To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Klinika - Recepcja i poczekalnia

Bane - 3 Sierpień 2018, 08:46

Alice


Mężczyzna w okularach na szczęście nie miał czasu na pogaduszki, chociaż swoje 3 grosze musiał dorzucić. W końcu podobnie jak Alice był pracownikiem tej placówki, dbał o nią i jej dobrą reputację. Jak by to wyglądało, gdyby nie udzielono pomocy zmęczonej, źle wyglądające dziewczynie? Nawet jeśli nie ma ona pieniędzy, trzeba jej pomóc. Nic jednak na siłę. Jeśli uważa, że nie potrzebuje leczenia, jej wybór.
Oddalił się nawet się nie oglądając.
Alice przyglądała się dziewczynie i coraz mocniej zastanawiała się, czy nie powiedzieć jej wprost, że zwyczajnie źle wygląda. Była zmęczona, można to było określić już na pierwszy rzut oka. Nie odezwała się jednak, przynajmniej nie od razu.
Poprosiła by tamta usiadła na krześle, przyniosła jej filiżankę herbaty na małym spodeczku i kawałek ciasta na tacy. Klinika jest gościnna.
Wróciła za biurko by zająć się wypełnianiem dokumentów pozostawionych jej przez Dyrektora ale nie spodobał jej się kaszel rogatej. Postanowiła więc interweniować, najdelikatniej jak umiała.
- Przepraszam. - podeszła powoli i pochyliła się z troską nad siedzącą dziewczyną - Sugerowałabym jednak zapisanie się na listę. - zaczęła łagodnie, bo przecież nie mogła jej do niczego zmusić - Nie najlepiej pani wygląda, dobrze byłoby jakby obejrzał panią lekarz. - posłała jej miły uśmiech - Mamy naprawdę świetnie wykwalifikowaną kadrę. W tej chwili dyżur pełni doktor Blackburn, jest świetnym Medykiem. - dodała gwoli wyjaśnienia, bo może to przekona rogatą do współpracy - Myślę, że w jego rękach szybko wróci pani do formy. Zapewniam.
W międzyczasie na horyzoncie znowu pojawił się ciemnowłosy mężczyzna w okularach. Stał na uboczu i notował coś w swoim notesie. Nie mieszał się chwilowo do rozmowy, ale nie powstrzymał się od podsłuchiwania. W końcu ktoś musi mieć kontrolę nad tym co się dzieje w Klinice.

Rim - 3 Sierpień 2018, 10:03

Uprzejmie podziękowała za ciasto i herbatę. Był zdziwiona, że dostała też coś słodkiego. Nie miała zamiaru jednak odmawiać. Dzisiaj zjadła tylko śniadanie, a nawet ono nie było jakieś wielkie. Była do tego przyzwyczajona, ale i tak chętnie zjadła deser.
Starała się być cichutko. Nikomu nie przeszkadzać, nie rzucać się w oczy. Już jej wygląd to utrudniał, a teraz jeszcze ten kaszel.
Spojrzała niepewnie na kobietę, gdy ta do niej ponownie podeszła. Spojrzała na innych oczekujących na swoją kolej oraz na tego strasznego mężczyznę. Naprawdę czuła się źle, więc nie dziwiła się, że też tak wygląda. Westchnęła cichutko i skrzywiła się przez to. Chwilę siedziała nieruchomo więc rana na mostku się trochę zamknęła i teraz znów ją lekko naruszyła. Może z tym też coś poradzą?
- Dziękuję...ale nie chcę sprawiać problemów...na pewno jest wiele bardziej potrzebujących niż ja - uśmiechnęła się delikatnie. Nie myślała w ogóle o sobie i nie pomyślała też o tym, że przecież niezależnie od tego czy pani Iris coś się stało czy też nie, to w takim stanie bardziej sprawi problemy niż im pomoże w jakikolwiek sposób - poza tym... - dodała opuszczając wzrok- nie mam żadnych pieniędzy...jak się odwdzięczę? - zapytała cichutko, tak by tylko kobieta mogła ją usłyszeć. Spojrzała jej w oczy. Nigdy nikt się nią nie przejmował. Wszystkim zajmowała się sama, więc też nie do końca rozumiała jak ktoś może chcieć jej pomóc tak bezinteresownie.

