Eliot - 20 Czerwiec 2016, 21:37 Pytania, pytania, pytania.
Nie ma pytań. Jest królik. Bycie królikiem uniemożliwiało na odpowiadanie pytań, co było jakimś plusem. Kiedy Didi zniżyła się do jego poziomu kicnął bliżej i miźnął ją nosem w twarz, a ona zaraz odwdzięczyła się mu się mizianiem za uchem. Jakiś drobny kawałek jego męskiej godności właśnie umarł. I nawet jeśli jego ciągle działającej ludzkiej mentalnej sferze instynktów i myśli nieszczególnie się to podobało, to króliczemu ciału owszem, więc zareagowało wesołym kręceniem się i ruszaniem i podkładaniem się pod drapiące futro i skórę palce.
Ale zanim zdążyła się nacieszyć tym dziwem dłużej, Eliot wycofał się i parę sekund później na stole siedział na powrót nieokreślony wiekiem koleś w krawacie. Wyglądał na nieco zdezorientowanego. Podciągnął nosi pod siad turecki.
- Hymm - mruknął do siebie i zamrugał parę razy szybko powiekami, zanim przetarł je jeszcze dłonią.
- Dla jasności - pierwszy raz w życiu zamieniałem się w zwierzę. I to nawet nie jest moja magia - wyjaśnił unosząc w dłoni Animicus, magiczną bransoletę. - Magiczne przedmioty, zabawna sprawa. - Szybko schował go do kieszeni, i równie szybko nie zostawiając miejsca na żadne dodatkowe komentarze czy pytania podjął:
- Coś dla twoich starszych wymyślimy. Dalej: tak, niebieski to mój naturalny kolor krwi, nie, nie wiem dlaczego jest niebieski. W skrócie, przenoszę się pomiędzy wymiarami trzech krain bez potrzeby używania wrót, coś jak teleportacja. I telekineza. I jeszcze moje małe, osobiste magie. Ale na razie - klasnął w dłonie w celebracji na chwilę przyjemności którą miał sobie za chwilę zaserwować. - Przerwa na papierosa.
Odkąd w domu był sam, nie kłopotał się aby wychodzić na dymka na zewnątrz. Palił w środku i nieustanne też tu wietrzył, często robiąc przeciągi w całym domu. Znów wyjątek dla Dominicki, nie będzie jej chuchał w twarz dymem, tak kuchnia nie jest na tyle duża, a potrzebował zapalić.
Każda odpowiedź na jej pytanie skutkowało nowymi nieznanymi informacjami. Wrota, trzy krainy, tamto owamto, śmamto. Zlazł ze stołu, i wymknął się z kuchni zostawiając ją na chwilę samą na ochłoniecie i ogarnięcie nowych tematów.
Przeszedł przez salon i już odpalał papierosa, otworzył tylne wyjście na werandę, wpuszczając do środka deszczowy chłód, wypuszczając pierwsze kłęby dymu na zewnątrz. Wpatrywał się w chmurne niebo, czoło obrosło zmarszczką zastanowienia.Anonymous - 21 Czerwiec 2016, 20:22 Nawet Eliot nie zdaje sobie sprawy jak wiele radości sprawił jej tym przymilaniem się. Dee Dee, jak typowy przedstawiciel jej płci i wieku, uwielbiała małe, urocze stworzonka.
Nawet jeśli to był jej męski wujek śmierdzący fajkami zmieniony w królika. Still!
Niemniej jednak, nie miała wiele czasu by owym, w takiej formie się nacieszyć. Zaraz znów błysnęło światło, a przed nią stanął wujek.
-Whoa. To było... magiczne. I dzikie. Ale bardziej magiczne. - powiedziała. Teraz trudniej będzie ją przekonać do tego że magia nie istnieje niż że istnieje.
Zdziwiona jednak była tym, że po raz pierwszy wujek zmieniał się w królika.
- Cóż... jak na pierwszy raz poszło ci bardzo dobrze - pokazała, unosząc kciuk do góry.
Reszty wypowiedzi słuchała, próbując ułożyć wszystko w głowie, przyswoić. Głównie po to, by móc zadać kolejne pytania.
Wiec jej wujek jest magiczny. Zmienia się w królika za pomocą fikuśnego przedmiotu, jak zaobserwowała, pewnie bransoletki. Poza tym używa telekinezy i porusza się po.... krainach?
- Trzech? Znaczy, naszej, magicznej i...? - zapytała, gdyż to pierwsze co nasunęło jej się na myśl. Drugie co wpadło jej w ucho to wrota.
- Wrota... Karminowe Wrota? - zapytała, choć było to raczej pytanie retoryczne, zadane do siebie. Nie wymagała potwierdzenia, czy trafiła z nazwą - tak nazwał je ten osz...brr, wróć. Kapelusznik.
Stara się. Bardzo się stara.
Zastanowiła się chwilkę, w międzyczasie Eliot poszedł, więc mówiła głośniej, by ją słyszał.
- Rodzicom można powiedzieć że serio jedziemy na biwak. Sami ostatnio chcieli mnie gdzieś wyrwać ze szkoły, bo otoczenie nie pomaga, więc jakbyś powiedział że zaplanowałeś coś takiego... i że np, zapomniałeś powiedzieć a wszystko już gotowe to by był spokój... tylko czy w krainach działa zasięg.
Zasięg to była kwestia do omówienia, zaraz po...
- a to w ogóle bezpieczne? Znaczy, na pewno nie, lol, to magia, oni mnie by tam zjedli na śniadanie. Po prostu chyba trzeba nam jakiegoś...zabezpieczenia? Broń? Kij baseballowy może mi nie starczyć?
Chwilka ciszy.
