Anonymous - 2 Lipiec 2014, 21:15 Doskonale zgodził się z nią kapelusznik, o tak niezwykłym i niewiele mówiącym mianie. Mimo, że imię jego przestało zastanawiać Sofię w chwili, gdy zaczęła myśleć o tym co się na balu dzieje, to jednak narrator skory jest do stawiania wielorakich hipotez, dotyczących jego imienia. Setny Dzień. Cóż to może znaczyć? Możliwości jest wiele, każda prowadzi do innej konkluzji, ale która z nich jest prawdziwa. W umyśle naszym rysuje się nadzieja, że odpowiedź na to pytanie w końcu uzyskamy.
W każdym razie jego obrót i ukłon sprawił, że u Sofii pojawił się wręcz odruch, który miał sprawić, że pomogła by mu się nie wywrócić, ale gdy tylko zobaczyła, że to wcale nie zawroty głowy, lecz wyczyn zamierzony opanowała się szybko i wróciła do postawy, uśmiechając się słodko i ze zdziwieniem patrząc na kapelusz.
Czy on oczekiwał, że ona ma wejść do kapelusza? Cóż... To zapewne będzie ciekawy środek transportu. A Sofia, jako dziewczę ufne faktycznie postawiła ten krok. Ale co dalej? Drogi MG już powiedział, że kapelusznik faktycznie chce, by weszła do kapelusza... Tylko co dalej z tym fantem?Soph - 3 Lipiec 2014, 14:28 Najpierw wróciła świadomość. Znaczy, świadomość, że może poruszać ciałem, bo w jakiś dziwny sposób Folly miała zdolność zachowywania przytomności wewnątrz głowy Sophie nawet, gdy prawowita właścicielka ciała odpływała. Jak? Pytaj naukowców MORII, a oni ciebie.
Fakt, że spoczywała na kanapie przywołał na jej usta leniwy uśmiech – skryty notabene w obiciu sofy, na której, jakby pieruńsko wygodna nie była, leżała twarzą w dół – bo prawdopodobnie trafiła tam, gdzie chciała trafić.
Uchyliła lekko powieki i zlustrowała widzianą część pomieszczenia w kierunku możliwych wyjść oraz pozostawionych żołnierzy. Przetwarzanie informacji pozostawiła Sophie, sama zaś odegrała godne ludzkiego Oskara przedstawienie z przeciąganiem się, nagłym szarpaniem więzów – których istnienie już wcześniej skwitowała gniewnym grymasem w poduszki – oraz przeciągłym jękiem właśnie przebudzonej, znokautowanej wcześniej osoby. Mało kto naprawdę zdawał sobie sprawę o wytrzymałości jaką zyskują Cyrkowcy, znosząc barwny korowód przeprowadzanych na nich eksperymentów.
Odegrała doskonale, bo w dowolnej chwili potrafiła przywołać, zaciskając ze wstydem oczy, wspomnienie tej jednej akcji gdzie właśnie tak się budziła.
W zasadzie posiadanie dwóch równoległych jaźni – bez względu jak bardzo drących ze sobą koty – jest pozytywem. Całkiem sporym pozytywem.
Folly płynnie przetoczyła się na plecy, a potem – nie zwracając uwagi na z pewnością wycelowaną w siebie każdą w pokoju – napięciem mięśni brzucha lekko jak piórko podnosiła się do siadu i, równocześnie ze spuszczaniem nóg na ziemię, omiotła spojrzeniem resztę pomieszczenia. W tym samym czasie Sophie już ustalała plan działania oparty na zdobytych informacjach. Bo że musiały i chciały się stąd wydostać, było pewne. A że Folly miała dodatkowo kilka pomysłów, o których Bugs jeszcze nie usłyszała…
Największe zainteresowanie budził tron – ktoś tu ma za wysokie mniemanie o sobie – i spoczywający wokół Forets. Kobieta usiadła wygodniej i zwracając lazurowe, jakby nieśmiałe i na pewno trochę przestraszone spojrzenie na strażników, zapytała:
– Buona sera. Dove sono?
Nagle o okno z impetem uderzył jej iluzyjny ptak, powodując, że ona sama i wszyscy, którzy nie mieli aktywowanych mentalnych osłon, podskoczyli zaskoczeni. Gołąb pozostawił za sobą kilka fruwających piór i trochę puchu na szybie. Na żywe skały, powinna częściej wychodzić z samotni, w końcu moce powinny być posłuszne i jej!
No i pytaniem pozostawało, jak on zdołał uniknąć tego cięcia. Mogła obrażać Sophie do woli, jednak po tej stronie Lustra mało było osób tak znających się na anatomii jak ona. Z równie ogromnym wewnętrznym niezadowoleniem przyjęła brak torebki, chociaż… Folly zdecydowanie lubiła rozwiązania niekonwencjonalne.
A potem jej pełne spokoju minuty dobiegły końca i niebieskie, trochę zlęknione spojrzenie anarchistki spoczęło na wchodzącym właśnie problemie, który nawet nie potrafił dać się dobrze zabić.Tyk - 3 Lipiec 2014, 16:24 W ratuszowej sali tronowej panowała niepodzielnie cisza, pozostają w ogromny kontraście do głośnego rozpoczęcia balu, podniosłego tańca i pełnego napięcia zamachu, zakończonego rozlewem krwi. Nie była to jednak cisza spokojna, tworząca złudzenie rozwiązania wszelkich spraw i końca historii, lecz jedynie antrakt w największej ze sztuk. Długa chwila pomiędzy aktami wypełniona wyczekiwaniem i niepewnością co do dalszych losów bohaterów dramatu. Czekał Arcyksiążę, siedząc z wielkim spokojem na swoim tronie, z dłońmi opartymi na podłokietnikach, a głową lekko uniesioną, tak że ta wsparła się o tron, i ukrywając swe szkarłatne oczy za białą zasłoną powiek, a ubrany w granatowy płaszcz z dwoma rzędami guzików - podobnie jak ten poprzedni był to płaszcz oficerski, zapięty zasłaniał miejsce, w które przywódczyni Anarchs ugodziła ostrzem, odsłaniający za to spodnie tego samego koloru i czarne buty - na dłoniach białe rękawiczki zdobione czerwonymi różami. Czekali także strażnicy stojąc wyprostowani z uniesionymi głowami na właściwych im miejscach. Pierwszy ruch tego aktu należał do Sophie, która ze swej sofy już knuła jak zmazać swoją porażkę i przekuć ją w tryumf.
Jej słowa, niezrozumiałe dla Arcyksięcia, który nie miał nigdy okazji uczyć się włoskiego, były wyraźnym znakiem, że przedstawienie się zaczęło i zamiast wyczekiwać jej przebudzenia, należy działać - mając na uwadze przede wszystkim swoje własne cele. Arcyksiążę nie zwrócił też najmniejszej uwagi na iluzję ptaka, która uderzyła o okno, w taki sposób, że w połączeniu z niezrozumiałymi dla tutejszych słowami mogło to wzbudzić niepokój, nawet w doskonale wyszkolonych gwardzistach. W tych jednak pozostał jeszcze rozsądek i znajomość tutejszych procedur, a przy tym ufność we własne siły. Gdyby rzeczywiście dźwięk ptaka miał okazać się akcją ratunkową, czy z góry podjętym działaniem mającym zapewnić Sophie drogę ucieczki, to do uszu nie docierałby stłumiony dźwięk muzyki, a liczne straże blokujące wszelkie drogi prowadzące na plac ratuszowy nie stałyby w równym szeregu - o czym dowiedzieliby się, w końcu Arcyksiążę musi być informowany o takich sprawach. Co nie znaczy, że nie zareagowali zupełnie na uderzenie, nie byli wszak robotami. Reakcja była najsilniejsza przy oknie, o które ptak uderzył, dwójka stojących tam gwardzistów spojrzała na szkło, lecz upewniwszy się, że nie jest to nic groźnego, powrócili do swych wcześniejszych pozycji. Ci stojący dalej jednie kątem oka spojrzeli na swych towarzyszy, trwając niewzruszenie na swych pozycjach. Te kilka spojrzeń to dla Sophie dobre świadectwo, że strażnicy nie mają żadnej ochrony przed jej iluzjami, lecz nie zapominajmy że i jej zdolności są dość ograniczone i mogła zobaczyć reakcję jedynie kilku z nich, nawet gdyby postanowiła rozglądać się i patrzeć na wszystkich, nie zdołałaby zbadać wszystkich twarzy, a ponadto wzbudziłaby tym niemałe podejrzenia. Dlatego też nie miała pojęcia jak jest z tymi stojącymi pod ścianą, czy też znajdujących się za tronem.
W końcu też, gdy Arcyksiążę spojrzał krótko na okna, a następnie skierowawszy spojrzenie na Sophie klasnął trzykrotnie w dłonie, kobieta mogła uznać, że i ten nie posiada aktualnie ochrony przed jej iluzją. Co prawda zareagował nieco później, ale co jeżeli udało mu się przejrzeć plan przywódczyni Anarch? Może przejrzał jej myśli i dzięki temu nie jest w stanie już go więcej zaskoczyć? Ręce opadły na podłokietniki, a Rosarium przemówił spokojnym głosem, nie pasującym do kogoś, kogo wspaniałe przedsięwzięcie - bal karnawałowy - zostało zniszczone przez manifestację dzieci księcia Kropotkina.
- Zechcesz zdradzić swoje imię? Chciałbym wiedzieć komu muszę dziękować za tak wspaniałe przedstawienie. - Lewa dłoń Arcyksięcia przeniosła się na jego brzuch, w okolicach gdzie uderzyło ostrze anarchistki, a krótkie spojrzenie mogło zapewnić Sophie, że jednak udało jej się go ugodzić, choć nie tak boleśnie jakby tego chciała - Rzadko zdarza się, że improwizacja potoczy się wedle scenariusza, a tym samym za współtwórcę uznać trzeba osobę z zewnątrz, która nie tylko o niczym nie miała pojęcia, ale także sama wszystkiemu jest najpewniej przeciwna. Tak, powód dla którego pragnęłaś moje śmierci jest drugim z powodów, dla którego postanowiłem z tobą porozmawiać.
Często intencje wywołują skutek wprost odwrotny do tego co osiągnąć zamierzaliśmy. Dla przykładu podajmy krótką wiadomość - śpij dobrze - wysłaną jakiś czas temu przeze mnie do pewnej znajomej, która z okoliczności otaczających naszą wcześniejszą rozmowę postanowiła wyciągnąć wniosek, że za tymi dwoma słowami, najszczerszymi życzeniami kryje się drugie dno, jakaś niewyjaśniona kpina, czy też inne wrogie działanie. Tak dalece odbiegło to od moich intencji jak i zamach Sophie na Arcyksięcia, który gotowy na bycie zaatakowanym - w końcu sam to planował, choć nieco później i z innym sprawcą całego zdarzenia - był również gotów na obronę przed tym atakiem. Skutkiem działań Sophie nie była więc śmierć, nie było jednak przede wszystkim pokrzyżowanie planów Rosarium, a jedynie ich realizacja i to znacznie dogodniejszą niż arystokrata sobie to zaplanował. W końcu lepszym casus belli jest prawdziwy zamach niż pozorowany, który tylko dokłada zmartwień, że zostanie zdemaskowany. Z drugiej jednak strony czy nie było nierozważnym osobiście spotykać się z osobą, która dopiero co chciała Cię zabić, a co więcej nie wie się o niej niemal nic i nie jest się pewnym, czy pomimo licznej straży nie zapragnie raz jeszcze wystąpić przeciwko życiu siedzącego na tronie arystokraty.
Sonia
Niewiele brakowało, żeby uzbrojeni gwardziści zepchnęli na bok biedną Sonię, nie zważając zupełnie na jej słowa. Czas, choć płynie wciąż jednakowo i nie może być w żaden sposób sprzedawany, możliwy jest do kupienia i to właśnie uczyniła Sonia, krzycząc, że chce pomóc, co sprawiło, że gwardziści zatrzymali się na chwilę, zdziwieni, że ktoś w brudnej sukni staje przed nimi, wyrósłszy nagle jakby spod ziemi. To wszystko jednak by nie wystarczyło, a kupiony czas tylko odwlekłby jej minięcie przez żołnierzy, którzy mając na względzie dobro Arcyksięcia chcieli możliwie jak najszybciej znaleźć się w Ratuszu. Dopiero czarna róża, będąca dla Rosarium bardzo widocznym znakiem, sprawiła, że ten do swoich żołnierzy powiedział:
-Pójdziesz z nami do Ratusza
I nie zwlekając dłużej ruszyli, a Sonia szła tuż obok, nie mogąc jednak w żaden sposób podczas tego spaceru udzielić pomocy. Dobrze jednak widziała czerwoną od krwi kamizelkę, rozciętą na kilka centymetrów w połowie wysokości i tak samo brudną prawą rękawiczkę Rosarium. I słowa Arcyksięcia były jakieś inne, wypowiadane wolno i nieliczne jak na niego.
-Jesteś ze stowarzyszenia? Jak się nazywasz?
Spytał jej jeszcze podczas wchodzenia po schodach prowadzących do budynku, a wkrótce po tym, gdy Sonia udzieliła odpowiedzi rozdzielili się. Nim to jednak nastąpiło Rosarium powiedział jeszcze swoim ludziom co mają z dziewczyną uczynić, ażeby ta nie oczekiwała bezmyślnie w ratuszowym holu. Jeden z gwardzistów zabrał ją do niewielkiego pomieszczenia wyglądającego na niewielki salon, który dawniej pełnił funkcję biura jednego z tutejszych urzędników. Jeden stolik, przy którym stały dwa krzesła, fotel i sofa w rogu pomieszczenia, a także dywan na samym jego środków stanowiły niemal całość skromnego wystroju pomieszczenia. Były jeszcze drzwi, które otwarte ukazywały niewielkie pomieszczenie, jakby schowek. Gdy tylko Sonia tam weszła żołnierz rozkazał jej tu zaczekać, a czekała dość długo, bo całe dwadzieścia minut, a piętnaście od czasu, gdy jakaś gruba kobieta wpadła do środka i spojrzawszy na nią bez słowa wyszła. Wszystko jednak wyjaśniło się, gdy ta sama osoba wróciła i przedstawiając się podała Sonii nową sukienkę, żeby ta przed Arcyksięciem nie stawała w stroju, którego stan jest niegodny wpuszczenia przed obliczę monarchy.
