowieść, nawet jeśli nie skojarzył, że może to być właśnie o niej. Chwilę więc stał i się tak przypatrywał jej poczynaniom, a raczej przysłuchiwał głosowi. Nim bardziej był pochłonięty, jak jej sylwetką. Zawsze, od kiedy pamiętał cenił muzykę, ona zajmowała w jego sercu niemałą cześć, może przez wieku to wszystko się rozwlekało w czasie, bo namolnym słuchaczem nie jest, więc pomimo umiłowania do niej, nie zwykł się przyzwyczajać i często wprowadzać w życie.
Cień, a przynajmniej ten ich przedstawiciel także jest lekko zapatrzony w siebie. nie jest to jednak widoczne na większą skalę, nie podczas takich sytuacji jak ta. Fakt, jest nerwowy, bywa wredny i chamski, generalnie jednak stara się zachować spokój i dystans do wszystkiego co dzieje się dookoła. U Yashamaru generalnie nie było tak widać sadystycznych zapędów, chociaż nie jest powiedziane, że ich nie ma. Generalnie jednak przywykł do szybkiego uśmiercania, a denerwowanie i uprzykrzanie innym życia do sadyzmu zaliczyć się nie da.
W momencie gdy zainteresowała się myszą, jego wzrok także na nią padł. Właściwie to lubi nawet te zwierzęta, choć lubią się bawić w upierdliwe bestyjki, w nocy denerwują chrobotaniem i tuptaniem tych małych łapek. Zadziwiającym jest to, że czasem człowiek potrafi chodzić ciszej jak te stworzonka. Niby malutkie, leciutkie są, a tyle nieraz hałasu narobią. Wedrą się dosłownie wszędzie, nawet tam, gdzie nigdy by się ich nie szukało. Mrugnął powiekami a myszka sobie dyndała już między paluszkami dziewczynki, na co cień się uśmiechnął. Wynikało z tego, że mała ma niezły refleks. Tak przynajmniej uznał, chociaż, to istota z Krainy Luster, a po nich wszystkiego można się spodziewać, nawet takiego refleksu, chyba nawet rodzice mu wspominali, z resztą sam wie, że istoty z tamtej strony lustra obdarzone są nadnaturalnymi mocami. Zwierzątko mimo wszystko długo nie dało się trzymać, bowiem chwilę potem ugryzło i znikło gdzieś w trawie, a ona nawet nie krwawiła, co tylko potwierdziło przypuszczenia Yashamaru. On zaś w duchu śmiał się z tej sytuacji, która może wcale taka zabawna nie była. Każdy ma jednak swój unikatowy sposób interpretacji.
Sunął wzrokiem za nią i stał spokojnie gdy szła w jego stronę, no chyba nie miał zacząć uciekać, nie? Z resztą to nic takiego, skrajnym aspołeczniakiem nie jest jeszcze. Zachowanie przez nią dystansu wcale nie zaskoczyło Yasha, wręcz przeciwnie, spodziewał się, że od razu do niego nie podejdzie z takim wyglądem wręcz odstraszał, a instynkt samozachowawczy jest cechą dobrą. Wszystko co wygląda inaczej, odstaje od reszty zasługuje na dozę dystansu. Lekko tylko uniósł kącik ust, i przyglądał si, póki nie padło pytanie o jego imię.
- Chyba sobą i nikim więcej.
Cóż, jego odpowiedź niewiele wnosiła i zbyt dużo nie powiedziała, właściwie to żądna to odpowiedź, ale jak miał to interpretować,? Swoją drogą zachowanie dozy tajemniczości, jest też wskazane, przynajmniej wedle jego mniemania.

