Charles - 5 Listopad 2016, 18:26 Popołudnie przechodziło powoli w wieczór, kiedy dwóch mężczyzn dotarło wreszcie do stóp wzgórza, na którym znajdował się Charlesowy domek, zarośnięty przez wszystko co żyje. Może wewnątrz i było stanowczo czyściej i porządniej, od kiedy Kess wprowadził się do niego, ale pędy i porosty nadal okrywały drewniane ściany rezydencji. Wiatr smagał tą całą plątaninie liści, wprawiając je w falowy ruch, sprawiając, że dom ów zdawał się radować z ich obecności. Ten miesiąc, jaki mieli za sobą, był naprawdę zabiegany, ale Charles poznawał swojego lokatora coraz dokładniej i bliżej. Cieszył się, że wreszcie może porozmawiać z kimś pod ręką, z kimś kogo już zna, po tych wszystkich latach samotnego mieszkania przeplatanego przelotnymi znajomościami. Kess był porządny, schludny, ogarniał rzeczy, o których Charles wolał zapomnieć (jak ścieranie pajęczyn z rogów. Przecież one były takie śliczniutkie!) i stał się dla niego prawdziwym przyjacielem. On sam musiał teraz gotować dla dwóch, owszem, no i wyjaśniać Danielowi tak wiele rzeczy, szczególnie na początku. Amnezja która zamiast informacji prywatnych usuwała wiedzę o świecie? O dziwniejszych rzeczach się słyszało, a Charles czuł się bardzo dobrze w roli tłumaczącego mu świat. A ponadto był od niego starszy - mimo iż obaj wyglądali na 30-latków, to różniło ich pięć dekad. Zabawna rzecz, takie starzenie. Charlesa dopadło za późno, Kessa za wcześnie...
W międzyczasie kapelusznik postanowił poszukać w kapeluszu gazy lub jakiegoś rodzaju bandaży. Znalazł tylko jakieś szmatki, czyste tak raczej na wiarę niż na fakt, a nie miał przy sobie niczego do odkażenia. Dobrze, że krew przestała szybko lecieć, przyczepiając szmatkę ładnie do wnętrza jego nosa. Gorzej z faktem posiadania guza na potylicy, oraz kilku drobnych siniaków po wywaleniu się jak długi na chodniku. Podczas drogi Charles, choć zadowolony, nie był specjalnie rozmowny, opowiedział jedynie marionetkarzowi, co mu się pokrótce przytrafiło:
- Chciałem znaleźć tamtą knajpę. Więc szukam ja po tym mieście, proszę ja ciebie, rozglądam się, a tu nagle widzę Lunatyka. Znaczy, jego krwi nie widziałem, czy niebieska czy jaka, ale ubrany był całkowicie niecodziennie, nie potrafiłem nawet z trafnością określić jego płci, był dość zniewieściały. Widać było, że jest u Człowieków po raz pierwszy. No to ja go łapię za fraki i ciągnę w miejsce ustronne, aby mu pożyczyć ubrania. No i obgadaliśmy sobie obecną sytuację, on mi zdradził, że w Glassville mieszka na stałe i pokazał mi drogę do tej knajpy, o której powiedział mi Frank, ten człowiek, co u mnie był. Nauczył się obsługiwać komórkę, wyobrażasz sobie? Znaczy, komórkę czyli ten obiekt do dzwonienia, mówiłem ci chyba kiedyś o nim. Ciekawe, gdzie można zapisać się na taki kurs obsługi... i ile lat trwa... No więc, on miał tam mapę! I mi pokazał od razu, po czym oddał mi bluzę. Zrobiło mi się trochę przykro, no bo wiesz - prezent, ale no nic. To tam idę. Dzielnica ponura, jedna z tych nieciekawych. I tu takie stalowe drzwi. Ja tam podchodzę, pukam, nic. Pukam ponownie i mi taki gruby łysol otwiera, pełen tatuaży na ciele. Ja do niego kulturalnie, elegancko, grzecznie, czy mogę wstąpić, przyjaciel mnie tu zapraszał... a on jak mnie z piąchy! Zobaczyłem w dzień wszystkie gwiazdy! Stąd ten krwotok. Zdziebko mnie to zniechęciło, rozumiesz jak jest. No i klikam te klikadełko na Kompasie i wracam do domu. A tu przypadkiem wylądowałem koło ciebie. Może to coś znaczy? Wryłeś się w obraz mojego mieszkania, Kessu! - dodał na końcu, z rozbrajającą szczerością.
Tuż pod domem poczuł się zmęczony, chcąc czym prędzej wyciągnąć się na swojej kanapie. Prędko więc wyjął klucz i przekręcił go w zamku. Cudowna woń domu rodzinnego, z nutką stęchlizny, ogarnęła go całego. Teraz nie chciał robić już nic więcej - nie przebierając się nawet i nie myśląc o ewentualnym zakrwawnieniu mebla, wyłożył się na kanapę jak długi.Kessler - 6 Listopad 2016, 00:19 Domus, dulcius domus, jak mawiali żołnierze wracający do domów po długiej kampanii wojennej! Przez spory szmat czasu nie miał możliwości wrócić do Charlesowego mieszkania, ponieważ miał wiele spraw na głowie. To zarabianie pieniędzy w pracach najemniczych, takich jak obrona konwojów, chadzanie za bogatymi mieszczuchami chcącymi wybawić się w domach uciech, czy śledzenie żon czy mężów przez zazdrosnych współmałżonków. Masa roboty, kiedy nie liczyło się to, czy był dzień, czy noc. Trochę wielkich sukcesów, parę porażek, ogólnie rzecz biorąc - sporo pieniędzy, które otrzymał w zamian za pracę. Nawet jeśli zawodził swojego klienta, to ten, chcąc wynagrodzić mu sumienne podejście do roboty godne pracoholika, płacił mu pewną część wartości za robotę, albo przynajmniej opowiadał swoim znajomym, jakiego to porządnego człowieka znalazł na swej drodze. Otóż to - pracodawcy zwykle płacili Kesslerowi w dwóch walutach - jedna to pieniądze, materialny dowód zapłaty. Druga - roznoszenie wieści, niematerialny sposób na wyrażenie swej wdzięczności. Pieniądze się przejadało, a popularność i reputacja te pieniądze generowały. A przynajmniej dawały okazje, aby te pieniądze się pojawiły na wyciągnięcie ręki. I gdy tak wyruszył na czas dosyć długi poza Herbaciane Łąki, to teraz wrócił w glorii i chwale. No dobrze, nie przesadzajmy. Ale jedno należy przyznać - że jego mieszek z pieniędzmi był dosyć ciężki. A to oznaczało na szczęście dłuższe wolne i możliwość poopierdzielania się, tudzież zajęcia się marionetką, która prawdę mówiąc była już na ukończeniu. No i można było pospędzać czas ze swoim lokatorem, podzielić się doświadczeniem i mądrościami! Wszystkie trzy wcześniej wymienione rzeczy były co najmniej lubieżnie przyjemne po srogim okresie bycia narzędziem w rękach bardziej możnych.
W sumie Daniel cieszył się wielce, że po całym tym wypadku z amnezją i zaczynaniem życia od nowa w pewnym momencie napotkał Kapelusznika o imieniu Charles. Ze snu, w który wpadł, jedyne rzeczy, o których pamiętał, to on sam, jakaś dziwna istota o nieokreślonym kształcie i właśnie jakiś Kapelusznik. A później poznał Charliego, który w sumie teraz był jego jedynym przyjacielem i przewodnikiem po życiu na raz. Chyba po prostu lubi te istoty i ma skłonności do łatwiejszych kontaktów z przedstawicielami tej rasy, tak bardzo wielbiącej swe cylindry czy kapelusze. Po kolejnym drobnym incydencie, w którym to poszedł z dymem dom Daniela, który to wynajmował, musiał znaleźć nową miejscówkę. I z pomocą po raz kolejny przyszła do niego ta niższa od niego o paręnaście centymetrów, ale jakże bliska mu istota. Zaproponowała zamieszkanie u niego. Oczywiście Kessler nie mógł nie skorzystać i zdecydowany był nawet dołożyć się do utrzymania domu. Tak też się stało i od tamtej pory półoficjalnie, wedle ich umowy, Daniel był stałym mieszkańcem domu Charliego, który poza pieniędzmi za "wynajem" zdobył też towarzysza do rozmowy i spędzania czasu. Dobry układ? Dlaczego nie!
Po tak długim pobycie poza domem, Kess stęsknił się zarówno za nowym mieszkaniem, które mógł nazwać swoim domem, jak i za lokatorem, którego dawno nie widział; był ciekaw jego przygód, ponieważ tak ekscentryczne istoty zawsze mają historie, którymi mogłyby się podzielić.
Gdy ujrzał po długim czasie swego kompana, jeszcze w parku, stwierdził, że jeśli chodzi o rozmowy i pytania to mogą one jeszcze poczekać. Szczególnego podejrzenia Daniel nabrał, gdy ujrzał różne niedogodności, z którymi borykał się Charlie. Mianowicie : krew lecąca z nosa czy parę sińców. Nie chciał jednak poruszać tego tematu, dlatego podróż przebiegła im dosyć milcząco. Ale na pewno, gdy już wejdą w cztery ściany domu, rozgada się na dobre i na długo. O tych sprawach i o wielu innych.
Dlatego poczuł drobną ulgę, gdy całkowitą ciszę w trakcie powrotu do domu Charlie zechciał jednak coś opowiedzieć o tym, co go spotkało. Dlatego uważnie się wsłuchał, różnorako reagując na konkretne zdania z opowieści. To uśmiechał się, to wyrażał zdziwienie, czasami rzucał przelotne "oh!", a czasami znacząco milczał. Gdy Charlie wspomniał o tym, że ktoś poczęstował go pięścią, to w Kessie lekko zabulgotało ze złości, jakby chciał zaraz tam pójść i pięść tego łysola wsadzić mu głęboko w jego własny zad, ale już sobie odpuścił nerwy. Ucieszył się bardzo, gdy usłyszał zdanie o tym, że na stałe wpisuje się w obraz domu Charlesowego. Od dawna szukał miejsca, osoby czy grupy, z którymi mógłby się identyfikować czy czuć przynależność. I właśnie dom Kapelusznika powoli zaczął stawać się jedną z takich rzeczy, która staje się bliska sercu człowieka. Dlatego tak uradowało go, gdy ujrzał ten dom.
