To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Ogród Strachu - Ścieżka pośród papierowych róż.

Anonymous - 11 Sierpień 2013, 13:22
Temat postu: .
Nigdy nie brała pod uwagę tego, że kiedyś będzie doskwierać jej coś w rodzaju "samotności". Nie. Zawsze twierdziła, że SAMA jest najszczęśliwsza, a by się zaspokoić, wystarczy jej zabijanie. Uznawała swój styl życia za wyjątkowo ekonomiczny i o dziwo - interesujący. Nie zwracała uwagi na brak kogoś bliskiego w swoim otoczeniu. Zawsze łaziła własnymi ścieżkami, nie doskwierała jej samotność, robił co uważała za słuszne i raczej nigdy nie ponosiła konsekwencji. Obecnie jednak przydałby się ktoś, ktokolwiek, by chociaż go wyzwać, zdenerwować, podrażnić się z nim. Whatever.
Parę mocniejszych podmuchów wiatru przyniosło ze sobą coś na kształt płaczu. Niby nie bardzo zainteresowało to Death, ale z ucichnięciem i ukazaniem się stworzonka, które było mniej więcej do połowy kobiety uznała, że nawet staje się to ciekawe.
- Czego chcesz?
Śmierć nie była ufna, ani troszkę. Nie miała też zamiaru rozmawiać z kimś kto jest dla niej całkowicie obcy. No chyba, że będzie to interesujące. Ale na razie wolała nie ryzykować.

Wena - 17 Sierpień 2013, 11:15

Samotność jest błogosławieństwem, pozwala na refleksje w oderwaniu od wpływów cudzych rozważań, które często obarczone są pragnieniem szerzenia, które wszystko gotowe uczynić, aby przedstawić się jako niepodważalne prawdy. Przy czym i samotność trzeba miarkować, żeby czasu poświęconego na refleksje nie zatracić na życie. Tak się bowiem składa, że poza niewielką grupką wybrańców, każdy potrzebuje mieć swojego przewodnika, który wskaże mu właściwą drogę, gdy ten zatraci się w codzienności i zgubi prawdziwy sens.
Czy bowiem zabijanie może być sednem życia? Biorąc pod uwagę, że jest ono najmniej ekonomiczną z kar i nadaje się tylko dla tych, z których żadnego więcej pożytku być nie może, to trudno uznać je za potrzebne. Weźmy choćby Wenę, która zamiast pragnąć śmierci stojącej przed nią osoby zapragnęła ją wykorzystać. To użytkowanie ludzi o wiele jest praktyczniejsze, a to ze względu na ich ogromną przydatność, której nie zastąpi się żadnym zwierzęciem.
Jednak ważniejsza jest odpowiedź na pytanie: dlaczego maleńki chłopiec nie tylko nie zląkł się niegrzeczności słów dziewczyny, ale jeszcze tupnął butem w akcie protestu i nie kryjąc swoich przemyśleń - zaprotestował.
- Kolacjo! Jesteś bardzo niegrzeczna, wstydź się! - Teatralnie uniósł swoją dłoń w górę. - Nie godzi się wszak zakłócać rozpaczy... - Druga dłoń również została uniesiona. - Ciszy przerywać słowem wrogim. - Nagle opuścił swoje dłonie. - I niczego nie dać w zamian. Zgodzisz się ze mną, Kolacjo?
Dlaczego nadał jej nowe imię? Tego już nikt do końca zrozumieć nie będzie mógł, jednak jest to swego rodzaju rozwiązanie.

