To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Różany pałac

Alice - 25 Luty 2016, 14:26

Ta zabawa wcale, a wcale nie podobała się małej Alice. Przecież to żadna przyjemność szukać, zamiast – tak jak to zazwyczaj bywało – być szukanym. A poza tym, to Khoeli nie uprzedziła arystokratki, że się bawimy, więc Upiorna nie mogła ukradkiem podejrzeć, w którym kierunku udaje się szukająca kryjówki Straszka, dlatego też nie miała pojęcia, gdzie powinna zacząć szukać. W takim wypadku się nie liczy, o!
Chcąc jak najszybciej dać przyjaciółce przygotowaną przez siebie niespodziankę, zaglądała do wszystkich mijanych pomieszczeń, a brak Khoeli w każdym z nich mocno nadwyrężał dziecięcą cierpliwość, jednocześnie zapoczątkowując w małej główce chęć buntu wobec matkującej jej dziewczynki. Jeżeli tylko Alicji uda się błękitnoskrzydłą znaleźć. W całym tym jakże poważnym przedsięwzięciu towarzyszyło dziecku czekoladowo-piankowe ptaszysko, wyłącznie łbem zaglądające zza progu do każdego pokoju, solidaryzując się ze swą twórczynią, co dodawało komizmu całej sytuacji. Jedynie Pan Uszaty zwrócony w kierunku przeciwnym, niż pozostała dwójka, pozostawał w niemej kolaboracji z podążającą za swą podopieczną Caną. Mały zdrajca.
Jednak niewinne zabawy małej księżniczki najwyraźniej nie przypadły do gustu jednej z pałacowych służek, która jękiem pełnym dezaprobaty wyraziła swoje zdanie na temat ociekającego czekoladą tworu, pozostawiającego pod sobą niewielkich rozmiarów brązową kałużę. Gdyby tylko przyjrzała się dokładniej, spostrzegłaby, że podobnie jak chmura nad, tak samo i plama pod ptakiem podążała za małą arystokratką, nie pozostawiając po sobie najmniejszego nawet śladu. W dodatku każdy z pracowników pałacu został poinstruowany, że wymyśleni towarzysze Alice nie stanowią żadnego zagrożenia, ze względu na coś, co tatuś nazwał niematerialnością, a wszelkie skutki ich obecności znikają wraz z ulotnieniem się tworu. Dorośli potrafią być wyjątkowo ograniczeni, zwłaszcza gdy w grę wchodzą zasady obowiązujące na dworze jej ojca. Ale skoro już o tym mowa, to jedną z nich stanowił absolutny zakaz strofowania księżniczki za niekontrolowane dzieła jej dziecięcej wyobraźni, o czym dziewczynka doskonale wiedziało, toteż uniosła jedynie zuchwale głowę, odwracając się na pięcie od nieprzyjemnej służącej. Lepiej dla niej, jeżeli natychmiast się ulotni, tak tylko na wszelki wypadek. Niespecjalnie podobała jej się jednak myśl, że musi się wrócić korytarzem, w którym Khoeli nie było, zamiast przejść następnym, w którym przecież mogła być. Niezadowolona z takiego rozwoju sytuacji, omal nie przeoczyła wystającego skrzydła należącego do Cany, usiłującej skryć się przed małą Alicją.
- Znalazłam Cię! Oszukiwałaś! Chowałaś się tam, gdzie już szukałam! – odrobinę nadąsana lustrowała Straszkę, intensywnie coś analizując – gdzie tak długo byłaś? Mam coś dla Ciebie, ale nie powinnaś tego dostać bo nie zasłużyłaś.
Mówiąc to, wyciągnęła jednak do Khoeli rączkę, w której trzymała nieco sfatygowaną kopertę. Wewnątrz znajdowała się kartka przyozdobiona przytwierdzonymi do niej w niewiadomy sposób maleńkimi pąkami róż, na której dużymi, odrobinę koślawymi literami – niemniej widać, że bardzo się starała – napisane było „KOCHAM CIĘ KHOELI”.
- Podoba ci się? Jeśli nie, to mogę zrobić drugą.
Nieprawda. Nie mogła, bo mama schowała te ładne karteczki. Sprawdzała. I chciała, żeby Cana ją pochwaliła, bo jej zawsze wszystko wychodziło lepiej. A poza tym to chciała, żeby jej przyjaciółka ją przytuliła, bo nie było jej wystarczająco długo, aby mała Alicja zaczęła za nią tęsknić, o!

Khoeli - 9 Marzec 2016, 20:33

Khoeli przez jakiś czas śledziła Alice. Na jej twarzy cały czas gościł zadziorny uśmieszek. Nie przejmowała się służbą. Niech sobie myślą co chcą. I tak poza krzywym spojrzeniem, marudzeniem czy też jakąś uwagą, nie mogą jej nic zrobić. Nie za coś takiego jak zabawa z arcyksiężniczką.
Gdy dziewczyna już Straszkę znalazła, ta udała, że jest jej przykro. Zrobiła pokorną minę.
- Przepraszam panienkę - powiedziała po czym spoważniała - chciałam panience tylko zrobić niespodziankę.
Tak naprawdę to przecież Alicja nie wiedziała, jak długo Aniołek za nią podążał. Mogła to robić od kilku godzin! W ten sposób miała wymówkę, jakby jej podopieczna zaczęła ją wypytywać, czemu jej tak długo nie było. Przecież nie powie jej, że poszła na spacer z kim innym i do tego jeszcze, że miała się z nimi bawić w śnieżki. Jeśli wyszłoby to na jaw to musiała by znosić jej humorki przez jakiś czas, a nie miała na to jakoś ochoty.
Nagle dziewczynka zaskoczyła ją podarkiem. Kartka?
Cana przyjęła walentynkę od dziecka. Widać, że się postarała. Mimo, iż do ideału było bardzo daleko. No ale przecież nie powie jej tego. Tym bardziej, że domyślała się, iż to, że Alicja mówi, że może zrobić nową, wcale nie oznaczało, ze to prawda. Po prostu chciała udać, że to nic takiego.
- Dziękuję Ci - powiedziała w końcu i uściskała Arystokratkę. - jest prześliczna.
Chwile tak stała po czym szepnęła jej do ucha, że też ją kocha.
Można by pomyśleć, że teraz będą musiały znaleźć jakieś zajęcie. Ale Straszka miała najpierw trochę inne plany. A mianowicie....zaczęła łaskotać małego urwisa. Po czym dotknęła palcem jej noska i wykrzyknęła wesoło - Berek! - i zaczęła uciekać w kierunku jadalni. Założy się, że jej podopieczna nie jadła jeszcze nic, a powinna!

