To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Głąb lasu

Anonymous - 2 Sierpień 2011, 20:48

Och, jakież to szczęście ją spotkało, że nie musiała zbytnio go upominać o zachowanie. Akurat tym prezentował się bardzo dobrze. A z pewnością cichy śmiech, sygnalizujący ją o tym, że to ona jest głównym obiektem śmiechu wywołałby w niej nie tyle co irytację, ale nieźle ją rozzłościł. Na szczęście do niczego takiego nie doszło, chodź nie mogła zaprzeczyć, że tylko czekała na to, by w końcu rzucić jakaś ironiczną uwagą, tudzież skrytą aluzją pod wachlarzem doskonale dobranych słów. Dlatego też potajemnie, pod ciemną grzywą, jedna brew powędrowała nieco ku górze, informując o zdziwieniu tym faktem. Dorotka nie była przyzwyczaja do takich spotkań. Raczej w rozmowie ograniczała się tylko do uwag, a tutaj, jedyne co mogła zrobić to pochwalić go za jego ostrożność - oczywiście biorę pod uwagę tą niekontrolowaną ostrożność, która składa się z tych specyficznych, wymaganych zachowań, a Lyś, doskonale temu zadaniu sprostał.
Ojej, a czy samo zabieranie komuś oczu(nieważne czy później czy wcześniej) nie jest uznawane za bezczelne? Bo ona, chodź czasami miała dość otaczającego jej świata, to chyba niechętnie żegnała by się, ba! W ogóle nie zastanawiałaby się nad odpowiedzią, gdyby ktoś jej coś takiego zaproponował. Jednakże krwistość jej oczu była na tyle przyciągająca, że chwila nie mogła się odpędzić(nawet trzymając w jednej ręce laskę) od napastliwych spojrzeń innych. A tutaj proszę jaka niespodzianka, w tym przypadku to ona wydawała się być równie napastliwa, w jednym momencie nawet stanęła delikatnie na palcach, by znów odnaleźć zieleń jego oczu. Czuła na swojej twarzy dotyk, którego za cholerę nie potrafiła określić, zmuszający ją do patrzenia w głowę, w jego patrzałki. Nie cierpi kontaktu fizycznego, jak i wzrokowego, w tym przypadku jej to nie przeszkadzało. Ba! Wpatrując się w jego ślepia kompletnie zapomniała o tym, że jej ręka znajduje się na jego dłoni, podczas gdy druga, odwrotnie - zaciskała się na ciemnej lasce, jakby powstrzymując się w ten sposób od uderzenia blondyna. Doprawdy.. Jej ciało reagowało wedle własnych upodobań już nawet nie słuchając jej samej. Bo chodź przekonała się do takiego czynu, nie oznaczało to, że coś takiego jeszcze się powtórzy, chyba, że w jego obecności, kiedy to znów będzie mogła się zanurzyć w tych przenikliwych, zielonych ślepiach. Czy ona na pewno były jego? Czy nie jakiegoś jeszcze bardziej magicznego stworzenia? Nie mogła pojąc czemu ma takie wątpliwości, dotyczące własności jego ślepi. Czuła w sobie niepohamowaną chęć, taką jak w lata temu w cyrku, by wsunąć powoli swoje palce w jego oczodoły i wydłubania mu oczu, a potem przywłaszczenia ich sobie. Ot, może by nawet sobie je sama przyszyła? To chyba nie takie trudne.
Już nie chodziło tutaj o problem, jaki rozwikłał blondyn. Mając takie oczy chyba żadna kobieta, a już na pewno nie taka jak ona - lubująca się w tak przenikliwych spojrzeniach - nie przeszłaby obok niego obojętnie. Wodziła wzrokiem za jego głową, a po przywitaniu, uniosła do góry dłoń obdarzoną delikatnym pocałunkiem i zbliżyła ją do cylindra, by go poprawić. Chodź w rzeczywistości chciała tak na prawdę zająć czymś rękę. Jakby dawało jej to swoistą zachętę do dalszej konwersacji, chodź w jej przypadku będzie to pewnie mało widoczne. Powinna jednak oprzytomnieć i zdać sobie sprawę w z tego, jak nachalnie się w nie wpatruje. Nikły uśmiech się powiększył wraz z kolejnymi słowami mężczyzny.
- Niewątpliwe... - zaczęła powoli, zbliżając się do niego na tyle, na ile pozwalała jej własna granica przestrzeni osobistej. - Nie jestem pewna, czy uśmiech wyrazi to, co tak na prawdę czuję względem tego uczynku. - zakończyła, przymykając powoli oczy i posyłając mu delikatny, szczery uśmiech. Zdecydowanie do twarzy jej w takim.
- Och! Jakby Pan mi czytał w myślach. Wręcz nalegałam w nich by mnie Pan odprowadził. - małe kłamstewko jeszcze nikomu nic nie zrobiła, zważywszy na to, że ona była w kłamaniu całkiem niezła. Nie można jednak tego kłamstwa użyć za pewnego rodzaju schronienie dla jej prawdziwych uczuć, bo chodź o niczym takim nie pomyślała, to zdecydowanie lepiej mieć przy sobie kogoś, kto w każdej chwili(raczej) skory jej będzie pomóc, prawda? Skoro już jest się egoistką, to wypadałoby pomyśleć o sobie, nawet jeśli do dyspozycji nie będzie się miało martwego przedmiotu, a żywą istotę, z którymi niekoniecznie się dogadywała. Jak widać, nie należała jednak to dych kapryśnych dziewczynek. Na razie nie miała powodu do kaprysu.
- Dorothy. - rzuciła krótko, nazwiska na nieszczęście nie posiadała, a tym, które towarzyszyło jej podczas pobytu w cyrku, wcale nie zamierzała się przedstawiać. Lyś może uznać to jako zatajenie, nutę tajemnicy, która jest chyba lepszym wyjściem niż ciągła przewidywalność. Na szczęście, ona do takich osób nie należała. Nawet teraz, jakby nigdy nic pochwyciła w swoją drobną dłoń blond kosmyk mężczyzny, który za pomocą paluszka wysunęła z idealnie zrobionego warkocza. Ni to prowokacyjnie, ni to w jakimś innym celu - owinęła go sobie wokół palca wskazującego, a zaraz puściła go swobodnie, tym samym tworząc powoli na jego głowie bałagan, co prawda nie nazwałabym tego jeszcze bałaganem, ale znając Dorotkę. Zapewnię zaraz więcej kosmyków wysunie się z warkocza, niezależnie od woli Lysandra.
- W takim razie prowadź, bo jak mniemam znasz drogę, która wyprowadzi nas z tej puszczy. - stwierdziła spokojnie, pozwalając sobie na nie dodawanie do wypowiedzi per Pan. Nigdy za tym nie przepadała. Może nawet Pan Lyś połasi się i zaproponuje jej nocleg? To w sumie nie jest zły pomysł, nie miała się gdzie podziać,a noc kiedyś przyjdzie. Poza tym była wyjątkowo zmęczona spotkaniem tej kobiety na plaży i jej.. niecodziennego pupilka.

