Soph - 27 Czerwiec 2014, 17:53 Gdy Illustre z powodu braku czasu poprosiła mnie o napisanie finalnego postu dla akcji Iskra vs Pokucie, moją pierwszą myślą było: nigdy nie jest tak wesoło, żeby nie mogło być jeszcze bardziej.
Bo, przygotujcie się moi państwo, gdyż nadszedł czas publicznych wyznań. A w zasadzie jednego. Dla tych, którzy dotąd nie wiedzieli: Iskra i Sophie B. mają jedną animatorkę. Dlatego z powodu MG-owania samej sobie piszę co następuje - by być wobec wszystkich fair. Także w kwestii nagrody, która byłaby zupełnie kontrowersyjna, poprosiłam Tyka, by walkę oszacował i ocenił. Dziękuję, Arcyksiążę.
Fakt, że Iskra nie strząsnęła w panice małpki podziałał na jej korzyść - czuję się zobowiązana wspomnieć, że gdyby tak zrobiła, jej przywidywania okazałyby się trafne: Pokuć rozpaczliwie zacisnąłby kiełki na palcu dziewczyny. A wszyscy wiemy co się dzieje, gdy Pokucie zaciskają ząbki.
Ale po kolei. Z pewności Eva była już zmęczona wiecznymi skokami, unikami i wywijaniem kijem. Nawet lekkoatleta musi po pewnym czasie odsapnąć. Jest jednak dobra wiadomość: to samo dotyczy małpek. Choć one bardziej zdawały się niezadowolone z tego, iż ruda tak długo się opiera. Gdy więc dziewczyna rzuciła jednym zwierzątkiem w drugie, potoczyły się szczepione, jak mała karuzela, prosto w krzaki naprzeciwko. A potem nagle się zakotłowało, wzburzyło i spomiędzy liści wypadły jeszcze dwa inne zwierzęta, wielkością i wyglądem przypominające ludzkie jelenie. Pognały czym prędzej w las, jednak Pokucie już zwietrzyły nową ofiarę. No i ta nie będzie miała gałęzi, by się bronić.
Jak jeden organizm zadrżały i rzuciły się pogoń, jednak te bardziej złośliwe, które zachowały choć trochę świadomości kapucynek, obrały kurs poprzez z pewnością osłupiałą lub przestraszoną nowymi przybyszami Evę i kłapnięciami skradły jej z kucyka tyle włosów, ile zdołały. A zdołały całkiem sporo i niekoniecznie symetrycznie. Moją radą jest udanie się do fryzjera w najbliższym czasie.
Ruda mogła poczuć jeszcze drobne łapki ostatniej małpki odbijające się od jej barku, mignięcie kolejnej kępki jaskrawych włosów w paszczy i już ich nie było. Cisza. Spokój. Szum morza, nieopodal uderzającego o brzeg jakby nic nadzwyczajnego się nie stało i tylko smród krwi i mokrego futra pomieszany z wonią sosnowych szpilek przypominał drzewom co miało tu miejsce.
A sama dziewczyna, choć z pewnością dobrze wystraszona, wyszła z potyczki niemal bez szwanku. Znaczy, nie licząc niemiłosiernie poszarpanych włosów. I braku apaszki. I lewego buta. I piasku wszędzie. I przeciętych spodni. I łydki. I rozoranego opuszka palca. W każdym razie - bez większych uszczerbków na zdrowiu.
Balerinki już pewnie nie znajdzie, zawsze jednak i tak warto wrócić ku miejscu gdzie to się wszystko zaczęło - w tym wypadku, by zauważyć nęcący błysk spomiędzy małych, nieruchomych ciałek. Odbijające się nikle światło padło na błękitny, półprzezroczysty kryształ, a potem ześlizgnęło się po rubinach wprawionych w szeroką bransoletę.
Notka od Tyka:
W pracy Mistrza Gry wiele jest zadań trudnych, takich jak: zrozumienie poczynań graczy, którzy w chaotyczny sposób opisują sto ruchów w jednym poście; mając na uwadze dobro graczy, likwidowanie przejawów rażącego niedbalstwa mogącego prowadzić do śmierci gracza lub jego sojusznika; sprawiedliwe rozstrzyganie kwestii, których skuteczność zwykle zależy od losu; czy również stworzenie ciekawej opowieści, ażeby gracz nie nudził się podczas przygód, najtrudniejsze jest jednak wyznaczenie nagrody odpowiedniej w danym wypadku. Pod uwagę trzeba wziąć zawsze wiele czynników: długość i trudność misji, ryzyko jakie gracz podjął, sposób w jaki odgrywana była postać i w tych granicach sensowność podejmowanych decyzji, współpraca z Mistrzem Gry i innymi graczami, a ponadto rezultat jaki postać osiągnęła podczas misji. Nie wspominając o innych jeszcze czynnikach, które mogą mieć wpływ na ocenę gracza, jak chociaż fabuła zarówno forum jak i danej postaci. Przy ocenie uwzględniłem w granicach swych możliwości, na które pozwalało mi dość pobieżne przeczytanie tematu i informacje jakie o tej walce miałem wcześniej, wszystkie wspomniane wyżej czynniki i tym samym za najbardziej adekwatną nagrodę uznaję właśnie jeden kryształ wielkości od 2-2,9 g oraz przedmiot magiczny. Dwie nagrody w wypadku, gdy na ziemi leży czworo wrogów jest co prawda dużą skutecznością, lecz jak najbardziej uzasadnioną. Przyznając nagrodę nie można uwzględniać wyłącznie samych skutków działania postaci. Wziąć pod uwagę trzeba możliwości, żeby uniknąć ukarania kogoś za to, że jego postać nie ma wystarczających środków na zabicie stu wrogów w ciągu minuty. Nasza wojowniczka z tyranią małpek uzbrojona była w bardzo prowizoryczną broń, jednak wykazała się dostatecznym poziomem kreatywności żeby zasłużyć na nagrodę sporych rozmiarów. Uwzględnić należy oczywiście pochwałę prowadzącego, przy czym nie wolno zapominać o krytycznym spojrzeniu. Przyznanie kryształu maksymalnej wielkości byłoby jak uznanie w pewnej grze własnych armii za niezwyciężone. Mogłoby to doprowadzić do mylnego przekonania, że wszystko było idealne, a tym samym zabić pragnienie doskonalenia i żądzę poszukiwania właściwej drogi zarówno w samej zainteresowanej, jak i w osobach, które oczekiwały kolejnych postów w tej walce jak niektórzy kolejnego odcinka ulubionego serialu. Dodanie dodatkowego kryształu byłoby niewspółmierne do liczby powalonych przeciwników, a ponadto mogłoby zostać słusznie uznane za zbytnie rozpieszczanie graczy. Za to żadnej przeszkody nie ma w dodaniu do wspomnianego kryształu dodatkowego przedmiotu, upuszczonego przez jedną z małpek, a wcześniej skradzionego jakiemuś uroczemu kapelusznikowi podczas porannej herbaty z zaprzyjaźnionym dachowcem. Zwyczajowo przyjęło się u mnie, że przedmiot taki należy się graczom, którzy nie tylko wykonują misję, ale też wykazują się czymś, co wzbudzi moje uznanie. Skoro więc wcześniej nie było możliwości pełnego uwzględniania pozytywnych opinii mistrza gry wygłaszanych tak publicznie na sb jak i prywatnie, o czym tylko słyszałem, to i tutaj powinno się zastosować mój zwyczaj i przyznać przedmiot właśnie za prowadzenie postaci w sposób, który zasługuje na uznanie.Iskra - 30 Czerwiec 2014, 21:10 Nie mówcie nikomu, ale gdy wszystkie Pokucie ponownie na nią runęły, wrzasnęła tak głośno, że gdyby tamte dwa kopytne nie uciekły z powodu małpek, na pewno zrobiły by to teraz, wystraszone hałasem. Rąbnęła w poprzek kijem, starając się odepchnąć jak największą część stworków, jednak one tylko pomknęły dalej, obok niej, a jedyna krzywda którą jej zrobiły to pożarcie większej części kucyka - czego nawet nie poczuła, tak ostre ząbki miały.
Pokucie pognały za uciekającymi zwierzętami jakby Eva nie istniała. Nie potrafiła w to uwierzyć. Nie po tym, co dopiero przeżyła. Nadal siedziała w kucki, gotowa na każdy obcy dźwięk podskoczyć, rzucić w wir walki, uciekać gdzie pieprz rośnie.
Gdy po kilku pełnych napięcia minutach naprawdę zdawało się już, że małpki nie wrócą, Iskra westchnęła ciężko, dogłębnie, a potem wypuszczając ze zdrętwiałych palców gałąź, osunęła po drzewie litościwie rosnącym się zaraz za nią. Teraz już mogła przyłożyć dłonie do ust i powstrzymywać od szlochu, już mogła bezpiecznie pozwolić przerażeniu zalegnąć w żołądku ciężkim kamieniem. Nigdy, przenigdy nie była tak blisko śmierci. Nigdy. Była tego pewna. Nawet gdy tuzin uzbrojonych w MP5 żołnierzy wdarło się do jej pokoju w jej szesnaste urodziny. Nawet gdy trzy lata temu Kalina zadzwoniła, szepcząc, że nie chce iść do tamtego lasu. Nawet gdy włamywała się razem z Anceu do domu Kapelusznika. Nie było wątpliwości, że gdyby była niewyszkolona, albo nie pomyślała o tej gałęzi nadal leżącej jej pod nogami, albo nie miała durnego szczęścia, które pozwoliło pierwszemu stworkowi trafić na apaszkę, nie na niej brzuch... nie było wątpliwości, że zostałaby w sekundy rozerwana. Skrzywdzona. Pocięta. Pogryziona, zagryziona i przeżuta. Boże.
Jak we śnie podniosła rękę i dotknęła smętnych resztek włosów z tej strony. Włosów, które pierwotnie miały kilkadziesiąt centymetrów i rozpuszczone spokojnie sięgały talii. Ściągnęła wstążkę i schowała do kieszeni spodni - już niekoniecznie miała co spinać.
Potrząsnęła głową i oszacowała straty.
Tak, to niezwykle głupie co ludzie potrafią robić w stanie szoku: po wybuchu piekarnika prosto w twarz najpierw wyłączyć wszystkie kurki z gazu, dopiero potem zadzwonić po pogotowie; przy otwartym złamaniu piszczeli złapać za maszynkę i zacząć golić nogi, bo karetka już jedzie, a jak ja się pokażę w szpitalu? czy właśnie zamiast opatrzyć lub wyleczyć opuszek albo nogę, najpierw martwić się o włosy, które nie są w tak opłakanym stanie, by przycięcie u fryzjera - choć z pewnością dość drastyczne na długości - sobie z tym nie poradziło.
Na drżących nogach wstała i skierowała się w kierunku brzegu skarpy, po drodze zgarniając upuszczoną w tym galimatiasie torbę. Rozejrzała się uważnie, lecz znalezienie czarnej baleriny w środku ciemnego lasu w nocy graniczyło z cudem. Trudno. Jakoś się obędę - zdecydowała, ignorując zimno wsączające się w bosą stopę.
Oparła się o chropowaty pień drzewa i wciągnęła w płuca uspokajającą woń lasu. Duma miał co do tego rację...
Duma!
Przymknęła powieki i zamykając mały palec w dłoni, uleczyła go myślą. To samo uczyniła z łydką, po prostu przesuwając ręką po zranieniu. Miała już pośpieszyć ku skarpie, omijając ostrożnie i trochę z obrzydzeniem martwe ciałka małpek, gdy światło Księżyca postanowiło z nią poigrać i zakuło ją w oczy, odbijając się od jakiegoś błyszczącego kamienia.
