Iskra - 9 Luty 2018, 00:34 Gdyby była bardziej trzeźwa, z pewnością poczytałaby sobie za niewielki triumf fakt, że kolejne etapy plany realizowane były z taką precyzją. Albo z pewnością uznałaby, że tak musi być, że świat kłania się Markovskiej do stóp. Grała swoją melodię tak, że porywała do tańca innych. Poważnego syna Królikowskich, który po dwóch tygodniach przeskakiwał wraz z nią przez leśne strumienie i wcale nie bał się już, że zamoczy zamszowe buty od ojca. Dystyngowaną Rani w jej błyszczących sari, która później bez skrępowania chadzała z nią na broadwayowskie musicale. Nieprzeniknionego Dumę, noszącego ją na rękach i podrzucającego cmentarne kwiat--- O jaka zielona ta kuchnia nigdy by się nie spodziewała, że Amelia zgodziłaby się na tak jaskrawe kolory!
Po sprawnym i oczywiście udanym zastosowaniu stłumienia i odwracania uwagi Eva poszukała wzrokiem gospodarza. Doleciało ją pytanie o preferowany napój, ale jakoś nigdy nie ufała ludziom w takich ważnych aspektach.
– Thé– poprosiła miękko, bo wybrała bezpieczniejszą opcję, przy której mniejsze było niebezpieczeństwo, że wypluje napój na powrót do kubka. – Czarną liściastą, jeśli jest, proszę. – Równocześnie zdjęła płaszcz i bawełniany szal oraz – w zgodzie z dobrymi manierami – kozaki, choć były wszak elementem garderoby. Zawiesiła okrycie, pozostając w jeansach, grubszych rajstopach i bladozielonej, lejącej koszuli z żabotem, i z Michaelem Korsem na ramieniu ruszyła w głąb mieszkania. Rzuciła tęskne spojrzenie za szalem, bo po dziewięćdziesięciu sekundach z pewnością znów zrobi się jej zimno, ale nie będzie się wygłupiać, paradując wewnątrz z prawie-kocykiem na ramionach.
Wspomnienie o Dominice przywołało ją do porządku. Nie była tutaj na pogaduszkach.
Postawiła kakaową torebkę na jednym z krzeseł, a sama bez pardonu zajęła miejsce obok, naprzeciwko Eliota.
– Eh bién!– zreflektowała się. – Eva Markovski. Zawiłość mojej historii polega na tym, że szukam pańskiej... szukam Dominiki, ponieważ jest przyjaciółką Izabeli Hyde. Ja z kolei jestem przyjaciółką tamtej. – W miarę jak rosło zdenerwowanie, jej francuski akcent zaczął przejmować kontrolę nad starannie ćwiczonym, perfekcyjnym brytyjskim, i nie pozostawiało wątpliwości, iż nie była rodowitą Angielką. Nie wtrącała jednak (jeszcze) obcych słówek w trzech językach, trzeba docenić wysiłek! – Jeśli znał pan choć odrobinę Izabelę, uświadamia sobie jak duży zamęt mogło spowodować moje „wtargnięcie”... pojawienie się. – Przesunęła dłonią i spojrzeniem po blacie stołu. – Istotą jest jednak, że i ja, tak jak i Dominica, chcę ją odnaleźć i upewnić się, że jest bezpieczna. Za wszelką cenę. Dlatego choć rozumiem pańską postawę psa obronnego, chciałabym porozmawiać z Dominicą Jekyll, nie o niej.
Matowy wzrok, zwodniczo łagodny ton głosu. Chins up, smiles on.Eliot - 12 Luty 2018, 15:08 Postawił przed nią bladoniebieski kubek Amelii. Sam zaś lewą rękę zaciśniętą miał na pastelowo fioletowym kubeczku, też Amelii, niemal wszystko tu należało do Amelii, a prawą przysunął sobie kieliszek wina. Słuchał jej skaczących akcentów z pewnym zaciekawieniem, którego jego twarz oczywiście nie oddawała. Może nawet przeciwnie - chmurniał z każdym jej słowem, gotowy zaserwować jej zaraz monolog na temat niezapowiedzianych wizyt, wplótł by tam też swoje wszystkie wątpliwości związku z prawdziwością jej historii i obronnie postawiłby się do tematu o wypytywanie się o młode dziewczyny. Ale nie bardzo chciał się w ogóle odzywać, co było typowym eliotowym zagraniem. Więc gdy skończyła, po prostu się w nią wpatrywał. Ostatni niesprecyzowany okres czasu i tak był w Krainie Luster, więc teraz, kiedy wrócił tu, do domu, niemal zapomniał, że wciąż, nawet bez jego udziału, toczyły się tu jakieś dramy.
- Ha - powiedział więc Eliot, i już nic więcej nie dodał. Odchylił się na krześle i w ciszy próbował się skupić. Miał nad czym, to trzeba było przyznać i zapewne odbiło się to na jego posturze. Przystawił dłoń do ust, próbując sobie uporządkować daty, sytuacje i występujące w nich osoby w chronologicznym ciągu, co było trochę podchwytliwe, zważywszy na to jak czas potrafi różnie płynąć w danej Krainie.
Eva Markovski. Eva Markovski... Eva Markovski. Markovski. Eva... Iza. Ymel. Dominica. Zaginięcie Izy. Dominicka przyszła do niego po Bestialskim Pościgu. Pokazała mu list, który dostała od Ymel. W swoim liście Ymel pisała o... o magii. I o Evie Markovski. O kurwa.
- O kur... - wymamrotał, resztę słowa hamując z krótkim wdechem powietrza, wciągając przekleństwo na powrót do ust. Wspomnienia zaczęły powracać, kleić się w całość, a kawałki puzzli łączyły się z innymi, i w procesie obrazek który tworzyły stawał się coraz pełniejszy.