- Nazywam się Alefia, coś ty tam robiła? To bal, a wyglądasz jakbyś się do bruku przykuła, żeby go nie zabrali.
Oczywiście pomimo dość niemiłych słów mówiła z uśmiechem i tak radośnie, że Sonia mogłaby się poczuć jakby ta ją właśnie pocieszała. Alefia okazała się być jedną z tych osób, która potrafi wszystko mówić głosem tak wesołym głosem, że ktoś usłyszawszy, że umrze cieszy się już z hucznego pogrzebu.
- Przebierz się, a później Ci wszystko wyjaśnię, jak będziesz sobie czekać, aż Arcyksiążę skończy aktualną "audiencję"
Sofia
Uderzenie nogami o powierzchnię zupełnie inną niż powierzchnia placu ratuszowego, a także zupełnie inną niż miękkie wnętrze kapelusza wykonanego na wzór latarni morskiej. Na czym więc Sofia postawiła swoje nogi? Na drewnianych deskach, a oczami mogła ujrzeć bawiących się kilkanaście metrów niżej gości, a przy tym miała okazję posłuchać przynajmniej połowy przemowy oficera, przekazującego słowa Arcyksięcia jego gościom. Mogła też zobaczyć o ile tylko się pośpieszyła, jak kapelusznik patrzy w jej stronę, a następnie zakłada sobie na głowę kapelusz, w którym jednak znika i pojawia się obok niej, pozwalając sobie krzyknąć:
- Bu!
Szybko jednak się lekko Sofii ukłonił, jakby wyjaśniając, że wcale jej straszyć nie próbował, choć nikt rozsądnie myślący nie zaprzeczy, że taka próba rzeczywiście wystąpiła. Wyprostował się i opierając o barierkę powiedział do Sofii, tym razem jakby szeptem:
- Spójrz tylko, ktoś tu popsuł chyba zamachem plany gospodarza, choć może źle zrozumiałem, a co ty o tym sądzisz? Kto mógł to być i co przygotował nam ten człowiek, który nieco zbyt widocznie zmienia Krainę. Słyszałaś może o tym, że wybudował jakieś budynki, żeby to można było koleją podróżować?
Już po pierwszych dwóch słowach skierował swoje spojrzenie w stronę przemawiającego w dole oficera, później jednak spojrzał w niebo, jakby zamyślony i głosem pełnym zadumy dodał jeszcze jedno zdanie, które zupełnie nie pasowało do reszty, choć zapewne nie można się temu dziwić, kiedy rozmawia się z kapelusznikiem.
- Wolisz herbatę czy kawę? Osobiście sądzę, że kawa jest znacznie bardziej urokliwa, choć wszyscy krewni twierdzą, że to herezja.Anonymous - 4 Lipiec 2014, 20:32 //Kocham tego kapelusznika, nie mogę przeboleć, że to zaledwie twój NPC. ;___;
Jeden krok i zdążyła się przenieść w to miejsce...? Niesamowite! Słowa i czyny były niesamowicie szybkie, ale to wynik liczył się najbardziej. Drewno pod stopami, piękny widok na cały plac pod nimi i część przemówienia z której wynikało, że zapewne na placu musiało się wydarzyć sporo i w sumie dobrze, że Sofia nie spróbowała pognać do miejsca wydarzenia gdy ono się dziać zaczęło. Mordęgą by było przebijać się przez ten tłum, szczególnie gdyby na końcu się okazało, że nie dość, że już po całym zajściu to zapewne nawet na urywek przemowy by się nie załapała. Niesamowite jakim szczęściem było poznanie przez nią kapelusznika.
Który próbował ją przestraszyć. Nawet dość skutecznie, biorąc pod uwagę, że zapatrzonej w dal Sofii serce stanęło na kilka sekund i zaczęło z powrotem bić dopiero, gdy dziewczę ujrzało kłaniającego się jej kapelusznika.
Tak jak on oparła się o barierkę i wysłuchała jego słów w zadumie, przypatrując się z wolna ruszającym na plasu tancerzom, których niewielka liczba była tak skromna, że właściwie nie było na co patrzeć. Jak widać to, co miało miejsce wywarło na gości niesamowity wpływ.
Ale właśnie, kto mógł zaatakować twórcę tego balu? Bo wiadomo, skoro tworzył tak rozrzutną rzecz i zapraszał na nią każdego, kto raczy się zjawić to zapewne był bogatym człowiekiem, z niezwykłymi wpływami, zdolny do sporych zmian, a jednocześnie być może konserwatywny...? Przed jej oczami niemrawo stanęła sylwetka nowej przywódczyni Anarchs, lecz była to zaledwie szybko rozwiana niepewna myśl, raczej nie mająca podłoża w czymś sensownym, czemu Sofia mogłaby zaufać.
- Nie słyszałam o kolei powstającej w Krainie Luster, ale to zapewne dobra inwestycja... Ludzie u siebie często z niej korzystają i dobrze się sprawdza, choć sprawia, że świat nagle wydaje się mniejszy i mniej tajemniczy... - powiedziała, po części zasłyszaną kiedyś przez siebie renomę, którą mówił człowiek zdecydowanie przeciwny budowaniu kolei na skalę światową. Nie pamiętała kiedy ani gdzie te słowa padły ale jako, że były tak prawdziwe w jej pamięci wypłynęły w tej chwili, tak podobnej do tej ze wspomnienia.
- Jeśli kawa to musi być gęsta jak syrop. Posiadasz może taką wspaniałą, prawdziwą kawę? - spytała nagle radośniej w nadziei, że odpowiedź będzie twierdząca.
Bo co tu dużo mówić? Wspomnień nagle czas nastał i sprawił, że przypomniała jej się wyprawa w odległy zakątek świata, gdzie ludzie mieli skórę o barwie brązu i bardzo ciekawe ubrania, na których się wzorując zaprojektowała pewną marionetkę. Tam też po raz pierwszy skosztowała tego czarnego, gorzkiego napoju, niezwykle aromatycznego. To było coś niesamowitego. Lecz gdy wrócili z tej wyprawy do Anglii i tam podali jej to, co nazywali kawą, stwierdziła, że nigdy nie weźmie takiej marnej podróbki do ust.Tyk - 5 Lipiec 2014, 00:03 Ze względu na to, że kolejka straciła na znaczeniu, postanowiłem odpisywać w miarę regularnie na posty i tylko wtedy przerywać, gdy jedna osoba znalazłaby się zbyt daleko.
Sofia
Nie bez powodu wielu geniuszy było w swoich czasach uznawanych za szaleńców. W końcu granica między osobą, która widzi więcej niż wszyscy inni, a dzięki temu zdolna jest do wielkich czynów, a osobą, która widzi mniej niż ogół, niezdolną nawet samodzielnie pojąć najprostszych zjawisk jest wbrew wszelkim pozorom bardzo cienka. Kapelusznicy - zawsze owładnięci szaleństwem - zaliczać się mogą do każdej wspomnianej grupy, a niekiedy zdarza się, ze jedna osoba jest genialna w jednym aspekcie życia, a nie radzi sobie z całą resztą. Sofia wciąż nie mogła być pewna jak kwalifikować Setnego Dnia, który równie dobrze mógł przewidzieć rzeczywiście jak bardzo niecelowe jest udanie się w tłum, czy też raczej po prostu mu się nie chciało, czy też w wielkim zamieszaniu nie uznał nic wartościowego, na co mogłaby wskazywać jego teraźniejsza postawa.
-To co małe potrafi być równie tajemnicze, co rzeczy wielkie, a nawet bardziej, bo choć poznane to wciąż niezrozumiałe!
Skomentował dość krótko słowa Sofii o kolei. Sam jednak, co wyraził w późniejszych słowach, miał do tego stosunek skrajnie neutralny, bądź jak niektórzy wolą - obojętny.
-To czy kolej powstanie, czy też nie, czy Arcyksiążę zginię lub przeżyje, jest tak naprawdę mało istotne, jeżeli nie odkryjemy mechanizmu, który jest za to wszystko odpowiedzialny. Wierzysz w przypadek?
Na następne słowa, te o kawie nie odpowiedział, lecz raczej zachęcony prośbą dziewczyny postanowił raz jeszcze ściągnąć z głowy kapelusz i machnąwszy nim w powietrzu sprawić, że na ratuszowej wieży pojawił się niewielki stoliczek, a na nim dwie filiżanki kawy.
-Wiesz co mają ze sobą wspólnego karty i szachy? W tych dwóch grach kryć może się sekret, czy też raczej klucz do sekretu, który pozwoli nam zrozumieć mechanizm przyszłych zdarzeń.Anonymous - 5 Lipiec 2014, 11:19 Idą. Patrzą się na nią. Mierzą ją, a raczej jej pobrudzoną suknię swoim badawczym wzrokiem. Arcyksiążę patrzy na różę, a potem znów na obdartą Sonię, a z jego ust wydobywa się rozkaz.
Sonia odetchnęła z ulgą. Czuła, że jakiś kamień, bo i taki był, spadł jej z serca. Te kilka chwil, od szaleńczego biegu do zderzenia się ze wzrokiem strażników było jednym z tych chwil życia, które się będzie wspominać, ale w obecnym momencie sprawiają, że serce staje na krótką chwilę.
Posłusznie szła koło eskorty, bacznie obserwując Lorda Protektora. Kamizelka, jak i jego ręka była mocno zakrwawiona, ale dziwnym dla Sonii było, że przyjmował to z dziwnym... spokojem. Może jednak nie ugodziła go na tyle poważnie? A może Arcyksiążę po prostu do perfekcji opanował maskowanie bólu?
Sonia nie miała jak się tego teraz dowiedzieć. Nie była to odpowiednia pora, by zadać pytanie o jego stan zdrowia.
Usłyszała pytanie skierowane w swoją stronę. Wtedy spojrzała na Arcyksięcia i odpowiedziała głosem nie za cichym i nie za głośnym, czyli takim, by usłyszeli to tylko on i strażnicy:
- Tak. Nazywam się Sonia, panie.
I chwilę po odpowiedzeniu na pytanie została rozdzielona od Arcyksięcia. Słyszała, jak coś mówił do swoich ludzi, lecz nie słyszała co konkretnie. Bo najpewniej nie były to informacje przeznaczone dla niej, więc po prostu robiła to co wcześniej- robiła to, co jej nakazali.
Zabrali ją więc do niewielkiego pomieszczenia. Była kanapa, fotel, stolik krzesełka... tylko dlaczego ją tutaj przyprowadzili? Też nie było dane jej się dowiedzieć, więc usiadła na kanapie i czekała.
Czekała.
Czekała.
O, jakaś pani. Wpadła do niej, spojrzała na nią... czekaj, to był grymas? Nie wie, bo kobieta zaraz szybko wyszła.
Co jest? - pomyślało dziewczę. A no tak, suknia. Wyglądała jak wyciągnięta z rynsztoku. No ale Sonia nie należała do osób, które aż tak dbają o wygląd. Nie w kryzysowych sytuacjach, no proszę.
I czekała znów, a dziewczynie się trochę dłużyło. Na tyle że zaczęła liczyć ile kryształków zostało na jej sukni. Gdy doliczyła już dwieście trzydziestego pierwszego, do sali weszła ta sama kobieta trzymając, a jakże, suknię.
- Sonia, miło mi- odpowiedziało dziewczę, na dość niemiłe słowa. Mimo wypowiedzenia radosnym głosikiem, były one trochę niemiłe. Ale Sonię jakoś to nie uraziło, w końcu
-Cóż, bardzo pani się nie pomyliła- powiedziała, równie radosnym głosem. Może to nie było niemiłe, ale głos Sonii też miał właściwość brzmienia na radosny, nawet jeśli wytykałaby takie błędy jak przed chwilą zrobiła to Alefia.
Spojrzała na sukienkę. Jasne, że się przebierze. Paradowanie podartej sukni nie było jej hobby, choć i tak wolałaby swoją ukochaną garsonkę. Miała tylko nadzieję, że był to odpowiedni rozmiar. Gorsze od chodzenia w podartej sukni balowej było tylko chodzenie w za dużej sukni balowej.
Jeśli MG podesłałby zdjęcie lub opis sukni byłabym wdzięczna.
Ale czekajcie chwilę.
- Audiencję? Przecież Arcyksiążę został ranny, dlaczego więc...- chciała zapytać, ale przerwała. Kimże była, by rozprawiać nad poczynaniami Arcyksięcia?
Jej ręka instynktownie powędrowała do maski, by ją ściągnąć, lecz zawahała się. Spojrzała na Alefię swoimi dwukolorowymi tęczówkami.
- Sądzi pani, że maska będzie mi jeszcze potrzeba?-zapytała, sama próbując odpowiedzieć sobie na to pytanie.Soph - 5 Lipiec 2014, 19:00 Gdyby współdziałanie Folly i Sophie opierało się na dzieleniu ciała, w tym momencie jedno niebieskie oko patrzyłoby na albinosa, drugie zaś jak u kameleona swobodnie zerkało po otoczeniu: to tu, to tam.
Naukowcy MORII nie przewidzieli (prawdopodobnie) pewnego faktu: że jedna będzie drugiej świadoma. Dopiero ostatnio obecność Folly się ustabilizowała – dotąd Akrobatka nie wiedziała kiedy może się jej spodziewać: bywały chwile, że Sophie czuła, iż jest zupełnie sama i chwile, gdy osoba Folly przytłaczają ją bardziej niż deszcz i migrena równocześnie.
Nie przewidzieli – na ich wieczne potępienie, uśmiechnęła się mściwie w duchu – że rozszczepienie jaźni przekują na siłę dającą im niespotykane dotąd możliwości. Czas reakcji kobiety w zagrożeniu wzrastał, jej procesy myślowe przebiegały niemal dwa razy szybciej – bo ta anarchistka składa się z dwóch niezależnych, mimo wspólnej bazy, osób wtłoczonych do jednego ciała; dwóch osób współpracujących jak dobrze naoliwiony, harmonijnie działający mechanizm.
