Anonymous - 4 Marzec 2012, 15:40 Tolerancja – słowo, które w dzisiejszych czasach było znane tylko wąskiej liczbie osób, czyli prawie wcale. Ludzie po prostu nie akceptowali tego, co inne, tego, co wychodziło ponad schematy, jak i stawało się bardziej wyraziste. „Jesteśmy tacy sami”– wołał świat. Tak, więc nietolerancja wobec swojej osoby nie była Thomasowi obca. Zresztą, chłopaka też zbyt bardzo nie obchodziło, co myślą inni. Chyba jedyną osobą jakąkolwiek spotkał, i jaka go tolerowała takim, jakim jest, był panicz Oleander. Członek rodziny Roitelette, jak i pracodawca naszego księcia. Więc, słowa Sebastiana wywarły na chłopku, jako takie wrażanie. Zresztą nie słowa były najdziwniejsze, lecz zachowanie blondyna. On jak gdyby nigdy nic, podniósł ciemno włosego i przerzucił go przez ramię. Na początku, Tom chciał krzyczeć, ale w porę się pohamował. Zrozumiał, że chłopak chce mu pomóc, a jak wiadomo, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, tak, więc dał się przenieść Andre do wyjścia, nie kalecząc przy tym swoich stóp. To było nawet miłe – pomyślał, po czym przybrał obojętny wyraz twarzy. Wdzięczność tak szybko minęła jak i przyszła, dlatego że, sytuacja w jakiej się znajdował Gabriel zaczęła być dla niego zwyczajna. Znów czuł się jak księżniczka, jak wtedy w wieży. Choć było to niezbyt długo trwające uczucie, to i tak sprawiło, iż poczuł lęk, jak i ciepło. Szybko się jednak otrząsnął i chrząknął znacząco dając do zrozumienia, iż muzyk może go już postawić na ziemi. Czuł się trochę niezręcznie, gdy właściciel bestii go niósł. A jak to jest z niezręcznością, przyczepia się ona do człowieka niczym guma i nie chce się cholerstwo za żadne skarby odkleić. Lekko różowe z zawstydzenia policzki, rzucały się w oczy przy jasnej skórze, więc by ukryć swoje zażenowanie odwrócił głowę w bok. Nie chciał by ktokolwiek widział go w takim stanie. Wykonał kilka głębszych wdechów po czum, już w pełni uspokojony, powiedział.
– Ten tego, dziękuje, za pomoc. – Jego głos brzmiał obojętnie, ale już nie chłodno. Złe emocje wyparowały z niego, teraz musiał już tylko dostać się do mieszkania i wypocząć, po czym wyruszyć w poszukiwanie Satyra. Ech, miał dużo obowiązków, ale kochał tą pracę i nie miał ochoty z niej zrezygnować. Ostatnio też często myślał czy nie porzucić studiów i utrzymywać się tylko z rozwiązywania konfliktów. Jednak stwierdził, iż za wcześnie było na podejmowanie takich decyzji. Co prawda wykłady były nudne, ale gdyby jednak coś spieprzył i nie poszłoby mu z pracą Mediatora, niemiałby żadnych innych umiejętności. Studia w pewnym sensie były zabezpieczeniem na przyszłość. I nie mógł z tego od tak sobie zrezygnować, przynajmniej na razie. No dobrze, ale wróćmy do obecnej sytuacji. Czyli tego, jak pożegnać Andre. Przecież nie mógł powiedzieć „pa” i sobie pójść, to byłoby co najmniej dziwne. Zwykłe cześć też odpadało, więc po prostu rzekł:
- Do zobaczenia. – Po czym ruszył już sam, nie minęła jednak chwila, a przypomniał sobie o czymś. Obrócił się szybko i zapytał się ni to z ciekawością, ni z obojętnością – A jak właściwie masz na imię?
Anonymous - 5 Marzec 2012, 10:34 Nie tylko Thomas spotykał się z nietolerancją co do własnej osoby. Tak się składa, że Andre również. Jako, że łamie stereotypy to jest zły, nie ma w nim nic dobrego.. Babcie twierdziły, że niewierny i tak dalej by można wymieniać i zanudzać, ale po co? On sam jest jednak tolerancyjny, chociaż może i powiedział parę niemiłych słów chłopakowi. Wróćmy jednak do innej kwestii.
Może i zachowywał się dziwnie, ale w końcu nie był aż taką mendą aby nie pomóc, chociaż miał ochotę popatrzeć jak ten kaleczy sobie nogi. Jednak odezwała się w nim cząstka i masz Ci los. Wędrował właśnie z chłopakiem na ramieniu, obrazek jak z jakieś telenoweli. Bawił się w zakichanego rycerza na białym rumaku, ale co zrobić.