Anonymous - 10 Sierpień 2011, 16:21

Kobiety były bardzo delikatnymi istotami, każda nieodpowiednio dobrana uwaga, słowo, czy też czyn, mogły obudzić w nich wyrafinowaną bestię, albo dogłębnie je zranić. To, jak zareagowałaby droga Dorothy nie było jeszcze dla Kolekcjonera wiadome, co się w końcu dziwić nie znał jej jeszcze praktycznie wcale, ale sprawa wyglądała na tyle delikatnie, że wolał ostrożnie dobierać każdy krok. Lepiej już posuwać się wolniej, ale wciąż do przodu.
Faktycznie zabieranie innym oczu miało w sobie tę nutę bezczelności, mówiąc całkowicie otwarcie, ale nikt nie powiedział, że brał je za darmo. Bo w końcu, czy to nie uczciwa wymiana? Dawał im niemal wszystko, co mógł, a czego zapragnęli, na jedną noc, albo i dłużnej, jeśli sytuacja tego wymagała, przybierał maski wymarzonego kochanka, adoratora, powiernika sekretów – któż inny robił takie rzeczy? Czym była taka cena, za chwile, w których niemal wszyscy mówili, że mogliby teraz już spokojnie umrzeć. Zatem proszę: umierali. Ale tylko z własnej woli i tylko przez własne działania. A teraz, na nieszczęście zbłąkanej dorotki, trafiła w lesie na lisa, któremu również spodobała się parka rubinowych oczu. Zwłaszcza w tak, mówiąc bezdusznie, dobrym stanie.
Nie przeszkadzało mu zainteresowanie jego własnymi ślepiami, wręcz obdarowywał drobne dziewczę ich ciągłym zwracaniem się w jej stronę. I tak, należały do niego, zmieniały barwę tylko wtedy, kiedy pobierał energie ze swej drogiej 'spiżarni', z oczu którejkolwiek ze swoich ofiar. Wtedy były brązowe, niebieskie, fioletowe, o kolorze płynnego słota, miedzi, stali, śniegu, czereśni... Ale nie teraz, teraz był spokojny, odprężony i pełen własnej energii, poza tym jego uwaga skupiała się teraz na czymś, a raczej na kimś innym.
Pozbawienie Kolekcjonera Oczu jego własnych ślepi? Cóż mawia się niby, że 'szewc w dziurawych butach chodzi', ale na to na pewno by nie pozwolił. W końcu jak samemu podziwiać piękno oczu innych, nie mając własnych? A kwestia doszycia ich, tka by dumnie zastępowały rolę poprzednich nie malowała się tak kolorowo, sam Lysander był sztukmistrzem w kradzieży tych delikatnych organów, ale nigdy nie imał się zamianą.
Ucieszył go widok jego rozmówczyni rozluźniającej się nieco i jakby chętniejszej do pogawędki.
- Sądzę, że wyrazi, a nawet zrobi coś więcej... – rzekł nieco enigmatycznie. - W końcu żaden strój ani biżuteria nie przystrajają piękniej własny uśmiech.
Faktycznie, zdecydowanie młodej damie lepiej było z uśmiecham, a im był szczerszy, tym bardziej jaśniał. I tym bardziej utwierdzał w fakcie bezdusznego potwora, że jest na dobrej drodze. Przynajmniej na razie.
Został wykorzystany jako schronienie. Jak słodko. Ale miała racje, lepiej nie spacerować samemu po lesie, inni mogli być bardziej nieokrzesani niż Lunatyk. Ciężkie czasy. Podał kobiecie ramię, by, wedle woli, mogła się na nim oprzeć, a sam doglądał, by przypadkiem kolejny zachłanny korzeń nie uwięził jej z powrotem w nachalnych i niekoniecznie czułych ramionach.
- Bardzo mi miło Panienko Dorothy. – nie miał za złe tego, że nie pozwolono mu dobrowolnie poznać nazwiska. Zapewne był ku temu jakiś wystarczająco dobry powód. Nagle wzrok soczyście-zielonych tęczówek przeniósł się na drobną dłoń, która, o zgrozo, powoli wyciągała z uwięzi warkocza długie, złote kosmyki. Cóż Lysander należał do garści ludzi, jacy rzadko dopuszczają kogoś do dotykania, czy też nielepowania tej części ciała, była, przynajmniej u niego, szczególnie wrażliwa. W tym momencie jednak pobłażliwość była wręcz wykazana, by nie przeciążyć tej delikatnej nici zaufania, jaką udało mu się spleść w tak krótkim czasie. Pozwolił sobie wręcz jedynie na nieznaczne westchnienie połączone z przymknięciem oczu i ukryciem ulubionej, dla rozmówczyni, części jego ciała za kurtyną jasnych rzęs.
- Można powiedzieć, że znam. – zaczął powoli prowadzić Dorotkę najpierw w stronę ścieżki, by móc spópic się całkowicie na rozmowie, pomijając już wynajdywanie odpowiedniego sposobu przedarcia się przez labirynt korzeni, by poprzednia sytuacja się nie powtórzyła. - Wszystko zależy od tego, gdzie mieszkasz, my Lady. Wtedy postaram się wyprowadzić cię jak najbliżej, albo, o ile pozwolisz, eksportować prosto pod drzwi. – uśmiechnął się pod nosem. - Chyba, że zechcesz Panienko, bym ułożył drogę powrotną tak, by zahaczyć o jak najwięcej cudów, jakie serwuje ten las.
Pomógł zeskoczyć z większego pnia, jaki zasłonił drogę. Szczerze powiedziawszy przez myśl mu nie przeszło zasugerowanie noclegu, ponieważ w większości przypadku po tak niewinnej propozycji wzięto by go za kogoś o złych zamiarach, a tego przecież nie chciał. Choć nawiedzenie swego domu, jeśli po dłuższej rozmowie rozmówczyni wyrazi na to zgodę lub chęć, mogło wchodzić w rachubę, a później... później się sobaczy.

