To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto - Boczna Ulica

Anonymous - 24 Kwiecień 2011, 13:36

Walker popatrzył na dziewczynkę jak na kogoś umysłowo chorego. Serio, rzadko kiedy zdarza mu się wyrażać jakiekolwiek uczucia, a zwłaszcza przekazywać je za pomocą mimiki czy krótkiego spojrzenia. Tymczasem patrzył na dziecko jak na skończonego debila, a co więcej - to spojrzenie utrzymywał aż przez pięć sekund. W końcu jednak przeczesał ciemne włosy dłonią w geście nie mniej, nie więcej, jak roztargnienia, po czym przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w punkt przed siebie.
- Anno, upadłaś na łeb czy jak? - Tym razem Ian przemówił w głowie dziewczyny, a jego na ogół obojętny głos wyrażał zniecierpliwienie. Nie czekając, aż dziewczynka zacznie się ogromnie dziwić, że słyszy go, choć Walker nie porusza ustami, chwycił ją i przerzucił - jak na niego to całkiem, rzec można, delikatnie - przez ramię. Sprawę ułatwiał fakt, że ważyła nie więcej niż trzydzieści kilogramów. Przeszedł z nią przez ulicę, po czym posadził na pobliskich schodkach, prowadzących do jednej z kamienic. Sam Walker usiadł obok, tak, by mieć oko na dziecko i przy okazji na śliczną brunetkę naprzeciwko.
- Posłuchaj - zaczął Ian, zakładając sobie ręce za głowę i odchylając się w pozie - zrobisz co zechcesz, a jak nie chcesz słuchać to się odpieprz. - Średniowiecze to epoka, trwająca mniej więcej od V do XV wieku naszej ery. Żyłaś w niej, a co więcej - byłem przyjacielem twojego brata, Arthura. Swoją drogą, to nikt jakoś specjalnie się z twoich narodzin nie cieszył.
Czyżby Walker chciał wbić szpilę tak młodej osobie? Nie, po prostu nie dał wyprowadzić się z równowagi i przestawiał fakty takie, jakimi były. Ciągnął więc pouczanie tej nieznośnej dziewuchy beznamiętnym, zaskakująco wyluzowanym głosem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej życie po tych słowach ulegnie cholernie ogromnej zmianie.
- Co więcej, nie wiem, skąd wzięło ci się imię Sincośtam. Ochrzczono cię imieniem "Anna", może i niezbyt wyjątkowe, ale o niebo lepsze niż to, którym się przedstawiasz - wymruczał z leniwym uśmiechem, wyciągając paczkę szlugów z tylnej kieszeni dżinsów. Wetknął sobie jednego do ust, po czym podstawił ogień i zaciągnął się głęboko. Przy dzieciach nie powinno się palić? Ba, nawet nie wolno, tylko co w związku z tym? Walker wydmuchnął dym gdzieś ponad twarz płomiennookiej dziewczynki.
- Ach, i tak nawiasem - dodał mimochodem - po twoim zniknięciu cała rodzina przechodziła załamanie nerwowe, tak się o ciebie bali. Gratulacje, dobrze wykonana robota. A teraz dosyć wykładu, tłumacz się, skąd niby wzięłaś się w XXI wieku - zażądał, znów się zaciągając.