Szedł troszkę za towarzyszem, gdyż troszkę już był zmęczony całą tą podróżą i rozmową z dziwną istotą Lapisem. Poczekał grzecznie, aż gospodarz domu otworzy drzwi, by następnie wczłapać się do środka tuż za nim. Gdy wszedł do środka, momentalnie wszedł do pokoju, w którym spał; zdjął płaszcz i przebrał się w strój typowo domowy, luźny, miły, dający poczucie "oh tak, mogę założyć coś lekkiego, mój dom, moja wolność!". Następnie wziął kilka oddechów i podszedł do kanapy, na którą rzucił się Charles. W sumie miał ogromną ochotę położyć się na niej, a to z powodu zmęczenia i chęci posadzenia na czymś tyłka. I ochota ta była tak ogromna, że Kess nawet nie brał pod uwagę tego, że ktoś na niej leży. Ostatkami sił opanował się, wziął krzesło i przystawił je do kanapy, na której leżał jego fumfel. Usiadł przy nim na krześle i oparł się ramionami o kolana. Patrzył tak na leżącego Anarchistę, co jakiś czas zerkając dookoła siebie, na pokój, w którym się znajdowali.
- Mój dom, ooo taaak! - powiedział, mimo że nie do końca było to zgodne ze stanem faktycznym. Mógł teraz wtopić wzrok w swojego kompana i zauważyć konkretne rany, jakie odniósł.
- Kurcze blaszka, nie wiedziałem, że aż tak cię poturbowali. Chyba będzie trzeba ci pomóc zatamować krwawienie i zrobić coś, żeby cię tak nie bolało, jej. - komentował pod nosem, zastanawiając się, co tutaj zastosować w wypadku tych obrażeń. Stwierdził, że zaraz, gdy zejdzie z Charliego adrenalina, zacznie czuć ból w różnych częściach ciała. Pomyślał, że powinien pomóc mu się rozebrać, w razie gdyby sam nie dał rady tego zrobić.
- To będzie długi wieczór, wiesz? Opowiadaj mi, cholercia, kim są ci ludzie, o których mówiłeś, gdy tu szliśmy. I co ty tam u diabła robiłeś. - rzucił do niego. I istotnie. Po tak długim czasie był tak wygłodniały historyj i opierdzielania się, że na pewno nie położy się dzisiaj spać zbyt wcześnie. O nie, za długo pracował na to, aby mieć teraz wolne.Charles - 6 Listopad 2016, 12:11 Charles uśmiechnął się, słysząc jego słowa. Cieszył się bardzo, że Kessler czuł się tutaj jak u siebie, mówiąc "mój" zamiast "twój". Zastanawiał się, czy jeśli kiedykolwiek pojawi się możliwość zamieszkania na swoim, to czy marionetkarz tak łatwo go opuści.
- W szafce w łazience są zioła lecznicze. Weź wszystkie co będą pod ręką, któreś na pewno powinny mi pomóc! - mruknął, przewracając się na plecy i przeciągając się mocno, raz po raz sprawdzając, czy mu coś z tego nosa nie leci. Skrzywił się z bólu, kiedy jego kark opadł na poręcz kanapy - szybko wsadził sobie pod nią spłaszczoną i zmechaconą poduszkę. Poprawa niewielka, ale jakaś. O tak, zioła znajdowały się wszędzie w jego domu, zapychały mu spiżarnie, szafki i wszelkie przestrzenie. Za każdym razem, kiedy znajdował kolejny zestaw zasuszonych liści, zaraz zaglądał do rodowych notatek, gdzie punkt po punkcie opisano działanie każdego z nich - od tych na katar po te na złamane serce. Po zaparzeniu sobie z niego herbatki zazwyczaj odkładał je w dowolne miejsce, aby znów je zapomnieć i znów zastanawiać się po uprzednim znalezieniu, do czego w sumie takowe służą. Nie licząc oczywiście tych dni, kiedy pakował do czajniczka wszystko co było pod ręką, licząc na wyjątkowe doznania smakowe i nie bacząc na magiczne właściwości niektórych z nich. Raz jego ciało zamieniło się we wrzątek i ubrania dostały samozapłonu, innym razem zaś... cóż, nie było to zbyt miłe wydarzenie, jednak właśnie dzięki niemu poznał Daniela. Dlatego też od tego dnia wolał nosić przy sobie srebrną łyżeczkę. Bo jakby nagle coś się stało, w ciepłą, bezchmurną pełnię... Prosił współlokatora o to samo. Lepiej było się z tym wszystkim pilnować.
- No cóż. Wiesz, że lubię przeprowadzać przyjęcia herbaciane. Akurat zrobiłem sobie takie jedno, jak cie nie było i przepraszam, naprawdę przepraszam że zrobiłem to kiedy cię nie było, ale widzisz. To zew kapeluszniczy. Jak ty tworzysz sobie tam życie ze śrubek i skrętek, to ja muszę po prostu zrobić przyjęcie. No i nagotowałem się, napiekłem ciast i ciastek, wymęczyłem się. Nagle mi tu przyszli ze wszystkich stron, zjedli i poszli. Bez pożegnania! To było naprawdę chamskie! Ale goście byli w sumie dość wyjątkowi - była tam dziewczynka ze szkła, z dwie dachówki, w tym jedna całkowicie kocia, Opętana ze skrzydłami czarnymi i tylko jeden kapelusznik. Nie polubiłem go swoją drogą, strasznie atencyjny typ. A potem na zakończenie przybyła Otome. Mówiłem ci o Otome, prawda? Ta zmiennooka dziewczyna, nareszcie się dowiedziałem, jak ma na imię! Wydawało mi się, że zaginęła, ale spotkałem ją znowu! I chciałem ją tu nawet ugościć na jakiś czas, ale ona znowu mi zniknęła. No i był tam też Frank - Frank był człowiekiem, filozofem i lekarzem od snów. I też poszedł bez pożegnania. Eech liczyłem na pogłębione znajomości... - dodał ze smutkiem, wpatrując się w sufit.Kessler - 6 Listopad 2016, 14:02 Patrzył tak na Charliego, patrzył, patrzył, w międzyczasie pomyślał o ciasteczkach. I pierniczkach. I naleśnikach. Skoro już tu jest, to w sumie dlaczego miałby tego nie zrobić? A myślenie o tym, czy jest mleko, czy są odpowiednie składniki? Po co to komu. Lepiej myśleć o tym, co już będzie. Dobre, słodkie, pachnące. Najeść się, aż żołądek będzie błagał, by przestać. Ale wtedy Kessler nie przestanie. On popije to mlekiem, zacznie zajadać się to większą ilością, to większą, aż w końcu padnie i będzie prosił żołądek o szybkie przetrawienie. A potem mogłyby przyjść takie panie i wówczas...
Charles wyrwał go z zamyślenia, gdy poprosił o przyniesienie mu ziół. Kess oprzytomniał, spojrzał na jego rany i zdał sobie sprawę, że powinien mu szybko pomóc. Toteż wstał z krzesełka i ruszył prędko do łazienki. Hmm, zioła, zioła, zioła. Gdzie one mogą być. Ah tak, tutaj. Różnej maści i kolorów. Może trochę tego, to zabawnie pachnie, to to też włożymy. A to śmierdzi. A jak śmierdzi to znaczy, że pewnie jest skuteczne, dawaaaj!
Po chwili Daniel z pełnym bagażem ziół wrócił do leżącego towarzysza; uprzątnął stół przy kanapie i rozłożył na tym miejscu masę ziół. Sam nie znał się zbytnio na medycynie, szczególnie tej, w której używa się ziół. Dlatego dał w tej materii Charliemu wolną rękę w kwestii użycia odpowiedniej ich dawki i rodzaju. Miał przecież te swoje rodzinne notatki!
Widział, że towarzysz z domu jakoś nie kwapił się, aby zdjąć z siebie ubrania z zewnątrz. Okej, może w kompetencji Daniela nie było robienie takich rzeczy; nie powinien przecież aż tak daleko wkraczać w życie Kapelusznika, ale co tam! Pewnie będzie mu wdzięczny, leniuch jeden! Dlatego gdy już skończył rozkładać zioła, to podszedł do Charliego i zaczął go... rozbierać. Zdjął mu buty i płaszcz, które potem odłożył do przedpokoju. Potem wrócił jeszcze z chusteczką z ciepłą wodą i zaczął przemywać mu twarz. Zbyt wielka tendencja do czułości? Skądże! Przecież Marionetkarz będzie spał na tej kanapie! A tego mu tylko brakowało, żeby Charlie zasyfił ją swoją krwią, płaszczem czy kurtką wytarzaną w ziemi, czy buciorami. Dlatego też pozornie charytatywnie pomógł Kapelusznikowi zdjąć z siebie tę część garderoby, która nie była potrzebna do chodzenia po domu.
Gdy już skończył zarówno z ziołami, pomocą w rozebraniu się i przemyciu jego twarzy chustą zamoczoną w gorącej wodzie, to siadł w końcu i zaczął wysłuchiwać opowieści kumpla. Usłyszał to o przyjęciu, to o przygodach, o wielu osobach które go odwiedzały.
- Ludzie przychodzą i odchodzą; to drugie bez pożegnań, to pierwsze bez polotu i uczuć. Takie to są te istoty. Chodzą w chmurach, zajęci sobą i swoimi obowiązkami; nie ma już czasu ot tak usiąść, napić się herbaty i pogadać o tyłkach nastolatek, cenach ryb na targu, czy kształcie chmur na niebie ostatniej nocy. - zaczął swoją godną filozofów przemowę Kess, szczerze współczując Kapelusznikowi. Biedaczek zapewne chciał poznać się bliżej z ludźmi, a oni jedynie wykorzystali jego osamotnione serduszko, aby się najeść i napić. Pff, jakby było to coś nowego! Podłe istoty. Ale prawdę mówiąc Daniel też bywał osamotniony; nawet często. Dlatego też może poznali się tak szybko i wznieśli swoje relacje na poziom przyjaźni w tak prędkim tempie, gdyż potrzebowali po prostu najzwyczajniej w świecie towarzystwa i atencji? Nie takiego zwykłego /cześć cześć/, ani /jak się masz, ok idę!/, tylko raczej tego, co ludzie pamiętają z przeszłości. Relacji na wyższym poziomie, która nie ogranicza się do pochwał na swój temat.
