Anonymous - 6 Kwiecień 2012, 13:32 Jakimś dziwnym sposobem udało jej się dobiec tak daleko. Od pamiętnego dnia przybycia do tej krainy, las stał się dla niej tajemniczym miejscem, a nawet lekko niepokojącym.
Wytrwale uciekała przed goniącym ją potworem. Jej determinację potęgował strach przed tym co on może jej zrobić, oraz chęć życia.
Z czasem głos zaczął słabnąc. Trochę ją to uspokoiło, ale z drugiej strony wiedziała, że nie może teraz stracić ostrożności, przecież on może specjalnie zachowywać ciszę, by później ją dopaść. Niestety, siły zaczęły ją opuszczać, z każdym krokiem miała ich coraz mniej. Jej bieg stawał się coraz wolniejszy, aż wykończona upadła na ziemię. Jak miło by było wreszcie odpocząć. Ta myśl była bardzo kusząca, lecz nie mogła sobie na to pozwolić dopóki nie będzie bezpieczna. Pomimo wyczerpania zebrała się w sobie i ostatkiem sił zaczęła czołgać się, w poszukiwaniu schronienia. Parę metrów dalej dostrzegła drzewo o pustym pniu, w którym mogłaby się ukryć.
Kiedy w końcu do niego dotarła, wślizgnęła się do jego i usiadła, opierając się o pień. Ayumi była kompletnie wyczerpana, nie wiedziała czy w razie powrotu tego stwora miałaby jeszcze jakieś szanse. Na pewno podjęła by jakieś działania, lecz teraz nie byłoby tak efektywne. Tak bardzo potrzebowała odpoczynku... dała by wszystko by móc spokojnie odpocząć. Jednak uczucie niepokoju nie pozwalało jej na to. Gdyby tu była je Pani... ta cudowna, ciepła kobieta, przy niej wszystkie smutki rozpływały się w mgnieniu oka.
- Och, Ayumi nie bój się, to tyko piesek sąsiadów. On jest bardzo miły, może kiedyś będziecie mogli pobawić się razem - powiedziała starsza pani. Jej głos był tak łagodny i pewny, że Ayumi nie mogła jej nie wierzyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że kotka po prostu się go bała. On był taki żywiołowy i nieprzewidywalny, a do tego to szczekanie, które tak drażniło jej czułe uszy.
- Proszę zajdź już z tego drzewa - ponaglała ją.
Kotka przy swojej pani czuła, że jest bezpieczna. Chętnie weszła niżej, a kiedy była już w zasięgu ramion kobiety, ta wzięła swoją pupilkę w objęcie. Ayumi to uwielbiała, dłonie Pani były zawsze takie ciepłe i miękkie. Przy niej niczego się nie bała, wiedziała że nic jej już nie grozi. Potem poszyły do domu, a tam Pani bawiła się z nią i poczęstowała kotkę jej ulubionym przysmakiem.
Jak bardzo teraz Jej potrzebowała. Było to jedno z wielu miłych wspomnień, z czasów mieszkania z Panią. Teraz jednak wywołało u niej melancholię, okropne uczucie samotności i pustki. Czy w tym świecie znajdzie kogoś, kto mógłby zapełnić tą lukę, uleczyć ranę wywołaną stratą najukochańszej dla niej osoby? Z oczu dziewczynki zaczęły płynąc wielkie łzy. Przecięły one ślady ziemi na jej twarzy, trwożąc dwa kanaliki. Ayumi nie zawracała już uwagi na to co dzieje się wokół niej. To wspomnienie wzbudziło u niej tak silne emocje, że nie była w stanie nad nimi zapanować. Zawsze starała się je tłumić, lecz teraz ze względu na „sprzyjające” okoliczności, czarka wreszcie się przepełniła i trapiące ją czucia przejęły nad nią władzę.Anonymous - 8 Kwiecień 2012, 19:32 Tym sposobem, samotna, opuszczona i mocno obolała kotka siedziała ukryta w pustym pniu. Dawał on lekkie poczucie bezpieczeństwa ale chyba tylko dla tego, że mogła oprzeć swoje plecki o coś stałego, mając nadzieję że cienka, wyschnięta kora będzie stanowić dostateczną osłonę.
Zziębnięta i głodna, nieświadomie pogrążyła się we wspomnieniach, całkowicie tracąc poczucie czasu. Gdy wreszcie doszła do siebie nie była już pewna czy minęło zaledwie kilka minut czy może parę godzin. Za niewielką szczeliną, przez którą się tu wślizgnęła było już ciemno, co oznaczało że nastał wieczór, słońce chyliło się ku zachodowi i niebawem będzie noc. Sama myśl o tym, sprawiła że dziewczynkę przeszyły dreszcze, nie mogła tu zostać, ale gdzie się podziać?
Przecierając zapłakane oczka nabrała nieco ostrości i spojrzała po raz kolejny przez ową szczelinę. Dopiero teraz zauważyła jakieś światło w oddali. Po chwili gdy obraz wyostrzył się na tyle by mogła określić co to jest, zauważyła że to jakaś większa posiadłość.
Na twarzy wykwitł delikatny, draży mimowolny uśmiech, może tam uzyska pomoc? W końcu co jej pozostało? Albo zostanie tu na noc, tylko co później? Albo ruszy w tamtym kierunku. Nie miała zbyt wiele do stracenia za wyjątkiem własnego tak cennego życia i chyba mądrzejszym pomysłem będzie dostanie się tam niż próba obrony go tutaj...Anonymous - 9 Kwiecień 2012, 20:47 Była tak pogrążona w wspomnieniach, że nie zauważyła nawet kiedy zrobiło się ciemno. Ile to czasu już przesiedziała? Kiedy już się uspokoiła, wyjrzała przez szczelinę w pniu. Ciemność nie była dla niej problemem. Po chwili dostrzegła światło gdzieś w oddali. Jej serduszko napełniła nadzieja. Gdyby udało się jej tam dojść. Może otrzyma tam pomoc? Tylko czy uda jej się tam dotrzeć? Lecz co przeszkadza spróbować? Wizja zostania tu na noc nie napawała jej optymizmem, nie wiadomo przecież co może się tu kryć? A co jeśli ten stwór wróci? Albo wywęszy ją jakiś inny, gorszy potwór? O nie, nie miała najmniejszej ochoty tu siedzieć i trząść się o swój los. Pora działać! Mimo że była okropne zmęczona, obolała i głodna, znalazła w sobie siłę by wyruszyć w drogę.
