Blokowisko - Wieżowiec nr któryśtam, mieszkanie jakiekolwiek
Iskra - 22 Październik 2014, 23:47
We found love in a hopeless place.
Mimochodem spojrzała na nuty oparte o stojaczek na keyboardzie i zmrużyła oczy, zastanawiając się, czemu grała przed wyjściem takie idiotyzmy. A potem ciepło, nie mające nic wspólnego z herbatą, rozlało się jej w piersi, bo przypomniała sobie, dlaczego zachowywała się jak trzpiotka.
Na usta wypłynął blady uśmiech - och, na litość, przestałabyś! - i przegonił mary, które otaczały ją odkąd tylko poczuła się trochę bezpieczniej, po wszystkim nad Morzem. Złożyła bokiem głowę na obciągniętych polarem kolanach i próbowała się zachowywać jak dorosła, rozważna kobieta - to znaczy nie rumienić się i nie chichotać jak jakiś niespełna rozumu debil.
Miał na nią zbyt duży wpływ.
Z tego wszystkiego zupełnie nie usłyszała jednak początku mowy Noriego, nie mogła się więc zaperzyć (chyba już pamiętała, jak taką emocję w sobie wywołać) i strzelić kontrargumentu, doskonale jednak doszło ją następne zdanie.
- Dobrze się czujesz? - zapytała, a dotąd uprzejmie chłodne spojrzenie wyrażało zdumienie wymieszane z pewną dozą niepokoju. Wychyliła się poza podłokietnik kanapy jakby miała zamiar położyć mu rękę na czole, by sprawdzić czy przypadkiem nie dostał gorączki. Jednak choć pusty kubek stanął stabilnie na puchatym dywanie, dłonie schowały się w powyciąganych rękawach.
- Zmieniają, zmieniają - rzekła tylko w zamyśleniu, niemal do samej siebie.
Może fakt, że Strach był najedzony spowodował, że nie wyczuwał kompletnego braku emocji pochodzących od Evy. Dopiero teraz dało się poczuć delikatne pasma ciekawości, a równocześnie i zmartwienia. Dobrze, że się sama pozbierała, inaczej musiałby się nieźle napocić, by coś zrobić z naszym uroczym katatonikiem.
Wychyliła się nagle jeszcze bardziej, przybliżając swoją twarz do jego tak, że widziała dobrze czubek strachowego nosa i czerwone oczy, które kiedyś z początku tak ją peszyły.
- Jesteś pewien, że wszystko w porządku? Nie wrzeszczysz, nie biadolisz, nie karcisz mnie jakbym była dwunastolatką, którą dotąd zawsze w moim miejscu widziałeś. - Odsunęła się drobinę, nadal jednak opierała się dłońmi i kolanami o podłokietnik, a jaskrawe oczy żarzyły się bardziej niż przez cały zsumowany czas, który przebywał w jej pokoju. Przekrzywiła głowę w geście zaintrygowania niemal swoistym dla naukowców. - Nie zrozum mnie źle - to naprawdę odświeżająca, idąca mi na rękę odmiana, ale chyba chciałabym poznać przyczynę… - Wspomniała sobie jego opór w samej rozmowie o Krainie, niezrozumiałą dla niej do pewnego czasu niechęć do myślenia nawet o powrocie tam, krzyki Noritoshiego po powrocie do domu, bo ich rozdzieliło…
- Uchylże rąbka tajemnicy: co się zmieniło? Przecież dostawałeś paranoi i dreszczy na myśl o Wrotach, chciałeś mi zabronić tam chodzić. - Nikt nigdy nie nazwał Iskry mistrzynią taktu. I prawidłowo.
I niby nie powinno jej interesować co i z kim robił, ale sam się zaczął, nie? No i wtarabanił się jej do pokoju.
Przechyliła głowę jeszcze drobinkę, a płomienne pasma rozsypały się jej po policzku.
Noritoshi - 26 Październik 2014, 16:39
Niezmierzona wciąż przez jego umysł, nieobliczalna w każdej wypadkowej ich gorętszego starcia, nieprzyjemność obeszła go w pośpiechu i będąc na wyciągnięcie ręki. Nie, bliżej: na zdawkowe zakłucie spojrzeniem. Co za tym idzie, nie musiał doglądać jej zaperzenia się, a ponadto, jak mu się wydawało po odłożonym kubku, wyprosił się o zwrócenie na siebie uwagi. To byłby dobry ruch, bo spodziewał się dłużącej, niewygodnej i męczącej rozmowy.
Czy Noritoshi dobrze się czuje? Najlepiej, aby sama to sprawdziła.
- Pojedzonym na parę dni. Zatem... - rozłożył ręce w geście braku objawów złego samopoczucia - ....marne szanse na negatywną odpowiedź.
Długi czas nie mieli okazji znaleźć poważnego tematu w rozmowie, a on pierwszy raz widział poturbowaną Evę. Niekoniecznie tylko z troski przyglądał się tej sprawie tak dokładnie, z wyrafinowanym i właściwym sobie profesjonalizmem, wynikającymi z jego natury. Ciekawość i odrobina obaw przekonująco obwieszczały mu swoje racje.
Spojrzał na schowane w rękawach drobne rączki Iskierki. Gdyby czuł się po staremu, wyprosiłby się o objęcie go nimi, dbając by dotykały nadzieję, odnajdywały motywacje, czuły bezpieczeństwo.
Teraz prawdopodobniejszym było domyślanie się, że po wizycie w łazience zrobiło jej się zimno - i nic więcej. Nawet bliskość jej twarzy nie prowokowała go do kontynuacji dawnych zachowań. Żadna kość nie została tknięta choćby grupką nerwów proszących się o gest opiekuńczości. Pustka, a jednocześnie spełniona pełnia emocjonalna, niczym ta księżycowa, chrzczona przez wilki. Ale też i znajomość od paru minut pewnego stanu rzeczy, rozwodzonego w tym czasie z każdego kąta wątpliwości. Wyczekiwał tylko pewności co do nękających jej głowę wyrazistych zamyśleń - zamyśleń wodzących po jego osobie.
Może wyczekiwanie to potrwa dłużej, bo odsunęła się. Ale jednak zauważyła w nim tę zmianę, której Pan Ishiya był w pełni świadom i nie tęsknił za poprzednim stanem. Nawet więcej - wolał obecny.
Drążyła sprawę dalej, idąc po nitce, która prowadziła w nieznaną przestrzeń, skrytą za winklem. Użyła pytajnika w mowie, przechyliła twarz zdolną zawsze nakarmić go bezstratnie, lub prawie bezstratnie. Oczekiwał po niej pomocy, lecz nie posiłku, co nie często mu się zdarzało. A nawet była jedynym potwierdzeniem tej reguły.
Przekrzywiła się i zajrzała za winkiel labiryntu jego zmian.
Nić została urwana. W tym mroku, skrytym za doglądanym zakątkiem, przekuł ją wzrokiem. Rzuciła pytanie jak kości, dając mu poczucie nadejścia odpowiedniej chwili, a jego przeglądanie koła rozterek - trzystu sześćdziesięciu stopni wątpliwości - dobiegło końca.
Wynik wyniósł krągłe zero.
- Nie, nie dwunastolatkę. Więcej - zawsze widziałem w Tobie człowieka.
W skórze tkającej kanapę wypaliłby dziury wzrokiem, ale może już dla niej kanapy nie było odkąd te słowa doszły jej uszu? Jad sączył się z sylabami, toczył się przez usta jak przez igłę w powietrze i w jej organizm.
Czy uodporniła się na zagadkowość swojego bytu? Taka niewiedza która potrafi dręczyć niezliczonymi pytaniami i momentami zawahania. Od tego zależy, czy Strach tylko odkrył znaną jej rzecz, czy też wie więcej niż sama po sobie się spodziewała; po swoim domniemanym człowieczeństwu. On, oczywiście, liczy na to pierwsze.
- ...Ale nim nie jesteś. - rzekł z wyrzutem, czując się przez nią oszukiwany w ostatnich długich miesiącach. On wyznał jej swoje pochodzenie, skrawki swojej przeszłości wraz z popełnionymi błędami...
A ona?
- Powinienem się domyślić wcześniej. - "...ale nie dawałem sobie szansy, dopatrując dwunastolatki którą chcę się opiekować. Jak nad siostrą od której mnie rozdzielono niemal wieki temu."
Nie byłby sobą, gdyby wstręt do trzymania magicznej istoty pod jednym dachem odczuwał. Prosiła się o uchylenie rąbka tajemnicy i niech pretensji nie ma - według Noriego, prawo do nich sobie zabrała. Nie wygoni jej na ulice, bo wie zbyt wiele. Nie zabije, bo szkoda byłoby stracić sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wybuchowej natury.
Musi wiedzieć, kim dokładnie rudowłosa jest. Wszelkie jej powiązanie z MORIĄ najpewniej wyjdą na ich korzyść lub jej niekorzyść. Człowiek robiący za dziennikarkę w sprawie Krainy Luster to zbyt duże niebezpieczeństwo dla jego osoby, o ile za promotora ma osobistość ze wspomnianej korporacji. Albo jakiejkolwiek innej o złych zamiarach wobec Strachów.
"Czas trzymać skowronka w garści."
Czas myśleć, komu się zaufało, Noritoshi!
Iskra - 2 Listopad 2014, 22:34
Odsunęła się, a w oczach dało się zauważyć nikły przebłysk niepewności, wywołany jego zachowaniem. Kolejne słowa, padające jak kule, jak ciosy, na niczego nieświadomą, nie rozumiejącą rudą. Niemal jakby to już nie był jej Nori.
Uważaj, czego sobie życzysz, hę? Poprzedni raz, gdy powiedziała sobie te słowa, też nie był za szczęśliwy.
Przede wszystkim, nie wiedziała, że blondyn jest Strachem, nie powiedział jej tego nigdy, nie wspomniał pewnie nawet. Myślał, że fakt, że dodatkowo sobie jeszcze kiedyś tam umarł też jej nie podgrzeje, jak historia z Jestem mordercą?
Wobec tego nie zrozumiała wcześniejszego zdania tak, jak tego chciał i odpowiedziała, nieco zdezorientowana:
- No na pewno, skoro jesz jak ptaszek. - Zwykle wspólne kolacje kończyły się tym, że sama Eva pochłaniała podwójną porcję, a część jedzenia i tak zostawała jeszcze na drugi dzień - a nie miała pojęcia, że współlokator w zasadzie nie potrzebuje pożywienia. Pardon, nie potrzebuje takiego pożywienia.
Odsunęła się, bo w szkarłatnych oczach nie zobaczyła uśmiechu, sympatii, nadopiekuńczości, do których się przyzwyczaiła, i które idiotycznie brała za pewnik.
Co zrobiłaby z wiedzą, iż Noritoshi jest Strachem? Miała o nich trochę informacji, choć głównie nie pochodziły z doświadczenia, a zostały przeczytane i większość nie napawała optymizmem. Ale czy nie przyjęła do wiadomości, że blondyn jest ojcobójcą? Czy nie obejmowała go potem, czy uciekła spod jego dachu? Nie to jednak jest bezpośrednim przedmiotem dyskusji, choć posiadając wiedzę o prawdziwej rasie współlokatora z pewności miałaby mniejsze problemy ze zrozumieniem zmiany w jego charakterze.
Zmiany, która opętała mężczyznę zapamiętanego przez Evę jako osoba słodka, trochę neurotyczna, uparta i zdecydowanie ludzka. W tych ciężkich, pełnych zgorszenia słowach nie było nic ludzkiego.
Nie przyszło jej do głowy najprostsze rozwiązanie: że faktycznie uważał, że ruda nie jest Człowiekiem. Tym bardziej, iż Iskra pomimo swojego niejasnego rodowodu za Człowieka uważała się w pełni: mimo manifestacji mocy u niej i Joanne, mimo wejścia w ich życie sił, które nie powinny się zwykłymi polaczkami interesować. Być może nawet pomimo e-maila czekającego na nią za hasłem z linii papilarnych i bionicznej próbki, oświadczającego pogodnym tonem, iż ostatnie badania wykazały całkowitą zgodność materiału genetycznego z DNA pobieranym od Marionetkarzy.
Nie przyszło jej do głowy, dlatego przyjęła najbardziej prawdopodobną opcję, że - z jakiegoś powodu rozgoryczony bardziej niż ma prawo - pije do jej niedawnego stanu.
- Nie wydziwiaj - burknęła, bo jednak nadal była we wstrząsie posttraumatycznym, nadal nie dało się z niej wykrzesać większych emocji, nawet pomimo pęczniejącego w piersi zdziwienia jego słowami-kulami. - To były tylko powierzchowne zadrapania. Nic mi nie jest oprócz tego, że się śmiertelnie przestraszyłam. - Przeczesała palcami włosy; tak krótkie już niemal wyschły. Gdyby nie zjadliwy ton, którym wypowiedziano te trzy krótkie zdania, obróciłaby wszystko w żart, szukałaby śladów ironii brzęczącej w zgłoskach, odgrywania się za niezliczone chwile gdy jej Nori nie wiedział czy ruda żartuje czy mówi najzupełniej poważnie.
Wstała i - nieomal potrącając pusty kubek - rzuciła się na stojący po drugiej stronie wąskiego pokoju fotel. Po drodze potknęła się o przecinający powierzchnię podłogi kijek, który znikał za zajętym przez Iskrę meblem i zasłonami z okna spod łóżka, ale nie powiedziała ani słowa, i to było naprawdę niepokojącym objawem.