- Jesteś przyjaciółką Izy? Dobre sobie. Jesteś jej przyrodnią siostrą - powiedział, demaskując jej zręczną próbę obejścia prawdy. Tchnięty słodkim oświeceniem i zbiegami okoliczności, zaśmiał się, oj zaśmiał się głośno! To było zabawne! To wszystko składało mu się w prześmieszne, ironiczne zrozumienie sytuacji. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Absolutnie nie sądził, że odpowiedzi których nie szukał i w zasadzie nie bardzo go interesowały, same do niego przyjdą. Zaczynał się czuć jakby oglądał fuzję serialową, bo było tu wszystko: rodzinna drama, zaginięcia, zwłoki, kryminalne zagadki i na domiar tego wszystkiego - magia.
Teraz, kiedy już wiedział o co chodziło i wreszcie ułożyło się w coś mającego sens, popatrzył nieco inaczej na Evę. Może to tylko zostały mu jakieś skry rozbawienia w oczach, ale zbladła nieco niechęć, którą obdarował ją na początku. Wciąż nie ufał jej szczególnie (jak wszystkiemu co magiczne w niemagicznym świecie, ze swoją osobą włącznie), ale miał teraz przynajmniej pewność, że mówiła prawdę. Podniósł dłoń żeby dała mu mówić. Ręka opadła na stół i zastukał palcami o blat w geście zastanowienia, od czego by tu zacząć swoje usprawiedliwienie ze śmiechu i wiedzy na temat jej siostrzanej relacji z Izą, wiedzą teoretycznie dla niego niedostępną.
- Po pierwsze. Nawet gdybym wiedział gdzie Dominica jest, a nie wiem, nie powiedziałbym ci. - Rozpoczął od tego po co tu Iskra przyszła, gubiąc gdzieś w tym wszystkim grzecznościowe "proszę pani". - Taki już nas los psów obronnych - dodał, trochę kąśliwie, ale na jego twarzy nie było niczego innego poza zastanowieniem. - Ostatnio musiałem odwołać nasz biwak i od tamtej pory nie rozmawialiśmy. Zakładam, że ma młodszych i ciekawszych znajomych do wyjść niż jej stary wujek. Nie wiem też gdzie jest Izabela. - I na tym też mogłoby się skończyć. Mógłby ją wyprosić z domu i nie mieszać się w cudze sprawy. Ale chyba było już na to trochę za późno, bo obydwoje siedzieli nad jeszcze nie wypitą herbatą, a przecież nieintencjonalne wtrącanie się w dziwne historie to przecież niemal część osobowości Eliota. I czy była to wina pewnego Kamienia Nieszczęścia czy tradycyjny Los, mówił dalej:
- Niedługo po zniknięciu Izabeli przyszła do mnie Didi z listem, który ona dostała od Izy. Pisała w nim o odkryciu świata magii i o niejakiej Evie Markovski. O tobie. Stąd od tym wiem. Rozumiem, że nie zdążyłyście się spotkać? Skoro już mowa o magii... Może zrobimy tak - opowiedz mi jak całkowicie ludzka i niemagiczna Iza skończyła z niesprecyzowanie magiczną przyrodnią siostrą, a ja ci powiem gdzie ją ostatnio widziałem po zaginięciu. I z kim. A było to ciekawe miejsce i ciekawa osoba - zapewnił i spokojnie już upił łyk herbaty, czekając co na to wszystko jego gość. Wyłożył karty na stół, choć wciąż miał parę asów-informacji w kieszeni.Iskra - 18 Luty 2018, 21:48 Ujęła by to tak – jeśli ukrywasz jakąś rzecz przed wszystkimi: zainteresowanymi i przede wszystkim tymi, którzy zainteresowani nie powinni być (a pewnie chorobliwie są, a raczej by byli, gdyby się tylko dowiedzieli) i nagle jakiś nieznajomy chłopina out of nowhere macha ci tym faktem przed nosem jakby rozdawał kupony do Maca – no miała prawo się wkurzyć. Więcej, to ona powinna rzucać kurwami na prawo i lewo, nie osobnik z wińskiem przed nią. Ojeju, ale by się napiła takiego winiaka. Ale by kopał.
Jednakże, jedną jedyną rzeczą, którą Evę jej przyszły(już)niedoszły, drogi, lunatykowaty, dumny chujek przed zniknięciem na pewno nauczył, była Gra. Dobrej miny do złej gry. Że wyglądasz jakbyś wyciągnął fulla, gdy tak naprawdę w ręce masz plewy. Że cierpliwość zaprawdę daje przewagę. Że kontroluje ten, komu mniej zależy. A Eva do dyspozycji miała jeszcze całą Krainę Luster. I poruszy cały szkarłat Otchłani, gdyby to miało pomóc w znalezieniu siostry. Może zdoła ocalić przed MORIĄ choć jedną z nich.
Choć więc cała się wewnętrznie napięła, obruszyła i miała ochotę wstać i wybuchnąć, pozwoliła sobie jedynie na zrobienie wielkich oczu, co i tak było naturalną reakcją na takie nowiny. Reszta emocji zmagazynowała się pod skórą, czekając na swoją kolej. No i nie powiedziałaby, że jest szczęśliwa, że Izabela ma tak długi jęzor. Tak samo jej przyjaciółka. Nastolatki wychowywane w bezpieczeństwie i dobrobycie są przekonane, że wszystko mogą i są królowymi świata. Westchnęła, gdy skończył się śmiać, choć jakkolwiek nie była to reakcja na znikąd wziętą wesołość mężczyzny. Znaczy, być może, jemu wydawało się to śmieszne, taka próba ominięcia faktów, białe kłamstewka. W porządku. Powściągnęła półuśmiech, upijając łyk z darowanego kubka.
Uniosła wzrok, gdy Wels gładko przeszedł per ty. Chyba nawet tego nie zauważył. Gdzie się podział ten osławiony dystans Brytyjczyków? Iskra z kolei postanowiła, że nie opuści kolejny raz bezpodstawnie muru, który dawało jej wychowanie i konwenanse. Może nieco na wyrost, skoro było między nimi nie więcej niż pięć, sześć lat różnicy, może na wyrost, skoro jak się dalej okaże znał część jej tajemnic i żądał jeszcze więcej, ale dziś rano postanowiła, że jej świat jednak runął – a co za tym idzie, musi zacząć od nowa. Kolejny raz. I tym razem uzbroić się lepiej, żeby następnym razem tak nie bolało.
