Anonymous - 27 Grudzień 2013, 13:31 Intelektualna przepaść między ryjkiem totalnie bezrozumnej ameby raczkującej po dnie oceanu, a całym portfolio nieustępliwej logiki to coś, co widziała na własne oczy zjawa. Naturalnie jeśli tylko znała go na tyle, żeby słusznie konkludować na temat niekoniecznie idącego w parze: mądrego wyrazu twarzy i niecności najnowszych zamierzeń. Sylaby – nieme dopóki nie ośmielił ich język dziewczyny przywodziły na myśl głodną spustoszenia falę tsunami, która podrywała się tym wyżej im bliżej czekała na nią linia brzegu. I tak, po momencie dedukcji obkupionej zerowym wysiłkiem ze strony mimiki Dracy`ego, nastąpiło wyczekiwane olśnienie.
Właściwy, ustalony odgórnie przez kolej rzeczy sens potrafił obrócić nawet na przeciwny biegun konwersację, jaka podążała figlarnie usamodzielniona, raptem niepilnowana przez moralność. Zdecydowanie gorzej było, jeśli ułomność jednego z towarzyszy, i nie mam tu na myśli Zapomnianej, z premedytacją odbierała sensowi napomnianą prawidłowość. Na tych samych warunkach wymoczone w letargu mięśnie szczęki z zapałem pięciogwiazdkowego gospodarza przyjęły gniew. Pierwsza emocja wywodziła się z rodu tych automatycznych, więc choćby imbecyl chciał, nie mógł mieć na nią wpływu, obrosła lico zupełnie jak kolczasty krzew (na dodatek faszerowany chemikaliami) barykadujący komukolwiek przejścia poza strefę nieprzyjemności.
Przedziwna mieszanina goryczy, ironii i zadziorności sunęła zamiast odpowiednich na to miejsce obłoków po lustrzanej powierzchni jego ogromnych patrzałek.
Tak oto urozmaicona wiązanka drwiąco zgłębiała kobiecą postać, a była przy tym tak nachalna, że niejeden obawiałby się ingerencji w świadomość zakamuflowanej po mistrzowsku hipnozy. A należy wrzucić między szczegóły, iż w zanadrzu chował przecież specjalnie dlań coś znacznie gorszego.
Na tę okoliczność widmo bólu zajęczało w krańcu uszczuplonej przez swoją siostrę wargi, ale niemal natychmiast zostało pogrzebane przez inną odpowiadającą za czucie czegokolwiek bestię. Niezdrowe podekscytowanie.
Pieprzony Gabe. Co dziś zamierzasz?
Wielki bydlak bez krzty gracji wpadał w niknący pod kończynami żwir, nieudanie próbując balansować resztą cielska, żeby móc zachować chociaż pozory, iż cała bryła porusza się płynnie w przód, w stronę Sun, a nie chaotycznie na boki. Psychopatyczny wzrok ganiał po okolicy dużo żwawiej niż totalnie nieprzydatna, idiotyczna fizjognomia i gdybyśmy mieli do czynienia z kimś innym niż absolutny władca, banda kretynów mogłaby podejrzewać, że w całym działaniu czaiła się przypadkowość. Żadnej żywej, wpółżywej, nawet nieżywej duszy. Christensen ominął cały nużący ustęp, w którym to ofierze przysługuje prawo do jednej ze trzech ścieżek obrony: ucieczki, pogodzenia się z losem, bądź walki na rzecz czynnego, być może nawet zbyt czynnego działania. Przywitanie z bliskim obcowaniem, jak choćby pieszczotliwe pogładzenie policzka pokonało najzwyczajniejsze, aczkolwiek wciąż najbardziej efektowne zaczepienie oczami bazyliszka oczu należących do niej, jakby stalowa niebieskość była szpilką nacelowaną na odwłok owada. Szybkim ruchem upłynnionym pewnością siebie rozpiął rozporek garniturowych, nienagannie czarnych spodni.
Rozkosznie. Cóż dalej, stary?
- Udowodnij mi swoje przebaczenie.
Rozbrajający półuśmiech, do jakiego wzdychały cherubinki, a jaki przybliżał w jednej milionowej przybyszce tysiąclicowy charakter Syna Kruków zawitał na mordzie. Chociaż hamulce piszczały przeraźliwie przy każdym znikającym centymetrze smaku oraz wyważenia, sympatii do kruchej istotki oraz granicy jej odporności na korzenie się przed niepoukładanym chamem, Gabe zdobył się na kontynuację pozbawiającą Rinnie złudzeń co do całokształtu obelżywych praktyk, które chciał koniecznie wprowadzić zaraz w życie. Wskazał wyczekująco na swoje przyrodzenie, bezgłośnie przedstawiwszy tym samym czarnowłosej zakrawające o obelżywość życzenie. Rytuał zniechęcenia, poczucia beznadziei, zwyczajnej socjopatii otworzyła oficjalnie ostatnia fraza, z głuchym brzękiem godnym brzęku sztucznych monet rzucona w eter.
- Miłość do KAŻDEGO bliźniego obowiązuje, prawda? Obowiązywać powinna, to przecież takie wzniosłe i szczytne.
Daj mi pokaz, dziwko.Anonymous - 27 Grudzień 2013, 18:02 Pragnę przypomnieć ci, Anno, że to wszystko twoja wina. Od początku znajomości aż po sam jej kres, który - o dziwo - jeszcze nie nadszedł. Zresztą, sama nazwa "znajomość" także nie jest tą stosowną... Aby być czyimś znajomym, trzeba było go znać. Na tyle dobrze, żeby móc określić jego charakter i mniej-więcej zdawać sobie sprawę z tego, na co ją stać, czego można od niej oczekiwać... Dlatego Rinnelis jest stosunkowo dobrą znajomą, skromną, zabawną, przewidywalną i otwartą na ludzi. Ona mogła być jego znajomą. Ale co, jeżeli postawimy się w sytuacji odwrotnej...? Jestem stworzony do manipulacji takimi ofiarami losu, jak Ty.Chcę żebyśmy zostali przyjaciółmi, Rinnelis. Sama powinna wmawiać sobie, że jeszcze nie zwariowała do tego stopnia, by zaakceptować go jako znajomego, ale... Czy znajomość jednej z jego masek nie czyni ją już niejako bardziej obeznaną z tematem? W końcu... ile on ich może mieć w zanadrzu? Na samą myśl skuliła się delikatnie w sobie, bo po prostu bała się odpowiedzi na to pytanie - bała się tego, że jej żywiciel, czy też najlepszy kandydat na - jakby to nie brzmiało - przyjaciela, mógł przedstawić następne charaktery z taką lekkością, jak bawił się nimi teraz przed nią. Drobne usteczka znowu wygięły się smutno, zanim jednak cała akcja poszła w ruch. Obserwowała jego gniew, dokładnie ten którego tak bardzo nie chciała ujrzeć na jego twarzy i pochyliła delikatnie twarz, nie ukrywając nawet zawodu dla tej reakcji. Wszystko miało być przecież pięknie - Gabriel pokiwałby radośnie głową, wziął ją w ramiona i trzymał tak długo, jak czarnowłosa uznałaby to zastosowne - to znaczy, że puściłby ją dopiero wtedy, kiedy cała niepewność po prostu rozpłynęła się wraz z fałszywością Gabe'a. I żyliby długo i szczęśliwie razem, i byłaby to jedna z tych najpiękniejszych przyjaźni, która trwa lata... I nauczyłaby go być miłym!
