To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Klinika - Pokój nr 2

Bane - 4 Maj 2017, 19:58

Gregory odrobinę się uspokoił, co było dobrym sygnałem. Jeśli osiłek zamierzał porozmawiać z Joce, będzie to musiał zrobić po pierwsze spokojnie, po drugie na trzeźwo. Kobiety źle reagują jak wyczują u samca alkohol. Nie wiedzieć czemu...
- Cieszy mnie to. - powiedział krótko na zapewnienie, że Greg nie zrobi nic przyjaciołom.
Blondyn spiął się na dotyk lekarza, ale Bane miał nadzieję, że nie oberwie od Gryfa w ryj. Ostatnie czego chciał, to zbieranie zębów z podłogi.
Komentarz kumpla był właściwie zbędny. Stwierdził jedynie fakt. Bane przyzwyczaił się już do tego, że nie może się odurzyć. Pogodził również z tym, że nie może mieć, jak kiedyś, kilku kochanek na raz. No chyba, że chciał się bawić w mordercę.
Chuć kotłowała się w nim i z każdą chwilą mogła wybuchnąć, czyniąc którąś z pań deserem i ofiarą jednocześnie... Tak było kiedyś.
- Wiesz... tak właściwie to mam kobietę. - powiedział uśmiechając się szelmowsko - I jak dotąd jej nie przepaliłem. A abstynentem już nie jestem, jeśli idzie o te sprawy. - wzruszył ramionami - Dlatego nie potrzebuję twojego współczucia, stary. Nie jest ze mną jeszcze tak źle. - zaśmiał się pogodnie.
Bane był właściwie przygotowany do wyjścia. Już chwytał za klamkę, gdy Gregory poruszył bardzo wrażliwą strunę.
MORIA. Eksperymenty. Mutacje. Trucizny. Ból. Śmierć która nie nadeszła.
Powoli odwrócił się do Gregorego a jego twarz stała się zimna jak lód. Podszedł do niższego mężczyzny i spojrzał na niego z góry. Przez chwilę jego lico było... inne. Jakby nie był sobą.
- Masz rację, nie maglowali mi mózgu. - zaczął beznamiętnym, złowrogim tonem - Nie łamali woli. Nie chcieli bym poddał się instynktom. Nie szkolili. - dziwne oczy rozszerzyły się a twarz zmieniła się w maskę szaleńca. Bane uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz dlaczego? Bo założyli, że szybko zdechnę. Pierwsza dawka mutagenu miała mnie zabić. - wycedził - Potem druga. I trzecia. I każda kolejna. Chcieli mnie wykończyć, nie miałem być bronią, miałem być ofiarą. - zachichotał - Ale jak na złość, nie poddawałem się, chociaż chciałem. Błagałem o śmierć, modliłem się by w końcu Kostucha zabrała mnie z tego świata. - uśmiech zniknął a brwi ściągnęły się - Bolało. Każda cholerna dawka gówna jakim mnie faszerowali, wypalała mnie od środka jednocześnie pozostawiając minimum siły potrzebnej do życia. - pochylił się ku Gregoremu - Czy pozostałem sobą? Oczywiście, że nie. I faktycznie, nie powinienem porównywać nas obu. Ty, jak powiedziałeś, po wielu miesiącach wróciłeś do siebie. Ja choćbym chciał, nie stanę się tym kim byłem. Nigdy nie będę w pełni człowiekiem, człowieczeństwo utraciłem bezpowrotnie. I nie wtedy gdy MORIA mnie faszerowała trucizną. Wcześniej, gdy zgwałciłem nastolatkę i po tym postanowiłem popełnić samobójstwo. - białowłosy cofnął się i odwrócił do Grega plecami.
Odczekał chwilę po czym ruszył do drzwi. Zatrzymał się gdy chwycił klamkę.
- Jestem lekarzem a nie potrafię wyleczyć samego siebie. To... gwałt, samobójstwo, mutacje...Przeszłość już zawsze będzie częścią mnie. - powiedział i otworzył drzwi - Nie ma lekarstwa na przeszłość.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Udał się prosto do swojego mieszkania. Wredotek siedział posłusznie na ramieniu, nie próbując wydać z siebie nawet najmniejszego pisku.

z/t

Gregory - 5 Maj 2017, 22:00

Greg odwrócił się w jego stronę z uśmiechem:
- No to tylko pogratulować, stary! Muszę wypić kiedyś wasze zdrowie! - powiedział już całkiem wesoło. Tuż przed ponownym rozwaleniem wszystkiego, tak w jego stylu.
Gregory milczał, widząc, że poruszył złą strunę. Szczerze mówiąc widok Bane'a, który nie tylko się uśmiechał, co samo w sobie było dość rzadkie, co uśmiechał się w tak popaprany, sztuczny sposób i mówiący o tak popapranych, okrutnych rzeczach sprawiał, że po plecach przemaszerowała mu parada dreszczy. Był odważnym facetem i nie okazywał strachu, ale... dobry Boże! Owszem, wszyscy Cyrkowcy, każdy jeden przeszli podobne piekło i każdy przeżył to po swojemu. Ale przeżyli to trzydzieści trzy lata temu, poprzechodziły ich ataki, koszmary, psychozy. A Bane nie miał praktycznie czasu, aby się z tym pogodzić, prawda? Cóż, Grzesio przynajmniej miał okazję poznać najczarniejsze karty z Banowego życiorysu, tak jak poznawał wczoraj te Jocelyn. Najwidoczniej było mu pisane zostać powiernikiem tych koszmarów, choć on sam czuł ich ciężar coraz mocniej i mocniej.
No... o kurwa. W sumie powinien być zadziwiony szóstym zmysłem, jaki posiadała Jocelyn, skoro wypatrzyła w nim... być może coś od jej wujka. Greg zapewne nie byłby tak zaskoczony tym faktem, gdyby nie zdążył się z Toksynem zaznajomić, poznać go z tej smutnej, ale lepszej strony. Czyli że jego istnienie nie było drugą partią mutantów i pozszywańców, a prywatną zemstą jakiego pinglarskiego z MORII, ponieważ pan doktór przeprowadził jej deflorację? Łatwo było się tego domyślić. Stało się, co się stało, po tym czasie i torturach jakie przeżył, każdy grzech powinien zostać mu wybaczony, nawet tak ciężki... Tyle że Bane wyskoczył z tym wszystkim tak nagle, że nawet nie wiedział, jak sensownie mógłby mu odpowiedzieć.
- ...Co. Ale... - zdążył rzucić tylko mu na odchodne. Po prostu zabrakło mu słów. Co ci się działo?? Dlaczego tak nagle...?
I niszczące poczucie winy dopadło go znowu. Nie potrafi porozmawiać z nikim, aby go nie skrzywdzić? Trzy razy gadał z Jocelyn, zawsze wychodziło, jakim potworem był, dwa razy gadał z Banem, a ten wychodził, trzaskając drzwiami. Jeszcze tylko Tulki nie udało mu się doprowadzić do szału. Może jednak - co za szok! - nie mylił się co do siebie? Może lepiej byłoby mu bez rodziny i przyjaciół poza Cyrkiem? Bo na razie nie udało mu się doprowadzić do jednej spokojnej, normalnej rozmowy. Brakowało mu taktu, wyczucia, obycia i ogłady. Wychodził na chama. Welp. Zawsze był chamem, żył w chamskich warunkach i spotykał się z chamami. Ale oni pewnie mogli się dogadać. A teraz to już nie poczuje się lepiej.
Stał przez chwilę bez ruchu.A potem westchnął. Czuł, że musi odetchnąć świeżym powietrzem. Jak najszybciej.