- Biedoku ty. Na szczęście masz mnie. - rzucił, jakby zapewniając towarzysza, że nie jest sam. A przynajmniej może pozwolić sobie na takie teksty, dopóki płaci mu pieniądze na utrzymanie domu. Pomyślał, że napiłby się ciepłej herbaty, a najlepiej to położył się i zasnął. Ale chyba nie powinien. Dodatkowo jego "łóżko" okupował ten oto osobnik. A może by tak go zrzucić, odkręcić się plecami i odlecieć? Nieee... bez przesady!
Daniel postanowił iść tropem Charliego i opowiedzieć o swoich przygodach; no przynajmniej tak pokrótce
- A ja, mój drogi, chodziłem tu i tam, aby zdobyć trochę pieniędzy. I przyznam ci, że nawet sporo ich zarobiłem - tutaj dumnie położył sakwę ze złotem na... no właśnie nie miał gdzie, bo stół zajęty był przez zioła. Więc tylko sięgnął do spodni, do których był ten mieszek przyczepiony. Odpiął go i położył na Charliem, aby poczuł ciężar woreczka. - a potem poszedłem do biblioteki, by nadrobić braki w wiedzy o świecie. I wiesz, przeczytałem sporo na temat ciekawych rzeczy. O rozmnażaniu się istot, o gwiazdach trochę, o gotowaniu. I o wielu innych rzeczach. Ale ważniejsze jest to, że poznałem tam Toni, w tej bibliotece. Taki marionetkarz, taka miła dziewczyna! I wiesz, poszliśmy razem coś zjeść. I ten, i tam wyszło, że będzie bal u arcyksięcia. I ona zgodziła się ze mną pójść, bo wiesz, potrzebowałem jej! I ruszyliśmy. Bardzo mi pomogła. Bal, poczekaj! - tu Kessler zrobił długą pauzę. Gdyby nie jego egoizm i chęć opowiedzenia o sobie nie przykryły mu myśli, to zapewne zwróciłby uwagę, że jego towarzysz leży na kanapie. OBITY I KRWAWIĄCY. Może być tak, drogi Danielu, ruszył dupsko i pomógł mu wyjść z tego stanu? Marionetkarz lekko spanikował i zestresował się
- Zaaaraz. Jak ci pomóc, co ci zrobić, herbaty dla ziół? Leż tu, ja skoczę! - powiedział nagle zakłopotany, skoczył szybko do kuchni, aby przygotować herbatę; i po dwóch - trzech minutach wrócił z dwoma ciepłymi kubkami. Czekał na dalsze instrukcje od Charliego na temat taki, co robić. Czekał, aż maestro ziół i wielki znawca medycyny zacznie dodawać zielsko do herbaty, by uzyskać efekt, który pozwoli wyjść mu ze stanu, do jakiego raczyli go doprowadzić osiłek i nieudana do końca teleportacja.Charles - 8 Listopad 2016, 22:55 Charles uśmiechnał się słabo, prostując się na kanapie i łagodnie odbierając Kessowi z dłoni mokrą szmatkę. Co jak co, ale to był jeszcze w stanie zrobić, a ponadto przysadzisty wielkolud prawie nie wydłubał mu oka (choć nie przeszkadzało mu to, wcale). Począł szybko przebierać rośliny długimi, sękatymi palcami, mniej więcej próbując wydzielić te o środkach przeciwbólowym i przyśpieszającym gojenie. Aloes na pewno, to raczej tamten, skrzyp... chyba skrzyp nie zaszkodzi... czy to jednak był skrzyp? Kapelusznik przejechał palcami po pożółkłych papierach, porównując badylaste bazgroły z ziołami rozłożonymi na stoliku. Liście laurowe... ich ciężko pomylić z czymkolwiek innym... szarlejowiec wsteczny... chyba... może... och, gdyby tylko lepiej znał się na roślinach! Niestety, nie wdał się w swoich przodków i dla niego wszystkie te zasuszone patyki wyglądały dokładnie tak samo. No nic, coś jednak pamiętał... a ból wcale mu nie pomagał, czyniąc jego starania jeszcze bardziej frustrującymi. Liście kasztanowca... dziabulia... i to fioletowe coś z przyssawkami. Lepiej nie ryzykować co do tego ostatniego - mimo iż roślina była już martwa, to wydawała się na Charlesa spoglądać z nieukrywaną wrogością.
- Apropos nieba, to jak tam twoje obserwacje, panie Kessler? Nie znam się na tym wcale, lecz z chęcią posłuchałbym sobie znowu o niebie pełnym gwiazd... - dodał tonem żartobliwie formalnym, próbując zarazem przypomnieć sobie, jak to się tam mieliło i destylowało, które na napar a które na okład. Najwyżej zrobi się to starym, sprawdzonym sposobem badaczy - zmiesza się wszystko na raz i zobaczy, czy aby nie wybuchnie. Teraz jednak nie miał sił wstać i iść po czajnik, a nie zamierzał się po raz N-ty wysługiwać Danielem. I tak zrobił za dużo jak na ten moment.
Z odpowiednią dawką podziwu spojrzał na przyniesione przez Kessaira pieniądze. Charles... nawet nie pamiętał, kiedy ktokolwiek mu za cokolwiek płacił. Rzecz jasna, bywały takie przypadki, kilkakrotnie związane z instalacjami elektrycznymi w świecie Ludzi, jednak do tej pory żył sobie głównie z przejadania resztek rodzinnej fortunki i przez to regularny zarobek traktował z dużo większym szacunkiem. Co gorsza, ukłuło go poczucie winy, że oto jako stary koń nie wziął się jeszcze do roboty. Kiedyś myślał, że praca jest obowiązkowa dla wszystkich, a teraz sam zbijał bąki, jak ci burżuje, z którymi poprzysiągł walczyć. Tyle że... nie było chyba na świecie tym i tamtym pracy odpowiedniej dla niego. Miał problemy ze skupieniem, z koncentracją, z nadmiarem myśli wylewających mu się przez usta. Nie upilnowałby niczego, nie wziąłby odpowiedzialności za nic... Na szczęście miał Kessa. To był facet, na którym można było polegać i w sumie Charles samolubnie zrzucał większość tej odpowiedzialności. Nawet teraz, to on skoczył po ten czajnik! A przecież obiecał sobie, że sam go weźmie! No nic, nie powie mu tego, Kessair po prostu lubił czuć się potrzebny.
Bal? Czy właśnie wspomniał coś o balu? W Kapeluszniku obudziły się ponure podejrzenia. Kiedy tamten wrócił już z kuchni, a Charles mógł nareszcie wrzucić do kubka ziółka, zapytał, niby od niechcenia:
- Coś tam wspominałeś o balu... - mieszając powolutku swoją alarmową łyżeczką we wrzątku...Kessler - 9 Listopad 2016, 10:25 Usiadł tak, niczym młody uczeń przy swoim nauczycielu i zaczął spoglądać na ruchy rąk swojego przyjaciela. Ukradkiem spoglądał też na jego twarz i musiał szczerze przyznać, że był to wielce zabawny widok. Oto poważny wiekiem, lecz nadal młody duchem Kapelusznik przekładał palcami konkretne zioła, próbując zapoznać, czy są tymi, które narysowano na instrukcji. Ten jego wyraz twarzy, pełen skupienia, gdy próbował sprawdzić zgodność obrazka z leżącym przed nim ziołem. Niczym mistrz próbujący znaleźć odpowiednią dawkę, którą mógłby zastosować do uwarzenia mikstury. Zwinne ruchy palców, mimo niezbyt trafionej aktualnej kondycji. Niczym lekarz sam siebie operujący! Doprawdy, urocze!
Gdy tak wpatrzył się i odszedł umysłem od rzeczywistości, w pełni skupiając się na działaniach Kapelusznika, ten poruszył kwestię gwiazd. Wybudził go nagle z myśli, gdy wspomniał o gwiazdach. Pomyślał o nich i postanowił trochę, co nie co, o nich opowiedzieć. Przeto Charlie wiedział, że Daniel zajmuje się amatorskim ich obserwowaniem, czy czytaniem różnych traktatów na temat nieba. Większość z nich to rozważania niepoparte logicznymi dowodami, ale zawsze ciekawie się je czyta. Każdy miał swój pogląd na temat nieba, nawet jeśli istniał w dyskursie jeden, wyznaczony trend. Dlatego postanowił co nie co pogadać na ten temat.
- Ano obserwuję ostatnio niebo, w wolnym czasie, gdy czasami musiałem spać na zewnątrz. Mogłem patrzeć na gwiazdy całą noc. I wiesz, myślałem, czy może ty też na nie patrzyłeś w podobnym momencie? Albo inne bliskie osoby. Albo... oni. Widziałem wszystko, cały wszechświat. Jedną wielką mapę. Nieskończoność - powiedział zafascynowany po krótkiej przerwie. Nie chciał tradycyjnie dzielić się nudnymi rozważaniami filozofów i astronomów. Uznał, że wystarczająco już o tym opowiadał. Mówił też prawdę. Bywało kilka sytuacji, w których był zmuszony stać na zewnątrz, albo tam też leżeć. I wówczas patrzył na różny układ gwiazd, widział konstelacje, o których pisali uczeni; mimo że zawsze miał problem, by dokładnie zobaczyć je na niebie, gubił się na nim, to pragnął nadrobić te braki. I już trochę ogarniał, co gdzie leży i jak je rozpoznać.
- Dziś widać wyraźnie księżyc. Patrzenie na niego, łącznie ze wszystkimi gwiazdami, które świecą, wygląda tak, jakbyś oglądał jakieś wielkie przedstawienie. Albo patrzył na bliski punkt, który jakby przyleciał do nas i chce nas oświecić swym bladym światłem! - powiedział, widząc w nocnym niebie więcej, niż normalni ludzie. Kto wie, może nawet napisał na ich cześć jakiś wiersz?