Anonymous - 25 Kwiecień 2011, 10:19

A to co za sztuczki? Przemówił do mnie we wnętrzu mojej głowy? Czyżby był jakimś magiem? Może w tych czasach oni nadal żyją?
-Ile razy mam Ci jeszcze powiedzieć, że nie jestem żadna Anna! Jetsem AAAAA! Zostaw mnie! -wydarłam się, gdy przerzucił mnie przez ramię. Co ja jestem, bala drewna, żeby mnie tak nosić? Miał szczęście, że szybko mnie odstawił, inaczej znowu musiałabym go poparzyć. Albo gorzej. Patrzyłam na niego naburmuszonym spojrzeniem.
-Mojego brata? -spytałam. -Chyba kpisz, byłam jedynaczką. -piątego do piętnastego wieku? Czyli w jakich czasach dzisiaj jesteśmy? W tymże właśnie piętnastym wieku? Ja się urodziłam w tysiąc dwieście trzydziestym, to chyba trzynasty wiek, co nie?
-A rodzice bardzo mnie kochali i byli bardzo szczęśliwi, że im się urodziłam. Nie wiem, coś za jeden i skąd się wziąłeś, ale przestań wreszcie opowiadać głupoty. Może inne się na to nabrały, ale ja nie. -o, i już. Niby na jakiej podstawie to co opowiada miało być prawdą?
-Sintel. -poprawiłam go. -Anna to było imię mojego Rajskiego Ptaka. A moje imię bardzo Ci się podoba. -koleś zaczynał mnie denerwować. -Powiedz coś, co w końcu potwierdzi ten Twój cały bezsensowny wykład, co? A nie tak paplasz coś bez kontekstu wyssane z palca. -'delikatnie zasugerowałam'. Sam chyba by na to nie wpadł.
-Moim zniknięciu? Jak już mówiłam, moja rodzina umarła, więc musiałam odejść. Jeszcze sama bym się w tym starym domu zaraziła dżumą. Ni mogli się martwić bo byli.. martwi... -wspomnienie o rodzicach trochę mnie uspokoiło, a raczej zasmuciło.
-Dwudziestym pierwszym? -na wielkiego Avona, aż tyle czasu tkwiłam w tym mieczu? Siedem stuleci? -Nie wiem, dlaczego miałabym Ci to wyjaśniać. -jakby tak to wszystko co powiedział wziąć razem o kupy, to może by wyszło, że rzeczywiście mnie znał, ale mógł to wszystko powymyślać i przypadkiem trafić z tym 'pojawieniem się' w XXI wieku.