W końcu doszli do wyjścia i blondyn posłyszał chrząknięcie. Sam cicho zachichotał, ale postawił Thomasa na ziemi. W odróżnieniu od niego to Sebastian wcale nie czuł się niezręcznie. Sam książę, swoimi rumieńcami, które udało się muzykowi wychwycić pokazał, że czuje się niezbyt komfortowo. słowa jakie padły z jego ust sprawiły, że blondyn uniósł brwi w lekkim zdziwieniu. Podziękowań to się nie spodziewał, wcale. Tym bardziej go to zdziwiło, ale tylko na chwile. Przecież wypadało podziękować za pomoc, kim by nie była osoba i jakie by się żywiło do niej uczucia. Potem zaś przyglądał jak ten chce iść i unosił brew. miał dziwne przeczucie, że jednak nowo poznany osobnik niezbyt ma ochotę stąd iść, albo miał dziwne wrażenie po prostu. Nie wiele się pomylił słysząc jego pytanie. Zrobił kilka kroków w jego stronę mówiąc.
- Andre Sebastian Coleman
Uśmiechnął się podchodząc całkiem do niego i mrużąc lekko oczy. Przechylił głowę i jednak postanowił zaproponować coś jeszcze, chociaż nie wiedział jak chłopak zareaguje.
- Cóż zaraz będę dzwonił po samochód i szofera, jak chcesz możemy Cie podwieźć.
Skrzyżował dłonie w przedramionach czekając na odpowiedź. Przez głowę przegalopowało mu tuzin przeróżnych myśli. nie potrafił ich jakoś pozbierać. Może sam też potrzebował odpoczynku od tej całej farsy z krainą luster. W końcu kiedy ostatnio spędził cały dzień leniąc się przed telewizorem? Tak, zdecydowanie musi zamknąć się w domowych pieleszach i to wszystko jakoś ogarnąć.Anonymous - 6 Marzec 2012, 18:33 Sebastian nie powinien z księcia robić takiej mendy, mimo wszystko Gabriel wiedział, jak się zachować w danej sytuacji i na pewno nie pozostawiłby blondyna bez podziękowania. Aż taki arogancki to nie był, wiedział gdzie jest granica, widział też, kiedy można ją przekroczyć, a kiedy nie. No, kogo ja oszukuje, przecież Tom prawie nigdy nie mówi dziękuje, a słów takich jak proszę i przepraszam nie używa, jest piękny jak kwiatuszek… Nie pamiętam jak to dalej szło, ale i tak trzeba powiedzieć, że piosenka całkowicie do niego pasuje. W końcu czy tego chcecie czy nie, jest narcyzem. Więc, jednak Andre miał prawo się zdziwić, i nie ważne jest to, że całkowicie nie znał chłopaka. O, właśnie, nie znał, więc chyba trzeba to zmienić.
-Mam na imię Gabriel Sammuel Eros von Censorette. – przedstawił się pełnym imieniem i nazwiskiem, podobnie jak jego rozmówca. Teraz przynajmniej znali swoje imiona, a Tom wiedział, z kim ma do czynienia. Kolejna nowa informacja, która wylądowała w szufladzie jego umysłu, szczelnie zamknięta by nie uciekła. Zresztą zapamiętywanie imion nie było dla niego czymś nowym. W swojej pracy nie mógł się mylić przy wymawianiu jakiegoś trudnego imienia, któregoś z kolei upiornego arystokraty (Oni najczęściej zlecali mu zadania). Do tego kochał zbierać różnorakie informacje, które kiedyś mogłyby się mu przydać. A jeśli chodzi o sprawę zdenerwowania, no coż, nie często się bywa w takich sytuacjach i z pewnością są one niezręczne. Przecież był chłopakiem i mimo, że podobało się Gabrielowi, iż Andre go niósł, to nie zmieniało faktu, iż dla osób postronnych z pewnością mogło się to wydawać dziwne. A jeszcze dziwniejsze były następne słowa naszego muzyka. Nasz Książę nigdy w życiu nie spodziewałby się, iż ten tutaj osobnik, nazywany Andre, ma własnego szofera i takie długie auto określane mianem limuzyny. Po prostu szok, na całego. Oczywiście Tom zachował spokój i ani przez chwilę nie dał zdradzić tego, co myśli. Jak widać stereotypy mylą… - westchnął w myślach, co ostatni zdarzało mu się nazbyt często. Chyba zaczynał się rozczulać nad sobą, co nie było najlepszą oznaką dla jego kondycji psychicznej. Co on niby, jakiś stary weteran, który przeżył wojnę? Jest jeszcze zbyt młody nad rozmyślaniem nad ciemnymi i jasnymi stronami życia. Płuca jeszcze działają, więc może mówić. Powinien przestać mówić do samego siebie w myślach.