Daniel zauważył to spojrzenie przyjaciela na pieniądze, które Kessler przyniósł. Widział w nich dumę, powagę, a może też pewną rodzaju ulgę. Cieszył się. Naprawdę chciał czuć się potrzebny. Mimo że miał problem w zajęciu się czymkolwiek, to popyt na ludzi od brudnej roboty zawsze był. A on zaspokajał tę potrzebę. I przy okazji przynosił pieniądze. Gdyby miał to robić jeszcze parę lat temu... mimo że nie pamiętał tych chwil, to wiedział, że na pewno nie robiłby tego, co robi teraz. Ta utrata pamięci musiała być całkiem wygodna... ale sam też tego nie oceni.
- A co słychać u twojej uroczej grupki na A? - zapytał jeszcze, odwołując się oczywiście do Anarchistów. Wiedział o przynależności swojego kolegi do tej organizacji, wiedział również, jak dużo wysiłku kosztowało Charlesa działanie w niej. Dowiadywał się różnych informacji na ten temat, jak to działa, że ostatnio przeżywają cięższe chwile... postanowił zapytać po prostu z ciekawości.
Poszedł następnie po herbatę i wrócił. Zobaczył, jak jego towarzysz znacznie posmutniał, czy też raczej spoważniał. I zapytał o bal, o którym coś tam wspomniał. W sumie mógł lepiej o tym nie mówić. Wiedział, jak te sprawy działają na niego. Jakie odczucia wywołują. Zawsze kiedy wspominał o czymkolwiek związanym z arcyksięciem czy arystokratami, atmosfera siadała. Zupełnie.
- Ah, bal, to nie takie ważne, kolego! Tyle tam, że tam byłem. Załatwiłem, co miałem. Później o tym opowiem. Nie chcę cię teraz męczyć. - rzekł. I rzeczywiście, nie chciał tego poruszać. A powody tej decyzji wyraził powyżej. Podszedł i próbował zrobić smutną minkę, aby udobruchać Charlesa, że w ogóle śmiał poruszyć taki temat. Miał nadzieję, że dostanie rozgrzeszenie i atmosfera wróci na stare tory.
Kiedy poczuł się trochę smutny, z udającą minką, znowu przypomniał sobie o kosmosie. A konkretnie swego rodzaju mapie. Astrolabium, tylko w warunkach kosmicznych. Chciał właśnie wspomnieć o pewnym dziele, które już kończył, ale czekał nadal na to, aż towarzysz mu wybaczy.
No i aż da Kessowi pomóc w sobie w kwestii wyleczenia swoich ran.Charles - 11 Listopad 2016, 16:59 - Nazwij mnie pozbawionym perspektyw, proszę bardzo, ale nie zawsze to zauważam - dużo częściej jest dla mnie płaską, czarną kartką upstrzoną białymi plamkami. Do tego trzeba momentu, wiesz, wyciszenia, aby spojrzeć w to niebo. U mnie ciężko jest ze skupieniem. - stwierdził, próbując podnieść kubek. Niestety, jego zawartość była jeszcze zbyt gorąca i zaraz odłożył go na blat, aby nie poparzyć palców jeszcze bardziej. Spojrzał na niego wyczekująco, dając mu znak, że słowa astronomów i filozofów interesują go jak najbardziej, i że z chęcią wysłucha o wszystkim, co jeszcze będzie chciał mu przekazać. Najbardziej lubił, jak czasami siadali obaj przy oknie i Kess nazywał po kolei wszystkie gwiazdy w zasięgu wzroku. Kiwnął głową na słowa Marionetkarza o księżycu, wpatrując się w niego. W sprawach niebiańskich to on był uczniem.
Zanim odpowiedział na pytanie dotyczące Anarchistów, przez kilka chwil zastanawiał się usilnie, czy cokolwiek z istotnych wydarzeń mogła być ściśle tajna. W końcu powiedział po prostu:
- Uroczo, jak zwykle. Nie dostałem jak do teraz zbyt wielu wytycznych, ale rozumiesz, pełna konspiracja, od czasu misji z paczką... no nic, nic. - dodał z zamyśleniem. Wydawało mu się, że działanie w ruchu oporu będzie bardziej... no... ekscytujące. A tak między jedną a drugą akcją następowały długie okresy napiętego wyczekiwania, w których, szczerze mówiąc, mimo informacji o działaniach innych rebeliantów w najdalszych zakątkach Lustra, on sam nie robił prawie nic. Co gorsza, nie miał też pomysłów, jak mógłby się w tej dziedzinie wykazać, a nie chciał być niepotrzebny. Cóż, może kiedyś mu się uda wykazać.
Charles skrzywił się. Jednak był. Cóż, wydawało mu się, że bal u Arcydupka ma dopiero nadejść i wprowadził tamtego Lunatyka w błąd. Chyba, że miało być to całkowicie inne przyjęcie i Kapelusznik nie miałby się o co boczyć. Nie rozumiał, dlaczego jego współlokator nie potrafi dostrzec tego co on widział tak wyraźnie. Skwitował to wszystko krótkim:
- Dobrze przynajmniej, że was tam nie otruli ani nic... A wiesz, że nawet tamtemu Lunatykowi wspomniałem o nim? Zabawne, on też miał na imię Daniel. Ja to mam chyba szczęście do tego imienia.
Płyn ostygł już wystarczająco, aby Kapelusznik mógł wziąć głęboki, pełny łyk. Nie smakował zbyt dobrze, ale nie miał wcale smakować, tylko działać. Z westchnieniem opadł na poduszki.Kessler - 12 Listopad 2016, 01:27 Pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział, że Charles nie był do końca ogarniętą, skupioną w pełni postacią, która do końca analizuje problem i się nim zajmuje. Jego przyjaciel był raczej... człowiekiem pełnym energii, który chciał rzeczy robić w jednym momencie. A że z podzielnością uwagi było u niego krucho, to ostateczny efekt jego działań wychodził bardzo, ale to bardzo różnie. Dawno nie widział tej istoty, ale zapewne nic wielkiego się nie zmieniło przez ten czas. Znali się w stosunku do średniej długości życia bardzo krótko. Ledwie pół roku? Jakoś tak. Potem Daniel zniknął na pewien czas, a teraz oto wraca i spotyka go ponownie. I jest taki sam. To miłe, że coś jest stałe. Bo jeżeli świat tak szalenie się zmienia, taki jest nagły, ruchomy, to gdyby nie jakaś oaza spokoju, skała, która jest przez cały czas taka sama, która niczym bezpieczna latarnia wskazuje drogę, kiedy wszystko zmienia swoją pozycję... to ludzie by oszaleli. Daniel znalazł kogoś takiego. Tą latarnią był właśnie siedzący tu przed nim kompan.
- O gwiazdach i konstelacjach chcesz usłyszeć, hęę? - zapytał retorycznie. Poczuł się jak stary dziadzio, weteran wojenny, profesor gwiazdoznawsta, gdyby takie coś cholera istniało.
Pociągnął krzesło pod okno, wziął kocyk, usiadł na meblu i położył sobie ów koc na kolana. Zamyślił się, oparł ramieniem o parapet i wpatrywał się w gwiazdy. Myślał, jaką konstelację dzisiaj Charlesowi opisać. Patrzył, patrzył, podrapał się po brodzie i wpadł właśnie na pomysł.
- Więc jest takie jedno zbiorowisko gwiazd... w kształcie jakby pochodni, inni mówią, że przypomina raczej nabitą kolcami maczugę... ale ja wolę określenie pochodni. Patrząc od dołu gwiazdy idą dosyć prosto i równo, po dwie, potem jednak, przy górnej części konstelacji, są pewne wolne gwiazdy, których nie dało się nigdzie przyporządkować, ponieważ nikomu to nic nie wychodziło. Więc dodali to do tej pochodni. Gwiazdy te, łącząc się z resztą, sprawiają wrażenie, jakby były ogniem na drewnianym wielkim kołku. Jest taka historia związana z tą konstelacją. Był taki jeden Wulfston bardzo dawno temu, dziki barbarzyńca, mieszkaniec lasu. Był członkiem plemienia i bardzo kochał swoją rodzinę i grupę. Ale mieli wielki problem, ponieważ nocami nawiedzał ich pewien złośliwy duch, który powodował, że dzieci płakały, prymitywne chatki rozpadały się, a mężczyźni budzili się rano całkowicie wyczerpani. Pewnego dnia Wulfston poszedł na pielgrzymkę do góry, która dominowała nad okolicą, a przy której postanowiło osiąść plemię. Na tejże górze spędził trzy dni i dwie noce, bez jedzenia i picia. Siedział pod drzewem będącym na górze. Pewnego razu rozpętała się okrutna burza! Nagle uderzył piorun, który spowodował, że drzewo zajęło się ogniem. Jako że było w większej części suche paliło się dosyć szybko. Lecz jedna, krótka lecz gruba gałąź była jeszcze w dobrym stanie, o dziwo. Odpadła od drzewa, a górna część tejże gałęzi płonęła jasnym, żywym ogniem, co zupełnie zmieszało Wulfstona. Bał się tego okropnie, przeto wtedy nie okiełznano jeszcze ognia. Chwycił ją, a wyglądała ona zupełnie jak współczesna nam pochodnia i pobiegł do wioski. Była akurat noc i duch nawiedzał właśnie osadę naszego bohatera. Leczy gdy przybiegł pielgrzym z tą pochodnią i zaczął wymachiwać nią na lewo i prawo, upiór przeraził się okrutnie istoty uzbrojonej w żywy ogień i zniknął na zawsze. Gałąź płonęła przez dziesiątki, jak nie setki lat! Stała się przedmiotem kultu, czymś nadprzyrodzonym! Potem jeszcze było coś o tym, że daleki potomek tego bohatera, o tym samym imieniu, użył tejże Pochodni, by przegnać Wielką Ciemność, czy coś... I od tej pory konstelacja ta jest zwana Pochodnią Wulfstona. Czy coś - powiedział w końcu. Poczuł się, jakby opowiadał komuś historię na dobranoc.
Gdy skończył, przestał charakteryzować się na dziadzię, który wspominał. Wziął koc i rzucił nim w Charlesa, aby go troszkę rozruszać.