Bane - 3 Sierpień 2018, 10:45

Alice...

i Jan Sebastian


Marionetka przyglądała się dziewczynie, ale starała się robić to nienachalnie. Na tyle by jej nie peszyć. Widziała, że rogata jest czymś zestresowana. Może umówiła się tutaj z ludźmi o których pytała? Może mieli wypadek i teraz Biedaczka szukała ich po całym Mieście Lalek?
Alice nie pytała co przywiodło białowłosą do Kliniki. Placówka była zawsze otwarta, niezależnie czy odwiedzali ją potencjalni Pacjenci czy Odwiedzający.
Okularnik stał w odległości na tyle dalekiej by nie peszyć kobiet, ale na tyle bliskiej by słyszeć całą rozmowę. Skrzywił się kiedy rogata zaczęła mówić o problemach. Dlaczego istoty żyjące zawsze muszą być takie... zakłamane w tym co robią? Dziewczyna sprawiała problemy samą swoją obecnością, więc skoro nie chciała ich sprawiać to czy nie powinno jej tu nie być? Czy nie powinna siedzieć teraz w domu, sączyć kakao czy jakiś inny straszliwie słodki napój i relaksować się czy książce czy co tam robią istoty jej pokroju...
- W tej chwili to pani jest najbardziej potrzebująca. - odezwał się nawet na nią nie patrząc i nie przerywając pisania - A raczej... w naszej gestii leży pomoc pani w pierwszej kolejności. W kolejce nie ma nikogo, kogo życie byłoby bezpośrednio zagrożone a pani... no cóż, stanowi pani istny inkubator bakterii. Rozsiewa je pani swoim kasłaniem zarażając w ten sposób wszystkich dookoła. - podniósł czerwone oczy na rogatą. Był śmiertelnie poważny i może właśnie przez to lekko przerażający. Jego idealnie skrojony garnitur przywodził na myśl Urzędasa, ale z pewnością Marionetka nie był tylko zwykłym Gryzipiórkiem.
- Nalegam, by poddała się pani leczeniu. Dla pani dobra i dla dobra ogółu. - wycedził powoli, dobitnie po czym przeniósł spojrzenie na Alice i wdarła się w nie nuda. Wrócił do pisania, ale tym razem nie patrzył na notatnik. Robił to machinalnie, jak dobrze zaprogramowany robot.
Alice posłała dziewczynie nieśmiały uśmiech ale widać było, że zgadza się z mężczyzną co do leczenia Rim.

Rim - 3 Sierpień 2018, 11:10

Gdy mężczyzna znów się odezwał, skuliła się w sobie. Zamknęła oczy z rezygnacją, gdy kolejne słowa padały z jego ust. Niestety miał rację. Znowu sprawiała problemy, mimo iż nie chciała ich sprawiać. Chyba lepiej by było jakby w ogóle jej nie było. Nie tylko tutaj...ale wszędzie. Co zaczynała robić to jej nie wychodziło, coś co chwila psuła. Miała wrażenie, że to co działo się z panią Iris to też była całkowicie jej wina.
- Przepraszam - powiedziała cicho - ma pan rację... - przyznała bez emocji. Już jej było wszystko jedno. Nie wiedziała nawet czy jak Gospodarze wrócą do domu to czy ona będzie miała nadal dach nad głową. Miała już tak bardzo dość tego wszystkiego, nie miała już siły się opierać. Skoro uważali, że musi być leczona, to niech im już będzie.
- To...gdzie mam się zapisać? - spojrzała na kobietę. Jej fioletowe oczy były matowe, zupełnie bez wyrazu. Była blada i tylko na policzkach miała rumieńce wywołane gorączką, która jej powoli rosła. Już tak bardzo chciała zaznać spokoju. Chciała móc odpocząć, po prostu pracować, tylko to umiała....a przynajmniej tak jej się wydawało bo nawet to zmaściła i to pierwsze dnia pracy.
Jeszcze nie skończyła osiemnastki, a już miała dość swojego życia...co było z nią nie tak?

Bane - 3 Sierpień 2018, 20:32

Alice i Jan Sebastian


Taki obrót wydarzeń najwyraźniej usatysfakcjonował mężczyznę w okularach, bo kiwnął głową, zapisał coś w notesie i przestał zwracać uwagę na rogatą. Alice natomiast uśmiechnęła się szerzej, widocznie zadowolona. Podeszła do biurka, wyjęła z szuflady duży, oprawny w skórę notes i wróciła do białowłosej, by ta nie musiała już wstawać. Jeśli źle się czuła, lepiej by się oszczędzała.
- Jak się pani nazywa? - zapytała miłym tonem - I jakiej jest pani rasy? Przepraszam, jeśli to panią urazi, ale w dzisiejszych czasach nie tak łatwo rozpoznać rasy. - zaśmiała się zakłopotana. Podniosła na nią wzrok i czekała na odpowiedź.
W tym czasie Jan Sebastian przeszedł do innej części Poczekalni i zajął się swoją pracą. Nie wiadomo jednak kiedy postanowi się wtrącić, tak jak to zrobił przed chwilą.
Alice spojrzał na zegar. Doktor Bane coś długo sprawdzał swoich pacjentów... może coś poszło nie tak? Medyk raczej nie należał do empatycznych i Obchód traktował jako nieprzyjemną lecz konieczną część dnia. Obecność Jana Sebastiana utemperowała go znacznie, ale nie zmieniało to faktu, że Blackburn nie wczuwał się w kontakty z Pacjentami.Robił co musiał, nic więcej.
Teraz jednak Obchód trwał dłużej więc albo doktor Bane wdał się w jakąś rozmowę albo jeden z przypadków był poważniejszy niż się początkowo wydawało.
Jaka szkoda, że Dyrektor był ostatnio tak zajęty. Może gdyby opuszczał swój Gabinet częściej niż po książkę do Biblioteki, zająłby się Pacjentami których nie może przyjąć Chirurg.
Klinika zawsze była przeładowana, ale bywały dni spokojne, kiedy to praca ograniczała się do leniwego sprawdzania, spacerowania po salach i krótkich rozmowach z bywalcami. Ciężko stwierdzić, czy lepsze były takie nudne dni czy intensywna praca, która odciągała myśli od własnych problemów.
Alice grzecznie czekała na informacje od kobiety z przygotowanym nad notesem długopisem. Jan Sebastian, choć był daleko, również czekał. Oby białowłosa posłuchała jego rady i dała się grzecznie zbadać, bo jeśli nie... Personel Kliniki, choć na co dzień miły, potrafi poradzić sobie z trudnymi Pacjentami.

