To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Miasteczko maski karnawałowej

Anonymous - 12 Lipiec 2014, 15:32

Gdy tylko kobieta przyniosła kakao, pochwyciła je w swoje rączki i upiła trochę. Było gęste i słodkie, takie jak lubiła. Mogła też wysunąć teorię że to najlepsze kakao jakie piła, a piła ich wiele, w różnych miejscach światów.
Dopiero gdy skończyła mowę uświadomiła sobie, że kobieta wiele razy chciała coś wtrącać. Trochę przez to posmutniała, bo nie zauważyła tego, a kobieta mogła to uznać za złe wychowanie. Ale przecież Sonia nie zrobiła tego specjalnie.
Słowa kobiety były takie.. radosne? Tak skojarzyło się małej czarownicy. A na słowa o uroczej i małej nie zezłościła się, o nie! Fakt, czasami wolałaby by ją uważano za mniej małą i nieporadną, może nawet dorosłą, ale taki wygląd miał swoje zalety.
- Niekiedy we wnętrzu najpiękniej wyglądającego jabłka czai się zgnilizna- powiedziała z uśmiechem. Tak, taki wygląd był niekiedy przykryciem. Kto oskarżyłby bowiem to małe i urocze za zabójstwa, znęcania, nielegalne polowania i podtrucia? No właśnie- nikt. Inna sprawa że Sonia nie przepada za takimi akcjami, ale gdy posuwa się do nich, wygląd nierzadko jest zaletą.
Dzięki kolejnym słowom Sonia zaczynała coraz bardziej lubić Alefię. Przypominała jej taką dobrą ciocię lub babcię, miłą i radosną ale ciętą kiedy trzeba. Jeszcze gdyby pachniała ciasteczkami...
- Możliwe, widziałam ile się kręciło po całej akcji... lecz skąd ja to miałam wiedzieć? A może akurat potrzebowali kogoś takiego jak ja? - zapytała z uśmiechem i upiła kolejny łyk kakałka. Naprawdę było dobre. Szkoda, że tylko jeden kubeczek.
Spojrzała na Alefię. Zdziwiły ją lekko jej słowa. Ale uśmiechnęła się i odrzekła:
-Cóż, nie oczekuję za to pieniędzy, nagrody czy nawet nowej sukienki. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne.
Mimo że brzmiało to dość...górnolotnie i może nawet troszkę sztucznie w swoim znaczeniu, Sonia naprawdę tak myślała. Fakt, miała malutką nadzieję, że zaczną ją szanować po tym, ale nie było to jej głównym celem.
Spojrzała na Alefię, gdy ta zadała kolejne pytanie. Wtedy jej myśli przewertowały cały dzisiejszy dzień, wyłapując potrzebne informacje.
-Cóż... nie rozmawiałam z wieloma osobami. Z ledwo...dwoma. Jedna to Edward Curwood, on o ile się orientuję jest ochroniarzem Czarnej Róży, ale jako taki nie należy do organizacji. Miałam szczęście przetańczyć z nim jeden taniec, ale po tym zniknął i już się nie widzieliśmy- powiedziała, myśląc dalej.
- Mam dziwne wrażenie że i Cynth znajduje się tutaj... pewnie przyszła na bal...- powiedziała jakby sama do siebie, a potem wyjaśniła- Cynthia Summers należy do Róży, i też jest Różaną Czarownicą. Nie jestem jednak pewna, czy jest tu...
I było jeszcze coś. Ta kobieta, która nawiązała z Sonią rozmowę.
- Była jeszcze kobieta... miała czerwoną suknię i czarne włosy... przedstawiła się jako Esme... - musiała aż popstrykać palcami, by przypomnieć podane jej nazwisko- Chardonut? Chardonnay? Nie mogę sobie przypomnieć... -powiedziała, spuszczając lekko głowę.
Ale przypomniała sobie coś innego. Przecież narysowała ich portrety! Wyciągnęła więc szybko owe rysunki- Edwarda i Esme. Na rysunku Esme jednak widniała jeszcze długa, przebiegająca przez środek linia, spowodowana nieumyślnym potrąceniem.
- To oni... Edward i Esme. O ile za Edwarda mogę ręczyć tak ta kobieta... cóż, nie znam jej. Nie wiem nawet czy to jej prawdziwe nazwisko. Nawet ja podałam fałszywe przedstawiając się jej, by chronić swoją tożsamość..

Tyk - 12 Lipiec 2014, 22:17

Zarówno dyskusja o absurdach Gombrowicza, który pomimo chęci jaką uczniowie przykładają do cytowania fragmentów jego dzieł, jest jednym z najmniej zrozumianych autorów wpisanych na listę lektur, jak i rozważanie jak złe są kobiety i dlaczego mężczyźni mogą z nimi wytrzymać, kochać je i o nich marzyć tylko i wyłącznie dlatego, że nie poznali ich prawdziwej natury, nie jest na tyle istotna, żeby się zajmować nią w czasie tak ważnych wydarzeń, jak starcie się dwóch odwiecznie rywalizujących ze sobą wizji świata, które przekraczają wszelkie możliwe granice, będąc ponad każdym podziałem, dotyczące w takim samym stopniu mężczyzn jak i kobiet, niezmienne względem każdej z ras. Wizji świata elitarnego, reprezentowanej przez Arcyksięcia, który nie uważa masy za zdolne do samokierowania swoim losem, muszące mieć na czele przewodnika, który wskaże właściwą drogę i sprawiedliwość trzymać będzie ponad zabobonami i emocjami, a światem egalitarnym, którą reprezentują anarchiści. Światem bez władzy centralnej, gdzie nie ma wybitności, jest tylko równość tak głęboka, że wszystko co mogłoby ją niszczyć - majątek, talenty, czy szlachetność - musi zostać zniszczone. Co nie oznacza, że kwestia płci nie będzie tu mieć znaczenia, wszyscy jednak liczymy na to, że Sophie zapanuje nad swoją kobiecą naturą i nie obrazi się śmiertelnie na Arcyksięcia, że ten nie odgadł jej pragnień i nie dał się zadźgać na placu, tylko sprawia jej wciąż kłopoty, a teraz bezczelnie próbuje jeszcze rozmawiać!
Jeżeli natomiast mówimy o silnej władzy, to zastanówmy się, czy jakakolwiek inna władza ma w ogóle rację bytu. Jak powinniśmy rozumieć silną władzę? Czy jest to władza niczym nieograniczona, absolutna? Stawianie znaku równości pomiędzy silną, a absolutną byłoby jednak bezcelowe, przecież kryterium jest zupełnie inne i w jednym jest zasięg władzy, jej ograniczoność lub nieograniczoność, a w drugim jej sprawność. Tak więc władza jest silna, gdy zdolna jest do realizowania zamierzonych przez siebie celów, wynikających zwykle z powodów dla jakich władza w ogóle istnieje, a nie gdy nie jest niczym ograniczona, bądź przez nikogo nie jest kontrolowana. I tak władza Ludwika XVI choć była ograniczona jedynie prawami fundamentalnymi, stojącymi na straży ustroju Francji od wielu wieków, nie była władzą silną. Wersal nie był zdolny egzekwować od paryskiego ludu posłuszeństwa, nie był zdolny zapobiec zniszczeniu Bastylii. Tym samym nie był zdolny zatrzymać demagogów od podżegania tłumu, a tym samym zapobiec niszczeniu zabytków, ludobójstwom, przekreśleniu wielowiekowej tradycji francuskiej i zastąpienia jej ustrojem tak niestabilnym, że pomimo nieprzerwanego istnienia Francja pochwalić może się większą ilością Konstytucji niż wciąż wymazywana z map Polska. Nie ma więc niczego gorszego niż władza słaba, niezdolna do pełnienia swojej funkcji stabilizatora życia społecznego. Nawet Hobbes, zagorzały absolutysta, stwierdził, że tylko wtedy władzy można odmówić posłuszeństwa, gdy ta niezdolna jest wykonywać zadania, które jej powierzono.
Obawy Sophie co do osoby Arcyksięcia są o tyle nietrafione, że ten już od dawna posiada absolutną, niczym nieograniczoną władzę w swoich włościach, rządzą w Różanym Pałacu nie jednym legionem, który odpowiedzialny jest za obronę i którego częścią są chroniący bal gwardziści, lecz także drugim legionem - całą służbą zatrudnioną w dobrach Rosarium. Nie można zatem twierdzić, że ten jest miły dla swoich bliskich, a gdyby oddać mu pełnię władzy, dla jej utrzymania, czy z najzwyklejszego sadyzmu, zacznie wprowadzać tyranię i gnębić swoich poddanych.
Nie można też się zgodzić, że ludzkie wybitne jednostki sprowadziły na rządzonych przez siebie ludzi tylko ból i cierpienie. Pizystrat, ateński tyran przyczynił się do rozwoju miasta, dzięki czemu później stało się ono jednym z najznamienitszych polis, stworzył podstawy do wykształcenia się tam tak powszechnej dzisiaj demokracji. Oktawian August zaprowadził pokój w rozdzieranym bratobójczymi walkami Rzymie, o czym mówiłem już w poprzednim poście. Ludwik XIV obniżył podatku, gdy tylko wrócił z Reims, ze swojej koronacji, a państwo za jego rządów rozkwitło na najwspanialszy kwiat Europy. Napoleon pomimo wyśmienitych zwycięstw, a szczególności pokonania dwóch Cesarzy pod Austerlitz, dał Francuzom kodeks, który stał się wzorem dla wielu rozwiązań w innych krajach i do dziś, ze zmianami, jest obowiązującym prawem Francji. Waszyngton za pomocą wojskowej dyktatury wywalczył niepodległość narodu, który przez wiele kolejnych lat był ostoją wolności, nawet pomimo niewolnictwa, które jednak zostało zniesione za sprawą kolejnej dyktatury i nadużywania prezydenckich kompetencji przez Lincolna. Wszystkie wspomniane sytuacje są przykładem na to, że odpowiednia jednostka otrzymawszy władzę zdolna jest przysłużyć się światu znacznie bardziej niż wiecznie obradujące kolegia. Deliberat Roma, perit Saguntum.
Strach przed władzą, ten tak charakterystyczny dla Przywódczyni Anarchs i jej towarzyszy, charakteryzował również pewne państwo, oparte o wspaniałe idee i pod wieloma względami niezmiernie nowoczesne. Gdyby tylko wyciągnąć z niego klasowość powstałoby państwo o charakterze czysto demokratycznym, a i pomimo klasowego charakteru, do głosu uprawnionych było więcej niż w XIX wiecznej Anglii. Państwo to jednak upadło, a to z tego powodu, że strach przed wzmocnieniem władzy, niszczył wszelkie inicjatywy i odbierał całkowicie możliwość do działania i obrony przed zewnętrznym wrogiem. Nikt jednak nie zauważył, że walka z królem daje siłę magnatom, których nie można było spętać w Wersalu, jak udało się to w tym samym czasie w państwie Burbonów.
Wyeliminować Arcyksięcia, przywrócić stary porządek? Stąd nie ma już odwrotu i jeżeli Sophie udałoby się zabić Rosarium, to zagrożeni magnaci rozpoczęliby wojnę z Anarchistką. Tak jak i zabicie Cezara w Kurii nie pozwoliło na ocalenie rzymskiej republiki. Tym razem jednak ta wojna podzieliłaby na dwa środki, które Kraina Luster mogłaby wykorzystać do walki z Morią. Chociaż Sophie tego nie chciała, nieumyślnie dążyła do wojny domowej, w której niestety nie byłoby żadnego zwycięzcy.