Tyk - 2 Kwiecień 2016, 22:25

W czasie, gdy po pałacowych korytarzach biegała maleńka Alicja, przygotowania do balu trwały w najlepsze. Służba - niekoniecznie ta statystyczna - krzątała się po sali balowej i starała realizować wytyczne nadane im przez samego Arcyksięcia i Arcyksiężną. Rosarium jednak nie nadzorował prac osobiście. Gdzie był, gdy kolumny obrastały w kwiaty, a ogromny tort był wnoszony przez kucharzy do pomieszczenia? Siedział w swym gabinecie i kończył przeglądać raporty. Tyle było niezałatwionych spraw, którymi trzeba będzie się zająć po przyjęciu! I jak tutaj poświęcić noc na słodki sen, gdy z jednej strony ma się pogłoski o piratach, z drugiej słaby stan Stowarzyszenia i chorą siostrę, a z jeszcze innej MORIĘ, która zbyt długo pozwalała sobie na zbyt wiele na terenie Krainy Luster i Szkarłatnej Otchłani.
Na razie miał jednak już tego dość. Zamknął gruby tom, pomiędzy którego stronami wetknięte były listy - ostatnio wydawało mu się, że napisał więcej listów w ciągu miesiąca niż przez ostatnie sto lat. Nawet zaczął się zastanawiać, czy jego najdroższa żona nie posądzi go o jakiś korespondencyjny romans. Na szczęście jednak listy wystające z książki były przeważnie białe, niektóre - co bardziej wymyślne - miały kolor czarny i biały atrament, były także zielone, czy nawet żółte, żadnego jednak różowego. Co całkowicie oczyszcza Jego Wysokość ze wszelkich zarzutów! Choć Rozalina może być zazdrosna, że ona tak dawno żadnego listu nie dostała.
Dlatego właśnie w brązowej kopercie, zdobionej czerwoną pieczęcią czekał już list napisany na jasnozielonej kartce przeznaczony właśnie dla Arcyksiężnej. Co w nim było pozostanie jednak jeszcze przez jakiś czas tajemnicą. Przynajmniej do czasu, aż sama zainteresowania skończy wybierać suknię i zjawi się w jego gabinecie, jak obiecała gdy ostatnio się widzieli.
Arcyksiążę oparł się o swój fotel. Był już w zasadzie gotowy na bal. Gdy tylko wrócił do swoich komnat, po upewnieniu się, że wszystko na balu będzie należycie przygotowane, przebrał się z codziennego stroju w szkarłatny mundur o czarnych mankietach i klapach marynarki oraz złotych guzikach ustawionych w dwa rzędy. Na stoliku leżały także białe rękawiczki i laska zakończona złotą sową. Był już gotowy na bal, lecz nie słyszał jeszcze kroków Rozaliny, ni otwieranych drzwi, to zamknął oczy, odchylając głowę lekko do tyłu.

Lisek - 4 Kwiecień 2016, 23:11

Rozalina własnie szła korytarzem do gabinetu Arcyksięcia. Przed chwilą była w kuchni, gdzie zauważyła piękny, duży tort, który był kolejna rzeczą przypominająca jej o urodzinach córki. Stała przy nim pół godziny podziwiając dzieło jakie stworzyli najlepsi cukiernicy w Krainie Luster. Był 4-piętrowy a na samej górze znajdowała się mała cukrowa Alicja na rudej wiewiórce ziejącej ogniem. Fioletowy tort ozdobiony był czerwonymi i różowymi motylami. Ro widząc to wszystko zgłodniała, lecz jako że ma bardzo silną wolę nie skosztowała tych pyszności. Zajrzała co jedynie do lodówki by coś przekąsić w drodze do gabinetu Tyka.
Dochodząc do drzwi zauważyła 2 strażników, którzy widząc ją uśmiechnęli się. Jeden z nich otworzył gabinet by mogła się dostać do swojego męża. Gdy weszła do pokoju i zauważyła Arcyksięcia z odchyloną głową pomyślała, że śpi. Chcąc zrobić mu niespodziankę zaczęła się skradać do biurka. Los chciał, że natrafiła na krzesło stojące przy ścianie. Mimo wyczuwalnego bólu nie krzyknęła by nie zdradzić swoich zamiarów. Przełknęła ślinę i szła dalej długim korytarzem w międzyczasie zastanawiając się po co mu tyle wolnego miejsca. Gdy stała już obok fotela, w którym siedział Tyk, wpadła na pomysł jak może wykorzystać jego tymczasową słabość. Pochyliła się nad nim i zaczęła go łaskotać po brzuchu. - Pobudka kochanie, już 18. Uważam, że to najwyższy czas by zabrać się do pracy a nie leniuchować.