<zt>

Anonymous - 19 Czerwiec 2014, 16:44

Wybrała się w ogrody prawdziwe, żywsze niż niejeden, żywsze od znakomicie sporej reszty. Wybrała się, jakby nieświadoma zagrożenia. Przemierzała ścieżki ta niewłaściwa Cindy, ta opętana czarnością puszki Pandory. Jej kroki były prędkie, a pięty gniotły się w niewygodnych butach, sprzyjając tworzeniu się wstrętnych odcisków. Potykała się coraz to bardziej, idąc w zaparte. Nieczuła na chód, ubrana skąpo, w półprzezroczystą sukieneczkę, przedartą w paru miejscach na gałęziach. Zmierzała prosto do ogrodzenia. Przystanęła, zawahała się dłuższa chwilę i w końcu przeskoczyła na druga stronę, fundując sobie brzydkie zadrapanie. Zignorowała je jednak, a ono w gruncie rzeczy i ją, zasklepiając się w miarę. Spacerowała trochę wolniej jedną ze ścieżek, przyglądając się tutejszej roślinności. Na pozór była zwyczajna, ale ona wiedziała, że musi szukać, a znajdzie. A szukała środków, które będą pomocne w przygotowaniu trucizn. Chce kogoś otruć? Nie, raczej zaskoczyć siebie samą i stworzyć śmierć w pojemniku, we flakoniku. Bo ostatnimi miesiącami udało jej się trochę obeznać w temacie i wie co nieco.
Papierowe róże zaskoczyły ją, na tyle, że siłą zerwała kilka ich okazów, chcąc przyjrzeć im się czujniejszym okiem w laboratorium. I spacerowa dalej, aż w końcu jedna z roślinek, której chciała skraść kilka łodyg, zaatakowała ją, zostawiając na jej dłoni zaczerwienioną od potężnego uścisku skórę. Ale takiej byle stokrotce się nie da! - wyjęła zza kołnierza buta składany nóż i ucięła podłą roślinność, zbierając ją do foliowego worka, szczelnie zatrzaskując jego nasadę i wkładając do torebki, gdzie kilka innych okazów już wcześniej się znalazło.
Gdy zamierzała powoli oddalać się z tego miejsca, zdała sobie sprawę, że rana na nodze jest w poważnym stanie - trochę kwasu roślinnego dostało się tam - i otworzyła się, dając niemiłosierne uczucie bólu. Nim dobiegła do końca ścieżki, zbliżając się do płotu okalającego teren tych ogrodów, padła nieprzytomna twarzą w zroszoną trawę, która była twardsza od standardowej i podrapała ją po twarzy. Jeszcze przed upadkiem jej myśli wypełniały bluźniercze słowa do wszystkiego i o wszystko. I usnęła.
Ocknęła się kilka godzin później, cała zmarznięta, kiedy to deszcz zaczął rosić okolicę. Przestraszona, będąc tą słodką Cindy, nie rozumiała ani trochę sytuacji w jakiej siebie zastała. To nie było zwyczajne, to było nader niźli niezwyczajne, to było straszne!
Udała się w bieg, ale po drodze korzeń zgarnął jej lewego buta, zostawiając ją o jednym. Bosa stopa brodziła po błocie, kilka razy potknęła się o wystające kamienie, bądź na tyłku zjechała pochyły odcinek ścieżki. Adrenalina wspomagała zapominanie o bólu, a chęć przetrwania była niezwyciężona. Z trudem przedostała się przez płot. Zanim deszcz przestał sączyć, a nieme niebo przygnębiało ją wraz z niskim ciśnieniem powietrza, była otumaniona, straciła trochę krwi i nie miała już na nic sił. Niemal po omacku zmierzała ku Różanemu Zamczysku. Wyglądała bardziej nieprzyjemnie niż ofiara losu. Wyglądała jak ofiara wrednego losu, który nadzwyczajnie jej nie cierpi!

z/t

Anonymous - 1 Lipiec 2014, 16:32

Bestia gnała szybko. Wątłe dziewczę jakim jest Sonia nie sądziła, że monstrum jest wstanie nabrać takiej szybkości, i nie sądziła też, że będzie to tak dziwnie znosić. Musiała się naprawdę mocno trzymać, by nie spaść przy najbliższej okazji. Ale czego się nie robi dla swoich? I czego się nie robi dla przygód?
Dlatego przylgnęła do bestii, by ciąć lepiej powietrze mi może nie spaść przy najmniejszym wyskoku.
Nawet nie spostrzegła, jak jej oczom ukazały się śliczne róże z papieru.
Takie to łatwo by pomalować- pomyślała, przypominając sobie jedną z książek ze świata ludzi. Była tam zła królowa, która zwała się królową jednego z kolorów w kartach, i kazała ona swoim sługom malować białe róże na czerwono. Niestety dziewczę nie było w stanie przypomnieć sobie ani przydomka królowej, ani nawet nazwy książki.
Takie łatwo by przemalować. Na czarno na przykład- pomyślała znów.
Monstrum gwałtownie zahamowało, przerzucając Sonię, pewnie nieświadomie, przodem, przez co wylądowała przed nim na ziemi.
- Zapamiętać. Trzymać się jeszcze mocniej- powiedziała sama do siebie i wstała, otrzepując się z brudu i kurzu.
Zerknęła na psopodobne. Wlepił w nią wszystkie dziewięć oczu jakby z pytaniem, o teraz. Dziewczę westchnęło i spojrzało na drogę.
- Przed siebie. Musimy w końcu znaleźć bezpieczną drogę do Lasu Drzwi- odpowiedziała na nieme pytanie, skinęła lekko ręką z uśmiechem i ruszyła przed siebie, stojąc jednak koło bestii. Poprawiła tylko maskę, która przemieściła się lekko przez upadek.