- Na całe szczęście rzeczy niespodziewane nie są jeszcze nielegalne i miejmy nadzieję, że nikt nigdy nie zapragnie ich takimi uczynić. Gdzie wtedy ukryliby się artyści, których praca polega na tym, żeby widza zaskoczyć?
Wąż nieco rozluźnił swój uścisk, dzięki czemu Sophie, choć wciąż leżała na arcyksiążęcym tronie, nie musiała już męczyć się z nabraniem powietrza. W tym samym czasie Rosarium mówił spokojnym głosem z balkonu.
- Oczywiście jeszcze zostaje nam do rozważenia pytanie, czy zawsze wypada. Tak jednak mi się przypomniało, że wypadałoby wiedzieć z kim się rozmawia, czy więc zechcesz w końcu wyjawić komu tak bardzo zależy na mojej śmierci?
Oczywiście pamiętając, że Sophie nie posiada żadnej ochrony przed mocą Rosarium, ten mógł samodzielnie wyciągnąć z niej te informacje, dowiedzieć się wszystkiego co było mu potrzebne, lecz przede wszystkim byłoby to bardzo nietaktowne, wolał więc wierzyć, przynajmniej jeszcze przez chwilę, że kobieta nie będzie aż tak uparta i w końcu zacznie z nim poważnie rozmawiać. Jak na razie rzucone przez nią słowa tylko pośrednio łączyły się z zaistniałą sytuacją, a i nie były najważniejsze, skoro iluzje każdej ze stron zostały już odkryte.
Myliła się też nasza droga Sophie, twierdząc, że odwróciły się role i to ona stała się ofiarą. W rzeczywistości mimowolnie zdołała dołączyć do Arcyksiążęcego przedstawienia i zostać jednym z kluczowych jego aktorów. Z tego właśnie powodu Rosarium starał się z nią porozmawiać. W końcu trzeba przyznać, że jakkolwiek nie mówić o Arystokracie, to już dwukrotnie oszczędził jej życie, choć miał okazję je zakończyć, gdy ta leżała nieprzytomna i w żaden sposób nie mogłaby się obronić. Choćby z tego powodu miała powód do zaufania Arcyksięciu. Oczywiście inaczej byłoby, gdyby ten wiedział o jej prawdziwej tożsamości. Jak na razie jednak nic na to nie wskazywało, a zadanie dwukrotnie pytania o imię ponadto przeczyło posiadaniu przez Rosarium takiej wiedzy.
Osiągnięto już jakiś sukces, teraz przynajmniej jego rozmówczyni mówiła po polsku, nie udając w żaden sposób, że nie ma pojęcia skąd się tu wzięła i czego Ci uzbrojeni ludzie od niej chcą. Sukces ten był jednak zbyt nikły, żeby zadowolić Rosarium i właśnie za sprawą tego Arcyksiążę powiedział:
- Mam tylko nadzieję, że nie każesz mi się domyślać, czemu chciałaś mnie pozbawić życia.
Żart ten, nawiązujący nieco do stereotypowego postrzegania kobiet, był w pewnym sensie desperacką próbą sprowokowania Sophie do wyjawienia w końcu celu, dla którego stanęła na przeciw niego na balu i zaatakowała go swoim nożem. Z drugiej strony, gdyby się tak nad tym zastanowić, to powód mógł być naprawdę błahy. Przecież miał przed sobą kobietę. Kto wie czy po prostu nie została obudzona o godzinę za wcześnie przez przejeżdżający pociąg, czy też nie została kiedyś przez Rosarium nieświadomie odrzucona. Z drugiej strony osobę o takim uporze, graniczącym wręcz z szaleństwem, by zapamiętał - raczej. Mówiąc szczerze przeczuwał, że jeżeli nawet nie jest członkinią Anarchs, to przynajmniej należy do niezrzeszonych w Anarchs wyznawców idei Kropotkina. Taka odpowiedź była najbardziej prawdopodobna, szczególnie ze za miejsce ataku wybrano huczny bal, pełen ludzi. Samo w sobie było to bardzo symboliczne i aż wciskało do ręki Arcyksięcia kartkę z napisem "Spytaj czy ona nie jest anarchistką". Ten jednak uparcie wstrzymywał się z zadaniem tego pytania, jakby licząc na to, że jego rozmówczyni przestanie wciąż myśleć tylko jak pozbawić go życia i w końcu zacznie z nim rozmawiać. I pomyśleć, że ktoś mając tyle lat, potrafiący zapanować całkowicie nad sytuacją i bawić się swoim własnym, niedoszłym zabójcą, jest tak naiwny...

Sofia
Zapach ciepłej kawy rozszedł się po balkonie ratuszowej wieży, a Sofia mogła rozkoszować się jej smakiem, nie wiedząc, że kilka metrów pod nimi właśnie obudziła się przywódczyni Anarchs i już niebawem kolejny raz będzie atakowała Arcyksięcia.
Nie wiedział o tym także Setny Dzień, który wyciągnąwszy z kapelusza figurę szachową - króla, a także odpowiednią kartę, położył je na stole, dając tym samym dziewczynie odpowiedzieć, lecz nie każąc już jej wypowiadać oczywistości na głos powiedział:
- Moja droga, król jest wspólny zarówno szachom i kartą, a jak mniemam o królach tu mowa. W końcu nasz Arcyksiążę nie pierwszy przywłaszczył sobie ten tytuł, a pierwowzór pragnął go, gdyż królewskiego nie mógł dostać w swoje ręce. Może i tutaj Arystokrata pragnie korony, a kto za koronami nie przepada? Na tyle, że gotów byłby dokonać zabójstwa?
Setny dzień wykładając swoje teorie popijając jednocześnie swój napój, z oczami wpatrzonymi w rozległy park umieszczony po drugiej stronie kanału. Gdy jednak skończył mówić odłoży filiżankę i uniósł figurę oraz kartę, przebijając za pomocą tej pierwszej, tę drugą. Może to była jakaś wskazówka, która pozwoli Sofii zrozumieć myślenie kapelusznika? Pytał ją w końcu o to, kto mógł dokonać zabójstwa. Odpowiedzi było tak wiele, w końcu każdy mógł za coś nienawidzić Arcyksięcia. Zarówno anarchiści, niechętni każdej władzy, jak równie inni magnaci, zazdrośni o wpływy Różanego Pałacu, czy w końcu może to być sprawa całkiem prywatna. Jak jednak już Sofia zauważyła, nic nie dzieje się przypadkowo. Zamach musiał być zaplanowany, a miejsce starannie dobrane, dla uczynienia jak największego rozgłosu.

Cynthia
Plan członkini Czarnej Róży mógł wydawać się naprawdę dobry, gdyby tylko nie fakt, że się nie udał. Po pierwsze w żaden sposób alkohol i inne napoje podawane na Arcyksiążęcym balu nie były rozwodnione. Co nie oznacza, że nie zamrożenie go za pomocą lodowego klejnoty nie jest możliwe. Najpierw jednak trzeba byłoby mieć możliwość użycia przedmiotu, a stałą się jednak zupełnie inaczej.
Plan szedł idealnie, Cynthii udało się zbliżyć do rozmawiającej grupki osób, udało się jej nawet wypatrzyć mężczyznę, który trzymał kieliszek za plecami, pochłonięty rozmową. Ta dość dziwna pozycja nie mogła jednak trwać zbyt długo. Każdy wie, że kieliszki nie są wyłącznie do ozdoby i nie trzyma się ich w dłoniach jak pierścienia na palcu, lecz ma się go w dłoni w bardzo konkretnym celu. Tak się złożyło, że gdy tylko nasza dwujaźniowa dotknęła szkła, to jego właściciel zapragnął się napić swojego napoju. Spojrzał też przy tym w stronę kieliszka i wtedy zobaczył niewysoką kobietę, która w bardzo charakterystyczny sposób wyciągała w jego stronę swoją dłoń, jakby chcąc ukraść mu kieliszek, bądź jeszcze gorzej - okraść jego samego z cennych skarbów schowanych po kieszeniach. Mężczyzna działał niezwłocznie i chwycił dziewczynę w nadgarstku, pytając jednocześnie:
- Co ty robisz?!
Na biedną Cynthię, trzymaną za rękę przez jednego z gości, będącą na oczach wszystkich zebranych w okolicy gości, spadło jeszcze jedno nieszczęście, po tym jak uprzednio spostrzegła, że na placu nie ma umundurowanych gwardzistów i zmuszona jest szukać bezpiecznego miejsca do ukrycia. Nie musiała wiedzieć, w końcu plac jest spory, a w tłumie są osoby ubrane na czerwono, które w zamieszaniu mogłyby nawet przypominać strażników. Tyle jednak, że teraz przemieni się w jednego z gwardzistów na oczach co najmniej trzynastu osób.
Reszty posta nie mogę jednak, jako mg, zaliczyć. Z drugiej strony zmuszony jestem też odsunąć przemianę o jeden post, ażeby dać możliwość zareagowania i przynajmniej zminimalizowania strat, a może nawet - przy odrobinie pomysłowości - wybrnięcia z tej niezręcznej sytuacji w sposób korzystny dla członkini Czarnej Róży.

Sonia
Alefia przede wszystkim nie mogła pachnieć ciastkami, bo zapach jabłek zmonopolizował całkowicie jej osobę i zazdrosny o swoją pozycję nie dopuszczał żadnego innego do istnienia. Najważniejsze jednak, że Alefia śmiałą się głośno, słysząc słowa Sonii i co chwilę powtarzając słowa, w której nazywała ją małą, uroczą dziewczynką. Oczywiście na tyle rzadko, by nie stało się to niezmiernie irytujące, a nasza członkini Czarnej Róży nie chciała zadźgać kubkiem po kakao swojej rozmówczyni.
- Moja droga! Przecież nagradzać trzeba tych, którzy się słusznie zachowują, dając przykład dla innych. Jednak zastanawiam się ... Róża mówiła wam o przyjęciu, które Arcyksiążę dla was organizuje?
Oczywiście samo pytanie miało związek z tym jak liczne grono członków Stowarzyszenia przybyło na dzisiejszy bal. Tylko czy Rosarium mógł widzieć w nich sojuszników, świadomych współpracy pomiędzy rodzeństwem, czy raczej będzie musiał uważać, żeby Ci nie pragnęli mu przeszkadzać.
Alefia oczywiście wzięła do ręki rysunek Sonii i zastanowiła się, czy kogoś takiego czasem nie widziała. Przy okazji Esme jej kogoś przypominała, choć nie potrafiła dokładnie w pamięci zlokalizować o kogo też może chodzić. Zamyśliła się zatem i na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością.