Słuchała i z każdym słowem niedowierzała bardziej. Tak bardzo prosiła, błagała, zaklinała na wszystkie świętości, by choć Izabela pozbawiona została przekleństwa Markovskich; genu, który Sabina Marionetkarka przydarła, tak samo jak i ją chyba przytachało na drugą stronę kanału la Manche jakieś licho. A teraz ruda dowiaduje się, że przyrodnia siostra paple o magii – i to prawdopodobnie o prawdziwej magii z pieprzonej Krainy Luster – na prawo i lewo. I o niej, Evie. Gdy przez e-maile zarzekała się, że nie spieszy się jej do wyjawiania starych, rodzinnych tajemnic, tak teraz stwierdziła naraz, że trzeba by napisać list. Do przyjaciółki. Nie do matki, bo madame Hyde z pewnością by o tym wspomniała, a do przyjaciółki. Naraz przed (przy?) zniknięciu zostawia list. O, cholera, magii. Powtarzała się i gdyby chciała to wszystko przetworzyć na głos, brzmiałaby jak pan menel spod sklepiku osiedlowego, bełkocząca i chyba tak nie do końca w porządku.
Jednak chaos pod rudą kopułą pączkował błyskawicznie, szalał, neurony obudziły się naraz i kobiecie coraz bardziej – choć pewnie tylko sobie to wyobraziła – szumiało w głowie.
Zaskoczyło.
Podniosła zielone spojrzenie na Eliota.
– Macie list, w którym są dodatkowe poszlaki. Abstrahując od prawdziwości magii z listu Izabeli, czy żadne z waszej dwójki, monsieur, nie pomyślało, że to może być wskazówka, że moja siostra wplątała się w coś, co ją przerasta, na przykład sektę? Że w liście wymienione jest moje nazwisko i nie byłabym szczęśliwa gdyby zawitała do mnie policja, ale nadal jest to jakiś trop? – Wyprostowała się i przesunęła stopą po łydce drugiej nogi. – Że napisała ten pieprzony list i zniknęła? Że funkcjonariusze – choć nieudolni – mieli by więcej pola do popisu?
Gdy doszła do końca konkluzji pojęła, że powiadomienie miejskiej policji o magii spowodowałoby alert w innym, gorszym miejscu, ale skąd te parę miesięcy temu pewność, że Izabela mówiła o Krainie Luster? Wtedy, bo teraz, po ostatnich słowach mężczyzny, po sformułowaniu stwierdzającym, że człowiek, nie, Człowiek = brak magii, mogła przypuścić, że ten smutny pan z winkiem przed nią wiedział dużo, a co więcej, powiedział jej więcej niż na pewno chciał i zamierzał. Drgnięcie kącików ust, tak nieadekwatne do wybuchu sprzed chwili.
Wysłuchała i instynktownie czekała na „po drugie”. Nie nastąpiło i była nieco zawiedziona, bo to zaczynało brzmieć prawie jak groźby lub ostrzeżenia! Monsieur Wels nie był pewnie taki zły, ale nie znosiła, gdy ktoś sobie z nią pogrywał. Wiem, ale w sumie to nie wiem. Później okazuje się, że no dobra wiem, ale ci nie powiem. Zacisnęła długie palce wokół kubka z czarną herbatą i wysłuchała go do ostatka, tylko po to, by na koniec triumfalnie się uśmiechnąć. Tak z zadowoleniem, zębato rozciągnęła uszminkowane wargi w znaczący łuk. To była prawie, ale jeszcze nie do końca Gra. Spoglądanie w zielone oczy mężczyzny tylko potęgowało to wrażenie i napływający falami smutek, że była z tym wszystkim sama.
– Eliocie – przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, wejrzała w oczy jak w okna duszy – wie monsieur, chyba jednak nie. – Znów zmiana pozycji ciała; puszczenie kurczowo dotąd ściskanego kubka, przechylenie leciutko głowy. – Nie mam ochoty opowiadać o koneksjach rodzinnych obcej osobie, czyli, proszę o wybaczenie, panu. Mam jednak na wymianę inną informację: pana magiczne pochodzenie – uśmiechnęła się doń miło, choć że był magiczny, a nie tylko wiedział o KL to była intuicja, ślepy strzał. – Nie powiem nikomu kim pan jest i co pan wie, a gdyby pan później uciekł, obiecuję na moje życie, że nie użyję żadnej z pańskich rzeczy z tego domu, by pana wytropić – lub sprzedać informacje o możliwości wytropienia pana lub pańskich konfratrów. – Znów wyciągnęła ręce po kubek z herbatą. – To wszystko za tą jedną informację o znanym panu miejscu pobytu Izabeli Hyde. Tylko, Eliocie, poznam gdy bardzo minie się pan z prawdą. – Albo i za następne informacje, jeszcze się nie zdecydowała.Eliot - 19 Luty 2018, 13:33 Zgarbił się trochę i w jakiś, niemal magiczny sposób, w jego dłoni pojawił się papieros. Generalnie nigdy nie palił w domu. Ale teraz, czemu nie, czemu jeszcze bardziej nie zniszczyć sobie wizerunku przed wzburzoną jak ocean, powściągającą swoje fale złości możliwego huraganu, Evą Markovski.
Dym i nieprzyjemny zapach tytoniu mieszał się z coraz bardziej szorstkimi słowami Iskry.
- W ten czas jeszcze nawet nie wiedziałem, że Iza zniknęła - przyznał, drapiąc się dłonią w tył szyi. - Byłem... zajęty?... - Dokończył bardzo powoli, marszcząc brwi, nie bardzo mogąc sobie przypomnieć co ogólnie w tamtym czasie rzeczywiście robił. Jeśli nie był spity do nieprzytomności, to próbował nie zwracać uwagi na świat dookoła, najwidoczniej z ogromnym sukcesem. Na pewno miał wtedy parę przygód o których nie chciał pamiętać. Udało mu się nieintencjonalnie ominąć policje, rodzinę Izy i Didi, sąsiadów, całe osiedle. Była to prawda, a jednocześnie słaba wymówka.