Anonymous - 10 Sierpień 2011, 16:58

Och, jak to dobrze słyszeć takie rzeczy. Wszak, o ile mi samej wiadomo, Lysander miał w planach zebrać również i jej ślepka. Niemniej jednak na taki numer jej nie zwabi - nie należała do kobiet, które dla chwili przyjemności, której może doświadczyć w inny sposób(każdy inaczej odczuwa przyjemność) oddałyby cokolwiek w zamian, tudzież jak nam wiadomo w tym przypadku - swoje oczy. Jeszcze jakiś czas będzie z nich korzystała i wolałaby, by żadne guziki, czy inne gadżety ich nie zastąpiły. Nigdy nie zwracała uwagi na swój wygląd, ale wiedziała, że jej oczy są aż nader tajemnicze, zwłaszcza, że nie działo się w nich nic, co mogłoby zaprowadzić kogoś na jakąś ścieżkę by dowiedzieć się co tak na prawdę odczuwa. Ni to radosne, ni to smutne, emanowała z nich taka enigmatyczność, że nie wiadomo kiedy tak na prawdę jest zadowolona, a kiedy nie. To w końcu oczy mówiły najwięcej o osobie, w tym przypadku należy być aż nader czuły - a zwłaszcza Lyś powinien być bardzo ostrożny o ile nie chce wzbudzić w niej jeszcze większej podejrzliwości. Nie można ukrywać, że teraz takiej nie odczuwała, każdy jego gest, każda reakcja była dla niej coraz większą zagadką, którą może nie tyle co chciała rozwiązać, ale trzymać się jak najdalej. Niestety przenikliwość jego szkiełek, chyba za bardzo ją oślepiła, by mogła pozwolić na to, aby ich spotkanie nagle dobiegło końca - potrafiła takie rzeczy zrobić w każdej chwili. W tym przypadku będzie gorzej. Bo chodź jej ciało nie odczuwało na razie żadnej przyjemności z dotykania urodziwego młodzieńca, to jej ślepia chciały zanurzyć się w jego.
Kwestię uśmiechu pozwoliła sobie pominąć i już nie odzywać się na ten temat. Nigdy nie ingerowała w rację innych ludzi, a skoro swoją już zdążyła się podzielić, to nie było powodu, by ciągnąć tą rozmowę dalej. Miast tego jakby odruchowo wsunęła swoją rękę między jego, by przypadkiem znów nie natrafić na jakieś utrudnienia. Widać od teraz będzie bardziej ostrożniejsza w takich miejscach. Ani nie będzie zakładała takich wysokich obcasów, nie nadawały się na spacer po lesie, z równowagą oczywiście nie miała najmniejszego problemu, gorzej z licznymi dziurami, na które pewnie nie raz napotka i zanurzy w nich swój obcas. Na szczęście pod ręką - dosłownie - miała swojego wybawiciela, była wręcz pewna, że przy następnej takiej sytuacji również wyciągnie w jej stronę pomocną dłoń, ratując ją z opresji. A tymczasem, podparła się o niego nieco mocniej i zeskoczyła z pnia, zatrzymując się na chwilę, by poprawić jeszcze raz cylinder. A może to był tylko powód, by nie wpatrywać się tak w niego? Nie miała w zwyczaju uciekać od czegokolwiek, jednak tym razem było o tyle źle, że wiedziała jakie konsekwencje może mieć tak napastliwe przyglądanie się Lunatykowi.
My Lady? W tym momencie jej oczy zaczęły błyszczeć z nieokreślonego bliżej podniecenia. Bawił ją tak sam fakt tych słów, czy to, że tak na prawdę nie mogła mu wykazać konkretnego celu, do którego chce się udać. Gdyby tylko wiedziała, czy Louis jest w domu, wtedy to byłoby pierwsze miejsce do którego chciałaby zmierzać. A tak, skazałaby samą siebie na niepewność, tym samym nie skupiałaby się na rozmowie, a co najważniejsze, gdyby faktycznie nikogo nie było, Lysander przeszedł by całą drogę na marne.
- Prawdę powiedziawszy, to nie mam gdzie się podziać. Bynajmniej nie na chwilę obecną. Mój.. - urwała, przekręcając głowę w przeciwną stronę niż szedł chłopak, aby ukryć niezadowolenie. - Przyjaciel wyjechał z domu, problem w tym, że nie dostałam jeszcze od niego kluczy. - gołębia mu raczej też wysyłać nie będzie.
- Dlatego też zgodzę się na tą drugą opcję, może coś jest jeszcze w stanie mnie zadziwić? - mruknęła cicho pod nosem, zaciskając mocniej swoją dłoń na jego, to dziwne, że zamiast skorzystać z jego ramienia, wolała jego dłoń. A przecież jakikolwiek fizyczny kontakt z drugą osobą był przez nią wręcz potępiany. Może i ona miała jakiś podstęp w swojej główce? Tylko tak dałoby się wytłumaczyć jej zachowanie. Albo na prawdę zadurzyła się w nim, dżołk. Czerwonym paznokciem, przy swoim palcu wskazującym badała strukturę jego skóry, uśmiechając się kątem oka. Oczywiście całe te badania i spoufalanie się z nim poszło z planem, o ile uprzednio sam Lysander nie zabrał dłoni, nie pozwalając jej na to wszystko. No ale, o Bogowie! To przecież jeszcze nic złego. Takimi gestami go przecież nie uwiedzie, jej samej jeszcze nie przyszło do głowy coś takiego i bez konkretnego powodu - raczej nie przyjdzie.
Kątem oka zerknęła na wyraz jego twarzy, by zaraz przyśpieszyć nadal trzymając jego dłoń, wyprzedziła go i zatrzymała się tuż przed nim, a dla lepszego efektu, zrobiła jeszcze krok w jego stronę - o ile w ogóle miała taką możliwość. Była wystarczająco blisko, by drugą dłonią bez problemu odgarnąć grzywkę w jego twarzy, dla lepszego widoku jego ślepi. - Nurtuje mnie tylko jedna myśl. Czy Twoje zachowanie ma na celu mnie do czegoś nakłonić? - jej ton głosu się nie zmieniał, jedynie rozmowa zeszła na inny tor. Wolała się upewnić, czy to prawda. Jeśli nie to dobrze, a jeśli tak - to jeszcze lepiej. Zawsze lubiła takie zabawy, w takie rzeczy o wiele lepiej się bawi, wiedząc o niej co nieco, prawda?