Soph - 17 Lipiec 2014, 18:35

Skądże przyszło narratorowi do głowy tak topornie okrawać ideologię Anarchs? Podczas gdy autokratyczne zapędy arcyksięcia są powszechnie znane i poświadczone również przez niego samego, powrót owej podobno anarchistowskiej organizacji nawet nie został jeszcze do końca udowodniony, nie wspominając, że fama, która poszła wśród mieszkańców głosi, iż nowy przywódca obrał ścieżkę zupełnie różną od poprzedniego lidera. Czemu więc arystokrata tak czarno-biało pojmuje istnienie i cele Anarchs, skoro sam nawołuje do spojrzenia na swoją osobę głębiej? Czemu tak dyskredytuje ich dążenia, niezgrabnie nazywając je „światem pozbawionym wybitności”, skoro nie zadał sobie trudu by zapytać o program, z góry decydując, iż wszyscy rewolucjoniści to anarchiści?
Jak można oceniać osobę, która w każdej z poprzednich rozprawek rozwodziła się nad dzikim pięknem onej niezrównoważonej Krainy, nad różnorodnością talentów, które trzeba chronić, nad ważnością każdego, choćby najbiedniejszego życia, jako kogoś, kto pragnie na tym świecie równości za wszelką cenę?
Przecież takie pragnienie – swoją drogą, że niemożliwe do spełnienia z powodu składowych, które poprzednio wymienił narrator jak i jeszcze wielu, wielu innych – byłoby zadaniem równie prostym i efektywnym co zasypanie Morza Łez, wycięcie wszystkich drzew na Herbacianych Łąkach czy usytuowanie na mapie Znikającej Szachownicy! A nasza protagonistka wbrew wszystkim ostatnim przesłankom jest tylko szaleńcem, nie kretynką.

Skoro więc Upiorny posiada sobie udzielną władzę na swoich włościach, czemu nie spróbuje tam zostać? Tak tylko lojalnie radzę.
Kwintesencją poprzedniej wypowiedzi nie było „czy wybitne jednostki sprowadzają tylko ból i cierpienie”. Tu się rozchodzi o wybitne jednostki, które zapadły nam w pamięć z powodu swoich złych czynów. Oczywistym jest, że nie były wybitne jedynie z powodu kreatywności, jaką ukazywały w znęcaniu się nad swoimi poddanymi czy podległymi, bo prawdą jest co rzekł przedmówca: że być może pozostawiły po sobie również i dobre rzeczy. Nikt jednak nie ocenia Waszyngtona czy Napoleona negatywnie (no, może prócz tych, którzy z nimi przegrali), a pytaniem pozostaje: czy łajdactwa mogą zostać wymazane czynami szlachetnymi?
Tu mamy meritum sprawy: czy osobie z pewnością wpływowej i inteligentnej należy powierzyć pełnię władzy, mając świadomość, że ta sama jednostka bez śladu skruchy pali swoich przeciwników, a od podwładnych wymaga bezwzględnego posłuszeństwa?

Folly mogła bawić się z Rosarium do woli, jednak umysł drugiej kobiety pracował na najwyższych obrotach, próbując znaleźć wyjście z tej na pierwszy rzut oka sytuacji bez wyjścia. Przede wszystkim, pomimo że Tyk już o tym wspominał, Sophie zdawała sobie sprawę, że teraz już nawet nie prowokowały, a balansowały na granicy cierpliwości arystokraty, bo i ona dosłyszała tę nutę zniecierpliwienia w jego tonie. Dotąd stąpanie po krawędzi nie przeszkadzało jej wcale, niemniej nigdy jeszcze nie znajdowała się gdziekolwiek skrępowana tak niecodziennymi więzami i nie mogąca użyć iluzji, a dodatkowo ze znudzoną Folly na głowie.
Błyskawiczna retrospekcja pozwoliła sobie przytaknąć – związywana była już chyba wszystkim, od plastikowych taśm przemysłowych ze Świata Ludzi, które zaciska się po ząbkach tylko w jedną stronę, do futrzanych kajdanek, również z pewnego przybytku ze Świata Ludzi. Trzymano ją w pomieszczeniach, których poziom stanowił istny wachlarz (albo i dwa) różnorodnych scenerii, a co drugi przypadek zakładał brak znajomości rozkładu budynku. Wywożono ją różnymi maszynami w różne miejsca, a ona i tak nie chciała zginąć, więc może po prostu w postaci Rosarium powróciła do niej karma. O rety.
Nigdy jednak nie musiała się mierzyć z rozszalałą, zniecierpliwioną jaźnią w takim stanie. Upiorny zaczynał grać według jej reguł i Folly poczynała się coraz bardziej nudzić. Akrobatka nawet nie wiedziała, czy jej syk, że teraz ich kolej na udzielenie jakiejkolwiek informacji, dotarł do myśli kobiety.
Działy się bowiem rzeczy niezwykłe, zatrważające i dezorientujące: primo, iż kobiety zostały już dwukrotnie pozbawione przytomności (czego łatwość napawała Sophie lodowatym, usztywniającym mięśnie przerażeniem), a jednak budziły w takim samym jak wcześniej stanie, bez uszkodzeń czy większych uwłaczeń, zaś secundo, że słynący z nikłej cierpliwości i prędkiej, łatwo karzącej ręki arcyksiążę nadal przemawiał do nich spokojnie, jak do dziecka, któremu trzeba przetłumaczyć, że robi źle (co też niepomiernie irytowało Folly). Należało więc nie przeciągać struny i podawać informacje, najlepiej pół-prawdziwe, by kupić sobie czas.
Okazało się, iż druga kobieta miała zupełnie inne plany.

A co jej tam! Folly uśmiechnęła się powoli, z rozmysłem. Może uświadomienie żołnierzy, że pilnują zupełnie niezróważonego Cyrkowca dostarczy jej trochę rozrywki. Może zobaczy wreszcie jakiś ślad emocji na wymoczkowatej twarzy bielaka.
– Przetrzymujecie Sophie Bugs, Stróża Irvette la Corix, Szaloną Pożogę, Ilustratorkę, Wężoustą, Mistrzynię Śmierci.
Każde z tych określeń było prawdziwe – słyszała je nieskończenie wiele razy szeptane za swoimi plecami – i uroczo trafne, choć ostatni przydomek rodem z ludzkiego średniowiecza zawdzięcza umiejętności i radości z przeprowadzania sekcji zwłok. Niby Folly nie spodziewała się za wiele po mieszkańcach tej niezelektryzowanej, z lekka zacofanej Krainy, ale nie podejrzewała, że akurat to hobby wywoła aż tak wielkie emocje.
A potem uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jasno, jakby do swoich myśli; uśmiechem z rodzaju tych niebezpiecznych. Symetryczne wygięcie uszminkowanych warg. I nagle rozległ się zwielokrotniony brzdęk i naraz sołdatów stróżujących przy oknach zasypał poziomy deszcz szklanych drzazg pochodzących z okien, przez które teraz już tylko gnał wiatr i dochodziła muzyka skrzypków i wiolonczeli. Folly spoczywająca na arcyksiążęcym tronie zwrócona była tyłem do swojego dzieła, jednak z lubością wyobrażała sobie pęd roztrzaskanych przez aerokinezę odłamków, koniecznie dezorientację na licach strażników, głośne achy i ochy dobiegające z placu, jakiś zmylony akord młodego muzyka też byłby mile widziany. To było to. Chaos.
Niedobitki szyb potoczyły się w swojej kryształowej godności aż do połowy pomieszczenia (chyba znów użyła za dużo siły; troszeczkę bardzo za dużo), kobieta nie była jednak pewna czy żołnierze, którzy pozostałej części szkła stanęli na drodze, z równą przyjemnością co ona przyjęli ten gwałtowny, ale jak piękny! spad szklanych kawałków. No, ale jak można nie zechcieć zostać zasypanym przez szkło z roztrzaskującej się właśnie witryny sklepowej? Być obsypanym przez migoczące odłamki zbitego lustra? A jeszcze gdy dzieje się to z takim impetem i być może staje się właśnie dalszą częścią przedstawienia, o którym arcyksiążę tak wzdychał?
Gdyby mogła, wyciągnęłaby w górę ręce i rozkoszowała tym czarownym deszczem, nie zważając na pokrwawione ramiona, tak jak i teraz zdawała się nie przejmować ewentualnymi ułamkami, które mogły ją dosięgnąć pomimo wysokiego oparcia tronu. Nie liczyła się też zbytnio z tym, iż szkło mogło zranić cielsko węża, jeśli znajdowało się też poza tronem. Ba! zbytnio. Wcale. Było jej nie wiązać.
– I równocześnie przywódczynię Anarchs. Na dzisiejszy wieczór Esmé Chardonnay.
I kto to widział tak chlapać o wszystkim na raz? Zobacz, arcyksiążę, dowiedziałeś się nawet więcej niż zakładałeś. Dowiedziałeś się rzeczy, których prawowita właścicielka ciała nie wyjawiłaby z własnej woli. Faktów, które mogą zostać użyte przeciw niej w każdej chwili. Informacji, które powinny być zbyt tajne i zbyt ważne, by wyjawiać je ot, tak. Zupełnie jakby ta anarchistka sama pchała ci się w ramiona, prawda?
– I jeszcze, myślę, że następne będą żyrandole.
W jakiś sposób zdołała, pomimo swojego położenia, założyć arogancko nogę na nogę i wyrzekła to, w co wierzyła; to, w co wierzyła Sophie:
– Ratuję przed tobą Krainę Luster. – Jak zwykle bez żadnych krygowań, bez grzecznościowych zwrotów. Mężczyznę spoglądającego na nią z balkoniku uważała za równego sobie, mimo jego pełnego przeświadczenia o przewadze i sprawowaniu władzy, pomimo impertynenckiej postawy kogoś dobrze urodzonego i przyzwyczajonego do wykonywania jego poleceń w trymiga.

Czy bała się sprawowania władzy? Tego uczucia, iż masz świat na wyciągniecie ręki i możesz go równie łatwo pogłaskać, co i jednym ruchem nadgarstka zgnieść? Przekonania, że masz moc sprawczą, zdolną decydować o życiu i śmierci, bo inna władza nie ogarnęłaby swawoli Krainy Luster? Posiadała pewną władzę nad resztą Rebeliantów, jednak prócz dokładnego wykonywania zleconych zadań mieli oni swobodę w samym działaniu, w równym stopniu radząc się Sophie, co i jej samej służąc radą. Akrobatka nie potrzebowała powiększać swojej wesołej gromadki, by być przywódcą najrozleglejszej organizacji. Ekspansja nie miała celu, jeśli zdobyczne miało by być słabe lub bezużyteczne. Zdecydowała się chronić słabe i bezużyteczne, jednak potrzebowała ludzi, którzy będą wiedzieć o co, i o kogo walczą.
Czy bała się zmian? Chyba bardziej bała się błędów. Przeczucia, że dzika szarża Folly zaprzepaściła szanse na skryty atak i z pewnością wzmogła czujność straży. Świadomości, że gdyby pozwoliła Upiornemu przeżyć, a on pogrążyłby Lustro w chaosie, jedyną zadowoloną osobą byłaby Folly, zaś winą mogła by obarczyć jedynie siebie. ...Świadomości, że zabiła go, a być może mógł się stać ścieżką ku rozkwitowi Krainy.

Spojrzała krótko w szkarłatne oczy Upiornego.
– Ratuję ją przed twoim zgubnym wpływem.
Po oświadczeniu, o którym ktoś przy zdrowych zmysłach wiedziałby, że było wydaniem na siebie wyroku, kobieta przeniosła nieobecny nagle wzrok na zdobne lampy – a jeśli pokój takich nie posiadał, na kinkiety lub inne przedmioty oświetlające salę; każde szkło tłukło się równie zabawnie – z nikłym uśmiechem na ustach bujając stopą w takt melodii dobiegającej zza ciemnych jak rozwarte usta okien.