Kotka wyszła z pnia i ruszyła chwiejnym, wolnym krokiem. Nie miała w sobie zbyt wiele sił, lecz chwile odpoczęła i zawzięcie postanowiła dotrzeć do obranego celu.
[zt]Anonymous - 23 Lipiec 2014, 13:27 Wheatley dobrze znał ten kawałek lasu. W końcu wiele razy tędy przechodził i wiedział dokładnie, gdzie co jest. Albo przynajmniej gdzie są te wrota...
- Jak to było... Najpierw w lewo, potem prosto, potem jeszcze raz w lewo, a dalej ciągle skręcać w prawo... Chyba coś pomieszałem. Jak to szło...
Kapelusznik chodził tak po lesie, non stop próbując sobie przypomnieć drogę do wrót. Nagle potknął się o jakiś kamień i padł jak długi na ziemię. Który to już raz?
Podniósł się, otrzepał i zaczął się na spokojnie rozglądać. Po kilku minutach jego świecące ślepia ujrzały między drzewami coś, co ewidentnie było wrotami.
- Są! - krzyknął radośnie, po czym ruszył sprintem w ich stronę. Dotarłszy do wrót, otworzył je i wkroczył do środka.
[zt]Anonymous - 15 Grudzień 2014, 14:11 Nawet jej szybki chód nie uchronił jej przed zmrokiem. A miała taką nadzieję, że znajdzie się tu, jak i znajdzie odpowiednie miejsce do rozłożenia prowizorycznego obozowiska przed jego nastaniem. Pasowało jej znaleźć dość wysokie drzewo o grubych, rozłożystych gałęziach, trudne do wspinaczki.
- Cholera... i co teraz, co Tyzi?- powiedziała do małej wróżki zrezygnowana, trochę zirytowana brakiem odpowiednich drzew do wróżki, brzęczącej jej obecnie nad uchem.
Dziwne. Całe spotkanie przesiedziała z dala od Jo i Colda, co było dno niej niepodobne. Ale to może i dobrze? Estris mają to do siebie, że nie są raczej przyjazne dla obcych.
Tyzyfone, bo tak miała na imię mała Estris, syknęła, siadając w końcu na ramieniu Didime, która cały czas szła niezmiennym tempem prze siebie. Gdzie? Cóż, na przód, tam, gdzie znajdzie jakieś dobre miejsce.
- Wiem, ja też. Znajdziemy miejsce i zabierzemy się za jedzenie -powiedziała, wzdychając. Miło jest czasami porozmawiać. Nawet jeśli adresatem jest agresywna wróżka, i do tego nie odpowiada ona na zadane pytania dosłownie. Ale pomaga przynajmniej nie popaść w psychozę i osamotnienie.
Ową Estris Didime znalazła stosunkowo niedawno- kilka miesięcy temu miała okazję widzieć cały rój jej podobnych w akcji, gdy siliły się jeszcze żyjącym chwilkę temu zwierzęciem. I pewnie siliłyby się dalej, gdyby inne, większe zwierze nie postanowiło ich przegonić. Reszta uciekła, ale jedna została zraniona. Didime, jako przykładny obrońca zwierząt, zabiła atakujące zwierzę, bo akurat była głodna. A że chciała przyjrzeć się tej dziwnej istotce z bliska, to można powiedzieć, że upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu.
Kto by pomyślał, że wystarczy trochę krwi takiej dzikuski jak Didime, by Estris wróciła do zdrowia, i, co więcej - postanowiła pozostać z Jo?
Im głębiej w las, tym dla Didime lepiej. Przynajmniej ona tak uważała. Dużo zwierzyny, więc nie pomrze z głodu, a jednocześnie nie zapuszczają się tam osobniki ras okołolustrzanych. Nie o tej porze dnia.
Na szczęście, jej poszukiwania nie trwały już długo. Znalazła ona drzewo, może nie wysokie, ale z wytrzymałymi gałęziami, które znajdowały się wysoko, niedosięgalne dla innych. Chyba, że będą mieli skrzydła, jak Didime.
Estris wzbiła się w górę, jakby wyczuwając, że to będzie jej miejsce zamieszkania na najbliższe dni. Joanna w tym czasie położyła na ziemi prowizoryczny tobołek z swoim dobytkiem życia i zaczęła rozglądać się za gałęziami lub czymkolwiek, co mogłyby posłużyć jej w późniejszym czasie różnorako.Anonymous - 16 Grudzień 2014, 19:58 Zboczył z głównej ścieżki i kierował się w głąb lasu.
Parasol miał złożony, aby nie przeszkadzał mu w przedzieraniu się przez gąszcz. Na głowie miał za to kaptur, który chronił go przed wiatrem.
Mimo swojego wzrostu zwinnie omijał ostre gałęzie i przeskakiwał wystające korzenie. Stanął na dość dużym głazie i rozglądnął się.
- Mogliśmy trzymać się ścieżki, Giselle. – mruknął do parasolki.
Spojrzał w niebo, aby zorientować się w kierunkach, ale niestety było ono zasłonięte przez korony drzew.
- Doprawdy, to nie mój dzień... Noc… tak, noc. – szepnął i zeskoczył ze skały.
Poruszał się bezszelestnie, odliczając kolejne kroki, by się nie zgubić.
Wyciągnął z kieszeni fiolkę i zamoczył w niej palec. Narysował na drzewie znak i poszedł dalej. To tak na wszelki wypadek, gdyby jednak się zgubił.