Anonymous - 2 Lipiec 2014, 20:22

Po wyskoczeniu z lewitującej skały, dumnie wznoszącej Różaną Wieżę, bestia gnała prędko przed siebie i w moment znalazła się w Ogrodzie Strachu, ogrodzie jej wrogim, bowiem nie tutaj znajduje się siedlisko jej rasy. Zatrzymała się i zrzuciła Sonie z siebie.
- Ten teren - nie dla nas - lepiej uważaj.
Wzrok na nich spoczął, wzrok bardzo wymowny, pytający o dalszą drogę. Nakazała prosto, ale taki stan relacji nie bardzo im odpowiadał.
Dotąd jedno zdanie mówiły po kawałku, teraz jednak każda miała swoje jej do przekazania, a na potwierdzenie ich zgodności co do swoich decyzji, dwie pozostałe powtarzały słowo-klucz, zawarte w tejże wypowiedzi. I rzecz jasna każda z głów miała swoją barwę głosu.

- Odsuniemy się w mrok - Odsuniemy! - odparły stanowczo za jedną z głów dwie pozostałe.
- Nie odstąpimy cię na krok - Nie odstąpimy!
- A gdybyś natarła na wrogość - A gdybyś!
- Wciągniemy go w swoją mroczność - Wciągniemy!
- Jednakże teraz czas siły zregenerować nam - Zregenerować!
- A celem bezpiecznej ścieżki poszukać wam - Celem poszukać!

I bestia ruszyła w stronę dziczy, po czym zginęła w jej gęstwinie, będąc te dobre kilkanaście metrów dalej. Tak, za Panią-Przynętę wzięły sobie Sonie, sądząc, ze albo jest na tyle bojowniczą by warto było ją ratować, albo jest tak słaba, że lepiej by w ciszy... zginęła.
Bo jeśli kto myślał, że Conspectum są przyjacielskie, to niechże lepiej tak właśnie dopomoże Bóg. Albo niech czymże prędzej opinię wymieni.


Jeśli szła ścieżką dalej, to jej nieuważny krok mógł tknąć linkę rozwieszoną na ścieżce między papierowymi różami. rosnącymi po obu stornach. Jej dotknięcie spowoduje ładny wybuch, destruktywny. Z kolei jeśli zbyt bardzo patrzyła pod nogi, to niech lepiej ma głowę z najprawdziwszej skały, bo pobliskie drzewa bardzo lubią gałązkami machać zwłaszcza wtedy, gdy ktoś na nie nie patrzy.
Tak, te drzewa nie stanowią o chęci do turystów. A pułapkę zrobił nie kto inny jak człowiek.

Anonymous - 4 Lipiec 2014, 12:35

Odprowadziła psowate wzrokiem. W sumie wolała by szedł przy niej, ale chyba nie chce się z tym kłócić. Skinęła więc tylko głową i ruszyła ścieżką.
Okolica wydawała się dziewczynie piękna. Ale nadal przecież był to Ogród Strachu. I skoro miała zapewnić bezpieczną drogę jednej ze współtowarzyszek, to coś tu musiało być na rzeczy.
Nie czas było by podziwiać zręcznie wykonane, papierowe róże. Ale na jej szczęście, lub nie, w zależności od kochanego MG, jej oczy powędrowały w dół, by przyjrzeć się jednej z mniejszych kępek róż. Były wykonane trochę inną techniką, dlatego wyróżniały się troszeczkę.
A za różami jej wzrok powędrował za cienką linką, rozpostartą między jednym krzakiem a drugim.
- Co jest...? - zapytała samą siebie i powoli podeszła. Przez nieuwagę dostała przez to w głowę z dość dużej gałęzi.
- Au... - pisnęła cichutko i delikatnie zaczęła masować obolałe miejsce. Miała szczęście. Gdyby szła pewnie trochę szybciej, miała by większe problemy. A gdyby nie patrzyła pod nogi, kto wie, co by się stało.
Podeszła do jednego z końców sznurka, próbując wybadać, co miał on aktywować.
Wolała na razie nie dotykać krzaków za bardzo, kto wie bowiem jak w inny sposób może być to aktywowane. Jednak odsunęła delikatnie gałąź, najdelikatniej jak umiała. Co tam znalazła?
Ja nie wiem, MG na pewno to wyjaśni.
Ale jedno było dla Sonii pewne- takich pułapek może być więcej, dlatego musi mieć oczy szeroko otwarte.
I może zmaterializować sobie jakiś hełm?