Anonymous - 25 Kwiecień 2011, 13:41

Krzywy uśmieszek wypełzł na twarz chłopaka, nadając mu ciut krwiożerczy wyraz. Ups? Fajnie wykorzystywać przewagę nad takimi dzieciakami, nie ma co. Uśmiech jednak zniknął w następnej sekundzie, w momencie gdy słońce zaszło za chmury, a cień przysłonił jego twarz. Dotychczas Walker był miły, lecz coś w jego obliczu teraz wydawało się teraz inne. Przez chwilę mogło się zdawać, że zamierza wyrządzić krzywdę Annie. Od tak, po prostu, bez żadnego powodu mógłby ją ukatrupić tu i teraz.
Wbił w nią stalowe, miażdżące spojrzenie i milczał przez dłuższą chwilę. Co się teraz działo w jego głowie? Wiedział to tylko Walker. Możliwości jest wiele: mógł rozważać, dlaczego płomiennooka robi z niego idiotę. Mógł również zastanawiać się nad sposobnym pozbyciem się dziecka, które widocznie działa mu na nerwy. Możliwym było też, że zastanawiał się nad amnestią i tak dalej, i tak dalej.
W końcu ciemnowłosy przytknął papierosa do ust raczej mechanicznym ruchem, a następnie strzepał popiół pod nogi dziewczynki. Błyskawicznym ruchem nachylił się nad nią, skracając dzielącą ich odległość. Anna mogła poczuć obłoki dymu tytoniowego, oplatające ściśle jej twarz - niczym macki ośmiornicy lub łapy chciwych obleśnych typów - oraz zapach cynamonu.
- Mówisz, żebym powiedział coś, co potwierdzi moją prawdomówność, tak? - zapytał cicho ze słyszalną groźbą w głosie. Spójrzmy prawdzie w oczy: dziewczynka nie miała najmniejszego pojęcie o tym, kim jest Walker. Ha, nawet nie znała jego imienia. Dlaczego w takim razie ciągle siedziała na schodach zamiast uciekać? Przecież zawsze mogło się okazać, że Ian to psychopata, co właściwie jest niewykluczone... - Słońce, ja nie kłamię. Robię dużo złych rzeczy, lecz kłamstwo raczej nie leży w mojej naturze. Skoro tak bardzo chcesz, to wedle życzenia - zaraz ci wszystko udowodnię, a ty skończysz wreszcie pieprzyć cholerne głupoty.
Skoro Anna ciągle powtarza swoją bzdurną bajeczkę, którą wymyśliła na poczekaniu, a nawet nie chce powiedzieć, z jakiej paki wzięła się w XXI wieku, Ian nie będzie się z tym pieprzyć.
- Nic nie mówiłem o tym, że nie będzie bolało - zdążył jeszcze beznamiętnie przemówić w jej głowie, zanim obraz przed oczami Anny pociemniał. Tak oto Walker użył namiastki swojej mocy, aby przywołać wszystkie wspomnienia po kolei, począwszy od narodzin Anny i skończywszy na jej zniknięciu. Owe wspomnienia stawały przed jej oczami jak ruchomy film, a sama Anna była ich uczestnikiem jedynie mentalnie. Chłopak najzwyczajniej w świecie grzebał jej w głowie, przywołując wszystkie wspomnienia z tamtego czasu i nie zważając na uczucia dziewczynki. Co go to obchodzi, co czuje ta gówniara, cała ta patologiczna sytuacja zaczęła go po prostu męczyć. Najgorsze było chyba jednak to, że poniekąd poczuwał się do opieki nad tym bachorem, ze względu na Arthura. Walkerowi można wiele zarzucić, lecz z pewnością nie to, że nie był oddany.
Gdy seans w głowie Anny dobiegł końca, a wykrzywione bólem twarze jej rodziny rozpłynęły się we mgle, dziewczynka z pewnością czuła silny ból w klatce piersiowej oraz głowie - w sumie taki, jakby wsadzano w nie sztylet. Walker natomiast siedział koło niej, wypalając do końca papierosa i wpadając w posępne zamyślenie.
- Wytrzymaj, poboli tylko chwilę. A gdy przestanie boleć i wreszcie się ogarniesz, będziemy mogli poważnie porozmawiać, Słońce.

Anonymous - 26 Kwiecień 2011, 12:28

Patrzyła na tą całą scenę z pewnej odległości. Dziwne rzeczy się działy, lecz u niej już chyba nic nie wywoła zbytniego zaciekawienia. Chyba, że to będzie motek wełny. Tak. Dawno nie goniła, za żadnym. Właściwie to chyba dobrze. Wyglądałaby przecież idiotycznie.
W trakcie tej dramatycznej sceny padła pewne znajome imię. Chociaż... właściwie. Może nie o tą osobę chodziło? Przecież tyle mężczyzn może się tak nazywać. No. A już miała nadzieję. A póki co poobserwuje ich sobie z tego cholernego murku, chociaż tyłek jej już trochę przymarzał.