Rim - 3 Sierpień 2018, 23:21

Czekała posłusznie na krześle, bawiąc się, pustą już filiżanką. Podniosła wzrok, gdy Recepcjonistka wróciła i zaczęła zadawać pytanie - Rim... Huriya - dziwnie się czuła, przedstawiając się z nazwiskiem - wystarczy jak będzie mi pani mówić po imieniu...jeśli to nie problem - poprosiła cichutko. Dziwnie się czuła, gdy ktoś mówił do niej per pani. Zawsze była tą najgorszą, nikt nie miał dla niej żadnego szacunku, więc tym bardziej było to dla niej coś niecodziennego, ale nie mogła się skupić na tyle, żeby powiedzieć czy to lubiła czy też nie.
Przymknęła oczy i westchnęła cicho - Upiorna Arystokracja - powiedziała dość niechętnie. Nie lubiła w sobie tego, że jest z tej rasy. Nie słyszała nic dobrego na jej temat do tego wychowywała się w miejscu, w którym Upiorni byli najbardziej znienawidzoną rasą. Nie wiedziała czemu tak się stało, że akurat musi być tym kim jest. Pewnie będzie się to za nią ciągnąć przez całe życie...pewnie nigdy się nie polubi....nie zaakceptuje sama siebie.
Nie miała zamiaru nic kombinować. Skoro problemem było to, że tak sobie tutaj po prostu siedzi, to da się zbadać i może nawet wyleczyć. Chyba, że w międzyczasie przybędą jej pracodawcy. Musiała się z nimi zobaczyć, musiała wiedzieć.
Oddała też Alice naczynia - dziękuję bardzo za ciasto. Było pyszne - uśmiechnęła się delikatnie, ale ten uśmiech nie dotarł do jej oczu.

Bane - 13 Sierpień 2018, 08:16

Alice

Marionetka zanotowała dokładnie imię i nazwisko dziewczyny. Miała problem z tym drugim, dlatego poprosiła ją o przeliterowanie. Śmieszna sprawa - po co Recepcjonistce nazwisko Pacjentki, w świecie w którym ponad połowa istot operowała zmyślonymi personaliami? Może dla zasady? Trudno powiedzieć. Alice była przyzwyczajona do systemu jaki został wiele lat temu narzucony w tym miejscu. Nie buntowała się, bo wierzyła, że wszelkie zasady są nakładane po to, by trwał porządek. A ona bardzo lubiła porządek, również w papierach.
Kiedy rogata podała jej swoją rasę, Marionetka pochylając się nad dokumentacją uśmiechnęła się pod nosem. A to się Doktor Blackburn ucieszy! On tak bardzo lubi Arystokratów.
Po zapisaniu wszystkiego spojrzała na nią badawczo, sprawdzając czy Pacjentka nie ma jakiś widocznych śladów na ciele. Ciężko było powiedzieć, bo pod ubraniami mogła kryć wszystko, ale Lekarze z pewnością sprawdzą wszystko bardzo dokładnie. A biorąc pod uwagę, że dziś dyżur ma Doktor Bane... Cóż, on z pewnością sprawdzi wszystko bardzo, baaardzo dokładnie, nie pomijając ani skrawka skóry.
Recepcjonistka uśmiechnęła się pogodnie do białowłosej. Jan Sebastian zniknął gdzieś w głębi budynku co wróżyło, że nie będzie się wcinał w rozmowę, przynajmniej przez jakiś czas. Marionetka odebrała talerzyk i podziękowała za komplement ale prośbę o mówienie po imieniu przemilczała.
- Bardzo proszę o cierpliwość, pani Rim. - powiedziała przepraszającym tonem - Pan Doktor zazwyczaj wcześniej kończy obchód... Pewnie ma ważny powód. Przepraszam, będzie pani musiała poczekać jeszcze chwilkę. - dodała najpierw patrząc w bok, potem znowu na nią - Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, proszę nie krępować się i prosić o to. - posłała jej ciepły uśmiech po czym wróciła za biurko, tam gdzie było jej miejsce pracy. Zabrała się za wypełnianie dokumentów, których na ladzie leżał już niemały stosik, a których co chwilę przynosił jej milczący, kursujący między salami Jan Sebastian.