No, chyba że się kłóciły. Jak teraz.
Folly swobodnie objęła spojrzeniem całą scenę i powróciła do lustracji białowłosego. Spodobał jej się.
Cała jego prezencja, gardło odsłonięte jakby w prowokującym manifeście, niefrasobliwe oddanie swojego bezpieczeństwa w ręce strażników bez mrugnięcia okiem, mowa ciała równie leniwa co przebiegła jak węża spoczywającego u jego stóp. Kobieta była pewna, że chłopaczyna jest dużo mniej nudny niż na jakiego pozował.
Sophie przetwarzająca „widziane” informacje zadała nękające ją od chwili pytanie, wdzierając się w sam środek rozmyślań tamtej:
– Czemu po prostu nie przerobisz ich na sieczkę?
Folly nie panowała nad ich mocami nawet w połowie tak dobrze jak prawowita właścicielka ciała, często więc miała tendencję do używania nadmiaru lub nieadekwatnej do sytuacji ilości siły, niemniej efekty tego bywały... interesujące. Jak choćby ich ostatnia walka, z tym Strachem.
Wyrwana z przyjemnego świata swoich fantasmagorii, kobieta zareagowała irytacją i – przestając wpatrywać się w arcyksięcia z odpowiednio dozowaną mieszanką zalęknienia i fascynacji – uśmiechnęła się sardonicznie w myślach:
– Zadałaś sobie tyle trudu, żeby dotrzeć do bielaka zamiast zdjąć go ze snajperki z grzecznego i schludnego kilometra. Skoro tak, też chcę poczuć to, co każe ci odbierać życia własnoręcznie. – Chwila zastanowienia. – Ale teraz... show must go on, prawda, skarbie? – zanuciła.
Plan mógłby być telepatycznie usłyszany i udaremniony, wszak Akrobatka nie posiada mentalnej zasłony, najpierw musiałby być przejrzany. A jeszcze wcześniej – zrozumiany. Oczywiście, że jest to jak najbardziej możliwe, tyle że Sophie i myślała na wszelki wypadek po włosku, Folly zaś – z sentymentu znanego chyba tylko jej – opowiadała o szczegółach po węgiersku. Ciekawe czy Rosarium ma na stanie jakiegoś Węgra?
Spojrzenie w międzyczasie wbite w podłogę teraz zostało uniesione, a choć udawało udawaną śmiałość, gdzieś tam w zerkaniu po bokach dało się poznać czający się lęk i zdezorientowanie. Nadto naszej anarchistce oczy nader często uciekały do lewego kącika.
Sophie spokojnie przekazywała zaobserwowane podczas dywersji skrawki informacji. Po prawdzie, komentowanie było niemal zbędne, skoro dzieliły myśli, jednak dzięki temu integralność nie stawała się zespoleniem. Obie myślały w tym momencie jedno – jak bardzo nie cierpią ludzi wysławiających się w ten wydumany, patetyczny sposób.
– Jak myślisz, ile ten fanfaron już żyje – zaczęła gawędziarskim tonem Folly – że swobodnie posługuje się tak archaicznym językiem? – Za długo – skwitowała zagadnięta, skupiając się. Jednomyślnie stwierdziły, że to Sophie zostanie iluzjonistką całego występu.
– Dové sono? – zapytała kobieta ponownie, tym razem w kierunku samego arcyksięcia, skoro strażnicy nie mieli odpowiednich kwalifikacji, by jej odpowiedzieć. Skojarzyła chyba jednak pokrewieństwo wyrazów „name”, bo odpowiedziała na pytanie, choć dalszy potok słów był inwencją własną. – Mi chiamo Esmé. Non capisco. A nulla. Sono la Sonnambula. – Wyglądało jakby chciała unieść ręce, ale ponownie przypomniała sobie, że są skrępowane. Poczęła nimi gwałtownie szarpać, tak, że dla widzących ją z boku wyglądało iż lada chwila więzy opadną, a wtedy strach myśleć. Toć to szalona, wyrywająca się kobieta. Z pewnością choć jeden strażnik, zaalarmowany, podejdzie by poprawić węzeł. Na wszelki wypadek, lojalnie radzę, ciaśniej. – Sonnambula! – wykrzyknęła, jakby to coś wyjaśniało, i usiłowała pokazać krew w kolorze niezapominajek, spływającą po dłoni i wsiąkającą w obicie sofy. – Libera me subito!
Pośród całej tej sceny Sophie wyczuła delikatne i miękkie jak puch pozostały na szybie zadowolenie Folly oraz, w odpowiedzi na swoją własną wesołość, jeden z tych rzadkich – oczywiście, że szalonych – ale tym razem szalenie radosnych uśmiechów.Tyk - 6 Lipiec 2014, 03:47 Wielu uważało, że potęga rzymskiego państwa tkwi nie w wyszkolonych legionach, walczących zarówno na kartagińskich okrętach, italskich łąkach, hiszpańskim wybrzeżu, czy wyspach Hellady, a w ustroju, łączącym w sobie cechy monarchii, republiki i oligarchii. Śladem królestwa była ogromna władza dwójki konsulów, którzy na każde wezwanie gotowi byli w czasie swoich kadencji wyruszyć z legionami, żeby zażegnać zagrożenie ze strony Galów, Etrusków, czy Samnitów. Czy jednak pełnienie jednej funkcji przez dwa umysły, jak w wypadku przywódczyni Anarchs jest naprawdę najskuteczniejszą z metod rządzenia? Na pewno jest o wiele bezpieczniejsza, zawsze jest szansa, że chociaż jeden zachowa na tyle rozsądku, żeby nie posyłać armii pod Kanny, lecz historia pokazuje, że zawsze nadmierna pochopność zwycięży nad rozsądnym wyczekiwaniem, a emocje nad rozsądkiem. Wiedząc ponadto, że uczucie to najpotężniejszy sprzymierzeniec odrzuconych przez rozum, możemy łatwo wywnioskować, że zmniejszenie ryzyka nie zapewnia wcale zwiększenia skuteczności.
Wszystko zależy od człowieka, którego wartości nie można przecenić, a jej bagatelizowanie zostało przez historię brutalnie wykpione, kiedy w komunistycznym państwie, opartym na marksistowskim antyindywidualizmie wprowadzono kult jednostki. Niezaprzeczalnie dlatego właśnie w zabiciu Tyka był cel, że jest on jednostką zdolną do zmiany Krainy Luster, co udowodnił już choćby budową kolei, na którą nie wystarczy mieć pieniędzy, czy pomysłu, trzeba jeszcze determinacji, żeby plany swoje zrealizować w miejscu, gdzie nie ma żadnej władzy, a bez armii nie można być pewnym o losy jakiejkolwiek budowy. Trudno też zaprzeczyć, że było to spotkanie dwóch wybitnych jednostek, z których każda miała swoje plany i pragnęła zrealizować swój własny cel.
O ile jednak Sophie razem z Folly zajęte były obmyślaniem planu, obserwując otoczenie dość uważnie, o tyle Arcyksiążę wydawał się być raczej mało zainteresowany, zbyt ufny w swoje siły. Gdzieś w międzyczasie nawet zaczął się zastanawiać, co też siedząca na sofie kobieta mówiła do jego strażników. Ten język brzmiał dla jego uszu znajomo, lecz nie potrafił go dokładnie przyporządkować, a więc i nie mógł zażądać żeby strażnicy znaleźli odpowiednią osobę - zresztą na to nie było czasu. Pomocny nie okaże się także Rubeol, ten przyjmował wszakże język, którym posługuje się jego właściciel, a więc nie okazałby się w tym wypadku zbyt pomocny, zresztą i jego wezwanie zajęłoby całkiem sporo, skoro aktualnie jest najpewniej gdzieś nad głowami balujących lub nieco dalej - nad pobliskim parkiem. Niezbyt przydatna okazałaby się także moc Rosarium, której użycie dałoby pełną skuteczność, tylko kiedy jego przeciwniczka nie byłaby na tyle przebiegła, żeby i myśleć w nieużywanym przez Arcyksięcia języku. Jedno jednak nawet sam Agasharr musiał przyznać, Sophie - choć tego jej imienia wciąż nie znał - była naprawdę ciekawym przeciwnikiem. Udało mu się na naprawdę długą chwilę odciągnąć uwagę białowłosego od swoich planów, zyskując czas na przygotowanie się do spektakularnej zapewne próby ucieczki.
Spojrzenie szkarłatnych oczu przez całą niemal całą włosko-węgierską dyskusję utkwione było w ratuszowych oknach, skąd dochodziła przytłumiona muzyka. Podbródek wsparty na lewej dłoni mógł nawet przekonać kobietę, że siedzący na tronie nie tylko jej nie słucha, ale myśli już o kolejnym tańcu. Dopiero kolejne słowa, znów po włosku, wyrwały go z tej zadumy i spojrzał jeszcze raz na tę, która teraz udaje biedną, przypadkiem porwaną dziewczyną, a jeszcze chwilę tamu nie tylko dźgnęła sztyletem gospodarza tego balu, lecz jeszcze walczyła z jego strażnikiem. Wąż leżał na ziemi w bezruchu, niezainteresowany zupełnie całą sytuacją. Arcyksiążę w tym czasie zaczął się zastanawiać nad tym, co było przecież najistotniejsze, jaki jest cel tej gry. Trzeba przyznać, że aktorką Sophie była wyśmienita, lecz o tym już mówiłem.
Rosarium czekał dość długo, żeby ta skończyła mówić, w tym czasie jego oczy bez kilku chwil utkwione były w kobiecie.
- Libera? - To słowo tak blisko brzmiące w tak wielu językach nie było tajemnicą, podobnie jak nulla i nie. Czyżby się tłumaczyła, że jest niewinna? Na tę myśl postać na tronie zaśmiała się i raz jeszcze, tym razem tylko jeden raz, klasnęła w dłonie. - Parcere subiectis...
Tym razem nie wysilał się na dłuższe przemowy. Ograniczył się jedynie do łacińskiego zwrotu, niepełnego ponadto, a także do powtórzenia słowa, które szczególnie utkwiło mu w pamięci. Nie dlatego że uwierzył w grę Sophie, wręcz przeciwnie, zrozumiał że nie zmusi jej do rozmowy, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Bez wątpliwości kobieta dobrze rozumiała jego słowa, lecz jednocześnie nie chciała podyskutować z Arcyksięciem, co tego niezwykle trapiło.
Niech zatem kości zostaną rzucone, a skoro nie ma możliwości negocjowania, to dojdzie do konfrontacji. Rosraium ufny w liczne straże i sprzyjającą mu całkowicie sytuację, jakby uzupełniając swoje ostatnie słowa wskazał ręką najpierw na jednego ze strażników, a następnie na samą Sophie. Gwardzista pochylił się nad nią i położył ręce na więzach anarchistki. Czy oznacza to koniec marzeń Sophie o uwolnieniu się i cofnięcie jej kilkuminutowych wysiłków mających na celu uwolnienie się z więzów?
Sonia
-Oczywiście moja droga! Możesz ją ściągnąć, lecz bal wciąż trwa!.
Powiedziała tym samym co wcześniej pełnym radości, donośnym głosem. Później jednak dodała jeszcze jedno zdanie, które mogło Sonię nieco zaniepokoić, a które było też odpowiedzią na jej wcześniejsze pytanie.
-O ile tylko nam Arcyksiąże nie zginie, rozmawia właśnie z tą, która próbowała go zabić. Zdecydowanie powinien bardziej uważać. - Te słowa wypowiedziane były szeptem, a Sonia nie dosłyszała wszystkich, do jej uszu dotarło jednak dość, żeby zrozumieć ogólny sens wypowiedzi.
Teraz też nastąpiła chwila, w której dziewczyna mogła się przebrać: przy Alefii, albo udać się do schowka, w którym znajdzie nawet miejsce do zawieszenia sukienki, a który to schowek faktycznie pełni funkcję przebieralni, lecz to jest już zupełnie inna historia.
Istotne jest natomiast, że Sonia chwilę później stała już przebrana obok stolika, przy którym - na jednym z krzeseł - siedziała Alefia z zamkniętymi oczami i dość zabawnie podskoczyła, gdy tylko zdała sobie sprawę, że jest obserwowana. Sonia może się przy tym dość długo głowić, skąd też ta kobieta o tym wiedziała, choć równie dobrze mogło się jej po prostu coś przyśnić.
-Siadaj moja droga, kazali mi Cię przesłuchać i wyjaśnić co trzeba. Napijesz się może czegoś? - Alefia odczekała chwilę na odpowiedź, po czym kontynuowała. -Zacznijmy od tego kim jesteś i to pytanie czysto formalne, wiem że próbowałaś pomóc, jak znalazłaś się w centrum całego tego zamieszania? - Uderzyła głośno w stół ręką, rozrzucając na nim stosik maleńkich karteczek, jak się później wyjaśniło pytań, które dowódca gwardii kazał jej zadać. -Morze łez można wylać jak się czyta takie pytanie, może po prostu przejdziemy do rzeczy?Anonymous - 6 Lipiec 2014, 15:25 Podróż
Bal? Że jak? Cynthia ma tańczyć na jakimś przyjęciu z facetami w garniturach, w rytmie walca, marszu i innych wyniosłych melodii, wygrywanych przez grupę wyśmienitych muzyków złożoną z dachowców, zaś w przerwie posilać się na przekąskach godnych wysokiej szlachty, odbywających się na placu za Ratuszem? Od kiedy ona taką burżuazją się otacza? Pomijając fakt, że ostatnimi wiekami bardzo rzadko, to czasami jej było to dane, także wypada w końcu wrócić do dawnych przygód, prawda, Srebrnico?