Kucnęła i ze zdziwieniem spostrzegła, że w futro małpki jest wplątany bladoniebieski kryształ. Trochę poszarpany, jakby odłamek od czegoś większego (skoro nie została podana informacja, że był oszlifowany). Zaraz obok leżała metalowa bransoleta, chodna od mokrego gruntu i uwalana ziemią.
Z myślą, że to naprawdę dziwne znaleźć takie rzeczy nawet przy bestiach Krainy i, że chce się im potem przyjrzeć, wrzuciła przedmioty z roztargnieniem do dużej komory torby i ponownie zwróciła się ku skarpie. Zmęczonej i bosej, na pewno nie będzie łatwo zejść na sam dół jaru. Ale... musi sprawdzić czy nic mu nie jest.
Tak zdeterminowana, objęła ramieniem pień sosny i poczęła stopą szukać dobrego oparcia do zejścia w dół.Vega - 1 Lipiec 2014, 19:15 Patrzyła jak gaśnie od jej uderzenia kompasem. Patrzyła na wspomniany okrągły bursztyn, nie sądząc, że kiedyś takim czymś ładnym przyjdzie jej pozbawiać kogoś świadomości bardziej spodziewała się kamienia w tej głównej roli. Spojrzała na swoją ranę, upuściła kompas miedzy nogi i odetchnęła głęboko, widząc jak jej kat opada bezwładnie na plecy. I nagle dotarł do niej szum morza, poczuła gorąc pod nogami - piasek rozgrzany za dnia - i zrobiło się cieplej, a zarazem ciemniej. Wiatr też się zerwał, a powietrze stało się znacznie bardziej rześkie.
Spojrzała oszołomiona na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą nie była. Nie byli.
- Eee... co do Czarta! Śpi, Śpi! i ludzi wynosi w.... zaraz... w, w... - w inne lokacje, dokończyła w swoim panicznym myśleniu.
Zastanowiła się bardzo solidnie - na tyle, że z przerażenia ukuło ją pod sercem - czy to jeszcze tamten świat, czy to jawa, czy sen, czy ja, czy kto, czy Anglia... czy jak?.. ŁOTDAFAK!
Wystraszyła się, ale wciąż miała w dłoni ten kompas - kompas, właśnie! Myśl, dziewczyno, myśl, przecież wszystko się układa! Przenosi w jakieś miejsca gdy się go użyje!
I coś ją tknęło nadspodziewanie - JAKI to jest świat?!
Uspokoiła oddech. Dźwignęła się solidnie na rękach, wkładając przedmiot magiczny do kieszonki spodni. Spojrzała na Moriego, leżącego w piasku. Wokoło nich znajdowało się wiele drzew, także i mniejszych krzaków, a do morza dzieliło ich jakieś pięćdziesiąt metrów, mając je po jednej stronie; zaś po drugiej - również zalesiony - teren uciekał w górę, coraz mniej obfity w lotne piaski. A oni już tak właściwie na nieco pochyłej glebie się znajdowali.
Przesuwała się w jego stronę, kawałek po kawałku, centymetr po dziesięciu milimetrach, wspierając się na dłoniach i ciągnąć za sobą ranną nogę z dużą dbałością o to, by nie taranować jej na wystających kamykach i korzeniach. W pełni jej się nie powodziło i przekrzywiała twarz w grymas bólu, wydając co większy wysiłek jęk rozpaczy z częstotliwością jeden ruch dłonią na trzy sekundy upływu czasu.
Doczłapała się w żółwim tempie do jego ciała. Obmacywała go i szukała broni - po kieszeniach spodni, w okolicach pasa, po górnej części ubioru. Znalazła dwie z nich, przy czym w jednej z nich opróżniła magazynek, zbierając kule do kieszeni swoich spodni, i wsadziła pukawkę tam, gdzie ją znalazła. A drugą sobie zabrała i upewniła, że posiada naboje, a jeśli ich nie miała, zapełniła tamtymi. Popatrzyła też , czy nie ma innego magazynku przy sobie i jeśli znalazła, zadbała o to, by zmienił właściciela. Telefon, który należał do niej, możliwe iż też wpadł jej w ręce, a upewnienie się, że nie ma zasięgu pogrzebało jej nadzieje o to, że jeszcze spotka tu tylko ludzi. Że w ogóle ich spotka. jego także zabrała do swojej kieszeni.
Wiele minut na tym wszystkim straciła, głowa ją bolała, upływ krwi robił swoje. Powoli odsuwała się od niego, ale wciąż miała go na oku, bo gdyby się przebudził, odważy się strzelać, choćby niecelnie - w końcu jakąś kulą trafi. Broń w dłoni zdesperowanej kobiety znaczy więcej niż wyborowy strzelec na strzelnicy.
Poczuła ścisk w ranie, która wykazywała chęci do gojenia się. Tylko chęci. Postanowiła wołać o pomoc, a z rozpaczy, z łez, policzki ją kalały i miała w sobie sił tyle co naparstek kawy w kawiarni za parę złotych. Chęci zaś to już znajdowała więcej, coś jakby przerośnięty dzban herbaty.
- Pomocy! Jest tu ktoś?! POMOCY, HALO!
Krzyczała, bo wiedziała, że on długo nieprzytomnym nie będzie, zaś ona w ciemnościach, w nieznanym sobie terenie, wiele nie zdziała. Wyjęła na moment kompas i próbowała odczytać z niego gdzie jest jaki kierunek, ale... kaprys by kręcić się byle-jak posiadła jego igiełka. A to dawało jej poczucie strachu, że to nie jest ludzkie siedlisko, jeśli o świat chodzi.
Podsunęła się pod jedno z drzew i oparła się powoli o nie. Wodziła dłonią po piasku, wypatrując tutaj korzeni, kęp trawy... I nagle natknęła się na coś papierowego. Chwyciła to w dłonie i przejrzała na wskroś z Księżycem. Przeczytała: Pyszna słodycz-cud! Krówka-tofi-miód! Napis był wykonany zwykłym kolorowym atramentem, odręcznie. Odwinęła cukierek-mordoklejkę i stwierdziła, że trochę cukru może jej się przydać. Nie zastanawiała się, co on tu robi, ani dlaczego na papierku nie napisano żadnego adresu producenta ani dystrybutora. Po prostu zjadła, bo na myślenie najzwyczajniej nie było jej tutaj stać. Właściwie w tym stanie i smaki powinna stracić, ale wszystkie trzy niezwykle eksplodowały w jej gębie, Trzy jej ulubione, teraz były razem! RAZEM, aj, pyszneee!!!
I nagle poczuła w sobie trochę dzieciaka. Zaczęło ją zastanawiać, jak to morze wygląda nocą, czy wielkie fale posiada. Czy ten piasek wiele posiada na swoich połaciach muszelek i jak bardzo kolorowych... I spojrzała na jedną z klamek Moriego. Ciekawe, czy go zabije?
I z tym pytaniem, patrząc w jego stronę, siedziała pod drzewem i zastanawiała się, co też ją dalej spotka.
A jej wygląd się zmienił - odmłodziła się z 28 lat do 16-astu, a jej wygląd również się zmienił, na taki jak na obecnym avatarze. Już nie wygląda na poważną 18-latkę - bardziej na 15-latkę, której wszędzie jest pełno. Ale nie było uśmiechu, była rozpacz, była tragedia. I starała się, by nie zasnąć, bo wtedy straci wszystko, łącznie z życiem.
//Znalezienie i użycie przedmiotu: Zegarmistrzowski Przysmak.
Nowy wygląd: Claire Farron.Anonymous - 1 Lipiec 2014, 23:09 Nie czuł jak upada. Nie czuł jak się przenoszą. Zmiana podłoża też nie zrobiła na nim wrażenia, w końcu był nieprzytomny. I to nieprzytomny na tyle długo, że kobieta mogła spokojnie poczynić swoje. Znaleźć oba pistolety, zapasową amunicję, jej telefon, który Mori gdzieś w międzyczasie zdążył włożyć do tylnej kieszeni spodni. Mogła też spokojnie zdążyć się odsunąć, oprzeć o drzewo, wyjęczeć po drodze i wykrzyczeć swoje marne wołania o pomoc. Ba, nawet zdążyła zjeść cukierek. Ten perfidny, czarodziejski cukierek, który całkowicie ją odmienił.
Dopiero po chwili Mori zaczął odzyskiwać przytomność. Pierwsza myśl? Zabić ścierwo. Ale co dalej? Od tak zabić i nie móc spokojnie eksperymentować? Martwe ciała są przydatne, ale wolał żywe, od martwych, martwe nie były tak ekscytujące. Czyli mógłby ją pojmać, a później sprawdzić na niej kilka rzeczy. Co prawda MORIA skupiała się na eksperymentach na istotach magicznych, ale kto powiedział, że ludzie też się czasami do czegoś nie nadają? Nadają, i to bardzo. A szczególnie, gdy trzeba by zniknęli.
Zamiast wykonywać od razu gwałtowne ruchy uchylił lekko powieki i stwierdził, że zamiast deszczu jest sucho, w okolicy nic nie jest mokre, a w powietrzy czuć zapach morskiej bryzy... Leżał tak długo, że znalazł się w innej części Anglii? Dziwna sprawa...
Logiczne myślenie zazwyczaj ludziom wymięka w takich sytuacjach. Mori nie odstawał zbytnio od tego, jednak kojarzenie pewnych spraw przychodziło mu automatycznie. Otóż kobieta mogła mieć coś, co MORIA chciała zdobyć. A chwilę wcześniej byli w innym miejscu. A teraz byli w miejscu suchym i pachnącym morzem. Czy w Krainie Luster coś takiego było? Ach, no tak Morze Łez. Co ona tam wykrzyczała...? Morze rozpaczy... Co za głupia kobieta. Prawdopodobnie zrobiła to nawet nieświadoma tego, co robi.
Może jednak zabić ją od razu?
Mori zaczął się podnosić, pomału, a dłonią sięgnął do bolącej części twarzy. Żadnych gwałtownych ruchów. Jednak na szczęście kobieta usiadła na wprost niego, więc nie musiał się obracać w jej kierunku, lub co gorsza szukać ją wzrokiem.
Zaczął mówić już podczas podnoszenia się, choć wciąż bolało jak stu diabli. Jakie szczęście, że to ona była postrzelona, nie on. Bolałoby bardziej.
- Widzisz, istnieją dwa światy i coś, co można nazwać przestrzenią pomiędzy nimi. Świat Ludzi, czyli nasz, Szkarłatna Otchłań, czyli miejsce przejścia i Kraina Luster - tu właśnie jesteśmy, jeśli chcesz wiedzieć. Przeniosłaś nas prawdopodobnie przy pomocy Bursztynowego Kompasu, takiego ładnego przedmiotu posiadającego zdolność przenoszenia ludzi pomiędzy światami. Poza nim można się tutaj dostać przechodząc przez Karminowe Wrota, a by wrócić, trzeba je znaleźć. - Przerwał na chwilę, mrużąc oczy i patrząc na dziewczynę. Coś mu chyba w niej nie pasowało, ale wzrok miał wciąż jeszcze nieco rozmyty.
Poruszył się jeszcze trochę, podciągając do siebie nogi by usiąść w pozycji tak zwanego kwiatu lotosu, po czym mówił dalej, bo w końcu trzeba idiotce coś wyjaśnić, no nie?