Potem jego towarzysz zaczął mówić co nie co o anarchistach. No tak. Cały tajemniczy Charles. Niczym małe dziecko z bagażem tajemnic, o których nikomu nigdy nic nie powie, ponieważ jest to tajne. Działania konspiratorskie Karola powodowały, że Daniel poczuł się nawet trochę bierny wobec otaczającego świata. Pomimo jakiegoś imperatywu, który wbił mu się do głowy po amnezji, aby nie być w żadnym razie ambitnym, tylko pomagającym i wspierającym. I kiedy tak słyszał, jak w ładnych słowach jego gospodarz sprzedaje mu swoją działalność, to zawsze czuł się trochę przygnębiony, trochę zainspirowany do działań. No bo on ciągle siedzi, robi nic nie znaczące rzeczy, a ten tu walczy o swoje idee, zmienia świat na lepsze, jakikolwiek on miałby nie być. Dlaczego zatem Daniel siedzi na tyłku i nic nie robi? A szkoda gadać! Przynajmniej robi swojego Oriona. Nie jest totalnie bierny. I ta sytuacja bardzo go satysfakcjonowała. Że pomimo swej bierności robi przynajmniej to! To jeśli chodzi o idee i ambicje. A jeśli chodzi o potrzebę bycia potrzebnym - to daje Charlesowi pieniądze. Uczciwy układ. Tylko gdyby jeszcze zrzucić parę kilo, być sprawniejszym szermierzem i zacząć robić coś realnie ambitnego... ale tutaj dochodzi do konfliktu z imperatywem o braku ambicji i mamy jeden wielki problem.
- Ah! - wyrwał się nagle z zamyśleń. - Tak, rozumiem, tajne przez poufne przez nieznane i w ogóle! - powiedział z uśmiechem na ustach. Pozwolił sobie na taki komentarz, aby nie pozostać przy samym "ah". Przecież rozmawiali, to nie mógł tej rozmowy ze swojej strony ograniczać do ahania i ohania. Nie teraz, kiedy jeszcze nie jest zupełnie śpiący.
- Daniel? Myślałem, że to imię nie jest tak często spotykane. Na pewno w takim świecie pełnym wyjątkowości. - i mówił prawdę, bo w swoim życiu, a przynajmniej w tej części, którą pamiętał, zupełnie nie kojarzył, by ktoś inny miał na imię Daniel. Kraina Luster to miejsce, gdzie imion było znacznie więcej, niż by można było sobie wyobrazić. Dlatego spotkanie się dwóch ludzi o takim samym imieniu... dziwne! Będzie musiał go kiedyś poznać. I być może znowu uczynić świat wyjątkowym... hehe. No nic.
- Pij, to ci dobrze zrobi. Ja zaraz przyjdę. - rzucił krótko. Nie mógł trochę znieść, jak twarz Kapelusznika zwijała się w bólu i niesmaku, gdy musiał wypić to... paskudztwo. Sama herbata była dobra, ale dodaj do tego zioła, które mają leczyć. Leczyć. A leczenie nigdy nie kojarzy się z czymś smacznym.
Jak powiedział, tak zrobił. Wstał i ręką pokazał, aby Charles leżał na swoim miejscu. Nie będzie przed nim przecież siedział i się na niego ciągle gapił, nic nie robiąc. Postanowił więc odwiedzić pokój przeznaczony do bycia Danielową pracownią. Wyszedł na korytarz, zwrócił wzrok w miejsce, w którym jeszcze parę tygodni temu był. Szedł powoli, przypominając sobie wszystkie wydarzenia sprzed kilku tygodni oraz porady od kobiety imieniem Toni z biblioteki. Poszperał w kieszeniach od spodni i wyjął małą, zgiętą kartkę. Rozłożył ją i przeczytał wszystko, co jeszcze niedawno na niej zapisywał. Wszystkie informacje, które potrzebne mu były do ostatecznego aktu zakończenia swojej pierwszej marionetki, odkąd odzyskał pamięć. Oh taak! Doszedł do drzwi. Nacisnął klamkę, powoli je otwierając. Wszedł do środka i ujrzał swój piękny pokój, w którym mógł siedzieć wieczność. Zasyfiony, pełen brudu, niesprzątany, odkąd wyjechał. Pełen pajęczyn, zabrudzony, gdzie nie wiadomo było, co gdzie leży. A na środku twardy i wytrzymały stół, na którym leżała pewna humanoidalna postać, jednakże jakby bez głowy. Daniel wszedł. Teatralnym gestem ukłonił się swojej pracowni, jakby witając ją ponownie, po tylu tygodniach spędzonych poza nią. Gdy wyprostował się ponownie, zaczął okrążać stół z prawej strony, dłonią przesuwając po meblu. Tak jakby próbował zjednoczyć się z nim myślami i emocjami. Czuł, że już niedługo stół ponownie poczuje moc intelektu i wyobraźni Daniela. Że gdy weźmie się znowu za tworzenie życia, mebel ponownie poczuje, jak to jest być kowadłem dla kowala. Być świadkiem jego wszystkich błędów, porażek, ale też zwycięstw - ah tak stole; pomimo swego nieżycia jesteś obserwatorem tak wielkich i wspaniałych rzeczy. Narodzin kogoś więcej, niż zwykłej marionetki, o nieee. Jesteś świadkiem narodzin pierwszej istoty w danielowej armii, która będzie dowodem na to, jak wielkim twórcą jest. Ale do rzeczy!
Daniel skierował się w stronę skrzyni, leżącej pod ścianą na przeciwko wyjścia, za stołem. Podreptał do niej. Ilość kurzu, jaki się na niej zgromadził, przerastał jego zdolność pojmowania. Rękawem otarł jej powierzchnię. Następnie wyjął dwa kluczyki ze swojej kieszeni. Sprawdził, który jest od czego. Ten od... ten będzie potrzebny później. Teraz ten. Wziął go, włożył do kłódki i przekręcił. Skrzynia jest otwarta. Spoczywało w niej coś na kształt sfery armilarnej, lecz nie do końca. Mocno zmodyfikowane, bardzo praktyczne i działające. Daniel zaśmiał się pod nosem, jakby napawając się swoją chwałą, pracą i twórczością.
- Niedługo będziesz gotowy, malutki... - powiedział pod nosem wpatrzony w to urządzenie, uśmiechając się złowieszczo. Trzymając je w ręku wstał i powrócił do stołu. Położył sferę na nim. Gdy miał już wolne ręce podszedł jeszcze do szczotki zawieszonej na ścianie i zaczął czyścić tę humanoidalną postać. Czyścił dokładnie, a więc długo. Jeśli chodzi o pracę nad marionetkami, to Daniel wykazywał się zaiście perfekcjonizmem. Poświęcał tej pracy ogromną ilość czasu; czerpał z tego satysfakcję. Miało to, cholera, działać na tip top, na 100%! Gdy wyczyścił już niedokończoną marionetkę, wziął sferę i podszedł do stołu od drugiej strony. Zbliżył się do miejsca, gdzie nieukończone dzieło miało szyję. Przystawił urządzenie do szyi i zaczął przy niej majstrować.Charles - 16 Listopad 2016, 00:17 Ogólnikowe opowiadanie o pięknie i majestacje gwiazd były może zajmujące dla poetycznego Daniela, ale to baśnie Charles lubił - słuchał głosu Kessa jak zaczarowany, siorbiąc herbatkę raz po raz, aż całkiem się nie skończyła. Ciekawe, skąd o tym wiedział. Ciekawe, czy to była prawda. Może była. W Wonderlandach cuda się dzieją, panie dzieju. I jak dawno temu mogło to się wydarzyć? Wieki? Milenia? Eony?...Co to są eony? Bo skądś znał to przebiegłe słówko, ale nie miał pewności, skąd. Nieważne.
- Jak myślisz, jak się żyło Lustrzanom w tych barbarzyńskich czasach? Wtedy byli już Kapelusznicy, prawda? I co było pierwsze, Kapelusznik czy kapelusz? A może herbatka...? - to był naprawdę ciężki paradoks, gdyż wszystkie te trzy elementy łączyły się w nierozerwalną całość. Co wyprawialiby Kapelusznicy przed wynalezieniem receptury na napar z herbaty? Przyjęcia z krwi bestii jaskiniowych? Nieee, to przechodziło jego pojęcie. A może po odkryciu naparów ziołowych Kapelusznicy pojawili się wokół nich... sami? To byłoby zabawne...
Z rozmyślań wyrwał go koc, który zakrył mu całe pole widzenia i odebrał oddech. Szybko zdjął go z twarzy, opatulając się nim, robiąc sobie z niego pachnący starocią i brązem kokonik, w którym wszystkie nieprzyjemności dzisiejszego dnia zdawały się rozpływać. Herbatka również zaczęła działać - Charles czuł, jak bój z siniaków odpływa gdzieś daleko. I wbrew wszystkiemu, nie była aż taka paskudna, Kapelusznik miał wystarczająco wyrobione podniebienie, aby docenić jej walory smakowe.
Tylko pokiwał głową, na słowa Kessaira. Choć jego przedsięwzięcia nie były jakieś niezwykle ciekawe i fascynujące, to lubił uchodzić w oczach przyjaciela za tajnego agenta ratującego świat. Uśmiechał się więc tajemniczo i puszczał oczka to w lewo, to w prawo, jakby to on był tym, co to wszystko wie, nawet jeśli nie wiedział nic.
- Wieeeesz, co do popularności imion, znałem raz siedmioraczki, a każdy z nich miał na imię Michael. Matka musiała być sadystką. Tak czy siak, na pierwszego wołali "M", na drugiego "I" i tak dalej i tak dalej. Niestety, z tego co słyszałem, ten drugi właśnie utopił się w rzece i rozwalił im cały anagram - w ramach żałoby pozostała szóstka zmieniła sobie imię na Mchael. Taka ciekawostka - dodał, odstawiając ciepły jeszcze kubek na blat i kładąc się na poduszkach, odprowadzając kolegę wzrokiem. Było mu teraz naprawdę dobrze i miło, nawet mimo tej dość smutnej anegdotki. Kess oczywiście poszedł do swojej pracowni , znowu posypią się z niej iskry i słychać będzie łomotania. Wyspać się w takich warunkach nie wyśpisz, jednak Charles próbował. Już tak długo czekał na poznanie tworzonego przez Daniela pacyna. No on wpadł na pomysł nasadzenia mu zamiast głowy pierwszej rzeczy, jaka była w ich zasięgu, bo biedak nie radził sobie z wyrzeźbieniem twarzy. Charles bał się tylko, czy Marionetka nie poczuje się przez nich skrzywdzona brakiem buzi. Ale jeśli będą go traktowali z szacunkiem i sympatią, to może zaakceptuje ten oczywisty akt lenistwa swych twórców. Choć nie, nie lenistwa - Kess podobno mocno pracował na uzdatnieniem mechanicznym astrolabium. A on nie mógł się doczekać...
