Anonymous - 7 Wrzesień 2011, 16:15 Temat postu: .....Elois zastanowiła się chwilę nas słowami rozmówczyni, grzebiąc w tym samym czasie w odmętach swojej odzieży i wyciągając z niej najrozmaitsze śmiecie takie jak sznurki, poplątane kłaki, guziki, przypinki, wstążki i kawałek nadgryzionej kanapki z szynką, przypominającej teraz raczej kawałek rozmiękłego szpinaku.
- Każdy z nas jest człowiekiem.... Niezależnie od tego, jakiej jest rasy czy narodowości. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Widać chciała w tym momencie pociągnąć dalej ten filozoficzny wątek, ale uznała to za zadanie przekraczające jej możliwości, tak więc pozbierała swoje bety i połknęła to co zostało z zielonej materii pseudo organicznej.
- To ja się myślę będę zbierać. Kto wie, co się stanie, jeśli dłużej zostanę na tym deszczu. Kto wie, może urosnę...?
Tu nagle otworzyła szeroko oczy, jakby wyobraziła sobie jakąś strasznie makabryczną scenę, po cym prychnęła z rozbawieniem i odwróciła się w kierunku widniejącej niedaleko plaży.
- Taak, myślę, że czas znów ruszyć w drogę - powiedziała i zaczęła iść niezgrabnie po mokrym piasku, znikając powoli za rozmytym przez wodę horyzontem...
[NMMT]Anonymous - 17 Wrzesień 2011, 08:37 - Eluśka jest taka dziwna... - spojrzała sennie na oddalającą się dziewczynę - Ale my jesteśmy lepsi. Ja jestem lepsza! HA! Pisareczka jest nie do porównania gorsza ode mnie... Co nie, Banuśku? - uśmiechnęła się z wyższością.
Królik prychnął z zażenowaniem i ułożył wygodnie łebek pomiędzy fałdami ubrania Kapeluszniczki.
- Następnym razem się spotkamy... A potem... Nie będzie już następnego razu. Zmieciemy Elois, co, Banusiu? - zapytała takim tonem, jak babcia, która pyta się wnuka, czy poczytać mu bajkę na dobranoc - Elo przeszkadza... - spojrzała złowrogo w stronę dziewczyny. Jej oczy zalśniły błędnym, chorym blaskiem, jak u błędnego rycerza.
- Elo, Elo, 320, Psorek zginął, bo był sknerą! - zaśpiewała na cały głos, zataczając się lekko w dziwacznym tańcu, po czym kontynuowała dziwne pląsy, oddalając się od miejsca w którym spotkała się z Baśniopisarką.
[nmmt ;3]Cyrille - 6 Listopad 2011, 20:49 Chłopiec uwięziony w ciele starca... a może na odwrót? Tragizm owego odkrycia przywodził na myśl jedynie wild'owskie dzieło o smutnym, dorianowskim pacholęciu, zaś sama Giselle nie wiedziała jak owa teza niewiele odbiega od stanu faktycznego. Jego umysł był stary, a prócz tego zżerany przez własną gorycz, hermetycznie zamknięty i dławiony w sobie żal oraz całą gamę pozostałych, podobno negatywnych w opinii prostaków odczuć. Markotny i grymaśny, wiecznie nachmurzony i lubujący się w krytycyzmie. Taki był i nic przez niemal trzydzieści lat jego krnąbrnego żywota nie było ni w minimalnym stanie owego przekonania zmienić. Jedynie młoda twarz stanowiła cyniczną plamę na starczym płótnie, jakie sobie obrał, błędnie łagodzącą nieposkromione oblicze tego myślowego choleryka. Oh, gdyby tylko Giselle w porę pojęła tak jawną oczywistość... czy wówczas miast rozpoczęcia ich uroczego dialogu, czmychałaby czym prędzej od pisarza? Bez wątpienia. Wszak któż o zdrowych zmysłach zdolny był do zagryzienia zębów i dzierżenia tak perfidnego syndromu zrażania ku sobie wszelakiego, goszczącego w pobliżu bytu. Całkowita alienacja współgrała jego charakterkowi niczym dobrze dobrane wino, a owe niespodziewane spotkania jakimi bywał raczony... cóż, stanowiły dla tego pozornie pewnego siebie jegomościa nie lada wyzwanie. Oto cena, jaką został ukarany za swą chytrą aspołeczność, tak cenioną ongiś. Wychodził zatem z założenia, iż nowo nabyte zrażenie należy pogłębić, uparcie i konsekwentnie, a jakiekolwiek próby zawarcia bliższych relacji, które ni nie przysporzą mu korzyści ni nie zakończą się skutkiem należy ostentacyjnie i definitywnie porzucić.
O zgrozo, o bogowie! Któż śmiał stwierdzić, iż Giselle choćby na myśl przywodziła ladacznicę? ON?! Nie, nie, nie, moi państwo, wszak oczernienie owej kreaturki mianem kokoty, nie równało się sytuacji, w której uznałby ją za heterę, a która w istocie, miejsca nie miała i najpewniej mieć nie będzie. Choć kto wie, czym jeszcze zaskoczy go maszerująca przodem dziewczę. Owszem, wnioskował iż zdolna jest do lawirowania pomiędzy mężczyznami z gracją równą motylowi, którego skrzydła także ośmieliła się skraść, nie mniej jednak za takowe osobniki uznawał każdy egzemplarz płci niewieściej, przeświadczony o niemal wrodzoności tej czarciej cechy.
Piach rozsypujący się kłębami pod ich stopami począł być rozdzierany przez niekiedy pojawiającą się roślinność, a stopniowo i wątłe listy, nieśmiało wynurzające się spod piasków ustępowały pnączom i gałęziom krzewia, przechodząc w niezbyt pokaźny, acz dość rzeczywisty - las. Tarcz boga słońca już dawno uchyliła swe lico, natychmiast zastąpiona przez gęsty płaszcz upstrzony tysiącem migoczących eonów. Nastała noc, a wraz z nią nieco chłodniejsza i łaskawsza dla ich nie tak dawno rozpalonych ciał, temperatura. Niestety, nagłe wtargnięcie w skupisko latorośli i co wyższych pędów znacznie osłabiło widoczność staruszka. Nie pozostało mu więc nic innego, jak uchwycenie wątłą dłonią jedynej, wybijającej się z kłębu wszechobecnej, gęstej czerni jednostki, jaką były... skrzydła. Jaskrawa barwa dobitnie odcinała się od zalewu nicości i choć stanowiła wielce przydatny dodatek nie tylko dla swej właścicielki, ich użyteczność już za chwilę straciła całą swą logikę.
