Anonymous - 17 Maj 2015, 20:01 Wydawał się spokojniejszy, bo był o wiele spokojniejszy - ba, nawet sam był pod wrażeniem spokoju, jaki ogarnął. Normalnie - spójrzmy prawdzie w oczy - po prostu bałby błąkać się po najbardziej tłocznych dzielnicach Glassville, ze względu na to, co spotkało go, kiedy ostatnio postanowił zawitać w centrum handlowym. Znajomi... czekali na niego, ale nie do końca by pomóc mu w poradzeniu sobie z problemami. A prowadzenie Iskry przez miasto wydawało się naprawdę proste - tak jakby ktoś ręką odjął cały strach i niepokój, który towarzyszył mu zawsze, kiedy wychodził na dwór... było to z jednej strony dobre - Duma nie był już taki... z lekka skulony, nerwowy, szedł zwyczajnie, z miną wyrażającą coś ponad zadowolenie. Z drugiej strony - nie był zaniepokojony, co mieszało z błotem całą taktykę jego znajomych. To właśnie powinno cię niepokoić. Ręka mimowolnie dotknęła kieszeni, w której trzymał swój nowy-stary nabytek, chociaż wciąż było mu żal pistoletu, który zostawił Kasandrze. Ale teraz...
Melancholijny Duński Książę. To.
Ojej. Najistotniejszym był fakt, że od dawna nic mu nie wychodziło w życiu. Dlatego musiał się włóczyć, rezygnować z większości rzeczy, które lubił, cały czas odkładać ważne sprawy na później - mogła śmiało przyznać, że tak, trzymanie za rączkę odblokowało u Dumy większe pokłady odwagi, większe niż... jakiekolwiek dotychczas właściwie miał. Jeszcze ta melodia Iskry zawracająca mu głowę - to na pewno przez nią się tak mylił. Normalnie nie zajmowało mu to tyle czasu... prawda? Prawda?
- Słodkie - rzeczywiście, wzdrygnął się - jest to może za pierwszym razem. Ale kiedy jest to... nagminne... kiedyś miałem od tego mapę. Zgubiłem ją. A i nawet z nią wyglądało to źle.
Spoglądając na nią, poczuł i drgnięcie, i powrót zarówno do poprzedniego, nowego i ciekawego iskrowego stanu... zdecydował się to skomentować zaledwie lekkim zmrużeniem zielonkawych ocząt.
- Wrota? - no tak, nie musiał korzystać z takich luksusów. O Wrotach słyszał, raz nawet je przekroczył, ale było to bodaj... no, bardzo dawno. - Do tamtej krainy, tak?
Nie znał się do końca, jak już wspominałam. Ledwo pamiętał co robił wczoraj, a trzynaście lat temu... to jednak szmat czasu.
A słuchając jej gróźb, uśmiechnął się szeroko i pokręcił lekko głową, udając, że wcale nie jest zachwycony prezentacją rozjaśnionej Iskry, która mu na dodatek grozi śmiercią w męczarniach złagodzoną w "jeszcze zaśpiewasz, ptaszyno". Jak taki ktoś jak ona mógł być samotny?
Przyglądając się jej podczas następnych pytań, znowu zmrużył lekko oczy, sam po cichu zastanawiając się, czy jest poważny (również tym, czym, do cholery, jest dekapitacja) i jakim cudem ludzie rumienią się tak bardzo jak ona. I tutaj należy rozpatrzyć kilka spraw... Pierwsza - nie, mieszkanie w bliźniaku o jeden z najgorszych pomysłów, jaki mógłby przyjść Iskrze do głowy. Lunatyk nie cierpiał bliźniaków - albo był zwolennikiem zupełnych klitek, albo dużych domów z wieeeloma pokojami. Perspektywa sąsiadów, którzy codziennie mieliby wkład w jego życie poprzez odpalanie samochodu, dźwięki normalnego życia... to było po prostu nie do pomyślenia. Dlatego bliźniak odpada. A reszta odpowiedzi... Rzeczywiście mieli problem z okazywaniem uczuć, ale Duma zdawał sobie z tego sprawę już od dawna i nie było to dlań niczym nowym. A obserwowanie jej zdenerwowania, napomnienia o krwi, dumie i sercu, egzekucjach... Może to było zbyt wiele... A może chłopak potrzebował pomyśleć, dlatego tak długo zwlekał z odpowiedzią, rezygnując jednak z podziwiania okolicy, nazbyt skupiony podziwianiem tego, co miał przed sobą - rudych włosów, zielonych oczu, bladej cery.
To wszystko jest strasznie popieprzone.
- Nie, nie. Zazwyczaj nie jestem poważny i tutaj chyba też do końca nie jestem - coby nie owijać w bawełnę. Ale ścisnął mocniej jej rękę, w obawie, że się wymknie. - Bo, gdyby spojrzeć na to z innej strony... nie wiem do końca, w jakiej sytuacji jesteś. I chyba ty też nie wiesz do końca, w jakiej sytuacji jestem ja. Właściwie nie jest to zbytnio istotne, ponieważ myślę, że w końcu nie wytrzymasz i powiesz coś więcej... - blady, nerwowy uśmiech - Zresztą. Jeżeli mam dojść do jakiegoś wniosku, to nie jestem poważny, ale zdecydowanie mi na tobie zależy, Evo. Kwestia delikatnego, dziewczęcego serca... Hej, ja też mam jakieś uczucia. Znam ludzi, którzy potrafią okazywać je w o wiele lepszy sposób - na przykład mieniąc się na twarzy jak burak - zbliżył się do niej jeszcze bardziej - ...ale pracuję nad tym. Gdybyś tylko wiedziała, jak długo myślałem nad tymi kwiatami. To był zresztą plan B.
Plan A po prostu boisz się wprowadzić, bo uzna go za zbyt dziecinny, tak? A planem C był podryw kelnerki? Pff.
- Powinnaś bardziej uwierzyć w siebie, a nie zamykać się na fakt, że możesz, hmh... zainteresować... kogoś takiego jak ja. Chociaż to chyba powiedziałem trochę na wyrost, prze...- Duma? Duma? - ...praszam. Dlaczego nie miałbym tego samego pomyśleć o tobie? A może to ty tak naprawdę się mną bawisz i upewniasz się, że ja nie wpadłem na ten, przezabawny zresztą, pomysł?
Najchętniej znowu by się do niej przylepił, ale, ponieważ miała to być poważna rozmowa, mówił to, patrząc jej prosto w oczy, więc... pogubił się trochę i skończył na tym pytaniu. Kiedy skończył, usta drgnęły mu lekko w wyrazie ni to niezadowolenia, ni to niejakiego wstydu i westchnął ciężko, spuszczając oczy.
Zrezygnowany Duma - świat schodzi na psy. Przepraszający Duma - bzdury!Iskra - 18 Maj 2015, 15:21 Zachichotała niczym mała dziewczynka, gdy zareagował na jej prowokację tak jak zakładała. Potem jednak zupełnie swobodnym ruchem – niemal bezmyślnie – przełożyła dłoń, którą trzymał jej rękę na swój kark, by nie tracić fizycznego kontaktu i zaczęła szperać w nieśmiertelnej listonoszce. Goździki zostały chwilowo wsadzone pod pachę. Po chwili zmarszczyła nos i powiedziała:
– Zwykle miałam ze sobą mapę Glassville, ale chyba nie dziś.
Ano Wrota. Przez chwilę zapomniała, że nie musi ich używać i nawet miała zaproponować, że go odprowadzi, skoro ogarnęła gdzie są i skoro sam tak często się gubił.
– Tak, do tamtej. – Spojrzała na niego, przechylając głowę. – Poprzednim razem mówiłeś, że nie chcesz tutaj wracać. Co się zmieniło? Nie będziesz miał problemów? – pytała, schodząc ze ścieżki. Już czuła w dołku niepokój co do pytań, które chciała zaraz zadać.
Faktycznie, gdy zaczął wreszcie mówić, drgnęła, jednak chciała wysłuchać mężczyzny do końca – wszak sama prosiła (się) o prawdę. Jaka by nie była – jest znacznie lepsza od kłamstw lub mrzonek. Zbyt często już karmiła się marzeniami.
– Zbyt wiele razy zostałam już wykorzystana, żeby nie zakładać najgorszego, mon oisillon... A może oiseau..? – Potrząsnęła głową, bo choć obie nazwy pasowały, a ona poczęła wykazywać swoistą sobie ciągotę do dygresji, które byłyby znacznie prostsze od obecnej sytuacji, należało doprowadzić ich poważną rozmowę do końca. Rozmowy albo ich psychiki. Jej psychiki.
Gdy patrzyła na jego bladą, napiętą twarz nieomal pożałowała, że w ogóle zaczęła temat. Rumieniec rudej już zniknął, ale zaciśnięte w wąską kreskę usta – jak zawsze, gdy się złościła lub martwiła – też nie wyglądały zachęcająco.
Jeden z najdłuższych monologów w karierze Dumy zaczął jej się rozmywać w pamięci, gdy usłyszała konkretne zdanie. Niemal nie zarejestrowała dalszej części wypowiedzi: plan B – czyli są lub były inne! Zanotowane, by nękać – czy faktu, że w jej oczach znaczna obawa wydała mu się po prostu zabawna. To może zaczekać.
Także tego.. Spojrzała błyszczącym oczami.
– Nie widzisz tego, ale jesteś jedną z bardziej poważnych osób jakie spotkałam. Nie rzuciłeś we mnie banałem w nadziei, że to wystarczy. Nie uciekłeś, choć wydarłam ciężki temat na dzień dobry. – Oblizała wyschnięte nagle wargi. – Myślę, że tyle musi nam na razie wystarczyć. A resztę się będzie powoli ogarniać – szepnęła, usilnie myśląc, próbując uporządkować pędzące w głowie wątki, uświadamiając sobie implikacje jakie stworzy ten... związek.
To nie tak, że drgnęła z odrazy do jakichkolwiek zobowiązań. Problemem było, że w jej sytuacji utworzenie jakiejś zdrowszej relacji nie było zbytnio możliwe. Świadomość tego ukazała się gdzieś na rubieżach umysłu rudej i została natychmiast odepchnięta przez zwykłe, zachowawcze unikanie trudnych dla dziewczyny zagadnień na spółkę z nową myślą, którą trzeba będzie wypowiedzieć, aaale to potem. Chyba. Jeśli się odważy. Jeśli go nie przestraszy.
Nadal trzymała w łapce wyżej wspomniane goździki. To nie tak, że je wtedy porzuciła! Po prostu, wbrew pozorom, więcej dostawała niewybrednych propozycji niż kwiatów, żeby w nawyku mieć zabieranie ze sobą otrzymanych prezentów.
Czyli to teraz jej kolej na kwieciste wyznanie uczuć? O-oł, chyba naszej elokwentnej lingwistce brakło nagle słów. Zarzuciła mu więc ręce na szyję i zrobiła powtórkę z akceptacji z Herbaciarni. Ten pocałunek nie niósł w sobie jednak nawet połowy tamtej pasji, ponieważ miał być słodki i pieczołowitością zawstydzać każdego średniowiecznego iluminatora.
– Nie waż się kiedykolwiek myśleć, że cię wykorzystuję. A jeśli nawet – na pewno ci o tym powiem – uśmiechnęła się psotnie, ale szczerze, oddalając się zaledwie na odległość oddechu. – Jesteś znacznie lepszy niż którykolwiek high po kokainie.
Westchnęła, nie mając ochoty się odsuwać.
– Daj, pokaż tą rękę – pociągnęła go na trawę. Popołudnie nadal było całkiem ciepłe, promienie słońca przebijały przez gęste liście, malując światłem fantastyczne plamy i wzory. – Więc? Kim jest „ktoś taki jak ty”? – zapytała z przekorą, usilnie zastanawiając się co zrobi, gdy już zobaczy ranę czy cokolwiek tam było i, oh i ah, poczekała z odwijaniem bandaża na zgodę Dumy.Anonymous - 18 Maj 2015, 23:39 Mapa... meh, jak zwykle skończy, szwendając się raczej bez celu, dlatego westchnął, niby trochę zrezygnowany bezowocnymi poszukiwaniami... Co nie zmieniło faktu, że wciąż był osobą przyzwyczajoną do błądzenia - zresztą, jako człowiek w miarę (jak na Dumę) rozumny może i nie trafiał już do celu (z mapą wychodziło mu to całkiem nieźle), za to miał opracowane techniki gubienia się w okolicy - określone wzory ścieżek, które przydałyby mu się w razie niechybnego pomylenia dróg... Czasem działały, czasem nie. Częściej nie. A jego dłoń dookoła na jej karku... to kolejna rzecz, która podobała mu się bardziej, niż powinna. Może to przez to zbytnie przywiązanie do szczegółów, na którym co nuż się przyłapywał.
Pytania, które zadała, były trudne. Albo... inaczej, bardzo dwupoziomowe. Bo mógł jednocześnie powiedzieć prawdę i ukryć prawdę, powiedzieć prawdę i skłamać... Ale to mógł zrobić zawsze. Dotknął swoich włosów nerwowo, a kiedy przyłapał się na tym, szybko zabrał rękę i wsadził ją do kieszeni. Oczywiście dłoń wolną, nie tą, która cieszyła się dotykiem Iskry.
- Nic się nie zmieniło, a problemy będę miał cały czas. Między innymi chciałem odnaleźć ciebie, by sprawdzić, czy nic ci się nie stało - więc miękka prawda. Początek twardy, ale miał nadzieję, że zwróci uwagę na to drugie, choć znając ją... Trzeba przerwać tą rozmowę. - Powiedzmy, że teraz mogę przebywać i tam, i tutaj.
