To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Malinowy Las - Ciemna Ścieżka

Anonymous - 18 Lipiec 2011, 23:26

(Jeju.. wybacz mi za tą przerwę, ale nie miałem dostępu do komputera, gdyż byłem na wakacjach. Dziękuję że poczekałaś, a nie uciekłaś ;x)

-Wybacz mi za moją ostrożność, ale nie jestem tutaj zbytnio lubiany, więc muszę uważać. Na każdym kroku może czekać na mnie śmierć. Może to dziwne, ale tak już żyję. - Zapatrzył się na młodą kobietę. Jej nastoletnia uroda, to coś, czego mu brakowało. Przez ostatnie parę miesięcy, jak nie lat, nie spotykał się z żadnymi dziewczynami. Nie wiedział, czy istota którą pokocha, nie jest zabójcą, który tylko czeka na okazję.
-Ale gdzie moje maniery.. Jestem Dante Winters, strach. - Nie wiedział jaka będzie jej reakcja. Strachy są tępione w tym świecie, więc musiał być gotowy na wszystko. Mimo to ukłonił się przed nią szczerze. Zapadał wieczór, było mu obojętne o której godzinie wróci do domu, a raczej do jego obecnego miejsca zamieszkania. Bardziej niepokoi go możliwość spotkania osób, które będą pragnęły jego śmierci, tylko z powodu jego rasy. Nie spotkał w tej krainie obecnie ani jednego osobnika jego rasy. Są tępieni, ciekawiło go tylko gdzie jest cała reszta. Pewnie pouciekali do świata ludzi, tego już nie wie. Chciałby spotkać takiego kogoś. Niestety nie miał czasu na pogawędki o tej godzinie. Musiał wracać.
-Spotkamy się kiedy indziej, do widzenia!
Odszedł w przeciwną stronę, szybkim krokiem.

[zt]

(Wybacz, ale muszę się z kimś spotkać x.x)

Anonymous - 9 Sierpień 2011, 21:17

I stało się. Day z dumą wspominała, jak jeszcze przed kilkoma godzinami wpadła do domu niczym huragan i budząc nawet myszy pod podłogą pewnym głosem obwieściła, że jej wyprowadzka to już nie mit, a czysta prawda. Nim służba zdążyła się otrząsnąć ta już miała spakowaną torbę, która w gruncie rzeczy niczym nie różniła się od damskiej torebki większych rozmiarów, gdzie wrzuciła najbliższe sobie rzeczy stwierdzając, że resztę sobie dokupi, ewentualnie wróci tu po nie, bowiem kamerdyner błagając, aby została ze łzami w oczach oddawał jej klucze do mieszkania. Było nad wyraz oczywiste, że służba wcale nie zatrzymywała Dayaniry, ponieważ się o nią martwiła. Jej wyjazd był równoznaczny z utratą pracy, w istocie bez Day dom stawał się tylko pustą ruderą na sprzedaż. Miała w planach skontaktować się z kimś z rodziny, aby ów dom przejął, bo jej zbyt wiele przykrych spraw się z nim kojarzyło, ale tymczasowo sprawa ta mogła poczekać. Zabierając także spora kwotę pieniędzy, odprawiła wszystkich, płacąc im za trzy miesiące z góry i skrupulatnie zamknęła wszystkie okna, drzwi i bramy, te ostatnie oplatając także łańcuchami. Ostatnim zabiegiem była sztuczka może i mało uczciwa, ale na pewno dająca Day niemałe bezpieczeństwo w zawistnym świecie wyrzuconych na bruk pokojówek. Siłą perswazji, prościej swoją mocą wymazała siebie z pamięci całej obsłudze domu, jaka tylko u niej pracowała. Faktycznie, może nie zachowała się najładniej zwalniając ich, ale czy ona musi dla szczęścia innych przez wieczność pozostawać niewolnikiem we własnym domu? Arystokratów jest teraz na pęczki, a ona...ona chce być choć raz w życiu normalną kobietą. Kucharka, obeznana we wszystkich ścieżkach w promieniu stu kilometrów powiedziała jej życzliwie, w jaki sposób dziewczyna może dojść do najbliższego motelu, po prawdzie niezbyt czystego i ambitnego, ale na noc powinien wystarczyć. I tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego naszej historii, kiedy to wzorowa uczennica geografii zabłądziła, po raz enty w swojej karierze, tym razem w samym środku Malinowego Lasu. Znała go, ale tak jak i dyniowe miasteczko jedynie z dziecięcych wypraw na świetliste, pachnące słodko polany. Pamiętała, że kobieta z kuchni kazała jej iść cały czas prosto, za trzymetrowym krzakiem malin skręcić w prawo...a może w lewo? I takim sposobem drobna dziewczyna w samej sukience wylądowała na środku olbrzymiego lasu, którego zapach przyprawiał o zawrót głowy nie mniej niż ta cała dyniowa knajpa, w której ostatnio była. Załamana i kompletnie zmęczona przycupnęła na najbliższym pieńku i schowała twarz w dłoniach. Nie chciała, aby nawet drzewa widziały, jak się łamie. Musiała zacząć od nowa, ale nie sądziła, że przyjdzie jej to z takim trudem.
Anonymous - 9 Sierpień 2011, 21:47

Żaby bajka była pełna panienka powinna mieć czerwoną pelerynkę i koszyczek pełen łakoci, zaś jej kroki winny zmierzać do babuni, wcale nie do motelu. Ale i Ingravo nie pasował do wyobraźni braci Grimm, bo wilcza sierść nie chciała go porosnąć żadną miarą a i ciągle chodził na dwóch, nie czterech łapach. W dodatku, wbrew protestom otoczenia żądnego pięknych widoków, miał tendencję do noszenia ubrania. Tak, właśnie, zasłaniał swoje cudne ciało. Nieładnie z jego strony, prawda?
Tak czy siak spacerując Malinowym Gajem nie oczekiwał wcale Czerwonego Kapturka. Wolał zdecydowanie bardziej starsze dziewczynki, najlepiej hojnie wyposażone przez naturę w coś więcej niż koszyczek. O dziwo jego pragnienia prawie się spełniły. Oto ukazała się jego oczom dziewczyna pozbawiona zarówno wdzianka w kolorze krwi jak i sprawunków dla babci, za to ubrana w sukieneczkę i wyposażona w walizkę. Cień nie był specem od budowlanki, ale nie sądził, by to miejsce wypełniało niezbędne standardy potrzebne dla panienki w tym wieku. Ot na przykład brakowało mu toalety. Gdzie ona będzie spędzała godziny na pozbawionym sensu poprawianiu swej urody? Chyba nie na tym pieńku?
Właściwie nie przejął się czymś takim jak normalne powitanie, na uprzedzenie że nie ma złych zamiarów. Jak się włóczy nocą po lesie to powinna oczekiwać spotkania oszołomów albo innych wilkołaków. Chociaż wysoki i szczupły mężczyzna, który z dziwnym błyskiem w oku nagle się zbliża do samotnej dziewczyny może wzbudzić strach. A tym bardziej, że wielce bladą dłonią sięga do podbródka i poświęca chwilę na oględziny dziewczyny stojąc tuż nad nią. Twarz Koszmaru była nieprzenikniona, by po kilku sekundach rozmyślania rozjaśnić się w ujmującym uśmiechu.
-Urocza! Powiedz, że szukasz babci a podaruję Ci pelerynę wyszywaną rubinami.-zachichotał pod nosem, najwyraźniej niezbyt się przejmując scenerią spotkania bądź imieniem nieznajomej. Cóż, zasadniczo większość świata miał w dupie, aż dziw, że tyle się tam mieści.