z/t

Jocelyn - 25 Maj 2017, 20:21

Rzuciła się na wyro i zarówno Banshee jak i Samael wskoczyli na nią i pokazali całymi sobą że się cieszą z jej powrotu. Była tak zmęczona że nie zwróciła nawet uwagi na to czy ktoś jest w pokoju. Banshee się lasila i się o nia ocierala fukajac a Sammy polizal ją pare razy po czym położył się spokojny obok łóżka. Niechniurka po chwili się opamietala i przypomniała ze w sumie to jest wredna. Uszczypnela swoją panią i wleciala do kartonu który leżał na szafce nocnej. Joce westchnęła i się zaśmiała. Nigdy w życiu by nie pomyślała że jakikolwiek dzień będzie... Taki. W zasadzie to braklo jej słów by to wszystko opisać. Za dużo tego było. Ostatnie dni to istna karuzela. Nie sposób było tego ogarnąć.
Dopiero teraz usłyszała inny oddech. Ktoś jeszcze był w pokoju. No tak. Gregory. Uśmiechnęła się półgębkiem. Podniosła się z łóżka i wypakowala jedną torbę. Były w niej szelki i łańcuch dla Banshee. Założyła jej je. Trochę się upierala i z początku nie chciała się ruszyć ale widać było że są jej akurat. Chwila minęła i juz miała gdzieś nowe rzeczy, zajela się gryzieniem kartonu. Odpakowala zaś obroże przeciw kleszczom i innym takim. Banshee probowala zwiac ale jej się nie udało. W momencie gdy zakladala ją Samaelowi, niechniurka tarzala się w pościeli. Rajskiemu obroża nie zrobiła różnicy.
Jedną torbę położyła między łóżkiem a szafeczka tak by nikt jej nie tykal. Z trzeciej torby wyjęła ciuchy dla Grega. Wszystkie idealnie na jego miarę i to tak by nie ograniczały mu jakoś specjalnie ruchów. Do tego branzoletka z bursztynem. Wzięła je i położyła poskladane na jego łóżku, dając mu calusa w polik.
- Taki drobny prezent ode mnie. Działo się coś jak nas nie było? Zaszlysmy do mojego domu i zjadlysmy kolacje. Ogólnie... Odkrylysmy na podstawie pewnych faktów że ja i Julia.. No jesteśmy siostrami. Ale nie chodzi o to ze tak tylko się mówi. - westchnela, siadając obok niego. Podrapala się w tył głowy - Ona naprawdę jest moja siostrą. - powiedziała pełnym emocji glosem który jej zadrzal. Poczuła jak gula staje jej w gardle. Czuła się lepiej z myślą że rodzina nie jest tylko tam. W miejscu nieosiągalnym dla niej już nigdy. Ma ją też tutaj. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki. - Mam nadzieje ze prezent Ci się spodoba. Moje stopy się nacierpialy - wytknela język. Wróciła do rozpakowywania toreb. Wyciągnęła worek z pomaranczami, po pokoju rozszedl się ich intensywny zapach. W nogach łóżka położyła zestaw z pomocą którego zrobi potem branzoletki dziękczynne.
Gdy Greg już przymierzył ciuchy i się nagadali wzięła go za rękę i poszła z nim do parku, razem z Banshee. Samael wolał się zostać w pokoju i w spokoju drzemac. Widać było że w Joce zmienił się nie tylko kolor włosów. Teraz miała osoby dla których mogła się starać, które mogła chronić. Czuła się potrzebna.