Spojrzała na blondyna ponuro, nadal nie pojmując, nadal nie wierząc, że to wszystko dotąd było atakiem.
A hipotetyzując, czy ktokolwiek da wiarę, że da się wysłać Evę Markovski w miejsce, w które ona nie chce się udać, lub odesłać ją skądś bez jej zgody? Ewentualnie, zlikwidować dziewczynę, która bez użycia jakichkolwiek mocy, niemal gołymi rękoma zabiła cztery mutanty, a resztę stada, które ją zaatakowało, przepędziła?
I już nie wiadomo czy Noritoshi powinien się bać faktów, które zna, czy tych, o których jeszcze nic nie wie.
Noritoshi - 10 Listopad 2014, 23:49
Nocna wizyta na cmentarzu sprzyja napływowi weny.
Zwłaszcza gdy poszukiwany jest na nim spokój ducha.
Głównie swojego ducha.
Przenikalność obrazów jednego w drugi może być zarówno pięknem jak i zmorą. Bo albo pozwala dostrzec więcej, albo nie pozwala skupić się na którymkolwiek z kadrów - zwłaszcza gdy zażarcie przenikają się one nawzajem, bawiąc się w kotka i myszkę ze skupieniem obserwatora. Ma jednak bardzo ważną cechę: zwiększa teoretyczne pole widzenia. I jedną trochę mniej kluczową: pozwala ukrywać pewne niedoskonałości.
Strachy mają niezdrowy i niekontrolowany tyk robienia się w części przezroczystymi bądź półprzezroczystymi. Szkoda, że jeszcze nie skojarzyła jego objawów i osoby z tą rasą; ewentualnie: miała szczęście unikać takich odchyleń od standardowego widoku. Ponadto, gdyby nie jego szczególne i wciąż niepojęte upodobanie wobec osoby Evy, wżerałby się w jej emocje bez wzajemności i zostawiał pustkę - bo od zawsze, aż po dziś dzień, tylko się raduje jej emocjonalnością - co byłoby kolejnym powodem do poznania się na jego rasowej naturze.
Wciąż jednak nie wie, że jest pół-duchem. On też nie wie, że ona nie wie.
Nie chciał tamtego pamiętnego dnia spowiadać się ze wszystkiego - wolał rozłożyć na raty ten ogrom zwrotów akcji w swoim nędznym życiu. A potem zwyczajnie zapomniał o tym szczególe wspomnieć. Rozmiar i upartość mocarnego wahadła zarządzającego jego emocjami go usprawiedliwia. Że mu się umarło? A phi, nie takie rzeczy się zdarzają!
- Tak, mało jadam, taka przecież moja natura. - Po raz wtóry nie mówił wprost o tym, bo powód wydawał mu się być przez nią znany.
Przeprosiłby, gdyby wiedział co za "demony" jej myśli pętają. A co! A potem znów powiedziałby coś oschłego. Bo zmienił się, bo mu wolno, bo nie przypilnowała go na tyle wystarczająco, by zaopiekować się nim, a spacerowała po Krainie, zostawiając ich przyjazną relację na nieukończeniu.
Ton jej wypowiedzi nie poruszał go w żaden sposób. Ten jego spokój musiał działać na nią nieprzebraną żadną miara irytacją. A przynajmniej powinien, łącznie z podsycaniem zapytań o jej Noriego.
- Twój stan zdrowia oceniam na trójkę z małym plusem. Ewentualnie na pełny dobry - to zależy, czy jesteś ranna gdzieś jeszcze. Ale to tylko jedna składowa całego równania.
Nie powiedział wprost, że nie o to współlokatorkę zapytywał. Pogrywał z nią, tak jak ona, w jego mniemaniu, z nim. Uznawał, że zwodzi go od tematu, zawierzając w tym swoje huczne powodzenie. Bo to tylko głupi Norito, który jej ufa bezgranicznie, cokolwiek nie będzie paplać, zatem nie musi się specjalnie wysilać. Tak, jasne... skończył się ten Nori i nie wiedzą nawet, kiedy.
Przespacerowała się po pokoju, poprosiła się o kolizję z kubkiem pozbawionym herbaty oraz z kijkiem. Obu nie dostała, podobnie jak nie dostawała wyraźnych powodów do ataków ze strony Pana Ishiyi.
Zbyt długo już spoczywał między meblami jej pokoju. Nie, między jej meblami swojego pokoju - tak mu lepiej myśleć, kiedy to rozważa fakt na ile dał się jej omotać. Kłamstwa mają to do siebie, że choćby użyło się takiego raz, ciężko wyzbyć się zarzutów o ich powielanie. To nie tylko oznaka braku ufności, ale także, a może przede wszystkim, efekt podejrzeń o ludzką walkę interesów i lepszej prawdy.
Niewiedzę o jej rasie traktował jako zakłamanie, a nie zwyczajne niedopowiedzenie.
A coraz bardziej przekonywał się do myśli, że jego Eva to nie jego Eva, a po prostu obca istota starająca się robić swoje.
Nawet nie wiedział, jak bardzo był zgodny z prawdą w tym myśleniu, biorąc pod uwagę jej maskę i niemożność wypowiedzi na niektóre tematy. Tyle tylko, że na siłę dopisywał jej wrogość.
Bardzo niepotrzebnie to czynił.
- Evo, przejdźmy się na balkon. - zaproponował uznając, że im obu potrzeba świeżego powietrza. Bo to obecne w pokoju zagotuje się od ich spojrzeń, od pośpiesznych odzywek, od wygadywania sobie nowych rzeczy. Od wszystkiego, ale nie od kaloryfera, który może jest nawet zakręcony.
Poza tym czuł, że zaraz dostanie cholery od tej ciasnoty!
Wyciągnął w jej kierunku dłoń w geście zaproszenia. Nie zamierzał wieczność czekać na jej zdecydowanie się - w wypadku bycia upartą, mogła spotkać się z jego usadowieniem się naprzeciw, na podłodze. Ponownie.
Mimo wszystko, obstawałby przy wizycie na zewnątrz. Nawet by odsunął firankę, otworzył drzwi i przepuścił ją pierwszą, a gdyby napomniała o zimnie, przyniósłby płaszcz z przedpokoju. Wszystko, byleby jak najprędzej w otwartej przestrzeni kontynuować rozmowę. Bo nie chce wybuchać, nie potrafi nawet w obecnym stanie tego sukcesywnie poczynić - byłby karykaturą zaniesienia się irytacją.
Przede wszystkim chciał się jasno wyrazić. Bez zbędnych niedopowiedzeń, które wyszły ostatnim postem, ostatnim dialogiem.
Przynosił posłaniec złe wieści.
Choć nie kłamał, brał udział w kłamstwie.
Albo mówił to, czego odbiorca sobie nie życzył.
Efekt bywa podobny, bo jaka różnica, jeśli mówi się to samo i tak samo - przekazuje się znane sobie informacje i nie martwi się o to, czy kogoś one urażą?
Nori nie miał dobrych wieści dla niej.
Gdy upewnił się, że przynajmniej stara się go wysłuchać, zaczął okrężną drogą:
- Ja rozpoznaję pewne rzeczy w osobach ze swojego otoczenia. Nie prosiłem się o tę moc, nie chciałem tego. Spojrzałem na Ciebie, gdy tak natrętnie dobijałaś się do drzwi. I drugi raz później, bo odkryłem coś niepokojącego. Przykro mi to stwierdzić, ale nie jesteś z gatunku homo sapiens sapiens. - Zatrzymał się tutaj i głęboko spojrzał w jej oczy, choć dotąd i tak miał je na uwadze. Po aurze, którą chciał teraz wyczuwać, z pewnością poczułby, że Eva nie wie do czego pije(?).
Na sekundę jego całe ciało, z wyjątkiem skrzydeł, zamigotało jak obraz na psującym się hologramie - wiersz po wierszu pikseli, naprzemiennie, ulegał znikaniu, a finalnie impuls przeszedł przez cały obraz i go zniekształcił. Może lepiej pomyśleć, że to omamy?
Przekazał wieść jak ten wspominany posłaniec, oznajmiając jej rasę;
- Znacznie bliżej ci do Marionetkarzy. A wiesz co to oznacza? - odrzekł powoli i wyraźnie, zwracając uwagę na każde swoje słowo. Zapewne teraz wyczuje jej zdziwienie czy podobne uczucie. Albo obróci jego słowa w żart i powie/pomyśli by więcej sypiał/jadał? To bez znaczenia, bo na tym nie zamierzał poprzestać.
- Czuję się oszukany przez najbliższą osobę, jaką mi byłaś! -zaniósł się z cząstką wewnętrznego bólu w głosie i odwrócił wzrok w stronę budzącego się do życia miasta. Nie płacz, nie smutek, ale poczucie bycia oszukiwanym oraz strach przed byciem szpiegowanym. Niekoniecznie przez nią szpiegowanym.
No dalej, niech zabije go ponownie Lucky; niech zadzwoni do niego ojciec; niech w końcu walnie ten piorun bezradności. Wówczas poczuje się tak jak ona. I najpewniej zdoła zrozumieć, że nie wiedziała o swoim pochodzeniu. Nie mogła wiedzieć.
Wskoczył na barierkę, nie dbając o asekurowanie się dłońmi. Najwyżej poleci.
"Krawędź - oto dobre miejsce do rozmyślań."
Głód w nim się odzywał. Katharsis swoje kosztuje, a go nie stać zapłacić w obecnych w nim zasobach, więc wygasa jak zapałka na wietrze i staje się materialną pustką.
I ponownie, impuls przetrząsł jego ciałem, oferując zniekształcenie. Problemy z wzrokiem. Evo? Może Ty także musisz do sanatorium? Choroby bywają dziedziczne!
Jedzie przez miasto karawana z zatrutym mięsem.
Jeśli wie, co przewodzi, musi działać dla wyższego celu od zapewnienia mieszkańcom pożywienia.
Jeśli zaś nie wie, na pewno nie jest oszustem - ją oszukano. Oszukał inny handlarz, przypadek, czy też może boski zamiar.
Kim jest przewoźnik Noriego?
Sumieniem, które nie pozwala mu dostrzec pewnych rzeczy (zatrutego mięsa)?
Wewnętrznym mechanizmem autodestrukcji (trucicielem), wpisanym w jego psychikę odkąd zaczęło mu się życie sypać?
Jedno i drugie.
I obaj przewoźnicy walczą o to, czyja karma zostanie skonsumowana.
Zła karma w taki oto sposób wkradła się w jego dzisiejszy jadłospis. Tylko czekać, aż zacznie oddziaływać w jego organizmie.
Bo, czy Nori musi dla niej być roztargniony z racji niepowodzenia w zamieszkiwaniu z Człowiekiem?
Wcale nie - może poczuwać się teraz do obowiązku wzięcia ją siłą, ogłuszenia i wysłania do Morii, jak to się robi z ukrywającymi się magicznymi w świecie ludzi. Bo kto zabroni Strachom pracować dla tej organizacji? Zwłaszcza gdy na takiego wydano zlecenie zabójstwa przez samego cyrkowca, czyli ich dzieło?
Tak, zaprowadzenie jej tam, choćby po to, by poczuć jej strach - bo każdy magiczny winien się bać tej organizacji - napawało go, skrywanym w czasze, optymizmem. Zła karma zwisa nad nim niczym burzowe chmury na lasach za miastem. Zła karma gromadzi się w nim jak woda w podziemiach i czeka na odwiert by wybuchnąć jak studnia artezyjska.
Iskra - 12 Listopad 2014, 16:56
Gdy stwierdził, że ruda nie jest Homo sapiens sapiens, nie zareagowała. Nie zewnętrznie w każdym razie. Mogła wziąć pod uwagę, od momentu gdy dowiedziała się, że on też Człowiekiem nie jest, że posiada jakieś moce, jak każdy magiczny zresztą. Ale nie; po co się przejmować, że może czytać w myślach, widzieć przeszłość, przyszłość, odczytywać emocje, prawda...? Mogła? Mogła. Ale wolała grzać się w cieple jego akceptacji, omijając fakt, że naraża się na niebezpieczeństwo, siebie i rodzinę, przebywając koło kogoś, kogo możliwości do końca nie zna.
Zarzuciła mu kiedyś naiwność, postawę baranka - pamiętasz to jeszcze, Noritoshi? A tu okazuje się, że to ona wykazała się rozsądkiem godnym bezmózgiej blondynki. Tyle ostrożności i dystansu w kontaktach z ludźmi, z przyjaciółmi, by skrewić w tak prostej relacji!
Nie zauważyła jego nienormalności, tak fizycznej czy osobowościowej, bo nie miała kiedy, bo myślała, że nie są sobie nic winni, że mogą żyć obok siebie, może nawet ze sobą, w pokoju, w spokoju, bez inwazji, jako miłe, sporadyczne towarzystwo. Czyż nie zwierzał się jej ze strachu przed MORIĄ? Czyż gdyby nie chciała, mając go pod dachem, nie doniosła by na niego odpowiednim władzom już dziesiątki razy? Czyż zrobiłaby komuś dokładnie to samo, co przydarzyło się jej rodzinie?...
Więc co jesteś jej winien, Noristoshi? Albo - czego zdecydowanie nie?
I'm only human
Of flesh and blood I'm made
Human
Born to make mistakes
Jedna składowa? Czyli prócz oceny jej stanu zdrowa co jeszcze wymyślił? Mężczyzna od samego początku nie był sobą. ...A może był, tylko była zbyt pochłonięta swoim, wymykającym się zupełnie z rąk, życiem? Ale nie była mu niczego winna. Nie widywała go często. Nie można nawet powiedzieć, że byli przyjaciółmi. Potrząsnęła głową, marchewkowymi pasmami obsypując oparcie masywnego, skórzanego fotela, gdy przed oczami stanął jej obraz babci opowiadającej o cnotach, które powinna posiadać każda szanująca się panna.