Szedł cały czas przed siebie, co jakiś czas znacząc kolejne pnie. Miał nadzieję, że w końcu przedrze się na drugą stronę lasu.
Nie gonił go czas. Wręcz przeciwnie. Miał go aż nadmiar.
W końcu nie miał wyznaczonej destynacji. Szedł przed siebie, nie wiedzą dokładnie, gdzie skończy.
W prawdzie nie był teraz pewien niczego. Rozmowa z tamtą przypadkową dziewczyną przytłoczyła go. Czy rzeczywiście jedyne, co ma to nadzieja? W dodatku tak złudna?
Zdążył zauważyć na przestrzeni trzydziestu lat, że szansa na znalezienie Parasolników jest mała i niknie z dnia na dzień, ale nie mógł przecież odpuścić.
To by oznaczało, że zmarnował większą część swojego życie, a co gorsza…
Że jest sam.
Nie dopuszczał do siebie tej myśli. Czemu równałaby się jego egzystencja, gdyby to była prawda? Nie ma, dokąd iść. Nie ma, czym się zająć.
Jednostki jedyne w swoim rodzaju nie mają prawa istnieć. Natura nie zarejestrowała takich przypadków. Są one eliminowane. Natychmiast.
Gwóźdź, który wystaje trzeba wbić. Bez wyjątków.
Znów się zatrzymał, aby naznaczyć kolejne drzewo. Spostrzegł ruch i zapobiegawczo schował się za pniem. W takich chwilach umiejętność ukrycia swojej obecności była niezwykle przydatna.
Znów jakaś dziewczyna. Oby była równie nieszkodliwa, co ta, którą spotkał wcześniej.
Ma tobołek i zbiera gałęzie, co może oznaczać, że orientuje się w terenie.
Svart wyszedł zza drzewa.
- Witam, panienko. Wybacz jeśli cię niepokoję, ale byłabyś tak miła wskazać mi kierunek? - zapytał spokojnie.Anonymous - 17 Grudzień 2014, 15:55 Dzikie zwierzęta, mieszkające w lesie posiadają cały wachlarz przydatnych umiejętności. Szybki bieg, ostre pazury, mocne i ostre kły, wyczulone zmysły. I tak miała też Didime. Jej paznokcie były twarde, a sama starała się je różnymi sposobami ostrzyć, by pomagały jej w wielu czynnościach.
Jej życie opierało się na zmyśle wzroku i słuchu- przenikliwy wzrok i cholernie dobry słuch wiele razy pomógł jej wyjść z tarapatów.
Lecz teraz zawiodły. Jak mogła sobie pozwolić na to, bo ktoś zbliżył się do niej? Gdyby było to zwierze, mógłby ją ten błąd kosztować życie.
Gwałtownie odwróciła się w stronę Svarta, odruchowo chwytając rękojeść miecza, i wyciągając ją z pochwy. Miecz automatycznie powędrował do góry, skierowany ostrzem w stronę mężczyzny.
Kim ty do cholery jesteś? - pomyślała, mierząc dziwnego przybysza od stóp do głów swoimi szkarłatnymi oczętami.
Mężczyzna wyglądał na kogoś w kwiecie wieku, dobrze zbudowany, cały ubrany na czarno. Paradował sobie bez celu po lesie z parasolem. Choćby chciał, Joanna musiała uznać to za podejrzane.
On teraz też mógł zobaczyć ją w całej swej krasie - w bandażach, okrwawioną, miejscami siną i ranną, w brudnych, poniszczonych ubraniach. W jakiś sposób dziką.
Jej wzrok był odrobinę przerażający. Złość, zdziwienie i lekkie przerażenie mieszały się ze sobą, chcąc jednocześnie nie dopuścić swoich sióstr do bycia zauważonym, dlatego nie mógł pewnie jednoznacznie zakwalifikować tego, co znaczył jej wzrok.
Warknęła tylko cicho, jakby przybysz miał przynajmniej rzucić się na nią z tą parasolką, wskoczyła na pobliską skałę, i z niej odbiła się do drzewa, by wzbić się na krótką chwilę w powietrze i wylądować na jednej z niższych gałęzi ,,swojego'' drzewa. Oczywiście, całe jej dotychczasowe osiągnięcia w dziedzinie zbierania patyków spełzły na niczym bo je rozrzuciła.
- Jakbym miała radzić to jak najszybciej, jak najdalej stąd - powiedziała oschle.
Mężczyźni. Myślała że oni nie pytają się o drogę. Są za dumni by przyznać się że się zgubili.
Nie przepadała za nimi. Za wiele złych wspomnień. Musiał by wyglądać niewinnie i młodo żeby Jo w ogóle się do niego zbliżyła. Ten za bardzo przypominał Shinrę.
,,Panienko'' rozbrzmiewało w jej uszach dobre kilka minut, powodując ciarki. Ona nie jest żadną panienką! Już dawno przestała być nią dla kogokolwiek długi czas temu, i żadne znaki na niebie i na ziemi nie wskazywały na to, że będzie nią znów kiedykolwiek.
- Do końca lasu jeszcze daleko, znajduje się paniczyk niemal w samym centrum - dodała, akcentując słowo ,,paniczyk'' -Obojętnie w którą stronę pójdzie, zajmie mu tyle samo czasu. Jakbyś się postarał, to MOŻE uda ci się wyjść do świtu. Nie potrzebnie zbaczałeś ze ścieżki. - dodała, charakterystyczne prychając z pogardą na końcu.
Mężczyźni. Że też nie miał nic innego do roboty jak włóczyć się po lecie.
W tym czasie Tyzyfone, zaaferowana całym zamieszaniem, sfrunęła z drzewa, okrążyła kilka razy z prędkością pszczoły swoją ,,ofiarę'' by następnie usadowić się na karku mężczyzny i wbić swoje małe kiełki w jego kark.