Anonymous - 9 Sierpień 2011, 22:24

Day już od paru minut zbierała się do kupy, zresztą, nawet jeśli by chciała to i tak nie usłyszałaby kroków zbliżającego się cienia, w końcu - to cień. Uparcie poprawiając kieckę, coby nie zsunęła się już całkiem do wysokości pępka nawet nie zauważyła, że ktoś się zbliża, kiedy ta w najlepsze majstruje przy swoim dekolcie. Swoją drogą, teraz musiała swoją aparycją osiągnąć apogeum wyglądu słodkiego niewiniątka w za krótkiej sukience, bo i bezradna twarz i zmierzwione włosy tylko dodawały punktów do ogólnego zestawiania w byciu naiwną panienką. Szczęściem, tylko pozornie, bo gdy tylko poczuła pewny, wprost ironiczny oddech nad swoją głową natychmiast cofnęła rękę w stronę biodra, gdzie zwinięta była lina służąca do odcinania głów nachalnym adoratorom i takim, którzy straszą biedną Day w środku nocy. Któż to widział zaczepiać samotne kobiety w leśnej gęstwinie?
Miecza jednakże nie wyjęła, aczkolwiek ni omieszkała spojrzeć na intruza z wyrazem niepomiernej pretensji, jak w ogóle śmiał ją zaczepić w tak obcesowy sposób. Był kolejnym, który uważał, że jeśli coś jest mała, drobne i z dużym biustem to od razu można to spakować w plecak i pogalopować do domu. Do domu? Hm...
-Z miłą chęcią przyjmę prezent, ale tylko po to, żeby później wsadzić ci wszystkie twoje rubiny w tyłek - syknęła złowieszczo, choć w jej przypadku wyglądało to na ostateczną bitwę owieczki z wilkiem, bo przy jej marnej postawie sprawiała raczej wrażenie niepokornej studentki, aniżeli pewnej siebie wojowniczki. Mimo całej linii obrony, jaką przyjęła, pozwoliła sobie cofnąć się jeszcze o kapkę, wychylając plecy do tyłu, jakby to miało cokolwiek pomóc. Ustalmy coś, może i ten typ - niespodzianka był przystojny, ale gdyby jego arogancja wytwarzała prąd elektryczny, swoją energią mogłaby zasilić dwa osiedla na dobę. Day przyjrzała mu się raz jeszcze. Niebezpieczny, arogancki, pewny siebie, zdziwaczały, ale...kurczę, a może by tak u niego zanocować? Nie dziwcie się proszę jej logice, w końcu lepszy jeden wariat na karku, niż cała ich masa. Kto wie, ilu jeszcze takich kręci się w okolicy.
-Załóżmy, że szukam babci. Jest prostopadłościenna, szara, a na czole ma wypisany neonowy napis "Motel 24h". Widziałeś ją może? - zaczęła asekuracyjnie, łudząc się, że obcy, przynajmniej trzydzieści centymetrów od niej wyższy facet potulnie wskaże dziewczynie drogę do pensjonatu i odejdzie, pozostawiając ją w spokoju, w stanie takim, jaki zastał na początku. Po raz kolejny miała czym się bronić, ale ni w ząb nie miała szans na wygraną. Czy ona ma, do jasnej, w dowodzie "kłopoty", jako drugie imię? Wygląda na to, że tak. Najpierw psychopatyczny, rasistowski morderca, potem dyniowy potwor-samotnik, z panterą przy nodze a teraz ten...Co za życie.

Anonymous - 9 Sierpień 2011, 23:09

Co prawda to prawda, przedstawiciel Karcianej Szajki nie miał w zwyczaju anonsować swojego przybycia szurając stopami. Jak ktoś jest zajęty własnym dekoltem, dając tym samym nadzwyczajną przyjemność szerokiej publiczności oglądania urokliwych atrybutów to przecież Ingravo nie będzie przerywał a tym bardziej zakłócał ciszy pasującej idealnie do poprawiania sukienki w środku lasu.
Oj, niestety odnaleziona w gęstwinie istotka sprawiała wrażenie, że tutaj się wychowała. A przynajmniej jej całkowity brak manier oraz obcesowość nie pozwalały Cieniowi podejrzewać, że miała kiedyś do czynienia z czymś takim jak dwór czy savoir-vivre. W takim razie trzeba panienkę utemperować jak to być może, że proponuje takie ekscesy nieznajomym już w pierwszym zdaniu. A gdyby trafiła na jakiegoś zboczeńca, który z chęcią by przystał na propozycję szlachetnych kamieni w dupie?
Ale zaraz, nie zapędzajmy się. Przeto Ing nie jest normalny żadną miarą. Choć nie miał zamiaru pozwolić sobie wpychać rubiny do odbytu, nie przeszkadzała mu zbytnio bezczelność panienki. Ba, lubił kobiety z charakterem, dostarczały mu więcej rozrywki. A i pozwalały poprzez wydłużony czas zdobywania na dłuższą rozrywkę.
-Nie spodziewałem się, że panienka zechce się już w pierwszym zdaniu dobrać do moich klejnotów ale jestem mile zaskoczony.-odparł na to bez zawahania. Przedziwne przeobrażenie nastąpiło w zaledwie kilka sekund: uśmiech z uroczego stał się łobuzerski, jakby świadczył o tym jakie konkretnie klejnociki miał na myśli właściciel.
Puścił jednak podbródek zadziornej panienki i odsunął się pół kroku. Jeśli by nie ustąpił po kolejnym delikatnym posunięciu Day wylądowałaby w krzakach za pieńkiem, a tego byśmy przecież nie chcieli? No, przynajmniej jeszcze nie teraz. Warto by się dowiedzieć np czy sama nie posiada jakich żarłocznych kamieni lub rekinów w okolicach intymnych niż wejdzie się w nieznane krzaki. Przezorny zawsze ubezpieczony!
-Wyburzony.-skłamał natychmiast, bez mrugnięcia okiem. Niby dlaczego ma tej dziewuszce ułatwiać życie? Niech się pomęczy a on to poobserwuje, a że sama była przyjemna dla oka nie miał żadnych zahamowań. Zagwizdał coś cicho pod nosem sięgając po paczkę papierosów. Bolał go palec w który ugryzł go ten cholerny Anceu. Nie przyznałby się ale miał odrobinę obawy dotyczącą faktu, co z tego się (dosłownie!) urodzi. Nie tak wiele jednak było tej odrobiny by przestał palić jak na istotę w ciąży przystało. Wyciągnął wpierw paczkę w stronę dziewczyny, by zaraz samemu się poczęstować i przy użyciu zapalniczki podpalić zwitek nikotyny i substancji smolistych.
-Biedna babcia, napadło ją 40 rozbójników i wykorzystali jak się dało...-rzucił leniwie, nie precyzując czy odnosi się do babci dziewczyny, swojej czy rzeczonego motelu. Za to czerwone ślepia ani na chwilę nie oddalały się od sylwetki świeżo poznanej kobietki.

Anonymous - 9 Sierpień 2011, 23:41

Sama nie była zadowolona z tego pyskowania do nieznajomego, o głowę wyższego faceta i właściwie to przy dobrym obrocie spraw gotowa była za to przepraszać, jednak jego bezdenna arogancja zmusiła ją do przybrania jeszcze większego grymasu twarzy, niż ten, jaki malował się do tej pory. Po raz kolejny można było nazwać go pretensją, jednak tu bardziej mieszała się ze zszokowaniem i złością, aniżeli miałaby być ową pretensją tylko i wyłącznie. Co za gbur! Co on sobie w ogóle wyobrażał? Przychodzi ot tak, do cudzego lasu, bez zapowiedzi, bez manier atakując biedną, niczego nieświadomą kobietę i jeszcze ma z tego ubaw po pachy! Day ścięła usta w nieznacznym grymasie niezadowolenia, choć, i ten szczegół diametralnie różnił ją od małej dziewczynki, nie zawstydziła się. Przez chwilę nie mówiła nic, zastanawiając się w duchu, czy przypadkiem nie odpuścić sobie słownej potyczki na rzecz uroczego trzepotania rzęsami i wyłudzania noclegu, o ile oczywiście odprowadzanie do motelu nie wypali, ale już po sekundzie uznała, że ona wprost nie może żyć bez kłótni. I tak też doszła do wniosku, że będzie ciągnąć tę żałosną gierkę, tylko po części świadoma, że sama jest jej prowodyrem i sprężyną.
-Nie wyobrażaj sobie licho wie czego. Ty i to, co masz a czego nie masz pod tym zacnym wdziankiem interesuje mnie jak wpływ zórz polarnych na umieralność fok albinosów - rzuciła niedbale, zastanawiając się nad lepszą ripostą. Coraz mniej jej się podobał pomysł pasożytowania na tym stworzeniu i z nadzieją myślała, że będzie tak życzliwy i zaprowadzi ją jeśli nie do motelu, to do byle jakiej gospody, gdzie będzie mogła przenocować. Aktualny plan - oby jak najdalej od tego zboczonego dziwaka. Z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem zaczynało robić się coraz bardziej niebezpiecznie.
Nagle, wraz z przybyciem do jej uszu jednego, prostego słowa prysła cała pewność siebie i czar, jaki rozpościerała wokół siebie dziewczyna przez ostatnie trzy minuty. Całe jej ciało wypełniła ogromna, nieprzenikniona bezradność i w tym momencie Day nie potrafiła zrobić nic, poza zrezygnowanym wpatrywaniem się w niebezpiecznie zimne oczy nieznajomego. Niech sobie rejestruje tymi podłymi ślepiami jej dekolt, mało ją to teraz obchodziło. Wizja spania w lesie którąś noc pod rząd przyprawiła ją o zawrót głowy. Z wolna przyłożyła więc dłoń do czoła w nadziei, że jest choć o krztę chłodniejsza, niźli ono. Wzmianki o babci nawet nie usłyszała, obecnie jedynym punktem, który widziała była niewielka, zwykła zapalniczka mężczyzny, którą odpalał papierosa.
-A twój dom... Jeszcze stoi, czy też jest wyburzony? - zapytała bezsilnie, przeistaczając się teraz w kobietę taką, jaką z założenia miała być tworzona przez Boga. Słabą, szukającą oparcia i pomocy u...aha i tu się pojawia hak. Owszem, ten, który stał przed nią bezsprzecznie był mężczyzną, ale wątpliwym pozostawało szukać w nim jakiegokolwiek oparcia, z wyłączeniem sytuacji przechadzania się nago po jego kuchni i szykując mu ulubioną potrawę na śniadanie - wprost do łóżka. W oczach Day, mimo faktu znania go dopiero kilka minut, był najbardziej arogancką istotą, jaką udało jej się spotkać przez ostatnie lata. Znalazła się w patowej sytuacji, bo ani gdziekolwiek pójść - las w środku nocy nie zachęca do przechadzek, ani zabrać się z nim - zwyczajnie bierze strach. jak można być tak mało odpowiedzialnym i zgubić się w lesie? Na dodatek właśnie poczuła przeraźliwe zimno na karku i gęsią skórkę oplatającą niemiłosiernie całe ciało. Energicznym ruchem przetarła dłońmi ramiona, ale to na niewiele się zdało. Omiatając wzrokiem mężczyznę zarejestrowała przemiłą kurtkę, rozmiar idealnie do niej pasujący, tylko trzeba zachować kolejność priorytetów - najpierw dom, potem kurtka. Tak, harpia z niej, ale przynajmniej przedsiębiorcza, prawda?