- Bo...ja znałabym kogoś kto mógłby nam ją załatwić. Ewentualnie.Eliot - 23 Czerwiec 2016, 22:37 - Świat Ludzi, Kraina Luster i ta trzecia. - Dobiegły do niej słowa z sąsiedniego pokoju, kiedy palący Lunatyk podniósł głos żeby mogła go usłyszeć. - Szkarłatna Otchłań. Jest głównie pusta i czerwona. To coś jak kraina-korytarz pomiędzy dwoma pozostałymi. Miłe miejsce.
Że Otchłań jest czerwona, to małe dopowiedzenie. Kraina ta przechodziła przez pełną paletę tonacji, barw i odcieni jednego kolorytu, który był na tyle wszechobecny i przytłaczający co zachwycający i mile empiryczny; niebo w wiecznym zastoju zastoju kolorystyki czerwieni, ale w pełnym obiegu wszystkiego co możliwe, niemożliwej, magiczne i abstrakcyjne i jeszcze więcej wokół #FF0000.
Strzepnął popiół z papierosa. Więc wiedziała już o Wrotach. Dobrze, kolejny punkt na liście odhaczony.
- W teorii jest jeszcze Kraina Snów, ale nieco inna sprawa - dodał. Ach, Kraina Snów, jeden z jego eksperymentów - tylu ziół o magicznych właściwościach jakie zjadł albo próbował zamienić w wywary działające na jego korzyść świadomego wejścia do tej Krainy prawdopodobnie nikt jeszcze nie próbował. Raz przy tym zapadł w dwutygodniową śpiączkę. To był najlepsze dwa tygodnie jego życia.
- Zasięg? Raczej nie. Może gdzieś blisko Wrót, na wysłanie jednego smesa, ale nie liczyłbym na nic więcej - mówił, zastanawiając się głównie nad tym co będzie jak powie, że bierze ją na biwak, po czym zwróci magicznie pocharataną. Ale co to za biwak jak nie wleziesz i nie zadrapiesz się w krzakach, nie rzuci się na ciebie co najmniej jeden szop pracz i średniej wielkości niedźwiedź czy nie potkniesz się na kamienistej drodze wywracając się i rozbijając kolano/głowę/każdą dowolną inną część ciała - to co to za biwak, no żaden biwak. Pseudobiwak.
Wyrwał się z zastanowienia na pytanie o broń. Nie przepadał za bronią. W tym sensie, że nigdy z takową nie podróżował, ale z racji jego mocno defensywnej lunatycznej mocy - nie potrzebował. Zawsze wolał rozsądny taktyczny odwrót, który oszczędzał mu czasu i zdrowia. Ale podróż w piechtę z Dee Dee wykluczała lunatykowanie jako wyjście ewakuacyjne, bo oznaczało to zostawienie jej samej. Zgasił w połowie wypalonego papierosa w popielniczce na stole w salonie, i stanął w przejściu do kuchni. Przez chwilę patrzył się na Dominicke w ciszy i skupieniu, aż wzruszył ramionami.
- Zabieraj co chcesz. Ale kij też weź - poradził. Nie ma to jak porządny kawał drewna, który nie wymagał amunicji. A zamach jaki potrafiła dziewczyna nim wziąć - no poezja. Sam skrycie za to marzył o toporku strażackim. Małe to to, poręczne, a przy odpowiedniej technice potrafił uczynić piekło na ziemi.
- Chwila - wstrzymał ją na chwilę podnosząc dłoń ostrzegawczo-defensywnie. - Nie mówisz chyba o wycieczce do Delirium?Anonymous - 25 Czerwiec 2016, 10:08 Dużo informacji jak na raz. I pewnie jej się będzie jeszcze chwilę myliło. Ale ogarnia delikatnie zarys.
Magia istnieje. Są trzy, a raczej cztery krainy- ludzka, korytarz, magiczna i ta kraina-niekraina. Wujek jest magicznym lunatykiem. Ma przedmiot do zmiany w królika. Kapelusznicy istnieją. I żeby dostać się do krainy trzeba przejść przez wrota.
No ładnie Deeś. Wplątałaś się w tęczowe, ruchome piaski, tak coś czuje.
- Z biwakiem serio nie powinno być problemu, po prostu tyrknąć, na pewno siadnie. A jak nie będziemy odpisywać to wiadomo bo w głębokim lesie.
Plan idealny. Okiwać rodzinkę w tak perfidny sposób i lecieć na przygodę z Eliotem cholera wie gdzie.
To be honest, wolałaby spędzić tydzień w kraterze wulkanu z Eliotem niż w domu z klimatyzacją z tymi chorymi ludźmi.
- Znaczy mam kij, drobny prowiant, bandaże, dropsy przeciwbólowe, jakieś dwa t-shirty na zmianę... nie chu chu nie chce mi się wracać do domu, a to chyba styknie, no nie?
Potem na słowa wujka zawiesiła się na chwilę. Oczywiście że miała to na myśli!
- Co jest, w myślach też czytasz? - powiedziała, patrząc podejrzliwie na Eliota. Jeśli nie, to skąd więc znał Delirium? - A znasz inne miejsce gdzie mogłabym dostać broń, lol? Poza tym, pewnie będę miała rabat- powiedziała, wzruszając ramionami.
To będzie dziwny, dziwny dzień.Eliot - 28 Czerwiec 2016, 17:12 - No dobrze, załatwię to. - Obiecał dziewczynie magiczny biwak, no to będą mieli magiczny biwak. Nawet za cenę prowadzenia rozmowy telefonicznej.