Anonymous - 5 Lipiec 2014, 22:07

Linka poprowadzona była kilkanaście centymetrów nad ziemią, tylko czyhająca na nieuważny krok, który wraz z nią porwie zawleczkę granatu skrytego w krzakach różanych, a owy wybuchnie natychmiast po naruszeniu jego elementu.
Wcześniej jednak gałąź uderzyła pochyloną nad losem linki, główkę. Uderzenie solidne, w tył, a gałązka w moment wróciła na swoją pozycję, nie zdradzając po sobie tego nieczystego zagrania, które z pewnością zasługiwało na czerwoną kartkę.
Sonia miała niezwykle wysoki poziom szczęścia, że udało jej się postawić kroki nie na lince, a jedynie w jej pobliżu. Tuż pod dłonią gmerającą między gałązkami róż zauważyła metalowy cylinder z kółkiem, do którego zamocowana była linka. Niewiele Sonii brakło do tego, by przypadkiem to kółeczko poruszyć w bardzo niechciany przez nią sposób.
A pod granatem znajdowała się kolejna linka, przymocowana do jego spodniej części i poprowadzona po ziemi. Była już znacznie trudniej dostrzegalna, bo glebę tutaj porastają krzaki i pokryta jest ściółką. Do czego ona prowadziła? Cóż, jest elementem kolejnej pułapki, a raczej...alarmu.
I w tej właśnie chwili drzewo zamierzało Sonię uderzyć kolejny raz. Jeśli sądzi, że sędzia wywalił to drzewo z boiska za ten wcześniejszy brzydki faul, to jest w błędzie - jest ślepy, ha! I co, w super zagraniu upora się z tymi problemami jakie ją czekają? Ciekawe jak urwałby Sonie ten wybuch, jak daleko polecały by kawałki jej stóp! Aż chyba muszę z ciekawości to sprawdzić...
A sprzymierzona jej (podobno) bestia zaniepokoiła się tym, że tak powoli lezie tą ścieżką, na której tylko rosną róże!
Cóż, nie tylko - granaty i niespokojne drzewa także. I linki, o zgroza!