Bardzo miłym!
Tak niewiarygodnie miłym...
Usłyszała szmer i zamrugała kilkakrotnie, wyrywając siebie z półsnu, w który popadła, marząc o czasie, który nigdy nie nastanie. Dowodów było kilka - ponowne natknięcie się na niepokonaną przeszkodę jego oczu, zawroty głowy powodowane bliskością jego ciała i... Całkowicie niezrozumiały zgrzyt zamka przy jego spodniach. Słysząc niecodzienny dźwięk Anna natychmiast powiodła spojrzeniem w kierunku źródła hałasu... i zielone oczy otworzyły się jeszcze szerzej, o ile to możliwe, na rzecz ponownego spojrzenia w oczy Christensena - zapewne desperackiej próby na odnalezienie w nich odpowiedzi czy wskazówek, których zwykle była tam liczba na tyle odpowiednia, by Annie uchyliła rąbek tajemnicy i odkryła zamiary cienia... Tym razem nawet zrozumiała, coś jej podpowiadało, że nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Ale znała. I to właśnie spowodowało, że teraz wyglądała jak małe dziecko, które nie za bardzo wie, co ze sobą zrobić i patrzy tylko na opiekuna z nadzieją, bo wie, że nabroiło i oczekuje, że nikt go za to nie ukarze. Ale... kara nadeszła. I Rinnelis zgłupiała. Po prostu, bo szmaragdowe oczy naiwnie podążyły w kierunku spojrzenia pana Dracy'ego, mijając także ten uśmiech, za którym może i wszyscy szaleli... Rinnelis już zdążyła nauczyć się, że nie zwiastuje on nic dobrego. A kiedy zatrzymała wzrok, o dziwo, uświadomiła sobie, lekko się przez to karcąc, że niejako wie o co chodzi. Podeszła o krok, niemal już stykali się ciałami ze sobą. A potem...
Miłość.
Afu.
Afe.
Ble.
Lepiej późno niż wcale, Anno. Bardzo dobrze, że zorientowałaś się, co tutaj się dzieje, zanim... Znowu mrugnęła. Znowu kilkakrotnie, pozwalając okrągłym ze zdziwienia oczom odnotować zmianę krajobrazu. Niby pamiętała go sprzed chwili, ale czuła się tak, jakby... znajdowała się bliżej ziemi. Czuła też ból. Kolanom nie podobało się bliskie spotkanie ze żwirem, ale to chyba nie było najistotniejsze. Podejrzewam, że najważniejszym było to, że klęczała właśnie przed nim i, że właśnie przyłapała się na przesadnym niemalże staraniu o przebaczenie, którego tak oczekiwał Gabe... dlatego czym prędzej szarpnęła się i odsunęła, z łatwością pokonują wolę poprzedniej, słabiutkiej zapewne, Rinnie. Nie trwało to więcej niż kilka minut, ale twarz Słońca płonęła dziko rumieńcem wstydu. Płytki oddech. Bardzo długo ciągnąca się chwila zastanowienia...
Zwinęła się w kulkę tuż przed nim, przy jego butach. Deja vu.
Chcę żebyśmy zostali przyjaciółmi, Rinnelis.
- Chcia... chciałabym, żebyś mi wy... wybaczył, panie Christensenie - robak pod jego nogami nie drgnął, ale głosik Anny był nawet donośny. Co, jeżeli ta dziewczynka naprawdę ma wiele wspólnego z córami Koryntu? Kłębek zacisnął się, Anna otoczyła swoją głowę rękami.
Tak. Nie. Powinno. Być.
Gdzie twoje zwycięstwo?
Jak zwykle skończyłaś w błocie.Anonymous - 27 Grudzień 2013, 20:46 Sęk w tym, że tak od siebie różni, potrafili jednocześnie koegzystować w absolutnie doskonały sposób. Co prawda Siewca nie uwzględnił w puli odczuć towarzyszki, ale w porywie filantropii należy wierzyć, że gdyby tylko starczyło miejsca jednocześnie na męskiego ego i przeżycia Sunny, nie miałby najmniejszego problemu z ugoszczeniem czegoś więcej niż siebie. Aktualnie wnętrze chaotycznego dupka przypominało szatkownicę tnących się ze sobą, wymnażanych przez siebie w króliczym tempie emocji, do której na całe nieszczęście przez przypadek wpadło nieostrożne z natury sumienie. Miąższ z wyrzutów był zaś zabójczy dla tak zwanego zdrowia, czyli bezkrytycznego cieszenia się z zapędzenia w kozi róg nastoletniej. Właśnie. Czy aby na pewno powinien z głośnym entuzjazmem obnosić się z małymi zwycięstwami erodującymi coś tak nieszkodliwego, coś tak niepewnego jednego dnia dłużej trwania? Po raz kolejny Ann zapadała się w sobie. Po raz kolejny z jego powodu. Niczym przyjazny, niedorozwinięty dzieciak wymykający się doczesności, bo został odtrącony od grupy rówieśniczej tylko dlatego, ponieważ jego oko skrzywione mutacją ośmielało się patrzeć w nieco odmiennym kierunku. Niczym drewniany most przecinający gruby sznur śmierdzącego bagna, zbyt obciążony przez lata nań stąpnięć, żeby utrzymywać stale zachwycający, niewzruszenie równy poziom. Odkryta przed paroma chwilami z dozą sprzyjającej fortuny makabra niemile wparowała do ciasnego światopoglądu Pana Dracy, kopiąc go zapamiętale w każdy wklęsły, a także sterczący kant zakutej łepetyny. Jak ogłuszony obuchem wyrobionym z słowiczych dziewczęcych słów - rozerwany na dwóch stał się szorstką pobudką z amoku oraz orgiastycznym jękiem będącym najbardziej realnym śladem po doznawanej rozkoszy.