Tyk - 5 Kwiecień 2016, 17:08

Zbyt wcześnie pchnięte drzwi do arcyksiążęcego gabinetu, przez co rygiel nie zdążył się jeszcze schować i ocierając się o framugę i zdradzając uważnemu monarsze przybycie gościa. Nie mówiąc jednak kogo, lecz tego domyślić się nie miał problemu. Brak dźwięku kroków stawianych w ciężkich żołnierskich butach gwardzistów połączony z zamknięciem gabinetu świadczył o tym, że musi to być osoba zapowiedziana. W innym wypadku nie wpuszczono by tu nikogo bez uprzedniego pytania o zgodę samego Rosarium. Tylko jedna osoba była tu teraz mile widziana, w chwili słodkiego lenistwa - Rozalina.
Fakt że kolejne chwile mijały, a nikt się wciąż nie odezwał oraz nie słyszał jej kroków tylko utwierdził go w tym przekonaniu. Takie zachowanie jak zaskoczenie go, czy nieoczekiwany hops były przecież w jej stylu. Co jednak tym razem zrodziło się w tej podstępnej lisiej główce? Postanowił, że zaczeka. Pozwoli jej odegrać swoją rolę, a on zabawi się w pająka, który usnuwszy swoją sieć czekał będzie aż pewien monarcha wpadnie w nią nieświadomy czyhającego nań zagrożenia.
Próbował więc trwać w bezruchu, nie mając tego co najważniejsze - informacji, lecz przy tym dobrze się bawiąc. Na tyle dobrze, że wyczekiwanie, połączone ze snuciem setek, tysięcy, czy nawet milionów wizji tego co jego żona knuje pochłonęło go do tego stopnia, że gdy usłyszał dźwięk jaki wydaje drobna kobieta wpadająca na krzesło, niemal zdradził się uśmiechem, co na chwilę zagościł na jego twarzy. Liczył jednak, że czy to za sprawą zaaferowania potknięciem, czy może przez to, że jego głowa była odchylona do tyłu, pozostanie tajemnicą, to co niezbędne by tę farsę utrzymać.
W końcu też nastała ta decydująca chwila, a właściwie przedchwila co prowadziła do momentu kulminacyjnego, a tym samym odpowiedzi na nurtujące Rosarium od całkiem ładnej chwili pytanie. Poczuł zapach swej żony, coś kwiatowego - nie rozpoznał dokładnie, może jakaś mieszanka? Wkrótce też poczuł włosy opadające na jego dłoń, gdy kobieta się pochyliła, lecz wciąż czekał.
Nim barwny motylek nie wyląduje na pułapce, bądź nie wleci w nią nieświadom swej zguby, widok myśliwego mógłby go spłoszyć. Wzbudzić zbędny niepokój, zasiać nasiona obaw, które szybko kiełkują i uratują ofiarę przed losem, który w innym wypadku byłby niechybny. Tak i Rosarium, chcąc dowiedzieć się w jaki sposób tym razem lisica go zaatakuje, nie mógł dać żadnego znaku, który mógłby wzbudzić w niej choćby cień podejrzenia, że mylna jest pierwsza obserwacja, a on w istocie nie śpi.
Poczuł w końcu drobne palce na swoim brzuchu, przebijające się przez stosunkowo grubą tkaninę munduru i znacznie cieńszą koszuli. Uśmiechnął się mimowolnie i odruchowo, choć w doskonałej zgodzie z jego zamierzeniami, złapał jej rękę w nadgarstku, niezbyt jednak mocno.
Dalsze działania były już w pełni świadome. Pociągnął ją nieco, by pochyliła się bardziej, by jej twarz znalazła się na wysokości jego twarzy, lecz nie na tyle mocno by mogła się przewrócić. Tak przynajmniej liczył, że przestraszona nie straci równowagi, czy też nie zechce odskoczyć jak spłoszone zwierzę.
Jeżeli nic takiego się nie stało to złożył krótki pocałunek na jej policzku, przez jej białe włosy łaskoczące jego wargi - a więc dopięła swego przebiegła - po czym do ucha wyszeptał następujące słowa:
- Moje platynowe Słonko świeci dziś bardzo wysoko, nie dając mi zaznać odpoczynku, lecz czy będzie tak miłe i rzuci kilka promyków na pewną sprawę? - Nie wyjaśnił jednak czy jej ręce były metaforą do promieni słońca, czy też raczej tylko przypadkiem akurat w chwili, gdy o nich mówił jego dłoń puściła nadgarstek arcyksiężnej i powoli, dotykając jej skóry samymi tylko palcami, zaczęła przesuwać się w górę aż zatrzymała się tuż nad łokciem.
Gdyby jednak zbyt żywiołowo zareagowała, odsuwając się tak, że nie mógł jej już złapać w swe dłonie, to wypowiedział tylko dalsze słowa, które nastąpiłyby w każdym wypadku, jako wynikające z czystej konieczności załatwienia spraw mniej ważnych, by całą resztę móc poświęcić swojej żonie.
- Dostaliśmy pewien list, zdaje się od przyjaciela, na który pragnąłbym żebyś rzuciła okiem i nim odpiszę zechciała wyrazić swoje zdanie.
Tutaj cofnął swoją dłoń na kolano, nie odmawiając sobie jednak tego, by wróciła ona tą samą drogą, którą na ramię kobiety zawędrowała. Druga dłoń niezmiennie spoczywała na podłokietniku, tylko gdzieś w międzyczasie nieznacznie się poruszając, by dotknąć długich i pięknych włosów Rozaliny. Oparł się też ponownie o fotel, tym razem jednak oczu nie odrywając od twarzy swojej żony - zakrytej w części przez włosy, który w tej pozycji musiały przeszkadzać mu w obserwacji.

Aaron - 23 Kwiecień 2016, 00:45

Zdarza się, że dostajemy coś, czego momentu pojawienia się nie jesteśmy w stanie ulokować w czasie ani zrelacjonować nawet z pominięciem drobnych szczegółów. Zwyczajnie nie wiemy, skąd pochodzi dany plik, kto polecił nam dany film, kiedy pierwszy raz zjeżdżało się na sankach, kto z rodziny jako pierwszy powiedział o istnieniu magii, bądź też kiedy pierwszy raz zrozumieliśmy, czym jest deszcz.
Bywa, że w domu znajdzie się książka, której nigdy wcześniej nie mieliśmy w rękach i nie było możliwości, by ktoś nam ją dostarczył ot tak. A jeśli stan regałów wcześniej nie posiadał jej w swoim zasobie, prawdopodobnie pozostaje jedynie opcja włamania się kogoś bądź czegoś i podarowania jej jak gdyby była narzędziem zbrodni.
Bo jest.
Skóra, okalająca tę księgę, posiada inskrypcję wyżłobioną w jej strukturze, a każda literka starannie zalana jest krwią zwierzęcą, która z kolei skrzepła. Słowa prezentują się następująco:

Morze tonie w czarnych żaglach, strome brzegi w białych czaszkach
To kompania w śmierci barwach - kamraci ze skalnych arkad
Rozlani niczym farba w kwadraturze morskich armad
Prorok, stwórca - winowajca - nie unikniesz ze mną starcia


Kilkadziesiąt kartek pergaminu posiada słowo w słowo treść zawartą w tym temacie: klik, przy czym w miejscu linkowanych tematów znajdują się wszystkie posty MG w nich zawarte.

Nadawcą jest nic innego jak Magia. Nie ma odcisków palców, śladów na podłodze, pozostawionego włosa bądź nitki z ubrania. Niczego, wskazującego na tak prymitywną formę doręczenia. Po prostu jest.
Księgi nie da się zniszczyć w jakikolwiek sposób – każda próba modyfikacji kończy się odepchnięciem winowajcy. W nocy emanuje lekkim poblaskiem, za dnia momentami drga w miejscu jej składowania. Każde przewrócenie kartki szeleści jak fale na morzu, a każdy trzask zamykania jej tożsamy jest z burzowym grzmotem. Strona tytułowa mówi o byciu Księgą Bestialskiego Pościgu, a na ostatniej stronie zawarta jest ilustracja, przedstawiająca ostałą się wyspę z widokiem na podniszczoną przystań. Ten obraz zaprasza czytelnika do wybrania się na ukazywany skrawek lądu.

Unikat, wykonany w liczbie kilku sztuk. I jeden z nich znajduje się na łóżku, pod poduszką, w twoim pokoju, Lucy. Zadbaj o niego jak o narzędzie zbrodni – dochowaj i dokładnie przeczytaj. I odwiedź miejsce akcji bądź przekaż księgę komuś innemu, bo opowieść w niej zawarta pragnie zarówno świeżej krwi jak i rozgłosu.