Anonymous - 10 Lipiec 2014, 15:53

Dziewczę na chwilę aż wstrzymało oddech gdy zauważyła w krzakach granat. Najdelikatniej jak potrafiła wyciągnęła rękę z krzaczków. I co teraz?
Wiadomo, że granat nie wybuchnie, jeżeli zawleczka nie zostanie wyciągnięta. Cóż, jeśli chodzi o ludzkie granaty, oczywiście. Do tego przecież jest tyle rodzajów owych granatów! Obronne, zaczepne, przeciwpancerne, dymne, zapalające... no i większość z nich jeszcze jest odłamkowa.
Pierwsze co przyszło do głowy Sonii było użycie czegoś ostrego, jak na przykład nożyczki, by delikatnie odciąć linkę, nie przemieszczając jej, następnie zabezpieczyć czymś, aby zawleczka nie wydostała się. Nawet jeżeli przecież, całość zapala się z lekkim opóźnieniem, więc miałaby kilka sekund na ucieczkę.
Jednocześnie jednak zarejestrowała jakiś szelest. Ruch? Czego? Spojrzała w górę. Te gałęzie wydawały jej się podejrzane. Zjechała wzrokiem po gałęziach aż na drzewa.
Co do...?- pomyślała, przyglądając się. Czy to jakaś konkretna rasa nawiedzonych drzew? A może niewidzialne potworki robią sobie z niej jaja?
Niemniej jednak nadal odczuwała ból z powodu dość mocnego uderzenia.
Znów usłyszała szelest. Odwróciła się szybko i zobaczyła jak gałąź leci prosto na nią. Gdyby nie ułamek sekundy, prawdopodobnie nie zdążyła by się uchylić.
- Dobra. To się robi podejrzane- powiedziała sama do siebie. A nie może być przecież cały czas wpatrzona w drzewa- gdyby nie to, już dawno jej części walałyby się po papierowych krzewach.
Spojrzała na granat. Musi go jakoś unieszkodliwić. Pomyślała więc chwilkę i dobyła swojej szabli. Następnie wsunęła delikatnie palec do zawleczki i docisnęła do granatu powodując, że teraz nie zostanie on wyciągnięty przy najmniejszym ruchu. Odczekała chwilę.
Mniej ważnym, ale na pewno urozmaiceniem jest, że Sonia ma na sobie Blaszkę zmartwienia, czyli odczuwa to, co jej brat, a jej brat wie, co czuje jego siostra.
Co więc czuł brat? Czuł się skołowany, a na pewno zagrożony. Co zasiało strach w sercu Sonii, że znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie.
A co czuje Sonia?
Sonia czuje się podobnie. Czuje strach, lekką złość na otaczające ją drzewa, czuje się zestresowana tym co robi. Czuje się jak saper podczas rozbrajania bomby... no bo bardzo jej robota się teraz od tego nie różni.
Gdy nic się nie stało, jej kończyny nadal były na miejscu, Przybliżyła szablę do linki i delikatnie pocierała, powodując jej przecięcie. Dlaczego powoli? Środki ostrożności. By jak najmniej zmienić położenie linki. Następnie wyciągnęła szybko acz delikatnie palec z zawleczki, nie powodując jego przemieszczenia i odsunęła się szybko, chowając za jednym z większych drzew.
Jeśli nie wybuchło- odetchnie z ulgą i ruszy dalej. Jeśli wybuchnie... no schowała się za drzewem, może aż tak źle nie będzie...?

Anonymous - 11 Lipiec 2014, 21:19

Tak czytam, myślę i analizuje - po co tyle czasu usilnie spędzać, pod groźbą urwania ręki bądź czegoś innego, nad rozbrojeniem granatu kiedy to z daleka można go zdetonować i pozbyć się zarówno tej niebezpiecznej zabawki jak i tych nieobliczalnych drzew? Czy właśnie nie o to tutaj chodzi, by zlikwidować zagrożenie zamiast bawić się w sapera, którym w żadnym wypadku się nie jest? (a jeśli jednak jest, poproszę o kserokopię licencji)
Usunęła linkę, ale... którą? Mniemam, że tą rozwieszoną na ścieżce, którą jako pierwszą, swym jakże uważnym okiem, znalazła. Swoją drogą, na przyszłość, radziłbym jej zdejmowaną linkę, mimo wszystko, pozostawić w podobnym naprężeniu w jakim była wcześniej, bo kto wie, czy czasem jej zwolnienie nie przyczyni się do kolejnych komplikacji? Tutaj miała akurat szczęście - po drugiej stornie był tylko stary korzeń, ot.
Przecięła tą linkę. Odetchnąć mogła z ulgą, a zaraz potem drzewo ją ponownie pacnęło swoją gałązką, udając że kołysze się na wietrze.
Ścieżkę miała wolną, nic nie napomniała o drugiej lince więc najpewniej jej w ogóle nie zauważyła - i to tym lepiej dla niej! - i nadal zostawała w niezmiennym naprężeniu.

Ruszyła dalej. Ścieżka ciągnęła się jeszcze kilkanaście metrów, po czym mogła skierować się gwałtownie ku dole, po zakrętach, między krzakami, które z czasem nabrały fioletowej barwy, by w końcu trafić nad staw.
Ale! Mogła też znaleźć ukrytą drogę prezentującą się następująco: "od wąskiej ścieżyny odchodzi często niezauważalna dróżka, znikająca pomiędzy umarłymi, suchymi konarami drzew, które do złudzenie przypominają swą fakturą pancerzyki żuków.".
Dokąd Sonia się udała? Cóż, niech sama zdecyduje, gdzie chce pisać:
Czy nad Szkarłatnym stawem, gdzie poziom już do końca misji będzie rangi B z ciężkimi obrażeniami. Czy może ruszy na Mroczne Trzęsawisko, gdzie czeka ją poziom A, ale też i będzie miała dość realną możliwość przygarnąć pewną, znaną jej bestię...
Conspectum, niezależnie jak obierze, ruszy za nią.