Czuł się śpiący... miał tylko nadzieję, że nie obudzą go młotki czy inne cuda...Kessler - 16 Listopad 2016, 20:28 - Herbata. Zdecydowanie herbata - Daniel pomyślał w warsztacie, próbując wczepić głowę do reszty ciała za pomocą mechanizmów, co odpowiedział Kapelusznikowi, co było na początku : Kapelusznicy, kapelusze, czy herbata. Nie znał aż tak dobrze początków, prastarych początków istnienia świata. Pewnie musiał być zaiste ciekawy. Jak wiadomo część istot na tym świecie posiada pewne specjalne moce, dzięki którym zyskuje przewagę nad innymi. A kiedyś, gdy panował jeszcze chaos, herbaty było mało, a kapelusze przypominały raczej hełmy, niż ładne dla oka i kunsztowne elementy garderoby, jak u Charlesa, istoty musiały toczyć wielką walkę o przetrwanie, jak w jednej wielkiej dżungli. Ciekawe, jak daleko sięga początek ras... czy stworzył to jakiś mityczny Bajkopisarz, który stworzył cały świat, czy może wszystko miało miejsce ot tak, w ramach ciągłej ewolucji, walki? Czy warto sobie zaprzątać tym głowę? Czy świat to dzieło Bajkopisarza, czy nie, teraz Daniel sam jest pewnego rodzaju twórcą - tworzy oto tą tutaj marionetkę. Tworzy życie. Nie byle co - żywą istotę. No prawie żywą. Czy też nie do końca żywą. Ale będzie taka, jak każda inna marionetka w sensie lustrzanym. I to się bardzo Kesslerowi podoba.
Oh, co jeszcze Charles mówił, zanim Daniel poszedł? Coś o fascynującej historii siedmiu synów. Każdy o innym imieniu, przezabawne! Jak ktoś może w ogóle coś takiego wymyśleć; a już w ogóle - że takie coś mogło się w ogóle wydarzyć! Kess zawsze podziwiał talent do wyobraźni swego przyjaciela; nawet jeśli to, co mówił, było prawdą, to i tak wiele rzeczy, które wymyślił, a którymi się dzielił gdy rozmawiali, było zaiste wspaniałościami! Jak można mieć taki dar do tworzenia nieistniejących konstrukcjiii? Cóż, Daniel mógł tylko wzruszyć ramionami. Nie jest się nigdy w czymś najlepszym. Zawsze znajdą się lepsi, zawsze! Dlatego my to tylko takie małe mechanizmy w wielkiej układance. I Danielowi to pasowało, gdy miał dom i kogoś, do kogo mógł otworzyć buzię i zamienić parę słów. No to hop ziup, jedziemy dalej!
Łubudubu. Penc penc. Dźwięki, jakby ktoś robił mielone nad pokojem, w którym leżał Charlie. Nagle płacz jakiegoś dziecka (?), odgłos lejącej się wody, następnie stuk, stuk, stuk, uderza młotek. Bżżż, jakby ktoś coś wiercił. Pac pac, jakby ktoś uderzał rzeczą o rzecz. Łubudubu, znowu. PSZSZSZT! Jakby coś wybiło okno. Potem, odgłos, jakby ktoś właśnie bardzo głośno ładował się elektrycznością, czymkolwiek to było. Cisza... taka cisza, że słychać było odgłos z dworu, powiew wiatru, który uderzał o okna i szczura z głębin Charlesowego kapelusza. Jeszcze subtelny odgłos, jakby ktoś wkładał w jakiś większy mechanizm drobną rzecz, a następnie jakby wielkie kołowroty i mechanizmy pocierały się o siebie i uruchamiały się. Znowu totalna cisza. Bardzo usypiająca.
Możliwe, że Charles trochę się mógł zdrzemnąć. Po pewnym czasie poczuł na swojej głowie, jakby coś zimnego dotykało go w głowę, a raczej naciskało na nią. Tak jakby coś o kształcie palca, ale nie do końca. Gdyby chciał otworzyć oczy, ujrzałby... dwie postacie. Kesslera patrzącego na niego z dziką satysfakcją i radością w oczach, jak gdyby potężnie się blokował, aby głośno nie wykrzyczeć swej radości, czy żeby nie znaleźć jakiegoś biedaka to potężnego wytulania, a obok niego... no właśnie. Obok niego stała sylwetka jakiejś postaci, niezupełnie wysoka, ale zamiast głowy miała no właśnie... sferę armilarną. I pewne mechanizmy na jej głowie, oraz sam kształt tej sfery, powodowały to, że Charles doskonale mógł poczuć, że to coś przed nim stojące doskonale go widzi. Co więcej - bacznie go obserwuje i bada. Co mogło wywołać pewne niemiłe uczucia u leżącego Kapelusznika. Stali tak i gapili się w leżącego Charliego, w sumie sami nie wiedząc co powiedzieć. Daniel zastanawiał się, jak bardzo gospodarz domu się przestraszy, czy też inaczej - jak zareaguje.
- Oto on. Me piękne dzieło. Dopracowane co do najmniejszego szczególiku. Włożono w niego wielką miłość, uczucie i sympatię. Coś wspaniałego, pomnik mego kunsztu. A zarazem nowy przyjaciel tego domu. No, Charlie. Nie bądź taki... dziwny. Przywitaj się! Ma na imię Orion - Daniel wypowiedział oto te słowa, które miały być podsumowaniem jego pracy, jego dzieła, nad którym spędził ostatnie miesiące. W sumie odkąd pamiętał chciał stworzyć o to to. No to teraz jest stworzone.
Co nie zmienia faktu, że Orion i Kess patrzyli się na Charliego, wyglądając jak dwaj lekarze, którzy właśnie chcą ukraść pacjentowi nerki i jedno płuco.Charles - 18 Listopad 2016, 22:57 Charles miał sen. Śniło mu się, że dosiada olbrzymiego delfina, który biegnie (tak, nogi miał ón) gdzieś biegnie w dal, ale musiał z niego zejść z powodu żelków. To było bardzo, bardzo ważne - Charles musiał usunąć żelki z drogi, aby delfin mógł biec dalej. A więc poszedł do swojego domu, ale nie wyglądał on jak jego dom, a bardziej jak szpital. W jednej z sal spotkał Kejko - nie posiadała wcale kości i wyglądała flaczkowato. Kiedy zapytał się ją, jak pokonać żelki, ona odpowiedziała mu, że potrzebuje swoich kości z powrotem. Niestety, wielka stopa Terry'ego Gililama spadła z niebios i obudziła go z tej krótkiej drzemki. Nieee, to nie była stopa. To były łomoty z pracowni Kessa - eeech, a liczył na zdrową, półgodzinną drzemkę.
Co on tam wyprawia? Morduje kogoś? Diabła przyzywa, wypędza? Dziwne skrzypienie przypominające płacz niemowlęcia sprawiło, że po bladej skórze kapelusznika przeszły ciarki. Charles zbyt niepokoił się dźwiękami dochodzącymi jego uszu, żeby spokojnie usnąć. Po głowie krążyła mu coraz silniejsza chęć, aby zwlec się z kanapy i podejrzeć mistrza przy pracy, tworzącego życie z pudełek po zapałkach i korkociągów. Ale kocyk sprzeciwiał się podobnym planom, zdając się mówić "hola hola! Ja nadal jestem cieplutki i milusi!". A potem usłyszał trzask pękającego szkła, przez co o mało nie zleciał ze swojego miękkiego stanowiska. Co się tam wyrabia?! Czy Kess właśnie rozwalił mu okno? Czy trzeba będzie wynająć szklarza? Albo nieee, skrzyczy się go za chwilę, w końcu nie wiadomo było, czy przypadkiem nie przeszkodzi w czymś ważnym i wszystek się rypnie.
Czekał więc, czekał cierpliwie w pół-śnie, zastanawiając się, czy to dziś, czy jednak nie dziś pozna "syna" Daniela. I jak on będzie wyglądać. Niestety, jego oczy, mimo hałasów ciążyły mu coraz bardziej, puls znowu zwalniał. Nastąpiło jednak Tyknięcie. Charles, wystraszony, natychmiast cofnął się na oparcie kanapy, otwierając oczy w przerażeniu. Obok Kessa stało... dziwo. Oczy Charlesa poczęły się powiększać, aż osiągnęły rozmiar spodeczków na kubki. Orion był... był... Na pewno ździebko niepokojący. Pomysł, jak gdyby twarz nie była potrzebna marionetce może i brzmiał czadowo na papierze, ale efekt finalny sprawiał, że nie dało się gdzie oczu podziać. Cała figurka żywej lalki wyglądała nieziemsko, nienaturalnie, onirycznie wręcz. Co gorsza, Orion zdawał się, mimo braku oczu, bardzo natarczywie na niego spoglądać.
- Gratuluje Kess, zostałeś ojcem. - powiedział w końcu, głosem cichym, ale pełnym emocji - niepokój mieszał się w nim z radością i fascynacją. Słowo "dziwność" traktował zwykle jako komplement, dlatego niespecjalnie przejął się uwagą Marionetkarza. Powoli podniósł się z kanapy i nadal owinięty kocem, zbliżył się do nakręcanego ludzika.
