Terry - 26 Marzec 2017, 15:52 Zasnął niemale od razu. Z początku po prostu okrywała go ciemność. Jak zwykle, jednak po bliżej nieokreślonym czasie czerń rozdarła się przez biel światła. Zasłonił swoje oczy. Gdy się już przyzwyczaily do bieli dostrzegł postać zmierzającą w jego stronę.
Długa złoto biała suknia, blond, długie włosy, szczupla postura, nie za wysoka. Już wiedział kim jest ta postać. Jeszcze zanim się odezwała wiedział że to ona.
Elizabeth. Dokładnie w momencie gdy pomyślałam o jej Imieniu ujrzał jej uśmiechnięta twarz.
Tak jak kiedyś tak i teraz jego serce zalało ciepło. Naprawdę była jak promień słońca. Wiedział że to tylko sen. Czuł się tez trochę podle że śni o zmarłej żonie podczas gdy w ramionach trzyma kobietę która wniosła na nowo w jego życie barwy.
Elizabeth podeszła do niego i poglaskala po policzku.
- To ostatni raz jak się widzimy wiesz?
-wiem
-pogodziles się w końcu z przeszłością. Ciesze się.
-Gdyby nie ona...
-Tak wiem. Rozumiem i jestem wdzięczna losowi że ją spotkałeś. Zadba o Ciebie
-Umiem sam o siebie zadbać Eli
-tak tak. Wiem. Doskonale to pokazywales. Jesteś Głuptasem. Gdyby nie ona prawdopodobnie źle byś skończył.
-to prawda. Jest darem.
-tak. Dbajcie o siebie. Żegnaj mój miły
Złożyła na jego ustach roześmiany pocałunek po czym odeszła a Terryego znowu przytuliła ciemność. Jednak tym razem nie czuł ciężaru samotności. Tuż obok niego w powietrzu wisiał tęczowy ogień. Dość mały płomyk ale dzięki niemu czuł że zaczyna się w jego życiu nowy rozdział. W końcu dotarło do niego że życie przeszłością nic nie da. Eli nie tego by dla niego chciała. Znał ją na tyle że wiedział. Jakby go zobaczyła to oberwalby i to nieźle za to wszystko co się z nim działo. Zostanie w jego sercu na zawsze. Ona i ich dziecko. Jednak w tym zranionym sercu pojawiło się miejsce. Miejsce Iris. Tej psotnej kobiety dzięki której znowu się śmiał. Zamknął oczy a płomyk zgarnął w dłoń i przyłożył gi do serca. Płomyk wszedł w nie a on poczuł ciepło. Wszystko się teraz zmieni.
Miał nadzieję że zarówno dla niej jak i dla niego na lepsze.
Czuł że się obudził ale nie otwierał oczu. Czuł że Iris wstała. Słyszał że się krząta po kuchni. Ledwie się powstrzymał by się nie uśmiechnąć. Co mu się w sumie opłaciło, poczuł najpierw jej zapach a następnie jej usta na swoich ustach. Przyciągnął ją wtedy do siebie tak że na nim leżała. Oddał jej pocałunek pełen pasji i uczuć. Gdy pocałunek się skończył pogladzil ją po policzku.
- Co przygotowałaś? - uśmiechnął się połgębkiem. Cokolwiek by to nie było z chęcią to zje. Bowiem był głodny jak wilk po zimie.Iris - 26 Marzec 2017, 18:03 Nie spodziewała się, że Terry tak szybko się obudzi. Może już od dawna nie spał a tylko wypoczywał z zamkniętymi oczami.
Gdy pociągnął ją na siebie, poczuła twarde mięśnie jego klatki piersiowej. Terry był cały idealny. Idealne ciało, idealny charakter. Był tym którego kobieta szukała bezwiednie przez te wszystkie lata gdy była samotna. Pokochał ją, dał jej bezpieczny dom. Miejsce do którego wraca się po całym dniu pracy i przygód. Ostoję.
Pocałunek był namiętny i pełen żaru. Iris odwzajemniła go, gładząc mężczyznę po bokach głowy. Mogłaby tak leżeć z nim do końca życia...Ale kiedyś przecież trzeba wstać i zabrać się za coś innego. Leniuchowanie może i jest fajne ale Iris należała do osób aktywnych, lubiła się ruszać.
Kiedy zapytał o posiłek, kobieta spuściła wzrok i zsunęła się z niego na podłogę. Było jej strasznie głupio że szczytem jej umiejętności kulinarnych były...kanapki.
Wskazała na nie ręką ale nie odezwała się bo wstyd odebrał jej mowę. Na policzkach pojawił się rumieniec.
Chociaż włosy utrzymywała w kolorze ciepłego brązu (bo takie lubił Terry) to niektóre kosmyki błyszczały kolorami tęczy. Oczy mieniły się barwami - była zrelaksowana, chociaż w tej chwili najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Skarciła się w myślach - przyniosła nieszczęsne kanapki ale nic do picia. Głupia!
Wstała i szybkim krokiem podeszła do lodówki. Znalazła sok, wzięła go bez namysłu i zebrała dwie szklanki po czym wróciła do Terrego.
Unikała jednak jego wzroku. Jako nowa pani domu powinna zrobić jakiś solidny obiad. Coś co zapełni brzuch głodnego mężczyzny. W końcu Terry pracował, to ona wysłużyła się mocą.
Patrzyła na talerz i postawiony na stole sok. Nie śmiała zachęcać by spróbował jej żałosnych kanapek.
Przez myśl przebiegła jej abstrakcyjne myśl, zupełnie niezwiązana z posiłkiem. Pomyślała o ubraniu - będzie musiała coś kupić by nie chodzić cały czas w tym samym zestawie. Tylko...czy Terry zechce towarzyszyć jej w zakupach? Może wybierze jej coś ładnego? Była ciekawa jego gustu.
Wyglądał na spokojnego, widziała radość na jego twarzy i była taka szczęśliwa! Miłość napełniająca jej serce grzała przyjemnie. Iris czuła że przy nim już do końca swoich dni będzie najszczęśliwsza na świecie.
- Terry, Najdroższy, czy... wybrałbyś się ze mną po jakieś...ubrania? - zapytała nieśmiało gdy zaczął jeść - Bo widzisz... Ja nie mam nic oprócz tego co miałam przy sobie gdy tu przybyłam. - wzrok miała spuszczony a twarz czerwoną ze wstydu - A chciałabym być piękna. Dla ciebie. Każdego dnia. Zawsze. Terry - 28 Marzec 2017, 16:53 Nie od razu zrozumiał reakcje Iris. Po tym jak zadał pytanie ta spuscila wzrok, zsunela sie z niego i nie patrząc w jego stronę machnela ręką na stolik.
Zmarszczyl brwi i spojrzał w tamta stronę. Na stole leżał pokazny stosik kanapek. Teraz tym bardziej juz nie rozumial. Zrobila kanapki więc o co chodzi?
Przyjrzał się jej, na policzkach miała rumieniec. W momencie gdy chciał ją dotknąć ta zerwała się i pobiegła wręcz do kuchni. Mężczyzna westchnął. Kobiety chyba do końca życia nie przestaną go zaskakiwać.
Przyniosla mu sok i dwie szklanki. Cały czas unikala jego wzroku. I wtedy przypomniał sobie jak gdy robił naleśniki mówiła o swoim braku umiejętności kulinarnych. A więc o to chodzi? Wstydzi się tego że zrobiła mu tylko kanapki? Pokręcił niedowierzajaco głową.
Podniosł się i usiadł na kanapie. Nalal sobie soku i w ciszy zjadł ze trzy kanapki. Które były dobre. Z resztą. Nawet gdyby były niedobre i tak by je zjadl.
W ciszy wysłuchał jej prośby. Napil się soku który okazał się sokiem grejpfrutowym. Jego ulubiony.
To zrozumiałe że chciała kupić sobie ubrania. Żadna kobieta nie chciałaby chyba, ciągle paradowac w ubraniach swojego faceta. Pogladzil swoja brode i spojrzał na nią srogo nadal marszczac brwi. Nagle wstał i nadal nic nie mówiąc podszedł do niej. Spojrzał na te barwna postać z góry. Nagle uśmiechnął się i podniósł ją do góry zarzucając sobie na ramię. Następnie drugą ręką dal jej solidnego klapsa.
- Kanapki były świetne. Chętnie bede Ci towarzyszył w zakupach jeśli dasz się zaprosić na kolacje po nich. - powiedział uśmiechając się tajemniczo. Zaniósł ją tak na górę do jej sypialni gdzie postawił ją na podłogę.
- Nie wiem w sumie w czym wolisz teraz iść. Jeśli chcesz to dam Ci jakaś swoją koszule czy coś w ten desen a jeśli nie to ruszamy w drogę. Póki ładna pogoda. Rory zostanie tym razem w domu. - podszedł do niej i pocałował w usta. W jego oczach można było dostrzec wesołe ogniki. E zależności od jej odpowiedzi albo poszedl do siebie i przyniosl jej najmniejsza koszule jaka mial albo od razu zeszli z powrotem na dół. Gdzie ubrali plaszcze i buty a następnie wyszli z domu i ruszyli w stronę miasta.
Z. TIris - 5 Kwiecień 2017, 14:22 Terry obserwował każdy jej ruch, dziwiąc się zachowaniu kobiety. Iris było zwyczajnie głupio, że ona jest w stanie zrobić mu tylko nędzne kanapki. On dał jej dom, dał jej siebie i pokolorował świat...
Czyż to nie ironia? Taka kolorowa dziewczyna, a jej świat był mroczniejszy niż niejednego Cienia.
Gdy podniósł się i spojrzał na nią z góry, podniosła na niego swoje błyszczące oczy. Był taki... duży. Majestatyczny. Pewny siebie mężczyzna o ciele boga.
Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy zmarszczył brwi.
Czyżby przesadziła? No tak... chciała go wykorzystać. Chciała kupić kilka rzeczy za jego pieniądze. Chyba nadużyła jego cierpliwości.
Patrzył na nią a ona machinalnie trochę się w sobie skuliła. Był władczy, przy nim czuła się bezpiecznie ale jednocześnie było w nim coś, co sprawiało, że Iris nie chciała mu się sprzeciwiać.
Dopiero gdy zauważyła że jego oczy się śmieją, rozluźniła się nieco a gdy poderwał ją w górę i zarzucił sobie na ramię, pisnęła. Klaps natomiast wywołał wdzięczny chichot.
Jej kochany Terry. Uwielbiała jego uśmiech, zmarszczki przy oczach i tą śmieszną bródkę, przystrzyżoną w bardzo ciekawy wzór.
Nawet jeśli była ciężka, Terry nie dał tego po sobie poznać. Zaniósł ją na górę a ona śmiała się ze szczęścia całą drogę. Czasem wymachiwała nogami, udając że chce się wyrwać.
Gdy postawił ją na podłodze w pokoju w którym spała, uśmiechnęła się do niego od ucha do ucha. Był silny, mądry, przystojny jak diabli... i dobry. Jego skrzywdzone serce miało w sobie tak ogromne pokłady dobroci, że Iris gdyby miała jakieś niewyobrażalne skarby, ozłociłaby go całego.