- Chciałbym - mruknął, choć tak na prawdę to nie chciał czytać w myślach. Miał wystarczająco własnych, a był pewien, że ludzka głupota cudzych myśli mogłaby go przez przypadek zabić. W Delirium nigdy nie był, od dawna unikał takich miejsc, co nie znaczy, że nie wiedział co się dzieje w mieście. Na ich miejsce weszły domy kultury gdzie chodził na zajęcia z malarstwa, warzywniaki, gdzie sprawdzał cudze asortymenty i ceny, a także sklepy z meblami jako niewinne hobby, które wprawiało go w ciche zadowolenie, jakiego doznawał patrząc na wyszukane meblościanki na które nigdy nie będzie go stać.
Generalnie to znał inne miejsca gdzie można był dostać broń, ale wolał tego nie robić, a już na pewno nie będzie zniżek. W ogóle - broń - był nastawiony negatywnie, ale powiedzmy sobie szczerze, Kraina Luster do najbezpieczniejszych miejsc nie należała. Westchnął.
- Możemy się tam... rozejrzeć - przyznał wreszcie.Anonymous - 28 Czerwiec 2016, 18:03 Spojrzała na wujka lekko zasmucona i zmartwiona, a jej humor drastycznie się zmienił. Znaczy, najwyraźniej wiedział co to Delirium ale....
- Nie chcesz iść? Jak chcesz, możesz zostać w domu, ja skoczę tam i załatwię w miarę wszystko to co trzeba... - powiedziała, drapiąc się po potylicy.
Wujek mógł mieć różne powody, dlatego zrozumiałaby, gdyby odmówił pójścia do jednego z najniebezpieczniejszych miejsc w okolicy.
Po raz kolejny spojrzała na wujka. Martwiła się o niego.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz iść do Delirium. Nie musisz mnie nawet zabierać do tych krain, jeśli ma to sprawić ci jakieś problemy czy nieprzyjemności... Po prostu powiedz. Powiedz słowo, a zamiast do krainy czy Delirium pójdziemy do Ikei pooglądać ładne łóżka i lustra.
Teraz spuściła wzrok, delikatnie gładząc stół. Nie chciała do niczego zmuszać Eliota, chociaż chciała zobaczyć te cudawianki, o których opowiadał. A może, przy odrobinie szczęścia, znalazłaby też Ymel...?
-Nie chcę cię do niczego zmuszać. I tak powiedziałeś mi już wiele. Skoro magia istnieje, Ymel pewnie prowadzi jakieś tam życie w tamtym miejscu. Za co ci dziękuję.
How sad. How deep, ugh.Eliot - 28 Czerwiec 2016, 18:41 - Ha! - wydobył z siebie po wysłuchaniu jej. Nie miał nic innego do dodania. Był kiepski w rozmowach, w pocieszaniu, zapewnianiu, że wszystko jest w porządku, w wyjaśnieniach - słowa były trudne. I co niby miał zrobić z smutkującą młodą osobą w jego kuchni, która właśnie przeszła w tryb zawiłych, zmieszanych emocji, wycofując się z wycieczki. Nie rozumiał, czemu wydawało się jej, że nie chce tego robić, skoro sam to zaproponował. Nie chce być problemem? Gotowa była dać sobie spokój na tę chwilę na magiczną wycieczkę, żeby nie być dla niego problemem? Jej niedoczekanie! I poza tym, teraz to on martwił się o Dominicę. Jak zawsze, ale teraz trochę bardziej, a naprawdę nie widział co może być lepszą ucieczką od problemów niż wyskoczenie w nowy, nieznany świat.
Delirium inna sprawa, przynosiło mu to na myśl rzeczy które, jak sądził, zostawił już za sobą. Ale to nie żaden powód żeby zachowywać się jakby były to bramy piekieł. W zasadzie, w tej chwili było mu wszystko jedno, bo nie o niego w tej chwili chodziło.
Przysiadł się do stołu, ustawiając krzesło koło Dee Dee.
- Hej... - zaczął miękko, nachylając się do niej, chcąc żeby uniosła głowę i skupiła się na nim i jego słowach. - To tylko Ymel ma się dobrze bawić po magicznej stronie? Pakuj menele, idziemy do Delirium - powiedział Eliot Pocieszyciel, 2/10 w zdolnościach poprawiania humoru, nie polecam, ale starał się na ile jego małomówna gęba pozwalała.Anonymous - 29 Czerwiec 2016, 18:15 Dziewczyna pokiwała głową i uśmiechnęła się lekko.
- T-to może zadzwoń do rodziców. Ja przez ten czas zobaczę co mam by ogarnąć co dobrać.
Ten człowiek był taki dziwny. Mimo tego, że tak jakąś część przed nią właśnie odkrył. Jeszcze godzinę temu nie wiedziała naprawdę dużo rzeczy o nim.
Ludzie są tacy ciekawi. O ile może go teraz nazwać człowiekiem. Chyba może, prawda? Czy to ujma dla lunatyka być nazwanym człowiekiem? Musi rozważyć to, ale nie miała zbyt dużo czasu by wymyślić zastępstwo tego słowa.
- Jest coś co przez ten czas mogłabym poszukać tutaj? Jakieś rzeczy które chciałbyś zabrać? - zapytała, chcąc jak najszybciej załatwić pakowanie i nieszczęsną broń, a następnie iść w to cholerne nieznane.