Anonymous - 10 Sierpień 2011, 19:23

Dziewczę nie dorównywało mu wzrostem, ale nadrabiało tupetem, każącym się bulwersować i ciągnąć w nieskończoność prowadzącą do niczego kłótnię. A część racji wyjątkowo była po stronie Ingravo. Miał święte prawo włóczyć się gdzie chciał i mówić co mu się żywnie podoba. Ludzie nazwali to wolnością osobistą dziwiąc się wielce jak bardzo można pod jej płaszczykiem naruszać prawa innych jednostek. Zresztą, w człowieczym świecie większość praw obowiązywała tylko na papierze, nawet jeśli oficjalnie świeciły na pierwszych stronach konstytucji. Nie istnieje coś takiego jak wolność poglądów, myśli czy sumienia a już tym bardziej prawdo do wyrażania własnego zdania. Lwia część społeczeństwa zachowuje się niczym pozbawione rozumu zwierzęta hołdując zasadzie "albo jesteś z nami, albo przeciw nam". Ba, tzw homo sapiens cechuje wyjątkowy brak tolerancji i chęć do przejmowania kontroli nad wszystkim co ich nie dotyczy. Jak inaczej wytłumaczyć, że bogata gromada podstarzałych mężczyzn ubranych w złote i ceremonialne szaty rości sobie prawo do dysponowania kobiecym ciałem? Ale odbiegamy od tematu.
-Jeszcze.-przytaknął tym jednym słowem wybijając jej wszelkie argumenty z rąk. Cień był jednym z tych osobników, którzy zyskują na bliższym poznaniu. Ale to chyba tylko dlatego, że nie miał czego stracić. Egocentryk, który uważał, że świat istnieje by realizować jego potrzeby czasami umiał się postarać by coś zdobyć. A że na razie wgląd w dekolt panienki był za darmo nie widział sensu by już zaczynać promienieć dobrym wrażeniem.
I zdaje się nie musiał, ponieważ sama postawa aroganckiego dupka wkurzała dziewczynę do czasu udzielenia jej lakonicznej uwagi odnośnie hostelu. Kij z tym, że żadnego Koszmar w pobliżu na oczy nie widział, liczyło się, że panienka uwierzyła w słowa dziwacznego zboczeńca spotkanego w środku lasu.
Jak zwykle zaskoczyła go zmienność kobiecych nastrojów. Zawsze podejrzewał, że niezależnie od tego jak bardzo płeć piękna wydaje się silna i pewna siebie gdzieś w środku hoduje małe i zastraszone brzydkie kaczątko. A szkoda, Król wolał od bajki o młodym łabędziu czerwonego kapturka, nie mówiąc już o śpiącej królewnie. Znał idealne streszczenie tej bajki mieszczące się w jednym zdaniu: "To co to ja miałem zrobić?"-zapytał książę schodząc ze śpiącej królewny i podciągając spodnie.
Biedna i przerażona perspektywą kolejnej nocy w leśnej głuszy Day wyglądała efektownie. Sarnie oczy co wrażliwsze serca przyprawiłyby o zawrót głowy i chęć natychmiastowego niesienia pomocy. Pech jednak, że stał przed nią nie książę z bajki a Koszmar i to wyjątkowo niechętny do ułatwiania innym życia.
-Nie mam domu, tylko jakąś twierdzę.-sprostował ukrywając tym samym zaskoczenie takim obrotem sprawy. Jeszcze chwilę temu chciała mu sprawić wątpliwą przyjemność brutalnymi atakami analnymi a teraz pragnęła się do niego wprowadzić? No proszę, ciekawa istotka.
-Pytanie tylko co będę miał w zamian za oferowanie Ci dachu nad głową. Za klejnoty rzecz jasna podziękuję.-zasadą równomiernej wymiany dałoby się opisać wszystko na tym świecie. Nie ma bezinteresowności, niczego nie dostaje się gratis. Zawsze jest coś za coś a Ing był wyjątkowo ciekawy jakie coś zaoferuje mu panienka z ledwo trzymającą się na piersiach sukienką. Miał nadzieje, że będzie nieco bardziej oryginalna i nie będzie to coś w stylu: wygrzeję Ci łóżko. Czekał na coś niestandardowego a tylko taka propozycja mogła zapewnić bezdomnej zarówno dach nad głową jak i płaszcz.

Anonymous - 11 Sierpień 2011, 16:01

I owszem, swoim aroganckim, bo jakimże innym, komentarzem udowodnił, że w słownych potyczkach jest królem, aczkolwiek gdyby Day miała tak pełną paletę środków, jak ten zboczony, niegrzeczny facet, zapewne także by w nich nie przebierała. Niestety, jako kobieta, a także była arystokratka nie mogła sobie pozwolić na istną masakrę słowną, więc pozostało jej tylko nabrać wody w usta i spojrzeć na wygranego z nieudawanym zdziwieniem i , rzecz jasna, pretensją. To niesprawiedliwe, że on może rzucać słowami jak kamyczkami na wodzie, a ona każde zdanie musi koniecznie ważyć, bo i tak zbyt wiele już dziś powiedziała. Ot, uroki bycia kobietą.
-Ty naprawdę uważasz, że jesteś jedynym facetem na świecie. W dodatku bajecznie przystojnym i zgnębionym przez stado fanatycznych istotek, które tylko czają się w krzakach, żeby zacząć Cię gonić, falując przy tym swoim biustem w rozmiarze dwóch piłek koszykowych. Mam rację? - zapytała takim tonem, jakby była jego siostrą, lub byłą dziewczyną i ze znudzeniem wylewała na wierzch wszystkie wypaczenia mężczyzny. Tylko przy kwestii "bajecznie przystojny" zabrzmiała nieco sztucznie, z tego względu, że musiała pilnować, aby przypadkiem za bardzo w to nie uwierzył. Czuła przez skórę, że wszystko co mówi lada chwila może zostać wykorzystane przeciw niej.
Lada chwila zlecą się wilki, sama Day szczękała już zębami, a ten uparciuch zamiast zaprosić ją do domu, czy coś stał i w najlepsze prowadził tę swoją chorą gierkę. W sumie, nie mogła się spodziewać niczego więcej, bo świat polega na przezwyciężaniu nieustannych trudności i kobieta nawet nie przypuszczała, że ten cały dziwak cokolwiek jej ułatwi. Fakt o twierdzy przemilczała, ale miała na tyle oleju w głowie, żeby zacząć luźne przypuszczenia, co do jego statusu społecznego, choć po drugiej stronie szali stało zwykłe zbzikowanie. Istniały dwie możliwości - albo jest jakąś ważną postacią zarysowaną na mapie wydarzeń w krainie snów, albo, co było bardziej prawdopodobne, zwykłym wariatem i wymyśla cuda nie wianki, jakby to Day jeszcze za mało miała namieszane w głowie. Wpadła jednak na inny pomysł, gdy tylko zaczął temat mieszkania u siebie. Owszem, dziewczyna nie była najbardziej obeznana ze światem zewnętrznym, ale dziesięć lat w laboratorium sprawiło, że wartością najbardziej u niej rozwiniętą był spryt. I oczywiście nie bez powodu była Subtelnym Kłamcą, tak?
-Nie chowaj zapalniczki - powiedziała totalnie zmienionym tonem. Teraz przypominał bardziej ton osoby, która wpadła na szatański plan i lada chwila zechce go zrealizować.
-Ile razy udało Ci się ją odpalić pod rząd, bez przerwy? - zapytała, wciąż przyglądając się zapalniczce, nie Koszmarowi. Chciała go wkręcić w pewną nieuczciwą zabawę, dzięki której zyska i dom i kurtkę i uznanie. W laboratorium często potrzebny jej był ogień i nigdy nawet nie przypuszczała, że będzie mogła pochwalić się swoją sztuczką dla osoby, która nie była ani jej dziadkiem, ani asystentem, ba, a może i pomoże jej ona w uzyskaniu noclegu. Oczywiście, Day nie zamierzała mieszkać u mężczyzny, sprawiał bądź co bądź fatalne pierwsze wrażenie, jednak wizja nocowania w środku lasu, bo rzecz jasna nawet nie łudziła się, że brunet ofiaruje swoją pomocną dłoń i wyprowadzi do najbliższej drogi, nie wyglądała sympatycznie. Jak i zresztą ten podejrzany typ, ale jak już Day wcześniej ustaliła, woli użerać się z jednym dziwakiem, niż ich całą masą. Poza tym, z minuty na minutę coraz bardziej się doń przyzwyczajała. W końcu gdyby tylko chciał, mógł ją przerzucić przez ramię, zaprowadzić do swojej chatki na kurzej stópce, pokroić i posypać solą, a z racji tego, że do tej pory jego ulubionym zajęciem było uporczywe wpatrywanie się w jej dekolt, stwierdziła, że wątpliwym jest jakikolwiek atak z jego strony. Przynajmniej na razie. Tylko na chwilkę odwróciła wzrok od zapalniczki, kierując go na twarz nieznajomego, pełna nadziei, że coś z niej wyczyta. Jej pytanie musiało być zaskakujące, ale Day nie miała najmniejszego zamiaru być darmowym grzejnikiem tego zboczeńca, nie było takiej opcji. Skoro on jest cwaniakiem, ona też może.