Kilka kroków, syknięć w ciemności Cyryla, którego stopy kilkakrotnie uderzały w złośliwe kamienie i wystające korzenie i oto przed błądzącymi w ciemności oczyma ukazała się nadzwyczaj jasna plama, kąśliwym dla wzroku błękitem odbijająca promienie padającej nań łuny i oświetlającej całą okolicę tutejszej laguny.
- No, no, kto by się spodziewał, że faktycznie wyciągniesz nas z tego pustkowia. Jestem pod wrażeniem.
W jego głosie można było bez problemu usłyszeć nagły przypływ zadowolenia i swoistej... otuchy. Owe uczucia niewiele odbiegały od jego aktualnego nastroju, który rozciągnął się na niemal martwicze członki, demaskowany jedynie przez nieco upiorny, groteskowy uśmiech sinych warg. Zaklaskał radośnie, najpewniej ku uciesze sobie samego, wbijając jarzące się ślepia w plecy swej przewodniczki.Anonymous - 6 Listopad 2011, 22:03 Hm, czy Cyryl był współczesnym ucieleśnieniem słynnego Doriana Graya? Szczerze powiedziawszy, nie wyglądał. Nie wyglądał jej na potwora, bo choć może nieco zmanierowany, oschły, krytyczny i gburowaty, jego gesty nie niosły ze sobą tej wątłej nuty grzesznych chęci, która towarzyszyła wiecznie młodemu paniczykowi na każdym kroku. O dziwo, historia zaczarowanego portretu, który zrzucił na braki swego właściciela ciężar i wszelkie skarby wiecznej młodości, była jedną z nielicznych, z którymi blondynka się zapoznała. Bo choć Elle nie była wielką fanką literatury, która z jej punktu widzenia zbyt łapczywie pożerała jej cenny czas, niewiele bogactwa wnosząc do jej życia, to jednak upodobała sobie treść niewielkiego opowiadania Oscara Wilde'a. Oczywiście, to swojej aliteracji nie przyznawała się i całkiem skutecznie nawet udawała, że wiedziała wszystko o lekturach jeśli tylko uznała, że rozmówca właśnie tego od niej oczekuje. Bo to, że nie przeczytała nigdy 'Lotu nad Kukułczym Gniazdem' wcale nie oznaczało, że nie znała jego treści i nie potrafiła zapamiętać mnogich sposobów interpretacji tego tekstu. Choć być może w rozmowie z pisarzem potknęłaby się w którymś momencie, burząc starannie dotąd zbudowany portret własnej osoby. Co ciekawe, ten opis Cyrylowego charakteru dosyć przypomina streszczony spis cech charakteru osoby, która Elle była najbliższa na całym świecie. No, teraz mniej, chociaż cały czas w ogóle nie mogła się zdecydować jaki ma stosunek do brata. Aczkolwiek Faust też był introwertyczny, irytująco gburowaty, krytyczny i niezdolny do zawiązania relacji, która byłaby warta złamany grosz. Może więc wcale nie uciekłaby od Cyryla, choćby przez wzgląd na dziwny sentyment? Dziewczyna, która parła przed siebie czuła jak zmienia się monotematyczny blok rozważań na temat pewnego wysokiego, bladego bruneta. To było męczące, zwłaszcza, że do tej pory miała się za postać barwną. Dlaczego więc o czym by nie pomyślała, lub kogo by nie spotkała, synapsy w jej mózgu zawsze łączyły ciąg skojarzeniowy, na którego krańcu znajdował się Vamoose? Upierdliwe i żałosne w jej mniemaniu było to jak bardzo wysuszona się stała odkąd ją zostawił. Dyskretnie obejrzała się za siebie, by spojrzeć na towarzyszącego jej mężczyznę. Czy właśnie kimś takim się stawała? Z uporem maniaka twierdziła, że wszystko jest okej, że da sobie radę, a jednak nogi już się pod nią gięły i czuła się tak, jakby od momentu zniknięcia brata żyła tylko połowicznie. Wstawała rano, brała prysznic jadła, a czasami nawet tego nie robiła, szła niczym robot wykonywać swoje zadania, a potem wracała i kładła się spać. Nic nie wypełniało sensem przestrzeni pomiędzy tymi czynnościami. Mogła się na nich skupiać i dobrze je wykonywać, ale po środku wiatr gwizdał w dziurach jej osobowości. To chyba jednoznacznie odpowiadało na pytanie, czy była heterą. Ale fakt, była kokietką i tu Cyryl się nie mylił. Nutkę gracji i kobiecego czaru widać było w drobnych gestach, ale nie zgodziłaby się, że każda kobieta ma to w sobie. Niektóre rodzą się ze zdolnością do lawirowania pomiędzy mężczyznami, a inne... Nie. Jak to kiedyś powiedział Shaw 'są kobiety, które myślą.... Tylko, że zwykle o nich się nie myśli'. Smutna prawda. Jeden z głównych powodów, dla którego wolała udawać głupiutką.
Podążała za wskazaną przez lśnienie trasą i w końcu natrafili na pierwsze roślinne pędy i krzewy. Udało się! Uśmiechnęła się zadowolona, zaraz jednak skrzywiła się, bo ktoś złapał ją za skrzydło.
-Ałć-jęknęła, ale ostatecznie pozwoliła wisielcowi trzymać się delikatnej struktury narządu, który nosiła na plecach. Przedzierała się z nim przez dość gęste zarośla i szło jej to nawet dość sprawnie. Gorzej z jej bagażem, który co chwila to syczał pod wpływem bolesnego kontaktu z dziećmi matki natury. W takich chwilach jedynie przewracała oczyma.
-Oczywiście, że się udało-odpowiedziała jakby była absolutnie pewna swego, choć w rzeczywistości miała jedynie nadzieję, że uda jej się wydostać ich z tej nieszczęsnej pustyni i teraz była nie mniej uradowana, że wreszcie znaleźli się nad wodą.