To rzucił już ciszej.
Na francuską wstawkę wygiął lekko usta, jakby chciał się sprzeciwić - ale kiedy zrozumiał, że nic nie zrozumiał...
- Sam do końca nie wiem, czy jedno, czy drugie, ale to drugie brzmi lepiej - ocenił, udając fachowca zajętego debatą nad koniugacją jakiegoś wyjątkowo trudnego słowa. Słowa, bo Duma znał bardzo niewiele trudnych słów, a nauczony reagować na nie sarkazmem miał wrażenie, że tylko się ogłupia. I tym razem... się tak poczuł. Aaale potem znowu zobaczył jej oczy i zrozumiał, że woli, jak błyszczą z radości, a nie ze wściekłości czy z niezrozumienia.
Myślę, że na tyle musi nam wystarczyć. A dla ciebie to i tak już zbyt wiele, Dumo. Powinieneś wytrzymać tak z kilka... spotkań, przeprosić, traktować niemal bezpłciowo, jak traktowałeś wcześniej... Ale to ona się przewróciła na niego, nie on na nią! Tak, zwal wszystko na nią. Pokręcił krótko głową na oskarżenia na temat powagi.
Potem go pocałowała i lunatyk jakoś przestał narzekać na... na co on narzekał wcześniej? Nieważne. Jeżeli związek... związek... chciał zobaczyć inną stronę relacji, niż ta która przydarzała mu się za każdym razem - ależ oczywiście, że chodziło tu tylko o relację. Zawsze miał grać tego odważnego, dumnego. Tutaj nie był aż tak dumny, jak być powinien, a mimo tego... i tak cały czas miał ją w ramionach, tak jak teraz, kiedy przesunął wierzchem w górę jej ręki, by dotknąć jej policzka. Gdy usłyszał pierwszą część, cichy Duma ukryty w głowie przyklasnął na to, mianując to jedną z najważniejszych myśli poruszonych przez Evę. Nikt cię nie wykorzystuje... przynajmniej nie ona. Następnie, świdrując oczy towarzyszki, dotarł do niego fragment o kokainie. Chciałby... chciałby znieruchomieć na chwilę i spojrzeć na nią z przerażeniem, ale tego nie zrobił. Nie musi wiedzieć.
Właściwie, to nikt nic nie musiał wiedzieć, mimo to...
Usiadł obok niej, zadzierając nosa jak dziecko, które nie chce, żeby ktoś zobaczył paluszek, w który się dziecina ukuła. Ale tak samo jak dziecko - chciał, żeby ktoś to zobaczył, zamartwił się, a potem nakleił plasterek i powiedział, że wszystko będzie w porządku. Kiedy jednak cofnął się kilka godzin... dni? temu, do zmiany opatrunku, przypomniał sobie, że nie wyglądało to obiecująco - chociaż ręka mu jeszcze nie odpadła i nie bolała, to może typowy skutek uboczny bycia, huh, sobą. Wiedział tylko, że w niektórych miejscach z rany sączyła się ropa - podejrzewał, że nie było to jakieś wielkie zakażenie i po prostu przejdzie. Jeżeli jednak wziąć pod uwagę fakt, że ktoś chwycił nóż i przeciągnął go po prostu przez rękę lunatyka, nie przejmując się muśnięciem kości czy przecięciem mięśni... Och, bywa. I tak był zadowolony, bo udało mu się zawinąć to bandażem na tyle mocno, że mógł liczyć na to, iż kiedyś się to zagoi. Kiedyś. Kiwnął głową i posłusznie wyciągnął rękę w jej stronę.
- Chociaż nie rozumiem do końca, w jakich celach chcesz ją obejrzeć. A studiujesz... dziennikarstwo, chyba - gdyby wziął udział w jakimś quizie na temat Iskry, może udałoby mu się zgarnąć jakąś nagrodę pocieszenia. Może. - Właściwie to mówimy za mało o tobie, a za dużo o mnie. Teraz ty powinnaś coś powiedzieć. Skoro odeszłaś z tamtego mieszkania, gdzie teraz będziesz mieszkać? Co zrobisz z tą... Joanne? Nie, to chyba była Irm... Izab... no. Ona.
Nie może, po prostu nie może być jedyną ofiarą w tej dyskusji. Też musi pozadawać pytania, chociaż...
w tym nie jest aż tak dobry, jak w paplaniu bez sensu, udając dojrzałość i powagę.
Nowe umiejętności! Ach, ta szkoła życia...Iskra - 19 Maj 2015, 13:59 I w tym momencie to już jego wina, dupka jednego, że ruda słysząc, iż przywlókł swój chudy tyłek do Glassville tylko po to, żeby sprawdzić czy nic jej nie jest (co on, krążył po większych skupiskach ludzi w nadziei, że się na siebie natkną?) rozpłynęła się wewnątrz jak masełko na słońcu. W najbardziej słodki, obrzydliwie lepki sposób jaki tylko potrafiła sobie zwizualizować. A jednak jednak jednak slusznie podejrzewał, że mu nie odpuści. Na razie niemniej ograniczyła się tylko do parsknięcia i zapytania, gdy wymownie zezowała na rękę z opatrunkiem:
– Teraz?
Szli równym krokiem i nawet nie miała żadnych obiekcji, co zdarza się niezwykle rzadko, gdy ma się krótkie nóżki.
Roześmiała się głośno, gdy zamiast „ptaszyny” wybrał „ptaszka, gagatka”. No i oczywiście zaraz go o tym poinformowała.
– Ja tu do ciebie tak pięknie...!
Nie widziała go jako gagatka. Odsuwając na bok młodość. Albo i nie odsuwając. W takim wypadku Marek i Kalina mieliby wieeeeele do powiedzenia o ziółku, jakim była Eva.
Czekając na pozwolenie, zastanawiała się, czy rzeczywiście chce się odsłaniać. Wątpliwości opadły cię w naprawdę doskonałym momencie, bo, hej, przecież wcale nie zaszliście aż tak daleko! Zacisnęła pięści, bo bicie się z myślami wymaga choć odrobiny obrony.
Zawsze liczyła się wyłącznie Joanne, a teraz dla jednego oszołoma z Krainy, której nienawidzisz, chcesz ją zdradzić? Chyba chciała i to sprawiało, że wyimaginowana gorycz, którą czuła w ustach nie była nawet po części tak wstrętna jak myśli Iskry o sobie samej.
– A może tylko chcę ją sobie potrzymać? – uśmiechnęła się krzywo, kładąc dłonie na bandażu. – A i owszem, studiuję dziennikarstwo.. jeszcze. Chyba. Ale nie był to w zasadzie mój wybór. No i nie osłabiaj mnie, że myślisz, że nie jestem osobą wielu talentów! – Jak by to tu powiedzieć, żeby... a kij. – Mówiłeś, że masz problemy. Jeśli nie masz ochoty, czasu lub siły, by znosić jeszcze czyjeś, to to jest ostatnia okazja, żeby spieprzyć stąd jak najdalej. Im dalej w las, tym więcej drzew, znasz to, nie? – Zagryzła wargę, układając słowa. – Nie chodzi mi to, że nie chcę cię w swoim życiu. Ale wszystko co tak bardzo próbujesz ze mnie wyciągnąć ma powód, żeby zostać ukryte. – Przeciągnęła palcami w poprzek obwojów uważając, by nie dotknąć skóry. Nie chciała go rozpraszać – o ile w ogóle tak na niego działała – i nie chciała fałszować jego decyzji. – Wszystko... ugh, to jest takie trudne do powiedzenia! Jeśli ci zaufam, jeśli poczuję się bezpiecznie, jeśli zacznę mówić, wszystkie te informacje będą rzutować już nie tylko na mnie i moją rodzinę, ale i na ciebie. – Ton miała rzeczowy, bezpośredni, cichy, a uprzednio rozglądnęła się, czy odeszli odpowiednio daleko w lasek by nie spotkać przypadkowych spacerowiczów. Spojrzała mu w oczy. – Bez względu jak z nami będzie, nie od-uh-pamiętasz tego, a to niebezpieczna wiedza. Jestem tylko jednym małym puzzlem, ale... – Warknęła z rozdrażnieniem. – Nie potrafię cię dobrze ostrzec, skoro nie wiesz przed czym masz uciekać. I nie potrafię... Chyba musisz mi zaufać – uśmiechnęła się blado.
W taki lub w taki sposób. Czy powinna zaśpiewać teraz:
My heart is under arrest again
But I break loose
My head is giving me life or death
But I can't choose?
Anonymous - 21 Maj 2015, 08:57 Może. Może krążył po większych skupiskach ludzi w nadziei, że się na siebie natkną. Wspomnijmy takie... o, centrum handlowe - umówmy się, to nie było jego ulubione miejsce w krainie ludzi. Było tam tłoczno, ale, przecież ludzie potrzebują... rzeczy... stamtąd. Dlatego przez chwilę myślał o tym, że to całkiem niezły pomysł. Zamiast Iskry odnalazł tam Josephine... ale zwróćmy uwagę na to, że ją znalazł. W okolicznościach innych, niż być powinny, ale efekty były równie zadowalające niezależnie od sytuacji, w której teraz był. A na jej pytanie uśmiechnął się krótko, wzruszył lekko ramionami i powtórzył bezgłośnie "teraz". Lepiej nie było wyprowadzać jej z błędu i udawać, że walczyło się na śmierć i życie o swoje bezpiezczeństwo w krainie ludzi, niż wzruszyć ramionami i powiedzieć, że rana to podarunek z okazji powrotu do krainy i zapewnienie, że koledzy chętnie spotkają się znowu i porozmawiają na naprawdę ważne tematy.
Wolał się cieszyć i śmiać, bo uśmiechnął się szeroko, kiedy wybrał wersję lepszą. Ale... porównywać go do jakiejś ptaszyny? Nie ma kości pneumatycznych. Nie ma skrzydeł. Nawet nie jest zbytnio do żadnego z gatunków podobny... Zresztą, kompozycję winien zarzucić Iskrze, a nie rozkładać ją na czynniki pierwsze w głowie. Puścił jej rękę, by lekko ni to pogłaskać, ni to potarmosić ją po głowie i uśmiechnął się szeroko.
- ...A ja jak zwykle - mruknął. I chyba na ty należało skończyć tą rozmowę, bo wzięło nam się to wszystko taaak strasznie rozciągnęło w czasie.
Sam po chwili zastanowienia wyciągnął ręką w kierunku jej ręki, by pokazać miejsce, w którym niezbyt dokładnie zawiązał supeł. Nie było to fachowe wiązanie, ale w miarę pieczołowite, widać, że spędził trochę czasu na ogarnięciu "tego cholerstwa, które cały czas się plątało". Jednakże bandaż nie był ani tak zabrudzony, ani tak postrzępiony, by można było powiedzieć, że nie zajmował się tym tak, jak powinien.Bo potrafił zawiązywać bandaż, ale kiedy dochodziło do opatrzenia rany... fu.
Potem zrezygnował z dotyku i instrukcji skierowanych do jej rąk, bo nagle zmrużył oczy i spiorunował ją spojrzeniem. Wow, Duma okazujący uczucia namiętniej niż zwykle. Teksty piosenek... Baby came home today, told me to stay away. She told me her man was afraid, told me I better behave. Wyciągnął rękę i dotknął jej brody, proces myślowy ukazując poprzez przypadkowe i kompletnie odruchowe przygryzienie wargi. To brzmiało jak poważne problemy, których niby też miał trochę... Ale odsuwanie ich wychodziło mi bardzo dobrze. Dzielenie się problemami jeszcze lepiej, ale z osobami nieznajomymi, którą kiedyś była dla niego Iskra - teraz trochę żałował, że tak po prostu, w skrócie, opowiedział jej swoją historię.
- Jesteś osobą wielu talentów... Choćby tego z gromadzeniem myśli i formułowaniu ich. No i w mówieniu w taki sposób, że ci wierzę - nieważne, jak bardzo na bok starał się odsunąć swoje umiejętności - czasem wolałby nie wiedzieć, kiedy ktoś mówi prawdę, a kiedy nie. Ale teraz... - Ok, poczekam - jakieś to było kolokwialne - Jednak nie odejdę, bo nogi mnie trochę bolą, więc nie będę się zrywał i uciekał... Ach, obiecałem ci w końcu, że odejdę, jak wszystko będzie w porządku.
Niemalże tak, jak jej z ręką - poczeka. To ostatnie zdanie powiedział dosyć złośliwie (dobra, tamto poprzednie też), ale podkreślił "wszystko" głównie po to, by zawsze znaleźć jakiś pretekst, mankament, który miałby nie pozwolić mu odejść.
Miał ją niby wspierać. I niby mu to wychodziło.
A przynajmniej taką miał nadzieję.
- ...Chociaż wolałbym zostać z tobą na dłużej, po tym "wszystko w porządku" - mruknął, z powrotem biorąc ją za rękę, o czym zapomniał podczas wskazywania jej bandażu. Może i go o rozpraszało, ale wolał mieć bezpośredni kontakt fizyczny i nie myśleć, niż rozkładać całość... na jakiekolwiek części.
- No i... powiedz mi chociaż, co zrobisz dalej. Wiesz, szukanie... jest trudne.