Bardziej z czystej ciekawości niźli ze szczerych chęci pobiegła na pociąg, kilka godzin po tym, gdy dowiedziała się, że Sonia się na karnawał wybiera. (jeśli uważasz, droga Soniu, że to zbyt naciągane, pominiemy ten fakt i uznamy, że w ostatniej chwili zdecydowała się tam C. udać, ot, tak, bo szukała zabawy!) Biegła prędko, po drodze napadając na odjeżdżającą lokomotywę i wsiadając do jednego z wagonów. Super, pierwsza klasa, czyli zaraz przekonam się, że moja portmonetka ma dno bliżej klamer ją zamykających niż sugeruje to jej kształt! Opłaciła za przejazd stosowną ilość złotych monet, czyli pewnie sztuk dwie, mając nadzieję, że zanim dojedzie, to co najwyżej połowa balu ją ominie.
Ale nawet wyszło lepiej niż się spodziewała – wyglądało na to, że goście niedawno skończyli swoje schodzenie się, także ci z kwadransem zwłoki. Panienka C. w pośpiechu przybyła, ale oczywiście trochę spóźniona. Jako że pobłądziła, to przybyła od złej strony - szła płaczem-zajętym-parkiem, kiedy to organizator przyjęcia wygłaszał swoją przemowę. Ledwie go słyszała, a grającą kolejno muzykę przerywał jej wiatr, przecinający się między wierzbami. Zatrzymała się nieopodal kanału, kilkanaście metrów od niego, siadając na ławce pod jednym z drzew, które nie umiały tańczyć, a co wedle wizji architekta czynić miały.
Ubiór:
Panienka zabawiająca się w karnawale obowiązkowo musi posiadać kolorową maskę, przysłaniającą część jej twarzy. Panienka C. Wybrała sobie na tę okoliczność maskę w barwach srebra, delikatnego błękitu i wyblakłego złota. Kształtem nieco przypomina nie wiem co, niby górą jakąś koronę, dołem zdobienia balustrad żeliwnych… Jedno jest pewne – maska kolorystyką nawiązuje do jej rdzawo-błękitno-srebrnych włosów. Te malowane na zasłonie górnej części twarzoczaszki szlaczki, podchodzące pod żółć, w świetle bardziej wpadają w stare złoto i upodabniają się do rudy w jej włosach spływającej. A dla ścisłości powiem, że maska ta wygląda tak, ale, oczywiście, z pominięciem tego pawiego ogona po lewej.
Oczy raczyła zaprawić kolorami tak, by przelać w nie barwy spowijające jej maskę. Usta poprawiła delikatną, różową szminką. Były to drobne zabiegi kosmetyczne, od których stara się zazwyczaj stronić, bo uwielbia swoją młodość. Z uwagi jednak na potrzebę obracania się w raczej starszym gronie, musiała dodać sobie wieku, a to zapewne jej się teraz udało.
Suknia? Wybór miała spory w swojej szafie, ale jeszcze zanim ją otwarła, wiedziała co z niej wybierze. Długa, na ramiączkach, z odkrytymi plecami i wcięciem z przodu. Wielokolorowa, jakby wpadła pod rozszalałe pędzle, ale czy po baśniopisarce można się spodziewać jednolitych kolorów? Nawet monochromatyczni mają przynajmniej te dwa – biel i czerń! Owa tkanina wyglądała dokładnie tak , jednakże z drobnymi modyfikacjami. Po pierwsze, materiał przechodzi w półprzezroczysty od wysokości wcięcia, jednakże ową przenikalnością nasycone są tylko jaśniejsze kolory. Drugą rzeczą jest fakt, że ramiączka szerzej chwytają całość materiału, a po trzecie – u dołu jest nieco asymetrycznie wykończona jeśli o długość chodzi, z amplitudą do kilkunastu centymetrów, zmniejszając tym samym prawdopodobieństwo bycia zdeptaną. Całość dobrze na niej leży, a że nie jest właścicielką bogatych, kobiecych kształtów, sukcesem należy nazwać ten fakt przymierza jej ciała z tkaniną!
- Patrz, Srebrnico, Twoja Pani czyż nie wygląda zachwycająco?! – Zapytała swoje stworzenie, a po jej merdającym ogonie poznała, że wcale nie robi to na niej większego wrażenia. - Tak, ja też bym wolała nie mieć więcej niż milutką w dotyku sierść. – Pogłaskała Innocenzę i ruszyła dalej opływać w kolorach.
Po jej szyi spływa łańcuszek, na końcu którego spoczywa Lodowy Klejnot, wypełniający pustkę zwaną dekoltem. We włosy wpięła kilka spinek, w kształcie zakręconych fiołków bądź też motyli. Jej przedramiona zostały zalane kilkunastoma bransoletkami i innymi takimi ozdobami, w wielu różnych kolorach. Tak, zdecydowanie lubi opływać w kolorach, a gdy ujrzała siebie w lustrze, z zachwytu podskoczyła, klaszcząc w dłonie i kręcąc coś na kształt pirueta, zaciągając dół sukienki w porywający obrót. Jej buty miały dwunastocentymetrowy obcas, a na potwierdzenie tego, że w takowych umie chodzić, wspomnijmy o tych kilku wiekach jakie po części spędziła na strojeniu się i w takie obuwie.
Akcja pierwsza
Arcyksiążę zdecydował się na onieśmielenie gości pierwszym tańcem wykonanym wraz z małżonką, ale stąd Cindy nie najlepiej dostrzegała owe widowisko, a właściwie to wcale. I nie interesowało ją to zbytnio – wolała zająć się przelotną ciszą, jaka otulała ją tym bardziej, czym mocniej poruszały się gałęzie tutejszego drzewostanu, a że wiatrów dzisiaj nie zesłano tutaj za wiele (choć złe wiatry rozpętają się później), to przyszło jej przebywać w hałasie zwanym muzyką. I znów zapytała siebie w myślach: Po co ja właściwie tutaj przybyłam?
Organizacja mapy placu przez Sophie (czyli umiejscowienia Ratuszu) oraz zapędów tanecznych kierowanych do Sonii jak i Sofii całkowicie była dla Cindy nieznana. Nie miała pojęcia, że przebywa tutaj jej koleżanka z Czarnej Róży, tak samo jak nie miała pojęcia, że przebywa tutaj osoba z bardzo złym zamiarem, która chyba i tak tylko nieudolnie stara się być w podobnym odcieniu do tego, jakiego od zawsze używa Ciemna Strona C. (Wybacz, Pani od >>spartolonego<< dźgania, że śmiem zaprzeczać doskonałości Twojej przerażającej potęgi, obrazowanej przez ten urokliwy avatar.)
Przed nią droga się urywała w postaci kanału. Zdecydowała się skorzystać z łodzi i przebyć na drugą stronę placu, ale widząc, że nakazują sobie ekstra zapłacić za przeprawę, udała się w zakamarek i zeszła po schodach na chodnik otaczający kanałowe wody. Kucnęła, dotknęła dłonią cieczy, a ta przed nią zaczęła tworzyć taflę lodu - dzięki posiadanej Lodowej Broszce - zapewniającą jej stabilną przełęcz na drugą stronę. Musiała się spieszyć, bo taka moc kosztuje ją trochę sił, więc po paru sekundach była już po drugiej stronie, zaś po jej tworze nie było już śladu – woda dalej sunęła wolnym tempem swoim korytarzem. Skierowała się w stronę placu, gdzie kolejne tańce się odbywały.
Przeciskała się w tłumie, który nie sprzyjał jej swoją liczebnością, ale niezwracanie uwagi na tą niedogodność przychodziło jej z łatwością. Problem się zaczął, gdy kilku osamotnionych mężczyzn zechciało ją zaprosić do tańca. Jednemu w końcu uległa i pozwoliła sobie na te niespełna dwie minuty bliskości, jakie musiały minąć na tarczy zegarowej, by zakończył się aktualnie grany utwór. Podziękowali sobie i ruszyła dalej, w stronę fontanny, a dalej na Ratusz, patrząc na moment na wznoszący się na wierzy cyferblat, mniej więcej wtedy, gdy do zegara pewien Pan Kapelusznik przyrównywał ten plac. Po drodze spotkała się ze znanym jej wzrokiem i szybko odkryła, że te oczy widziały ją już kiedyś, gdy to zdarzyło jej się wpaść w nieciekawe dla niej, jako Jasnej Strony, przyjemności. Uciekła mu z oczu zanim jeszcze ją rozpoznał. Zatrzymała się, wyrwała powietrzu kilka głębszych oddechów. Uspokoiła tętno i ruszyła dalej.
Akcja druga
Ktoś na nią wpadł, może i nawet Sonia ją pchnęła niezaważenie, kiedy to przed momentem przepraszała swoją rozmówczynie w potrzebie prędkiego dojrzenia skąd to całe zamieszanie się wzięło. Zamieszanie? – zastanawiała się Cindy, dopiero teraz dostrzegając nieład, który w ogóle nie pasuje do nastroju jaki tutaj jeszcze niedawno panował.
- Co jest… – Spytała samą siebie, bo nikt jej nie odpowiedział. Złożyła dłonie ze sobą, trzymając w nich kopertówkę o rudawym zabarwieniu. Skrywała w niej drobne rzeczy, w tym wspomnianą kilka akapitów wcześniej portmonetkę.
Bała się podejść w epicentrum tego tłumu, to też jej wolny krok pozwalał na przeminiecie wielu wydarzeń bez wzywania do siebie Panienki Summers jako naocznego świadka. Ze spowolnieniem doszedł do jej uszu dźwięk wystrzału z broni, jaki oficer uczynił.
Kilkadziesiąt metrów od niej Sofia dostała propozycję kontynuacji tańcu w rytm rozbrzmiewającego marszu. Super, bo już nie muszą się zajmować badaniem wnętrza tarczy zegarowej – gospodarz z autopsji wnętrze to poznaje w akompaniamencie bólu bądź rozkoszy – w zależności jak bardzo lubuje masochizm.
Podobnie jak Sonie, Cindy także doszły pogłoski o tym co tutaj się działo: Arcyksiaze sztyletował jakąś damę? Dama zniknęła arcyksięża? Nic już nie rozumiała… aż w końcu zrozumiała: gospodarz jest ranny!
Doszedł do jej uszu komunikat: „Arcyksiąże wróci na bal” – super, prawda? Goście już nie mogą się doczekać kolejnego jego tańca wraz z małżonką – e, zaraz, gdzie ona?..
Akcja właściwa (Zaakceptowana przez Tyka)
Obraz mignął Cindy przed oczami. Nagle miedzy kadrami pojawiła się pustka, w której uaktywniła się Ciemność i ruszyła biegiem przed siebie, nie zważając na obijanie ramion o gości oraz ramion gości. I znów Letnie Spojrzenie wyjrzało z oczu, znów zanikło i kolejny raz podniosło się wraz z górnymi powiekami. Cynthia była nieopodal wejścia do Ratusza, widząc jak straże stoją przy przejściu do miasta. Wiec ładne rzeczy się tutaj dzieją. Najwyraźniej przyjdzie tańczyć dopóty, dopóki nie nastanie na straży zmiana. A jakby tak wcześniej się ulotnić? Ale z drugiej strony nie jest źle, choć głód we mnie się odzywa..
Sięgnęła po skryty w kopertówce kubełek z wodą i usiadła przy schodkach. Jego zawartość zmieniła na stały swój stan skupienia. Odkręciła go (to taki pojemnik jak na lody w kubeczku) i zawartość wysunęła na dłoń. Starannie dotykała go opuszkami palców, chcąc nadmiar kryształu z powrotem zamienić w wodę. Ta leciała prosto na bruk, choć nie obyło się bez pochlapania sobie dołu sukienki, ale to tylko woda, zimna!, ale wciąż woda. Trwało to trochę czasu, a w nim Sophie miała już piętnaście przeciwników w jednej z salek ratuszowych. W końcu w swoich dłoniach trzymała figurkę jednego z żołnierzy. Starannie ją zmajstrowała, bo kilkoro z nich przebywało kilkanaście metrów obok, za winklem, a co jakiś czas w ich stronę wyglądała, siedząc do nich tyłem. Skonsumowała ją, choć gryzienie figurki z lodu nie było dla niej przyjemną rzeczą, to też kilka minut na tym straciła. A jakby kto pytał – tak, Zło nią zawładnęło już na dobre, a nie ma tutaj jej Pani Dark, która zna sposoby na dogodną zabawę jej jaźniami, zatem od niczego zależy to, po jakiej stronie będzie się opowiadać.
Podczas spaceru natrafiła w końcu na pozostawioną bez opieki, samą sobie, Czarną Róże. A takowe nie pojawiają się ot tak. Dotknęła dłonią bruku, najpewniej wyłożonego jakąś kostką kamienną,( może granitową?), licząc, ze coś jej powiedzą i szepcząc dla tego:
- Niech kamienie przemówią.
Cisza, pustka, zużywanie energii. Nagle ujrzała bardzo dziwny kadr – wizja z perspektywy tegoż kamyka jak pewna osoba posiada w dłoni sztylet, którym zadaje pchnięcie. Nie miała złudzeń – obraz nacechowany był czerwienią, chęć uczynienia krzywdy wylewała się z niego – wyczuła kłopoty, zbliżające się kłopoty. Kolejnym kadrem był rzucony na ziemię wspomniany kwiat róży i słowa: „Chcę pomóc” oraz słowa jakiegoś faceta: „Jesteś ze Stowarzyszenia?” Widziała tutaj rozmycie, co zazwyczaj sugeruje niepewność tkwiącą w rozmówcach, ale słowa brzmiały konkretnie.
To jej wystarczyło, by stwierdzić, że Sonia się tutaj znajduje – tak, poznała ją po głosie. A to jeszcze więcej znaczyło dla Złej Strony, jeszcze bardziej motywowało ją do działania. Co więcej, w czasie analizy tych kadrów, obraz migał jej przed oczyma i w jednej chwili z kamieniami rozmawiała jedna, raz druga jaźń, nawzajem o sobie nie wiedząc i nawzajem poznając się z faktem bytowania tutaj Różanej Czarownicy.