-Cieszę się jednak, że udało mi się zaimponować panu sceptykowi. Jestem do usług-odwróciła się przodem do niego i z uśmiechem, lekko skłoniła. Następnie zaś zwróciła się w stronę wody. Dawno nie miała takiej ochoty się wykąpać. W związku z tym, po prostu zrzuciła z nóg buty i powoli zanurzyła stopy w przejrzystej lagunie. Po jej plecach przebiegł lekki dreszcz. Westchnęła cicho. Miała ochotę po prostu ugiąć nogi i zanurkować, ale powstrzymała się. Powoli tylko posuwała się do przodu. W końcu była do połowy ud zanurzona w wodzie a spódnica od sukienki ciągnęła się za nią po tafli jak tren. Ramiona miała swobodnie opuszczone wzdłuż tułowia. Jej jasne włosy i wielobarwne skrzydła odbijały światło księżyca oraz wyłapywały jego refleksy, które migotały na wodzie.Cyrille - 11 Listopad 2011, 16:13 Ah, czy w ogóle owy markotny jegomość uważał się za podobnego samemu Dorianowi? Prędzej jego uroczemu portrecikowi, który odurzonymi, wytrzeszczonymi w starczym geście oczyma, zwykł przypatrywać się samemu pyszałkowi. Owszem, sam Cyryl uważał się za karykaturę dawnego siebie, za karykaturę jakiejkolwiek istoty i choć sam nie pamiętał czy zwykł czuć się w owej kwestii odmiennie, wolał łudzić się, iż właśnie tak było. Jego przeszłość, a raczej to co zeń zostało w pamięci pisarzyny prędzej przypominało wyliniały kołtun, aniżeli melancholijne wspomnienia, do których wracać zwykło się z sentymentem. Pamiętał jedynie strzępy, przypadkowe obrazy, a pomiędzy tymi ulotnymi wizjami była jedynie gęsta i pochłaniająca ciemność, najmroczniejszy absolut jego umysłu, który w chwilach grozy i słabości szpakowatego mężczyzny zwykł wykazywać aż nader żwawy.
Właśnie teraz, rozważając kwestię, która zdawała pochłaniać się ich oboje, młodzian powiódł dotąd nieobecnym wzrokiem za sylwetką swej wróżki, której plany i najświeższe poczynania zdawały się oscylować wokół pokrytej srebrzystą mgłą tafli, buzującego i nie mniej zwodniczego pod nią, morza. Czy zraziłby go fakt, iż tak niecnie wcielała się w znawczynię sztuk pięknych? Niewątpliwie. Tak jak i prędko uznałby ją za obiekt nie wart rozmowy, niepotrzebnych nerwów i tysięcznych tłumaczeń dotyczących natury wszechrzeczy, opiewając dziewczę mianem niewyedukowanej hołota. Choć, czy rzeczywiście był tak surowy? Dla siebie - bezsprzecznie. Co do samej Giselle... jej maniery dalekie były od człeczego plebsu, podobnie jak i jej zdolność, niebywała zdolność ku kłamstwie i szerzeniu ułudy. Nie, prócz całkowitego nietaktu, jeżeli o ratowanie istnień pragnących swej zagłady chodzi, była niemal ideałem. Wprawdzie jedynie w lichym wspomnieniu swej urody przypominała mu matkę, w rzeczywistości stanowiła jej absolutne przeciwieństwo i zaprzeczenie. Cyrille zatrzasnął nagle oczy, marszcząc zadarty nos i błądząc szorstkimi opuszkami palców po gwałtownie zaciśniętych powiekach. Czuł, jak wzbiera w nim zmęczenie, jak wątłe bicie serca machinalnie spowalnia swój rytm, jak powieki zaklejają się nieodwracalnie i w końcu, jak nieuchronna fala sennych majaków wspina się po jego kręgosłupie, lęgnąc się w każdej myśli, każdym uczuciu.
Krótki stan zapadania w objęcia Morfeusza przerwał mu całkiem znany, drażniący donośnością głosik... natychmiast przejrzał na oczy, wbijając je w uparcie trzeźwym spojrzeniu wprost w parę żarzących się turkusem tęczówek.
- Dobrze to zapamiętam, młoda Damo.
Wymamrotał i zachwiał się, czując jak wszystkie mięśnie odruchowo ulegają powtórnemu spięciu, i podźwigają ciężką sylwetkę do pionu. Był oszołomiony, ogrom myśli zdawał się w jednej chwili wyparować, wypełniając wnętrze czaszki ogłuszającą i wprowadzającą całkowity mętlik parą niedawno obumarłych rozmyślań. Czuł się... wolny. Przez chwilę zdawał się nawet odwzajemniać uśmiech stojącej przed jego garbatą sylwetką kobiety, choć w rzecz jasna charakterystyczny dla niego, groteskowy sposób. Za moment spoważniał, przybrał już obronniejszą pozę i wpatrując się w znikające za kolejnymi bruzdami srebrzystego blasku ciało Giselle, sam zbliżył się ku koniuszkowi fali, docierającej na miękki piach tuż przed jego stopami. Wbijał wzrok w czubki swych butów, uważając, aby błądzące w pobliżu, co rusz poruszane kałuże nie śmiały ich spotkać. Powoli, nieco niemrawo pochylił się ku poruszanej tafli i chwytając jej wylewający się strzęp w dłonie, obrzucił nim swoje włosy, czując jak poszczególne krople wypływają na czoło i skronie, docierając do mocno wyrzeźbionych policzków i pociągłego podbródka. Powtórzył to po chwili, oblewając także odrętwiały kark, starając się tym samym odpędzić niemałą chęć zwyczajnego zaśnięcia. Sam nie wiedział kiedy kucnął, przypatrując się krążącej w wodzie nimfie, a może nawet i syrenie? Choć czy syreny miały skrzydła? Zaraz, zaraz, według niektórych antycznych zwykły przyjmować postać ptaków o głowach kobiet. Czyżby i tu mieli rację? Ah, przebiegłość starożytnych niekiedy nie znała granic. Bezczelny Arystoteles, krnąbrny Sokrates, a Platon?! Nicpoń i hultaj! Przerywając swój poruszający wywód, poczuł jak srebrne pasma uginają się pod ciężarem wody, która toczy się po jego barkach i opada ciężkimi kroplami na powieki, niczym głazy nękając wolne od zarostu policzki. Czuł się... dobrze. Chyba po raz pierwszy od długiego już czasu ośmielił się stwierdzić, że wszystkie aspekty, detale jakie go otaczały stanowiły wspaniałą symbiozę, idealną w jego oczach, a on sam uznać się może za... zadowolonego. Czuł się więc dobrze, a nawet bardzo dobrze i choć nie był pewien czy była to wina skosztowania nawet słonej wody po tak długim czasie bez niej, czy może owej magicznej pory, doskonale wydobywającej całą niezwykłość z miejsca, w którym przyszło mu się znaleźć, a może to absolutna mityzacja wszystkiego, co znalazło się w blasku czarodziejskiej łuny, wprawiając to