Anonymous - 19 Sierpień 2011, 17:58

Tak, równouprawnienie kobiet istniało właściwie tylko na papierze, co nie znaczyło, że taki stan rzeczy jakoś specjalnie przeszkadzał Cieniowi. W Karcianej Szajce musiał się użerać z Królową, którą co prawda darzył silnie skrywaną sympatią, ale jednak dzielił się władzą, na co perfidnie zwrócił uwagę Loki. Tak czy siak Koszmar nie gustował w delikatnych arystokratkach, które tylko powstrzymują się przed powiedzeniem tego co naprawdę myślą. Uważanie na to co się mówi nie leżało w szaleńczej naturze Króla, wszak mógł zrzucić każde ze słów na barki chwilowej niepoczytalności. Żaden z psychiatrów nie odesłałby go z kwitkiem, wręcz przeciwnie, z chęcią zatrzymałby chłopaka na dłużej jako obiekt badawczy. Na całe szczęście niewiele doktorków stanęło na jego drodze.
-Nie jedynym, ale najlepszym.-zaśmiał się poprawiając ją. Wszak obcował co jakiś czas z przedstawicielami tej samej płci, więc trudno było mu zaprzeczać ich istnieniu. Słuchając dalszej części wywodu Day uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zapewne gdyby panienka miała młodszego brata to widziałaby taką minę częściej: oznaczała ona, że psota się udała i to bez ofiar.
-E, nie trafiasz w moje gusty. Piłki koszykowe są nieporęczne, trudno obie na raz zmieścić w rękach. Prędzej dorodne grejpfruty. Chociaż Twoje oceniłbym jako pomarańcze.-puścił jej oko, przezornie odsuwając się. Nawet siostra czy też panna eks miały swoją dumę oraz kompleksy. Bezdomna dziewczyna wyglądała na taką co rozlicza się ze słabościami za pomocą pięści oraz broni, wolał więc nie zostać workiem treningowym.
Na chwilę z dorodnych cytrusów przerzucił się w obserwacji na jej twarz. Dygotała z zimna, ot, nieporadna istota. Kto przy dzisiejszym lecie wybierając się na spacer do lasu ubiera jedynie lekką sukienkę? Owszem, dzięki temu Ing nie mógł narzekać na piękne widoki, jednakże pokryły się one gęsią skórką.
-Proponuję interes. Podasz mi swoje imię, nazwisko oraz powód dla którego nie masz domu a dostaniesz płaszcz.-ciekawość, wszak takie jest jego drugie imię. Idealnie nadawałby się do Pajęczyny, taki tylko pech, że nie znosił nikomu podlegać. Zwłaszcza równie wielkiemu dupkowi jak on sam.
Bawił się srebrnym przedmiotem służącym do krzesania ognia podczas gdy ona namawiała go do szatańskiego planu. Ile razy? Nie zastanawiał się nigdy nad tym. Nie umiał przywoływać ognia, co stanowiło pewien mankament jego umiejętności kontroli nad tym żywiołem, jednak jeden pstryk zazwyczaj wystarczał do opanowania płomienia.
-Dwadzieścia pod rząd na bank. Pragniesz się założyć? O co?-zdecydował szybko, nie namyślając się wiele nad konsekwencjami durnego i buńczucznego stwierdzenia. Wielokrotnie oskarżano go o ułańską fantazję i zdecydowanie mniej subtelny brak rozsądku. Jednak, jak podejrzewał, dziewczyna będzie chciała wygrać noc w jego łóżku bez samego Cienia w pobliżu. Sama jej obecność w Karcianej Twierdzy czy jak tam się to zamczysko nazywało z pewnością wzbudzi wiele plotek, co było mu na rękę. A jeśli była szpiegiem? Cóż, szkoda będzie ją uśmiercać, ale Ingravo zrobi to wolno i bardzo boleśnie.