Nieoczekiwany zwrot akcji (tudzież nieobecność drugiej osoby) sprawił, że Dorotka znikła gdzieś za drzewami, uprzednio zostawiając na policzku młodzieńca ślad czerwonej szminki.

[zt.]

Anonymous - 10 Grudzień 2011, 18:08

Kluczyłam między drzewami, specjalnie zbaczając z trasy do Karcianej Twierdzy. Niby miałam do niej iść, ale teraz odeszła mi na to ochota. Rozmowa z Agnes tak mnie jakoś przybiła. Właściwie nie tyle przybiła, co zdezorientowała. Nie codziennie ktoś próbuje mnie moralizować. Z resztą koniec, końców biedactwo i tak myśli o mnie to, co ja chcę, żeby myślała. Chyba…
Cheshire spokojnymi kroczkami dreptał obok mnie, wymachując z zadowolenia ogonem. Takiemu to dobrze. Koty nie musza się niczym przejmować. Dla nich ważna jest tylko pełna miska i osoba, któryby od czasu do czasu pogładziła po futerku. Chciałbym mieć takie beztroskie życie. Chociaż Cheshi jest w pełnym sensie wyjątkiem od tej reguły.
Stanęłam pod jakimś wywalonym drzewem i zaczęłam się przyglądać nieco wysuszonej już „konstrukcji”. Wyglądała dość stabilnie. Dla poprawy humoru wskoczyłam na nie i ściągnęłam kapelusz z głowy robiąc teatralny ukłon. Cheshire przysiadł naprzeciwko i patrzył na mnie z zainteresowanie.
- Zapraszam Pana na najwspanialszy koncert skrzypcowy, w jakim brał Pan udział!- Krzyknęłam wyciągając z kapelusza swoje skrzypce. Przyłożyłam smyczek do strun i zaczęłam grać spokojną i wesołą melodię. Używając drzewa jako sceny kołysałam się w rytm melodii, a razem zemną robił to czarny kot. Automatycznie zadziałała iluzja i z nieba zaczęły spadać płatki białych róż wykonując różne akrobacje i wpasowując się w moją grę. Przez las przebrzmiewała piękna melodia, a dla mnie świat przestał istnieć. Nie było już lasu i rosnących dokoła malin. Nie było już Agnes, ani nikogo innego, kim zaprzątałbym sobie teraz myśli. Byłam tylko ja, Cheshire, stare drzewo i moja melodia.

Maurice - 10 Grudzień 2011, 22:16

Nadszedł kolejny piękny dzień, gdyby jego ojciec żył na pewno wybraliby się na piknik, aby razem miło spędzić czas. Niestety to już nie było możliwe, bo w końcu jego ojciec już dawno odszedł z tego świata. W sumie mógłby się odrodzić, ale nigdy o tym nie wspominał. Możliwe że nie chciał powracać, co w sumie byłoby rozsądne. Ale gdyby nagle Leoś zmarł to zapewne chciałby się odrodzić bo tyle jeszcze jest tyle rzeczy, których nie zna i nie odkrytych przygód! Choć nawet jakby się odrodził to dalej czułby się samotny, co prawda posiada matkę, lecz ona go nie obchodzi.
Tego dnia postanowił pójść do jednego z ulubionych miejsc. Zabrał ze sobą szkicownik, ołówki i gumkę a wszystko niósł w ręce, natomiast w drugiej trzymał pluszową żyrafę o imieniu Moa. Co prawda las znajdował się bardzo daleko od jego domu, lecz mały spacer raz na jakiś czas mu nie zaszkodzi, a chłopiec należał do tych co lubią spacery i to w ładne dni. Droga do lasu poprawiła mu humorek, dzięki czemu na jego twarzy widniał uroczy uśmiech. Nie raz przystanął aby przyjrzeć się niektórym roślinom, iż miały niezwykłą kolorystykę. Ze względu na to że były niby magiczne szybko je szkicował, aby potem uwiecznić je na jednym obrazie. Idąc pośród tych wszystkich drzew zaczął mówić radosnym głosem do swojej towarzyszki.
- Wiesz co Moa? Gdy wrócimy do domu namaluję portret jakiejś marionetki lub dachowca, pośród tych kwiatów.- w między czasie położył ją sobie na ramieniu. Jakimś cudem maskotka zawsze się trzymała na lewym ramieniu chłopca, natomiast na prawym od razu spadała. Przechadzając się pomiędzy różnorodną roślinnością na jego drodze pojawiło się duże drzewo, które najwidoczniej opadło, może za pomocą mocnego wiatru, lub po prostu natura tak mu kazała. Bez zastanowienia usiadł na ziemi i zaczął je szkicować. Nie zauważył kobiecej sylwetki, która znajdowała się na pniu drzewa. W pewnym momencie gdy podnosił głowę, zauważył ją, grała piękną melodie na skrzypcach. Siedząc cicho, także zaczął ją malować. Ze względu że był za ową osobą, nie zauważyła go, dzięki czemu w spokoju ją rysował.