Anonymous - 27 Maj 2012, 14:53

Tak, Rillianotte także wielbiła muzykę. Sama świetnie śpiewała, ale i grała na skrzypcach oraz fortepianie. Zwykle siadała w pustym pokoju, gdzie stał duży, czarny instrument dalej zwany fortepianem i zaczynała wygrywać wspaniałe melodie. Te skoczne i wesołe, albo bardziej smutne i pełne melancholii, kołysanki i te, mrożące krew w żyłach. Nie raz przy tym śpiewała, ale tylko kiedy chciała. Ale jak już śpiewała, to nikt nie miał wstępu do pokoju, w którym to robiła. Nie lubiła mieć widowni, a wolała robić to dla samej siebie. Choć czasem robiła to na świeżym powietrzu, jak dziś i chcąc nie chcąc, jakiś przechodzień ją słyszał. Tak było i z owym Cieniem. Ale wtedy sytuacja przedstawiała się inaczej. Wtedy śpiewała jak najsłodziej i jak najpiękniej, by wzbudzić ciekawość własną osóbką, a żeby wrócić do centrum zainteresowania innych. Także jej talenty muzyczne były zastrzeżone tylko i wyłącznie dla obcych, a rodzina nie miała do nich dostępu. Ba, kiedyś państwo de Lisle chcieli zapisać ją na dodatkowe lekcje. Wtedy rozpoczął się okropny strajk u Rilli. Przestała w ogóle się odzywać, unikać ich, a jadła we własnym pokoju. Do czasu, aż wybiła ten pomysł z głowy rodziców.
Uśmiechnęła się leciutko, co w wykonaniu takiego aniołeczka, aż ociekało słodyczą. Miałby uciekać? Niby czemu? Bał się jedenastoletniej dziewczynki, dziesięć razy od niego mniejszej wzdłuż i wszerz? Ależ ciekawy przypadek. Zmrużyła lekko oczęta, a firana jasnych, niemal srebrnych rzęs rzuciła na jej blade policzki urocze cienie. Kiedyś matka dziewczynki chciała ją zmusić do używania różu, jednak Rillian oponowała twierdząc, że ma na niego uczulenie bądź zniszczy sobie skórę.
-A mogę poznać twoje imię?- spytała ponownie. Jej nie da się tak łatwo 'odprawić', gdyż jak na coś się uprze, to musi to zrobić. Sama się najpierw nie przedstawi, bo to ona pierwsza zapytała! Tak to jest z tą upartą panienką. Wiele opiekunek właśnie uciekało od de Lisle'ów gdyż najzwyczajniej bało się Rill. Uwielbiała przecież wrzeszczeć na nieudolne niańki, za błahe powody. Tak więc owe kobiety żyły w strachu, terroryzowane przez Rillian.
-A... mogę Ci coś pokazać?- spytała o coś ponownie. Wyciągnęła do niego swoją delikatną, chudą rączkę. Chciała pokazać mu swoją sztuczkę. Nie potrzebowała do tego kontaktu cielesnego, ale jeśli takowy nawiązała, wszystko co pokazywała było bardziej realistycznye.