- Kilkanaście lat temu była spora wojna między MORIĄ, czyli organizacją chroniącą ludzi, a Organizacją Czarnej Róży, która chciała przejąć władzę nad ludzkim światem i pogrążyć go w chaosie. - Jak wszyscy wiemy czasami warto podkolorować sytuację. - Ale wojna została nierozstrzygnięta, a od kilku lat trwa zawieszenie broni, podczas obie organizacje przygotowują się do kolejnej wojny. Zbierają informacje, szkolą ludzi... A MORIA stara się zgarnąć wszystko, co może przydać się w obronie ludzkości. Wszelkimi środkami. Ten kompas to jedna z takich rzeczy. Bo widzisz, tutaj nie chodzi o jednostki tylko o ogół społeczeństwa. Ja reprezentuję tutaj MORIĘ, ty jesteś jednostką postronną, choć twój zapał do ucieczki w tamtej sytuacji doprowadził do tego, iż pomyślałem, że możesz być kimś z Krainy Luster. Teraz może choć troszkę ogarniasz, co się wydarzyło? - W tej chwili Vega powinna być z siebie dumna, jeśli coś do niej dotarło. Mori potrafił mówić długo i sensownie samemu wciąż będąc nie do końca ogarniętym.
Dopiero po tym, jak skończył mówić zorientował się, co w dziewczynie było nie tak. Stała się... młodsza. O wiele. Mori otworzył oczy szeroko ze zdumienia i chwilę zajęło mu połączenie faktów, jednak nie na tyle długo, by dziewczyna mogła w tym czasie coś zrobić.
- A ty nie powinnaś ruszać podejrzanych przedmiotów które tutaj znajdujesz - stwierdził fakt zirytowanym głosem. Ona była zbyt głupia by zjawić się w Krainie Luster. Zdecydowanie zbyt głupia. W tej chwili powinna ją opętać Anielska Klątwa i powinny wyrosnąć jej jakieś bardzo beznadziejne skrzydła, do niczego nieprzydatne, ale sprawiające, że eksperymenty Moriego na niej byłyby w pełni uzasadnione. To powinna być dla niej taka swoista kara. Bolesna kara.Iskra - 3 Lipiec 2014, 00:43 Przedzieranie się pod wyciągającymi po ciebie palce gałęziami i przez drapiące krzewy jest jeszcze mniej zabawne niż to pokazują na filmach, a już zupełnie gorsze od wszystkiego co można sobie naprędce wyobrazić. Liście smagały jej twarz, ziemia na pochyłym terenie usuwała spod stóp, a dna jaru wciąż i wciąż nie było widać. Nawet nie próbowała się domyślać jak bolesny dla Dumy musiał być ten upadek. Miała tylko nadzieje, że nie zastanie go martwego na samym dole. ...Nawet tak nie kracz!
Uniosła rękę, by po raz kolejny odsunąć gałąź i nie pozwolić sobie zrobić piekącej pręgi na twarzy, których kilka miała już na przedramionach – znaki pierwszych nieudanych prób układania się z lasem. Rozumiała, że skarpa musi być gęsta i pełna haszczy, by taka przypadkowa Iskra mogła w miarę bezpiecznie zejść po jej zboczu, sama ruda była jednak cały czas zdania, że mogłaby sobie oszczędzić krzaków ostrężyn i pokrzyw ku urozmaiceniu poszycia.
Pozytywem było, iż większa ilość krzewów znaczyła mniejszą liczbę wysokich drzew, co pozwalało księżycowemu światłu na jakie takie oświetlanie drogi naszej bohaterce... a przynajmniej pozwalało nie wsadzić bosej stopy w sam środek kolczastej jeżyny.
Pozwoliło też, po mozolnym zejściu niemal na sam dół i błyskawicznym, prawie od niechcenia, przeciągnięciu długimi, pełnymi mocy palcami po poobdzieranych rękach, na zauważenie na granicy ziemi i piasku sceny rodem z horroru.
Kobieta, jęcząca z bólu, odczołgująca się od leżącego bezwładnie na ziemi ciała. Co tu się mogło stać? Niedoszli topielcy? Nie, ślady czołgania się, zdemaskowane przez bezlitosne chiaroscuro Księżyca, biegły jedynie od tamtej postaci do drzewa, o którego pień oparła się nieznajoma. Wzięli się z powietrza? Ale jak? Spadli...? Wyjaśniałoby ślady znikąd, ale wtedy już z daleka usłyszałaby huk, zaś niezwykłe pojawienie się tego najwyraźniej mocno poszkodowanego duo odbyło się tak cicho, że zdołało je ukryć rytmiczne uderzanie fal o brzeg.
Kroki Evy, całkiem sprawnej gimnastyczki, również nie powodowały o wiele głośniejszego szmeru, także nie powinna zostać wykryta, szczególnie, że jej wędrówka skończyła się w tym samym momencie co z pewnością bolesne i męczące podciągnięcie się nieznajomej do pnia sosny.
Sama Iskra znajdowała się mniej więcej na wysokości kobiety, parę metrów dalej, dobrze ukryta w cieniu pni i gałęzi. Postanowiła obserwować, nawet gdy rozpaczliwy głos kobiety łkał o jakąkolwiek pomoc, nawet, a może szczególnie gdy nieznajoma znajdując jakiś porzucony cukierek bez zastanowienia wpakowała go sobie do ust. W półmroku nocy – na litość, która mogła już być godzina? – niewiele dało się dostrzec, także Eva nawet nie zauważyła nagłej, choć płynnej zmiany wieku tamtej.
Czekała. Czyż pierwsza zasada, jeszcze przed zupełnie najpierwszym systemem ABC w udzielaniu pierwszej pomocy, nie brzmi: przede wszystkim zorientuj się w otoczeniu i zapewnij bezpieczeństwo sobie i poszkodowanemu? Więc czekała. Przecież cały czas tu jest, więc zareaguje w każdej chwili.
Gdy leżący tłumok się poruszył, serce rudej drgnęło, a potem ponownie zaczęło bić we właściwym rytmie. Dzięki Bogu. Wcale nie chciała po tych wszystkich rozrywkach jeszcze zostać wplątaną w tajemniczą śmierć w samym środku pustkowia. Nawet pomimo, że była to tylko (aż?) Kraina Luster.
Rozglądnęła się uważnie, mrużąc oczy i usiłując przyzwyczaić wzrok do nowego oświetlenia. Leżące przedtem bez ruchu ciało zdecydowanie się przebudziło. Upewnił ją w tym jego powolny, mało płynny siad, cień dziwnie podobnych do czegoś skrzydeł, nadal jednak nie wychodziła z ukrycia. Znajdowała się jakby w kącie prostym, utworzonego przez nią oraz tych dwójkę ludzi, trójkąta, jednak do każdego miała jeszcze spory, dający jej poczucie bezpieczeństwa kawałek, do siadającej właśnie postaci nawet dłuższy, pewnie będzie z cztery, pięć metrów. Zdecydowanie za blisko, ale co poradzisz.
Stała bez ruchu, oddychając przeponowo, nie czyniąc nawet najmniejszego powiewu, który zdradziłby drżeniem liścia jej kryjówkę za pniem. Dobrze, że się wcześniej o niego oparła, bo to mogło potrwać, a przestępowanie z nogi na nogę po ciemku, z powodu sztywnienia ostatecznie umęczonych tym wszystkim mięśni, mogło się skończyć zaplątaniem w ostrężyny i zupełnie nieoczekiwanym, a dla Evy niepożądanym, wejściem smoka.
No i doczekała się... tyrady. Jednak głos, choć obolały i z lekka niepewny, wydawał się jej znajomy. Nie aż tak, ale gdzieś pobrzmiewało echem wrażenie, że powinna go rozpoznać.
I nagle zagadka śladów „znikąd” się rozwiązała: Bursztynowy Kompas. W zasadzie mogła to skojarzyć.
Po chwili jednak bezład bzdur, które chłopaczyna – młody głos jakby zawieszony w powietrzu i głoszący takie rzeczy tonem znudzonego wykładowcy sprawiał upiorne wrażenie – zaczął opowiadać kobiecie niemal wywabił Iskrę z ukrycia. Zacisnęła pobielałe palce na chropowatej korze i słuchała dalej, jednocześnie warcząc do siebie w myślach. Kilkanaście lat? Kilkanaście lat temu? Wojna z powodu wyniszczenia obu stron wygasiła się niemal 30 lat temu; 30 lat odkąd zginęli jej dziadkowie – o czym Ms. Palmer nie omieszkała jej z promiennym uśmiechem poinformować – i ponad 5 odkąd Eva brutalnie dowiedziała się, że zbrojenie nadal trwa. I to zacieklejsze niż ktokolwiek by myślał.
Gdy usłyszała o MORII, Obrońcy Uciśnionych, niemal wybuchła histerycznym śmiechem. Kim mógł być ten biedny, zmanipulowany chłopiec?
Wszystkie istoty, które dotąd w Krainie spotkała były przyjazne, a co najmniej neutralne. Na litość, jej babka była jedną z nich i dziadek jakoś zdołał się w niej zakochać! Spłonęła rumieńcem, gdy zorientowała się jakim torem biegną właśnie jej myśli.
Źle! Ogarnij się! A teraz powoli, spokojnie. Trzeba coś robić, jakoś zadziałać. Dowiedziała się mniej więcej tego, co chciała – relacji miedzy tą dwójką. Jeśli chłopak jest z MORII i chce coś odzyskać, należy... no właśnie. Ot, zagwozdka, Iskierko. Co musisz zrobić?
Przecież jest pewne, że on ją zdejmie gdy dostanie to co chce!
A tobie tak się śpieszy do prawdopodobnego spotkania z kulką i z dziadkami po drugiej stronie?
Przecież nie mogę pozwolić, by na moich oczach jakiś szaleniec z MORII...!
Pozwoliłaś wiele razy, by na twoich oczach wielu szaleńców z MORII...
Tak? Teraz dałaś mi powód by walczyć. Dziękuję.
I oto, wygrywając kłótnię sama ze sobą, Iskra zrobiła trzy kroki w przód i oparła się plecami o ukrywający ją dotąd pień, a równocześnie ozwała się tonem podszytym kpiną, jednak z nutą używaną tylko wtedy, gdy ucinała wyjątkowo głupie żarty Joanne.
¬– Kto naopowiadał ci takich bajek, chłopcze?
Jeśli by ją kto dojrzał w pełnym świetle, zląkłby się na pewno o stan jej zdrowia – spodnie wilgotne i uwalane ziemią, marynarka z pewnością od pewnego czasu nieprzypominająca jeansowej, lico przyprószone pyłem, dłonie wołające o bieżącą, wróć, jakąkolwiek, wodę, ramiona czerwone od słońca z Malinowej Polany, a oczy zmęczone, jarzące się wręcz chorobliwym blaskiem. Jednak z powodu nocy nieznajomi mogli dostrzec tylko jaskrawe włosy na tle ciemnej kory drzewa, postrzępione niemiłosiernie (od razu kojarzy mi się Sakura po swojej „walce” z trójką z Dźwięku podczas egzaminu na chunnina, po tej epickiej scenie z kunaiem) i rozmytą wśród cieni plamę jej sylwetki oraz usłyszeć miękki, ale twardy głos pochodzący z konkretnego miejsca.
Gdyby chłopak obrócił się w jej stronę, a srebrzyste światło zażartowało sobie z jej osoby i Eva dojrzałaby znajomą twarz, jej oczy rozszerzą się, lecz usta nie uronią ani słowa. Nie, nie z powodu tak dobrej samokontroli. Raczej, że Opętaniec – którego znała! który miał siostrę bliźniaczkę prościusieńko z Krainy Luster! – zwrócił się przeciwko swoim.