Sofia wchodziła do kapelusza, a Cindy chciała wejść w ciało jednego z gwardzistów, których było na placu pełno, a pewnie niektórzy z nich, w oczekiwaniu na znalezienie zamachowców, obserwowali jak niektóre kobiety dalej tańcują? W każdym razie Cindy chodziła po tłumie, wyczekując aż jej wygląd ulegnie zmianie. Rzecz ta dzieje się po dwóch postach wedle opisu w KP, ale poprosiłem Pana MG, by ten czas mi zmniejszył z racji ogromu akcji jaki w ten post wkładam, i pozwolił przemienić się post wcześniej niż moc na to pozwala.
Póki co miała trochę czasu nim przemiana zacznie działać, dlatego uważnie obserwowała gwardzistów, chcąc dowiedzieć się jakie preferują zachowania, co czynią, by jak najwięcej z ich zachowania móc wyciągnąć. Bo Cynthia w tej formie ma cierpliwość odwrotnie proporcjonalną do przejawów uśmiechania się, a owe są znikome tak, jak jej wiedza o tym, że to ciało ma dwóch lokatorów – czyli nie istnieje.
Także tego, była w pobliżu ratusza, w tłumie ludzi, słuchała orkiestry i obserwowała.
Jeśli ktoś myślał, że sytuacja jest przejrzysta i mamy tylko nieprzewidywalną Sophie, podziwiającą wszystko z wysoka Sofię i będącą na przesłuchaniu Sonie – mylił się – mamy także multum gości, a wśród niech Dwie Panienki C.
”Chcę odrzucić kajdany - już teraz!
Otworzyć bramy wyobrażenia;
Jaka jest cena?
Wiesz, cena nie gra roli - ludzkie pragnienia silniejsze od woli.”
Anonymous - 8 Lipiec 2014, 17:22 Ściągnęła więc maskę. Ubierze ją potem, gdy wyjdzie przed ratusz. Teraz nie ma potrzeby ukrywać swojej twarzy.
- Niemniej jednak nie ma sensu nosić ją teraz, prawda? -powiedziała z uśmiechem, patrząc na kobietę. Teraz mogła zobaczyć jej charakterystyczne oczy, przyjrzeć się i tak dalej.
Następnie spojrzała po raz kolejny na sukienkę. Śliczną. Nie, śliczną to za mało powiedziane.
Była to najprawdziwsza balowa suknia. Od razu spodobała się Sonii. Na tyle, że postanowiła uważać, by nie pobrudzić jej tak, jak swojej.
Pomyślała chwilę, próbując wyobrazić sobie swój wygląd, jako iż nie znalazła w pokoju lusterka. Musiała wyglądać naprawdę ładnie. Tylko...
Jej ręka powędrowała na głowę. Świetnie, przez drogę zgubiła lilię. Dlatego szybkim ruchem rozpuściła koka i przeczesała ręką włosy. Dobrze, że jej białe rękawiczki nie pobrudziły się aż tak bardzo.
Rozejrzała się. Na biurku stał okazały bukiet z białych róż. Spojrzała pytająco na Alefię.
- Myśli pani że mogę użyć kilka do zrobienia wianka? Wie pani, te paski mam dość charakterystyczne, a nie chcę by na balu rozpoznało mnie zbyt wiele osób...- wyjaśniła.
Jeśli się zgodziła, wzięła z 7 (a róż było dużo więc nie zauważy się braku) i podczas rozmowy plotła wianek. Jeśli nie to oparła tylko ,,rozumiem'' i nie mówiła już nic więcej na ten temat.
Jednocześnie rozmyślała, dlaczego Alefia tak dziwnie podskoczyła... a jej od razu przyszło na myśl, że czyta w myślach.
Jeśli tak to nie myśl cały czas o słodyczach bo się kobieta załamie-pomyślała i usiadła naprzeciw niej.
Na pytanie o napój zamyśliła się na chwilkę.
- Kakao... jeśli można. Jeśli nie można to herbatę- powiedziała, trochę skołowana. A kakao uwielbiała. Było by szkoda, gdyby nie mogła się nim poczęstować.
Wysłuchała kobiety, a gdy ta uderzyła ręką w stół aż podskoczyła sama ze...strachu? Prędzej zdziwienia.
- No dooobrze... - odparła i wzięła głęboki wdech- Jestem Sonia Donner de l'espoir. Jak trzeba gdzieś zapisać to mogę przeliterować, dość bowiem jest trudne do zapisania.- uśmiechnęła się i kontynuowała- mam szesnaście lat i jestem członkiem Stowarzyszenia Czarnej Róży od sześciu lat. Pełnię funkcję Różanej Czarownicy, osoby odpowiedzialnej za leki i trucizny.
Westchnęła cicho i zaczęła się zastanawiać, co jeszcze może powiedzieć. A, no tak, jak się znalazła.
- Jak większość osób tutaj przyszłam, by spędzić miłą noc na tańczeniu... co ja mówię, nie przewidywałam że ktokolwiek mnie zaprosi. Myślałam raczej że upłynie mi na słuchaniu orkiestry i jedzeniu- kolejny uśmiech. Była szczera, w końcu dokładnie tak myślała jeszcze chwilę temu.
- Niemniej jednak, jak wiadomo, zdarzyło się to co się zdarzyło. Byłam wtedy na ławce, kilkadziesiąt metrów od ratusza. Bo nie było tam aż takiego tłumu. No i w końcu zaczęło robić się tam dziwne zamieszanie. Podniosłam się i ruszyłam w stronę ratusza, a z rozmów panikujących ludzi wywnioskowałam, że coś stało się Arcyksięciu.
Wzięła kolejny wdech, bo była lekko zestresowana. Chciała powiedzieć wszystko, co najważniejsze.
- A że swoich trzeba bronić, postanowiłam jak najszybciej dostać się tam, na miejsce zdarzenia. A że tłum wiele razy powalił mnie swoją masą, to i wiele razy padłam na ziemię. No nie jestem najwyższa, niestety...
Westchnęła cichutko. Zastanawiała się, czy czasami nie mówi za dużo. Ale chyba lepiej powiedzieć za dużo, niż za mało. Przynajmniej teraz, gdy czyjeś życie jest zagrożone.
- Ostatni kawałek przebyłam na kolanach między nogami uciekających, bo mnie nieustannie przewracali. A potem krzyk że chcę pomóc, rzucenie czarnej róży, zauważenie przez Arcyksięcia i boom! Jestem tutaj~
Wyszczerzyła się radośnie, kończąc swoją niesamowitą opowieść. Oj będzie co miała opowiadać wnukom. Jeśli się ich kiedyś dorobi.Soph - 8 Lipiec 2014, 23:35 Czy istnienie dwóch jaźni na co dzień nie byłoby sprawą co najmniej ciekawą? A czasem nawet i pożyteczną?
Pomińmy oczywiście tak trywialne problemy jak wieczne wewnętrzne rozterki czy kłopot z wyjaśnieniem przyjaciołom jak to się dzieje, że co rusz posiadamy inną osobowość, rodem z kart podręcznika opisującego chorobę afektywną. Chyba, że rozszczep jaźni uznamy za zbyt błahy dla schizofrenii i od razu pójdziemy w dwubiegunówkę.
Ale wyobraźmy sobie teraz pozytywy! Możliwość poradzenia się osoby, która zna nas lepiej niż my sami. I na co komu Pokerowe Lustereczko? przecież druga jaźń może nam nawrzucać niemal tak samo, albo i bardziej. Podwójna pula pomysłów. Bogate życie wewnętrzne i tym razem nikt nie ma na myśli tasiemca. Wreszcie uzasadnienie dla mówienia do siebie – już nigdy słowa „musiałem porozmawiać z kimś na tym samym poziomie” nie zabrzmią jak wymówka wariata!
I zasadzie tyle dygresji, która nie wydaje się niezbędna – na swoje usprawiedliwienie mam tylko, iż ta część była tworzona około północy, a Rootwater nie jest za zdrowym towarzyszem do pisania.
Ad rem. I Folly, i Sophie były niemal zawiedzione, że fortel bawi tylko je obie. Bo co to za zabawa, gdy śmieje się jedynie kawalarz? Znaczy, jak zostało ukazane kilka postów wcześniej, kobiety doskonale potrafią dotrzymać sobie nawzajem towarzystwa, jednak czasami i szaleniec powinien wyjść do ludzi.
No przecież jest rozbrojona!
Dobra, prawie. Najwyraźniej jej nie przeszukano, lub nie zrobiono tego wystarczająco dokładnie – co o arcyksięciu świadczy całkiem dobrze i zupełnie źle – bo zachowała drugi sztylet; dotyk jego rękojeści czuła od początku wewnątrz cholewy, na skórze uda. Musiała walczyć, by rozbawienie, które czuły nie zrujnować efektów tej małej szopki, którą przedstawiły, a w którą mężczyzna prawdopodobnie nie uwierzył. A jednak natłok sprzecznych, a równocześnie poświadczonych dowodami informacji powinien zasiać ziarno niepewności. Czego to będzie ziarenko – to już leżało w gestii Upiornego.
Sama Sophie przyjmowała całą sytuację ze swoistym sobie stoickim spokojem, jednak to Folly kontrolowała udzielnie jej ciało, a kobieta nie była osobą wybitnie cierpliwą. Ba! nie była osobą nawet przeciętnie cierpliwą. Źle skrywaną ekscytację z oczekiwania – jakie to szczęście, iż takie lekkie drżenie można łatwo pomylić z dygotaniem ze strachu lub dreszczem obrzydzenia! – zaogniał jeszcze fakt, jakoby siedzący przed nimi arystokrata zupełnie się swoją niedoszłą zabójczynią nie interesował. Folly zauważyła to dopiero w połowie ich wewnętrznej rozmowy, ale od tego czasu większość wysiłku Sophie przekładało się właśnie na powstrzymywanie kobiety od rzucenia się na Rosarium tu i teraz, ignorując zupełnie plan. Uspokoiła się dopiero, gdy oczy albinosa ponownie zwróciły się ku ich postaci. Gadaj tu z megalomanem z charakterem divy.
Przewrotne pytanie pewnego magnata o stosunek do władzy i jej sprawowania nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że owy arystokrata zagadnął potencjalnego pracownika o rzecz, która fizycznie nie istnieje. Kraina Luster nie posiada zorganizowanej władzy, a tym bardziej władcy, zaś Rosarium zahaczając o tę kwestię insynuuje, jakoby posiadał więcej mocy od innych Upiornych. Reakcja jego rozmówcy jedynie to potwierdza.
To prowadzi nas do kolejnego wniosku: jakie osoba samowolnie tytułująca się „arcyksięciem” posiada prawo do wtrącania się w życie mieszkańców? Oczywiste, że chwali się rozbudowę Krainy, modyfikację i udogodnienie wariantów podróży, niemniej taka ingerencja w gospodarkę Lustra zakrawa już niemal na monopolizację. Arcyksiążęca Kolej wszędzie. Arcyksiążęcy żołnierze wszędzie. Arcyksiążęce bale i rauty. Niedługo nastaną arcyksiążęce podatki i arcyksiążęce prawa. Arcyksiążęce budynki i arcyksiążęce urzędy.
Obserwująca dotąd wszystko z boku Sophie nie potrafiła i nie potrafiłaby zdzierżyć takiego stanu rzeczy. Szczególnie, że jeśli jeden Upiorny, zasobny w fundusze, armię, materiały i morale tak sobie poczyna, to tylko kwestia czasu gdy i inni arystokraci zechcą położyć swoje złote łapy na dzikiej, ale wolnej, a przez to tak niebezpiecznie pięknej Krainie. Spory między magnatami o wpływy mogłyby doprowadzić do starć, a w najgorszym razie po prostu do wybuchu wojny domowej. A czy nie mieli już dość kłopotów z MORIĄ ze Świata Ludzi?
Istoty takie jak ten śliczny sybaryta przed nią nie zdawały sobie chyba sprawy z powagi sytuacji. Czy kiedykolwiek jakiś Cyrkowiec został zapytany o zdanie? Nie, bo są zbyt szaleni i nieprzewidywalni. Czy ktoś zdobędzie się na odwagę, żeby odpowiedzieć co doprowadziło ich do takiego stanu? Czy kiedykolwiek ktoś pytał o opinię Opętańców, którzy wyklęci przez swoje ukochane rodziny z powodu choroby, która nawet nie była ich winą, musieli jeszcze chować się i uciekać spod noży naukowców Organizacji? Lustro zaś nie chciało ich przyjąć, bo nie byli swoi. Czy ktoś kiedykolwiek miał za przyjaciela Stracha? Nie? Ale dlaczego? Dopiero głębsze studia nad rasą pozwalają się dowiedzieć, że te potworne Strachy nie potrzebują wysysać emocji z żywiciela, niczym energetyczne wampiry. Strach, który nie jest zagłodzony, syci się uczuciami jedynie obok nich przebywając. Te osobniki, które znajdują się w środowisku dla nich przyjaznym, które obfituje w poszukiwane przez nich emocje nigdy nie staną się opętanymi przez głód szaleńcami. Ale po co się przejmować? Strachy są tylko złe i paskudne, lepiej unikajcie ich, dzieci!
Czy mało mieli problemów z MORIĄ, by jeszcze narażać się na niesnaski między rasami? Nieomal napisałam „między tak samo zagrożonymi rasami”, jednak stwierdzenie byłoby co najmniej groteskowe i zupełnie na wyrost. Jak arystokracja, obwarowana w swoich posiadłościach, strzeżona jak oczka w głowie przez legiony żołnierzy, może martwić się na równi z biedakami we wioskach, porywanymi, by przeprowadzać na nich eksperymenty? Gdzie podczas Pierwszej Wojny byli magnaci?
Sophie nie rozumiała tej mentalności. Nie rozumiała, choć została przez nią wychowana. Nie rozumiała, i choć nie pamiętała tamtych niespokojnych czasów, bo jest zbyt młoda, to właśnie ten młodzieńczy radykalizm kazał jej teraz ukrócić swawolę tego bladego arcyksięcia. Dosyć drastycznie, owszem, niemniej zagrożenie i prawdopodobne jego następstwa zostaną w ten sposób wyeliminowane nim pogrążą Krainę i jej mieszkańców.