Z. T

Gregory - 25 Maj 2017, 21:09

Greg siedział na łóżku, uspokajając oddech. Przed chwilą przemył szybko twarz i ciało w zlewie, gdyż nie miał specjalnej ochoty na pełną kąpiel, założył z powrotem koszulę piżamową, a teraz starał się wyciszyć i zrelaksować, jednak bez rozleniwienia się. Właśnie w tym stanie zastała go Jocelyn, która wmaszerowała do pokoju.
- Wow, przefarbowałaś włosy? Długo musiało was nie być! Bardzo ci ładnie, skarbie - powiedział uprzejmie. Poczekał, aż podniesie się z łóżka - wyglądała na mocno zmęczoną. Zdziwił się lekko, widząc, że ma ona prezenty również dla niego. Nikt nigdy nie dawał mu nic za darmo. Przyjrzał się ubraniom, jakie podarowała mu skrzydlata:
- Nie taki drobny! Jest to wszystko niesamowicie eleganckie... rany, Jocyś, dzięki! Wyczułaś mnie w tej kwestii! - powiedział, przeglądając ciuchy. Owszem, nie był dandysem skorym do grzebania godzinami w szmatkach i nie przywiązywał większej wagi do tego, co wciągał na grzbiet, a tym bardziej czy w ogóle jest to czyste czy nie, jednak istniał pewien określony styl, który bardzo mu odpowiadał - białe koszule, kamizelki i szelki, a na głowie - kaszkiet. Pełna elegancja. Mieszkał już trzydzieści lat w tym świecie, więc wolał ubierać się bardziej jak Lustrowiec niż jak człowiek, a Jocelyn chyba wyczytała mu to wszystko w myślach. Kamizelki miały nawet dziurki na skrzydła! Szczególnie spodobała mu się ta zielonkawa z zestawem guzików, którą przymierzył na próbę. O dziwo, choć przylegająca, nie była wcale ciasna, całkiem nieźle wyszczuplając jego krępą sylwetkę. Po tylu latach chodzenia w za dużych lub za ciasnych lumpach nareszcie miał na sobie coś idealnie skrojonego. Świetne uczucie. Przejrzał pozostałe zestawy ubrań - muszkę dyskretnie odsunął na bok, niespecjalnie lubił w nich chodzić, wyglądał przez nie idiotycznie, lub co gorsza - uroczo. Bycie malutkim blondasem było samo w sobie irytujące. Z pewnym zdziwieniem przyjrzał się bransoletce. Ze spojrzenia Jocelyn wynikało, że jest dla niego. W sumie ładna ozdóbka, co ma nie przyjmować? Wsunął ją na lewy nadgarstek. Niech tam zostanie, czekając na pierścionek... Czemu pomyślał o tym teraz? Nie czuł się wcale na to gotowy! Między nim a Jocelyn była jeszcze delikatna niepewność, spowodowana głównie jego głupotą. Nie powinien mówić hop, zanim nie przeskoczy tej otchłani.
Na pytanie co zrobił pod ich nieobecność, Greg pozwolił sobie na upuszczenie grama energii, która buzowała w jego ciele:
- Mam za sobą rozgrzewkę życia. Czuję się, jakbym mógł góry przenosić! - zawołał i uśmiechnął się zawadiacko. Jeszcze pokarze Jocelyn, do czego jest zdolny! Nie jak wtedy, w tawernie, kiedy ten olbrzym mógł zmiażdżyć go jednym ciosem. Tutaj Greg nie okaże strachu, będzie panem sytuacji i nikt nie będzie musiał go ratować przed przerośniętym, napchanym sterydami wierzycielem! Dawid zawsze wygrywa z Goliatem, tak to działa w bajkach, a tutaj wszystko zdawało się być z bajek ulepione, więc szczęście powinno też mu dopisać.
Na wiadomość o pokrewieństwie dwóch dam Greg zamrugał zszokowany. Rozejrzał się po niewidzialnej widowni, szukając potwierdzenia, czy ona teraz tak na serio. Jej słowa skwitował wymownym:
- Eeeeee... to niesamowite. Chory traf. - dodał, bo z tego co było mu wiadomym, spotkały się przypadkiem. Jakim cudem mógł tego nie zauważyć? Podobny wzrost, podobna budowa twarzy, skłonność do podobnego typu Anielskiej klątwy, francuski rodowód. Choć... czy na pewno patrzył wtedy na Julcię, czy też tylko na brutalnie doczepione uszy i ogonek? Sam był dziwadłem, wiedział, że przez szczegóły umykać może większy obraz. Ale to by oznaczało, że Julka jest jego... szwagrową? Bratanicą? Siostra żony to ciotka, ale dla ich potencjalnych dzieci, których niestety z jego potencją mieć nie będą. Z resztą - chrzanić genealogię. To przepiękna niespodzianka! Podbiegł do niej i wziął w ramiona, niemalże jej nie podrzucając. Julia była niemalże jej... ich... córeczką, a teraz okazała się być prawdziwą częścią rodziny! Dziwaczna rodzinka Addamsów powiększa się!
Wyszli razem. Greg czuł się gotowy dosłownie na wszystko

z.t

Gregory - 1 Lipiec 2017, 20:50

Weszli do pokoju w milczeniu. W milczeniu spakowali swoje rzeczy. Greg nie miał pomysłu, o czym mogliby gadać w takim momencie. Coś w nim buntowało się, nie chciało traktować Joce jak porcelanę, ale dorosłą i odpowiedzialną kobietę. Ale nie potrafił. Zmieniła się tak bardzo, jej ciało i umysł były poranione, popękane jak szkło, pozwoliła się wszystkim odrzucić, albo sama wszystkich odrzuciła, jakby tego nie nazwać. Niech na razie pozostanie z własnymi myślami. Kiedy nadejdzie czas, porozmawiają o tym na poważnie. O wszystkim. O jej reakcjach, o nienawiści i miłości, o przebaczeniu i dumie. A do tego czasu powinna odzyskać spokój, zdrowie psychiczne, zacząć jeść. To było najważniejsze.
O niczym nie zapomniał...? Ach, no tak. Jeszcze jeden mały prezencik, który zabiorą jakby go stąd wykradli. To było niewdzięczne, ale Greg był pewien, że załatwił to najlepiej, jak można było załatwić podobną sprawę. Powoli ukucnął i zagwizdał przez zęby, skupiając wzrok na białej kuleczce futerka:
- No choć, ty mała, otyła cholero. - mruknął, pozwalając aby Ejty wskoczył w jego ramiona. To słodzieństwo będzie mu przypominać o tym miejscu. A niech przypomina, w końcu jemu to nic nie szkodzi, a Joce zabrała Banshee bez problemu. Rozejrzał się po pokoju po raz ostatni. Spędził tu dwa dni, ale czuł się tak, jakby były to miesiące. Westchnął i wziął zakupione przez Jocelyn ubrania w torbach, pozwalając, aby ona szła bez bagażu.
Przepuścił ją w drzwiach.
Po czym zamknął je z głośnym trzaskiem.
z.t

Yako - 6 Grudzień 2017, 22:10

Zasnął szybko. Słyszał jeszcze jakieś głosy przy sobie, jednak nie wiedział co mówią, ani do kogo należą. Wiedział tylko, że to jakieś głosy. Słyszał szum czegoś, jednak też nie umiał się na tym skupić na tyle, żeby powiedzieć co może wydawać taki dźwięk. Potem nastała już cisza, a ból ustąpił.

Ocknął się na jakimś pustkowiu. Nie było tutaj nic. No może poza różnokolorowymi mgłami, chmurami....uj wie co to właściwie było. Był dziwnie ociężały, ospały. Jakiś taki bez sił. Ale nie miał problemów z oddychaniem, więc chyba nie było aż tak źle. Ostrożnie wstał na cztery łapy...no nie do końca na cztery. Jedną tylną nie mógł ruszać, była podkulona i nie chciała go słuchać. Ale nie bolała. Nie rozumiał co się dzieje. Czemu tak się dzieje. Poczuł napływającą panikę, ale nie mógł sobie na nią pozwolić. Powoli ruszył przed siebie. Próbował wołać, czy ktoś jest w pobliżu, jednak z jego gardła wyrywały się tylko piski, szczeknięcia i skomlenie. Nie mógł powiedzieć ani słowa. Czuł się...dziwnie. Ale jednocześnie było to trochę znajome uczucie, tylko nie umiał się skupić na tym, czemu było to znajome. Czuł się zbyt ociężały i bezsilny.
Kuśtykał sobie powoli. Dziwnie tak było chodzić bez możliwości używania jednej z łap. Już kiedyś tak było...ale kiedy?
Nagle usłyszał znajomy głos. Nie wiedział skąd pochodzi. Wołał go, nęcił. Zaczął znów próbować wołać, jednak ponownie nic z tego nie wyszło. Przystanął więc i gdy tylko namierzył odpowiedni kierunek, ruszył w tamtą stronę, próbując sobie przypomnieć cokolwiek.