- List dotarł do mnie jeszcze przed całym policyjnym zamieszaniem. Później było trochę za późno.
Poza tym, dobre spostrzeżenie w wywodzie wyżej, pokazywanie komukolwiek tego listu nie było najlepszym pomysłem. Ile Eva wiedziała? Wie o MORII? Czy wie, że od razu skierowało by to ich uwagę na tę okolicę, na Dominice, na Izę, na niego? Byłoby jeszcze gorzej. Czy Eva w ogóle była po Drugiej Stronie? Zacisnął szczękę. Pytanie - czy ma ochotę bawić się w szarady. Cedząc informacje, będą badać się nawzajem, kto ile wie i co mogą z siebie wycisnąć. Był o trzy paranoiczne kroki przed nią. Bo przecież, nie chciała wiele, jak tylko znaleźć Izę. A ty, Eliocie, czego chcesz? No właśnie. Niczego. Spokoju? I nie potrafisz go utrzymać nawet przez trzy i pół minuty, i to na własne życzenie. Po prostu jej powiedz co chce. A jednak... A jednak o to był - paskudnym, zasługującym na piekło człowiekiem. Dla swojego własnego abstrakcyjnego rozbawienia całą sprawą bawił się z kobietą będącą na skraju. Skraju czego? Wyczerpania, złości, strachu o bliską osobą, cokolwiek to było - zachowywał się jakby sam nigdy nie był na jej miejscu. A jednak miał czelność niemalże z nią Grać. Spłonie za to, i za wiele innych rzeczy, w piekle. I coraz bardziej zaczynał zdawać sobie z tego sprawę. Zasłonił wzdrygnięcie głębokim pociągnięciem papierosa.
Wzruszył obojętnie ramionami na jej odmowę, nie unikając jednak jej przenikliwego spojrzenia. Choć ciało było odporne, nie wzdrygnął się nie odwrócił wzroku, tak powoli zabliźniające się rany poczucia winy zaczynały goreć, szczypać i piec. Trochę szkoda, liczył na nie najgorszą rodzinną dramę, bo przecież jego własne to za mało, czemu by nie posłuchać o cudzych problemach dla odmiany. Parsknął pod nosem, bardziej z obronną drwiną niż rozbawieniem.
- Słaba karta - powiedział, strzepując popiół papierosa do opróżnionego w międzyczasie kieliszka. Rodzinna historia, nawet w skrócie, była o wiele lepsza. Teraz tym bardziej nie chciał jej nic mówić. Była to głupia dziecinna reakcja.
- Nie wiesz o mnie nic. I szczerze, ani ja o tobie. Jedyna rzecz o której wspólnie cokolwiek wiemy to magia. - Musiała, po prostu musiała o niej wiedzieć. Pomijając już wszystko inne, sama się nią iskrzyła, i nikt przez przypadek nie mógł mieć przy sobie tylu artefaktów. - A mnie nie zależy ani na tym miejscu, ani na... Zresztą, co mam do stracenia. Moich dwóch i pół znajomego, którzy i tak mnie nie lubią? Pracę w warzywniaku? Komu powiesz, policji? - Bez większego zaangażowania i z dystansem, odrzucił jej ofertę. Jeśli ona mogła sobie po prostu przyjść i zapukać do jego drzwi, to zdecydowanie znak, żeby tak czy siak zostawić to miejsce na dobre.
Na parę sekund zawiesił głos, żeby znów podjąć wątek, trochę ciszej.
- A może powiesz MORII? - Nie będzie grał w szarady, w szachy, w szpiegowskie podchowy, udając, że nie wie. Bądźmy szczerzy, ktokolwiek wiedział coś więcej o magii, musiał wiedzieć o MORII. Byli jak wielki czerwony wykrzyknik, ciężko nie wiedzieć o kimś, kto dosłownie z tobą walczył o dominację świata magii. - Na pewno by się ucieszyli jakbyś do nich poszła - mruknął.
- Może zróbmy tak... - zaproponował szybko, zanim Iskra zadecyduje, że czas wytoczyć większe działa, wywołać prawdziwy sztorm w imię jednej, za to dla niej ważnej, informacji.
- Precyzuję, że nie wiem gdzie Iza jest. Wiem gdzie ją ostatnio widziałem po zaginięciu. Pokażę ci gdzie to było i odpowiem uczciwie na każde pytanie... jeśli pozwolisz, żebyśmy poszli tam razem.
Wiedział, wiedział że pewnikiem Eva go tam nie chciała, ani tym bardziej, nie potrzebowała. Nie posiadał ani więcej przydatnej informacji, a przynajmniej tak mu się zdawało. Niezapytany po prostu nie wiedział jak uzupełnić pakiet wiedzy Iskry. Ultimatum było za to... trochę bez sensu. Ale oferowało, a nawet zmuszało do przyjęcia, jeśli człowiek pośród tej Gry zdołał to wychwycić, pomoc. Ale i tak kazało wybierać i ostatecznie nie dawało większego wyboru. Musiał Eliot zdać sobie z tego sprawę, bo zatopił niedopalonego papierosa w mokrym dnie kieliszka i bezbarwnie dodał: - Albo to, albo powiem ci lokację i już nigdy nie będziesz mnie nawiedzać w żadnej sprawie. Nie, żebym miał tu być, gdybyś przez przypadek wróciła - wymamrotał, już zastanawiając się, gdzie znaleźć sobie ładny domek w Krainie Luster. W ten sposób doszli do tego czego Iskra chciała - informacji w zamian za bardzo wykonalną rzecz, jaką było zapomnienie o istnieniu Lunatyka.Iskra - 14 Marzec 2018, 22:50 Nie zrobiła tego wcześniej, nawet pomimo gorzkich słów i oceanu wstrzymywanej złości, bo chciała, co? Zachowywać się jak dorosła osoba? Wyglądać na kogoś rzeczowego, a nie histeryczkę w wieku –nastu lat? A jednak, mimo że nie zrobiła sceny podczas swojego wywodu, ba! nawet starała się podawać konkretne, logiczne argumenty, bo takie podobnoż najszybciej trafiają do mężczyzn, tak teraz nie zdzierżyła. Bardziej z zasady niż faktycznego problemu, niemniej nie byłaby Evą Markovski, gdyby nie przypominała, dlaczego huragany nazywa się kobiecymi imionami.