w całkowicie magiczny i nierealny obraz w odczuciu jego samego? Sam nie był pewien. Wiedział natomiast, iż zostawianie Giselle samej pośród fal i nocy, pod którą kryć mogły się inne, groźniejsze od niego stwory byłoby co najmniej posunięciem nierozważnym, na dodatek niegodnym i wielce, wielce wyzbytym ogólnie pojętego taktu. Tak więc zrzucił ciężkie, okryte piaskową mgłą pantofle i zatopił nagie stopy w piasek, pozwalając wodzie obmyć styrane i blade jak on sam kończyny. Co rusz błądził wzrokiem, wypatrując migoczących, skrzydlatych punktów, wyczekując w ciszy i niemałym skupieniu kolejnego posunięcia swej niedoszłej wróżki.Anonymous - 12 Listopad 2011, 23:13 Giselle nie potrafiła się skupić. Nie mogła nawet przez chwilę rozkoszować się przyjemnym chłodem wody, który powinien przecież koić rozgrzane i nadwyrężone kończyny. Jej myśli były jak skołtunione włosy, których nie sposób było rozczesać bo każde pociągnięcie szczotki wyrywało głowę do tyłu sprawiając ból i cierpienie. Wszystko to zaś było spowodowane dostaniem się pomiędzy kosmyki pewnej upierdliwej substancji. Była klejąca i ciągnąca się, także z każdą chwilą więcej włosków przyczepiało się do niej i nie chciało oderwać. Pozostawało jedynie wyciąć ów upierdliwy twór, ale niszczyłoby to zadbane pukle, pielęgnowane od tak dawna odżywkami i szamponami przeróżnych maści. W dodatku, pozostawiałoby pustą wyrwę w fryzurze, a straconych pasm nigdy już nie można by odzyskać. Przyglądała się falującemu odbiciu srebrnej tarczy księżyca i nie potrafiła myśleć o niczym innym jak to, że barwą przypomina nieco karnację jej brata. Nienawidziła się w tej chwili. Tak bardzo nie znosiła tej melancholijnej, uzależnionej od kogoś trzpiotki którą się stała pod grubą warstwą siły i determinacji. Niby to dzielnie parła przed siebie, walcząc z każdym dniem, ale jakąś częścią siebie wciąż pozostawała w tyle i miała świadomość, że tak długo jak długo nie zazna jakiejś konkluzji, jakiegoś rozwiązania tej absurdalnej sytuacji nie będzie wolna i nie ruszy się do przodu. Tego jednego była pewna, gdy rozgarniała palcami łaskotane lekkim wiatrem fale. Odwróciła się by spojrzeć na mężczyznę, który wcześniej miał do niej pretensje o próbę ocalenia mu życia. Teraz nie wyglądał znów na tak nieszczęśliwego. Z resztą, czy skoro pragnął śmierci nie mógł po prostu oprzeć się jej propozycji, gdy zasugerowała ucieczkę z pustynnego skwaru? Odeszłaby bez niego, a wtedy mógłby bez problemu dopełnić swego aktu, odbierając sobie życie. Bo czy życie nie jest ostateczną rzeczą którą posiadamy, a śmierć ostateczną wolnością? Śmierć powinna być wyborem. Przynajmniej w jakimś stopniu, choć zdaniem panienki Kalkstein, która z resztą nieczęsto poddawała się egzystencjalnym rozważaniom, to właśnie życiowe wybory, które podejmujemy decydują o naszym końcu. Nie ma czegoś takiego jak przypadkowa śmierć, zawsze jesteśmy jej sprawcami, w jakiś sposób. Rzecz jasna, w tej teorii było sporo luk, bo czy można powiedzieć, że dziecko w Afryce wybrało dla siebie nędzę i ubóstwo? Czy więc masowy pomór takich dzieci powodowany głodem i chorobami jest ich wyborem? Nie, to nasz wybór, tych którzy mogą coś zmienić, a jednak nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. Bo co może zmienić jedna osoba? Z tym, że jedna osoba i jedna osoba, to już dwie osoby.
-Damo...-powtórzyła to słowo szeptem, analizując jego strukturę i ciche brzmienie. Nie była damą. Była szaloną, zdesperowaną i perwersyjną istotą, która kochała swojego brata. W Wagnerowski sposób. Potrząsnęła jasną głową, odpędzając od siebie tę myśl, którą w zasadzie zasiał w niej dopiero ten szalony arystokrata mówiąc o kazirodztwie. Skąd mu się to wzięło? Nie miała pojęcia, ale bała się tego słowa. Coś w nim sprawiało, że drżała niemal konwulsyjnie próbując się oswobodzić z klatki, którą budowało wokół niej, a której pręty zacieśniały się stopniowo jeszcze bardziej ograniczając wolną przestrzeń w jej umyśle. Zatrzepotała barwnymi skrzydłami po czym wybiegła z wody jak gdyby oparzona. Przystanęła na piasku, który przylepił się do mokrych stóp i tak przez chwilę stała, z oczyma wbitymi w jasne wydmy. Następnie przesunęła spojrzenie na wychudłego mężczyznę, który teraz też siedział z kończynami skrytymi w miękkich plażowych objęciach.
-Przeprosiłabym Cię za ratunek, którego się dopuściłam wbrew Twojej woli.-powiedziała cicho. Ramiona jej zadrżały, gdy dotarł do niej dotąd nie odczuwany chłód tego wieczora. Objęła się, choć na niewiele się to zdało, bo zimny, mokry materiał sukienki obklejał jej uda, a lodowate krople spływały po zroszonej gęsią skórką nodze-Ale go nie żałuję. Uważam, że... Z jakiegoś powodu cieszę się, że Cię poznałam. To egoistyczne z mojej strony, ale chciałabym myśleć, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Więc rozważ zuchwałą prośbę głupiej blondynki i nie odbieraj sobie życia-uśmiechnęła się lekko posiniałymi wargami, które w tej chwili barwą przypominały jego własne-Do zobaczenia-powiedziała cicho. Ruszyła przed siebie nie do końca pewna dokąd właściwie kieruje kroki. Jednak, chyba najwyższa już pora wrócić do domu. Prawda?
[zt]Cyrille - 19 Listopad 2011, 20:13 Być może cała misternie skrywana, pogmatwana i przykryta płaszczem całkowitego zaprzeczenia z jego strony prawda, wyglądała w rzeczywistości tak, że wcale, a wcale, nie dążył wówczas ku osobistej zagładzie? Być może najzwyczajniej zwykł się droczyć z tak dobrodusznymi istotami, które ochoczo kwapiły się mu pomagać? Może po prostu w ten sposób zwykł się mścić na całym gatunku, próbując w ten sposób odkupić swoje prywatne nieszczęście? Nie sposób było tego odgadnąć ni z jego zachowania, ni z myśli, równie pogmatwanych, skołtunionych w jeden, wielki gałgan, jak u jego dotychczasowej towarzyszki.