Anomander - 13 Grudzień 2017, 12:11

Po wyjściu z pokoju wypoczynkowego skrzydlaty skierował się do sali operacyjnej skąd zabrał zestaw do sedacji za pomocą entonoxu. Miał nadzieję że podpięcie „gazu rozweselającego” zadziała na Pacjenta tak jak powinno. Przez chwilę dobierał maskę i przewód doprowadzający gaz, a dobrawszy wszystko jak należy zabrał jeszcze strzykawkę z diazepamem. Tak na wszelki wypadek.
Wyszedł z sali i razem z całym zestawem wszedł po spiralnej pochylni służącej do sprowadzania łóżek razem z pacjentami z pięter na parter. Gdy dotarł na pierwsze piętro ruszył korytarzem przed siebie. Minął po drodze schody i wszedł razem z całym pobrzękującym z cicha majdanem w pierwsze drzwi po lewej. Pacjent leżał spokojnie. Anomander założył choremu na twarz maskę, przez którą wkrótce poda mieszankę podtlenku azotu z tlenem. Zwolnił tym samym marionetkę-asystenta, który do tej pory czuwał przy Lusianie, z konieczności wentylowania Pacjenta.
Teraz, w oczekiwaniu na przybycie Gawaina, to skrzydlaty zajął się wtłaczaniem powietrza do płuc chorego.
Siedział przy łóżku lisopodobnej istoty i cicho śpiewał sobie piosenkę

Gawain Keer - 13 Grudzień 2017, 18:31

Zaniósł Schnee do Recepcji, gdzie pozwolił mu odpoczywać na legowisku razem z psami. Znajdował się teraz pod czujnym okiem pani Alice. Znajomość jej imienia pozwalała Cieniowi poczuć się odrobinę pewniej. Może nie wypowie go nagłos, ale nie będzie robił za idiotę, gdy ktoś go do niej odeśle. Poprosił jeszcze o ręcznik, po czym poszedł odłożyć swoje rzeczy do szatni. Przecież nie wlezie do Lusiana z bronią. Rzeczy ważne, czyli klucze i medalion zostawił przy sobie. Reszta zwyczajnie nie była mu teraz potrzebna, choć bez kuszy i ostrza poczuł się nagi w tym nieznanym miejscu.
Następnie udał się do łazienki, gdzie przygotował się na utratę przytomności. Nie chciał, żeby musieli go zaraz przebierać i myć. Wziął jeszcze szybki prysznic i żałował, że nie może poświęcić na niego więcej czasu. Osuszył się, ubrał medyczny uniform wpuszczając pod koszulę medalion. Całe szczęście buty pasowały. Trochę uwierały tam, a trochę były za luźne tu, ale tak to już jest z obuwiem, które nie zostało wykonane dla niego na zamówienie. I tak musi przejść w nich zaledwie kawałeczek. Witam doktorze Keer. Grrr! - pomyślał patrząc w lustro i stwierdzając, że nawet twarzowo mu w nowym stroju. Chociaż to określenie nie było teraz na miejscu. Pod oczami miał cienie, włosy w nieładzie. Wyglądał jakby go z jakiejś meliny wyciągnęli. Nie ociągał się dłużej i ruszył na górę.

Łatwo znalazł pokój opatrzony numerem dwa. Nacisnął klamkę i wszedł do środka, starając się nie burzyć panującego tu spokoju. Śpiew Opętańca, choć cichy, był pewny i mocny. Język przypominał Cieniowi niemiecki... ale coś mu nie pasowało. Germańskie narzecza w większości brzmiały dla niego podobnie. - Już jestem z powrotem - oznajmił i przyniósł sobie krzesło z końca sali. Ustawił je koło łóżka zajmowanego przez Yako. Na Anomandera tylko zerknął, po czym zajrzał pod kołdrę i zamknął oczy, wzdychając ciężko. Jego twarz spięła się, a zaciśnięte zęby zgrzytnęły niemiło. To nie było załamanie i niemoc, a wściekłość. Ktokolwiek mu to zrobił... oby już gryzł piach! Cień miał szczerą nadzieję na to, że Yako wypruł z niego flaki i przyozdobił nimi drzewko na nadchodzące święta. Bo skurwielowi się należało! Nie musiał zaglądać pod waciki, by domyślić się, co by zastał. Szwy, opuchliznę i krew. O tych ranach można by napisać poemat, a i tak byłoby mało. - Energia może nie starczyć. Lepiej dajcie mu potem kroplówkę - powiedział cicho przykrywając go i wygładzając pościel długimi palcami. Nie przejmował się teraz, że dawał rady lekarzowi. Znał Yako lepiej niż on. Gdyby dysponował takim sprzętem, to Demon lądowałby z wenflonem przy każdej poważniejszej ranie. Z jego odpornością na wszelkie używki to było najlepsze rozwiązanie. - Tylko zabezpieczcie wenflon lub obetnijcie mu pazury. Jak go będzie swędzieć to sobie to rozdrapie... - dodał mniej przyjemnym tonem. Nachylił się nad Demonem i odchylił mu powiekę, by sprawdzić kolor tęczówki. Fiolet z niebieskim. A więc miał rację. Dobrze, że karmił go podczas jazdy, bo inaczej byłoby z Lisem krucho. Odetchnął zrezygnowany. Jak nic to karmienie powali go na kolana, a potem przyciśnie jego twarz do podłogi. - A teraz proszę mi wybaczyć na moment. To potrwa tylko chwilę - spojrzał na wypielęgnowanego Opętańca i wstał z miejsca.
Aurę snu wyczuwał doskonale. Była słabsza niż zwykle, lecz nie przypominała tej dochodzącej od ludzi. Jak go wybudzą, to raczej szybciej niż w pięć minut. Yako był dosłownie na granicy snu i jawy. Przymknął oczy i... pyk! Już go nie było. Wkraczał do domeny niedostępnej dla większości ras. Krainy Snów.