Anonymous - 17 Lipiec 2014, 20:07

Oh, więc chodziło o króla.. No tak, mogła się domyślić, w końcu co innego mogłoby jeszcze łączyć te dwie gry? Co by mogło... Eh, nie ważne, w każdym razie dowiedziała się, o co chodziło kapelusznikowi. Jednak z każdym jego kolejnym słowem w umyśle Sofii świtać zaczynała coraz bardziej myśl, którą przegnała chwilę wcześniej. Znów przed jej oczami stanął obraz brązowowłosej dziewczyny, wyglądającej na zaledwie nastolatkę, a która wzięła na swoje ramiona niejako obowiązek wprowadzenia równości między mieszkańców Krainy Luster. Przywódczyni Anarchs. To właściwie było do przewidzenia, że na takiej zabawie pojawi się ktoś, kto będzie chciał pozbyć się arystokraty tytułującego się arcyksięciem i władcą Krainy. A skoro władca, to był ponad innymi, władał i mógł właściwie co chciał, choć zapewne większość z lustrowych nawet nie zdawała sobie sprawy, lub twierdziła że wcale nie są niczyimi sługami. Jednak same zapędy tego arystokraty były nieodpowiednie jak dla tych, którzy chcą równości. Gdzie równość, gdy włada i żąda od ciebie ktoś z wygórowanymi mniemaniami? A może jeszcze chciałby urzeczywistnić metodę "dziel i rządź"?
Tak, to, że przywódczyni anarchistów jest w to zamieszana stało się dla Sofii już ostatecznie jasne po tej wypowiedzi. Ale dlaczego nikogo o tym nie powiadomiła? W końcu mogli by jej pomóc. Nie było ich wielu, ale na pewno by pomogli, gdyby tylko wiedzieli... Ułożyli plan, doprowadzili go do perfekcji... A może to tylko różowowłosa o tym nie wiedziała? Może została uznana za nie wystarczająco silną dla takiego planu?
Dziewczyna stała na balkonie powoli sącząc kawę i patrząc to tu, to tam, czasami ukradkiem przyglądając się specyficznej postaci stojącej niedaleko niej. Po chwili odstawiła wciąż w połowie pełną filiżankę na stolik i zacisnęła usta w wąską kreskę nie mogąc się zdecydować co powiedzieć. Myśli, które niepozbieranie krążyły po jej głowie nie dawały jej spokoju, a kapelusznik wydawał się nagle aż nazbyt poinformowany, niż powinien. Czyżby wiedział nawet o tym, z kim właściwie ma do czynienia?
Nawet jej przez myśl nie przemknęło, że to ktoś inny mógł za to odpowiadać niż Sophie. Była jak nieświadome niczego dziecko, znające tylko pewną niewielką część świata, ale za to doskonale ją ogarniającą. Czyny, ilustracje Setnego Dnia... Co kryło się pod tym imieniem? Kto krył się pod tą maską? Dlaczego tak łatwo zaufała dopiero poznanemu mężczyźnie? Oj Sofiu, już zapomniałaś, jaka jest Kraina Luster, niedobrze, niedobrze...
Zaczynał ogarniać ją niepokój, stres, niepewność. W połączeniu z mętlikiem w głowie... Strach się bać. Strach się bać, co to może z tego wyniknąć, a logiczne myślenie różowej właśnie zrobiło "papa".

Tyk - 17 Lipiec 2014, 22:51

Zaatakowanie Arcyksięcia było niezwykle dosadnym wyrażeniem zamiarów Anarchs. Zlikwidować należy każdego, kto mógłby objąć władzę nad Krainą Luster, bez względu na to czy jego panowanie miałoby przynieść korzyści, czy doprowadzić świat do chaosu, z którego ponoć powstał. Kogo więc należy zlikwidować? Osoby, które się wyróżniają - mogące stanąć ponad innymi za pomocą cech własnej osobowości. Oznacza to, że takie jednostki wybitne trzeba wyeliminować, a drogą eliminacji takich jednostek niszczy się również cechy, które ich wyróżniają. W gruncie rzeczy negowanie hierarchii społecznej i walka o bezwzględną równość zawsze prowadzi do kultu przeciętności i pogardy względem wyjątkowości. Fakt, że taki świat nie może istnieć, a taka ideologia upadnie szybciej niż Francja w drugiej wojnie światowej, niewiele zmienia. Samo dążenie może poważnie zaburzyć ład i sprawić, że budowane od wielu wieków społeczeństwo, powstałe na drodze ewolucji i dziejowych zawirowań zostanie zniszczone, a na jego miejscu zostanie niezorganizowana struktura, która cofnie się o kilka wieków w rozwoju.
Jeżeli mogę wtrącić, to pragnę zauważyć, że Rosarium na swoim pozostaje. Nawet kolej, która co prawda łączy najodleglejsze zakątki Krainy Luster, budowana była zawsze na terenach, których własność została uprzednio przez Rosarium nabyta. Z drugiej strony to właśnie na jego balu został podstępnie zaatakowany i czy możliwe, że ktoś tutaj wykazuje się ogromnym poczuciem humoru, twierdząc, że Arystokrata powinien nie opuszczać swoich włości?
Jeżeli zaś chodzi o pytanie, czy można powierzyć władzę komuś, kto wymaga bezwzględnego posłuszeństwa, a za najmniejszy przejaw buntu wymierza bardzo surową, kwalifikowaną karę śmierci. Odpowiedź brzmi: Kto inny się do tego lepiej nadaje?
Moja droga Moniko, nie wiem czy wiesz, ale zaistniała sytuacja w Krainie Luster, którą można nawet nazwać wojną domową każdego z każdym, pomimo MORII pozwalającej sobie na zbyt wiele, wymaga co prawda dyplomacji, ale w pruskim jej wydaniu. Za późno już na długie rozmowy i poszukiwanie kompromisów, za późno na nadzieję, że wszyscy wykażą się zrozumieniem i oddadzą tę niewielką cząstkę wolności dla wyższego celu. Jeżeli ktokolwiek ma dać radę zjednoczyć Krainę Luster - wykorzystać jej zasoby do przeciwstawienia się zagrożeniu z zewnątrz i zapewnić sprawiedliwość - to tylko osoba, która jak Rosarium nie będzie zależna od kompromisów i gotowa podjąć działania, które nie zawsze przyniosą mu popularność, nie zawsze zostaną uznane za dobre, lecz są bezwzględnie konieczne.

To prawda, że sytuacja zaistniała pomiędzy Arcyksięciem stojącym w Szekspirowskiej pozie na balkoniku, a jego drogim gościem śpiewającym swoje nieuprzejme pieśni, wtulając się w piękne, srebrzyste ciało pupila Arystokraty. Prawdą jest również, że wcześniejsze zdanie zupełnie nie oddaje dramatyzmu całej sytuacji, a narrator powinien zachować trochę powagi, skoro tak bardzo jest prawdopodobne, że w ciągu kilku następnych postów jeden z rozmówców zakończy swoje życie. Czy jednak nie lepiej umierać z odrobiną dobrego humoru, niż będąc całkowicie poważnym? Dość już jednak mglistych metafor i nawiązywań do marnych romansów, napisanych nieco zbyt sławnym piórem. Czas przejść do konkretów.

Rosarium stał na balkonie, z oczami utkwionymi w postaci Sophie, która była co prawda uwięziona, lecz najzupełniej nie wyglądała, a przede wszystkim nie czuła się pokonaną i wciąż pragnęła mierzyć się z Arcyksięciem, już bardziej symbolicznie, dla zmazania hańby jaką okryła się dwukrotnie bezskutecznie unosząc przeciwko niemu swoje ostrze, niż dla realnego dokończenia swojego dzieła. Kolejne działanie Folly, choć niezwykle widowiskowe i chaosotwócze, szczególnie na zewnątrz, gdzie goście nie byli nawet świadomi tego, że w Ratuszu toczy się jakiś pojedynek, nie zagrażało realnie Arcyksięciu, ani nawet jego strażnikom, choć tych narażało na lekkie obrażenia, a już na pewno zmusiło ich do poruszenia się i opuszczenia, przynajmniej na chwilę swoich pozycji. Nawet sam Agasharr był zmuszony do tego, żeby się cofnąć i plecami oprzeć o drewniane drzwi, lecz gdy już miał unosić dłonie, zrozumiał że odłamki nie są w stanie go dosięgnąć.
Po kilku, niezwykle długich chwilach, w których Sopholly mogła delektować się dźwiękiem rozbijanego szkła i jego upadkiem o kamienną posadzkę, czy też odgłosem żołnierskich butów, chwilach na które zamilkła nawet orkiestra, nie rozumiejąc tego nagłego hałasu dobiegającego z ratusza. Cały bal na kilka sekund wstrzymał oddech, lecz gdy opadł już szklany deszcz, a Rosarium ponownie oparł swoje dłonie, nie zranione żadnym z odłamków, największe obrażenia ponieśli co prawda strażnicy, stojący przy oknach, lecz i oni - jako że stali nie przed samymi oknami, a po ich obu stronach - nie zostali uszkodzeni w stopniu poważnym, choć wystarczającym, aby znacznie utrudnić walkę. Ci, którzy stali pod ścianą trzymali swoje bronie w dłoniach, niektórzy zrobili nawet krok do przodu, lecz większość pozostała na swych pozycjach. Rany odniósł także wąż i sama Sophy, lecz tam dotarły już tylko nieliczne, mikroskopijne wręcz odłamki.
Może i Sophie była wściekła na to, że Folly zdradziła jej prawdziwe oblicze, lecz powinna być wdzięczna, bo właśnie to uratowało ją, kiedy już arcyksiążęce płomienie miały z nią zatańczyć śmiertelnego walca i zakończyć życie niedoszłej zabójczyni. Nowe okoliczności sprawiły jednak, że mogła okazać się przydatna. To prawda, Anarchs nie było organizacją, która była zdolna walczyć z innymi. Brak hierarchii sprawiał, że regularna wojna byłaby niemożliwa, lecz z tego samego powodu anarchiści odpowiednio wykorzystani mieli potencjał do innych celów, gdzie autonomia członków i brak hierarchii działały tylko na korzyść tej organizacji.
Pamiętajmy, że niestety Rosarium ma do czynienia z kobietą i stwierdzenie, że niezbyt dobrze idzie jej zabijanie i lepiej, żeby zajęła się szpiegowaniem, może wywołać tylko kolejną burzą, która objawi się śmiertelną urazą i koniecznością stukrotnego przeproszenia, zanim anarchistka postanowi się w ogóle do Arcyksięcia odezwać.
- Możesz dalej niszczyć ten budynek, albo wysłuchać mojej propozycji.
Powiedział głosem, który doskonale maskować jego znużenie całym zamieszaniem wywołanym przez Sophie i zirytowanie jej brakiem szacunku dla zabytkowych okien, które mają już ponad trzysta lat - znaczy miały....
- Chcesz ratować Krainę Luster, przede mną, a ja z dniem dzisiejszym postanowiłem ratować jej przed wrogiem, który nie liczy się z podmiotowością jej mieszkańców, a któremu bardzo podoba się brak władzy, mogącej chronić naszych braci.
Przyszedł czas na odsłonięcie kart, skoro to była już ostateczna konfrontacja i nie było sensu ukrywać swoich zamiarów względem Krainy, szczególnie teraz, gdy trzeba było jej wyjaśnić, że nie jest wcale żadnym zagrożeniem, a szansą.
- I tylko zjednoczenie całej Krainy pod jedną koroną może umożliwić ocalenie istniejącego ładu, a gdy zagrożenie z zewnątrz zostanie już powstrzymane, tylko jednolita władza będzie w stanie oddać sprawiedliwość tym, którym się jej odmawia.
Oczywiście, jego słowa można było negować, szczególnie będąc anarchistką, nie chodziło jednak o zmanipulowanie Sophie. Rosarium nie chciał, żeby ktoś tak porywczy i nieustępliwy współpracował z nim tylko przez pozory, lub jeszcze gorzej, pragnął wbić mu sztylet w plecy, gdy Arystokrata tylko się obróci.
- Nawet Anarchs musiałoby sięgnąć po władzę, żeby wszystko zmienić, lecz oznaczałoby to konieczność ściągnięcia maski i zrezygnowania z tego, co jest waszym największym atutem - tajemnicy. Spytam zatem, czy znasz kogoś, kto byłby odpowiedniejszy na Lustrzanym Tronie, niż Ja?
Biorąc pod uwagę, że poszczególni magnaci, którzy posiadali majątki dość znaczące, żeby móc cokolwiek uczynić, byli raczej zajęci swoim małym światem, nie bawiąc się w wielką politykę, a biedniejsi byli podatni na pokusy materialne, a ponadto zbyt słabi, żeby móc sięgnąć po władzę, raczej trudno będzie znaleźć kogoś, kto byłby lepszym kandydatem, szczególnie, że pomimo osławionej surowości, był osobą, który od dawna już posiadał władzę i nie można było twierdzić, że ta go zepsuje.
- Jeżeli nie, moja droga Sophie, to proponuję Ci przyłączenie się do mnie i po zjednoczeniu Krainy i zapewnieniu jej bezpieczeństwa, wzięcie udziału w ustalaniu nowego porządku, który można będzie nazwać sprawiedliwym.
Właściwie już oficjalnie można wziąć Rosarium za dziwaka, który nie tylko nie przejął się za bardzo, że ktoś go dwa razy próbuje zabić, nie tylko odważył się nie dać zabić, ale jeszcze bezczelnie oferuje współpracę swojej niedoszłej morderczyni.
Z drugiej strony pragnę zauważyć, że sytuacja jest pomimo wszystko pod jego kontrolą i chociaż kilku strażników zostało rannych, to druga ich część wciąż jest gotowa do walki, nie mówiąc o tym, że w ratuszu ukrywa się całkiem pokaźna armia. Mógł więc sobie pozwolić na iskierkę nadziei i próbę sojuszu z dość uciążliwą ideologicznie, ale całkiem przydatną organizację.