Anonymous - 28 Maj 2012, 17:46

Od dawien dawna muzyka w sercu wielu ludzi zajmowała spore miejsce. Przynajmniej części ludów azjatyckich, tych co zna Yashamaru. Wiele razy słyszał jak piękne Geishe grywają na instrumentach, jak śpiewa się podczas występów teatru kabuki. Tak z pewnością nuty wprowadzane w życie są czymś co nigdy nie wyjdzie z użytku. Dzięki nim można opowiedzieć jakąś historię, czy to miłości, czy to kraju, wojny albo wyśpiewać to co się czuje. Nie zastąpią jej słowa spisane na papierze, które też jakby nie było istotne, nie mają jednak w sobie tej magii, co ludzki głos. Sam cień nie brał się za śpiew, nie potrafi tego robić, więc nawet nie starał się pod tym kątem uczyć, jego żywiołem jest tylko i wyłącznie walka, oraz niszczenie życia innym. Zabieg dziewczynki może i był w tym momencie celowy, ale gdyby czarnowłosy nie chciał, to by nie podszedł. Z resztą pewnie zrobiłby to nawet wtedy gdyby nie śpiewała, bowiem zaciekawiła go ta istotka samotnie siedząca wśród wrzosów, co ewidentnie nie należała do tego świata.
Fakt, uśmiech w wykonaniu Rilli był uroczy, może nawet coś ruszyłoby Yashamaru, gdyby nie fakt, że na takie szczegóły przestał już zwracać uwagę, ale to nie tak iż jest nieczuły na piękno, po prostu w mniejszym stopniu przywiązuje do niego uwagę. To, że ociekała wręcz niewymowną słodyczą, wcale nie tknęło go, właściwie to nawet nie zwrócił na ten fakt uwagi, a przynajmniej nie w takim stopniu zapewne w jakim by ona chciała. Jeszcze jedno czego cień by był pewien po usłyszeniu, że mała się zbuntowała przeciw różowi, poparł by ją bez dwóch zdań, choć sam jest typem, co raczej lubi ładnie umalowane kobiety, lecz naturalne piękno ma w sobie więcej zachwytu i uroku, niżeli tona tapety na twarzy.
- Seshomaru.
Nikt wcale nie kazał się blondynce przedstawiać, jak by tak było cień zapewne już by spytał o imię, a jest inaczej, to ona zażądała jego imienia. Kłamstwo przeszło gładko, umie to robić i zwykle przechodzi niezauważone. Wątpliwa też sprawa by mała je wychwyciła, z prostej przyczyny - za mało czasu z nim spędziła z resztą, czemu miałaby podejrzewać, że imię jakie podał jest fałszywe? Z drugiej strony on także nie znał jej, więc starał się być ostrożny, chociaż pod tym kątem patrząc, imię nie jest wiadomością, która mogłaby mu jakoś bardziej zaszkodzić gdyby miał złe zamiary.
Gdy dziewczynka spytała go o pokazanie czegoś lekko zmarszczył nos, na którym widniała dosyć spora blizna a tak samo wykrzywił w lekkim zdziwieniu brwi. No pierwszy raz mu się zdarzyło, żeby ktoś od razu tak wypalał z pokazywaniem czegokolwiek. Jej bezpośredniość i chyba lekkie zadufanie mogły zaprowadzić ją kiedyś w tragizm sytuacji. Nie każdy bowiem ma czyste serce i zamiary, w końcu nadzieje się na kogoś, kto to wykorzysta. Swoją drogą, on także nie ma pewności, czy mała czegoś nie kombinuje, chyba zrobił się zbyt ostrożny, ale to już inna bajka.
- Nie, nie trzeba.
Tak więc zignorował jej wyciągniętą dłoń, lecz nie spuszczał swych czerwonych oczu z jej twarzy, mogła się złościć i tupać nogami jak rozkapryszone dziecko, bądź pokazywać na siłę, wtedy jednak może tylko sobie zaszkodzić.

Anonymous - 19 Sierpień 2012, 13:36

Wysokie rośliny kołysały się na delikatnym, ciepłym wietrzyku. Cicho szumiały, śpiewały, jak on zazwyczaj o tym myślał. Czasem wiatr grał nieco głośniej, pozwalał sobie na wyjście przed chór i odśpiewanie solówki, czasem wręcz przeciwnie, cichł, by to rośliny stały się główną gwiazdą. Skrzypek uwielbiał te ich koncerty, gdy był jedynie publicznością, bądź jednym z muzykantów. Trawa uginała się pod naporem miękkich, kocich łapek. Różowe poduszeczki delikatnie ją muskały, z niewiarygodnym ciepłem układały do snu. Czarny, mokry nos ocierał się o pojedyncze źdźbła, gdy kocisko wędrowało przez łąkę. Ponad rośliny wystawał jedynie długi, puszysty ogon. Bez przerwy bujał się to na jedną, to na drugą stronę, zataczał okręgi, czy na moment znikał gdzieś pomiędzy roślinami, by za chwilę wystrzelić w najmniej spodziewanym momencie. Zmrużył oczy przechodząc pod splątanymi źdźbłami. Kichnął i przetarł nos łapką, gdy na wąsach usiadła mu biedronka. Dokąd zmierzał tak uparcie przedzierając się przez trawy? Chyba sam nie wiedział, bo zaraz przystanął. Machnął ogonem, nieco energiczniej niż zazwyczaj. W momencie jego ciało się wydłużyło, powiększyło, pyszczek zamienił w nos i usta, łapy w ręce, nogi. Tam gdzie gdzie przed chwilą stał kot, teraz siedział człowiek... w zasadzie to raczej coś półczłowieczego. Nadal machał ogonem. Nadal posiadał kocie uszy, wręcz nienaturalnie zielone oczy z paciorkowatymi źrenicami, ostre zęby i długie, twarde paznokcie. Oblizał wargi końcem języka, skrzyżował nogi i splótł ze sobą palce obu dłoni. Nieco mocniejszy podmuch wiatru rozwiał mu włosy, sprawił, że ponownie przymknął oczy wsłuchując się w pieśń natury...
Anonymous - 30 Marzec 2014, 12:31