Anonymous - 20 Sierpień 2011, 19:43

Jego arogancja, gdyby mogła produkować jedno ciasteczko na minutę, w mgnieniu oka rozwiązałaby problem głodu na świecie. Coś nie tak było z tym kolesiem, zachowywał się, jakby był królem całej galaktyki a sama Day powinna całować czubki jego butów i jeszcze dziękować za otrzymaną łaskę. Mimo wszystko, nie odstraszył jej, a skoro wyrzekła się konwenansów typowych dla arystokracji, a zatem takich, które skutecznie uniemożliwiały wygranie kłótni z kimś nienormalnym - chociażby taktu - nie zamierzała pozostać dłużna irytującym zdaniom nieznajomego. Choć może nie powinna o nim się tak wyrażać, jeśli chce dziś u niego przenocować? Spoglądając na niego zniesmaczonym wzrokiem w głowie już układała sobie kolejne cięte zdanie, jakim choć na sekundę zepsuje mu humor. Niestety Day czuła przez skórę, że on tą gadaniną wyśmienicie się bawi i dlatego przez dłuższy czas nie mogła wykrztusić z siebie odpowiednich słów, które utarły by nosa jego pewności siebie i im dłużej się nad tym zastanawiała, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że takie słowa zwyczajnie nie istnieją. Dopiero po dobrych kilkudziesięciu sekundach świadoma, że zapadła konsternacja, głównie z jej przyczyny postanowiła otworzyć usta. Szybko jednak je zamknęła, ponieważ chłód wiatru oplatającego jej ciało stał się w takim stopniu nie do zniesienia, że musiała najpierw potrzeć dłońmi ramiona, a dopiero potem móc cokolwiek rzec.
-Najlepszy to może być hotel, albo majonez. Obydwie rzeczy dostają na ten tytuł jakiś order, hotel gwiazdki, produkt spożywczy pieczątkę jakości. U Ciebie nie widzę żadnego odznaczenia...A zaraz, faktycznie masz na płaszczu...A nie, to tylko guzik - ostatnią kwestię powiedziała jak najperfidniej umiała wygłosić. Swój teatralny ton modulowała tak, by wyszedł miażdżąco sztucznie, a i gesty, którymi całą wypowiedź okrasiła, przypominały te z kabaretów, gdzie ośmiesza się polityków lub sławnych ludzi. Gnębiła ją tylko jedna mała rzecz - mimo tego, że powierzchownie nienawidziła tego typa całym sercem i duszą, choć znała go przecież jedynie parę chwil, interesował ją w takim stopniu, że zapewne, gdyby teraz niespodziewanie obwieścił, że musi iść, Day wyrwałoby się "czekaj!" i całkiem możliwe, że nie chciałaby go zatrzymać przy sobie wyłącznie dla osiągnięcia korzyści. W tym dziwnym, fatalnym mężczyźnie tkwiła poplątana tajemnica, a dziewczyna, jak każdy naukowiec lubiła odkrywać tajemnice.
Kolejne zdanie, tym razem dotyczące jej szanownego biustu wprawiło ją w taką nieopisaną złość, że aż poderwała się z miejsca ściskając pięść, czy raczej delikatną, słabą piąstkę wymierzoną idealnie w policzek mężczyzny, choć zawieszoną w powietrzy na wysokości biustu dziewczyny. Po chwili jednak jakby oprzytomniała i ponownie usiadła, kuląc się, jakby to cokolwiek miało pomóc. Już miała oczywiście kwitować jego zboczone imaginacje, niemniej jednak chyba po raz pierwszy wyszedł jej na przeciw okazując miłosierdzie otrzymania kurtki w zamian za trzy proste odpowiedzi.
-Może to dziwne, bo przecież każdy normalny człowiek bez mrugnięcia okiem podaje swoje imię, nazwisko, adres i numer buta obcemu facetowi, który wydaje się mieć niespecjalnie równo pod sufitem, ale będę negocjować - powiedziała, pewnym wzrokiem spoglądając w jego dzikie oczy. W gruncie rzeczy jego oczy były pełne władzy i pewności siebie, ale naprawdę bezpieczniej było dla Day przypuszczać, że są jednak dzikie.
-Najpierw wyciągnij płaszcz w moją stronę - mówiła coraz bardziej pewnie, czekając, aż zainteresowany wykona jej polecenie. Dopiero po tym geście (który wykonał, bądź też nie - od czego zależało pojawienie się kolejnych słów na jej ustach) kontynuowała:
-Dayanira. Nazwiska nie pamiętam, moje życie nigdy nie wymagało nazwiska i prawdopodobnie dopiero teraz będę się musiała o nie zatroszczyć. A jestem tu, bo wyprowadziłam się z willi z basenem i pięcioma sekcjami ogrodowymi, bo krew mnie zalewała patrząc na nicnierobienie arystokracji w Krainie Snów. Słowem, uniezależniam się, jak zresztą widać - dwa ostatnie zdania wypowiadała już z ręką muskającą gruby materiał płaszcza, ciekawa, czy jeśli facet okaże się być oszustem spisze się także lepszym refleksem od niej i zdąży cofnąć płaszcz, nim ona go złapie. Może i postępowała skrajnie nieufnie, ale zawierzanie aroganckiemu dziwakowi w lesie w środku nocy nie należało do najrozsądniejszych.
-Ok, teraz ta twoja nieszczęsna zapalniczka... - mruknęła do siebie, chowając oczy pod kotarą rzęs i dopiero po dłuższej chwili namysłu ponownie je podniosła.
-O nocleg, rzecz jasna. Odpalę ją dziesięć razy więcej, niż ty dasz radę. Jeśli mi się uda, nocuję dziś na twoim łóżku. Sama - nie przeliczył się mniemając, że dziewczyna nie życzy go sobie pod jedną pościelą. Może i pyskowała niemiłosiernie, ale bądź co bądź się go obawiała. To było dość toksyczne z jej strony, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna ten ją fascynuje, z drugiej strony miała ciarki na samą myśl o tym, że ktoś taki mógłby kogokolwiek zainteresować. może za wyjątkiem samobójcy. A zapalniczka? Cóż...magia, jak to w magicznym świecie bywa.

Anonymous - 21 Sierpień 2011, 12:27

Gdyby produkował ciasteczka zostałby cukiernikiem. Jak nietrudno było zgadnąć nie w głowie mu ratowanie mu Trzeciego Świata. Musieliby mu zapłacić. Chociaż... Gdyby on płacił im tymi że ciasteczkami uzyskałby na swoje usługi małą armię. Tylko po co mu armia? Na podbój świata niby? Nie czuł potrzeby zdobywania wszystkich istniejących kontynentów tylko po to by sobie coś udowodnić. Może dlatego najlepsi dowódcy wojskowi byli zazwyczaj zakompleksieni. Weźmy takiego Napoleona, niziutki i chudziutki, w dodatku nawet nie Francuz.
Panienka Day się nie myliła, Ingravo korzystał z darmowej rozrywki jaką stanowiła usiłując pogrążyć go słowami. Niestety mężczyzna był gruboskórny, co czyniło go obojętnym na cudze zdanie. Jeszcze tego by brakowało, żeby się musiał przejmować co sądzi o nim bezdomna dziewczyna. Ta zaś nieświadomie bawiąc go dalej wykonała gest niczym rybka, otwierając i zamykając usteczka. Zachichotał cicho. Tak, dzisiaj Koszmar był w wyśmienitym nastroju. Zjadł sobie serwując przy tym jednemu z członków Anarchs sny tak straszne, że kilka następnych dni będzie się bał położyć do łóżka. Zabicie go byłoby za proste.
-Nie poznajesz? To guzik jakości!-wykrzyknął dotykając z czułością owej części płaszcza. Dziewczyna mogła ostatecznie stwierdzić, że wpuszcza jej słowa jednym uchem a wypuszcza drugim. Chociaż na chwilę skupił swoją uwagę na majonezie. Zjadłby kabanosa z majonezem. Albo truskawki z majonezem i z kabanosem. Prychnął cicho pod nosem patrząc ze złością na własny palec. Jego ręka go zdradziła, była w ciąży! I to w dodatku z legendarnym tygrysem z monoklem...
Na szczęście Day nie musiała zdradzać swoich uczuć, ponieważ póki co przywódca Karcianej Szajki nigdzie się nie wybierał. Odpowiadał mu środek lasu, sam na sam z Głębokim Dekoltem (to taka wersja Czerwonego Kapturka dla dorosłych) i pełnia, która nad nimi zawisła. Ba nawet próba zamachu na jego życie nie wywołała sprzeciwu, wszak i tak się nie powiodła. Dziewczyna uniosła się razem z pięścią by po chwili opaść z powrotem na kamień. Najwyraźniej trafił w słaby punkt. Chociaż... z drugiej strony mała liczba przedstawicielek płci żeńskiej nie poczułaby się urażona tym ordynarnym komentarzem.
-To zależy od sposobu w jaki się zada pytanie.-stwierdził, nie wdając się w głębszą dyskusję na ten temat. Zdobywanie informacji to sztuka. Można pytać, można prosić, błagać wręcz, można szantażować i w końcu można wymuszać. Każdy normalny człowiek ugnie się w końcu przed szaleństwem, bo jest to siła, której nie rozumie i której się boi. Obłęd, chociaż ma oczy normalnej, pewnej siebie istoty, jest niepokorny i nie skory do działania w sposób przewidywalny, więc biedna ofiara nie wie czego się spodziewać. Dlatego poddaje się, ulegając swoim wyobrażeniom tego co może ją spotkać... Wszak najłatwiej wymyślić torturę dla samego siebie.
Tym razem odpuścił sobie komentarz, posyłając jej tylko zadowolony uśmiech. A więc jednak nie jest taka głupia. Zdjął płaszcz ze swoich ramion, wyciągając go w jej stronę. Trzymał go w prawej ręce, a lewą, dotychczas ukrytą za jego połami, schował za swoimi plecami. Obandażowany, nienaturalnie duży palec na pewno przykuł by jej uwagę a nie miał zamiaru tłumaczyć dlaczego przez Anceu stał się tygrysopylny.
-I jak śmiem mniemać zawsze marzyłaś o mieszkaniu w lesie?
-zaśmiał się, podsumowując tym samym jej uniezależnienie. Z pewnością życie w pałacu może znudzić, ale żeby od razu zamieniać to na szałas? Dziwne podejście. Płaszcz błyskawicznie zabrał z zasięgu jej dłoni, tylko po to by narzucić go na ramiona Day. Słowo się rzekło.
Hazardzistka nie miała jednak zamiaru zadowolić się płaszczem, pragnęła jeszcze jego łóżka. Zdecydowany charakterek dziewczyny przypadł mu do gustu. Kiwnął głową potwierdzając tym samym zakład. Co prawa czekanie aż odpali ją dwieście razy będzie męczące, ale poczeka. Bo chce widzieć jej minę, jeśli czasem urządzenie do krzesania ognia odmówi współpracy przy sto dziewięćdziesiątym dziewiątym razie.
-Mam zaczynać?-spytał jedynie z uprzejmości. Najpierw dopalił papierosa, wszak nie spieszyło mu się nigdzie, nie marzł wcale. Są pewne zalety posiadania niestandardowego układu metabolicznego. Zgasił peta przygniatając go do ściółki butem. Pożar w lesie byłby zajmujący, lecz ciężko by się przy nim liczyło ile to już razy udało mu się odpalić ową zapalniczkę. Tak więc zaczął, przypatrując się przy tym Day. Na srebrny prostokąt pomiędzy swoimi palcami, wydawało by się, nie zwracał uwagi. Posiadał ją od tylu lat, że znał każdą krawędź i wgięcie na pamięć, toteż mógł obsługiwać ją bez parzenia. Pewność siebie go kiedyś zgubi. Czyżby właśnie teraz?