Rim - 14 Sierpień 2018, 11:57

Grzecznie przeliterowała nazwisko, by pomóc Recepcjonistce. Ale chociaż to potwierdziło, że nie ma żadnego znanego rodu o tym nazwisku, ani nikt taki tutaj nigdy nie był. To dobrze...nie będzie miała problemów z tym, że przyjęła nazwisko kogoś innego. To by mogło sprawić jej i panu Marwickowi wiele kłopotów, a tego nie chciała. Nie po tym co się dziś rano stało, co się pewnie nadal działo. Jeszcze ich tutaj nie było, miała nadzieję, że nie stało się najgorsze i Gospodarz nie wrócił sam do domu i nie zastał jej tam. Szkoda, że nie ma jakiegoś sposobu by się szybko komunikować na odległość. Może wtedy by wiedziała, czy ma wracać do Dworku czy czekać tutaj nadal. Może ciągle jej szuka, albo nie może jej przewieźć konno tylko musiał znaleźć jakiś inny sposób? Tyle złych myśli krążyło jej po głowie, ale przynajmniej na razie mogła skupić się na kobiecie.
Pokręciła głową - nic nie szkodzi - uśmiechnęła się kącikami ust - będę czekać, wiem, że jego praca jest ważna, więc nie będę nikogo poganiać - nie żeby umiała. Zawsze siedziała cicho w cieniu, nie wychylając się i nie chciała teraz tego zmieniać. Pokiwała głową na potwierdzenie, że rozumie i otuliła się mocniej, wilgotną kurtką. Było jej nadal zimno. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i dyskretnie wydmuchała nos. Chyba naprawdę ją złapało przeziębienie. Ten klimat nie był dla niej...ale musiała jakoś sobie z tym poradzić. Musiała pokazać, że nie jest tylko jednym, wielkim problemem, może wtedy pan Marwick jej nie wyrzuci z pracy. Mimo tego co dziś zrobiła.
Do oczu cisnęły jej się łzy, więc po prostu je zamknęła, przyciskając dłoń do mostka. Rana na pewno się kilka razy otworzyła, a opatrunek zaczynał już za bardzo przesiąkać, bo robiło jej się trochę słabo, ale nie chciała tego mówić. Poczeka na lekarza i może jemu powie, ale miała nadzieję, że ten nie uzna, że to jej pracodawcy tak ją potraktowali, że jej uwierzy skąd te wszystkie siniaki, a tym bardzie skąd w ogóle jest ta wielka rana na jej mostku. Była trochę blada, ale siedziała spokojnie, pilnując torby z ubraniami dla pracodawców, oraz pokaszliwała co jakiś czas, starała się jednak robić to dyskretnie, co niestety potęgowała na czas kaszlenia ból mostka.
Pozostało jej tylko czekać, aż ktoś się zjawi. Nie ważne czy jej pracownicy czy lekarz i tak nie mogła się na razie stąd ruszyć, w szczególności, że wpisała się na listę....