Lisek - 5 Czerwiec 2016, 22:02

Podchodząc do Arcyksięcia była już niemal pewna że śpi, ponieważ większość istot już wiedziałaby, że w pokoju ktoś jest. Nie podejrzewając niczego, ponieważ czemu miałaby się nawet zastanowić nad tym, że jej mąż mógłby tylko udawać by zobaczyć co Lisek próbuje zrobić? Biedna, przygotowując pułapkę na swojego męża, nie była świadoma tego iż jej mąż będzie bardziej okrutny i nie dość że nie pozwoli spełnić jej swojego planu to nawet zastawi pułapkę na nią! I tak to nie świadoma tego teatrzyku spróbowała go połaskotać. I w tej właśnie chwili, zamiast zobaczyć zaskoczoną minę Tyka, zrozumiała, że popełniła błąd ufając mu na tyle by całkowicie się odsłonić. Widząc jego złowieszczy uśmiech, obwieszczający, że dała się złapać w pułapkę, nie zdążyła już odsunąć się na tyle by jego ręka nie dosięgnęła jej. I tak oto schwytana, została pociągnięta w dół gdzie Arcyksiążę pocałował ją w policzek. Nie spodziewając się tego, szybko wyrwała mu się, tak by już nie dał rady jej złapać i na wszelki wypadek odeszła jeszcze dwa kroki.
-Gdyby Twoje Słonko było równie okrutne co jej mąż mogłoby poskarżyć się o to iż z premedytacją zachciałeś zniszczyć plan swojej żony oraz wykorzystać go nawet do własnych celów! Nawet po 500 latach wciąż nie dasz się podejść bym przynajmniej raz mogła poczuć, że udało mi się Ciebie przechytrzyć.- Tutaj teatralnie westchnęła by nadać swojej wypowiedzi nutkę dramatyzmu, ponieważ nawet jeżeli nie była na niego zła to chciała jeszcze troszkę się z nim podroczyć.- No cóż, ale na szczęście masz kochaną żonę, która zapomni o tej jakże bolesnej dla niej sytuacji jeżeli pozwolisz jej kiedyś na jakiegoś mackowatego potworka, o którym niedawno rozmawialiśmy. - Wspomniała sobie, dzień w którym jej mąż zabronił jej sprowadzać do pałacu mackowatych istot powołując się na to iż będzie później zazdrosny o nie. Oczywiście nie użył dosłownie tych słów, ale po 500 latach Ro nauczyła się, ze często trzeba interpretować jego słowa po swojemu.- Ale o tym porozmawiamy później, a więc o jakiej sprawie chciałeś porozmawiać?
Po tym jak usłyszała, że jej mąż chciałby żeby wyraziła swoje zdanie na temat jakiegoś listu Ro od razu się ożywiła. Nie za często Tyk prosi ją o tego typu rzeczy więc wydało jej się to dziwne iż teraz jest inaczej.
- Oczywiście przeczytam go i wydam swoją opinię, pokaż mi tylko gdzie jest… i tylko nie mów że w książce, bo jak widziałam jest ich tam multum - W myślach dodając sobie: Co mam nadzieję nie oznacza, ze jest równie dużo kochanek do palenia.

Tyk - 30 Czerwiec 2016, 14:54

Wcale nie jestem zazdrosny! Znaczy Tyk wcale by nie był zazdrosny. Za to wysłuchał swojej żony spokojnie i nie komentując jej słów od razu wstał ze swojego fotela i odsunął książkę pełną listów na bok, drugą ręką chwytając list od pewnej marionetki, który chciał pokazać swojej żonie. To nie tak, że nie pokazywał jej niczego i nie pytał o zdanie! Po prostu zawsze cieszył się czasem z nią spędzanym, nie chcąc tracić go na politykę. Teraz też najchętniej by porzucił ten list, lecz pamiętał, że czas na zabawę przyjdzie już niebawem.
Otwierając powoli list, tak żeby nie naruszyć zbytnio papieru, odpowiedział swojej żonie na jej wcześniejsze zarzuty. Z łagodnym uśmiechem, co raz to spoglądając na twarz Rozaliny.
- Dobrze rozumiem, że ugodziłem twoją lisią dumę, przechytrzając Cię, lecz wiedz, że uczyłem się przebiegłości od najlepszych... a raczej od najlepszej. Nie śmiałbym nawet odbierać Ci tej radości, gdy uczeń przerasta mistrza.
Mówił akurat tak długo, jak długo potrzebował na otwarcie listu i rozłożenie go, by następnie podać Arystokratce.
- Napisała do mnie pewna Marionetka, weteran wojny światów tak właściwie i wyraził chęć dołączenia do Stowarzyszenia, którym w imieniu mojej siostry się zajmuję - Streścił jej krótko treść listu, po czym ujął delikatnie jej dłoń i o ile tylko pozwoliła to zaprowadził ją pod okno. Nim jednak tam dotarli zapytał.
- Jak sądzisz Skarbie, co powinienem z tym listem zrobić? Jak przyjąć go, a jednocześnie nie ryzykować zdrady?
Teraz pani Rosarium mogła wykazać się swoim sprytem, a może jakoby w zemście za jej wspominanie o mackowatych stworach, których wszak zabronił, nie podał jej jego zdaniem możliwych rozwiązań. Zwykle tak właśnie robił, a jego żona mogła - nie mając sama pomysłu - wybrać jedną z tych dróg, które Rosarium sam obrał.
Za oknem było za to w istocie pięknie. Zachodzące słońce sprawiło, że niebo było pokryte przecudnym pomarańczem, a w ogrodach było znacznie więcej cienia niż w środku dnia. Stały się mroczniejsze, ale przez to i bardziej tajemnicze, a przez to intrygujące.
Niżej zamieszczam przesłany do mnie list, o którym będą rozmawiać.

Cytat:
Marionetka z Krainy Luster,
Christensen Killer.

Do Jego Wysokości
Lorda Protektora Krainy Luster,
Arcyksięcia Agasharra Rosarium.

Witam. Jestem obecnie rozpoznawalny jako Dodge. Chciałbym dołączyć do Stowarzyszenia Czarnej Róży. Walczyłem już ze Światem Ludzi dla Krainy Luster. Właściwie to, po to zostałem stworzony. Wojna się skoczyła lata temu, ale chciałbym wspomóc organizację moim doświadczeniem i całym sobą. Mam nadzieję, że moja kandydatura zostanie rozpatrzona i uznasz o Panie, że moje doświadczenie oraz zapał może wspomóc SCR. Pokornie proszę i kłaniam się po pas.
Z wyrazami szacunku.
Dodge.