Nie jestem mu nic winna, mamie. Nic! Czy sam zainteresował się kiedykolwiek moimi wycieczkami do Krainy, czy zechciał mi towarzyszyć - towarzyszyć, nie bawić w bodyguarda! skoro tak mu zależało na moim zdrowiu i człowieczeństwie? Dopiero teraz, gdy zauważył, że coś jest nie tak, i to nie jest w formie ochrony, a oskarżenia!
Wyszła z nim na balkon, wsuwając uprzednio stopy w białe czeszki, w których chodziła po domu. Po mieszkaniu. Trzeba się przestawić.
Gdy wysunął rękę, by pomóc jej wstać, by poprowadzić ją elegancko do przejścia, by cokolwiek, zobaczyła nie wyciągniętą dłoń blondyna, a swoją własną, w niemal identycznej sytuacji, w parę godzin wcześniej. Propozycję szczerości, serdeczności, porozumienia. I, ponieważ wszystkie idiotki z książek nie potrafią się uczyć na własnych błędach, zrobiła mimowolnie, bądź nie, to samo, co zrobiono z jej dobrą wolą: zignorowała rękę mężczyzny, wstała samodzielnie i spokojnie poszła ku drzwiom balkonowym.
I'm only human sometimes
I am the king of disorder
I'm only human sometimes
The sins of the father
The sins of the flesh tonight
Na oświadczenie o posiadaniu mocy, która pozwoliła blondynowi stwierdzić, iż Iskra do końca Człowiekiem nie jest, nie panikowała aż tak bardzo. Tak jak ujęte jest na początku, błyskawicznie uświadomiła sobie, iż zapracowała na to sama i sama musi z tego wybrnąć. Już otwierała usta, by uchylić rąbka tajemnicy, zminimalizować poczynione przez siebie szkody, wyjaśnić cichym, niespokojnym tonem o obciążeniu genetycznym - i nie miała tu na myśli alkoholizmu ojca - pchającym ją w objęcia Krainy Luster, gdy kolokwialnie mówiąc, shit happened.
I nie chodziło o Noriego Nowy Zepsuty Hologram.
- Nie pieprz - uśmiechnęła się gorzko, odsłaniając z szoku i palącej wściekłości część tego, co znajdowało się za maską, którą Nori twierdził, że znał. Dziewczyna dowiaduje się, że nie jest tym, za kogo przez ponad dwie dekady się uważała, a ten tu chłopaczyna za największą tragedię uznaje, że to on został oszukany! - Najbliższą? Zagraniczna studentka, która od roku wynajmuje u ciebie pokój jest ci najbliższą osobą? Powodzenia w nawiązywaniu zdrowych relacji.
Wszelkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że w tym momencie u choleryka powinien się zacząć napad szału. Krótki i głównie zewnętrzny, niemniej szalenie gwałtowny, któremu należy czym prędzej zejść z drogi i nie przerywać, jeśli nie chce się doświadczyć spotkania trzeciego stopnia z jakimś właśnie tłuczonym przedmiotem lub rzeczonym cholerykiem. A jednak Eva była tak rozregulowana emocjonalnie, tak tych emocji wewnętrznie pozbawiona - bo, mimo że nie dano znaku, by Noritoshi zaczął się Evą żywić, a jedynie ją wyczuwa, Iskra nadal czuję się, jakby głowę wypełniał jej kłąb waty - i równocześnie gdzieś poza granicami świadomości tak bardzo nimi wypełniona, że nastąpił u niej nielogiczny przeskok, przesunięcie w impulsach elektrycznych, i miast zwykłego zachowania: napływającego falami gniewu, zawężonego jedynie do celu pola widzenia, nieznośnego brzęczenia w uszach zalała ją struga lodowatej nienawiści.
But I'm only human
And I bleed when I fall down
And I crash and I break down
Dopiero gdy otrzeźwiała odrobinę, zobaczyła, zorientowała się, że była już w połowie pokonywania drogi pomiędzy nim a sobą. Nim. Nie potrafiła teraz myśleć o współlokatorze inaczej. Znajdowała się ledwo kilka kroków od mężczyzny, choć pierwotnie stanęła na drugim końcu długiego balkonu, obejmując się ramionami w geście starym jak świat. Stanęła w miejscu, w takim jeszcze punkcie, że nie mógł się zorientować czy aby na pewno chciała go zaatakować. Wiedziała, że takim stanie jej twarz przypomina gipsową maskę pozbawioną mimiki i tylko nienaturalne oczy gorzeją uczuciem, którego nikt w duszy Evy nigdy się nie spodziewał.
Rozluźniła ramiona, ręce przycisnęła do boków i próbowała nie pamiętać, że właśnie była w trakcie umiejscowiania na jego ciele przebiegu nerwów, które pozwoliłyby jej spacyfikować barczystego mężczyznę jak małe dziecko.
Czyżby intuicyjnie wyczuła jego złe myśli, złe zamiary i ruszyła do samoobrony? Gdy opadł na barierkę jak jakiś karykaturalny ptak, kolejny raz migocąc w sposób, który przywodził jej na myśl tylko popsuty program, odwróciła się bez słowa i wmaszerowała do pokoju, a potem do kuchni, by zająć czymś ręce. Ręce, które aż świerzbiły, by dać mu nauczkę i zamknąć mężczyznę na balkonie. Nawet mimo, że będzie mógł się wydostać przez swój pokój.
...Zrobiłaby, gdyby postawił ją w sytuacji bez wyjścia i zagroził chwiejnemu spokojowi jej bliskich.
Noritoshi - 22 Listopad 2014, 15:20
Ciekawie mi się przy tym pisało, wprowadzało korekty, a pomysły same wpadały do klawiatury, omijając nawet moją głowę: klik
Obserwował z ukrycia przeładunek. Był jednym z poszukujących oznak przyszłych zbrodni, z którymi będą w korelacji jako ofiary. Posłanników do nich – do dłużników - spodziewali się każdego dnia.
Nie chcieli oddawać potrzebnych im narzędzi, zakupionych za wykradziony kruszec.
Dziś jego wybrano na pełnienie warty. Gdyby nie on, karawana jechałaby dalej; gdyby nie on, zła karma znalazłaby innego właściciela.
Oczekiwał posłannictwa, doczekał się wysłannictwa. Skorzystał z zatrutego mięsa, niosąc je do wioski. Posłańca nie miał kto wyjrzeć - ten przyszedł i wykradł przedmioty martwym ciałom.
Wystarczyło dopełniać obowiązków i przynieść dobre wieści, zamiast żądać tylko swojego szczęścia i źle mówić wieści.
Wolał szukać nieszczęścia w Evie od bycia jej Norim.
Ucieczka nigdy nie była mu posłuszna. Owszem, wywoływana zawsze o czasie, pozwalająca uciec od natłoku niechcianych zdarzeń. Ale zawsze korzystał z niej pochopnie, zawierzając jej wszystko i pomijając konsekwencje.
Najbardziej mszczą się na nim niewykorzystane okazje. Szczególnie te pozbawione jego towarzystwa z racji prędkiej ucieczki w przestworza.
Czyny takie jak odwrócenie się plecami, uznawanie, że to on ma problem i rozważanie, czy jest jej wrogiem; prosiły się Sprawy Wyższej o gorycz w jego dzisiejszym działaniu.
Straszną gorycz.
Dlaczego jest takim upierdliwym wrakiem, że nawet musi się prosić o bezdotykową zabawę w pokrywanie siebie nawzajem rdzą? Rdzą, bo już nawet tego rozmową nie można nazwać; bo miast wodą przeczyścić nieznajome przedmioty, które najczęściej są nierozpoznawalnymi tylko za sprawą otulającej je warstwy kurzu, dopatruje się nie wiadomo jakich teorii i usiłuje ukazać ich zgoła inną formę. I wszystko rdzewieje – on, czas, rozmówca... A potem wini wilgotne powietrze, duszące się między ich dwojgiem, choć powinien siebie i swój deszcz.
„Korozję rozprzestrzenia” - powinien mieć tak wpisane w rangę, w zawód, wypalone na skrzydłach i ulotkę z taką treścią dawać każdemu na powitanie, ażeby nawet nie próbował się w myślach zachęcić do wejścia z nim w gdybanie.
Bo się zdrowym nie wyjdzie – to tak cholernie znajome jest…
Na szczęście, tylko ten Nori radzi sobie z tym rdzawym zadaniem lepiej niż wydaje się, że jest to dozwolone – pracownik miesiąca!
Wspólne wycieczki do krainy byłyby dla niego miłym rozmaiceniem w samotnych dniach, a nie rozmyślał o tym za wiele, mając w pamięci ich jedyną dotąd kłótnię o wyprawy za Lusterko.
Jej słowa nie mogły być prawdą. Jak może tak mówić?! Nie wierzył, nie chciał wierzyć, nie słyszeć, nic…
Najlepiej stracić wszystkie zmysły.
To było potężniejsze od ostatecznego ciosu w walce z Lucky, prowadzonej między kamienicami, kiedy myślał tylko o jednym: ostatni raz będzie dziwactwem i może w spokoju dołączy do siostry, albo ona za jakiś czas do niego – w zależności, czy nadal wtedy jeszcze żyła.
Eva była mu jedyną osobą, do której miał zaufanie i jedyną, której z takim gniewnym akcentem zaprzeczył wszystkiemu, czego od niej oczekiwał, o co się starał i co dla niego znaczyła.
Uznał, że już nie chce mieć nikogo. I niczego.
Spadnięcie w dół przyjąłby do czynów, ale wiedział, że to nie wystarczy by się zabić. Bo albo trawa będzie mu miękką, albo skrzydła go uchronią – najbardziej prawdopodobne są oba scenariusze, występujące razem.
Więc skoro nie samobójca, to kto? Czyjobójca – czyjeś dłonie go zabiją na jego prośbę?
Prosił się, by podeszła i zrzuciła go, jak kukiełkę – w upadek swobodny, nieskrępowany strachem.
I tak, do cholery, jestem martwy! – argumentował swoje postanowienie, wiedząc, że śmierci z jej ręki by się nie przeciwstawił. Z pewnością nie dzisiaj.
Zawróciła – Słaba istota, jak człowiek… Pieprzona ironia. – stwierdził w zdrętwiałych myślach z przekąsem, wciąż wystawiając się na próbę: jak długo można siedzieć na barierce i nie spaść? Bo o zachwianiach wewnętrznych, odznaczających się drżeniem jego postury, tak w kontekście fizycznym jak i wizualnym, była już od długo dłuższego czasu mowa.
Wróciła do kuchni a on tutaj spędził jeszcze wiele czasu. Jak dużo? Na tyle, aby dalsza akcja była wciąż sensowna.
Bardzo chętnie wyzbyłby się wiedzy o jej rasie. Więcej – oddałby wiele, aby była aż człowiekiem. Dla niego była to najdoskonalsza rasa zamieszkująca najgorszy świat. A wypadkowa równa się medium. Nie tylko to oznaczające „średni”, bo i tylko przez medium można nawiązać kontakt z innym wymiarem.
Czyż nie była dla niego także i remedium pokonującym lęk? Ano była. A zapomniał o tym, bo taką ma naturę i trzeba czasem mu napomnieć o pozytywnych stronach relacji łączących go z innymi.
I jeśli była, to jakie ma znaczenie jakiej jest rasy? Chyba tylko formalne. Ale to wystarczy, aby kierował w jej stronę domysły tak słuszne co i nietrafne – w zależności od rozważanego przypadku.
Domysły to ulubieniec treści wypisanej na papierze – jak to drugie różne, tak to pierwsze przewidywalne.
Nic nie byli sobie winni poza rzucanymi w pośpiechu słowami, głównie w wykonaniu męskiego osobnika. Co mógł począć poza kolejnym nieporozumieniem stron reprezentujących tę samą(?!) stronę poglądów?
Mógł na przykład zmienić swoje zachowanie - to przecież takie banalne! Nie wymaga ponoszenia wysokich kosztów, zamawia się w mniej niż minutę i dostępne od ręki!
Nie, to nie kredyt gotówkowy, to kredyt zaufania.
Z tą pogodną myślą, aczkolwiek poszarzałą od niezdecydowania, wszedł do pokoju i dalej korytarzem do kuchni. Trzęsło nim wewnętrznie, a zewnętrznie było mu gorąco pomimo chłodniejszego poranka – enkapsulacja danych mu nie sprzyjała.
Bycie Strachem zobowiązuje. Samotnikiem tym bardziej. Ale w tej chwili zobowiązywały go w sposób szczególny zasady toczenia żywotów w zgodzie. Nie wiedział jednak, czy dalej potrafi.
Czy kiedykolwiek potrafił.
- Może zaczniemy od początku? – Zapytał, wzrokiem podpierając się o podłogę. Nie chciałaby widzieć jego zobojętnienia w wyrazie twarzy – znieczulicy, która słowa traktowała jeszcze z przymrużeniem oka. On tez przymknął oczy, z beznadzieją, słysząc samego siebie – brzmiał nijako. Ale próbował kontynuować: - Na przykład takiego, którym rozpoczyna się zazwyczaj pochmurny dzień – ciepłym śniadaniem? - W żadnym wypadku nie próbował zapomnieć o ostatniej sytuacji tą zmianą tematu, a właściwie całej tematyki.