Dla ciebie? Szczególnie.Iskra - 23 Maj 2015, 01:08 Złośliwości były tak słodko znajome, że uśmiechnęła się natychmiast, gdy zaczął opowiadać ten cały stek bzdur o bolących nogach. Przechyliła głowę i nadzwyczaj niespotykanym u rudej, dziewczęcym ruchem, przytuliła się do dłoni obejmującej jej brodę. Nigdy, nigdy nie znudzi jej się ten dotyk, który nie sądził, nie oceniał, nie karał, nie brał tylko i wyłącznie. Będzie do niego lgnęła jak ćma do światła i prawdopodobnie równie szybko i spektakularnie ją to zniszczy. Nie można być ćmą i ogniem równocześnie.
Nic nigdy nie będzie dobrze. Czyżby to stało się już jej mantrą?
Lunatyk nawet nie miał pojęcia jak Eva po tych pięciu pozbawionych spoczynku latach pragnęła choć maleńkiego happy endu, ociupinki zwycięstwa, które przypomniałoby jej, że to życie tak naprawdę należy do niej, do Evy Markovski.
– Ale... C’est archicon! “Poczekam”? Gdzieś ty się uchował? – zapytała na sam koniec z niedowierzaniem, a potem niemal bezwładnie osunęła mu się na kolana. Łzy spływały po policzku, a potem wsiąkały w materiał bojówek, ale na czarnym szczęśliwie nic nie widać, prawda?
Nogi przyciągnęła do piersi i przed dłuższą chwilę po prostu leżała skulona z głową na udach Dumy, o ile jej nie zrzucił, naturalnie – w obawie, że Eva płacz zechce wpisać na stałe w ich spotkania.
Gdy po kilku minutach w ciszy, gdy wydawało się, że zasnęła, uniosła powieki i krótko podniosła na mężczyznę wzrok, a potem zaczęła mamrotać do jego spodni:
– Jakiś czas temu czytałam Rok 1984 Orwella, opowieść o człowieczku świadomym propagandy, reżimu i dyktatury Wielkiego Brata, które rządzą jego światem. I zawsze patrzą. Widział to i był całym sercem przekonany, że jednostka nic nie znaczy, nie da rady zmienić rzeczywistości, a jednak w imię niespodziewanej miłości spróbował ukraść dla niej i siebie choć namiastkę wolności. – Obróciła się na prosto, z twarzą wystawioną na słońce i nieobecnym spojrzeniem wbitym w gałęzie nad nimi. – Hm – skonstatowała.
Jaskrawe tęczówki przeniosła na twarz Dumy, potem znów zamknęła oczy, a jeszcze potem podniosła się energicznie, wspierając na jednej ręce.
Wyciągnęła do niego dłonie, patrząc wyczekująco na zranione ramię.
Po kolana w samotności on ją chwyta za warkocze
I wynurza się z goryczy bagien tęsknot martwej ciszy
Ona siłą jest dla niego, co pokona każdą niemoc
On jest zbroją na codzienność, blaskiem co rozprasza ciemność
Skoro wcześniej się zgodził, to teraz też pewnie się bardzo nie bronił. Przyciągnęła go ku sobie, by ciężko było zobaczyć przestrzeń między nimi... znaczy, hm, co robią. A ujęła przedramię Dumy i zaczęła zdejmować bandaż; metodycznie, pewnymi ruchami. Nie miała wprawdzie aż tak dużej styczności z materiałami opatrunkowymi – wszak jej szkolenie polegało na tym, by potrzebowała ich jak najmniej, pomimo kategorycznego zakazu robienia z tego późniejszego użytku – ale jakieś tam obycie miała, szczególnie, że ziołowe kompresy wymagają dobrego mocowania. (Na sytuacje, że czasem niechcący tamowała pacjentowi dopływ krwi spuśćmy zasłonę milczenia.) Niemniej, i tak się plątało. Świat dąży do chaosu, czy co tam twierdził bio-chem-fiz w Kalinie. Całe szczęście, że przy choćby obojętnych wiatrach bandaż nie będzie już mu zbytnio potrzebny.
Na widok rany syknęła jak nastroszona kotka i warknęła do mężczyzny:
– Słyszał monsieur kiedyś o takiej zdobyczy medycyny jak maść z antybiotykiem? Zaczęli ją produkować chyba w XIX wieku.
Potem oparła na moment głowę na jego ramieniu i odezwała się jakimś napiętym głosem:
– Bien, to będzie połowa prawdy o mnie.
Druga będzie musiała poczekać.
Utkwiła spojrzenie w zranieniu, przekrzywiając głowę. Grzywka opadła jej na oczy, ale tego już nie zarejestrowała. Palce dłoni, którą nie trzymała ramienia Lunatyka zostały przesunięte wzdłuż rany jeden raz, dwa, pięć. Powoli, ostrożnie, by nie sprawiać bólu, którego mężczyzna i tak nie czuł. Generalnie cały proces był bezbolesny – gdyby ktoś nie widział działania Iskry, nawet by nie poczuł.
Na skórze pojawił się barwiony na zielonkawo poblask, jakby ktoś położył na skórę mężczyzny dziki lakier do parkietów. Z każdą sekundą zaognienie dookoła szramy bladło, żółta, mętna ropa cofała się jakby w popłochu z jej wnętrza i po chwili po zranieniu została perłowa kreska otoczona nową, różową tkanką. Eva otarła jeszcze zwiniętym bandażem wysięk, który sam ewakuował się z rany i popatrzyła krytycznie.
– To nie było dlatego, że zapomniałeś wyjąć rękę z bułki, gdy ją przekrawałeś na śniadanie – zaakcentowała po cichu, odwracając ku niemu głowę. – Jak bardzo mam się martwić, Duma? – Przesunęła dłonią obok blizny jeszcze raz, tym razem już tylko po to, by go dotknąć. – Nie wyleczyłam cię do końca, bo to by było podejrzane. Znaczy, tam nie, ale na razie jesteśmy tutaj, a ja jestem na cenzurowanym. – Jeszcze bardziej ściszyła głos. – A ja tam nie wrócę.Anonymous - 28 Maj 2015, 17:50 Chyba przez to czuł taką ciągotę do Evy. Pomimo swoich starannie wyćwiczonych ruchów, aktorstwa na najwyższym poziomie i nadzwyczaj szybkiego odnajdywania swojego miejsca na scenie, wciąż była - może przez niejaką skromność wątpił, żeby spowodował to on - niesamowicie szczera, tak, jakby uczucia znajdujące się w niej były tak stłoczone w głowie Markovski, że ta nie wytrzymywała, koniec końców odsłaniając przynajmniej fragment tego, co było w zanadrzu... Sęk w tym, że Duma obserwując ją, był w stanie się tym zachwycać, ubóstwiać to i prowokować ją do tego, aaale kiedy przychodziła jego kolej, kolej reakcji... No właśnie - albo skomentuje tak, żeby ją poirytować, albo zachowa się całkowicie beznamiętnie czy normalnie, sam będąc przerażony swoją reakcją - bo zrobi to... w normalny sposób, którego nigdy nie lubił.
Znowu tracił rezon. Znowu twarz traciła na emocjach, stopniowo; "ale" - lekkie przekrzywienie głowy (dosłownie kilka stopni), dziwne słowa po francusku uzyskały lekkie ściągnięcie brwi, zacytowanie jego zdania drgnięcie ręki prawej, zdrowej, tej lgnącej do ciała dziewczyny, a pytanie i nagła zmiana piętra... wywołały już przerażenie. Oczywiście w głowie Dumy, bo w rzeczywistości skwitował to drgnięciem, gwałtowniejszym i tym razem już sięgnął to kieszeni i musnął palcami uchwyt broni, nagle przypominając sobie o wszystkim, co dopiero go opuściło za sprawą Evy. Ręka pulsowaniem poświadczyła o tym, jak bardzo powinna otrzymać niezbędną pomoc medyczną. Płuca zaczęły pracować szybciej, usiłując wymusić na Dumie głębokie westchnienie, zamiast tego otrzymując serię płytkich, rzadkich oddechów, które nie spełniały swojej roli. Zmęczone oczy zaczęły zamazywać dalsze obrazy, ale nie przejął się tym zbytnio, bo i tak na pierwszym planie były rude włosy Iskry.
- Hej... - mówił jej już, że nie ma pojęcia, co robić w takich sytuacjach. W tym "hej" skondensowano niepokój, zaskoczenie i niepewność, a dołączono do niego niepewne położenie dłoni na jej ramieniu, ale potem szybko zmienił zdanie i spróbował przesunąć ją bardziej do siebie - to znaczy podnieść lekko i przyłożyć sobie do piersi, by móc objąć ją mocniej i zanurzyć głowę w jej czuprynie, pozwalając jej spokojnie płakać, a sobie w milczeniu analizować pytanie Iskry.
Całe życie uczono go, że cierpliwość jest jedną z największych cnót i bodajże jedną z niewielu, które rzeczywiście po czasie udało mu się nawet-nawet wykształcić u siebie. Oczekiwanie w bibliotece publicznej na koniec lekcji w szkole, do której chodziło jego rodzeństwo, by wyruszyć z nimi na, jak to nazywali rozbawieni, "podbój miasta". Czuwanie w krzakach czy innym miejscu, by wybadać, w jakich godzinach przyszłej ofiary włamania nie ma w domu. Czekanie po akcji na innych - wtedy zawsze miał przy sobie matkę, niecierpliwie stukającą paznokciami o blat w kuchni i krzyczącą na Dumę, że nie przeżywa tego tak, jak powinien...
Ułożył dłoń na jej ręce, sunąc nią po jej ramieniu, próbując ją w jakiś sposób, huh... pocieszyć. Jednocześnie rozejrzał się dookoła nerwowo, w obawie, że zaraz zza krzaków wyskoczy umundurowany oddział jakiejś nowej jednostki, pacyfikującej wszystko, co ma na drodze, bez zwracania szczegółów na fakty, że właściwie tutaj nie ma czego pacyfikować.
Kiedy po pozornym spokoju, który przeżywał chyba trzykrotnie bardziej niż najbardziej nerwową sytuację w życiu jaka przyszła mu na myśl, spojrzała na niego, poczuł jeszcze większy niepokój. Na szczęście potem się odezwała i zeszła na bezpieczny i wygodny, jak dla niego, temat - książki.
- Czytałem - mruknął, zanim pocałował aktualnie truchłopodobną istotę spoczywającą na jego udach w skroń. - I znam zakończenie. Dlatego właśnie z nami to się nie stanie. O ile w ogóle dojdziesz do etapu, tępaku.
Dał się grzecznie wytargać z rękę, zauważył w duchu, że rzeczywiście sumowanie jej talentów to rzecz dosyć męcząca, bo pracochłonna i długa. Dał się również grzecznie opieprzyć, strojąc przy tym minę pod tytułem "sama przecież chciałaś to zobaczyć". Chciał nawet się pochwalić, że owszem, wie, czym jest maść z antybiotykiem i wielokrotnie widywał ją u ich lekarza rodzinnego, ale wspomnienie faceta, którego pochowano tak niedawno... Hmh. Nie mógł sobie jednak darować, więc szybko dorzucił swoje trzy grosze:
- Skoro w XIX wieku to obawiam się, że może być trochę przeterminowana. Well done, asshole.
Ok, teraz już sam nie wiedział, czy jest zaskoczony i przerażony, czy tylko zaskoczony. Zobacz, niby człowiek a ma moc. I to jak bardzo skuteczniejszą od twoich... razem wziętych. Z drugiej strony... Rozumiał, czemu miała to być tajemnica. Gdyby ktoś zobaczył to w krainie ludzi, zapewne miałaby przechlapane dzięki... tej organizacji, nie pamiętał, jak ona się nazywała, bo od dawna nie musiał się z nią stykać. Jego moce były bardzo proste do ukrycia, problemy Evy - nie. A kiedy usłyszał jej odpowiedź i zrozumiał, że to on powinien się tłumaczyć, wyciągnął rękę i zgiął ją, wyprostował, znowu zgiął. Zdecydowanie należała do niego, nawet palce się zgadzały. Niewyraźna mina, która towarzyszyła tym czynnościom tłumaczyła więcej niż każde zdziwienie i inne uczucia na twarzy Dumy.
- Bułki na śniadanie - powtórzył bezmyślnie, uświadamiając sobie, że właściwie zjadłby jedną. Suchą, bez niczego. - Nie masz się o co martwić. To, ugh, się zdarza od czasu do czasu. Jak przeziębienie.
Wróciłeś, tak? To przeziębienie wróciło także. Kraina ludzi to zdecydowanie nie twój klimat.
- Jesteś tutaj na cenzurowanym przez to? Ile osób o tym wie? Zgaduję, że mało, bo to ty, ale... jeżeli to o to chodzi, lepiej byłoby się wtopić w tło tam? Chyba że tutaj wiesz, dokąd zmierzasz - zaczął paplać, zamrugał i przyciągnął ją do siebie, po prostu przytulając. Raczej nie ze względu na nią - dość samolubnie, bo ze względu na siebie. - Przepraszam. Miałem nie doradzać. No i... wiesz... dziękuję.
Brawo, przypomniał sobie o niejakich manierach, który wypadałoby zaprezentować przynajmniej jej.Iskra - 30 Maj 2015, 11:17 Pozwoliła przycisnąć się do piersi jak dziecko, jak słabsza istota, jak ktoś, kto potrzebuje ochrony. Chciałaby tu spędzić resztę życia, ukryta przed całym światem. Jakie zabawne, że ochrony potrzebował będzie Duma, a może ją mu zapewnić jedynie poprzez odepchnięcie go.