Bane - 13 Październik 2018, 22:30

Mimo, iż dzień zaczął się raczej spokojnie, bo nie było żadnych, straszliwie trudnych przypadków, Bane był już lekko zmęczony. Może nie fizycznie, bo był wypoczęty, ale psychicznie. Miał dosyć tej ciszy, mijania w korytarzach Marionetek bez twarzy, napięcia które wisiało w powietrzu i zwiastowało coś niedobrego. Gdzie się podziewał ten cholerny Anomander? Dlaczego siedział w swoim gabinecie, nie odpowiadał na pukanie czy nawet dobijanie się do drzwi? Co ten stary pierdziel knuł?
W przeszłości zdarzało się już, że van Vyvern miał złe dni. Zazwyczaj Cyrkowiec dawał mu spokój i po jakimś czasie wszystko wracało do normy. Ale w tej chwili ta alienacja była zwyczajnie irytująca. Obraził się, czy co?
Z głośnym westchnięciem wkroczył do Recepcji, trzymając ręce w kieszeniach. Znudzony wyraz twarzy mówił w tej chwili wszystko o podejściu Medyka. Bane skierował swoje kroki ku biurku, przy którym siedziała zajęta dokumentacją Alice. Oparł dłonie na blacie i spojrzał na Marionetkę.
Była śliczna, jak zawsze, ale czy Laleczka może być inna? Przecież one się nie starzeją, nie łapią zmarszczek, nie tyją od siedzącej pracy i nie mają gorszych dni. Cudowne życie Marionetki.
Kobieta podsunęła mu z uśmiechem papiery, z których Cyrkowiec mógł wyczytać co czeka go dalej. Większość pacjentów miała się dobrze, więc należało zająć się nowymi, tymi którzy przybyli do Kliniki po pomoc.
- Czy mógłbym prosić kawę? - zagaił, przyglądając się dokumentom. Alice skinęła głową i posłała po filiżankę czarnego, parującego napoju. Marionetka bez twarzy już po kilku minutach przyniosła zamówienie.
Bane odebrał naczynie i z przyzwyczajenia podziękował, nawet nie patrząc na pracownika. Upił łyk i odstawił papiery, bo dowiedział się z nich już wszystko, co chciał wiedzieć. I dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu.
Na jednym z krzeseł siedziała ciemnoskóra kobieta o białych włosach i fioletowych rogach. Skrzywił się lekko - nie znosił pracować z Upiorną Arystokracją. Rogacze wymagali nie wiadomo jakich wygód, zapominając, że Klinika ma pomagać, a nie fundować wakacje i spa.
Oddał dokumenty Alice, dopił kawę i podszedł do rogatej, chowając łapy do kieszeni kitla. Jak cham. Niech białowłosa Koza wie, jakie podejście do jej rasy ma pracujący tu Cyrkowiec.
Stanął przed nią i spojrzał na nią z góry. Z bliska była śliczniutka i przede wszystkim... naprawdę okrąglutka, tam gdzie trzeba było. Mężczyzna uśmiechnął się do niej, mrużąc oczy. Może to badanie nie będzie takie nudne, jak mu się początkowo wydawało? O ile Arystokratka nie zacznie wydziwiać z jakimś pruderyjnym chowaniem wdzięków.
- Witam, nazywam się Bane Blackburn i będę pani lekarzem prowadzącym. - powiedział dość formalnie - Zapraszam do gabinetu, proszę za mną.
Nie czekając na jej reakcję, poszedł w stronę Zabiegowego. Nie będzie wystosowywał specjalnego zaproszenia, tylko dlatego, że pacjentka ma rogi.

z/t

Rim - 13 Październik 2018, 22:52

Siedziała grzecznie i cichutko. Tłumiła kaszel, starając się nie rzucać zbytnio w oczy. Zupełnie jakby chciała się stać niewidzialna. I pewnie gdyby to było możliwe to by też to zrobiła. Po prostu by zniknęła. Było jej naprawdę głupio, bo przyszła z rzeczami dla pani Iris, a nagle sama została pacjentką.
Gdy w Recepcji pojawił się jakiś mężczyzna w białym kitlu, chyba lekarz. Wyglądał jakby miał już wszystkiego dość. Miał też dziwną skórę i oczy. Ale nie wpatrywała się w niego. To przecież było niegrzeczne. Poza tym...stresowała się coraz bardziej. Była u lekarza raz w życiu, jak wuj za bardzo się rozpędził w karaniu jej i nie było to ani trochę przyjemne. Przeszedł ją dreszcz na samo wspomnienie. Miała nadzieję, że ten nie będzie taki. Że będzie choć trochę uprzejmy i nie myślący nie o tym o czym powinien.
Gdy do niej podszedł, straciła resztki nadziei. Wydawał się pokazywać jej wyższość, przewiercał tymi dziwnymi oczami. Skuliła się na krześle i przywitała grzecznie. Gdy zaprosił ją do gabinetu, przytaknęła głową i wstała ostrożnie. Było jej trochę słabo. Poczłapała za mężczyzną do innego pomieszczenia, ściskając kurczowo torbę z ubraniami.