Ale kim tam ona była by osądzać ludzi.Vega - 3 Lipiec 2014, 18:56
„W dłoniach szczelnych jak folia z bliska chowam twarz…
Na tych nerwach możesz grać jak na klawiszach ze szkła
Na tych ścianach możesz pisać nuty, choćby we łzach,
Lecz ani minuty nie wolno nam stracić na ... strach!”
A żeby to myślała, że w pobliżu ściana pnączy wystawiona jest naprzeciw piaszczystej plaży. A żeby kto jej podpowiedział, że nie musi tak krzyczeć, bo i tak ją słychać (a co właściwie było prawie równoczesne z tym, że wcale jej nie słychać), bo pomocy i tak na ten moment nie dostała od tej ukrywającej się krzywowłosej.
Ciężko oddychała, a każdy głębszy wdech wykrzywiał jej usta w zmęczeniu połączonym z bólem do którego poniekąd się przyzwyczaiła. A właściwie to ból ją do siebie przyzwyczaił. Trzymała w dłoniach ten pistolet - w obu, bo w jednej nie dałaby na dłuższą metę rady – zawierając w nim wielką nadzieję na eliminacje problemów zagrażających jej życiu. Miała teraz jedno marzenie: wrócić do domu, bezpiecznie wrócić i przebywać tam równie szczęśliwie. Nie ten czas i nie to miejsce, moja droga Vego -jest tu i teraz, jeśli o miejsce i czas akcji chodzi i jest tu i teraz, jeśli o czasoprzestrzeń jej przerażenia się rozchodzi. A na domiar wszystkiego niedobrego, jej jedyny prawidłowy stróż prawa i odkupiciel w jednym wykazał próbę powrotu do żywych - udaną, za bardzo udaną. Poprawiłaby mu teraz najchętniej tym kompasem, by znów poszedł w tył jak ścięta kłoda. By zszedł tym razem wraz z resztką swojego oddechu, a ona mogła w spokoju rozpaczać nad swoją bezradnością.
A jakże wielce nie lubujesz jego towarzystwa, Vego! Ale musisz przyznać, brakowało ci jego głosu - tej psychozy w treści, tego szaleństwa w mowie. Chciałby z nią eksperymentować, ta, z pewnością. Zdolność szybkiego uczenia się, umiejętność spostrzegawczości, dryg do wiązania przeróżnych faktów, a do tego dodajmy jeszcze wrodzoną urodę i bardzo pozytywne spojrzenie na świat, któremu nie towarzyszy żadna większa nuta lenistwa (na półnutę także miejsca nie ma). To cechy, których brakuje magicznym i na pewno warto byłoby im je wszczepić – ba, często gęsto i ludziom tego brak, choć powszechnie uznaje się, że w swoich interesach walcząc, obudzą wszystkie rzeczy z wymienionych. Szkoda tylko, że oto ma przed sobą potencjalnego sojusznika w walce z magicznymi istotami, bo kto jak kto, ale Vega wybitnie nie darzy sympatią tych bajek o magii. Bajek, bo jeszcze z żadnym demonem ani aniołem do czynienia nie miała, chociaż przed nią chyba wcielenie tego pierwszego się objawia. I szkoda, że on sam nie jest już człowiekiem, bo jeszcze byłaby w stanie go bardzo polubić, ale dla chuligana z zabawkami pod krawatem to raczej nie bardzo znajdzie miejsce.
Spotkała się z kulejącym wstępem do opisu trzech krain, który choć interesował ją bardziej niż zeszłoroczny śnieg, to i tak miała w nosie, a także i gdzie indziej, te jego przemowy.
- Nie podchodź. Strzelę ci pomiędzy te popierdzielone oczy, centralnie w tą spróchniałą maść mózgową.
Burknęła nieprzyjemnie, chociaż musiał przyznać, że jej głos dostał wyższej tonacji w odróżnieniu od jej wcześniejszych pyskatych odzywek - był bardziej dziewczęcy niźli kobiecy. Nadmienię też, że jako wychowana w arystokracji, w rodzinie z długimi tradycjami, sięgających jeszcze czasów środkowego średniowiecza; nie ważyła się korzystać z niechlubnego słownictwa, co jednak nie raczyło zaprzeczać temu, jakoby miałaby takich słów w ogóle nie znać. Zatem wypowiadane przez nią nabierały szczególnego wyrazu – na tyle, że gdyby słowa były namacalne, owe miałyby nieskażone obojętnością i pośpiechem kształty – byłyby idealne w swojej okazałości.
Zmienił temat na organizacje. MORIA? Ano coś tam słyszała i od samego początku była niemal pewna, że to gruba ryba jest, na równi z całą tą chorobliwą magią. Z początku sądziła, że jest z tego świata magii, że zaraz skrytykuje wspomnianą organizacje, ale ku jej zaskoczeniu powiedział całkiem odmienne rzeczy. Łże. Łże jak pies, bo mu broń zabrałam. – Podbudowywała swoje chęci wsadzenia mu okrągłej masy ołowiu dwa centymetry powyżej oczu, albo też pięć centymetrów na jej prawo od środka ciężkości.
- Zasługujesz tylko na to, by zginąć w tej bezsensownej walce interesów – Odpowiedziała mu spokojnie, a łzy na powrót zaczęły płynąc z jej oczu.
Cóż, idealnie zgrała się jego ostatnia wypowiedź z powyższym. I sądziła, że ma na myśli bursztynowy kompas (którego nie raczy za żadne skarby nikomu oddać, bo to jej własność), bo zjedzonego cukierka to właściwie wcale nie pamiętała, a papierek jaki go owijał poleciał gdzieś za drzewo, między piaski.
Ale nie byli tutaj sami – pewna dziewczyna zdecydowała się zjawić znikąd i równie z niczego wtrącić się w rozmowę. Czy miała jej to za złe? I tak i nie, bo zanim ustaliła jedną, ostateczną wersję, pogubiła się w tej sytuacji.
Dobiegł ją szmer z pobliskiej krawędzi kolczastej,
Jakby zwierzyna pyski szczerzyła zębiaste.
Z raz śmiechem buchnęło, jak gorącem, w powietrzu
- W myślach tę dziewkę zawiesiła na pręgierzu.
I w myślach niebawem poprawiła swą wizję:
Wraz z jej wypowiedzią dostrzegła tu kolizję;
Różne zdania, różne osoby - mętlik w głowie
- „Kim jesteś?” – Zapytała o bezpiecznej mowie.
A żeby to tak kotłowało się w niej słabiej?
A żeby mogła pojąć wicher w swym umyśle?
Sił, szczęście, tyle by jednego wroga widzieć
Miała. I naraz tknęła ją boleść osłabień.
Zaradność to prawie zaszły mgłą czasu relikt.
-- „Ja chcę do mamy!!!” – zaniosła się płaczem śniedzi.
A broń w jejże dłoniach, niestabilna, cel mierzy
- Raz w przestrzeń, raz w niego – byle tylko móc strzelić.
I sądzi, i myśli, i grąży, i kreśli po przestrzeniach, po lasach, po ich twarzach, opiewając w zwątpieniach, i szuka ratunku, błądzi wzrokiem po omacku, lecz dłonie jakby nabrały pewności, coraz lepiej wymierzały w serce pełne, wedle jej podejrzeń, nienawiści – w serce Moriego - przy tym nie wahając się podjąć próby spojrzenia na niewiastę na niespełna pięciu metrach od niej oddaloną, nie uznając jednak że to anioł, choć pewnie nie jeden zawierzyłby w ten Eden, to ona wytrwale trzyma się tylko swoich spostrzeżeń, tylko potwierdzonych faktów i z ich nadmiaru płacze, z ich nadmiaru emocje nią targają – nią, małą dziewczynką, zagubioną w wielkości własnego kłębka obserwacji, która pragnie ratunku, pragnie by to wszystko się zakończyło, by mogła w końcu na spokojnie wziąć kolejny, nowy dzień w swoje dłonie #CarpeDiem.
„…Za oknem symfonia świateł,
Rozbite krople o parapet z Nieba zerwał wiatr!
Pusty pokój, bez Boga nawet - zimy jak kamień
Tylko deszcz słyszę… I tylko ból znam na pamięć!”
Anonymous - 4 Lipiec 2014, 21:35 ...kiedy ona, do diaska i innych cholerstw, zabrała jego pistolet? Oj tak, z tej przygody wysnuje kilka poważnych wniosków na przyszłość. Choćby taki, że jak już kogoś ranisz to dobij, mniej kłopotów jest wtedy.
Po za tym czy ta wojna jest bezsensowna? I do tego wojna interesów? Stwierdzenie to wywołało na twarz Moriego ironiczny i mdły uśmieszek, kpiący sobie z głupoty dziewczyny.
Jednak w głowie młodego naukowca coś jakby trzepnęło, błysnęło i zaczęło przesuwać swój blask w kierunku sterty dynamitów leżących wokół góry ignorancji, która narosła jak pancerz obronny wokół tematu wojny między organizacjami. Bezsensownej wojny. Idiotycznej wojny. Ta wojna miała swoje plusy, tak samo jak MORIA oczywiście. Na przykład miał zapewnione wszelakie potrzebne mu do badań przyrządy, przedmioty, a nawet obiekty, choć ostatnio marnie z tym... No i praktycznie mógł robić co chciał. Prawie. Policja, przepisy, małoletniość, kolejne przepisu, "co sobie ludzie pomyślą"... Czyżby doszedł do jakichś sensownych wniosków?
Zwrócił twarz w kierunku z którego doszedł głos i wciąż nieco rozmytym wzrokiem dostrzegł w ciemności plamę jasnych włosów i brak możliwości ujrzenia szczegółów twarzy, poza lekko odbijającym się światłem w oczach nieznajomej. I tak, na jego twarz padło wystarczająco światła, by mogła ona go ujrzeć, jednak starannie ukryte pod bluzą skrzydła raczej nie przebiły jeszcze owego nakrycia, choć zaczynał odczuwać niejakie zniecierpliwienie, że znajdują się w tak nienaturalnej dla nich pozycji.
I już otwierał usta by jej odpowiedzieć, wysnuć wspaniałe kłamstwo o rodzicach, którzy go wychowali gdy poprzedni zginęli przez okropnych lustrzańców, o, najlepiej na jego oczach, lecz to by pewnie było przesadą i zaleciało by ckliwą opowieścią o początkach Batmana. Ale coś mu przerwało. Płacz który wyrwał się z gardła dziewczyny, wraz z słowami tak... nieodpowiednimi dla wieku nastoletniego. Czyżby jej ciało cofnęło się o dziesięć lat a psychika o dwadzieścia...? Nie wróżyło to nic dobrego.
Jednak to zachowanie wystarczyło, by wciąż jeszcze przyćmiony uderzeniem Mori skierował swój wzrok na dziewczynę wciąż mającą jego pistolet w dłoni i patrzył na nią z niezrozumieniem. Ona tak na prawdę czy tylko udaje...?Iskra - 7 Lipiec 2014, 23:15 Księżyc Księżycem, ale granatowa, niemal czarna płachta nieba z pozaznaczanymi gdzieniegdzie punktami gwiazd, jak okruchami diamentów rozrzuconymi po firmamencie, tchnęła spokojem i bezpieczeństwem. Przynajmniej Evę. Współczuła siedzącemu przed nią, rannemu dziewczęciu, niemal żałowała też Moriego – nie z powodu jego położenia czy uszkodzenia, ale z powodu tej naiwności, która kazała mu wierzyć, że wojna między światami czy sprzymierzenie się z MORIĄ są wygraną na loterii. A jeśli uważał tak znając wszelkie za i przeciw – żałowała jego biednego, zgniłego serca.