Tym razem to ona mówiła, zaś Rosarium patrzył. Czy będą się tak wymieniać? Na pewno nie będą, bo Folly niemal skakała ze zniecierpliwienia, kiedy będzie się mogła rozerwać. Nie przemawiało do niej, że nadejdzie bardziej odpowiednia pora, czy że nie znają wszystkich aspektów, by móc starannie zaatakować. Musiało być już.
Wspomniane zostało, iż nasza anarchistka nie chce z agresorem rozmawiać. A może to on sam, pierwszą przemową pełną patosu i nadmuchanej wzniosłości zraził do siebie Akrobatkę tak, iż postanowiła się zabawić się jego kosztem bardziej niż pierwotnie było to w jej planach? Dobry władca tak dobierze ton i sposób mówienia, że trafi do wszystkich. Sofistyka. Ojej.
Zawsze mogła wypalić Io ho apprenduto le qualche fraze!, uzasadniając fakt, że na placu zwróciła się do Rosarium w zrozumiałym dla niego języku. Niemniej, już minął czas na rozmowy. Pomimo, iż arystokrata zawierzył inteligencji kobiety i zwrócił się do niej również w obcym języku. Pomimo, że zrobił z tego delikatną niczym skrzydła motyla aluzję. Mimo, że w ten sposób Sophie dałaby radę wyjść z potyczki cało.
Cyrkowcy nie dają za wygraną. Anarchs powstało jak feniks z popiołów. W bogatym słowniku Folly nie figurowało: odstąpić, w Sophie: przegrać. Żywi się nie poddają. Na żywe skały, oby Kraina Luster nie zatrzymała się wpół drogi!
Strażnik zbliżył się do jej sofy, jednak lazurowe spojrzenie spoczywało wyłącznie na postaci arcyksięcia, siedzącego naprzeciwko. Zrezygnowały z bawienia się w Sierotkę Marysię i tylko na niego zamyślone spoglądały. Pozwoliła zająć się swoim sznurem, jednak gdy strażnik zabrał dłonie, szarpnęła więzami raz i dwa, a potem z ledwo zauważalną kwaśną miną oparła się o poduszki. Jeszcze zerknięcie, dla świętego spokoju Sophie, po oknach na ścianie, pod którą stał tron i po żołnierzach, których nie było, choć byli.
W razie gdyby nie wszyscy zainteresowani zaglądali do Karty Postaci Sophie, śpieszę z wyjaśnieniem, iż jej iluzje nie są takimi o zwykłymi iluzjami oszukującymi oko. Umysł Akrobatki wytworzył zdolność nakładania na rzeczywistość swoich osobistych wytworów. Znaczy to, że gdy przedstawienie się rozpoczęło i Lord Protektor z nagle gniewnym słowem na ustach wstał i wskazał rozpostartymi ramionami na strażników pilnujących „zewnętrznych” okien, oni naprawdę w swoich umysłach zapłonęli. Każdy znajdujący się pod działaniem iluzji widział jak czterech żołnierzy zajmuje się jak suche gałęzie, wije wśród płomieni, krzyczy w agonii, przeklinając tego, którego przysięgali chronić. Co mogli zrobić pozostali? Spróbować gasić kolegów: szukać wody, biec po pomoc? Każda stracona na staniu i patrzeniu sekunda zbliżała biednych sołdatów do śmierci. I to naprawdę.
Jeśli któryś z nich miał jednak aktywną mentalną osłonę, na pewno żywo zainteresują go bezładnie miotający się towarzysze.
Jeniec w iluzji siedział spokojnie, potem zaś, nie chcąc patrzeć na płonące ludzkie pochodnie, z okrzykiem rozpaczy schował twarz w poduszkach.
Jedyną osobą nieobjętą tą makabryczną iluzją był sam Rosarium, tutaj jednak sprawa miała się inaczej. W chwili uruchomienia obrazów w głowach strażników i w pierwszej sekundzie odwrócenia uwagi, Sophie z łatwością strząsnęła więzy – kto powiedział, że wiązanie anarchistki nie było tylko iluzją? Ba, kto powiedział, że do dobrego związania nie należy najpierw węzła zupełnie rozwiązać? – i po drodze wyszarpując sztylecik, już, zasługując w pełni na miano Akrobatki, z szelestem szyfonu lądowała przy tronie, z jedną stopą wspartą na siedzisku. Zadała niewyrafinowane cięcie przez gardło szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał, szczególnie, że jeszcze przed chwilą nie miała broni. W uszach szumiała jej napędzana adrenaliną krew i dźwięczały wrzaski żołnierzy w gehennie. W tym właśnie momencie Lord Protektor podpalił pozostałych. O rety, rety.
Sama zaś anarchistka pochylona nad Rosarium, wyszeptała z odległości oddechu:
– ...et debellare superbos.
Szarpnęła się do tyłu i jednym skokiem znalazła na środku sali, gotowa pokonać każdego jeszcze zdolnego do walki, a stojącego jej na drodze ku najbliższemu oknu.Tyk - 9 Lipiec 2014, 02:22 Pewnego niezwykle pięknego dnia, w którym słońce świeciło wysoko na niebie, a przy tym nie wywoływało przerażenia w oczach osób, przerażonych zbyt wysokimi temperaturami panującymi w ostatnich czasach w naszej kochanej Europie, miałem naprawdę dziwną sytuację, gdy trzykrotnie próbowałem się z kimś porozumieć, właściwie bez większego powodu, dla zwykłej rozmowy ledwie i dwukrotnie mi to nie wychodziło. Dotąd próbowałem to sobie wyjaśnić na najróżniejsze sposoby, próbując nawet za radą znajomej zwalić winę wszystko na dziwactwa kobiet. Dziś jednak Sophie rzuciła na to wszystko nowe światło i wyjaśnia mi, że powodem tak licznych zmian zachowania w ciągu zaledwie jednego dnia może być istnienie dwóch osobowości w głowie tej istotki. To by nawet pasowało, choć pomimo licznych rozmów w dawniejszych czasach, nie zaobserwowałem nigdy specjalnie radykalnych zmian w zachowaniu tej osoby. Z drugiej strony przyznać trzeba, że do najlepszych obserwatorów ludzkich zachowań nie należę. Tylko dlaczego właśnie od tego zaczynam? Żeby móc z czystym stwierdzić, że o ile może jest to przydatne dla samej zainteresowanej, to już nie dla osób, które nie wiedząc o tej nietypowości, będą starały się pojmować rozmówcę w sposób typowy, co z góry skazane jest na niepowodzenie.
Arcyksiążę wydawał się nie zwracać uwagi na Sophie, lekceważyć ją, jakby ta całkowicie była już pozbawiona możliwości walki i zdana na jego łaskę. Czy jednak mógł być tak lekkomyślny i nie paść jeszcze ofiarą żadnego zabójcy, a przy tym zostać Arcyksięciem i swoimi wpływami objąć nie własny dom, nie jedno miasto, lecz całą Krainę Luster? Czy może właśnie niczym Hannibal pod Kannami jedynie pozornie pokazał swoją słabość, starając się zrodzić u przeciwnika mniemanie pewnego zwycięstwa, żeby ten nie zauważył podstępu, który ukryty był w pozorach i sztuczkach, z których przecież Barkas słynął, podobnie jak ten, który go pokonał. W końcu czy to nie Scypion, tryumfator spod Zamy, upozorował atak na miasto, żeby w dogodnym momencie głównymi siłami uderzyć na opustoszały port? Dwaj wodzowie, z których jeden pokonał Rzym tam, gdzie ten dotąd tryumfował niepodzielnie, a drugi go powstrzymał, charakteryzowali się właśnie zdolnością do manipulacji i wprowadzania w błąd. Bez wątpienia Sophie posiada wymienione wcześniej zdolności, w nich się przecież specjalizuje dzięki swojej mocy iluzji, lecz pytanie czy Rosarium jest zdolny jej w tym dorównać, posiadając odpowiedni potencjał, bo choć nie ma w sobie odpowiedniej magii, to ma środki do wyreżyserowania wyśmienitego przedstawienia.
Raz jeszcze powrócę do Wiecznego Miasta i przypomnę wszystkim, że słabnące instytucje republikańskie nie były zdolne powstrzymać najzacniejszych Kwirytów przed bratobójczymi walkami, nawet w samym Mieście. Pokoju nie zaprowadził Pompejusz Wielki, czy konsulowie, lecz dopiero Princeps był zdolny to uczynić i zaprowadzić pax Romana. W gruncie rzeczy bowiem tylko silna władza zdolna jest zatrzymać innych przed próbą bezprawnego narzucenia swojej woli innym. Rozwiązaniem nie jest pozostawienie ludziom pełnej swobody i wszelkich dawnych możliwości, przy bezwzględnym zakazie sięgania po władzę egzekwowanym przez Anarchistów-zabójców. Anarchs nie stałoby się niczym innym jak władzą. Niestety panowanie idei Kropotkina nie zapewniłoby ludziom możliwości szybkiej podróży po Krainie, nie zjednoczyłoby tak potrzebnych sił, które mogłyby oprzeć się wszelkiej agresji z zewnątrz, nie dałyby nadziei, a tylko hamowałyby postęp. Nie proponują zmian, nie dają niczego w zamian, a tylko walczą z tymi, którzy mogliby zdobyć zbyt duże, ich zdaniem, wpływy.
Inaczej jest z Rosarium, który nie objąwszy w żaden sposób realnej władzy nad całą Krainą, nie roszcząc sobie praw do wymuszania posłuszeństwa wszystkich jego mieszkańców, nie żądając żadnej zapłaty, pod swoją opiekę wziął artystów, którzy w zaciszu ogrodów Różanego Pałacu mogli tworzyć swoje dzieła; stworzył kolej, za pomocą której podróże stały się o wiele szybsze, bezpieczniejsze i wygodniejsze. Czy zatem, mając na względzie czyny, nie warto byłoby oddać mu pełni władzy i tym samym pozwolić mu zapobiec samowoli magnatów, ustanowić prawa i zjednoczyć Krainę przeciwko wspólnemu wrogowi?
Zwycięstwo Anarchs oznacza zniszczenie tej nadziei. Zabicie jedynej osoby mającej dość duże wpływy i posiadającej odpowiednie środki, żeby sięgnąć po władzę, a jednocześnie zdolną władzę tę wykorzystać nie dla własnej zabawy, lecz dla zaprowadzenia porządku - praw strzeżonych przez arcyksiążęcych żołnierzy - i sprawiedliwości, także dla wykluczonych, dotąd zmuszonych do ukrywania się. Oznacza jednak również, a może przede wszystkim, konieczność zbudowania tego wszystkiego, co przez długie lata osiągnął Rosarium, od nowa. Wyjścia z cienia, ściągnięcia maski - ludzie nie zaufają anonimowej przywódczyni Anarchs, a kłamstwo z podstawionym władcą nie jest zbyt zgrabną zapowiedzią sprawiedliwych rządów, stworzenie armii i zbudowanie podstaw do narzucenia całej Krainie swoich praw.
Oczywiście nie krytykuję tutaj pragnień ukrócenia samowoli magnackiej, zatrzymania Tyka, który mógłby być przykładem dla innych. Tylko nie potrafię zrozumieć dlaczego, zamiast wysłuchać co ten ma do powiedzenia, wciąż myśli tylko jak go zabić? Może ich cele nie okażą się wcale tak bardzo różne, a wsparcie jednego uzurpatora pozwoli zapobiec innym, którzy mniej są skorzy do rozmów, a bardziej do ścinania głów. Qui morte cunctos luere supplicium iubet, nescit trannus esse
Nie można też szukać winy w braku porozumienia po stronie Rosarium, szczególnie jeżeli ten używał języka zrozumiałego dla wszystkich zebranych w sali tronowej, zaś Sophie ukrywała swoje słowa za zasłoną włoskiej mowy.
Co dobre, a więc refleksja nad słusznością, musi się kiedyś skończyć. Niestety tak to już bywa, że inter arma silent leges, a wszelkie racje ustąpić muszą na bok, kiedy krzyżują się ostrza mieczy. Tak właśnie nastąpiło z finalnym atakiem Sophie, który przygotowywany od dłuższego czasu miał mieć swoją kulminację w tej chwili. Wszystko za sprawą nadmiernie dużej nieostrożności Arcyksięcia i jego wiary w słowo, za którego pomocą chciał przebaczyć temu, kto pragnął odebrać mu życie i gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności zapewne by tego dokonał.
Ostrze anarchistki uderzyło o miękkie oparcie tronu, na którym siedział Arcyksiążę w miejscu, które znajdowało się tuż za jego szyją, a sztylet rozdarł miękki materiał i wbił się na ponad centymetr w twarde drewno, z którego fotel był wykonany. Jak wielkie musiały być wtedy szafirowe oczy, przepełnione zdumieniem, gdy nie ujrzały kropli krwi na srebrnej klindze ani nawet Rosarium, który w chwili ataku wyparował, jakby nigdy go tam nie było. Nie miały znaczenia już krzyki strażników, wbiegnięcie do środka kilku dodatkowych gwardzistów, których zadaniem była pomoc tym, którzy zostali dotknięci iluzją przywódczyni Anarchs. Bez znaczenia była także przytłumiona muzyka i przytłumiony dźwięk walca, w którego rytm tańczyli arcyksiążęcy goście. Nagła zmiana sytuacji na chwilę rozkojarzyła Sophie, kilka sekund, w których jednak znalazła się w potrzasku, gdy tylko czekając na jej atak wąż, umieszczony koło tronu nie bez powodu, owinął się wokół jej ciała, z początku tak mocno, że kobieta na krótką chwilę straciła przytomność, opadając skrępowana przez srebrzyste stworzenie na tron.