- Witaj Orion. Jestem Charles Belladonna Verbascum. Cudownie jest ciebie wreszcie poznać, po tym całym oczekiwaniu. Ja... hmmm... potrafisz mówić? Jak się czujesz? - zapytał powolutku. Jeśli lalka mu na to pozwoli, położyłby mu dłoń na ramieniu, dla dodania mu otuchy.Kessler - 21 Listopad 2016, 22:44 Para stała sobie i spoglądała tak na Charlesa reagującego na przedstawienie Oriona. Daniel już nie wyglądał tak poważnie, raczej był rozbawiony widokiem swojego przyjaciela, któremu właśnie mógł przedstawić swoje dzieło. Zastanawiał się w sumie, jak Kapelusznik odbierze Oriona, jaki wobec niego będzie. W sumie też chciał poobserwować swoją marionetkę, jak zareaguje na kontakt z inną istotą żywą niż jego ojciec. Był pełen zadumy i zarazem zainteresowania. Jak, co, kto, jaki będzie, jakie będzie miał podejście, co z tego wyjdzie. Te i inne rzeczy chodziły po głowie Daniela jak gdyby nigdy nic, jak wędrowcy odkrywający nieznane lądy. Bardzo ucieszył się, gdy Charlie pogratulował mu zostania "ojcem", chociaż był pewien, że takie życzenia kieruje się raczej w zupełnie innych sytuacjach, ale cóż, nie mógł się nie zgodzić, ponieważ był swego rodzaju tym właśnie rodzicielem. Tylko zamiast porodu było tworzenie. To, czym zwykle zajmowała się natura i bierność, on musiał stworzyć aktywnością i paroma pomysłami. Stanął więc obok i spoglądał to na gospodarza, to na marionetkę.
Marionetka zaś... sprawiała wrażenie, jakby ciągle patrzyła na Charlesa i zastanawiała się, co powiedzieć. Albo wykonywała jakieś działania matematyczne, aby wybrać odpowiednią kwestię. Ukłoniła się głęboko, jak gdyby robiła to przed swoim panem, a następnie znowu stanęła nieruchomo.
- Miło mi poznać, sir Charlesie. Od dzisiaj będę dobrowolnie sługą tego domu i jego czcigodnych mieszkańców. - powiedział uroczyście, a jego głos zaiste przypominał całkowicie głos typowego brytyjskiego lokaja, jak z filmów. Orion wpatrzył się w gospodarza, a następnie na Kesslera, który stał obok i był wielce ucieszony, że marionetka zaczęła rozmowę wedle jego woli. Doskonała prezencja, wybornie się tutaj prezentuje, spełnia wszystkie wymagania! Ale Orion nie był taki szczęśliwy i gdy spojrzał na swego pana, by pokazać mu kciuk w górę na znak, że wszystko jest ok, nagle rozjaśnił się, a jego głowa jakby się... uśmiechnęła? O ile takie coś może się tym uśmiechać. Nagle zgarbił się, machnął w stronę Daniela i skierował się ponownie do Charliego.
- Heeej staryyy, czadowo że tutaj jestem i w ogóle! Masz może jakiś kubrak, bo wiesz, jestem kim jestem, ale czuje się nagii, strzałeczka ziooom, miło mi cię poznać Verbascum! To brzmi jak, no wiesz ziom, jak słowa z czymś będąąąceee! Niech moc będzie z tobą i te sprawy! - zmienił zupełnie ton i wyciągnął dłoń, jakby czekając, aż Charlie przybije mu soczystą piąchę. Ta nagła zmiana charakteru wybiła z tropu Marionetkarza, który przekręcił głowę i czuł się zszokowany, że chyba coś nie tak. Jakaś radosna i chaotyczna esencja blisko tworzonej marionetki musiała wpłynąć na jej charakter, czy coś... tylko kto byłby źródłem tej esencji? Ogólnie rzecz biorąc - rozdziawiona buzia Daniela mówiła wszystko o tym, jak się właśnie czuł.
W tym zaś momencie, gdyby Charlie zechciał przybić piąchę z Orionem, czy nie, ten odwrócił się i zaczął chodzić po pokoju i rozglądać się. Stawał pod pewnym wycinkiem ściany i spoglądał na nią, jakby analizował obraz. To albo kręcił głową w lewo i w prawo na znak swojej dezaprobaty, albo przytakiwał, zgadzając się z pozytywnym osądem, jaki zapewne wydał w swojej głowie na temat tego fragmentu ściany. Gdyby jeszcze czymś się one różniły, to miałoby to nawet jakiś sens.
- Yy, to nie tak chyba... wiesz co, to może coś zjemy? Bo po prostu ja nie wiem co powiedzieć. Może zrobię herbaty, więcej herbaty? - rzekł Daniel, lekko rozbity tym, co właśnie wyczyniała jego marionetka. Miała być zdyscyplinowaną, posłuszną i inteligentną istotą. Gdy jednak usłyszała o zrobieniu herbaty, nie odwracając się rzuciła coś, że "już idzie, przecież słonie nie wyginęły", poszła do kuchni i zabrała się za przygotowywanie tegoż napoju. Daniel spojrzał tylko to na ściany, w które jeszcze całkiem niedawno wlepiał swój "wzrok" Orion, to na Charlesa, próbując coś z siebie wydusić, ale chyba nie potrafił nic powiedzieć. Zachęcał tym przy okazji do pociągnięcia wątku przez gospodarza dalej. Spojrzał na niego, chwycił za ramię i spojrzał mu w oczy, jakby próbując znaleźć w nich odpowiedź na to, dlaczego Orion zachowuje się, jakby był połączeniem statecznego i posłusznego Daniela z chaotycznym i pozytywnie szalonym Charliem. Dlaczego?!
To pytanie nadal gromadziło się w głowie Daniela. Były ich setki, niczym małe ogniki lecące ku większemu drzewu, aby powstrzymać demona w jego dziele wchłonięcia całej mocy świata...! A wszystkie te małe ogniki krzyczały głośno "dlaczego!?". Z tym pytaniem na ustach krążyły wokół mózgu Kesslera, drażniąc go niesamowicie i niszcząc jego zdolność logicznego i racjonalnego rozumowania. Miał już opaść na nogi, lecz ostatkiem sił, lekko odsunął od siebie Kapelusznika i runął na kanapę, prawie ją przewracając do tyłu. Usiadł tak i nieobecnym wzrokiem rozglądał się po pokoju.
Co zrobiłem nie tak? Gdzie był błąd? Co spowodowało, że Orion zasunął tym niespodziewanym tokiem zdań? Ahhh, bolało to niesamowicie! Daniel tak siedział i rozmyślał, zawieszając wzrok na Charliem, a z kuchni słychać było, jak Marionetka przygotowuje herbatę... i być może jakiś posiłek z tego, co zastała. Gospodarz mógł poczuć, że zaraz coś gruchnie czy się stanie, ale póki do niczego takiego nie dochodziło.Charles - 27 Listopad 2016, 00:09 Charles posłał mu uprzejmy uśmiech, słysząc słowa wydobywające się z jego korpusu - najwidoczniej nie potrzebował ust. Jednak po chwili jego uśmiech stawał się coraz szerszy i szerszy, kiedy zachowanie dziwacznej lalki odwróciło się o 180 stopni. Nieprzewidywalność i niegroźny, acz zauważalny chaos było czymś, co zawsze lubił i doceniał, kiedy więc Orion zaczął rozglądać się po domu, pozwolił sobie wziąć Kessa pod ramię i zaciągnąć go na stronę i wymruczeć do niego z kiepsko ukrywaną ekscytacją.
- Ej! Fajny jest! Lubię go! Choć fakt, skoro jest to błąd to można się jeszcze poprawić. Ale czy trzeba? Marionetka tak pełna emocji to cudowna nowość. Tylko jej sposób wyrażania się jest... dziwaczny. Co to znaczy "ziom"? To w jakimś dialekcie? - zapytał, niejako na stronie. Znajomość obcych języków nie była jego mocną stroną, gdyż wszyscy mówili w lustrzanym - który dziwnym przypadkiem pokrywał się z Ludzkim angielskim. Nawet jeśli podobał mu się ten "popsuty" Orion, to wolałby go rozumieć. Raz po raz spoglądał więc, jak lalka rozgląda się po jego mieszkaniu.
- A chętnie. A najlepiej to mu pomogę - krew już mi nie leci z nosa, nie ochlapię kubków i nie stworze zagrożenia potencjalnego wampiryzmu. - dodał ze śmiechem, ruszając do kuchni za lalką. Nie wiedział sam, czy powinien czuć się zawiedziony, czy uspokojony faktem, że lalka nie odmówiła, ale zawsze sama idea Kontraktu wydawała mu się być śliskim tematem. W końcu oznaczał on uzależnienie jednej istoty od drugiej na zasadzie pan-sługa, choć w przypadku Marionetkarzy cała ta sprawa wydawała się być bardziej złożona. Szkoda, że nigdy nie chciało mu się dowiedzieć czegoś więcej o tej zamkniętej w sobie rasie. Pewnie dlatego, że istoty ludzkie zbytnio pochłaniały jego uwagę...
Widząc poczynania Marionetki, zaraz począł podsuwać mu kolejne puszki z mieszankami herbat, raz po raz instruując go, która i jaka smakuje w jaki sposób, wcześniej przezornie pytając się go, czy w ogóle zna pojęcie smaku i czy jest w stanie go odczuwać - gdyż, rzecz jasna, nie posiadał on ust ani języka. Po wielu deliberacjach z jego strony w końcu stanęło na zielonej herbaty z dodatkiem suszonych gruszek i delikatną nutką karmelu - potrzeba było do tego specjalnego rodzaju cukru. Jeśli lalka zaczęłaby coś modzić z posiłkiem, nie zamierzał się specjalnie tym przejmować - ważne, aby wiedział, na czym polega dobra herbata, gdyż przed nim było jeszcze sporo nauki. Zadowolony, wrócił do Kessa, siadając ciężko na kanapie tuż obok, tryskając wręcz dobrym humorem jakby na przekór jemu. Oczywiście, zauważył jego smutną minę i poklepał go po plecach, starając się zrozumieć jego punkt widzenia.Kessler - 7 Grudzień 2016, 17:49 Smutny Daniel, zanim jeszcze usiadł, został chwycony pod ramię przez swojego drogiego kompana i zgarnięty na bok, aby Orion czegoś tam od nich nie usłyszał. Jakże dawno nie był tykany przez nikogo, gdy był tak daleko od domu! Jedyną taką sytuację przypominał sobie, gdy jadł posiłek z pewną uroczą damą, którą to zachęcił do tego, aby razem poszli na bal. I jedynie wówczas mogła nadarzyć się jakakolwiek okazja do tego, by się zbliżyć, nawet w drobnym stopniu. Ale Daniel szczerze powiedziawszy nie czuł takiej potrzeby. Raczej był zalatany, jak to mówią. Myślał o tym, o owamtym, jak dobrze wypaść, jak nie popełnić błędu, eskorta, zarabianie pieniędzy, sprawdzenie, czy zapłata zgadza się z kontraktem, czy wszystko na pewno działa. Nasłuchiwanie nocą : czy nic nie jedzie, czy nikt nie idzie, czy nie słychać dźwięku wyciąganego ostrza, czy zaraz nie zaczną się krzyki. Potem schowanie pieniędzy do miejsca, którego nikt nie znajdzie, ponowne ich przeliczanie, aby wszystko się zgadzało. Jedyną przerwą, gdy mógł pozwolić sobie na myślenie, były te pauzy między kolejnymi pracami, albo ten długi spacer do biblioteki z okolic domu Charlesa, gdzie był już bardzo niedaleko, a jednak musiał wrócić i pójść podowiadywać się wielu informacji na podstawowe tematy, a przy okazji spotkać jakiegoś miłego marionetkarza, który podzieliłby się z nim wiedzą na temat, jak to tutaj tego Oriona dokończyć. I poznał, dowiedział się, znalazł osóbkę, z którą mógł pójść na bal, odkupić się... ah, nowa historia! Tak więc wracając - było to bardzo długo od momentu, gdy ktoś Kesslera w ogóle tykał. Trudno powiedzieć, czy było to miłe. Tykanie czy branie pod ramię należy do takich czynności, które nie są złe, ale nie są też dobre. Ot, pokazują nam, że jednak możemy liczyć na czyjąś bliskość, że cholera w razie czego, powiedzmy, ataku rabusiów czy wielkich tytanicznych maszyn na dom będziesz bronił się sam, czy z kimś... albo jakieś mechaniczne pomara....