- A fe! Zła Tyzyfone! Okołoludzi nie jemy! Zostaw pana! - krzyknęła, widząc jak Tyzi wgryza się w Svarta, ale zareagowała za późno. Mała Estris zdążyła już upić trochę jego krwi.Anonymous - 22 Grudzień 2014, 01:03 Zbliżał się powoli krok po kroku. Poruszał się bardzo cicho i spokojnie. Zupełnie nie spodziewał się, że dziewczyna zareaguje aż tak gwałtownie. Nie dał jej powodu, aby poczuła się zagrożona.
Zmarszczył brwi i przekręcił głowę, przyglądając się jak dziewczyna koziołkuje między gałęziami. Nie robiło to na nim wrażenia. Uznał ją za jakąś dziką mieszkankę tego buszu. Być może naruszył jej teren, gdy tego się nie spodziewała. To oznaczało, że jest słaba i się boi. W odróżnieniu od dziewczyny, Svart stał spokojnie. Był pewien, że największą moc ma ten, kto panuje nad sobą. Właśnie tak starał się działać. Każdy krok musiał być wyważony. Nie było miejsca na chaos i brak rozwagi. Owszem, wierzył, że istnieje coś takiego jak intuicja, ale przejawiała się jedynie w sytuacjach krytycznych. Gdy nie można już było polegać na niczym innym. Obecny stan rzeczy otwierał cały wachlarz możliwości i rozwiązań. Tak było za każdym razem, gdy miał do czynienia z kimś tak obcym jak ta dziewczyna. Można było nawet powiedzieć, że takie spotkania mają w sobie coś, co powoduje dreszcze na plecach. Być może jest to nowość, świeżość i ta nieświadomość. Żadne z nich nie wie, co może się wydarzyć, ale tylko Svart zachowuje zimną krew. Ona była tego przeciwieństwem. Była dzika. Dzika i nieokrzesana.
A do tego niegrzeczna, biorąc pod uwagę jej opryskliwą odpowiedź.
Doprawdy, aż taki niepokój w niej wzbudzał?
Zapytał jedynie o drogę. Każdy zadaje pytanie, jeśli nie jest czegoś pewien. Ściągnął kaptur, aby lepiej go widziała. Jednak nie spodobało mu się, że wiatr muska jego skórę, więc po chwili z powrotem go założył. Nie będzie otwierał parasolki, bo dziewczyna znajdowała się na drzewie, więc to by utrudniało rozmowę. Przynajmniej mogła przez moment przyjrzeć się jego niewzruszonej, spokojnej twarzy. Błyskające oczy były widoczne z daleka, nawet w cieniu kaptura.
Oh. I znów ta złośliwość. Czyżby źle się do niej zwrócił? Miał pewność, że była od niego o wiele młodsza, a mimo to zwracał się z szacunkiem. Co też mogło ją tak urazić?
- Rozumiem. Skoro tak, będę musiał tu przenocować. – odparł bardziej do siebie niż do niej - Dziękuję. – powiedział głośno w kierunku dziewczyny.
Podrapał się po głowie i rozejrzał. Będzie musiał wybrać sobie jakieś wygodne miejsce, aby odpocząć. Jego uwagę przykuło małe stworzonko, które zaczęło latać wokół niego. Po chwili stracił ją z pola widzenia i poczuł jak kaptur opada mu na ramiona. Już miał go poprawić, ale poczuł lekkie uszczypnięcie na karku. Obrócił się w stronę dziewczyny słysząc jej krzyk. Czyżby to stworzenie go atakowało? Nie wyglądało na niebezpieczne.
- Powinienem ją zabić? – zapytał spokojnie dla pewności. Słowa tej dzikuski brzmiały, jakby to był jej pupil, więc powinien się upewnić. Chwycił stworzenie w rękę i przyglądnął mu się. W prawdzie powinien ją teraz zgnieść gołą ręką, aby dać im nauczkę, ale najzwyczajniej w świecie nie miał na to ochoty. Wyciągnął rękę ze stworzonkiem w stronę dziewczyny.
- Proszę. Powinnaś bardziej jej pilnować. – powiedział próbując wręczyć jej zdobycz.Anonymous - 23 Grudzień 2014, 17:18 Mając na względzie to, że jej ,,gość'' lubi się poruszać bezszelestnie, wolała mieć go na oku. Dlatego wodziła za nim i jego poczynaniami wzrokiem, czy to bezpośrednio czy kątem oka, nawet jeśli wydawało się że tego nie robi.
Opryskliwość jak i płochliwość i szorstkość może być spowodowana wieloma czynnikami. I tak u Joanny, obecne zachowanie ma swoje początki w wielu czynnikach. Jednym z nich jest sam brak kontaktu z ludźmi przez bardzo długi okres czasu, a przez to i dość mocne upośledzenie na temat kontaktów z owymi na pewno rzutuje na całokształt.
Kolejnym może być sama płeć nowego osobnika. Gdyby Didime, jak tu stoi, wsadzić w jakieś poukładanie życie, najprawdopodobniej zostałaby feministką.
Tą złą feministką, warto nadmienić. Ale czy można ją za to winić? Nie mi oceniać.
I tak, jest płocha. Jest tworem leśnym migrujący gdzieś grupą zwierzyny łownej a łowcą. Tu też jest wiele czynników który rzutuje na to, dlaczego tak jest, w którym momencie Jo jednak jest łowcą, a w którym ucieka, bla bla bla.
W skrócie więc powiem- to zależy od humoru. A w tym momencie akurat nawet przestraszyła się o własne życie!
Eo-eo, Joaś. Do kroćset, przecież ty masz w głębokim poważaniu czy przeżyjesz czy nie!
Oh, no tak. O tym też zapomniała. Czasami po prostu budzi się w niej taka iskierka chęci przeżycia.
Nie martw się, zaraz zgaśnie.