Sama Iskra była jednak nagle wypełniona spokojem, nawet więcej: pokojem. Pokazała się, nikt się na nią nie rzucił, nikt do niej nie strzelił, nikt nie zrobił z niej tarczy do trenowania magicznych mocy. Pierwsze koty za płoty.
Była obolała, zesztywniała, pozbawiona jednego buta i ponad połowy długości włosów, gdzie oba obiekty zostały zeżarte przez te mutanty. Zabiła niemal gołymi rękami cztery z nich, żeby teraz trafić w sam środek makabry, która byłaby straszna nawet będąc jedynie kłótnia kochanków. A nie była.
Widok nocnych świetlił zdecydowanie dodał jej otuchy. Zamierza znów zobaczyć tatę i Joanne. I Kalinę. I Marka. I Noriego. I nawet tego bubka Dumę (którego nie widziała tu nigdzie leżącego bez życia lub w poszarpanych kawałkach, dlatego zupełnie uspokojona pozwoliła sobie wyzywać go do woli).
Z doświadczeniem, którego miała według osobistego mniemania za dużo, zaczęła przemawiać do wystraszonej dziewczyny jak do dzikiego, spłoszonego zwierzątka. Tak jak niedawno Duma mówił do niej. Spokojnie. Cicho. Tak jak szeptała do Jo. Miękko, ale wyraźnie. Bez gwałtownych zwrotów i wysokich tonów. Tak jak zwykła obłaskawiać bezdomne kundle, warczące na nią z polnych ścieżek. Zrównoważenie. Jakby dokładnie wiedziała co robi.
Mówiła i jednocześnie powoli wychodziła ze swojej kryjówki, z cienia, ze swojej strefy komfortu, co zwykła czynić bardzo rzadko i jedynie w określonych okolicznościach. Parę zaledwie kroków w delikatnym andante, tak, by to głównie nieszczęsne dziewczę zobaczyło, że Iskra ręce ma puste, a i sama wygląda jakby wyszła z jakiegoś lasu – pun not intended – bosa i ubrudzona. Jeszcze szybka kalkulacja czy Mori wie, z kim ma do czynienia – gdyż ona koniec końców nawet bez skrzydeł (narratorkę zwiodło okienko Aktualnego Ubioru) rozpoznała charakterystyczne białe paski na włosach i zarozumiały ton – i już odpowiadała:
– Jestem Eva. – Podać prawdziwe imię było bezpieczniej. Jeszcze by Opętaniec coś wypalił w najmniej odpowiednim momencie i nici z wątłej nici zaufania. Albo kłębka. – Właśnie wracam do domu. – Ani słowa o tym, że nie wyglądała, jakby miała tam zajść. – Wszystko słyszałam. Ty też pewnie bardzo chcesz do swojego. – Delikatny, nienatarczywy ton.
Dopiero jednak gdy po drugim rzucie oka, po „kim jesteś”, zauważyła, że dziewczyna trzyma pistolet, uświadomiła sobie powagę i niebezpieczeństwo sytuacji. Od powietrza, głodu, ognia i wojny oraz ludzi mający po raz pierwszy kontakt z bronią, zachowaj nas, Panie.
Ruda nie posiadała wprawdzie dużej wiedzy o tym, co się wydarzyło, jednak ewidentnym jest, iż urocza osobowość tego konkretnego chłopaka połączona z listą płac Organizacji nie wróżyła dobrze. MORIA nigdy nie wróżyła dobrze.
– Jak masz na imię? – Ponownie spokojnie zwróciła się do nieznajomej, ignorując Moriego, skoro on zignorował ją. Może to i lepiej. Dla obojga z nich. – Posłuchaj, nie spuszczaj oczu i lufy pistoletu z chłopaka, dobrze? To bardzo ważne. Podejdę teraz trochę do ciebie, nie przestrasz się. Podejdę parę kroków i opowiesz mi, co się dzieje, dobrze? – poinstruowała ją łagodnie, ale stanowczo. Najgorsze jest, gdy panika chwyta za gardło, a roztrzęsione ręce nie chcą cię słuchać. Dlatego w takich sytuacjach musi być zawsze ktoś, kto będzie dowodził, na kim możesz się oprzeć. Ile by dała, by nie mieć tej wiedzy. – Nie spuszczaj go z muszki, czego by nie mówił. A potem spróbuję ci pomóc, bo też miałam okropny dzień i też bardzo chcę do domu. Spróbuję. Oto słowo-klucz, bo choćby nie wiem jak się starała, listę złamanych i niedotrzymanych obietnic ma z pewnością dłuższą niż przysługuje jej na dwa następne żywoty. Chyba, że karma naprawdę istnieje i po śmierci Iskra wróci jako gąsienica.Vega - 9 Lipiec 2014, 00:00 Raczej: kiedy kogoś ranisz, upewnij się, że faktycznie to czynisz, bo w tym wypadku kula zrobiła mu więcej problemów niż pożytku i nawet jeśli Vega wygląda na ranną i słabą, to mimo wszystko dzięki postrzałowi pozwolił jej zyskać wiele rzeczy, które po części są jeszcze do odkrycia. Tak, nie byłaby w tej Krainie, nie wiedziałaby jak ten tajemniczy kompas działa, nie zjadałaby cukierka, którego w ogóle nie pamiętała - tak jakby on sam jej w usta wpadł - (a co za tym idzie, byłaby bardziej problemowa swoim oryginalnym gadaniem, jakże typowym dla dorosłej kobiety) i wnikałaby pewnie w dłuższą polemikę z nim, i pokazała jego głupotę, zanim zauważyłby, że już go związała.
Właśnie, czemu mu rąk nie skrępowała? Najpewniej dlatego, że nie miała pomysłowości na takie zaradne, ubezpieczające działanie.
Niech sobie z niej kpi, wyśmiewa i tak dalej, w końcu o to im chodzi - by pokazał jakim szaleńcem jest, jak opętany jest poglądem zgoła odmiennym od tego, jaki one obrały. Powody do uznawania za wroga pierwszą z brzegu osobę zawsze są w cenie, tak jak ocalałe naboje po zabitych żołnierzach w starciu z potworami.
Ale i tak szkoda byłoby go zabijać - wszak miał przyjazną siostrę. Swoją drogą, ciekawe czy zna się na granatach, ale chyba braciszek jej pokazał jak się je obsługuje?
Wracając do meritum - Vega, podczas przeczesywania jego ubioru w poszukiwaniu zaginionych niczym Atlantyda skarbów, tylko troszkę może mniej zapomnianych, miała tą przyjemność zauważyć, że coś jest nie tak z jego ubiorem, ale była w zbyt wielkim szoku, by poznać się na posiadanych przez Moriego skrzydła. Nadal sądziła, że to człowiek jest, podobnie jak ta dziewczyna, która na nią zmierzała okrężną ścieżką.
Ona tak na prawdę! chciała do mamy - nie widziała jej dawno, a w tym wieku, jakiego posiadła obecnie psychikę, widywała ją niemal codziennie. W burzy emocjonalnej, dopieszczanej bólem, nie miała sił na układanie sobie niedalekiej przeszłości w spójne klocki, a raczej w spójny ubiór lalek, bo to nimi się bawią dziewczynki.
Stracone but i włosy, zmęczenie po walce z małpkami, obolałe od przemieszczania się po gałęziach dłonie, czy - wreszcie - szczere chęci pomocy nie były dla Vegi zauważalne. Tak, nawet to ostatnie, bo znacznie bardziej była skupiona na tym, co jej niedoszły śmiertelny oprawca zamierzał, niż na tym, co chciała Iskierka uczynić. Neutralnie więc reagowała na jej działania, wciąż chwiejnie trzymając w dłoniach pistolet. Dowiedziała się imienia oraz tego, co zamierza. Tak, z pewnością by ją zapytała jaki to fryzjer był i czy poda jej namiary, ale to raczej nie spotkanie na ulicy dwójki wolnych od problematyki kobitek - to piekło nad Morzem Łez.
Nie, wróć, to Las nad Morzem Łez.
- Jestem... e, nie wiem. Wiem, że chciał mnie zabić a ja... mnie... boli okropnie! - Bredziła przez wygasający płacz.
Nie potrafiła wypowiedzieć swojego imienia, choć doskonale je znała. Nie umiała strzelić w niego, choć wiedziała, ze tego chce (bo wciąż oczekiwała jakiegoś powodu do takiego działania). Nie umiała zapytać się siebie, kim jest ta nieznajoma, choć nader wszystko inne miała świadomość jej bliskości - tego, że jednym ruchem pistolet może zwrócić przeciwko niej.
Miała siły tylko jednego wroga widzieć, a jednocześnie nie miała sił na spokojny oddech - był rwany, pośpieszny, nierówny. Prowizoryczny bandaż na ranie był zaplamiony krwią, która wciąż wydobywała się z przestrzelonej nogi.
- Zabierz mnie, nie chcę... Pomóż...
Szeptała słabym głosem, czując zmęczenie organizmu, a mimo to wciąż trzymając to piekielne jarzmo w dłoniach. Gdyby wiedziała, że może, uległaby snu, a fakt, że jest bratem śmierci nie odwlekłby jej od tego - tak bardzo była przemęczona. Ale w imieniu zagrożenia człowiek jest zdolny czynić więcej, niż jakakolwiek ustawa traktująca o życiu i śmierci jest w stanie przewidzieć.
- Nie chcę umierać tak młodo, mam córkę... do wychowania.
Miała, tą adoptowaną, siedmioletnią, a taka wiadomość musiała być szokiem dla rudowłosej, choć i młodsze matki bywają. W każdym razie była to prawda zupełna - miała tą kochaną córeczkę, ale nie Ryanę, a inną, która póki co zostaje kwestią NPC (Zgoda Olka).Anonymous - 11 Lipiec 2014, 21:15 Sytuacja taka jak ta mogła napawać lękiem. Człowiek, który siedzi w środku całkowicie nieznanego lasu, pozbawiony teoretycznie możliwości obrony, do którego celuje z pistoletu kobieta, która pierwszy raz w życiu ma w ręce broń może i wręcz ma całkowicie usprawiedliwione prawo by okazać strach. Jednak okazywanie strachu to ostatnia rzecz, która przyszłaby Moriemu do głowy.
Wciąż dość tępo gapił się na kobiety (albo dziewczyny, ciężko mu było zdecydować, jak te dwie określać...), choć odzyskał już ostrość widzenia a i logika zaczynała być bardziej logiczna niż chwilę wcześniej. Znaczy ten, lepiej mu się myślało, przyzwyczajał się do tego tępego bólu szczęki, który był lekko mówiąc irytujący. Będzie miał paskudny siniec przez kilka, albo kilkanaście kolejnych dni. Nie, żeby miał coś do sińców, lub żeby ktoś z jego otoczenia coś do tego miał... No bo w końcu kiedy widziała się z rodzicami? Nie, nie z tymi prawdziwymi, tych przecież nie zna - chodzi o adopcyjnych. Ojciec zajęty czynieniem czegoś w MORII... i matka też. I on w sumie tak samo. Bogowie, czy ta "rodzina" miała dla siebie czas? Kiedyś tak, ale dziś już jakoś niezbyt... Dziwna sytuacja. I w sumie tak, takie myśli chodziły mu po głowie gdy już wydawało mu się, że zaczyna ogarniać, co się wokół niego dzieje. Myśli oscylujące wokół innych myśli, które rodziły kolejne myśli, przekształcające się w zdania złożone wielokrotnie, których sens jest gubiony pośrodku, a początek zapominany przed końcem... Misz-masz wszystkiego i niczego sprawiał, że w ostatecznym rozrachunku praktycznie wcale nie reagował na słowa, czy też czyny kobiet.