Pusto. Cicho. Kolorowo. Umysł wziął w dłonie pędzel i namalował nim kosmiczne mgławice. Przesuwały się stale, zmieniały swój kształt i ułożenie. Gdzie okiem sięgnąć wszystko wyglądało tak samo. Czasami do uszu Gawaina dochodził pisk i skomlenie. Yako wyraźnie się bał, ale przynajmniej Cień wiedział, jak czuł się jego ukochany. Kiedy indziej było słychać drugi głos. Miękki, czuły i zdecydowanie kobiecy, lecz Keer go nie poznawał. Obrazy i dźwięki nie były jednak istotne. Gawain dostał to, czego potrzebował, a Lis zaraz będzie spał spokojniej.

Ile czasu minęło? Dla Keera pół godziny, dla Anomandera zapewne parę sekund. Rudzielec był z powrotem w Krainie Luster. Przez chwilę trzymał dłoń na czole lisołaka. Oczy miał zamknięte. Lekko zagryzł wewnętrzną stronę policzków, gdy przez jego ciało przechodził miły dreszcz. Yako mógłby mu serwować przegrzebki w truflowym sosie, najwyśmienitsze wina, przysmaki z dalekich krain, ale nie istniało nic lepszego od jego snów. To właśnie w nich się rozsmakował i nie zamierzał tego zmieniać. Odżywiony i w lepszym humorze odstąpił od łóżka i usiadł na krześle. Odetchnął i uśmiechnął się szeroko. - Myślę, że możemy zaczynać. Gdybym zupełnie odleciał i wyglądał jak trup... niech Pan mnie nie intubuje. Wystarczy mi gruby koc i trochę czasu - mruknął niczym stary kocur, a jego spojrzenie było zagadkowe, podobnie jak u puszystych i obojętnych praktycznie na wszystko czworonogów.
Jeśli tylko Dyrektor potrzebował pomocy, Cień bez wahania wykonywał jego polecenia, przygotowując się do karmienia.

Anomander - 15 Grudzień 2017, 08:38

- Widzę, że dysponuje Pan wiedzą medyczną. Jest Pan może sanitariuszem lub medykiem? – powiedział, a raczej zapytał skrzydlaty bez przygany lecz z żywym zainteresowaniem, gdy Cień powiedział o kroplówce - Właściwie to bardziej niż kroplówkę, którą niedawno podaliśmy, planowałem podanie Pacjentowi mieszanki do żywienia pozajelitowego chwilę przed tym, gdy będzie się wybudzał. Mam nadzieję, że zmniejszy to jego zapotrzebowanie na energię.
Skrzydlaty z zainteresowaniem obserwował Cienia w działaniu. Pierwszy raz mógł zobaczyć jak wygląda żerowanie Cienia i musiał przyznać, że nie było to jakieś straszne przeżycie. Wydawać by się mogło, że będzie to niemal akt wampiryzmu, że Gawain będzie rwał i szarpał ciało śpiącego, a tu figa z makiem. Nic z tego.
Anomander w zamyśleniu podrapał się po brodzie. Jakże niesamowicie potężną istotą byłby stwór, który łączyłby w sobie zdolności Gawaina do wchodzenia w jaźń i żywienia się snami, toksyczność Bane'a, zdolności regeneracyjne Julii, agresję i rządzę krwi Rosemary, możliwości teleportacyjne Gopnika oraz zdolności do torturowania wzrokiem Aerona. Gdyby dać mu dodatkowo twardą jak stal skórę vyverna i ciało zwierzęcia lub hybrydy o zwierzęcych cechach stałby się niemal niepokonany. Porzucił jednak tę myśl na chwil, bowiem Cień zakończył już pożywianie się.
Anomander podszedł i podpiął zbiorniczek z „pokarmem” do wenflonu, który dodatkowo zabezpieczył. Odpiął też kroplówkę, która do tej pory podawała pacjentowi leki utrzymujące go w stanie uśpienia.
Założył maskę na twarz chorego i lekko odkręcił zawór gazu. Gdy tylko się wybudzi, Lusian powinien być już wstępnie znieczulony.
- Pana Przyjaciel za mniej więcej pięć lub dziesięć minut powinien zacząć się wybudzać. Proszę się nie obawiać, nie będę Pana intubował bez potrzeby. Gdyby okazało się, że faktycznie straci Pan przytomność, zabiorę Pana do innej sali. Czy jest coś jeszcze na co powinniśmy zwrócić uwagę w razie czego? – spytał spoglądając na Gawaina - Proszę mi powiedzieć, czy woli Pan bym opuścił pokój i czekał za drzwiami czy mam raczej zostać, usiąść sobie z boku i poczekać?
Mieli jeszcze trochę czasu na ewentualne uzgodnienia zanim Pacjent się obudzi.

Gawain Keer - 16 Grudzień 2017, 04:04

Cień zerknął na Anomandera i uśmiechnął się przepraszająco. Zmiął rękaw w palcach. Chyba faktycznie trochę przesadził z reakcją, lecz martwił się o swojego ukochanego. Nie uważał się jednak za Alfę i Omegę w kwestii medycznej, choć dbał o Yako jak tylko potrafił. - Trudno określić to takim mianem - bąknął nieśmiało. - Nie mogę porównać zielarstwa, szycia ran dratwą i edukowania pacjentów w zakresie podstawowej higieny z nowoczesną medycyną Świata Ludzi jaką reprezentuje pańska Klinika - odpowiedział ze smutkiem i szczerym zażenowaniem. Co prawda część wyposażenia bez problemu była dostępna w Internecie, ale chemia pozostawała poza zasięgiem Keera. A i źródła nie były pewne. Szwy wchłanialne z antyseptykiem dostanie się bez większego problemu, ale czy można być pewnym kilkunastu tabletek w saszetce z nalepką? Już lepiej było kupić te ampułki i zlewki oraz maskę przeciwgazową, by samemu sklecać specyfiki z flory Krainy Luster.
- Powinna. Nieznacznie, ale pozwoli ustabilizować jego stan - odparł na sugestię. Yako nadal będzie głodny, ale nie umrze, a to już coś.
Nie chciał poruszać kwestii psychiki Demona w tym momencie. Wszystko pokaże czas i reakcja pacjenta, ale Gawain nadal doskonale pamiętał, jak parę dni w łóżku denerwowało i dołowało Yako. Teraz oberwał mocniej i w związku z tym poleży dłużej. Prawdziwie deprymujące.
Napełniwszy swe zbiorniki jasność myślenia powróciła a z nią świadomość świata wokół. Czuł prześlizgujący się po nim wzrok Opętańca. Oceniający, badawczy. - Nie jest tak źle jak myślałem, ale... to nie był sen kogoś w śpiączce. Normalnie są tylko barwy, mgły, światła. Tak jak gdy się zasłabnie i wszystko zamienia się w plamy - zamachał dłonią przed swoją twarzą, chcąc zobrazować jakoś to zjawisko. Nie rozwodził się jednak zbytnio. Nie czas to ni miejsce. Spędzi w Klinice parę dni, więc okazja ku pogawędkom na temat Krainy Snów jeszcze się znajdzie. - Wybudzi się szybko, jest dosłownie na granicy snu i jawy - poinformował van Vyverna, ale potem przelotne zamyślenie i nikłe rozmarzenie umknęło z jego oblicza.
Odsunął się i pozwolił Dyrektorowi robić swoje. Pokręcił głową - Niech Pan zostanie. Potrzebuję asekuracji na wypadek, jakbym zasłabł. Tylko proszę łapać mnie przez materiał. Nie wiem, czy Lusian potrafi czerpać energię od dwóch istot jednocześnie, dlatego kontakt fizyczny lepiej ograniczyć do minimum. Z samym Lusianem również - dodał z wahaniem. Nie podobało mu się tu ciąganie za język, ale Lis był zdany na innych. Wkurzać i martwić będzie się potem. Jak już stanie na nogi.