Gdy odpalił papierosa i zaczął odpowiadać, pozwoliła mu zaciągnąć się pierwszy i ostatni raz, a później bez słowa ni znaku ostrzeżenia jej dłoń wystrzeliła w kierunku niedopałka, chwytając i odbierając właścicielowi. (Niedopałka zdecydowanie technicznie, ze względu na brak możliwości dopalenia.) Płynnie dokończyła ruch, topiąc dymka we własnej herbacie i spojrzała mężczyźnie w oczy. Każdy gest był precyzyjnie skalibrowany, a prędkość z pewnością nie ustępowała magicznej prędkości Eliota.
– Pardon, nie przywykłam do wdychania hakotwórczych substancji, tym bahdziej pod dachem. – Jej spojrzenie zmętniało, gdy mózg przypominał sobie czy Eva przypadkiem nie kłamie. – A z pewnością już się odzwyczaiłam.
Dosłuchała usprawiedliwień do końca, z niedowierzaniem unosząc brew, gdy wyjaśnienia Lunatyka nie tłumaczyły absolutnie niczego.
– Kopie pan pod sobą dołek, Eliocie. List miał pan przed zamieszaniem. Może nie było by ono thak wielkie, gdybyśmy wiedzieli, że Izabela uciekła, a nie została pohwana i jest gwałcona w jakieś szopie na wsi. – Westchnęła i spróbowała uspokoić zniekształcający zdania akcent. – Teraz to już nieważne. Nie wiem czy wolę świadomość, że uciekła po dowiedzeniu się o jakimś hodzaju magii. Od gwałtu owszem. Ale ogólnie to chyba nie.
Nadal nie przyznawała mu racji, nie przyznawała się wprost, że wie o Krainie Luster, o magii, MORII. A może właśnie to zrobiła, tylko nie chciała przyznać przed samą sobą, że w jakiś sposób płynnie wrobiła kogoś i siebie w rozmowę o Drugiej Stronie Lustra. W rozmowę rzeczową i pewnie za chwilę merytoryczną, a nie tą o legendach Glassville i uśmiechach w trakcie myślenia „co by by było, gdyby okazały się prawdziwe”.
Przez chwilę zamar(z)ła, słysząc jego następne słowa. Przestraszyła się nie na żarty, że ma (w sobie) coś, co wytrąci jej z ręki wszystkie atuty, że odkrył, wiedział, wiedział, wiedział, że blefowała niemal do samego końca. Teraz odprężała się powolutku, bo negację zamienił na próby negocjacji, przekonywania, pokazywania, że jej – okrutne skądinąd warunki, oh, wiedziała o tym, ale bardziej niż wstręt do samej siebie obchodziło ją bezpieczeństwo jednej i drugiej siostry – warunki i tak wcale a wcale go nie dotkną. Milczała, ale gdy wspomniał o MORII, drgnęła widocznie, bardziej z zaskoczenia nagłym atakiem niż przestrachu, ale skąd mógł wiedzieć. Zachwycające, jak daleko w dupie mogła mieć fakt, że ktoś doniesie o jej działaniach lub posiadanej wiedzy komuś z MORII. No śmiech przez łzy.
Skoro jednak podejrzewał, że jest jakoś magiczna, musiał znać konsekwencje tego wszystkiego, co nastąpiłoby, gdyby faktycznie poleciała nakablować o „magicznym gościu, którego spotkałam, szukając przyrodniej siostry, która uciekła do Krainy Luster; a, tak, no ba, że Izabela będzie idealnym przykładem przeobrażania się w Opętańca”. W odpowiedzi tylko spojrzała na mężczyznę przeciągle, znacząco.
Żałowała, że nie posiada dumnej zdolności odczytywania kłamstwa. Nadal bolało ją, jak potraktowały go z Norą tego ostatniego ra--- zbliża się wycieczka, yay! Cóż z tego, że z obcym facetem w bliżej nieznanym kierunku! Wszystko dla przygody! Zdecydowanie bardziej zadowolona byłaby z wyparcia miast całkiem świadomego tłumienia, ale nie zawsze (nigdy?) dostajemy to, czego byśmy chcieli.
Proces myślowy zaprowadził ją do pagórka z wbitą uprzednio czerwoną chorągiewką wołającą „Eureka!”, którą zdawała się ignorować tak długo, jak tylko pozwalały jej na to rozbuchane emocje (które z powodzeniem też zaćpały dobrze funkcjonującą dotąd logikę). Czyli intuicja stukająca w czaszkę naszej twardogłowej Evy miała rację i Izabela naprawdę wybyła na Drugą Stronę Lustra. Niech to szlag.
Jak może chronić kogoś, kto sam pakuje się w kłopoty?
Owszem, ruda sama była taka samiutka, ale nim władowała się w jakiś ambaras, chwytała pod ramię Kalinę i siedziały w bagnie obie. (Zwykle nie kończyło się to inaczej.) Znów westchnęła, przekonana o głupocie przyrodniej siostry jeszcze bardziej niż wcześniej. Czyżby poznała kogoś z drugiej strony? Ktoś uwiódł ją widmem inności, wyjątkowości, miłości? Ledwie parę lat temu sama była nastolatką, a bycie nastolatkiem ssie, pamiętała to dobrze. Ssie nawet wtedy, gdy masz przyjaciół, pieniądze i czas i możliwość bycia beztroskim i naiwnym. Słuchała Eliota i trochę nie dowierzała – nie temu, że stawia jej warunki, choć nie ma po temu... warunków, a że z jakiegoś powodu chce wybrać się na poszukiwania razem z nią. Czyżby nieświadomie odpaliła właśnie nastolatkowy skill i bezwiednie uderzyła w najbardziej czułe miejsce? Uderz w stół, a nożyce się odezwą?