Raz jeszcze gorzko pożałował, że nie dane mu było wnikać w czyjś umysł i swawolnie go penetrować w tą i z powrotem... choć czy gdyby nawet tak nieopisaną umiejętność posiadał, zadowoliłoby go to, co mógłby wyczytać w myślach dziewczęcia? Bynajmniej. I w tej kwestii, zdawali się być sobie zupełnie podobni. Żadne nie zwykło tolerować istnienia konkurencji, choć może w przypadku bladego jegomościa, byłaby to nie mała nowość, absolutnie niespodziewana i tym bardziej niepożądana. Nie mniej jednak, zarówno takowa, jak i setki innych, równie użytecznych mocy zostały mu poskąpione, zmuszając dewianta poezji ku nieco głębszej, skuteczniejszej w miarę upływu czasu, psychoanalizie. Nawet nie krył swej perwersji w tej kwestii, zupełnie niczym freud'owskie dziecię, zapatrzone i absolutnie pochłonięte badaniom nad zachowaniem i reakcjami ludzkimi, a co istotniejsze, obserwacjami nad nieco mniej stabilniejszymi obiektami, którymi zwykł określać wróżki i inne, równie barwne stwory. W końcu zgłębianie własnej psyche nawet dla tak niepozornej omegi mogło wydać się w punkcie kulminacyjnym, zadaniem nużącym, a co za tym idzie, niezbędnym wydawało się przerzucić na mniej męczące obiekty własnych przemyśleń i niefrasobliwych domniemań.
Z jakim rozczarowaniem więc się spotkał, gdy jego nowy, uduchowiony twór wynurzył się czym prędzej z iluminującej przędzy i raczył oznajmić, ba, nawet tego nie raczył! Miast tego, powstał, niczym umarły z grobu i najprościej, najbezczelniej na świecie go opuścił, burknąwszy pod nosem jakieś ckliwe memento. Wstał poruszony, rozchylając sine wargi w grymasie dalece posuniętego niezrozumienia, a w krótkiej chwili pozostawszy sam, całkiem sam, jak palec, chwycił za rękaw marynarki, trzepiąc nią na wszystkie strony i kierując przyspieszony krok w stronę ciemnych latorośli.
- Więc to tak? Au revoir i fin?? Raczy sobie odejść, od tak, ni z tego, ni z owego?! Nie, nie, moja panno, co to, to nie! Spotkamy się i owszem, choćby po to, abyś bezzwłocznie naprawiła swój błąd i ba! Wszelakie zmartwienie jakim mnie obarczyłaś rozkazując mi mieć me życie na uwadze! Zgroza, zgroza. A Tyś, Giselle, winna całej tej niecnej zgryzoty!
Wykrzyczał ostentacyjnie, oplatając skostniałymi palcami jedną z chorobliwie wysokich palm, drapiąc nieznośnie jej wątłą korę, a następnie ruszając przed siebie, w ciemność, topiąc się w niej z szelmowskim uśmieszkiem na nieznośnie wykrzywionej twarzy. Drogę powrotną znalazł bez problemu, zawsze ją znał... tylko przyglądanie się przodującej wróżce stanowiło istną maszynę rozstrajającą, wszelakie zdolności kartograficzne.
z/t.Anonymous - 24 Lipiec 2012, 10:44 Ratowanie "kobiet w opałach" nie było jego najbardziej ulubioną zabawą ani czynnością. Jakoś nie uśmiechało mu się ratowanie nic nieznaczących dla niego osób które zbyt łatwo wpadają w kłopoty. Więc niby po co uratował tą, dla niego, nic nieznaczącą dziewczynę która tak łatwo wpadła w tarapaty a on ją z nich wyciągnął? To może być filozoficzne pytanie. On nigdy nie chciał nikogo ratować, to nie było nic więcej niżby zwykły i nieznośny kaprys, kaprys kaprysem, ale teraz będzie miał na głowię tę dziewczynę która albo go zdenerwuje albo zirytuje, co oczywiście nie pokaże na swojej twarzy, ani inaczej.
Położył, nie wprost zrzucił, kobietę na ziemie i spojrzał na nią. Nie wyglądała na nikogo niezwykłego i jakoś nie miał ochoty dochodzi kim ona jest. Zmaterializował książkę, "Tresura zwierząt", zaczął ją czytać z nudy. Nie chciało mu się z nią pogadać ani nic z tych rzeczy dlatego też nich ona zrobi sobie co tylko chce.
-A teraz proszę mnie nie denerwuj... -powiedział tylko to a potem zagłębił się w lekturę z zamyśloną miną. Nie będzie jej rycerzem na białym koniu, to tylko w bajkach się ukazuje i tam pozostanie.Anonymous - 24 Lipiec 2012, 16:49 Jeśli nie możesz czegoś opisać, narysuj to, jeśli rysunek nie oddaje tego piękna pozostaje jedynie się wybrać na miejsce. Logika płynąca za takim poglądem nadal wydawała się jej zupełnie niezrozumiała, jeśli coś jest piękne to nie znaczy że inni docenią to piękno. Ubrana w swój niezawodny czarny płaszcz narzucony na ramiona by nie przeszkadzać jej w czytaniu zaszumiał głośniej na wietrze a ona spokojnie przerzuciła kolejną stronę dość kiepskiej powieści filozoficznej zastanawiając się czy nie traci czasu na zgłębianie poglądu jednej istoty na wszystkie sprawy. Nie była to wiedza jaką lubiła najbardziej ale jeśli była wiedzą to jej obowiązkiem było tą wiedzę zdobyć i wykorzystać dla jej własnych celów. Celów dość nieproporcjonalnych do czasu jaki posiadała przynajmniej teraz. Teraz szukała odpowiedzi na pytanie które dręczyło ją z powodu zupełnie innej księgi, niewielka, napisana marnym językiem literackim zawierała tylko opis morza łez oraz wszystkich zakątków które można było tutaj znaleźć. Oczywiście sam fakt opisu nie wystarczył by jej czerwone włosy zaszumiały na wietrze tak odległego od jej domu miejsca. Chodziło bowiem o ich dokładność, mogła niemal dotknąć opisanej w książce wody i poczuć na ustach jej słony smak. To wszystko wzbudzało ciekawość prowadzącą nieuchronnie do wizyty w tym miejscu. Laguna stanowiła po prostu pierwszy przystanek, bardziej charakterystyczny od innych i tak samo podobny. Słowo podobny wydawało się jej nie odpowiednie, o wiele lepiej opisywało to słowo znajome ale nigdy tu jeszcze nie była. Miejsce było na tyle odludne, lub raczej spokojne że widok kolejnych istot stanowił coś wartego zarejestrowania, nie dla tego że była to ciekawa para. Para było stanowiło zdecydowanie złe określenie sytuacji przynajmniej na tyle na ile potrafiła się zorientować nie wsłuchując w ich rozmowę. Zachowanie wskazywało na jakieś bliżej nie określone zdarzenie które zdołało zdenerwować ubraną w długą i raczej nie wygodną czarną sukienkę do kolan ociekającą wodą dość skutecznie. Kąpanie się w ubrani było mało prawdopodobne ale nie znajdowało się w zakresie jej zainteresowania. Jej wzrok niemal automatycznie zebrał dodatkowe informacje których nie była do końca świadoma. Długie mokre włosy wpadające swoim kolorem w odcienia srebra, podobny do niej wzrost, opaska z dwiema różami we włosach czy dość interesujące buty. Jej obiektem zainteresowania stał się teraz drugi element tej niezwykłej pary, a może całkowicie zwyczajnej w tej okolicy?. Ubrany w jednolicie czarny strój godny wyznawcy jakiejś ludzkiej subkultury nadawał się na nowego bohatera filmu akcji klasy B choć przydała by mu się do tego jakaś bardziej charakterystyczna cecha. Oczywiście blond włosy wyglądające jak po detonacji małego ładunku wybuchowego w czasie tornada spełniały ten warunek, jednocześnie dając się w znaki jej własnemu poczuciu ładu. Ład był niezbędny by nie przeszkadzać sobie w pracy, nawet jeśli w wypadku jej włosów nie było to nic po za dobrą wymówką. Zamknęła z trzaskiem książkę trzymaną w dłoniach której brązowa pozbawiona tytułu okładka rozpłynęła się w jasnozielonej mgle. Przydatna sztuczka. Teraz miała czas przyjrzeć się parze zdecydowanie dokładniej, niemal od razu wpadły jej w oko dwa szczegóły. Mężczyzna wydawał się całkowicie ignorować kobietę obok, a ona najwyraźniej starała się mu coś wytłumaczyć, nie ten wyraz twarzy był inny, słowa nie pasowały. Zmartwienie? To było dobre określenie jej stanu ducha. Martwiła się o kogoś ale to było całkowicie nie istotne. Nie przyszła by wtrącać się w kłótnie kochanków. Obróciła się w miejscu i spokojnie podeszła bliżej wody przyglądając się jej chwilę.