Anomander - 17 Grudzień 2017, 03:53

To było interesujące. Nad wyraz interesujące. Gawain znał się na zielarstwie i edukacji w zakresie podstawowej higieny, a im brakowało aptekarza, który wyrabiałby leki i cyrulika z prawdziwego zdarzenia. Generalnie Klinika, wraz ze zwiększającą się popularnością, cierpiała na niemal rozpaczliwy brak personelu. Już teraz mieli problem z zapewnieniem szybkiej i komfortowej opieki wszystkim Pacjentom. Dla przykładu, będzie trzeba przesunąć operację Aerona by zaleczyć do końca rany jakich doznał Lusian. Dziś nie udało się tego zrobić, bowiem zarówno Bane jak i Julia byli zbyt zmęczeni.
- Jeśli kiedyś szukałby Pan spokojnej posady Panie Gawain, to zapraszam do Kliniki. Przydałby nam się aptekarz i osoba, która zna się na ziołach. – powiedział Anomander
Nie wchodził w szczegóły. Nie podawał informacji o ewentualnej pensji i warunkach zatrudnienia. Jeśli Cień będzie zainteresowany posadą to sam o to zagadnie, jeśli nie, to cóż, trzeba będzie szukać kogoś innego.
Anomander postanowił nie zakładać teraz czarnych skórzanych rękawiczek. Wyglądałoby to co najmniej dziwnie. Jakby było jakimś katem czy oprawcą. Podszedł i stanął koło Cienia tak, by znajdować się w jego polu widzenia peryferyjnego. Chodziło o to by Gawain miał świadomość, że skrzydlaty cały czas przy nim czuwa i nie planuje wbicia mu noża w plecy czy uduszenia fortepianową struną.
- Gdy tylko „nakarmi” Pan Lusiana, to razem z wodą do picia podam mu Zolpidem w dawce 10 mg. Jest to środek nasenny i uspokajający. Nie jest narkotykiem ani środkiem przeciwbólowym zatem powinien zadziałać. Nie wiem oczywiście jaka będzie nań tolerancja pacjentka dla tego podam go w standardowej dobowej dawce. Uśpi Pacjenta sprawiając że nie będzie aż tak cierpiał.
Anomandera zaciekawiło to jak wygląda sen z punktu widzenia Cienia, ale nie drążył tematu. Zadowolił się informacjami jakie uzyskał.
Stał i czekał aż Lusian się wybudzi.

Gawain Keer - 18 Grudzień 2017, 19:11

Propozycja wysunięta przez Anomandera van Vyverna była niespodziewana, ale co by o niej nie rzec, to również ciekawa i kusząca. Szkoda tylko, że tak padła tak późno, gdy już zdążył zaprzedać swój los SCRowi i posyłał wskazane mu cele nie na operacyjny stół, a do grobu. Tutaj mógłby wydawać leki, realizować recepty i prowadzić ewidencję, ale kto wie, może pozwolono by mu stać również nad fiolkami i zlewkami. Już nie raz zaparzał się w masce, gumowych rękawicach i ciężkim fartuchu dla własnej przyjemności mieszania, odmierzania i testowania. Oczywiście okazyjnie na tym zarabiał, lecz większość specyfików była przeznaczona dla niego, więc mógł poręczyć, że są skuteczne.
- Dziękuję. Pomyślę nad tym - odparł i wyglądało na to, że naprawdę rozważa pracę w Klinice. Tylko ile by zarabiał? Na jakich warunkach? Raczej nie pogodziłby tego z pracą w SCRze. Pani Renard średnio szło. Wkopała się już na samym początku. Oby miała dobrą wymówkę, nie miał zamiaru świecić za nią oczami. Już szybciej mógłby zaopatrywać placówkę niż zrobić z niej drugi dom. Poza tym podejmowanie takich decyzji, gdy ledwo trzymał się na nogach do mądrych nie należało.
Cień najeżył się, gdy Anomander stanął z boku, odrobinę za nim. - Dobrze, chociaż w jego przypadku taka dawka może okazać się śmiesznie mała - spojrzał na niego prawie przez ramię z przepraszającą miną. Lis już tak miał i cóż na to poradzić. Jak go dalej będą tak szprycować, to pójdą z torbami. Dawka musiałaby być prawdziwie końska. Chociaż w przypadku Yako słoniowa byłaby odpowiedniejszym odpowiednikiem. Jakim cudem jego organizm przyswajał cokolwiek z przyjmowanego przez niego pokarmu, skoro prawie nic na niego nie działało? - O, budzi się! - szepnął podekscytowany i odrobinę zestresowany. Wolałby mdleć w swoim mieszkaniu, a nie na oczach nieznajomych. Nachylił się ku Demonowi, który bez reszty go zaabsorbował. - Lusian, słyszysz mnie? Nie panikuj, jesteś w Klinice. Nakarmię Cię, a potem będziesz wypoczywał dalej. A teraz jedz, dobrze? Nie przyjmuję odmowy - przemówił spokojnym, miękkim głosem, gdy jego ukochany tylko rozchylił powieki. Jeśli trzeba było powtórzył raz jeszcze. Aż dziw bierze, że ktoś tak zachrypły jak Gawain, potrafił wydobyć z siebie czulsze i milsze dla ucha tony. Był jednak śmiertelnie poważny, a puszczenie dłoni Yako nawet mu przez myśl nie przeszło. Nie odejdzie od tego łóżka nie nakarmiwszy Lisa. Serce biło mu niczym bęben. Tak bardzo chciałby ujrzeć go w dobrym zdrowiu, z tym kpiącym ze wszystkiego drapieżnym uśmieszkiem i tajemniczym błyskiem w oku.
Siedział tak i czekał na znajome uczucie. Brak tchu, zawroty głowy i duchotę. Byłoby milej w sypialni, w szponiastych objęciach panny Luci, ale przyrzekł, że będzie przy nim. Kochał go i to co wcześniej uznawał za słabość, teraz dodawało mu sił. A potrzebował jej, bo samo patrzenie na Yako bolało.