Wcześniej potrafiła to zrobić. Teraz odkryła w sobie pokłady egoizmu, o które nawet się nie podejrzewała. Nawet perspektywa żołnierzy wpadających miedzy drzewa, mierzących do niego z M-4, zabierających go tam, gdzie ruda nie mogłaby już wejść, nie potrafiły skłonić jej do odsunięcia się od ciepłego ciała mężczyzny. Ha, ale może poznałby Joanne.
O czym ona, idiotka, myślała.
Na każdy gest pocieszenia, na każde krótkie westchnienie chowała twarz, kryjąc morze łez, ale nie próbowała uciekać. Przynajmniej tego się nauczyła.
A gdy zaczęła mówić o książkach, pomyślała też, że po chwilce zastanowienia mogłaby wymienić przynajmniej ze czterech bohaterów, którzy samą swoją obecnością narażali na niebezpieczeństwo ludzi sobie bliskich i ze dwóch, który charakteryzowali się ambiwalentnym, równocześnie uzasadnionym i nieuzasadnionym, pragnieniem śmierci. Ale mogłaby o tym mówić i mówić i niczego by to nie zmieniło, bo większość historii po prostu musi się skończyć dobrze, choćby dla odpowiedniej sprzedaży. Dlatego tak bardzo ceniła opowieści o niepomyślnym zakończeniu. Czasem nawet mogła się identyfikować z bohaterami.
I to nie mimowolny, zwyczajny pocałunek tak ją zaskoczył, że aż uniosła głowę, a fakt, że Duma znał Orwella. Nie spodziewała się, że ktoś taki jak on znalazł czas na czytanie. W pamięci majaczyło jej oczywiście znalezione w raportach, że Lunatycy są rasą najbardziej oczytaną, a przez swoisty pęd do nauki i chęć poznania wszystkiego bywają najbardziej precyzyjnymi lustrzanymi kronikarzami, niemniej... Może to przez tego Kolumba i zupełny brak wyczucia kierunku, ale podświadomie postawiła mężczyznę pomiędzy tymi, co raczej bezładnie biegają z bronią niż planują akcje. I między tymi, co bardziej przejęli ludzkie wychowanie niż pamiętają skąd pochodzą.
Była naprawdę mile zaskoczona i nie zdobyła się na żaden miażdżący komentarz, który przyszedł jej na myśl, gdy usłyszała to jakże proste stwierdzenie: „i znam zakończenie”.
Nad zranioną ręką odpowiedziała mu spojrzeniem miotającym pioruny kuliste: „ktoś ci wspominał, że od dłuższego czasu nie jesteś już dzieckiem?”, ale na następny komentarz zdębiała, a potem odpyskowała, próbując nie wybuchnąć śmiechem:
– Czy ja ci każę kupować taką z wtedy, głupku?
Zdolność Lunatyka do niemal błyskawicznej zmiany jej humoru ceniła równie mocno jak przebywanie w jego objęciach. Mimowolnie przyciągnęła go bliżej, nie chcąc nawet myśleć, że może zaistnieć sytuacja, gdy będzie musiała się z nich uwolnić. Na chwilę lub na zawsze.
– Merde, mam nadzieję, że się mnie teraz nie boisz czy coś – westchnęła nagle, wiercąc się w jego ramionach. W języku, którym technicznie rzecz biorąc, Eva i Duma właśnie rozmawiali, jest wiele określeń na osobę, którą ruda od dawna się czuła: freak, weirdo, misfit. Obecnie jako słowo, które całkiem dobrze odzwierciedli uczucia Iskry, narratorce przychodzi do głowy wyłącznie „dziwadło”. Takie w klasycznym znaczeniu, pasjami używane w młodzieżowych filmach, powieściach z półki Young Adult i cyrkach.
– Jak przeziębienie? – powtórzyła za nim irytująco wysokim tonem, unosząc jedną brew. Potem westchnęła, znów opierając głowę na ramieniu mężczyzny i sama niedowierzając, że mówi to tak otwarcie: – To pojaw się też czasem po to, żebym mogła cię poskładać. – Rozchyliła wargi w szyderczym uśmiechu. – Skoro jesteś osobą, która sądzi, że wszystkie maści z antybiotykiem wyprodukowano w XIX wieku i tylko czekają, by je kupić.
Istotą rzeczy nie jest tutaj, że Eva zawsze uważała się – w gruncie rzeczy, prawidłowo – za mutanta. Rzeczą, która uderzyła ją z siłą przyrównywalną do haka, którego ledwo uniknęła z ręki Kaliny tego dnia, gdy chciała bez pożegnania wyjechać z Paryża, było, iż po raz pierwszy od dawna ją to obeszło. Ruszała ją jej inność. Inność, którą z powodzeniem zakamuflowała nie tylko przed przyjaciółmi i otoczeniem, ale i przed swoją własną osobą.
– Przez to, a jakże – skuliła się, wewnętrznie i fizycznie. Usiłowała wtopić się w niego, zniknąć. Wtuliła policzek w biały T-shirt i przez chwilę usiłowała dobrać słowa, które wydadzą się odpowiednie.
Kto wiedział? A od czego zacząć historię? Od Francji i rodziny, od Joanne, która spowodowała tragedię, za którą i tak obwiniała się Eva czy przejść już do nagłej przeprowadzki do Anglii, do jakiegoś zapyziałego miasteczka, żeby studiować coś, co będzie wyłącznie przykrywką? I czy nie lepiej zamieszkać tam? Bez zobowiązań, bez strachu, bez nacisków, jako nowa, inna osoba?
To samo proponował ci Noritoshi, gdy chciał spreparować twoje morderstwo, prawda, śliczna? I co mu odpowiedziałaś?
I nagle, niespodziewanie, wyrwała się z objęć mężczyzny i znów jak ta dawna Eva szarpnęła się gwałtownie w kierunku drzewa, zatrzymując na nim z głuchym tąpnięciem. Osunęła się powoli, ze chrzęstem kory pod naporem pleców, i tam pozostała, siedząc w kucki u stóp starego dębu.
– Nazwałeś mnie wcześniej najodważniejszą? – uniosła ku Dumie głowę, obejmując ciasno kolana. – To wszystko to była chęć przetrwania. Bo mam dla kogo żyć, bo chcę choć ją obronić przed tym i tamtym strasznym światem. Nie mam swobody ot, tak odejścia. – Roześmiała się nieomal histerycznie i zacisnęła pięści. – To ty zacząłeś mi dawać odwagę. Odwagę na tyle dużą, że zaczęłam myśleć mniej o obowiązku, a więcej o przyszłości, o sobie. O buncie, do kurwy nędzy! Że może też jestem warta ocalenia, nie tylko Joanne. – Wykrzywiła brzydko usta, czując w głowie dudnienie. Migrena jak nic. – I zaczynam się bać konsekwencji. Merde. I siebie samej. Nigdy jeszcze nie postawiłam nikogo na równi z siostrą. Jesteś jakimś ewenementem, Lunatyku.
Jaki był z nią problem, że nie potrafiła się cieszyć choć przez głupią godzinkę?Anonymous - 4 Czerwiec 2015, 19:19 Na zdziwienie Iskry zareagował jednym z najbardziej zagadkowych uśmiechów, jakie miał w zanadrzu - a zrobił to właściwie dla żartu, a nie, by pokazać jej, że jeszcze niewiele o nim wie, czy coś w tym stylu. Po prostu nie lubił szufladkowania ludzi, niezależnie od tego, czy zachowywali się jak skończeni idioci (Duma takich lubił, byli w końcu do niego podobni, hihi), czy zachwycili go od razu swoją oryginalnością i elokwencją... Choć ocenianie po okładce nie sprawdziło się w zaledwie kilku przypadkach... wolał trzymać się myśli, że jest sprawiedliwy. Tak, dał podstawy do postrzegania go w ten sposób, ale nie musiała ich interpretować w ten, a nie inny sposób. Niemniej - nie przejął się tym. Ostatnio i tak nie przejmował się zbyt wieloma rzeczami. A teraz musi się z powrotem zacząć martwić o... tak jakby wszystko. Widzisz, na co się piszesz?
Za to na pytanie przekrzywił głowę, udając, że się zastanawia, ale do żadnej konkretnej myśli nie dotarł, pozostało mu zatem, śladem przytulanki, przyjąć grzecznie Evę bliżej siebie i zdecydowanie chwycić ją na tyle, by nie dopuścić do ucieczki. Na razie nie przewidział tego, że ta odbędzie się szybciej, niż się spodziewał, jednak już teraz bał się nagłej zmiany, której dokonałaby ona - po prostu korzystał, póki mógł: z jej zapachu, z jej - najważniejsze, że spokojnego - oddechu, z bliskości, którą mu dawała. A jeżeli już wspominamy o egoizmie... niby altruizm u Schopenhauera jest jednym ze sposobów zniwelowania cierpienia, wykreowanego przez niezadowolenie z działania, ale pamiętajmy też o tym, że najskuteczniejszym wyjściem z tej sytuacji według niego jest samobójstwo. A i altruizm nie wziął się znikąd - nawet jeżeli ktoś jest egoistą, pomagać może dla własnej satysfakcji... Pytanie, czy Duma był altruistą. Czy Duma prezentował którykolwiek kierunek. Czy Duma nie był tylko prostą postacią, która usiłowała nazbyt mocno wyleczyć Evę ze wszelkich problemów, gwałtem chwycić niezasklepione rany i czym prędzej je zawijać w bandaż, licząc, że w ten sposób się zasklepią... Powinieneś najlepiej wiedzieć, że rany goją się różnie. Popełniłeś także już zbyt wiele błędów w życiu, by znowu je powtórzyć...
Kiedy wyraziła swoją obawę o strach, który teoretycznie miał okazywać Duma, zaśmiał się cicho. Trafiłeś idealnie, jest strasznie podobna do niej.
- Przypominam ci, że sam też coś potrafię. I coś jest tutaj bardzo dobrym określeniem - ale nie potrafisz się tak popisywać. Podparł głowę o jej bark, jak zwykle nie przejmując się tym, że ktoś jest inny albo dziwadłem. Sam mógł się pochwalić wieloletnim stażem w byciu dziwakiem, a literatury dla młodzieży daaawno nie czytał, głównie ze względu na postawione przez ojca ultimatum - "albo czytasz poważne książki, albo nie czytasz niczego". Nigdy nie zapomniał miny ojca, kiedy zobaczył Dumę czytającego Kafkę. Twarz opiekuna była tak przepełniona dumą, że Lunatyk nigdy nie powiedział mu, że Kafką była tylko okładka, a treść... już nawet jej nie pamiętał, to było jakieś... osiem lat temu? Chłopak dopiero potem przerzucił się na bardziej zaawansowaną literaturę, pamiętając o incydencie... Ale i on, i szef byli zadowoleni - kosztem wiedzy tego drugiego, ale wciąż.
Zaczęła piszczeć, więc nieomal nie wywrócił oczyma, za to uniósł głowę, by popatrzeć na nią z góry, udając, że zastanawia się poważnie nad istotą zastosowania przez nią powtórzenia.
- Pojawię się - mruknął leniwie, przymykając na chwilę oczy. Kiedy z kolei znowu podważyła jego wiedzę, uchylił tylko jedną z powiek i uśmiechnął się słabo. - Daj spokój - myślałem po prostu, że wszystkie już się wyprzedały i nie ma sensu iść i wypytywać o nie aptekarzy.
Znowu mocniejsze objęcie, znowu monitorowanie oddechu, znowu pogłaskał ją po włosach - no, jak nic idealny kandydat na wszystko. To pocieszy, to rozśmieszy, to pocałuje, to zostawi cię na pastwę obcych kreatur w obcej krainie... materiał na męża.
Następnie rozpoczęła się walka, w której Duma był zdecydowanie na straconej pozycji - puścił chyba szybciej niż powinien, uświadamiając sobie, że nie powinien szamotać się z osobą, która przed chwilą uleczyła ci rękę, opowiedziała swoją historię... a potem ty wszystko spieprzyłeś. Wstał nawet, gotów ją gonić, ale kiedy zatrzymała się na drzewie, znieruchomiał kilka kroków od Evy i drzewa. Nie opadł jednak na ziemię jak ona, chyba chciał pomóc jej wstać, ale kiedy kucnęła, wycofał się, decydując się na przyjęcie jednej z najbardziej obojętnych póz - tą z typową, dumną beznamiętnością, która miała cynicznie komentować ogrom świata, bo przecież cały jest u jego stóp. Sęk w tym, że prezentował się tak tylko na początku - bo potem usłyszał następne słowa, śmiech, ruchy typowe dla Iskry. Tak, jakby rzeczywiście Evę podzielił ktoś na pannę Markovski i na Iskrę, której głównym celem jest zastawianie pułapek i zniechęcanie innych do rudej, która choć impulsywna, była jedną z najbardziej... uch, w ogóle jedną z "najbardziej" osób, które znał. Najbardziej Eva, co za głupi pomysł. Dlatego właśnie powinieneś poznać bliżej Manettę, wydawała się przeuroczą damą.
Teraz musisz ważyć słowa, uważać na siebie i na nią, a na dodatek wytłumaczyć to w taki sposób, by nie zmusić jej do tego, żeby zdenerwowała się jeszcze bardziej. Traktujesz ją jak jakieś rozzłoszczone dziecko, a nie jak Evę. Dumo... chyba najwyższy czas się zastanowić nad sobą. Ale chciałbyś się zastanawiać nad sobą kosztem relacji z nią?
Tego potrzebowałeś w życiu, tak? Następnego problemu? Bo właśnie tak ją traktujesz, jak problem.