- Jeśli czegoś nie wiesz, sprawdź to.
Uśmiechnęła się szeroko przykucając i powoli rozpinając pasy wzmacniające buty. Drugie w kolejce były sznurowadła nie mające w zwyczaju sprawiać jej problemów. Utrzymywanie równowagi nawet na jednej nodze było czymś co robiła dość często a teraz musiała przynajmniej wyglądać jak turystka najlepiej z Japonii. Kilka sekund pracy i w butach znalazły się podkolanówki a ona już boso powoli weszła do wody. Zimno, ciepło, mokro, i całkiem sporo innych określeń zapisało się w jej świadomości. Może było warto tutaj przybyć by to sprawdzić.Anonymous - 24 Lipiec 2012, 21:14 Wcale nie spodziewała się takiego obroty sprawy. Była już nawet przygotowana na to, że zostanie tam uduszona, a Shadow nie zdąży załatwić jakoś tamtej dyni. Jej zdziwienie powiększyło się diametralnie, gdy została uratowana przez mężczyznę... W sumie nie zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, zauważyła tylko, że miał blond włosy. Wszystko działo się zbyt szybko, żeby zawracać sobie głowę szczegółami. W każdym razie czuła się w tym momencie jak Sakura ze znanej mangi "Naruto". Nienawidziła takich sytuacji gdy była kompletnie bezradna i musiała liczyć na pomoc innych. Szczególnie gdy Ci "inni" są nieznajomi, którym zazwyczaj nie ufała.
Gdy została wysadzona na ziemię, ba, i to bardzo brutalnie wzięła ogromny haust powietrza. Nie oddychała przez dłuższy okres czasu, więc to był oczywisty powód dlaczego pragnęła tak bardzo, jednego z najważniejszych odczynników, które są potrzebne do życia.
Gdy uspokoiła już oddech przyjrzała się swojemu wybawcy. Sądząc po tym jak ją wysadził, najwidoczniej nie lubił ratować panienek z tarapatów. Cóż, Lisanna częściowo go rozumiała. Zazwyczaj takie laski są strasznie irytujące i grają na nerwach innych ludzi. Wracając jednak do wyglądu chłopaka miała wrażenie, że widzi aktora grającego w filmie, w stylu "Matrixa", jedyne co mu brakowało to czarny płaszcz sięgający do stóp. Po tym jak się ubiera, wywnioskowała, że bardzo lubi czarny kolor - ona sama lubiła tą barwę, można było to od razu zobaczyć po jej sukniach.
W końcu ogarnęła się i wstała z ziemi, na którą została brutalnie rzucona. Nie było to miłe uczucie, jednak lepsze to, niż uduszenie przez takie coś jak dynia - to poniżej jej godności, by wyzionąć ducha z powodu cholernego warzywa. Gdy spojrzała na niego znowu, zobaczyła w jego rękach dość podniszczoną księgę. Na okładce był jakiś napis, zapewne tytuł, jednak był trochę zamazany, ale dało się go odczytać. Gdy Lisanna wysiliła wzrok, zdołała odczytać nazwę książki - "Tresura zwierząt".
Czy to ma być jakaś aluzja?
Nie wiedziała co o tym myśleć, czy był to czysty przypadek, że wybrał taką książkę, czy specjalnie wybrał taki tytuł żeby ją zdenerwować. Nie miała zamiaru z nim się kłócić, ale w tym momencie ogarnęła ją złość. Zacisnęła ręce w pięści ze zdenerwowania. Nie czuła już od bardzo dawna takiego upokorzenia, na dodatek był tam jeszcze Shadow... Właśnie, co się z nim stało? Nie pamiętała nawet czy jej towarzysz, którego poznała przy tej długiej wędrówce po Dyniowym Miasteczku, uszedł cało. Zdanie, które wypowiedział jeszcze pogorszył jej stan ducha.
- Nie prosiłam Cię o pomoc - odpowiedziała spokojnym głosem, ale w środku niej buzowało morze ognia - Dziękuje Ci, ale co z chłopakiem, który był razem ze mną?
Ich rozmowę przerwała czerwono włosa dziewczyna, mniej więcej o wzroście Lisanny. Jej wypowiedź, zdezorientowała ją, nie wiedziała kompletnie o co jej chodzi.
Opętana cofnęła się o krok, za dużo nieznajomych jak na jeden dzień - chciała już stąd odejść, ale ciekawiło ją to, co nowo przybyła ma na myśli.Anonymous - 25 Lipiec 2012, 07:44 Czytał spokojnie książkę, gdy się wczytywał w stronice jakiejś księgi, opowiadania, czegokolwiek nie mógł widzieć świata poza tym co czytał jedyne co dla niego istniało to napisane słowa będące w tejże chwili najcenniejszą rzeczą na całym świecie. W tej chwili czytał "Tresurę zwierząt". Nie była to przypadkowa książka wzięta ot tak. Wziął ją chcąc żeby dziewczyna znalazła w tym jakąś aluzję, żeby zauważyła iż nie zachowywała się jak zwierze które tylko chce wsiąść a nawet nie podziękuje. Ale... Tak czy inaczej słowo "dziękuje" nic nie znaczy dla Nicolasa, on wolał dostać coś jeszcze, wiedzę, jakiś ciekawy przedmiot materialny a nie jedno nic niewarte słowo...