- Cooo? Co mówisz? A. - powiedział wyrwany z rozmyślań Daniel - Ah, oczywiście. Mój drogi Orion? To znaczy to taki błąd nienaprawialny. Nie chcę... zabierać życia raz wcielonego, a nawet go wyłączać na chwilę. Życie raz dane niech będzie już nadane na zawsze. I niech człowiek przedwcześnie go nie odbiera, ha! - krzyknął końcówkę i palec uniósł do góry, jakby zdał sobie sprawę w połowie, że mówi o rzeczach wielkich, które należy podkreślić mocniejszą tonacją i zwycięskim gestem. Pod koniec jednak, gdy Charlie zwrócił uwagę na specyficzne słownictwo, Daniel lekko przygarbił się i postukał palcami w swoją makówkę.
- Hum, sam nie wiem. To słowo... gdy go tworzyłem, czytałem coś na głos sobie, chyba jakąś literaturę... czy słownik? Huh. - w tym właśnie momencie trafiła Daniela myśl, którą jego twarz wyrażała tylko głupim uśmiechem i wzrokiem wpatrzonym gdzieś w dal. Zdał sobie własnie sprawę, w jakim to dole wylądował. No bo jak taka marionetka zapamiętała wszystko, co usłyszała w trakcie swojego tworzenia, albo przynajmniej od pewnego momentu tworzenia... Miał nadzieję, że nie słyszał tych samotnych, głośnych narzekań i wyrażania oczekiwań, aż ktoś wejdzie do środka... spotka go i wyzna mu miłość swojego życia, czy zrobi z nim inne fikuśne rzeczy. Oby ta cholerna marioneta tego nie słyszała. Zabiję!
- Leć, leć mu pomóż. - rzucił szybko i lekko odsunął się od Kapelusznika, aby ogarnąć się, swoje nerwy i nastroje. Usiadł na kanapie i zapatrzył się w swoje stopy, rozmyślając nad tym, czy nie są za małe, czy za du... to znaczy nad tym, czy Orion przypadkiem nie spowoduje, że za tydzień będą musieli się z tego mieszkania wyprowadzać. Miał szczeerą.... naprawdę szczeerą nadzieję, że nie zachowa się jak zupełny idiota, jeszcze gorszy, niż Kessler i Verbascum razem wzięci i będzie prawdziwym kelnerem, czy też służącym. No, z własnej woli, oczywiście. Taka jego natura!
Charles, który poszedł do Oriona, mógł ujrzeć, jak ten zachowywał się, jak zupełny pijany człowiek, bez jakiegokolwiek panowania nad swoim ciałem. O dziwo jednak ten niczego nie stłukł. Ta "pijana" postawa wyglądała raczej na zupełnie kontrolowaną. Jakby naśladował jakiś styl mistrza pijanej pięści, czy jak to cholerstwo jedno się nazywało. Marionetka posłusznie słuchała swego nowego "mistrza" i robiła tak, jak kazał. Kapelusznik mógł w sumie zastanowić się, jak Orion próbował herbat, sprawdzając która jest która. Ten wziął do ręki naprawdę niewielką część porcji herbaty i położył sobie centralnie na głowie, w tym czasie drapiąc się jakby po ramieniu. "Spojrzał" na Charlesa, a następnie postanowił tę herbatę z tej właśnie porcji zrobić. Tak jakby był pewny, że akurat ta partia herbaty jest lepsza, niż załóżmy tamta leżąca głębiej w szafce. Orion nauczył się wielu smaków herbaty, wszystkie porady swego pana zapamiętał dokładnie. Bardzo pojętny z niego był uczeń.
Gdy Kapelusznik wrócił do Kessa, panowie mogli usłyszeć z kuchni jak Orion wyciąga co nie co.
Sam Daniel zamyślił się solidnie i wyglądał na smutnego, i zapewne w środku taki był. Trzymał głowę opartą brodą o pięść. Spojrzał na idącego ku niemu Charlesowi, który to usiadł obok, co go całkiem nieźle uradowało. Zastanawiał się nad tym, jak zablokować Orionowi jakiekolwiek wspomnienia, gdy jeszcze nie był ukończony, a które mógł usłyszeć. O ile ta cała teoria z zasłyszanym wyrazem ma jakikolwiek sens. Może teraz po prostu marionetki takie są i używają slangu niezrozumiałego dla starszych?
Poczuł poklepywanie po plecach, na co wyprostował się, gdyż wcześniej był zgarbiony.
- Wieesz, tak sobie myślę, że będziemy musieli tak porządnie przywyknąć do trzeciej istoty w domu. Nie wiem czy się do tego dostosuje, jeszcze mniej prywatności, jeśli wiesz, o co mi chodzi. - mrugnął do Charlesa. Gdzieś Oriona będzie trzeba "wsadzić", gdzieś schować, ale to w końcu marionetka. O niespożytych siłach, jak się pewnie niebawem okaże. No i jeśli ma pełnić rolę takiego służącego, to będzie znała wiele sekretów, nic się przed nią nie ukryje. Czy jest godna zaufania? No i właśnie a propos Charlesa, a raczej jego kapelusza, a raczej tego, co w nim żyje. Czy znajdzie wspólny język z Zaślepkiem?
Po chwili Orion wszedł do pokoju z wielką tacą, na której stały dwie filiżanki mocnej herbaty, a obok nich talerz z paroma kanapkami. Jeżeli Marionetki dziedziczą talent kulinarny swoich właścicieli, to panowie mogli zobaczyć właśnie szczyt umiejętności kucharskich Oriona. Położył je na stole, a następnie zaprosił gości do zajęcia miejsc i spożycia posiłku, na co Daniel spojrzał otępiałym wzrokiem na Charlesa, jakby zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego teraz zmieniło się Orionowi na "powagę".Charles - 13 Grudzień 2016, 14:53 Fakt, że jego przyjaciel czyta na głos, nie byłby dla niego zbytnią niespodzianką, nawet jeśli jeszcze nie zdarzyło mu się to w jego obecności. Jednak co innego zaprzątało jego myśli
- Literaturę...? - mocno zadziwił się kapelusznik, bo nie znał on żadnych książek posiadających odpowiedni zasób słownictwa. Oczywiście, nie wiedział, w jakich książkach lubuje się jego przyjaciel. Kto wie, może Kess był jeszcze bardziej uczonym, niż mu się zdawało, i prócz wiedzy o animacji przedmiotów martwych i ruchach ciał niebieskich był również poliglotą? Przy osobie tak uczonej, tak obytej w rozlicznych sztukach i mądrościach, chudzielec miał pełne prawo czuć się zakompleksiony.
Charles mocno zdziwił się (i to ponownie), widząc w jaki sposób Orion "smakuje" podane mu zioła, zdziwił się tak bardzo, że w pierwszym odruchu chciał zabrać mu je z głowy, myśląc, iż jest to kolejna wada konstrukcyjna. Najwyraźniej jednak wszystko było w jak najlepszym porządku - Orion stanowczo powstrzymał go gestem na "nie". Za to jego dość zamaszyste ruchy nie przeszkadzały mu ani trochę i nie widział w nich powodu do niepokoju. No bo co mogłoby się stać? On sam częstokroć zachowywał się w podobny sposób, nawet nie potrzebując alkoholu. Orion też nie potrzebował alkoholu. W sumie potrzebował jedynie stale nakręconej sprężyny... o ile Marionetki w ogóle były takowymi napędzane. Ciężko powiedzieć, klasyczna mechanika była dla niego zbyt złożonym tematem.
Widząc, że konstrukt sobie całkiem nieźle radzi, postanowił wrócić do Kesssa i zobaczyć, co takiego porabia, może nawet podnieść go na duchu - jego współlokator wydawał się być dość melancholijnym typem. Nie mylił się, Daniel znowu przybrał pozę cierpiącego myśliciela, chorującego na Weltschmerz przewlekły.
- Oj tam, damy sobie radę. Wiesz, i tak mój dom jest większy od większości mieszkań w okolicy, z pewnością znajdziemy sobie miejsce na chwilę spokoju. No i Orion wydaję się wiedzieć, co to dyskrecja. A ja nadal nie wiem, jak go traktować - jak dorosłego, czy jak dziecko. Marionetki po prostu nie dorastają, czyż nie? A może tak? Opowiesz mi coś o tym?
Na widok Oriona stanął na równe nogi i odebrał z jego mechanicznych dłoni tacę, wylewnie mu dziękując. Zaproponował mu nawet, żeby im potowarzyszył, jednocześnie biorąc swoją filiżankę, aby rozkoszować się zapachem.
- Cudownie ci wyszła, Orioś, jak na pierwszy raz. Masz talent!