Anonymous - 11 Grudzień 2011, 15:18

Melodia zaczęła przyspieszać, z każdą chwilą zbliżając się do finału. W ostatnich sekundach nie brzmiała już tak spokojnie i radośnie jak na początku. Stała się energiczna, żywa i nieco agresywna. Oderwałam smyczek od strun i zrobiłam mały piruet, kończąc go ukłonem.
- I jak się panu podobało, panie Cheshire?- Spytałam donośnym głosem swojego pupila, który w odpowiedzi wskoczył na drzewo i wdrapał się na moje ramię, po czym polizał mnie po policzku. Uśmiechnęłam się i schowałam skrzypce do kapelusza.
Oczywiście obecność osoby trzeciej, która pojawiła się podczas mojej gry nie była dla mnie tajemnicą. Tak mniej więcej od połowy melodii czułam na sobie czyjś wzrok, a piruet z lekko zamkniętymi oczami potwierdziła moje przypuszczenia. Chłopak na oko był gdzieś w moim wieku, wnioskując ze wzrostu mógł być do trzech lat młodszy. Rysował coś zawzięcie na kartce i byłam prawie pewna, co to było. No nic, skoro już napatoczyła mi się kolejna zabawka, to warto ją wypróbować, a nóż okaże się być czymś interesującym.
Udając, że jeszcze go nie zauważyłam usiadłam na wywróconym drzewie i ściągnęłam Cheshi’ego z ramienia. Posadziłam go przed sobą i pogładziłam po łepku.
- Co powiesz na herbatkę malutki?- Spytałam uśmiechając się promiennie. Jak dobrze, że Cheshi potrafi odgadywać moje myśli i intencje. Gdyby nie to chłopak już dawno miałby ślady kocich pazurów na twarzy.
Ściągnęłam kapelusz i wyciągnęłam z niego dwie filiżanki z herbatą i swój nowiuteńki zielono-złoty imbryk. Zalałam gorącą wodą, znajdująca się w porcelanowych naczyniach truskawkową herbatę i do każdej z nich wsypałam dwie łyżeczki cukru. Taki kapelusz to pożyteczna rzecz. Schowasz w nim wszystko, co zechcesz i nawet nie czujesz, że masz to wszystko na głowie.
Od teraz rysownik mógł, obserwować tylko iluzję, na której razem z czarnym kotem popijałam sobie herbatkę. Tak naprawdę Cheshi siedział odwrócony do niego pyszczkiem i obserwował jak powoli i bezszelestnie zbliżam się do chłopaka, który z powodu iluzji nie mógł mnie w żaden sposób zauważyć. Stanęłam za nim i mrugnęłam do kota. Miałam taką wielką ochotę wylać zawartość jednej z trzymanych przeze mnie filiżanek na głowę niczego nie świadomej zabaweczki, ale zepsułoby mi to całą zabawę. Zamiast tego usiadłam obok niego i zaczęłam wpatrywać się w obrazek. Istotnie był on bardzo ładny, mogę nawet powiedzieć, że piękny.
-Ładnie rysujesz- szepnęłam mu do ucha, w momencie, kiedy moja iluzja przestała działać.
- To dla ciebie- podałam mu z uśmiechem filiżankę z truskawkową herbatą. Cheshire, który do tej pory siedział na drzewie, przydreptał do nas i wskoczył mi na ramię.

Maurice - 12 Grudzień 2011, 19:36

Spodobało mu się to że dziewczyna pod koniec zmieniła nieco melodię. Dzięki czemu przyszedł mu do głowy pomysł, aby tylko niebo było kolorowe. Natomiast reszta po prostu szara. Występ podobał się Maurycemu, oczywiście gdyby wiedział że panna zorientowała się że nie jest sama to na pewno zacząłby bić brawo w połowie występu. Jak ją szkicował od tyłu to zastanawiał się ile brązowowłosa może mieć lat. Przypuszczał że ma piętnaście bodajże szesnaście lat, wiedział że na pewno jest od niego starsza. Gdy dziewczyna usiadła nie pozostało mu nic innego jak dopracować elementy jej stroju, a przede wszystkim kapelusza, iż uznał że to jest najważniejszy detal ubrania dziewczyny. Zaczynając malować jej kapelusz pomyślał że jest Kapelusznikiem bądź po prostu pokręconym człowiekiem. Nawet się nie zorientował kiedy panienka użyła iluzji, po prostu dalej ją malował i to z jakim zapałem! Wygląd owej panny dawał mu tyle pomysłów, jak niemal dziewczynka, którą spotkał na mieście dwa dni przed swoimi urodzinami. Myśląc że dalej siedzi na pniu malował niczym swój pierwszy obraz. Jeśli nawet pomyślała o nim niczym o zabawce, to może się głęboko mylić. Choć Maurycy ceni i szanuje piękne damy to odważy się wyzwać ją na pojedynek, co prawda wyglądałoby to niezwykle zabawnie. Bo w końcu nie na co dzień spotyka się małego trzynastolatka, który bez wahania wyzywa dziewczynę na pojedynek. Na szczęście dziś miał dobry humorek, więc mała była możliwość że zaatakuje młodą pannę. Gdy Leo usłyszał słowa brązowowłosej automatycznie krzyknął. Bo przecież przed chwilą była na pniu! Jego oczy z przerażenia stały się o wiele większe. Upuścił szkicownik i lekko przytulił Moe.
- Bodajże wypada normalnie podejść bez żadnego straszenia, tak jak wskazuje wychowanie.- mówił niczym prawdziwy szlachta, iż zazwyczaj gdy był ciut przestraszony gadał jak dawniej go uczono. Popatrzył złowrogo na dziewczynę i przyjął jej herbatę. Upił łyka nie więcej, iż nie był wstanie gdy jego serce biło tak mocno jak nigdy. Gdy tylko zauważył jej pupila uspokoił się i normalnie przeprosił za swoje zachowanie. Herbata niezwykle mu smakowała, nigdy wcześniej takiej nie pił, bo w domu dawali mu tylko i wyłącznie gorzką herbatę.