ZT

Anomander - 25 Styczeń 2019, 22:36

Czarne jak smoła brytany, do tej pory leżące na niedźwiedziej skórze pod schodami, podniosły się ze swojego miejsca, gdy zobaczyły jak ich Pan wychodzi z Sali operacyjnej. Kto wie, może ruszą na łowy i zapolują na dziwnego potwora, którego zapach czuły przed Kliniką?
Skrzydlaty spojrzał na psy i dał im ręką znak, że mają wracać na miejsce, a następnie przez chwilę rozmawiał z Ordynatorem, który pomimo zyskanego niedawno ludzkiego wyglądu, wydawał się być kolorystycznie podobny do dawnego siebie.
Rozmowa ta, sądząc po sposobie w jaki stali, była spokojna i rzeczowa. Skrzydlaty kazał Chirurgowi iść do pokoju, nieco ochłonąć i odpocząć. Powiedział, że strzał był śmiertelny, ale zwierzyna, będąc pod wpływem adrenaliny i szoku, często uchodzi jeszcze kawałek zanim padnie, a upadek w ogniu przy pierwszym strzale zdąża się rzadko, i że nic się nie stało. Stwierdził, że rozumie jakie to uczucie po raz pierwszy strzelić do żywego celu oraz, że za pierwszym razem emocje często biorą górę nad rozsądkiem, ale prawdziwy mężczyzna dość szybko umie się uspokoić, ZWŁASZCZA, co zaakcentował dobitnie, że swoimi celnymi strzałami uratował dziewczynie życie w efekcie czego niejako wraz z nowym wyglądem zmazał dawne winy i zyskał nowe życie.
To, czego Anomander nie wyjasnił, stanowiło jednak przerażająca większość.
Nie było ani słowa o tym, że potwór dostał w brzuch, a nie klatkę piersiową, jak mogło się początkowo wydawać. Nie powiedział, że kula ominęła aortę brzuszną i jej gałęzie, a zatem nie umrze on „wypompowawszy” się uprzednio do jamy brzusznej. Nie wspomniał, że po ilości krwi i treści z przewodu pokarmowego można wnosić, że pocisk nie zdążył się solidnie odkształcić nim przeszedł na wylot, w efekcie czego stwór mógł ujść daleko i teraz będzie konał w mękach jakie przynieść mogą tylko poszarpane jelita i rozerwany żołądek. Nie wyjaśnił Białowłosemu, że to On, Anomander van Vyvern, kiedyś pracował i czuwał nad stworzeniem tej bestii. Nie dodał, że miał to być pierwowzór jednostki nowego typu zwanej „Żniwiarz”, której MORIA miała zamiar użyć do infiltracji Krainy Luster i walk w Szkarłatnej Otchłani. Nie wyjawił też najważniejszego, a mianowicie tego, że stwór, którego śmiertelnie ranił Bane, nazywał się Eryk i był dzieckiem Anny – Klary van Wassenaer z domu Drosselmeyer i Tiberiusa van Wassenaera, który od trzydziestu jeden lat żyje w Krainie Luster i prowadzi Klinikę używając pseudonimu Anomander van Vyvern.
Skrzydlaty uśmiechnął się i poklepał chirurga po ramieniu, po czym założył nowy kitel, zabrał torebeczkę z rzeczami operowanej dziewczyny w której były wszystkie jej ubrania i ozdoby w tym broszka i błyszczący niczym tęcza kamyk z piórami jakiegoś siwego ptaka.
Położył to za ladą recepcji by Alice mogła opisać to i schować do sejfu.
W tym momencie drzwi się otworzyły a do środka wpadł śmierdzący końskim potem osobnik o oczach pełnych szaleństwa ale całkiem ciekawie przyciętej brodzie.
- Tak? Co Pana sprowadza o tej porze? – zapytał Anomander stając naprzeciw recepcji z rękoma w kieszeniach lekarskiego kitla.
Psy ponownie podniosły się z miejsca, a Sam, smolisty brytan pokryty licznymi bliznami po stoczonych na śmierć i życie bojach, stanął koło swojego Pana, i w ciszy, błyszczącymi miodowymi oczyma wpatrywał się w przybyłego, oczekując na to, aż jego Pan wyda krótki rozkaz „Zabij!”.
Niczym cień Sama, z drugiej strony właściciela ustawił się Edi, który co chwilę spoglądał w górę na Skrzydlatego w oczekiwaniu na przyzwolenie do ataku.

Terry - 28 Styczeń 2019, 21:59

Z amoku wyrwał go męski głos. Poważny, głęboki, stanowczy. Głos któremu się nie sprzeciwia. Nie od razu dotarł do niego sens słów. Myśli skołatane, zbyt wielkim emocjonalnym ciężarem, mąciły mu w głowie. Ból który czuł był paraliżujący, ale opierał mu się.
Tuż po słowach mężczyzny, dotarły do niego zapachy. Typowo szpitalny oraz psi. Zmienił nieznacznie postawę ciała, a Rory odczytał to od razu. Usiadł i wpatrywał się w właściciela.
Oczy które zaszły mgłą, obudziły się gdy tylko dotarł do niego sens słów mężczyzny. Można rzec, że na nowo odzyskał wzrok.
Przyjrzał się na szybko obcemu. To wystarczyło, by się opanował. Nie miał przed sobą byle kogo. Nie trzeba być Einsteinem by się w tym zorientować. Tonacja, mowa ciała, czujny wzrok, psy po bokach. Miał przed sobą najprawdopodobniej właściciela całego przybytku.
Nie znał tej twarzy. To więcej niż pewne.
Nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią.
- Przepraszam za najście, pora być może niezbyt właściwa- kiwnął głową. Mimo wielkiej guli w gardle, jego głos był spokojny.
- Christopher George Marwick- przedstawił się, wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny. Niestety dało się wyczuć zniecierpliwienie w jego głosie.
- Sytuacja jest niecierpiąca zwłoki. Mniemam, że trafiła do was moja narzeczona. Podążając jej tropem, trafiłem na wasz dziedziniec.- miał ochotę wrzeszczeć, pobiec w głąb kliniki i szukać jej w każdym z możliwych pomieszczeń. Stanie w tym miejscu i to ubogie w opis przedstawienie sytuacji, były dla niego torturą.
Jego wzrok przez chwilę pobiegł gdzieś w bok, jakby oczekując że Iris stawi się tuż obok, cała i zdrowa.
Wiedział, że to niemożliwe. To co zastał w miejscu zasadzki, krwawy szlak i uczucia które nim targały cały ten czas… Jednoznacznie pokazywały mu jak tragiczna była sytuacja.
- Iris Arcus?- tak bardzo starał się nie rozsypać, starał się sprawić wrażenie opanowanego.