Zdecydowanie obrócił się na pięcie, a dotąd opierając się o szafę w przedpokoju, by sięgnąć jej najwyższej półki i wyjąc kosz wiklinowy.
- Zjedźmy śniadanie na trawie, dobrze? – Zaproponował, zmuszając się do uśmiechu i w końcu patrząc jej w oczy. Ta zieleń na Norito działała lepiej niż łyk szkockiej whisky, a wraz z takim porównaniem, zrodzonym w tej jego tępej głowie, powinien przeprosić się z „Whisky, moja żono”.
Nie, to nie jej Nori – to dyplomatyczny, nowy-nijaki Nori, łaknący wiedzy za cenę poświęcenia się dobrym zwyczajom; oraz ten zagubiony, który nie wie, co powinien. Obaj łączą się w sobie i tak jedna wypowiedź jest kontrolowana, inna czystą improwizacją. Przykładowo, propozycja śniadania była pierwszym, ale sposób podania już drugim czynem.
Iskra - 3 Grudzień 2014, 20:28
Wróciła wielkimi krokami do kuchni, usiłując nie trząść się cała – i nie wiedziała czy z wściekłości, czy ze strachu. Wszystko, na co miała teraz ochotę, to zasiąść na stołku przy keyboardzie i zagrać coś ciężkiego, coś molowego, ale żywego; coś co by było wyzwaniem dla dłoni i umysłu, coś co pozwoliłoby się pochłonąć bezzwłocznie i do głębi. Ale nie! Bo musiałaby wrócić do pokoju, a prawdopodobnie ten upierdliwiec nadal tam był – albo na balkonie, co też wydawało się zbyt blisko. Chciała się odgrodzić od całego świata, zamknąć na trzy spusty, otworzyć jakąś tabulaturę i grać, grać, grać, póki nie opadnie z sił, a łzy nie wyschną na policzkach.
To było w tym wszystkim najstraszniejsze – wpuściła blondyna do pokoju, a więc nie było już miejsca, gdzie mogła się ukryć. Nie mogła już zamknąć za sobą dokładnie drzwi i odciąć się od społeczeństwa. W tym momencie czuła, jakby mu zaufała, wpuściła go do swojego prywatnego królestwa, do cząstki siebie, tak skrzętnie chowanej i chronionej, a on na samym środku zdetonował bombę odłamkową.
Przez pierwsze minuty opanowywała przeskakujące w myślach plany mszczenia się, bezpardonowego i dotkliwego, później prawdopodobnie okupionego skruchą, do której się nie przyzna.
Normalnie zaczęłaby pewnie trzaskać szafkami lub rozrzucać poukładane w schludną kostkę ścierki, w napadzie ognistego gniewu stłukłaby talerz lub dwa, albo uciekła do piwnicy bloku i tam ćwiczyła pchnięcia i blokowania póki czerwona mgiełka przesłaniająca pole widzenia nie skurczyłaby się tylko do przykrego pulsowania w skroniach. A dziś było inaczej.
Od dłuższej chwili stała przy stole w kuchni i zastanawiała się, dlaczego nic nie czuje. Knykcie zaciskane na krawędzi blatu pobielały, ale to była jedyna oznaka jakichkolwiek uczuć – jej twarz przedstawiała toń spokojnego jeziora. I ponownie nie wiadomo było, czy to już wszystko, czy może z głębin nagle wyskoczy Potwór z Loch Ness.
Tak ją mógł zastać mężczyzna, gdyby wszedł do mieszkania chwilę po jej ucieczce. Zwróconą twarzą do salonu, ale ze wzrokiem utkwionym w lakierowanym drewnie, bez ruchu, bez dźwięku, wgapioną w blat stolika, którego zdawała się nie widzieć. No, ale kilku kolejnych minutach Iskra się ogarnęła, co chyba miała po prostu we krwi i nawyku z konieczności, jak stwierdziła w myślach. I z doświadczenia.
Ogarnęła się i stwierdziła, że skoro nic poza głośnym echem w głowie nie czuje, i na nic prócz bezproduktywnego leżenia aż do samej – z pewnością właśnie nadchodzącej – apokalipsy nie ma ochoty, to należy wypróbować sprawdzona metodę przeganiania marazmu: włożyć w robienie czegoś, czegokolwiek, całe serce i wysiłek przez 5 minut.
A że spodobało się jej to przez dłużej niż pięć minut...
To będzie powtórka z rozrywki, gdy wróciła nad ranem – od nowa zupełny brak mimiki, uprzyjmy, niezainteresowany ton głosu i oszczędność w gestach – tym razem nie z wyprania z emocji, a z ich przeholowania.
Gdy mężczyzna wszedł prosto do kuchni, ze słowami „zacznijmy od początku” na ustach, nie zastał tam rudej, musiał więc obrócić się dookoła w poszukiwaniu dziewczyny. Gdy już ją spojrzeniem odnalazł, w salonie, artykułowane właśnie zdanie z pewnością zamarło mu na ustach.
Można było bowiem pod „kanapową” ścianą zauważyć Iskrę z pędzlem w ręku, pędzlem usmarowanym farbą pomarańczową jak jej włosy. Rzeczony mebel odsunięty został bardziej do środka i przykryty wygrzebaną skądś płachtą plastikowej folii, zaś ściana za nim, dotąd klasycznie pastelowa, jasna jak cała reszta mieszkania, schła powoli w kolorze soczystej limonki. Gdzieniegdzie znaczyły ją bohomazy oranżu, który ewidentnie pochodził z metalowej puszki u stóp Evy i pędzla, który dzierżyła ostrożnie, by żadna kropla nie spadła na niechronione panele; bohomazy, które i tak w jakiś uroczy sposób wyglądały na jaskrawozielonej powierzchni elegancko i miło dla oka.
– Którego początku? – zagadnęła z kamiennym wyrazem twarzy, nie zauważając nic niezwykłego w całej tej, a także jego, jej sytuacji. – Mojego półbosego przybycia, twojego wpychania nosa w nie swoje sprawy, tego, że cudem uniknąłeś rozszarpania na balkonie czy jest coś jeszcze? – machnęła lekko pędzlem dla podkreślenia wypowiadanych słów. Obecnie świadomość, że żyła w nieprawdzie przez całe swoje życie, że nie była tylko Człowiekiem, jak zawsze anonsowała, była gdzieś poza nią, zepchnięta poza świadomość razem z innymi rzeczami, które niosły ze sobą jakikolwiek ładunek emocjonalny.
Gdyby złapała jego spojrzenie, zupełnie nie na temat (a może aż za bardzo) zapewniłaby go, że tak, na razie ten pomarańcz wypada bardzo nudno i matowo przy farbie faktycznie nazywającej się Soczysta Limonka, ale doda później jeszcze białego akrylu na krawędziach i nabłyszczającą top coat więc spokojnie, będzie wyglądać przyzwoicie.
Gdy zasugerował śniadanie – pamiętała, jak dobrym kucharzem jest, niemal tak dobrym jak Marek – spojrzała na niego bez wyrazu. Nie, nie jak zombie po skopolaminie, a jak ktoś, kogo oferta rozejmu ni ziębi, ni grzeje. Wzruszyła szczupłymi ramionami i wróciła do prowadzonej właśnie w kierunku sufitu krzywizny. Być może uznał tę reakcję za jej sposób karania go, lub po prostu foch z przytupem, ale gdyby pokusił się o ponowne jej emocjonalne szpiegowanie, z którym dotąd nie miał problemów...
Na propozycję urozmaicenia posiłku przypomniała sobie chłód chodnika pod bosą stopą, przenikliwy wiatr wdzierający się między warstwy ubrań i zerknęła za okno, w szarawy poranek, a jej myśli pobiegły w jednym kierunku – w zawsze to samo Miejsce, które kojarzyło jej się teraz z niemalże wszystkim, bez względu czy logicznie, czy wręcz odwrotnie.
Jak to jest, że ten właśnie mężczyzna zdobył nieświadomą umiejętność wyrywania ją z przyjemnego marazmu za każdym razem, gdy w niego uciekała?
Blondyn mógł usłyszeć głośne plaśnięcie i stuk, a gdyby patrzył akurat w jej stronę zauważyłby, że odsuwa się z miejsca, w którym właśnie stała tak szybko, że nieomal wpada na nadal mokrą od farb ścianę, cofa się szybkimi krokami aż do krzeseł w jadalni, a potem pod okno kuchenne, jakby przebywanie w innym miejscu miało ją odseparować od tamtej myśli. Pędzel brudzi podłogę, a jej oczy są ogromne i pełne cieni.
– Nie zamierzam tam wracać – stwierdziła głosem, w którym niemalże nie czuło się drżenia, gwałtownie odrywając się od parapetu. Na ladzie znalazła nieposortowane jeszcze listy – rzecz idealna, by zająć ręce i wyłączyć mózg.
Noritoshi - 8 Grudzień 2014, 22:13
Nie potrzebował szukać wzrokiem rudowłosej przy swoich pierwszych słowach, bo brodził nim po podłodze. Nie musiał się też odwracać, ani tym bardziej zamierać wypowiedzi na ustach, ale ta i tak brzmiała nijako. Pytała o początek, ale wyjaśnił zaraz potem: „początek dnia”. Czy nie jasno wyraził się, że nie chce wracać do komplikujących ich relację spraw? Nie, bo doszukała się wszędobylskich skojarzeń z >>Miejscem<<. Sięgnął po kosz i dopiero teraz podniósł na nią wzrok, i ujrzał tę nagłą zmianę otoczenia z Evą w roli głównej. A może nawet w drugoplanowej, bo mazaje na ścianie były wyraźniejsze?
Wiklinowy koszyk może zawrzeć w sobie dowolne rzeczy, ale nie ma wielkiego znaczenia w obliczu przemalowanej ściany. Bo co, zostawią tak to tutaj? A właściwie czemu nie?! Chrzanić wraz z pietruszką te zmiany wyglądu – miał walczyć o kredyt zaufania!
Sięgnął wzrokiem do jej nagłego spaceru: od kanapy po krawędź blatu; od malowanej ściany po drugą stronę - jakby sugerowała, że to nie ona malowała. Nie wiedział, co powiedzieć na jej nietuzinkowy wyczyn artystyczny, a jednak wystarczający tylko na obdarowanie go dezorientacją. Milczał, dostrzegając w dziewczynie niezrozumiałe mu jeszcze w przyczynach reakcje. Uciekała, daleko hen w dal najsmaczniejszą, kuchenną. Uśmiech zagościł na moment, ale zastygł niewiele później w neutralnej kresce, bo oto złączyła się z oknem.
I poczuł jak znikąd stracił swobodę ruchu:
„Odizolowany i cztery ściany ciszy
Po drugiej stronie szyby, gdzie nikt Cię nie słyszy…
Nie ma przyczyn, krzyk jest niemy, więc po co krzyczysz?
Słyszysz? To Alcatraz i ten trans który niszczy!
Czujesz?! To mistycyzm, inny świat, inne myśli;
Inny czas, inny stan i inny kształt ambicji!”
Obserwował zbliżającą się szybę do jej postury, przełożonej cieniem za sprawą jasnoty będącej tylko na zewnątrz. Poobijane przez mieszkalne meble światło nie budziło w nim najśmielszych promyków – tu była czerń, tu były cztery ściany ciszy. Wzrok skierował na szybę zdającą się pękać pod naporem współlokatorki, a on jak gdyby oddalał się od Evy, choć chciał iść ku niej. Mrok pochłaniał go, zabierał tlen, nadchodził jak śmierć do twarzy owiniętej foliowym workiem. Plastik opięty na ustach, kneblujący każde słowo. I ból, ból jak gdyby usta zaszyte miał nicią Arcymilczenia.
Nad powietrzem chciał zapanować, ale ono zdawało się nad nim panować. Co musi czuć Stwórca, gdy stworzenie zaczyna więzić go w innym wymiarze, odizolowanym od wykreowanego przez Jego Boskość? To samo, co poczuje gatunek ludzi w obliczu samowystarczalnej sztucznej inteligencji: całkowity brak znaczenia.
„Moje wersy i ja za tą szybą z plastiku
Nie, nie, nie pukaj… Nie otworzy Ci nikt już!”
Nie godził się z powyższym, krzyczącym mu ze wszech miar głosem jedynej prawdy. Wyciągnął przed siebie dłoń, kierując ją na niezakrytą przez osobę Iskry część szyby, która zdawała się zwężać pod naporem masywu wolnej przestrzeni, ale jednocześnie pauzująca zrywem swe poczynania w tych chwilach, w których Nori walczył z oddechem.
Maksymalnie wyciągnął skierowaną rękę, z przerażeniem stukając paznokciem o niewidzialną przeszkodę: jakby-szybę. I wtenczas Iskra poczuła pęknięcie za sobą, przecinające się na wskroś i zapętlające, a kolejno wyodrębniające malutkie puzzle ze szklanej faktury. I całość runęła lawinowo na parapet, nie czyniąc jej krzywdy, a podmuch powietrza wtargnął do domu. Targnął obrusem ze stołu, niezdrowo wyrównane włosy zapeszył jej w nieład. Kosz uciekł mu z ręki, osuwając się na środek przedpokoju. Drobinki farby ze ściany, pędzla, gazet i denek z puszek zabrały chaotyczne ruchy powietrza, kierując je na ich twarze oraz dzielące kilka metrów podłogi. Wiatr rześki, kręty i ostry w moment wychłodził temperaturę w tej części mieszkania. Jej oddychało się dobrze, bo powietrze sunęło z okna.