Alice - 31 Sierpień 2016, 14:35

Wciąż odrobinę zła, postanowiła udawać, że uścisk i słowa Cany wcale, ale to wcale nie sprawiły jej radości, jednak małe rączki Alicji już po niedługiej chwili ostrożnie objęły szyję przyjaciółki. Nieczęsto doświadczała tak spontanicznego okazywania emocji, zwłaszcza od ukochanego ojca, który nie był szczególnie wylewny w swych uczuciach, zwłaszcza gdy chodziło o ich publiczne manifestowanie. Oczywiście małej arystokratce nie brakowało rodzicielskiej miłości, ale w jej dziecięcym serduszku wciąż tkwiło przekonanie, że mogłaby dostawać jej więcej. Znacznie więcej. Przecież od przytulania rączki nie bolą. A Cana przytulała ją często, choć nie zawsze mówiła przy tym, że kocha małą Alice. Ten moment był doprawdy wyjątkowy. Wystarczająco, by księżniczka zapomniała wypytać Khoeli o powód tak długiej nieobecności.
Ktoś jednak oczywiście musiał przerwać ten uroczy obrazek, a osobą tą był nie kto inny jak sama straszka. Co więcej, sposób w jaki to uczyniła był brutalny i powinien stanowić wystarczający powód by takich ludzi wtrącać po kolei do lochów! Być może i takie rozkazy padłyby z ust arystokratki, gdyby tylko była w stanie złapać oddech pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.
- Cana... prze… stań… PRZE!... STAŃ!
Usiłując zrobić niezgrabny krok w przód, wyciągnęła rączki w stronę Cany w celu rozpoczęcia natarcia, lecz w tej chwili straszka zmieniła strategię, ratując się ucieczką przed bezlitosną karą arystokratki.
- Khoeli, znowu oszukujesz! Wracaj tu, żebym mogła Cię złapać!
Ruszyła w pogoni za towarzyszką, a jej śmiech roznosił się echem po pałacowych korytarzach. I choć biegła naprawdę szybko, tak szybko, że mogłaby dobiec do końca pałacowych ogrodów i z powrotem szybciej niż… niż… hmm… i nie dać się złapać strażnikom, o, to jej krótkie nóżki wciąż pozostawały krótsze niż nogi Kho, co było bardzo niesprawiedliwe. Bo jak niby miała ją dogonić?
W momencie w którym przekroczyła próg jadalni, z jej ust padło niewyraźne polecenie „Piankhard, atakuj ją!”, po którym zgromadzona służba mogła obserwować jak wielka sowa prześladuje straszkę, usiłując usiąść dziewczynce na głowie, podczas gdy Alicja z wyrazem triumfu malującym się na twarzy i ciężkim oddechem zbliża się do stołu, bierze solidny łyk napoju ze stojącego nań naczynia, po czym zanosi się głośnym kaszlem. Cóż, pierwsze spotkanie szkarłatnookiej z wysokoprocentowym trunkiem nie pozostanie w jej pamięci przyjemnym wspomnieniem.

Lisek - 2 Wrzesień 2016, 21:19

Słuchała go dokładnie gdy mówił zastanawiając się cały czas jak to się stało, że jej mąż pyta ją o radę i daje jej wolny wybór co do jej odpowiedzi na ten temat. Zazwyczaj, gdy już się zdarzało, ze jej mąż chce poznać jej opinię co do pewnej sprawy, dawał jej kilka odpowiedzi, przez co często czuła się jak w Milionerach, wiedząc że tylko jedna odpowiedź z podanych jest poprawna, a on chce jedynie przetestować czy mają podobne poglądy. Chociaż wiedziała że Tyk nie jest taki to nie mogła się opędzić od tych myśli, lecz teraz gdy dał jej pole do wykazania się, poczuła że wreszcie na niej zaczął polegać. O jak bardzo się pomyliła z osądem, gdyby tylko wiedziała, że jej mąż tak naprawdę dąsa się przez to, że wspomniała o mackowatym potworku, którego chciała mieć i tylko przez to nie powiedział jej możliwych rozwiązań. Czytając list nie zauważyła nic co mogłoby świadczyć że ta osoba mogłaby zdradzić stowarzyszenie. Lecz wiedziała, że jej mąż jest podejrzliwy wobec wszystkich. Oczywiście nie było to nic złego, przecież nie są na tym świecie od wczoraj i wiedzą jak zdradzieccy potrafią być ludzie, nawet Ci najbliżsi. Więc lepiej zapobiegać niż potem cierpieć. Lecz przed daniem jemu swojej odpowiedzi dotyczącej listu najpierw musiała wyjaśnić sprawę, która poruszył na początku.
-Nie martw się o mnie, moją lisią dumę bardzo ciężko ugodzić. Co więcej jeszcze daleka droga przed Tobą by przerosnąć swojego mistrza w dziedzinie przebiegłości.- Uśmiechnęła się triumfalnie, lecz już chwilę później spojrzała na jej męża poważnie, trzymając w ręku list, który Arcyksiążę jej wręczył.- A więc ta osoba chciałaby dołączyć do SCR. Nie sądzę by ta marionetka miała jakieś złe zamiary lecz nie można jej ufać bazując tylko na liście, który otrzymaliśmy. Czemu nie przyjmiesz go w takim razie na okres próbny? Nie dziel się z nim bardzo ważnymi informacjami dotyczącymi SCR i dawaj mu tylko pomniejsze prace do wykonywania. Prędzej czy później okaże się czy ma dobre zamiary względem Stowarzyszenia czy złe. A wtedy bazując na tym jak będzie się zachowywał będzie można stwierdzić czy przyłączyć go na stałe czy za zdradę ukarać go. - Uśmiechnęła się czule do męża- Wiem, ze masz w tym momencie wiele spraw na głowie i bardzo ciężko pracujesz ale prosiłabym Cię byś się nie przemęczał za bardzo, jeżeli jest Ci za ciężko to powiedz mi a spróbuję Ci pomóc jak tylko dam radę.