Anonymous - 26 Kwiecień 2011, 21:31

Tak, wyraz twarzy chłopaka tak mnie przeraził, że spięłam się wewnątrz, gotowa do przemiany w demona. Atak jednak nie nastąpił, zamiast tego nieznajomy mi wciąż i irytujący jegomość znów włożył do ust ten dymiący patyk. Bardzo mi się nie podobał zapach owego patyka. A kiedy wręcz pochylił się nade mną, nie tylko zmarszczyłam nosek z powodu owego smrodu, ale również wywołałam małe ogniste kule na swoich piąstkach. Jednak i tym razem atak nie nastąpił. Wciąż jednak irytował mnie ten smród, więc bezczelnie wyjęłam patyk z ust chłopaka i cisnęłam go gdzieś daleko, najdalej jak umiałam. Nie wiem, co było tego skutkiem, ale nagle poczułam się trochę.. inaczej. bardziej, jak siedmiolatka. Chciałam się pobawić, podroczyć.
-Tak, właśnie o to proszę. -powiedziałam już trochę mniej napiętym tonem.
Nigdy nie kłamiesz? No, tego akurat nie wiem. Może właśnie zawsze kłamiesz, a to jest kolejne kłamstwo? -To Ty za przeproszeniem pieprzysz głupoty. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. -no proszę, jaka się nagle stałam wyrozumiała i tolerancyjna. Aż sama się zaskoczyłam. No ale cóż, odkąd tamten sędziwy Mag mnie wyleczył, to miałam takie wahania nastroju... Na nieszczęście dla otoczenia, które w sumie i tak zawsze było niewielkie.
-Bolało? To ja nie chcę! -zdążyłam jeszcze krzyknąć, zanim odleciałam. A potem... potem było dziwnie. przez chwile byłam jakby nigdzie. Potem w oddali pojawiło się światło, a jeszcze później... Jacyś ludzie. Mężczyzna i trzech chłopców. A jeden z nich... wyglądał jakoś znajomo. Miał rude włosy... Był podobny do mnie. A drugi... drugi też był jakoś podobny do mnie. Wyglądał inaczej, niż ten pierwszy, ale... Nawet ojciec. Rudy. Tylko trzeci chłopak nie pasował do obrazka, a mimo to również był jakiś znajomy. To zimne, żelazne spojrzenie... przecież to ten chłopak, który obok mnie siedzi! Znaczy się teraz stoi przede mną... Mniejsza. Ważniejsze było, o co w tym wszystkim chodzi. Nie mogłam się ruszać, tylko widziałam, słyszałam, czułam.
-Emily, mamy córeczkę! -
przemówił mężczyzna, ten, który trzymał mnie na ramionach. Kobieta coś odpowiedziała, gdzieś tam się przewinęło imię Anna, nawet kilka razy, również imię Arthur i Edward. Byli to Ci rudzielcy. No i jeszcze Ian, czyli ten o stalowym spojrzeniu.
Potem było wiele obrazów. Przerażone twarze Erica, Emily, Arthura i Edwarda, niebo, wolno przesuwające się nad moją głową, las... a potem rodzice. Ale czy rzeczywiście rodzice? W taki mniej więcej sposób przeleciało całe moje życie, nawet jego najboleśniejszy moment, gdy zamordowałam Annę. A tak długo jej szukałam. Całe życie, aż to teraz, do momentu, w którym odleciałam i jednocześnie wróciłam.
Głowa i pierś bolały mnie niemiłosiernie, myślałam, że zaraz znów odlecę.Tak się jednak nie stało, gdy ból ustał, zaczęłam trawić to wszystko, co przed chwilą zobaczyłam. Po policzkach ciekły mi łzy. Tak wyraźne odświeżenie tak bolesnego wspomnienia musiało wywołać silne emocje. Chciałam się do kogoś przytulić, ale w okolicy był tylko stalowooki... Ian. A co tam. Przysunęłam się do niego, wskoczyłam mu na kolana i przytuliłam się mocno. Wciąż rozmyślałam o tym, co zobaczyłam. A więc zostałam przygarnięta? I naprawdę nazywam się Anna? I miałam dwóch braci...
Pociągnęłam nosem.
-To prawda? -spytałam, gdy trochę się otrząsnęłam. -To co mi pokazałeś. Nie wymyśliłeś tego? -pewnie tak by nie się nie przyznał, gdyby to wszystko rzeczywiście było kłamstwem, no ale... taki odruch.

