To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Ciemna Ścieżka

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 12:06

Siedem, siedem... Gdyby tylko powiedział, że jest jego ulubioną liczbą, dziewczyna podniosłaby tumult, bo przecież osiem jest cudowniejsze. Nieskończone! A w dodatku tak niesamowicie symetryczne. Kiedyś wycięła sobie nawet długi pasek papieru, który odpowiednio skleiła i rozkoszowała się świadomością, że trzyma w rękach wszystko. O tak, osiem było daleko wspanialsze od siódemki, która może i była szczęśliwa, ale nie niosła ze sobą takich możliwości.
Złapała filiżankę z winem nie bacząc na jakąkolwiek kulturę. Mimo pośpiechu w pochylaniu jej do ust piła powoli, rozkoszując się jego smakiem. Trzeba było przyznać, że Louis potrafił wybrać alkohol. Nigdy, ale to przenigdy nie była zawiedziona tym, co postawił na stoliku. Odstawiła naczynie i pogładziła fioletową talię kart, przyglądając się rysunkom. Talia podobała jej się nie tyle ze względu na magię, jaka w niej żyła, ale ze względu na kolory, które według niej pasowały do siebie idealnie. W końcu cóż innego mogłoby ją zainteresować? Ją, fetyszystkę barw wszelakich?
Jak tylko odstawił butelkę, nalała sobie dokładkę, którą również rozkoszowała się długo. Gdy tak popijała uprzytomniła sobie, że pasowałoby postawić coś ‘stałego’, coby nie zapełniać wnętrzności jedynie płynami. Uchyliła rąbka kapelusza, a na jej wyciągniętą dłoń spadł półmisek z ciasteczkami. Nie można im było odmówić dobrego smaku, były przecież jedyną potrawą, która zawsze wychodziła jej idealnie niezależnie od pogody lub też układu gwiazd. Jeśli zaś chodzi o całą resztę... Cóż, lepiej jej unikać, gdy gotowała, chyba, że ktoś jest miłośnikiem sensacji smakowych oraz żołądkowych. Postawiła je z cichym trzaskiem na stole i wzięła sobie jedno. Nie było specjalnie słodkie – nigdy bowiem nie lubiła słodkich rzeczy, chyba, że były to likiery. Owszem, odrobina cukru w nich była, jednak z całą pewnością dominowały czereśnie, które nadawały wypiekowi kwaśnawy posmak.
- Trąbysą im po to. – Skinęła głową na znak aprobaty dla jego słów. – Łatwiej im się wciskać w różne miejsca.
Spojrzała w górę, przyglądając się sklepieniu stworzonemu przez gałęzie. Natura chyba specjalnie tak tutaj zagospodarowała, aby mogli spotykać się bez obawy o to, że zmokną. Chociaż... deszcz czasem padał pod sklepieniem, taki już urok Krainy Luster. Teraz jednak było sucho, nie licząc kałuż soku malinowego, które pojawiały się, gdy przejrzałe owoce opadały na twardą ziemię. Wciągnęła głęboko powietrze, rozkoszując się jego zapachem. Uwielbiała przebywać wśród zieleni i ‘na powietrzu’. Z tego właśnie powodu częściej ją można było spotkać w terenie, aniżeli w jakimś budynku, choć bywała i tam, a przeważnie były to karczmy wszelkiego rodzaju.
Jego kolejne słowa wpadły jej do głowy jednym, a umknęły drugim uchem. Zastrzygłaby zaś nimi, gdyby miała takie możliwości, kiedy zawył po ugryzieniu się w język. Nic jednak nie powiedziała, a obróciła filiżankę do góry dnem, chcąc spić ostatnią kroplę jaka w niej przebywała. Nie udało jej się to, więc dolała sobie jeszcze, wychodząc z założenia, że kropla owa ‘pójdzie za tłumem’ i trafi dokładnie tam, gdzie jej miejsce, czyli do kapeluszniczych usteczek.
- Anu, nigdyśmy sia nie spotkali u cie – przemówiła, podcza, gdy on wyrzucał z siebie słowa nieprzerwanie. – Zaś mowiłeś o pajencycy.
Ni stąd ni zowąd przeszła na jakąś dziwną, mieszaną gwarę. Za nic nie mogła sobie przypomnieć, gdzie ją usłyszała. Możliwym jednak jest, że zwyczajnie ją zmyśliła, nie za bardzo zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów.
- Zołza z niej pierwszej wody – przyznała. – Ale z drugiej strony, gdyby płaciła sowicie lub zasłużyła się czymś specjalnym, to chyba nie miałbyś oporów przed wynajęciem jej jakiejś większej części domostwa, hm? W zamian za sprzątanie, na ten przykład.
Sama nie pogardziłaby sprzątającym pająkiem wewnątrz kapelusza. Panował tam często ogromny bałagan, dlatego co jakiś czas wyrzucała z niego wszystko za wyjątkiem mieszkania, a następnie pakowała tylko to, co uznała za potrzebne (a w rezultacie było nieprzydatne). Zadziwiający racjonalizm (pozorny), jak na nią. Z której strony by jednak nie patrzeć, było to zajęcie czasochłonne, a taki pająk, osiem odnóży posiadając (aż zadrżała na myśl o ósemce)mógłby to zrobić o wiele szybciej.
Przez chwilę rozważała zaproponowanie towarzyszowi, by pajęczycę przeprowadzić do jej nakrycia głowy, jednak wystraszyła się, że ta przejęłaby je całkowicie.
Sięgnęła w bok i zerwała liść krzewu malinowego. Przez dłuższą chwilę obracała go w palcach, a on powoli tracił kolor. W końcu wypuściła go na stolik i uniosła palec wskazujący w kierunku ust. Na jego koniuszku można było dostrzec zielonkawe migotanie. Z namysłem wsadziła go do buzi i powoli przełknęła. W rezultacie końce włosów rozjarzyły się na moment słabą tęczą, a na twarzy dziewczyny zakwitł błogi uśmiech. O tak, kolory były dobre.
Co więcej, nic nie działało na nią tak odurzająca jak właśnie barwy. Na szczęście dla samej siebie zapominała o tym, że może je zjadać, gdyż inaczej skończyłaby jako tęczowa narkomanka, która migoce.
- Nie lubię, gdy krowy w chmurach zapominają dawać mleko. Deszcz jest potrzebny – rzekła niespodziewanie i całkowicie poza tematem rozmowy.