I wszystko byłoby naprawdę w porządku. Pan by o wszystkim zapomniał po pewnym czasie, Didime wróciłaby do swej marnej egzystencji... ale nie.
Pan postanowił przenocować.
- Tutaj? - zapytała, choć zdawała sobie sprawę że to pytanie czysto retoryczne.
Oddychaj Joaś! Oddychaj! Uspokój się! Nie, tego pana jeść nie można! Przebolejesz tę noc i tyle. - No cóż, jak pan chce. Ale na to drzewo raczej nie wpuszczę. - dodała, dając do zrozumienia, o dziwo, trochę łagodniej i z mniejszym jadem w głosie, że powinien sobie znaleźć inne drzewo.
Dlaczego Didime w ogóle miała zamiar spać na drzewie? Cóż, nie ufała swoim zmysłom na tyle, by spać na ziemi z wiedzą, że w nocy w tych terenach kręcą się różne stworzenia.
Do tego jej obecny stan, a konkretnie wielgachne, szklane skrzydła które uczepiły się jej jak rzep psiego ogona zmuszały ją do snu w pozycji płasko leżącej na plecach lub siedzącej. Więc skoro i tak musi siedzieć, to niech siedzi na drzewie. Przywiąże się liną w pasie i nie spadnie w razie gwałtownej pobudki, czytaj ataku.
Wstała z pozycji przykucającej, bo w jakiej znajdywała się na gałęzi, i rozglądnęła się. A raczej wpatrywała się na mężczyznę i otoczenie pod sobą. Z naciskiem na mężczyznę.
Była wyżej, ale mogła usłyszeć jego słowa.
A spróbuj ją zabić, ty... pomyślała, ale nie dała po sobie poznać, że w tym ułamku sekundy obmyślała dokładny plan zeskoku na pana i szybkiego pozbycia się pana w razie ewentualnych komplikacji.
Na szczęście jednak, jego szczęście, postanowił bezawaryjnie oddać jej Tyzyfone. Ona, jakby nigdy nic, po prostu poleciała do swojej pani, usadawiając się na jej ramieniu i wycierając resztki krwi z twarzy.
W momencie, kiedy oczy Svarta i Jo się spotkały, mógł w jej wzroku odczytać po krzcie obrazy, zawodu, ale też zdenerwowania i niepewności co do jegomościa.
Oczywiście, jak będzie mu się chciało odczytywać.
Bo mężczyźni nie odczytują sygnałów.
Spojrzała na małą estris.
- No to czego się dowiedziałaś, malutka? - zapytała małą wróżkę, głaszcząc ją po głowie.
Pytanie Didime mogło być dziwne dla Parasolnika. Chyba że wie o tym, jakoby estris posilone czyjąś krwią mają takie same zdolności jak osoba ugryziona?Anonymous - 26 Grudzień 2014, 23:05 Dopiero gdy trzymał stworzenie w rękach, mógł mu się bliżej przyjrzeć, a co za tym idzie rozpoznać. Z drobnych ostrych kiełków spływała krew. Jego krew. Wiedział, gdyż miała dość jasny odcień. Wypuścił ją, by poleciała do swej pani. To nic, że go ugryzła. Wciąż była nieszkodliwa. Aby mieć szanse musiałaby odgryźć mu ręce, a biorąc pod uwagę jej rozmiary było to niemożliwe. Nieco zdziwił go widok jednego osobnika. Zdarzyło mu się słuchać opowieści o całych rojach, a tu proszę.
Obrócił się i rozglądnął po otoczeniu.
- Owszem, tutaj. – odpowiedział spokojnie. W spojrzeniu dziewczyny był widoczny niepokój. Czy on był tego powodem? Najwyraźniej. On nie będzie się bawił w ocenianie po pozorach, gdyż do niczego to nie prowadzi. Prawdopodobnie dziewczyna bała się nieznanego, bo tylko tak można było określić w tej sytuacji Svarta. To jedyny całkiem logiczny powód do strachu. Ona była Opętańcem i było to widać na pierwszy rzut oka. Zaś tego, kim był mężczyzna mogła się jedynie domyślać. Można być kimś będąc nikim.
Z pewnością nie spotkała jeszcze Parasolnika. O nie. Była za młoda, aby jakiegoś zobaczyć. Może to właśnie ta obcość wydawała jej się groźna.
Choć biorąc pod uwagę to, że miała ze sobą jakiś bagaż, a i wyglądała, cóż… tak jak wyglądała, można by było pomyśleć, że prowadzi wędrowny styl życia. To wiąże ze sobą konsekwencje ciągłej zmiany otoczenia, więc nie powinna być aż tak podatna na kontakt z czymś obcym. Chyba, że dziewczyna cierpi na jakąś odmianę fobii społecznych i widok pewnych osób budzi w niej konkretne emocje.
To dość przykre. Ciekawe, co powodowało w niej tę niechęć?
Usiadł pod dość grubym drzewem i oparł się o nie plecami.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, panienko, jestem tutaj. – powiedział na tyle głośno, aby usłyszała.
Rozejrzał się dookoła. Las jak to las. Tego mniej więcej się spodziewał, gdy postanowił przekroczyć jego granice. Ale sądził również, że uda mu się znacznie prędzej przedostać na drugą stronę. To zapewne przez to, że tak się zagadał z tamtą dziewczyną, którą spotkał na ławce. Uznał, że to niebezpieczne włóczyć się w nocy po lesie, a każdy gorszy okres lepiej jest przeczekać. Tak było również teraz. Prześpi noc i będzie miał ten problem z głowy. O ile tamta dziewczyna nie będzie sprawiać kłopotów.
W odróżnieniu od oczu dziewczyny, jego były całkowicie puste. Nie można było się z nich niczego dowiedzieć. Jego spojrzenia zarazem przejrzyste, choć głębokie niczym studnie, nie uchylały tego, co działo się wewnątrz. Beznamiętne szklane ślepia zostały ulokowane w szkarłatnych. I rzeczywiście czytał z niej jak z otwartej księgi. Mimo, że niewiele mówiła, to przekaz niewerbalny był przerażająco głośny. Tak strasznie zdenerwowana i zachowawcza. Zaintrygowało go to stworzenie.