Anonymous - 13 Grudzień 2011, 21:40

Cała ta sytuacja kosztowała mnie ogromne pokłady cierpliwości i samokontroli. Odpowiadać mi w taki sposób. Dzieciak się chyba z jakiś wyżyn społecznych wyrwał, że śmie tak zwracać się do Freyji Northlight. Przez moje myśli zaczęły przelatywać obrazy wszelkich tortur fizycznych i psychicznych, jakie mogę zgotować mojemu, jakże uprzejmemu, towarzyszowi. Cheeshire, który jako kot, potrafi wyczuć stan samopoczucia innych, zaczął mi lekko wbijać pazurki na uspokojenie tykającej we mnie bomby. Sprowadziło mnie to nieco na ziemię. Nie jest łatwo prowadzić wojnę ze swoją naturą i jednocześnie zachować uprzejmą i uśmiechnięta twarz. Mi na szczęcie zawsze to wychodzi, dlatego chłopak nie mógł dostrzec mieszanki negatywnych uczuć, jaka ze mnie emanowała.
- Przepraszam, że tak panicza przestraszyłam- uśmiechnęłam się potulnie i odłożyłam herbatę na ziemię. Jego przeprosiny puściłam mimo uszu. Co mnie one tak właściwie obchodzą? Jego wcześniejsza reakcja uświadomiła mi natomiast, że chłopak, będzie tym trudnym przypadkiem zabawki, jaki mam zwyczaj nazywać „samodziałającą”. Manipulacja taką jest bardzo trudna i wymaga dobrego planu i końskiej dawki cierpliwości. Dobrze, ze mam mózg stratega, a cierpliwość to jedna z moich mocnych stron. Tak, czy inaczej zabawka może okazać się interesująca. Może zacznie mi się stawiać, albo wykaże się sprytem i będzie chciała mnie zaatakować. Byłoby zabawnie. Nie wiem, jakiej jest rasy, ale to nie stanowi problemu. No chyba, że to niewinnie wyglądające stworzonko posiada blokadę umysłu. Chociaż gdyby tak było, to zauważyłby, albo przynajmniej wyczułby moją iluzję, która de facto, była skierowana prosto na jego umysł.
Wstałam powoli i stanęłam przed siedzącym na ziemi Rysownikiem:
- Nazywam się Freyja Northlight, a ten dżentelmen na moim ramieniu to Cheshire- zrobiłam teatralny ukłon, a Cheshi zeskoczył na ziemię i pochylił lekko łepek- Miło nam cię poznać.-
W głowie zaczęły mi się układać różne strategie zabawy. Wybór jednej z nich zależał tylko i wyłącznie od chłopaka. Mam nadzieję, że okaże się warty mojego cennego czasu i nie zacznie płakać po kilku minutach spędzonych ze mną.

Maurice - 17 Grudzień 2011, 16:05

Herbata tak bardzo mu smakowała że spokojnie chciał poprosić o dokładkę. Poprosiłby ale się nie odważył, z jakiegoś powodu zaczął się niepokoić. Jakby coś przeczuwał ale nie wiedział co to takiego. Ukradkiem popatrzył na brunetkę, była śliczna. Jej oczy i włosy co prawda nie wyróżniały się czymś specjalnym, lecz na swój sposób były magiczne. Za pewne lekko się zaczerwienił, choć szybko nad tym zapanował i z uśmiechem na twarzy spytał dziewczynę.
- Jaka to była herbata? Oczywiście, jeśli mogę wiedzieć?- popatrzył na nią. Jej kot w dziwny sposób wbijał w nią pazury, aż go ciarki przeleciały. Najwidoczniej dziewczynie to nie przeszkadzało. Zaczął jej się troszkę bać, nie wiadomo dlaczego. Albo zwariował lub był zmęczony. Ukradkiem przejechał po kiszeni spodni aby sprawdzić czy ma tam jakąś farbę, no bo przecież w razie czego trzeba się bronić! Gdy tylko go przeprosiłam kiwną głową na znak że jest dobrze. Popatrzyła na swój rysunek a potem na nią, udała mu się. Niemal szkic był identyczny jak dziewczyna. W głębi duszy bardzo się cieszył, lecz na zewnątrz jego mina była taka sama. Uważnie obserwował kota brązowowłosej, jego też by chciał namalować. Pasowali do siebie, ona i kot. Głos nastolatki był niezwykle słodki dla Maurycego, automatycznie gdy go usłyszał na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-Maurice Fellows.- odparł do dziewczyny i uśmiechnął się do niej zamykając przy tym oczy. W razie czego wyciągnął z kieszeni zieloną farbę, kochał ten kolor. Był jego ulubionym tak samo jego ukochanego ojca. W przeciwieństwie do matki, która ubóstwiała kolor żółty.