Gdy dziewczyna ponownie odzyskała świadomość o otworzyła oczy, pomimo dość ograniczonej możliwości poruszania się, mogła zobaczyć stojącego na balkonie Arcyksięcia, który oparłszy dłonie na balustradzie tylko czekał, aż jego zabójczyni wróci przytomność i aż ponownie będzie mógł pogratulować jej świetnego przedstawienia, tym razem owacjami na stojąco - tylko przypadkiem na balkonie akurat nie było gdzie usiąść. Mogła ujrzeć także gwardzistów, którzy stali na swych miejscach, choć Ci najbardziej dotknięci iluzją Sophie gdzieś zniknęli, a zastąpili ich nowi, którzy wbiegli tutaj, aby udzielić tamtym pomocy. Kobieta mogła raz jeszcze spróbować go zaatakować, lecz znalazła się w sytuacji, w której będąc oplątana wężem, zmęczona bardzo intensywnym używaniem swojej mocy, a przy tym nie mogąca przez jakiś czas ponownie wysnuć swoją magią kolejnego kłamstwa, otoczona przez gwardzistów i znajdująca się w bardzo niekorzystnym położeniu, może w końcu wysłucha co Arcyksiążę ma jej do powiedzenia? Nie zapomnijmy, że nie mogła być nawet pewna, czy stojąca na balkonie osoba w rzeczywistości jest Arcyksięciem, a nie kolejną iluzją.
Dłonie Arcyksięcia ponownie znalazły się na kamiennej barierce, a on sam powiedział głosem spokojnym, choć niepozbawionym nutki zniecierpliwienia:
-Wzajemnie się zabijać możemy zawsze. Może więc najpierw porozmawiajmy, wyjawmy nasze motywy i kilka innych rzeczy, których po swojej śmierci już nam się zrobić nie uda?
Sonia
Afelia nie miała zupełnie nic przeciwko wzięciu kilku róż, a nawet zapytała czy Sonia nie potrzebuje pomocy. Wbrew przesadnej szczerości była osobą bardzo miłą, co zresztą dało się zauważyć w samym sposobie jej bycia. Nie było też dla niej żadnym problemem w ciągu trzech minut zorganizować dla Sonii kakao, choć to wymagało opuszczenia na krótką chwilę pomieszczenia, za to powrót zapowiedziany głośnym krzykiem, a przypieczętowany podaniem członkini Czarnej Róży biało-czarnego kubka pełnego pysznego napoju, wynagrodziły Sonii te kilka minut, w których zajęta była zresztą przygotowaniem maski, dla swoich włosów. Następnie kobieta wróciła na swoje miejsce i nadszedł dalszy czas rozmowy, podczas której Alefie wiele razy już miała przerwać, już otworzyła usta, lecz mimo męczarni jakie przechodziła, by trwać w ciszy, wysłuchała wszystkiego co Sonia miała do powiedzenia.
- Znakomicie! Już myśleliśmy, że Róża nie powie swoim o kolacji, którą zaplanował dla was Arcyksiążę, a przecież wszystko już zaplanowane, tylko zrealizować. Róża ma jednak kolce, o czym jednak zdarza się nawet jej samej zapomnieć, a Ty taka dziewczynka, takie małe urocze, aż trudno uwierzyć, że trujesz innych!
Oczywiście Afelia jak zwykle mówi za dużo. Nie tylko nazywa członkinię Czarnej Róży "małą uroczą dziewczynką", ale jeszcze wyjawia, że Dark podczas pobytu w Różanym Pałacu zapomniała o należytej ostrożności i ukuła się kolcem jednego z rosnących tam kwiatów. Z drugiej strony może wypadałoby zachować więcej ostrożności? W końcu jakiś zamachowiec mógłby udawać, że chce pomóc, żeby w rzeczywistości podkraść się do Arcyksięcia i dokończyć dzieła Sophie. Alefia była jednak naprawdę specyficzną osobą.
- Patrzcie! Jaka waleczna! Już idzie pomagać. Moje ty biedactwo, nie trzeba było się tak męczyć, mamy tu więcej strażników, niż tego potrzeba, Są wszędzie! Za chwilę będę się bać wejść do łazienki, bo jeszcze tam spotkam jakiegoś żołnierzyka. Ale oczywiście Ty moja droga dostaniesz nagrodę! Tylko pamiętaj, żeby się Arcyksięciu przypominać, jeszcze gotów zapomnieć, a przecież za darmo sukienki nie niszczyłaś!
Jednak i Alefii zdarza się spoważnieć i tak było po tej rozmowie, gdy zamknęła oczy i znów, recytując pytanie, podrzucone jej zapewne przez gwardzistów powiedział:
- Był tam ktoś jeszcze z Róży? Słyszałaś żeby ktoś mówił coś o zamachu, zanim ten się wydarzył? Coś podejrzanego?
Cynthia
Co sprawiło, że Cynthia zapragnęła odrzucić swoją dotychczasową formę i upodobnić się do arcyksiążęcych gwardzistów chroniących ten piękny bal? Może chodziło o zamiłowanie do brytyjskiej piechoty liniowej, na którą gwardziści byli upodobnieni, lub o zbroję ukrytą pod ich mundurami, zapewniającą ochronę przed sztyletami, czy może ich kapelusze, przy których oficerowie nosili karmazynowe pióra. Może chodziło o ochronę jaką zapewnia zbroja, ukryta pod płaszczem. Może natomiast chciała po prostu trochę przeszkadzać w realizacji planów Arcyksięcia, a kto wie czy nie zapragnęłaby zabić zarówno przywódczynię Anarchs jak i Arystokratę, żeby uzyskać tytuł największego chaososiewcy tego balu.
Co takiego nasza mała członkini Czarnej Róży mogła ujrzeć ze swojej pozycji, umieszczonej przy kanale przechodzącym pod mostem aniołów? Gwardzistów blokujących możliwość opuszczenia, ale także późniejszego wkroczenia na teren balu. Ich postawa nie zdradzała zbyt wielu elementów osobowości, raczej znakomite wyszkolenie i działanie zgodne z góry ustalonym planem. Przede wszystkim nie przemieszczali się, wciąż strzegąc wyznaczonych im pozycji. Nie było żadnych żołnierzy spacerujących po terenie balu, czy beztrosko zasiadających do stołu, nie było też takich, którzy zajęci byliby rozmową między sobą, a raczej Ci ukryci byli w okolicznych budynkach, gdzie Cynthii udało się nawet jednego zaobserwować, jak przechodził przy oknie. Oczywiście dziewczyna nie mogła wiedzieć, że wśród gości Arcyksiążę rozmieścił zamaskowanych gwardzistów, którzy nie niepokojąc gości mieli strzec bezpieczeństwa. Różana mogła dostrzec także gości, którzy wrócili do tańca, lecz także ogromną grupę zajętą rozmowami i komentującą niedawne wydarzenia. Wszystkie jednak zbiorowiska tego rodzaju były zbyt daleko i najpierw trzeba było do nich podejść, nim będzie można kogokolwiek podsłuchać. Widziała również Ratusz i stojących przy nim gwardzistów, strzegących drzwi, a przy tym otwierających je, gdy zajdzie taka potrzeba.
Najważniejsze jednak, że zainicjowała już swoją przemianę, która w następnym poście zostanie dokonana, a przecież jest na widoku arcyksiążęcego wojska, które na pewno zdziwi się widząc jak jeden z gości przemienia się w nich i zapragną ewentualnemu zagrożeniu niezwłocznie zaradzić.
Poza tym Cynthia musiała się też zastanowić jak wtopić się w tłum w stroju gwardzisty, jak już wspomniałem Ci nie chodzili po placu, a więc ponowne pojawienie się takiego wzbudzi uwagę, szczególnie że poprzednio dotyczyło to zamachu na Arcyksięcia, a ponadto teraz gwardzista wyrośnie jak spod ziemi. Tak więc wtopienie się w tłum również nie było najlepszym pomysłem.
Co zatem powinna uczynić nasza droga Cynthia, której przemiany nie sposób już odwrócić? Szansą mógł się okazać kanał i park, również otoczony przez gwardzistów, ale ze względu na swoje rozmiary i liczne drzewa dający o wiele lepsze schronienie przed ciekawskimi spojrzeniami.Anonymous - 10 Lipiec 2014, 16:16 Tak, Setny Dzień zdecydowanie dobrze prawił. Świat stawał się coraz mniejszy, coraz łatwiej przychodziła im komunikacja, szczególnie w świecie ludzi, choć zdaje się, że i w Krainie Luster było coraz mniej miejsc, do których nie dałoby się dotrzeć od tak. Ale jednocześnie miejsca te były wciąż niezbadane, nikt nie mógł powiedzieć, że w tym i tym miejscu Krainy Luster można znaleźć to i to - przecież to Kraina Luster, tu nawet słodycze miewają swoje imiona! Z tego powodu można było Krainę Luster uwielbiać, kochać jej tajemniczość, a jednocześnie bać się jej potęgi i chwiejności. Bo skąd można mieć pewność, że ten dom, którego wczoraj jeszcze nie było jest tworem jakiegoś maga, a nie potworem pożerającym przypadkowych przechodniów? Nie można mieć!
Pokiwała w zamyśleniu na potwierdzenie pierwszych słów kapelusznika, ale kolejne zmusiły ją do ponownego głębszego zamyślenia. Przypadek. Coś, co zdarza się bez większych ingerencji, niezaplanowane przez nikogo, niczego... Ale świat zdaje się być bliższy mechanizmowi zegarowemu niż na to z wierzchu wyglądał. Pod tymi wszystkimi powłokami nieopisanego, pozornego chaosu skrywały się perfekcyjnie działające, choć wymagające oliwienia mechanizmy nie pozwalające, by coś zdarzyło się od tak.
- Nie, raczej nie wierzę w przypadek... - Raczej? No tak raczej... Gdyż pewna swych słów w stu procentach nie była. Jakoś nigdy się nad tym zbytnio nie zastanawiała, więc skąd miała wiedzieć?
Wciąż pogrążona w myślach popatrzyła na poczynania Setnego Dnia i olbrzymim uśmiechem podziękowała mu za ten wspaniały dar. Piękny zapach uniósł się w powietrzu wraz z parą z owej kawy się unoszącą. Wciągnęła do płuc zapach pochylając się nad swoją filiżanką, po czym wzięła ją do prawej ręki i upiła łyczek. Wspaniały, wspaniały, gorzki smak rozlał się po jej języku i choć poparzyła sobie odrobinkę podniebienie to jednak nie mogła opisać radości, że w końcu od tak długiego czasu ma w ustach ten właściwy smak kawy.
- Karty i szachy? Nie mam pojęcia, co takiego mają wspólnego? - spytała tuż po wypowiedzi kapelusznika.
Spojrzała na niego niepewnie, przekrzywiając lekko głowę. Szachy i karty? Hmm...Soph - 10 Lipiec 2014, 21:11 Bywa czasem tak, że rozszczep jaźni, dywagując już zupełnie na boku aktualnej fabuły, pojawia się, dotycząc jedynie konkretnej persony. Różne osoby są traktowane w różnoraki sposób. Jaźń podstawowa działa sobie spokojnie, póki nie pojawi się w otoczeniu zmienna – obiekt westchnień, idol, lubiany nauczyciel, Śmiertelny Wróg vel nemezis. Wtedy ciało przejmuje jaźń druga, nakierowana już konkretnie na cel. To tak generalizując zamysł pana Gombrowicza.
Co do kobiet – śmiem twierdzić, iż śmiercionośnym pomysłem jest traktowanie którejkolwiek z nas typowo. Osobiście, ale nie narcystycznie, powtórzyłabym razem z Alem Bundym: Nie próbuj zrozumieć kobiet. Kobiety się rozumieją i nienawidzą jedna drugiej. Ewentualnie zachęcam do zaglądnięcia na bezlitosne.pl
Oczywistym jest, że jedynie silna władza ma moc powstrzymywania obywateli. Powstrzymywania od czegokolwiek tylko zapragnie. Ma również moc do zmuszenia ich do czegokolwiek tylko zapragnie. Kto zagwarantuje Krainie, że pozwalając rosnąć w siłę kilku czy tylko jednemu z magnatów, nie ściągnie na siebie klęski? Dotąd nikt nikogo nie kontrolował i życie się toczyło. Było, owszem, groźne i nieprzewidywalne, ale i ekscytujące i niewiarygodne, jak tylko życie w obecności magii potrafi być.
Należy ponowić, że wizja Anarchs Sophie znacznie odbiegała od poprzednich zamierzeń Vipera. Czy się to komuś podoba czy nie – jak się nie podoba, to wypad – rewolucjoniści pod naciskiem Akrobatki porzucili pomysł chaotycznej walki z jakąkolwiek władzą. Od niedawna pryncypiami były ochrona Krainy, a głównie jej mieszkańców wewnątrz i na zewnątrz. Sophie przebywająca na balu nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia w postaci Pokuciów, jednak po powrocie z pewnością będzie czekać na nią raport – wszakże tylko dwie Rebeliantki pokazały się na arcyksiążęcym raucie.
Z takim zagrożeniem należy walczyć. Z potworami, jakie czyhają na istoty, które nie zawsze posiadają zdolności bojowe – równie piękne jest, gdy takie talenty zostają wykorzystane do dobrych i szczytnych celów. O ile zdążą. Z MORIĄ, która miesza się do nie swoich spraw, która ingeruje w życie, którego nie zna. Która za cel postawiła sobie nie nawet odkrycie tego świata, a jego zbadanie, wywnętrznienie, wywleczenie na nice każdego skrawka tajemnicy, która Świat Luster po prostu tworzyła. Czy Ludzie nie mogli siedzieć cicho jak siedzieli? I wreszcie z zagrażającą wszystkim megalomanią. Beztroskim przeświadczeniem, że dekady doświadczenia czynią z niektórych osób jednostki bardziej świadome, ba! pewne czego potrzeba innym. Z niebezpiecznym przekonaniem, iż jedna ręka ma prawo dawać i odbierać, decydować w czyimś imieniu, zupełnie go nie znając.