Posiedzi tu, poprzygląda się, to może i spotka go coś ciekawego. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziewczynie. Może właśnie, dlatego że jest aż tak odpychająca.
Zupełnie nie interesuje jej otoczenie, ona jest skierowana do swojego wnętrza. A Svart wręcz przeciwnie. Prowadzi go ciekawość, a w tym momencie wręcz wścibstwo.
Zazwyczaj był skupiony na sobie i na swoim celu, ale skoro komukolwiek lub czemukolwiek udało się go, choćby na moment zatrzymać, to musiał poświęcić temu chwilę uwagi.Anonymous - 6 Styczeń 2015, 12:40 Uwagę mężczyzny, a raczej propozycję, choć przecież miłą, puściła mimo uszu.
Dlaczego każdy oferował jej pomoc? Wszyscy nagle stali się takimi samarytanami?
Gdybyś czegoś potrzebowała, panienko... Potrzebujesz czegoś?... Pomogę ci... Do jasnej cholery!
Oczywiście, że potrzebowała pomocy! Bo przecież każdy uwielbia włóczyć się zimą, bez ciepłych ubrać po lesie, z ranami, o tak, jako hobby!
Ona chciała by ktoś jej pomógł. Ale jednocześnie miała przeczucie że jeśli da sobie pomóc, będzie winna przysługi. Ona już tak raz dała sobie pomóc. I wyszła jeszcze bardziej na tym stratna, niż była.
Mam nadzieję, że jeśli piekło jest, twoja dusza gnije w nim, ty sku... - pomyślała, wspominając pierwsze lata w krainie, i pierwszego Samarytanina, który obiecywał jej gwiazdki z nieba. Za tak niewiele, prawda? Bo ona jest przecież mało warta.
Spojrzała na mężczyznę, który położył się pod drzewem.
To nie było zbyt mądre. Nie dla niej. Chyba że ma zamiar się jednak przenieść wyżej za jakiś czas. Albo po prostu lubi się być budzonym w momencie pożerania... oczywiście ciebie.
W tych terenach bowiem w nocy lubią się włóczyć mniej lub bardziej niebezpieczne stworzenia. Inne bardziej ciche, drugie mniej. A zasypianie pod drzewem w taką porę, mając pogląd na to, że w nocy coś z przyczajenia może cię zjeść, nie jest rozsądne.
- Mimo wszystko radzę się przenieść na wyższe gałęzie. - powiedziała, po dłuższej chwili siedzenia cicho. Może naruszył jej teren, ale źle byłoby, gdyby coś go zagryzło. Jeszcze by zrzucili to na nią, i co by było?
Spojrzała też w dół, rozglądając się, a raczej podziwiając, jak artystyczne rozrzuciła patyczki na ziemi. Teraz nie będzie ich zbierać, nie ufa mu jeszcze na tyle, i raczej nie zaufa, by zbierań przy nim patyki. Jakkolwiek śmiesznie by to brzmiało.
Zauważyła jednak, że zostawiła torbę pod drzewem.
Cholercia - pomyślała i sprawnym ruchem zeskoczyła z drzewa, chwyciła torbę, przewiesiła ją przez ramię, i tak samo jak weszła na nie kilka minut temu, zrobiła to tym razem.
Ponownie też usadowiła się na gałęzi, zawiesiła na innej, najbliższej tobołek i poczęła wyciągać z niej różne rzeczy. Pierwszym była... lina, którą okręciła wokół innej gałęzi- po co? To zostanie jej tajemnicą.
Na chwilę zerknęła na mężczyznę, zastanawiając się, czy zmienić opatrunek na prowizorycznie zszytej kilka godzin temu ręce. Chyba jednak coś się wdało, choć wolałaby jednak, żeby ból ten był tylko z powodu rany i złego zszycia, a nie z powodu rany, zszycia i zakażenia.
Porzuciła jednak ten pomysł, mając na uwadze to, że mężczyzny nadal nie zna- jeśli chciałby ją jednak zaatakować, to będzie znał jej słaby punkt. Dlatego będzie udawała, że nic jej nie jest.
Wiesz, są czasami takie momenty, gdzie człowiekowi coś się zdaje bardziej, niż zazwyczaj. Jakieś przeczucie, szósty zmysł. Po prostu w pewnym momencie nawiedza cię myśl, która wyświetla informacje ,,A może lepiej sprawdź to? ''
Usłyszała wycie. W dali, ale jednak wycie. Nie wiedziała dokładnie, czy daleko, czy blisko, ale właśnie takie przeczucie nakazywało jej to sprawdzić. Sama nie wiedziała po co, przecież ona już siedzi na drzewie.
Zwinnie przeskakując z jednej gałęzi na drugą, znalazła się na jednej z wyższych gałęzi na tym drzewie i rozglądnęła się, jakby chcąc cokolwiek zobaczyć.
- Radzę się jednak przenieść na to drzewo szybciej - powiedziała tak, by słyszał, akcentując słowo ,,szybciej''. Coś najwyraźniej zamierzało ich odwiedzić.
Plan był naprawdę prosty. Jeśli to będzie jeden, góra dwa stwory, po prostu je zabije i zje. Jeśli więcej, przeczeka na drzewie.Anonymous - 7 Styczeń 2015, 19:13 Wpatrywał się w korony drzew, zauroczony widokiem. Może to i lepiej, że się zatrzymał? Miał przynajmniej czas odsapnąć i odciągnąć myśli w mniej stresujący obszar. Co prawda, nie potrzebował miejsca by się wyciszyć, gdyż cała jego wędrówka opiewała w samotność. Oczywiście, miał u boku Giselle, ale ona była humorzasta, więc trzeba było trafić na dobry moment, gdy była skora do rozmów.