Popełniasz znowu ten sam błąd, zdecyduj się.
- Myślałem, że Eva boi się cały czas, a nie zaczyna się bać teraz - rzucił cicho, po chwili unosząc głowę i uświadamiając sobie, jak głupio to brzmiało. Odchrząknął i spojrzał na nią, pokręciwszy lekko głową. - To nie ja jestem eweneme... specjalny, że tak się wyratuje, ale ty. Ale czuję się doceniony jako jeden z trybów, który uczynił z ciebie to... Z drugiej strony nie jestem zadowolony, bo to, w czym teraz się znajdujesz to... zastanawiam się pomiędzy impasem a stagnacją. Chociaż bardziej pasuje impas, bo zdecydowanie zaczęłaś coś z tym robić... tylko wiesz, musisz coś zrobić dalej. To jest sytuacja bez wyjścia, ale musisz wybrać - nie wątpię, że ona jest osobą godną ratunku, ale... nie. Zdecydowanie nie potrafię doradzać. Żyjesz tylko dla niej? Przecież to nieuniknione - zdobędzie kontakt i z jednym, i z drugim światem, a nieistotne będzie, czy sobie będzie zdawała z tego sprawę, czy nie. Skoro ty masz moc... To teoretycznie już poznała się z jednym i drugi światem.
Przestań powtarzać oczywistości, kretynie.
- Czuję się jak jakiś specjalista z książkach o motywacji. A nie chcę nim być. Bo najwyraźniej jestem beznadziejny w tym fachu, skoro przy mnie płaczesz, a potem powtarzasz t a k i e rzeczy. I masz, jak najbardziej, swobodę odejścia. Nie możesz cały czas trząść się, przeklinać i narzekać. To... wyjątkowo nudne, jak na ciebie, Evo - zmrużył oczy i rozpoczął kontemplację swoich butów, zagryzając wargę. A kiedy uniósł z powrotem oczy, wyciągnął gnata i zważył go beznamiętnie w dłoni. - Może rzeczywiście nie powinnaś mi ufać. Spójrz na to w bardziej praktyczny sposób - teoretycznie - wystarczy, że poślę kilka strzałów - odblokował teatralnie i zablokował z powrotem pistolet - w niebo i już powinna się tu zlecieć cała policja Glassville. Może ktoś gorszy, który przyjechałby tutaj szybciej. Tak, to samo mogłoby się odbyć po tamtej stronie, ale... chyba tam byłoby to mniej niezwykłe niż tutaj.
Na chwilę otworzył szerzej oczy, a potem włożył z powrotem broń do kieszeni, miną przypominając teraz tylko zbitego kundla.
- Zapomnij. Nie będę cię do niczego zmuszać. Ale... jesteś przecież najodważniejszą osobą, jaką znam. Nie możesz kulić się pod drzewem tylko dlatego, że ja - przynajmniej raz w życiu - zrobiłem coś dobrego czy dlatego, że to cię przytłacza. Poprzez pomaganie jej jesteś warta ocalenia jak nigdy... Chociaż ty jesteś zawsze warta ocalenia. Jesteś Evą...
Co za prosty i nie do obalenia argument. Mimo tego, że Duma wciąż artykułował słowa wyraźnie, zdawałoby się, że gdy nie stał nieruchomo, zacząłby się kołysać, bełkocząc dalej na ten temat. Pewnie jeszcze włączyłby w to inną zabawę z bronią, trzęsąc ręką do tego stopnia, że koniec końców rudowłosa uciekłaby stąd, dzwoniąc po służby niezbędne do wsadzenia go w kaftan bezpieczeństwa.
Ruszając do przodu zdawało mu się, że już przy drugim kroku przewróci się na ziemię, a stało się to dopiero przy trzecim - był to ruch kontrolowany, bowiem sam też przykucnął, by dorównać (okej, to mu nie wyszło) wzrostem Evie.
- Cały czas chcę pomóc, ale nie wiem, jak. Nie wiem, czy potrafię.
Skrzywił się. Mały, przereklamowany żołnierzyk. - tak chyba określiła go Laura. Nazwa... była adekwatna do jakości i wartości produktu.
- I nie wiem, czy powinnaś mnie stawiać w takich sytuacjach. Jest to... ekstremalnie niewygodne.
A w jakiej ona niby sytuacji jest postawiona? Po dwakroć gorszej od twojej, jeżeli odrzucić rzeczy, które dzieją się poza tymi pagórkami.Iskra - 8 Czerwiec 2015, 01:14 Czy ocenianie innych ludzi na podstawie ich zachowania i działania może zostać prosto osądzone jako szufladkowanie? Inaczej niż przy wyglądzie zewnętrznym czy przy pierwszym wrażeniu, które faktycznie mogą się okazać zafałszowane, cechy zaobserwowane po kilkukrotnym spotkaniu delikwenta powinny już wnosić coś na temat jego osoby. Jeżeli zaś Duma ma problem z tym, że ruda zaklasyfikowała go w ten, a nie inny sposób, powinien pomyśleć wcześniej, za każdym razem gdy prezentował się tak, a nie inaczej. No bo generalnie to wina leży albo w miernych zdolnościach demonstracyjnych Lunatyka, albo w jego skłonnościach do fałszowania swojego obrazu. No bo przecież na Evę winy nie zrzucimy.
Ewentualnie mężczyzna może się jeszcze pogodzić z błyskiem zachwytu w jaskrawozielonych oczach i z jej myślą, że istnieją nadal ludzie (i około-ludzie) jak ogry.
Ponownie, co by mu się nie roiło w głowie, pytanie o to, czy się jej nie boi nie było zadane w trosce o Lunatyka. Mogło wyglądać jak próba otuchy, mogło się zdawać atakiem na jego mięskość i stalowe nerwy... Pff. Pytanie zadane przez Evę miało na celu poprawić jej humor, poczucie jej własnej wartości. Była samoświadoma jak rzadko kiedy i ta samoświadomość potrzebowała teraz jakiegoś zastrzyku energii. Albo choćby porcji botoksu.
Generalnie jednak dziewczyna (kiedy zacznie o sobie myśleć jako o kobiecie? Pewnie jeszcze długo nie, skoro zawsze czuła się jak dziecko popychane to tu, to tam.) powinna się zaliczać do obserwatorów. Swoją drogą, że slaby był z niej obserwator, skoro w obecności Dumy zapominała, że może on choćby, ot, czytać w myślach. ...Nie, prawdopodobnie nie czytał. W innym wypadku pewnie byłby już w Ameryce Południowej, w Chile czy innym Meksyku, przerażony ilością i jakością myśli (prawdopodobnie zaliczających się już do obsesyjnych, mhm), które Eva o nim miewała.
– Coś? Czyli nie zamierzasz uchylać rąbka tajemnicy? Czy może dajesz mi do zrozumienia, że twoja moc to odporność na strach? – Obróciła głowę i nagle znaleźli się nos w nos. Omiotła spojrzeniem zmierzwione włosy, jasne rzęsy i przyczepiła się do koniuszków uszu, które kształt miały absolutnie uroczy, a dla niej jeszcze niecodzienny. (Miała ochotę powiedzieć to na głos choćby dlatego, żeby zobaczyć jak się krzywi.)
– A może jesteś elfem, pomyliłeś baśnie i dlatego tylko udajesz, że masz moce? Gdzie twój smok? – Uniosła brew, pociągając go lekko za płatek ucha.
Kiedy niespodziewanie szybko – hej, i tak nie miał lepszej oferty! ...prawda? – przystał na propozycję Evy, spokój i ciepło rozlały się jej w piersi niemal namacalnym potokiem. Co było dziwne zważywszy, że nie była typem, który kwokowałby nawet bliskim. Tak, to na pewno była reakcja na tamto mruknięcie.
Co do wyrywania się, chwytania i szarpania, Iskrze nawet do głowy nie przyszło, że Duma może spróbować ją przytrzymać. Generalnie ludzie schodzili jej z drogi, gdy zaczynała się denerwować, nadto nigdy wcześniej nie było nikogo, kto miałby prawo ją zatrzymać, gdy znów salwowała się ucieczką, bo życie się zepsuło. Nie była przygotowana na taki zwrot akcji i gdyby nie paniczna rejterada z jego ramion gdzieś, gdziekolwiek, gdzie będzie trochę przestrzeni, pewnie by się zachłysnęła ze zdziwienia.
Gdy tak nad nią stanął, poczuła się jeszcze bardziej osaczona, ale nie śmiała wstać czy gdzieś się odsunąć, skoro nie była pewna czy nogi ją utrzymają. Była niemal ciekawa, z czym teraz Lunatyk wyjedzie. Biorąc pod uwagę jego mowę ciała, nie zapowiadało się na słowa pocieszenia i pocałowanie w czółko na polepszenie samopoczucia. Może się pospieszyła z tym „ma prawo”, a tak naprawdę nie była gotowa, by zrezygnować z absolutnej niezależności?
Pomyliła się myśląc, że wtedy to był najdłuższy monolog w karierze Dumy. Po prostu jej wyobraźnia okazała się zbyt uboga, by móc sobie zwizualizować to. Kto by pomyślał, że ptaszyna tyle wyśpiewa?
Niemniej, opowiadał, że nie będzie doradzać, a ciągle mówił i mówił i mówił. A to ją denerwowało. Że nie znał sytuacji, ale myślał, że ma prawo mówić jej, że pozostaje w impasie. Że nie widział jej tatuaży, ale twierdził, że przecież może ot, tak odejść. Bo mu ich nie pokazałaś? Miała jeszcze na tyle rozsądku, że kontrolowała własne słowa i nie wysyczała mu w twarz, że to, iż on odszedł nie oznacza od razu, że każdy inny też zamierza uciekać. Nie chciała palić za sobą mostów, jeszcze nie.
Dobrze sądził, iż Eva boi się cały czas. Bała się.
– Dotychczas bałam się tylko wszystkiego dookoła. Po raz pierwszy zetknęłam się z sytuacją, gdy boję się nie ludzi, a samej siebie – wycedziła w repecie, gdy tylko miała okazję. Potem słuchała dalszej litanii, choć w głowie dudniło jej jak rzadko. To naprawdę zły czas na stepowanie, słonie.
Żyła muzyką, ale automatyczne wyszukiwanie w głowie piosenek komentujących jej stan to był baaardzo zły pomysł. Szczególnie, że ostatnio jedyne czego słuchała to slowrock.
Na zarzut, że robi się nudna – czego prawdzie obawiała się już od pewnego czasu, ale przecież nie w takim kontekście, u licha! – tylko zmrużyła oczy w lustrzanym geście.
W skroniach huczało, jakby krew w naczyniach mózgowych akurat teraz postanowiła wydać wojnę spokojowi, który ruda do tej chwili czuła. Nic nie rozumiał. Nic nie wiedział. Bo mu nie powiedziałaś?
Nie chciała pozostawiać niedopowiedzeń, nie z nim. Nie chciała psuć wszystkiego, co dotąd osiągnęli. Nie chciała przestać trzymać się za ręce i równocześnie wymieniać złośliwości.
„If u wanna leave I don't wanna beg u 2 stay.” – Co mam ci powiedzieć? Że tak, już lecę pędzę, zmieniam się i zmieniam świat, skoro nawet nie wiem czy obudzę się jutro we własnym łóżku?
Nie zdążyła nawet złośliwie dodać, że Beata Tyszkiewicz stwierdziła, że „Prawdziwa dama pije, pali i przeklina. I naturalnie ogląda się za mężczyznami.” bo Lunatyk wyciągnął z kieszeni pistolet i myśli Evy skupiły się wyłącznie na idiotycznie śmiesznym francuskim przekleństwie „c’est archicon” i przeświadczeniu, że trzeba było słuchać ojca i nie brać pierwszego z brzegu chłopca, który jej się spodoba.
Znaczy, pewnie, hej, sama spacerowała z naładowanym Waltherem w torbie i dobrze, że nie zahaczyła dziś o muzeum, jak czasem ma w zwyczaju, bo dopiero by było, ale nie groziła nim osobie, którą przed minutami całowała!
Można powiedzieć, że zafundował jej efektywną terapię wstrząsową. Zdołała bowiem swobodnie zerwać się na nogi i podejść tak blisko, że dzieliła ich wyłącznie zaciśnięta na broni dłoń Dumy. W sumie nie słyszała nawet, przez szaleńczo bijące serce, jaki dokładnie sens miało mieć „posłanie kilku strzałów”, z powodu złości nie potrafiła też w tej chwili zebrać w kupę wszystkich myśli. Nie pozwoli sobie, żeby ją zastraszał, przymuszał, czy cokolwiek miał w zamiarze. Chłopiec gangsterów.
– No to już – warknęła, rozkładając przed nim szeroko ręce. – Strzelaj i miejmy to za sobą. Znaczy, mnie to pewnie będzie już wszystko jedno, nie? Może i lepiej. Łatwiej. „Nobody wins in this war.”
Narratorka zatrzymała się w tym właśnie momencie, bo zrobiła lekki plot twist i pasowałoby się do niego ustosunkować. (Nadto kolejny blok tekstu, który mam przygotowany jako odpowiedź do dialogów po schowaniu broni wprowadziłby naprawdę dużo akcji nawet jak na ten duet. Także... po kolei.)Anonymous - 8 Czerwiec 2015, 17:38 Meh - czasem nawet Duma zapominał o tym, że miał jakąkolwiek moc, ale zdecydowanie nie chciałby mieć w zanadrzu telepatii - raczej nie bałby się myśli Iskry (no, skoro już mówimy o poczuciu wartości, z pewnością lunatyk mógłby skorzystać przy niej z tej mocy choćby dla połechtania ego), bo byłby nader ich ciekawy, ale perspektywa zaglądania innym ludziom w głowy... Nie należała do najciekawszych. Ponadto nie ma wystarczających środków, by wyjechać do Ameryki Południowej - nad czym bardzo ubolewamy.