- Rinn, ubóstwiam Cię. – wykrztusił w którymś bardziej sprzyjającym szybowaniu na kosmicznej wysokości momencie, gładząc opuszkami palców pasmo rozsypujących się dookoła czarnych włosów.
Przymknij cholerny ryj. Bielejące od kurczowego zamykania pięści kłykcie, wtrącone w krótkotrwałe drżenie, symbolizowały bezradność zarówno wobec ambiwalentności, jak i przyziemnej reakcji alergicznej wobec niewyobrażalnego natężenia przyjemności. Tymczasem na prywatnym cmentarzysku poległych wyznań (często latających na oślep, szorując po szaroburej ziemi pourywanymi kontekstami) wciąż roznosił się cichy klekot. Ale nie zabronisz mi ratowania Ciebie. Co za niedorzeczność. Aż dziw, że nie dostał termicznego szoku, kiedy w miejsce rozpustnej ciepłoty stawiło się wreszcie spóźnione zimno rozdymające lód w jego oczach, a mroźnymi kroplami potu spryskujące kręgosłup. Mocno ruszony z wygodnego stołka ambasadora trwającego teatrzyku, zapomniał o konieczności dopełnienia szczegółów typu zapięcie spodni. Po prostu padł naprzeciwko „topielca” na kolana. Bynajmniej nie chciał przez to sprawić, aby kilka małych, białych plamek odznaczających się na hebanie drogiego materiału czuło się lepiej, zwerbowawszy nowych, błotnych kompanów. Z tego pułapu Gabe mógł bez krzywdy dla jej zadzieranego wciąż w górę i jego spadającego w dół karku, świdrować spojrzeniem skrzywdzoną tak bardzo zieleń. Prawie. Stanowcza obręcz z jego ramion zatrzasnęła się na Rinnelis, a następnie, gdy Temperamentna została odpowiednio ustawiona i uwiarygodniona co do swojej równowagi, rozpłynęła się, na powrót przyjmując rolę dwóch zwyczajnych rąk spoczywających na kolanach. Twarz żywcem płonącego na stosie Wertera. GRAJ, NATYCHMIAST. Twarz polubownie odskakująca z zawiasów, spadająca.
To nie była twarz... To maska.
Co tam się u was dzieje, sir casanova?
- Jesteś świadoma, dlaczego Cię uderzyłem i dlaczego zostałaś zrównana z kur... kobietą lekkich obyczajów niezasługującą na nawet jedno spojrzenie?
Sir…?
- Powiedz mi, jak się teraz czujesz i za kogo mnie w tej chwili masz?
Niespodziewanie, rutynowe żądanie miękło, rozmazywało swój kształt na pobliskiej ścianie niepamięci. Urządzili tu piękną komedię omyłek, więc nic w tym znowu nadzwyczajnego, że w końcowej fazie, już na wychodne, rozkaz miał czelność przeobrazić się w pytanie. Śmieszne. Nigdy nie sądziłem, że z poczwary wychodzą motyle. To miało być tak na niby.Anonymous - 27 Grudzień 2013, 22:14 Oczywistym powinno być to, że dziewczyna o szmaragdowych oczach upadnie znowu z winy pana Christensena. Właściwie to chyba była ta jedyna stała, którą zjawa powinna w końcu traktować jak nic bardziej zwyczajnego. W końcu... trzeba było znaleźć jakąś wiarę w swoich czynach. W swoich planach na przyszłość. Trzeba było zalepiać nadzieją dziury po błędach, które popełniła. A żeby nikt poza nią z jej powodu nie ucierpiał - wszystko działo się w jej głowie. Tak - trudno odnaleźć jest jej jakiś niematerialne uzupełnienie równie niematerialnych dziur, ale wolała już mieć umysł naśladujący wyglądem szwajcarski ser, niż pozwolić na to, by Gabe jakkolwiek skrzywił się z dezaprobatą. Pomimo że robił to cały czas - ona także cały czas próbowała być grzeczna. Tylko, że będąc miłym dla wszystkich, trzeba być miłym również dla swoich demonów. Demony, Rinnelis...? To jedna z tych ostatnich rzeczy, o którą ciebie bym podejrzewała. Ale powiedział, że cię ubóstwia! To... dobrze, prawda? Nie zwracając uwagi na warunki, w których te słowa zostały użyte i odnotowanie ich dopiero po fakcie... Nie przeceniaj się. Po prostu przesłyszałaś się. Nikt cię nie lubi - może i to ze względu na jakieś kaprawe oczy, może ze względu na to, że nie potrafisz nawiązać bliższych stosunków, a nawet jeżeli, to stanowczo nie czujesz się z tym tak dobrze, jak powinnaś... Tylko ty jesteś tutaj popsuta, Słońce. On chce ciebie po prostu naprawić. To ty uciekasz przed tym, co nieuniknione. Droga do perfekcji jest długa, prawda? Niektórzy wtykają sobie do gardła szczoteczki do zębów, niektórzy rozbierają się przed kamerą, a ty... ty robisz jeszcze gorsze rzeczy. Jesteś. Uciekłaś. A nie powinnaś. Oni też chcieli cię naprawić... Jesteś zbyt uparta, żeby to zrozumieć.
Jesteś także zbyt uparta, by spojrzeć prawdzie w oczy i zrozumieć, że ten drugi głos w twojej głowie nie należy do żadnej z bestii, którą utkałaś kiedy byłaś mała. To ty. To mądrzejsza ty. Dlaczego nie dasz mi dojść do głosu? Dlaczego...?
Szmaragdy tym razem były po prostu szklane - ktokolwiek wydłubał prawdziwe gały musiał wykazać się naprawdę refleksem, że został niedostrzeżony i przez ich właścicielkę, i przez Christensena. Sama Rinnelis dalej miała delikatnie uchyloną buzię, której zdziwienie wynikało tylko z tego, że nagle obraz przed jej oczami się zmienił. Znowu patrzyła na jego twarz. Znowu miała przed oczami jego twarz. Twarz... Dalej traktowała ją jak twarz. Nie jako facjatę, nie jako skrzywioną mordę. Jego oczy nie utraciły swojej kuriozalności, nos nie powiększył się do nieznanych rozmiarów, a kształt twarzy nie przemienił się w ten zazwyczaj charakteryzujący głupiego pomagiera nemezis głównego bohatera.