„Moje moce i ja: takie chłodne w dotyku”
Próbował ruszyć ku niej – na nic. Cztery ściany szkła zdawały się wytrwale go otulać, nie pozwalać ruszyć się z miejsca. Dłonie przystawiał, a paluszki odbijały się jak na szybie; jego oddech zostawiał smugi. Doskonale te rzeczy mogła dostrzec, bo widziała go jakby w takiej właśnie czworobocznej szybie. Oddech: oddychał, choć dusił się. Twarz: na twarzy blada skóra, trupia. Folia: folię czuł na ustach, kotłujących się pod wpływem dwutlenku węgla z wnętrza płuc wydychanego. I chciałby się wydostać, ale wytrwały głos krzyczał mu w głowie:
„- Nie, nie dotykaj, nie chcę tu Twych odcisków!”
I zaraz potem powtórzył te słowa w ten sam sposób, dając Evie kolejne powody do zastanowienia się nad tym wszystkim.
Ponownie powietrze zawirowało, trzęsąc żyrandolem w części wypoczynkowej, a Evę nieznacznie wychyliło w stronę framugi pozbawianej wnętrza. Kurz podniósł się z zakamarków, podrażnił śluzówkę nosa. Ściany powietrza rozeszły się i temperatura wróciła do pokojowej. Dłonie Noritoshiego były zaczerwienione od gorąca, a usta wyschnięte.
Aura niewyjaśnionego ciągu zdarzeń opadła tak szybko, jak nastała. Oczęta albinosa spoglądały jednak ze strachem wyrazistszym niż tego dnia, kiedy ostatnim razem szklane ściany mu groziły. Bo teraz te oczy miał większe.
Wycedził przez usta jak ostatnie krople wody ścierka wywieszona na słońcu, a głos nie przypominał żadnego z używanych ostatnimi minutami:
- Opuść… szy-ybę w.. dół.
Ale wątpliwe, by Eva cokolwiek zrozumiała z tego zaszumionego zlepka słów. Psychika nadal toczyła się w swoim świecie, a klaustrofobia spowodowała użycie mocy kontroli gazów odpowiedzialnych za to wszystko, łącznie ze ścianami. Wystarczyła prosta gra słów z otoczeniem: „nie wrócę” plus szyba okienna, aby jego mary dziecięce ukazały się w całkiem nowej osłonie i wykorzystały jego moc przeciwko jemu samemu. No i do tego może doszła jej wyliczanka początków, których już nie pamiętał, a które w trakcie wypowiadania były dla niego już mało zrozumiałe.
„Opuść szyby w dół, opuść szyby w dół
Opuść w dół!..
Opuść szyby w dół, opuść szyby w dół
Opuść!..”
A głód? Głód był potężny - objął jej osobę; objął całkiem poza świadomością mężczyzny. Eva bez trudu zaczęła odczuwać w sobie pustkę, wybrakowanie i stan niedającej się rozejść po kościach rozpaczy. Karmił się nią równie dobrze jak gdyby zabawiał się w cienia i zjadał skarbnicę snów. Czyli wcale, bo nie potrafił brać energii witalnej ze snów i tak samo nie potrafił w obecnym momencie spożytkować kradzionych jej uczuć. Marnował je, powodował ich obumieranie. To już nie kradzież, to niszczenie!
Ćmo, czyż Ty oszalała?!
Tylko trochę. Może w ten sposób zdoła pojąc, że jednak nie chciałaby odgradzać się od całego świata?
A czy ktoś powiedział, że strachy są ludźmi? Że mają cokolwiek człowieczego? Są mniej homo sapiens niż większość magicznych istotek, bo rodzą się ze śmierci, a recykling żywych istot kończy się w tych realiach nieciekawie: cyrkowcy, senne zjawy, strachy – to recykling odpadów człekopodobnych, tak fizycznych jak i psychicznych.
Iskra - 13 Grudzień 2014, 14:16
Jeżeli myślisz, że jest dobrze, prawdopodobnie się mylisz.
No, ale zaraz, zaraz. Jak on może się tu załamywać, skoro to ona niedawno została dwukrotnie nieomal pozbawiona swojego niewiele wartego życia, nie licząc tego, że tylko cudem nie pokaleczyła jej strzaskana szyba!? Co on wymyśla? Że znów będzie go pocieszać, przeganiać mary, demony i potwory spod łóżka, czy co go tam jeszcze straszy? Znów, skoro to ona potrzebuje pocieszenia i go nie otrzymuje?
Oderwała się od okna, otrzepując rękawami tył bluzy ze szklanych okruchów oraz pochylając pod wpływem dmącego wichru i podeszła bliżej, ostrożnie, ponownie jak do zlęknionego zwierzątka.
...No nie do wiary, powtórka z rozrywki! Ile razy ma grać rycerza w lśniącej zbroi, podczas gdy tego, co dla niej najważniejsze, obronić nie potrafiła?
Jeżeli myślisz, że jest źle, też się mylisz – z pewnością jest jeszcze gorzej.
Wiatr dalej hulał, igrał ze wszystkim, co leżało w mieszkaniu luzem. Z niepokojem pomyślała o właśnie pomalowanej ścianie, o efekcie fresku, który chciała otrzymać, o podłodze, której groziło generalne cyklinowanie jeśli któraś puszka przewróci się i wyleje. Teraz jednak ważniejszy był Noritoshi. Kij z trzęsącymi się liśćmi roślin porozstawianych przez nią po całym mieszkaniu i trzaśnięciu drzwiami od któregoś pokoju, na które ledwo co zwróciła uwagę. Z obrusem i porzuconym koszyczkiem, który ominęła. Podeszła bliżej i dostrzegła, że z nieobecnym, rozbieganym wzrokiem wodzi palcami po powietrzu, jakby grał mima w szklanym pudełku.
...Och. Co za idiota. Jest lepszy od niej i jej napadów lękowych.
Zadrżała z zimna nawet w polarze i przypomniała sobie chwilę, gdy już kiedyś powietrze tak z nimi pogrywało. Na bagnach, podczas lotu; feeria barw, dotyk powietrza na rzęsach – nie czuła niczego takiego nigdy prócz podróży na reniferze Mikołaja – i szarpnięcie, zawirowanie, zmiana trajektorii, które wcale nie okazały się przypadkowe i groźne. Czyli mógł kontrolować... aerokineza? Albo inne cudo traktujące w tym kierunku. Podeszła kolejne parę kroków, odgarniając z oczu i ust pasma włosów, tym bardziej niepokornych, że krótkich i niczym niespiętych.
Jeżeli coś może się nie udać, nie uda się na pewno.
Prawdopodobnym było, iż domyśliła się tak szybko, bo miała już do czynienia z napadami lęku, również o podłożu fobii. Weszła w jego przestrzeń osobistą, pewnie, stanowczo i nie pytając o zgodę, jak nie ona w ostatnich, gorszych czasach. Nie wahała się i nie zamierzała. Uniosła ręce i sięgnęła ku mężczyźnie – mógł wyraźnie zobaczyć, że swobodnie minęła jego dłonie opierające się szybie, z której nie mógł znaleźć drogi ucieczki, tak jak jedno auto mija drugie z naprzeciwka. Sięgnęła do jego twarzy i unieruchamiając delikatnie głowę, zmusiła by nerwowy wzrok choć na chwilę skupiał się na niej.
– Noritoshi! Nori, spójrz na mnie – rozkazała głośno, ale nie szorstko. – Spójrz. Popatrz – zaglądała mu w oczy, dwa denka rozpaczy w kolorze, który zawsze ją rozpraszał. – Spójrz tutaj – dalszym unieruchomieniem i lekkim jak motyli dotyk ruchem kciuków po twarzy blondyna wymuszała, by skupiał się na niej, na spojrzeniu pełnym troski i zmarszczonych ze zgryzoty brwi, nie zaś na ścianie, która go przytłaczała, zgniatała i nie pozwalała nabrać powietrza w płuca. – Już dobrze, wszystko będzie dobrze.
Jeśli zaś faktycznie nie powstrzymał się przed rozpoczęciem pożerania jej uczuć, we wpatrujące się w niego jasnozielone oczy poczęła się wkradać pustka, matując swoisty im blask. Wewnętrznie jednak Iskra nie czuła się inaczej – mnogość przeżytych przez nią kryzysów wewnętrznych, huśtawek emocjonalnych i chwil, gdy zastanawiała się nad swoją poczytalnością była tak podobna do odczuwanej pustki i martwoty, którą spowodowała grabież Stracha, że niemal nie zwróciła uwagi. Szczególnie, że obecnie była skupiona zupełnie na nim, więc w miejsce kradzionych uczuć ze zdwojoną siłą i impetem pojawiały się kolejne, wywoływane przez tegoż samego mężczyznę. Ciekawe tylko, kto opadnie z woli pierwszy – wyczerpana ciągłym rabunkiem Eva czy Noritoshi, który w którymś momencie powinien się zorientować, że pochłaniane przezeń troska, zdenerwowanie, zamartwianie się i ośli upór skądś pochodzą.
Nie uda się nawet wtedy, gdy właściwie nie powinno się nie udać.
Noritoshi - 15 Grudzień 2014, 20:12
Gdyby posiadał cel dla irracjonalnych i niebezpiecznych praktyk, z pewnością nie chęć udręczenia osoby Evy stałaby się tym decydującym czynnikiem, nawet pomimo pociesznego mówienia o jej rasie. Gdyby wraz z wyjściem na balkon nie straciłby równego podłoża - wbrew ukochanym masom powietrza, które są przecież jego najlepszą podłogą, odważę się strop za takowe uznać - być może teraz przesiadywaliby na trawie ze śniadaniem, a może nawet właśnie zastanawiał się, czemu wygonił ją z mieszkania, a nie ona go (tudzież odwrotnie; zależy które wcześniej potraktowałoby cztery ściany za swoją własność). Bo tak różnie sytuacja mogłaby się potoczyć.
Jeśli na etapie wytrzymywania już jesteśmy, to w tej kwestii Norito był nieprzewidywany. I nie przewidywał swoich granic wytrzymałości. Widział w niej wroga, przeszkodę, przyjaciółkę, lokatorkę, panienkę, której zimno; marionetkarkę, kłamczuszkę, ratunek, opiekunkę roślinek (łącznie z ludojadem), artystkę, człowieka…
Podeszła bardzo blisko, dzięki czemu mógł lepiej doglądać przestrzeni zza okna, ale czy to oznaczało, że czuł się lepiej? Gorzej, bo teraz okno wydawało się większe, choć pozbawione szyby we framudze. Mimo wszystko, stanowiło otwór w ścianie, a takowe są najbardziej znienawidzonymi przez Noriego elementami wystroju wnętrz: pokazują, że za ścianą kryje się coś większego. Klaustrofobia się nasila: dostrzega mu lepsze miejsce obok tego w którym aktualnie przebywa i finalnie strach łapie Stracha za gardziel - syndrom złośliwych braci. Tym gorzej, jeśli w pomieszczeniu jest jaśniej; jasno na tyle, by dostrzec granice ścian nie tylko wyczuwanym przezeń powietrzem, ale i zmysłem wzroku.
Palce Iskry swobodnie przeniknęły przez ścianę wyrzeźbioną z powietrza. Dlaczego? Bo ściany już nie było - została w jego psychice, a w pokoju z niewidzialnych przeszkód ostał się tylko ten magiczny wzrok, który tak potrafił mu z pomyślnością zawrócić w głowie, jak i - jak obecnie - nasilić się, wraz ze światłem zza strzaskanego okna, w formie dwójki drażniących go obserwatorów.
- Czemu to okno nie ma firanki? Musiało mieć firankę… Bez firanki nie wygląda najlepiej. Jest puste, a zarazem pełne – jak kosmos. Firanka dodaje elegancji i wypełnienia. Ale dobrze, że Twoje oczy nie mają firanki, bo byłaby pierwszą, którą bym zdjął.
Noritoshi nie lubił zawieszania tkanin w oknach, bo zastawiały mu widok na zewnątrz. Co innego zasłony – one wręcz skupiają wzrok wokoło wyjść do świata, eksponują je. Poza tym tak było bardziej po nowoczesnemu. Możliwe nawet, że kiedyś, w pierwszych dniach ich wspólnego pomieszkiwania, stanowczo wypowiedział się, że nie życzy sobie firanek i w kuchni, i salonie. I teraz nagle mu się zachciało? Tak, bo teraz mu te okna zbrzydły.
Albo zabuduje je firankami, albo cegłami!
Spojrzał na obrzydliwe okno, potem na pobliską Skrę. Jednym gestem strzepnął jej dłonie z siebie niczym młoda panienka paprochy z pięknego, wdzianego sukna. Wciągnął nosem powietrze i wypuścił przed siebie jak gdyby zaciągał się fajką. Ruszył przed siebie i zaczął bredzić:
- Chlorek potasu występuje zimą na drogach, w żyłach skazanego na śmierć oraz w kolekcji dziadka spod piątki jako minerały sylwinu.
Przyśpieszył kroku, zatrzymując się na oknie.
- …i jest ładnym nawozem w rolnictwie. Trzeba nim umyć okna, to może umrą. Albo podrosną. Ale najlepiej, gdyby wzrok po nich się nie ślizgał jak po lodzie.
Wyskoczył niczym głaz rzucony ze zrezygnowaniem. Potrafił jak motyl, z lekkością, ukazywać się powietrzu, ale tym spadkiem z czupryny wieżowca nawet do natrętnej ćmy nie był podobny, choć jak ona do światła, tak on do wolności pędził.
Wolności czy pustki? Wolności czy ucieczki?