- Nie chce korzystać z twojej gościnności… - urwał gdyż zrozumiał, iż zabrzmi to głupio i na pewno jeśli skończy swoją wypowiedź, Sebastian będzie miał powód do śmiechu. Do tego nie musiał już udawać uległego i poddawać się muzykowi. Jednak umiejętności deyplomacyjne pomogły złagodzić sytuację. Po chwili nietrwającej więcej niż dwie, trzy sekundy rzekł:
- Chętnie, nie mam ochoty wracać do domu na piechotę – te zdanie wypowiedział już głosem normalnym i wyluzowanym bez zbytnich grzeczności, czy jakichś wrogości. Po prostu neutralnie, tak jak lubili ludzie. Wiedział, ze człowiek zawsze woli coś stonowanego, bez przesadnych emocji, zwykłego. Wtedy nie był zobowiązany, mógł powiedzieć tak samo. Działała funkcja fatyczna a rozmowa krążyła wokół pogody, omijając szerokim łukiem problemy i kontrowersyjne tematy. Dlatego człowiek uwielbiał ten ton. On nic nie wnosił, ani nic nie zabierał. Zresztą będąc Mediatorem trzeba widzieć taki rzeczy. Oparł jedną rękę na biodrze, a drugą chciał schować do kieszeni, lecz kieszeni nie było. Mogłem ubrać jednak dzisiaj spodnie… - stwierdził, po czym dmuchnął lekkim strumieniem powietrza w stronę swojej grzywki, by przestała spadać na oczy, lecz jak to w takich sytuacjach bywa, niesforne kosmyki nieposłuchany się, a Tom musiał sam przeczesać grzywkę. Przy okazji poprawił koronę, która chyba pod wpływem całej tej sytuacji chciała zlecieć, a na to nie mógł sobie pozwolić. Nic chciałby kolejna rzecz się zniszczyła przez jego nieuwagę. Za dużo miał już wydatków i nie chciał przysparzać sobie więcej. Odetchnął głęboko, wdychając powietrze do swoich płuc, okazyjnie przypominając sobie o zapachu, jaki panował w tym miejscu. Ostry smród od razu zaatakował jego nos, w skutek czego, zmarszczył się, a dodać trzeba, iż aparat oddechowy dwukolorowo okiego kiedy się marszczył wyglądał uroczo, na swój własny sposób, no i może troszkę śmiesznie. Więc zaczął w niecierpliwości czekać na limuzynę, co chwila spoglądając kątem oka na blondyna. Jakoś nie miał ochoty tu zostawać. Cuchnęło tu, zaczynało też być zimno, a w domu czekała na niego ciepła pierzynka. Oby tylko trafił do swojego domu. Gdyż nie jest pewny czy będzie umiał wytłumaczyć kierowcy gdzie jechać. Ale jakoś sobie poradzi, zawsze sobie radził. Niezależnie od sytuacji, często był zdany tylko na siebie. Ale dość już o tym, teraz jedyna rzecz, o jakiej myślał Sammy to znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Chyba więcej tu nie przyjdzie.Anonymous - 7 Marzec 2012, 09:55 Czy miał prawo się zdziwić czy nie to mało ważne. Fakt jest faktem po prostu. Andre też jest w pewnym stopniu narcyzem, zwykle też nie przeprasza ani nie dziękuje. Taki typ człowieka, no i jakoś nie ma zamiaru się zmieniać jak widać na załączonym obrazku.
- Miło mi.
Mruknął wsuwając dłonie do kieszeni. Przez chwilkę obserwował uczucia malujące się na twarzy Thoma, o ile takie dostrzegł. Czuł jednak, że informacja odnośnie szofera nieźle go zaskoczyła. To dobrze, aż miał ochotę się uśmiechnąć złośliwie, ale tego zaniechał. w końcu wypada być grzecznym, nawet jeśli nie leży to w jego naturze. Nie, żeby mu się podobał fakt, że ma szofera, bo na to akurat nalegał zespół, są jednak chwilę w, których dziękuje im za to w duchu. Przecież gdyby nie to teraz musiałby drałować piechtą do przystanku lub do samego domu, katorga. Słysząc co ma mu księżniczka do powiedzenia brew mimowolnie zadrżała. mina zdradzała lekkie zdenerwowanie. Sebastian nie zwykł być miły. To takie rozkapryszone, wredne, cyniczne i cholernie złośliwe stworzenie. Więc w jakim celu zachowywał się w miarę okey? Chyba postradał zmysły, ot co.
- Jak uważasz, nie mam i tak nic po za próbą konkretnego do roboty..
Wzruszył ramionami lekko wzdychając. Taka poniekąd była prawda. Zdał dobrze swój kalendarz, co i kiedy miał do zrobienia. W każdym razie z kieszeni wygrzebał telefon i wyszukał odpowiedni numer. Poczekał tylko jeden sygnał i usłyszał.