Może i (zazwyczaj) cały czas szczerzył się swoim idiotycznym, typowo zadziornym uśmiechem niesfornego złodziejaszka, ale kiedy zadała pytanie i spojrzała wprost na niego, złodziejaszek zrezygnował z przekonywania lunatyka to poprzedniej, według niego, lepszej opcji krzywienia się. Już sam fakt, że znowu patrzył jej w oczy, miał okazję zobaczyć jej usta... To było w stanie mu wystarczyć - gdyby nie poprzednie pocałunki i wydarzenie w herbaciarni, uznałby to za jedną z najlepszych części dnia dzisiejszego. Aaale, hej! dzień dopiero się zaczynał (pomimo że już się kończył, sza.) - jeszcze wiele cię może spotkać, prawda?
- Smok jest zaparkowany za rogiem - rzucił, nachyliwszy się w zamian do jej ucha, w głowie rozpatrując, czy wolałby mieć swoje moce, czy smoka... odpowiedź jest chyba zbyt oczywista.
A propos tego długiego, pięknego i udanego dnia...
Już teraz był gotów nachylić się nad swoim monologiem i wymienić niekonsekwencje, błędy merytoryczne i zaprzeczyć bzdurom, które powiedział - skoro Eva powinna należeć do obserwatorów, Duma powinien zostać skazany na dożywocie, a przedstawiciel wydziału sprawiedliwości powinien sprezentować mu jakiś wyjątkowo skuteczny knebel, by nie musiał popełniać... aż takich błędów. Zarzucenie znudzenia, zachęcenie do ruchu, zwalnianie i rezygnacja - od tego trzeba by zacząć. I zaczęła, przez co dumne oczy utkwione w punkcie dokładnie trzy centymetry ponad jej głową, zaczęły mrugać szybciej, niż powinny - tak, jakby przetwarzanie informacji sprawiało mu ogromną trudność, ale kiedy wracał do swojej przemowy, był spokojniejszy, pomimo tego, że zdecydowanie nie spokojny.
A najciekawszym było to, że ani razu nie ustosunkował się do jej odpowiedzi. Na pytania o to, co ma zrobić, drgnął tylko lekko - chyba sam zdał sobie sprawę z tego, że nie ma zielonego pojęcia.
Ża-łu-jesz. Znowu.
Gdy wstała i podeszła, Duma zdawał się nie widzieć kompletnie tej gwałtowności... złości?... i przez chwilę myślał, że wszystko wróciło do normy. Uniósł nawet głowę wyżej, by obserwować happy end z odpowiedniej, najlepszej perspektywy... a otrzymał to. Warczącą Evę. Evę złą do tego stopnia, że przypomniał sobie, że utrata gruntu pod stopami to tylko przenośnia, a nie rzeczywista sytuacja, w której się znalazł. Chociaż teoretycznie taka zmiana mogłaby mu pomóc - przynajmniej nie miałby jej przed sobą, a na pewno w otchłani piekieł byłoby mu cieplutko - co byłoby dobrą odskocznią dla chłodu, którym operowała tak sprawnie ona. Jemu samemu przyszło na myśl, że dłużej nie wytrzyma. Przecież on nie chciał, przecież wszystko miało być w porządku, przecież to tylko broń. Och, każdy ma taką, to nie jest nic niezwykłego. Ale... Przecież nic nie zrobił. Nie chciał... Przecież to głupie. To chyba wszystko oczywiste, tak? Próbował się dogadać. Podobno komunikacja jest bardzo ważna. Nie tylko w związkach przyjacielskich. W jakiejkolwiek sytuacji, ba pamiętał nawet, jaką etykietkę mógłby przypiąć do próby, którą wykonał dzisiaj - przykład aktu mowy niefortunnej.
Duma patrzył prosto na dziewczynę, ale nie był w żaden sposób powstrzymać roztrzęsionych dłoni, które ledwo-ledwo zdawały się utrzymywać w objęciach uchwyt. Pierwsza myśl - strzelić. Ale nieważne, w jakim kierunku, byleby kula nie natrafiła na którąś z jej tkanek. Najchętniej w swoją. Potem przeniósł bezmyślne spojrzenie na twarz Evy, która, jak zazwyczaj zachwycająca, teraz znowu była zachwycająca przez nowy wymiar ostrych rysów, krzywych ust i zmrużonych oczu. I... to był chyba jedyny moment, kiedy idea zastrzelenia jej by mu się spodobała, ale szybko odstąpił od niej, kiedy zrozumiał, że myśl rzeczywiście proponuje mu roztrzaskanie głowy rudej poprzez strzał w... to było trudne, ale pewnie chciałby, żeby to był policzek.
Myśli szły jednym torem, a roztrzęsione ręce drugim - dlatego też pistolet w końcu z nich wypadł, bezgłośnie upadając na ziemię. Duma nie przejął się tym w ogóle - z jednej strony wiedział, że poprzez podwójne zabezpieczenie jest bardzo mała szansa na przypadkowe wystrzelenie, a z drugiej - był zbyt zajęty kryciem twarzy w dłoniach i oddychaniu płytko. Zajęło mu kolejne chwile, nim zdjął je, wyglądając może i niewyraźnie, ale na tyle trzeźwo, by móc wrócić do... gry.
- Nigdy bym tego nie zrobił - miało to wybrzmieć twardo i zdecydowanie, ale już przy "tego" głos mu się lekko złamał.
Przerwa była krótka, powrócił do deklamacji, jednak siła niejako odruchowo wtłoczona uprzednio w słowa, by brzmieć przekonująco, trochę straciła na rzecz lekkiego trzęsienia się już całego lunatyka, którego oczy zdawały się być bardziej rozszerzone niż zwykle. Czy w strachu, czy nie - już inna sprawa. Chyba zaczyna mu brakować energii.
Czyli tym razem Markovski wygrywa.
Tym razem?
Nihil novi.
// kontynuuj <3Iskra - 10 Czerwiec 2015, 01:07 Nie zdawał sobie z tego sprawy, skoro niemal mimo uszu puścił jej oświadczenie, że to właśnie on dał jej pierwszy odwagę, ale chyba rozpoczęła się w rudej walka, której wyniku nie potrafiła przewidzieć. Walka pomiędzy racjami Iskry i racjami Dumy. Pomiędzy jej rozpaczliwą, zakrawającą prawie na kompleks zbawiciela chęcią uchronienia Joanne przed zdarzeniami, których już się nie da cofnąć oraz pomiędzy przeświadczeniem Lunatyka, że Eva powinna też myśleć o sobie.
Nie była przyzwyczajona, by myśleć o sobie. No, nie była przyzwyczajona, by myśleć w superlatywach. Prócz krótkich chwil wytchnienia przy skrzypcach czy książce nie miała też życia prywatnego. Wszystko podporządkowała zdobywaniu informacji o Krainie (które jej nie szło), udawaniu, że studiuje dziennikarstwo, fasadzie zagranicznej studentki, która organizuje projekty i konferencje.
Zabiłaby teraz za połówkę czystej. Wódka nie pyta, wódka rozumie. W przeciwieństwie do tego tutaj.
„Po co wyciągasz broń, skoro nie zamierzasz jej użyć?” sarknął tym momencie tata Iskry w jej głowie. Powoli zaczynała rozumieć wszystkie idiotyczne zasady, którymi się kierował i które próbował jej wpajać, tak jak matka ze swojej strony szpikowała Jo bzdetami o kaligrafii i doborze odpowiedniej długości rękawa w koszuli. Swoją drogą, że Evę też bombardowała.
Gdy zaczęły mu się trząść ręce, nie wiedziała gdzie podziać oczy. Gdy jeszcze okazało się, że powodem nie była wściekłość czy przerażenie, uciekłaby ze wstydu, gdyby tylko nie upuścił pistoletu. Natychmiast odskoczyła w bok z sykiem, pomna poprzedniego razu, gdy tamta dziewczynka rzuciła gnatem. Wtedy też miały szczęście, że mechanizmy zabezpieczające nie zawiodły. Teraz... gdy broń leżała w trawie, a jej nie trafiła żadna zbłąkana kula (o którą pół minuty temu się prosiła), spojrzała na niego... i podeszła tych parę kroków szybciej niż zwykłym tempem, ujmując jego dłonie. Ściskała je mocno, a pretekstem były słowa napomnienia: „nie rób tak więcej, proszę, bo mam złe wspomnienia związane z rzucaniem bronią o ziemię”, wypowiedziane zaraz przed jego deklaracją o nieagresji.
Słysząc załamanie tonu, rejestrując zmęczenie błyskające w tęczówkach... miała ochotę wymierzyć sobie jakąś dotkliwą karę. Może powinna wtedy poczekać w gabinecie Kaliny do końca i znieść wypowiedziane przepraszającym tonem „borderline”, zamiast wypadać jak oparzona i straszyć siedzących w poczekalni pacjentów.
Zapominała, że ludzie (i około-ludzie) są krusi. Duma wydawał się jej stały jak skała, nie do ruszenia. Dotąd, do dzisiaj, zdawał się niemal nieskalany jakąś większą emocją. Melancholijny Duński Książę.
Lubiła jego nowe strony. Nawet tę szyderę, gdy odkrył, że nie podejrzewała go o czytanie. Pokochałaby też i tę delikatność, gdyby się tak przeraźliwie nie bała, że go niechcący złamała.
Wtedy jednak znów zaczął mówić, a wersety łagodziły wrzątek, który dotąd płonął jej w gardle i ściskał żołądek. Nie potrafiła powiedzieć co jest w nim takiego, że automatycznie czuła się rozbrojona. Pozbawiona argumentów, które stałyby w opozycji. Przecież wiedziała... a raczej nie wiedziała. Nie miała pojęcia czego sama chce. Plątała się w zeznaniach i kaleczyła wszystkich i wszystko na drodze.
Przy jego ostatnim zdaniu zamknęła na raz usta, uchylone uprzednio jak drzwi, zza których wyglądają nieśmiało słowa „zapomnij, przepraszam”. Duma mógł sobie w duchu, na głos, albo publicznie – już jego wola – pogratulować, bo właśnie jednym ruchem zdołał od nowa wzniecić płomień palnika i jeszcze przestawić pokrętło cholerycznego kontrolera rudej z pozycji 3 na pozycję 4.
W tym momencie nie była już zła. Nie była nawet skora do krzyczenia. Furia, która zapierała jej dech w piersiach i przesłaniała pole widzenia krwistą mgiełką zniknęła jak ręką odjął. Cała krew odpłynęła jej z twarzy, a zmrużone zielone oczy i lekka lwia zmarszczka pomiędzy brwiami dawały wrażenie, że to wcale nie jest to cudowne, nagłe uspokojenie się i przebaczenie wszystkich popełnionych przez otoczenie win, tak charakterystyczne dla choleryków.
Poziom 4 objawiany był tylko wtajemniczonym.
Poziom 4 oznaczał lodowatą wściekłość, gdy wszystkie kontury wydają się ostre jak brzytwa i wyraźne jakby błyszczały na krawędziach. jak kryształ. Oznaczał furię tak rozplanowaną, tak logiczną, tak rozmyślną, że w tej chwili Iceman i Ted Bundy chowali się pod łóżka.
Sprezentowała mu jedno średniej długości spojrzenie, które miało temperaturę przynajmniej zera absolutnego i powinno mrozić nagromadzonym w nim rozżaleniem i przebijającym się równocześnie obrzydzeniem. Potem gwałtownie uniosła dłoń, jakby nie mogąc się zdecydować czy ma go uderzyć – wierzchem, oczywiście; ta metoda zostawia mniej śladów na skórze twarzy i więcej śladów na dumie – czy po prostu od razu odejść.
Wtedy jednak stanął rudej przed oczami jego poprzedni obraz, wtedy gdy uniosła wzrok – dłonie wplecione we włosy, palce zakrywające nieziemskie, zielone oczy, rwany oddech; przez nią – jak migawki ze starego filmu, nakładające się na rzeczywistość, i opuściła wolno ręce, tkwiąc przez chwilę nienaturalnie nieruchomo, wpatrzona w jeden punkt: w jakiś paproch na jego białej koszulce, który musiał spaść z drzewa.
Co ona, na wszystkie świętości, właśnie wyprawiała?
A potem, jak kiedyś, uniosła się na palcach, by stanąć z nim twarzą w twarz najbardziej jak tylko mogła. Dziś było to łatwiejsze, bo Duma czasem zniżał się do jej poziomu. No i miała wyższe buty.
– Wiedziałeś, na co się piszesz – sapnęła zagniewana, a oczy miotały błyskawice. – Na Szachownicy kruszyłeś moją maskę kawałek po kawałku. Wtedy w barze... – Aż jej brakło tchu. Znów ścisnęła jego dłonie. – Kochanie, bierzesz pakiet albo nie bierzesz niczego. Ja i moje demony występujemy zawsze w tandemie. – Co mogła jeszcze zepsuć, skoro już i tak zaprezentowała się w owy śliczny, uroczy, całkowicie nie do strawienia sposób? Błaganie nie wchodziło w grę, bo nie chciała takiej relacji, nie zdzierżyła by jej. Nie chciała też litości czy uległości. Ktoś, kto słuchałby jej w każdym aspekcie, kto zgadzałby się z jej każdym słowem... doprowadzałby ją do szału.