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 14:34

Całkowicie pozwalał opanować się przez wino, które było tak kusząco czerwone, jak pomadka na ustach lubieżnych dziewcząt, gdyż uwielbiał jego smak oraz rozgrzewające uczucie w klatce piersiowej. Tylko jednak filiżanka, a teraz to już druga, a w jego wnętrzu rozpalił się ogień, który opanowywał całe ciało. Bardzo przyjemne uczucie. Szczególnie przydatne w ludzką zimę, bo tuta jej często się nie spotykało, a może nigdy, sam nie wiedział, gdyż czasem mieszały mu się te dwa światy, ale trzeba wybaczyć tą drobnostkę marionetkarzowi, przecież to granicą była tylko ta cienka warstwa kryształu w lustrze, ale wystarczająco wytrzymała, aby nie każdy mógł sobie przechodzić ją bez przeszkód. Dla niego to zawsze była istna mordęga. Mogliby przecież zrobić jakiś pociąg parowy zasilany musem truskawkowym, albo czymkolwiek innym, byleby było łatwiej się dostać na drugą stronę. Jakże w tym momencie chciałby być lunatykiem. Rola marionetkarza, jednak ma chyba więcej plusów, tak mu się zdawało. A gdyby tak było, to łatwiej sprowadzałby te wszystkie wyśmienite wina, bo chodź nie mówił Kapelusznicy o miejscu zdobycia ich, to właśnie był taki jeden bar w pobliżu jego warsztatu, gdzie za niedużą cenę, miał jego kilka butelek. To francuskie, które teraz pili, było właśnie stamtąd.
Trzask i nagle na ich eleganckim stoliczku, na którym z ich niedbałości znalazło się kilka czerwonych kropelek, dopasowujących się do koloru serwety, pojawiły się ciasteczka, troszkę popadając w rutynę, gdyż zawsze Nonsens je przynosiła. Przyznać trzeba było, iż bardzo je lubił. Czereśnie to te owoce, które potrafił jeść w dużych ilościach, zawsze chciał mieć takie drzewko u siebie w ogródku, ale jako że jego ogródek, to jedno wielkie cmentarzysko wspomnień z wybujałą trawą, która z ambicji chciała sięgnąć nieba, nigdy nie próbował go tam zasadzić. Wpierw delikatnie je skosztował nadgryzając, ze swoistym chrupem, pozwalając, aby kawałek niegdyś kulistego kwaśnego miąższu drażniła jego kubki smakowe i gdy tylko wynurzył się z owej dziwnej rozkoszy, aż zadziwiające było uniesienie degustacji zwykłego łakocia, wepchnął cały miasteczkowy dysk do ust zapychając się na moment. Żuł, mielił i tak jakiś czas wsłuchując się w słowa towarzyszki. Stwierdził, że nie będzie mówił z pełnymi ustami, nie z powodu kultury, która już gdzieś uciekła w krzaki, chyba wystraszona ich dziwną dyskusją, ale nie chciał sobie przerywać, a nie musiał chwalić jej wypieku, gdyż wiedziała, że to jest wyśmienite.
- Pamiętam jak kiedyś zrobiłaś te fikuśne muffinki, które miały takie przezabawne kształty, że nie chciało się ich zjadać, ale na swoje nieszczęście, jednak przemogłem swoją fascynację i jedną ugryzłem, do dzisiaj pamiętam ten smak – rzekł jakby rozbawiony, a w jego głowie pojawiła się mała słodka biała babeczka z dużymi oczami, zielonym noskiem, niby z zabarwionej marchewki oraz jakimś dziwnym, nie do opisania uśmiechem, który krzyczał „zjedz mnie, zjedz mnie” i wtedy się posłuchał… to był błąd.
Przyglądał się listkowi, który okręcał się w palcach Kapelusznicy, jak tylko chciała, robiąc się coraz bardziej bezbarwnym, aż w pewnym momencie stracił swoją żywą zieleń, a sam gdzieś spadł szary na ziemię, będąc przygnębiającym, a owy kolor trafił wprost do ust dziewczyny. Ona zawsze musiała robić tutaj te czary. Nigdy nie spróbował smaku barw, nawet, jeśli mu to proponowano. Przecież to może skończyć nabawieniem się jakiegoś koloractwa. Ludzie tracili barwy, przez bielactwo czy coś podobnego, a tutaj na odwrót, zdarzali się tacy, którzy dostawali kolorowych plam na twarzy i nigdy one nie znikały. Nie raz już ostrzegał Nonsens przed tym, ale ona zawsze swoje. I dobrze. On też nigdy nie zamierzał skończyć ze swoimi uzależnieniami, nawet, jeśli miałby skończyć, jako najgorszy z najgorszych. W taki sposób jest przynajmniej panem własnego losu. Nie będzie się słuchał jakiś tam prostaków, przynajmniej prostszych od niego.
- Wiesz jak to jest, daj rękę, a zaraz wciągnie Cię cała w swoją pajęczynę. Słyszałem o takich przypadkach. Tym bardziej, że to ta z gatunku Venenum Hypnotis Insidiae. Uważaj na nie, ponoć kapelusznicy szczególnie są podatni na ich głos i piękne ciało. Obiecują, a później pożerają z całymi ciuchami, tylko zostawiają kapelusze, której później samotnie wiszą na ich pałacach. – palcem pomachał, jak ostrzega się małe dziecko przed chodzeniem w lesie, bo napadnie je zły wilk i później urodzą się wilkołaki, te małe nieposkromione bestie, które wyżerająca całe zapasy w spiżarce. Chwilę zastanowił się, w momencie, gdy ona wspomniała coś o krowach i mleku, aż jego oczy zrobiły się zamyślone, tak jakby przez parę sekund nieobecne, puste jak u lalki, czy na pewno Echo nie złamie owego regulaminu i czy miewa się dobrze samotna, ale dolał tylko sobie wina i wypił duszkiem całą filiżankę, a kiedy pusta było również naczynie siostrzanej duszy i jej wlał aż po same brzegi. – To może partyjka? W szalonego oszusta?

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 16:46

Dziewczyna posiadała specyficzną cechę, którą dało się zaobserwować tylko, gdy piła w dużych ilościach. Mianowicie, im więcej napojów procentowych w siebie wlała, tym normalniej zaczynała mówić. Ale to, że przestawała rzucać wyrazami jak maszyna losująca czy też stary karabin nie oznaczało, że treść jej wypowiedzi stawała się znośniejsza. W dodatku im więcej piła, tym bardziej się zataczała niezależnie od pozycji w której siedziała, nigdy jednak nie traciła równowagi. Czemu tak się działo? A kto ją tam wie.
Gdyby kiedykolwiek dowiedziała się, że napitek którym się raczy pochodzi od ludzi – nie uwierzyłaby. A może tak, choć za wszelką cenę starałaby się to zanegować. Nie przepadała za tymi, którzy na stałe mieszkali po tamtej drugiej stronie. W końcu nie zapewnili jej miłych wspomnień ze sobą związanych.
O tak, za nic nie chciała przestać się narkotyzować, o ile o tym pamiętała. A tutaj przypominała sobie zawsze. Ogólnie mówiąc, kontakt z alkoholem ją popychał w kierunku kolorów i spożywaniu. I chociaż Louis ją ostrzegał – ona i tak robiła po swojemu, co czasem przynosiło jej zgubne skutki, jak na przykład wysypka kolorowych piegów na twarzy. Za nic mając bezpieczeństwo (głównie jego) namawiała go czasem do spróbowania, choć jego organizm nie był przystosowany do tego rodzaju posiłków. Zachwalała przed nim błękity smakujące jak górski strumień, zielenie będąca niczym najlepsze jabłka. A co najważniejsze, każdy kolor miał oprócz stałego smaku coś magicznego. Coś, co sprawiało, że dziewczyna popadała w błogość i rozleniwienie. Co to mogło być? Nie miała pojęcia i jak dotąd nie udało jej się odnaleźć nikogo, kto mógłby to zbadać. Nawet jej Alexius, mag który ją niegdyś wyswobodził z okowów własnego umysłu, nie potrafił zrozumieć mechanizmu działania kolorów, gdyż zwyczajnie nie był w stanie ich wyekstrahować i smakować. Cóż, pozostaje jej zatem żyć po wsze czasy w błogiej nieświadomości.
- Nie przypominaj mi nawet – burknęła. Tę klęskę, jak rzadko, zapamiętała bardzo dobrze i wiecznie sią dąsała, gdy jej ją wypomnieć. To, że nie wychodziło jej nic prócz ciasteczek wiedziała doskonale, wciąż jednak próbowała to zmienić. I wciąż wszystkim wkręcała jakieś swoje wyroby, by później wysłuchiwać tylko narzekań i skarg, a nawet (o zgrozo!) pozwów o próbę otrucia. Chciałaby umieć gotować, naprawdę. Szczerze wierzyła, że jej życie stałoby się wtedy lepsze (choć już teraz było wyśmienite, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę bitą śmietanę na jego wierzchu i bakalie skryte w środku, o polewie czekoladowej już nie wspomniawszy).
Słysząc nazwę pająka i podążające za nią słowa zakryła usta z przerażenia i zachwiała się niebezpiecznie, rozlewając na boki zawartość szklanki soku pomarańczowego, która wypadła jej z kapelusza w ślad za małym zegarem ściennym. Jak to możliwe? Najwspanialsza ósemka miała zagrozić jej? Kapelusznikowi? Już pal licho żywot, ale kapelusz!! Jakże to mogło być, że taka poczwara go sobie przywłaszczy i potem zawiesi na pajęczynie, by móc się pochwalić innym. Jej kapeluszem!
- Nie może być! – zakrzyknęła cicho. – Takie straszne rzeczy mi opowiadasz, a jeszcze kukułka nie zdążyła wyjrzeć z Pana Tykusia!
Prawdę mówiąc, uwielbiała takie historie. Sama się zresztą na nie nakręcała, gdyż trudno było ją naprawdę przerazić. No bo jak można wystraszyć kogoś, kto wielkiego węża widzi jako puchatą poduszkę? Louis zaś doskonale wiedział, co w takiej historii musi się znaleźć, by dziewczyna zaznała odrobinę stresu. Kapelusz! Pokręciła głową niespokojnie. Coś mogło zagrozić jej kapeluszowi!
Co zaś do Pana Tykusia... Cóż. Często zdarzało jej się zapominać imiona czy też nazwy własne, więc tworzyła nowe, w oparciu o skojarzenia, jakie ją napadały na myśl o czymś bądź kimś. Jednak w przypadku tego akurat zegara było inaczej. Nonsens nazwała go tak świadomie, gdyż doszła do wniosku, że skoro ma go już dwa lata, to głupio tak mówić o nim per ‘zegar’.
Potaknęła słysząc pytanie i wyciągnęła garść monet z kieszeni ukrytej w fałdach sukienki. Kolekcjonowała je, chociaż to niezbyt dobre określenie. Nie poszukiwała bowiem bilonu wyjątkowego czy ‘po jednym z każdego rodzaju’, lecz zbierała wszystkie jak popadło. W jej kapeluszu było ich pełno, a także w kieszeniach, dlatego idąc lekko pobrzękiwała. Czasem jednak opróżniała kieszenie i to były te nieliczne chwile, kiedy mogła przejść niedostrzeżona obok strażników.
Wysypała kilka monet na stół. Robiła tak zawsze, nawet, gdy nie grali na fanty. Ot, zwykłe przyzwyczajenie.
- Jusatop – rzuciła. O tak, uwielbiała, gdy tasował. Tak przyjemnie patrzyło się wtedy na jego dłonie. Wprawdzie biorąc pod uwagę jego znajomość sztuczek magicznych mógł łatwo zapewnić sobie lepsze karty, ale dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Ona za to przodowała, kiedy przechodzili do gier, karcianych o dziwo, w których bardziej od samych wartości kart liczyły się wypowiadane nad nimi słowa (czytaj: stawianie na swoim).
Upiła ze swojej filiżanki. Zauważyła, że nigdy dotąd nie interesowało jej to, czym się jej towarzysz zajmuje. Owszem, wiedziała, że ma warsztat ale nic poza tym. Czyżby jej nie powiedział? Możliwe, choć równie dobrze mogła go wtedy zwyczajnie nie słuchać. Wzruszyła ramionami, natychmiast zapominając o czym myślała przed chwilą.
- Słyszałeś, najmilszy Sloui, że nieopodal zatoki pani Żaba Kumkumada wyszła za Bociana Klekuklek? – powidziała beztrosko, tonem, który kazał słuchaczowi się zastanawiać, czy słowa wokół niego nie wirują w tańcu. – Skandal wynikł z tego niesłychany, gdyż jak wiadomo ród Klekukleków od dawien dawna wszelkie płazy jadł.