Anomander - 29 Styczeń 2019, 03:25

Dyrektor Kliniki chłodnym wzrokiem przyglądał się przybyłemu. Przez te wszystkie lata nauczył się wielu rzeczy, ale tylko jedna z nich miała uniwersalne zastosowanie w tym popieprzonym świecie: Nie oceniać. Nikogo i nigdy.
Dawniej, pewnie uznałby tego jegomościa za wariata i zbył w pół słowa, ale teraz? Teraz wiedział więcej. Mężczyzna wydawał się być niespokojny, ponadto ostry, a zatem świeży, zapach końskiego potu wskazywał na to, że człowiek ten, o mało nie zagonił wierzchowca, jadąc tu na złamanie karku.
Skrzydlaty klasnął w ręce, dał znak psom ze mają wracać na miejsce a przybyłym na klaśnięcie marionetkom kazał zaprowadzić konia do stajni i oporządzić. Może i facet miał problem, ale koń mógł mieć większy. Kto wie czy, nagle zatrzymanemu zwierzęciu nie stanęło serce? Miał nadzieję, że tak się nie stało.
- To jest Klinika. Tu nie istnieje coś takiego, jak niewłaściwa pora.- powiedział skrzydlaty robiąc krok do przodu i ściskając wyciągniętą dłoń - Anomander van Vyvern, dyrektor Kliniki
Alice wróciła do recepcji i zajęła się segregowaniem rzeczy przyjętej, po czym opisała je i włożyła do sejfu.
- Narzeczona, mówi pan? – zapytał skrzydlaty krzyżując ręce na piersi - Rozumiem, że jest pan tropicielem i podążał pan aż tu, tropem narzeczonej? – lodowato zimne oczy wpatrywały się w Terrego z zimną, ale relatywnie życzliwą ciekawością.
Jego myśli na chwilę poszybowały w dal.
Bane nie podszedł do miejsca zdarzenia.
Teraz pozostawała tylko jedna kwestia: Czy jest dostatecznie głupi, bezrefleksyjny i zapatrzony w siebie, by nic nie zrozumieć? Cóż, istniała szansa, że szok spowodowany pierwszym, świadomym zabójstwem istoty żywej, nieco przyćmi mu zmysły i obrazy.
Po pierwsze: Z ran tego typu leje się znacznie więcej krwi, a na podjeździe, nie licząc drobnego upływu, było czysto.
Po drugie: Ubrania dziewczyny, nosiły ślady leżenia na ziemi i trawie, a tych na regularnie zamiatanym podjeździe nie ma.
Po trzecie: Stwór miał szpony i pazury, a rany dziewczyny z podjazdu były proste i miały gładkie krawędzie.
Był jeszcze czwarty i piąty powód ale te Anomander zachował dla siebie. Już samo to, co można było wyczytać ze śladów, świadczyło dobitnie, że stwór nie zaatakował na podjeździe.
On niósł dziewczynę w to miejsce. Starał się ją ratować.
Nie takie było jego pierwotne zadanie.
To co zrobił było żałosne i głupie.
Ale, cóż robić, w końcu odpad to odpad.
Anomander uśmiechnął się kącikiem ust do swoich myśli, dalej wpatrując się w mężczyznę.
- Alice, oddeleguj pracowników do dokładnego posprzątania podjazdu. – powiedział odwracając na chwilę głowę do recepcjonistki, a ta w odpowiedzi przytaknęła i wyszła na zaplecze.
- Nic mi nie mówią te dane, Panie Marvik … – powiedział skrzydlaty i ponownie popatrzył na mężczyznę tym razem lekko przekrzywiając głowę.
Anomander nie miał pewności, czy to nie ten mężczyzna odpowiada za rany, które zadano kobiecie.
Kobieta była w ciąży, a rany miały za zadanie zabić dziecko i ją.
Napastnik osiągnął cel tylko w pięćdziesięciu procentach. Kobieta przeżyła.
Mężczyzna w poczekalni mógł być napastnikiem, który widząc, że stwór zabrał dziewczynę, gonił go na koniu, aby dokończyć dzieła.
- Może opowie mi Pan coś o narzeczonej? Jak była ubrana, a może jak wyglądała? Powiem Panu, że w Klinice jeszcze nikt nigdy nie umarł. Zapraszam za mną, porozmawiamy w bardziej sprzyjających warunkach.
Powiedziawszy to, skrzydlaty medyk odwrócił się i ruszył w stronę pokoju wypoczynkowego.
Zerknął przez ramię na swoje psy, które ewidentnie miały ochotę sprawdzić ile sił kryje się w domowym pupilu Pana Christophera i jak bardzo wytrwałym jest on przeciwnikiem.
Szkoda psa.
- Niech pan weźmie ze sobą psa. Będzie mu wygodniej przy kominku, niż tu, na zimnej podłodze.