- Miki?! Gdzie jesteś do cholery stary draniu? Czego na próbach Cię nie ma ? Skopie ci tyłek zobaczysz tylko się spotkamy!..
Blondyn od razu się skrzywił.. Telefon odebrała największa gaduła w zespole- Steve. Przełknął ślinę i westchnął mówiąc zrezygnowanym tonem. Nieco też zniesmaczony faktem, że książę to słyszał. Andre dostający opieprz, ciekawe widowisko..
- Słuchaj za dużo by opowiadać teraz, masz gdzieś tam naszego wożącego? Jeśli tak to powiedz mu, że po mnie przyjechać, jestem na obrzeżach miasta. Tam gdzie kiedyś się poznaliśmy durniu. Czekam, chyba nie skarzesz mnie na drałowanie piechtą, w imię kary co?
W tym momencie rozłączył się i spojrzał zły na ekranik telefonu Warknął coś niezrozumiale pod nosem i spojrzał na Toma. Skrzywił się nieco i mruknął.
- Przepraszam, że musiałeś to słuchać, Steve jest nadpobudliwy..
Na usta wpełzł delikatny nieco rozbawiony uśmiech. W sumie chłopak też był najbardziej wesołą częścią ich kapeli. Dużo wymagał od siebie i od innych, jednak oni wszyscy naciskali na blondyna jak jeden mąż. Czasem nie dawali mu wyjścia. Czasem miał wrażenie, że może ich określić mianem przyjaciół.Anonymous - 8 Marzec 2012, 07:28 Thomas nigdy nie wiedział jak to jest mieć własny zespół, jak to jest mieć przyjaciół. Przez całe życie kroczył sam, bez niczyjej pomocy. Nigdy też nie prosił się o uwagę, nie licząc jednego incydentu, gdy wstąpił do gangu. Można powiedzieć, że miał dość ciekawe życie. Ale co ja gadam, przecież jego żywot jeszcze nie dobiegł końca, ba, ma całe życie jeszcze przed sobą. Co nie zmienia faktu, iż jest trochę samotny a, życie nie częstowało go przysłowiowymi cytrynami. Tak, więc telefon chłopaka wyprowadził naszego księcia lekko z równowagi, co nie było aż takie widoczne. Po prostu, niezbyt spodobała się Gabrielowi ta scena. Lecz jak wiadomo nie miał tu nic do gadania. To było życie Sebastiana, a on miał swoje własne.
– Nic nie szkodzi – powiedział lekkim bagatelizującym całą sprawę tonem. No właśnie, co go obchodziło życie innych osób, a zwłaszcza tych, którzy nie są nim. Powinien się zając własnymi sprawami, czyli rozmyślaniem nad planem złapania Satyra. Wiedział tyle, że owy stwór mieszkał w krainie luster i często się przemieszczał. Podobno też był bardzo szybki, a w ukrywaniu się nikt nie był mu równy. Z mitologii, którą zawzięcie studiował, gdy był młodszy pamiętał tyle, że Satyry bardzo lubiły zabawę i często można je było spotkać w orszaku Dionizosa – greckiego boga, zabawy i wina. Wychodzi na to, że są też niezłymi pijakami. Czyli wystarczy zabrać butelkę wina i ruszyć w drogę – zażartował sobie w duchu. Po czym ziewnął przeciągle i przetarł oczy. Ta dzisiejsza stresowa sytuacja chyba zabrała mu wszystkie szyły, gdyż był już wyraźnie zmęczony. Nawet nie zakrył ust ziewając, dzięki czemu Andre mógł oglądać jego piękny zgryz, w sensie piękne, proste białe, zęby. Co prawda nie trwało to długo, ale cóż, uważny się różnych szczegółów dopatrzy. Jednak po chwili książę przypomniał sobie, że nie jest sam i lekko zakłopotany powiedział.