Sofia

Anonymous - 17 Lipiec 2014, 23:33

Jeszcze daleko przed Chrystusem znane były praktyki rozcieńczania wina i skoro tutaj ich nie stosowano, to znaczy że gospodarz jest bardzo przy złocie i dba o swoich gości! Chodźcie, pijcie, bo to dobre wino, pewnie najlepsze w okolicy! I pewnie to jedna z tych rzeczy, którymi pragnie przekonać, a może nawet kupić - o zgroza! - mieszkańców Krainy Luster do uznawania jego władzy i wielbienia. Ave Cezar!
I vivat Anarchia.
Nie tego spodziewała się po swoich zamiarach – sądziła że się jej uda, ale najwyraźniej facet był zbyt trzeźwy by nie zauważyć tej niepozornej, urokliwej, proszącej się o wybaczenie (patrz: o błękitnych, bezbronnych oczkach!) przybłędy. Obecnie nie toczyło się to najgorzej, ale gdyby byli sam na sam, vis a vis, rozprawiłaby się z nim po swojemu, skutecznymi metodami obezwładniająco-agresywnymi. I z pewnością wolałby wtedy cofnąć czas i udać, że wcale tej małej dziewczynki nie widział, aczkolwiek gdyby jednak okazał się równie bezwzględny co ona, mogłoby być jeszcze bardziej urokliwie. Zostawmy może jednak polemikę co by było gdyby politykom, bo jej skutki są już wystarczająco obfite (na przykład: ile to już znajdziemy przesłanek co do tego, że zamach mógł mieć co najmniej jedną ofiarę więcej niż obecnie, a obecna atmosfera na balu zgoła odmienna?).

Postąpił inaczej, był wśród innych ludzi i miał tą przewagę albo też niedowagę. Ale Cindy jeszcze nie skończyła, a jeśli założymy, że on nie ma potrzeby cofać czasu i udawać, że jej tu nie m, ona pójdzie za czasem i będzie wiarygodność swojej tragicznej sytuacji pod myśli mu natarczywie podsuwać!
- Źle się… czuję. - Zaczęła, kaszląc - Potrzebuję wody! Przepić… dusz-szę!..
Udawała dławiąca się dziewczynkę bardziej, niż sądziła że jej się to powiedzie - głównie dlatego, że naprawdę zapomniała o oddychaniu w momencie, gdy jej plany w jedną chwilę legły w gruzach. Trzeba sobie powiedzieć jasno, na tle brokatu wylanego na niebie: każda Cindy nienawidzi, gdy jej sytuacja zmienia swoje oblicze.

Wyrwała kieliszek siłą, ale w tej trzęsącej się dłoni nabyła praktyki wylania całości trunku na swoją rękę, a szkło najpewniej upadło na ziemie, zapewne równocześnie z czasem, gdy w sali tronowej witraże poszły w pył wraz z żyrandolami. Skoro się dusi, musi przepić ten stan cieczą. Skoro wino stało się jej niedostępne, co innego pozostawało?
Czuła, że przemiana nadchodzi, że niewiele czasu jej zostało. Jedna myśl: woda; jeden czyn: uciec; jedna rzecz: zamrożenie i jedyna: ona!
I co najmniej trzynaście osób w pobliżu.
Musiał ją puścić, liczyła, że ją puści, przecież dziewczyna się dusi! A jeśli choć trochę ma szacunku do kobiet, powinien pozwolić jej się wytłumaczyć, a dopiero potem osądzać za niedokonane zbrodnie, bo przecież jeszcze nic mu nie zrobiła: widział tylko skierowaną ku jego własności dłoń i postanowił ją złapać!

W kanale szukała ratunku - ostatecznej, pomocnej dłoni, oddalonej kilka metrów od niej, sunącej mozolnie w betonowym korycie masy wody. Biegła w tę stronę. I rzuciła się znad krawędzi placu prosto na nią - na pomocną dłoń, wystawiając przed siebie własne, zgrabne palce i zbierając w nich moc na zamianę wody pod nimi się znajdującej, a oddzielonej małą warstwą powietrza, w lód. I wylądowała kolejno na tej pomocnej dłoni w kształcie zwykłego, zmrożonego kleksa, powstałego w ułamku sekundy, a gdy siły na nią działające opadły z wrażeń, zamieniła się w gwardzistę. I zrobiła szybki krok na przybrzeżną krawędź kanału, czując jak kra pęka pod nią. I pewnie w tej chwili pierwsi gapie zobaczyli jak nie ma po niej śladu, a istnienie gwardzisty nie wywarło na nich żadnego zastanowienia. Chyba...


Nie, nie wyszedł na plac, to byłoby zbyt proste. Rozglądał się po kanale, szukając wzrokiem samej siebie.
- Nie wypływa! – powiedział do siebie, jakby zaskoczony całą tą pozorowaną ucieczką. – Tam! – Wskazał palcem na lewą stronę, niby to widząc, jak coś porusza się na wodzie, ale tam już niedaleko była brama, a on nie zamierzał iść na ratunek, moczyć swojego ubrania – może inni to uczynili?
Wspiął się na górę. Liczył, że tłumy gapiów zlecą się wokoło - może i już ujrzał je gdy tylko wyszedł wyżej. A jakby kto pytał, co robił na dole? – odpowie, że patrolował; ot co! Gwardziście nie przystoi zajmować się zbyt bardzo tym, co potencjalni przypadkowi ludzie wokoło widzą – ktoś taki musi być czujny, szukać, obserwować, nie dać się zwieść. Jeśli taki był plan jednego z zamachowców, oczywistym, że tylko by czekał gdyby żołnierz przegapił okazję pochwycenia podejrzanego.
I powoli oddalał się od nich, zmierzając zgodnie z intencją poprzedniego postu, jako ten wulkan, ku bocznej ścianie ratuszowej, bo chciał dostać się do środka i dowiedzieć się, kto planuje zamach. Gdzie chaos, musi być on.
Gdzie on, tam rozkwita chaos.

Soph - 20 Lipiec 2014, 20:52

And if we should die tonight
Then we should all die together
Raise a glass of wine for the last time

Sophie nie zamierzała likwidować każdego, kto wyda jej się na tyle wybitny lub wyjątkowy, że mógłby zagrozić Krainie. Ryzykiem objęte byłyby jedynie osoby, których podejście do życia stałoby się zbytnio... roszczeniowe, że tak to ujmę. Czy ktokolwiek poza Rosarium został zaatakowany? Inni Upiorni? Inni arystokraci? On jeden chciał sięgnąć po coś, co mu się prawnie nie należało i jedynie jego ręka została ucięta. I nie można też powiedzieć, że Anarchs będzie walczyć o bezwzględną równość. Jak już zostało wspomniane, jest to tak możliwe jak zmuszenie Cieni do nie zjadania Sennych Zjaw. Zdołałoby się, owszem, jednak nie na większą skalę, bo nie da się być w każdym miejscu. Nadto tłumienie siłą nie zawsze przynosi skutki. Najwygodniejszym sposobem jest ucinanie problemu u korzeni. Profilaktyka.
Niemniej, ten wywód spowodował, że wykluł się jeszcze jeden pomysł, będący kompromisem, ponieważ priorytetem Rebeliantów nie jest od pewnego czasu walka z władzą. Zaś odpowiedź na pytanie narratora jest prosta: będzie się nadawał każdy, kto nie zwykł lekką ręką palić ludzi za pierwsze wykazanie sprzeciwu. Bo zdaniem Sophie będzie się nadawał każdy, kto choć trochę ceni życie dla życia. Sama MORIA posiada silną władzę, prawda, arcyksiążę? Tylko brać z niej przykład.
Mój miły Patryku, nie wiem czy wiesz, ale wojny bywały już wcześniej – na przykład taka jedna, której wynikiem jest Sophie i reszta puli niezrównoważonych Cyrkowców. Aktualnie mamy jednak fabularny pokój, nawet jeśli jest to tylko przerwa na zaczerpnięcie oddechu przed następnymi zbrojeniami, a skoro domniemywasz, że może istnieć wojna każdego z każdym, nawet jeśli nie ma na to dowodów, to dlaczego by nie po-domniemywać, iż może istnieć współdziałanie w duchu miłości, albo współdziałanie każdego z każdym przeciw MORII albo arcyksięciu albo ku nirwanie? Trzymajmy się faktów.