Dalej! Goń za nim; dalej! Wyjrzyj, złap go wzrokiem i nie puszczaj; dalej! Nabierz złości garściami, bo oto wychodzi do ludzi ze swoimi mocami; dalej! Obserwuj beznamiętny lot po łuku w sam środek wielkiego trawnika, nad którym kołuje, i módl się, aby ta poranna mgiełka oraz senność większości mieszkańców nie pozwoliły komukolwiek, poza Tobą dojrzeć, jego wybryku!
Teraz!
Nakrył się skrzydłami, nogi zwinął pod siebie i schował głowę w ramionach. Skocz za nim, może cię uratuje. Nie idź za nim, może siebie uratujesz?
Kotłowało się w nim. Nie mógł skradzionych emocji przetrawić, nie chciał nawet. Pragnął teraz siedzieć i w sobie się zatracać bez końca, choć gdzieś tam w głębi najcięższych, ołowianych wręcz smutków znajdowało się żądanie do powtórki sytuacji z której przed chwilą uciekł.
A może... może Eva w porę chwyciła się go wówczas gdy tak ewakuował się oknem i teraz jest tu wraz z nim?
Zaczął śpiewać półgłosem:
- Chlorek potasu…
Biegnie po żyłach, biegnie pod ziemią!
Chlorek potasu, potasu chlorek!
Śmierć organizmom i żyzność glebom!
Psychiczny? Może… może wraz z Dee Dee powinien do doktorka Ropuchy trafić?! Tak!
Iskra - 20 Grudzień 2014, 17:22
I won’t become you.
Idiota. Tyle miała do powiedzenia.
Ona nigdy nie pozwoliła sobie stracić panowania na tyle, by stworzyć zagrożenie dla środowiska, w którym się ukrywała. Nigdy. Czy to były niewygodne pytania ludzi, którzy po prostu się o nią troszczyli, czy niebezpieczeństwo grożące siostrom, nigdy nie wykorzystywała swojej pozycji ...za bardzo. Bez względu na ganiające za nią mary lub prześladujący jawę i sen strach, nigdy nie pisnęła ni słówka. Potem stał się ten dupek Duma, ale to historia na inną chwilę. Nigdy, dlatego gdy dojrzała blondyna siedzącego w kucki na środku trawnika, ze skrzydełkami wyciągniętymi w całej okazałości, wewnątrz Iskry coś się zatrzasnęło. Nie sądziła, że jej serce może kiedykolwiek stać się tak zimne i ciemne.
Nie miała szansy, by ocenić poczytalność historii o firance, bo za orzeczeniem o jej braku, filozoficznej sentencji i banalnym komplemencie o oczach rudej poszło metaforyczne uderzenie w twarz i pospieszna rejterada ku rzeczonemu oknu. Może i jak zawsze dotąd pobiegłaby za nim, chciała doń dotrzeć, umniejszyć własne kłopoty i zapytać co jest nie tak, niemniej szok z powodu jego zachowania: dla niej grubiańskiego, zupełnie niezrozumiałego, innego niż zawsze, niż dotąd znała przesympatycznego mężczyzny, człowieka, który był do rany przyłóż… to osłupienie sprawiło, ze pozostała w swoim miejscu jak kołek, jak uparty kołek, którego zdrewniałe serduszko wyrywa się, ale zostaje, bo tym razem to rozum, nawet nie duma, że ją odrzucił, nielogicznie odrzucił jej pomoc, a rozum ma rację, gdy nakazuje pozostać w tym samym miejscu.
Jednak gdy odwróciła się, zaskoczona, że chemiczny bełkot tak nagle się urwał, zobaczyła pusty salon i natychmiastowo, instynktownie dopadła okna. Pamiętasz poprzedni raz, gdy to zrobiłaś? Też nie wróżyło za dobrze.
Siwa mgła unosząca się na wysokości dachów wieżowców rozstąpiła się na chwilę, by przepuścić spadającą jak worek ziemniaków kolorową plamę. Oby w postaci plamy nie pozostał na tym chodniku przed blokiem.
Złość zawrzała, podeszła pod skórę, wypełniła klatkę piersiową i rozogniła myśli. Automatycznie zrobiło się jej zbyt gorąco, a zamek bluzy drażnił gardło. Rozsunęła ją zupełnie, a poły wiatru odsłoniły ulubioną, wytartą już białą bokserkę z własnoręcznie zrobionym akrylami napisem: Nothing to hide behind
I know who I am inside
I'm perfectly broken
Spojrzała przeciągle na siedzącego blondyna.
Co mogła zrobić? No przecież chłopaczyna nie popełnił samobójstwa z powodu napadu klaustrofobii… nie? Cho-le-ra.
Odeszła na środek pomieszczenia, potem podeszła do kanapy, cały czas w ruchu, cały czas z dłońmi zaciskającymi się na włosach. Jeśli nie rozłożył skrzydeł, nie mogła już zrobić nic. Upadek z takiej wysokości to bardziej niż pewne, że zginął. Chyba, że… przecież jest magiczny. Widziała, jak wytrzymałe są istoty z Krainy Luster.
...Nie czas na płacz, głupia!
W takim razie powinna wezwać karetkę. Tak, która natychmiast zainteresuje się jego ślicznymi, motylimi skrzydłami. Czy w takim razie powinna zadzwonić gdzie indziej? U licha, w żadnym wypadku! Czyli powinna sama go uleczyć?
Jeśli leży tam na dole z przetrąconym karkiem i moc Evy mu nie pomoże. A jeśli tylko się tam u stóp budynku wykrwawia? Tylko?, pomyślała z drwiącym uśmieszkiem.
Pytanko: dlaczego tak tu stoi i nic nie robi? Coż, to kwestia sporna.
Niemniej, decydując, że musi sprawdzić co z blondynem, ruszyła do drzwi, uprzednio chwytając z półki jego klucze - własność Evy nadal spoczywała gdzieś w otchłani torebki. Potem uświadomiła sobie dwie rzeczy - dotarcie przed budynek winda lub schodami zajmie tyle czasu, że faktycznie mężczyzna może już się zdążyć wykrwawić, jeśli (oby? pomyślała kwaśno-gorzko) nikt go nie zauważył. Ileż z tym pierzastym problemów! I jeszcze jedno: jeśli ta bransoleta - o której, krysztale i prawdopodobnie naładowanej broni przypomniała sobie dopiero teraz, gdy inny szok wytrącił ją z równowagi bardziej niż próby zamordowania skromnej osóbki - była tym, o czym czytała, to jest sposób na błyskawiczny transport na sam dół. Wcisnęła klucze do kieszeni bluzy.
Chwila, w której chwyciła za bransoletę, której nigdy wcześniej osobiście nie widziała i nie używała, była momentem, w którym martwiła się o przyjaciela. Chwila, w której dezaktywowała moc błyskotki, całe szczęście już bez tego oślepiającego, krwawego blasku, i niepostrzeżenie zmieniła postać z jastrzębia na powrót w dziewczynę patrzącą na usadowionego na trawniku przerośniętego człowieka-motyla, była momentem, w którym jej empatia dla tego osobnika przestała egzystować.
Nigdy nie sądziła, że będzie musiała się posunąć do takiego zagrania.
- Noritoshi. - Ton był chłodny, a samo odezwanie się do mężczyzny miało na celu, by na nią spojrzał, jeśli jeszcze nie odnotował obecności rudej. - Starałam się chronić cię, ale sam wystawiasz się na niebezpieczeństwo, ba, sam szafujesz swoim i moim życiem. Możesz nie być tego świadomy, ale cały budynek jest obserwowany przez MORIĘ. Jeśli masz - mamy - szczęście, jeszcze nie zorientowali się, że przed blokiem wylądował osobnik zdecydowanie nie przystający do norm ludzkich. - Słowa były artykułowane precyzyjnie, bez dbania o uczucia mężczyzny, bo na to było już za późno. Oby zrozumiał, co chce mu przekazać. - Wejdź natychmiast do budynku albo po prostu zniknij z widoku postronnym cywilom i nikt się o niczym nie dowie. - Rozglądnęła się, pomna goniącego ich czasu. W każdej chwili ktoś mógł nadejść. I oby to był mieszkaniec. - Ja wracam do mieszkania, pakuję swoje rzeczy i znikam. Nigdy się nie znaliśmy, a to nigdy się nie wydarzyło. I może nikt nie ucierpi.
Dodatkowo, chyba jako skutek uboczny użycia bransolety, jej oczy po powrocie do ludzkiego ciała poczęły żarzyć się jaskrawopomarańczowym światłem, co dawało upiorne wrażenie pośród porannej mgły. No i w końcu już nie wiedział, czy nie kłamała, że nie wie o byciu Marionetkarką, już nie wiedział, czy to nie zaczątek jakiejś mocy, do której się nie przyznawała, już nie wiedział, czy faktycznie nie miał racji, nazywając ją kłamcą, nie?
Ruszyła w stronę wejścia do budynku.
Post 1 psikusa.
Oczy postaci zaczynają świecić jasnym, pomarańczowozłotym światłem. Nie utrudnia ono widzenia, jednak nadaje odbiorcy psikusa wyglądu dyniowego lampionu. Psikus utrzymuje się przez 6 postów.
Noritoshi - 26 Grudzień 2014, 03:55
Nie powinna była tak prędko ogarniać się arktycznym chłodem z racji, że ten dupek miał słabszą psychikę od niej. Nie decydował o swoim stanie zdrowia psychicznego. Ona także nie wybierała sobie momentu, w którym robiła coś wbrew sobie. Nikt nie nakazywał któremukolwiek z nich szkodzić drugiemu. Nikt? Szkoda, bo Nori mógłby obarczyć winą taką osobę. Nikt? Jeszcze lepiej - może siebie obwiniać i popełnić samobójstwo!
Nikt to całkiem bliźniaczy Noriemu osobnik: fetus in fetu, odłożony w słoiku, którym się staje wówczas, gdy wszystko wokoło stanowi tylko marionetki dla czarnego scenariusza.
Już próbował się zabić –wtrąciła pamięć narratora – i brakło mu odwagi.
"Podobno najprościej czynić jest to, czego się najbardziej nie chce. Coś w tym jest - nie potrafiłem się zabić.
Albo nie jest, bo czy sprzeczność tego powiedzenia również jest prawdziwa? Czemu nie umiem w takim razie samemu zawiesić firanki?
Powinienem wpakować się do windy. Najlepiej razem z rudzielcem; wyłamać panel z przyciskami i dać się zabić emocjom za sprawą jej agresywności. I niechaj przy tym złoty osioł czy inny bożek ma w opiece szyb przed apogeum moich lęków.
Przynajmniej miałbym co wspominać w trzecim życiu, o ile cholerstwo istnieje, bo póki co wątpię nawet w pierwsze. Tak, wątpię, że żyjesz i jednocześnie cieszę się, że żyjesz, babo!"
Te rozmyślania były zasługą autodestrukcji, rozgrywanej w czasie jej serii pomysłów, tworzonych w imieniu pójścia na pomoc rannemu. Gdyby rozliczała go z myśli miast z czynów, zapewne mogłaby niejeden depozyt pocztowy zapełnić argumentami na nieznajomość znajomego, a nawet na znajomość nieznajomego.
Gdyby jego myśli miały na wyposażeniu scyzoryki, zakatowałyby go prędzej od spojrzeń znienawidzonych okien. O wściekłym spojrzeniu Iskry nie wspominając – zadźgałyby w jego obecności, w mniej niż sekundę.
Mniej niż sekunda - to całkiem spory okres czasu, uznał wraz z wyliczonym czasem trwania czynności rwania firanek. Krótszym od wspomnianego.
A gdyby miał dar czytania w myślach Iskry, zapewne byłby wzorem idealnego męża. O ile wcześniej nie zwariowałby od jej niemożliwości, co wcale nie jest mało prawdopodobnym zjawiskiem. Zaraz, wróć: już zwariował.
Iskra wylądowała obok, ale spojrzał na nią dopiero gdy posłyszał wołanie. W zamyśleniu powtórzył za nią takie słowa-klucze jak: „życie”, „MORIA”, „zniknij”, „znika-”. Takie przerywniki musiały być irytujące, ale na ostatnim poczuł znacznie więcej niż pstryczek w nos. Kolor oczu nie miał znaczenia – firanki tej nie dostrzegł nim nie rozpoczął kolejnej wypowiedzi.
Tymczasem mgła zgęstniała.
Czemu dzisiejszego dnia robił jej na przekór każdym czynem, myślą i nawet samą obecnością? Bo narrator zechciał zrobić z nim sieczkę, z jego psychiką na czele. Zawiesił jegomościa na drzewie, nakazał skakać i podpalił trawę w miejscu lądowania, umieszczając całość w szklanym pudełku i obdarowując świadomością braku wyjścia stąd. A po drodze z drzewa czyniąc współlokatorkę, trzymającą w dłoni sznur.
I wniosek jest banalnym: działania Noriego to suma działań Evy oraz jego wyobrażeń; podzielona przez odległość nóg od ziemi, czyli dystansu do samobójstwa; przemnożona przez mnożnik rozszerzania się ognia – spaczenia umysłowego. Jego czyny zależą od tego, kiedy drzewo ulegnie ogniowi i kiedy ucieknie wraz z korzeniami (torbami) poza szklane pudełko (granicę załamania się jego psychiki), pozostawiając go zawisłego w powietrzu, nad gorejącym ogniem. A co Duszek w takiej sytuacji uczyniłby?