Anonymous - 28 Kwiecień 2011, 17:19

Ta cała mała Anna powinna się ogarnąć. Gdy wspięła się, cała rozdygotana, na kolana Walkera, chłopak obrzucił ją raczej podłym spojrzeniem, oznajmiając jej wymownie, że niezbyt mu to na rękę. Nie chciał jej niańczyć, od tego miała rodziców.. A fakt, jej rodzice już dawno leżą sobie pochowani na dziko w czyimś ogródku. Zaryczana dziewczynka wciąż jednak siedziała na jego kolanach, czekając na słowa pocieszenia, ba, na gest współczucia! Pech? Zdecydowanie pech, tylko czyj?
- To prawda? - Zmałpował płomiennooką. Wredne, ale cóż. Jeszcze weźmie go za jakiegoś gentelmana, który wspaniałomyślnie odświeżył jej wspomnienia. Taa, i co jeszcze. Tonie ufo, tonie ufo? - W jakim celu miałbym to wymyślać, co? Żeby zrobić na złość jakiemuś... dziecku? Sorry, ale byłoby mi szkoda tracić na ciebie czas - uciął dosyć krótko, do rzeczy.
Słońce powoli zaczęło zachodzić, czerwono-pomarańczowe światło padało na ulice; robiło się coraz chłodniej. Ian ściągnął dziewczynę z kolan, wstał leniwie po czym zrzucił z siebie bluzę, zostając w czarnym t-shircie. Schylił się, a następnie założył ubranie na ramiona Anny bez słowa. Czyżby pierwszy gest opiekuńczości? Cholera wie. W każdym razie minę miał niezidentyfikowaną.
- Twoi rodzice zginęli w wyniku epidemii gruźlicy. Wiesz, w tamtych czasach nie było szczepionek ani takich tam. Twoi bracia zostali zamordowani. Zostałaś sama na świecie. - Prawda w oczy kole? Ian jednak uznał, że dziewczyna powinna to wiedzieć. Nie zawracał sobie głowy tym, że ma dopiero siedem lat i jest małą, uczuciową oraz bezbronną osóbką. No bo co go to obchodzi.
Walker wyciągnął kolejnego szluga, bo tamtego Anna mu wywaliła. Bezczelna młoda... poradzi sobie w życiu. Odpalił go, zaciągnął się dla świętego spokoju, po czym skierował swoje kroki przed siebie, zostawiając dziewczynę w tyle. Po chwili jednak obejrzał się przez ramię, patrząc na nią z ukosa.
- Idziesz czy nie? - powiedział trochę głośniej, tak, żeby usłyszała. Był cholernie głodny i nie miał zamiaru sterczeć bezczynnie z tą całą, przeklętą Anną, która przywołała żywe wspomnienia Arthura oraz jego przeszłości. Pieprzyć to.

Trochę chaotycznie, niezbyt wyczerpująco, ale jest. Aż sam z siebie jestem dumny, ze dałem rade coś napisać.. xd

Anonymous - 28 Kwiecień 2011, 17:43

Jej zadanie było raczej proste i nie miała żadnych powodów by odmówić jego wypełnienia. Co prawda wiedziała że pracodawca nie bez powodu się zwrócił akurat do niej. Jego umiłowanie do zwierzątek było dziwne, więc dziewczynka po którą szła, musiała być albo nieznośna, albo jakaś dziwna... więc dziewczyna szykowała się na najgorsze i wcale nie przejmowała się otoczeniem w jakie musiała się zapuścić... Bywała w gorszych miejscach, ale ta mała... Cóż, w nieciekawe sytuacje się musiała pakować, ciekawe czy Roland będzie musiała ją ratować z opresji.
Kiedy zobaczyła w oddali jakiegoś chłopaka obściskującego jakąś panienkę, od razu pomyślała, że to o niej mowa... Jednak to dziecko kompletnie nie pasowało do opisu "Annabelli". Dopiero po pewnym czasie Roland zauważyła spokojnie przyglądającą się wszystkiemu dziewczynkę, z dużymi kocimi uszami i dyndającym ogonkiem. Ta za to idealnie pasowała do kolorowego opisu.
Roland zbliżyła się do niej, stukając obcasami i mrużąc oczy. Dziecko, jak dziecko, pewnie to charakter się upodobał szalonemu arystokracie. Kobieta położyła dłoń na jej ramieniu.
- Panienka Annabelle? - spytała Roland i puściła już jej ramię, żeby dziecko nie poczuło się osaczone... Chociaż jeśli będzie musiała użyć siły, to się nie zawaha.