Jaką pewność ma ktokolwiek, iż Rosarium raz nie posmakując pełni władzy nie zapragnie zagarnąć jej jeszcze i jeszcze? Skąd mamy wiedzieć, iż nie stanie się tyranem na miarę tych ludzkich, wybitnych jednostek? Jakże chce przekonać wszystkich, że będzie rządził w dobroci serca, z uwzględnieniem poszanowania praw innych, bez ingerencji w ten świat niewykreowany wedle jego zamysłu? Z pewnością wielu obiektywnie złych ludzi dla swoich bliskich było kochających i pełnych ciepła. Wspomnijmy choćby głośną sprawę Ryszarda Kuklińskiego aka Icemana. Dla swoich dwóch córek był w stanie zrobić wszystko. (Nawet zabić, jak powiedział. O rety.) Dzieci otrzymywały liczne prezenty i uwagę taty. Nikt nie podejrzewał, iż troskliwy ojciec po godzinach był ulubionym cynglem mafiosów, potworem mordującym tym, co znalazł pod ręką.
Jak ktokolwiek może być przekonany, że pobudki Rosarium są czyste jak serduszko dziecka i nie przeważą pióra? I sama Sophie dla swoich ludzi była gotowa wskoczyć w ogień, a jednak nikt ze społeczeństwa Przywódczyni Anarchs by nie zaufał. Przełknęła to. Jej zadaniem była eksterminacja arcyksięcia i tym samym powrót Krainy do jej poprzedniego stanu chwiejnej równowagi. Żadnego dzierżenia władzy. Brak jakichkolwiek zapatrywań lub chrapki na dyrygowanie resztą świata. Po prostu chciała by miejsce, które po cichu nazywała domem nie posypało się jak domek z kart.
O cholera.
To akurat westchnęła Sophie, bowiem ze strony Folly posypały się inwektywy równie potworne co kreatywne, te zostały jednak ucięte przez zaciśnięcie się wokół nich cielska węża. Oczywiście, że po zorientowaniu się, iż Upiorny zwalczył ogień ogniem (i kto powiedział, że metafora w metaforze nie jest favoloso?) natychmiast usiłowała uciec. Powinien być skok w górę i odbicie się od szczytu oparcia tronu czym dalej, równocześnie z kolejną iluzją, iż rzuciła się w tył jak zrobiłby każdy normalny człowiek. Naprawdę nie przewidziała jednak, że nakładka nie podziała na węża, bądź sama Folly będzie po raz pierwszy za wolna. Ostatnią myślą w gasnącym umyśle było zupełnie nielogiczne, a może zbyt logiczne, iż to dwukrotna wina węża, bo ten nie miał prawa ich dostrzec.
Zgadzając się z ostatnio czytaną autorką, po raz pierwszy podduszany organizm nie zareaguje po przebudzeniu świeżością skowronka. Po odzyskaniu przytomności kobietę powitały ciepłe ramiona mdłości i zawrotów głowy – brak tlenu był niespodziewany i okrutny dla mózgu. Wobec tego oraz zasady, iż ranny nie pomoże nawet sobie, wykorzystała chwilę tej całkiem sporej niedyspozycji do zorientowania się przez półotwarte powieki gdzie i w jakim stanie się znajduje.
Spoczywała na tronie i to byłaby całkiem zabawna sytuacja, gdyby nie fakt, że nadal znajdowała się w splotach białego gada. Nie, tym razem nie miała na myśli arcyksięcia. Poruszyła się, jednak uścisk był silny, a każdy bardziej gwałtowny skręt ciałem nasilał nudności. Obie ręce miała dociśnięte do tułowia, a choć nóż użyty do bisu zamachu pozostał wbity w oparcie, zaraz obok jej głowy, obecne szanse na jego użycie były zerowe.
Po kilkudziesięciu sekundach uporczywe, mdłe uczucie rozlewające się z dołka i zza oczu zdawało się zanikać, zaś wzrok wyostrzył na tyle, by mózg, który ponownie podjął bardziej wyrafinowaną niż przełykanie i oddychanie pracę, zwrócił uwagę na postać naprzeciwko. Powtórka z rozrywki w osobie przebrzydłego Upiornego, który nie potrafił usiedzieć w miejscu nawet na tyle, by dało się go trafić. Chciała wychrypieć, jak bardzo było to nietaktowne, ale głos odmówił jej posłuszeństwa i to białowłosy pierwszy przemówił.
Pierwszy sprzeciw (i każdy kolejny, będąc szczerym) pochodził oczywiście od Folly.
– Jakie zabijać? Ja tu jestem jedyną osobą od zabijania! – Przymknij się i słuchaj, co on ma do powiedzenia...
W tym momencie nastąpiła burzliwa walka o dominację, którą wygrała oczywiście Folly – w sytuacji zagrożenia fizycznego czy psychicznego to obłąkana część umysłu Akrobatki zabierała głos. Została jednak przynajmniej uświadomiona, dlaczego nie powinna spróbować ponownie rozszarpać arystokraty już teraz.
– Nie klaszcz, bo pogłos z wewnątrz wybije mi zęby.
Nie ma to jak zaprezentować się z najlepszej strony na dzień dobry. A to dopiero rozgrzewka, mili państwo. Sophie schowała się w swoim kąciku umysłu i myślała, ile dałaby, żeby tego nie słuchać. Albo odzyskać kontrolę nad własnym ciałem.
– To ja poproszę o „kilka innych rzeczy.” Masz ochotę podebatować o za i przeciw używania iluzji? Ostatnio zostało mi zarzucone, że z pewnością są nielegalne – roześmiała się ciepło. – Albo powinny być, bo przecież nikt się ich nie spodziewa.
Śmiech dźwięczał w pomieszczeniu jeszcze przez chwilkę, zaś uśmiech Folly zaskakująco sięgał jej oczu, rozświetlając niebieskie tęczówki jasnymi skrami na wzór światła na fasetkach szafiru. Był to jednak uśmiech w jakiś sposób przewrotny, zwiastujący nieszczęścia, a po pewnym czasie obserwacji człowiek stwierdzał, iż wcale nie ma ochoty oglądać w jej oczach tych błysków wesołości.
Dlaczego nie starała się z Rosarium porozumieć? Bo była zabójcą, a arcyksiążę ofiarą. Gdy zamach się nie powiódł, role się odwróciły. I tyle.
Kobieta wtedy i teraz mówiła odpowiednio wiele i w konkretny sposób jedynie po to, by zdezorientować ludzi wokół, by może ich zastanowić; by kupić sobie czas. Nie zamierzała z Upiornym dyskutować, wymieniać poglądów, dzielić opinii, chyba że okaże się to użyteczne. Zostało wspomniane, że Sophie ma o nim takie, a nie inne zdanie, nadto, nadto nie ufa mu za grosz i to chyba jest kwintesencja wszystkiego. Jaką mieli pewność, iż społeczny altruizm Rosarium nie wyparuje, gdy tylko mężczyzna otrzyma to, czego chce?
Aż się cisną na usta słowa Akurat: Bujać to my, panowie szlachta.Anonymous - 10 Lipiec 2014, 23:22 Ten placyk pod magii księżycem gościł tłumy i należy tę czynność umieścić w czasie przeszłym zapomnianym. Ten placyk gości tłumienie i to fakt teraźniejszy, aktualnie się dokonujący. Stłumił się tłumny obraz placu, bo kolorowo-włosa zbyt długo pracowała nad figurką z kostki lodu tkanej i przyszło jej spojrzeć na zbyt przejrzysty plac, by na spokojnie mogła się przemienić. Musiała swoje odczekać nim to nastanie, dlatego też spacerowała, a owocem była rozmowa z brukiem na temat czarnej, pozostawionej samej sobie, róży.
Rozdwojenie jaźni jest silną rzeczą, ale w wypadku tej dziewczynki mamy coś ponad zwykłe rozdroże na psychice - mamy dwóch więźniów wspólnego umysłu i także jednego ciała, gdzie żadna nie sądzi jakoby nie była sama, a amnezja wystarczająco potrafi o to zadbać. Łatwo jest się okłamywać, jeszcze trudniej jest opływać w prawdzie - tyle można o nich powiedzieć, o każdej z osobna.
W tej spowitej mrokiem stronie nie ma miejsca na dogłębne stany myślowe, znienacka napadające momenty zawahania czy też wątpliwości przeplatane wraz ze stawianymi krokami. Działa wedle tego samego planu od setek lat - destrukcyjne kule niesie. Ma się przemienić, wie to doskonale i z doświadczenia wie, że musi to uczynić w zaciszu, między ślepymi ściankami zapuszczonych w niepamięci zakamarkach wszechwidzącego rynku Miasteczka lalek.
Spokojnie spacerowała, starając się nie emanować porywistością w ruchach, a że jest niska, mamy zmrok i sztuczne światła latarni, zaś w powietrzu niesie się namiętność słana wprost z instrumentów, przychodziło jej to ze stosowną łatwością. Wyszukiwała grupki osób ulokowanej na uboczu placu, która zamiast tańczyć, ucina sobie dłuższą pogawędkę. Podeszła do kilku, stojących w opiętym znajomością gronie par, by kolejno przejść po łuku za ich plecami. Ujrzała jak jeden z facetów nie pilnuje kieliszka z szampanem, zajęty rozmową z resztą słuchających go tak dokładnie, jakby każde niedosłyszane słowo było na wagę zagubionego przez Kopciuszka pantofelka. Dłoń miał odchyloną w tył, a w niej do ponad połowy zalane szampanem naczynie. Przystanęła i wyciągnęła opuszki palców w stronę szkła, dotykając jego faktury z właściwą jej finezją. Nie odczuwała strachu, nie bała się - była programem komputerowym - wirusem! - władającym tym ciałem. Kelner odstawił fuszerkę, bo rozlewany trunek był dość wodnisty - wszakże zawsze warto z pięciu beczek alkoholi zrobić dwie gratis. Co prawda nie zamarzł, ale zdołała go schłodzić do kilku stopni poniżej zera, na wzgląd dużej zawartości wody. Posunęła kilka kroków dalej i minęła się z jednym z kelnerów, który nie przypadkiem tu przechodził - czuła, że będzie się tędy przechadzał zanim jeszcze do tych ludzi podeszła i trafiło w jej przeczucia.
Ofiara chłodnego napoju poczuła gorycz mrozu na ustach i z zakłopotania poruszyła dotąd stonowaną atmosferą. Mężczyzna ten, wysoki, w dobrze leżącym na nim fraku, wycofał się w tył i wpadł na kelnera, trącając go w bark, a że miał nerw na zmrożony wręcz szampan (gdy to właściwa temperatura powinna mierzyć niespełna dziesięć stopni), burknął na niego kilka niemiłych słów. Jego partnerka zaczęła go uspokajać, a stojący obok znajomy nie bardzo wiedział co jest na rzeczy. Cindy za ten czas była już po drugiej stronie zgromadzenia, a tuż przed nią – na kilka metrów dystansu - znajdowały się zabudowania które, także w równie bliskiej odległości, kończyły się wraz z krawędzią kanału. Słowem, załatwiła sobie doskonałą zasłonę dymną od reszty placu.
Jeśli kogoś zbudzą hałasy zamaskowane w granej muzyce, to nie sięgnie już wzrokiem Cindy: jeśli kto obserwował miejsce w które się udała, zajmie się rozdzieleniem buzującego jegomościa od kelnera; jeśli kto ją obserwował wcześniej, będzie miał ciekawszą – owo nowopowstałą - sytuację do przeglądania swoimi oczyma.
Poczuła jak komórki jej ciała przechodzą metamorfozę, wobec czego kucnęła i odwróciła się od zajętych uspokajaniem się nawzajem grona ludzi. Docelowy gwardzista ma czerwony płaszcz, a jej sukienka była jaskrawych barw - różnica spora, podobnie jak wysokość przyjmowanego tworu. Stała już tuż pod ścianą budynku, nieopodal schodów frontowych, chowając się za ich balustradą, a po drugiej stronie słysząc szum wody z kanału. Zmiana trwała raptem parę sekund i powstała na równe nogi całkiem odmieniona, maskując swoją obecność tutaj niby to zasuwanym rozporkiem (gdyby który dziwił się, co gwardzista czyni na uboczu), wzdychając po męsku, cichutko, na wypróbowanie nowej barwy głosu.
Uciekła w stronę masywnych skał, skrywających w sobie spiętą delikatnością komorę, napełnioną obfitością to raz wody, to drugi raz skały - ale zawsze w płynnej postaci. Skały te okrywa czerwona powłoka kosmatej rdzy, podatnej na zawirowania powietrza, łącząca się w spójną jedność. Wypiętrzony o niemal trzecią część dawnej wysokości, by móc być jeszcze bliżej gwiazd i jeszcze wyżej nad resztą, samotny wierch. Rdzawy kocyk skrywa jego sklepienie, a króciutkie wytwory go porastające nie stwarzają zagrożeń lawinowych. Komora płynnej cieczy tętni błękitem bądź ogniem, w zależności od komplikacji, zachcianek i sytuacji. Smutki z rzadka odczuwa, a dzisiaj zupełnie dobrze się bawi, tchnięta pozytywnym uniesieniem jako dobra i nieśmiertelną wolą niszczenia jak zła. Gdy eksploduje ten wulkan, to tylko jako:
Ruszył wolnym acz stanowczym krokiem, przystając koło grupki osób, która jeszcze niedawno (a może i nadal) rozważała kwestie lodowatego trunku. Jeśli go nie zaczepili, co mogli uczynić z uwagi potrzeby złagodzenia konfliktu, skierował się wzdłuż budynków, uważnie przyglądając się bryle Ratusza i szukając jakiejkolwiek pomocnej drogi do jego wnętrza. W zamierzeniu chciał znaleźć boczne wejście, którym mógłby przejść w imieniu spraw służbowych. Nie pogardziłby spanikowanymi od kolejnej niekontrolowanej iluzji gwardzistami – chętnie wykorzystałby taką sytuację do własnych, obłędnych celów. Ciężka zbroja nie stanowiła problemów w poruszaniu się, bowiem całe zachowanie idealnie skopiowała wraz z ubiorem i ciałem. Jedyne, czego musi się obawiać, to napotkania swojego duplikatu, ale ten znajduje się przy bramie z drugiej strony siedziby arcyksięża, to i minięcie się z nim jest rzeczą mało prawdopodobną.
Uważny z niego obserwator, nic mu nie umknie, a taki gwardzista to dobry gwardzista.