- Dziękuję. - powiedziała rozpromieniona - W sumie... Jeśli nie byłby to problem, to czy mógłbyś coś mi pożyczyć? Jak coś kupimy, przebiorę się. - powiedziała patrząc na niego z wdzięcznością.
Pocałunek był słodki i namiętny, aż chciało się pociągnąć go dłużej i przeobrazić w coś więcej. Iris zarzuciła mu ręce na umięśnione barki i wplotła dłonie we włosy, mierzwiąc je nad karkiem.
Tak, zdecydowanie kochała go całym sercem. Spotkała wreszcie pokrewną duszę, tak samo skrzywdzoną, choć może nawet bardziej...
Przez myśl przebiegło jej pytanie: czy jego żona, gdyby widziała go teraz, byłaby szczęśliwa, że Iris z nim jest? Czy pogodzi się z tym, że tęczowa kobieta zajmie jej miejsce, zostając Panią Domu?
Terry na chwilę wyszedł, Iris postanowiła wykorzystać to na przygotowanie małej zasadzki. Schowała się za drzwiami tak, by wyskoczyć na mężczyznę jak wróci.
Po chwili gdy do pokoju wszedł Terry, nie czekając długo, skoczyła mu na plecy, śmiejąc się głośno. Pocałowała go w policzek i zeszła, dając mu swobodę ruchów.
Przyjęła ubrania z wdzięcznością - Marionetkarz dał jej zieloną koszulę i pasek. Wystarczyło spojrzenie by już wiedziała jak to spożytkować.
Zanim jednak zaczęła się ubierać, podeszła do swojego mężczyzny i przylgnęła do niego ciałem. Ich twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie. Jedną dłoń oparła na jego umięśnionym torsie a drugą zjechała po brzuchu aż do...
Co poradzić. Uwielbiała go dotykać. Cholera! Uwielbiała wszystko co było z nim związane!
Pocałowała go w usta, ale krótko jak gdyby chciała jedynie złożyć obietnicę. Szybko też zabrała rączki i uśmiechnęła się słodko.
Ubrała koszulę, zapinając ją do dekoltu tak, by zakryć wdzięki. Ubranie sięgało jej do połowy uda - idealna tunika! W talii przewiązała się paskiem dzięki czemu z koszuli Terrego powstała całkiem zgrabna sukienka. Oczywiście ktoś mógłby kręcić nosem, ale Iris miała to chwilowo gdzieś. Cieszyła się, że spędzi z nim czas poza domem. Oznaczało to, że mężczyzna nie wstydzi się przyznać do tego, że uważa ją za kogoś więcej.
Zeszli razem, ubrała swoje buty, sznurując dokładnie a na ramiona zarzuciła płaszcz. Koszula która stała się na potrzebę chwili tuniką wyglądała w tym zestawieniu całkiem fajnie.
Zanim wyszli, kobieta pogłaskała Rorego, żegnając się z nim. Wyszła przodem a gdy stanęli przy drzwiach, by Terry zamknął dom, Iris szczypnęła go lekko w tyłek, ale tak by nie widział, że to ona.
Z miną niewiniątka zaczęła przyglądać się chmurom.
Ruszyli w stronę miasta. Iris szła obok Marionetkarza zastanawiając się, czy mężczyzna chwyci ją za rękę, czy też woli na razie nie afiszować się z tym, co ich łączyło.
z/tIris - 24 Maj 2017, 17:35 Minęło kilka miesięcy. Kilka cudownych, dotychczas najpiękniejszych miesięcy w życiu Iris.
Z każdym dniem zbliżali się z Terrym do siebie coraz bardziej. Poznała jego historię, pewnego wieczoru zdecydował opowiedzieć jej nieco więcej o sobie. Ona sama odwdzięczyła mu się tym samym. Piękne było to, że trudna z pozoru rozmowa pozwoliła im pokochać się jeszcze mocniej. Iris utwierdzała się więc tylko w fakcie, że Terry jest tym jedynym.
Z początku trudno było jej się odnaleźć w domu. Nie była przyzwyczajona do tylu pomieszczeń, takiego luksusu... Z resztą dla niej nawet i pojedynczy mały pokoik jeszcze nie tak dawno byłby luksusem. Wcześniej prowadziła dość niestabilne życie - łapała jakieś pomniejsze prace by zdobyć kilka groszy na jedzenie czy nocleg w karczmie.
Rory zaakceptował ją co bardzo kobietę ucieszyło. Nie miała nigdy własnego zwierzątka domowego, a pies był tak sympatyczny i kochany, że od razu zaczęła traktować go jak członka rodziny.
Rodzina. No właśnie... czy Iris, Terry i Rory mogli nazywać się rodziną? Oprócz słownego potwierdzenia uczucia nie łączył ich żaden zalegalizowany związek. W Krainie Luster śluby nie były wymagane. Żyli razem, to było najważniejsze.
Początkowo pojawiły się lekkie sprzeczki, jak w każdym związku - para musiała się przyzwyczaić do siebie, nauczyć swoich nawyków, wiele zmienić, jeszcze więcej zaakceptować u tej drugiej osoby.
Terry uczył ją gotować. Nie szło jej najlepiej, ale wytrwale naśladowała jego ruchy. Zawsze się przy tym dobrze bawili.
Ogród odżył. W wolnej chwili Iris dbała o kwiaty, z pomocą swoich malowanych stworków wyrywała chwasty, sprzątała liście... To pozwalało jej zwalczyć poczucie, że żeruje na Terrym.
Najlepsze były wspólnie spędzone wieczory. Siadali razem na kanapie przy kominku i przytulali się, rozmawiając przyciszonymi głosami. Sielanka.
Nie każdą noc spędzali razem. Czasem Terry wracał późno i był zmęczony, więc Iris pozwalała mu iść spać w samotności, by spokojnie wypoczął. Ona sama łaknęła jego dotyku i czułości, ale rozumiała co to znaczy być wyczerpanym po całym dniu zadań.
Zżyli się ze sobą. Po tych kilku miesiącach znali się bardzo dobrze i kochali na zabój. Nic nie mogło zmącić ich cudownego życia!
Pewnego poranka Iris poderwała się w łóżku. Nie dbała o to czy śpiący obok Terry obudzi się, odrzuciła kołdrę i pobiegła do łazienki, uważając by nie poślizgnąć się na zimnych płytkach. Szybko dopadła toalety i zwymiotowała. To był jej pierwszy ciężki poranek, z zapowiadających się kilkunastu.
Terry oczywiście zainteresował się tym co miało miejsce. Zmartwił się mocno, ale Iris zwaliła to na zatrucie pokarmowe - faktycznie od jakiegoś czasu to ona gotowała i czasem potrawy były średnio zjadliwe.
Poranne nudności utrzymywały się jeszcze jakiś czas a potem ustąpiły, bo zmartwiony Terry przejął smykałkę w kuchni. On oczywiście gotował o niebo lepiej, Iris pochłaniała każde danie z wielkim apetytem. Zawsze chwaliła ukochanego.
W ciągu tych kilku szczęśliwych przepełnionych miłością miesięcy odżyła. Nabrała kobiecych kształtów - tak to już jest, gdy mężczyzna o swoją kobietę dba. A jeszcze jak ją dobrze karmi... Nie ma się co dziwić, że Iris przybyło kilka kilogramów. Nadal była jednak piękną kobietą.
Specjalnie dla niego ubierała się schludnie i bardzo kobieco. Garderoba ubogaciła się w śliczne zwiewne sukienki w których Baśniopisarka mogła swobodnie poruszać się po domu.
Była zaniepokojona tylko jednym - zaokrąglił jej się brzuch. Początkowo zrzucała to na jej apetyt, bo przecież Terry gotował wyśmienicie. Zaczęła się więc ruszać, biegała po ogrodzie by zrzucić zbędne kilogramy... Brzuch jednak jak na złość pozostawał małą piłeczką. Zaczęła więc ukrywać wypukłość pod gorsetami. Przecież wcześniej już je uwielbiała, Terry nie zauważy różnicy. A że ostatnio i tak śpią osobno... Jak schudnie, Marionetkarz na pewno znowu nabierze na nią ochotę!
Dzisiejszy dzień zapowiadał się dobrze. Po pysznym śniadaniu udała się do ogrodu by trochę poszkicować. Chciała doskonalić swoją moc, dlatego eksperymentowała z różnymi zwierzakami. Zabrała do ogrodu koc, koszyk w którym schowała przybory i butelkę zimnej lemoniady i Rorego, by Terry miał wolny dzień.
Usiadła na rozłożonym kocu. Słońce przyjemnie grzało jej gołe ramiona, wiatr poruszał zwiewną, błękitną sukienką na ramiączkach. Pies brykał po świeżo skoszonej trawie, ptaki śpiewały...
Zabrała się więc do rysowania. Tym razem chciała sprawdzić limit w tworzeniu królików. Wiedziała, że może na raz stworzyć tylko kilka dużych zwierząt, ale jak to wyglądało z królikami?
Kilka ruchów nadgarstka wystarczyło by na pustej kartce powstał zarys długich uszu, małego ciałka i puchatego ogonka. Odłożyła więc narzędzie i już miała dotknąć placem rysunku by go ożywić, gdy nagle poczuła... coś poczuła.
Przerażona upuściła kartkę i rozejrzała się na boki. Może to tylko jakieś dziwne wrażenie?
Znowu to coś. I znowu. I ZNOWU!
Przełknęła ślinę i pobladła. Chwiejną dłoń przyłożyła do swojego okrągłego brzucha. To co poczuła sprawiło, że niemal omdlała. Skóra napinała się jakby coś w jej wnętrzu żyło!
Zabrała rękę i spanikowana poderwała się na równe nogi. Spakowała wszystko do kosza i pognała do domu, wołając po drodze Rorego.
Jestem... w ciąży?
Modliła się by nie spotkać na korytarzu Terrego. Skierowała się od razu do swojego pokoju, po drodze zostawiła w kuchni kosz.
Ciąża? Nie. Błagam. Nie, nie, NIE! Co powie Terry? Nie jest gotowy, JA nie jestem gotowa! Wyrzuci mnie z domu. Dlaczego zawsze gdy doświadczam szczęścia, tak szybko musi mnie ono opuszczać?!Terry - 27 Maj 2017, 12:01 Czas z nią leciał nieubłagalnie szybko. Nim się obejrzał a już żyli razem ponad pół roku. Nie było dnia by jego serce nie radowalo się. Miało w końcu z czego. Był szczęśliwy jednym słowem. Początkowe, irracjonalne myśli o tym że któregoś dnia gdy się obudzi jej nie będzie. Że to wszystko jest snem a on tak naprawdę leży w śpiączce wywolanej pobiciem w jakiejś burdzie w świecie ludzi, odeszło. Którejś z wielu nie przespanych nocy zdecydowali się na siebie całkiem otworzyć. Jasne, nie było łatwo. Zarówno jemu jak i jej trudno było mówić o swoim życiu dotychczasowym. Rozmawianie o Elizabeth nie było jednak az tak ciężkie jak podejrzewał. Fakt że miał teraz Iris, ułatwił mu pogodzenie się z przeszłością. Nie zmieniało to tego że Eli i ich dziecko zawsze będą w jego sercu. Opowiedział jej zarówno o tym skąd jest i jakie jego życie było zanim pojawiła się Elizabeth, jak i życiu z nią oraz po tym jak odeszła a jego życie stało się udręką. Dał też jej jasno do zrozumienia jak bardzo jest wdzięczny za spotkanie jej. Promyka który przegnal mrok z jego serca i dał nadzieję.