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 17:59

Nie była wyjątkiem. Każdy kapelusznik obawia się najbardziej o swój kapelusz, bo przecież gdyby nie on, nigdy nie byli by kapelusznikami, a niewiadomoczym. Takie niewadomoco, a może raczej niewiadomoczym, było zapewne bezbronne i bezdomne. Słabe, chuderlawe i śmieszne, a kiedy jednak są kapelusznikami ze swymi fantazyjnymi nakryciami głowy, są siejącymi szacunek w całej Krainie Luster istotami. Są wszędzie i wszystko wiedzą. Plotkarze z tego powodu z nich wielcy. Louis wiedząc, że często jest ona niewzruszona na przerażające historie, musiał wykorzystać to, co ją ruszy, aby przejęła się jego troszkę ubarwioną, ale nikt nie powiedział, że nieprawdziwą, bo przecież tak może być prawda, opowiastką. Może zrobił to trochę przez niezbyt dobre relację z ową pajęczycą. Zresztą nigdy się zbyt bardzo do niej nie zbliżał, bo ponoć jej trucizna jest nadzwyczaj intensywna i osoba, która podda się jej działaniu, zmienia się wolno, ale skrupulatnie w wielkiego bakłażana, który staje się później posiłkiem dla małych ośmionogów. Tego jednak nie miał zamiaru opowiadać, gdyż było to równie niesprawdzone, jak wszystkich ich opowiastki. Gorsze byłoby chyba zmienienie się w ciastko wykonane dłońmi Nonsens.
On również wyjął kilka srebrzących się monet i rzucił na stół. Było ich dokładnie siedem, czyżby zbieg okoliczności? Jeśli ona obstawiała, to on nie mógł zostać jej dłużny. Zabrzęczały radośnie w końcu wyjęte z mieszka, który miał gdzieś przy sobie. Może szczęście mu dopisze i dzisiaj zamiast szczuplejszy wyjdzie napchany? Chwilę jeszcze pląsały na stole, jakby chciały, aby jakaś zwinna dłoń je pochwyciła, dlatego przesunął je na bok stołu, aby już nie rozbrzmiewały i aby nie przeszkadzały w grze. Odsunął również te należące do towarzyszki. Równość, miłość, tolerancja dla wszystkich żetonów. Nalał sobie resztki z butelki, aż dziwne, że już się opróżniła i zaczął siorbać pijąc z filiżanki. Do dna. Odstawił ją i rozciągnął się na stołku kamiennym. Wyciągnął palce, złożył je, aby przygotować do swojej magii. Strzeliły, prawie tak głośno jak armaty małych żołnierzyków, których całe rzesze ruszały okupować bastylion pod dowództwem małego chłopca, który chodź raz czuł się większy, niż reszta dorosłych go otaczająca. Mógł zacząć. Chwycił talię w swoje pociągłe dłonie, zaczął szybko i zwinnie tasować, a postacie na koszulkach wciąż się zmieniały, to klaun, to ptak w garniturze, to księżniczka na ziarnku grochu, to dziewczynka z zapalniczkami, czy kot pustelnik. Jedna za jedną zmieniała swoje miejsce. Później zaczęły latać w powietrzu, a on jakby na pokazie na tanim spektaklu, popisywał się przed jednoosobową publicznością. Tworzył łuki i wieże, nibymosty, a wszystko dookoła siebie, jakby ręce tańczyły, dziwny skomplikowany taniec. Już zaczął grać w karty, chodź jeszcze żadna nie spoczęła na stole. Z pewnością niektórych mogłoby zastanowić, jak to możliwe, że on już zaczął swoją turę? Gra nazywała się „oszust” i już teraz kantował, przekładał tak karty między palcami w czasie, gdy dziewczyna była skupiona na pokazowych dziwactwach, że przygotował sobie lepsze rozdanie. I znalazły się w końcu na blacie. Jedna kupka dla niej, jedna dla niego, a każda po 26 kart odwróconych twarzami do spodu. Zasady owej gry były proste, niezbyt skomplikowane. Wygrywa ten, który pozbędzie się wszystkich swoich kart, a odbywa się to poprzez położenie na stół takiej, która odpowiada kolorowi lub figurze pierwszej położonej, lecz w dwóch następnych partiach kładzie się do góry koszulkami, tak że nie widać jej wartości. Proces później się powtarza. Można tutaj oszukiwać. Albo podkładać nieprawidłowe karty, albo składać kilka naraz, ale tak by nie zauważył tego przeciwnik, który jednak może zażyczyć sobie sprawdzenie, czy nie nastąpiło oszustwo, a jeśli takowe jest, całą kupkę, zbiera szuler, jednak jeśli nie nastąpiło- zbiera je osoba sprawdzająca. Czasem tak oszukiwali, że gra potrafiła przeciągać się w nieskończoność, On wybrał sobie takie karty, które łatwo będzie mógł wyłożyć. Teraz jednak już zaczynali. Pokaz się skończył, a zaczęła zacięta gra.
- Zmyśliłaś to, prawda? – zapytał się z kpiącym głosem, gdyż nie mógł uwierzyć w jej historyjkę. Zadeklarował – zaczynasz!