Uniosła bladą rękę do twarzy, kompletnie ignorując Dracy'ego i przez chwilę wpatrywała się w nią tępo. Dotknęła nią swoich włosów. Zobaczyła przebłysk sceny rozgrywającej się sprzed chwili i ręka opadła, pozwalając dłoni zetknąć się z łaskoczącą jej spód trawą. Znowu wróciła do niego myślami, przygryzając dolną wargę zębami.
- Nie mam pojęcia, panie Christensenie. Mogę... powinnam... wiedzieć? - szmaragdy nie błyszczały, ale na powrót przypuściły atak na dwójkę zwierciadeł cienia.
Pamiętała te pytania. Przynajmniej zbliżone do nich. Zadawał je jej on oraz naukowcy. Na drugi typ zawsze przekrzywiała głowę, dawała im największy i najpiękniejszy uśmiech, zdając szczegółowy raport z każdej szczęśliwej chwili, która ją tam spotkała... No dobrze. Po prostu uśmiechała się i milczała. Tam nie było nic dobrego. Ale czy w Gabie może być cokolwiek dobrego...? To chyba był jej największy błąd. Bo w to wierzyła niezależnie od obalanych wciąż i wciąż przez niego dowodów. Właściwie dalej wierzyła w to, że go uratuje. Że jest swego rodzaju super bohaterką, może i bez żadnych mocy, ale wciąż wierzącą w swoją misję. Uratuje go i pokaże całemu światu prawdziwego, idealnego Gabe'a.
Jeszcze bardziej idealnego niż tego teraz.
- Czuję się... nie wiem. Tak. Nie wiem. Nie umiem. Nie chcę. Nie potrafię. Nie zrobię... Nie... - zamknęła się, bo przypomniała sobie o drugiej części pytania i znowu wyglądała, jakby samym już pytaniem jej porządnie przywalił. Knock-out. Piąstki uderzyły kilkakrotnie w uda Anny, kiedy myślała. Bardzo wolno zresztą. Wzięła głęboki oddech. - Uderzyłeś mnie. Poniżyłeś. Obraziłeś... Myślisz, że to będzie poprawnie, jeżeli teraz zostaniemy przyjaciółmi? Chociaż z jednej strony się ciebie boję, ale nie wiem, co to jest ta przyjaźń, ale ma bardzo ładną nazwę. Nie jestem na ciebie zła, bo nie umiem być zła. Tęskniłam za tobą, wiesz? Tak to się mówi... tak?
i tak uniknęła najciekawszej rzeczy.
Nie tyle co tęskniła. Po prostu go potrzebowała. Piramida Maslowa i te sprawy. Ojej... na dole waszej nie ma pana Christensena?
Myślę, że to bardzo źle.Anonymous - 30 Grudzień 2013, 18:38 Co będziesz widział po zestawieniu ze sobą imienia i nazwiska tego burego osła? Podpowiem Ci. To niedorozwinięty stręczyciel, ponieważ z wyboru w miejscu postawnego ładu pleni anarchię. I nie byłoby w tym nic zastanawiającego, gdyby nie to, że pan Dracy szczerze żałował wywiniętych życiu w afekcie grzechów. Wycieczki do mistycznej wyroczni też nie wchodziły w rachubę, jako wiarygodne źródło badające futurystyczne nastroje rozpanoszone w obozie Cienia. Brane za pewnik dzień po prowokującym do ataku antytezy fakcie, potrafiło runąć niczym domek z karcianej talii, dla którego lekkiej fasady było o jednego dzwonka za dużo. Jego zmienność w połączeniu z naturalną zdolnością do ciągłego sprzeciwu przy użyciu niepozornego „nie” wprowadzała naprawdę sporo mętliku. Wydawać by się mogło, że Gabe jako dawca zamiast nasienia oferował jedynie konfuzję, przyczyniwszy się tym samym do wskrzeszenia armii sromotnie polegających os, jakie przed swoją śmiercią koniecznie musiały kogoś użądlić.
Dziś, ten rywalizujący o order najbardziej niestabilnego z widzianą za taflą szkła aurą, potrzebował jeszcze tylko maleńkiego kroku do stwierdzenia, że Anna była czymś cennym. Jednocześnie nie potrafił oszacować wartości dziewczęcia, ponieważ niezłomnie umykała zaszufladkowaniu w jakiejkolwiek kategorii rzeczy przydatnych. Swoją drogą… Dlaczego nikt do kurwy nędzy nie zadał sobie podstawowego pytania...? Jakim degeneratem, pchlim gnojem trzeba się urodzić, aby po kilkunastu latach intensywnie odbywanej egzystencji nie odróżniać narzędzi od istot czujących, od ludzi? Byleby było funkcjonalne. Burknęła pragmatyczna jaźń Siewcy, zamaszyście machnąwszy ręką na wygłaszane blagi. W każdym razie, warto odnotować, że znajomość myśli Rinnelis z pewnością wymaga najwyższego zrugania niej przez karego. Być może nawet powtórki tego, od czego z uciechy drżało męskie ciało i czarno-białe kalejdoskopy krążące gdzieś bezsensownie po torowisku przeszłości, nieosiągalne dla niczego prócz fantazjującej wyobraźni. Godnemu S. nie podobała się cholernie samoocena ognistej szesnastki, jak to sobie w zabrudzonych od nieprzyzwoitości myślach ją pięknie nazwał, dlatego niewykluczone, że podczas jej siłowania się z wiatrakami ucinającymi rączki (czyt. nawracaniu antiChrista do stanu, w jakim nigdy nie występował), on nie zechce wyrzeźbić w jej wnętrzu czegoś na kształt indiańskiego immunitetu, coby już na zawsze dzięki swoim magicznym właściwościom wtrącał w jej światopogląd nutę uzasadnionego samouwielbienia…
…tak moi państwo rodzi się koncepcja. Niepostrzeżenie w czapce niewidce przemyka między jednym, a drugim wierszem czczego biadolenia, zyskuje mrukliwą aprobatę ze strony wszystkich pieruńskich szatanów, po czym już na mocy prawa zagłady staje się najnowszą intrygą Pana De. Niebo śpiewa dziś do mnie bardzo głośno, otwierając ryjek z chmur.
- Mam pewien bardzo, bardzo, arcyciekawy pomysł, Sunny.