Lucy - 14 Wrzesień 2016, 18:38

Głuche postukiwanie niewielkich obcasów Lucynkowych butów zdradzało nerwowy chód oraz przyspieszony krok, zanim jeszcze dziewczyna zdążyła pojawić się w polu widzenia. Zimne spojrzenia lustrujące jej oddalającą się sylwetkę zdawały się ciskać setkami drobnych kryształowych ostrzy, sukcesywnie wbijających się w jej drobne ciało. Oczywiście zdawała sobie z nich sprawię, podobnie jak zdawała sobie sprawę z niepochlebnej opinii na jej temat rozpowszechnionej wśród pałacowej służby. A przynajmniej tej większości, która nie miała oporów przed oficjalnym jej wypowiedzeniem.
To nie tak, że podstawa do jej powstania została zmyślona czy w najmniejszym choć stopniu podkoloryzowana, co z kolei stawiało Lu w niedogodnej pozycji, odbierając możliwość obrony. To też nie tak, że chciałaby czemukolwiek zaprzeczyć, wszystkim i tak doskonale znane były okoliczności pojawienia się kotki na Arcyksiążęcym dworze. Włóczęga z nadwyżką szczęścia. Nie to stanowiło jednak zasadniczy powód niechęci najniżej postawionych służących. Lucy już od samego początku pozwolić sobie mogła na więcej swobody, a i sam monarcha nie obciążał jej nadmiarem obowiązków. To jedynie wzmogło uprzedzenia.
Już niedługo.
Skierowała swe kroki ku własnej komnacie, mijając po drodze młodą następczynię tronu wraz z towarzyszącym jej kolejnym z niezliczonych tworów dziecięcej wyobraźni, powstrzymując się od ułożenia dłoni na śnieżnobiałych włosach dziewczynki. Zamiast tego splotła palce za plecami, jak gdyby chcąc uniknąć intuicyjnie wykonywanych gestów będących przejawem niepożądanych emocji, których ukrywanie przychodziło jej z coraz większym trudem. Cegiełka po cegiełce czuła jak walił się mur tworzony przez lata.
Nie chcąc kazać Arcyksięciu czekać, głównie z tego powodu, iż wciąż nie miała pojęcia jak bardzo nadszarpnęła jego kredyt zaufania swoim nagłym zniknięciem, jedynie opłukała ciało chłodną wodą, w pośpiechu włożyła czyste ubranie i z wciąż wilgotnymi włosami ruszyła na spotkanie z monarchą. Jednak tuż przy drzwiach uzmysłowiła sobie obecność dziwnego przedmiotu, który w tajemniczy sposób znalazł się na jej łóżku. Przecież nikt z mieszkańców pałacu nie miał dostępu do pokoju kotki, zwłaszcza pod jej nieobecność. Nie chcąc tracić czasu na bezsensowne stanie w miejscu – zastanawiać się mogła przecież także idąc – zabrała ze sobą pokaźnych rozmiarów książę, umieszczając ją w sakwie, po czym opuściła pokój, upewniwszy się, że tym razem pozostawia go niedostępnym dla złośliwych żartownisiów oraz wścibskich zazdrośników.
Obawy kotki przed prawdopodobną reprymendą jakiej nie omieszkałby udzielić jej Rosarium były przedwczesne, gdyż do samego Arcyksięcia dopuszczona nie została przez strażnika, który poinformował dziewczynę, że monarcha ma aktualnie na głowie sprawy związane z organizacją balu urodzinowego dla małej Alicji, a jako że dotyczyły one jego jedynej córki, stawały się jednocześnie tymi najistotniejszymi. Dowiedziała się również, że od czasu opuszczenia przez dziewczynę pałacu Arcyksiążę nie szukał jej zarówno osobiście, jak i nie przekazał dla niej żadnych dalszych rozkazów, na co sama Lucy odetchnęła z ulgą. Nikt nie zauważył jej nieobecności co oznaczało że Enkil był bezpieczny. Nie mając nic innego do roboty, w pośpiechu opuściła pałac w nadziei, że znajdzie miejsce spokojniejsze, by móc w spokoju zająć się tym, co zaprzątało jej głowę.

[zt]

Tyk - 14 Wrzesień 2016, 18:57

Okrutna z tej Rozaliny lisica, gdy myśli, że jej mąż ma zamiar ją związać i nie pozwolić w żaden sposób wyjść poza zaproponowane przez siebie rozwiązania. Oczywiście chodzi tu o takie metaforyczne wiązanie, wiecie, że ma zamiar podać jej kilka możliwości i ona musi z nich wybrać. Przecież nawet jeżeli podaje jej rozwiązania, które sam dostrzegł, to nigdy nie protestowałby, żeby ona sama wyszła z inicjatywą. Cieszyłby się wtedy! To by w końcu znaczyło, że żywo interesuje się tym o co ją pyta, zamiast rzucać mu od niechcenia odpowiedź.
I tu wcale nie chodzi o mackowate potwory! Bo czemu miałoby o nie chodzić?
Rosarium odwzajemnił uśmiech Rozaliny, choć nie skomentował jej słów. Jasne, były urocze i mógłby w podobnym tonie powiedzieć jej coś o przecenianiu swych lisich zdolności, lecz obecnie wolał zająć się ta marionetką, a później najzwyczajniej w świecie zająć się tym, co było niezbędne - a więc przygotowaniami do balu Alicji. Już i tak byli odrobinę spóźnieni przez to, że jego droga żona postanowiła się zakradać. Prawda?
Wysłuchawszy jej słów zamilkł na chwilę, by się zastanowić. Postanowił nie podejmować decyzji jeszcze teraz. (W ramach dygresji powiem, ze to dlatego, że gracz nam uciekł z forum i gdy przyszło podejmować decyzję, to stała się ona bezprzedmiotowa). Przytulił za to swoją żonę, której był wdzięczny za to, że oferuje mu pomoc. I w niepamięć puszczamy czasy, gdy była opętana przez złe duchy rudości i po obiecaniu pomocy spóźniła się na własny bal. Teraz by czegoś takiego nie zrobiła, bo już wyzdrowiała, czy też odprawiono na niej jakieś magiczne egzorcyzmy przez dobrych kapłanów, którzy za pomocą magicznej wody oczyścili słodkiego Lisa z rudości!
- Kochanie, wiem że nie powinienem tego mówić, szczególnie po tym co powiedziałaś, ale musimy już zejść do sali balowej, żeby sprawdzić czy wszystko jest na wieczór przygotowane.
Uśmiechnął się do niej, trochę żeby się na niego nie gniewała, że mówi o obowiązkach tuz po tym jak prosiła go, by się nie przemęczał, a trochę dlatego, że uwielbiał jej czerwone oczy. Oczywiście był jej bardzo wdzięczny, bardzo mu pomagała i dlatego tak stał jeszcze przez chwile, przytulając ją. Dopiero po tym czasie opuścili gabinet.

<ZT x2>

Khoeli - 20 Wrzesień 2016, 20:58

Cana uciekała przed Alice, starając się jednak by dziewczynka nie straciła jej z oczy. Mogłoby to oznaczać tyle, że się obrazi i sobie pójdzie, a tego nie chciała. Musiała jakoś zmusić panienkę aby ta znalazła się w kuchni. W końcu musi coś zjeść prawda? A patrząc na tę sowę, która właśnie ruszyła atakować Straszkę to na pewno bardzo jej w brzuchu już burczało.
Widząc czekoladowe straszydło udawała, że ją dopadło i że bardzo jej to przeszkadza. Że stara się przed sową ochronić.
Nagle jednak zauważyła, że Alice bierze do rączki coś, czego nie powinna dotykać. Szklankę z alkoholem. Szybko ruszyła w jej stronę. Jednak nie zdążyła zanim dziewczynka wypiła zawartość szklanki.
Podleciała do małej i od razu wzięła od niej szklankę z alkoholem i podała jej sok, aby dziewczynka pozbyła się nieprzyjemnego smaku z ust.
- Panienko jak się czujesz? - zapytała zaraz po tym. Patrzała na księżniczkę uważnie, nie starając się nawet udawać jakiś emocji. W jej oczach dziewczynka nie znalazła by żadnej troski. Pozwoliła aby Alice wypiła coś takiego i nie była z siebie zadowolona. Miała tylko nadzieję, że ojciec dziewczynki zbytnio się tym nie przejmie. Już raz spłonęła i wolałaby tego nie powtarzać.