Anonymous - 28 Czerwiec 2011, 21:31

Zadrżała, gdy rzucił bilon, a na jej skórę wstąpiła gęsia skórka, gdy zaczął tasować. Zjechała ze swojej gałęzi i wczepiła palce w blat stołu, wyglądając zza jego krańca. Och, jak ona uwielbiała ten moment gry. Przed jej oczami migotały kolejne obrazki. Jej ulubioną kartą była z całą pewnością ta przedstawiająca zepsutą panienkę, która nie chcąc zabrudzić swych czerwonych trzewiczków stanęła na bochenku chleba. O tak, lubiła nie tylko tą ilustrację, ale również historię, którą opowiadała.
Była mała. Miała jakieś siedem lat, kiedy to nieopodal jej domu przejeżdżał baśniopisarz. Wybrał sobie dość niedogodną porę, jeśli chciał spotkać jakiegoś kapelusznika, gdyż trafił akurat na popołudniową herbatkę. Nie czuł się na siłach by pukać do domów i był zbyt nieśmiały, by zajrzeć do zagajników, z których dobiegały śmiechy. I oto nagle na jego drodze stanęła ona.
Już wtedy nie zapowiadała się na wysoką osóbkę. Twarz miała nad wyraz dojrzałą, a mały kapelutek na bujnych, sięgających łydek włosach dopełniał obrazu. Tak oto napotkał kapelusznicze dziecko, które z jakiegoś powodu nie brało udziału w herbacianym party. Dziewczynka przyglądała mu się z uwagą godną inspektora inkwizycji mającego przed swoim obliczem bardzo wyraźny ślad użycia magii.
- Opowiadasz baśnie, panie? – spytała, nie ruszając się nawet o milimetr. Ot, jak wyrosła na metr przed nim z ziemi, tak stała. Skiął jej głową.
- A możesz mi jakąś opowiedzieć? – kontynuowała. Ponowne skinięcie.
Uradowana klasnęła w dłonie, złapała go za wolną rękę (w drugiej trzymał książkę) i pognała w te pędy w bliżej mu nieznaną stronę, ciągnąc go za sobą. Dopiero po dłuższej chwili stanęli i to na całe szczęście dla biednego sprzedawcy baśni. Nie miał dobrej kondycji i ledwie mógł złapać dech. Zerknął na dziewczynkę, ale ta wyglądała całkiem dobrze. Właśnie siadała na mchu i wskazała mu miejsce przed sobą. Dopiero teraz miał czas, żeby się rozejrzeć i zauważył, że roślinność w tym gaiku uformowała coś na kształt salki, której ściany są zbudowane z gałęzi i liści. Tylko gdzieniegdzie przenikały promienie słoneczne, dzięki czemu nie było tam bardzo ciemno. Wziął głęboki oddech.
- Pewnego dnia mała Matylda dostała nowe czerwone trzewiczki. Kochała je bardzo i bardzo o nie dbała, gdyż jej rodziny nie było stać na takie obuwie, a te zostały jej podarowane w podzięce za obronienie kurnika hrabiny przed lisem. Tak więc Matylda pełna dumy je prezentowała przy każdej możliwej okazji... – zerknął na nią pytająco. Spodziewał się, że będzie mu przeszkadzać, pytać się czemu Matylda, czemu czerwone, a tu nic.- Najczęściej jednak chodziła w nich do kościoła. I właśnie pewnego popołudnia, gdy wracała z modłów na jej drodze pojawiła się kałuża. W żaden sposób nie mogła jej ominąć, a przejście przez nią wiązało się ze zniszczeniem bucików. W końcu zadecydowała, że przejdzie po chlebie, który dostała od kapłana. Tak też zrobiła, jednak gdy tylko postawiła drobną stópkę na bochenku poczuła, że zaczyna spadać. Tak też spadała aż do samego Piekła, gdzie została uwięziona w diabelskim browarze. Zapachy, a nie należały one do najprzyjemniejszych, oraz wysoka temperatura stały się dla niej codziennością. Diablęta poinformowały ją, że trafiła tam przez swoją butę. I cóż miała czynić? Czekała, czekała.... coraz bardziej żałując swojego uczynku. Aż w końcu sklepienie nad nią pojaśniało i usłyszała głos swej matki, biadającej nad stratą córki. Teraz umierała, ale żałowała, że jej dziecko zachowało się w taki sposób i pragnęła, by jej kara się skończyła. I wtedy Matylda poczęła się unosić, unosić, aż zniknęła w jasnym świetle. – zakończył.
Przez dłuższą chwilę dziewczynka siedziała nieruchomo, wpatrując się w niego bez wyrazu. On zaś ucieszył się, że nie zadaje pytań, gdyż pewnie nie potrafiłby na nie odpowiedzieć . W końcu tylko opowiadał. Ona jednak otworzyła usta.
- Co to kościół? – spytała. Zrozumiał, że czeka go droga przez mękę.

Gdy rozdał karty (nie, nie zauważyła oszustwa), dolała sobie trunku, gdyż poprzednią porcję już zdążyła spożyć. Och, gdy tak tasował miała ochotę go zamknąć w szklanej kulce, która potrząśnięta kazałaby mu zmuszać karty do tańca. Może zmyślny rzemieślnik mógłby jej takie cacko stworzyć? Chociaż, skąd on mógłby wiedzieć, że ona coś takiego chce, skoro ona mu tego nie powiedziała, bo nie wie czym on się zajmuje? Tak oto pojawiło się w jej głowie marzenie, a marzenie może być niekiedy niebezpieczne... bo kto wie, co z niego wyrośnie? A co, jeśli znajdzie złośliwego maga, który je spełni i wtedy Louis na zawsze pozostanie zamknięty w kuli?
- Nie zmyśliłam – zaprzeczyła, wyrzucając pierwszą kartę, odpowiadającą kolorem. Przygryzła delikatnie wargę widząc, że raczej nie zgarnie kupki lśniących krążków. Westchnęła głęboko i zjadła kolor kolejnego listka, teraz zwyczajnie przykładając go do ust. – Kumkumada spotkała pana Bociana o zachodzie słońca i się w nim zakochała. Ten zaś, nie bardzo wiedząc co ma począć z żabą do niego się garnącą (głupiutki, nieprawdaż?), nie przerywał jej linii życia – Wzięła oddech. – Tak oto, po pewnym czasie Klekuklek zrozumiał, że serce jego rwie się do małej zielonej panienki i przez kilka dni ukrywali swój romans. Potem postanowili, że nie mogą tak dłużej żyć i oznajmią światu, że się kochają. Sami zorganizowali ślub i dopiero na nim wyszło kim jest panna młoda i pan młody (nie było bowiem wcześniejszego zapoznania z rodzicami). Niezbyt szczęśliwy nowożeńcy zostali wygnani i obecnie mieszkają w gospodarstwie nieopodal jednego z magnackich dworów. Bocian pełni funkcję koguta, gdyż poprzedni zakończył swój żywot w rosole, żaba zaś pracuje jako łapka na muchy i komary.
Prawdę mówiąc, spotkania z Louisem były jedynym czasem, gdy mówiła o innych. Wbrew wszystkiemu, ona raczej lubiła zachowywać sekrety dla siebie, chyba, że wiedziała, że z ich ujawnienia może wyniknąć coś zabawnego.
Po chwili powtórzyła wydanie karty, usiłując podać dwie na raz. Nie miała złudzeń – sprytny mężczyzna z całą pewnością zauważy jej akcję, więc pozostawało mieć jedynie nadzieję, że puści jej to płazem. Pociągnęła ze swojej filiżanki w oczekiwaniu na jego ruch.