Anonymous - 28 Kwiecień 2011, 17:55

Już miała pisnąć, skoczyć i wydrapać oczy, gdy zobaczyła Cycki. A były to Cycki przez duże „c”! Takie rzeczy jak te zasługują sobie na wielką literę, gdyż nie są byle czym. Są nawet bardziej wartościowe niż niektóre osobistości.
Pomachała ogonem. Nie zaraz. Skąd ten ogon? Miała nie mieć ogona. Ach rozkojarzyła się przez to małe, głupiutkie coś, co jest rzekomo demonem! I na dodatek niczego się wartościowego nie dowiedziała. Życie potrafi być podłe.
Miauknęła jak na prawdziwego futrzaka przystało i spojrzała wielkimi, złotymi oczyma na te Cycki. Znaczy na tą kobietę, która je posiadała.
- Zależy kto pyta~- zrobiła całkiem niewinną minę, sugerując, że nic nie zrobiła.
A tak swoją drogą wcale się nie zgubiła. Wcale.
Ale te Cycki...

Anonymous - 28 Kwiecień 2011, 19:25

Chłopak zdecydowanie był bezpośredni i nie był zbyt miły. Ale przynajmniej był prawdomówny, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Może mylne, ale cóż...
Kolejny jego gest nieźle mnie zaskoczył. Wyraz opiekuńczości od Iana? To do niego nie pasowało.
-Dzięki... -powiedziałam cicho ze szczerą wdzięczności i otarłam łzy. Chyba już było mi trochę lepiej.
-Szczepionek? -spytałam zdziwiona. -A co to jest szczepionek? -może jakaś broń? Brzmiało trochę jak 'oszczep'.
Zamordowani... Cóż, jakoś niespecjalnie chciało mi się z tego powodu płakać, nie znałam ich. To samo z rodzicami. Ciekawe, czy byliby lepsi od moich przybranych...
-Tak, wiem... -przyznałam mu rację. Rzeczywiście byłam sama. Chyba, że... -No a Ty? -spytałam. -Chyba jednak nie jestem taka całkowicie sama, prawda? -spojrzałam na niego. Spodziewałam się odpowiedzi w stylu 'Nie, ja jestem dla Ciebie nikim i nikim na zawsze pozostanę.' To by było bardzo w jego stylu. Przynajmniej na tyle, na ile go znam, a zwróćmy uwagę, ze znam go kilkanaście minut.
Ech, i znowu ten dymiący patyk. Zmarszczyłam nosek, nie lubiłam tego zapachu. Gorszy niż z obory. -Mógłbyś przestać? -poprosiłam, pokazując na przedmiot w jego ustach. Pewnie i tu odmówi. No cóż, mówi się trudno, jakoś to zniosę...
Gdy Ian wstał, zerwałam się i pobiegłam za nim.
-Ale właściwie dokąd? -no właśnie, dokąd mnie ciągniesz Ianie?

Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 12:24

- Działam solo… - oznajmił raczej szorstko gdy Anna podbiegła, w odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie w związku z tym, czy jest sama. Tak, jest sama, i ma pecha. Jeżeli oczekiwała innej odpowiedzi, to chyba się odrobinę przeliczyła. Ian cenił sobie tą cholerną samodzielność, wolność i tak dalej. Związki? Jego związkami były kobiety na jedną noc. Rodzina? Nie miał pojęcia, gdzie jest, i miał wyjebane. Przyjaciele? Ha, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a on biedny nigdy nie był. Zresztą, przyjaciela miał tylko jednego, i był nim właśnie brat płomiennokiej. Spójrzmy prawdzie w oczy: miałby zakłócić swoje wcześniejsze życie ze względu na jakąś małolatę? Jeszcze czego.
Walker znów się zaciągnął, po czym wydmuchnął dym, tworząc z niego małe kółeczka. Olał prośbę dziewczyny co do fajek, przecież nie będzie słuchał rozkazów (chwila, to przecież była prośba, prawda?) jakiegoś bachora.
- …ale mam dług honorowy wobec Arthura – dodał dopiero po chwili, krzywiąc się przy tym, tak samo jak przy jedzeniu cytryny, tylko że bardziej cynicznie. Tak – kolejna cecha charakteru Iana Najwspanialszego – jest honorowy. Któż by to powiedział?! Fakt, niekiedy kradnie, wysadza, podpala – a to wszystko jedynie dla chorej rozrywki. Jeżeli jednak dał komuś słowo, to zamierzał je dotrzymać. Wiedział o Arthurze o wiele więcej niż Anna, która nawet go nie pamiętała. Walker miał o wiele więcej tajemnic, niż dziewczyna mogłaby przypuszczać.
Spojrzał w bok, a właściwie w dół, na Annę. Teraz będzie starszym bratem, a nawet tatusiem. No pięknie.
- Zasady wyjaśnię ci w mieszkaniu – bo przecież nie domu, do cholery. To była bardziej rudera niż dom, totalnie nieprzystosowana dla dzieci. Zresztą, dziewczyna przekona się na własne oczy, jak tam jest uroczo.
- Tylko nie nastawiaj się na willę z basenem – zamruczał w jej myślach, nieco ironicznie. Zabawek też nie miał. Dziewczynki chyba nie przepadają za A co do jedzenia – coś się wykombinuje. Bo lodówka... on w ogóle miał lodówkę? Do diabła z tym. Swoją drogą, siostra Arthura będzie pierwszą osobą, która zobaczy jego przytulne mieszkanko. Walker jakoś nigdy nie palił się do zapraszania kogokolwiek.
Dokończył papierosa, niedopałek wyrzucił beztrosko na chodnik, po czym skręcili w parę uliczek, które nie wydawały się zbyt przyjazne.. ale co z tego.
- Zaczyna się ciekawie... Jak cholera... - rzucił z kolejnym uśmiechem z serii: "Za co mnie to spotkało?", po czym skręcił w następny zakręt, groźnie mrużąc stalowe oczy.

Zt x2

Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 13:29

Patrzyła spokojnie to na nią, to na tamtą dwójkę, która już się oddalała. Cóż jej mała przesyłka nie wydawała się mieć w planach żadnej ucieczki, więc nie musiała jej jakoś nadzwyczaj dokładnie pilnować. Nie wzruszyło nią też, że dziewczynka patrzy się na jej piersi... Jak to mówią, do czego są piersi jak nie do patrzenia? Co prawda dziwnie było, że taka mała dziewczynka na nie patrzy, ale to szczegół.
- Pytam, ja. Twój pan prosił by cię do niego zaprowadzić. - odparła bardzo spokojnie i uśmiechnęła się do niej. - Pójdziesz sama, czy mam cię pociągnąć? - No może było to odrobinę wredne, ale tylko to pytanie się nadawało, aby dać małej znak, że chce również już iść... Miała sporo do roboty.
Zastanawiało ją tylko, kiedy ten kotek da jej popalić, gdyż gdyby się okazał zwyczajny, na pewno by nie uwierzyła, że Arthur to coś adoptował.