Świetliste oczy uznał za przejaw jej ostatecznej i niepodważalnej decyzji, po czym uznał to za kłamliwy znak. Bo tak jest wygodniej. Nie cierpi firanek, mówił jej to w mieszkaniu, a ona? "Działa mi na przekór! Wymyśla, byleby znaleźć powód odejścia!"
- Ulecz mą duszę, przywróć we mnie życie – odparł gdy tylko skończyła swój wykład, dodając zaraz potem, o ton głosu wyżej - albo odejdź i wiedz, że równocześnie mnie zabijesz. – Brak wykrzyknika, bo taki występ tylko niepotrzebnie wzmógłby jeszcze bardziej, szalejący już, ogień. Wypowiedź tak szczera i poważna, że doszukiwać się w niej szantażu emocjonalnego to jak uważać robaka w malinie za winnego całego Zła. Co z tego, że pełzać może jak wąż Biblijny, co z tego, że powiązany z owocem; skoro to człowiek był wtedy twórcą skutku (grzechu)?
Mleko baranich obłoków wymieszało się z mgłą, czyniąc ją jeszcze gęstszą.
Ponownie, jej słowa zebrał w precyzyjny sposób do sakiewki, a odniesienie do ich treści zostawiał na później. Zrobił tak przed ewakuacją z mieszkania i wyrwał jej tym samym gałązkę. Zrobił tak teraz i czyżby znów tym kijem zawrócił bieg rzeki? Pewnie nie, bo jest nieudacznikiem, głupcem i szkodnikiem; a tacy spływają zgodnie z nurtem.
" Najlepiej byłoby się Tobie wyprowadzić, nie sądzisz?
Nie, nie sądzę, mości panie. We dwoje jak już, a najlepiej Nikt."
Wymuszona rozmowa między sobą i sobą, aby zyskać w trymiga potwierdzenie na niemożność udania się dokądkolwiek któregokolwiek z nich po nadejściu rozstania; więc gdy uciekała (w jego opinii) do mieszkania po walizki, wykrzyczał za nią:
- Oboje wiemy, że ucieczka nic nie zmieni! Że nie masz dokąd się udać, Evo!
Żal zawitał w głosie, bo oto nadszedł czas ukazania pierwszego skutku jej odchodzenia. Pojawienie się znikąd emocji to nie jest codzienność dla Stracha, który na ogół zdobywa je od innych.
Znów – wątpił, że tą wypowiedzią zawrócił bieg rzeki. Uronił łzy wewnętrznego rozdarcia. Sięgnął do kieszeni po scyzoryk, z którego wybrakowane były jego myśli, i odwalił za nie brudną robotę.
Dodał bransoletkę obok istniejącej, bo ból tak bardzo pozwala się ocknąć ze snu, z iluzji i z nietrzeźwości. Najwidoczniej dzisiaj bransoletkom przyszło dokonywać przemian. W niej wizualnej a w nim - we świadomości.
Mgła obecnie była tak gęsta, że dojrzeć go z parunastu metrów było całkowicie niemożliwym.
* * *
Siedział na framudze wybitego okna, z nogami po wewnętrznej stronie mieszkania. Dłonie oparł o ramę okienną, a w zębach zagryzł kawałek szkła. Krew spływała po przedramieniu i z łokcia kapała na parapet. Podpisywał cyrograf ze szkłem, będąc diabłem w tej umowie. Krwią obiecał mu, że się już nigdy nie podda.
Skąd taka nagła w nim odmiana?
Postawił wszystko na jedną kartę, licząc że jest Królem w talii i ma szansę na ponad Walet. Liczy na Królową, na Evę, by wraz z nią wyciągnąć z rękawów Asa zgody. Bo każda inna karta uświadomi go, że jedyna droga, to zsunięcie się do tyłu i oddanie intencjom swojej własnej, starganej, zepsutej i nieogarniętej logicznością psychiki.
Dlaczego pozytywność w nim zakwitła? Bo w odchodzącej Iskrze ujrzał odchodzącą Lucky podczas romantycznego spaceru z Hebi. Ona byłą winna jego śmierci, a Eva – życia. Obie proponowały mu odejście i obie chciały odejść. Hebi z kolei była dla niego azylem – wszystkim, co dobre. A wszystkie trzy kobiety pokochał w inny sposób, nie zdając sobie sprawy z tego, kim jest sam dla siebie. Bo podczas lotu, rozpoczętego wraz z jej udaniem się do wejścia wieżowca, uświadomił sobie posiadanie czegoś takiego jak wspomnienia. Pozytywne, których pragnął powtórki:
- Zamarzyło mu się upić do nieprzytomności z Lucky, utonąć z nią w błogich rozkoszach zwanych formalnie zdradą;
- Umyślało mu się także rozpłynąć w romansach z Hebi, obiecać przy tym bezwzględną wierność;
- Pragnął uzyskać z Eva zgodę, przysięgnąć jej wsparcie i odnowić współpracę godną dobrych współlokatorów.
I chce wszystkich tych trzech czynów teraz – zaczynając od końca, a środkowy zostawiając na finał. Ale tylko ten ostatni może obecnie wykonać, więc jemu ofiarował dobieraną teraz kartę z Biblioteki Losu, spoglądając w niebo i czując, że dzisiaj przegra wszystko z wyjątkiem… wszystkiego. Bo na nazywanie tego przeczucia „zwycięstwem” brakło mu pomysłu.
Nie ma dla Norito znaczenia, że pierwszy czyn z drugim jest sprzeczny - bo nie jest. Najpierw pragnie zdradzić, a potem się do tego przyznać, ażeby drugi raz przeżyć dzisiejszy kryzys. Pokochał autodestrukcję, bo uważał, że tylko w ten sposób przybliży się do samobójstwa, a wynik tego drugiego starcia zdecyduje ostatecznie, czy je popełni. Igrał z losem bądź zwariował – jedno i drugie to mało powiedziane. Ten geniusz postawił warunki samemu sobie, warunki których z założenia nie uważał za możliwe do spełnienia. Ten głupiec poddał się eksperymentowi o szansie przeżycia jeden do dziesięciu? stu? tysiąca? – w każdym razie nikłej.
Gdy tylko ujrzał ją w przedpokoju, wchodzącą do mieszkania, wypuścił pozostałość po szybie pod nogi i rzekł:
- Walczę z oknem o Ciebie, by kolejno, rozmową z Tobą, postarać się o Nas. – opatrzył ostatnie słowo wyrazem twarzy tak pogodnym, jak znany jej w przeszłości Noritoshi.
Nadal nie gasło w nim pożądanie do odnalezienia Lucky jak i wobec jej osoby. Grzeszny chciał być, by stać się uczynnym. Ale kto wie, czy nie zapragnie punktów pierwszego i drugiego z listy czynów obowiązkowych powtarzać w sposób nagminny? Tak, to byłby efekt braku konsekwentności i nie posiadania pełni rozumu w świetle znanych mu zasad moralnych. Ale przynajmniej punkt cztery pt.: „kłócić się ze współlokatorką aż do rękoczynów”; nie istniał.
Obecnie jego pogodność była wylewna niczym suma dziesięciu wylewów dziadka spod mieszkania nr 38 i równie żywa; czytaj: prawdziwa.
Wracając jeszcze do zalużji rzuconej sobie w wyobraźnie wtedy, gdy oczekiwał powrotu rudowłosej i podsumowując całość:
Widział nadciągającą karawanę w oddali, której nadał napis „MORIA”, a osadę nadpisał osobą Evy. Zrozumiał, że całe ich dzisiejsze dialogi to było jedno wielkie nieprozumienie. Że nie jest wartownikiem jej strzegącym, a zwyczajnym kupcem, takim samym jak ona. Zrozumiał, że cokolwiek dzieje się poza pudełkiem, jest tylko marną zagrywką reszty świata przeciwko im; jest zagrywką tak długo, dopóki patrzy na Pannę Markovski z myślą ochrony dla samej sztuki ochrony. A w tej defensywie wytworzył sobie błędny zarys jej osoby, dopasował układankę na wzór ułożenia się wydm na pustyni (na której byli on, drzewo i karawana) i finalnie uczynił największą zbrodnię w swoich dziejach: zawierzył wyobraźni ponad relację z tak bliską mu osobą.
A za pierwszym razem w ten sposób zamordował ojca.
Efekt druzgocący, ale doświadczenie ruszyło i cokolwiek się stanie, niechaj powietrze ma go w opiece, a szkło ostatecznie zwątpi w możliwości pokonania Pana Motyla, bo sam może to uczynić znacznie szybciej.
Na wadze Nori i jego przyszłość, a łańcuchy wrażliwe na działania tejże dziewczyny.
Równe tysiąc sześć słów powyższych jest efektem sam-nie-wiem-czego, ale nie upatruję w tym wodolejstwa, bo słowa same się zbierały i z trudem je łapałem. Ponadto wraz z nimi obrałem kompletną wizję na dalsze losy Noriego, o ile... przeżyje - co raczej mu pomyślnie grozi - taką mam nadzieję przynajmniej. Jeśli wody tu płynie wiele, to przepraszam, zaś jeśli nie - jedynie przepraszam za tę kosmiczną długość postu.
Iskra - 28 Grudzień 2014, 20:16
Powtarzanie słów-kluczy – choć sama wybrałaby inne – nie powstrzymało rzeki ze słów od płynięcia. Czy z powodu tej przywary – jej lub jego – usłyszał wszystko, co miała do przekazania, nie wiedziała. Swoją drogą, że jakoś nieszczególnie ją to teraz obchodziło.
Wyobraź sobie w swoim życiu osobę, dla której już od samego początku jesteś kimś wyjątkowym. Kogoś wodzącego za tobą spojrzeniem przepełnionym niezachwianym zachwytem i akceptacją. Kogoś, kto broni cię pomimo, iż to przez ciebie złamał rękę, spadając z drzewa, na które zawsze się wspinasz. Kogoś, kto swój pierwszy występ baletowy dedykuje tobie, choć nawet nie ma cię na miejscu. Kogoś, na kogo nie sposób się złościć, choć zalał twoją ulubiona książkę syropem wiśniowym.
Kogoś, kto – jak jej ostatnio, w maju, powiedziała Jo – próbuje cię dogonić; próbuje i próbuje, ale wciąż jest za daleko, aż te próby doprowadzają wreszcie do nieszczęścia.
Nim nie ruda nie znajdzie sposobu na przekroczenie granicznej żerdzi Roguckiego, nie ma znaczenia co boli Noritoshiego, Kalinę lub kogoś innego.
Najpierw nie zareagowała zupełnie, jak i wcześniej – decyzja zapadła, zaś odwołanie, i wołanie, mogłyby dla niej nie istnieć – dopiero wykrzyczane przez gęstniejącą mgłę śmieszne oskarżenie skłoniło ją do zawrócenia, choć na pierwszy rzut oka ciężko się było zorientować, w którą stronę jest „zawracanie”. Szła jednak ku klatce schodowej, wystarczyło więc obrócić się o 180° i po chwili już ponownie stała przed mężczyzną.
Widząc co się szykuje, jeszcze w pół kroku ku niemu, ruchem szybszym niżby się mógł po niej spodziewać – płynnym z powodu lat treningów i razów z doświadczenia – wytrąciła mu czubkiem stopy scyzoryk. Upadł gdzieś w mleczny niebyt.
– Na ukojenie bólu trzeba sobie zasłużyć – oznajmiła z jakimś dziwnym ogniem w nienaturalnie gorzejących oczach, czego nadal nie raczyła zauważyć, a w gruncie rzeczy jadowite zdanie nie było skierowane do Noritoshiego.
– Nie mam gdzie pójść? – powtórzyła za nim. Ciekawe, czego się teraz spodziewa? Kpiącego zaprzeczenia? Warknięcia, że ma innych prócz niego przyjaciół, którzy przyjmą ją na noc? Oświadczenia, że mieszkań do wynajęcia jest wiele? – Nie mam dokąd pójść od 5 lat, garçon, odkąd moja matka zamiast zwykłego „dlaczego nie jestem swoją siostrą” przeszła do stwierdzenia, że „wszystkim byłoby lepiej, gdybym nią była”.
Nie rozumiał. I dobrze. Niech myśli, że to zwykła projekcja czy przemieszczenie cech rodziców na swoje dzieci. Tym razem odeszła głucha na kolejne, jakiekolwiek słowa, kończąc wystąpienie krótkim szczeknięciem: „Do środka. Natychmiast.”
Eva... zbyt szybko osądza. Podejmuje decyzje w jednej chwili, a potem ich nie odwołuje twierdząc, że byłby to wyraz słabej woli. Jest osobą elastyczną, więc przyczyny i skutki danej sytuacji znajduje szybko, stała się jednak, a może zawsze była, zbyt popędliwa w decydowaniu. Widząc przed sobą kilka wyjść nie szuka już na siłę kolejnego, rzadko też prosi o pomoc, wierząc, że cała odpowiedzialność i konsekwencje winny spocząć na niej.
Tak samo jak w przypadku tej pozornie lekkomyślnej decyzji o wyjeździe z Francji 3 lata temu czy powiązane z nią zupełne zerwanie kontaktu z Kaliną, tak i teraz, wyrok w głowie Evy już zapadł. Nieodwołalny.
Nieodwołalny, bo każda decyzja podejmowana była w stosunku do jedynego priorytetu: co sprawi najmniej bólu Joanne.