Anonymous - 1 Lipiec 2011, 13:42

Każda z postaci przedstawiona na koszulkach kart miała swoją historię, które znali bardzo dobrze. Oczywiście zawsze ich wersja była bardziej barwna niż te stworzone niegdyś przez baśniopisarzy, czy z weny czy z opisu prawdziwego zdarzenia, bo dodawali szczegóły, a czasem zmieniali przebieg wydarzeń, aby brzmiała bardziej ciekawie, aby z większą fascynacją słuchało się słów, a w głowie rodziły się pragnienie poznania końca opowiastki. Louis chyba każdą bardzo lubił i nie miał swojej ulubionej, chodź niekiedy wolał jedną od drugiej, ale jego skłonności równie szybko się zmieniały, jak wygląd zewnętrznej strony kart. Gdzieś mignął ślimak Baltazar, który niósł na swoim grzbiecie muszle równie przestronną jak cylindry kapeluszników. Owo brązowe śliskie stworzonko, noszące w złotawych oprawkach okulary, podróżowało po całym świecie ze swoim domkiem, które okienko miało po prawej. Zwiedzał cały świat i poznał wiele ciekawych stworzeń. Jak był małym chłopcem mama czytała mu owe bajki, które ojciec przywiózł z Krainy Luster. Leżała jednak samotnie na kupce kart. Wszystko miał w swojej talii tak obmyślone, że płynnie będzie mógł wydawać na stół tak, aby dziewczyna została z wachlarzykiem wysokich wartości przed twarzą. Gdy był jej ruch bez problemu dostrzegł jej oszustwo, ale z dobrego serca, aby nie poczuła się całkowicie przegrana udał, że skupił się na parze pikowej, która patrzyła mu z irytacją w oczy. To także było magiczne w tych kartach. Król, królowa oraz walet byli żywymi postaciami. Ruszały się i niby dyskontowały między sobą, kiedy znalazły się w pobliżu siebie. Teraz zaś małżeństwo winne chciało spędzić wspólną chwilę, kiedy nie było kochanka w pobliżu, ale ciągle byli obserwowani przez niego. Z pewnością po ich głowie, zastanawiające czy oni tak naprawdę myślą, chodzi stwierdzenie, że nawet i należy się czas intymny, bo im jeszcze piramida potrzeb runie. Oni też mają uczucia! Ale oczywiście Louisa niezbyt to interesowało i wsłuchiwał się tylko w słowa dziewczyny.
- Toż to nie może tak być – krzyknął oburzony wrzucając niepoprawną kartę na stół, ale zrobił to tak pewien tego, co robi, że nie było widać po jego twarzy oszustwa, tworzył pozory skupionego bardziej na tym co mówi, niż na partyjce – kiedy to się stało? Przecież to nie możliwe, że dopiero teraz to od ciebie się dowiaduję… - był jakby poirytowany swoim niedoinformowaniem. Wiele razy było tak, że miał do opowiadania tyle nowych historii, plotek, ploteczek, niusów pochwyconych gdzieś z spotkań towarzyskich, że mógłby opowiadać jej tygodniami, a teraz ostatnio nic ciekawego się nie działo, aż tu taka niezwykłość. Przyznać jej trzeba było, iż bycie kapelusznikiem pozwala na zbieranie informacji, ale żeby był jednym z ostatnich osób, które się o tym dowiedzą?! Wypuścił, jakby zdenerwowany z płuc powietrze. Ciekawostka była to jednak nie mała dla niego. Nie zawsze dzieją się, aż tak dziwne dziwy. Zresztą był to tak śliczny romantyczny obraz, że musiał zjeść jeszcze kilka ciastek, przypadkowo krusząc kawałkami na stole, ale nie przejmował się tym zbytnio.
Chciał napełnić sobie filiżankę winem, a tutaj taki psikus… pusta. Ani kropelki, nawet najmniejszej. Zdesperowany wziął swoją torbę i wyjął z niej dwie butelki następnego wina, ale tym razem nadzwyczaj mocnego. Otworzył sobie, jak i jej. Jedną postawił na stole, a z drugiej, już bez kulturalnego zachowania, pijąc wprost z naczynia, wlał w siebie kilka dużych łyków i zapomniał o trwogach. Zresztą z jego głowy znikła już na dobre Echo. Zapomniał ją przynajmniej na teraz. Był wolny od jakiś nieprzyjemnych dręczących myśli. Zawsze tak było, kiedy się napije i może dlatego jego ulubionym zajęciem stało się picie. Wszyscy powinni być dla tego biednego zmordowanego lalkarza wyrozumiali, gdyż przeżył wiele ciężkich momentów. Teraz jednak wszystkie te wspominki znajdowały się w półce mózgu, której nie musiał odwiedzać. Uśmiechnął się w swój szarmancki sposób, po czym otworzył szeroko oczy. Coś go zdziwiło. Coś za plecami dziewczyny. Wyciągnął dłoń do ust, wolną od trzymanego wachlarza i wydukał tylko, „co to?!” takim pełnym zaskoczenia tonem. Za pewne spowodowało to, iż Nonsens się odwróciła, zaciekawiona cóż wzbudziło w nim tyle emocji i nic ciekawego nie ujrzała. Kilka drzew stojących jak wcześniej nadal rozkładających sufit nad ich głowami, skrywając niebo, tym razem już ciemne, zasnute nocą, cały gąszcz malin zanikających w ciemnościach i ujawniające się tylko dzięki płomienią świeczek, które rozpalił Louis na ich już trochę brudnym stoliczku. W czerni nic się nie poruszało, żadne najmniejsze zwierzątko. Było do tego totalnie cicho. Wykorzystując moment, gdy kapelusznica przestała być na niego skupiona położył kilka kart, a można by powiedzieć nawet cztery, na stosie, ale w taki sposób, aby ona tego nie dostrzegła. Było to tak głupie oszustwo, że musiało się udać.
- Wydawało mi się – i zaśmiał się głośno, a jego słowa rozniosły się po zacisznym lesie. - Twoja tura...

Anonymous - 1 Lipiec 2011, 22:05

Przyglądała się parze pik i westchnęła. Czasem sama z nimi rozmawiała i, co ciekawe, było to niemal zawsze, gdy trzymała je podczas gry w ręku. Magia jaka czy co? A może sprytna sztuczka Louisa, coby wiedział, jakie ma karty? (Jak gdyby nie wiedział.) A teraz cóż to? Oni pragną miłosnych igraszek, a tu ich pan i władca im na to nie pozwala. Pokręciła głową z oburzeniem.
- CO? – zakrzyknęła widząc zmianę na obliczy towarzysza. Nie odwróciła się, co to to nie. Zeskoczyła ze swojego miejsca i pobiegła w leśną głuszę, wykrzykując, że widzi jednorożce, i że biegną. Po chwili, i po zatoczeniu idealnego koła wokół ich miejsca, powróciła i na nowo usiadła, jaśniejąc powagą.
-Dziwi mnie też to, nie słyszałeś o tej sprawie że. – odpowiedziała dość ponuro. – Druhną nawet byłam ja! – Dumnie wypięła pierś i uderzyła w nią kciukiem. O tak, doskonale zapamięta to wydarzenie, szczególnie moment, gdy kapłan spytał czy ktoś jest przeciwny.
- Cała dziesiątka bocianów rzuciła się na bogu ducha winne żabki klekocząc złowieszczo. O dziwo do rozlewu krwi nie doszło, jeśli nie liczyć jednej, która zeszła na zawał. – Powiedziała, nie zdając sobie sprawy z tego, że kontynuuje myślenie na głos. – Pan młody bohatersko osłonił swoją wybrankę, ta jednak wpadła do wazonu i trzeba go było roztrzaskać, by ją wydostać. – Wzięła głęboki wdech. – Ponoć był to wazon bardzo zabytkowy i same tylko jego fragmenty szły za kilka tysięcy sztuk złota!
Spojrzała posępnie w swoje karty, gdy usłyszała, że nadeszła jej tura. Rzuciła jedyną, która odpowiadała kolorem, jednak z całą pewnością swoją niską wartością nie mogła nic zdziałać. Zabębniła palcami w kamienny blat i spojrzała z ciekawością na mężczyznę.
- Iouls – zaczęła. – Jak to jest, że bogowie tak cię obdarowali szczęściem? Gdybym miała jedną setną twego powodzenia z całą pewnością władałabym już Krainą Luster!
Dziwne, prawda? Jej tyle by wystarczyło do władzy, a on miał owego szczęścia tak wiele, a był rzemieślnikiem.
- Cóż, może po prostu woli stolarkę od buławy – odpowiedziała swoim myślom.
Zamyśliła się na moment. To nie było tak, że pragnęła władzy. W końcu do niczego nie była jej potrzebna. Ale ie zmieniało to faktu, że lubiła sobie na ten temat żartować. Utrzymywać, że pragnęłaby rządzić. Może jej nie pożądała, gdyż wiedziała, że skończyłoby się to katastrofą?
- Och, byłabym najlepszą władczynią, jaką świat widział! – rzuciła, wstając nagle (a raczej zsuwając się) ze swojej gałęzi i uderzając głucho w stół. Usiadła znów, rozcierając bolącą rękę.
Nonsens cechowało to, że myślała wielopoziomowo. Mogła myśleć, myśleć o tym, że myśli oraz myśleć o tym, co ważne jednocześnie. I choć pierwszy i drugi poziom wydają się nie różnic, nie jest tak. Gdy myśli, to na przykład zastanawia się nad tym, jak cudownie ptak leci w przestworzach, gdy myśli o tym, że myśli, to brzmi to tak: ‘Czemu mi się to podoba?”. A co zaś do myślenia o tym, co ważne... Cóż, powiedzmy, że w obliczu piękna przykładowego zjawiska odkrywa, że trzeba rozwiesić pranie lub coś w tym guście.
Może się to wydawać naturalne, owszem, jednak co, jeśli występuje w tym samym momencie, myśli te sobie odpowiadają, a swoje trzy grosze dokładają usta? Cóż, kapelusznictwo...
Przejęła z wdzięcznością butelkę mocnego wina i poszukała w kapeluszu długiej słomki. Po wyrzuceniu w siną dal otwartego parasola i czegoś, co przypominało mały telewizor (choć z oczywistych względów nie działało po tej stronie lustra), udało jej się dopiąć swego. Włożyła ją do butelki i z zadowoleniem ciągnęła.
Teraz przyjęła swoją ulubioną pozycję. Nogi fruwały w powietrzu, łokcie opierały się o blat stołu, przy czym jeden utrzymywał równowagę, a drugi karty, a usta skupiały się na pobieraniu trunku. O tak, tak mogłaby siedzieć w nieskończoność i wcale nie bolałaby jej ręka! A przynajmniej nie tego samego dnia...
Popatrzyła wokół lekko rozbieganym wzrokiem. Już trunki uderzyły jej do głowy i choć pozornie nie było tego widać, gdyż kapeluszniki zawsze zachwują się jakby były pod wpływem, to jednak Louis mógł to rozpoznać (o ile pewnie sam byłby trzeźwy). Z drugiej strony wystarczyło ją o to zapytać, a z całą pewnością przyznałaby się do przebywania w stanie upojenia alkoholowego.