I nie czuł się w najmniejszym stopniu zagrożony.
Bo należy przypomnieć, że pomimo iż nie wie, że został okradziony nie tylko z jednego pistoletu, ale też z wszystkich nabojów to wciąż posiada swoją moc. Oraz skrzydła. Mimo, że pod ubraniem, to nic nie szkodzi mu na przeszkodzie, by zniszczyć to coś, co na siebie narzucił. Coś. Beznadziejne coś. Dające dużą swobodę, zakrywające upokarzające skrzydła... Coś. Nie lubił tego czegoś.
Dopiero po kilku chwilach rozpoznał kobietę, która tak zawzięcie instruowała nastolatko-kobietę by nie spuszczała z niego lufy. Oto pani tylko człowiek, którą poznał podczas dziwnych rzeczy... Że też postanowił wtedy w ogóle wyjść z domu. Zmroził ją spojrzeniem, wypuszczając nosem namiastek śmiechu, gdy w jego umyśle pojawiło się wspomnienie o tym, jak odniosła się Sonia do tej dziewczyny.
Ale wciąż się nie odzywał. Za to wypowiedzi "jego ofiary" sprawiła, że zamiast wyrwać się od razu do góry, szybkim śmigiem odlecieć z tego miejsca, bo czuł, że nie ma szans wytłumaczyć tym dwóm idiotkom że ma rację, zaczekał, by zobaczyć reakcję Evy. Nastolatka i dziecko... Ha, Mori miał ten plus, że wiedział, że ona wcale nastolatką nie jest... Choć po zachowaniu wcale by tego nie powiedział. Więc może Kraina Luster tak na prawdę przywróciła dziewczynie naturalny wiek? Może...
A to, co wyczuł przez Blaszkę Zmartwienia tylko przekonało go, że powinien opuścić to miejsce prędko, by przypadkiem jego siostrze nie doszło więcej zmartwień.Iskra - 19 Lipiec 2014, 15:33 Kroczek za kroczkiem - i tym razem nie były to żadne strażokroki, którymi niemili Mistrzowie Gry straszą młodych użytkowników! – stąpała ku rannej dziewczynie. Wciąż uważała na pistolet w jej dłoniach – nie mogła do końca zidentyfikować wysokości głosu, jednak była to pewnie dziewczynka w wieku Joanne lub trochę starsza. (Jak dużo ich w Krainie! Choć mogła być najzwyklej mieszkanką, a jej po prostu jak zawsze wszystko przypomina siostrę. No i sam Mori ledwo przestał być podlotkiem. Gdyby nie ta broń – i charakter naszego uroczego chłopaczyny – naprawdę mogłaby dla spokoju ducha przyjąć, że to tylko kłótnia nastolatków. Naprawdę chciałaby.)
Uważała na broń kurczowo ściskaną przez dziewczątko, bo kto wie, co może mu strzelić do głowy? Sama jej wypowiedź była tak mało składna, że pierwsze co Eva pomyślała, to że nieznajoma może być w szoku. Problemem było tylko czy był to szok pourazowy czy bardziej z powodu owego niezidentyfikowanego zranienia. Iskra nie była wyszkolonym medykiem – wiedziała tylko tyle, by zdołać pomóc w nagłym przypadku. Reszta medycznych rzeczy była czytana sporadycznie, bo by uzdrawiać mocą, nie potrzebowała wiedzieć co i w jaki sposób jest uszkodzone – po prostu przelewała tam swoją energię. „Na sucho”, niemagicznie, dużo bardziej potrafiła leczyć za pomocą ziół i z tego już była dumna – to było coś wypracowane własnymi rękoma, nie zyskane w nieznany sposób, poprzez dziedziczenie, które nie miało mieć fizycznie genetycznego prawa, od w zasadzie nieznajomej babki, która nie była człowiekiem.
Gdyby dziewczyna nie skojarzyła się rudej z Joanne, na pewno nie podjęłaby tak wielu niebezpiecznych kroków. Nie przysiadłaby w kucki zaraz obok niej, opierając się o drzewo, jednak nadal spięta, nadal sprężona do skoku, gotowa bronić się lub walczyć. Za dużo adrenaliny w ostatnim czasie; a z pewnością pierwszy, chwilowy kontakt z całkiem sporym kryształem też nie uczynił jej spokojniejszą. Ale gdyby to Jo miała się znajdować w takiej sytuacji, gdyby to Jo miała by być na łasce i niełasce szalonego dzieciaka, gdyby to Jo... Dlatego będzie o tę dziewczynkę walczyła zębami i pazurami.
Zaś informacja, że to dziecko ma własne dziecko? Reakcja Iskry była nadspodziewanie nudna i nieprzystająca. Już nawet nie kwestia, czy miała prawo do oceniania dziewczyny, czy krótka, zdziwiona myśl, że znając usposobienie i zupełny brak moralności Kaliny połączone z jej różnymi ekscesami Eva już dawno powinna być ciotką. Po prostu – co oni myśleli? Że została wychowana w jakiejś arystokratycznej rodzinie, gdzie do balu debiutantek jedynym widzianym przez pannę mężczyzną był jej własny ojciec? (Dobra, arystokracja, posiadłość i bal debiutantek był. Ani słowa.) Że wpajano jej maniery rodem z XIX wieku? (Ani słowa.) Niemniej, nie była dziewczynką chowaną pod kloszem, z dala od wielkiego miasta. Nie była niewinnym, złotym dzieckiem, jakim chciała ją widzieć matka. Wszak ona sama (sic!) poznała ojca włamując się (sic!) na teren budowy w Paryżu. Kij, że był to pierwszy i ostatni raz, a pomysł był autorstwa matki Kaliny... No i Veronique też jest „wcześniakiem”, a dziadkowie, szlachcianie, jeszcze sobie z tego faktu żartują.
Dlatego po rozpaczliwej próbie wywołania litości ruda wyciągnęła rękę i położyła ją delikatnie na ramieniu nieznajomej.
– Wszystko będzie dobrze. – Drgnęła jakby do własnych myśli, a potem uśmiechnęła się ciepło. – Wszystko jest dobrze.
Potem przeniosła spojrzenie zupełnie na Moriego, nie bawiąc się już w jak szeroki kąt widzenia potrafię mieć, ale przemawiając cały czas do dziewczyny: o głupotach, o tym jak późna już pewnie jest godzina, o tym że chłodno; o tym, że bardzo dobrze jej idzie; o tym, że już niedługo będą bezpieczne. Mówiła cały czas byle mówić, byle dziewczątko wiedziało, że ktoś jest obok, byle skupiła się bardziej na jej głosie niż na ranie, niż na faktycznym położeniu. Zbyt dużo razy Joanne była w stanie szoku. Boże.
Nie zmienił się ani o jotę, stwierdziła, lustrując jego twarz jaśniejącą pośród mroku. Paski paskami, ale w głosie dalej znać było arogancję człowieka, który sądzi, że jest ponad innymi, zaś słowa przedstawiały wywód profesorski takiego, co wie więcej i czasem zniża się do uświadamiania maluczkich. Przekrzywiła głowę, a na usta wypłynął jej na krótką chwilę bezduszny, drwiący uśmieszek, tak nieswoisty dla Evy, tak rzadko ukazujący takie, a nie inne emocje. Widziała tę jego chęć do zbadania wszystkiego, głód wiedzy, pragnienia dowiadywania się więcej i więcej o tej Krainie. Pewnie czuł się dumny, mogąc zdać raport o czymś nowym, o czymś, co właśnie odkrył. Była ciekawa, co by zrobił wiedząc, że ona przed wkroczeniem do Krainy Luster otrzymała wszystkie, wszyściusieńkie raporty MORII by móc się dobrze przygotować. Przyszła na gotowe, musiała tylko przyswoić wiedzę, którą zbierali w pocie czoła i w niebezpieczeństwie inni – pewnie w jakiejś części i on. Przekrzywiła głowę jeszcze trochę, z czysto naukowym zainteresowaniem, gdy króciutkie, okrutne rozważanie śmignęło jej przez głowę. Wiedziała wszystko. Bez ruszania się sprzed ekranu komputera. Wszystko co dotąd wiedziała MORIA, wzbogacone dodatkowo o własne doświadczenia, a przecież wiedziała, by tylko pytać o rzeczy, których nie była świadoma. Co ty na to, mały naukowcu?
Odpowiedziałbyś, że suche fakty to nie to samo, co dowiadywanie się w terenie? Że informacje niesprawdzone w praktyce nie są warte funta kłaków? Że wartość przedstawia dopiero wiedza, którą poczułeś na własnej skórze i ujrzałeś własnymi oczyma? Oczywiście, że byś tak powiedział, mały gnomie. Niemniej i tak szlag by cię trafił, że twoje cenne informacje zostały lekką ręką powierzone jakiejś nieuczonej dziewusze.
Gdy się roześmiał, jego projekcja w myślach Evy zlała się z tym cynicznym dźwiękiem i dziewczę zareagowało dużo bardziej gwałtownie niż miało kiedykolwiek w zamiarze. Bo miarka się przebrała, a Iskierka wpadła właśnie w jeden ze swoich legendarnych napadów szału, których dotąd doświadczyli jedynie Duma i ściany jej pokoju.
Natychmiast płynnym, łagodnym ruchem, jak jakiś dziwny, hybrydowy kot, z pewnością i celowością ruchów wieloletniego lekkoatlety, przyczaiła się jak do skoku, jakby zaraz miała wystrzelić do przodu z pozycji charakterystycznej dla biegów na krótkie dystanse.
– Czy ty nie masz szacunku do nikogo i niczego!? – ryknęła. – Czy nie zdajesz sobie sprawy, że jesteś przez nich wszystkich manipulowany, mały śmieciu?! Że miotają Tobą to tu to tam, ale gdybyś nie był użyteczny, to trafiłbyś na swój własny stół sekcyjny?! – Wbrew pozorom i mnogości mocnych znaków interpunkcyjnych wszystko prócz pierwszego zdania zostało powiedziane, nie wykrzyczane. Więcej: zostało wysyczane w temperaturze zera absolutnego, bo Eva była zupełnie pewna tego, co mówi. W końcu doświadczyła tego na własnej skórze, c’nie? – Wiedzą o Twojej siostrze? O żywej – haha – uroczej Baśniopisarce? Nie wiedzą, bo już dawno dostałbyś zadanie przyprowadzić ją do Kwatery Głównej. Przecież Ci ufa! Może nawet uznaliby za zabawną nagrodę, że trafiłaby akurat na Twój stół. – W tych słowach było tyle jadu, tyle goryczy, tyle tłumionych emocji, tyle pewności, że niemal parowały wokół rudej. – Bo przecież nienawidzisz wszystkich magicznych. Jeden mniej, a jeszcze pewnie mieszaniec!, to czysta radość. Pomyśl: jej wzrok pełen palącej zdrady, łez i niezrozumienia, ręce spętane szerokimi pasami, wokół pełno błyszczącej bezlitośnie nierdzewnej stali... – Skąd miała tak dokładne wyobrażenia? Skądże, jedynie wspomnienia. – Twoje spojrzenie wypełnione rządzą wiedzy i władzą jak u Boga. – Chwila ciszy na przetrawienie, jednak wystarczająco krótkiej by nie zdołał się wtrącić. – A może masz jednak uczucia? – zaczęła zwodniczo łagodnie. – Może gdy się dowiedzą, że jesteście mieszańcami, rodzeństwem, spróbujesz siostrę uratować? Spróbujesz zniknąć z Organizacji, skryć się? Ale będzie już za późno, bo oni nie znają litości. Będzie za późno i znajdą Was i każde trafi na stół i może nawet będziecie słyszeć swoje własne krzyki!