Wymruczał przyjazny, miękki, cudem upersonifikowany puch. A może to wciąż być osłodzony tysiącem łyżeczek cukru głos Michaela? Wzięty przez pedantyczność w opiekę paznokieć powiódł z ckliwością po rozchylonych usteczkach zielonej, stanowiąc wspaniałe uzupełnienie dla słodko-gorzkiej racy rozświetlających jego dotychczas burzowe oczy. Po chwili mężczyzna zamknął je kompletnie, na leniwie pełznącą przed siebie minutę. Odszedł też ledwo wyczuwalny nacisk na nastoletnie wargi.
- Ale do jego wprowadzenia w życie, jak sądzę, nie jesteśmy jeszcze gotowi.
Znów na nią patrzył. Uważny, ze wzrokiem o czystości hawajskiego nieba. Do tej pory i niestety tylko do tej pory prawie uwolniony od zmarszczek nagany, które to przecinałyby zatroskane niedomyślnością kompana czoło. Zupełnie jak teraz.
- Jakże do ciężkiej cholery mam współpracować z Tobą, skoro najczęściej raczysz mnie słowem „nie wiem”, a jeśli już coś wiesz, to nie ma mowy, abym mógł na to przystać? Och. Jest jeszcze opcja numer trzy, kiedy to coś wiesz, aczkolwiek niewiele wnosi to do trwającej dyskusji, której celem, jak być może wiesz Rinnelis, jest nawiązanie nici porozumienia, co zaś ściśle wiąże się z obopólnymi korzyściami. Sądziłem, że stać Cię na więcej, Gwiazdeczko.
Końcowi zakrawającego na słowną ofensywę przemówieniu akompaniowało prychnięcie – idealne odciążenie dla tak prostolinijnego działa. Wracasz do formy, prostaku. Nie mógł się nie uśmiechnąć na ostatnie jej spostrzeżenia, toteż bez szmerów sprzeciwu ze strony niechętnych entuzjazmowi szczególików złożonej, niczym harmonijka, osobowości zaryzykował uniesienia ni to czerwonych, ni różowych łuków.
- Przyjaźń wyrasta na szczerości. Myślisz, że dobrze byłoby, gdybym udawał kogoś kim nie jestem na rzecz przygłupa podziwiającego kwiatki, albo takiego, co to wiecznie rozprawia o swoim geniuszu? – KHEM. – Zresztą… Ja nie działam przypadkowo, kochanie. Nie uderzyłem Cię, bo miałem zły humor.
Zagadkowy cień paradował chwilę po stosunkowo bladej twarzy, nim wszyscy nie zdali sobie sprawy, iż to zwykła, iluzjonistyczna sztuczka spłatana dzięki mroczniejącemu z sylaby na sylabę barytonowi. Ni stąd, ni zowąd usadził Sun na swoich kolanach w jakimś zmutowanym przebłysku empatii zwiastującym... Jeśli nie odrobinę lepsze jutro, to chociaż pięć minut. Oczywiście wcześniej z typową dla siebie bezceremonialnością doprowadził do względnego porządku swoją garderobę.
Te zbawienne wpływy spontanicznych wyznań typu "tęskniłam" rzeczywiście potrafią zagrać na nosie nieco późniejszym rezultatom.Anonymous - 31 Grudzień 2013, 10:19 Stabilność to i tak kwestia względna. Jeżeli spojrzy się na półki zawieszone w myślach Rinnelis, pomyślałoby się, że w pudełeczkach myśli jej pokładane są w imię jakiejś zasady, a ich trzymanie tam ma jakiś sens - w rzeczywistości i tak wszystkie myśli można znaleźć na podłodze, wyżymane wciąż i wciąż przez - wypróbujemy to określenie - drobny umysł Nata Onny. Ponadto kolejnym oczywistym faktem jest, że Gabe był tam najbardziej zmasakrowanym obiektem przemyśleń Annie - co oznacza, że tym razem w rzeczywistości, jak i w przenośni, był najbrudniejszym obiektem (raz ze względu poszanowania przedmiotu przez Słońce, raz w wyniku czynów, do których przyznawał się pan Christensen) w jej główce. Poza tym... Reformacja charakteru dziewczyny jest praktycznie niemożliwa - to przynajmniej oznacza, że obydwoje obrali sobie za cel coś na tyle niemożliwego do osiągnięcia dla siebie nawzajem, że nawet po tylu dniach spędzonych razem, dalej wszystko rozwija się tutaj w zastraszającym tempie. A chociaż zjawa jak zwykle nie nadążała za nim, nie miała mu tego za złe. Nie była w końcu nikim specjalnym - nie to co pan Dracy.
Uśmiechnęła się bledziutko, kiedy usłyszała deklarację Christensena i poprawiła się lekko w miejscu, ponownie poprawiając włosy ręką, szmaragdami znowu spijając koloryt jego tęczówek. Blablablabla. Blablabla. Blabla. Rinnie, nieładnie jest ignorować rozmówcy, a pomimo że żywo kiwasz głową, nikt nie jest tutaj głupi. No dobrze, poza tobą.
Dotyk jego palca wszakże nie należał do tych najbardziej niebezpiecznych broni, które miał za sobą Dracy, ale gardło i tak zacieśniło się się nieprzyjemnie, zaprzeczając zadowoleniu, które wypięło się dumnie i zaszumiał z uciechy, kiedy przyszło jej jednocześnie poczuć dotyk jego oczu, jak i jego dłoni. A potem wszystko się zapadło. Zamazało.
Bla?
- Dla-dlaczego jeszcze nie jesteśmy gotowi? - co to w ogóle za stwierdzenie, że o n także jeszcze nie jest gotowy? zrozumiałaby przecież, gdyby wymienił tylko ją z imienia i nazwał ją imbecylem albo jakimś brzydkim słowem pochodnym, ale ta wspólna nuta... zaniepokoiła ją chyba bardziej niż kolejna zabawa, którą rozpoczął Dracy. Wiem, ale nie powiem. Lubiła tą zabawę. A chociaż nikt nie lubił być po drugiej stronie medalu... Ważne, że w ogóle brała udział w tej zabawie. Że on ja do niej zaprosił. I postara się, i zrobi co może, żeby pokazać, jaka jest świetna w grach. I... znowu przegra?