Anonymous - 2 Lipiec 2011, 10:25

W momencie, gdy dziewczyna powoli pozbywała się swoich kart, które ciągle przybywały z małego stosiku, mu zostało ich już niewiele i za parę rund pojedynek na oszustwa zostanie skończony. Przyznać mu trzeba było, że miał do tego smykałkę. Talent do kantowania podczas gry w karty. To nie było szczęście, lecz wyuczone umiejętności. Przecież był nadzwyczaj ostrożny we wszystkich ruchach, a czynił je na tyle płynnie, że wydawały się naturalne, jedynie wielkość jego źrenic mogłaby coś zasugerować, ale jako, że zakrapia je atropiną, by wyglądał bardziej pociągająco, nawet one niezdradzaną tych drobnych tajemnic. Tutaj nic było fartu, tu była ohydna perfekcja. Przyznać jednak, że Louis nie miał także pecha, który niektórym ciągle towarzyszył i patrząc z perspektywy tych biedaków, za pewne posiadał jakieś pokłady fortuny, ale to tylko z perspektywy skrajnej. Ostatnio jednak przydarzyło mu się bardzo pomyślne zdarzenie- poznał Echo, ale gdzieś daleko uciekły myśli mężczyzny związane z tym. Teraz tylko kładł dwie karty na raz, w taki sposób, że imitują jedną, jakby były sklejone.
- Raczej bym powiedział, że zawieruszyłem się na liście nieszczęśników – zaśmiał się w momencie, gdy jego dłonie spoczęły na kupce składanych kart, jakby nigdy nic wrócił do gry, jakby nigdy nie oszukiwał i dalej toczył rozmowę – Widać, że głęboko ujęła Cię owa para. Mnie się już przejadła. Raz tylko jadłem żabie udka.
Bardzo lubił podrzucać złośliwe komentarze podczas rozmowy. Przyznać jednak trzeba było mu, że nie było to kłamstwo wymyślone na poczekaniu, aby dogryźć dziewczynie, która ciągle opowiadała niekończącą się historyjkę o mezaliansie. Ostatniego czasu pozwolił sobie na owy rarytas, kiedy był w francuskiej restauracji zamówił zupę z żabimi udkami. Były smaczne, jednak za taką cenę, jaka znalazła się na drobnym rachuneczku, wolał zjeść coś zrobionego przez samego siebie. Zresztą ostatniego czasu coraz mniej zdarza mu się jeść. Nie ma na tu wolnych chwil. Ciągle jest zajęty. Za to pije alkohole w hektolitrach i gdyby tył od tego, byłby już wielką toczącą się kulką, ale chyba na złość, zaczął chudnąć i już niedługo będzie miał niedowagę. Nie interesowało go jednak to zbytnio. Pociągnął duży haust procentowego płynu z butelki, gdyż prócz ciepła i poprawy humoru, nie czuł żadnych objawów pijaństwa, a miał wrażenie jakby tutaj nadzwyczaj długo siedzieli, gdyż spostrzegł, że na stole zamiast wcześniejszych butelek z winem, znajduje się czysty spirytus, który miał również przyjemny smak, nawet nie zorientował się, kiedy je wymienił.
W momencie, kiedy Nonsens skupiła się na przeszukiwaniu swojego kapelusza, aby odnaleźć słomkę on niepostrzeżenie, jak każdy jego ruch podczas tej partii, aczkolwiek już trochę mniej zgrabny, jakby trochę wypił, czego on nie był świadomy, dodał kilka kart do kupki i zaczął czekać na jej ruch. Mu zostały jedynie cztery karty w wachlarzyku, ale trzymał je w taki sposób, że imitowały tylko dwie. Spojrzał się wprost w oczy dziewczyny z uśmiechem jakby zwycięzcy, ale miał być to wyraz radości tym spotkaniem, ale mu jakoś nie wyszło.
- Cóż mówiłaś o buławie? – zapytał się zdziwiony, nie zrozumiawszy, co chciała przekazać. Zastanawiał się, czy ona już nie zaczynała bełkotać coś pod nosem, albo jej myśli częściej niż zawsze zaczęły same wypływać z jej ust, jakby w geście protestu, że są zamknięte w głowie. Nagle coś zaświtało w jego główce – Jak o buławach mowa, to ostatniego czasu słyszałem, że ten heroiczny dzikus latający z wielką maczugą po lasach, okazał się ześwirowanym nudystą, który przybył tutaj z drugiej strony lustra. Wyobrażasz sobie te dziwy? Wszyscy myśleli, że to jakaś nowe stworzenie wymyślone przez baśniopisarza, a tu nagle takie odkrycie, a przyszło wraz z tym, jak jednego razu wymachując groźnie swą buławą, chcąc jakby odstraszyć grupkę spokojnych, nikomu niegrożących dachowców, które miały jakiś wspólny koncert, nagle wyślizgnęła mu się z dłoni i uderzył się w sam czubek głowy… o tutaj – powiedział wskazując miejsce miedzy swoją czupryną, podnosząc drugą ręką kapelusz, jakby punkt uderzenia był tak ważny w całej historii. Sam kiedyś spotkał tego dziwaka, jednak ominął go szerokim łukiem, więc ten nie stwarzał wobec niego zagrożenia, a owy przypadek słyszał od innego kapelusznika, który posłyszał rozmowę dwóch arystokratów, z których jeden znał osobiście kota, który grał na puzonie podczas tej całej afery.