Na chwilę oderwał się od książki, zastanawiając się na moment, nad wypowiedzią dziewczyny... Puff... Nawet nie ma na tyle grzeczności żeby się przedstawić a od razu jakiś pretensje do niego...
Nie prosiła jej o pomoc? A tak racja nie prosiła bo pewni z trudnością byłoby jej coś tam powiedzieć kiedy jej pomagał, nawet jak zauważył trudno było jej oddychać... Ale chociaż podziękowała, to już coś, mógł chociaż na to liczyć od tej kobiety... Hm... Chłopakiem? A był tam jakiś chłopak? Jakoś nie zwrócił na to uwagi... Aaa... No tak był tam jakiś chłopak również zaplątany w tą dynie... Jeżeli pamiętał dobrze miał złote oczy... Choć mu coś tam tego koloru mignęły, i chyba jeszcze czarne kudły. Tak, tak. Teraz już pamięta... Czasami pamięć fotograficzna bardzo się przydaje jeżeli chcesz pamiętać jakieś nieważne szczegóły.
-Zrobiłem z dyni papkę więc otrząśnie się i gdzieś pójdzie... To nie moja sprawa, jak chcesz to sobie po niego idź... Mnie to nie obchodzi... -powiedział łaskawie.
Zamknął książkę, która zniknęła tak jak się pojawiła, i włożył ręce do kieszeni robiąc lekko zamyśloną minę, choć oczywiście nie było to potrzebne, jego szare oczy były całkowicie obojętne na całe to otoczenie. Jego oczy stanęły na nową dziewczynę która tu przybyła... Przez jego myśl przeszło: "No nie, następna osoba... A myślałem że będzie choć trochę cicho...".
Teraz kiedy już skupił się na otaczającym go świecie przyjrzał się obydwóm dziewczyną. Pierwsza dziewczyna, tą którą uratował, miała bladą cerę, srebrne długie włosy i oko w kolorze bursztynu... Z ubrania wywnioskował że lubi kolor czarny jak on sam. Druga dziewczyna nosiła czarny płaszcz i na nim najbardziej skupił wzrok, ale zauważył też inne szczegóły, skórzane buty, czerwone włosy oraz o takim samym kolorze co włosy oczy. Jakoś nie miał ochoty patrzeć na inne rzeczy, był dzisiaj dość leniwy dlatego też nie zwracał na nic więcej uwagi, która i tak była mała...Anonymous - 25 Lipiec 2012, 15:01 Czerwone włosy poruszył się niespokojnie przy kolejnej nieco wyższej fali która najwyraźniej miała zamiar przyprawić ją o zaskoczenie skutecznie rozbijając się o jej kolana. Nie było to nic złego, ot woda sama z siebie zła nie jest i nie powoduje najmniejszego uszczerbku na życiu i zdrowiu, jej nadmiar był całkowicie inną kwestią ale dopiero teraz zrozumiała swój wysoce istotny błąd. Płaszcz spoczywał spokojnie w wodzie a teraz i jej krótkie spodenki zdobiły ślady wilgoci doprowadzając wielbiącą z natury ład Akane do białej gorączki. Nie miała oczywiście zamiaru okazywać tego uczucia i wzbierającej złości. Spokojnie odwróciła się w stronę brzegu przyglądając parze którą dostrzegła chwilę wcześniej. Nie zbliżali się do jej butów co było zdecydowanie zaletą, nie mierzyli też do siebie z broni więc nie planowali się pozabijać ale coś w ich zachowaniu jej nie pasowało. Na pewno nie byli nastawieni do siebie zbyt ciepło, o ile słowo ciepło było adekwatne do sytuacji. Jej oczy dostrzegły jednak jeszcze jeden szczegół który zapewne w normalnej sytuacji by zignorowała. Owszem normalna sytuacja dotyczy świata ludzi gdzie to czego się szuka może po prostu zostać ukryte ale teraz wiedziała że ma do czynienia z kimś kogo po łacinie nazywano "Bibliothecarius". Oczywiście mógł po prostu posiadać jakieś umiejętności które pozwalają mu na sprawianie by przedmioty znikały choć zdecydowanie w to wątpiła. Stanęła teraz przed kluczowym problemem co zrobić. Każde działanie naturalnie oznacza reakcję w tym wypadku dwóch stron, reakcje której nie mogła przewidzieć mogącą prowadzić do wielkich zysków lub strat. Naturalnie każda rozsądna i mądra istota wybiera w takiej sytuacji udawanie że nic nie widzi pozbawiając się wszelkich problemów. Delikatnie przesunęła dłonią po swoich włosach uśmiechając się w ich stronę. Oczywiście teraz podjęła decyzję i musiała się jej trzymać do samego końca. Powoli bez pośpiechu wyszła stopami z wody starając się je wysuszyć stojąc na jednej nodze i wycierając wilgoć o i tak wilgotny płaszcz. Trzymanie równowagi nie było na pewno łatwe ale nie miała komfortu w postaci czasu. Uznając skuteczność działań wsunęła na jedną nogę podkolanówkę po czym wsunęła ją do buta który po chwili był związany i ściągnięty stabilizując jej nogę i ułatwiając powróżenie operacji z drugą. Teraz była już gotowa do działania które jak zwykle wymagało dobrania odpowiedniej maski. Idiotka na wakacjach? Brzmiało dobrze choć nieco zmieniła ten typowy wyraz na coś bardziej inteligentnego. Nie przestając głaskać swoich włosów podeszła nieco bliżej rozmawiającej pary z nienagannym uśmiechem.
- Przepraszam że przeszkadzam w rozmowie, szukam jakiegoś miejsca do wypożyczenia łodzi. Możecie mi pomóc ?
Oczywiście nie spodziewała się uprzejmej reakcji z ich strony zwłaszcza w częściowo przemoczonym ubraniu które nieprzyjemnie chłodziło skórę na jej nogach, nie było co prawda wielkiego wyboru w końcu pod płaszczem targała swój prywatny arsenał by zabezpieczyć się przed światem pełnym bardzo złych istot które tylko marzą by skrzywdzić kogoś "tak" bezbronnego. Zamrugała kilka razy oczami zastanawiając się jak dobrze idzie jej odgrywanie roli.Anonymous - 26 Lipiec 2012, 19:29 Cóż... Nie martwiła się zbytnio o Shadow'a, bardziej zapytała o niego ze swojej ciekawości. W sumie - nie musiała się o niego w ogóle troszczyć, na pewno dałby sobie radę sam.