Podczas drogi musiał się skupiać na trasie, na ewentualnych przeszkodach, na wszystkim, co miał okazję spotkać. Musiał się głowić, w którą stronę iść, gdzie mógłby znaleźć jakiś ślad po Parasolnikach? Trzeba było zostawiać znaki, co jakiś czas, aby mogli go znaleźć, no i oczywiście mieć oko na pogodę.
Tak bardzo skupiony na doczesnych problemach nie miał czasu zwrócić uwagi na to, co mija, co go otacza. W tym momencie wzrok miał wbity w niebo, które nieznacznie zasłaniały mu gałęzie. Rzadko miał okazje oglądać sklepienie, a zwłaszcza nocą. Zazwyczaj musiał zaszywać się w jakiś dobrze osłoniętych miejscach by ukryć się przed wpływem klimatu. Spojrzał w stronę dziewczyny. Na wyższe gałęzie? Zerknął w stronę najbliższego drzewa, aby ocenić, który konar będzie najkorzystniejszy na nocleg. Biorąc pod uwagę niestandardowy wzrost mężczyzny, musiałby to być dość spory konar.
Rozglądał się tak przez chwilę, gdy poczuł na sobie czyjś wzrok. Grono towarzystwa było dość wąskie. Spojrzał, więc na jedyną żywą duszę w otoczeniu. Owszem żywa jeszcze była, ale nie prezentowała się najlepiej. Nie była dość ciepło ubrana, a i zdawało się, że towarzyszy jej ból. Jednak wciąż był pod pierwszym wrażeniem. Dziewczyna wydała mu się opryskliwa i odizolowana, więc nie będzie się narzucał. Jeśli będzie potrzebować pomocy, to poprosi, a jeśli nie…cóż.
Svartowi w końcu udało się wypatrzyć idealne miejsce, gdy usłyszał wycie. Znów popatrzył na dziewczę, które jeszcze go ponagliło.
- Tak, masz rację. – powiedział beznamiętnie jak to miał w zwyczaju.
Podniósł się z ziemi i otrzepał płaszcz. Wszystko robił bardzo spokojnie, zupełnie jakby nie wyczuwał niebezpieczeństwa obecnej sytuacji. Wyciągnął parasol w stronę wybranego drzewa.
- Na tamtą gałąź, Giselle. – poinstruował, a po chwili tarcza parasola wystrzeliła na łańcuchu w wybranym kierunku, pozostawiając na dole Svarta trzymającego jedynie rączkę i wbiła się w pień drzewa. Łańcuch łączący Parasolnika z jego bronią napiął się i przyciągnął mężczyznę, który w moment znalazł się ponad ziemią, by wylądować na konarze. Zamknął parasol i usiadł wygodnie, rozglądając się.
Był ciekaw, skąd to wycie? Z pewnością jakieś stworzenie zbliżało się w ich stronę. Pytanie czy tylko jedno? Wątpliwe są również wymiary owego stwora. Jeśli sięga do liści, to całkowicie nie ma znaczenia, czy siedzą na drzewach, czy na ziemi. Svart zmarszczył brwi i spojrzał w stronę, z którego dobiegały dźwięki. Parasolkę miał w gotowości, a to wszystko, czego w tym momencie potrzebował.Anonymous - 17 Styczeń 2015, 19:36 I wtedy wybiegły one.
Duże, przedziwne stwory, niby mieszanki ludzkich psów i wilków.
Były dziwne w swej prostocie. Wyglądały jakby przybiegły tu prostu z krainy ludzi.
Pięć dużych czworonogów, które wyskoczyły z krzaków, a teraz dokładnie obwąchiwały teren.
Więcej niż dwa- pomyślała i westchnęła.
Są trzy wyjścia.
Pierwsze - siedzimy cicho i modlimy się, żeby nas nie zauważyły.
Drugie - jak zauważą to siedzimy równie cicho i czekamy aż się znudzą.
Trzecie - schodzimy i próbujemy walczyć.
Jakoś ona nie miała ochoty na żadne z powyższych. Wiedziała, że możliwość niedostrzeżenia jest nie większa niż 15%. To że im się szybko znudzi też jest nikłe. A walka?
Walka była z wszystkich opcji jak najbardziej w stylu Didime. Ale jakie ona miała szanse w starciu sama z pięcioma wilkopodobnymi stworami?
Cóż, gdyby nowy kompan, który wyglądał na silnego i zaprawionego w używaniu tej fikuśnej laseczki , postanowił jej pomóc, była pewna że uwinęłaby się z nimi szybko. A tak nie bardzo uśmiecha jej się walczyć w pojedynkę, jeszcze bardziej się poranić, a do tego pewnie w jakiś sposób ośmieszyć przed Blondaskiem.
Spojrzała w dół, a wtedy dostrzegła moment, w którym to jeden z większych wilków podnosi głowę i zauważa Didime.
Zaczyna szczekać i informuje resztę, która po chwili do niego dołącza. Niektóre nawet skaczą, próbując dosięgnąć ofiary.
Didime wtedy rzuciła krótki, a znaczący wzrok mężczyźnie, przykładając palec wskazujący do ust. Najwyraźniej wzrok wilków ominął go, bo nie atakowały jego drzewa. Dlatego wolała, by na razie został niezauważony.
A w głębi duszy nie była aż tak zawistna, by życzyć komuś źle. Wolała, by gość, jakkolwiek niepożądany i niechciany, nie został ranny.
Znów spojrzała na wilki, które jakimś cudem skakały coraz to wyżej. Musiała coś wymyślić. Nie mogła wskoczyć w środek walki, ale też nie mogła dać się dosięgnąć.
Dlatego zeskoczyła na niższą gałąź i wyciągnęła miecz z pochwy.
A był to miecz piękny i dziwny, niepasujący zupełnie do jej biednego wyglądu.
Mimo, że wiele przeszedł, Joanna dbała o niego, każdą wolną chwilę poświęcając na jego konserwację.