Wbiegała po dwa albo i trzy stopnie; wszystko, by jak najbardziej się zmęczyć, by nie miała już tchu kłócić się z blondynem. Biegła jakby ścigało ją całe piekło – w jej głowie właśnie tak było – by to schody zabrały całą jej obecną siłę, by pozostał jej wyłącznie opór, bo tylko on jest w stanie sprawić, by zignorowała prośby Noritoshiego, zostawiła go pomimo szantażu, mimo spojrzenia, które widziała już tak wiele razy podczas identycznych sytuacji. Bo groźbą to było pomimo, że blondynowi wydawało się, iż jest tylko stwierdzeniem faktu.
Nothing’s BIGGER than LOVE.
I to tej sile zamierzała zawierzyć.
Dotarcie do mieszkania nie zabrało jej więcej niż kilka minut, drzwi otwierała jednak zdyszana i zarumieniona – aż sama zastanawiała się jak szybko przez te kilkanaście pięter gnała, że doprowadziła się do takiego stanu.
Stanęła w przedpokoju i oczywiście pierwszym, co ujrzała był blondyn siedzący w feralnym oknie z zakrwawionym przedramieniem. I to jej Kalina śmiała zarzucać pociąg do autodestrukcji? A, w zasadzie to miała rację, a o większości rzeczy nawet nie wiedziała.
Ruda zacisnęła usta w wąską, bladą linię i minęła salon bez słowa, choć to, co padło z ust Noritoshiego było wszystkim, co pragnęła usłyszeć od chwili, gdy okazało się, że ktoś mężczyznę chyba podmienił. Minęła go bez słowa, choć wyrażenie „walczę z oknem” w połączeniu z tym jeszcze sprzed budynku powodowały konkretny tok myślenia. A jednak gdy dotknęła framugi od drzwi swego pokoju dłoń zacisnęła się w pięść, a Eva odwróciła się do mężczyzny, jakby zerkając ku niemu pożegnalnie. Oczy świeciły jej niemal w szarym świetle ogarniającym wychłodzone mieszkanie.
– Jeśli masz ochotę – skacz – stwierdziła bezlitośnie. – Po prostu nie sądziłam, że zastosujesz aż tak desperackie metody, by kogoś przy sobie zatrzymać. Tylko żebyś się przypadkiem nie przeliczył z tym szantażykiem.
Odwróciła się i położyła rękę na klamce. Zagryziona warga, której nie mógł dostrzec, świadczyła o wewnętrznej walce. Zastanawiała się, czy tyle wystarczy, bo tylko tyle mogła mu dać.
– Samobójców nikt nie żałuje, bo to ich prywatny wybór – dołożyła wreszcie i weszła do pokoju, gdzie zaczęła wrzucać do małej torby artykuły, które przydadzą się jej nim nie znajdzie mieszkania i będzie mogła przewieźć tam resztę swoich rzeczy.
Psikus, post 2.
Noritoshi - 2 Styczeń 2015, 21:38
Mówił do niej, pogrążony w destrukcji będącej mu jak do rany przyłóż. Podeszła szybkim tempem, wytrąciła scyzoryk, ale bez zabierania mu wraz z nim chęci dokonania kolejnej próby poranienia się (choć oddalił ją w czasie).
Nie ma dokąd pójść? Jest z nią źle?
I nagle zapragnął być jej terapeutą.
- Przy mnie możesz być zawsze. Przecież dotąd było w porządku, Evo. Przecież ci ufałem, a Ty mi... Przecież jest w po-rząd-ku?..
Ostatnią myśl puścił w eter z nieudolnym pytajnikiem na czele, kolejny raz zraniony jej odejściem we mgle – tym razem już ostatecznym odejściem.
Co mu się w głowie robiło? Wiele dzikich relacji pomiędzy emocjami, które znał, a takimi, których problemem było mu dostąpić w pełnym ich wydaniu.
Pustka sztucznie nadziewana.
„Zabija cię Rutyna, Czasu siostra
Piękna i bardzo prosta - budzi postrach;
Mistrzyni rzemiosła przy mostach spalonych
Jak jej dwóch znajomych: Obojętność i Pomysł
Ten drugi syndromy ma rozdwojenia jaźni,
Od kiedy Idiotyzm i Geniusz są braćmi,
A imię ich matki to Świadomość
I rzekomo pozwala dziś własnym dzieciom płonąć,
I ponoć jej potomstwo ma niewielu przyjaciół;
Tylko Gniew i Żal - kolejno ich dopasuj.
Każdy z nich zawczasu już wybrał partnerkę:
Pierwszy wziął Agresję, a drugi Udrękę;
A teraz pod rękę przychodzą na spektakl,
Który się rozegra w Twojej głowie. Żegnam.”
W locie zapragnął rany, na której dokonanie mu nie zezwoliła. Odłamki stłuczonego szkła były jak znalazł. Niesforne nacięcie – ćwiartka bransoletki - ale znacznie bardziej bolesne od tej mającej się ostrzem dokonać. Można stwierdzić, że zrobił jej na przekór, a można także i uznać, że tylko mu zaszkodziła.
Ale sam był sobie winien - ona tylko mu pomagała. Niewiele, ale pomagała.
Biegła po schodach miast skorzystać z windy – kiedyś bez wind sobie człowiek radził, teraz chciałby wygody. Nie, rudowłosa nie chce wygody, skoro pędzi jak szalona. Stanęła w przedpokoju i czego się spodziewała, że już jej spakuje walizki? W sumie, czemu miałby tego nie dokonać?
Może tylko dlatego, że nie miał na to dość czasu.
Rzuciła spojrzenie z sortu tych, których nie chciał widzieć. Co zatem uczynił? Uznał je za firankę. I nie chodzi o sam pomarańczowy poblask, ale także i o pożegnalną wymowę. Przecież go nie zostawi, prawda?
Wątpił w to, uznając firankę za prawdziwą tkankę.
Jeśli mam ochotę - powtórzył w swojej głowie z wymalowanym na twarzy wyrazem wnikliwej analizy jej wypowiedzi.
Szantażyk – kolejne słowo, które mu zawadziło. Brzmiało mu bezlitośnie i przy tym ironicznie względem zagnieżdżonego w nim zdrobnienia.
- Nie mam ochoty – mam zatracenie. – kwaśno rzucił w jej stronę, nie cierpiąc robienia z niego samobójcy na pokaz. Nie czynił nic na pokaz, wedle siebie, czynił to, do czego był zdolny.
Pozwolił jej wspomnieć o samobójcach, bo dotąd nie miał pomysłu, co powiedzieć. Szybka analiza tej wypowiedzi i uznał, że będzie dla niej nikim wartym uwagi, kiedy siebie zabije.
To nim trzasnęło jak drzwiami wicher o futrynę - otrzeźwiało mu umysł, choć przecież już samo poranienie się szkłem miast scyzorykiem dostarczyło mu świeżego oddechu. Choć dotąd jeszcze myślał, by zamknąć ją w pokoju zapasowym kompletem kluczyków, gdzieś w mieszkaniu schowanym.
Zeskoczył z parapetu.
- Dlaczego to czynisz? Dlaczego zachowujesz się jakby cię coś napadło?
To raczej Ciebie napadło, a ją ogarnęły tego skutki, zapomniałeś?
Powędrował do przedpokoju.
- Miałem cię za człowieka i rad byłem, że swoją obecnością pomagasz mi wciąż zachowywać w sobie człowieczeństwo. Jesteś jednak… Marionetkarką, a ja… ja myliłem się, że ta wiedza odbierze mi tenże powód do radości. Bo przecież, mimo innej rasy, zachowywałaś się dla mnie jak człowiek. I kimś takim nadal cię widzę, choć oczy szklą ci się w zadziwiająco innym niż na co dzień kolorze.
Noritoshi wypowiedział, co mu na sercu leżało, nie ważąc się, bez zaproszenia, przekroczyć prógu pokoju do którego weszła. Całkiem logicznie brzmiąca wypowiedź, na przekór jego zachwianiom emocjonalnym, do których przyzwyczaił ją parę(-dziesiąt?) minut temu.
- Znaczysz dla mnie wiele, bo w nikim innym nie zobaczyłem tak wiele. Dlatego nie chcę, byś odchodziła.
Dramatycznym słowom nie towarzyszył załamany głos, bo zwyczajnie nie miał ku temu emocji. Mimo to, suchość w mowie nie była motywem przewodnim, a spojrzenie czerwonych oczu było z gatunku prawdziwych.
I w jednej chwili poczuł się zdolny do naprawy wszystkiego, czego dzisiaj dokonał poświadczył to delikatnym uśmiechem.
Iskra - 4 Styczeń 2015, 01:13
Spojrzała ku Noritoshiemu. Patrzyła w jego oczy, na krew na jego ramionach, ale czy je widziała? Więcej: czy ją obchodziły w tym momencie?
- Masz zatracenie. A co to twoje manie zatracenia oznacza w takim razie? - sarknęła. Jak wielu ludzi gada tylko po to, by głęboko zabrzmieć. By to, co mówią, oznaczało coś dużo szerszego niźli mają na myśli. Jakże często odzywają się tylko dlatego i taki sposób, by stwarzać pozory.
- Co zatem będziesz robić?
- Przeżyję coś innego. Odkryję inne życie. Dotrę aż do końca.
- Do końca? Do końca czego? Jak często bywała jednym z takich ludzi.
Wparowała do pokoju, jakby nie słyszała jego pytań o jej dziwne zachowanie, jego tłumaczeń, jego błagań teraz i wcześniej.
Gdy poszedł za nią z pieśnią o braku rasistowskich zapędów na ustach, zamarła z garścią bluzek w ręce. Zacisnęła zęby, napięła widocznie szczękę, zaś dłoń ściskająca ubrania zacisnęła się w pięść.
- Dlaczego to wszystko utrudniasz?! - wrzasnęła, wcinając mu się wpół zdania, ciskając gwałtownie kolorowymi materiałami w ścianę przy łóżku. Zaszurały jedwabiem i bawełną o tapetę i upadły, czyniąc pstrokate kłębowisko z wydartymi przed chwilą spod czeluści łóżka parami butów.
Gdy wspomniał jednak o innej barwie jej oczu, ponownie zamarła, tym razem jednak nie ze wściekłości. Chciała rzucić mu w twarz jakimś lekceważącym komentarzem, nie dowierzała jednak swojej “normalności” na tyle, by nieprawdopodobną zmianę skwitować po prostu machnięciem ręki.
- Kiepski argument - orzekła beznamiętnie - a może kiepski żart. - Z głupiej dumy nie zamierzała przy nim iść po lusterko, choć właśnie kątem oka, jakby na złość, zauważyła w odbiciu szyby w drzwiach balkonowych jakieś pomarańczowe światło. No chyba se jaja robicie.
Podeszła do rozrzuconej wcześniej ze złości odzieży i wepchnęła bluzki na sam wierzch, a potem zasunęła zamek błyskawiczny torby.
Gdy ruszyła ku drzwiom, by jeszcze zebrać trochę kosmetyków z łazienki i zobaczyła ten tak znajomy uśmiech, będący poświadczeniem kolejnych słodkich słów… zebrała się w sobie i skupiła na tym, że jej towarzysz albo cierpiał na właśnie zdiagnozowane borderline (a tak, nawet, po spędzeniu całego lata w gabinecie Kaliny jako obserwator, wiedziała co to takiego), albo coś ćpał. Innego wytłumaczenia dla tych idiotycznie szybko zmieniających się nastrojów nie ma.
Zatrzymała się nagle i niespodziewanie; tylko przypadkiem było, iż stanęła akurat naprzeciw blondyna, spojrzała mu jednak w oczy jedynie przelotnie, by spróbować dojrzeć czy nie są nienaturalnie zwężone lub rozszerzone - nawet ona, humanistka bez kursu pierwszej pomocy, znała charakterystyczne objawy.
Równocześnie uniosła obie dłonie i starała się odgrodzić od tego ciepłego uśmiechu.
- Non, non, non! - niemal zajęczała, kręcąc głową jakby nie miała zamiaru go słuchać, w chwili gdy przepychała się koło niego. Gdy wracała z kosmetyczką w garści, starła się na niego nie patrzeć. Czy on nie rozumiał, że nie ma innego wyjścia? Że sam zapracował na to, co się właśnie dzieje? Zaczynała być tak zdenerwowana, że myślała po francusku, zaś nie mówiła jeszcze w tym języku tylko siłą woli.
- To twoja wina! - W jednym momencie zdecydowała się na atak, bo już nie wiedziała, czy bardziej jest lodowato wściekła czy jednak chce się po prostu rozpłakać. - Gdybyś nie był lekkomyślnym głupcem i nie stracił nad sobą kontroli, całej sprawy by nie było! A teraz, jeśli tu wpadną, to strzępy pozostaną z ciebie, ze mnie, i z mojej rodziny. - Głęboki wdech, by ironicznie nie stracić nad sobą panowania. Powolny, drżący wydech, wyglądający po prostu, jakby usiłowała nie krzyczeć na niego wciąż i wciąż. - Musimy się stąd wynieść; ja na pewno. Ty też powinieneś zniknąć choć fizycznie - nie ukryjesz, że jesteś właścicielem mieszkania tak jak nie ukryjesz skrzydeł przed osobami - w pierwszym odruchu miała powiedzieć “ludźmi” - szkolonymi, by je znajdować.
Wyciągnęła rękę po czarny, szeroki pas od torby i zarzuciła go na ramię, uprzednio sprawdzając czy wszystko pozasuwane. Laptop, torebka i doniczka z Meleficent już czekały, spakowane, gotowe do wyprowadzki.
- Nigdy nie chciałam z własnej woli odchodzić. Pamiętasz, gdy żartowaliśmy o wymianie zamków w drzwiach? Nie utrudniaj mi teraz tego, vous le mauvais garçon.
Psikus, post 3.
|