Soph - 30 Wrzesień 2016, 22:35

Pędziła przez zdobne korytarze, tylko z przyzwoitości (i faktu, iż nosiła płaskie buty) nie ślizgając się po marmurze posadzek. Ktoś kiedyś straci jedynkę albo i dwie, jeśli nadal będzie się stosować takie polerki. Albo i nie, bo chyba tylko Sophie przekracza tutaj zawrotną prędkość tempa spacerowego.
Odbijało się to przede wszystkim na jej stroju. Bién, odbijałoby, gdyby wąska sukienka z czarnej bawełny nie miała z przodu uda rozcięcia sięgającego aż nieprzyzwoicie wysoko. Nie stanowiło to problemu (dla innych, Sophie jakoś nadal nie zdążyła sobie wyhodować poczucia moralności) o ile nie pokonywała tak jak teraz schodów w górę czy w dół. Wysoko rozcięte spódnice były przydatne w walce czy biegu, niemniej te pojęcia były dla większości spokojnie pomieszkujących w Pałacu kompletnie obce. Jeśli uprawiano sporty lub doskonalono walkę, zwykle robili to mężczyźni, którym nie odmawiano prawa do zakładania spodni. Niewiasty były stworzone do siedzenia i tworzenia dzieł sztuki – bardziej lub mniej udanych – albo zachęcane do tańca czy florystyki. W ludzkim świecie Sophie nawet nie pomyślałaby o zostaniu feministką, jednak tutaj klasyczny podział ról rzucał się w oczy tak agresywnie, że czasem niemal próbował je wydrapać.
Z oślim uporem więc i przewrotną, zawziętą przyjemnością, chadzała w sukienkach ciasno opinających jej zbyt chude ciało, w za krótkich, bo odsłaniających kolana halkach, gustownie prześwitujących tu i ówdzie koszulach oraz nade wszystko, w sprowadzonych ze Świata Ludzi jeansowych szortach i nieznanych tu raczej kaburach podramiennych. Widok broni na wierzchu, broni u kobiety, broni nie będącej ozdobnym pistoletem kapiszonowym, z którego można strzelić tylko raz (najlepiej do siebie, ostatecznie broniąc swojego nudnego życia czy niepotrzebnej nikomu do szczęścia cnoty) spokojnych bywalców pałacowych ogrodów przerażał za każdym razem, jakby zdolność do czynienia krzywdy w tej Szalonej Krainie była myślą zakrawająca na herezje.
Rosarium faktycznie przyzwyczaił ich do pokoju i dobrobytu w obrębie swoich murów – stwierdziła bezbarwnie, trochę do siebie, trochę do Folly, omijając na alejce parę osłoniętą koronkową parasolką – ale co z resztą Krainy?
Pędziła, a za nią podążała jaskrawoczerwona walizeczka, ile sił w… magii? próbując nadążyć za Akrobatką. Sophie nie miała, nie dała sobie więcej czasu niż na szybkie opłukanie ciała i wyszczotkowanie włosów, które tym razem, niemal wszystkie niepokorne pukle, zaplotła w koronę. Luźny francuski warkocz symetrycznie rozpoczynał się nad skroniami, niemal w całości zasłaniał uszy i kończył węzłem nad karkiem, spiętym rubinową broszą. Oczywiście zabiegom nie poddała się grzywka, jak zawsze żyjąca własnym, pokręconym życiem, powoli wysuwająca się z upięcia.

Skręciła ostro i ku oburzeniu wszystkich spacerowiczów przekroczyła niski murek-rabatkę pomiędzy alejkami, miast skręcić dziesięć metrów dalej w prześwit i już była u drzwi kolejnego pałacowego budynku. Oczy jej się zaświeciły, gdy ujrzała jasną, błyszczącą czuprynę pomiędzy stołami jadalni. Przemknęła obok Alicji, cmokając ją w czubek głowy i z mruknięciem „cześć kocie-Behemocie; pamiętaj o jutrzejszej lekcji” poleciała dalej, niemal niezauważalnym skinięciem głowy pozdrawiając nielubianą przez siebie Strażniczkę arcyksiężniczki. Cóż, Strażniczki nie musiały się lubić, ale niebieskooka jakoś nie potrafiła zmniejszyć dystansu w stosunku do Khoeli. Może to kwestia braku częstszej rozmowy, może gdyby usiadły przy gorącej czekoladzie… pff. Nie kwestionowała jednak sposobów ochrony skrzydlatej, szczególnie że dziewczynka była naprawdę dużo starsza. Nie musiała jej lubić, wystarczało, że Alice, którą nasza Akrobatka jak każde inne dziecko, a nawet bardziej niż każde inne dziecko, ubóstwiała, jest bezpieczna.
Przez korytarze, sale, zakamarki i jedną tajną ścianę (nie mylić z Tajnym Pokojem) wydostała się na wewnętrzny dziedziniec. Zupełnie zaaferowana umówionym spotkaniem ze znajomą Baśniopisarką, być może nawet minęła rzeczone dziewczę ramię w ramię, ze wzrokiem utkwionym już w dalszej części ogrodu, przeczesując przestrzeń zarówno pod kątem poszukiwanej osoby, jak i potencjalnych (i zwykle wyimaginowanych w strzeżonym jak forteca Różanym Pałacu) niebezpieczeństw. Walizka w kolorze włosów Nadii dzielnie sunęła za Akrobatką.
Nasza niedospana bohaterka nie zdołała dostrzec Baśniopisarki, lub też tamta nie podeszła po zauważeniu kobiety, albo i nie pojawiła się w miejscu umówionego spotkania (czy tez była tam, albo chciałaby być, niemniej to Sophie nie pojawiła się o umówionej porze - Cyrkówka nie bardzo ogarniała nawet, którą mamy godzinę pomimo dwóch kieszonkowych zegarków sprezentowanych przez Rosarium - najlepszy dowód, iż powinna więcej sypiać i mniej się martwić). Ruszyła więc, ignorantka, dalej, bo następnym przystankiem tego upierdliwie długaśnego dnia (spanie w przedziale pociągu się nie liczy, jeśli i tak musisz czuwać i nie spać, żeby Cię nie okradli, nie zabili albo po prostu żebyś wysiadła na końcowej stacji) było spotkanie z przyczyną całego zła w jej życiu, osobą bardziej irytującą od Folly w jej głowie i co zaskakujące, jeszcze bardziej zajmującej. Jej pracodawca, współkonspirator, arcydupek, człowiek, któremu była winna jedno (swoje) życie, wizjoner o strasznym guście do kobiet (jak z takiego połączenia mogła wyjść im Alicja? bo co do pochodzenia genów Nen wątpliwości najmniejszych nie miała) pałętał się gdzieś po pałacu i ona musiała go znaleźć. Niechby go przepastne bestie porwały.
Po rundce we wschodnim skrzydle i przepytaniu strażników - nie dziwiła się w sumie chłopakom, że nerwowo zerkali na browninga w kaburze, no ale błagam! - skierowała się w dokładnie przeciwną stronę, bo przecież znalezienie Rosarium w miejscu gdzie zwykle przebywał byłoby za mało zabawne. Czując się jak w grze miejskiej (pałacowej?) ruszyła śladem plotek i przywidzeń, by w końcu stanąć przed masywnymi drzwiami sypialni mężczyzny z informacją, iż po spotkaniu z żoną nosił się z zamiarem przygotowania do balu. Nie czując najmniejszego skrępowania zaskoczyła strażników, bo bez pytania i pukania nacisnęła żelazną klamkę i wślizgnęła się do środka nim zdołano zareagować. Well, była jego osobista sekretarką (jak bezczelnie to nie brzmiało na bladych ustach osoby, która dwukrotnie usiłowała go zamordować, choć większość o tym nie wiedziała), więc nie wyciągną jej teraz z komnaty. Jeśli nie z powodu jej dziwnie nieokreślonej pozycji w hierarchii pałacowej, to by uszanować prywatność Arcyksięcia.
Sophie - hrabina Esmé, choć w obecności Agashara przestawało to mieć znaczenie - domknęła dokładnie odrzwia i odwróciła się, bez przejęcia robiąc zakłady z Folly, czy zastanie go w mniejszym czy większym negliżu.