Można by pomyśleć, że łatwiej by było, gdyby podał jej lokację, namiary, czy czort wie co i puścił samopas (a nuż coś ją zeżre i problem z głowy~~?) niż chciał się bawić w przewodnika. Możliwe też, że miał w tym swoje cele (łącznie z pozostawieniem na pożarcie), dlatego Iskra – mimo chęci pomocy – nie opuściła gardy ni na milimetr.
– Chętnie przyjmę pomoc. – Spojrzała mu w oczy i mógł tam zobaczyć to samo co usłyszał w jej głosie: szczerość intencji mieszającą się z nieufnością i wycofaniem, jakby ta kobieta była przyzwyczajona do przyjmowania ciosów. – Napiszę tylko esemesa do madame Hyde i madame Jekyll, że wychodzę z panem na trochę, poszukać Dominicki, i że odezwę się jutro. – Oświadczyła to mężczyźnie z lekkim półuśmiechem, kolejna asekuracja, kolejna manipulacja, i maźnięciem kciuka wysłała wiadomość do matki Izabeli.
Po schowaniu telefonu zamarła nad otwartą klapą torebki. Uniosła wzrok i zapytała go o rzeczy, które były równie istotne, jak gdyby wybierała się do obcych krajów. (Pomijając szczepionki. Na Anielską Klątwę chyba nie można się zaszczepić.)
– Proszę mi powiedzieć, Eliocie, gdzie się dokładnie wybieramy? Kraina czy Szkarłatna Otchłań? – Jakimś cudem wbrew woli wypowiedziała te nazwy ciszej, jakby można ich było podsłuchać. – Na dzień, na dwa? Na więcej? Nigdy nie wyprawiałam się... tam na dłużej, ale jestem świadoma, że w Otchłani temperatura nie będzie dużo wyższa od tej na dworze. – Wciąż pamiętała chłód pełzający po ramionach, nie mający nic wspólnego ze spojrzeniem dumne--- – Nie posiadam także powszechnie używanego tam... złota? Monet, w każdym razie – terkotała szybko – i nie wiem gdzie można, i czy można, je wymienić na funty. – Westchnęła. Sporo dziś wzdychała. – Więc przewodnik się przyda. Zwykle miałam przewodnika – wyjaśniła tonem, który nic nie wyjaśniał. Zmilczała resztę, a cisza przedłużała się, zalegając ciężko. Jak patetycznie. Po chwili ruda zamrugała i wróciła do żywych. Nie znosiła być stawiana w niezręcznych sytuacjach i sama starała się nie robić tego innym.
Sorry, Eli, byłam pracowo-chorobowo-wyjazdowa przez ten miesiąc >.>Eliot - 10 Maj 2018, 21:37 W głuchej ciszy, w spowolnionym niemal tempie, patrzył jak papieros znika w filiżance herbaty. Coś bardzo chmurnego przebiegło przez jego twarz w tym momencie. I zaraz też znów pojawiła się kwestia tego durnego listu. Miał go serdecznie dość, tej całej sprawy, w którą próbowano go wciągnąć, jakby co najmniej on Izę porwał.
- Słuchaj no - westchnął, choć miał ochotę warknąć. Wyluzuj, to tylko papieros. Nie musisz walczyć o niego jak o niepodległość. - Nie będę nikomu pokazywał listów implikujących istnienie magi. Życie jeszcze mi miłe. - Przycichł, odwracając wzrok gdzieś za okno. Teraz nie było to już tak ważne. Przeterminowane, skomplikowane zdarzenie z przeszłości. Czas najwyższy zostawić to i zająć się przyszłością, gdzie aktualnie mogą coś zrobić.
Wywrócił oczyma na wysłane esemesy Evy. Przez sekundę chciał wyrwać jej telefon swoją telepatią, zgnieść, spalić, utopić jak ona jego papierosa, chcąc tym samym zaniechać wysyłania wiadomości zawierających jego imię (zostawiał za sobą za dużo śladów; zdecydowanie powinien działać w świecie ludzi pod zmienionym, ale czasem miał wrażenie, że jest to jedna z jego Skolekcjonowanych Rzeczy - własne imię), ale dał sobie spokój. Po propozycji "hej, pomogę ci", takie agresywne ruchy aż prosiły się żeby strzelić mu w mordę i wyjść z przytupem. I jeszcze trzasnąć za sobą drzwiami. Wpatrywał się jedynie na jej palce wystukujące litery.
Skończyła Iskra swoją listę pytań i zastała cisza. Odchrząknął.
- Wybieramy się do Krainy Luster. Kawałek od wrót. Bagaż minimalny, góra parę dni. Kto wie gdzie ostatecznie trafimy. Jeśli umiesz używać swojego Animicusa - machnął palcami w stronę jej bransoletek - powinniśmy się tam szybko dostać w jakiejkolwiek ptasiej albo czterokopytnej postaci. I tak, uprzedzając pytania - wiem że masz Animicusa, po prostu go widzę, w porządku? - Wyjaśnił od razu, nie chcąc tworzyć kolejnego zamieszania. Było już tu dostatecznie chłodno od ich wspólnej niechęci, zbyt duszno od napiętej i niezręcznej atmosfery, ciemno od cieni ich zmęczonych sylwetek.