/pozwolę sobie wejść do tematu, skoro nikt w nim nie pisze od daaaaawien daaawna : D/

To był jeden z tych dni, na które pozwalał sobie ostatnimi czasy niezwykle rzadko. Zagoniony obowiązkami oraz prowadzeniem niewielkiej restauracji, zabrakło mu świeżego powietrza i głębszego oddechu wolności. Już dawno pogodził się z myślą zerwanych przyjaźni i urwanego kontaktu z najbliższymi, na rzecz suchych i oficjalnych zażyłości. To był jeden z tych dni, kiedy to wszystko uderzało w niego z taką siłą, że aż zwalało z nóg.
Dlatego wywiesił kartkę „zamknięte” na drzwiach restauracji, zamykając ją na cztery spusty i zapominając o telefonie komórkowym, udał się na obrzeża miasta. Nie lubił tutaj przychodzić, ponieważ uświadamiał sobie jak wiele pracy czeka go po powrocie do mieszkania. Sprzątanie stanowiło niewielką namiastkę tego, z czym musiał się borykać.
Nie to, żeby miał problem z wypełnieniem obowiązków i pracowitością. Wiele razy słyszał od ludzi, że się przemęcza i powinien zwolnić obroty, aby nie wykończyć się fizycznie.
Największą obawą Agapita było właśnie to zatrzymanie się w miejscu. Właśnie wtedy docierało do niego, jak łatwo go zniszczyć psychicznie i jak wiele siły kosztuje go odpędzanie tych negatywnych myśli od siebie. A powinien przecież być twardy, prawda?
Nie lubił przychodzić na łąkę, irracjonalnie dążąc do tego, jako jedynego miejsca w tym mieście, aby odpoczął w pełni. W mieszkaniu znajdowało się zbyt wiele Jej zapachów i wspomnień, przepełnionych Jej uśmiechem oraz łzami towarzyszącymi ostrym słowom podczas kłótni. Kiedy się obracał, widział Ją siedzącą na blacie kuchennym, wesoło machającą nóżkami, ze zmęczoną twarzą i oczyma przepełnionymi rodzącym się głodem kokainy. Gdziekolwiek szedł, myślał czy spotka Ją w jednym z zaułków z przekutymi żyłami i twarzą wykrzywioną w narkotycznej ekstazie, zastygłej w pośmiertnym skurczu.
Dlatego przyszedł tutaj.
Wiedział, że tutaj Jej nie spotka, naiwnie sądząc iż nie potrafiłaby docenić takiego piękna zrodzonego z czystej, pierwotnej natury. Siadał wiele razy pod tym większym drzewem, ale teraz usiadł spokojnie na źdźbłach wrzosów, tylko przez krótką chwilę zastanawiając się nad tym czy zostaną mu na spodniach ślady po kwiatach i trawie. Ugiął kolana i położył się, podkładając ręce za głowę.
Cisza była dokładnie tym czego potrzebował, a leniwie sunące po nieboskłonie chmury zdawały się oddawać w pełni leniwą atmosferę, jaka zapanowała dookoła Agapita. Jego sylwetka niknęła w wysokich źdźbłach, dzięki czemu zapewniał sobie anonimowość w razie spotkania z jakimś człowiekiem.
Przymknął powieki, pozwalając myślom odpłynąć w siną dal – tam, gdzie nie myślał nad posiłkami, nad nowymi daniami, nad nowymi uczniami czy nad tym co Ona robi. Pozwalał sobie omdóżdżyć się, w pełnym sensie tego słowa. Oczywiście – w mniemaniu Agapita, który nie silił się nawet na uśmiech przed samym sobą.