Anonymous - 4 Lipiec 2011, 23:54

Przeklinała pod nosem, zamieniając kolejność liter w wyrazach. Jakże to tak mogło być? No jak? Przegrywała ciągle i zawsze. A on, niezależnie od tego z kim grał, a czego była świadkiem (a widziała tylko jego grę z nią) zdobywał zwycięstwo. Stroiła miny do swoich kart, jakby te pod wpływem przerażenia miały zmienić swe wartości i kolory. Nie poddała się ani na moment.
Złapała butelkę wina w wolną rękę i pociągnęła kilka zdrowych łyków podczas gdy górna część jej tułowia wykonała ruch wahadłowy. Cudem, prawdziwym cudem nie runęła ze swojego siedziska na malinowe runo. Nie zwróciła jednak na to uwagi. Jej oko bowiem zauważyło coś innego – dawno nie widzianą kartę, którą właśnie wyrzucił Louis. Bezwiednie wzięła ją do ręki, bez zamiaru oszustwa. Przysunęła ją sobie pod nosek i przyjrzała się jej uważnie. Przedstawiała maga, zamieniającego niewdzięcznego ucznia w podobne do żaby stworzenie.
Odstawiła butelkę i pogładziła palcami uwolnionej dłoni powierzchnię rysunku z błogim uśmiechem. Jej spojrzenie mogło wydawać się puste, ale wcale takie nie było. Poruszała miarowo ustami, jakby mówiła jakieś słowa i wciąż wpatrywała się w obrazek.
Nie sposób było nie zauważyć, że poza ustami, oczyma oraz rękami zamarło całe jej ciało. Nie drgnęła ani odrobinę, lecz skupiła się na ‘odbieraniu’ obrazka. Och, tak bardzo przypominał jej bliskiego przyjaciela. A czyż ona nie była niewdzięcznicą? W końcu zaoferował jej miły pokój herbaciany w zamian za możliwość studiowania kapeluszników. Przecież uratował jej życie! A ona jedynie machnęła na to ręką i została w rodzinnych stronach, co i ruszy dokonując szaleństw na różną skalę.
Szkoda, że nie dosłyszała kąśliwej uwagi Louisa, gdyż z całą pewnością postarałaby mu się odgryźć, co mogłoby doprowadzić do krótkiej, acz zabawnej wymiany zdań. Dopiero łyk spirytusu ją przebudził.
- Ożesz ty! – zakrzyknęła, odsuwając od siebie przypadkową butelkę. Nie, żeby nie lubiła spirytusu. Lubiła, nawet bardzo. Wolała jednak być przygotowana psychicznie na jego konsumpcję, gdyż inaczej zbyt ją zaskakiwał. Co więcej, miała dość wrażliwe kubki smakowe i bardzo... dosadnie odczuwała ostry smak mimo lat zaprawiania się w piciu.
Popatrzyła ze zgrozą na trzymane przez niego karty i na swoje. Jęknęła przeciągle i zaklęła na czym świat stoi w mowie znanej najprawdopodobniej jedynie wariatom. Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad kolejnym ruchem, aż w końcu wyrzuciła jedyną pasującą barwą jaką posiadała. Jeszcze raz ten kolor, a będzie po niej.
- Nudysta... – Zasmakowała to słowo, po czym splunęła teatralnie. – CZŁOWIEK? – Obruszyła się. – Jakże to tak? Coraz więcej ich tutaj, ja nie chcę!
Jeszcze przed chwilą siedziała, teraz natomiast stała na swojej gałęzi i po donośnym ‘nie chcę’, tupnęła i opadła na swoje miejsce z powrotem. Wciąż jednak jej oczy się nieco szkliły, choć na ustach pojawił się uśmiech.
Nie, żeby była zrozpaczona. Ot, lubiła czasem przesadnie reagować.
- Doszły mnie słuchy, że ponoć moga być niebezpieczni – powiedziała poważnie. – Są tam ludzie, którzy bardzo się nami interesują.
Przez tą chwilę jej głos był poważny, niemal grobowy. Za chwilę jednak znów huśtała się w miejscu, podśpiewując wulgarne piosenki, najprawdopodobniej zasłyszane w jakimś szynku. Może nie powinna mówić tego co wie (choć było to naprawdę niewiele), jednak nie chciała, by ich spotkania przy kartach i dobrym napitku odeszły w zapomnienie przez jakieś niemagiczne istoty.
Spojrzała w górę, jakby przez gęste listowie miała zobaczyć gwiazdy i uśmiechnęła się. O tak, gdy się upijała najłatwiej jej było zachować normalność. Ot, taki urok kaplusznika.

Anonymous - 5 Lipiec 2011, 14:54

On już bez skrępowania pił mocną wódkę z butelki, prawie jak malinowy sok… nie o przecież nie lubił malin… jak pomarańczowy sok z nutą goryczy, tą samą, z którą ciągle zmagał się w nocy. Drażniący zapach, którego nie lubił, tak mocno przesiąkł w jego ciało i ubrania, że stał się dla niego naturalną wonią powietrza. Teraz jednak jego spostrzeganie już się zmieniło, gdy na stole pojawiła się kolejna butelka. Wszystko nabrało niesamowitych barw. Dawno nie widział tak intensywnie kolorowego świata, chodź była już noc. W powietrzu brzmiała melodyjka, którą wygwizdywał ojciec, powracający do domu, gdy znów zostawił go samego. Sam zaczął mruczeć w jej takt, jakby chciał przywołać wspomnienia. Jednak coś w tym świecie było nie tak dla z pozoru spokojnego marionetkarza. Wszystko się tak niestabilnie poruszało, chwiało, a może to on. Ręce nie zawsze się go słuchały, tak jak wcześniej, przez co robił niezbyt płynne ruchy. Trochę chwiał już się na swoim siedzisku. Czas leciał, a on pozbywał się kart powoli i skrupulatnie w swoich drżących nie, co dłoniach. Nie musiał już oszukiwać, gdyż miał zapewnioną wygraną. Ona zresztą była już na tyle niezdarna, że nie udałoby się jej zrobić jakiegoś niezauważalnego blefu. Z satysfakcją rzucił na stół ostatnią kartę.
- Koniec – stwierdził – pozwolisz – prawie zapytał zbierając swoją sumkę pieniędzy. Oczywiście nie było to wielkie bogactwo, jednak należność za świetne oszukiwanie, zresztą takie były zasady gry. Kłam ile możesz, ale tak by nikt inny się nie spostrzegł. Kilka dodatkowych monet przyda się mu na naprawę domu, chodź nie myślał teraz o tym. W jego głowie był mentlik. Myśli pływały w każdą stronę mimowolnie, a on nie potrafił ich złapać. Wspomnienie Echo, która samotnie siedzi w domu. Bujany konik na biegunach. Zapach kwiatów na cmentarzu. Kłótnia o stworzeniu świata. Znienawidzona gra w szachy. Herbaciarnia u Lilian. Strzelanie w gęsi. Naprawa zepsutych mechanizmów. Skrzypcowa muzyka. Szalone spotkanie z Nonsens. Tak. Teraz siedział, a raczej leżał na stoliku, podczas popijawy z kapelusznicą. Wygrał partyjkę. Wypił dużo. Chciało mu się spać. Tyle był w stanie stwierdzić, wyłapać jak małe rybki kilka drobnych pewności nad pewnościami. Zasnął. Zostawił samą tutaj dziewczynę, która z pewnością, także za pewne popadłą w stan totalnego nieogarniania świata. On poczuł się po prostu zmęczony. Ona miała jeszcze słabszą głowę, ale nie wypiła tyle co on.
- Groźni, groźni… - odrzekł przed sen, jakby chciał odpowiedzieć na zadanie przez dziewczynę pytanie w próżnie – My też. Znam ich dobrze. Nie dobrze. Troszkę. Groźni… groź…
Przerwał już swoją gadkę oddając się w objęcia Morfeusza. Porwał go głęboki sen, gdzieś w nieznane krainy jego podświadomości. Teraz jego prześmiardłe od alkoholu ciało leżało bezwładnie na stoliku, kiedy dusza błądziła we wspomnieniach, pragnieniach i obawach. Często miał koszmary. Budził się z krzykiem lub drżąc, albo spad nowszy z łóżka. Zdarzyło mu się popłakać. Jego rzeczywistość oniryczna zaciera się z realiami. Ma uczucie, jakby wszystko, co mu się przytrafia w tym fantastycznym świecie, było prawdą, a nie fikcją jego umysłu.

Anonymous - 5 Lipiec 2011, 20:05

Wykonała gest, jakby chciała zatrzymać swoje monety. Po chwili jednak wyciągnęła identyczną z kieszeni, odwinęła papierek i ze smakiem spałaszowała gorzką czekoladę.
- Radziłabym o nich nie zapomnieć, gdyż łatwo się topią – rzekła, oblizując palce.
Nie chciała go oszukać i nawet nie wiedziała, że to zrobiła. Ot, czekoladowe monety są dla niej tak samo ważne jak te z kruszcu, a pojęcie waluty u niej nie funkcjonuje. Nie był to również pierwszy raz. Gdy kiedyś wygrała w swojej grze, w której kart podmienić się nie da i przejęła skromną wygraną, z radością ugryzła monetę rzuconą przez towarzysza i niemal straciła zęby.
Teraz kiwała się jak wirujący bąk, od czasu do czasu rzucając spojrzeniem to tu, to tam. Myślami już od dłuższej chwili przebywała w innym świecie, z rzadka przypominając sobie o konieczności napicia się. Podnosiła wtedy butelkę i piła, rozlewając trunek na boki i oblewając się nim
Popatrzyła na usypiającego Louisa. No cóż, wypił znacznie więcej niż ona, nic więc dziwnego, że prędzej go zmorzyło. Dziewczyna podejrzewała też, że był bardzo zmęczony już wcześniej, gdyż gdy tylko go dojrzała wydał jej się jakiś... inny, nieco wyblakły.
Położyła dłoń na jego łokciu, a strój mężczyzny zajarzył się słoneczną żółcią i taki już pozostał. Na jej dłoni pozostał zaś poprzedni, ciemny kolor. Wyglądał jak mała kulka, którą dziewczyna nadziała na znaleziony w kieszeni patyczek i włożyła do buzi jak lizaka.
Po chwili zdjęła swój kapelusz, położyła go przed sobą, a sama oparła się brodą o blat.
- Konstanty, Konstanty – zaczęła ponuro. – A co ty sądzisz o ludziach wkradających się do naszego świata? – Spytała, a jej głos stawał się coraz słabszy.
Tak, mówiła do kapelusza. W ogóle lubiła rozmawiać z przedmiotami martwymi, choć te nigdy nie odpowiadają. Ona jednak doskonale wie, co jaka rzecz by powiedziała.
- Co ty nie powiesz? Lubisz ludzi? – Wystraszyła się nie na żarty. Jej własne dzieło tak daleko zboczyło z drogi niechęci wobec niemagicznych istot. – Jakże to być może? Przecież tak cię sponiewierali! – Obruszyła się.
- Nie przeszkadza ci to? Chyba oszalałeś! Chcieli cię pociąć, żeby zobaczyć co masz w środku! Coooo? Sam jesteś ciekaw? – Westchnęła przeciągle. – No wiesz? Oczywiście, że masz pstro!
Parsknęła jak rozjuszony kociak. Nie do pomyślenia! Włożyła z powrotem kapelusz na głowę, wyciągając z niego uprzednio kawałek papieru podarty niemiłosiernie i pognieciony oraz kolorowe długopisy na skraju wyczerpania.