Nie chciała ukończyć dzieła? To chyba jedynie nadzieje arcyksięcia. Płonne nadzieje. Faktycznie, umierać z humorem potrafią jedynie nieliczni. A umierać bez błagania o litość jeszcze mniejsza garstka i za to Solly magnata nawet podziwiała. A czy nie jest warto walczyć do końca i ginąć za coś, w co się wierzy?
Jeśli zaś rozchodzi się o sprawę całopalenia, Upiorny musiałby też poświęcić piękne, srebrzyste ciało pupila, a nawet i całe jego życie, gdyby ten miał nadal przytrzymywać Akrobatkę w jednym miejscu. A jeśli nie miałby... Cóż, things gonna interestin’.
Po pierwszej części wypowiedzi z ust kobiety nieomal wyrwało się, zupełnie przerywając arystokracie resztę patetycznej tyrady, dziecięco złośliwe „niszczyć ten budynek”. Autorstwa Folly oczywiście. W tym samym momencie jednak Bugs zdusiła ją pojedynczą myślą. Należało bowiem choć jednym uchem słuchać jasnowłosego, by znaleźć sposób na kupienie sobie czasu.
Omiotła spojrzeniem salę, strażników, mundur Upiornego, by na koniec skierować spojrzenie na jeden z błyszczących guzików.
„W dniu dzisiejszym” – zainteresowała się. – Oczywiście, że w dniu dzisiejszym postanowiłeś wystąpić przeciw naszemu wspólnemu wrogowi. I przecież nic do rzeczy nie ma, że nagle – pokiwała ze zrozumieniem głową – pierwsza dowiaduje się o tym osoba, która usiłowała cię dwa razy zabić i niechybnie spróbuje tego jeszcze raz, bo nie lubi zostawiać niedokończonej roboty.
Słuchając ciągu dalszego, mina Akrobatki wyrażała więcej niż niedowierzanie pomieszane z szokiem. Słuchając słów tak gładko wydostających się z ust tej zdeprawowanej osoby pomyślała, że to nie ona w tym pomieszczeniu postradała zmysły.
– Czyś ty o... – zatchnięcie, chwila przerwy i już dalej mówiła Sophie – ...szalał? Kto ci uwierzy? Co więcej: kto ci zaufa na tyle, by uwierzyć w twoją dobra wolę i powierzyć całą władzę? Ktoś bardziej odpowiedni? Ktokolwiek nie łaknie tak rozpaczliwie władzy! Ktokolwiek, kogo dałoby się w jakikolwiek sposób kontrolować! – W osłupieniu dla tak absurdalnego pomysłu zupełnie zapomniała, że nie jest w pełni wolna i gdyby wąż nie trzymał jej tak ciasno, na pewno runęłaby jak długa w próbie zerwania się na równe nogi. – Nie pragnę niczego zmieniać, ty głuchy ignorancie! Nie tracę rozumu na myśl o władzy! Czy wszystko nie może pozostać jak było, zanim się wtrąciłeś? – Równocześnie w myśli wkradło się, iż powoli traciła przed nim twarz. Nie dlatego, że się uniosła w niemal bezsilnym gniewie, a bo zaczynała rozumieć, że po części Upiorny ma rację...
MORIA rosła w siłę, magnaci widzieli jedynie czubek własnego nosa, wyszkoleni w walce byli jedynie członkowie organizacji i pasjonaci, bo większość używała mocy do zabawy lub co najwyżej w samoobronie. Gdyby inwazja miała nastąpić tu i teraz, zostaliby doszczętnie zmiecieni na dzień dobry. Anarchs nie miało siły przebicia, zasobów i ludzi. Karciana jeszcze tylko by pomogła w sianiu chaosu. O potężnym Stowarzyszeniu nikt już dawno nie słyszał. Niezrzeszeni mieszkańcy nie pomogliby w niczym, ginąc w aktach odwagi. Obecny stan Krainy nie pozwoli jej na skuteczną obronę przed zagrożeniem.
Niemniej nigdy, nigdy! rozwiązaniem nie będzie pozostawienie niepodzielnej władzy w rękach jednej osoby! Autokratyzm nie sprawdził się zupełnie w żadnym miejscu. I w Krainie też nie nadejdzie, póki ona oddycha.

Lustrzany Tron? Jednak to nie był szczyt bezczelności. Apogeum apokalipsy nadeszło, gdy mężczyzna przeszedł do sedna sprawy.
Nie miały pojęcia, która zaczęła się śmiać pierwsza. Nie miało to jednak większego znaczenia, czy ciepły, perlisty dźwięk rozpoczął się pierw w umyśle kobiet, czy wtórował dopiero echu pomieszczenia. Poczęła się śmiać tak serdecznie, że gdy uspokojona po dłuższej dopiero chwili zdołała spojrzeć na arcyksięcia, łzy radości nadal spoczywały na jej rzęsach jak rosa, a ona nawet nie miała jak ich otrzeć.
– Nie przypominam sobie, bym pozwoliła ci zwracać się do mnie po imieniu. – Pomimo wcześniejszej wesołości, gdyby nie interwencja Sophie, zabrzmiałoby to jak splunięcie. Folly najchętniej zaczęłaby bić kryształowe żyrandole, co też zaraz skwapliwie Akrobatce zaproponowała. Ta jednak odsunęła ją w głąb umysłu. – Powiedz mi, Rosarium, co miałoby mnie skłonić do uwierzenia ci? Jaką mam pewność, że oddanie ci władzy, twoje „zjednoczenie Krainy” pod, oczywiście, znakiem róży, nie będzie początkiem końca? Kto zdoła powiedzieć, że porządek nazwany „sprawiedliwym” nie będzie tak nazwany jedynie przez ciebie?

Calling out father, prepare as we will
Watch the flames burn auburn on the mountain side
Desolation comes upon the sky

Tyk - 24 Lipiec 2014, 08:32

Sofia - Ponownie. Wiedząc, że nawet najwytrwalsi zaprzestaliby wyczekującego sprawdzania mojego postu po tak długim czasie, nie liczę nawet, że edycja zostałaby zauważona.

Władza to bardzo częsty ostatnio temat postów, który powraca jakby do naszej fabuły był przywiązany liną tak grubą, że nawet miecz Aleksandra nie zdołałby jej przeciąć, a i nie rozwiązałby trudności, które wiążą się z podejmowaniem tak ważkich z pozoru, a w rzeczywistości tak nieistotnych tematów. W końcu czy rzeczywiście chodzi o samą władzę? O narzucenie komuś swojej woli? Poza bardzo nieliczną grupką osób, które przyjemność czerpią z samego rządzenia innymi, wszyscy potrzebują nie władzy samej w sobie, lecz tego co ona daje. Zamiast pytać się czy władza powinna istnieć i czy powinno się ją ograniczać, spytać powinniśmy dla jakich celów powinna być wykorzystywana.
Nie rozwodząc się jednak nadto nad koniecznością istnienia władzy jakiejkolwiek, należy podkreślić i to bardzo wyraźnie, że kapelusznik do sprawy podchodził znacznie bardziej praktycznie, co też po chwili wyjaśnił w kolejnym, jakby wyrwanym myślom, zdaniu. Nie zakładał przecież działania dla samego tylko zniszczenia władzy, bo i dla niego - osoby raczej pragmatycznej - ideologia nie była dostateczną motywacją do podejmowania jakichkolwiek działań, a już na pewno nie tak spektakularnych. Od początku podejrzewał raczej tych, dla których pozycja Rosarium mogłaby być zagrożeniem.
- Zgodzisz się chyba, ze najstaranniej strzeże ten, który samemu ze strzeżonego korzysta... - Uczynił wymowną przerwę i za pomocą swoich dłoni, a konkretniej palców wskazujących dorobił sobie na głowie dość specyficzną parę rogów. - lub też skorzystać zamierza. Wiesz do czego zmierzam?
Opuścił dłonie, a jedna z nich złapała barierkę zapewniającą im schronienie przez upadkiem z wysokiej wieży. Wtedy też spojrzał na stojących w dole gości i uśmiechnąwszy się delikatnie dodał jeszcze jedno zdanie:
- Całkiem nieźle się tam bawią, myślałaś kiedyś o zostaniu zabójcą? Będziemy musieli dziś kogoś zabić.
Po tych słowach, wypowiedzianych w sposób poważny, w żaden sposób nie sugerujący, że kapelusznik żartował zrobiło się na wieży nieco dziwnie... Jak zresztą zawsze, gdy niemal nieznajoma osoba oferuje morderstwo.

Cynthia
Nie tylko politycy zajmują się spekulacjami, przede wszystkim jest ona domeną tych, którzy pragną zmian. Zmiany natomiast nie zawsze są dobre, wbrew temu co wielu ludzi próbuje sobie wmówić, żeby nie tęsknić za tym co przeminęło. Oczywiście nie można się zgodzić, że wszystko co było kiedyś było doskonałe, a ludzkość jest coraz gorsza - Platon idealnie się pomylił w tej kwestii. Trudno jednak bronić tezy, że bal w którym goście nie wiedzą do końca co się dzieje, a próbę powrotu do normalnego życia i balu zakłóca im podły sabotażysta. Dawniej bale bywały tym, czym być powinny, teraz z balu stworzyła się polityczna rozgrywka, której ofiarą nie był Rosarium, ani też Sophie złapana przez węża, tylko goście, którzy nie wiedzieli co tak naprawdę się dzieje i zmuszeni byli w zmartwieniu czuwać na placu.

Właśnie z tego powodu mężczyznę opuściły siły na pogoń i dochodzenia słusznych roszczeń, w końcu nie tylko ktoś zapragnął w sposób niegodny podkradać się do niego i niczym złodziej wyrywać mu kieliszek, gdy ten stał odwrócony plecami, a na dodatek wymyślił okropnie nietrafioną wymówkę, która w żaden sposób nie wyjaśniła czemu Cynthia nie podeszła kulturalnie do kogoś i nie poprosiła o wino, nie mówiąc już o tym, że służby było całkiem sporo i znalezienie jednego zn ich byłoby o wiele prostsze niż podkradanie się. W normalnych warunkach, gdyby właśnie okna nie pękły w ratuszu, zwracając uwagę całej stojącej wokół grupki na budynek, to zapewne goniłby dziewczynę i jeżeli nie złapał, to przynajmniej widziałby jej przemianę. Tak się jednak nie stało i cieszmy się z tego powodu.

Nie oznacza to, że udało mu się dostać do ściany Ratusza, tuż po tym jak tylko ponownie zawitał na placu ratuszowym, opuszczając przy tym kanał podszedł do niego jeden z gości, a przynajmniej tak wyglądał, ubrany w czarny, szeroki kapelusz, purpurowy płaszcz, w którym nieco przypominał maga - dość zabawnie to zresztą wyglądało i maskę wyglądającą jakby stworzoną dla osoby posiadającej dość pokaźną brodę mierzącą sobie przynajmniej dwadzieścia centymetrów. Człowiek ten, nie przedstawiając się w żaden sposób, głosem typowo żołnierskim, właściwym dla oficerów i nieznośnym dla wszystkich posiadających nieco niższy stopień, a przy tym zawsze nieco zbyt głośno powiedział:
- Co tutaj robicie żołnierzu?!
To nagłe, nieoczekiwane pojawienie się tego człowieka mogło zepsuć Cynthii humor, w końcu już mogła udać się w stronę Ratusza, gdzie ponownie wszyscy się zebrali, wskazując palcami i mówiąc co też może się dziać w pomieszczeniu, które otwarte na świat stoi bez okien, wyróżniając się w fasadzie Ratusza. Zamieszanie zapewniało przede wszystkim znakomitą ochronę przed gapiami, pościgiem i wzbudzaniem przesadnych podejrzeń, o które Cynthia się aż prosiła. Można nawet powiedzieć, że w aktualnej sytuacji mogłaby zabić tego natrętnego człowieka, ciało wrzucić do rzeki i zapewne nikt z gości nie spostrzegłby żadnej zmiany.