Anonymous - 30 Marzec 2014, 14:50

Błąkał się bez celu, obserwując wszystko co wydało mu się interesujące. Poniekąd mruknął jakiś suchy tekst pod nosem, zostawiając komentarz tylko dla siebie, a jednak urzeczywistniając go fizycznie. Kiedy stanął na skraju wrzosowiska rozejrzał się i przeczesał włosy, a dokładniej grzywkę..
-Słońce.. Że też ludzie dziwnie odbieraja przybyszy w maskach..- syknął niezadowolony, mrużąc oczy od bijącego słońca. A pomyśleć że to dopiero jesień. Przyglądając się tym wszystkim kwiatom zdziwił się. Tak piękne miejsce, tuż obok cmentarza, na którym przed chwilą przesiadywał. Trupi odór jaki się za nim ciągnął wręcz zabijał kwiaty, a jeśli nie, to Cedrik zaraz zamierzał im pomoc.
-Czymże jest bezpodstawna wegetacja w obliczu tak pięknego daru jak śmierć?- powiedział i wyciągnął ręce wzdłóż siebie, wyparowywując wodę z kwiatów, robaków i małych zwierzątek czających się w źdźbłach. Szedł wolnym, subtelnym krokiem. Donikąd się nie śpieszył, nie teraz, tak naprawdę nie ma do czego wracać. Po jakimś czasie podróży zobaczył mężczyznę leżącego wśród malutki krzewików.
-Intrygujące, że ludzie tak spędzają wolny czas.. Albo może on go nie spedza?- powoli, ale zdecydowanie szedł w kierunku swojej ofiary, jeśli takiego rzeczownika można by było użyć w tej sytuacji. Powoli do nosa Agapita mógł docierać zapach śmierci, ubrań przeciągniętych cmentarnym fetorem. Stanął tuż obok niego i zdjął kapelusz z głowy, tak by nie wypadła z niego wcześniej ulokowana czaszka jednocześnie pochylajac się delikatnie na przewitanie. Wcale nie liczył na odpowiedź. Naprawdę, nie chciał jej usłyszeć.~.

Anonymous - 31 Marzec 2014, 17:10

Wpadł w regeneracyjny – w psychicznym sensie – amok, dzięki któremu całkowicie odepchnął od siebie natrętne myśli. Nie chcąc ich, skupiał się nad łaskotaniem drobnych źdźbeł trawy i wcale nie wyobrażał sobie, że to właśnie Ona postanowiła popsocić się niczym czteroletnia dziewczynka chichocząca pod nosem z udanego dowcipu. Nie, wcale nie myślał o Niej – tylko o geście, jaki z pewnością by wykonała przy odpowiedniej aranżacji.
Miał przymknięte powieki i zaciągał się powietrzem, które niosło ze sobą z pewnością zapach niedaleko położonego cmentarzyska. Z początku nie zdawał się zauważyć tak istotnej zmiany w jesiennym krajobrazie, ale kiedy usłyszał odgłosy tłumionych przez wrzosy kroków – otworzył oczy i starał się przestać oddychać. Właściwie to wstrzymał oddech, z nadzieją iż nieznajomy osobnik wyminie go i postanowi udać się w swoją przechadzkę dalej, bez zwrócenia uwagi na leżącego spokojnie człowieka w bezruchu.
A przecież może pomyśleć, że trupem jesteś i stąd ten zapach.
Skwitował całkiem racjonalnie, przesuwając dłońmi po twarzy, aby wyzbyć się leniwej senności, jaka zaczęła niezwykle powoli na niego spadać całunem. Nie, nie śmierci. Ten zapach wkradł się wystarczająco mocno do nozdrzy młodego mężczyzny, aby zmusić go do podniesienia się – akurat w tym samym momencie, kiedy nieznajomy pragnął przywitać się i uchylił kapelusz, rzucając cień na twarz długowłosego.
Poderwał więc głowę ze zmarszczonymi w zamyśleniu brwiami, choć dla nieznajomego wyraz twarzy mógł dawać niezwykle wiele do interpretacji – począwszy od gniewu, po niechęć kończąc. Zlustrował sylwetkę nieznajomego, w międzyczasie uśmiechając się życzliwym uśmiechem i podnosząc z podłoża, na którym sylwetka Agapita zostawiła całkiem spory ślad. Otrzepał się od niechcenia z niewidzialnego kurzu, a następnie uniósł rękę, kręcąc dłonią młynka w geście pospieszenia. W towarzystwie spojrzenia o charakterze niezrozumienia i mimice twarzy proszącej o wyjaśnienie – odpowiedź na przywitanie wydawała mu się całkiem zrozumiała.