- Przepraszam – dziwnie się dzisiaj zachowywał. Normalnie nie przejąłby się tym, że pierwszy lepszy kmieć, jest obok niego. W jego codzienność zawsze wliczało się ignorowanie innych, niezbyt ważnych osób z punktu widzenia ciemnowłosego. A teraz, to nawet przeprasza. Co jest tego przyczyną? To, że Andre ma go podwieźć, czy może… zresztą nie ważne. Jego zachowanie można określić tym, iż jest po prostu wyczerpany a dzisiejszy dzień nie należał do normalniejszych. Z czego pewnie obaj chłopcy zdawali sobie sprawę. Przynajmniej Thomas sobie zdawał. Na chwilę zmarszczył czoło w zniecierpliwieniu jak i przytłoczony panującą tu ciszą. I oto kolejny dowód, iż nasz Gabriel nie zachowywał się tak jak zawsze, czyli denerwował się brakiem rozmowy, brakiem kontaktu z innym człowiekiem. Naprawdę było z nim coś nie halo. Chyba powinien udać się do specjalisty, gdyż tom ten narcystyczny, wredny, zwodzicielski Gabriel Sammuel Eros von Censorette, zaczął chyba wychodzić na prostą. Z odludka stawał się człowiekiem? Spojrzał na swoje ubranie i stwierdził, że chyba jednak nie. Wszystko jest po staremu, tylko, że zmieniła się jedna rzecz. Miał ochotę wejść w jakikolwiek kontakt z Sebastianem, wrogość, szacunek, przyjaźń… to może raczej nie, ale wiedział, iż do maga się jakiejkolwiek interakcji w postaci rozmowy. Przynajmniej tak wytłumaczył sobie chęć, zwykłego zabicia nudny, jaka mu doskwierała. Przesadził w swoich rozmyślaniach i doszedł do czegoś niebywałego, że przydałby się mu ktoś, z kim będzie mógł porozmawiać. A trzeba powiedzieć za to dużo. Gdyż mimo swojego ponadprzeciętnego umysłu, Thomas przez całe życie zaliczał interakcje i relacje z ludźmi najwyżej na dwa. A tu, co? Może będzie trzy plus. Po chwili jednak stwierdził, że nie potrzebuje niczyjej pomocy i sam wróci do domy. Jak zawsze duma wzięła górę nad rozsądkiem.
[/zt]Anonymous - 10 Kwiecień 2012, 08:34 Odprowadził Thomasa wzrokiem, skoro jednak zdecydował się iść sam, nie będzie go zatrzymywał i zmuszał aby jechał z nimi koniecznie. Jeszcze trochę poczekał i przyjechało auto. Nie patrząc na nic wskoczył do środka zamykając drzwi. Praktycznie niewiele miał czasu potem do ogarnięcia się. Zespół poinformował go o koncercie. Nie spodobało się to zbytnio blondynowi, zaczął więc trochę narzekać, ale pomarudził. Tak czy inaczej po krótkiej wizycie w domach, szybkim odświeżeniu wszyscy pojechali do hali koncertowej.
z/tAnonymous - 25 Kwiecień 2012, 13:14 Przyczłapałam sobie na starą bocznicę. Lubiłam to miejsce i to bardzo. Miało w sobie jakiś taki czar, coś jakby z postapokaliptycznej przyszłości. Lubiłam takie klimaty. Gdzieś w głębi serca wręcz czekałam na jakiś koniec świata, po którym z miast zostaną tylko ruiny i cały świat będzie wyglądał, jak ta bocznica. I zostać wędrowcem, poszukiwaczem przygód, odkrywać nowy, nieznany świat. Cóż, na razie musi mi wystarczyć ta bocznica i opuszczone fabryki.
Wdrapałam się na jeden z wagonów, usiadłam po turecku i wpatrzyłam się w słonce chylące się ku zachodowi. Nie pamiętałam wiele z poprzedniego życia, ale zawsze, kiedy patrzyłam na zachód słońca, to odległe życie wydawało się być bliżej, mimo, iż teraz wyglądał on dla mnie zupełnie inaczej. Wielki, biały okrąg chowający się za białe bloki odległych budynków, na lekko czerwieniejącym się niebie. Tak samo pięknie, jak kiedyś.Anonymous - 25 Kwiecień 2012, 14:09 Powoli robiło się już późno. Caroline wiedziała, że to tylko kwestia czasu, aż słońce zajdzie i ten marny wymiar ogarną nieprzeniknione wręcz ciemności. Wobec tego faktu niezbyt chciało jej się iść w góry, aby szukać tej przeklętej bramy na drugą stronę lustra. Jeszcze po nocy poślizgnęłaby się na jakimś występie skalnym i nie daj Boże, coś sobie zrobiła! Nie, nie, już wolała swoim urokiem osobistym wyłudzić u jakiejś naiwnej istotki nocleg. Albo jeszcze lepiej, spać na dworze, pod gwiazdami! Było ciepło, a Karolinka wbrew pozorom bardzo lubiła gapić się w te jasne punkciki na nieskończenie ciemnogranatowym tudzież głęboko czarnym, zależnie od pogody, płótnie zwanym dumnie niebem. Miała wtedy wrażenie, że one wszystkie należą do nie i tylko do niej. Przecież była arystokratką! Posiadanie gwiazd nie było według jej zdecydowanie przerośniętego ego jakimś znowuż wielkim kaprysem... Ród de Roitelette był przecież powszechnie szanowany w całej Krainie Luster i Szkarłatnej Otchłani. Może i nie należała do niego ciałem, ale duchem jak najbardziej, mimo, że osobowość jednak troszeczkę jej się zmieniła. Stała się o wiele bardziej dziewczęca, niemal już zapomniała, jak to jest być chłopcem. Tęskniła do tamtego życia tylko wtedy, kiedy Oleander nie mógł sobie darować ciągłego dręczenia jej. Poza takimi drobnymi szczegółami, życie dziewczęcia było wręcz cudowne. Wszyscy jej usługiwali, byli na najmniejsze skinienie palca, nie musiała prawie nic robić. Nawet jej odpowiadało, że to braciszek, a nie ona przejmie władzę po rodzicach, bo to on będzie się musiał martwić obowiązkami, a ona będzie mogła leniuchować.