Anonymous - 24 Lipiec 2014, 13:12

Do czego to dochodzi, że wrogowie mówią sobie o różnych wizjach na tą samą rzecz - o pierwowzorze na współpracę - przy czym Rosalium nazywa to po imieniu, a Solly zarzeka się, że wcale nie straciła wizji na dalszą kontynuacje zamachu, pomimo dwóch nieudolnych prób zabawy w dźganie? Do balu dochodzi, proszę państwa, to oczywiste. Zatem, bawmy się! A w tej zabawie weźmy co mamy pod ręką, skłóćmy sąsiadów i wmówmy im, że już wcześniej krzywo im z oczu patrzyło! Wmówmy tak, jak Arcyksiąże wmawia, że zamach jest wyreżyserowany, a Sophie wmawia Folly, że nie idzie po dobrej drodze, a jedynie sprząta.
Ach, porządki! Bywają takie urocze: do wagonu, do pieca, do pieca, wagonu... Wagon do pieca. A jeśli się co ostanie, wysypać za burtę. I niech morze zapomnienia zemści się na zaśmiecaniu go na kolejnych podróżnych.
I żeby tylko nie mówił nikt, że opisy przebarwiam (a żeby nikt!), czy też jakoś nad interpretuję. Nie widzieliście, kochani, wyolbrzymiania i manipulacji w porozumiewaniu się z martwą naturą, po godzinach w których możliwe jeszcze było racjonalne rozumowanie swojej energii i umiejętne gospodarowanie nią. Mogłoby się, przykładowo, okazać, że wąż próbuje zadźgać Folly, ale Sophie umiłowała Tyka, który proponuje jej taniec, a burzliwy kryształ niesie się echem pięknej muzyki... Dobra, wiem, udowodniłem już dość, że nikt nie chce, by Cynthia napisała książkę o zeznaniach ścian ratuszowych w niedalekiej przyszłości, przy tym nie dbając o własne ograniczenia w pojmowaniu zarysu zdarzeń. I wcale nie dlatego, że zakończenie mogłoby być nawet podobne temu, jakie nastanie, a wizerunki osób użyte wbrew ich woli.
Udowodniłem już dość, że ten ratusz musi zmielić się w popiół i osiąść w tej sypkiej masie na dnie morza, aby Cindy nie odważyła się używać na nim swojego zaklęcia? - Aby nie miała na czym używać postrzegania przeszłości?


Zatem zniszczmy budynek będący oznaką samozwańczej władzy.


Nie ma sprzeciwu? Nie? Nikt? Nic?! Halo! Ale najpierw śmierć tego przybłędy o charakterze oficera, który się przykleił jak do ulubionej marionetki, chcąc ją zbesztać za niesubordynacje, ale ma tylko dowody na postawienie przez nią kroków o parę metrów poza ścieżką, po której miała się poruszać; która pochyla się o cztery stopnie za bardzo w lewo, tudzież w prawo; która powinna mieć oczy rozwarte nieco szerzej, a dłonie o centymetr bardziej przy sobie.
Nie, nie jest marionetką choćby dlatego, że nosi luźniejsze w kroku spodnie.
Mam milczeć, bo właśnie dałem argumentacje na zmotoryzowaniu ludności w szaleńczym tańcu robota, za sprawą niby to tworzenia armii Tykowej?
Precz z ograniczaniem wolności, precz z rozkazywaniem kto pod jakim kątem ma zginać kolano, gdy sobie idzie! Służy! - ma ten śmieszny kapelusz z logiem utożsamianym wedle, jedynego poprawnego skojarzenia z jego jakże (nie)wielką osobą, daje mu swoje zaufanie (wcale nie w tym wypadku złudne!), a on ma czelność ustalać takie rzeczy?!
Odparłby mu brzydko - temu wykonującemu jak po Bożemu arcyksiążęce rozkazy - ale odczuwała, że nie będzie to na miejscu. Przystanął, skinął głową i odparła:
- Wedle posłanego mi rozkazu, miałem powiadomić o obserwacjach swojego dowódcę, ale ktoś mi poradził, że widział jak jegomość udaje się do Ratusza, zatem chciałem go tam odnaleźć i niezwłocznie przekazać mu ważne informacje, jakich stałem się naocznym posiadaczem.
Nie wiesz co mówić? Mów okrężną drogą, wiarygodnie i z ogólnymi stwierdzeniami. To lepsze niż milczeć, co z kolei lepsze niż nic nie mówić (jedno i drugie nie jest tym samym, bo milczenie może być wymowne, a nicniemówienie już niekoniecznie). A skoro to lepsze od milczenia, które jest złotem bądź srebrem, czy Cindy w osobie gwardzisty nie powinna teraz mieć wielką wartość?
Poprosimy zatem o drogę do wnętrza ratuszowego, a tego Pana z brodą po lewej o podanie dynamitu!
Trzeba tutaj zmaterializować niestabilność.

Anonymous - 25 Lipiec 2014, 11:13

Osobiście Sonia nie miała nic do zapachu jabłek. Co więcej, uważała go za równie rozkoszny co ciasteczka. Wysunie nawet teorię że z odrobiną cynamonu byłby to zapach nawet bardziej pasujący niż wymienione wyżej ciasteczka.
Jeśli chodzi o słowa Alefii, małej uroczej to nie przeszkadzało. Naprawdę, potrzebowała czasami rodzinnego ciepła i takich uroczych, jeśli można to tak nazwać, uszczypliwości, bo kto miał jej to dać? Przez pierwsze lata- oczywiście, lecz wraz z przeprowadzeniem się do Różanej Wieży kontakt z przybranymi rodzicami został ograniczony.
Ciekawe jak się mają?- pomyślała mimowolnie. Przecież jest niedaleko, może, jak przeżyje oczywiście całe to zamieszanie, uda się do nich w odwiedziny? Tęskno jej do Klarowych babeczek z budyniem i do Amadeuszowych opowieści przy kominku. Tęskno jej po prostu do jedynej rodziny, jaką ma.
Ciekawe, co robiła Alefia poza służbą tutaj. Wydawała się być naprawdę miłą kobietą. Może i do niej wpadnie czasami z jakiś ciastem, by porozmawiać? Często brakuje jej kogoś, z kim mogłaby.
Spojrzała na nią, trawiąc w swojej małej uroczej główce jej słowa. Niestety, nie miała okazji widzieć się ostatnią z Różą, dlatego to Alefia stała się pierwszą osobą, która wspomniała Sonii o balu. A może nie miałaś być na niego zaproszona? - przemknęło jej przez głowę i zasiało małe nasionko strachu. W końcu taka małolata. Dobra, przestań. Masz inne rzeczy na głowie- pomyślała.
- Niestety nie, proszę pani. Nie wiedziałam o balu dla członków Róży- Odparła. Niemniej jednak uśmiechnęła się lekko.
Ponownie spojrzała na Alefię. Widziała, jak dokładnie ogląda zdjęcia, jak badawczo się im przygląda, oraz jak jej wzrok zatrzymuje się na dłużej przy rysunku Esme. Czyżby kogoś rozpoznała? Kojarzyła? Widziała przelotem?
- Coś się stało...? - zapytała zmartwiona, patrząc na Alefię. Wygląda na coś poważnego.

Tyk - 26 Lipiec 2014, 20:02

W czterdziestym dziewiątym roku przed naszą erą rozpoczęła się najsławniejsza ze wszystkich wojen domowych, a jej początkiem było styczniowe przekroczenie Rubikonu przez legiony Cezara, które Pompejusz Wielki i wszyscy jego senaccy stronnicy nazwaliby szalonym. Szaleństwem jest jednak nie tylko brak kontroli nad własnym postępowaniem, postradanie rozumu, lecz także wszelkie działanie, które zbyt jest śmiałe, a szanse na jego powodzenie zbyt niskie, żeby mogło zostać zaakceptowane przez prostych ludzi. Nic więc dziwnego,. że szalonym jest zarówno działanie Rosarium, który zapragnął objąć władzę, nie zważając na sprzeciw nikogo i jako legitymacje nie mając ani tradycji, ani tym bardziej demokratycznych procedur, a jedynie własną charyzmę, autorytet i legiony, jak również zachowanie Sopholly, która w najbardziej widowiskowy sposób postanowiła zamanifestować swój sprzeciw dla zmian, nie zważając na zebranych na balu gości - stawiając się w roli obrończyni ładu, lecz odcinając tym samym od prostych Mieszkańców Krainy, zainteresowanych wygodą i pragnących zabawy.
Arcyksiążę stał na balkonie, lekko pochylony, z dłońmi opartymi na ozdobionej liśćmi kamiennej balustradzie i słuchał z uwagą słów kobiety, owiniętej wciąż białym wężem i błędnie wierzącej, że nie ma sposobu by jej znów unieruchomić lub odebrać przytomność, tak żeby płomienie mogły zatańczyć wyłącznie na jej ciele. Na razie starał się jednak z uwagą śledzić jej słowa i jego myśl skupiona była właśnie na sensie zdań wypowiadanych przez przywódczynię Anarchs. Westchnął cicho słysząc zapowiedź kolejnej, trzeciej już próby zabicia go, w którą nie tyle wątpił, co świadom był, że bez względu na jej skutek byłaby ona zgubna w skutkach dla zamachowca. Z drugiej strony docenić należy szczerość, chociaż nie ukrywa się tym razem za maską niczego nieświadomej Lunatyczki.
- Ktokolwiek? - Powiedział z łatwo wyczuwalną ironią, co było zresztą najlepszym komentarzem na desperackie udowadnianie, że Rosarium byłby najgorszym z możliwych władców Krainy. Zapomina jednak, że ten już od dawna sprawuje władzę nad największym w całej Krainie majątkiem i od dawna miał środki, żeby siłą zagarnąć dla siebie koronę. Trudno jest więc bronić tezy o jego żądzy władzy.
Jeżeli natomiast chodzi o kontrolę, to przecież jedyny sposób, żeby Sophie mogła kontrolować Rosarium, to przyłączenie się do niego i radą dbanie o prawidłowe działanie Arcyksięcia, czy raczej już Lorda Protektora.
- Zanim Ci odpowiem chciałbym Cię spytać o coś jeszcze. Jesteś gotowa podjąć ryzyko tego, że nie podjęcie żadnych działań odda Krainę Luster w ręce jej wrogów. Moja oferta jest znacznie mniej ryzykowna, stań się moimi oczami w Krainie, będziesz mieć dość wiedzy, by samemu ocenić, że moja władza jest słuszna. Przede wszystkim jednak oferuję Ci udział w tworzeniu nowego porządku. Odmawiając możesz jedynie niszczyć pomieszczenia i próbować mnie zabić, lecz nie masz pewności, że cokolwiek zdziałasz.
Oczywiście Rosarium nie powiedział najważniejszego, lecz Sophie powinna uwzględnić, że już dwukrotnie miał okazję ją zabić, a mimo to ona wciąż żyje i jeszcze dostaje propozycję możliwości wpłynięcia na przyszły kształt Krainy. Nie chcę oczywiście mówić tutaj o niewdzięczności, ale oferta jest raczej korzystna...
- Żeby jednak pokazać Ci, że moje intencje są szczere mogę Ci obiecać, że bez względu na twoją odpowiedź na moją propozycję, a nawet jeżeli takiej odpowiedzi nie udzielisz, wypuszczę Cię jeszcze zanim bal się skończy.
Może i jego działanie było nieco głupie i nierozważne, ale przyświecał mu konkretny cel. Nie chciał, żeby kobieta powiedziała, że akceptuje jego ofertę tylko dlatego, że pragnęłaby uwolnić się z wężowych więzów. Nie chciał żeby jego sojusznicy pragnęli wbić mu nóż w plecy, nawet więc wiedząc, że istnieje spora szansa, ze kobieta jeszcze tego samego wieczora mogłaby wrócić na bal i znów próbować go zabić - postanowił podjąć to ryzyko i po prostu dołożyć większych starań do kwestii bezpieczeństwa.
Wszystko więc miało rozstrzygnąć się w ciągu najbliższych sekund. Drugorzędne są więc pytania o słuszność i o to czy działania Sophie przybierają postać walki z wybitnością jednostki. Prawdą jest, że zaatakowany został jedynie Rosarium, lecz przede wszystkim został zaatakowany w sposób skrytobójczy, bez żadnych sądów, bez wyjaśnień i bez choćby próby rozmowy. Za co? Za danie ludziom nowych możliwości, budowy kolei, która w Krainie Luster już istniała, choć trasy były tylko lokalne, za organizowanie balów, czy może za samo wyróżnianie się spośród grona magnatów tym, że interesował się nie tylko swoimi dobrami, lecz również zwykłymi Mieszkańcami?
Na bok trzeba też odłożyć oświeceniowe dyskusje o stanie przedpaństwowym i nie spierając się o to czy rację miał Hobbes jak twierdziłem w swoim poprzednim poście, czy raczej prawdziwszy jest szczęśliwy dzikus Rousseau. Wszystko to ma znaczenie drugorzędne, a ja już trzykrotnie na to odpisywałem, po czym posta kasowałem.