Anonymous - 1 Kwiecień 2014, 19:03

-A, to ty jednak żyjesz? Szkoda.. - mruknął zniesmaczony, wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia. Czemu ten człowiek jest taki... hmm... optymistyczny? Przesunęło mu się przez myśl. Ale skoro optymista, to pewnie lubi gry. Wyjął więc z czapki czaszkę i rzucił ją do niego.
-Łap!- krzyknął, a echo rozeszło się po całym wrzosowisku. Uśmiechnął się, ale nie tak jak ludzie zwykli to robić. Jego uśmiech był cyniczny i przesiąknięty zimnem, bijącym zresztą od całej jego postaci. Kiedy już założył kapelusz zaczął grzebać po kieszeniach pośpiesznie, szukając papierosów. Spojrzał na niego spod brwi i skierował wypowiedź w jego kierunku.
-To tak ci normalni ludzie spędzają czas? Nie powinieneś czegoś robić? Być zalatanym, czy coś? To znaczy teraz na pewno jesteś zajęty i nic innego nie powinieneś robić, oprócz rozmowy ze mną.. - powiedział głosem przesiąkniętym ironią i zaciągnął się potężnie nosem. Do jego nozdrzy dotarł zapach trawy, suchej i zniszczonej, śmierci, z którą przed chwilą obcował i jakiś słodki zapach. A więc się upewnić przybliżył się do chłopaka i powąchał jego ramię. Jakkolwiek by to dziwnie wyglądało, on się tym nie przejmował.
-Przepraszam za mój brak manier. Jestem Cedrik, to znaczy Pan Cedrik, ale możesz mówić Cedrik, zresztą... Nie wiem co mówić, robić, tu jest nudno, wiesz?- powiedział i westchnął, stojąc tak obok niego, góra trzydzieści centymetrów dalej, wąchając zapach, jakim chłopak przesiąkł.

Anonymous - 2 Kwiecień 2014, 15:27

- A to ty jednak żyjesz? Szkoda.. – Agapit wbił spojrzenie w nieznajomego z wyraźnym aż nadto zdziwieniem, jakby ostatnie słowo wybiło z obojętności, jaką zamierzał zaprezentować. Zamrugał oczyma i niby od niechcenia wzruszył ramionami, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na zniesmaczony ton głosu. W głębi ducha postanowił wzmocnić czujność względem tego oto osobnika, nawet jeśli jawił się jako prostoduszny szaleniec.
Odruchowo wyciągnął ręce i bez problemów złapał przedmiot, odskakując przy tym dwa kroki w tył, stosunkowo zręcznie jak na człowieka. Zadziałał w pełni instynktownie, więc dopiero po chwili upomniał się, że ów przedmiot mógł okazać się czymś straszniejszym niż czaszka.
Czaszka.
Agapit wypuścił ją z rąk, odrzucając w kierunku czarnowłosego i cofnął się o kolejny krok w tył, mierząc go ze zmarszczonymi brwiami. Grymas na twarzy długowłosego był jednoznaczny – nie spodobała mu się próba porozumienia się z nim jegomościa. Całkiem możliwe, że dlatego iż nigdy w życiu nie trzymał żadnej czaszki. Nawet, jeśli miała się ona okazać sztuczna – wolał nie dotykać tego, co związane było bezpośrednio ze śmiercią.
Przełknął ślinę, zamykając w końcu usta i zacisnął szczęki mocniej, rozważając opcję odwrócenia się i odbiegnięcia w siną dal. Zatrzymała go jednak wcale nie ciekawość, ale niechęć do tchórzostwa – a gdyby nie wymienił wyjaśnień z tym oto człowiekiem, nie czułby się w pełni usatysfakcjonowany.
Nie spuszczając oka z nieznajomego, rozsunął prawą stronę kurtki i sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyciągając skromnych rozmiarów tablet. Majsterkował coś przy nim, podczas kiedy nieznajomy wygłosił dziwną mową. Zupełnie tak, jakby nie traktował siebie za normalnego człowieka. Agapit wiedział już po tych kilku sekundach obcowania z nim, że normalny to on na pewno nie jest. Tyle dobrego, że nieznajomy zdawał sobie sprawę ze swego szaleństwa.
I nie chodziło wcale o zapach, jaki towarzyszył chłopakowi. Bezpośredniość i otwartość była dla Agapita czymś niezdrowym, dlatego automatycznie i instynktownie wycofywał się z relacji, jakakolwiek miała by nastać.
Podniósł ramię i machnął nim, chcąc odstraszyć chłopaka który go własnie wąchał – nie na tyle jednak, aby go uderzyć czy sprowokować do jakichś gwałtowniejszych gestów. Zamiast czekać na obruszenie czarnowłosego, podstawił mu pod samą twarz ekran tabletu, uniemożliwiając tym samym ponowne powąchanie ramienia.
Cytat:
Weź się ode mnie odsuń, bo nie ręczę za siebie. Nie znasz pojęcia "przestrzeni osobistej"? Bo moją właśnie naruszasz. Agapit jestem.