- I'm creeping my way out, so you can see me,
I'm crawling my way around a thousand cities,
you all stop and stare, I don't need your pity,
I'm living my life in this hell! - idąc, podśpiewywała jedną z zasłyszanych w tym świecie piosenek bez najmniejszego skrępowania. Bo czego miałaby się wstydzić? To ona była tu kluczową personą, przynajmniej tak mówił światopogląd stereotypowego egoisty. Skutki wyssania emocji, czyli nadmierna życzliwość i temu podobne, zdążyły się już ulotnić. Znowu była tą samą, uroczo irytującą panienką.
- I'm not one for the crowd to see,
It's just me, it's just... - w pewnym momencie urwała, zauważywszy na bocznicy jakąś dziewczynę z przewiązanymi opaską oczyma. Ślepa? Interesujące. Zwłaszcza, że tamta miała również białe skrzydła nietoperza. Caroline uśmiechnęła się ślicznie, choć również nieco ironicznie i wdrapała się na wagon, na którym siedziała nieznajoma, uważając przy tym, żeby nie zniszczyć sobie sukienki.
- Co tu robisz? - rzuciła w jej kierunku bez skrępowanie, machając w powietrzu nogami przerzuconymi przez krawędź wagonu, jednocześnie przyglądając się uważnie jej skrzydłom i opasce przesłaniającej miejsca, gdzie powinny być oczy.Anonymous - 25 Kwiecień 2012, 21:18 I tak właśnie. Tak właśnie się zamyśliłam, że nie zauważyłam, kiedy zaszła mnie jakaś mała dziewczynka. Odwróciłam się nagle, odruchowo przykurczając skrzydła. Zaskoczenie. Wszystko przybrało kolor szafiru. Ale tylko na chwilę, biel wróciła, gdy tylko trochę się uspokoiłam.
-Podziwiam zachód słońca. -odparłam, przyglądając się dziewczynce. Nie wiem czemu, ale było w niej coś... przerażającego. Niepokój - fioletowy. Właśnie takiego koloru była dziewczynka (jakby Cie interesowało o co kaman z tymi kolorami, to zachęcam do KP :)).
-W zasadzie to mogłabym Ciebie spytać o to samo. -ja to wiadomo, nie ma m rodziny, nawet porządnego domu, to mogę się szlajać po jakichś niezbyt przyjaznych okolicach. Ale taka dwunastolatka, na ile to ona wyglądała, dobrze, wręcz cudnie ubrana, na pewno z dobrego domu. To raczej JEJ obecność tutaj była zaskakująca.
<Sorki, ze takie krótkie, dawno nie pisałam muszę się rozkręcić ^^>Anonymous - 26 Kwiecień 2012, 17:05 Mała dziewczynka? Sama zainteresowana zapewne okropnie by się obraziła na to stwierdzenie. Owszem, była świadoma, że jej wzrost nie jest jakiś szczególnie okazały, i że w ogóle wygląda na młódkę, ale nie znosiła, kiedy ktoś o tym mówił. Według jej przerośniętego ego wszyscy winni ją wielbić na kolanach, czcić jak królową świata i Bóg-wie-co-jeszcze... A przynajmniej okazywać należyty szacunek, ot.
Uśmiechnęła się uroczo, poprawiając długaśną, brązową pelerynę, którą była opatulona. Lubiła długie i luźne ubrania, oczywiście nie na tyle luźne, aby z niej spadały, co przy jej budowie ciała było mimo wszystko dosyć prawdopodobne. Ale bogactwo rodu Roitelette pozwalało jej spełniać różnorakie zachcianki, toteż zwykle nie było problemu z uszyciem kilku nowych ubranek bądź też przerobieniem innych tak, aby pasowały na panienkę. Cóż, dorastanie w luksusach mimo wszystko miało wpływ na jej późniejszy, rozpieszczony charakterek.
Położyła się na plecach, wlepiając oczy w wieczorne niebo.
- Interesujące... Zachody słońca zawsze mają coś w sobie. - znów posłała skrzydlatej uśmiech. Zmrużyła lekko oczy, w których zabłysło lekkie, acz dosadne zaintrygowanie.