Yako - 18 Grudzień 2017, 21:05

Dochodziło do niego coraz więcej nowych bodźców. Słyszał jakieś głosy, ale nie rozumiał co mówią. Jeden chyyyba należał do Gawa. Ale nie dałby sobie za to głowy uciąć. Brzmiał podobnie, ale nie umiał się na tyle skupić, żeby dojść do tego czyje to głosy. Jego uszy poruszyły się jako pierwsze. Próbował wyłapać dźwięki.
Czuł jakiś...szpitalny zapach? Ale skąd tu taki zapach? A no tak...był w Klinice, chyba. Uchylił lekko powieki ale od razu je zamknął bo światło drażniło go. Usłyszał głos. Teraz był pewien, że to Gaw. Znów spróbował otworzyć choć trochę oczy i tym razem udało mu się.
Źrenice miał wąskie i przyglądał się rudzielcowi, starając się połączyć fakty co się stało. Słysząc o jedzeniu, zmarszczył brwi. Był tu ktoś inny. Ale widać musiał powiedzieć, jak się Demon żywi. Ciekawe ile mu powiedział.
Nie był zły na Gawa wiedział, że to konieczne. W końcu mogliby go przypadkiem zagłodzić, a tego raczej nikt by nie chciał. Choć pewnie ciekawe zamieszanie by wywołał, jakby lekarze zastanawiali się dlaczego on do cholery umarł.
Wszystko go bolało, ale mimo to ujął dłoń ukochanego i uniósł ją. Spojrzał znów na niego i z trudem przeniósł jego dłoń na swoją głowę. Jego własna szybko opadła na swoje miejsce. Spojrzał w dziwne oczy Cienia po czym zamknął na chwilę ślepia. Gdy je otworzył jego wzrok był skierowany na skrzydlatego jegomościa, stojącego za Gawem. Czyżby lekarz? Patrząc na kitel to pewnie tak. Ale czemu się tak wystroił? To raczej nie jest częste wśród lekarzy...a może jest?
Wrócił wzrokiem na rudzielca. Ten też wyglądał inaczej. Pasował mu ten strój. Jego doktorek.
Westchnął cicho i skierował swoje spojrzenie w kierunku okna. Było mu cholernie zimno, wszystko go bolało i do tego był jakoś dziwnie rozluźniony. Niepokoiło go to. Nigdy nie był aż tak rozluźniony, nie przywykł do tego. Po prostu nie mógł być w gotowości. Do tego na twarzy miał chyba jakąś maskę czy coś. Ale teraz nie miał siły się nią przejmować.
Spoglądał w okno i pobierał energię. Był cholernie głodny. Robił to szybciej niż zazwyczaj, musiał doprowadzić się do porządku. Nie mógł leżeć tak bezczynnie. Nie potrafił. Po prostu dostawał kurwicy gdy nie mógł się chociażby przeciągnąć.
Tęczówki Demona z wolna zaczynały przybierać czysto fioletowego odcienia.

Gawain Keer - 19 Grudzień 2017, 00:37

Yako początkowo wyglądał jakby nie miał zamiaru się wybudzić. Oczywiście to nie zależało od dobrej lub złej woli Lisa. Jednak uszy mówiły Cieniowi wszystko, swoim ruchem pokazały, że białowłosy powoli odzyskuje kontakt ze światem zewnętrznym. Dwa radary obracały się we wszystkie strony, starając się wychwycić źródło dźwięków, które odbijały się od ścian sali.
Witam z powrotem na tym przeklętym padole łez. Nie pozwolę Ci tak szybko na wyciągnięcie nóg, ty siwy dziadzie. Uśmiechnął się lekko, choć w połączeniu z dreszczem jaki wywołało u niego spojrzenie Demona, mogło to wyglądać na inny rodzaj ekscytacji. Nie minęło wiele czasu od ich felernego zapoznania na polanie, ale Keer zdążył się już nauczyć, że zwężone źrenice na tle błękitu niekoniecznie zapowiadają coś miłego. Zwykle wręcz przeciwnie. Tym razem jednak musiało być naprawdę kiepsko, bo Lis był dodatkowo zagubiony, niepewny, ranny i cholernie głodny.
Niby karmienie nie jest niczym strasznym, ale Cień miał odrobinę instynktu samozachowawczego, a Yako to drapieżca. To jak wciskać dłoń w dupę tygrysowi i liczyć, że cię nie użre i jeszcze ci podziękuje. Pewnie będzie wściekły jak wszyscy diabli, którym ktoś właśnie pokradł widły i zgasił płomienie. A mógł być, bo Keer wyśpiewał dziś doktorkowi ładną piosnkę o nietypowym Lisie.
Jednak dziś białowłosy zachował się zupełnie inaczej. Po prostu ujął jego dłoń i położył ją sobie na czole, wprawiając Gawaina w osłupienie i zawstydzając go przy Anomanderze. Teraz chyba nie będzie miał wątpliwości co do charakteru ich związku. Keer nawet nie spoglądał w jego kierunku. Najchętniej ukryłby twarz w golfie lub zakopał się w stercie swoich swetrów, ale te były daleko. Temat puchatych splotów przyjmujących kształt rękawów, kołnierza i całej reszty przestał zajmować jego myśli w momencie, gdy Yako zaczął się pożywiać.
Keer poczuł jak słabnie. Takiego gwałtownego drenażu jeszcze nie doświadczył. Przymknął oczy i przełknął napływającą flegmę, bo muliło go jakby dostał kuksańca w brzuch. Świat zawirował. Gdyby nie siedział, nogi zapewne odmówiłyby mu posłuszeństwa. Praktycznie ich nie czuł. Szybko oblał go zimny pot, a on sam począł ciężko dyszeć. Oddychał, ale nic mu to nie dawało. Był jak ryba wyrzucona prosto na palący piasek pustyni. Drugą dłonią wymacał guziki koszuli i odpiął pierwsze dwa, by było choć trochę chłodniej, odkrywając tym samym połyskujący medalion. Zgiął się w pół, kładąc głowę blisko drugiej dłoni Demona. Serce zakołatało boleśnie i ostrzegawczo. Źle, bardzo źle! Nie chcę! Dosyć! Nie potrafił krzyczeć ani wzywać pomocy. Zupełnie bezsilny, totalna wydmuszka. Sprawę pogarszało podobieństwo do ataków paniki, które okazyjnie miewał Cień, ale teraz żadne liczenie do dziesięciu nie pomoże, choć w myślach doliczył już chyba do trzydziestu. Pierwszy zaniknął słuch. Uszy wypełniło mu dudnienie, a potem i ono ucichło. Ostatnim co pamiętał, nim wpadł w swój hibernacyjny sen był kolor tęczówek jego ukochanego. Niemalże czysty ametyst połyskiwał w jego oczach. Może gdyby go nie karmił w czasie jazdy i sam nie został niedawno raniony, to by tak nie padł. Nie było już Kliniki, stojącego nad nim Anomandera, łóżka i Yako w nim. Oczy zasnuła mu czerń i biel. Ekran telewizora, który zgubił sygnał. Co było potem? Jednolita ciemność? A może niepomierna jasność? Gawain nie wiedział, bo właśnie odcinał się od własnego ciała i po prostu spływał z łóżka i krzesła niczym ostatni glut. Całe napięcie mięśniowe uleciało z niego niemalże momentalnie, gdy zmęczony umysł w odruchu zapragnął obronić ciało.
Teraz jego los zależał od Dyrektora.