Czekał z niepokojem, gotowy odparować jakiś atak, z mocno bijącym serduchem.

Nie czekając, odwrócił się na pięcie i po prostu... odbiegł, nie majac ochoty rozmawiać z dziwnym gościem. Dopiero po chwili podniósł rękę i nie odwracajac się, zamachał mu na pożegnanie.

z/t

(wybacz Cedrik, ale Agapit miał pisać jednego posta dziennie co było moim ograniczeniem i wymogiem :P Więc.. zabieram go stąd. Może się jeszcze fabularnie kiedyś spotkamy)

Anonymous - 24 Lipiec 2014, 09:30

Po wyjściu przez wrota Kapelusznik szlajał się po okolicy przez jakieś półtorej godziny, aż w końcu dotarł tutaj. Stał teraz na środku wielkiego pola, w całości pokrytego fioletowym kwieciem. Sięgało mu ono nieco ponad kolana.
- Jak tu pięknie! - powiedział z uśmiechem, obracając się wokół pionowej osi własnej i oglądając piękno wrzosowiska. Po chwili położył się na ziemi, założył ręce za głowę i przymknął oczy. Leżał tak, wdychając świeże, pachnące wrzosem powietrze...

Anonymous - 24 Lipiec 2014, 11:34

Dee Dee, jako osoba, która w zależności od humoru miała ochotę wyjść na dwór lub nie, dziś została do tego zmuszona. Jej rodzicielka, by pokazać jak bardzo troskliwą matką jest, powiedziała że to nie normalne siedzieć całymi dnami przed komputerem, i kazała jej wyjść na dwór. Jakie inne miejsce, oprócz kawiarenek, ale w tym momencie hajs jej się nie zgadzał, mogła wybrać Domi? Miejsce pełne kwiatów i ładnych widoczków.
Zmuszona była wdziać coś co było w miarę nie aż tak ocieplające, a co było po prostu białą sukienką (no bo przecież matka musiała na złość wyprać jej spodenki!), przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła w świat.
Inna sprawa, że Jekyllówna, pozbawiona większego celu danego dnia, pozostawiona na pastwę losu gdzieś tam, nad ładnym widoczkiem, jest skazana w sumie na jedno.
Na zaśnięcie.
I to właśnie się przytrafiło młodej artystce. Upojona pięknym widokiem, świeżym powietrzem i zapachem kwiatów zasnęła gdzieś za krzakami kwiatów a niedaleko rzeki. I pewnie kontynuowałaby swój sen, gdyby nie radosny okrzyk obwieszczający, jakie to miejsce jest ładne. Delikatnie podniosła się do pozycji siedzącej i przeczesała włosy, co miało charakter wyciągnięcia niepotrzebnych,małych gałązek i tym podobnych, które mogły się we włosy wplątać. Nadal sennym wzrokiem rozglądnęła się po otoczeniu i spostrzegła mężczyznę, który wydawał się przybyć tu w celu podobnym do Dominici- czyli w żadnym konkretnym.
Nic nie powiedziała. Patrzyła się, czekając na rozwój wydarzeń.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group