Na oskarżenie po prostu skuliła się w sobie, jednak zdecydowała wziąć kolejny, głębszy wdech i nie odejść spojrzeniem od jego oczu. Ale na to też miała wytłumaczenie. Cholera, robi się coraz bardziej wyszczekana. To przez tą zbyt długą przerwę od niego. Znowu poprawiła włosy, jakby to miało pomóc jej w myśleniu, no i... pomogło? Nie. Bo w główkę Rinnie wbiło się teraz coś innego - ból, który paraliżował synapsy, które nagle po prostu przestały przesyłać informacje na temat tego, co mówił Gabe. Stare imię bolało. Bolało bardziej niż to, jak ją czasem traktował, bolało na tyle, że na chwilę ponownie zbladła, tym razem już bielą poważnie rywalizując z grubszą kartką nieskazitelnego papieru. Palce zwinęły się w piąstki, a sama dziewczyna wyglądała teraz, jakby miała jednak stracić równowagę i rozłożyć się cała na ziemi. Zamiast znowu zamknąć się w kłębku, zgięła się, oddychając płytko. Chwila... Chwila... Chwila...
Otępienie.
Kiedy zwalczyła je, uniosła nieprzytomne spojrzenie naprawdę zmęczonych nagle, szmaragdowych oczu nie tyle co na Gabe'a, ale w przestrzeń tuż poza nim. Pusto. Więc dlaczego...?
Ach.
- Ja, ja, ja... ja myślę, że jednak nie powinieneś używać tego imienia. Boli - sprostowała cichutko i przepraszająco. I teraz mu jeszcze odpowiedz! Gdzie to było... Znowu uciekła spojrzeniem gdzieś indziej. Tym razem na jego spodnie, ale kiedy zauważyła, że rozporek był rozpięty, uciekła nim gdzie indziej, trafiając koniec końców znowu w jego oczy. Och.- A... A... powiedzmy... nie bądź zły... co jeżeli to wszystko, na co mnie stać?
Znowu podkówka zastąpiła lekkie zadowolenie kiedyś tam zastygłe na liczku Anny. Nieważne ile kart schowa w rękawie, i tak zawsze będzie patrzeć zapobiegawczo i badać swój grunt. Mały tchórz. Ale teraz bała się podwójnie, pomimo że ten rodzaj strachu był absolutnie irracjonalny - nikt cię tutaj nie znajdzie. Tutaj jest Gabe. Nikt przecież nie pokona Christensena. Teraz powtórz to kilka razy. Tak... Wdech.
- Możemy stworzyć inną definicję przyjaźni, prawda? - lubiła to słowo. Było miękkie i miało bardzo ładne zakończenie. Przyjaźń. Coś przy tobie. No i przyszedł czas na kolejne pytanie.. bodajże już trzecie w tej turze. Że też umiejętnie potrafił unikać odpowiedzi na każde z nich. To niesprawiedliwe. - Dlaczego mnie uderzyłeś?
Chociaż w ostatnim pytajniku na ten post Rinnelis nie powtórzyła się, nie przeciągała niczego ani nie przejęzyczyła żadnego słowa, nie brzmiało to zbytnio przekonująco, jakby dziewczyna chciała w istocie wiedzieć. W końcu były ważniejsze rzeczy - a przynajmniej o wiele bardziej budujące na duchu...
Z radością na ustach godnego dzieciaka, któremu przyszedł zaszczyt usiąść na kolanach Mikołaja, zaakceptowała przeniesienie jej z lodowatej ziemi z powrotem blisko ciepła Gabe'a. Bliżej. Jeszcze bliżej. Wtuliła twarz w jego ramię, bezradnie jedną rękę zaplatając w jego talię.
Małe zwycięstwo. Bardzo małe.
// nie jestem z tego zadowolona : xAnonymous - 5 Styczeń 2014, 17:35 / takie taam... spóźnionko :mrgreen:
Interesujące. W tym samym stopniu, co dewiza mówiąca o tym, że mniejszym duszom pozostała zabawa w Boga. Mam na myśli… To nie jest na tyle proste, nie na tyle skomplikowane. Nie po wszystkich sława miała ślicznie zostać ukamieniowana, lecz wszyscy z pewnością chcieli być zapamiętani. Stąd ludzie odchodzili od tego kim byli i kim chcieli być na rzecz parady łgarzy, wystąpień psychopatów, kabaretowych spowiedzi mitomanów. Zaprzecz, jeżeli się pomylę, ale… Czy Christensen nie pasował do tych pokurczonych zaściankowością duszy, zbyt zajadłych w eksperymentowaniu, żeby dostrzec, iż cały świetlisty tron jest wyspą rzygowin, a dzierżone berło to znieruchomiałe węże? Idąc dalej tym tropem, Rinnelis rościła sobie prawo do liczącej się z zaświatach pozycji, zagwarantowanej jeśli na piękne oczy, to już z pewnością dzięki posiadanemu falsyfikatowi niewinności.
- Ja potrzebuję… Potrzebuję… - czy ty się jąkasz? - …więcej czasu potrzebuję, szlag niech to trafi.
Rzadko miała okazję zauważyć, kiedy na, posłużywszy się metaforą, słownym ciele tworzyły się rozstępy gramatycznych zasadzek, swędzące na dodatek od świerzbu niepoprawnej składni. Tak popisowe budowanie zdań mogło nieść za sobą tylko jedno – kłopoty. Rzędy kłopotów. I zmieszanie. Chorobliwe zmieszanie.
- A co do Twojej gotowości… Bądźmy poważni. Póki co, kompletnie się nie nadajesz do swojej nowej roli. O ile możemy przypuszczać, że ten piękny dzień kiedyś, kiedyś, kiedyś… kiedyś nadejdzie. – zaczepnie wzniesiona brew przywodziła na myśl łuk triumfalny, jaki pęczniał od pokaźnego cynizmu. Można by odnieść wrażenie, że belzebub miał coś wspólnego z przedszkolanką, skoro z tak śmiesznym oddaniem kreował dla obojga coraz to nowsze formy spędzania wolnego czasu. Szkopuł polegał na tym, że on - szykanowany bez przerwy anarchistycznymi zapędami, był o krok (pal licho, że milowy!) od umieszczenia intrygi w… intrydze. Tymczasem, Cień obserwował z wyważonym rozbawieniem tabun nerwowych przyzwyczajeń Nata onny, nie dopuszczając w całym procederze ani jednej kwarty sekundy na rozproszenie czy to grającymi w berka wiewiórkami, czy salwą nieoczekiwanego śmiechu dobiegającego zza wzorzystej płachty namiotu.
Bardzo niedobrze. Tak niedobrze, jak tylko potrafią wyobrażać sobie głusi i ślepi, bowiem oni od dawien dawna zostali w świecie ledwie imaginacji.