Hibernacja - 1/???

Anomander - 19 Grudzień 2017, 03:20

Obserwacja zachowań Lusiana i Gawaina było rzeczą interesująca zarówno z powodu biologicznego jak i społecznego. Tych dwóch musiało łączyć coś więcej niż zwykła interakcja protekcjonistyczna. Początkowo Anomander zakładał, że jest to coś na zasadzie komensalizmu, ponieważ Cień żywił się snami Lisowatego, ten zaś, nie ponosił z tego tytułu żadnej szkody. Jednak dowiedziawszy się o tym, że Gawain karmi swoją energią Lusiana, skrzydlaty musiał zmienić swoje stanowisko. Z tego punktu widzenia wyglądało to jak klasyczny mutualizm. W takiej chwili jak ta, Anomander żałował, że Heinrich de Bary nie był istotą z Krainy Luster. Możliwość podyskutowania z nim na temat tej zależności, jaka występowała pomiędzy oboma mężczyznami, byłaby z pewnością pouczającą i ciekawa.
Drugą sprawą był społeczny aspekt ich związku. Coś nakazywało skrzydlatemu przypuszczać, że ci dwaj są kochankami lub przynajmniej są sobie niezwykle bliscy. Widział zachowanie Gawaina gdy ten czekał na informacje o stanie towarzysza. Widział jak się denerwował i jak troszczył się o Lusiana. Kto wie, może nawet byli małżeństwem? Zasadniczo Anomander łaskawym okiem spoglądał na wszelkie typy związków jednopłciowych. W końcu, jakby nie patrzeć, skrzydlaty był wyjątkowo tolerancyjnym Holendrem, a orientacja seksualna to nie jest temat do dyskusji. Zasada nie zaglądania ludziom pod pierzynę i nie krytykowania ich wyborów w tym wypadku sprawdza się najlepiej.
Przyglądał się temu jak Lusian Foxsoul się wybudził i ująwszy rękę siedzącego przy nim Gawaina położył ją sobie na czole. Obserwował jak Gawain oparł się głową w okolicach drugiej ręki białowłosego.
I w tym momencie nastąpiła reakcja.
Gdy ciało Cienia zwiotczało i zaczęło się odsuwać Anomander doskoczył do niego jak drapieżnik do ofiary. Ciało zadziałało instynktownie wykorzystując tkwiącą w nim bestię i jej siłę. W jednej chwili oczy czarnowłosego medyka zamieniły się w gadzie ślepia a zęby w ostre kły. Nie wiedział ile waży Gawain, ale wyrwanie nieprzytomnego, bezwładnego ciała niemal w powietrze i ocalenie przed upadkiem na ziemię z pewnością wymagało sporo siły. Dodatkowo musiał wykorzystać skrzydła do kontrowania, nadania pędu i dla przeciwwagi. Nie było innej możliwości, jak wypuścić bestię tuż pod skórę stając się czymś w rodzaju glabro – formy przejściowej pomiędzy człowiekiem a potworem. Była to jedyna możliwość by pomóc rudowłosemu.
Pochwycił osuwającego się z łóżka Gawaina pod pachami, uderzył mocno skrzydłami w powietrzu rzecz jasna zawadzając o jedno łóżek, bowiem sala nie została przystosowana do pełnienia funkcji lotniska polowego. Będąc około metr od łóżka Lusiana, Anomander złożył prawe skrzydło przenosząc jednocześnie prawą rękę (pod pachą) trzymanego mężczyzny w stronę jego krtani a lewą na jego kolec biodrowy. Lewe skrzydło wyprostowane i rozpostarte zadziałało jak ster na statku obracając ciało Anomandera i Gawaina niczym w balecie. Wykorzystując moment siły i energię jaką wytworzyło uderzenie skrzydłami, czarnowłosy niemalże jak mistrz judo rzucił Cienia na łóżko czymś co przypominało ura nage choć nim nie było. Sam również nieco opadł na mężczyzna łagodząc impet rzutu. Cała akcja, której opisanie zajęło tych klika linijek trwała około trzech sekund.
Cholera, byłem prawie jak mistrz olimpijski w judo – przemknęło mu przez myśl ale szybko porzyciął entuzjazm dla samego siebie i swojego wyczynu. Liczył się teraz stan Gawaina.
Anomander chwilowo zignorował wybudzonego ze śpiączki Lusiana. Lisopodobna istota, czymkolwiek była, mogła być odporna na leki przeciwbólowe i używki, ale będąc pod wpływem entonoxu przyjmowanego stale przez maskę nosową i ustępującej narkozy niewiele mogła zrobić, o wstaniu nawet nie wspominając.
Anomander przyłożył ucho niemalże do ust Cienia sprawdzając czy ów oddycha a palcami dotykając tętnicy szyjnej i próbując wyczuć bicie serca. Personel w tym czasie przygotowywał już kroplówkę z glukozą i solą fizjologiczną oraz zakładał wenflon.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group