ZT x2 - > Pokój wypoczynkowy
(Jeśli się nie zgadzasz, to proszę, zignoruj podwójne ZT i napisz coś jeszcze. Anomander będzie czekał w pokoju.)

Rim - 17 Luty 2019, 10:39

Ani trochę nie spodobała jej się ta odpowiedź. Co on takiego planował? Nie chciała żeby jeszcze coś więcej się stało. Widziała, że coś jest nie tak i nie chciała pogarszać sytuacji. Nie chciała stracić pracy. Dopiero ją dostała, dopiero znalazła miejsce, które myślała, że może nazwać domem.
Nudne? Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Stała oszołomiona, z szeroko otwartymi oczami. Jak do tego wszystkiego doszło? Jak to się stało, że wpadła na tego mężczyznę. Jak do tego wszystkiego doszło? Nawet nie znała jego imienia. Nie była nawet pewna, kiedy się spotkali po raz pierwszy, chyba w jej śnie. Otworzyła lekko usta by zaprotestować. Nie umiała kłamać, nie lubiła kłamać,... ale słysząc dalszą wypowiedź bruneta, zamknęła usta. Nie miała wyboru. Co jeśli faktycznie coś zrobi? Przecież nie mogła na to pozwolić. Opuściła ramiona i głowę. Miała już dość tego dnia. Chciała zniknąć, chciała, żeby to wszystko było złym snem. Chciała płakać, ale już nie potrafiła.
Poszła posłusznie za mężczyzną, starając się coś wymyślić. Nie miała jednak pojęcia. Skąd może znać tego mężczyznę? Nie miała pojęcia.
W końcu jednak czas się skończył i co miała teraz powiedzieć? Widziała jak brunet oczekuje od niej odpowiedzi. Zacisnęła dłonie na pasku torby oraz na termosie i przygryzła lekko wargę. Zaczęła znów się bawić kosmykiem włosów, zawsze jak musiała powiedzieć nieprawdę - mo...może spotkałam pana jak uciekałam z domu...i po prostu zobaczył mnie pan na spacerze...i zagadał? - zapytała niepewnie, nie wiedząc czy to się na cokolwiek nadaje - no i ... nawet nie wiem jak się pan nazywa....jak przedstawię jako Zaklinacza to... chyba będzie to dziwne - dodała jeszcze niepewnie, cicho. Nie patrzyła na swojego rozmówcę, chciała to mieć już za sobą, chciała, ... chciała móc w końcu odpocząć, zacząć spokojne życie, ale chyba nigdy jej to nie będzie dane...

Enkil - 17 Luty 2019, 23:08

Ciche westchnięcie, jakie wydobyło się z moich ust, świadczyło o poziomie rozczarowania. Czeka nas naprawdę długa i trudna droga... Ta dziewczyna zdecydowanie potrzebowała większej motywacji. Bo już dzieci potrafią kłamać lepiej... Zrównałem z nią krok, lecz mój wzrok dalej wpatrzony był w odległy budynek. Karmazynowe spojrzenie prześlizgiwało się po każdym oknie czy drzwiach, zapamiętując ich rozstawienie, sprawdzając też, które z nich pozostały otwarte.
Odezwałem się, mówiąc miarowym i spokojnym głosem, cichym na tyle by jedynie Rim mogła zrozumieć treść wypowiadanych słów.
-Gdy układasz historię, w którą ktoś ma uwierzyć, powinnaś zadać sobie kilka pytań. Które pomogą Ci się upewnić w tym, czy owe kłamstwo jest dostatecznie wiarygodne. W tym przypadku... zastanów się, z jakiego powodu ktoś, kto był świadkiem Twojej ucieczki, zainteresował się twą osobą, po tym czasie. Co łączy Ciebie i go ?
Przypomniało mi się zasłyszane zdanie, z którym w pełni się zgadzałem ”Dobre kłamstwo może przewędrować pół świata, zanim prawda wstanie z łóżka.” Szczerość jest w naszym świecie rzadkością. Nici kłamstwa oplatają naszą codzienność, mimo iż niewielu chce godzić się z tym faktem.
-Jeśli w swojej historii, brakuje Ci jakiś faktów, powinnaś sama o nie zadbać. Musisz jednak pamiętać, by zachować umiar. Fałsz można wyczuć, jeśli nie zostanie umiejętnie dodany.
Zatrzymałem się, zerkając na nią z ukosa.
-Ale dodanie miana to coś banalnego... Elias Fiberass choćby. Radzę Ci postarać się lepiej moja droga... bo ktoś może zapłacić za Twój brak wyobraźni. Jeśli nie potrafisz zapanować nad swoimi nerwami, to lepiej byś i dla nich znalazła usprawiedliwienie, choć z tym nie powinnaś mieć kłopotu, prawda ? Czas minął.
Oświadczyłem, otwierając drzwi frontowe i przytrzymując je tak, by rogata mogła wejść pierwsza.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group