Ona zaś opowiedziała mu o swoim życiu na walizkach jak to mówią w świecie ludzi. Ciągle podróże musiały być trudne dla dziecka. Opowiedziała mu o tym jak bardzo jej rodzice się od siebie różnili. O tym że jej matka zmarła wydając ją na świat. O zmianie jej ojca i o tym jak ją rozpieszczal dając dobre wychowanie. Również o tym jak ojciec znalazl sobie nowa kobietę która go odciagnela od niej i jak tego nie wytrzymala.
Wiedząc o niej to wszystko czuł że są sobie jeszcze bardziej bliscy. Owszem, zdarzały się kłótnie i fochy. Ale na tym polega zwiazek prawda? Kłótnie łączą jeszcze bardziej. Pozwalają docenić wartość drugiej osoby podczas cichych dni. Grunt by umieć się pogodzić i przeprosić jeśli to była twoja wina. Przyjemnie mu się patrzylo na to jak Iris z dnia na dzień coraz bardziej zaznajamia się z domem. Jak z każdym kolejnym tygodniem ich mała, pokręcona i poraniona rodzinka staje się sobie bliższa. Rory jak i jego pan czuli że Iris jest teraz częścią tego domu. Obaj ją pokochali, każdy na swój sposób. Iris nie raz gdy razem zasypiali, była budzona mokrym calusem od wielkiego psiska. Przez te pół roku Rory znowu został ojcem. Matką była piękna Dożka rodziny szlacheckiej. Szczeniaki były silne, zdrowe. Jedne biale, drugie czarne a trzecie nakrapiane. Terry nigdy nie brał za to pieniędzy. Nie były mu potrzebne, cieszył się myślą że po jego psie zostanie liczna grupa szczeniąt, a po nich inne i jeszcze następne.
Nie raz się nabijał w zartach z Iris że chce go otruc gdy coś gotuje. Docenial to jak bardzo się starała, jadł każda potrawe przez nią przyrządzona. Nie były złe, szlo jej coraz lepiej. Nie pozwolił jej jednak zawładnąć całkiem kuchnia. Za bardzo sam lubił gotować by oddać ją bez walki. Jednego dnia podczas robienia gofrow zrobila się wojna na ciasto po której obydwoje wylądowali w obszernej wannie, nabijajac z siebie nawzajem. Przez ten czas przedstawił Iris swoim znajomym, którym swoją drogą bardzo przypadła do gustu. Byli na paru przyjęciach i balach. Każdy zauważył to że "stary Christopher" powrócił. Uśmiechn wręcz nie schodził z jego zarośniętej twarzy.
Nie jeden wieczór spędzili na jakiejś plazy leżąc w słońcu i po prostu ciesząc się wspólnym czasem. Obydwoje uwielbiali siedzieć w altanie w ogrodzie. Teraz gdy Iris się nim zajmowała tętnil życiem i pięknem. Wiadomo. Nie każda noc spędzali razem. Nie mógł porzucić obowiązków związanych z tytułem szlacheckim jaki posiadał. Stresy związane z licznymi obowiązkami dawały mu się momentami we znaki. By nie powodować niepotrzebnych niesnasek sypial czasami w osobnym pokoju. Źle się czuł nie czując jej ciepła ale momentami było to po prostu potrzebne.
Któregoś dnia obudził się przez to że Iris nagle zerwała się z łóżka. Był nieprzytomny. Poprzedniego dnia wrócił kolo 3 w nocy a było naprawdę wcześnie. Przetarl oczy próbując zrozumieć co się dzieje. Ciało nei wspolgralo z mózgiem. Westchnela i wstał. Założył na siebie koszulke i ruszył do łazienki, gdzie jak słyszał jest teraz Iris. Wszedł tam w momencie gdy zwymiotowala. Zgarnął jej włosy i czekal az skończy, glaszczac po plecach. Iris uznała że się strula ale on i tak się martwil.
To się powtarzalo. Z każdym kolejnym razem był coraz bardziej niespokojny. Nabrała bardziej okrągłych kształtów co mu bardzo pasowało. Uwielbiał ją całą więc pare kilo w tą czy we wtą nie robiło różnicy. Jadła więcej niż dotychczas, zaokraglil jej się brzuch. Nadal była piękną kobietą ale on miał swoje podejrzenia. Już raz przecież to widział. W filmach też się to tak odbywało. Kropka w kropke.
Obudziło go słońce, przebijające się przez zasłony. Padało wprost na jego twarzy. Przeciągnąl się tak by przytulic swoją kobietę. Jednak jego ręce natrafily na zimny i pusty materiał. No tak. Tej nocy również spał sam. Wrócił nad ranem i nie chciał budzić Iris. Ostatnio gorzej sypiala i była bardziej delikatna. Martwil się tym wszystkim a te stare pierszielce nic nie ulatwialy. Wczoraj całą noc klocili się o to ile lasu wykarczowac pod dobudowke stajni jednego z bogatszych szlachcicow. Byli jak dzieci klocace się o piaskownice.
Westchnął. Miał już tego dość, od jakiegoś czasu rozważał odejście z tej całej rady. Zawsze na okres letni robiła się masa roboty. Kiedyś mu to nie przeszkadzalo jednak teraz miał do kogo wracać. Chciał spędzać więcej czasu z Iris. Wstał, masując skron.
- Cholerni bogacze - założył spodnie i wyszedł z pokoju. Wziął krótki prysznic, przystrzygl brode i się ogolil. Zajrzał po cichu do ich wspólnej sypialni ale nie zastał tam jej. Zszedł wiec na dol. Tu tez jej nie było. Lekki niepokój szarpnal jego sercem. Dla uspokojenia nalal sobie szklanke soku i się napil. Juz miał wyjść na zewnątrz gdy Iris przebiegla jak burza obok niego i pognala do siebie. Ruszył od razu za nia. Zapukał i jeśli pozwoliła wszedł do pokoju. Ruszył w jej kierunku. Gdy był tuż przy niej uśmiechnął się z lekkim zmęczeniem. Stanal przy niej i pocałował w policzek nie zauważając poruszenia jakie nią owladnelo.
- Wyspalas się księżniczko? - przejechal dlonia po jej ramieniu.Iris - 27 Maj 2017, 13:32 Cholera. Spotkała go w korytarzu. Dobrze, że nie próbował jej zatrzymać. Z drugiej strony... Na pewno pójdzie za nią.
Iris wpadła do pokoju i szybko podeszła do okna. Otworzyła je na oścież i momentalnie zamknęła. Akurat w momencie gdy miała dłoń na klamce, do pokoju wszedł Terry.
Była roztrzęsiona ale starała się tego po sobie nie okazywać. Przełknęła ślinę i zwróciła twarz w jego stronę. Posłała mu ciepły uśmiech, mrużąc przy tym oczy.
Fakt, że czuła ruch w brzuchu wcale nie polepszał sytuacji. Chciało jej się wymiotować, ze strachu. Dobrze, że chociaż sukienka była szeroka, więc zakrywała krągłości. Dzięki niej kobieta wyglądała normalnie, może Terry nie nabierze podejrzeń.
- T-tak kochanie. - powiedziała gdy ją dotknął po czym dała mu buziaka - Byłam w ogrodzie. Z dołu zobaczyłam, że okno jest otwarte i że po framudze wspina się wiewiórka. Pobiegłam więc szybko by zamknąć je. Szkoda by było, gdyby biedactwo wpadło tutaj i przerażone zdemolowało pół pokoju. Jeszcze by sobie krzywdę zrobiła. - uśmiechnęła się. Słodkie kłamstewko. Ale co miała powiedzieć? Że przeraziła się i zwiała, bo poczuła ruch wewnątrz siebie?
Teraz też to czuła. Kopnięcia. To oznaczało, że ciąża była już dość zaawansowana. Iris faktycznie zaokrągliła się przez te kilka miesięcy, ale nie tylko w brzuchu więc zrzucała to na pyszne jedzenie. Wcześniej, przed poznaniem Terrego jadała nieregularnie przez co była bardzo szczupła.
Jej policzki spłynęły rumieńcem. Pod uśmiechem ukrywała rozpacz.
Przecież nie mogę mu powiedzieć. Niedawno opowiedział mi o Eli i swoim nienarodzonym dziecku. Nie jest gotowy.
Jak mogła przeoczyć tak oczywistą rzecz? Przecież kochali się bardzo często i nigdy nie dbali o jakiekolwiek zabezpieczenie. Ufali sobie. Z resztą Iris całe życie sądziła, że jest bezpłodna bo miesiączki miała bardzo rzadko i trwały raptem po dwa, trzy dni.
Unikała jego dotyku co jeszcze bardziej ją bolało. Chciała rzucić mu się na szyję, by ją wyściskał ale wtedy poczułby jak duży jest już jej brzuch. I jak się porusza.
Ostatnio sypiali osobno bo Terry miał dużo stresujących obowiązków. Wracał późno a ona nie chciała truć mu za uszami, dlatego kładła się w osobnym łóżku. Samotne noce nie należały do najlepszych... ale przynajmniej Terry nie zaważył nowych, dziwnych krągłości.
A może zauważył?
Panika ogarnęła kobietę. Odwróciła się od ukochanego i powstrzymała szloch. Oczy jej zwilgotniały.
- Przepraszam... Źle się dziś czuję. - powiedziała - Czy dzisiaj też idziesz do pracy? - zapytała patrząc na niego szklącymi się oczami.
Pociągnęła go za rękę na łóżko i razem położyli się obok siebie. Iris w odległości, bo nie chciała by Terry przypadkiem ją dotknął.
Poruszanie się nie ustępowało i Iris stawała się z każdą chwilą coraz bledsza.
Jestem w ciąży. Na pewno. Co innego tak by kopało? To... dziecko.Terry - 28 Maj 2017, 12:34 Gdy wszedł do pokoju Iris stała odwrócona do niego tyłem majstrując coś przy oknie. Podszedł więc do niej i chciał objąć jednak uciekła przed jego dotykiem. Zmarszczyl więc brwi. Zachowywala się dziwnie. Czyżby była zła przez to że ostatnio tyle czasu spędza w pracy? Przecież gdy o tym rozmawiali mówiła że to rozumie. Dlaczego więc teraz go unika? Dlaczego ucieka? Nieprzyjemne mrowienie przeszylo go na wskroś. Odszedł od niej ze dwa kroki, postanowił że skoro ona tego nie chce nie będzie się jej narzucać. Uśmiech który mu posłała gdy się odwróciła wywolal klucie w sercu. Był ciepły ale jakby... Wymuszony. Podrapal się w tył głowy. Dlaczego czuł się zmieszany? Skąd to poczucie niezręcznosci i bezradności?