Bardzo chętnie by odeszła od niego... No bo kto normalny ratuje kobietę, rzuca ją potem na ziemię, a po tym wszystkim zaczyna czytać książki o tresurze zwierząt? Lisanna pierwszy raz w życiu spotkała przypadek takiego osobnika - no cóż, nie wiadomo jakie dziwne osoby spotka w dalszej wędrówce.
Dziewczyna obserwując go, doszła do wniosku, że chłopak musiał być z rodzaju Lunatyków, bo tylko oni potrafili na zawołanie przywołać dowolną książkę... Pomyślała teraz sobie, dlaczego nie urodziła się kimś właśnie takim, a nie zwykłym człowiekiem - jej ciekawość nie zna granic, a taką właśnie cechą charakteryzują się Lunatycy. Nie ma co rozpaczać, przecież życie człowieka też jest na swój sposób ciekawe... prawda?
Nie obchodziła jej zbytnio ta dwójka, od razu można dostrzec, że mają coś wspólnego - może tematy, na które rozmawiać będą z ożywieniem? Tego nie wiedziała, ale uświadomiła sobie, że nie będzie stała tu jak kołek i patrzyła się na nich, tylko po prostu sobie odejdzie, nikomu nie zawadzając.
Zanim odwróciła się do nich obojga, Czerwonowłosa nieznajoma wychodziło z wody, starając się w dziwny sposób wysuszyć swoje mokre nogi. Nie wiedziała szczególnie po co w ogóle weszła do wody, która prawdopodobnie, dla samej Lisanny byłaby za zimna.
Kto ich tam wie...
Po tym wszystkim odwróciła się i ruszyła z zamiarem zostawieniem tej dwójki. Już miała zamiar podziękować kolejny raz chłopakowi, ale dziewczyna ubiegła ją swoim pytaniem.
- Niestety nie wiem - potem obróciła lekko głowę w stronę jej wybawiciela - Jeszcze raz dziękuje. - Po czym odeszła w jakieś odludne miejsce, gdzieś gdzie na pewno będzie miała już święty spokój.
[z/t]
[Przepraszam, że tak krótko :c]Anonymous - 27 Lipiec 2012, 07:58 Spojrzał na Czerwonowłosą dziewczynę która to wyszła z wody by zadać pytanie o łodziach... Jakoś nie chciał jej uwierzyć że tylko o to chodzi, bo przecież gdyby chciała się o nich coś dowiedzieć spytałaby się od razu a na osobę niemądrą oraz nieśmiałą to ona mu nie wyglądała, na pierwszy rzut oka ona była dla niego kimś bardziej inteligentnym niż wyglądała. Przyglądał jej obojętnymi szarymi oczami się przez parę chwili, może dłużej, może krócej... Przez chwile nawet przeleciało mu przez głowę by dowiedzieć się kim ona tak naprawdę jest, przecież nie turystkom... To było dla niego pewne...
Jego uwagę przez chwile odwróciło ponowne podziękowanie od dziewczyny którą, niestety, uratował. Gdyby wiedział że dostanie marne podziękowanie nawet by się nie wysilał... Jego oczy nawet nie spojrzałyby na nią, bo niby po co? Dla nic niewartego słowa "dziękuje"? Naprawdę zmarnował ten czas. Patrzył jak odchodzi, a później jego wzrok szarych oczu powędrował do Czerwonowłosej.
- Możesz tak nie udawać turystki? Jakoś nie wierzę że nią jesteś... -powiedział prosto z mostu, nie chciało mu się z nią bawić, powolutku, iść do setna. -Więc? Może tak mi wyjawisz kim jesteś... Czerwonowłosa. - tak czy inaczej wolał dowiedzieć się kim jest ta dziewczyna. Ale był leniwy dlatego też od razu rozpoczął ten temat by później nie bawić się. Nazwał ją Czerwonowłosa, ponieważ nie znał jej imienia a chciałby i tego się dowiedzieć a pierwszy nie zdradzi swego imienia, o nie, on nie z takich.
Wyciągnął prawą rękę z kieszeni i przeczesał machinalnie włosy, ponieważ przez wiatr zaczęły zakrywać mu oczy, a chciał ją dokładnie widzieć, gdy miał już pełen widok na nią ponownie schował rękę do kieszeni. Chciał tylko ją widzieć, dlatego też od razu schował ręce do kieszeni, nie potrzebował ich na razie.Anonymous - 27 Lipiec 2012, 17:13 Zazwyczaj nie miała problemu z odegraniem dowolnej roli, rola była maską która podobnie jak u greckiego artysty pozwalała stać się kimś innym. Teraz grała rolę zwykłej turystki zainteresowanej tym obszarem, nie było to trudne jeśli miała by brać pod uwagę tylko fakt bycia w odpowiednim miejscu i dość odpowiednim stroju, brakowało co prawda mapy i aparatu ale teraz działała dość spontanicznie. Odejście kobiety po tak krótkim wyjaśnieniu było dość intrygujące ale nie stanowiło wiedzy samej w sobie, nie była jej teraz potrzebna a zawsze mogła skorzystać z kiepskiej pamięci większość istot by spokojnie zdobyć jej zaufanie przybierając inną maskę na swoje spokojne oblicze. Oblicze które okazywało jedynie nieskończone zadowolenie nawet gdy padły pytania zdecydowanie nie pasujące do scenariusza jaki powstał w jej głowie nim jeszcze podeszła. Miał udzielić jej kilku odpowiedzi by mogła zdecydować co dalej. Teraz jednak stanęła przed efektami własnego dość prostego błędu. Przesunięcie palcami z włosów na jej bok było jednak jedyną zmianą na jaką sobie pozwoliła. A więc popełniła błąd i musiała z niego wybrnąć tak by zachować możliwie dużo informacji dla siebie. Uśmiechnęła się nieco szerzej ukazując między czerwonymi ustami białe zadbane ząbki.
- Akane, choć czerwonowłosa to dość interesujące określenie. Można powiedzieć że mamy podobny zawód.
Stwierdziła nieco tajemniczym głosem cofając się o krok by nie naruszać jego przestrzeni prywatnej, lub nie nadstawiać własnej zależnie od interpretacji. W praktyce potrzebowała jedynie czasu, czasu by opracować plan postępowania z kimś kto nie wykazuje najmniejszego zainteresowania grania w jej ukochaną grę podstępów i kłamstw. Bez pośpiechu przykucnęła obejmując swoje nogi dłońmi i przechylając głowę lekko na bok. Nie miała powodu by udawać że chce coś ukryć , w końcu chodziło tylko o zdobycie informacji.
- Teraz znasz moje imię, a twoje brzmi ?
Zapytała z ciepłym głosem starając się przełamać lody i zdobyć jego zaufanie. Kolejna gra, kolejna maska. Nienawidziła się za to ale nie miała powodów mu ufać. Zaufanie wymaga wiele czasu.