- Teraz najwidoczniej też będziesz miała przewodnika. Masz, mój numer. - Podał jej serwetkę na której napisał swój numer telefonu. Prawdopodobnie ostatnia wiadomość jaką otrzyma będzie od Iskry, później zdecydowanie trzeba będzie pozbyć się urządzenia. - Napisz mi smsa kiedy będziesz gotowa. Jutro, za parę dni, kiedy chcesz. Spotkamy się wtedy pod wrotami. Wiesz, gdzie są wrota? - Upewnił się na wszelki wypadek, wstając. Czas żeby się jego gość zbierał. Odprowadził ją do drzwi. Podczas tego krótkiego spaceru przez korytarz był ewentualny czas na pytania. Zaraz potem był gotów pożegnać się z nią cicho i wypchnąć ze swojego domu, póki jeszcze był jego.Iskra - 10 Czerwiec 2018, 21:31 Zerknęła na wakacjującego się w jej herbacie peta, a później wzrok przeniosła na twarz Eliota Welsa. Irytowała go jej asekuracyjność? Kontrola sytuacji, informowanie obu matek gdzie i z kim, na ile, dlaczego wychodzi? W porządku. W porządku. Odetchnęła, choć zabrzmiało to jak ciche westchnienie, tak nie w jej stylu. Prawie się już przyzwyczajała, że nie będzie musiała przeprowadzać takich akcji w pojedynkę, a tu szlag jasny trafił całą misterną konstrukcję. Zbłądziła spojrzeniem na drewniane szafki kuchenne, na kolorowy krajobraz, na śnieg topniejący za oknem w piorunującym tempie – a później znów przeniosła je na mężczyznę, na peta, na chmarne, a zielone spojrzenie. Irytowała go? Nie ma sprawy. Wtedy ludzi jest łatwiej kontrolować, łatwiej aniżeli tych lodowato spokojnych, kalkulujących. Dzięki wszystkim Siłom, że spoglądając w te zielone oczy przygasający w niej gniew znów poczynał wrzeć i przestawała mieć skrupuły, tak niewygodne przy obecnym zadaniu. Musiała wykorzystać tego mężczyznę. Zamierzała to zrobić.
Nie ocaliła Joanne, nie zdołała ocalić dumnego... spojrzenie zawieszone na śmiesznie zwiniętej skórze na szczęce jej gospodarza zmętniało gdy rozpoczęła szybki proces wypierania wspomnień.
...więc może choć jedną sprawę uda jej się doprowadzić do końca? To było chwytanie się brzytwy, oh, wiedziała o tym. Wiedziała. A jednak miała tylko to, by nie zsunąć się w głąb przepaści nad którą stała. Kolejny raz.
Spojrzała na niego baczniej, gdy wspomniał o magicznej bransolecie, wpół ukrytej między wszystkimi innymi spoczywającymi na lewym nadgarstku. Animicusa mógł rozpoznać, owszem, ale nie przypominała sobie dokładnego momentu, w którym odsłoniła przed nim swoje magiczne pochodzenie. Szybko przewertowała w myślach całą ich pogadankę, ale pamięć poruszyła tylko ta chwila, gdy Eliot wyśmiał jej kłamstwa i przeinaczenia faktów, bo znał prawdę z listu Izabeli. List miał traktować o magii i o niej samej, przyrodniej siostrze. Nie można jednak było połączyć tych dwóch w całość, bo Iskra nigdy nie opowiadała – i nie miała nigdy zamiaru – o rodzinnym dziedzictwie Markovskich. Nie z listu więc wiedział monsieur Wels o jej związkach z magią – nie z listu, a jednak niedługą chwilę później wypalił o niesprecyzowanie magicznej siostrze. Przeniosła spojrzenie na wyświetlacz smartfona i całą sobą dawała do zrozumienia, że myśli. Oczywiście, nad rzeczami o wyprawie do Krainy Luster, które raczył jej przed chwilą przybliżyć, nie o podskórnym wrażeniu, że odkryła jakiś jego mały, magiczny sekrecik. Bién.
Przyjęła serwetkę z pełną konspiracją, dokładając starań, by nikt prócz niej nie podejrzał w tym ogromnym, zupełnie pustym domu numeru telefonu Eliota. Wstukała ciąg cyfr do książki telefonicznej i biorąc poprawkę na jego słowa o całej tej wyprawie, dodała do chwili powrotu w esemesie madame Hyde „albo za trzy dni”.
Gdy została prawie sprytnie wyprosz- wymanewrowana z kuchni w kierunku korytarza i drzwi – w tę stronę – wyjściowych, spojrzała na niego zdumiona. I nieco nieufna, a nawet bardzo. Zazezowała w jego kierunku spod wpół zmrużonych powiek, zastanawiając się, czy chce zwiać. Czego by nie planował, sądziła że mają inne podejście do sprawy.
– Wiem, gdzie są wrota – odpowiedziała, pomijając chełpliwe „oczywiście, że wiem”, bo to nie było takie oczywiste – i owszem, możemy użyć Animicusa i twojej... jakiejś... zdolności? – zakończyła z hakiem, bo tak jej zawsze brzmiały zapytania. Nie powiedziała „mocy”, bo a nuż było to w Glassville słowo-klucz, ściągające ci na głowę antyterrorystów jak „bomba” w USA, czy blokujące kanał jak „Nigeria” na chacie CS GO?
Ani słowem nie wspomniała, że Wrota okazały się ostatnio strzeżone przez przebierańców z numerami i figurami kart na ubraniach, co wskazywało tylko i wyłącznie jedną frakcję. Ta karta mogła się okazać użyteczna. Spojrzała na niego, pytając jeszcze raz:
– Co z funduszami? Czy za Wrotami jest miejsce, gdzie wymienią mi funty na jakąkolwiek waszą walutę, nie ograbiając mnie przy tym do reszty?
Dotarła do wieszaka i zaczęła ubierać kozaki, zachowując idealną równowagę stojąc na jednej nodze. Odziała się i przerzuciła torebkę i szal przez ramię, po czym uśmiechnęła się do niego naprawdę promiennie, oślepiająco.
– Gdy będę gotowa, kiedy tylko chcę? W takim razie za 4 godziny, monsieur Wels, niedaleko Wrót. Będzie miał pan akurat chwilę, by dopić wino, a ja – by wytrzeźwieć.