Na koniec końców --> Arcyksiążęca sypialnia

Alice - 3 Listopad 2016, 12:08

Wcześnie zaczął nasz mały urwis przygodę z alkoholem, choć zważając na wrażenia z nim związane nieprędko zechce ten czyn powtórzyć. Nieprzyjemnie piekące gardło, od którego rozchodziło się po ciele ciepło. Ale nie tak zwyczajnie, jak od piecyka, tylko takie dziwnie, jakoś od środka, od brzuszka. I ten okropny smak pozostający w ustach, choć płynu już dawno w nich nie było. Jak pozbyć się czegoś tak paskudnego? Najlepiej jak najszybciej.
- Okropne. Fuj – krzywiąc się z niesmakiem, wystawiła język z szeroko otwartej buzi jakby licząc, że to w jakimś stopniu pomoże. No ale uparcie pomóc nie chciało. Dziwne, bo na wątróbkę z cebulką działało. Usiłując ratować się poprzez częste połykanie jak największej ilości śliny, wzięła od Cany sok, a jego słodki smak niemalże całkowicie zatarł wspomnienie po palącym trunku. Kochana Khoeli, zawsze wszystko wiedziała.
- To smakowało paskudnie, ktoś jest naprawdę złym kucharzem, skoro popsuł sok wiśniowy. Nie da się popsuć soku wiśniowego! – podeszła do straszki, po czym lekko pchnęła ją swoimi małymi rączkami – teraz ty gonisz mnie! – krzyknęła biegnąc już wzdłuż długiego stołu. Nie zwróciła nawet uwagi na nieobecność piankowej sowy.
Jednakże alkohol musiał być wyjątkowo wysokoprocentowy, a i sama arystokratka nie upiła go znowu tak mało, odnosząc się do jej niewielkiego wzrostu i wagi, ponieważ już po chwili białowłosa księżniczka zaczęła odczuwać lekkie zawroty głowy, natomiast bacznie obserwująca ją Khoeli mogła dostrzec na pozór nieistotną zmianę toru biegu Alicji.
- Co się… - przycupnęła na marmurowej posadzce, odczekując chwilę, aż uczucie minie. Niestety, upłynęła jedna chwila, jedna dłuższa chwila, dwie chwile… a dziecku zamiast się poprawiać było w zasadzie tak samo. Tylko dlaczego tak się działo? To chyba nie dlatego, że była głodna? Mamusia niejednokrotnie straszyła małą Alice, że jeśli nie będzie jadła obiadu, to nie będzie miała siły na zabawę, ale jak dotąd nic takiego się nie wydarzyło, więc księżniczka nie brała tych słów do serca. Czyżby nastał ten dzień, w którym okazuje się, że to matka miała rację? A co jeśli…
Dłoń Alicji powędrowała w górę, układając się na ustach w geście zrozumienia z towarzyszącym mu przerażeniem. Przecież kiedyś już słyszała o podobnych objawach. To chyba wtedy, kiedy stała pod drzwiami gabinetu tatusia i słuchała jego rozmowy ze strażnikiem. Jego rozmowy zawsze były ciekawe, może nie do końca zrozumiałe, ale takie… takie dorosłe i mądre. I gdyby wtedy nie podsłuchiwała, to teraz nie widziałaby co się z nią dzieje!
Gorzki posmak, palenie w gardle oraz zawroty głowy. Tatuś mówił, że łatwiej otruć słabe osobniki, a przecież ona NIE ZJADŁA OBIADU! To oczywiste, że wypiła truciznę! Przecież nietrucizna nie smakowałaby tak źle. Ktoś chciał ich otruć. Musiała jak najszybciej ostrzec ojca. Na nią już za późno i tak umrze, ale jeśli tatuś będzie wiedział, że ktoś czai się na jego życie, to będzie ostrożniejszy.
Z pełnym powagi wyrazem twarzy, podniosła się z podłogi, choć przyszło jej to z lekkim trudem. Musi się pospieszyć.
- Khoeli, muszę ci powiedzieć, że jesteś najfajniejszą przyjaciółką jaką miałam. Niestety niedługo umrę, więc możesz wziąć moje zabawki i pokój. Tylko nie przyprowadzaj tam innej przyjaciółki! Muszę ostrzec tatusia – chciała jeszcze przytulić straszkę, ale stwierdziła, że zmarnuje tym jedynie cenny czas. Najszybciej jak potrafiła (a więc wystarczająco powoli, by Khoeli nie miała większych problemów z dogonieniem Alicji, o ile ruszy natychmiast) biegła korytarzem prowadzącym wprost do gabinetu ojca. Chciała go jeszcze zobaczyć, a także dzięki ostrzeżeniu zginąć jako bohaterka w jego ramionach.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group