//Sorki za małą ilość, lekki brak weny

Anonymous - 18 Grudzień 2011, 19:39

Uśmiech mojego rozmówcy prawie powalił mnie na kolana. Rzadko się zdarza, żeby coś wytrąciło mnie tak z równowagi, ale chłopak właśnie sprawił, że moje rozwijające się złe zamiary uciekły gdzieś tam na dalszy plan. Maurice właśnie awansował ze zwykłej zabawki na moją osobistą Maskotkę, a ta ranga była u mnie o tyle lepsza, że nie znęcałam się nigdy psychicznie nad takimi osobami. Do tej pory tylko dwie istoty otrzymały ten poziom, ale od dawna ich już nie widziałam. Innymi słowy zaczynam chyba powoli mięknąć, skoro za coś takiego jak głupi uśmiech zmieniam swoje plany zabawkowe. Jednak istnieje jeszcze nadzieja, że jeden fałszywy ruch Rysownika, znowu zmieni moje zdanie.
-Truskawkowa- po chwili zastanowienia odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie.
Zastanawiała mnie tylko ta zielona farba. Może była jakoś związana z jego mocami? No chyba, że był człowiekiem, ale na takiego raczej nie wyglądał. Świadczyć mogły o tym choćby jego dwukolorowe włosy. Był, więc istotą z Krainy, ewentualnie z Otchłani.
Usiadłam naprzeciwko niego i wskazałam na farbę:
- Chyba nie zamierzasz mnie zaatakować tą farbą? To mój ulubiony kolor- uśmiechnęłam się- I wiesz… ja też maluję i rysuję i uwielbiam sztukę… Ale nie jakieś tam kwadraty, czy inne abstrakcje, które tak bardzo podobają się ludziom- Moja wypowiedź była jak najbardziej szczera, co było dziwne, bo każda moja ostatnia rozmowa była tylko udawaniem osoby, którą nie jestem. Ciekawe jak moja Maskotka zareaguje, gdy zacznę się zachowywać całkiem naturalnie. Może jeszcze dam sobie spokój, z odkrywaniem swojej prawdziwej osobowości, bo się biedactwo wystraszy. Wzięłam herbatę z powrotem do ręki i zaczęłam powoli upijać łyczek, po łyczku, wpatrując się w osobę siedzącą przede mną.
Cheshire znowu zaczął mi wbijać pazurki w ramię, a ja starałam się udawać, że nie zwracam na to uwagi. Zielonookiemu futrzakowi chyba nie spodobała się moja zmiana nastawienia. Z każdą Maskotką był ten sam problem: Ja lubię, Cheshi nie. Ja się uśmiecham, Cheshi się znęca. Cheshi chce zadrapać, ja go powstrzymuję. Gdyby tylko Maurice zrobił coś, co przekona czarnego kota do jego osoby. Przynajmniej oszczędziłby mi długiego tłumaczenia się z małej chwili słabości.

Maurice - 11 Styczeń 2012, 19:56

Oczywiście wiedział jaka to herbata, nie raz zdarzało wylać rozmaite herbaty na służbę, a truskawkowa była ulubioną jego ojca i matki. Z resztą jego też, nie licząc czarnej herbaty. Pamięta gdy podczas pierwszego spotkania z biologicznym ojcem pijali tylko tą herbatę. Pytanie mogło się wziąć z stąd że chłopak, nie wiedział jak zareagować po swoim zachowaniu. Po za tym rzadko bywał w towarzystwie dziewczyn, niemal w swoim wieku.
-Pyszna- odparł, uśmiechając się do niej. Zawsze myślał że jeden uśmiech może polepszyć sprawę. Tym razem, chciał siebie uspokoić, ponieważ nerwowo trzymał farbę. Nie wiedział kiedy dziewczyna wstanie i zacznie go atakować, choć to byłoby bez sensu. Czuł lekki strach, więc może dlatego chwycił po swoją broń? Słysząc słowa brązowowłosej, wziął łyk herbatki i odstawił filiżankę na bok, aby móc podrzucić kilka razy farbą. Musiał ją dobrze okłamać, a był w tym mistrzem. Gdyby mu się chciało, mógłby komuś wmówić że w świecie ludzi niebo jest żółte a słońce niebieskie.
-Nie, czemu miałbym zaatakować taką miłą dziewczynę jak ty? Mój też- przestał na chwilę mówić, aby złapać oddech- Najwidoczniej mamy takie same zainteresowania. Ja należę do osób, które popierają malowanie kwadratów jak i inne rodzaje malowania, choć generalnie lubię malować portrety- po swojej dość długiej przemowie, chwycił filiżankę i wypił ostatni łyk. Te słowa akurat były prawdą. Lubił malować rozmaite obraz, nie ważne jakiego pokroju. Dla niego podział w sztuce, nie miał żadnego znaczenia.

Anonymous - 29 Styczeń 2012, 17:01

Na wzmiankę o miłej dziewczynie zakrztusiłam się herbatą, po czym wydukałam ciche przeprosiny. Ja i miła dziewczyna to dwa pojęcia, które mijają się w odległości milionów kilometrów. Chociaż Maurice jeszcze o tym nie wie, więc za zdanie, które już pewnie od niego nigdy nie usłyszę, nie ma go co winić.
-Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz.-Uśmiechnęłam się pokazując równe, bieluteńkie zęby i zamykając przy tym oczy. Właściwie to nie wiem, po co to powiedziałam, ale skoro mam być sobą to trzeba chłopaka jakoś ostrzec przed tym, co go może spotkać z mojej strony. Grunt to jednak to, że przynajmniej zainteresowania mamy podobne i może się tak szybko swoim towarzystwem nie znudzimy.
Na wzmiankę o malowaniu kwadratów nie zwróciłam większej uwagi. Kiedyś może przedstawię mu dokładnie, co myślę na temat tego rodzaju sztuki, ale na razie nie to mnie interesowało. W końcu należy zdobyć jakieś informacje, bo na tym opiera się większość moich strategii i planów działania.
-Opowiedz mi coś o sobie.- Powiedziałam niemalże złowrogim, aczkolwiek rozkazującym tonem, posyłając w kierunku chłopaka kolejny uśmiech i zaciekawione spojrzenie.
Cały czas starałam się mu patrzeć w oczy. Jeśli skłamie, rozpoznam to od razu. Już dawno osiągnęłam mistrzostwo w dziedzinie odgadywania i mówienia kłamstw. Poza tym nienawidzę kłamców, chociaż to nie znaczy, że ja nim nie jestem. Jeśli Maurice skłamie i zrobi to za bardzo „jawnie”, jego położenie diametralnie się zmieni. W tedy, jeśli jego zielona farba to jakaś broń, to choćby nie wiem jak była potężna i tak jej właściciel nie wyjdzie z tego żywy. Jeśli choć trochę się postara i jego kłamstwa będą bardzo wiarygodne i niemalże nie do rozpoznania, z racji jego statutu Maskotki wyjdzie z tego wszystkiego cało. Ba, jeśli naprawdę dobrze mu pójdzie to może zyska jeszcze bardziej w moich oczach. Maskotka ma swoje przywileje, tylko ciekawe czy dobrze je wykorzysta. No Maurice, niech ci żadna powieka nie drgnie i żebym nie widziała żadnego nerwowego odruchu, bo nie ręczę za swoje czyny.