Na czerwono-czarnej planszy do gry w szachy niepozorny, rozchwiany jak wnętrze dziewczęcej głowy, pionek zagroził smolistemu królowi Pana Dracy. Ten, niwecząc zasady odwiecznie towarzyszące umysłowej zabawie, w momencie jawnego zagrożenia postanowił zwiać z pola i pognać w sobie tylko znanym, albo i nie, kierunku. Pewnie tam, gdzie rośnie pieprz. Intelekt, bujna wyobraźnia, rozsądek, instynkt… Każda z tych łajz z osobna i finalnie wzięte razem podszeptywały kruczemu w karbowanych, niczym cholerna frytka, odstępach czasu, że zjawa przypomina wulkan gotowy do niespodziewanego tryśnięcia lawą. Z oślim uporem ignorował wówczas alarmujące o oczywistym niebezpieczeństwie drogowskazy. Masz, co chciałeś, Godny.
Namiętnie zapatrzony w siebie, a konkretniej w swoje imponujące dokonania przeżywane po raz tysięczny, starał się wypośrodkować uwagę tak, żeby na morzu samouwielbienia nie stracić z oczu obiecującego horyzontu, jakim niewątpliwie były niekiedy trafione komentarze ze strony zielonookiej. Jedno zaintrygowało diabła w ludzkiej skórze szczególnie. Zastanowiło, niczym osamotniony promyk słońca, który nie mógł liczyć ani na wsparcie swoich braci, ani na samą kulę ognia. Boli. Boli. Boli? Bieluśkie zęby w porę zatrzasnęły się na wyrzucanych przez język słowach. I bardzo dobrze się stało, ponieważ kompan świętej pamięci Starka uniknął dzięki temu kompromitacji, chcąc koniecznie zapytać, cóż dolega Temperamentnej. Dla lepszej koncentracji wydymał kapryśnie usta, aż te utonęły w manierze, którą ktoś niewtajemniczony określiłby nieprzyjazną.
- Wiesz coś, o czym ja nie wiem, Rinnelis? Co Cię w tym tak b o l i?
Zadowolone aniołki śmiały się teraz do Gabe`a rozkosznie, wreszcie zamiast zaaferowanego, gruboskórnego jegomościa zdemaskowanego przez notoryczne prawienie złośliwości, podziwiając dla odmiany jałową tonację, z jakiej wypleniono wszelkie negatywy. Przynajmniej są postępy!
Stalowoniebieskie tęczówki osowiały momentalnie, ponieważ znów świadkowały tej absurdalnej ascezie rinnelisowych możliwości, rinnelisowej samooceny, po prostu Rinnie.
- Nie wierzę, że nie masz nic więcej w sobie. – warknął nasz rozsierdzony książę wojujący drewnianym mieczykiem. – Zrujnowałabyś wówczas nie tylko siebie, ale także moje pomysły, zatem pośrednio również mnie. Chcesz coś tu rujnować moja mała niszczycielko, czy może nareszcie skończysz z tego typu nonsensami? Chyba, że ty tak już masz, że jesteś wyznawcą nonsensoizmu, o ile taka religia w ogóle istnieje. Ojejku, nie zmuszaj mnie znowu do stosowania kar za idiotyzmy.
Deklarację umocnił niezdrowy, krztuszący płomień lodowato-gorących oczu liżący zapamiętale najpierw tylko jego tęczówki, a stopniowo wydostający się na całą wytrzebioną jakby stygmatami blednięcia twarz. Następnie niewylewnie skinął głową na jej z pozoru retoryczne pytanie, niby to dla oszczędności nadwyrężanego głosu, a tymczasem umacniany z minuty na minutę w swoich paranoicznych przypuszczeniach. Powinna trzymać się od niego z daleka. Nie było ku temu żadnych wątpliwości. Jak na potwierdzenie, zaniepokojenie wprawiło w drżenie dolną wargę Chaotycznego, która dygotała aż do zbawiennego, entego z kolei pytania. Marginalnie mówiąc, urządzili sobie tutaj niezły teleturniej. Dla tej i tylko dla tej myśli na ułamek sekundy Dracy odrzucił od siebie niewygodne wcielenie niewzruszonego tyrana, żeby powitać błyszczącą niespełnionymi nadziejami jutrzenkę.
- Nie chciałbym… Nie życzę sobie, żebyś ot tak, bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia atakowała moją płaszczyznę fizyczną. Ten wybuch czułości na wieży zegarowej to coś, co niewątpliwie zapamiętam… – figlarny półuśmiech cwałem pokonał lico mężczyzny, po czym stopił się w jedno z nicością. - …lecz także to coś, co nigdy więcej się nie powtórzy. Wysoce niedorzeczne zagranie z Twojej strony . – skwitował, uczyniwszy z kobiecych żeber coś na kształt pianina, po którym rozpoczęły bieg donikąd palce Christensena. Zawzięty w najnowszych rozporządzeniach odczepił od siebie zbyt panoszącą się na „cudzych włościach” rękę Anny, łagodząc jednak moment odtrącenia przelotnym całusem, udziwnionym do granic pierwszoligowej kurtuazji ofiarowanym jej dłoni.
A ty będziesz gwiazdeczko ostatnią na niebie, co jeszcze zdoła jakkolwiek dojrzeć słońce...Anonymous - 5 Styczeń 2014, 20:40 W kwestii boga i pamięci, zapytane o to samo Rinnelis i jej narratorka prawdopodobnie odpowiedziałyby (właściwie znak zapytania postawilibyśmy tylko przy osobie drugiej, która, wedle wszystkich czynników, na których opiera się epika, ma być wszechwiedząca, bo jej potok słów utrzymywany jest aż dotąd w trzeciej osobie), że nie. "Prawdopodobnie Christensen zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo zniekształcony jest kształt tronu i jak powinno wyglądać berło. Ale weźmie je do ręki i tak, a usiądzie na tronie tylko po to, by udowodnić samemu sobie, jak świetnie wygląda otoczony bogactwem tkanin i szlachetnością kamieni wbitych w berło miast oczu węży. Jak idealnie pasuje do roli kogoś, kto dominuje nad innymi nie tylko tężyzną, ale też inteligencją. Tylko po to, by udowodnić sobie, że świetnie pasuje do swojej roli i odważyć się na kolejne czyny, których nikt o zdrowym umyśle nie oczekiwał od Gabriela." - prawdopodobnie narratorka i tak udaje zbyt inteligentną i wszystko ulepsza, byleby Christensen wyszedł na jak najlepszego człowieka. By udać, że rozwiązała zagadkę, której prawdopodobnie niewielu nawet dotrwało do półmetka. Och, ale co tam u Słońca...? "Oczywiście, że nie. Przecież Gabe wcale nie jest... zaściankowaty! A jego eksperymenty...? To też nie jest prawda. Tak naprawdę wszyscy go uwielbiają. I nikt nie zapomni. Przecież... na to pozwolić nie można." Tak. Gdyby to chociaż było zabawne - raczej jest smutne. Aaale... to w końcu Dracy będzie sobie rościł miejsce w najlepszych kręgach. Rinnelis będzie stała w kolejce, do której na pewno wepchnie się jeszcze kilka osób, a ona zostanie na jej sam końcu. I... tak skończy się jej wspaniała przygoda. Na staniu w kolejce.