- Nic szczególnego. Odpoczywam. - rzuciła bez namysłu, wyjmując metalowe pudełeczko, z którego wyciągnęła truskawkowego lizaka. Odwinęła go z papierka i wpakowała sobie do ust.
- Widzę, że nie jesteś człowiekiem. - stwierdziła, choć lizak w ustach nieco zniekształcił wydobywający się z nich dźwięk. Lekko przymknęła oczęta. Na razie była względnie miła, ale... Jej zamiary zawsze były nieodgadnione. Można było być pewnym, że ten stan długo się nie utrzyma.Anonymous - 27 Kwiecień 2012, 13:02 -Tak... -przyznałam cicho. Zdecydowanie zachody słońca coś w sobie mają. I pewnie dla każdego coś innego.
-Mhm. -mruknęłam pod nosem i znów zwróciłam się do zachodzącego słońca. Już i tak kawałek przegapiłam, nie chciałam tracić więcej. Mimo wszystko jednak wciąż byłam ostrożna i gotowa do działania. Dziewczynka nie budziła we mnie zbytniego zaufania.
Cóż za niezwykła spostrzegawczość. Zazwyczaj nie nachodziły mnie takie sarkastyczne myśli, ale czasami mi się zdarzało. W każdym razie nie wypowiedziałam swojej uwagi na głos.
-Zdecydowanie nie. -odparłam tylko z lekkim uśmiechem. -Czasami mnie to dobija, bo wszyscy się na mnie gapią z wiadomego powodu. Ale kiedy patrzę na to, co ludzie czasami wyprawiają, to cieszę się, ze nie jestem jedną z nich. -Przez chwilę chciałam dodać, ze niestety kiedyś byłam, ale w porę ugryzłam się w język. Już i tak jej się trochę pozwierzałam, nie musi znać mojej rasy.Anonymous - 27 Kwiecień 2012, 20:28 A co w zachodzącym słońcu podobało się Karolince? Chyba głównie to, że niebo mieniło się podczas tej pory odcieniami pomarańczu i czerwieni - a za tymi wręcz przepadała. Może ze względu na kolor jej tęczówek, wszak te były właśnie koloru czerwieni. Niby nieco wyblakłej, wpadającej trochę bardziej w bordo, jeśli oświetlenie było odpowiednie, ale jednak czerwieni. Koloru krwi, koloru wina. A panienka C., jako rodowita sadystka, uwielbiała oglądać krew. Może nie od razu w jakichś okropnie dużych ilościach, ale pewną satysfakcję sprawiało jej poczucie, że przykładowo osoba, z którą nie przepada, w jakiś sposób cierpi. A jeśli jeszcze to cierpienie zadane było jej rękoma - tym bardziej. W takich chwilach na jej uroczej buźce gościł uśmieszek co najmniej obłąkańczy, którego można by się przestraszyć. No, gdyby takie małe, blade, czerwonookie, a do tego jeszcze upaćkane krwią stworzonko wyszło w nocy na jakąś opuszczoną drogę... To mamy już schematyczny horror. Aczkolwiek krew w tym pojedynczym momencie można odjąć. Babranie się w posoce można odłożyć na później dla lepszego efektu, o.
No fakt, spostrzegawczość jak jasna cholera... Bo jaki normalny człowiek chodzi ze skrzydłami uczepionymi pleców? Jakiś otaku, cosplayer, pewnie coś w tym guście, a i tak trzeba by dość długo szukać, aby znaleźć tę konkretną jednostkę. A opaska, którą dziewczyna nosiła na oczach i to, że powiedziała o oglądaniu zachodu słońca tylko utwierdziło Caroline w jej przekonaniu. Mało który "ludź" byłby na tyle ekscentryczny.
- Och, ludzie są okropni! - rzuciła jakby lekko zbolałym tonem. Zaraz jednak zachichotała cicho, przysłoniwszy usteczka dłonią. - Są tacy słabi w porównaniu do nas, nie uważasz? Nawet nie potrafią posługiwać się magią, potrzebują do tego tych wszystkich magicznych przedmiotów, a to przecież taaakie niepraktyczne! - szczególny nacisk położyła na słowo "nas", z wiadomego powodu. Poza tym, trochę domyślała się rasy dziewczyny. Mało która magiczna istota miała skrzydła. Zazwyczaj byli to Opętańcy, ale zdarzały się również Zjawy Senne... Mimo wszystko, stawiała na tą pierwszą opcję. Ot, wydała jej się bliższa prawdy. Kobieca intuicja, uhm.Anonymous - 27 Kwiecień 2012, 21:03 Chichot sam w sobie był słodki, ale w wykonaniu tej dziewczynki... cóż, nadał jej tylko jeszcze bardziej mroczny charakter.