Tyk - 29 Lipiec 2014, 11:59

Cynthia

Słowa. W nich tkwi klucz, który otwiera wszystkie drzwi zamknięte ludzką ręką. W nich również najlepiej odbija się szaleństwo, które zaślepiwszy rozsądek każą za głosem syrenim płynąć na niespokojne wody, targane wiatrem i piorunami uderzającymi w ostre skały wystające sponad powierzchni. Dość jednak już obłąkania, wystarczy Brutusów i Hamletów, kryjących się za maską szaleństwa, kryjąc swój geniusz ze strachu przed prawdą, dość też czystego szaleństwa każącego bez planu, bez rozeznania, bez sensu mury forsować, mijając otwarte bramy.
Czas na słowa precyzyjne i proste, do których żołnierze tak są przywykli. Zbyt rozwlekłe odpowiedzi, pełne niejasności i niedomówień, właściwe tym, którzy coś starają się ukryć, nie są najlepszym rozwiązaniem w wypadku zdyscyplinowanej gwardii cesarskiej.
Nie przeczę, że dbanie o odpowiednią ilość wody w temacie jest rzeczą zaszczytną, nikt nie chce suchych kanałów, odsłaniających liczne zwłoki, mogące leżeć na dnie, jak te, które tworzą dno Tybru, lecz jak i podczas rozmowy egzaminacyjnej, tak i tutaj nie ma miejsca na nieścisłości i próbę omijania tematu, która tylko wątpliwości może wzbudzić.
Toteż nieznajomy, który ośmielił się zatrzymać biedną Cynthię, pragnącą jak najszybciej dostać się do ratuszowej sali tronowej, jakoby była tą ćmą maleńką, która dostawszy się do pokoju światła pragnie, lecąc do niego nawet na swoją zgubę.
- Pod kim służycie?
Oczywiście mógłby się rozwodzić, kpiąc z niedokładności słów i zmuszając do odkrycia prawdziwej twarzy Cynthii, lecz to pasowałoby do Rosarium, a ten akurat z jego oficerów mniej jest wylewny, szczególnie, gdy przed sobą ma żołnierzy.
Jeżeli jednak ktoś chciałby wiedzieć co takiego nie spodobało się temu człowiekowi w wypowiedzi Cynthii, to pozwoliłem sobie sporządzić listę rzeczy podejrzanych. Po pierwsze zacznijmy od tego, że mówił o obserwacjach, a przecież na balu, poza rozbiciem przez Sophie szyb, wszystko szło zgodnie z planem i nikt nie miał powodów, by cokolwiek tu obserwować. Nie mówiąc o tym, że gdyby nawet ktoś miał zająć się obserwacją, to wyznaczony zostałby ktoś z zamaskowanych gwardzistów. Brak nazwiska dowódcy, czy tajemniczy ktoś, który radzi gwardziście (Nawet nie chcę mówić o jakiej niekompetencji arcyksiążęcej armii mogłoby świadczyć takie radzenie, w czasie, gdy wszystko idzie zgodnie z planem). Nie mówiąc już o byciu naocznym posiadaczem informacji, co z semantycznego punktu widzenia jest podejrzane w każdych okolicznościach. Wiele więc było powodów do podejrzeń, które rozwiać może prawidłowe podanie dowódcy, którego sztab rezyduje w Ratuszu.

Sonia
Alefia, zamyślona nad tym, czy kiedyś już nie spotkała kobiety narysowanej przez dziewczynę dopiero po chwili ocknęła się i przez chwilę wpatrywała się w członkinie czarnej róży z zamyślonym spojrzeniem, starając się przypomnieć sobie o czym ta mówiła. Gdy już w końcu to nastąpiło wybuchła wesołym śmiechem i radośnie rzekła:
- Kto taki moja droga? Co do Róży, strasznie nieogarnięta nie uważasz? Żeby nie poinformować o kolacji swoich ludzi, a przecież tyle czasu... Gorzej niż Arcyksiążę! Uwierzysz, że Róża się różom zraniła? Komiczne! Ups.. za dużo mówię.... Jakby kto pytał, wcale nie wiesz tego ode mnie! I nic, nic. Tylko wydawało mi się, ale nieważne! A to kto przychodzi?
W drzwiach pokoju pojawiła się nagle dziewczynka w czerwonej sukience, którą Sonia miała okazję wcześniej spotkać. Jej oczy jednak gdzieś zniknęły, a na ich miejscu była tylko czerń znacznie intensywniejsza niż ta na długich włosach dziewczynki. Tylko pytanie co ona tutaj robi? Przyszła się zemścić za opuszczenie jej?

Anonymous - 29 Lipiec 2014, 17:11

Sofia na prawdę nie rozumiała. Sens słów które wypowiadał kapelusznik jej umykał, zamieniały się one w zbitek, który niósł się przez powietrze i docierał do jej uszu, jednak nie zmieniał się w konkretne zdania. O czym on mówił? Co chciał? Kim był...? Znów powróciła do rozmyśleń na temat znaczenia jego imienia. Setny Dzień. Czy to się odnosiło do czegoś? Nie miała pojęcia, nie miała żadnej poszlaki ani niczego co mogłoby ją na nią naprowadzić. Prócz samego kapelusznika, rzecz jasna, jednak nic nie zapowiadało, by miał on zacząć mówić choćby o kapkę bardziej wprost.
Pokiwała głową słysząc jego słowa. A później pokręciła. Jednocześnie w ten sposób nie wyraziła nic sensownego, więc musiała się w końcu odezwać, choć żadne słowa nie chciały jej przyjść do głowy. Już otworzyła usta, gdy mężczyzna powiedział więcej.
Niczym ryba wyrzucona na brzeg, starająca się schwycić powietrze, kilkakrotnie otworzyła i zamknęła usta. Niedowierzanie, szok i pewien rodzaj strachu przepełniły ją wprowadzając jeszcze większy zamęt niż dotychczas. Normalnie dziwne, że w ogóle się dało.
- Zabić? Ale kogo? Czemu? - spytała wyrażając w ten sposób skrajne niedowierzanie.
Ani drgnęła z miejsca zamurowana. Tylko niekiedy delikatne powiewy wiatru, spotęgowane wysokością unosiły jakieś kosmyki jej włosów, lub sprawiały, że poruszyła się jej suknia.

Tyk - 30 Lipiec 2014, 05:58

Sofia
Kapelusznik zaśmiał się głośno, widząc minę, która pojawiła się na twarzy dziewczyny, gdy ten powiedział o planach morderstwa. Już przyłożył palec do jej ust i już miał głośno odpowiedzieć, kiedy spojrzał w stronę placu balowego i ujrzał jak jedna z par zalicza widowiskowy upadek, w roztańczeniu wpadając na idącą ścieżką, zamyśloną osóbkę, z wyglądu przypominającą statystycznego rosyjskiego bojara. Scena ta, choć bez znaczenia, na chwilę odjęła mowę kapelusznikowi i spowodowała nagłą, nieoczekiwaną jak nieoczekiwana była śmierć Achillesa pod trojańskimi murami, tego który szydząc z szeregów Priama samotnie wokół miasta jeździł chełpiąc się swym zwycięstwem.
- Zabić powinniśmy nasz plan, bo zbyt niebezpieczne będzie odwiedzanie Ratusza, a więc co powiesz na mały spacer po parku i odsłonięcie maski, które Ci już wcześniej obiecałem?
Mówiąc to ściągnął kapelusz i nisko się ukłonił, maskując przy okazji fakt, że wystawił swoje nakrycie głowy w ten sposób, że Sofia raz jeszcze mogła do niego wejść. Nie było jednak żadnego gestu, który by ją do środka zapraszał, a więc może przypadek?

Anonymous - 30 Lipiec 2014, 15:34

Ktoś kiedyś powiedział coś w stylu, że najlepszym sposobem na zmianę swojej ignorancji w wiedzę jest przyznanie się do niej.
Dziewczyna patrzyła na kapelusznika co najmniej mocno zdziwiona, a jest to określenie w tym wypadku zdecydowanie zbyt łagodne, ale ciężko znaleźć coś mocniejszego. Znów jak ta ryba otworzyła usta patrząc na mężczyznę, mówiący i czyniący te dziwne rzeczy. Powyrzucałaby sobie w myślach, że nie powinna była mu tak szybko zaufać, że idiotycznie postąpiła i inne takie, ale w tej chwili po prostu miała w głowie pustkę.
- Ja... Nic nie rozumiem - powiedziała odzyskując w końcu choćby w minimalnym stopniu zdolność sensownego formowania zdania, a i przebłysk myślenia też jej się w końcu zdarzył. - Wytłumacz mi... Proszę - dodała po chwili nawet nie drgnąwszy z miejsca.
Nie wiedziała, czy on faktycznie chciał, by znów weszła do kapelusza, czy też to tylko tak z przyzwyczajenia się w ten sposób kłaniając. Aż strach pomyśleć, co mógłby zrobić z tą mocą, gdyby miał niecne zamiary...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group