- I, um... sorry że pytam. M-masz jakiś konkretny powód dla którego nie chcesz tam iść? Znaczy, nie chcę konkretnie wiedzieć, tylko na przykłąd jeśli się z kimś pokłóciłeś z tamtego światka to żeby go omijać, jakieś tereny, wojny gangów, wiesz, nie chcę by coś ci się stało...- mówiła bardzo szybko, gestykulując rękami i zmieniając mimikę co kilka sekund. Głupio jej było się pytać, ale nie chciała by miał kłopoty ani zderzenie 4ego stopnia z czyjąś pięścią. I znów czuła się głupio, bo wujek może ją wziąć za nadopiekuńczą. Ale dla niej to bagatela jeden telefon do Chudego by wiedzieć czy ewentualny element jest w okolicy.Eliot - 6 Lipiec 2016, 22:38 - Stare dzieje, przeżyję. - Wywinął się obronną ręką, nie odpowiadając ostatecznie na zadane pytanie. Nie było nic konkretnego za powód niechęci, nawet nie była to niechęć tylko... teraz było to coś mniejszego, jak wzruszenie ramion połączone z "meh", niech po prostu tam pójdą i idą dalej. Tyle. Koniec rozwlekania tematu.
- Zbieraj się do wyjścia, ja już swoje rzeczy wezmę, poczekasz na mnie przy drzwiach?- Oddalił pytanie o zbieranie rzeczy w czasie jego rozmowy telefonicznej, zresztą komórkę i tak telefon zostawił w pokoju, a chciał jeszcze zabrać ze sobą bezdenną sakwę i zapieczętować w niej trochę rzeczy. I zgarnąć wystarczającą ilość paczek papierosów. Mówiąc już wstawał z krzesła ruszając do swojego pokoju.
Kiedy wszedł do pokoju telefon sam mu w dłoń wleciał, telekineza miła rzecz, i skupiając się na ekranie wcisnął numer do domu Didi. Rozmowa, o dziwo, poszła łatwo, najwidoczniej wizja błota, lasu i wędrówek które zaoferował jako rozrywki tego "biwaku" były dokładnie tym czego szukali dla dziewczyny jej rodzice. Do bezcennego bezdennego wora poleciało trochę ciuchów, których i tak zresztą miał tak niewiele, że nie bardzo z czego było wybierać, a białe koszule z krawatami wyglądają dobrze w każdej krainie. Wszystkie magiczne przedmioty pod ręką, dobrze, papierosy priorytetem, wiadomo. I co, był gotowy, co więcej można brać, nie? Żadnych walizek, zero toreb, tylko mała sakiewka i można ruszać.
Obydwoje byli gotowi. Nic, tylko zamknąć dom na klucz, i czas urzeczywistnić ich własną wersję Alicji w Krainie Czarów, czyli w ich przypadku - Dominicki po drugiej stronie lustra.
<zt obydwoje>Anonymous - 28 Sierpień 2017, 23:47 Dyskretna kieszonka w beżowej torebce, w której są w stanie zmieścić się tylko dwa najchudsze palce u dłoni naszej Louise – akurat tam musiały wpaść te cholerne klucze. Rzucone w przestrzeń ciche przekleństwo, którego niegodna jest nawet droga Lunatyczka, wydostało się z maźniętych czerwoną pomadką ust i rozleciało się gdzieś w powietrzu, leniwie opadając na wilgotną trawę. Usłyszeć je na szczęście mogły tylko miejscowe mrówki, ale i one miały jej problemy głęboko pod ziemią, więc nawet z ich strony nie mogła spodziewać się większego zainteresowania. Była godzina dwudziesta trzecia czterdzieści siedem, a ona stała w drzwiach, nie mogąc otworzyć mieszkania. Mogen David ukryty w torebce, oczywiście pomegranate, upita jedna dziesiąta w drodze od nocnego autobusu do domu. Na całe szczęście dla niej, to było jedno z tych win, które nie ma korka. Czerwień rubinu przebijająca przez butelkę, lekki zapach, słodki smak. W sam raz na zapicie smutków.
Otworzyła drzwi z cichym westchnieniem, rzuciła klucze na pobliski stolik. Uwolniła stopy od niewygodnych obcasów, pchnęła piętą w kąt przedsionka. Niemal natychmiastowo wpadła do kuchni, praktycznie jednocześnie otwierając wino i wyciągając kieliszek. Jak to się stało, że właśnie została asystentką w dość dobrej korporacji? Mniejsza, że to wyścig szczurów i traktują cię tam jak śmiecia – jej wiedza po studiach, a właściwie ogólnie w i e d z a jednak się na coś przydały. Przeczesała loki dłonią, przypominając sobie ćwiartkę wypitą w firmowej toalecie. Niedobrze. Stres i bycie cholerykiem to nienajlepsze połączenie. Miała problemy z pracą. A miała problemy z pracą, bo miała problemy ze wszystkim.
Wyciągnęła dwie porcje chińskiego żarcia na wynos, wrzuciła do lodówki. W omdlewającym spowolnieniu sięgnęła do kieszeni spodni po telefon. Zmęczenie od nowa zaczęło ją torturować. Też tak macie? Przyjdziecie do domu i wtedy dopiero czujecie, jak bardzo nie macie już siły na życie.
Wyskrobała szybkiego esemesa do Eliota, wyzerowała kieliszek. Resztki wina schowała, zmyła naczynia i poszła do pokoju. Już na wejściu potknęła się o jeszcze nierozpakowany karton z ciuchami (których prawdopodobnie nigdy nie rozpakuje) i z rozdrażnieniem wyciągnęła z niego bieliznę. Szybki prysznic, zero myślenia o niepowodzeniu w pracy, nieudolnych relacjach damsko-męskich, alkoholowym problemie, zaginionym bracie.
Spojrzała w lustro, na rozmyty czarny tusz, spływający po piegowatych policzkach, jak słone łzy. Prawie spływały do szyi, prawie spływały do gardła, już prawie dusiły, prawie krztusiły. Umyła twarz. Efemeryczne zdarzenia nie są w jej stylu. Nie ma czasu żeby się nimi przejmować – w końcu sprawy, które ciągną się latami, a może życiami, to one kierują jej marną egzystencją, a kruche lico musi sobie z nimi radzić. Po co zajmować się złamanym paznokciem, lepiej przejąć się złamanym sercem.