Opadła na kolana z oczami za mglistą kurtyną łez. Sekunda mrugania – bo to jednak niebezpiecznie – i już widziała rzeczywistość taką, jaka była, z kryształową wyrazistością.
– Mori, pozwól nam odejść. – Była już bardzo zmęczona, i to bardziej psychicznie. Ciało nie bolało nawet w połowie tak bardzo jak rany zadane umysłowi. Była tak bardzo zmęczona, że przez cały czas musiała się hamować, by w furii nie wykrzyczeć czegoś, co będzie kogoś kosztowało życie. Obecne tutaj lub nie. Jeszcze parę minut i posunie się do gróźb, czego będzie później żałować, bo szantażem brzydziła się najbardziej.
Nie miała pojęcia jak miałoby to wyglądać, bo nigdy nie odwróciłaby się do tego Opętańca plecami, jednak odezwała się jeszcze raz:
– Pozwól nam odejść, proszę cię.Anonymous - 20 Lipiec 2014, 20:25 I w końcu dotarła do dziewczyny, cały czas coś do niej szepcząc, mówiąc, uspokajając. Gdyby nie fakt, że kazała jej trzymać Moriego na muszce można by pomyśleć, że chciała go przed nią uratować. Ale to nie w tym świecie, nie w tym świecie ratuje się wszystkich bez względu na to, czy są zbrodniarzami, potworami w mniej-więcej ludzkiej skórze czy też niewinnymi jak baranki dziećmi. W sumie w świecie ludzi też niekoniecznie tak jest (khe, MORIA, ekhe), ale większość się stara tak postępować, bo przecież "życie jest święte". Według Moriego zaledwie nieliczne żywota mogłyby być nazwane "świętymi" - wszak większość ludzi żyje w beznadziejnej, błogiej niewiedzy, marnując swoje życie na siedzenie przed telewizorem, lub wykonywanie nikomu nie potrzebnej pracy. Nie, nie chodzi o śmieciarzy, przecież oni są przydatni. Ale już tacy kierowcy sportowi. Zarabiają krocie siedząc za kierownicą samochodu i właściwie nic więcej nie robiąc. Ryzyko wypadku? Na budowie też jest ryzyko wypadku! Ale kolejne budynki są bardziej przydatne niż litry zmarnowanej benzyny.
Więc czyje życie uważał za święte? Jego siostry. Tylko i wyłącznie jej. Jak do tej pory nie spotkał nikogo, kto by się nadawał bardziej niż ona do uznania żywotu tej osoby za święty. Nawet jego przybrani rodzice nie jawili się w jego głowie tak bardzo, nikt z MORII nie był... Nie był...
Zaraz, o czym ona zaczęła mówić?
Wiedział, doskonale wiedział, że nie powinien był wychodzić wtedy z domu! Ogh, jaki głupi był, że skusiła go wizja spotkania z siostrą! Najidiotyczniejsza, najbardziej bezsensowną i ryzykowna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. Nawet wizyta jego siostry w siedzibie MORII była mniej ryzykowna niż pokazanie się razem z nią na jakiejś misji Mikołaja, czy czymkolwiek innym.
Źrenice chłopaka z sekundy na sekundę robiły się coraz większe, groza i strach mieszały się z niedowierzaniem, a ponure wizje jakie snuła kobieta wyraźnie rysowały mu się przed oczami. Nawet słyszał wrzaski, które mogła... Mogła...
Nie! Nie mogła! I nigdy tak się nie stanie. Cokolwiek by ta cała Eva nie powiedziała nigdy do tego nie dopuści. Nie pozwoli żeby jego siostrze coś się stało.
Słowa uderzyły go do żywego. Mimo całej swojej inteligencji, całej pomysłowości, nigdy do głowy mu nie przyszło, że coś takiego mogło się wydarzyć. A może przyszło...? Może to właśnie go prześladowało podczas tych nielicznych, lecz jednak istniejących nieprzespanych nocy, gdy czuł, że gdy uśnie pod powiekami zatańczą mu ogniki potwornych wizji, a co gorsza, możliwych wizji? Dlaczego, dlaczego nigdy nie przemyślał tej sprawy dokładniej? Przebywanie w MORII jest skrajnie niebezpieczne. I dla niego i dla niej. Tak, chciał mieć swoje laboratorium, mógł robić wszystko co chciał... Prawie wszystko. Prawie. Bo wciąż musiał składać raporty, oświadczać co zbadał i robić wszystko dla organizacji, nic dla siebie.
Zaczął się powoli poruszać, chciał odejść trochę do tyłu, ale wciąż przecież siedział przed kobietami. Skrępowany wizją pistoletu mógł zdać się na kilka rzeczy, ale postanowił zaufać swojej zwinności i szybkości. W jednej chwili zwiększył napór skrzydeł na materiał i rzucił się w bok, by jak najszybciej zniknąć z linii strzału. Gdy przeturlał się nieco po ziemi, wpadając pod jakieś krzaki przedarł do końca swoją bluzę za pomocą skrzydeł i rzucił się do przodu, najpierw gnając pomiędzy drzewami, by go nie trafiły, a następnie wzbijając się w powietrze, by oddalić się od nich z jeszcze większą prędkością.
Uciekł. Przerażony niczym zwierzę uciekł, zanim Iskra zdążyła powiedzieć ostatnie słowa.
//ztVega - 22 Lipiec 2014, 20:49 Miałem napisać wierszem no ale... kiedy indziej może xD
Vega nie rozumiała tej sytuacji w takim stopniu, że coraz mniejszą uwagę przykładała na to, co się działo. Nie próbowała nawet zrozumieć, chciała by po prostu minęło to bez jej udziału. Słowa otuchy słane od Skry pozwalały jej uspokoić tętno, wytrzymać z bólem palącej rany.
Zaczęło się. Apogeum nerwobóli brzmiało między nimi z takim impetem, że różowowłosej włączył się awaryjna kontrolka. Siostra, co, baśniopisarka, khę? O co chodzi! - nie ogarniała, nie chciała, nie umiała! Dopiero z czasem dotarło do niej, że ona o kimś mówi i to Moriego zaczęło niepokoić. Zaraz, kogo? Więc ona zna jego imię?! Ale jak to, ja się tak nie bawię, to ona jest na randce, ona powinna wiedzieć!
- O co tu... - wycedziła przez usta.
Machina nacierała dalej, a ona nie miała już pojęcia, czy mierzy do właściwej osoby, czy czasem z tą dziewczyną jest coś nie tak i jej powinna pokazać a-kuku. Spuściła lufę pistoletu ku ziemi, a chęć walki jakoś z niej odeszła, bo nikt z nią już nie walczył, więc czemu ona miałaby tak czynić? Pozbierajmy patyki i zagrajmy w bierki!
I zerwał się niespodziewanie z miejsca, zaczął targać ubranie. Nie spodobało mu się? Mógł przecież wymienić na inny krój, a nie niszczyć! Podniosła na niego wzrok, podniosła broń. Strzeliła, ale obok. Odleciał. Jakby na złość, że to coś ma skrzydła (co ma?!), strzeliła drugi i trzeci pocisk, i w końcu rzuciła pistoletem przed siebie, osuwając się głową bezwładnie na kolana Iskry, by położyć się jak to niegdyś leżała na kolanach swojej mamy. Ma...mamusia-ma!
- Nie dość, że jakiś dziwny świat to i on magiczny... Jak ja nienawidzę magii, aghrr!.. - Wybrzmiał protest dziecka na wypadek, gdyby zechciała jej na Dobranoc opowiedzieć jakąś bajkę... Dość bajek na dzisiaj, dramatów także!
Poprosimy o romansidło. Albo nie, bo jeszcze oczy wyjdą jej wraz z łzami.
Nastała cisza, która zaczynała ją utulać do snu. Nic już się dla niej teraz nie liczyło - przemęczenie wzięło górę nader wszystko, nader argumenty za których powołaniem przyszło jej się nie raz rozpłakać.
- Kim Ty jesteś? Człowiekiem? Proszę, powiedź, że tak... - łkała przez zaciśnięte usta, chyba nie do końca samą siebie słysząc.
Powieki na coraz dłużej jej opadały, a podnoszenie ich stało się rzadkim czynem, który ledwo pozwalał widzieć kolorowe smugi zastępujące jej najbliższe otoczenie.
Widziała jak za mgłą swoją ukochaną dziewczynkę. Karmiła się wspomnieniami, które zakradały się coraz liczniej do jej głowy, pozwalały oddzielić się od bólu niczym wprawione dłonie oddzielają ziarno od plew. Pogładziła Iskrę jedną z dłoni, po nodze, równocześnie z tym jak we wspomnieniach utulała ją jej adoptowana córeczka. Rozwarła szerzej oczy, gdy poczuła jak oblewa ją fala wody, chciała nawet prędko drugą ręką się osłonić, ale to tylko był dawny-wspominany leżing nad oceanem, który napłynął jej do oczu, dosłownie.
- Okropnie mnie boli - Zeznała pomyłkę w oddzielaniu ziaren od łupin.
Chwyciła się za udo, poniżej którego żar rozpalał ją. Nie myślała, że to od kuli, nie myślała że to przez Opętańca - myślała o tym, by skończyły się te męki.
- Oddzielać ziarna od łusek, ból ode mnie - pomóż mi... - Przez łzy zaczynała po trochu jakby majaczyć.Iskra - 27 Sierpień 2014, 18:31 No tego to się nie spodziewała.
Upadek meteorytu i miłosierne zakończenie cierpień ich wszystkich – owszem. Inwazja MORII na Krainę w dokładnie tamtej chwili, co niezaprzeczalnie przeniosłoby ich małą różnicę co do punktu widzenia na dalszy, drobinkę mniej istotny plan – a jakże. Pokaranie plagami egipskimi i ucieczka w cieniu deszczu żab – duuuuuużo bardziej niż desperacka ucieczka pana Ważnego Ważnego.
Eva wiedziała, że jest istotą po stokroć bardziej od innych denerwującą, wścibską (jej ekscesy to level hard levelu hard wszędobylskości; tego już nie da się nazwać ciekawością) i po prostu wredną, ale nie przypuszczała nigdy, że samym otworzeniem ust może zirytować kogoś tak, że będzie się salwował ucieczką. To było po prostu przejaskrawione i nietaktowne. Musi mu to powiedzieć przy następnym spotkaniu... które, jak zaklinała, oby się nie odbyło.
To wszystko jednak przyszło dopiero później, gdy rozmyślała, gładząc po włosach nieznajomą dziewczynę spoczywającą jej na kolanach.