zt - Sonia i MG

Anastasia - 2 Czerwiec 2015, 11:59

Kolejne dziesiątki minut wleczenia się w tempie Amelii dawały o sobie znać. Szczerze zastanawiała się czy jest to lepsza czy też gorsza opcja od niesienia jej na rękach, ostatecznie dochodząc do wniosku, że i tak źle i tak niedobrze, Stracha nie zadowolisz. Lub wyłącznie jej. Tego nie wiedziała, bo i znajomość tej rasy ograniczała się do caluteńkiej jednej osoby, o której raczej wolałaby nie pamiętać. Tak właśnie! To wszystko przez niego! Gdyby Amelia wraz z Eliotem chcieli mieć do kogoś pretensje, próbowali się mścić, to na Noritoshim właśnie powinni. On był sprawcą tego, kim stała się kotka, cała odpowiedzialność spadała na niego. Czym tu biedna, zraniona i przede wszystkim zabita Przytulanka zawiniła?
Jak się spodziewała, Szkarłatna Otchłań całkowicie różniła się od pozostałych dwóch światów, dlatego chęci na jej zwiedzenie wciąż rosły. Tyle nowych miejsc, które mogą ją nie jednym zaskoczyć, masa wyzwań – bo i ich się spodziewała patrząc na te ekstremalne warunki tu panujące. Aż uśmiechnęła się pod nosem myśląc jak ta dziewczyna sobie tu poradzi. Nyahahaha!
Wszelkie próby podjęcia rozmowy w dalszym ciągu skutecznie ignorowała. Całość za bardzo się przedłużała i Anastazja nie miała już większej ochoty na przebywanie sam na sam z tym człowiekiem. Zdecydowanie należało się jej przy pierwszej lepszej okazji pozbyć. Może nawet tak ostatecznie? Nie, nie będzie tyle zabawy... Zresztą coś tam Eliotowi powiedziała, mimo całej swojej podłej kreacji, nie chciała rzucać słów ot tak, szczególnie, że i on grzecznie ze wszystkiego się wywiązał. Przecież mógł w dalszym ciągu utrudniać proces porywania, a wtedy naprawdę mogłaby się zniechęcić. Ale za ten policzek... Na samo wspomnienie ból znów uderzył, przez co potarła go dłonią marszcząc przy tym brwi. Jeśli jeszcze nie ma malowniczego siniaka, to zapewne niedługo się on pojawi. Żałosne, następnym razem będzie bardziej uważać. Nie chciała Lunatykowi tak łatwo odpuścić, ich spotkanie było na tyle milutkie, że nie miałaby nic przeciwko powtórzeniu go na nieco innym gruncie i zasadach.
Ogrodzenie, które właśnie przekraczały ani trochę nie zachęcało do odwiedzenia tego miejsca, co tym bardziej tylko przekonało ją do przyspieszenie kroku. Amelię również pogoniła z drobną pomocą sztyletu. Ścieżka, w którą skręciły w pierwszej kolejności prowadziła przez gęsto zarośnięty las. Korony, trzeba przyznać, nietypowych drzew szczelnie zakrywały niebo, tworząc przyjemny mrok. Złote oczy bacznie przyglądały się drodze, by z niej nie zboczyć. Mimo wszystko, to nie ona miała czuć się tu zagubiona.
W towarzystwie pohukiwań dotarły do wyjścia z tego ponurego tunelu na jego końcu widząc światło, które w pierwszej kolejności oślepiło kotkę, zbyt mocno w nią uderzając. Po przyzwyczajeniu wzroku ponownie się skrzywiła. Nie takiego widoku się spodziewała po tak dobrze zapowiadającym się wstępie! Wszystko prezentowało się zbyt idealnie. Podłoże z kamyków, symetrycznie rosnące po obu stronach róże i pełno, pełno światła. Bleh.
Korzystając z chwili, gdy sama Amelia zaczęła podziwiać krajobraz i jeszcze nie zeszła z ubitego podłoża, skinęła na swojego pupila. I jeśli dziewczyna obejrzała się za siebie, Anastazji już przy niej nie było lub raczej w pierwszej kolejności mogła jej nie dostrzec. Później, bez szelestu wycofała się do lasu, nie myśląc już o tym jak baletnica sobie poradzi. Już nie była jej problemem, dosyć tego niańczenia.

zt



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group