Anonymous - 30 Kwiecień 2011, 18:43

Zrobiła Bardzo Smutną Minę. No nie! Oni się oddalali, a ona tu nadal siedzi, i wcale nie jest zgubiona. Całe przedstawienie uległo końcowi, nie ma co robić, cała zabawa kaput. A ta pani przed nią jest niemiła. Ciekawe ile ma lat...
Otworzyła pyszczek, żeby już jej odpowiedzieć, ale zaraz go zamknęła. Nie, ta osoba nie należy do tych, którym można pyskować i denerwować ich. Inaczej można skończyć na palu albo innym ostrzu. Poza tym pójdzie do pana.
- A za co pociągnąć?
Miała nadzieję, że nie za uszy/ ogon, bo by oczy wydrapała chyba żywcem.
- Dobra, dobra! Idę!
Wstała, przeciągnęła się po kociemu i uśmiechnęła.

Anonymous - 1 Maj 2011, 10:59

Pani Roland nie była aż tak bardzo niemiła, jak niemiła być potrafiła. Oczywiście, najmniej była miła dla tych których miała w planach zjeść, szczególnie, że jadła tylko ludzi niemiłych i swoich wrogów, więc obecnie zachowywała się po prostu normalnie. Delikatnie położyła dłoń na głowie Annalbelli i podrapała ją za uchem, tam gdzie koty lubiły najbardziej. Oczywiście nie było to drapanie jak psa, tyle Roland także była w stanie odróżnić! Głaskała ją jak normalnego kotka.
Raczej mało prawdopodobnym było, by ten kociaczek był w stanie wydrapać jej jakąkolwiek część ciała. Roland była naraz skrytobójcą, akrobatą i ludożercą, co się z tym wiązało to fakt, że była silniejsza i szybsza niż normalni ludzie. Zapewne unieruchomiłaby kotka, a jeśli kotek nadal by się rzucał, to by mu złamała jakąś części ciała, na przykład nóżkę, żeby nie uciekał i związała by go jakimś sznurem... No ale to był najgorszy scenariusz z możliwych, gdyż obecnie Roland była wręcz baaardzo miła. Nawet miała w planach się przedstawić!
- Jestem Roland, Annabello, miło mi cię poznać... Twój pan wiele o tobie opowiadał - powiedziała lekko pchając ją w stronę wyjścia z tego obskurnego miejsca. W tym momencie kobieta zauważyła niezadowoloną minkę kotka, który oglądał się za jakąś parą. - Coś się stało? - spytała Roland idąc powoli i stukając obcasami.

Anonymous - 2 Maj 2011, 16:03

Och jak miło. Ktoś ją podrapał za uchem. Akurat w to czułe miejsce. Zrobiła rozmarzoną minę. Tak przyjemnie, tak cudownie. Czemu zawsze tak nie może być? Byłaby wtedy o wiele bardziej zadowolona z życia.
A więc Pani nazywa się Roland. Przypominało jej to imię pewnego rycerza z legendy. Może ona też jest rycerzem? Och i Arthur o niej opowiadał! Ciekawe co?
Dała się popchać do wyjścia.
- Nic się nie stało. Tak sobie myślałam...

Anonymous - 3 Maj 2011, 16:26

Del po cichu prowadziła swoją towarzyszkę w kierunku stworów. Niestety musimy trochę po wnerwiać istoty podobne do nas bo ludzi jakoś wywiało z ich świata. Deliel chętnie wnerwiła by jakiegoś człowieka no ale cóż.
-Słuchaj. Ludzi jakoś w świecie ludzi ostatnio mało lecz możemy po wnerwiać istoty z krainy luster.
Powiedziała szeptem do ucha kumpeli yyyy przepraszam przyjaciółki i podeszła do dwóch dziewczyn które chyba chciały stąd odejść.
-Cześć! Czy mogę się dołączyć do rozmowy?
Co ona robi? Chyba dawno kogoś nie wnerwiała... no co ja gadam wnerwiała kogoś dwa dni temu. Tępota. Zwykle wtapia się w rozmowę a potem kogoś wnerwia. Zobaczymy co zrobi jej kumpela... mam nadzieje że także rozwinie tę rozmowę. Ahh...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group