Wyciągnęła miecz i przykucnęła na gałęzi, czekając na odpowiedni moment.
Tak, wybrała trzecią opcję.Anonymous - 6 Luty 2015, 18:03 Uniósł brew widząc stwory i była to jedyna jego reakcja. Zdziwienie. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć podobne stworzenia. Nie czuł strachy, nie czuł ekscytacji na myśl o szarży. Nic, poza zdziwieniem, że jest na tym świecie jeszcze coś czego nie widział. Zmarszczył brwi zastanawiając się. Stworzenia nie wyglądały na niesamowicie groźne, ot zwykłe dzikie zwierzęta. No i było ich pięć.
Tylko, lub aż.
Svart zerknął na dziewczynę, która prawdopodobnie stała przed podobnym dylematem. Otóż, co mają teraz począć? Najprościej byłoby je wybić. Jednak Parasolnik ma zupełnie nikłą wiedzę na temat przeciwników, czego nie lubi. Atak więc wydawał mu się nierozsądny. Lepiej więc pozostać w ukryciu i nie zdradzać swojego położenia.
Niedoczekanie.
Drapieżne stworzenie, jakby czytając w myślach, postanowiły zwrócić łby ku górze i zauważyły panienkę. Svart westchnął ciężko. Doprawdy, nie tak wyobrażał sobie spacer przez las. Zerknął na panienkę w opałach, a ona odwzajemniła spojrzenie. Zwierzęta zainteresowały się nią, bardziej niż mężczyzną, czyli jednak nie stracił wprawy w ukrywaniu swojej obecności.
Czekał w spokoju na decyzję dziewczęcia. Sprawiała wrażenie osoby, która nie lubi, gdy ktoś wtrąca się w jej sprawy, więc nie w jego interesie oswobodzenie jej od tych bestii. Oczywiście, w razie potrzeby nie zostawi jej na pożarcie. Pozostawia jej wybór.
Poruszył się bezszelestnie, aby lepiej obserwować sytuację.
Panienka postanowiła chwycić za broń. Svart zwrócił uwagę na nietypowy oręż, którym miała zamiar się posłużyć. Był ciekaw, jakie ma możliwości. Tym czasem, złapał pewniej swój parasol i postanowił dołączyć do dotychczasowej towarzyszki.Anonymous - 6 Luty 2015, 22:49 Noc, piękna noc, gwiaździsta noc coraz szybciej przestawała być piękną nocą. Już sam fakt wilkowatych czających się pod drzewami ją psuł, nie wspominając o zbliżających się szybkimi pływami sporych chmurach niosących ze sobą pokaźne pokłady śniegu. Do tego zerwał się porywisty wiatr, przeszywający swoim zimnem do szpiku kości, przeciskający się przez szpary ubrań, jakby chciał dotrzeć do samego serca i wbić w nie lód Królowej Śniegu.
Piękna, piękna nocy, czemu już nas opuszczasz? Nie spodobało ci się towarzystwo? Więc może je polepszymy?
Wilkory pod drzewem Didime warczały wściekle czując, że przeciwnik szykuje się do ataku. Tak, dokładnie, czuły zamiary i zapach gniewu i desperacji wydobywający się od tej białowłosej istoty. Drugi osobnik był bardziej nieprzenikniony, stonowany, wtapiający się w tło, więc łatwo było go zignorować przy celu który aż bił po oczach swą jasnością przekazu.
Zjemy was wszystkich.
Wiatr zawiał jeszcze bardziej, chmury doszczętnie pokryły niebo. Zaczął prószyć drobny śnieg.
- Panie parasolniku, panie parasolniku, udziel pan parasola bo ja nie lubię tych białych kropeczek na sobie czuć - rozbrzmiała nagle wypowiedź z przestrzeni pomiędzy dwoma drzewami.
Jeśli Didime i Svart postanowili zbadać źródło głosu - w co nie wątpię, że byli ciekawi skąd się wzięła tutaj osoba trzecia - ujrzeli postać unoszącą się w przestrzeni między drzewami jakby siedziała przy stoliku. I to nie byle jak, a wygodnie rozparta, z stopą lewej nogi założoną na drugą nogę. W dodatku w tak nikłym świetle dało się dostrzec parę innych szczegółów sylwetki, pokroju filiżanki trzymanej w dłoni, napoleońskiego kapelusza przykrywającego stojące na wszystkie strony, ułożone w kolce włosy, czy też wątłą, acz zdecydowanie męską posturę. No, i nie dało się nie odnieść wrażenia, że do twarzy ma przyklejony bardzo szeroki uśmiech.
Jednostka upiła delikatnie łyk herbaty po czym zwróciła się do drugiej z osób:
- A panience odradzam atak na moje wilczki. Będę zdegustowany, jeśli postanowią wrócić do domu i zabrudzą mi dywan. - Tym razem dało się wyczuć jakby dozę groźby. - Zamiast tego proponuję filiżankę herbaty z dodatkiem cynamonu i kapką mleka. Mam nadzieję, że lubisz zjełczałe mleko, bo niestety innego na ten moment nie posiadam. Ostatnia z wilczyc przestała karmić młode już z dwa tygodnie temu i od tamtego czasu nie chce mi dać się nawet dotknąć w okolicach brzucha, niewdzięczne kochane brudactwo. Więc jak z tym parasolem, parasolniku? Doprawdy nie lubię tych białych kropek.
Postać sprawiała wrażenie zawieszonej w przestrzeni. Znaczy pomijając to, że faktycznie wisiała w przestrzeni, to dodatkowo jakby była zawieszona pomiędzy byciem miłym osobnikiem ludzio-podobnym a jednym z wilków znajdujących się poniżej. Choć raczej z naciskiem na człowieka, bo przecież różnie to w wypadku kapeluszników bywa.
Nocy piękna, nocy zła, czy towarzystwo ci tym razem odpowiada? Raczej nie, gdyż zaczęło sypać jeszcze bardziej.