Lepsze to niż zostanie tutaj jeszcze dłużej, co?
Na początku stwierdziła, że się przesłyszała, dlatego szybciutko usiłowała otrząsnąć się po szoku spowodowanym nazwaniem jej tym imieniem. Ale kiedy usłyszała ciąg dalszy jego wypowiedzi, szmaragdy łaskawie uchyliły się, by zerknąć na niego niepewnie, usiłując uświadomić sobie, co powiedział - po pierwsze... o n potrzebował czegoś od siebie. Nie od niej. Po drugie... mówił o odstępie czasowym. On... nie jest na wszystko gotowy? Ja-jak to? Wzdrygnęła się lekko, ale na to poświęciła tylko krótszą chwilę, bo znowu zaczął mówić. I to dopiero sprawiło, że roześmiała się cichutko, jednak zatrzymała się, bo nawet ona potrafiła coś komuś wytknąć - i tym razem to nie skończy się... czymkolwiek złym. Tym będzie wspaniała i miła, czyli taka, jaka powinna być dla Gabe'a cały czas. O!
- To... to dobrze, że w ogóle wydaje ci się, że coś takiego może się wydarzyć - odpowiedziała rozpromieniona, najwidoczniej nieprzejęta niczym, poza faktem, że niejako znowu została pochwalona przez pana Dracy'ego, w końcu... to był rodzaj pochwały. Wiary w nią. Ktoś musi to robić, skoro ona nawet nie jest w stanie spojrzeć na to okiem sceptyka.
A to także jest miłą rzeczą - wiara w to, że nie nastąpiła erupcja wulkanu. Póki co Anna wciąż zbiera elementy niezbędne do rozpoczęcia w ogóle dymienia, od czasu do czasu jednak dając znak o tym, co ma w środku ekshalacjami. One też uszkadzają organizm, ale wyniszczyć do końca ma lawa. To wszystko ma być elementem planu, którego Rinnelis nawet nie układała - tworzył się sam, jakby na przekór pewnego talentu Anny do destrukcji i niestabilności. Kolejna przeciwwaga dla poprananego umysłu - coś, co tworzyło się samoczynnie, zdawałoby się, że jest idealne. Gdyby tylko wiedziała, o co chodziło w tym planie. Gdyby poznała zasady gry...
Oczy wwiercały sie jak zwykle w jego lico, dlatego też miały pełny wzgląd na to, co się na niej działo. Delikatne drgnienie i wydęte usta, które już znała i wiedziała, że nie zwiastują nic dobrego. I jego słowa - na początku dla Anny radosne, dobre, bo w końcu nie było w nich nuty nagany, złości czy gnie... Zamarła. Właściwie cała przez chwilę była sztywna, jak trup, tylko oczy reagowały żywo na rewelację, której się znowu dosłyszały - dlatego naszły łzami. Dech powrócił szybko, ale nie zachowując prędkości zalecanej na tej drodze - nie. Mknął przed siebie łasy na punkty karne, wysokie mandaty, czy nawet odebranie tego prawa jazdy. Teraz... nie można było powiedzieć, że siedzi na kolanach Christensena. Raczej wyglądało to tak, jakby znalazła się tam przypadkiem, albo jakby kręgosłup jej skostniał do tego stopnia, że nie może po prostu osunąć się na ziemię. Zamknij oczy. Otwórz je. Zamknij oczy. Otwórz je. Chciała się nawet odsunąć od niego, ale nie pozwoliło jej na to serce, które prawdopodobnie, gdyby wstała albo zsunęła się, nie wytrzymałoby tego obciążania. Kaszlnęła.
Heeej.
Rinneli... Sun? Sun?
No dobrze, teraz można przyznać się do tego, że zemdlała. Ale to była chwila! Tylko jedna, krótka chwila, która sprawiła, że naprawdę po prostu zwiotczała, ale szybko się wybudziła, tak jakby nie potrzebowała ocucenia... Raczej to była kara dla niej. Wyglądała pewnie jak wariatka... Szybko poprawiła się w miejscu. Dalej się trzęsła? Nie, nie, nie...
- Źle się czuję. Kiedy tak mówisz. Kara. No ta kara, no i, no i... - myślała, że wie. Ale skoro nie wie, to, to... To i tak jest dziwne. Powinien wiedzieć, przecież wie wszystko, tak? Tak? Anno... powoli zaczynasz przeginać.
Pokręciła posłusznie główką na boki na całą tyradę, zbyt zmęczona, by wypowiedzieć się w całości i określić wszystkie swoje zalety - chociaż dalej uważała, że było ich zbyt mało. No... najwyżej była niejako-niejako przyjaciółką kogoś takiego, jak Christensen. A to jest wieeelki plus!
No i jeszcze to zachowanie. To, które tak zakręca jej w głowie i pozbawia ją dechu. Jej ręka... załóżmy, że przystaniemy na tym, że z tego podniecenia nie umyje jej przez następne trzydzieści lat, o ile wcześniej (znowu) nie popełni samobójstwa i nie przyzwyczai się do warstewki brudu, który pokrywałby jej rączkę. Znowu zamknęła oczy i bardzo długo nie odzywała się. Dopiero cicho odchrząknęła, nim zdecydowała się na to, by ponownie natrzeć na jego postać jedną ze swoich najskuteczniejszych broni - pytaniami. Pytaniami. Pytaniami. Albo...
- Akurat niedorzeczne zachowanie z mojej strony to bodajże to, co powinno być najbardziej oczekiwane, jednak... przepraszam i... już się to nie powtórzy, aaale... Dalej nie powiedziałeś, czemu mnie uderzyłeś, panie Christensenie - ...łagodną sugestią. Tak miękką, że sama Rinnie zdziwiła się, że może paplać tak łagodnie i leciutko.
Uważaj. U. Ważaj...
Jakkolwiek. I tak przyjdzie usmażyć jej się w promieniach Słońca.