Czuł się winny. A jakże. Musiała siedzieć w tym domu sama, w nocy też była sama. A to była tylko jego wina. Przez swoje obowiązki ją zaniedbał a ona czuła się tym zraniona. Mimo że probowala to przed nim ukrywać. Mogła zobaczyć błysk bólu w jego oczach. Szybko się jednak opamietal.
Wyciągnął rękę przed siebie i poglaskal ją po policzku. Nie uciekła tym razem, dała mu calusa w policzek. Czuł że drżała lekko. Było ciepło więc nie mogło być to wywołane zimnem. Bała się czegoś? A może się pochorowala? Położył dłoń na jek czole. Temperatury nie ma. Zabrał dłoń. Można mieć dobry wzrok ale żeby aż taki by z ogrodu zobaczyć wiewiorke wspinajaca się po framudze? Nic na to nie powiedział. Jego oczy badały jej twarz. Szukały odpowiedzi na wszystkie dręczące go pytania. Jedyne co zobaczył w jej oczach to.. Strach. Wziął głębszy wdech zamykając oczy. W ten czas Iris znowu się od niego odsunela, odwróciła. Drgnela jakby płakała. Gdy się odwróciła, zobaczył że ma wilgotne, szklane oczy. Jest smutna. Gdy zapytała się o pracę, znów poczuł ukłucie winy. Te jej mdłości, to ze przybrala ciała, jej zachowanie teraz. To naprawdę wszystko przez to że tyle pracował? Podejrzewał że raczej... Tak. Mylił się? A może nie? Nawet gdy się razem położyli, leżała od niego oddalona. Podniósł się na łokciu.
- Iris? Czy wszystko w porządku? - chciał przejechac dlonia po jej talii ale się odsunela. Znów uklucie bólu w sercu. Wez się w garść chłopie. - Wiem że ostatnio jestem tu gościem. Ale to się niedługo skończy. Widzę ze się meczysz, odejde z rady. Nie chce by tak to wygladalo. Sypiamy ostatnio osobno, widujemy się pare godzin na dzień a to i tak mało. Ja Cie naprawdę za to wszystko przepraszam. - poglaskal ją po policzku. - polez tu sobie bo chyba się źle czujesz moja piękna. Zrobie Ci herbaty, mam też krople na wzmocnienie. Lez tu sobie - pocałował ja w czoło po czym wstał. Przykryl ją kocem i uchylił okno. Gdy stał juz w drzwiach powiedział - Tak. Dziś też idę do pracy ale to się niedługo skończy. Obiecuje. I Iris... Pamiętaj. Ze mną możesz być szczera. Nie chce tajemnic i niedopowiedzien między nami - zszedł na dol i zrobił jej herbaty lipowej. Wkropil do nien trochę miodu i kropel ziołowych na wzmocnienie. Zrobił też dwie kanapki z maslem orzechowym i kawałkami bananow. Skoczył też do ogrodu i ściąl dwa duze kwiaty pajęczej Lili w śnieżnobiałym kolorze. Położył to wszystko na tacy i zaniósł jej ma górę. Położył jej to na szafce obok łóżka i znów pocałował w czoło. - Kocham Cię - uśmiechnął się niemrawo. Poszedł wziąć prysznic, ubrał się, dał psu jeść po czym wyszedł do pracy a poczucie winy ogarniajace go, ciążylo mu coraz bardziej.Iris - 2 Wrzesień 2017, 20:27 Jego słowa były tak smutne i gorzkie, że z trudem hamowała płacz. Chciała mu powiedzieć, że przecież nie jest zła. Przecież tyle razy rozmawiali o jego pracy i zgodziła się, by spędzał większość czasu w Radzie. Zaakceptowała jego rolę, była dumna, że Chris realizował się w ten sposób. Owszem, zauważyła, że się męczy ale nigdy nie przyszło jej do głowy by truć mu o zmianie pracy.
Kochała go całym sercem. I może właśnie dlatego kłamstwo tak bolało.
Gdy wspomniał o odejściu z Rady i o tym, że cierpi z powodu rozłąki, przysunęła się do niego i przylgnęła do jego piersi twarzą. Pamiętała, by dolne partie ciała, w tym brzuch, trzymać z dala od Terrego. Przecież nie mógł odkryć prawdy. Jeszcze nie teraz.
Chciało jej się wyć. Zapach jego skóry przywodził na myśl ich wszystkie spędzone razem wieczory, kiedy tulili się do siebie i razem zasypiali. Był rozgrzany, jak zawsze.
Moje własne, prywatne Słońce...
Zamknęła oczy. Gula w jej gardle urosła na tyle, że kobieta nie mogła się odezwać. Ani słowem. Nie mogła mu powiedzieć, że nie musi rezygnować z pracy. Nie mogła mu powiedzieć, że to nie jego wina... Milczała.
Gdy poprosił by poleżała i odpoczęła, skinęła jedynie głową. Pozwoliła mu wstać, chociaż gdyby mogła, zatrzymała by go przy sobie dzisiaj. Dzisiaj... już na zawsze.
Wyszedł a wtedy kobieta pękła. Ukryła twarz w poduszce i zapłakała rzewnymi łzami. Co ma teraz począć? Powiedzieć mu? Przecież niedawno stracił żonę. Stracił dziecko. Pamięć o nich była wyraźna, wspomnienie zbyt świeże. Jak mógłby zaakceptować nowe dziecko? Po tym jak stracił pierwsze...
Zdecydowała, że póki nie będzie pewna nie powie o niczym swojemu Ukochanemu. Gdy Terry wyjdzie do pracy... pośle po Medyka. Podda się badaniu i... wszystko będzie jasne.
Mocne kopnięcie sprawiło, że skuliła się w pozycję embrionalną, łapiąc się na brzuch. Łzy ustąpiły, szloch zamarł na ustach.
Przecież to było pewne! Ona była w ciąży! Po co cokolwiek sprawdzać? Prędzej czy później będzie musiała powiedzieć Terremu a on... zrozumie ale czy pokocha? Czy nadal będzie tak dobry i wyrozumiały? Chciała wierzyć, że ją kocha, przecież mówił jej to codziennie.
To co powiedział na koniec bolało najbardziej. Wiedział, że kłamała. Przecież ją znał... A ona? Z całego serca pragnęła wyznać mu prawdę ale za bardzo się bała.
Gdy wrócił, zdołała się podnieść na tyle, by posłać mu blady uśmiech. Twarz już wcześniej wytarła w poduszkę. Jej policzki były zaczerwienione, ale równie dobrze mogło to być spowodowane ciepłem jakie panowało w pokoju.
Przyniósł... kwiaty. Spojrzała swoimi mieniącymi się kolorami oczyma najpierw na tacę, zerwane rośliny a potem na niego i...
Wybuchła niekontrolowanym płaczem. Uniosła się i pociągnęła go za szyję, zmuszając by na chwilę zawisł nad nią. Schowała twarz przy jego szyi, tak, że czołem czuła zarost na jego szczęce.
- Chris... - załkała, chyba pierwszy raz użyła jego prawdziwego imienia - Tak bardzo cię kocham... Tak bardzo mi cię brak... Błagam... Nie zostawiaj mnie... - zaczęła mówić bez sensu, przez łzy. Czy zrozumiał, że w jej słowach ukryty był drugi przekaz? Kobieta bała się, że gdy dowie się o dziecku... porzuci ją. Przez wzgląd na Eli.
Długo wyła mu w kołnierzyk. Nie chciał wypuścić go z objęć. Wreszcie po kilkunastu minutach jej ciało zmęczyło się i zapłakana kobieta puściła Ukochanego. Opadła na poduszkę, blada i wyczerpana swoim wybuchem.
Przez wyjściem uścisnęła jego dłoń i wyznała mu miłość. Nie wiedziała... może robiła to po raz ostatni?
Wyszedł a ona zapadła w sen. Trwał dwie, może trzy godziny. Obudziła się cała zlana potem ale wypoczęta. Wzięła prysznic. Odkryła, że już nic się w niej nie poruszało. Może to głupie, ale odetchnęła z ulgą. Może te wcześniejsze ruchy były tylko jakimś omamem.
Mimo wszystko wyszła z domu przez Dworek i zaczepiła na drodze Gońca. Akurat wracał do Miasta, więc zgodził się wstąpić po lekarza. By trochę zatroskany, ale Iris nie chciała mówić mu co było celem wizyty.
Wróciła do Domu i zjadła lekki posiłek. Dwie godziny po tym przybył Medyk. Przedstawił się, powiedział, że przybywa z pobliskiej Kliniki ale jego nieruchoma twarz przyprawiała o dreszcze.
Właściwie nie potrzebował jej oglądać. Zadał kilka pytań i zakomenderował, że kobieta jest w ciąży. Dla pewności przyłożył dłonie do jej brzucha, zamknął oczy i znieruchomiał na chwilę. Po czym potwierdził swoją diagnozę. Zapytał czy Iris czegoś potrzebuje, ale oszołomiona Baśniopisarka tylko podziękowała, zapłaciła lekarzowi i poprosiła, by zostawić ją samą.
Godziny spędzone w samotności były najgorsze. Iris usiadła w salonie, na sofie i ukryła twarz w dłoniach.
Nagle poczuła na swych kolanach ciepło i ciężar. Usłyszała też znajome, psie sapanie. Otworzyła zaczerwienione oczy i spojrzała na zwierza. Pies usiadł przed nią i oparł łeb na jej złączonych kolanach. Swoimi wiernymi, kochającymi oczami wpatrywał się w kobietę, jakby wiedział nad czym ta myśli.
- Rory... Kochany Rory... - mruknęła Iris a łzy ponownie pociekły po jej policzkach - Powiedz mi, co mam robić... Co mam robić? - dłonią pogładziła ciepłą głowę psiska.
Rory przez chwilę patrzył na nią wymownie. Jego oczy mówiły: "Ja wiem o czym myślisz, wiem co chciałaś w pierwszej kolejności zrobić."
Kobieta poczuła wstyd i ponownie ukryła twarz w dłoniach a wtedy... pies niespodziewanie podniósł łeb, wskoczył na sofę, położył się obok niej a nosem trącił jej okrągły brzuch. Baśniopisarka zamarła i spojrzała na zwierza. Pies patrzył na nią ale co chwilę trącał ją, jakby chciał dodać jej odwagi.
Dziecko w niej rosnące drgnęło i... wtedy zdecydowała.
Powie mu. Powie Terremu. Niezależnie co ma się stać, musi mu powiedzieć.
Był już wieczór gdy zaczęła robić mu obiad. Przez te kilka miesięcy poduczyła się i potrafiła zrobić kilka jednogarnkowych potraw, dzięki czemu jej Ukochany mógł po powrocie zjeść coś ciepłego.
