Bane - 26 Styczeń 2019, 19:52 Wszystko działo się straszliwie szybko.
Strzelba wystrzeliła dwa razy. Bane przy pierwszym strzale celował w pierś, ale trafił odrobinę poniżej. Nie wiadomo czemu usłyszał w głowie głos Anomandera, strofujący ale spokojny: "Nie tak, synu, kiedy celujesz do czegoś, co stoi tuż przed tobą, nie musisz brać poprawki na wiatr."
Kula rozorała ciało a z gardła potwora wydobył się straszliwy wrzask. Białowłosy pewnie zakryłby uszy, gdyby miał na to czas. Zamiast tego, wypalił znowu, z grubsza celując w ramię ale i tym razem kula dosięgła zupełnie innego celu.
Krew, pióra, sierść... I nieludzki krzyk.
Bestia zawyła, dowodząc, że nie ma w niej nic z Człowieka, bo ten ne byłby w stanie wydać z siebie takiego odgłosu.
Jednego Cyrkowiec nie potrafił zrozumieć - dlaczego skrzydlaty mutant nadal stara się stanąć pomiędzy nim a ranną kobietą? Czyżby instynkt był u zwierzęcia tak mocny, by nie pozwalał mu opuścić zdobyczy?
Dwie kule i to wszystko, jeśli Bane chce się bronić, będzie musiał przeładować albo... skorzystać z mocy. W tym momencie był tak przerażony tym co zobaczył i tym, co się stało, że nie trudno byłoby wywołać odruch wymiotny. Moc sprawiłaby, że wymiociny stałyby się żrące i może Chirurgowi udałoby się pokonać skrzydlatego?
Ale tamten nie atakował. Wrzeszczał, zasłaniał kobietę ale nie atakował. Bane poczuł, że zaczyna panikować bo skończyły mu się pomysły. Gdzieś z tyłu rozległo się ujadanie psów.
Skrzydlate monstrum rzuciło się do ucieczki, a dyszący Cyrkowiec po prostu patrzył szeroko otwartymi oczami na ścieżkę krwi, którą pozostawiało. Sparaliżowane kończyny ani myślały go słuchać, dlatego tylko stał z bronią w ręku. A ranna dziewczyna dokonywała żywota na schodach prowadzących do Kliniki.
Wtem, na dziedziniec wysypały się Marionetki. Kilku pracowników zebrało ciało, ale Blackburn nie widział ich, nie zwracał na nich uwagi. Próbując się opanować, patrzył za potworem który postanowił umknąć do parku. Nie zauważył nawet psów, które wściekle ujadając zaczęły krążyć po placu.
Dopiero dotyk chłodnej, ciężkiej dłoni na ramieniu ocucił mężczyznę. Kiedy Anomander położył rękę, Bane lekko podskoczył i jak spłoszone zwierzę, przeskoczył wzrokiem do źródła głosu.
Wysłuchał tego, co miał do powiedzenia Dyrektor i nawet pokiwał głową, ale był jak nieprzytomny.
- Z-zabiłem... - wydusił, ale na tyle cicho by usłyszał go tylko czarnowłosy. Nie było to pytanie, raczej słowa skierowane w przestrzeń. Białowłosy zwyczajnie nie rozumiał, nie chciał zrozumieć co właściwie zaszło. Co on sam, własnymi rękoma i strzelbą uczynił.
Lekkie pchnięcie zmusiło go do skierowania kroków do środka. Na sztywnych nogach przekroczył drzwi i gapiąc się przed siebie tępym wzrokiem. Udał się od razu w stronę sali operacyjnej, by się przygotować do zabiegu.
Kiedy przebrany w kitel mył ręce w umywalni, nagle poczuł się tak, jakby uderzył w niego piorun.
- Dlaczego... on tak zareagował na karylion?