Maurice - 2 Marzec 2012, 22:19

Wzdrygnął się gdy usłyszał kaszel dziewczyny. Odłożył filiżankę obok nowej znajomej, a następnie poparzył na nią radośnie.
- Jakoś nie potrafię Ci uwierzyć - powiedział i popatrzył na niebo. - Do tej pory jesteś miłą dziewczyną. - Po tych słowach wstał z ziemi. Poniekąd kłamał, mówiąc te słowa. Wierzył jej, choć nie chciał tego okazać, lecz pomimo tego wydawała mu się przynajmniej w 86 procentach przyjazną osobą. Popatrzył na brązowowłosą, lekko się do niej uśmiechając. Postanowił już wrócić do domy, nie żeby towarzystwo Frej mu nie odpowiadało, wręcz przeciwnie, polubił ją. Był po prostu zmęczony tym dniem, choć nie wysilał się zbytnio w ten dzień. Miał ochotę położyć się w swoim łóżku i zdrzemnąć się na kilka godzin.
- Przykro mi, ale muszę wracać do domu. - Chwycił swój szkicownik, oraz pluszaka. Był gotowy do powrotu. Znał dobrze tą drogę więc bez mniejszego problemu trafi do domu. Oddalając się od brązowowłosej zapomniał o pożegnaniu.
- Mam nadzieję że jeszcze się spotkamy - krzyknął miłym głosem, po czym przyśpieszył kroku.
( z tematu )

Anonymous - 6 Marzec 2012, 19:17

Maurice musi mieć jakieś nienormalnie optymistyczne podejście do niektórych osób, skoro mimo ukrytych, aczkolwiek ostrzeżeń, dalej ma mnie za ‘miłą dziewczynę’. W sumie to może i dobrze.
Moje plany i strategie zderzyły się z twardą ścianą jaką był fakt, że Maskotka nie odpowiadając na moje pytanie zaczęła zbierać swoje, rzeczy mówiąc, że musi już wracać. Miałam zamiar zatrzymać go siłą, ale zrezygnowałam z tej opcji i z osłupiałą miną, powłócząc za nim wzrokiem, patrzyłam jak odchodzi. W milczeniu na jego pożegnanie pomachałam mu ręką, kiedy tylko znikną wśród drzew westchnęłam cicho.
-Cheshi, właśnie olała nas nasza nowa Maskotka.- Mruknęłam do przyjaciela, po czym sama zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Wstałam i wyciągnęłam z kieszeni lizaka truskawkowego, po czym po rozpakowaniu go z papierka, ze smakiem włożyłam go sobie do ust.
Jak gdyby nigdy nic ruszyłam przed siebie, nucąc pod nosem graną wcześniej przez siebie melodię. Cheshire wskoczył mi na ramię i zaczął mruczeć w jej rytmie. Nie wiem gdzie się udam, ale Karciana Twierdza nie jest już raczej celem mojej podróży.

z/t

Anonymous - 3 Kwiecień 2012, 14:58

Mała kotka imieniem Ayumi, biegła ile sił w nogach przez ciemny las. Wystraszona, zziębnięta i mocno odrapana nie miała zamiaru się zatrzymać, pomimo tego, że każdy kolejny oddech przychodził z coraz większym trudem.
Dziwaczna bestia, potrafiąca stać się niewidzialna bezczelnie stwierdziła że to śliczne dziewczątko stanie się jej przekąską, ale Ayumi wcale nie miała zamiaru podać się jej na srebrnej tacy. Postanowiła podjąć walkę, której stawką było jej życie! Po ciśnięciu paroma kamieniami w kierunku bestii i z lekka nieudanym skoku przez płot zaczęła uciekać.
- Uciekaj Kiciu uciekaj... straszny los dziś Cię czeka... - słyszała w oddali. Gdzieś wysoko w koronach drzew, jakby to co ją ścigało skakało zwinne po gałęziach. Na szczęście głos ten zdawał się robić coraz cichszy co mogło oznaczać, że zaczyna się oddalać.
Po chwili zrobiło się cicho, Nienaturalnie cicho. Nie było słychać żadnych leśnych stworzeń, ptaków, nawet szumu wiatru. Nie miała już siły. Jeszcze kilka kroków gdy nagle bezwładnie padła na kolanka. Głośno dyszała czując jak krople potu spływają po jej czole i nosie kapiąc na trawę. Udało się? Uciekła?! A może ta przeklęta bestia gdzieś się czai w pobliżu?
Ile by dała by być gdzieś w bezpiecznym miejscu? Albo żeby pojawił się ktoś kto mógłby ją obronić!
Stópki bolały jak diabli, wciąż z ledwością łapała oddech, powinna się schować czy uciekać dalej? Tylko gdzie? Dopiero teraz powoli zaczęło do niej dochodzić że nie ma zielonego pojęcia gdzie się znalazła. Nie wie jak tu dobiegła więc nie da rady wrócić swoimi śladami, nie wie też gdzie jest i w która powinna iść stronę. Czy to koniec? Zabłądziła? Już po niej?...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group