Anonymous - 21 Sierpień 2011, 17:34

Po kobietach można się spodziewać naprawdę wszystkiego, są tą bardziej nieprzewidywalną częścią Wszechświata i nikt nie powinien tego podważać. Robią wiele dziwnych, nielogicznych rzeczy, które mężczyznom zwyczajnie nie mieszczą się w głowie, co same kobiety chlubnie zwykły nazywać szerszymi horyzontami myślowymi. Mimo wszystko pozostają tylko drobnymi kruszynkami, które, czy chcą, czy nie chcą, czasem potrzebują pomocy. Day właśnie teraz potrzebowała i otrzymała takową w postaci ciepłego płaszcza a otwierając cały wachlarz swojego kobiecego braku logiki, zamiast sprawdzać, czy nie ma tu żadnej pułapki po prostu założyła go na plecy. Zupełnie zapomniała o tym, że stoi przed nią zapewne mało normalny mężczyzna, który w każdej chwili nieuwagi może zrobić jej coś niedobrego, ba, może nawet chciał wykorzystać stratę czujności kobiety spowodowaną otrzymaniem odzienia na swoją korzyść. Trudno się jej jednak dziwić, bo kiedy jest przeraźliwie zimno naturalnym odruchem jest okrycie się ciepłym materiałem jak najszybciej, bez marnowania czasu na przeszukiwanie jego zakamarków w celu odnalezienia niebezpiecznych przedmiotów. Chociaż tutaj bardziej można było się obawiać samego mężczyzny, który z kolei wykazał nieprawdopodobną wyrozumiałość i zamiast raz na zawsze pokazać Day, że tracenie z oczu przeciwnika nie jest najlepszym pomysłem spokojnie zajął się odpalaniem zapalniczki. Dopiero gdy zaczął dziewczyna zorientowała się, że w istocie powiedziała "dziesięć razy więcej" zamiast, jak miało to się odbyć w wersji pierwotnej "o dziesięć razy więcej" i szczerze mówiąc nie na żarty ją to zmartwiło. Wiedziała, że akurat zapalniczkę może odpalić nawet i tysiąc razy bez przerwy i jedynym jej ograniczeniem są palce, nie zaś moc przedmiotu, ale zawsze przecież coś mogło pójść nie tak, prawda?
Ten strapiony wzrok skierowała na mężczyznę dopiero wówczas, gdy ten zaczął ich kolejny zakład. Pierwszy już wygrała, jeśli i z tego wyjdzie zwycięsko będzie śmiało mogła poszczycić się wynikiem 2:0 na tablicy "Day kontra arogancki, zboczony i mający nierówno pod sufitem nieznajomy".
-Fascynujące, prawda? Zawsze marzyłam o mieszkaniu w lesie, a teraz w tym właśnie lesie rozpaczliwie staram się zdobyć nocleg u chorobliwie aroganckiego faceta, któremu brakuje wszystkich klepek... - westchnęła, odgarniając leniwie włosy z czoła, jednak nadal nie spuszczała wzroku z zapalniczki. Ciekawym było to, że nawet nie dostrzegła jego bagatelizowania sprawy, objawiającego się niepatrzeniem na przedmiot, a sama zainteresowaną tak bardzo absorbowała najpierw rozmowa, potem zakłady, że obrażenia ręki nie tyle co nie zauważyła, a zwyczajnie zapominała zapytać. Należy także wspomnieć o kolejnej cesze, jaką dodała do jego asortymentu, tym razem po otrzymaniu płaszcza. Było jej tak zimno, że wprost nie dała rady się odgryźć, ale i tak szerzej otworzyła oczy, kiedy na jedną chwilę zabrał jej rzecz z zasięgu ręki. Nieznajomy był więc przebiegły i miał szalenie dobry refleks, co oczywiście wybitnie działało na niekorzyść Dayaniry. Wszystko to kłębiło jej się w głowie w tak niesamowity sposób, że trudno było dziewczynie sklecić porządne zdanie, całą swoją uwagę skupiała bowiem na gromadzeniu informacji o mężczyźnie i liczeniu, ile razy uda mu się odpalić zapalniczkę. Przy jedenastym razie zaczęła nerwowo przełykać ślinę, wszak każdy kolejny ruch dodawał dziesięć ruchów do jej próby. I nagle, jakby z nieba spadło na nią błogosławieństwo. Przedmiot zaciął się przy szesnastym odpaleniu, co sprawiło, że pojawiła się przerwa między tym a siedemnastym razem włączenia ognia. Niby zwykły zastój, być może coś nie zaskoczyło, iskra, cokolwiek, ale...to odjęło czterdzieści oczek w jej kolejce. Uśmiech, który zaczął narastać w chwili potknięcia się mężczyzny zaczął niewyobrażalnie narastać, mimo, że do uzyskania noclegu nadal pozostało jej sto sześćdziesiąt odpaleń.
-Poproszę - wyciągnęła rękę w jego stronę z miną człowieka, który przed chwilą dowiedział się, że ma szanse na nagrodę Nobla. Kiedy już się przygotowała, wstała z miejsca i z największą pewnością siebie podeszła do cienia na odległość może pół kroku i zadzierając głowę do góry spojrzała nań z wyrazem nieopisanej wyższości.
Ten moment musiał trwać wieki, w końcu odpalenie zapalniczki taką ilość razy nie należy do najszybszych sytuacji na świecie. I tutaj pojawia się najbardziej nieprawdopodobne z pozoru zdanie: bez problemów udało jej się wykonać zadanie. Sztuczka tkwiła w tym, że Day nie odpalała zapalniczki do końca uczciwie. Cóż, władza nad elektrycznością to moc, która nie raz nie dwa uratowała dziewczynie skórę. I tym razem, gdy tylko czuła pod palcami, że płomień może nie zaskoczyć dopomagała mu maleńką iskierką, która jak w walce jest bezużyteczna, tak teraz zapewniła jej dom na kolejne dwadzieścia cztery godziny. Swoje zadanie wykonywała bez przerwy prawie dziesięć minut, więc w bezruchu naprawdę mogło wyglądać, jakby trwało wieczność, a jednak po jego sukcesie dziewczyna ocknęła się jak nowo narodzona.
-I co? Dalej jesteś taki cwany? - spojrzała nań przysuwając się jeszcze o kilka centymetrów do przodu, oddając tym samym zapalniczkę. Czuła, jakby mogła teraz zawładnąć całym światem. I ta wizja ciepłej kąpieli...Raj.
-To w którą stronę ten twój dom? - zapytała z uśmiechem małej dziewczynki, która właśnie dostała piątkę w szkole i pędzi się tym osiągnięciem pochwalić spracowanym rodzicom pokładającym wielką nadzieję w jej edukacji. Wygrała. A on nie może się domyślać dlaczego. A nawet jeśli...w końcu nic nie wspomniał o używaniu mocy, tak?