Nie, błagam, nie mówcie mi, że pozostała jej tylko i wyłącznie szczerość. Ale pewnie tylko szczerość spowoduje, że Lunatyk nie zostawi jej zanim jeszcze cokolwiek rozpoczną.
– Musisz wiedzieć, że ja cię nie lubię. – Potrząsnęła równocześnie głową, przerwała na oddech głęboki jak westchnienie, a potem wypaliła: – Ja cię potrzebuję. Jak powietrza. Jak słońca. Jak grawitacji.
Taka jest: do bólu intensywna, bezpośrednia i nieprzewidywalna. I aktualnie całkowicie bezbronna. Żadna z tych rzeczy nie polepszy jednak słabego tekstu o grawitacji.Anonymous - 12 Czerwiec 2015, 22:58 Nie rozumie, a jak próbuje pytać, kompletnie mu to nie wychodzi - cały Duma. Stąd te dziury w wykształceniu, problemy w zrozumieniu innych, brak orientacji w terenie... Albo to przez ten wyjątkowo intensywny dzień, w końcu gdyby podsumować czyny i słowa tych dwoje... Tak, znowu było to typowe spotkanie Duma-Iskra, jednak tym razem mamy okazję doczytać się ekskluzywnych treści, przeplecionych romansem, nienawiścią czy kompletnie niepasującymi do sytuacji zachowaniami - słowa, myśli, czyny... Wszystko z jednej strony uległo ogromnej zmianie przez wydarzenia w herbaciarni, mimo to wciąż pozostało na swój dziwny, pokrętny sposób takie samo - niestabilność Evy, kompletne niezrozumienie sytuacji typowe dla Dumy... Te podobieństwa tylko potęgowały strach lunatyka przed tym, co ma się wydarzyć. Bo wciąż nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytania. Bo wciąż przyłapywał się na tym, że chciał wiedzieć za dużo. Bo chyba wciąż nie jest w stanie pojąć, jak wiele (tylko i wyłącznie dzięki niej zresztą) zdołał zyskać tego dnia. Wiele? Jedno.
Jak najbardziej mu to wystarczało.
Duma nie miał aż tak "pobożnego" nastawienia do broni - wyjmował ją kiedy chciał i robił z nią co chciał - traktował ją jak zwykłe narzędzie pracy, a nie jako zabójczy gnat siejący rozpustę gdziekolwiek się znajdzie... Jednak bardziej niż bronią leżącą na trawie przejmował się roztrzęsionymi dłońmi i tym, co kumulowało się w nim, a raczej w jego głowie. Kiedy chwyciła go za ręce, drgnął i uniósł spojrzenie, obejmując nimi tylko jej usta, jakby w obawie, że w oczach nie zobaczy tego, czego chciał (słusznie zresztą). Usprawiedliwienie przyjął, oznajmił swoje zdanie o krzywdzeniu Evy i lekko ścisnął palcami jej dłonie, chcąc chyba upewnić się, że nie zgubił ich po drodze artykułowania ostatniego zdania. Poza tym nic się nie zmieniło - Duma bladł stopniowo, a centrum dowodzenia Lunatykiem zwalniało z roboty poszczególne oddziały odpowiadające za pracę najważniejszych dumnych cech - najpierw pożegnał się sarkazm, zaraz po nim, złorzecząc i mamrocząc pod nosem wyszedł pan odpowiadający za cięte komentarze. Na pożegnanie pomachała innym nawet istota ciężko pracująca nad krzywieniem się twarzy chłopaka... Zakład był praktycznie pusty, a ci, którzy w nim zostali, byli niezbędni - poza wszystkimi niezbędnymi narządami został też rozgorączkowany, wymęczony i zrozpaczony pracownik zajmujący się relacją z Evą; ostatnim z wybranych był zdrowy rozsądek, z którego nie zostało już wiele, ale w ramach akcji "niepełnosprawni w pracy" został zatrudniony w nim na pół etatu... Widoczny był też strach, ale on zawsze był punktualnie w pracy i brał nadgodziny. Pracoholik jak nic.
Dla niego było to już po prostu zbyt wiele. Atrakcje, które oferowała mu, były jak zwykle zabierające dech w piersi, ale Duma miał swoje granice. Granice, których praktycznie nie przekraczał, bo... bał się. I trzykrotnie widział już, co wtedy się działo. Ale ruda zapracowała sobie na tytuł Czwartego Burzyciela - co, według mnie, było osiągnięciem. Ludzie i inni są jak najbardziej krusi - jedni mniej, inni bardziej. On mniej. Ona też mniej.
Tak czy inaczej - po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że chciałby jej powiedzieć, jak bardzo ściśnięcie rąk mu pomogło, ale był zbyt zajęty wytykaniem błędów popełnionych przez Evę jego zdaniem; może to był sposób, żeby w jakiś sposób zatuszować błędy... ale jego były po prostu popełniane częściej i widoczniej, niż jej wybryki.
Po wygłoszeniu marnej parodii wypowiedzi, Duma wydawał się już kompletnie wygaszony - zareagował wprost przeciwnie do panienki, która z tą miną mogłaby spokojnie pójść na promocję Disneyowskiego filmu o dwóch księżniczkach, bałwanie, łosiu i jakichś księciach, nie-księciach. Skoro już spersonalizowałam całą załogę kierującą statkiem, któremu zamalowano napis "Titanic" mianem Dumy, orkiestra, która miała grać do końca, chwyciła się, w momencie zauważenia gniewu Evy, za paski od spodni (lub struny od instrumentów, do wyboru, do koloru), podejmując bez słów decyzję o masowym samobójstwie. Pan od uczuć, zajęty interpretacją wybryków Marionetkarki, łomotnął o ziemię, wybierając zawał serca, a odrzucając decydowanie za Dumę, co zrobić w takim razie.
Stał na przeciw niej, obserwując jej usta - prawdopodobnie bał się sięgnąć linii ocząt - ale i tak tam również dojrzał dezaprobatę, ku jego niezmiernemu... nie-zaskoczeniu, szybko przeistoczonego w zaskoczenie, które - o dziwo - nie naruszało idealnie wynędzniałego w swoim braku uczuć lica chłopca. Spojrzenie przebiegło po dłoni dziewczyny, której istnienie potwierdził niedawno i... powrócił do obserwowania ust. Rękoczyny? Och, naprawdę, chleb powszedni. Tym nie da się zranić Dumy, chociaż Iskra robi to na tyle sposobów, że to byłaby metoda... najbardziej plebejska.
Dobrze, że tego nie zrobiła.
Usta się przybliżyły, ale ponad dwudziestoletnie dziecko pracowało na tak wolnych obrotach, że ledwo przetrawiło informację o zbliżeniu dziewczyny. Słowasłowasłowasłowasłowa. Wdech. Tak, wiedziałem. Wydech. Więcej słów. Dotyk. Zareaguj - Duma mrugnął nieprzytomnie, przekładając ręce w taki sposób, by jej dłonie się zetknęły, a on mógł je objąć swoimi. Wdech. Słooowa. Ręce lunatyka znowu zaczęły się trząść. Wzrok zbłąkał się na trawę, gdzie leżał jego CZ i zatęsknił za strzeleniem sobie w łeb, by odsunąć pustkę, która go dusiła.
Za dużo emocji. Za dużo wydarzeń. Za ciężko. Właściwie równie dobrze mogła przemawiać do kartki papieru, biurka, stolika czy krzesła, chociaż najbardziej pasowałoby tutaj drzewo - w końcu ono od czasu do czasu porusza gałęziami pod napływem co większego podmuchu wiatru. Przez chwilę lunatyk nawet chciał wytknąć jej tandem demonów z pytaniem, czy dobrze współpracują ze sobą podczas jazdy na tym rowerze lub zabłysnąć pytaniem, jak długi jest ten tandem, ale myśl tą można porównać to muchy, która ledwo wlatując do pomieszczenia, została od razu ubita łapką. Jednak następna mucha przemknęła między zabójcą a zamordowanym pobratymcem i leciała dzielnie w kierunku celu - jakiegoś świeżego owocu i warzywa, które można obrzydzić domownikom.
Następne słowa, lekki impuls, który Duma odruchowo zinterpretował jako oznaka kłamstwa. Rączki trząść jednak się nie przestały, twarz Dumy nie zyskała na emocji, a zielone oczy, które winny były łapczywie zbierać kolory jej ocząt, dryfowały znowuż po jej ustach, licząc na to, że ułatwi mu to zrozumienie słów wypowiadanych przez nią - chociaż czuł, jak bardzo oddalają się od niego.
Chciał po prostu usiąść, zamknąć oczy, zatkać uszy i czekać, aż to minie. Aż zbierze siły. Bo teraz przyszło mu wejść w tryb ekspresowej rekonwalescencji... Ups, taki nie istniał. Trzeba więc pójść na żywioł - a ostatnio mu to nie wychodziło... Jak zresztą wiele rzeczy.
Ostatnie słowa usłyszał. Problem z przesyłaniem danych był, długi czas oczekiwania i przerywane słowa również; sam Duma potrzebował chwili na upewnienie się, że ściskanie w płucach nie świadczy o tym, że się dusi. Następny objaw przypominający o konsekwencjach mieszania mocy z rozchwianiem emocjonalnym... Tym razem, by przesłonić oczy, zabrał tylko jedną rękę - tak, jakby obawa, że Eva mu ucieknie była większa niż troska o swoje zdrowie psychiczne... To właściwie była prawda i jeżeli teraz ona próbowała mu się wymsknąć, zdecydowanie by na to nie pozwolił. Po prostu musiał doprowadzić się do porządku - przez chwilę wyglądał nawet, jakby miał runąć na ziemię.
Po przetarciu oczu i ponownym złączeniu dłoni, wyglądał już lepiej. Odrobinę, bo drżenie rąk zastąpiły zaczerwienione oczy - może próbował ryczeć, może zbierało mu się na płacz, ale obstawiam, że po prostu za mocno je pocierał, by się uspokoić. Zdobyciu się na odpowiedź towarzyszył jednak innego rodzaju wysiłek - intelektualny, na który Duma nie miał siły.
- Jak człowiek fotosyntezy? - wybełkotał, pozostawiając czytelnikom wybór - albo weźmiecie to za sarkastyczne, wschodzące słoneczko nadziei dla (aktualnie) resztek rozumu Dumy brudzących trawę, albo za kompletny brak odniesienia do rzeczywistości - to znaczy za but, pieczołowicie wdeptujący resztkę inteligencji Klucznika w ziemię, coby zapobiec rychłemu zmartwychwstaniu logiki.
Dobrze - blady uśmiech powinien rozwiać niektóre wątpliwości, bo ich reszta została dalej w oczach, które nie zdobyły się na zwykłe migoty wzgardy czy wesołości.
Nothing is perfect but your imperfections are quaint.
- Zatem kocham - hmh - grawitację. - hmh - ...Jeżeli wraz ze słońcem i powietrzem ma być gwarantem tego, że jestem ci potrzebny. I've got your hand, it's us against consensus.
A potem pozbawił ochrony znowu jedną z dłoni Evy, by położyć ją na jej ramieniu i zniżyć do poziomu należytych stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów (dobrze, metra siedziemdziesięciu jeden), których sam (rudy) czubek obdarował krótkim pocałunkiem. Jeżeli nie wyszło - musiało to naprawdę dziwacznie wyglądać, ale to on stanął na palcach.
- Moja mała księżniczka - chlapnął.
If I fall short, if I break rank - it's a bloodsport.
System zdecydowanie się zresetował i rozpoczął działanie na pełnych obrotach. Działał nie do końca adekwatnie czy w harmonii z otoczeniem, ale starał się odzyskać dawną równowagę. Jedyne, co pozostało po poprzednim stanie to spojrzenie utrzymane na ustach, tym razem zajętych przekonywaniem się do koncepcji wpicia się w nie, odsuwając na bok kwestie zrozumienia dumnych, egzystencjalnych przemian.
Podpowiedział sobie, że go uleczyła. Bo nie znał racjonalnego wytłumaczenia na to, jak tak szybko odrzucił wszystko to, przez co normalnie nie był w stanie funkcjonować przez kilka dni... Ba - Eva nawet nie dobrnęła do połowy objawów.
I niepotrzebne były jej do tego żadne zielone światełka.
Hmh.Iskra - 17 Czerwiec 2015, 00:59 Poszłaby na casting do musicalu na łyżwach i o czyją rolę by się niby miała ubiegać? Zagubionej Elsy? Przecież Eva nie nosi cech miotającej się na wszystkie stron- …bo, hm, także tego, przecież nie Anny, która szukała s… Ale na pewno nie pasowałaby jej rola bałwana!
A teraz zakończymy ten wstęp, logiką i składnią przewyższający tylko moją dzisiejszą wypowiedź przed komisją egzaminacyjną.
Potem, po ochłonięciu, gdy jej ręce już dawno zostały złożone razem – by nie mogła go nagle uderzyć? Może i prawidłowo.. – a Duma próbował dźwignąć cały ten emocjonalny szantaż, który ruda mu zafundowała, nie dziwiła się wcale, że nie chciał jej patrzeć w oczy. Sama by sobie nie chciała. Pewnie gdyby ktoś postawił teraz przed nią lustro, splunęłaby na odbicie jak już wiele razy wcześniej.