-Cóż... -zaczęłam. -Masz rację. Ale magia jest naszą siłą. Ludzie mają coś innego. technologię. Nie są idealni i popełniają błędy, ale my też. My śmiejemy się z nich, ze nie potrafią korzystać z magii. Oni pewnie śmieją się z nas, ze nie potrafimy obsłużyć telewizora albo komputera. -spojrzałam na nią. -Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nikt nie jest idealny. -wiatr bawił się kosmykami moich włosów, łechtając mnie nimi po twarzy. -Po prostu... łatwiej jest dostrzec słabości i błędy innych, niż swoje. Nie uważasz? -uśmiechnęłam się lekko, i zrobiłam delikatny ruch skrzydłami. Zaczynały nieco drętwieć.
Spojrzałam znów na słońce. A raczej już tylko jego czubek, który zaraz schowa się za szczytem wieżowca. Trzy, dwa jeden... I już, po słońcu została jeszcze tylko lekka poświata.Anonymous - 28 Kwiecień 2012, 11:34 Słuchała słów dziewczyny z lekko zdziwioną miną. Uważała, że ta cała "technologia", jak mówili - była po prostu przereklamowana. Przecież te wszystkie wynalazki ludzie można było tak łatwo zepsuć, a po drugiej stronie lustra jakoś większość sobie bez nich radziła bez problemu! A tak - tylko dodatkowe wydatki, balast, który trzeba ciągle nosić kiedy chce się gdzieś pójść, a moce magicznych istot właściwie nic nie ważyły. I nie trzeba było za nie płacić, o! A jeśli chodzi o te wszystkie przedmioty, które miały ponoć moc magiczną, to i tak trzeba się było namęczyć, żeby je znaleźć. No bo przecież nie wisiały sobie na każdym krzaczku! Szukanie takiego czegoś, to jak szukanie igły w stogu siana i to jeszcze bez oświetlenia. Caroline nie lubiła brudzić sobie rączek, toteż raczej nie zamierzała ich szukać. Zresztą, jej moce zazwyczaj całkowicie jej wystarczały, ot.
- Ale po co ta cała "technologia", co? Do czego im się to niby przydaje? - burknęła z przekąsem, niezadowolona z faktu, że skrzydlata nie chce przyznać jej racji. Przecież w zamku Roitelette wszyscy jej tylko potakiwali! Cała służba się z nią zgadzała! Nie podobało jej się też to, że ta dziewczyna śmie jej wytykać fakt, iż nie potrafi dostrzec swoich błędów. Jak tak można? Przecież jest właściwie doskonała i nie ma wad! A przynajmniej w takim przekonaniu ją wychowali.
- Gdyby te wszystkie "wynalazki" faktycznie były takie wspaniałe, to wygraliby wojnę z nami. Ale jak to się skończyło? To my pokonaliśmy ich. - znów położyła nacisk na słowa "my" i "ich". Patrzyła przy tym na dziewczynę z mieszanką dezaprobaty i lekkiej pogardy.Anonymous - 29 Kwiecień 2012, 14:36 Chwilę pomyślałam, zanim odpowiedziałam.
-Z grubsza do tego samego, do czego na magia. Do walki, do ułatwiania sobie życia. Nie mają mocy, więc znaleźli sposób, żeby to sobie zrekompensować. -za to ludzi podziwiałam - za pomysłowość i zaradność. Przecież ludzie mieszkali w niemal każdym miejscu na ziemi. Czy to pustynia, czy lodowiec, dżungla czy tundra.
-Czasami mnie ciągnie, żeby się pobawić tych ich gadżetami, ale nie stać mnie na nie. No i potrzebowałabym kogoś, kto by mnie nauczył. -no bo na przykład taki telefon. Móc rozmawiać na odległość... Niby jak telepatia, ale przecież nie każdy ją ma. O właśnie.
-Zobacz. Na przykład traki telefon. Umożliwia porozumiewanie się na odległość. Niby jak telepatia, ale nie każdy ma taką moc. A telefon może mieć każdy i prawie każdy ma. -powiedziałam, odwracając się do niej. -No czyż to nie jest pomysłowe? -albo taki aparat. Zatrzymać chwile w postaci obrazu w dosłownie mrugnięcie oka. Nigdzie na świecie nie ma tak szybkiego malarza, mogę się założyć.
-Cóż... Tutaj przyznam Ci rację. -zrobiłam krótka pauzę. -Ale z drugiej strony spotkali się z czymś nowym, nie wiedzieli, jak z nami walczyć. Wiem, że to brzmi, jakbym ich broniła, no ale tak to wygląda. -wzruszyłam ramionami. -Ludzie nie są słabą rasa, tylko... dość głupią i okrutną. Ale taka chyba po prostu ich natura.