Sama też odrobinę zjadła. Była to potrawka z mięsem i kilkoma rodzajami warzyw. Wyszła całkiem dobrze.
Iris nakarmiła psa po czym poszła na górę. Wzięła długą, odprężającą kąpiel. Musiała się uspokoić przed ważną rozmową. A wiedziała że ta czeka ją po powrocie Marionetkarza.
Początkowo myślała by położyć się w swoim pokoju ale... Nie. Już nie musiała się ukrywać. Weszła więc do wspólnej sypialni. Wpuściła też psa by dotrzymał jej towarzystwa. Rory nie sypiał w łóżkach, ale jego obecność dodawała jej odwagi. No i ten niepozorny zwierzak wiedział. Wiedział, że po wizycie Medyka pomyślała o odejściu...
Położyła się w zwiewnej, nocnej koszuli. Krótkiej i koronkowej. Po co udawać, skoro i tak dzisiejszej nocy miała mu powiedzieć? Brzuch nie był aż tak widoczny ale... zaokrąglił się.
Zasnęła szybko. Jej dłoń zwisała w dół tak, że kobieta dotykała ciepłej głowy drzemiącego Rorego. Sen był płytki, była trochę zdenerwowana ale... zdeterminowana. Bo jeśli nie powie mu dzisiaj... to kiedy?Terry - 3 Wrzesień 2017, 20:56 Nie chciał zostawiać jej w takim stanie. Wyjście z domu było cięższe niż komukolwiek mogło by się wydawać. Widok jej zaplakanej twarzy rozrywal mu serce. Z drugiej strony czuł się źle z racji tego że mu nie zaufała. Czuł się w pewien sposób zdradzony. Ukrywała coś przed nim, poznał ją już na tyle by być w stanie poznać kiedy coś ją dręczy. W dodatku to jej zachowanie ostatnimi czasy. Napady złego humoru, uciekanie od niego, unikanie jakiekolwiek kontaktu fizycznego. I nie mowa tu juz tylko o sprawach łóżkowych. Gdy chociażby próbował ją pogłaskać, czy objąć, odskakiwala jak oparzona. Coś mu to przypominało, jednak wspomnienia te były odległe i zasnute mgła. Sam sie o to postarał. Przeszłość zamknął za drzwiami których nie chce otwierać. Nic więc dziwnego że w takiej sytuacji nie był w stanie do końca połapać się w sytuacji. Uczucia jakie żywi do tej kobiety tez mu nie pomagały. Był rozdarty.
Stara się jak może by do niej dotrzeć ale za każdym razem napotyka się na opór. Gdyby tak królestwa miały tak zapartych władców, wiele z nich by nie upadło. Tylko kiedy ten upór zamienia się w głupotę? Widział ból w jej oczach ale też i strach. Nie pojmowal dlaczego się go bała.
W drodze na kolejne obrady "Małej Rady", błądził myślami. Dom przestał kojarzyć mu się z radością. Radością jaka sama Iris wniosła w te mury swoim pojawieniem. Zburzyla wszystko i zaczęła budować na nowo, po swojemu. A teraz ich wspólna twierdza zaczęła się kruszyc a on albo za mało się starał, albo nie dało się nic już zrobić by to powstrzymać.
Na ziemię sprowadziło go chrzakniecie które doszło do niego zza jego własnych pleców. Odwrócił się powoli a jego oczom ukazał się niski, gruby lysiejacy facet z poczciwym uśmiechem. Szaty które miał na sobie ledwo się trzymały w okolicy brzucha i czuć było od niego woń mięsa.
- Coś zaprząta twe myśli? Przyjacielu? - jego głos był niski i chrapliwy. Kojarzył się z bulgotem piwa nalewanego z beczułki.
- Pan Barrett. Myśli moje są poplątane bardziej niż dotychczas. - jego własny głos zabrzmiał w tym momencie lekko chrypliwie. Potarl dlonia policzek w zamyśleniu. Poczuł dość długi zarost. Jak dawno się już nie golił?
- Gdy myślę o spotkaniu z tymi trutniami sam mam ochotę ich wybić. Nic na to jednak nie poradzimy. Tytuły niosą ze sobą pewne obowiązki. Źle wyglądasz Marwick. Kobiety niszczą mężczyzn. Każda inaczej, wystarczy spojrzeć na mnie - Barrett poklepal sie po obfitym brzuchu, śmiejąc się co nie miara. Po chwili jednak spowarznial. - Z kobietami trzeba krótko. Muszą wiedzieć kto rządzi, inaczej kończymy właśnie jak Ty. Gdzie się podział Christopher zdobywca niewiast? Gdzie ten chłód i opanowanie? Pamiętam doskonale jak mnie denerwowała ta twoja poprawność. Nienaganne ubranie, mowa, sposób bycia. Heh, teraz wyglądasz bardziej jak człowiek. Chodźmy, bo gotowi by nas jeszcze oskarżyć o spisek. - klepnal Christophera w ramie po czym ruszył przed siebie, przez bramę, na dziedziniec a potem przez wrota aż do głównej sali. Terry udał się za nim, w ciszy kontemplujac nad słowami starszego mężczyzny. Nie podzielal jego zdania na temat kobiet i tego czym powinny a czym nie powinny sie zajmować. Barrett miał dość średniowieczne zdanie, możliwe jednak że to Terry nie miał racji. Wiedział jedynie że nie byłby w stanie
Nikogo traktować tak przedmiotowo. Wiadomo, nie pozwoli sobie wchodzić na głowę. Z resztą kto by tego chciał?
Fakt faktem, kocha Iris. Ich związek jest świeży i burzliwy momentami. Jakby nie patrzeć Terry jest od niej starszy i to trochę bardzo, mają czasem inne poglądy i maja jak najbardziej do tego prawo. Po każdej burzy jednak zbliżają sie do siebie jeszcze bardziej, dlaczego więc ona nie daje sobie pomóc? Kobiety sa trudniejsze niż Enigma.
Obrady a raczej kłótnie starych prykow o ziemię, miały ten sam schemat co zawsze. Najpierw spokojnie, uprzejmości i rozmowy, potem poważne tematy, kłótnie, obrzucanie sie wyzwiskami, wywlekanie spraw z dziada pra dziada, więcej wina, koniec obrad. Nic nie rozstrzygnięte. Każdy rozszedl się na swoje włości. Tylko on został by jak zawsze zająć się papierami. Nie było tego tym razem zbyt wiele. Ledwie stos na pół łokcia. Gdy powoli kończył po pokoju rozeszlo się pukanie do drzwi. Delikatne i subtelne. Tylko jedna osoba w tym smętnym lecz oplywajacym przepychem budynku, puka w ten sposób. Odłożył pióro i się wyprostowal.
Nie musiał nawet mówić by weszła. Jej radary usłyszą wszystko,nawet jak rzesa spada ci z policzka. Do środka weszła wysoka i smukła kobieta. O długich czarnych włosach, polyskujacych jak blask słońca odbijający się na marmurze. Długa szyja ozdobiona kolia, ostro zarysowana twarz, male ale pelne usta, skośne drapieżne oczy. Jedyne co nie pasuje w tym idealnym obrazku sa nietoperze skrzydła, jak i blizna przechodząca na wskroś jej twarzy. Kobieta ma na sobie długa do łydek, czerwona sukienke w chińskim stylu, rozcieta z jednej strony prawie do bioder. Do pokoju wraz z nią wdarl się ostry zapach. Nigdy nie był w stanie go nazwać.
- Czegóż to chce ode mnie taka osobistośc jak Ty? - głos Christophera juz dawno nie był tak lodowaty i oschly. Mógł się nawet wydać lekko kpiacy. Jego mina wyrazala dokładnie to samo co głos. Kobieta nie była tu mile widziana.
- Tego co zawsze marionetkarzu. Upewnić się chce, czy ma prośba nadal pozostaje odrzucona. - nawet nie podeszła bliżej. Wiedziała jak mogło by to się skończyć. Nie była idiotka, mężczyzna zawsze się dziwił że nie jest ona lisem. Tylko nietoperzem.
- Nie stworze dla Ciebie marionetki. Choćbyś nie wiem ile razy tu przyszła zawsze spotkasz się z odmową. Masz już wystarczająca ilość służby. Życie nie jest zabawą kobieto. - zasyczal pod koniec. Ten dzień chyba nie może być już gorszy. Czarn owlosa cmoknela niezadowolona i zrobila krok do przodu. Tyle wystarczyło. Terry lekko poruszył palcami, jego oczy zamieniły się w dwie fluorescencyjno niebieskie latarnie a z podłogi wyrosło kolo 20 pnączy, żażących się tym samym kolorem co oczy właściciela. Owinely sie wokół nóg kobiety tak by ją ostrzec. Igiełki je pokrywające ocieraly sie o jej skórę.
- Ostrzegam Cie Lydio. - jego głos był wyprany z emocji. Brwi pokazywały jednak jak bardzo Terry jest niezadowolony. Lydia przekrzywila głowę i kiwnela. Uśmiechnęła się w ten swój krzywy sposób i się wycofała. Gdy tylko jej kroki ucichly, Terry schował pnącza. Miał już dość dzisiejszego dnia. Pochowal papiery w odpowiednie im szuflady po czym zebrał się do domu. Wracał powoli, wiedział co znowu tam zastanie. Była tak blisko a jednocześnie tak daleko. Sprawa Lydii dreczyla go od jakiegoś czasu. Oferowała mu coś za co wiedziała że może się ugiac. Nazwisko osoby która zleciła morderstwo sprzed lat. Która zburzyla jego spokój. Chętnie by go dopadł. Wydusil z niego życie. Z drugiej strony nie chciał na nowo tego wszystkiego przechodzić. Żył w spokoju, czy warto to rujnowac? I to czego ona rzadala w zamian go niepokoilo. Lydia to niebezpieczna kobieta, widział jak traktuje swoich sługusów. Nie chciał tworzyć życia dla kogoś jej pokroju.
Całą drogę przebył w ciszy. Gdy dotknal klamki domu, jej chłód go otrzezwil. Nie powinien tu o tym myśleć. Otworzył powoli drzwi. Dookoła panowały równe ciemności co na dworzu. Było pewnie kolo 22, może później. Cisza które tu panowała była wręcz ogłaszająca. Poczuł się jak kiedyś, gdy za każdym razem jak wracał zostawał taka cisze. Rzucił płaszcz na sofę, rozpalil w kominku, nalal sobie whisky do szklanki i usiadł na kanapie, wpatrując się w ogień. Iris pewnie już śpi u siebie. Nie chciał isc na górę i jej budzić hałasem. Powinna odpocząć, może poczuje się lepiej? Czuł się w tym momencie bezsilny.Iris - 3 Wrzesień 2017, 22:10 Nie usłyszała gdy wchodził do domu. Znajdowała się na piętrze i spała. Niespokojnym snem. Dręczyło ją poczucie winy, jak mogła okłamywać Terrego, swojego Ukochanego? Ostatnie dni były przykre, czuła że nie tylko dla niej. Wychodził z domu wcześnie, wracał późno. Męczył się w pracy a ona dodawała mu zmartwień swoim zachowaniem.