Wróciła do pokoju. Po drodze zorientowała się czy wszystko pogasiła, czy aby na pewno drzwi są zamknięte. Rzuciła się na łózko, filigranową twarz wtulając mocno i głęboko w poduszkę. Na jedną sekundę ogłuchła, na drugą przykryła się jeszcze kocem. Cel na następne trzydzieści minut: nic nie słyszeć, nic nie czuć.
Osiągnięty. Miejmy nadzieję.
z/tEliot - 6 Styczeń 2018, 12:47 Przelunatykował się do własnego salonu. Dom, co? Mieszkał tu coraz mniej i mniej, i gdyby nie fakt, że w dawnej sali baletowej urządziła się Lou, wszystko pokryte byłoby pewnie kurzem. Jej obecność nadawała miejscu oznaki życia, dzięki czemu sąsiedzi nie byli zaniepokojeni pustką i nie dzwonili na policję zastanawiając się czy Eliot przez przypadek nie umarł w wannie. Plus, była prawdopodobnie najwspanialszą kobietą na całym wszechświecie wśród wszystkich krain (nie chciał wiedzieć jak na takie stwierdzenie zareagowała by Ansastazja) i zostawiła mu trochę jedzenia z winem. Dobrze się składało, bo był głodny, zmęczony, śmierdział papierosami, alkoholem i porannym oddechem. Nie miał siły na absolutnie nic, poza odrobiną normalności. Takie czynności jak prysznic, zmiana ciuchów i dojadanie resztek po lokatorach we własnym domu świetnie ją reprezentowały.
Kiedy skończył dwie pierwsze rzeczy z listy, był już umyty i pachnący (pół butelki grejpfrutowego płynu do mycia i wciąż nie mógł się pozbyć z siebie papierosowego aromatu? typowe), a wciąż był ranek, późny ranek. Przed dwunastą. Idealna pora na nieświeżego kurczaka po tajsku, osłodzonego czerwonym winem w ustach. Ile dni minęło odkąd dostał esmsa od Lou, że mu go zostawia? Nie był pewny. Nie wiedział jaki dziś dzień i nawet nie chciało mu się sprawdzać w telefonie - czuł się zawieszonym w czasowej próżni, z pewnością nazwa dnia tego nie zmieni. A błyskawiczne lunatyczne podróże między krainami tym bardziej mieszały mu mózg w szufladce "czasoprzestrzeń". Z pewnością parę dób minęło. W tak zwanym międzyczasie zdołał przeżyć parę dziwnych przygód. Od wizyty w Delirium, po szukanie magicznego królika, mił... ... ech, miłosna konfrontacja z Martwą Kocią Damą. Potem miał dziwną szarą mgłę w miejscu wspomnień, która mogła mu zająć nieokreśloną ilość czasu, potem przebłyski z jakiś knajp, barów... Koniec końców obudził się w przyczepie jakiegoś Cyrkowca, który był tak na prawdę Gryfem o imieniu Gregory.
Eliot westchną. Tak, absolutnie miał dość życia. Dlatego właśnie wziął głęboki wdech i zająć się byciem normalnym.
Żarcie było średnio świeże, jak stwierdził stojąc przed lodówką wąchając pudełko, ale nic nie szkodzi. Wątpił, żeby było coś, co mogło mu jeszcze zaszkodzić w tej materii. Usadził się z nim przy stole. I zaczął jeść. W kuchni było jasno, cicho, był sam i nic się nie działo. To było... miłe. Przyciągnął do siebie jakąś starą gazetkę sklepową z promocjami, które Lou tak dzielnie czytała w poszukiwaniu dobrych okazji. Przewracał kartki od niechcenia. Ten spokój odbijał mu się szumem statycznym w uszach jakby ciało próbowało przyzwyczaić się do tej scenerii bezruchu. Chciał, żeby ten moment trwał wieczność, żeby mógł zostać w tej pozycji na zawsze, nie myśląc o niczym konkretnym, jak radio nastawione na pustą stację, po prostu sobie przez chwilę być, z kurczakiem tajskim, z winem i świętym spokojem.Iskra - 26 Styczeń 2018, 23:44 Nic nie może wiecznie trwać! oh nje. A okoliczności ludzi związanych z magią splatają się tak niefortunnie, jakby sam Kamień Nieszczęścia wiązał ich losy. (Może i Iskra przysiadła kiedyś na takim przez zwykłe u niej roztrzepanie i nieuwagę?)
Niedoczekanie Lunatyka, by delektować się w spokoju nieświeżym kurczakiem i tanim napitkiem. Ledwo spoczął przy gazetce reklamowej (one robią więcej złego niż dobrego! spytajcie spłukanej narratorki), dom rozbrzmiał dźwiękiem dzwonka do drzwi. Został przyciśnięty długo, jakby się ktoś oparł, ale nie na tyle długo, by wypaść z buzią na niespodziewanego gościa. Ot, jakby idealnie na granicy normalności i irytacji.
Gdyby Eliot zechciał się zwlec i ruszyć do drzwi, to dobrze; jeśliby nie – Ten Ktoś Na Zewnątrz będzie upierdliwy i przez piętnaście następnych minut.
Markovski poprawiła ciemne Ray-Bany, przeczesała świeżo ostrzyżone, bo dziś rano, włosy i spokojnym krokiem ruszyła w dalszą drogę. Pieszo, bo w ten sposób mogła zebrać myśli. Nie zniosłaby też ludzkiego zaduchu w obecnym stanie – prędzej obrzygałaby jakąś Boga ducha winną starszą panią i jej woniejące futro. (Miałoby za swoje!)