Anonymous - 21 Sierpień 2011, 18:09

Podsumowując wywód szanownej koleżanki narratorki: kobiety są nieprzewidywalne. Obłąkani też są nieprzewidywalni, stąd prosty wniosek, że obie grupy coś łączy - np. brak logiki. Kto normalny w imię mody będzie zadręczał swoje stopy butami, które nadają się jedynie do oglądania bądź przybijania gwoździ, potocznie nazywanymi szpilkami? Niezależnie od tego jak wyglądają niewinnie nie należy dać się zwieść na manowce ani butom zakończonym szpikulcem, ani kobietom. Ingravo hołdował tej zasadzie: nigdy nie można go było spotkać w obcasach ani nigdy nie powierzył swojego życia kobiecie. Wykorzystywał przedstawicielki płci pięknej, traktował jako rozrywkę, coś co ubarwi nudną noc, jednak nie zwierzał im się z sekretów ani nie nawiązywał bliższych relacji. Układ pozostawał jasny.
Wyjątkiem było jego obecne zachowanie: nie zastawił żadnej pułapki, po prostu dał jej ten cholerny płaszcz, pozbawiając się tym samym widoku wzgórz upstrzonych gęsią skórką. Czyżby nie działał w swoim interesie? Ależ skąd! Dzięki temu uśpił jej czujność, podwoił jej zadowolenie z siebie. Dostała okrycie, stopniowo powinno jej się robić cieplej. Nie zamierzał jednak rezygnować z odzienia, chciał je odzyskać w niedługim czasie. Nie będzie jej odprowadzał pod drzwi hostelu, bo to nie po drodze. Zostaje więc zakład.
Pytanie tylko kto naprawdę był zwycięzcą. Wszak to w jego łóżku lądowała bezdomna młódka, w dodatku zafascynowana nim i gotowa się tego wypierać po wsze czasy. Ciekaw był jak pachniała jej skóra, jakiego smaku była krew płynąca w żyłach Day. Powstrzymywał się jednak przed sprawdzeniem tego. Nie miał dziś ochoty na mord. Noc była taka spokojna, po co zakłócać ją hałasem ostatniego tchnienia? Nie mówiąc już o tym, że panienka upaćkałaby mu płaszcz swoją krwią.
-Nie boisz się obłędu?-zapytał mając na myśli siebie. Wszak narzekała na jego cechy, kolejno odkrywała wady i zdawała sobie sprawę z tego jaką miał nad nią przewagę. A jednak walczyła o nocleg w jego łóżku. Zimno musiało jej się rzucić na zdrowy rozsądek. Możliwe też, że nie była świadoma ryzyka. Wszak nie powiedział jej jeszcze, że jego pokój mieści się w rezydencji najgorszych mętów i szaleńców z Krainy Luster. Zdecydowana odmiana dla panienki pochodzącej z luksusowego dworu.
Zmarszczył lekko brwi, kiedy za siedemnastym razem zapalniczka zawiodła. Nie ten dzień, może jej też zaszkodził chłód panujący na dworze i aura wszechogarniającej wilgoci? Lato odeszło już dawno, a jesień powoli opanowywała lase i miasta, nadając krajobrazowi melancholijny charakter. Oddalając się od rozmyślań na temat pory roku i ponurej aury panującej dookoła nich podał zapalniczkę dziewczynie. Miała niebywale zadowoloną z siebie minę, aż zabawnie było to obserwować.
Obserwowanie jak odpala zapalniczkę po raz enty było nudne. Przestał w końcu liczyć, nie wątpiąc, że zachowa się uczciwie. Na tyle ją rozgryzł, wszak to arystokratka z dobrego domu. Honorowa innymi słowy. Gdy sto sześćdziesiąty płomień rozbłysł na chwilę w powietrzu Koszmar skomentował to tylko ziewnięciem.
-W zasadzie... to tak. W końcu ja wiem gdzie idę.-odparł na pytanie odbierając od Day swoją własność. Dzięki jednemu pstryknięciu wywołał płomyk, który przy pomocy swoich zdolności uformował w kulę oświetlającą im drogę. Podejrzewał, że dziewczyna nie będzie chciała co i rusz się potykać w wszechogarniającej ciemności. Tym samym dał jej do zrozumienia, że właściwie wygrała za jej pozwoleniem, co stanowiło doskonały materiał do rozmyślań przez całą drogę w stronę siedziby Karcianej Szajki. Skoro kontrolował płomień mógł bez trudu udaremnić jej starania tak? A może nie? A jeśli tak to czemu tego nie zrobił?
Szedł prosto przed siebie mając pewność, że dziewczyna idzie za nim, korzystając z oświetlonej przez płomień ścieżki. Droga nie powinna zająć im dużo czasu, szanse na to, że wpadną na kogoś interesującego o tej porze są znikome. Fakt, jest kawałek do przejścia, lecz Cień narzucił odpowiednie tempo marszu i nie zwalniał nawet przy marudzeniu powłóczącej nogami bezdomnej dziewczyny. Mogła najpierw spytać jak to daleko.

[zt x2]

Anonymous - 30 Styczeń 2012, 21:52

Brodziła wśród trawy i niezliczonych ilości niskich malinowych krzaczków. Jej nozdrza poruszały się intensywnie, wdychając słodki zapach owoców i świeżej trawy. O tak, Jeanelle zdecydowanie lubiła przyrodę. Najpewniej większość z owych roślinek była poznaczona maźnięciem lisiego futra, którego właściciel niepostrzeżenie przemykał do gęstszych drzew; lub też ptasim skubnięciem wygłodniałego bądź nęconego zachęcającą wonią przedstawiciela tegoż gatunku. Na jej oblicze wstąpił nikły uśmiech na owe przemyślenia. Kapeluszniczka w końcu rozejrzała się, uważnie badając fragmenty otoczenia w poszukiwaniu sylwetki, obojętnie, zwierzęcej albo człowieczej. Nie dostrzegłszy niczego takiego, westchnęła cicho, po czym padła niespodziewanie na ziemię, z charakterystyczną sobie zbytnią gwałtownością. Pewnie potencjalny króliczy obserwator dostałby palpitacji serca, z racji wzmożonej płochliwości owych stworzeń, ale na szczęście tego królika był on oddalony wystarczająco od miejsca jej spoczynku.
Podwinęła kolana pod siebie, zsuwając ze stóp lakierki. Umościła się wygodnie pomiędzy malinami, a następnie zadarła głowę w górę, prawdopodobnie ponownie doszukując się na nieboskłonie śladu czyjejś obecności.
Było tutaj zdumiewająco pusto. Zazwyczaj podobne miejsca tętniały życiem, obecnie natomiast musiało się to przerodzić w stwierdzenie "winny nim tętnięć". Może wszystkie istoty postanowiły skryć się w gąszczu, jakby przeczuwając smród ziejący od rasy humanoidalnej, a może też po prostu obawiały się Kapeluszniczki? W każdym razie, wzmiankowana przymknęła oczęta, w które wpijały się uporczywie słoneczne promienie. Skądinąd odnajdywała w obcowaniu z nimi przyjemność, związaną z przyjemnym wrażeniem ciepła, lecz delikatne gałki zwyczajnie nie były oswojone z nimi na tyle, aby móc wpatrywać się w nie w nieskończoność.
Zapowiadała się ładna pogoda. Zwiastowało to nieszczęście, czy nie tak? Przekręciła głowkę, spoglądając na świat pod z lekka dziwacznym kątem.
Ciekawe, czy ktoś raczy tu zajrzeć. Ciekawe, jak... Zdjęła wzrok z najbliższej, apetycznie wyglądającej maliny, która wśród licznej familii zwisała z gałązki, upstrzona paroma listkami. Osunął się on na plamę ciemności wśród zalanego słońcem obszarze. W jej oku pojawił się niepokojący błysk. Lgnęła do ciemności. A ona odnajdywała upodobanie w okrywaniu swymi rozczapierzonymi palcami najcudowniejszych skarbów. Jak się miało okazać, słusznie podejrzewała, gdyż właśnie tam rosły sobie, odizolowane od innych i napawające się swą samotnością osobliwe krzaki, rodzące same rozkosze dla podniebień.
Chwyciła w palce buciki z szelmowskim uśmiechem, po czym poprawiła niedbałym ruchem cylinder i zaczęła kroczyć ostrożnie w leśnych głębinach. Pragnęła dotrzeć do najcudowniejszych malin, oczywiście nie mając zamiaru przejąć się ich ewentualną dziwnością, na przykład irracjonalnymi kolorami lub podobieństwem w tym względzie do muchomora. To było wysoce możliwe, w końcu Kraina Luster słynęła z takich wybujałych rzeczy, nieprawdaż? Równie dobrze mogła natrafić na maliny wielkości dorodnego jabłka, w dotyku przypominające jedwab czy aksamit, lub na okazy wielkości główki od szpilki, posiadające do tego niebywałe barwy. Chociaż, ów las wydawał się wyjątkowo senny i spokojny, niczym drzemiące zwierzę w błogim nastroju, toteż mógł negować wszystko, co próbowało wybić się jakoś na tle jego fragmentów. Nikt nie rzekł wszelako, że nie zamieszkiwał go żaden pradawny duch, który to preferował barwy naturalne i mierziła go nawet zapowiedź zbliżenia się Kapeluszniczki, będącej stanowczo za żywą jak na jej tymczasową opinię o tym lesie.
Natrafiła na kolejną nierówność terenu i jej noga zsunęła się w dół. Ręka Jeanelle desperacko zacisnęła się na najbliższej gałęzi jednego z wielu, nieszczęsnego drzewka, a lakierki upadły na soczyście zieloną trawę.
- Niemądra Zoe - wyszeptała do siebie z dozą politowania, otrząsając się tylko chwilowo z otępienia. Gdy mrok całkowicie wziął ją w swoje objęcia, jej dłoń machinalnie starała się ją złapać. Tak oto strużka cienia oplotła się wokół jej palca i potem szyi, a posiadaczka tegoż palca zaśmiała się krótko.
Zwykle poświęcała się danym kwestiom bez reszty, nic więc dziwnego, że raczyła uczynić podobnie także w tym momencie. Nie było to dla niej szczególnie pomyślne, ponieważ wylądowała ostatecznie na ziemi z gniewnym sykiem, który przywodził na myśl rozjuszonego węża. Nie w jej typie były siarczyste przekleństwa czy też ledwo tłumione obelgi kierowane do osądów przeznaczenia, choć na dłuższą metę było to niemal tym samym; fortunnie dla Kapeluszniczki upadła pomiędzy upragnione, pnące się ku niebu krzaki, układające się w fascynujące zawijasy. Mogły lawirować tak w poszukiwaniu słońca, ale skoro od zawsze dorastały w ciemnościach nie mogła być tego niezbicie pewna. Podparła się na łokciach i zaczęła beztrosko wywijać nogami, nie zważając przy tym na przechylający się niebezpiecznie kapelusz. Aż dziw, iż nie spadł po uderzeniu z niekoniecznie silnym impetem w ziemię.
Jej myśli plątały się po nader radosnych tematach, pozwoliło to jednak wyciec pewnym wątpliwościom. Czego mogła spodziewać się od takich tajemniczych malin? Mogły być nasączone trucizną, i uśmiechnięta Kapeluszniczka nawet nie zarejestrowałaby momentu, w którym uleciałoby z niej tchnienie, zatracając się w rozkoszy ich smaku. Tak właśnie miało być, przyćmiewające umysł, niepozorne, przepyszne...
Zaczęła się podnosić, aż znalazła się w klęczkach, wtedy nie zawahała się już więcej przed sięgnięciem po pierwszy z brzegu owoc i wepchnięciem go sobie do ust. Był naprawdę wyśmienity i Zoe zdumiała się, że nie zapuściła się wcześniej w owo miejsce. Może nie czyniły tego rzesze mieszkańców Krainy, wskutek czego informacja o olśniewających malinach nie docierała do uszu wszystkich?
Dość szybko nabrała ochoty na następną malinę, i jeszcze kolejną, a potem jeszcze kolejną, i kiedy oparła już plecy o pieniek karłowatego drzewa, który bardziej niż dawał jej oparcie wpijał się w grzbiet, nie omieszkała umazać sobie sokiem palców prawej ręki w wiadomy sposób.
Tak prawdę mówiąc nie pogardziłaby jakimś towarzystwem. Do tej scenerii pasowałby jakiś nietoperz ze zwisającym bezwładnie skrzydłem lub sczerniała lustrzana maszkara.