Pierwszym, co zrobiła po rejteradzie Moriego, było instynktowne skulenie się na ziemi i radosne czekanie na kulkę z rykoszetu. Kij, że tamto młode dziewczę nigdy nie strzelało, a Iskra naprawdę nie chciała się zastanawiać czy wolałaby, żeby jednak trafiła Opętańca czy nie, bo przeczuwała, że odpowiedź współgrająca z jej obecnym podejściem do życia wcale, ale to wcale by jej się nie spodobała. Rozchodziło się o drugi największy fajerwerk dzisiejszej nocy (chyba jeszcze nocy?), czyli iście temperamentne rzucenie o ziemię naładowaną klamką, która ośmieliła się wcześniej nie trafić celu. Gdy po kilku kolejnych sekundach ciszy, wspieranych jedynie szumem niedalekich fal i szelestem gałęzi, ruda podejrzliwie otworzyła jedno oko, pistolet leżał tam gdzie go ciśnięto, a ten bezmyślny podlotek właśnie osuwał jej się z łkaniem na kolana. Iskrowe obolałe, posiniaczone kolana. Choć mniejsza. Dziewczyna bardziej nabierała już powietrza, by wydrzeć się na trzpiotkę za tak idiotyczne, niebezpieczne, beztroskie zachowanie, w porę przypomniała sobie jednak co sama myślała o rozsądku i bezpiecznych zachowaniach w wieku piętnastu lat.
Dzięki Bogu, że Joanne jest tak dojrzała jak na swój wiek. Gdyby i o nią Eva musiała się martwić, wymienialiby się obecnie z dziadkiem sposobami na zapobieganie zawałom. A dziadek jest weteranem – miał ich już trzy. Znaczy, rozpoznanych. Swoją drogą, że Jo niekoniecznie ma jak bunt okazać – może ewentualnie codziennym wyrywaniem kroplówek z ramion.
Skończyło się na tym, że skonana całym dniem ruda zamknęła otworzone uprzednio usta i tylko położyła dłoń na głowie nieznajomej. Dziewczątko jest pod wpływem emocji, strachu i bólu: musi się najpierw trochę uspokoić, zacząć na powrót choć ździebko logicznie myśleć – rozpoczynając na przykład od kolejnej próby podania swojego imienia – i wtedy Iskra będzie ją mogła sobie spokojnie zwymyślać.
– Spokojnie, jestem Czlowiekiem. – A przynajmniej tyle wtedy wiedziała.
Teraz niech sobie popłacze, powzywa mamy, pomyśli o córeczce (układ tych dwóch, dotyczących jednej osoby, rzeczy bezpośrednio obok siebie napawał Evę nieokreśloną ulgą, że miała to szczęście być dziwną nastolatką).
...Chwi-ila. Czemu ona nie szlocha? Dziewczyna przerwała bezmyślne głaskanie małolaty i uważniej wsłuchała się w otaczający je mrok. Powinno być słychać pociąganie nosem (miała w torbie chusteczki, ale niestety, siedziała na niej, a ktoś nie pozwalał jej wstać), przyspieszony, wilgotny oddech, albo przynajmniej drżenie pod szczupłą dłonią rudej, świadczące o odwadze i samozaparciu młodej: o wstrzymywanym łkaniu. A tu nada.
Pochyliła się ku dziewczynce, zaglądając jej w twarz. Równocześnie poczuła palce na swojej ręce.
– Oi, oi, oi, oi! Nie zasypiaj mi tu! – No i nauczyła się tego głupiego, japońskiego zawołania. A tyle razy się Noritoshiemu zarzekała, że nie, że na pewno nie przejmie jego „oi” i „eto”. Jakby na mieszankę kulturową w domu nie wystarczały już jej francuski akcent i polskie, soczyste przekleństwa. I rosyjskie kołysanki, spadek po Kalinie. A że śpiewała je, gotując... A że często wtedy rosyjski mieszał się z polskim...
Wygięła się jak paragraf jeszcze bardziej i potrząsnęła delikatnie, ale dość mocno wątłymi ramionami tamtej. Jeśli nieznajoma zaśnie, w takim stanie, to może się już nie obudzić.
Gdyby to nie pomogło, nasza mało cierpliwa generalnie i mało cierpliwa dla dzieci Eva zamierzała wziąć młodą na ręce i po prostu zanieść ją wprost do Morza. Pamięć o prawdopodobnie mocno zranionej nodze niweczyła zasadność planu, ale z pomocą przyszła nagle sama Kraina, zalewając je naraz – jakby słyszała rozterki rudej – strugami kolorowego, a jak, niech żyje poczucie humoru Lusterka, kolorowego jak lentilki dżdżu. Wakacyjnego, ale nadal padającego godzinach poprzedzających świt – deszcz był więc dokuczliwie chłodny, o grubych kroplach natychmiast przenikających każdy materiał. Gdyby nie dziewczynka na jej kolanach, Iskra już zerwałaby się z piskiem godnym każdej nastolatki i w trymiga znalazła pod którąś z potężnych gałęzi.Vega - 6 Wrzesień 2014, 10:59 Gdyby mogła uciec od rannej nogi, gdyby mogła nacieszyć się tym miejscem... Podziwiałaby uroki czystej wody, brodząc dłońmi po mokrym od fal piasku, wdychając czyste powietrze, jakiego jeszcze nie znała, zasobniejszego w tlen niż dotąd jej znane. Na całą długość i szerokość plaży, samotnej i wolnej od podeptania, miała sposobność trafić na człowieczy okaz. I spróbować drzemki. Nie była w stanie oddać się księżycowej Lunie od zaraz – powoli odpływała w senny tan jeszcze trwającej nocy. Niebo budziło coraz większe nadzieje na rozjaśnienie się za sprawą rozmazanej poświaty, rozgonionej tam, w dali spokojnego morza. Pani od rozwlekłej "ciekawości" miała swoiste utrapienie z nią (i ze mną za ten post jeszcze większe?)
Zdała się na dosłyszenie o dwóch zakręconych spiralach w postaci krętej nitki, oznaczającej rodzaj homo sapiens, do jakiego uznała swoją przynależność. To takie wygodne przyjąć do wiadomości czyjąś wypowiedź zamiast na dział rozterek: „a może miała coś innego na myśli?”. Wygodą jest zasnąć, niż zbudzić się teraz lub później. Ale gdyby chciała wygody, poprosiłaby najpierw o jedwabną pościel, a nie uznawała kościstych nóg z domieszką paru mięśni za odpowiednie legowisko.
Czyli jednak nie z wygody zdecydowała się ułożyć do snu. Więc może to część radości? Co prawda twarz miała wykrzywioną, usta były na wpół otwarte, a jeden kącik warg ustał w niewygodnym położeniu. Być może jedna z klatek filmu, traktującego o uchwyceniu czyjegoś śmiechu, znalazłaby swoje odbicie w grymasie twarzy Vegi, ale…
"To nie śmiech, to rozpacz i wiatr..."
Parę wielkich myśli uchwyciła na swoje Dobranoc, o czym zdołała ją poinformować parę minut temu, mówiąc na przykład o córce. Skierka wolała, od zbytniego rozczulania się nad tą informacją, poszukiwania całkiem prostych czynności w osobie młodego dziewczęcia, które obecnie zostawiły po sobie tylko ślady. Mokry od łez policzek, które zgodziły się temperaturą z otoczeniem i przyczyniały do powierzchownego ochładzania się organizmu. Ten delikatny wiatr był wystarczającym powodem dla postępowania tego stanu. Miała zbyt mało krwi by jej obieg zdołał poprawnie nieść brzemię stałocieplnej istoty. Gdyby miała chęci na opisanie siebie, uznałaby, że jej komory sercowe patrzą po sobie jak twarze dwojga ludzi okraszonych załamaniem nerwowym, podzielonych przez futrynę i również mówiących sobie w myślach:
"Stoimy tak dziwnie w drzwiach."
Niezgrane, niedostrzegające sensu dalszej współpracy, a jednak zajmujące się w minimalnym stopniu tym, do czego jest stworzone: serce. Niskie tętno sprzyja nierównemu oddechowi, a ten z kolei nakazuje powątpiewać w spokojność snu. I słuszne takie myślenie, bo mózg pracuje w pokręcony sposób. Z jednej strony przyzwyczaja się do jej zasypiania, z drugiej pragnie informować o niesprawnościach organizmu. Pomiędzy te sprzeczności wkradło się wołanie Iskry, a półprzytomność odpowiedziała, lecz wciąż delikatnym szeptem:
- Tak się boję o mnie... - Było jednak w tym niewiele woli do zmiany swojego stanu.
I ten trzepot ramion, wywołany za sprawą Ewy, który pobudzał zmordowane neurony, a które z kolei skore były do niezgody i ogólnie rozumianego zwarcia, zdawał się być tym najważniejszym taktem.
Budził się w Spadającej głos zwiastujący pogodność, ale jego moc była znikomą wartością:
Spojrzyj. Powiekę górną wymierz w Jego okno, a dolną strąć ciemności prosto w połacie piaszczystej gleby. Spojrzyj. W kolorowość ziemskiej sfery, a przynajmniej czegoś, co naśladuje ją kształtem. Spojrzyj. Bo to nie czas odejść; spojrzyj, tego chciałaby Twoja... córka!
Podniosła powieki. Z goryczą, z którą zostały uśpione.
Niech kolana Iskry przyjmą jej powstanie, spoczywające na filarach stworzonych z żałośnie słabych rączek, by kolejno poczuć ulgę przerywaną mrowieniem.
"Każdy z nas ma tu drugą twarz na przymus."
...a w poprzedniej twarzy ma ma trochę rzeczy do zrobienia. Pamięć o tym fakcie nakazywała jej żyć dalej, a drzemkę w otoczeniu Luny zostawić na inną, spokojniejszą noc.
- Bo…li. – zamroczyła bez zbytniego wysilania się nad czystością dźwięku.
Kolorowy deszcz nie stanowił dla niej problemu. Dla niej wszystko zdawało się opływać odcieniem szarości, a strumień wody nie był zbytnio przez nią odczuwalny. Wschód nadchodził, nie tylko ten geologiczny, ale także ten Vegi.
Dzień Dobry, dziewczę, zdaje się wołać ten deszcz, a ona mu spojrzeniem odpowiada wtenczas, gdy Iskra była prawie gotów zanieść ją nad brzeg. Nowe łzy także chciały mieć swój strumień obok tego spływającego z jej włosów, ale było ich znacznie mniej. Mocne siorbnięcie nosem, nerwowe ruchy rąk…
- ...ale co z tego. Kompas... Muszę wracać.
Oczywiście nie próbowała utrzymać się na nogach - siedziała na piasku, próbując odnaleźć bursztynowy przedmiot. Była pewna, że jest na jej wyposażeniu, ale nawet bez tej pewności nie byłaby w stanie spanikować od tak błahej sprawy.
Poczuła twardy i okrągły kształt prawą dłonią, nie zdając sobie sprawy że od kilku chwil w bezruchu spoczywała na tym przedmiocie. Przygarnęła go między dłonie, poklejone od krwi.
- Mój Szpital. Pomieszczenie... 034.
Pomyliła się o parę cyferek. A gdyby pomyliła się jeszcze bardziej, poprosiłaby kompas o przeniesienie prosto do kostnicy.
- Dzięki za pomoc... - Wysiliła się na krótkie pożegnanie nim całkiem zniknęła z tego świata.
Skierka kolejny raz została sama, kolejny raz mogła się rozpłakać, ale może znajdzie ciekawsze zajęcie? Na przykład oddać rzucony między drzewa pistolet właścicielowi? Albo pognać za uciekającym jej towarzystwem?
z/t
Wyśrodkowane cytaty pochodzą z utworu: Wizja Lokalna - Tak Się Boję o Mnie