Kiedyś tyle się śmiała. Dom żył, był wesoły i ciepły. Czemu więc teraz panował tutaj taki chłód?
Obudziło ją drgnięcie Rorego. Pies podniósł głowę i spojrzał w stronę drzwi. W ciemności ciężko było dojrzeć czemu się przygląda ale Iris wiedziała... Rory wyczuł. Ona też wyczuła.
Nie podniosła się od razu. Wsłuchiwała się w krzątanie się Terrego na dole. Czy bała się zejść? Oczywiście, że tak.
Nagle jednak podniosła się na co piec zerwał się na równe nogi, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Kobieta jednak przyciągnęła go do siebie i ucałowała ciepłą, psią głowę. Na to Rory machnął kilka razy ogonem i trącił ją nosem. Śmiesznymi susami podbiegł do drzwi, czekając na Baśniopisarkę.
Wstała ale wstrząsnęły nią wątpliwości. Przecież była zdecydowana, co więc hamowało jej krok? Czemu miała gulę w gardle?
Zacisnęła pięści mocno i spojrzała na drzwi. W szparze na dole widziała delikatny błysk światła. Nie zapalił świec, może więc kominek?
Było chłodno dlatego najpierw podeszła do szafy i wyjęła puchaty, niebieski szlafrok. Terry kupił jej go gdy zaczęła podupadać na zdrowiu. Tłumaczył, że ciepło jest bardzo ważnym elementem kuracji, trzeba przebywać w cieple by wyzdrowieć. Teraz gdy przypominała sobie jego słowa i zatroskaną twarz, ogarnęła ją fala gorąca i poczuła do niego tak ogromną miłość, że roześmiała się cicho.
Powiem mu. Teraz! Dzisiaj! Nie ma na co czekać! Nawet jeśli nie zaakceptuje dziecka... Nawet jeśli mnie wypędzi... Urodzę je. To cząstka mego Ukochanego. Cząstka Terrego. Pokocham je z całego serca, jak jego!
Rory chyba wyczuł bojowe nastawienie kobiety po przypadł przodem do ziemi, zachęcając do zabawy. Jednocześnie czekał cierpliwie aż Iris otworzy drzwi.
Baśniopisarka była zdeterminowana i pewna tego, co miała zrobić. Kochała Chrisa tak mocno... Sprawiła mu wiele bólu ale chciała wierzyć, że Marionetkarz ucieszy się z ciąży. Że już wszystko będzie dobrze!
Bała się jego reakcji. Bała się jak będzie teraz wyglądało ich życie. Ale nie dało się już nic z tym zrobić, trzeba zaakceptować taki stan.
Podniosła ze stolika świecznik, zapaliła zapałkami świecę i otworzyła drzwi. Rory wyskoczył z pokoju jak strzała i szczekając wesoło pognał na dół. Ona potrzebowała chwilkę na dojście do schodów.
Teraz gdy wiedziała w jakim jest stanie musiała uważać. Dlatego schodziła po schodach bardzo ostrożnie, pewnie stąpając po stopniach.
Miała na sobie luźną sukienkę nocną, sięgającą połowy ud. Była trochę krótka ale futrzany szlafrok zakrywał więcej bo sięgał kolan. Nie zawiązała go, pasek zwisał luźno po boku. Świeca oświetlała ciepłym blaskiem jej twarz. Uśmiechała się łagodnie, co mogło być dla Terrego zaskoczeniem. Ostatnio rzadko widywał jej uśmiech.
Ciemne włosy z tęczowymi pasemkami były w nieładzie, przecież dopiero co wstała, prawda? Podeszła do sofy na której zauważyła swojego mężczyznę. Postawiła świecznik na stoliku, po drodze, po czym zbliżyła się i objęła go od tyłu, zarzucając mu ramiona na barki a ręce na pierś.
- Jak dobrze, że już jesteś Najdroższy. - mruknęła i pocałowała go w policzek, opierając brodę w załamaniu jego ramienia. Rory skakał dookoła nich, zaczął też znosić jakieś zabawki, pluszaki i piłki. Rzucał je pod nogi swojego Pana, zachęcając go do figli.
Iris poczuła, że coś jest nie tak. Nie widziała jego twarzy ale... miał szklankę w dłoni. A w niej ciemny, miodowy płyn. Whisky.
- Co cię trapi, Kochanie? Coś nie tak w pracy? - zapytała. Dopiero po fakcie zdała sobie sprawę jak głupie było to pytanie. Zmarszczyła brwi. Przecież to przez nią był przybity.
Ponownie go przytuliła i dała soczystego buziaka. Chciała wszystko naprawić ale... czy Terry też będzie tego chciał?
- Wiesz... tak sobie pomyślałam... może wybierzemy się jutro na wycieczkę? - zaproponowała wesołym głosem. Chciała odciągnąć moment powiedzenia mu prawdy.
Przeszła przed niego i przykucnęła, łapiąc go za ręce. Było jej trochę niewygodnie bo była z przodu okrągła, ale nie zwracała tera na to uwagi. Na jej twarzy pojawiła się troska.
- Terry... - powiedziała cicho - Ja przepraszam, to wszystko moja wina. - spuściła głowę - Ostatnio nie byłam sobą, wybacz mi Najdroższy.
Rory podszedł powoli do swojego pana po czym usiadł obok Iris na podłodze i położył łeb na kolanach Marionatkarza.
Ciężko było patrzeć na jego cierpienie a ewidentnie cierpiał. Przez nią i jej... dzikie zachowanie. Unikała go, uciekała przed nim. Stała się delikatniejsza ale w tym złym brzmieniu. Drażliwa, miewała humorki. Teraz już jednak rozumiała co się z nią działo. Nosiła nowe życie, owoc ich miłości. To tłumaczyło jej złe samopoczucie.
Nagle czas jakby zwolnił a wszystko dookoła przycichło. Liczył się tylko on, jej Najdroższy Mężczyzna. Jej Słońce, Miłość życia. Jej Terry.
I liczyła się ona a nią... dziecko.
Iris wstała i stanęła przed Terrym. Trzymała go za dłonie, jeśli chciał się wyrwać, zacisnęła je, nie pozwalając mu. Czekała aż spojrzy jej w oczy i jeśli się udało, uśmiechnęła się do niego z miłością.
- Chris. - zwróciła się do niego łagodnie, używając jego prawdziwego imienia - Jesteś Marionetkarzem, prawda? Umiesz robić Lalki, zabawki. Kiedy ostatnio zrobiłeś jakąś? - puściła jedną dłoń mężczyzny by uwolnić jedną rękę. Wzięła odprężający wdech po czym wolną ręką odsunęła swój szlafrok. Odczekała chwilę po czym sięgnęła po jego dłoń i przystawiła obie do swego okrągłego brzucha.
- Chyba będziesz musiał zrobić kilka zabawek, Najdroższy. - powiedziała a łzy pociekły jej z oczu. Były to jednak łzy szczęścia. Co ma być to będzie! Czas powiedzieć prawdę.
Kobieta odczekała chwilę. Dotyk mężczyzny, jego ciepłych, dużych dłoni sprawił, że coś się w niej poruszyło. Coś... co bardzo chciało przywitać się ze swym Ojcem.
- Chris... Będziesz Tatą. - powiedziała kobieta na wydechu. Zamarła w bezruchu, oczekując reakcji Ukochanego. Ciepłe dłonie dodawały jej jednak otuchy. Z całego serca pragnęła by Terry się ucieszył.
Drewno w kominku strzelało wesoło. Rory siedział grzecznie przy nich ale jego ogon bił na boki.
Nagle w ich Domu zrobiło się... ciepło. Cudownie ciepło.
Ale czy nie duszno?Terry - 13 Wrzesień 2017, 17:29 W głowie układał coś w rodzaju planu jak odejść z tej śmiesznej rady. Odejść tak by zamknąć całkiem te bramę za sobą, wliczając w to masę spraw o których nigdy nie mówi Iris. Starał się jak mógł by nie mieszać życia prywatnego z praca. Niosło by to ze sobą za dużo komplikacji. Znał kobiety na tyle że był w stanie przewidzieć jak by się zachowała jego partnerka gdyby np opowiedział jej o wyuzdanej nietoperzycy, grubym oblechu który unika płatności za grunty, facecie który leje własną kobietę jak worek treningowy. Ogólnie jakby komukolwiek opowiedział o sprawach których sie dowiaduje od sekretarek baronow i innych szlachcicow, które mimo jego niechęci i chłodu i tak przychodzą do niego do biura na "ploteczki", był w stanie się założyć ze niejedna osoba by osiwiala. Sam się glowil nad tym, dlaczego sam jeszcze nie osiwial.
Przez nerwy z pracą w domu była jego ostoja. Tu go czekalo ciepłe przywitanie ze strony Iris, Rory, sofa, whisky i święty spokój. Te stare pryki bie dadzą mu tak łatwo odejść. Któż by inny odwalal taki kawal roboty jak on? Sami musieliby się tym zająć. Parsknal wyobrażając sobie jakby to musiało wyglądać. Pociągnął porządnie ze szklanki, wpatrując się w ogień w kominku. W tym samym momencie uslyszal szczekniecie i drapanie pazurów o panele. Głuche dudnienie mówiło samo za siebie. Z piętra zbiegała krowa imieniem Rory. Usta Christophera ułożyły się w lekko krzywy uśmiech. Pies wpadł na niego z impetem prawie rozlewajac whisky w dłoni swojego właściciela. Mężczyzna odłożył ją na stolik i poczochral zwierza. Następnie wstał i wypuścił go do ogrodu co zostało skwitowane wesołym szczekiem. Jedna chwila i czarnego wielkoluda nie było widu. Usiadł z powrotem na sofie. Miał nadzieję ze wyglupy psa nie zbudza Iris. Nie był chyba do końca gotowy na konfrontację z nią po poranku. Taki z niego dojrzały facet jak z koziej dupy trąba.
Właściwie można powiedzieć że wywołał wilczyce z lasu. Oto po schodach schodzila Iris. W ręku trzymała zapalony świecznik, na sobie miała tylko skąpą koszule nocna i szlafrok. Nie to jednak przykulo najbardziej wzrok mężczyzny. Wgapial się jak głupi w uśmiech czający się na jej twarzy. Był to tak orzeźwiający widok, że nie od razu zareagował na jej dotyk gdy się do niego przytuliła. Nie od razu też odpowiedział na jej słowa. Co więcej nie tylko tu do niego zeszła. Pocałowała go. Można uznać to za śmieszne. Stary pryk jak on cieszy się jak dziecko z takich drobnostek. Brzmi jak kiepski żart prawda? Jednak dla niego było to naprawdę dużo. To tak jakby ten sztorm na ich morzu po prostu ustal. A wody były teraz spokojne i przyjazne. Pytania które padły z jej ust tez były jakieś nie rzeczywiste, nie mówiąc o drugim pocałunku. Siedział jak ten słup czy mur i ani me ani be. Otrzasnal się dopiero na wzmiankę o wycieczce. Nie był pewien czy dobrze usłyszał.