Oddalając się od furtki, jeszcze raz prześledziła w myślach trasę, która miała przebyć. Jeśli Dominiki nie było w rodzinnym domu – i to tak wczesnym przedpołudniem! – jaką miała szansę, że zastanie dziewczynę u jej wujka? Obejrzała się po raz wtóry – ten spory, (za) dobrze ogrodzony budynek budził w niej niejasne skojarzenie, coś jak szumne déjà vu. I nie było to skojarzenie pozytywne, raczej wrażenie zagrożenia i straty. Nie wyczuwała do tej pory emocji w sensie magicznym, nie posiadała takich mocy; nie była też w tym miejscu nigdy wcześniej, skąd więc taka nieokreślona niechęć? Zostawiła ośnieżoną parcelę za sobą, nie oglądając się już więcej. Nie potrafiła się spotkać z nastolatką przez te ostatnie dwa miesiące, ale nie była pewna, czy to celowa niechęć czy... celowa niechęć. Ciężko nie nawiązać kontaktu z kimś, kto zostawia swój numer telefonu, e-maila i jest gotowy spotkać się nawet nie w publicznym miejscu, a ponownie przyjść do jej rodzinnego domu.
Czy była zdesperowana?
A czy nie powinna być?
Inaczej: czy Dominika nie powinna być równie mocno?
Nie mogła po prostu powiedzieć, że jest siostrą Izabeli Hyde i że również jej szuka, bo umiera ze zmartwienia, czy przypadkiem nie dorwała jej MORIA. Jak logicznie wytłumaczyć, że nie zamierza pozostawić poszukiwań policji? (I czy należy? Minęło już tyle czasu, że wszyscy powinni zdać sobie sprawę, że policja jest nieudolna. To powinno działać na jej korzyść. Dlaczego nie działało?)
Izabela była skryta. Widziała to poprzez e-maile, że była niemal kalką Joanne; odziedziczyła gen Markovskich, podczas gdy Eva stała się (wątpliwie) szczęśliwą posiadaczką ekstraordynaryjnej ekstrawagancji Caraxów. To i delikatna uroda były jedynymi, które łączyły ją z maman. Ymel (czego nie mogła wiedzieć, a czego jeszcze nie wiedziała) była tak skryta, że gdy przedstawiła się jako jej bliska koleżanka – a co jeszcze mogła zrobić? – zaszokowała wszystkich, a Dominika odmówiła rozmów z rudą. Pomocą okazywała się jedynie matka Izy, której przy którejś próbie nawiązania kontaktu musiała w końcu wyjawić prawdę. O ile nie znała jej od chwili, gdy Eva przedstawiła się nazwiskiem Markovski.
Stała więc teraz – nieco sztywna i napięta, z pomalowanymi paznokciami znów raniącymi wnętrza dłoni – przed ogrodzeniem domku Amelii Mocaffé. Nie sądziła, że to tu zaprowadzą ją wskazówki pani Jekyll. Znaczy, nie dowierzała.
Kojarzyła Amelię z domu kultury, który posiadał sporą salę baletową i sztab profesjonalnych nauczycieli, dających lekcje czy to grupom małych dziewczynek, czy też indywidualnie baletnicom – obecnym lub przyszłym. Eva pojawiała się tam bardziej dlatego, że balet wymaga gibkości i wyczucia równowagi na poziomie zaskakującym dla osób, które chciałyby spróbować tego sportu – sztuki, tańca – po raz pierwszy. Balet wymagał od niej skupienia się na własnym ciele w sposób inny niż podczas sparringów czy wykonywania kata, był więc pożyteczny. Obecnie traktowała go jako kolejne narzędzie do treningu, choć w przeszłości był narzędziem matki do kontrolowania Evangeliny i jej obycia oraz prezencji.
Nie mogła więc nie spotkać młodej arystokratki, kolejnej arystokratki, w tym małym miasteczku. Nie zaprzyjaźniły się, nie utrzymywały kontaktów prócz porozumiewawczego „cześć” – być może z powodu wycofania blondynki lub różnicy wieku – ale obecność jednej zawsze poprawiała humor drugiej. Może nawet nieco rywalizowały. Nie sądziła jednak, że stanie u jej progu nie mając żadnego interesu do Amelii. Zaskakujące, ale nie niezwykłe, że zechciała wynająć komuś pokój; dom był spory, a ich było tylko dwie.
Rozkaszlała się od suchego, mroźnego powietrza – przynajmniej śnieg przestał na razie padać! – i po miałkim śniegu przekroczyła granicę posesji. Po kilku krokach mogła już wdusić przycisk dzwonka. Widząc swoje szorstkie, sinawe dłonie stwierdziła, że faktycznie nie jest – pomimo wszystkich prób – w najlepszym stanie, skoro wzięła okulary przeciwsłoneczne, a zapomniała rękawiczek.Eliot - 27 Styczeń 2018, 13:56 I wszystko było piękne, ciche i spokojne, a później zabrzmiał dzwonek. Nie było to uprzejme dzwonienie, ot, krótkie dzyń-dzyń, tylko cała serenada sugerująca, że ktoś tu jest gotów wciskać ten przycisk w regularnych odstępach w nieskończoność, jeśli zajdzie taka potrzeba. Im dłużej intruz pieścił guziczek dzwonka, tym większa irytacja kwitła w Eliocie. Zacisnął zęby i w rozdrażnieniu trzasnął zamkniętą pięścią w blat stołu, aż zadrżały naczynia, a czerwone wino zatoczyło kręgi w kieliszku. Dźwięk ustał.