Jeszcze raz błysnęła zębami i zniknęła za zamykającymi się drzwiami. Wionęło jakby wiosennym podmuchem, a później wejście się zatrzasnęło.
[zt]Eliot - 16 Lipiec 2018, 09:31 - Też mam Animicusa, nie, nie wymienią ci pieniędzy, ale tym będziemy się martwić później i do widzenia - odpowiedział uzupełniając minimalnie zakres wiedzy swojego gościa, którym tak niegościnnie zajął się w swoich progach.
Resztę swojego cennego czasu, te słodkie trzy godziny, spędził na dumaniu i rozmyślaniu. Przeważnie były to gorzkie, wściekłe myśli, ale z chwili na chwilę coraz bardziej i on, i jego refleksje cichły i łagodniały, żeby zostało tylko gorzkie zmęczenie i niespodziewana nikła realizacja potrzeby działania. Na początku patrzył się w okno i kopcił papierosa za papierosem jak komin zepsutej, bardzo szkodzącej środowisku fabryki, ale kiedy zerknął na zegar w kuchni, zabrał się za inspekcję domu. Przechodził się po pokojach szukając swoich najistotniejszych rzeczy (te nieistotne rzeczy, jak na przykład skarpety nie do pary, nie dokończone szampony czy kartki z jego koślawymi bazgrołami oczywiście zostały - jego dziedzictwo obecności w tym domu). Wszystko co potrzebował, a nie było tego wiele, zapieczętował w swojej Bezdennej Sakwie - perfekcyjna walizka. Były tam jego ubrania, Kolekcja Rzeczy, przedmioty codziennego użytku bez których zdecydowanie byłoby mu przykro w Krainie Luster. I papierosy.
Będzie... będzie mu brakowało tego miejsca. I ludzi. Miał na prawdę bardzo mało znajomych, ale tych których tu znał... Tak, będzie mu szkoda. Już teraz byłoby mu szkoda, gdyby nie to, że ciągle myślał o Iskrze, zaginionej jej siostrze, i jak to zazwyczaj strumyczek myśli idzie - o swoim rodzeństwie i rodzinie. Niektórych nie widział od lat, niektórych lubił, innych nie, niektórzy pomarli w bardzo różny sposób, reszta bardzo uporczywie zdawała się żyć pomimo niekiedy trudnych i niebezpiecznych warunków w Lustrze.
Co do Lou, jego intrygującej lokatorki, której również od dłuższej chwili nie widział - zostawił jej kartkę na lodówce, przyczepioną magnesem w kształcie biedronki. Kartka krótko mówiła, że wyjeżdża. Na długo. Prawdopodobnie nie wróci, ale kto wie - nigdy nic nie wiadomo. Dom jest na ten czas jej. O ile tu jeszcze mieszka. Jeśli nie, cóż. Będzie tu pusto kiedy Eliot przestąpi przez próg po raz ostatni.
Żegnaj, domku panny Amelii Mocaffé, w którym tyle dziwnych magicznych rzeczy się działo.
[zt]Anastasia - 25 Styczeń 2019, 22:06 Biegła ile sił w nogach. Sama nie wiedziała dokąd ją prowadzą, czy przypadkiem nie wpakuje się w kłopoty lądując na środku człowieczego miasta ze swoimi, tak odmiennymi, atrybutami. Ale może wtedy coś by się zmieniło? Skończyło...
Zatrzymała się dopiero, gdy zabrakło jej tchu w piersiach, a nogi coraz częściej zaczynały zahaczać jedna o drugą. Całe jej ciało ogarnięte było przez dreszcze. Przemoczony płaszcz nie dawał żadnego schronienia, przez co jej ciemne włosy okleiły szczelnie twarz niczym para dłoni ukochanej osoby... Bała się. To uczucie towarzyszyło jej niezmiennie od wizyty u Noritoshiego. Skąd się wzięło?
Rozglądała się po okolicy, która z każdą chwilą nabierała wyraźnych kształtów, nie będąc już rozmazywaną przez...
- Brzask? - Chowaniec pisnął cicho, informując o swojej obecności pod osłoną mocy niewidzialności. - Czy to, nya... łzy? Dlaczego wciąż tu jesteśmy? Chcę wrócić, nya. Proszę... Czy o tak wiele proszę?...
Zwierzę nie drgnęło. Miało trop i czuło wyraźnie to, co Anastasia skutecznie od kilku minut ignorowała. Nie była tu bez powodu. Nie przed TYM domem. Domem naiwnej dziewczynki i... Zamarła bardziej niż podczas chwili swojej śmierci.
W żadnym z okien nie zauważyła światła, więc ostrożnie, powolutku, jakby każdy jej krok mógł zbudzić potwora, podeszła do okna w kuchni. Dokładnie je pamiętała. Było tak ciepło i przyjemnie, zupełnie inaczej niż teraz. Teraz od domu zionęło chłodem. Nie była tu mile widziana, lecz nie powinno jej to dziwić. A jednak... Im bardziej ją irytował...
Szelest liści wyrwał kotkę z zadumy. Spłoszona odskoczyła na kilka kroków. Niedobre rzeczy działy się w jej głowie. Nie była już sobą i za nic nie potrafiła odnaleźć prawdziwej Anastasi. Tylko jaka była naprawdę? Dobra? Zła? Martwa, idiotko, martwa, nya. Nigdy nie pozbędziesz się mnie ze swojej uroczej główki. Będziemy razem, nya, już na zawsze. Ty i ja. Nawet śmierć nas nie rozłączy. Nyahaha!
Świat wirował. Świat wariował. Nie pozwalał jej zapomnieć.
Potrzebowała pomocy. Tak.
I tutaj długo nie dane było jej zostać. Nie mogła sobie pozwolić na chwile słabości. Każde z uczuć nie należało już do niej. Było bezczelnie ukradzione i czasem wpływało na nią w najmniej odpowiednim momencie.
Nim zaczęło świtać, Anastasia szczelniej narzuciła kaptur na głowę i udała się w dalszą podróż.