- Wycieczka? Dobrze się czujesz? Znaczy... Bardzo chętnie tylko wyglądasz tak jakbyś miała mi tu zaraz omdlec więc nie jestem pewny czy to dobry pomysł. Niby mam ten kurs pierwszej pomocy ale nie wiem jak to działa w praktyce i nie chce tego sprawdzać na tobie. Możemy posiedzieć w domu albo nie wiem... Przełożyć na czas gdy będziesz się lepiej czuć. - poglaskal ją ostrożnie po policzku. Zdziwil się ze tym razem nie zwiala ale nie dal raczej tego po sobie poznać. Gdy kucnela przed nim i zlapala go za dlonie nie mógł się nie uśmiechnąć. Jednocześnie ogarnął go jakiś irracjonalny strach. By nie zrobić czegoś źle. Naprawdę nie chciał by jego Iris znowu zamienila się w te pista skorupe która się chowa po kątach.
- Każdy ma prawo do słabszych dni więc nie masz za co mnie przepraszać. Z drugiej strony przyznam jednak ze ostatnia sytuacji mnie dreczyla. Pomowmy w końcu szczerze. Dlaczego tak to wygląda? Stało się coś co wpłynęło na Twoje zachowanie w taki sposób? Możesz nazwać mnie głupcem ale nie jestem czarnoksiężnikiem. Nie bede wiedział co Cie trapi moja droga póki mi tego nie powiesz. - jego głos był lekko chrapliwy. Zdarl sobie trochę dziś gardło. Gdy wstala nie wypuscil jej dłoni. Czuł ze to jeszcze nie wszystko. Pytanie o zabawki zbilo go z tropu. Zmarszczyl brwi wpatrując się w jej twarz.
- Czy ja wiem? Zabawki nie wychodzą mi zbyt dobrze. Nie licząc lalek. Ostatnia zrobiłem dla córki barona Hadleya. Była raczej zadowolona, a dlaczego pytasz? - mial lekki mętlik w głowie. Pogubil się w sprawie. Może chce otworzyć jakiś sklep z zabawkami? Kobiety miewają różne zachcianki ale takie coś... No cóż. Juz nie raz przekonał się że Iris jest inna. I za to ją kochal. Za tą jej wyjątkowość.
Czas jakby spowolnil gdy odsunela szlafrok a jego oczom ukazal sie okrągły brzuch. Nie gruby. Po prostu trochę bardziej okrągły. Gdy położyła jego dłon na nim mówiąc ze będzie musial zrobić pare zabawek, po prostu go wmurowalo a czas się zatrzymał. Tak samo jak jego serce. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez kobietę nie było potrzebne. Az takim oslem nie był. Ojcem... On... Znowu dostał szanse. Czuł się trochę tak jakby cofnął sie w czasie. W tym samym miejscu przecież, podobne slowa wypowiedziala Elizabeth. Znowu poczuł jak radość i ogrom ciepla splywa na niego jak deszcz. Wstał i przytulił ją do siebie. Łzy cisnely mu sie do oczu wiec je zamknął. Pocalowal ją w czoło. Poczuł się śmiesznie dumny. Miał ochotę obwiescic calemu światu te nowine. Gdy jednak o tym pomyślał ogarnal go strach. A co jeśli... Nie. Tym razem będzie inaczej. Będzie ostrożniejszy. Dostał szanse od losu i jej nie zmarnuje.
- Nawet... - głos odmówił mu posłuszeństwa. Zaczal więc szeptac do jej ucha - Nawet sobie słońce moje nie wyobrażasz jak bardzo się cieszę. Taki szok... Ha. Co ja mówię... Bylem ślepy. Teraz to wszystko ma sens. Tak bardzo Cie kocham. - chwycił palcami jej brodę i delikatnie ją uniósł by następnie złożyć na jej ustach pocałunek. Pewnie broda ją drapala. Trochę dawno się juz nie golil. Zmęczone oblicze mężczyzny w tym momencie promienialo. Zostanie ojcem.
- Zrobię nawet i armię zabawek! Urzadzimy pokój, jutro przejdę sie do miasta po jakiegoś dobrego położnika który się tobą zajmie podczas ciąży. Zadbam o Ciebie... O was. Tak bardzo mi Ciebie Iris ostatnio brakowało... Wiem ze to dziecinne... - nie posiadał się z radości. Wziął ją na ręce i zaprowadził do sypialni. Ich wspólnej. Koniec ze spaniem osobno. Zostawił taras otwarty by Rory miał jak wrócił. Położył się tuz obok niej, spoglądając na nią jak na ósmy cud świata. Jego cud. Jego dłoń nie chciała zostawic jej brzucha w spokoju. Glaskal go delikatnie.Iris - 26 Wrzesień 2017, 20:00 Gdyby ktoś zapytał ją co czuła w chwili gdy odsuwała szlafrok ukazując swój stan, powiedziałabym szczerze, że strach. Ale nie taki zwykły. Paraliżujący, odbierający mowę.
Patrzyła szeroko otwartymi oczami na swojego ukochanego i w myślach modliła się, by zaakceptował ją i... ich dziecko.
Ręce trzęsły jej się delikatnie i gdyby nie to, że pilnowała koloru swoich włosów i oczu, stałyby się białe, jak wtedy gdy wybudziła się z przerażającego snu. Teraz były kasztanowe, Terry przecież tak lubił brunetki. Jedynie kilka pasemek było w różnych kolorach. Wyglądały jak nitki płynnej farby. Oczy chwilowo nie zmieniały barw. Zamarły razem z nią, czekając na reakcję.
Czas zatrzymał się. Słyszała własny oddech, słyszała jego oddech. Może to śmieszne, ale wydawało jej się, że słyszy jego bicie serca. Gdy tu przyszła był pozornie spokojny. Czuła, że coś poszło nie tak, może dzień w pracy nie był najlepszy... ale samolubnie zignorowała jego problemy bo jej wydał się największy, najważniejszy. A teraz gdy podzieliła się z nim swoją największą tajemnicą, czuła się lekko. Tylko dlaczego Terry patrzył na nią zaskoczonym wzrokiem i nie ruszał się?
Już miała pożałować, gdy nagle wstał i zamknął ją w objęciu. I właśnie to sprawiło, że z ust kobiety dobiegł dźwięk będący jednocześnie szlochem jak i westchnieniem ulgi oraz śmiechem. Poczuła jak strach spływa z niej i zastępuje go ciepło. Ciepło bijącego od niego, od jej Prywatnego Słońca. Miłości jej życia.
Zaakceptował ją. Zaakceptował, że będą mieli dziecko. Gdy się do niej odezwał, z jej oczu popłynęły solidną strugą łzy. Nie mogła się już powstrzymać. Emocje targały nią tak mocno, że trzęsła się lekko w jego ramionach. Sama nie wiedziała czy z radości, czy zwyczajnie schodził z niej stres.
Schowała twarz w zagłębieniu między szyją a ramieniem. Zmoczyła mu przy tym koszulę, ale chwilowo o to nie dbała. Gdy wyznał jej miłość, jej szloch nabrał na sile ale było w nim coś... wesołego. Kobieta nie płakała ze smutku czy rozpaczy. Była szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa!
Objęła go i przycisnęła do siebie mocno a wtedy ich wspólne dziecko poruszyło się, dając jej solidnego kopniaka. Syknęła ale zaraz potem zaśmiała się. Terry też z pewnością poczuł tego kopa.
Jej ciąża nie była jeszcze mocno zaawansowana, ale było już bliżej rozwiązania niż dalej. Iris nie była bardzo okrągła, gdyby ktoś jej nie znał wcześniej, mógłby nawet stwierdzić, że nie zmieniła się specjalnie. Tylko Terry, obserwując ją codziennie i widząc jak nabiera kształtów, mógł domyśleć się co się działo. A jednak... nie zauważył. Nie winiła go o nic, był zapracowany. Robił wszystko by żyło im się lepiej, by mieli wszystkie wygody.
- Tak się bałam Najdroższy. - zaśmiała się wesoło, tym swoim dawnym, uroczym śmiechem który już od dawna nie rozbrzmiewał w murach ich wspólnego Domu - Kocham cię z całego serca. Wybacz, że nie powiedziałam wcześniej... - niczym spragniony lgnący do poidełka, tak Iris przylgnęła do jego ust i pocałowała go tak namiętnie i gorąco, jak już dawno nie całowała. Był dla niej całym światem a teraz ten świat miał się powiększyć o ich wspólne dziecko. Czuła taką dumę i szczęście, że ojcem jest właśnie on. Właśnie Christopher. Jej kochany Chris.
Gdy wziął ją na ręce zaśmiała się ale nie protestowała. Była teraz cięższa ale Marionetkarz zaakceptował stan w jakim się znajdowała, więc nie powinny go dziwić dodatkowe kilogramy. Gdy ją niósł, chichotała jak dawniej. Stres schodził z niej. Wcześniej zimne, drżące ręce stawały się na powrót ciepłe.
Ułożył ją w ich wspólnym łóżku a ona posłała mu uśmiech. Kiedy położył się obok niej i z trudem mógł utrzymać ręce przy sobie, dotykając jej brzuch, zaśmiała się i pociągnęła go by znalazł się nad nią. Z tej perspektywy wyglądał jeszcze lepiej.
Zauważyła nowe zmarszczki na jego męskiej twarzy. Był też niedokładnie ogolony. Ale kochała to oblicze jak jego całego. Zarzuciła mu ręce na szyję zmuszając by ją pocałował. Nie musiał się bać, że ją przygniecie jeśli zgiął kolana, opierając ciężar na nich.
Przez chwilę zajmowali się tylko sobą, wróciło dawne ciepło i żar. Teraz gdy zmartwienia odeszły w dal, mogła cieszyć się jego obecnością. Po chwili rozpięła jego koszulę i zdjęła ją z niego. Chciała czuć ciepło jego ciała. Przesunęła go by na powrót położył się obok niej a wtedy przylgnęła go jego torsu. Dłonie przyciągnęła do siebie, kuląc się by mógł ją objąć. Czuła się przy nim bezpiecznie.
- Chciałabym... wybrać się kiedyś z tobą do Rady. - powiedziała cicho, zamykając oczy - Zobaczyć jak pracujesz, poznać cię również i od tej strony. Może mogłabym jakoś pomóc. - pocałowała skórę na jego piersi, wdychając jego zapach - Podobno jestem całkiem kreatywna, może uda mi się jakoś cię odciążyć.
Otworzyła nagle oczy ale ani drgnęła. W jego zapachu było coś... delikatna nutka czegoś innego. Czegoś... kobiecego?
Zacisnęła mocno powieki czując jak łzy znowu pod nimi wzbierają. Tym razem jednak nie były to dobre łzy. Powstrzymała się jednak. Może tylko jej się wydawało?