Anonymous - 31 Styczeń 2012, 12:48

Nie sądził, że jego spacer będzie tak owocny. Przechodząc w pobliżu tego miejsca wyczuł zapach malin. Od razu w jego głowie zaświeciła się zielona lampka. Oznaczała ona ni mniej ni więcej - wyżerka. Kapelusznik uwielbia słodkości, no i owoce rzecz jasna. Maliny, należą do jednych z ulubionych dobroci Scotty'ego. Nic więc dziwnego, że zboczył z obranej drogi i wszedł na tę ciemną ścieżkę. Na jego ciemnych ustach widniał uśmiech. Nie dość, że pachniało tak cudownie to jeszcze było ciemno. Mrok, tak przez niego uwielbiany i szukany. Czarnowłosy nie lubił światła. Nie znajdzie się więc go wylegującego na plaży. Czy też na odsłoniętym terenie w ciepłe słoneczne dni. Toteż dziękował niebiosom za tę ścieżkę. Ciemność mu nie przeszkadzała. Stawiając kolejne kroki nie widział żywej duszy. Kompletna cisza, nawet żadnego szumu wiatru. Czy szelestu zwiastującego, że jakiś uszaty czmychnął do swojej nory. Nie usłyszał też nagłego zrywu, świadczącego iż przeraził śmiertelnie jakiegoś rogacza. Nawet nie słyszał treli ptaków, co nieco sprawiało iż było tutaj smętnie. Zdawałoby się, że takie miejsce powinno tętnić życiem a tu, pustka.. No może nie dosłownie bo była przecież roślinność, chodzi tutaj bardziej o istotę żywą, świadoma swoich ruchów. Bo mimo iż rośliny w pewien sposób także były żywe to nie można powiedzieć aby wiedziały co robią czy też kierowały swoimi ruchami. Ich istnienie można porównać do wegetacji. Wbrew pozorom bardzo ważnej, więc nie można umniejszać ich znaczenia w świeci. Wszak to one żywiły ludzi i zwierzęta, wszystkie inne stworzenia. Roślinność to dla wielu stworzeń pożywienie a jak wiadomo gdy zabraknie jednego elementu łańcucha pokarmowego wszystko się sypie. Cały system upada i następuje koniec, definitywny.
Wysokie trawy, przez jakie chwile brnął, wcale go nie zraziły. Widząc krzaki malin uśmiechnął się nieco szerzej, jak zwykle tajemniczo. Złote oczy zmrużyły gdy wziął jeden z liści między palce i powąchał. Ten zapach oszałamiał. Mimo, że to był z pozoru niezbyt pięknie wyglądający liść. Woń jaka docierała do nosa podobała się ciemnoskóremu. Bo kto powiedział, że to co czuć w lesie jest brzydkie. Kto by pomyślał, że taki liść może mieć ładny zapach. Takie miejsca działały kojąco na psychikę Scypiona. Wszak ciągłe opiekowanie się siostrą może być uciążliwe. Czasem więc potrzebuje takich wypadów na łono natury. Gdzie może się wyciszyć, w spokoju kontemplować otoczenie. Nie żeby dbanie o Lullaby mu przeszkadzało, to była jego świadoma decyzja. Mimo iż był wtedy młodzikiem to miał świadomość w co się pakuje. Co jednak nie zmieniało faktu, że często po prostu go to wykańczało. Od śmierci ojca i powrotu do Krainy Luster dużo czasu nie minęło. Miał też poparcie w Diegu, który o dziwo pomimo sędziwego wieku trzymał się bardzo dobrze. Tak więc w chwili obecnej miał trochę więcej swobody, co nie ukrywając było pomocne. Miał trochę więcej czasu dla siebie. Nie musiał się martwić czy pod jego nieobecność mała złośnica czegoś nie wywinie.. Ile to razy wracając o domu w kuchni zastawał bałagan, zaś wśród tego wszystkiego jej uśmiechniętą twarz. Z miną jaką oświadczała - "chciałam Ci przygotować obiad". Te wspomnienie było bezcenne. Naprawdę Lu potrafiła dać w kość, miała mała charakterek. Wiedział więc iż w przyszłości nie da sobie w kaszę dmuchać i jej wybranek będzie miał utrapienie. Przynajmniej miał świadomość, że nie trafi na jakiegoś delikwenta co lubi pomiatać innymi, nie chciałby tego. Wracając jednak do tego co się dzieje tutaj i teraz, Złotooki stawiał kolejne kroki szukając jakiejkolwiek oznaki życia, najmniejszego odgłosu świadczącego o czyjejś obecności. Jego mina była nieco skupiona i jakby wyrażała zamyślenie. Jak zaś mężczyzna się prezentował? No elegancko. Biała koszula a na nią narzucona kamizelka, to ozdobione dosyć ładnym halsztukiem . Na to wszystko nałożył marynarkę. Dolną część ciała odział oczywiście w bieliznę oraz spodnie opinające się na jego długich i zgrabnych nogach, ale bez przesady oczywiście. Do szlufki spodni miał przyczepiony zegarek, srebrny a ten jest prezentem od wspomnianej wyżej siostry. Cała tarcza wraz z wskazówkami była wsunięta w kieszeń. Łańcuszek więc nawet radośnie od czasu do czasu pobrzękiwał. Na nogach ładne pantofle komponujące się z całością. Nie miał jednak swojego cylinderka, uważał iż nie będzie mu potrzebny toteż został w domu. Dłonie zaś ozdobione były rękawiczkami. Prezentował się bardzo dobrze..
Nagle usłyszał, tak to było to. Ktoś tutaj na pewno się kręcił. Mruknął więc coś pod nosem i swoje kroki skierował właśnie tam. Wśród krzaki malin. Tam dostrzegł karłowate drzewko i.. Dziewczynę która w najlepsze zajadała się malinami. To sprawiło, że Scotty mimowolnie parsknął śmiechem. To było urocze, no bo niewiele osób pokusiło by się aż tak głęboko szukać owoców. Sam Scotty też by miał lenia pod tym względem. Złożył jedną z dłoni na biodro a drugą podrapał się po podbródku. Zastanawiał się czy to aby bezpieczne miejsce dla takiej osóbki jak ona.
- No proszę co za determinacja panienko..
Z jego ust wydostał się kolejny chichot, uśmiech jaki jej zaprezentował był nie do odgadnięcia. Tajemniczy i mający w sobie coś.. magicznego? Tak zdecydowanie sama persona ciemnoskórego była tajemnicza. Nawiązując do maszkary. Może i był sczerniały patrząc pod względem skóry, no i pochodził z Lustrzanej Krainy ale.. Maszkara na pewno nie był, tak przynajmniej mu się wydaje. Spoglądał na nią oczami o barwie płynnego złota i czekał na reakcję. No może być zabawnie. Chciała towarzystwo to ma. Drugi kapelusznik się jej napatoczył.

/Odnośnie malin właśnie piję zieloną herbatę z malinami XD



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group