Zawiesił głowę, znów łagodniejąc przez zmęczenie i przetarł dłonią twarz, zastanawiając się czemu wszechświat nie może się nad nim zlitować przez więcej niż 20 minut. Wstał od stołu. Może to upierdliwy listonosz, skaut sprzedający ciasteczka, może będzie tylko musiał negatywnie odpowiedzieć na pytanie typu "Czy ma pan chwilę, żeby porozmawiać o Jezusie Chrystusie?".
Podszedł do okna i odsłonił firankę, zerkając co mu mroźny wiatr przywiał pod próg. Nikt kogo by znał, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wygląd kobiety, tyle na razie zdołał ustalić, opatulonej w szaliki, płaszcze i zasłoniętej okularami niewiele mu mówił. Nie wyglądała jak zagrożenie, ale wolał niczego z góry nie zakładać. Przez chwile się wahał, ale ostatecznie popatrzył na nią Spojrzeniem. Tak jest, tym jego Spojrzeniem, magiczną sztuczką, która pozwala widzieć magię. I wtedy własnie stwierdził, że nie ma mowy, żeby ją wpuścił do swojego domu. Może i nie tryskała magią jak fontanna, ale... było w jej aurze coś bardzo... trudnego do uchwycenia. Jej postać owiana była szarobłękitną mgiełką, która wyglądała jakby zaraz miała się rozwiać z wiatrem. Z trudem niemal stwierdził, że mogła być Marionetkarzem. Bardziej niż jej kolory, przebijały się parzące barwy artefaktów. Bez problemów rozpoznał mruczącego mu w uszach jak kot Animicus - miał takiego samego. Wokół szyjki nitka magi zdradzająca dodatkowe bajery szalika. Jakie, nie wiedział, ale wystarczało mu na ostrzeżenie, że zwykły element garderoby to to nie jest.
Może jeśli będzie udawał, że go nie ma w domu, to sobie kobieta pójdzie? Byłby to doskonały plan, gdyby nie to, że skoro gapił się na nią od paru minut z okna, to pewnie i ona mogła zobaczyć jego. Szarpnął zasłonką odsuwając się od parapetu. Przez chwilę rozważał czy by nie przelunatykować się, ale nie bardzo chciał zostawiać dom, tym bardziej na łaskę nieznajomej. Jeszcze mu się włamie do środka, rozgości się i poczeka aż Eliot wróci. Nie był by to pierwszy raz kiedy jego chałupa zaliczyła wtargnięcie nieproszonej magicznej istoty.
Tchnęło go, czy aby może nie jest to jakaś znajoma Amelii albo Lou?
Zamiast pójść i kulturalnie spytać "kto tam", jeszcze przez chwilę nieśpiesznie rozważał sytuację, dumając, cicho trawiąc swoją niechęć i powracającą paranoję, każąc dłoniom przybyszowi marznąć jeszcze dłużej. Koniec końców otworzył drzwi i przywitało Iskrę z góry półmartwe spojrzenie kogoś, kto bardzo nie chciał nikomu otwierać drzwi, ale dźwięk nieustępliwego dzwonka za bardzo wwiercał mu się w mózg. Nie otworzył ust, tylko podniósł brwi wyczekująco. Nie wyglądało to jak dobry początek znajomości.Iskra - 28 Styczeń 2018, 18:09 Przestąpiła z nogi na nogę, coraz bardziej marznąc, ale zaaferowana była jakkolwiek inną sprawą – rozpaczała nad brakiem porannej kawy. (Likier kawowy się nie liczy.) Chyba przejęła spaczenie myśli od Victora. Kocisko potrafiło zmienić temat z jednego na drugi w przeciągu chwili – i jeszcze utrzymywać, że jest po temu logiczny powód. A Eva potrafiła być cierpliwa, gdy tylko tego chciała.
Może powinna zauważyć lokatora już w chwili, gdy odsłonił firankę (i siebie) w oknie. Umysł miała jednak zajęty wymyślaniem powodów, dla których nie powinna wracać na mieszkanie tylko po to, by zaparzyć sobie kawy, skoro parę przecznic dalej widziała Starbucksa. Z ergonomicznego punktu widzenia mogła też obyć się bez sieciówkowej lury z mlekiem sojowym i pozałatwiać sprawunki jak najszybciej, by jak najszybciej dotrzeć do własnej kuchni. Z marzeń o Lavazzy po turecku wyrwał ją ruch w polu widzenia, który okazał się mężczyzną za szybą. Trochę się zirytowała na samą siebie za to opuszczenie gardy. Tamten mógłby się swobodnie odsunąć i sobie pójść, a ruda nawet by tego nie odnotowała.
Teraz jednak była pewna, że nie sterczała tutaj na próżno. Oh, byle to załatwić. Niemal zaczęło być jej wszystko jedno, czy odnajdzie tu Dominikę Jekyll. Niemal.
Inna sprawa, że dopiero ponowne zerknięcie w okno domku, a raczej zogniskowanie wzroku na szybie tak, by zobaczyć siebie samą, uświadomiło kobiecie jak komicznie wygląda. Okutana w granatowy szal aż po czubek głowy, z założonymi ciemnymi okularami – nic dziwnego, że nikt nie chciał jej otworzyć drzwi. Westchnęła po raz kolejny, aż wokół jej twarzy uniosła się para wodna do złudzenia przypominająca papierosowy dym. Zadziwiające, że pomimo tych wszystkich rzeczy nigdy nie poczuła chęci, by obniżyć poziom stresu nikotyną. Z drugiej strony, dobrze, że już nie obniża poziomu stresu kokainą.
Poczeka swoje. Założyła ręce na piersi, by ochronić choć trochę dłonie, a później krzyknęła z zaskoczenia.