Gdy zażartował, zironizował, zrobił cokolwiek z jej wyznania, chciała na niego popatrzeć jak na wariata, ale w ostatniej chwili zorientowała się, że nie wie czy ma prawo. Czy po tej całej emocjonalnej szarpaninie zostało w nim jeszcze drobinę uczucia dla niej. Nie miała pojęcia, że z takimi relacjami międzyludzkimi jest tyle gimnastykowania się. A miała problemy ze zwykłymi kontaktami z przyjaciółmi. Gdyby w chwili wyboru miała taką wiedzę jak teraz, to nie wiedziała… No nie oszukujmy się – weszła by w to bagienko jeszcze raz, z pełną werwą, i tak jak teraz, też bulgotałaby wesoło. Aaaale teraz to się bała, czy (znów) nie zepsuła relacji, która okazała się cholernie ożywcza. Ożywiająca ją.
Na początek „kocham” drgnęła, co pewnie mógł poczuć, ale potem zamiast jak wszystkie bohaterki romansideł poczuć zawód, BO TO NIE BYŁY TE SŁOWA, cieszyła się ciepłem słów faktycznie wypowiedzianych, zapowiedzi, że nie zamierza jej zostawić. Chyba.
Jak dla niej na jakiekolwiek wiążące słowa i deklaracje było jeszcze za wcześnie, ale cieszyła się wszystkimi oznakami przywiązania. Także swoimi, które przecież ewidentnie jej pokazywały, że traci swoją cenną wolność.
Wzmiankę o księżniczce potraktowała jako kolejny punkt zaczepienia, by odsłonić kawałek prywatnego życia, w tym wypadku okresu dorastania. Ot, drobne anegdoty i szczegóły, które przybliżały drugiej osobie otoczenie, dom rodzinny czy osoby, które brały czynny udział (lub nie) w wychowywaniu i kształtowaniu drugiej połówki.
– Całe szczęście udało mi się wykpić. Maman chciała mnie zeswatać na moim balu debiutantek z jakimś potomkiem Burbonów. – Wzdrygnęła się malowniczo. Pocałunek chyba spopielił wszystkie włosy na swojej drodze.
Cóż, młodsi widzowie i czytelnicy powinni w tym miejscu pewnie wyjść na chwilkę, żeby zrobić sobie herbatę albo odrobić lekcje, bowiem patrzenie z boku na dwójkę obłapiających się ludzi nie przysłuży się ani psychice tamtych, ani delikatnemu zdrowiu was, dzieci. I pewnie nie powinni tego robić (tamci, nie dzieci!) nawet w tak zalesionym i ustronnym miejscu jak zagajnik dookoła, ale, cóż, zdarza się. Chociaż sytuacja w Herbaciarni była zupełnie publiczna, to obserwowanie pierwszy raz całujących się ludzi może być słodkie i budzić pozytywne odczucia, ale jakiekolwiek większe okazywanie uczuć jest przyjemne tylko i wyłącznie dla zainteresowanych stron, serio. Widujecie (a bardziej słyszycie) przypadki – które zdają się tą ponadczasową prawdę ignorować – na ławkach w parkach i czasem za wami w autobusach.
– Muszę iść – westchnęła ciężko, próbując złapać oddech. Jak po przejażdżce na rollercoasterze. Dokładnie tak. Uśmiechnęła się w jego usta i jakimś heroicznym wysiłkiem zdołała odrobinę odsunąć. – Muszę iść, inaczej przestanę się kontrolować i staną się bardzo, baaardzo złe rzeczy. A jesteśmy wystarczająco daleko od herbaciarni.
Oczy jej błyszczały, a policzki były zaróżowione jak po spacerze w mroźny dzień, choć temperatura nawet w takim ocienionym zakątku była zaiste wiosenna. Cofnęła ręce z jego twarzy i znów, tym razem już spokojnie, objęła mężczyznę w pasie, przytulając się. Jeśli tak właśnie wyglądało godzenie się po kłótniach… to chyba na dobre zrezygnuje z uprzejmego tonu.
– Przepraszam – westchnęła kolejny raz. – Nie jestem nauczona, że się z kimś dzielę przeżyciami, myślami. Znaczy, Kalina była moją najlepszą przyjaciółką, ale nie widziałam się z nią i nie rozmawiałam od wyjazdu z Paryża. W każdym razie… pytasz, bo chcesz się dowiedzieć, a ja reaguję alergicznie, bo wchodzisz w moją przestrzeń osobistą. – Uniosła głowę i spojrzała Lunatykowi w oczy, uśmiechając się filuternie. – Nie mam nic przeciwko, ale muszę się przyzwyczaić, że masz prawo.
Mogłaby tak stać do końca świata, naprawdę. Nawet apogeum apokalipsy w tym momencie nie zrobiłoby na niej większego wrażenia. A jednak nagle wychyliła się zza jego ramienia i niemal wyciągnęła szyję, by lepiej zobaczyć.
– Patrz, jeż! – Uwolniwszy jedną rękę, wskazała palcem na ziemię za nimi. A i owszem, sobie tylko znaną drogą, w pewnym oddaleniu, omijając właśnie samotny bukiet goździków, drobił sobie jeż. Kolce miał spokojnie opuszczone, ryjek długi i pomarszczony, a szedł sobie jakby go zupełnie nie obchodziły stojące niedaleko dziwne, wysokie dwunogi. I ogólnie był megasłodki. I chyba o ten ostatni przymiotnik głównie chodziło rudej. – Jaki śliczny.
Gdy zwierzątko zniknęło w krzewach nieopodal, Eva niechętnie wysunęła się z objęć Lunatyka. Jeśli odtąd przez cały czas będzie się czuła, jakby zamiast kości miała żelki, a w miejscu mięśni – galaretkę, po prostu go zamorduje. Powoli, boleśnie… to jest naprawdę zły tok rozumowania. Odsunęła się błyskawicznie.
– Jeszcze jedno – powiedziała, sięgając po torbę i wyciągając z niej Walthera P99 AS. – Pokażesz mi jak go odbezpieczać? Strzelać w miarę potrafię, ale nigdy nie miałam tego modelu w ręce.Anonymous - 19 Czerwiec 2015, 12:05 Z uczuciami rzadko kiedy było tak, że wyparowywały ot tak, kiedy coś nie pójdzie po myśli zauroczonego/zakochanego - stąd przecież brały się te wszystkie zrozpaczone nastki (och, ależ nie tylko nastki!) z poprzełamywanymi serduszkami, samobójcy czy inne wariacje ujawniające się w smutnych, pustych sylwetkach innych ludzi. Jeżeli chodzi o Dumę... Nie okazywał tak szczerze zaskoczenia wywołanego tym, że naprawdę zdecydowała się na niego - w końcu udawanie nadętego bufona, który doskonale zdaje sobie sprawę, że jest kochany i sławny było o wiele prostsze, co starał się udowodnić, leniwie cedząc słowa zaczynające się od "kocham"... Jej drgnięcie usatysfakcjonowało go na tyle, że uśmiechnął się szeroko, ni to by uzewnętrznić swoje uczucia, ni to, by podkreślić błąd, który popełniła, myśląc o tym, że mógłby powiedzieć coś takiego... Znaczy, powiedziałby. Ale w najmniej spodziewanym momencie. I to... to nie był ten moment.
Na wspomnienie o Burbonach skrzywił się tylko lekko, jakby sam fakt, że jakiś Burbon (alkohol? Myśl, myśl.) mógł tak po prostu zabrać sobie Evę... i to za przyzwoleniem jej matki... Ach. Ale to była Iskra, a nie jakaś prowincjonalna dziewucha, która najchętniej już na samą myśl lepszym stanie materialnym dałaby się mianować na żonę jakiegoś pociotka bardzo-bogatego-rodu za kilka kóz podarowanych w zamian rodzinie.
- Gdyby pokazał odpowiednie papiery na swoją Burbonowatość, też bym cię z nim próbował wyswatać - rzucił lekko rozbawiony, po czym obrzucił całą Evę krytycznym spojrzeniem. - Bal debiutantek? Długie suknie, dobre maniery i Eva?
Parsknął śmiechem, bowiem sam narzucał mu się przed nos obraz naburmuszonej, lecz wystrojonej Evy, która ciska spojrzeniami błyskawice na prawo i lewo, zmuszając organizatorów do stworzenia objazdu dla jakiegoś dystyngowanego tańca, którego Duma nawet nie potrafił opisać w celu uniknięcia konfrontacji z panienką... Pewnie nie było aż tak źle, ale wizja była jak najbardziej zadowalająca.
Zdawało mu się, że teraz, kiedy po raz wtóry się do niego przybliżyła, na dłuższą chwilę zapomniał kompletnie o jej zapachu, smaku jej ust, bliskości ciała - atrybuty te powitał z dzikim - może i nie był zbyt dzikim, ale jak na Dumę... - entuzjazmem, rozwiązując supeł z rąk i obejmując Evę lekko, jakby pewien tego, że nie zaplanuje rychłej ucieczki z jego ramion... poza tym był zbyt zajęty pocałunkami, by zwracać uwagę na takie szczegóły.
Wiedział, że któreś z nich w końcu to powie. I wiedział, że prędzej zrobi to Eva, bo nie miał przy sobie żadnego zegarka i nie miał pojęcia, która godzina. A powinien wiedzieć i powinien mieć. Szczególnie, że tym razem nocna zmiana jest jego, a potem... To zdecydowanie zły moment na utrzymywanie takiej znajomości. Sam oddychał ciężko i płytko, ale kiedy odsunęła się, oddech odnalazł równowagę o wiele łatwiej, niż z nią przy sobie. Ale dobrze, że wciąż pozostawała blisko - dzięki temu nie był aż tak niespokojny jaki był zazwyczaj... A kiedy usłyszał jej słowa, uchylił uprzednio przymknięte oczy, zmrużył je i uśmiechnął się szelmowsko, jeszcze raz wtedy, decydując się omuskać jej usta swoimi.
Kiedy przyszło mu robić za przytulankę, nie skomentował tego ani słowem, głaszcząc przez chwilę jej włosy, a potem zjeżdżając dłońmi do linii talii.
- Przecież nie masz za co przepraszać. To ja się jakoś... rozgadałem - zapomniał chyba o tym, że krótkie, acz treściwie odpowiedzi dodają mu uroku - czas sobie to przypomnieć.
Jeż. W tym momencie też mógłby podzielić się anegdotką, ale stwierdził, że opowieść o tym, jak jego bracia zmusili Dumę do przestrzelenia każdej z łapek stworzenia, a potem wsadzenia mu kulki prosto w ten uroczy ryjek, którym się tak zachwycała, nie będzie tutaj pasować... Inna sprawa, że po części sam chciał to zrobić, a zmuszony został dopiero przy trzeciej łapce, kiedy oznajmił, że już nie chce - oberwał więc od najstarszego po głowie, tak, że zaczęła mu lecieć krew z nosa. Dlatego nie okazał aż tak wielkiego entuzjazmu na widok czworonoga, właściwie nawet skrzywił się lekko na jego widok, szybko maskując to beznamiętnym spojrzeniem na trawę uginającą się pod stworzonkiem.
A potem odczepiła się od niego Eva, co wykorzystał szybko i niemalże automatycznie pochylając po się po swój pistolet, by wsadzić go do kieszeni - dopiero wtedy dotarło do niego, że coś mu nie do końca pasuje w takim układzie... a kiedy doszedł do wniosku, że to brakowało właśnie Iskry, przetarł oczy dłońmi, jakby był senny i powrócił do wpatrywania się w jej oczy. Przez chwilę narzekający w środku Duma wyrzucił mu, że narzeka bardziej, niż Eva - no, spójrz tylko na nią, nawet się nie przejęła, odkleiła... i już, po sprawie.
Obdarowanie Dumą pistoletu sprawiło, że od razu wziął go od niej i poświęcił chwilę na obejrzenie broni, rozpoznanie modelu... Zmrużył lekko oczy i spojrzał na rudą, ale nie odezwał się ani słowem. Pierwsze, co zrobił, to wyjął magazynek. Nie wyglądał nawet na zbytnio zdziwionego faktem, że dziewczyna nosiła ze sobą broń i nie wspomniała mu o tym ani słowem, chociaż nie wyglądała na osobę, która lubiła nosić ze sobą... takie rzeczy.
- Odbezpiecza się go normalnie, ma tylko możliwość zmieniania mechanizmu oporo... Och, nieważne. Ani dla mnie, ani dla ciebie - nie będzie jej teraz wykładał różnic między DA i SA, głównie dlatego, że i tak nie robiło to większej różnicy dla kogoś, kto chce głównie się tym bronić. Inną sprawą było, że to był długi i nudny wykład ojca, który najpierw nauczył swoich podopiecznych strzelać, a dopiero, gdy jedno z nich przez przypadek postrzeliło drugie w stopę, przypomniało mu się, że jednak trzeba by było nauczyć je także teorii... Ach, no i zobowiązać Dumkę do zmywania naczyń przez dwa miesiące za to, że bawił się bronią wtedy, kiedy nie powinien. - Ważne, że strzela - rzucił, przeładował go i pociągnął za spust, mechanicznym, pustym dźwiękiem przyznając sobie rację.
- Która godzina? - zapytał po chwili ciszy poświęconej przez niego na obserwację Walthera, którego miał w rękach - dopiero po chwili od zadanego pytania, wsadził magazynek na swoje miejsce i oddał jej pistolet. Zdecydowanie nie wyglądał zadowolonego, ale to raczej nie z jej powodu. Chociaż... była jednym z tych powodów - gdyby pozostała przy nim, byłby znacznie szczęśliwszy.
Znacznie.