Jej natura Ponurego Komedianta dała jednak o sobie znać. W jej głowie pojawił się okropny obraz. Obraz jej Ukochanego w objęciach innej kobiety. A potem kolejny obraz - Terry na swoim biurku, w pracy z jakąś...
Wtuliła się do niego odrzucając denerwujące, natrętne myśli. Nie. To niemożliwe. Może ostatnio faktycznie go zaniedbywała ale przecież nie zrobiłby jej czegoś takiego.
Nagle przypomniała sobie o czymś co z pozoru nie było ważne, ale dla niej bardzo. Właśnie w tej chwili było wyjątkowo ważne.
Odsunęła się i podniosła do siadu. Na jej ustach gościł uśmiech, chociaż wnętrzem targały obawy.
- Zrobiłam ci... coś do jedzenia. - powiedziała i na jej policzkach wykwitł rumieniec. Zawsze bardzo starała się by to co ugotuje Terremu było przynajmniej zjadliwe. Chwyciła go za rękę i ścisnęła ją pewnie, mocno.
- Może... zejdziemy na dół i zjemy coś razem? - zapytała patrząc mu prosto w oczy.Terry - 26 Wrzesień 2017, 22:33 A więc jednak się bała. Bała się jego reakcji, żyła ostatnio w stresie. Nie dziwo. W końcu on nie ułatwiał sprawy. Pewnie miała tylko podejrzenia i nie chciała z tym wyskakiwać, póki nie zdobędzie pewności. A on? Ciągle szukał z nią kontaktu jak to porzucone szczenie i nie dostrzegał najważniejszego, że ona też go potrzebuje. Niech no piorun kopnie tego, kto wymyślił powiedzenie: miłość zaślepia, bo miał cholerna racje. Nie chciał już dłużej rozdrapywać przeszłości. Dostał szansę od losu i nie miał zamiaru jej zmarnować. Człowiek uczy się na błędach. Wiadomo, Elizabeth już zawsze będzie im towarzyszyć, w ciszy jako dobry duch. Teraz musi skupić się na Iris. Na Iris i dziecku, które się rozwija w jej łonie.
Gdy niósł ją na schodach, głowę dałby sobie uciąć, że poczuł, kopniecie. Jego serce było w stanie monsunu po kilku miesięcznej suszy. Naprawdę cieszył się jak dzieciak, a gdy Iris obdarowała go pocałunkiem, którego tak bardzo mu brakowało, po prostu stał się spokojny. Zamknął tylko oczy i czerpał garściami z chwili. Dał jej ściągnąć z siebie koszule, i tak się cały gotował od nadmiaru emocji. To wszystko wydawało mu się tak mało rzeczywiste. Zaśmiał się, gdy pociągnęła go na miejsce obok niej.
- Widzę, że temperamencik powrócił. Iris... To wszystko jest takie... Jestem na tyle stary... A czuje się, jakbym śnił. Rozumiesz? - przytulił ją, całując w czoło. Spiął się jednak gdy wspomniała o radzie. To nie tak, że się jej wstydził. Po prostu tamto miejsce nie jest dla niej. To gmaszysko starych capów, którzy uciekają od żon i się obijają. Nie mówiąc już, o masie lewych interesów, jakie baronowie trzepią sobie na boku. Nie chciał jej w to mieszać, tak się starał oddzielać pracę od życia prywatnego. Te dwa światy po prostu nie mogą się stykać. Sam nie był w stanie się do tego przyznać, ale w głębi po prostu bał się. Polityka jest niebezpieczna dziedzina, nawet jeśli mowa o polityce paru dworów z paroma akrami Ziemii. Wiedział, że żyje parę ludzi, którzy chętnie by mu zaszkodzili. Wiedział też, że zdesperowani ludzie robią różne rzeczy. Nie chciałby by Iris stało się coś, co nie powinno, a tym bardziej że jest w ciąży. Zastanawiał się chwilę w ciszy, próbował ubrać myśli w słowa.
- Nie chce Cię tam zabierać. Te stare, zasuszone zboki obłapiałyby Cię spojrzeniami. Nie wiem, czy byłbym w stanie w ciszy na to przystać - Zaśmiał się chrypliwie. - Kiedyś Cię tam zabiorę, teraz jednak skupimy się na was dobrze? Wyjaśnię radzie, o co chodzi, więc będę tam chodził dwa, trzy razy w tygodniu maksymalnie dobrze? Te barany nie dadzą sobie rady beze mnie niestety. Są jak zasuszone dzieci ze starymi mózgami.- drapał ją delikatnie po głowie, drugą rękę trzymając na lekko wypukłym brzuchu. - A od odciążania mamy parę sekretarek. Zdziwiłabyś się przy rozmowie z nimi, jak bardzo te kobiety są spostrzegawcze. Sam bym się nie zdziwił, gdyby wiedziały jakiego papieru toaletowego używają poszczególni szlachcianie - znowu się Zaśmiał i ją pocałował w czoło. Gdy wracał do domu, nawet nie marzył o takim zakończeniu dnia. Wiadomo gdzieś o tył głowy tłukła się sprawa nietoperzycy, jednak euforia i nieśmiała wizja przyszłości skutecznie ją zagłuszały.
Gdy się podniosła z tym swoim uśmieszkiem nie mógł na niego nie odpowiedzieć. Oparł się na ręce i przyglądał jak rumieniec wstępuje na jej policzki.
- Pójdę, jeśli obiecasz, że do tego wrócimy - zafalował śmiesznie brwiami, wstał i nie puszczając jej ręki, zszedł na dół. Najchętniej to by się z tego łóżka nie ruszał już dzisiaj. Był zmęczony i chciał się cieszyć po prostu jej bliskością. Jego brzuch jednak na słowo jedzenie dał się we znaki. W końcu był dzisiaj o dwóch jabłkach, ciasteczkach od pani Barrel i jednej herbacie. Jakby nie patrzeć to Iris się podszkoliła jako kucharz, co sprawiało mu niemałą satysfakcję i napełniało bebechy dobrym jedzeniem. Wchodząc do kuchni, zatrzymał się i pocałował ją w dłoń.Iris - 27 Wrzesień 2017, 00:42 Gdy się odezwał po tym jak pociągnęła go na miejsce obok siebie, podniosła się na ręce, spojrzała na niego z miną wyrażającą "Pierdu, pierdu." po czym pochyliła się i pocałowała go namiętnie w usta, przygryzając je lekko.
- Och jaki jesteś stary... - westchnęła teatralnie i dała mu prztyczka w nos - Zostaniesz tatą, stary pryku a oznacza to, że jeszcze całkiem sporo krzepy w tobie. - uśmiechnęła się złośliwie i palcami, udając ludzika spacerującego po jego piersi, skierowała dłoń w dół. Ale jedynie musnęła jego spodnie w miejscu rozporka. Zrobiła minę niewiniątka i zabrała ręce, podkulając je ku swojej szyi. Wtuliła się w niego chichocząc jak mała psotnica.
- Rozumiem, Najdroższy. - powiedziała już poważniej, kreśląc na jego torsie koła paznokciem palca wskazującego - Też czuję się jakbym śniła. Teraz już wiem, że to najpiękniejszy sen jaki mogłabym wyśnić ale jeszcze godzinę temu... Bałam się. W głowie miałam najgorszy scenariusz. - zamknęła oczy i odgoniła myśli. Przypomniała sobie, że przecież nie tak dawno, siedząc w pokoju myślała o tym by...
Teraz wiedziała, że popełniłaby swój największy błąd. Skrzywdziłaby Terrego, pękło by mu serce. Wtedy od decyzji odwiódł ją Rory, poczciwe psisko widziało więcej, czuło więcej.
Podobało jej się jak Marionetkarz dotykał jej krągłości. Jego dotyk łaskotał momentami, ale uwielbiała te jego silne, szorstkie dłonie.
Nie zdziwiła ją jego decyzja. Widziała, że męczy się pracując ze szlachtą. Sama może nie pochodziła z bogatej rodziny, ale obserwowała takich w Mieście. Zawsze obnosili się ze swoim bogactwem i poniżali kogo tylko się dało.
Jej Terry był inny. Był majętny, owszem, ale był inny. Miał dobre serce, pokochał ją, przyjął pod dach i... obdarował szczęściem.
- Dobrze, Kochany. - powiedziała szeptem i oparła czoło o jego rozgrzaną pierś. Drapał ją po głowie, wplatając palce we włosy. Gdyby umiała, zaczęłaby mruczeć. Westchnęła, czując jak ogarnia ją spokój a ciepło bijące od jej mężczyzny otula ją z każdej strony.
Tylko jedna rzecz ją niepokoiła. Z jego zapachem mieszał się inny, zapach damskich, intensywnych perfum. Co prawda nie pachniał nimi mocno, posiadaczka tego zapachu nie dotykała go więc, może jedynie spędziła z nim czas na rozmowie? Iris poczuła ukłucie zazdrości. Teraz gdy ich mała rodzina miała się powiększyć, Baśniopisarka poczuła obawę. A może... Może zaniedbała go przez ten czas na tyle by szukał pocieszenia w ramionach innej?
Nie odezwała się. Nie chciała psuć tej chwili. Chwili kiedy miała go tylko dla siebie, kiedy mogli już spokojnie porozmawiać, bez tajemnic i gierek.
Zgodził się zjeść to co przygotowała. Zeszła za nim na dół, podśpiewując sobie coś pod nosem. Humor jej dopisywał, nie ma co! Kiedy stres zszedł, gdy zrzuciła z siebie całe to brzemię mogła odetchnąć. Czuła się lekka.
Wyjęła dla swojego mężczyzny miskę i nałożyła solidną porcję potrawki. Podszkoliła się w gotowaniu dań jednogarnkowych. Takie były najwygodniejsze, można było je spokojnie odgrzać nawet w środku nocy.
Podała mu naczynie i sztućce i wskazała miejsce przy stole. Uśmiechnęła się do niego zalotnie.
- Jak będziesz grzeczny i zjesz wszystko... - powiedział - To dostaniesz deser. Ale taki, jakiego jeszcze nigdy nie miałeś okazji skosztować!
Do pomieszczenia wpadł jak burza Rory. Kobieta przykucnęła i wytarmosiła jego poczciwą mordę.
- Choć no tu, Słodziaku. - powiedziała i ucałowała czubek jego głowy - Gdyby nie ty... - ugryzła się w język i w ostatniej chwili postanowiła powiedzieć coś innego - To twój pan poszedłby spać głodny.
Szczeknął wesoło i zaczął kręcić się po Kuchni w poszukiwaniu czegoś dobrego do jedzenia.
Kobieta zaśmiała się i wyjęła z szafki psie przysmaki. Rzuciła kilka psisku które od razu pognało za smakołykami.
Iris podbiła się zgrabnie i usiadła na szafce kuchennej. Znowu w Domu było wesoło i gwarno. Tego jej brakowało przez te wszystkie dni. Oparła głowę na dłoni i spojrzała na jedzącego Terrego.
- A powiedz mi, Tygrysie... - zagaiła zaciekawiona - Te sekretarki... Ładne są?