Lisou!
Ani chybi nadszedł czas końca naszej herbatki! Wprost nie mogę się doczekać naszej następnej.
Następnym razem, alkohol przyniosę ja, a Ty postaraj się skombinować jakieś poduszki, coby wygodniej się tutaj siedziało.
Mam nadzieję, że nie dorwie Cię żaden Cień. A jeśli tak, to zagroź mu, że przerobię go na różowo!
Nonsens!
P.S. W żółtym Ci do twarzy.


Tak, postawiła wykrzyknik. Tak, zmieniała tok myślenia po kilku słowach. Tak, nakazała mu grozić Koszmarniakowi mimo, iż gdy to przeczyta będzie już osobą obudzoną. I tak, właśnie zgarnia wszystko ze stołu do kapelusza. Mhm, w ten sposób posprzątała, pozostawiając jedynie mężczyznę, choć było blisko, a i on stałby się elementem wystroju w jej kapeluszowym domku. I ostatnie ‘tak’, właśnie chwiejnie przedziera się przez maliny.
Już po chwili po kapeluszniku nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Poszła w siną dal, zapewne wielokrotnie zmieniając cel swej wędrówki i gubiąc się częściej niż małe dziecko w dużym sklepie.

[z/t]

Anonymous - 11 Lipiec 2011, 11:22

Powoli zapadał zmrok, lubił wieczór. Szczególnie tak piękny i wyjątkowy jak dziś. Wyjątkowy dlatego, że o dziwo spodobał mu się wieczór, w którym nie padał deszcz. On jako zjawa uwielbiająca deszcz, nie potrafił by sobie wyobrazić dobrego dnia bez deszczu. Im był starszy, to "upodobanie" znikało. Teraz lubił słońce, ale raczej tylko podczas wschodu i zachodu. W środku dnia nadal królował deszcz. Ciągle o niej myślał.. Czy kiedykolwiek ją odnajdzie? Bardzo by chciał, przynajmniej dowiedzieć się co u niej. To nie było możliwe. Codziennie, budził się z nadzieją, że tego dnia ją spotka. Możliwe nawet że widział ją już, tylko po prostu jej nie rozpoznał. To ciągle chodziło po jego głowie.
Szedł ciemną ścieżką w środku lasu, do którego się wybrał. O tej porze mogło to być niebezpieczne, miał tego świadomość. Chciał kogoś spotkać, na razie jedynie co, to usłyszał jakieś szelesty. Nie zwracał na to uwagi. Dopóki kogoś nie zobaczy, będzie to ignorował. W tle lasu można było zobaczyć góry, na które pięknie padało światło zachodzącego słońca. Sam już nie wiedział gdzie jest, jakoś w końcu sobie poradzi.

Anonymous - 11 Lipiec 2011, 11:34

Nadal była w lesie, ale już nie w jego głębi, kierując się ku jego obrzeżom. Powiedziała, że się spieszy, nie kłamała. Jeśli chciała mieć nadal możliwość spaceru musiała opuścić tamtą dziewczynę wcześniej. Oczywiście zawsze mogła się teleportować, ale przecież nie o to teraz chodziło, przynajmniej tak sobie powtarzała. Po jakimś czasie jednak przyspieszyła nieco właśnie dzięki pomocy tej zdolności, pojawiając się znikąd na ścieżce, którą ruszyła przed siebie. Zapadał wieczór, noc była porą, w której w pełni wykorzystać mogła zdolności jej rasy, a ona już doskonale wiedziała, jak zamierza ich użyć. Nie, żeby miała inne wyjście. Musi się posilić, jak co noc. Piękne sny były tym apetycznym kąskiem, na który polowała. Poza tym, może odwiedzi czyjś sen w poszukiwaniu jego. Osoby, na której może jej zależeć. Musiała wypełnić ten fragment pustki, który pozostał w niej po śmierci tamtej osoby. A minęło już sporo czasu i nagle nie mogła znaleźć odpowiedniego zastępstwa. Miała jednak czas, dużo czasu. Mijające lata nie ruszały jej nawet w najmniejszy sposób. Przywykła już do tego, przynajmniej trochę. Bolało tylko wtedy, gdy poznało się kogoś wyjątkowego. Przerwała swoje rozmyślenia gdy dostrzegła kogoś. Ktoś jeszcze spacerował ścieżką. Cóż za dzień, najpierw tamta dziewczyna, teraz młody chłopiec, choć ten raczej nie wyglądał na zgubionego, choć ściemniało się już. W Krainie Luster jednak nie obowiązywały takie zasady jak w świecie ludzi, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tam były jednakowe pory - roku czy dnia i ludzie do nich już przywykli. Tutaj było całkiem inaczej.
- Dobry wieczór. - powiedziała cicho w stronę nieznajomego.
Nie wiedziała, czy już ją zauważył, ale wypadało się przywitać. Lubiła rozmawiać z innymi, nawet jeśli niedługo znowu będzie musiała iść. W końcu noc była dla niej zawsze dość zapracowana jeśli chciała się odpowiednio posilić.

Anonymous - 11 Lipiec 2011, 11:52

-Lepiej się nie zbliżaj. - Odpowiedział bez zastanowienia. Nie będzie dopuszczał do siebie nie wiadomo czego, spotkanego w środku lasu.
-Najpierw musisz powiedzieć czym jesteś. - Była za nim, on tylko się zatrzymał, gdy usłyszał jakiekolwiek słowa. Obie ręce miał w kieszeniach. Po głosie istoty, stwierdził że to kobieta. Nie jedno dziwactwo tutaj widział, więc nie zdziwił by się, gdyby ów "kobieta" była jednym z tych homoseksualistów-zboczeńców, biegających po lesie, robiących nie wiadomo jakie rzeczy. Był gotowy na każdą ewentualność. Był ciekawy czym była postać za nim. Odwrócił się powoli i poprawiając okulary, spojrzał na nią. Uf, na mężczyznę ona nie wyglądała. Był prawie pewny że to kobieta, mimo iż było ciemno.
-Więc czym jesteś? - Zapytał, stojąc prawie w bezruchu. Nie chciałby, żeby ta osoba, zaatakowała go. Takie przypadki także się zdarzały, a on nie miał w tej chwili żadnej ochoty na jakąkolwiek walkę.

Anonymous - 11 Lipiec 2011, 12:08

Zatrzymała się, westchnęła i uśmiechnęła lekko, przymykając na chwilę powieki.
- Osobą. - odpowiedziała rzeczowo, tak jak zawsze.
Już po raz drugi tego dnia, jak zauważyła w myślach. Czyżby ten las był aż tak niebezpiecznym miejscem, że wszyscy obawiali się tu nie wiadomo czego? Istniała rzecz jasna taka możliwość, ale Larya jeszcze nie miała okazji się o tym przekonać, więc nie przeszkadzało jej to zagadywać spotkanych na drodze ludzi, którzy byli póki co mniej chętni do rozmowy. Ale właśnie na tym polegała cała jej sztuka, żeby zmienić ich nastawienie i dowiedzieć się nowych, interesujących rzeczy by pogłębiać jej już i tak nie małą wiedzę. Dlatego też nie zamierzała straszyć młodego mężczyznę. Stanęła spokojnie, tak jak sobie tego życzył, nie ruszała się, nie wykonywała żadnych przesadnych gestów, po prostu skrzyżowała ręce na piersi, wbijając w niego wzrok swoich sennych, niebieskich oczu.
- Bez złych zamiarów, jeśli cię to trapi. - dodała.
W sumie zgodnie z prawdą. Zaszkodzić mogła tylko tym, co spali, pożerając ich przyjemny sny, nic więcej.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group