Drzwi otworzył jej trzydziestoletni, wymęczony korpopracownik w oranżowych dresach i rozczłapanych kapciach, które wyglądały cokolwiek... uroczo, ale nie to było przedmiotem zdumienia.
– Pan z warzywniaka? – zapytała, a intonacja pytania wznosiła się jak rakieta do startu, coraz wyżej wraz ze zdziwieniem w głosie rudej. Kojarzyła ekspedienta w sklepiku z warzywami niedaleko jej mieszkania, miała w końcu hopla na punkcie ekologicznej żywności, choć nie z powodu bycia neohipiską, szukającą więzi z naturą. – Pan Wels? – zapytała go asekuracyjnie, choć prawdopodobieństwo drugiego mężczyzny w tym domu, o takie porze, wiązałoby się pewnie z dosyć abstrakcyjną wizją kochanka starszej pani. (Albo informacją, że Amelia lubi starszych gości.) Takie tam myśli mózgu zmrożonego na świeżym powietrzu. Jeśli Eliot chce więcej takich domniemywań, niech dalej trzyma kobietę na zewnątrz.
Zsunęła szal z głowy, odkrywając więcej rudości i przeniosła Ray-Bany na czubek głowy, by nie wyglądać tak podejrzanie. Wszystko poszłoby dobrze, bo makijaż miała nałożony profesjonalnie, choć oszczędnie; zielone kocie oczy błyszczały, podkreślone grafitową kredką i mascarą w kolorze tych z rodzaju Czerń Twojej Duszy, uszminkowane czerwono usta odznaczały się na bladej cerze w dokładnie zrównoważony sposób, w jakiś sposób dobrze współgrając z piegami i jaskrawą fryzurą. Wszystkie elementy evowej układanki jak zawsze pasowały do siebie i wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie ogólny wyraz jej twarzy, a tego nie zdoła zakryć żaden mejkap.
Worki pod oczami dzielnie próbowały schować się za fluidem, tak jak przed chwilą za okularami, a spojrzenie obcinało mężczyznę i otoczenie wokół niego i było jakieś takie znużone, mimo twardego błysku w oczach i pleców prostych jak struna. Generalnie sprawiała wrażenie znacznie starszej niż faktycznie była, nie wspominając o roztaczanej przezeń aurze martwego spokoju, niemal (ale jeszcze nie) zrezygnowania. Albo czegoś zupełnie innego. Uśmiechnęła się blado.
– Dzień dobry, monsieur. Szukam Dominiki Jekyll. Jej matka powiedziała, że może być u swojego wujka i skierowała mnie tutaj.Eliot - 29 Styczeń 2018, 13:53 "Pan z warzywniaka?" Szczerze? W jakiś drobny, niesprecyzowany sposób, pochlebiało mu to. W życiu zdołał włożyć ręce w tyle rzeczy, od szpiegostwa po polewanie alkoholu za ladą, nie wszystkie roboty koniecznie lubił, ale ten warzywniak... Mogło to brzmieć mało ambitnie, ale była to spokojna, rutynowa praca, wśród warzyw i owoców - niczego więcej nie chciał. Poza tym, czy nie wskazywało to, że dama ta mieszkała gdzieś w okolicy? Nie pamiętał jej bądź co bądź charakterystycznych włosów, ale tak szczerze, nie bardzo się trudził, żeby kogokolwiek zapamiętywać. Za to jej zaskoczenie jakoś go rozbawiło. Fakt, że znała jego nazwisko, trochę już mniej. Niemniej jednak potaknął, może między innymi dlatego, że kobieta zlitowała się i odsłoniła nieco swojej twarzy, przez co już mniej wyglądała jak znający się na modzie płatny zabójca.
Musiał coś dostrzec w jej twarzy, a dokładniej ten pewien rodzaj specyficznego fizycznego i psychicznego zmęczenia, który nie był mu obcy, bo po paru solidnych sekundach ciszy cofnął się w głąb domu. Albo po prostu zrobiło mu się zimno w kostki i nie chciał się przeziębić. W każdym razie - kiwnął przy tym głową, żeby weszła za nim (niezależnie od tego jak bardzo chciał, aby czekająca, zmarznięta Iskra mnożyła teorie spiskowe na jego temat). Wyglądało to co najmniej, jakby Dominicka rzeczywiście u niego była. Zaraz mieli sobie rozstrzygnąć wszelkie wątpliwości. Jasne, mógł po prostu zaprzeczyć i tyle, zatrzasnąć jej drzwi przed twarzą, ale... ale coś tu mu nie pasowało. Na przykład fakt, że jego Didi szukał ktoś, kto ma w sobie magiczne iskierki. Po jego martwym, zimnym trupie, jeśli pozostawi to bez żadnego odzewu. Dlatego też Iskra znalazła się teraz po drugiej, tej ciepłej, stronie drzwi. Zostawił ją przy wieszakach, żeby się rozpłaszczyła ze wszystkich swoich warstw ciuchów, bądź co bądź w domu było ciepło, sam zaś zniknął za rogiem.
- Kawy czy herbaty? - Mogła z kuchni usłyszeć jego pytanie. Jedno z pierwszych, w każdym razie. Miał ich o wiele, wiele więcej. - Zaraz usiądziemy sobie w salonie i porozmawiamy o Dominice - zapewnił ją, znów podnosząc głos. Woda gotowała się z cichym szmerem w czajniku elektrycznym, sam też nie pogardzi herbatką, ale nic równocześnie nie stało mu na przeszkodzie, aby dolał sobie wina do kieliszka. Z tęsknotą zaś zerknął na kurczaka.
- A pani nazywa się?... - spytał, kiedy stanęła pomiędzy kuchnią a salonem.